Zasadzka w starej fabryce cz. I
Pamiętniki Sereny:
- Że co?! Że co ona powiedziała?! - krzyknął załamanym oraz zarazem wściekłym głosem Ash przez słuchawkę telefonu.
Na ekranie aparatu telefonicznego widniała jego mama, która miała na twarzy przygnębioną minę.
- To, co ci powtórzyłam, kochanie. Gerda mi oznajmiła, że wyjechała właśnie do Hoenn, aby dokończyć sprawę, której się podjęła.
- No, ale jak to jest w ogóle możliwe? - spytał Ash - Przecież nie mogła wyjechać sobie tak po prostu, bez słowa wyjaśnienia!
- Jednak mogła, kochanie.
- Naprawdę? A ty mogłaś mnie o tym uprzedzić, mamo!
- O czym, kochanie?
- Mogłaś mnie uprzedzić, że twoja przyjaciółka to jest jakaś walnięta i nieodpowiedzialna wariatka!
- Ash, licz się ze słowami! - skarciła swojego syna Delia Ketchum, po czym westchnęła głęboko i dodała o wiele spokojniejszym tonem: - Och! Przepraszam cię, synku. Ja wiem, że czujesz się wściekły i wcale ci się nie dziwię. Ja sama jestem po prostu nieźle wkurzona. Gerda jest naprawdę... Och, mówię ci. Już na studiach odwalała ona takie numery, że wyjeżdżała bez słowa i potem nagle powiadamiała innych o fakcie dokonanym, ale nie sądziłam, że teraz powróci do starych nawyków.
- Najwyraźniej powróciła.
- Synku, proszę cię. Nie miej do mnie żalu! Co ja ci na to poradzę? Ona postawiła mnie przed faktem dokonanym! Niczego się nie spodziewałam. Co ja miałam zrobić?
- W sumie to nic... Tak czy siak, mamo, sprawa jest nieciekawa. Przy okazji... Co zrobimy z tymi dzieciakami?
- Ash, kochanie... Danny i Anne to nie są przedmioty, abyśmy mieli coś z nimi robić.
- Przepraszam, mamo, ale co wobec tego możemy zrobić?
- Chyba tylko zająć się nimi do czasu, aż ona nie wróci. Ale jeżeli masz lepszy pomysł, to chętnie wysłucham.
Ash pokręcił przecząco głową.
- Nie, mamo. Nie mam. Wobec tego sprawa jest prosta. Zajmiemy się z Sereną dziećmi, a Pikachu nam w tym pomoże. Prawda, stary?
- Pika! Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, siedząc na ramieniu swojego trenera.
- No właśnie, proszę pani. Na pewno będzie dobrze - powiedziałam, odzywając się po raz pierwszy podczas tej rozmowie, gdyż wcześniej szok wywołany tym, czego się dowiedzieliśmy, odjął mi mowę.
I chyba nikt nie może być zdumiony moim zachowaniem, prawda? Ostatecznie przecież nie codziennie człowiek jednego dnia zostaje niańką dwójki uroczych dzieciaków, które to okazują mu najpierw niechęć, a potem wielką sympatię, zaś ich mamusia jeszcze tego samego dnia, bez żadnego wyjaśnienia odnośnie swego postępowania wyjeżdża sobie nagle za granicę i niczego nie wyjaśnia. Oczywiście takie rzeczy się, jak widać, dosyć często zdarzają w tym świecie, jednak mimo wszystko wcale nie uważam, aby takie zachowanie, jak to Gerdy było godne pochwały. To, co ona robi staje się chyba normą, ale nie oznacza to wcale, aby należało to pochwalać. Wręcz przeciwnie, to było bardzo żałosne i zdecydowanie trzeba było okazać to tej kobiecie, kiedy tylko będziemy mieli ku temu okazję.
Naprawdę trudno mi opisać, co poczułam, kiedy wróciliśmy z dziećmi Gerdy do jej wynajętego domu. Byliśmy bardzo szczęśliwi, gdyż po dość niebezpiecznej przygodzie z udziałem niesamowicie mściwego Fearowa, bandy Spearowów i Beedrilli, pogodziliśmy się z Dannym i Anne, a prócz tego jeszcze zyskaliśmy z Ashem dwa nowe, urocze Pokemony - Butterfree (dawnego stworka Asha) oraz jego żonę - ten pierwszy został z Ashem, a ta druga ze mną. Wszystko więc wydawało się być cudownie do czasu, aż powróciliśmy do domu, a tam wciąż nie było Gerdy, choć był już wieczór i powinna dawno wrócić. Zadzwoniliśmy więc do Delii, żeby spytać, czy aby przypadkiem nie wie, co z nią się stało. Mama Asha natomiast z wyraźnym smutkiem w głosie i na twarzy wyjaśniła mi, że jej koleżanka dla zdobycia odpowiednich dowodów, wyjechała wraz ze swoim klientem do Hoenn.
- Że co?! Że co ona powiedziała?! - krzyknął wściekle Ash, gdy mama przekazała mu prośbę Gerdy, żebyśmy zajęli się dziećmi aż do czasu jej powrotu, który miał nastąpić tak za tydzień.
Nawiasem mówiąc Ash wykrzyknął dokładnie te same słowa wtedy, kiedy to kilka miesięcy wcześniej, podczas procesu sądowego w sprawie asystentów profesora Nicodemusa Bircha, z których to jeden zabił drugiego, aby potem odegrać rolę pocieszyciela jego dziewczyny, Gerda broniła tego samego mordercy, którego zdemaskowali Ash, May i Max. Ja także byłam obecna podczas procesu, chociaż nie składałam żadnych zeznań, gdyż mój udział w tej sprawie był zdecydowanie za mały, abym miała cokolwiek wiedzieć. Powiem więc jedynie, iż Ash z Maxem i May złożył odpowiednie zeznania na temat śledztwa, jakie prowadzili. Gerda z kolei była adwokatem wyznaczonym z urzędu do obrony mordercy. Jak sama niedawno nam to powiedziała, nie sprawiło jej to wcale przyjemności, jednak potraktowała całą sprawę w sposób profesjonalny, ponieważ zawsze była ona adwokatem z prawdziwego zdarzenia i wykonywała wszystkie powierzone jej zadania naprawdę porządnie, poza jednym zadaniem - byciem matką swoich dzieci.
- Wysokie Sądzie - rzekła Gerda podczas mowy końcowej - Pragnę tu zauważyć, że mój klient przyznał się do winy i co za tym idzie, nie można potraktować go jak pospolitego zabójcy, który uparcie zaprzecza wszystkim dowodom. Już z tego tytułu należy mu się o wiele łagodniejszy wyrok niż taki, który żąda pan prokurator.
- Że co?! Że co ona powiedziała?! - jęknął Ash wściekłym tonem, ze złości zaciskając dłoń w pięść.
Położyłam rękę na jego ramieniu i popatrzyłam na niego czule, aby go uspokoić. Wiedziałam bowiem, że denerwowanie się tutaj nic nam nie da, a wręcz mogą wyjść z tego tylko problemy.
Tymczasem pani adwokat mówiła dalej:
- Mój klient przyznał się do wszystkiego i chociaż słusznie mówi pan prokurator, że nie wyraził on skruchy z powodu tego, co zrobił, to jednak muszę zauważyć, iż oskarżony jest jeszcze młodym człowiekiem, który wciąż może się zmienić. Pamiętajmy też, że jego motywem była miłość do dziewczyny zabitego. Tej młodej i na pozór bardzo uroczej dziewczyny o kamiennym sercu, która jest tak naprawdę bezwzględną i okrutna. O tak, panno Shizuku. Do pani właśnie mówię. Mój klient zeznał, że jedynie pani zachowaniu zawdzięcza to, iż panią pokochał i myślał, że posiada choćby najmniejszą wzajemność z pani strony. Gdyby pani nie przyjmowała go u siebie pod nieobecność narzeczonego, a prócz tego, gdyby nie była pani aż tak czuła i miła wobec mego klienta, ten nie miałby żadnego prawa, aby być przekonanym o pani wzajemności. Tak więc właśnie pani jest częściowo współwinna temu, że stało się to, co się stało.
Shizuku zaczęła ronić łzy, zaś Max zacisnął pięści ze złości.
- A niech to! Co ona wygaduje?! Przecież to jest zwykłe chamstwo i naginanie faktów! - warknął wściekle Max z ławki dla świadków.
May uspokoiła go delikatnym ruchem ręki.
- Spokojnie, braciszku - powiedziała ponurym głosem dowodzącym, iż bynajmniej nie pochwala zachowania Gerdy, ale woli zachować spokój - To jej praca, odwrócić Meowtha ogonem i postarać się, aby jej klient otrzymał jak najmniejszy wyrok, a najlepiej, żeby został uniewinniony.
- Nie ma głupich! Sąd nie uniewinni tego drania! Za dobrze ja i Ash go załatwiliśmy, aby miał się z tego wywinąć - mruknął Max, zaciskając dłonie w pięści.
- Obyś miał rację - jego siostra niestety nie była tak optymistycznej myśli, co on - Nie chcę patrzeć na to, jak tego drania uniewinniają.
- Myślę, May, że masz trochę zbyt niskie mniemanie o miejscowym wymiarze sprawiedliwości - powiedziałam z lekkim uśmiechem na twarzy - Ostatecznie przecież ten drań sam się przyznał, a prócz tego dowody są tego rodzaju, że w żadnym razie się nie wymiga od odsiadki.
- Też tak uważam - dodał Ash, choć jego głos wskazywał na to, iż także ma poważne obawy względem wyroku sądu.
Tymczasem Gerda mówiła dalej:
- I dlatego właśnie, ponieważ mój klient jest jeszcze bardzo młodym człowiekiem i sam się przyznał do winy, a także rokuje na poprawę, jak również był on jedynie ofiarą własnej namiętności rozbudzonej przez pannę Shizuku Tano, która zabawiła się jego uczuciami i odrzuciła go, dlatego też właśnie pragnę prosić Wysoki Sąd o wyrozumiałość wobec mego klienta, a prócz tego jeszcze muszę tutaj przypomnieć Wysokiemu Sądowi, iż celem więzienia jest resocjalizowanie winnego, zaś wsadzenie go na dożywocie bynajmniej temu nie służy. Ten człowiek może się jeszcze zmienić na lepsze i stać się praworządnym obywatelem, dlatego też proszę Wysoki Sąd o karę w jak najmniejszym i jak najłagodniejszym wymiarze. Karę, która da szansę mojemu klientowi na poprawę swojego charakteru i swojego zachowania. Pamiętajcie, że ten człowiek ma jeszcze szansę na uczciwe życie. Tym, co zmarli życia w żaden sposób nie przywrócimy, ale tym, którzy jeszcze żyją możemy pomóc i o tę właśnie pomoc proszę dla mojego klienta. Niech więc Wysoki Sąd będzie wyrozumiały, o co z całego serca proszę.
- Phi... Mowa trawa - rzuciła złośliwie May.
Dobrze, że sąd tego nie usłyszał, ponieważ jeszcze by ją wydalił z sali rozpraw za niewłaściwe zachowanie, do czego na szczęście nie doszło.
Gerda naprawdę wykazała się wielką elokwencją podczas tego procesu sądowego, jednak mimo wszystko sąd nie wziął jej argumentów pod uwagę, gdyż uznał, iż wyjątkowo bezwzględny morderca bynajmniej nie zasługuje na łagodniejszą karę niż dożywocie i taką właśnie karę otrzymał. Gerda, gdy to usłyszała, spojrzała na swojego klienta z miną mówiącą mu: „Przykro mi, starałam się“, po czym podeszła do Shizuku Tano i rzekła:
- Bardzo mi przykro, że musiałaś usłyszeć to wszystko z moich ust. Uwierz mi, wcale nie sprawiło mi to przyjemności. Najmniejszej nawet, ale musiałam skutecznie bronić mojego klienta. W końcu taki jest mój zawód. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
- Czy ja to rozumiem? - spytała ponurym głosem dziewczyna, ocierając lekko z oczu łzy - Być może to rozumiem, jednak w takim wypadku niech pani zrozumie także mnie i nie oczekuje ode mnie wybaczenia czy też może wyrozumiałości wobec tego bydlaka, który zabił mojego narzeczonego.
- Jako adwokat pewnie bym cię o to poprosiła, jednak jako kobieta nie chcę nawet o tym myśleć - rzekła Gerda.
Shizuku patrzyła na nią wręcz pytającym wzrokiem, wyraźnie próbując zrozumieć, jaka naprawdę jest ta jakże zagadkowa kobieta. To samo pytanie zadawaliśmy sobie ja i Ash, kiedy dowiedzieliśmy się od Delii, co zrobiła jej przyjaciółka, a nasza gospodyni.
- Ja tam mogę się zajmować tymi dzieciakami, ponieważ przyznam ci się, mamo, że bardzo je polubiłem, ale wiesz... Co ja mam im powiedzieć, gdy zapytają, gdzie jest ich mama? - spytał Ash, kontynuując rozmowę ze swoją mamą.
Delia zasępiła się, ponieważ sama nie znała odpowiedzi na to pytanie. W końcu jednak, po chwili namysłu, przyszło jej ono do głowy.
- Wiecie co? Przyjdę do was i porozmawiam z nimi. Ja lepiej im to wszystko wyjaśnię niż wy. Poza tym może ode mnie jakoś lepiej przyjmą te wiadomości niż od was.
- Mam taką nadzieję. To przyjdź, mamo, proszę.
- Spokojnie, kochanie. Przyjdę.
Po tych słowach rozmowa została zakończona, zaś Delia już po około pół godzinie przyszła do domu Gerdy, gdzie porozmawiała na spokojnie z dziećmi i wyjaśniła im zaistniałą sytuację. Danny i Anne byli początkowo źli, chcieli się koniecznie widzieć z mamą, a prócz tego jeszcze płakali i rozpaczali. Delia jednak mocno je do siebie przytuliła, mówiąc im czule:
- Spokojnie, maleństwa. Spokojnie. Mama was kocha, tylko nie zawsze umie wam to okazać tak, jakbyście tego chcieli. Ale nie bójcie się, bo ona już niedługo do was wróci, a wtedy ja i Ash porozmawiamy sobie z nią i zadbamy o to, żeby już nigdy was nie opuściła.
- Już wielu ludzi z nią rozmawiało, ale ona ich nie słuchała - rzekł ponurym głosem Danny.
- Ona nas w ogóle nie kocha - dodała Anne.
- To nieprawda, kochanie - mówiła Delia, gładząc jej włosy - Wasza mama bardzo was kocha. Po prostu potrzebuje na wszystko czasu, nawet na okazanie wam uczuć.
- Ale ona nie ma na nic czasu, a już na pewno nie dla nas - dodał wręcz płaczliwym tonem Danny.
Delia powoli otarła mu łzy i powiedziała:
- Spokojnie, kochanie. Jeszcze go znajdzie. Obiecuję wam to.
Ja, Ash i Pikachu patrzyliśmy na tę scenę ze smutkiem w oczach, nie wiedząc, co mamy zrobić. Bardzo chcieliśmy pomóc tym biednym dzieciom, ale coś tak czuliśmy, iż teraz nic nie możemy zrobić, jak jedynie pozwolić działać Delii Ketchum, która z pewnością wiedziała, co robi.
Moja przyszła teściowa tymczasem zaśpiewała dzieciom kołysankę, po czym ululała je do snu i położyła do łóżek.
- Teraz powinno być dobrze - powiedziała, kiedy wyszła z dziecinnego pokoju - Choć o wiele lepiej będzie wtedy, kiedy wróci Gerda. A kiedy już to zrobi, to macie moje słowo na to, że sobie z nią poważnie porozmawiam.
- I nie tylko ty. Ja też mam jej sporo do powiedzenia - dodał mściwym tonem Ash - Niech ja ją tylko zobaczę!
- No właśnie z tym zobaczeniem, to może być problem - zauważyłam smutnym tonem - Przecież szanowna pani mecenas raczyła sobie wybyć do Hoenn, nawet nie pytając nas, czy zechcemy się zaopiekować jej dziećmi przez ten czas.
- Tak, to prawda - pokiwała smutno głową Delia - Ale spokojnie. Ona tu wróci. Oba wróci, bo pomimo swoich wad Gerda kocha swoje dzieci i jeszcze tego dowiedzie.
- Oby tylko nie było na to za późno - rzekł Ash przygnębionym tonem - Oby nie było za późno.
Jego matka zgodziła się z nim, po czym uśmiechnęła się lekko i dodała:
- No, ale już dość tych ponurych myśli. Jutro kończysz osiemnaście lat, mój synku. Cieszysz się?
- Tak, mamo. Cieszę się, choć tak strasznie żal mi Danny’ego i Anne, że nie wiem, czy będę oni w stanie dobrze bawić się na swoich własnych urodzinach.
- Myślę, że jednak będziesz się dobrze bawił, kochanie - Delia czule pogłaskała jego głowę - Na pewno będziesz. Zwłaszcza, kiedy zobaczysz te wszystkie atrakcje, jakie dla ciebie przygotowaliśmy.
- A jakie to atrakcje? - spytał Ash.
Jego mama zachichotała figlarnie jak mała dziewczynka.
- Spokojnie, mój skarbie. Tylko spokojnie. Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie. Nie wszystko naraz, wszystko po kolei. Poza tym chyba nie chcesz psuć sobie niespodzianki, prawda?
***
Aby mieć oko na dzieciaki, a prócz tego również z tego powodu, że nie mogliśmy zostawić je same w tym domu Gerdy, ja i Ash postanowiliśmy nie wracać na noc do domu mamy mego chłopaka, a jedynie przespać się na miejscu. Na szczęście Gerda miała tutaj naprawdę całkiem wygodne łóżko, w którym zdołaliśmy się oboje pomieścić. Pikachu i wszystkie Pokemony, jakie mieliśmy przy sobie, wypuściliśmy z pokeballi, aby mogły one czuwać nad naszymi podopiecznymi, a prócz tego jeszcze zyskiwaliśmy dzięki temu pewność, że bliźnięta nie odstawią takiego numeru jak ostatnim razem. W razie czego jednak, gdyby taka szalona myśl przyszła im do głów, to nasze Pokemony miały nas obudzić i o wszystkim powiadomić bez względu na to, jaka by to miała być pora: czy noc, czy też wczesny poranek.
Skoro tę kwestię mieliśmy już załatwioną, oboje z Ashem poszliśmy spać, wcześniej jednak zajmując się tym, co ze snem raczej nie ma wiele wspólnego. Pozwoliliśmy sobie na nieco śmiałości, gdyż Delia wróciła do siebie, a dzieci spały spokojnie kilka pokoi dalej i nie mogły nas usłyszeć (w każdym razie miałam wielką nadzieję, że tak jest). Prócz tego czuwały też nasze Pokemony, które miały za zadanie alarmować nas w razie czego, więc raczej nie było żadnego ryzyka. Przynajmniej tak myślałam, póki zmęczona harcami z Ashem zasnęłam naga, spocona oraz mocno w niego wtulona. Wówczas to dopiero się zaczęło.
Śniło mi się, że jestem wewnątrz wulkanu na wyspie Valencia, czyli w tym samym miejscu, w którym pokonaliśmy kapłankę Kali i jej chorych wyznawców. Tam też widziałem ponownie, jak Ash walczy z tą psychiczną agentką Giovanniego i podczas walki z nią zrzuca kobietę do lawy, przez co ona ginie. Stałam teraz jednak oddalona od tego wydarzenia nieco dalej niż poprzednio, czując przy tym, że to jeszcze nie koniec i coś strasznego zaraz się wydarzy. Nie wiedziałam tylko, co to takiego mogłoby być.
Jakiś wewnętrzny głos kazał mi podejść do Asha, co też oczywiście zrobiłam. Powoli to zrobiłam, wołając go przy tym po imieniu.
- Ash... Hej, Ash!
Mój luby jednak nie spojrzał nawet na mnie, jedynie wciąż wpatrywał się w to miejsce, w którym przed chwilą zniknęła ta szalona kobieta.
- Ash... Wszystko gra? - spytałam, dotykając powoli jego ramienia.
Mój chłopak dopiero wówczas odwrócił się w moją stronę, a wtedy przerażona zauważyłam, iż jego oczy są nienaturalnie zamglone, zaś on sam mówi do mnie jakimś takim dziwnym głosem następujące słowa:
- Tak, Sereno. Wszystko jest w porządku.
To nie był głos Asha. Był do niego podobny, ale z całą pewnością nie prawdziwy. Wiedziałam to doskonale. Jakąś chwilę potem zauważyłam, iż wulkan zamienił się w jakąś opuszczoną fabrykę - tę samą, którą niedawno Ash z porucznik Jenny wysadził w powietrze, zadając tym samym potężny cios organizacji Rocket. Ale dlaczego się tu znalazłam, nie miałam pojęcia. Wiedziałam tylko, że Ash nagle, zupełnie niespodziewanie, na moich oczach przemienia się w Malamara, który mówi do mnie ludzkim głosem:
- Jesteś już moja! Będziesz mym narzędziem zemsty!
Przerażona krzyknęłam i odskoczyłam do tyłu, próbując uciec, lecz ze strachu nie mogłam zrobić ani jednego kroku więcej. Wtedy poczułam, że mam w ręku nóż. Niewiele myśląc odzyskałam zaraz odwagę i skoczyłam w kierunku tego potwora, krzycząc przy tym:
- Giń, poczwaro!
Malamar wrzasnął z bólu, a z jego ciała zaczął bić dziwny blask. Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż nagle ryk Pokemona został zastąpiony agonicznym krzykiem chłopca, zaś Malamar przeistoczył się ponownie w Asha, który upadł tuż pod moje nogi z krwawą raną w piersiach.
- Nie... Nie! NIE! - wrzasnęłam przerażona widząc, co zrobiłam.
Spojrzałam na nóż trzymany przez moją prawicę, po czym zrozpaczona upuściłam go na podłogę. Jego ostrze było zakrwawione, podobnie jak też moje dłonie. Niemalże tonęły one we krwi Asha, który leżał na brzuchu na podłodze, a czerwona ciecz sącząca się z jego rany wzbierała niczym rzeka.
- Nie! Ash, błagam! Nie umieraj! - zaczęłam przerażona krzyczeć - Ja nie chciałam! To nie tak!
Ponownie spojrzałam na moje ręce i zauważyłam nagle, że nie są one wcale białe, a brązowe. Złapałam się za włosy przyciągnąłem ich kosmyki do swych oczu. Miały one barwę krwi, a moje ubranie zostało zastąpione białymi szatami kapłanki. Przerażona zauważyłam, jak ląduje przede mną lustro, a w nim zauważyłam moje odbicie, jednak zamiast doskonale znanej mi Sereny Evans zauważyłam jakąś Mulatkę o długich, krwisto-czerwonych włosach oraz takich samych oczach. Wiedziałam już, kim byłam, a byłam kapłanką Kali, zabójczą agentką organizacji Rocket. Przerażona tym wręcz strasznym odkryciem wrzasnęłam i... obudziłam się w łóżku obok Asha, który szybko usiadł na pościeli, patrząc na mnie uważnie.
- Co się stało, Sereno? - zapytał zaniepokojony.
- Ash... Ty... Ty żyjesz? - odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie.
- Oczywiście, że żyję. A niby czemu miałbym nie żyć? - zdziwił się mój chłopak.
Westchnęłam z ulgą na jego widok i wtuliłam się w niego zachłannie, a on zaczął powoli i czule głaskać me włosy.
- Miałaś jakiś koszmar? - spytał.
- Tak, ale to tylko sen... Z pewnością to był tylko sen - odparłam nieco beztroskim tonem, chociaż tak naprawdę daleko mi było do beztroski, ale ramiona Asha pomagały mi jakoś zapomnieć o tym, co złe oraz skupić się jedynie na tym, co dobre. Oczywiście nie oznaczało to całkowitego końca złych myśli, ale chyba lepsze to, niż nic, prawda?
Na rano Ash ponownie zapytał mnie o mój sen, ja jednak nie chciałam o tym rozmawiać i poprosiłam go, aby mnie o to nie pytał, ponieważ takie pytanie zadaje mi one ból.
- Ja nie chcę sobie tego wszystkiego przypominać, kochanie - rzekłam załamanym głosem - Więc proszę cię, Ash, nie dręcz mnie już więcej. To był tylko sen. Zwykły koszmar wywołany najprawdopodobniej moją własną imaginacją i nie mający nic wspólnego z rzeczywistością.
Ash nie był specjalnie przekonany moimi tłumaczeniami, ostatecznie jednak musiał mi ustąpić i dać spokój z tym wypytywaniem, zwłaszcza, że przecież dzieciaki nas słuchały, a wolałam oszczędzić im tej całej makabry i nie kazać im słuchać takich opowieści, które już od samego ich słuchania mroziły krew w żyłach.
Danny i Anne zjedli razem z nami oraz naszymi Pokemonami pyszne śniadanie. Z tego, czego udało się nam dyskretnie od nich dowiedzieć, nie słyszeli oni w nocy niczego, a już z pewnością nie tego, co ja i Ash razem wyczynialiśmy przed snem, chociaż dla mnie o wiele ważniejsze było to, że nie słyszeli moich przerażonych krzyków, gdy się budziłam ze snu, a raczej z tego przerażającego koszmaru.
Tak czy inaczej, pomimo jakże nieprzyjemnych snów w nocy, dzień zapowiadał się naprawdę przyjemnie, a zwłaszcza dlatego, że przecież miała mieć miejsce tego dnia osiemnastka Asha. Spodziewałam się, iż Delia i inni przygotowali masę atrakcji dla naszego jubilata. Szczególnie Brock wraz ze swoim zespołem miał naprawdę bardzo tajemniczą minę, kiedy mówił mi podczas naszego ostatniego spotkania, że ma on specjalną niespodziankę dla Asha.
- Możesz mi powiedzieć, jaka to niespodzianka? - spytałam.
Brock uśmiechnął się do mnie wesoło.
- Wybacz, ale nie mogę tego zrobić.
- Boisz się, że wygadam Ashowi?
- Nie. Raczej tego, że on będzie chciał z ciebie wycisnąć te informacje, a same twoje miny powiedzą mu więcej niż powinien wiedzieć.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem i chociaż jego słowa niezbyt mi przypadły do gustu, to jednak musiałam przyznać, iż jest w nich wiele racji i nie naciskałam już w tej sprawie.
- No dobrze, niech ci będzie. Mam tylko nadzieję, że niespodzianki, jakie uszykowaliście dla Asha będą warte tego, aby mu je zaprezentować.
- Uwierz mi... Będą... - uśmiechnął się tajemniczo Brock.
Uwierzyłam, choć nie do końca byłam tym argumentem przekonana, ale ostatecznie przestałam się przejmować, gdyż miałam o wiele ważniejsze sprawy na głowie, a przede wszystkim nie mogłam zapomnieć tego mojego przerażającego snu, który nie chciał opuścić mojej pamięci. I nic dziwnego, w końcu był niesamowicie realistyczny, a takie właśnie sny źle działają na ludzi i sprawiają, że tracą oni poczucie tego, co jest prawdą, a co nie.
Około południa Delia zadzwoniła do nas i poprosiła, abyśmy przyszli do niej, bo ma dla Asha obiecaną niespodziankę, którą on koniecznie musi zobaczyć. Mój ukochany uśmiechnął się delikatnie do mamy i powiedział:
- Spokojnie, za chwilę będziemy.
Następnie wszyscy razem ruszyliśmy w kierunku restauracji „U Delii“. Ponieważ nie mieliśmy żadnego zastępstwa do opieki nad dziećmi Gerdy, to musieliśmy zabrać je ze sobą, chociaż prawdę mówiąc Ash nie umiałby się dobrze bawić wiedząc, iż nie ma przy nim jego nowych przyjaciół. Dlatego też właśnie zaproponował im, aby poszli razem z nami na jego przyjęcie urodzinowe, co one oczywiście z największą przyjemnością zrobiły.
- Będziemy się pysznie bawić! - zawołała wesoło Anne.
- Tak! Właśnie tak! - dodał bardzo radośnie Danny - Jestem pewien, że przyjaciele przygotowali dla ciebie wiele niespodzianek.
Także byłam tego pewna, zwłaszcza, że o niektórych z tych uroczych niespodzianek wiedziałam, ale wolałam o nich nie mówić, aby nasz kochany solenizant nie był potem w żadnym razie zawiedziony, kiedy już zostaną mu wręczone prezenty oraz rozpoczną się niespodzianki, bo przecież wykrycie niespodzianek za wcześnie odbiera ich magię, nieprawdaż?
Z takimi właśnie myślami szłam razem z Ashem, Pikachu, Dannym i Anne do restauracji „U Delii“. Jednocześnie tymi moimi bardzo głupimi pomyślunkami próbowałam wyrzucić z pamięci ten jakże nieprzyjemny sen, przez który ciągle miałam ciarki na plecach. Ponoć wszystkie sny zawsze coś oznaczają, ale co też mógł oznaczać mój? Czy był zapowiedzią czegoś groźnego, czy też może tylko wytworem mojej dręczonej jakimiś dziwnymi obawami imaginacji? A może przyczyna była jeszcze jakaś inna? To mnie dręczyło i nie chciało dać mi spokoju, jednak ostatecznie dałam sobie z tym spokój, przynajmniej na pewien czas, gdy już razem dotarliśmy na miejsce. Weszliśmy wtedy do środka, a mój luby lekko się uśmiechnął i rzekł:
- Jesteśmy już na miejscu. Ciekawi mnie, jakie czekają tam na mnie niespodzianki. Jak sądzisz?
- Jak nie wejdziesz do środka, to się nie dowiesz - zażartowałam sobie, uśmiechając się delikatnie.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Racja. To sama prawda - zaśmiał się Ash i popatrzył na mnie - Moja kochana Serena... Ty to zawsze wiesz, jak mnie rozbawić.
- Na tym m.in. polega bycie twoją dziewczyną, mam rację? - spytałam go tonem jak najbardziej uroczym.
Ash pocałował mnie delikatnie w usta (dzieciaki wykrzywiły się wtedy i zawołały głośno: „Błe!“), a potem pogłaskał po główce Pikachu.
- Dobrze, chodźmy już.
Weszliśmy powoli do środka, po czym przeszliśmy powoli do głównej sali, w której byliśmy umówieni z Delią.
- Oj, jak tu ciemno! - jęknął Ash, rozglądając się dookoła - Nie widzę nawet własnej ręki.
- To zapal światło - zaproponowałam.
- Ciekawe jak? Przecież nic tu nie widzę.
- Ano racja. Ale czekaj... Przecież tu musi być gdzieś włącznik światła.
- Słusznie... Sereno, ty chyba stoisz blisko ściany... Znaczy tak myślę, bo przecież nic tu nie widać. Czy możesz zapalić światło?
Uśmiechnęłam się delikatnie i zapaliłam światło. Wówczas to przed naszymi oczami ukazała się ogromna grupa ludzi, która to zaczęła głośno klaskać w dłonie i zawołała chórem:
- NIESPODZIANKA!
Byli wśród nich praktycznie wszyscy przyjaciele Asha, czyli Delia, Clemont, Dawn, Bonnie, Max, May, Gary, Brock, Misty, Iris, Cilan, Tracey, Melody z ojcem, siostra i jej mężem, Alexa z Rene, Viola z Grantem, Anabel z Ridleyem oraz Nową Meloettą, Ritchie, Macy, Damian, Latias, Bianka ze swym dziadkiem Lorenzo, Maren z Herbertem Jonesem, Angie z rodzicami, Josh z Cindy i Taylor, kapitan Rocker z rodziną, porucznik Jenny, sierżant Bob, Miette z Lionelem, John Scribbler z Maggie oraz jej bratem Thomasem, Korrina z dziadkiem Gurkinnem, Cynthia, Diantha, Lyra z Khourym, Esmeralda wraz ze swoją babcią oraz dziadkiem, Cullen Calix z Luną, profesor Oak, profesor Sycamore, profesor Birch, profesor Rowan, profesor Ivy oraz jeszcze kilku uczonych nieznanych mi z nazwiska, a prócz tego Sensacyjne Siostry, moja mama, tata Clemonta i Bonnie oraz mama Dawn. Była także spora grupka dzieciaków, które poznałam jako dzieci z przedszkola w Kalos (wraz z nimi przyjechała także Penelopy) oraz grupka dzieciaków znanych mi jako Brygada Trubbisha. Jeżeli kogoś pominęłam, to bardzo chcę tę osobę przeprosić, jednak było tam naprawdę bardzo wiele osób i trudno mi je wszystkie tu wymienić, ale tak czy siak było po prostu cudownie zobaczyć ich razem zebranych w jednym miejscu z tej jakże szczęśliwej okazji. Wszyscy podchodzili po kolei do Asha, ściskali go czule, całowali, składali mu życzenia urodzinowe, a także dawali prezenty.
- Kochanie, najlepsze życzenia urodzinowe - powiedziała najczulej z nich wszystkich Delia Ketchum - Jesteś już dorosły. Czyż to nie cudowne? Mój mały synek jest już mężczyzną. Cóż to za radosna dla mnie chwilami!
To mówiąc otarła ona lekko łezkę, po czym ustąpiła miejsce Joshowi, który bardziej po męsku rzekł:
- Cieszę się, synu, że wchodzisz dzisiaj w dorosłe życie. Chcę, żebyś wiedział, iż jestem dumny z ciebie i z tego, co osiągnąłeś, choć i bez tego bym cię kochał. Chcę, abyś wiedział, iż oprócz materialnego prezentu daję ci inny... Moje słowo, że już nigdy więcej nie będziesz pozbawiony pomocy i wsparcia swego ojca. Ja wiem, że twoje dzieciństwo zeszło ci bez mojego udziału, ale być może chociaż teraz zdołam naprawić moje błędy. I obyś był lepszym ojcem niż ja, gdy już nim zostaniesz.
Dziewczyny oczywiście zachłannie wycałowały Asha, a zwłaszcza te, które jeszcze były dziećmi i ledwie odrosły od ziemi. Szczególnie czule robiła to mała Taylor, ściskając go i wołając:
- Wszystkiego najlepszego, braciszku! Jesteś teraz już mężczyzną!
- A ty niedługo będziesz dużą i piękną kobietą... siostrzyczko - odparł wesołym tonem Ash.
Taylor parsknęła radosnym śmiechem i znowu go wycałowała. Dawn zaś, jako prawdziwa (nie jedynie przyszywana) siostra Asha nie ustępowała jej w całowaniu swojego brata i składaniu mu radosnych życzeń. Jednym słowem, Ash został dzisiaj wycałowany i wyściskany za wszystkie czasy.
- Masz tutaj buziaka i prezent od cioteczki - powiedziała Alexa, kiedy wręczała mu swój dar.
- A tu buziak i prezent od drugiej cioteczki - dodała Viola, również dając Ashowi swoje podarki i buziaki.
Obie miały na sobie śliczne sukienki, w których to wyglądały po prostu fenomenalnie, co oczywiście towarzyszący im panowie z pewnością umieli docenić.
- Wybacz nam, proszę, że Allan nie mógł się tutaj zjawić - rzekła doń przepraszającym tonem Maren - Ale niestety, jego żona i on sam muszą się zajmować swoim dzieckiem, a to nie jest prosta sprawa.
- Ale przesyłają ci przez nas najserdeczniejsze życzenia, a także kilka prezentów - dodał Herbert Jones, uśmiechając się wesoło.
- Bardzo się cieszę, że mogę brać udział w tym jakże radosnym dniu - rzekł patetycznym tonem John Scribbler.
- Daj już spokój z mówieniem w literacki sposób, tylko mów po ludzku - skarciła go czule Maggie - Ash, strasznie się cieszę, że podobało ci się moje najnowsze opowiadanie. Mam tylko nadzieję, że nasze prezenty także ci się spodobają.
- Jeśli są takiej samej jakości, co twoje dzieła, to z pewnością będzie nimi zachwycony - rzekł Thomas, chociaż trudno było powiedzieć, czy jest złośliwy, czy mówi poważnie.
Ash uśmiechnął się do nich wesoło, po czym stanął nagle na krześle i przemówił uroczyście:
- Kochani przyjaciele... Naprawdę bardzo się cieszę, że tutaj jesteście. Dziękuję wam. Dziękuję, że tu przyszliście, aby świętować razem ze mną moje urodziny. Bez was to przyjęcie nie byłoby tak wspaniałe. Dlatego też właśnie proponuję, aby pierwszy toast...
Tu wziął do ręki kieliszek szampana podany mu przez ojca.
- Aby pierwszy toast był za was, moi kochani. A więc... Toast za was! Abyśmy zawsze byli przyjaciółmi!
Wszystkim nam spodobał się ten toast, dlatego też wznieśliśmy go bez wahania i wypiliśmy. W ten oto sposób rozpoczęło się przyjęcie urodzinowe Asha Ketchuma.
***
Po wręczeniu wszystkich prezentów i składaniu życzeń, a także toaście wzniesionym przez Asha rozpoczęła się zabawa. Z tej okazji przygotowano masę atrakcji dla naszego solenizanta, choć dla mnie największą z nich była obecność Scarlett, która w czarnej peruce, okularach na nosie oraz ładnej sukience przyszła też dać Ashowi prezent i złożyć mu gratulacje z okazji osiągnięcia dorosłości.
- Wybaczcie mi, proszę, to moje przebranie, ale było ono konieczne - powiedziała konspiracyjnym tonem, uważnie patrząc, czy żaden z obecnych na przyjęciu policjantów jej nie widzi - Jak zapewne dobrze wiecie, wciąż nie cieszę się tutaj sympatię wśród miejscowych stróżów prawa.
- Ale wiesz, Domino nie żyje, więc nie ma już kto na ciebie polować - zauważyłam - A policja to z pewnością dawno ci darowała twoje winy w zamian za pomoc w sprawie cyrku Bloosona.
- Pewnie i tak, ale mimo wszystko wolę nie ryzykować, że jeszcze ktoś (nie licząc was, oczywiście) mnie rozpozna. Póki Giovanni żyje nigdy nie będę całkowicie bezpieczna. Dlatego muszę się przebierać, choć wcale nie jest mi to na rękę, ale spokojnie... Jeszcze kiedyś znowu będę mogła chodzić swobodnie ulicami Alabastii.
- Szczerze ci tego życzę - powiedział przyjaźnie Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał Pikachu.
- A ja ci życzę, Ash, abyś był już zawsze szczęśliwy z Sereną i żebyś zdołał wykonać swoją misję i dalej był tak wspaniałym detektywem, jakim jesteś teraz.
Po tej rozmowie Scarlett zniknęła w tłumie i więcej jej już tego dnia nie widzieliśmy.
Innymi, ogólnymi dla wszystkich gości atrakcjami był genialny występ iluzjonistyczny Francesci, a także koncert zespołu The Brock Stones, który przygotował dla jubilata oraz jego przyjaciół kilka utworów. Jeden z nich szczególnie był dla nich ważny, ponieważ Brock napisał go na spółkę wraz z Garym, Dawn i Misty. A szedł on właśnie tak:
Najlepszym być naprawdę chcę,
Jak nigdy dotąd nikt.
Zdać muszę ważny test.
Wyszkolić wszystkie z nich.
Kraj przemierzę wzdłuż i wszerz.
Znajdę w sobie moc!
Świat Pokemon zrozumieć chcę.
Odnajdę wszystkie bo:
Pokemon!
Czy już wszystkie masz? (Ty i ja)
Musimy ocalić świat!
Pokemon!
To przyjaciel mój!
Ramię w ramię w wielki bój!
Pokemon!
To właśnie ty! (To właśnie ty!)
Odwaga nam doda sił!
Trenuj ze mną, nadszedł czas!
Pokemon!
Czy już wszystkie masz?
Czy już wszystkie masz?
Gdy wyzwanie rzuci los
Z odwagą stań i walcz.
To, co ci odebrał ktoś
Odzyskasz, jeśliś chwat!
Ze mną chodź, już nadszedł czas!
Nikt nie równy nam!
Już zwycięstwa czujesz smak!
To zawsze był nasz plan.
Pokemon!
Czy już wszystkie masz? (Ty i ja)
Musimy ocalić świat!
Pokemon!
To przyjaciel mój!
Ramię w ramię w wielki bój!
Pokemon!
To właśnie ty! (To właśnie ty!)
Odwaga nam doda sił!
Trenuj ze mną, nadszedł czas!
Pokemon!
Czy już wszystkie masz?
Czy już wszystkie masz?
Pokemon!
Piosenka ta spodobała się nam wszystkim, a szczególnie temu, któremu była dedykowana, czyli Ashowi, naszemu kochanemu solenizantowi, który klaskał radośnie, gdy już dobiegła ona końca.
- Wspaniale! Brawo! - zawołał wesoło - To była naprawdę wspaniała piosenka!
- Dziękuję. Podziękuj moim wspólnikom w poezji - zaśmiał się wesoło Brock, podchodząc do nich - Muszę przyznać, że miałem z tym tekstem małe problemy. Chciałem umieścić w nim coś takiego, co pasuje do ciebie obecnego, a zarazem do twojego dawnego ja. Coś, co ukaże ciebie w pełni. I myślę, że odwaliliśmy kawał dobrej roboty.
- Też tak uważam - powiedziałam wesoło - A zwłaszcza jeden fragment „Musimy ocalić świat“... To już do Asha pasuje idealnie.
- To wymyśliła Dawn, bo wychodziła z tego samego założenia, co ty, Sereno - odpowiedział mi Brock - Gary z kolei wymyślił, aby dodać tam też tekst „Czy już wszystkie masz?“. To jest takie małe nawiązanie do tego, że kiedyś chciałeś złapać wszystkie Pokemony z całego świata, pamiętasz?
Ash parsknął śmiechem, słysząc te słowa.
- Tak, pamiętam to doskonale. Wielka szkoda, że dopiero bardzo późno zrozumiałem, jak niedorzeczne to jest marzenie.
- Może to niedorzeczne, ale trzeba mieć odwagę, aby o tym marzyć - rzekł szef kuchni w naszej restauracji - A propos odwagi, to Misty uznała, iż należy podkreślić twoją odwagę, więc to jej zawdzięczamy tekst „Odwaga nam doda sił“.
- Tak, Misty czasami miała dość mojej odwagi, ale cóż... Bez niej nie osiągnąłbym tego, co osiągnąłem - stwierdził Ash - Choć tak sobie myślę, że bez przyjaciół tym bardziej nic bym nie osiągnął.
- Zgadza się - stwierdziła Misty, podchodząc do nas - Bez przyjaciół nawet najlepszy detektyw w całym Kanto (jeśli nie na świecie) byłby nikim. Cieszę się więc, że to mówisz, Ash. Jak byłeś młodszy, to nieraz działałeś mi na nerwy, ale obecnie jesteś już dojrzałym oraz mądrym mężczyzną. Nie ukrywam, że to bardzo pozytywna zmiana.
- Jeszcze zatęsknisz za moim dawnym ja, zobaczysz - zachichotał Ash, puszczając jej oczko.
Prowadziliśmy więcej rozmów tego rodzaju, a jedną z nich odbyliśmy razem z Madame Sybillą, która nie wiadomo jak znalazła się na przyjęciu, ponieważ żadne z nas nie widziało, jak ona weszła, choć tak prawdę mówiąc ona zawsze miała w zwyczaju zjawiać się znikąd. Taka wszak już jej natura.
- Witaj, matko chrzestna - rzekł radośnie Ash na sam jej widok - Już się bałem, że nie przyjdziesz.
- Czy myślisz, że mogłabym się nie zjawić na przyjęciu urodzinowym mojego chrześniaka - uśmiechnęła się do niego przyjaźnie Madame Sybilla - Nie mogłabym tego nie zrobić. Strasznie się cieszę, kochany, że skończyłeś już osiemnaście lat i jesteś już dorosłym człowiekiem. Z tej też okazji mam dla ciebie prezent.
To mówiąc podała ona Ashowi skrzypce.
- Czekaj... Czy to nie są aby skrzypce Kronikarza? - spytał Ash bardzo zaintrygowany.
- A i owszem, to właśnie one - powiedziała kobieta - Zostawiłeś je w siedzibie Giovanniego i nie zdołałeś ich zabrać. Oddaję ci je i zrób z nimi, co tylko zechcesz. Być może jeszcze ci się przydadzą, a ich muzyka być może jeszcze pomoże tobie lub bliskim ci osobom.
- A więc to są te słynne magiczne skrzypce Kronikarza, o których mi mówiłeś? - spytałam zaintrygowana - Te, na których to można grać tylko wtedy, gdy chce się dać komuś lub sobie ukojenie?
- Tak, to one. Bałem się, że przepadły - rzekł Ash.
- Spokojnie. W przyrodzie nigdy nic nie ginie ani nie przepada. Co najwyżej zmienia właściciela - zaśmiała się Madame Sybilla, po czym nagle spoważniała: - Ale też mam dla ciebie jeszcze inny dar.
- Jaki dar, matko chrzestna?
- Radę.
- Radę? Pewnie wypowiedzianą jak zagadkę, jak zwykle zresztą.
- No, a żebyś wiedział - rzuciła złośliwie Sybilla, po czym odparła już najzupełniej poważnie: - Niedługo znowu wdepniesz po uszy w kłopoty i jeżeli chcesz tego uniknąć, to pamiętaj... Nie zbliżaj się do fabryki, którą to niedawno zniszczyłeś.
Jej słowa z miejsca przypomniały mi mój przerażający sen.
- Ale dlaczego? - spytałam.
Sybilla zignorowała moje pytanie i rzekła:
- Pamiętaj też, że zdradzi cię niedługo ktoś, kogo kochasz...
- Zdradzi?! - zawołałam przerażona.
- Zdradzi? - dodał Ash - W jaki sposób?
- W najgorszy z możliwych, bo wyda cię śmierci - mówiła dalej Sybilla - Lecz wiedz, że nie zrobi tego z własnej woli, bo choć znane ci ciało cios swój zada, to jednak dusza nie ta, co ją kochasz, za ból odpowiada.
Ash, ja i Pikachu patrzyliśmy na nią bardzo zdumieni, nic z tego nie rozumiejąc.
- Nie z własnej woli? Ciało zada mi cios, ale dusza inna? Znaczy... To... tego no... Do licha! Sybillo, o co tu chodzi?!
- Sam się dowiesz i pamiętaj... Ciało jest niekiedy więzieniem dla wielu dusz, lecz tylko jedna jest ci bliska. Nie zabijaj ciała, jeśli nie chcesz stracić duszy. Z wielu dusz uwięzionych w ciele jedna może być ci bliska. Chronić więc musisz inne, żeby ocalić tę jedną. Ale nie będziesz musiał tego robić, jeśli mnie posłuchasz i nie będziesz zbliżać się do fabryki.
- Ale dlaczego? Dlaczego mamy tam nie iść?
- Albo czemu mielibyśmy tam iść? - dodałam.
- Przez sny, kochanie - odparła Sybilla, znikając w tłumie - Sny mamią i wiodą nas na manowce. Uważaj na sny, Sereno. Uważnie je odczytuj.
Chwilę później straciliśmy ją z oczu.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz