Detektyw czy zdrajca? cz. II
Pamiętniki Sereny c.d:
Wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce ostatnio, dobiły całkowicie naszą wesołą jak dotąd gromadkę. Nie wiedzieliśmy chwilami, co mamy o tym myśleć. Przecież z jednej strony rozumieliśmy motywy, jakimi kierował się Ash przechodząc na stronę wroga. Przecież nie zrobił tego z chęci zysku ani także z powodu nagłej zmiany poglądów. Zrobił to wszystko jedynie z powodu chęci ochrony nas wszystkich. Giovanni zapowiedział mu śmierć nas wszystkich, jeśli Ash nie zrobi tego, czego on żąda. Przynajmniej tak to przedstawił mój luby. Czy mogliśmy mu teraz wierzyć po tym, co się stało? Czy może bezczelnie kłamał, aby jakoś się wybronić w moich oczach? Nie! To niemożliwe! Za dobrze go znam, żebym miała w coś takiego uwierzyć! Ja naprawdę nie wierzę w to, żeby on zdradził nas z powodu podłości czy też chęci zarobku. O nie! Ash Ketchum, jeśli zdradził, to tylko dlatego, że mając do wyboru życie nasze i swoje, wybierze nasze. Musiał tak zrobić, musiał... Wierzę, że nie było innego wyjścia, jednak czy to uspokaja moje serce? Nie! W żadnym razie nie uspokoiło to moich biednych, zszarganych nerwów. Czułam się okropnie siedząc w pokoju Asha i patrząc załamana na nasze wspólne zdjęcia zawieszone na ścianie. Ich widok tylko mnie dobił, jednak nie umiałam przestać się w nie wpatrywać.
Na zewnątrz zresztą także nie było wcale lepiej, bo dziennikarze ciągle się mnie czepiali i dopytywali się, co też ja mam do powiedzenia w sprawie zdrady mojego chłopaka. Niejeden raz chciałam już im wygarnąć, aby się ode mnie odczepili, bo cokolwiek zrobił Ash, to ja przecież nie mogę brać za to odpowiedzialności, jednak mimo wszystko nie umiałam tego zrobić. Moje serce zbyt mocno było jeszcze przywiązane do mojego ukochanego i dawnego dzielnego detektywa, który obecnie z pobudek tylko nam, bardzo zaufanemu gronu, był wiadomy.
Delia dała mi wolne od pracy na kilka dni, abym mogła jakoś uspokoić swoją biedną głową, a także serce. Jednak siedząc w milczeniu i mając za jedynych towarzyszy moje Pokemony oraz własne myśli było mi jeszcze gorzej, chociaż nie jestem tego pewna. Tak czy siak moje uczucia, a także samopoczucie było po prostu okropne odkąd Ash odszedł. I rzecz jasna nie tylko ja tak się czułam. Nasi przyjaciele cierpieli katusze, a już szczególnie przeżywały je Dawn z Delią. I nic dziwnego, w końcu jedna z nich była siostrą, a druga była matką Asha. Więc chyba to zrozumiałe, że jego zdrada tak ich bolała wbrew temu, jakie były tego przyczyny.
Pozostali nasi kompani również przeżywali to wszystko, co się stało, a niektórzy z nich próbowali w jakiś sposób sobie tłumaczyć.
- Moim zdaniem cała sprawa wygląda tak: Ash po prostu musi działać jako podwójny agent, dlatego z pewnością wszedł do organizacji Rocket jedynie po to, aby ich podejść i zniszczyć - mówił Max bardzo podnieconym głosem.
- Tak? No i co? Jenny też zabił, żeby zdobyć przychylność i zaufanie stryja? - spytała z ironią w głosie Misty.
- A skąd wiecie, że ona zginęła naprawdę? - chłopak wcale nie tracił dobrego humoru i snuł dalej te swoje teorie spiskowe dziejów - Może tylko upozorowano przed nami jej śmierć, abyśmy nie wsypali Asha podczas jego działalności? Wiecie, może Ash musi teraz na siebie uważać, aby podejść stryjaszka, więc działa ostrożnie, a skoro Giovanni zażądał od niego śmierci Jenny, to cóż... Ten zrobił to, czego on chciał, ale tak, żeby nikogo przy tym nie krzywdzić, zaś sama Jenny musi się teraz ukrywać. Widziałem podobną sytuację w filmie „Licencja na zabijanie“, jak James Bond, chcąc zemścić się za krzywdy swego przyjaciela i śmierć jego żony, wszedł do organizacji kierowanej przez odpowiedzialną za to wszystko kanalię i podszedł go, aby potem drania zabić.
- Znowu oglądałeś filmy o Bondzie? - mruknęła Dawn - Nie wiesz, że filmy to fikcja, nie mająca nic wspólnego z prawdą?
- Nie wszystkie. Niektóre filmy są oparte na faktach.
- Ale na pewno nie filmy o Bondzie.
- Ale miło się je ogląda.
- Wierzę.
Misty westchnęła delikatnie i powiedziała:
- Nie ma co... To wszystko, co mówisz, mój przyjacielu, jest po prostu wspaniałe i piękne. Szkoda tylko, że to tylko cudowna fikcja nie mająca nic wspólnego z prawdą.
- A skąd wiesz? - spytał nagle Brock - Może właśnie Max ma rację?
- Ech... Wiele bym dała, żeby tak było - rudowłosa zamarzyła się lekko nad tym, o czym mówiliśmy - To by po prostu był cud. Ale niestety cuda nie zdarzają się za często na świecie.
- W naszym życiu zdarzyło się ich tak wiele, że może i ten się zdarzył - rzekł na to szef kuchni w restauracji.
- Ech, Brock... Żeby to była prawda...
- Chciałabym, żeby Max tym razem miał rację - powiedziała Melody - Bardzo bym tego chciała. Ale niestety... To brzmi niczym historia rodem z filmów o Bondzie, lecz takich wiecie... Szczególnie fantastycznych.
- Wiem, że to wszystko tak brzmi, ale cóż... Wiele się dzieje na tym świecie - odezwał się Max - Kto wie? Być może jeszcze Ash nas pozytywnie zaskoczy?
- Dałby Bóg - powiedziałam przygnębionym tonem.
Nie bardzo wierzyłam w te słowa, ale zdecydowanie słowa naszego kochanego hakera były tak piękne, że choć jakoś trudno mi było je uznać za prawdę, to jednak miło mi się je słuchało.
- A ty, Bonnie, co o tym myślisz? - spytałam po chwili.
Dziewczynka skończyła wycierać naczynia, a następnie zadowolona uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
- Nie wiem sama... To by było piękne, ale chyba Misty ma rację, że to niemożliwe.
- Prawdę mówiąc, moi kochani, to widziałem już takie rzeczy na tym świecie, że chyba przestaję wierzyć w istnienie słowa „niemożliwe“ - rzekł na to Brock.
- Wszyscy tak możemy powiedzieć, bo przecież podróżując z Ashem każdy z nas widział już takie rzeczy, że najbardziej fantastyczne sagi fantasy dla młodzieży przy tym wysiadają - dodał Clemont, lekko się uśmiechając - Co tam książki dla młodzieży?! Nawet komiksy z Marvela i inne po prostu okazują się być tylko bajeczką dla małych dzieci i do tego jeszcze bardzo grzecznych.
- To prawda. Podróżując z moim bratem mieliśmy okazję przeżyć takie przygody, po których powinniśmy już dawno nie żyć, a jednak żyjemy i mamy się całkiem dobrze - zauważyła Dawn.
- Nie jestem pewna, czy aby na pewno dobrze - mruknęła ponuro - Po tym wszystkim, co się stało...
- I ty straciłaś wiarę w swojego chłopaka? - spytała zdumiona Dawn.
- A co mam niby innego myśleć?
- Może pomyśleć to, co pomyślał Max? Ja wiem, że to brzmi jak czyste wariactwo, ale... Nie takie rzeczy się dzieją na świecie.
- Łatwo ci mówić, kochana Dawn. Wam wszystkim łatwo jest mówić takie piękne historie, jakie właśnie od was słyszę.
- Łatwo? - prychnęła z kpiną Misty - Uwierz mi, nie jest nam łatwo to wszystko mówić, bo sami nie wiemy, co mamy myśleć o zachowaniu Asha. Może Max ma rację, a może się myli. Nie wiemy tego. Ale bardzo chcemy wierzyć, że jego podejrzenia są słuszne i że możemy dzięki temu odzyskać naszego przyjaciela.
