czwartek, 11 stycznia 2018

Przygoda 096 cz. II

Przygoda XCVI

Przygody Robina Asha cz. II


Pamiętniki Sereny c.d:
Zgodnie z planem i przewidywaniami Maggie i Johna, mój luby bardzo się wciągnął w czytanie opowiadania napisanego przez pannę Ravenshop. Cała ta historia tak mu się spodobała, że koniecznie chciał wiedzieć, co jest dalej, jednak musiał czekać na kolejne części. Przyznam się, że mnie także ta opowieść mocno wciągnęła i chciałam koniecznie wiedzieć, co będzie dalej, dlatego też czekałam z zapartym tchem na kolejną część opowiadania. Ash również dzięki temu skupił się jedynie na tym i nie wypytywał mnie w ogóle o przyjęcie urodzinowe ani o to, jakie niespodzianki przygotowaliśmy dla niego, co mnie bardzo cieszyło, bo nie chciałam o tym z nim rozmawiać. W końcu dałam słowo Delii Ketchum, a poza tym nie chciałam psuć Ashowi niespodzianki, czego przecież żadne z nas by później sobie nie darowało.
- Naprawdę Maggie pisze po prostu genialnie - powiedział Ash, gdy rozmawialiśmy o pierwszej części opowiadania zaraz po jej przeczytaniu - Jestem bardzo ciekaw, co będzie dalej.
- Nie tylko ty. Ja również jestem tego ciekawa - zaśmiałam się wesoło - Ciekawi mnie, jakim torem tym razem poszła wyobraźnia naszej drogiej przyjaciółki.
- Myślę, że jak najlepszym torem - rzekł mój luby.
- Tak... Jak dotąd szły one po prostu genialnym torem i myślę, że raczej to się nie zmieni.
- Na pewno się nie zmieni, bo w końcu to genialna pisarka, a genialni pisarze, jeśli kochają to, co robią, to z pewnością nie mogą przestać dobrze pisać.
- Mówisz tak, jakbyś był wielkim znawcą w sprawie pisania książek - zachichotałam wesoło.
Ash popatrzył na mnie czule i rzekł:
- Prawdę mówiąc to nie są moje słowa, tylko Johna Scribblera.
- Ano tak... Powinnam była się domyślić, że sam byś czegoś takiego nie wymyślił.
- A to niby czemu? - obruszył się lekko mój ukochany.
- Ponieważ nie jesteś pisarzem, a detektywem, a przed chwilą mówiłeś jak zawodowy pisarz.
Ash parsknął śmiechem i przytulił mnie czule do siebie.
- Czy myślisz, że nie mam dość mądrości, aby wymyślić jakąś mądrą sentencję w sprawie pisania książek?
- Nie, ale widzisz... To zdanie, to brzmiało jak John Scribbler, a nie jak Sherlock Ash.
- Rozumiem. A więc już wiesz, czemu to zdanie tak zabrzmiało.
Zachichotałam i czule pocałowałam go w usta.
Taką właśnie odbyliśmy rozmowę po przeczytaniu pierwszej części opowiadania Maggie. W ciągu następnych kilku dni dostawaliśmy kolejne fragmenty owego dzieła i coraz bardziej byliśmy nim zachwyceni, ponieważ naprawdę jego autorka wykazała się ogromną wyobraźnią, jak również i sporymi umiejętnościami pisarskimi. Poza tym ma ona ten sam dar, który posiada jej ukochany, czyli pisze w sposób naprawdę ciekawy i przyjemny, a do tego dba o napięcie w całej historii, którego praktycznie nigdy nie brak, co również jest wielka zaletą opowiadania.
Tak czy inaczej zostało kilka dni do urodzin Asha, a mój ukochany całkowicie przestał myśleć o przyjęciu na swoją cześć oraz atrakcjach, jakie dla niego uszykowali jego przyjaciele. Prawdę mówiąc to również miała być niespodzianka i dla mnie, ponieważ spędzając czas z Ashem nie widziałam, jakie atrakcje są przygotowywane. Do tego nasi drodzy przyjaciele woleli mi nie mówić zbyt wiele na ten temat. Misty sprecyzowała to najlepiej.
- Moja droga, zapewniam cię, że nikt z nas by nie pomyślał o tym, że możesz się wygadać przed Ashem, w żadnym razie! Wiemy doskonale, iż nie jesteś gadułą. Mimo wszystko jednak lepiej dla dobra całego przyjęcia, abyś o niczym nie wiedziała, bo inaczej Ash może wszystko wyczytać z twojej twarzy, że już nie wspomnę o tym, iż jest detektywem i może drogą dedukcji i obserwacji twej osoby odkryć wszystko, co tylko zechce.
- Uważasz, że mogłabym się niechcący zdradzić przed nim? - spytałam zdziwiona.
- No, celowo na pewno byś się przed nim nie wygadała, to więcej niż pewne. W końcu nie jesteś paplą. Mimo wszystko twoje zachowanie oraz mimika twojej twarzy może sprawić, iż Sherlock Ash odkryje coś, czego nie powinien odkryć. W końcu to nie jest jakiś pierwszy lepszy głupek, ale nasz kochany, bystry detektyw, który umie myśleć i wyciągać wnioski z tego, co widzi i słyszy.


Musiałam przyznać, że logice Misty trudno było zaprzeczyć. W końcu było w niej sporo sensu, nie mówiąc już o tym, iż dobrze znałam Asha i wiedziałam, że naprawdę mógłby z mojej mimiki czy zachowania wyczytać więcej niż powinien. Ostatecznie, gdy tylko chciał, mógł się on wielu rzeczy z mojego zachowania domyśleć. Co prawda rzadko to robił, jednak mimo wszystko już parę razy poznałam jego sztukę dedukcji w życiu innym niż tylko śledztwa detektywistyczne, czyli takim całkiem zwyczajnym, dlatego też wolałam nie sprawdzać, czy Misty ma rację oraz czy jej podejrzenia są słuszne, chociaż tak właściwie, to miałam pewność, iż bardzo szybko by się one potwierdziły, gdyby tak mój ukochany próbował odkryć, co dla niego szykujemy. Dlatego też lekko pokiwałam głową i odparłam:
- Zgadzam się z tobą, Misty. Jeżeli Ash ma mieć niespodziankę, no to chyba lepiej, żebym nie wiedziała zbyt wiele na temat przyjęcia z okazji jego urodzin. W końcu, jak słusznie zauważyłaś, on potrafi wyciągnąć ze mnie prawdę, zaś ja mogę mu się wygadać niechcący z tego, co wiem lub nieświadomie ujawnić przed nim więcej niż powinnam. Dlatego też chyba lepiej, abym nie wiedziała zbyt wiele.
Problem niestety polegał na tym, że miałam wciąż w pamięci listę kilku atrakcji, jakie przygotowała Delia dla swojego syna, bo przecież ustalała ją razem ze mną i z Dawn. Co prawda nie wszystkie atrakcje zostały przyjęte i nie wszystkie zapamiętałam, to jednak i tak moja wiedza stanowiła raczej wystarczające źródło informacji dla Asha. Całe zatem szczęście, że zajęty opowiadaniem nie myślał on o przyjęciu i dzięki temu mogłam się czuć bezpieczna przed ewentualnym śledztwem z jego strony. No i przy okazji nie znałam szczegółów na temat owych atrakcji, dzięki czemu wiedziałam, że nawet jeśli bym się niechcący przed Ashem z czegoś wygadała, to i tak miałby on niespodziankę, ponieważ nie mogłabym mu powiedzieć więcej niż wiedziałam, a wiedziałam niewiele.
Jednak nasza jakże przyjemna sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy w przeddzień przyjęcia urodzinowego, gdy przyszliśmy do pracy, ja i Ash zostaliśmy wezwani przez Delię, która chciała z nami porozmawiać o jakieś ważnej dla niej sprawie. Kiedy więc już do niej przyszliśmy, kobieta rzekła do nas przyjaznym tonem:
- Słuchajcie, kochani... Mam dla was serdeczną prośbę. Widzicie, moja droga koleżanka przyjechała do Alabastii, aby zająć się jakimiś swoimi sprawami. Jest ona prawniczką i przyjechała tutaj za jednym klientem, aby mu pomóc rozwikłać pewną sprawę. Niestety, nie ma z kim zostawić swoich dzieci i poprosiła, abym ja się nimi zajęła, jak to już parę razy robiłam. Jednak nie mam takiej możliwości, bo muszę pilnować tego całego interesu, dlatego właśnie chciałabym się was zapytać, czy bylibyście tacy uprzejmi i zajęli się nimi?


Popatrzyłam zaintrygowana bardzo na Asha. Już raz musieliśmy zająć się dzieckiem i nie do końca tak dobrze sobie radziliśmy w tej sprawie, choć prawdę mówiąc przyczyną takiego stanu rzeczy był chyba fakt, że tamto dziecko było niemowlakiem. Te zaś dzieciaki... Nie wiedzieliśmy, w jakim byli wieku, dlatego też Ash zapytał:
- A czy wolno wiedzieć, mamo, w jakim wieku są te dzieci?
- Czy to są niemowlaki? - spytałam z lekkim lękiem.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Delia parsknęła śmiechem, słysząc moje pytanie.
- Spokojnie, kochani. Nie przejmujcie się. To nie są niemowlaki. Oboje mają po sześć lat i bardzo lubią Pokemony. Może więc wy, jako trenerzy, będziecie umieli ich nieco zająć do czasu, aż ich matka będzie miała dla nich czas.
- Ale jak długo ich mamusia będzie zajęta? - spytał Ash.
- Od kilku dni zajmuje się sprawą swojego klienta i pomaga mu ona w sprawie rozwodowej z jego żoną. Sprawa ta mocno ją zajmuje i dlatego też właśnie...
- Nie ma czasu dla własnych dzieci, prawda? - mruknął mój luby.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał niezadowolony Pikachu.
Delia spojrzała na niego z wyrzutem.
- Synku, nie bądź taki złośliwy. Ona jest bardzo zapracowana.
- Ty też często byłaś zapracowana i jakoś zawsze znajdowałaś dla mnie czas, mamo.
- Dziękuję, synku, że masz o mnie takie dobre zdanie - rzekła czułym głosem Delia - Niestety, nie każda matka tak ma, jak ja. Moja przyjaciółka jest od kilku dni w Alabastii i zabrała ze sobą dzieci. Przez te dni miała wynajętą opiekunkę, ale dzisiaj opiekunka się zwolniła, a znalezienie kogoś nowego graniczy z cudem, więc pytam się was... Zajmiecie się jej dziećmi?
Ash popatrzył na mnie pytająco, ja zaś odparłam:
- Ty jesteś liderem, Sherlocku Ashu, więc ty decydujesz. Ja osobiście nie mam nic przeciwko temu, aby się tymi dziećmi zająć.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Mój luby uśmiechnął się zadowolony, widząc naszą reakcję i rzekł:
- Doskonale... A więc, skoro wy nie macie nic przeciwko temu, to i ja nie mam. Bierzemy tę sprawę, mamo.
- Słucham?
Ash parsknął śmiechem.
- Wybacz, mówię jak detektyw. Chętnie zajmiemy się tymi dziećmi.
Pani Ketchum uśmiechnęła się do niego czule.
- Świetnie, moi kochani! A więc ruszajcie. Tu macie adres, pod którym obecnie mieszka moja przyjaciółka.
To mówiąc podała ona nam kartkę z napisanym na niej adresem.

***


Opowiadanie Maggie Raveshop c.d:
Robin wraz ze swym kuzynostwem i wiernym Pikachu został wrzucony do lochu w zamku biskupa Heredorf. Wściekły młodzieniec, ledwie tam się znalazł, a dobiegł do drzwi i zaczął w nie walić pięściami.
- Nie pozwolę się tutaj trzymać jak pospolity przestępca! - zawołał - Słyszysz mnie, łajdaku?! Nie pozwolę na to!
- Ash, proszę cię! To nic nie da! - jęknął załamanym głosem Clemont.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
Młody Huntingdon załamany opadł na podłogę i spojrzał na swoich towarzyszy niedoli, mówiąc:
- Macie rację. To nic mi nie da. Tylko tracę czas oraz siły, a przecież powinienem je oszczędzać.
- Oszczędzać? Ale na co? - spytała Bonnie.
- Na ucieczkę, oczywiście.
- Myślisz, że my stąd uciekniemy?
- A czemu niby nie? Na pewno nie pozwolę się tu bezkarnie trzymać! Biskup myśli sobie, że w ten sposób zmusi mnie do tego, abym poparł tego uzurpatora Johna?! Nigdy! Przeliczy się, jeśli tak sądzi!
- Kuzynie, lepiej nie krzyczeć tak głośno - skarcił go Clemont - Jeszcze ktoś usłyszy.
- I co z tego? Niech wszyscy słyszą! Niech nawet cały świat się tego dowie, iż ja, Robert Huntingdon nie będę służył samozwańcowi!
- Piękna deklaracja - usłyszał za sobą jakiś głos.
Ash odwrócił się i zobaczył wówczas, że drzwi się otworzyły i stanęła w nich dziewczyna o miodowych włosach oraz niebieskich oczach, ubrana w różową, dworską suknię. Obok niej stała jej służka w skromnych szatach, mająca brązowe włosy i niebieskie oczy.
- Tylko proszę się pospieszyć - rzucił do nich strażnik.
- Spokojnie. Pospieszymy się - odparła na to dziewczyna o miodowych włosach.
Strażnik zamknął za dziewczynami drzwi celi.
- No proszę... Lord Robin Ash siedzi w lochu jak pospolity złoczyńca - rzuciła złośliwym tonem służka - Nic się panicz nie zmienił. Jak zwykle pakuje się panicz w kłopoty.
- A ty, jak widzę, wciąż jesteś równie złośliwa, co śliczna. Także więc też się nie zmieniłaś, droga May - odgryzł się jej Robin, po czym spojrzał na stojącą przy niej młodą damę i rzekł: - Witaj, Sereno.
- Witaj, Ash - odpowiedziała mu z uśmiechem na twarzy Serena, choć jej uśmiech był przytłumiony smutkiem - Cieszę się, że mogę cię znowu widzieć, choć bardzo mi przykro, że w takich okolicznościach.
- Mnie także jest przykro - odparł smutno Ash - Wielka szkoda, że nie było nam dane spotkać się wcześniej. Gdybym tylko wiedział, iż wróciłaś z Kalos do Kanto...
- Wróciłam tu niedawno... Przykro mi z powodu śmierci twojego ojca. Bardzo też mi przykro, że książę John tak go potraktował. Skoro jednak był zdrajcą...
- Mój ojciec nie zdradził króla!
Serena popatrzyła za siebie i zauważyła przez okienko w drzwiach, że strażnicy stoją niedaleko i podsłuchują całą tę rozmowę.
- Odejdźcie stąd. Zostawcie nas samych - rozkazała dziewczyna.
- Ale Jego Ekscelencja... - jęknął jeden z nich przerażony.
Wówczas jednak May zmierzyła go groźnym wzrokiem i warknęła:
- Podważasz władzę chrześniaczki samego biskupa?
- Ależ nie, w żadnym razie!
- W takim razie wynoście się! I nie wracajcie, póki was nie zawołamy!
Strażnicy byli bardzo zmieszani, jednak widząc złość May oraz bardzo gniewne spojrzenie lady Sereny odeszli i zostawili więźniów sam na sam razem z ich gośćmi.
- Nie chciałam mówić tego przy nich, bo wiem, że zaraz doniosą o wszystkim biskupowi - powiedziała konspiracyjnym tonem Serena, po czym przysunęła twarz do krat i rzekła niemal szeptem: - Ale ja też nie wierzę w winę twojego ojca.
Ash podszedł powoli do dziewczyny, przyjaźnie się uśmiechając.
- Dziękuję ci, Sereno. Wiedziałam, że nie mogłabyś uwierzyć w takie bzdury. Nas też aresztowano przez zwykłe oszustwo.
- Tak, bo on zaatakował Jessie z Gisborne, kiedy ta chciała zająć nasze ziemie z rozkazu księcia Johna - zameldowała Bonnie.
Serena uśmiechnęła się delikatnie, słysząc jej słowa.
- Tak, już o tym słyszałam.
- A więc pewnie wiesz już, że biskup spiskuje z Szeryfem, Taurosim Łbem i księciem Johnem, aby obalić króla Richarda, prawda? - spytał Ash, uważnie patrząc na przyjaciółkę z dzieciństwa.
Serena była w wyraźnym szoku, gdy to usłyszała.
- Nie! To chyba niemożliwe! Ja wiem, że biskup to zachłanna gnida, ale na coś takiego by się nie poważył!
- Zapewniam cię, że jednak się poważył. Musimy ostrzec króla przed zamachem z ich strony.
- I niby jak chcesz to zrobić, paniczu? - wtrąciła się May - Jesteś wszak oskarżony o zdradę stanu. Król nie uwierzy twojemu słowu. Biskup i Szeryf już się na pewno o to postarają. Zanim zdążysz dotrzeć do króla, to oni już zdążą przedstawią mu swoją wersję wydarzeń.
- Ona ma niestety rację, Ash - rzekła przygnębionym tonem Serena - Zanim tu przyszłam, to wypytałam się Jessie, dlaczego jesteś aresztowany i jakie stawia ci się zarzuty...
- A swoją drogą, to skąd wiedziałaś, że jesteśmy aresztowani? - spytał podejrzliwym tonem Clemont - Może przysłali ją tutaj na przeszpiegi, aby nas wybadała, co chcemy zrobić?
- Właśnie! - dodała Bonnie - Skąd mamy pewność, że jesteś po naszej stronie?
Serena popatrzyła na rodzeństwo nieco oburzonym tonem i odrzekła im obrażona:
- Widziałam, jak was prowadzili do lochu i stąd wiem, że tu jesteście. A co do szpiega, to zapewniam was, że ja nim nie jestem. Ja jestem waszą przyjaciółką z dawnych lat i nie mogę patrzeć spokojnie na to, co się tutaj dzieje. Dlatego chcę wam pomóc się stąd wydostać.
- Ale jak? - spytał Ash - Przecież strażnicy nie wypuszczą nas na twój rozkaz.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu.


Serena jednak nie traciła ducha.
- Spokojnie, jestem chrześniaczką biskupa i wolno mi więcej niż wielu innym osobom. Zamierzam z tego przywileju skorzystać. Postaram się więc załatwić wam coś do ucieczki. Dzisiaj ma być uczta z okazji przybycia mego dostojnego kuzyna, księcia Johna.
Warto tu dodać, iż lady Serena była kuzynką króla Richarda, a co za tym idzie, także jego młodszego brata Johna. Jako dziecko niekiedy lubiła się tym chlubić, za co często się z niej wyśmiewano.
- Będzie uczta, a podczas niej zwykle przesyła się więźniom coś z pańskiego stołu - mówiła dalej Serena - Przygotujemy razem z May dla was jakiś ekstra posiłek, ale musicie mi w zamian coś obiecać.
- Co takiego? - spytał Ash.
- Obiecajcie mi, że jak tylko uciekniecie, to opuście Kanto i ukryjecie się w bezpiecznym miejscu.
- Mam więc uciekać jak tchórz zamiast walczyć o swoje dobre imię?! Nigdy! - rzekł oburzonym tonem Robin, w którym  nagle dała o sobie znać gorąca krew Huntingdonów.
Pikachu zapiszczał bojowo na znak, iż uważa tak samo.
Serena spojrzała na nich załamana.
- Proszę cię... Nie chcę, żeby was wszystkich powiesili za zdradę stanu. Błagam was, uciekajcie z Kanto i nigdy tu nie wracajcie. Chyba, że powróci król Richard. Ja zaś ze swojej strony poproszę matkę, aby wraz ze mną napisała do króla i stanęła w waszej obronie. Może nam uwierzy, chociaż obawiam się, iż biskup z Szeryfem postarają się już o to, abyście nie mieli żądnych dowodów swojej niewinności. Tak czy inaczej, póki nie będziecie tu bezpieczni, to lepiej uciekajcie daleko stąd.
- Ale dokąd mamy uciec? - spytał Clemont.
- Najlepiej do Hoenn. Tam wciąż żyją nasi przyjaciele i przyjaciele naszych ojców. Z pewnością wam pomogą. W każdym razie tutaj zostać nie możecie.
- Ona ma rację. Tutaj czeka nas tylko śmierć, a martwi przecież nie udowodnimy swej niewinności - rzekł Clemont, patrząc uważnie na Asha.
- Proszę cię, Ash... Zgódź się - poprosiła Bonnie, łapiąc kuzyna za rękę i patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
Robin popatrzył na kuzynostwo oraz na wiernego przyjaciela, a potem na swoją przyjaciółkę dziecinnych zabawy, pokiwał załamany głową i rzekł:
- Dobrze, zgadzam się. Niech tak będzie.
Wszyscy powitali jego decyzję prawdziwą radością, a już zwłaszcza Serena.
- Doskonale. Czekajcie więc dzisiaj wieczorem na przesyłkę ode mnie. Wyjdziecie dzięki niej z tego lochu i uciekniecie do lasu. Tam przeczekacie pościg i ruszycie dalej aż do Hoenn - mówiła dziewczyna.
- Do lasu? Mamy uciekać do najbliższego lasu? - Bonnie zaraz przestał się podobać ten plan - Przecież to jest las Sherwood! On jest nawiedzony!
To mówiąc wtuliła się mocno w swego brata.
- Duby smalone! To tylko bajki dla żołdaków Szeryfa, aby się bali tam jeździć - mruknęła May - Poza tym co wolicie? Duchy czy szubienicę? Bo chyba nie sądzicie, że biskup będzie was tu trzymał całą wieczność. Jeśli to, co o nim mówicie jest prawdą, to albo panicz Robin opowie się po stronie księcia Johna i przekona do tego inne możne rody (w zamian za co odzyska on swój tytuł i ziemię), albo też panicz Robin zadynda na szubienicy razem ze swoim kuzynostwem. Nie ma innej alternatywy.
Robin pokiwał załamany głową i rzekł:
- May ma rację. Nie mamy wyjścia. Musimy uciekać do lasu Sherwood i tam też szukać schronienia. Pamiętajcie, że tam mieszka w swojej pustelni Braciszek Muck. On nam pomoże.
- No widzicie! Już mamy jakiś punkt zaczepienia! - zawołał radośnie Clemont - Tylko, żeby się udało stąd uciec.
- Nie bójcie się. Wasza ucieczka stąd to już jest mój problem - rzekła Serena i spojrzała na Robina - Ash, proszę cię... Uważaj na siebie, gdy już stąd uciekniecie.
- Obiecuję ci, że będę uważał, jak również i to, że nigdy nie zapomnę twojej dobroci.
- Trzymam cię za słowo, Robinie w popiele. Ale na razie musimy się pożegnać. Nie ufam tym strażnikom i boję się, że mogą nas podsłuchiwać, dlatego jak tylko stąd wyjdziemy, udawajcie dalej żałosną rozpacz. Ty, Ash, możesz się nawet nieco poawanturować, żeby tylko nie nabrali podejrzeń.
- Spokojnie, już ja im urządzę awanturę, jeśli tylko będzie trzeba - zachichotał Robin.
- Coś mi mówi, że jednak będzie trzeba - rzekł dowcipnie Clemont.
- Pika-pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
Serena uśmiechnęła się do nich delikatnie, po czym zawołała na straż, aby otworzyła jej celę. Gdy to zrobiono, to wyszła powoli z komnaty, a za nią udała się May, przez co więźniowie znów zostali sami.

***


Podczas uczty, na którą rzeczywiście przybył książę John, Serena wraz z May udawała, że się dobrze bawi, jednak tak naprawdę myślami była daleko poza salą balową. Nimi bowiem wciąż pozostała w wysokiej wieży, w której znajdowały się lochy, w których to siedziała czwórka bliskich jej osób, a już zwłaszcza jedna z nich. Nie zauważyła więc, jak Szeryf James z Rottingham powoli się do niej przysuwa i zaczyna coś do niej mówić.
- Wybacz mi, pani, ale odnoszę wrażenie, że moje słowa wyraźnie cię nudzą - powiedział po chwili poirytowany James Rottingham, kiedy widział brak reakcji ze strony swojej rozmówczyni.
Lady Serena uśmiechnęła się do niego delikatnie i odparła:
- Wybacz mi, Szeryfie, jednak nie mam dzisiaj nastroju do śmiechu czy myślenia o czymś innym niż o moim biednym towarzyszu zabaw.
- O jakim towarzyszu swoich dziecinnych zabaw mówisz, moja pani?
- Jak to, o jakim? Mówię o Robercie Huntingdon z Locksley.
James z Rottingham popatrzył na nią zdumiony.
- Mówisz o tym nędznym zdrajcy?! Synu równie wielkiego zdrajcy, który to ośmielił się spiskować przeciwko naszemu Wielce Miłościwemu królowi Richardowi?
- Kobiety mają niekiedy wielką słabość do takich nędzników - rzekła już mocno wstawiona Jessie z Gisborne - Ale spokojnie, mój panie bracie. Tylko spokojnie. Już niedługo pozbędziesz się swego rywala, bo ten nędzny zdrajca zawiśnie na szubienicy, a jego kuzynostwo razem z nim.
Serena popatrzyła na nią wściekłym wzrokiem i rzekła:
- Być może, ale zanim do tego dojdzie, to chyba wypada im coś posłać z królewskiego stołu, mam rację?
Ostatnie słowa zwróciła do księcia Johna, siedzącego sobie wygodnie przy stole na honorowym miejscu i zajadającym się smakowitą pieczenią, której kości rzucał wiernemu Persianowi.
- W sumie nie ma takiego musu, ale skoro moja kuzynka o to prosi, nie będę odmawiać - odpowiedział wesołym tonem regent Kanto.
Był on mężczyzną wysokim, mało przystojnym, o ciemnych oczach i czarnych włosach, a z jego głosu bił wyraźny włoski akcent, który to dość mocno raził wielu jego poddanych, uważających brata swojego władcy za obcego i cudzoziemca mającego za nic potrzeby mieszkańców regionu.
- Doskonale... Zaraz każę im coś przygotować - rzekł biskup Heredorf.
- Jeśli pozwolisz, Ekscelencjo, to ja sama przygotuję coś dla więźniów - powiedziała Serena - A May mi w tym pomoże.
- Niech więc i tak będzie - machnął od niechcenia ręką książę John - Bylebyśmy już nie rozmawiali więcej dzisiaj o tym nędznym synu równie nędznego zdrajcy.
Serena i May dygnęły przed księciem i poszły do kuchni nie śledzone na szczęście przez nikogo, po czym wzięły przygotowany już wcześniej kosz z dużym pasztetem i innymi smakołykami. Następnie zaś po cichu przemknęły się do swojej komnaty, a tam otworzyły one pasztet, wyjęły jego wnętrze i wsadziły do niego małą „niespodziankę“, którą nakryły odciętą wcześniej górą pasztetu.
- Dobrze, May, a teraz zanieś to do Robina i jego kuzynostwa. Tylko nie pozwól strażnikom zajrzeć do środka.
- Spokojnie, Sereno - odparła wesoło służka - Już ja mam pomysł, jak ich zająć.

***


Na szczęście miała ona pomysł, jak to zrobić, czego dowiodła zaraz, gdy tylko zjawiła się na wieży.
- Pasztet oraz owoce dla więźniów przysłane z rozkazu samego księcia Johna - powiedziała poważnym tonem.
Strażnicy westchnęli delikatnie, słysząc słowa służki.
- Ech, pasztet... Owoce... Ci podli więźniowie mają niekiedy lepiej niż my. Przynajmniej mogą sobie leżeć i jeść oraz spać, kiedy tylko chcą, a my dwaj co? Musimy wiecznie stać tak przy tej celi i pilnować tych zdrajców.
- Powinni już nas dawno zmienić.
May spodziewała się takiej reakcji i bardzo dobrze wiedziała, co ma w takiej sytuacji zrobić.
- Wiecie co? W kuchni kucharz ma doskonałe piwo. Prosił mnie, abym wam przekazała, że chętnie się nim z wami podzieli.
- Piwo? - oblizał się strażnik - Ach, to dopiero coś! Chętnie bym się go napił.
- Ale przecież nie możemy stąd odejść - zauważył na to jego kompan.
- Ależ możecie - zauważyła chytrze May - Poza tym nie będziecie tam siedzieć długo. Odejdziecie stąd tylko na chwilę. Przecież przez ten czas oni wam nie uciekną, bo niby jak? Wyfruną z celi jak ptaki?
To mówiąc pomachała lekko rękami, wywołując w ten sposób śmiech obu strażników, którzy uznali, iż ma ona rację i odeszli do kuchni. May zaś podała więźniom kosz przez klapę w drzwiach, mówiąc:
- Weźcie to. W tym pasztecie jest drabinka sznurowa. Niech Pikachu rozwali ogonem tę kratę w oknie i uciekajcie do lasu Sherwood. No i nie zapomnijcie też, aby zabrać ze sobą ten kosz. Znajdujące się w nim jedzenie może wam się przydać podczas ucieczki.
- A co tutaj daliście? - spytała zainteresowana kwestią dobrego posiłku mała Bonnie.
- Głównie owoce, ale jest też nieco mięsa i odrobina wina - wyjaśniła im May - Ale pospieszcie się. Ci idioci w każdej chwili mogą tutaj wrócić i zauważyć, co robicie.
Następnie rozejrzała się dookoła i upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, dodała:
- Niech was Bóg prowadzi.
Po tych słowach odeszła, a nasi bohaterowie zrozumieli, iż muszą się spieszyć. Wyjęli z koszyka pasztet i wydobyli z niego drabinkę sznurową.
- Błogosławiona nasza Serena! - zawołał radośnie Robin - Muszę jej kiedyś za to osobiście podziękować.
- Jeśli stąd szybko nie uciekniemy, to nie będzie jej za co dziękować - zauważył na to Clemont.
Robin pokiwał delikatnie głową na znak, że się z nim zgadza i spojrzał na Pikachu.
- Twoja kolej, przyjacielu.
Pokemon zapiszczał bojowo, po czym wytężył wszystkie swoje siły, podskoczył w górę i zamachnął się ogonem. Jeden cios ogona i kraty zostały przecięte u nasady. Drugie uderzenie i kraty zostały u drugiej nasady ucięte, dzięki czemu wyrwanie ich było już dziecinną igraszką.
- Tak! Brawo, Pikachu! - pisnęła radośnie Bonnie, gładząc Pokemona po główce - Jak zwykle jesteś cudowny!
Pokemon ten już niejeden raz popisywał się przed swoim panem i jego kuzynostwem swoimi umiejętnościami, które tym razem bardzo mu się one przydały, aby ich wszystkich uwolnić z kłopotliwej dla nich sytuacji.
Gdy już krata została wyłamana, to nasi bohaterowie przywiązali do jednej z belek w stropie celi koniec drabinki sznurowej, po czym zrzucili jej drugi koniec przez okienko na sam dół. Na szczęście drabinka sięgała blisko ziemi, więc mogli uciec bez narażania się na połamanie lub śmierć.
- Schodź pierwszy - rzekł Robin do Clemonta.


Chłopak nie chciał się z nim sprzeczać, dlatego wykonał to polecenie i zaczął pierwszy schodzić na dół. Zaraz po nim zrobiła to jego siostrzyczka, a następnie Pikachu. Jako ostatni miał zejść Robin, gdy nagle coś zepsuło ten plan. Tym czymś był dźwięk otwierających się drzwi od celi. Przerażony Ash spojrzał w ich kierunku, nie wiedząc, co ma zrobić. Wówczas drzwi się otworzyły, a do celi wszedł zalany już Szeryf James z Rottingham.
- Słuchaj, Locksley... Czy byłbyś może tak uprzejmy i umilił nam ucztę swoją... obecnością...
Zdumionym i pijanym oczom Szeryfa ukazał się właśnie widok Robina stojącego już jedną nogą za oknem, a drugą wciąż w celi.
- Alarm! Ucieczka z więzienia! Więźniowie uciekają! - zaczął krzyczeć Szeryf, po czym podbiegł on do Robina, który szybko przeskoczył na drugą stronę okna, aby móc uciec.
James Rottingham złapał szybko za nóż i próbował ugodzić nim Asha, wychylając się przy tym przez okno. Wściekły Robin wyrwał mu wówczas broń i jednym szybkim ruchem przejechał jej ostrzem po policzku swojego przeciwnika. Szeryf z Rottingham wrzasnął z bólu i wycofał się do środka celi, a tymczasem Robin zaczął bardzo szybko schodzić na dół po drabince sznurowej. Z góry dobiegał go głos wrzeszczącego wniebogłosy Jamesa.
- Co się tam stało? - spytała zdumiona Bonnie, gdy jej kuzyn dotknął już stopami ziemi.
- Nic takiego. Zostawiłem tylko Szeryfowi pamiątkę naszej bytności w tym zamku - odpowiedział jej dowcipnie Robin, po czym dodał: - Szybko, zanim strażnicy zaczną nas ścigać!
Cała czwórka dawnych więźniów bardzo szybko rzuciła się do ucieczki w kierunku lasu Sherwood. Na szczęście rósł on niedaleko, więc całkiem prędko dotarli do niego i skryli się między jego drzewami. Goniły ich co prawda najpierw strzały strażników, potem sami strażnicy, jednakże Pikachu bez żadnego trudu pokonał ich swoją mocą. Można zatem powiedzieć, że to dzięki niemu naszym zbiegom udało się uciec. Zanim jednak dotarli oni do miejsca, w którym byliby bezpieczni, to docierały do nich wrzaski Szeryfa, który ponownie wychylił głowę przez okno ich niedawnej celi i ryknął:
- Locksley! Wydłubię ci serce łyżką!

***


Uciekinierzy długo przedzierali się przez las Sherwood, w którym na całe swe szczęście zdołali się ukryli przed próbującymi ich ścigać ludźmi biskupa i Szeryfa. Ci na całe szczęście zbyt mocno bali się duchów, które rzekomo tu straszyły, dlatego też pościg nie trwał zbyt długo. Oczywiście strażników Szeryf kazał wychłostać, ale jego furii to nie uspokoiło, gdyż pomstował on cały czas na Robina i zapowiedział mu krwawą zemstę. Tego jednak nasi bohaterowie nie mogli wiedzieć, choć być może wcale by ich to nie obeszło, gdyż mieli teraz poważniejszy problem, czyli jak przespać tę noc w rzekomo nawiedzonym lesie. Szczególnie dla Bonnie ów problem był naprawdę wielki. Na szczęście miała przy sobie Clemonta i Robina, bo bez nich nie umiałaby przetrwać tej nocy. Spała pomiędzy nimi dwoma i blisko nich, aby w razie czego mieć się w kogo wtulić. Pikachu zaś, który jako Pokemon był najbardziej silny i odporny, potrzebował najmniej snu z nich wszystkich, więc pozostał na warcie niemalże całą noc, żeby w razie czego ostrzec swoich przyjaciół, gdyby zbliżał się wróg. Na całe szczęście to było niepotrzebne, gdyż nikt jakoś nie odważył się ich ścigać w lesie Sherwood. Ponura sława tego miejsca była zbyt ogromna, aby ludzie Szeryfa czy też biskupa odważyli się tam iść. Także noc minęła całej trójce dość spokojnie.
Następnego dnia zaś nasi bohaterowie usiedli, aby zjeść śniadanie. Na całe szczęście mieli oni przy sobie koszyk z jedzeniem od lady Sereny.
- Zobaczmy, co nasza droga przyjaciółka nam przygotowała - rzekła wesoło Bonnie.
- Tylko nie zjedz zbyt wiele, bo ma to nam starczyć do Hoenn - rzekł Clemont.
Robin popatrzył na kuzyna smutnym wzrokiem i rzekł:
- Clemont... Chyba nie spodziewasz się, że te kiepskie zapasy, zebrane na ostatnią chwilę starczą nam aż do Hoenn.
Jego kuzyn popatrzył na Robina zdumiony i spytał:
- Więc jak to sobie wyobrażasz, Ash? Co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? Obżerać się na całego i siedzieć tu, czekając na śmierć?
- Nie, ale powinniśmy poszukać pustelni Braciszka Mucka. Co prawda, to dawno on już nas nie widział i może nas nie poznać, ale z pewnością nam pomoże. Być może coś razem zdołamy wymyślić.
- Na twoim miejscu nie oczekiwałbym cudów, ale cóż... To dość dobry pomysł, aby go poszukać. W końcu masz rację, że te zapasy na długo nam nie wystarczą.
Przyjaciele powoli więc zjedli niewielkie śniadanie, po czym ruszyli przed siebie, rozglądając się uważnie dookoła. Wokół nich biegały i latały dzikie Pokemony, jednak nie zwracały one na naszych podróżnych większej uwagi zajęte swoimi sprawami.
- Jakie one śliczne - powiedziała Bonnie na widok kilku Pidgeyów.
- Lepiej jednak ich nie zaczepiaj, bo przestaną być śliczne - zauważył Clemont i spojrzał na kuzyna - Robinie, gdzie dokładniej jest ta pustelnia?
- Wiem tylko, że gdzieś za rzeką - odpowiedział mu jego kuzyn - No, a rzeka jest gdzieś tutaj. W każdym razie powinna być.
Na szczęście Robin się nie mylił i rzeka faktycznie była bardzo blisko. Niedługo po tym, kiedy młodzieniec to powiedział, a przed jego oczami i oczami jego towarzyszy ukazała się rzeka oddzielająca swym dość szerokim korytem przejście na drugą stronę, do której to prowadził most zrobiony z wielkiego obalonego drzewa.
- To tutaj - powiedział Robin zadowolonym tonem - Możemy iść.
Clemont, Bonnie i Pikachu uważnie rozejrzeli się dookoła siebie, jakby spodziewali się jakieś zasadzki, lecz takowa nie nastąpiła, więc uspokojeni poszli za Robinem przez drzewo. Nie uszli jednak zbyt daleko, gdyż nagle, zupełnie niespodziewanie, tuż pod ich nogami wbiło się w most kilkanaście strzał wystrzelonych z brzegu, do którego właśnie zmierzali. Robin zasłonił szybko kuzynostwo i rozejrzał się uważnie.
- Co się tu dzieje?! - zawołał.
- No, co jest, panie bogaczu? Boisz się wody czy strzał? - usłyszał jakiś złośliwy, dziewczęcy głos.
Robin przyjrzał się uważnie i zauważył stojącą między drzewami jakąś dziewczyną w wieku tak około czternastu lat. Posiadała ona włosy o barwie ciemno-niebieskiej i oczy takiego samego koloru, zaś jej koszula i kalesony były szkarłatne.


Chwilę później zza drzew wyszło znacznie więcej osób. Robin i jego kuzynostwo zauważyli, że większość z nich ledwie skończyła jedenaście lub dwanaście wiosen, a najstarsi mieli ich po szesnaście. Wszyscy byli ubrani w bardzo ubogie stroje, wyraźnie dowodzące tego, że ich stan materialny pozostawiał wiele do życzenia.
- No proszę. Czy szanowny pan zamierza przejść przez nasz most bez uiszczenia myta? - spytał jakiś chłopaczek w wieku najwyżej dwunastu lat.
Był on ubrany na brązowo, miał ciemno-zielone włosy i czarne oczy.
Robin poczuł, że krew w nim goreje, gdy go zobaczył.
- Kim jesteś, wyrostku i dlaczego nas zatrzymujesz?!
- Eee... Może lepiej go nie drażnij? - zasugerowała Bonnie z lękiem w głosie.
- Jestem Max Mały, pan tego lasu oraz jego mieszkańców! - zawołał głośno wyrostek - Jeżeli chcesz przejść spokojnie przez nasz las, to musisz nam zapłacić myto.
- Ale my nic nie mamy - rzekł Robin - Możecie nas przeszukać, jeśli nam nie wierzycie. I tak nic nie znajdziecie.
- To się okaże. Przeszukajcie ich!
Kilku wyrostków (w tym jeden szesnastolatek o ciemno-brązowych, dość buntowniczo ułożonych włosach oraz czarnych oczach) obszukało całą trójkę wędrowców.
- Oni mówią prawdę. Nie mają pieniędzy - rzekł posiadacz aż szesnastu wiosen.
Jego herszt zamyślił się nieco nad tym faktem.
- To dziwne... Co biedacy robią w tych stronach, co? A może jesteście szpiegami Szeryfa lub biskupa?
- W żadnym razie! - zawołała oburzona taką myślą Bonnie - My sami od nich uciekliśmy i boimy się, że nas złapią.
- To prawda - powiedział Clemont, przytulając siostrę - Nie jesteśmy więc szpiegami.
- Poważnie? - Max przyjrzał mu się uważnie - W sumie nie wyglądacie mi na szpiegów, ale szpieg rzadko wygląda na szpiega. Czy możesz dowieść jakoś prawdziwości swoich słów?
- Mogę dowieść jej w walce, jeśli to ci wystarczy - rzekł Robin.
Max uśmiechnął się zadowolony, słysząc takie słowa. Widać było, że aż rwie się do bijatyki.
- Doskonale. Dajcie nam dwa kije! Urządzimy sobie małe zawody!
Szesnastolatek rzucił Maxowi dwa kije, a ten podał Robinowi jeden z nich, drugi zaś sam wziął do ręki.
- Tylko uważaj, paniczyku. Ja może jestem niski, ale za to krzepy mam za dwóch, a może nawet i więcej.
- Język też masz obrotny, jak widzę - zaśmiał się Robin.
Max Mały zazgrzytał zębami ze złości i już po chwili dwa dębowe kije zderzyły się z sobą. Robin liczył na to, iż szybko zakończy ten pojedynek, ale przeliczył się, gdyż bardzo szybko wyszło na jaw, że przechwałki jego przeciwnika bynajmniej nie są czcze. Był on niski, ale za to zwinny i szybki, a prócz tego każdy jego cios miał ogromną siłę. Robin chwilami z trudem odpierał jego ataki, samemu jedynie od czasu do czasu przechodząc do natarcia. Obaj przeciwnicy zadali sobie kilka ciosów, z których już jeden by wystarczył, aby innego zrzucić do wody, ale nie ich.
- Faktycznie, jesteś silny, Maxie Mały - zachichotał ironicznie Robin - A może lepiej Mały Max? A może Malutki?
Wściekły tymi kpinami przywódca leśnej bandy wyrostków natarł na Robina w furii, po czym podskoczył i zadał mu cios kijem w szczękę. Robin zachwiał się i zleciał z mostu do wody, ku radości swoich przeciwników, a ku rozpaczy swoich zwolenników.
- Hej! Paniczyku?! A ty gdzie zniknąłeś?! - zawołał Max, rozglądając się po wodzie.
- Tutaj!
Zupełnie niespodziewanie Robin wyskoczył z wody i złapał swojego przeciwnika za nogi, po czym porwał go ze sobą do rzeki. Tam zaś szybko zyskał nad nim przewagę za pomocą swoich pięści i sprytnego podtapiania Maxa, który krzyczał:
- Pomocy! Nie umiem pływać! Pomóż mi, proszę!
- A czy dalej uważasz nas za szpiegów? - spytał Robin.
- W żadnym razie! Szpiedzy tak dobrze się nie biją! Błagam, pomóż mi! Ja zaraz się utopię!
- Spokojnie, tylko postaw nogi na dnie... Tu nie jest wcale tak głęboko, jak myślałeś.
Miał rację, ponieważ woda zaledwie sięgała Maxowi do szyi. Chłopak odkrył to, gdy już stanął o własnych nogach i rzekł wesoło:
- Jak matkę kocham! Nigdy jeszcze nie widziałem tak wspaniałego wojownika. Jak cię zwą?
- Jestem Robert Huntingdon z Locksley, nazywany też Robin Ash. A to mój jest kuzyn Clemont z Doliny i jego siostra Bonnie z Doliny. A to mój wierny kompan, Pikachu.
Na dźwięk nazwiska Robina panna w szkarłatnym stroju zacisnęła zęby ze złości, syknęła i odeszła na bok, nie patrząc wcale, jak Robin oraz Max wychodzą z wody, po czym ściskają się przyjaźnie.
- A zatem, Robinie Ashu z Locksley... I wy, zacni Clemoncie i Bonnie z Doliny oraz ty wierny Pikachu... Witajcie w lesie Sherwood. Zapraszam was wszystkich na ucztę.
- Też coś! Takie nic zapraszać - warknęła panna w szkarłatnym stroju - Ugaszczaj ich sobie, jeśli chcesz, ale ja na pewno nie będę im gotować.
To mówiąc odeszła w głąb lasu, obrażona na wszystkich wokół.
- Co jej jest? - spytał Robin, patrząc na dziewczynę.
- To Szkarłatna Dawn. Nie zwracaj na nią uwagi. To pyskata pannica - odpowiedział mu Max, machając lekceważąco ręką - Ważne, że ty jesteś w jednym kawałku i mogę z tobą ucztować. Może i nie mamy zbyt wiele, ale z wami chętnie się podzielę.


C.D.N.






3 komentarze:

  1. Opowiadanie Maggie tak bardzo wciągnęło Asha, że przestał się interesować planowaną dla niego niespodzianką. Czyli pomysł Sereny naprawdę się udał. :) A ogromną wyobraźnię i umiejętności pisarskie to tak naprawdę posiadasz Ty, a nie Maggie. :) Ale powiem Ci, że to brzmi trochę zabawnie jak o tym piszesz, bo to wygląda tak, jakbyś sam chwalił swoje dzieła, bo przecież tak naprawdę to Ty jesteś autorem tych opowiadań. :) I Misty ma rację z tym, że lepiej, aby Serena nie wiedziała o szykowanej dla Asha niespodziance, bo mogłaby się niechcący przed nim wygadać, skoro spędza z nim tak wiele czasu. Wystarczyłaby jakaś mała aluzja, a Ash mógłby się wszystkiego domyślić, skoro posiada bardzo bystry i przenikliwy umysł. A zatem tą sytuacją, która też odciągnęła Asha od wnikania w sprawę niespodzianki, było zajmowanie się dziećmi koleżanki Delii, na co Ash wyraził zgodę. A Serena zawsze wszystkie decyzje pozostawia do podjęcia jemu. Jest mu podporządkowana i uległa, ale w pozytywnym sensie, bo przecież on szanuje jej zdanie i zawsze się z nim liczy. A Robin po tylu latach ponownie spotkał się z Sereną. I widzę, że Serena jako chrześniaczka biskupa, posiada pewną władzę nad jego ludźmi, skoro kazała im się oddalić od drzwi, a oni jej posłuchali. A Bonnie oczywiście jak zawsze musi o wszystkim donieść i wypapleć. Jaka ona jest irytująca, to naprawdę xD Serena na szczęście nie uwierzyła w winę Asha i jego ojca, bo zbyt dobrze ich znała z dzieciństwa, aby uwierzyć w te podłe kłamstwa. I obiecała im pomóc, ponieważ nie zamierza dopuścić do tego, żeby zostali skazani na śmierć. I rzeczywiście pozostaje im tylko ucieczka z kraju, skoro nie chcą zdradzić króla, bo inaczej zostaną powieszeni za rzekome dopuszczenie się zdrady. Ashowi ciężko jest się z tym pogodzić. On jest narwany i w gorącej wodzie kąpany. Na szczęście Serena i kuzynostwo zdołali go namówić do ucieczki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś mi się wydaje, że Jamesowi spodobała się Serena, choć ona w ogóle nie wykazuje zainteresowania jego osobą, co go irytuje. John rzucał swojemu kotu kości? Czy on ma coś nie tak z głową? Może uważa go za psa? :) I on nie jest lubiany przez swoich rodaków, którzy uważają go za obcego, skoro większość życia spędził we Włoszech, skąd wyniósł włoski akcent i zapewne również obyczaje. Trzeba przyznać, że Serena i May są naprawdę sprytne i pomysłowe, skoro wpadły na plan, jak uwolnić swoich przyjaciół z lochów. Tego nikt się po nich nie spodziewał. Do tego May potrafiła sprytnie wyrolować naiwnych strażników. Chytra z niej sztuka xD Ale bez Pikachu nie zdołaliby uciec. Ale niestety ich ucieczka została wykryta przez Jamesa, który nie wiadomo po co zapragnął zabrać Asha do sali jadalnej. A Pikachu po raz kolejny okazał się bardzo pomocny, bo wyelimonował goniących ich strażników, dzięki czemu zdołali uciec. Do tego ci strażnicy okazali się zabobonnymi i tchórzliwymi idiotami, bojącymi się wejść do lasu. A Pidgeye to co to za Pokemony? I oni spotkali na swojej drodze bandę uzbrojonych dzieciaków, których hersztem jest 12-latek? A to dobre! :) I ta zgraja łobuziaków uważa się za panów lasu Sherwood, a do tego sądzili, że Ash i jego kuzynostwo to bogacze. Max, mimo bardzo młodego wieku, jest rozsądny, a do tego bardzo silny. Ale okazało się, że nie potrafi pływać i to był jego słaby punkt. Ash zaimponował mu swoją walecznością, dlatego postanowił się z nim zaprzyjaźnić, co wyraźnie nie spodobało się Dawn. Uznała ich bowiem za nic niewarte przybłędy, które wzięły się nie wiadomo skąd. To się jeszcze zdziwi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, dobrze zauważyłeś: Jamesowi spodobała się Serena, ale bez wzajemności. Wiesz, koty potrafią też jeść kości - niewielkie i takie od kurczaka, ale zawsze. Swoje kotki też czasem karmiłem małymi kostkami i wiem, co mówię :) Właśnie, John jest nielubiany przez to, że spędził większość życia we Włoszech i nawet mówi z włoskim akcentem, co budzi niechęć. Serena i May to nie byle jakie dziewczyny, sprytne i do tego oddane naszym bohaterom, a pomysł z pasztetem zapożyczyłem z powieści "DWADZIEŚCIA LAT PÓŹNIEJ", gdy Atos z Aramisem i Rochefortem w ten sposób uwalniają przywódcę Frondy, księcia de Beaufort. Pewnie, że bez Pikachu by się nie udało. James chciał zawlec Asha w kajdanach do sali, aby zabawił gości swoim poniżeniem. A nie wiem, czy zauważyłeś, ale Szeryf używa tu tekstu Szeryfa granego przez Alana Rickmana - "Wydłubię ci serce łyżką", gdy Robin ciachnął go nożem przez policzek :) Tak, zabobony czasami się przydają jak widać. Pidgeye to Pokemony ptaki - niewielkie i całkiem spokojne. A z tą bandą, to nawiązałem do anime o Robin Hoodzie, gdzie większość postaci pozytywnych to dzieciaki. A przy okazji w anime Robin Hood ma czarne włosy, a Lady Marion to prześliczna blondyneczka - kolejna para tego typu w bajkach japońskich :) Tak, Max pomimo młodego wieku jest bardzo dobrym hersztem bandy, ale Ash go pokonał tak samo, jak w filmie z Costnerem, gdzie Robin pokonuje Małego Johna wykorzystując fakt, że ten nie umie pływać xD A Szkarłatna Dawn ma powód, aby nie lubić Robin Asha i dowiesz się z czasem, jaki to powód.

      Usuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...