- To są piękne słowa, Misty, ale to niestety tylko słowa - zauważyłam ponurym tonem - Łatwo wam mówić te wszystkie słowa pociechy, bo to nie na waszych oczach Ash zastrzelił Jenny. Nie wy to widzieliście, ale ja. Ja to widziałam i ja musiałam powstrzymać moje serce, żeby nie wykrwawiło się na śmierć po tym wszystkim. Ash na moich oczach strzelił do porucznik Jenny, która to potem umarła w szpitalu po nieudanej operacji. Na moich oczach to zrobił. Co ja mam więc myśleć? To było straszne. Nie wiecie, jak straszny ból mi to zadało. To było tak, jakby Ash wbił mi nóż w serce. Kto widział takie coś, ten musi mieć wątpliwości, co do intencji Sherlocka Asha.
- Rozumiem - powiedział smutnym głosem Brock, kiwając delikatnie głową - Jednak spróbuj mieć wiarę, Sereno. W końcu z nas wszystkich to właśnie ty miałaś zawsze najwięcej wiary w Asha.
- Właśnie... Niekiedy nawet idiotycznie wierzyłaś w jego umiejętności i proszę... Okazywało się, że masz rację. Może więc spróbuj teraz także mieć rację - dodała Misty.
- Posłuchaj naszej rudzinki, ona mądrze mówi - zaśmiała się wesoło Melody - Spróbuj dalej wierzyć w Asha.
Uśmiechnęłam się do nich delikatnie, a następnie powoli wyszłam z restauracji „U Delii“, aby pogrążyć się we własnych myślach. Jak wcześniej wam mówiłam, dostałam kilka dni wolnego, ale z prawdziwą przyjemnością powróciłam do pracy, ponieważ bardzo szybko zrozumiałam, że samotność w przypadku problemów takiej wagi wcale nie pomaga, a jedynie szkodzi. Potrzebowałam pomocy moich przyjaciół, a w każdym razie ich obecności, jak również prowadzonych z nimi rozmów. Jednak nawet od nich musiałam odpocząć, co miało miejsce właśnie teraz, dlatego też poszłam na spacer, aby sobie wszystko przemyśleć.
Ach, ten nasz kochany Max i te jego urocze filmowe teorie spiskowe dziejów. Jak tu go nie kochać? Wielka szkoda, że te jego bajeczki nie mają niestety nic wspólnego z prawdą. Chociaż z drugiej strony... Ash przecież już niejeden raz podejmował bez informowania mnie różne tajemnicze oraz ryzykowne akcje, a także urządzał sobie przebieranki i inne takie. A zatem czemu teraz nie miałby tak zrobić? Tylko, jeśli tak jest, to dlaczego Ash nie powiedział mi prawdy? Czyżby aż tak mi nie dowierzał? A może bał się o swoje życie? A może po prostu łudzę się idiotycznie i bez sensu?
- Hej, Sereno!
Spojrzałam za siebie i zauważyłam, jak podbiega do mnie Macy. Była zdyszana i nieco zmęczona. Kiedy znalazła się już obok mej osoby, powoli oparła się dłońmi o kolana, próbując złapać oddech.
- Nareszcie cię znalazłam! - zawołałam dziewczyna, uśmiechając się w sposób lekko skrzywionym z powodu zmęczenia - Nie wiedziałam, gdzie cię znajdę. Przed chwilą byłam w restauracji i powiedzieli mi, że poszłaś na spacer. Biegam więc po okolicy, żeby cię znaleźć i wreszcie mi się to udało.
- A czemu mnie szukałaś? - zapytałam obojętnym tonem.
Akurat jej obecność była ostatnią, której potrzebowałam, ale wolałam nie mówić tego na głos. W końcu dość już miałam problemów i smutków w życiu, a jak się okazuje, miałam też wrogów nawet tam, gdzie sądziłam, że miałam ukochanego. No cóż... Nie chciałam szukać sobie nowych wrogów, nawet pośród takich wariatek jak Macy.
- Chcę cię prosić o pomoc, Sereno - rzekła dziewczyna.
- Poważnie? - spytałam z ironią - Przecież ty zawsze mnie zawsze nie cierpiałaś. Wiecznie chciałaś mi odbić Asha, raz nawet za pomocą eliksiru miłosnego.
- Wiem i nadal chciałabym z nim być, jednak... Żeby go odzyskać, to muszę oczyścić jego dobre imię.
Spojrzałam na nią uważnie, nie rozumiejąc przez chwilę tego, o czym ona mówi. Nie bardzo chciało mi się teraz słuchać jej bzdur, jednak mimo wszystko byłam zainteresowana tym, co powiedziała. Ciekawe, co też ta jej pusta głowa sobie wykalkulowała? Lepiej jej wysłuchać zanim zrobi coś głupiego.
- Słucham cię uważnie, Macy. Mów śmiało - powiedziałam.
- Chodzi o to, że mówią jakieś brednie o Ashu.
- Brednie? Czy chodzi ci o to, że zabił on porucznik Jenny?
- To niemożliwe! On tego nie zrobił!
Spojrzałam na nią z lekkim politowaniem i przez chwilę poczułam, że jej współczuję, dlatego też położyłam jej dłonie na ramionach, spojrzałem tej zwariowanej pannicy w oczy i dodałam:
- To są piękne słowa, kochana Macy, ale niestety... Nie ma co udawać przed tobą... Widziałam na własne oczy, jak Ash to zrobił.
- Widziałaś tylko to, co miałaś zobaczyć.
Patrzyłam na nią uważnie, zaintrygowana coraz mocniej jej słowami.
- A to ciekawe... Możesz rozwinąć swoją myśl?
- Ależ oczywiście - Macy wyraźnie zapaliła się do mówienia - Jestem całkowicie pewna, że ten koleś tylko udawał Asha albo też to był Ash, ale w hipnozie.
- Niemożliwe. Ash nie był zahipnotyzowany. Widziałam już wiele razy zahipnotyzowanych ludzi i wiem, jak ich rozpoznać. Ash wtedy wcale nie był zahipnotyzowany.
- A więc ktoś go udawał! Ktoś bardzo podobny do niego! - Macy nie traciła wcale animuszu - A może to jakiś jego klon? Możliwości jest wiele! Naprawdę bardzo wiele. We wszystko uwierzę, nawet w to, że sam diabeł to zrobił, ale nie w to, iż Ash nas zdradził.
Uśmiechnęłam się delikatnie do niej i powiedziałam:
- To są piękne słowa, ale nie mamy pewności, czy mają one choć gram prawdy.
- A więc chyba warto to sprawdzić, nie sądzisz? - spytała na to moja rozmówczyni, lekko się uśmiechając.
- Co masz na myśli?
- Jak to? Jesteś przecież detektywem, Sereno. Ty i Ash rozwiązaliście już niejedną zagadkę. Chyba więc wiesz, w jaki sposób prowadzić śledztwo, prawda? Chyba nauczyłaś się czegoś u boku Asha, co?! Zrozum wreszcie! Musimy chociaż spróbować udowodnić, że Ash jest niewinny!
- Po co?
- Po co?! Ty się mnie o to pytasz?! Która z nas jest jego dziewczyną? Ja czy ty? Oczywiście, że ty! I jeszcze zadajesz mi takie głupie pytania?! Gdybym to ja była dziewczyną Asha, to bym bez wahania ruszyła choćby na koniec świata, żeby tylko go ocalić! Jego i jego dobre imię!
- A jeśli nie ma już czego ratować?
- To przynajmniej nabierzesz pewności.
Popatrzyłam na Macy, której słowa naprawdę dały mi bardzo wiele do myślenia. Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie, po czym dodałam:
- Dobrze... Poprowadzę śledztwo w tej sprawie.
- A ja chętnie ci w tym pomogę! - zawołała dziewczyna podnieconym tonem.
Na jej twarzy malowała się prawdziwa radość, która udzieliła się także i mnie, dzięki czemu odzyskałam nieco nadziei w moim sercu.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Siedziałem bardzo przygnębiony w swoim pokoju, rozmyślając sobie o tym wszystkim, co mnie ostatnio spotkało. Tak niedługi czas już pracuję dla mojego stryja, a już awansowałem na jego zastępcę, na prawdziwego agenta nr. 1, któremu powierza się najważniejsze zadania. Mój kochany stryjaszek nie pomyślał jednak o tym, że choć tym awansem sprawił mi wręcz wielką przyjemność, to mimo tego również ściągnął mi na kark tę podłą wariatkę Domino, która znienawidziła mnie jeszcze bardziej, o ile to jest w ogóle możliwe. Moja droga kuzyneczka wyraźnie zapowiedziała, że będzie tylko czekać na mój fałszywy krok, aby się mnie pozbyć. Ale co będzie, jeśli nie mogąc się już go doczekać, sama sfabrykuje przeciwko mnie jakieś dowody, aby potem przedstawić je ojcu? Przecież Giovanni na pewno nie będzie tracić czasu na to, aby sprawdzać to wszystko dokładnie, tylko każe mnie zabić lub zamknąć gdzieś na resztę moich dni. Chociaż może nie doceniam go i zechce to sprawdzić, ale niestety nie wiem, czy zdoła odkryć prawdę. Ostatecznie w przypadku Domino trudno jest dociec prawdy, zwłaszcza, że sfabrykowanie dowodów to dla tej jędzy nie jest na pewno niczym trudnym. Co się wtedy ze mną stanie? Zginę, to więcej niż pewne. No, a Domino z radością pozabija wszystkie bliskie mi osoby, a już zwłaszcza Serenę, której nigdy nie darowała tego, że ta zdołała ją pokonać. Gdy więc mnie zabraknie, to kto osłoni moją ukochaną przed jej gniewem?
Co prawda pewnie Serena nie darzy mnie już niczym innym, jak tylko nienawiścią i pogardą za to, co zrobiłem, ale cóż... Gdyby tylko znała ona całą prawdę, to na pewno przestałaby mnie oceniać i potępiać. No, ale nie mogła jej znać, a je nie miałem możliwości, aby jej tę prawdę wyznać. W każdym razie jeszcze nie teraz. Nie dopóki Domino węszy w mojej sprawie. Ona tylko czeka na mój fałszywy krok, aby mnie zaatakować. Wiedziałem o tym doskonale i dlatego każdego dnia powtarzałem sobie ciągle, że muszę się mieć na baczności.
- Ech, Pikachu... To wszystko jest po prostu zwariowane - rzekłem po chwili do mego wiernego przyjaciela - Kto by pomyślał, że tak właśnie potoczą się nasze losy? Nikt nie mógł o tym wiedzieć.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu.
Pokiwałem potakująco głową i uśmiechnąłem się delikatnie, powoli też pogrążając się we własnych myślach oraz wspomnieniach. Musiałem przed sobą samym przyznać, że ostatnimi czasy stałem się bardziej bezwzględny wobec innych, a w każdym razie wobec bydlaków. Tak samo było z tym łotrem, Connorem McBrownem. Odnalazłem go w regionie Johto, w jego starej, rodzinnej posiadłości położonej tuż nad samym oceanem. To było dla mnie bardzo nieprzyjemne, ale z drugiej strony musiałem również się z nim zobaczyć. Chciałem mu spojrzeć w oczy i dowiedzieć się, dlaczego taki był? Przecież to właśnie jego nienawiść sprowadziła nieszczęście na jego syna, a potem na wnuka. Obaj teraz już nie żyją, a wcześniej ich życie było pełne cierpienia. To on był wszystkiemu winien i ja musiałem mu to powiedzieć. Niech wie, jakie cierpienia zadał innym.
Na szczęście do jego zamku służba mnie wpuściła, ponieważ jak się okazało, zamek McBrownów zawsze był dla gości otwarty. Przywitali mnie stary sługa oraz inni służący. Wszyscy byli przygnębieni.
- Chciałbym porozmawiać z panem McBrownem - powiedziałem dość uroczystym tonem, kiedy zapytali mnie o cel mojej wizyty.
- A z jakiego powodu? - spytał mnie stary sługa.
- Jestem jego krewnym. Dopiero niedawno się o tym dowiedziałem i bardzo chciałbym go zobaczyć.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu, jakby na potwierdzenie tego, co ja mówiłem.
- Przykro mi, ale pan chory.
- Chory?
- Tak. Śmierć już nad nim czuwa. Jeżeli chcesz się z nim zobaczyć, to może wtedy, gdy wyjdzie od niego lekarz, ponieważ teraz on z jaśnie panem rozmawia.
- Rozumiem. Chętnie wtedy z nim porozmawiam zwłaszcza, że mam wieści o jego wnuku, a moim kuzynie.
Służbie wiadomości te bardzo się spodobały, dlatego też nie mieli nic przeciwko temu, aby wpuścić mnie do pokoju, gdy już lekarz wyszedł. Tak więc zrobili, a wówczas zauważyłem starego, chudego człowieka w nocnej koszuli i szlafmycy, leżącego w ogromnym łóżku z baldachimem. Wierny sługa miał rację mówiąc, że już śmierć nad nim czuwa, ponieważ naprawdę ten człowiek wyglądał tak, jakby miał zaraz pożegnać się z tym padołem łez, a do tego co chwila głośno kaszlał.
- Co się stało? Kto przyszedł?! - zawołał głośno do służby.
- Panicz Ash Ketchum do jaśnie pana - odpowiedział mu stary sługa - Mówi, że ma wiadomości o pana wnuku.
Starzec popatrzył na mnie uważnie, zaś ja, na sam widok jego twarzy poczułem obrzydzenie. Ten człowiek wręcz wyglądał jak kościotrup, tylko i wyłącznie różniący się od niego tym, że wciąż ma jeszcze skórę na sobie. Do tego jego wzrok wyrażał niechęć i pogardę. Gdyby nie to, że miałem mu wiele do powiedzenia, to bym odjechał i więcej tu nie wrócił. Ale skoro już tu przybyłem, to dokończę dzieła.
- To ty masz więc wieści o moim wnuku? - spytał staruch.
- A mam, ale to są wiadomości do omówienia na osobności - odparłem na to poważnym tonem.
Starzec machnął ręką na służbę, żeby wyszła, dzięki czemu zostaliśmy sami, nie licząc oczywiście Pikachu, który to zeskoczył z mojego ramienia i usiadł na krześle.
- Mów więc, mój chłopcze - warknął na mnie staruch - Tylko szybko, bo muszę się wyspać. Lekarz mi nakazał.
- Powiem to zatem w miarę możliwości szybko - uśmiechnąłem się do niego - Widzi pan, jaśnie panie... Jestem kuzynem twojego wnuka, a twoim ciotecznym wnukiem.
- Nie rozumiem.
- Twoja żona Anne miała siostrę, Arabellę, a ta miała córkę, która jest moją matką, a ja jestem jej synem. Rozumiesz mnie? Nazywam się Ash Josh William Ketchum.
- Rozumiem. Przyjechałeś po swoją część spadku, tak?! Myślisz, że mi się podliżesz i w zamian ci coś zapiszę, tak?! O nie! Nic z tego, przybłędo! Nie licz na to, że cokolwiek ode mnie dostaniesz. Wszystko dostanie mój wnuk, Kevin! Mój jedyny żyjący, męski potomek.
- Twój potomek nie żyje.
- Co?! Jak to?! - starzec poruszył się niespokojnie na łóżku i wlepił we mnie swoje paskudne ślepia.
- Tak to! Twój wnuk nie żyje! Podobnie jak twój syn!
- Wiem, że ten nieudacznik, mój żałosny syn zmarł w więzieniu, jednak mój wnuk... Nie, to niemożliwe... KŁAMIESZ!
- Mówię prawdę! Kevin McBrown po śmierci ojca został bandytą o przydomku Arlekin.
- Kłamiesz!
- To sama prawda. Twój drogi syn, a jego ojciec zniszczył mu życie, podobnie jak ty zniszczyłeś życie jemu.
Staruch zaczął się wówczas krztusić i kaszleć, po czym opadł on na poduszki i sięgnął dłonią po szklankę z lekarstwem stojącą na nocnej szafce. Powoli podszedłem do niego i odsunął ją spod zasięgu ręki mego dziadka.
- Daj mi tę szklankę... DAWAJ JĄ!
- Mówi się proszę... dziadku - uśmiechnąłem się do niego podle, po czym podałem mu ją.
Uśmiechnąłem się do niego złośliwie, a następnie zacząłem mówić:
- Wiem doskonale, że swoim podłym i apodyktycznym zachowaniem zniszczyłeś życie swojemu synowi, Winstonowi, a ten potem zniszczył je własnemu synowi, Kevinowi. Biedny mój kuzyn przeżył prawdziwe piekło ze strony swojego ojca. Wiem o tym dobrze, ponieważ Kevin wszystko mi opowiedział. Opowiedzieć ci to? Chcesz może wiedzieć, jak to wyglądało? Chętnie ci to powiem. Posłuchaj więc, co zrobiłeś.
Opowiedziałem mu dokładnie i szczegółowo wszystko, co wiedziałem w tej sprawie, a prócz tego dodałem jeszcze kilka innych szczegółów, a już zwłaszcza o śmierci Arlekina. Mężczyzna wysłuchał mnie uważnie, coraz mocniej kaszląc, po czym opadł na poduszki, jęcząc:
- A więc nie mam już potomków. Nie mam ich. Mój ród wygaśnie... Jeden nieudacznik spłodził drugiego nieudacznika, ale obaj byli z mojego rodu. Obaj mogli dziedziczyć po mnie, mogli też wyjść na prostą, a jednak żaden z nich nie będzie mógł to zrobić.
- Nie, nie będzie mógł, bo każdy z nich już nie żyje. I to przez ciebie. Ty ich zabiłeś, dziadku.
- Nie! To nieprawda!
- To prawda. Zabiłeś swojego syna czyniąc z niego potwora w ludzkiej skórze.
- Wychowywałem go surowo, ale sprawiedliwie! To nie zbrodnia.
- Tak, to jest zbrodnia, bo wcześniej zabiłeś mu matkę, a potem jego samego nienawidziłeś i gardziłeś nim. A potem on takimi uczuciami darzył swojego syna. Nienawiść jest zaraźliwa niczym choroba zakaźna, a ty, podła kreaturo, zaraziłeś nią dwóch niewinnych, a oni krzywdzili innych zamiast im pomagać. Wszystkie zbrodnie przez nich popełnione to tylko twoja wina! Ty jesteś za to odpowiedzialny! Tylko ty! Rozumiesz to?!
Staruch opadł znowu na poduszki i zaczął domagać się ode mnie wody. Patrzyłem na niego z obrzydzeniem.
- Nawet teraz myślisz tylko o sobie. Ty nie jesteś człowiekiem. Jesteś potworem! Bestią w ludzkiej skórze!
- Litości! Wołaj księdza! Muszę się wyspowiadać!
- Wyspowiadać? I będziesz przepraszać go za swoje winy?
- Tak.
- A za to, co zrobiłeś synowi i pośrednio wnukowi też przeprosisz?
- Nigdy! Nic nie zawiniłem w ich sprawie! To nie moja wina, że sami stoczyli się na dno.
Moja niechęć do niego po tych słowach jeszcze bardziej wzrosła i nie zamierzałem tego ukrywać.
- Ty podła kreaturo! Powinienem skrócić twoje męczarnie i udusić cię tą poduszką, którą teraz kurczowo ściskasz! Ciesz się, że nie jestem taki! A poza tym twoje cierpienie, dziwnym trafem sprawia mi wielką przyjemność.
- Wołaj księdza... Błagam cię! Zrobię, co zechcesz, ale zawołaj go!
- Już ci nikt nie pomoże! Ty nie żałujesz swoich win. Chcesz mieć po prostu czyste konto, kiedy umrzesz. Ale to tak nie działa. Skrucha musi być szczera. Jeśli nie, wtedy na nic ci spowiedź.
- Łaski... Wnuczku kochany...
- Wnuczku? To już nie przybłędo?
- Przestań, nie dręcz mnie już!
- Przestanę, kiedy już powiem ci, co mam powiedzieć.
Pochyliłem się lekko nad nim i mówiłem:
- Zabiłeś swoją żonę... Pośrednio odpowiadasz też za śmierć swojego syna i wnuka. Takim jak ty Bóg nie wybaczy zwłaszcza, że szczerze niczego nie żałujesz. Zdechniesz w męczarniach, a twoja dusza wyląduje w piekle tam, gdzie jej miejsce. Ale nie spotkasz tam swego wnuka, o nie! Ty go tam nie spotkasz, bo on z pewnością trafił do nieba, gdyż tak naprawdę on nigdy nie był zły. Jak więc widzisz, nie spotkacie się, bo on pójdzie do nieba, a ty tam się nie dostaniesz.
Staruch zaczął się krztusić i kaszleć. Zdołał jakimś cudem dosięgnąć dzwonka i wezwać na służbę. Ja zaś zadowolony i pełen nieznanej mi dotąd mściwej satysfakcji wyszedłem powoli z tego okropnego, ponurego pokoju, pozostawiając to ścierwo własnemu losowi.
Jeszcze tego samego dnia wyjechałem z silnym postanowieniem nie wracania tutaj więcej. Potem dowiedziałem się, że ten bydlak zmarł dobę później. Pośrednio pewnie odpowiadam za jego śmierć, ale szczerze mówiąc nie powiem, aby to specjalnie obciążyło moje sumienie. Czy to oznacza, że jestem równie podły i mściwy, co Domino?
Uzupełnienie pamiętników Sereny - zeznanie Anonima:
- Jest tutaj... Na wyciągnięcie ręki... Tylko wyciągnąć ją i już go mogę złapać - mamrotała Agentka C do Domino, która to nerwowo chodziła po pokoju.
Czarny Tulipan była tak rozjuszona, że całkowicie przestała zwracać uwagę na stojącą w kącie Theodorę Brown, która przyniosła jej bardzo pilne wiadomości od Giovanniego.
- Nie waż się go teraz tknąć - rzuciła 009 do swojej agentki - On teraz jest pod ochroną mojego ojca. Nic nie możemy mu zrobić.
- Więc co?! Moja siostra ma nie być pomszczona?!
- Spokojnie. Zostanie pomszczona, ale w swoim czasie. Wszystko po kolei.
Agentkę C nie specjalnie to jednak przekonało.
- Jest na wyciągnięcie ręki. Mogę go zabić, a potem...
- A potem pociągniesz do grobu siebie i mnie! - krzyknęła wściekła jak Beedrill Domino - Trzeba było go zabić, kiedy miałaś okazję, Cleo! Teraz nie mamy takiej możliwości! Jeśli więc teraz go zabijesz, to mój ojciec bez trudu domyśli się tego, czyja ręka kierowała twoim mieczem.
- Powiem, że o niczym nie wiedziałaś.
- Myślisz, że on ci uwierzy?!
- Będę się zaciekle bronić, a bez dowodów...
- Dowodów?! - Domino parsknęła śmiechem - Dziewczyno, na jakim ty świecie żyjesz! Tutaj nie szuka się dowodów. To nie policja, aby się w to bawić! Mój ojciec nie będzie musiał wcale szukać żadnych dowodów. Wie, że tylko ja jedna tutaj życzę Ashowi śmierci. O tobie być może nic nie wie, bo nigdy o ciebie nie pytał. I lepiej, żeby tak zostało.
Następnie Domino podeszła do ściany i powoli oparła się o nią.
- Naszego drogiego Ketchuma trzeba załatwić tak, żeby bardzo cierpiał zanim go zabijemy. Ale wszystko po kolei. Na razie nie możemy go tknąć, jednak jeszcze przyjdzie kryska na niego. Ten drań nie będzie wiecznie się tu panoszył. W końcu nas zdradzi, to tylko kwestia czasu, a wtedy z wielką przyjemnością wpakuję mu szpadę między żebra.
009 zachichotała podle, po czym nagle jej wzrok dostrzegł sekretarkę ojca.
- Czego tu jeszcze stoisz?!
- Nie powiedziałaś, że mam wyjść - odparła sztywna, jakby kij połknęła kobieta.
- Ano tak... Faktycznie. Możesz już iść.
Sekretarka ukłoniła się jej i skierowała swe kroki ku wyjściu.
- I ani słowa o tej rozmowie! - zawołała za nią Domino.
- O jakiej rozmowie? - spytała sekretarka.
Widać już zapomniała o tym, co było przed chwilą omawiane. Domino bardzo taka odpowiedź się spodobała, więc nie zadawała więcej pytań.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz