czwartek, 11 stycznia 2018

Przygoda 096 cz. III

Przygoda XCVI

Przygody Robina Asha cz. III


Pamiętniki Sereny c.d:
Delia podała nam adres, pod którym zatrzymała się jej koleżanka, a my z miejsca się tam udaliśmy. Gdy już trafiliśmy na miejsce, to zastaliśmy tam domek jednorodzinny pomalowany na biało, z kilkoma oknami, czerwonym dachem oraz niewielkim ogródkiem.
- No, całkiem ładny domek sobie wynajęła - powiedziałam, lekko się przy tym uśmiechając.
- Niczego sobie - przyznał Ash - Szkoda tylko, że nie wynajęła sobie jakąś aplikantkę czy kogoś, kto by ją czasami zastąpił, żeby mogła więcej czasu spędzać z dziećmi, skoro ledwie tutaj przybyła, a już musi szukać do nich opiekunów.
- Ash, proszę cię. Nie oceniajmy jej po pozorach. Być może jest bardzo kochającą matką.
- Pika-pika! - zgodził się ze mną Pikachu.
- Szczerze? Mocno w to wątpię - mruknął mój ukochany - Ale może masz rację i nie oceniam ją sprawiedliwie? Zobaczymy. Jeśli się nie mylisz, to z przyjemnością przyznam ci rację.
Podeszliśmy powoli do drzwi i zapukaliśmy do nich. Chwilkę później otworzyła nam wysoka kobieta w wieku około czterdziestu lat, brunetka o zielonych oczach, ubrana w elegancki, beżowy żakiet, fioletową spódnicę i czerwone szpilki. Miała na ramieniu telefon komórkowy, przez który wciąż trajkotała.
- Nie, nie i jeszcze raz nie, proszę pana! Dokumenty w tej sprawie musimy dostarczyć dopiero w ostatniej chwili. Pana żona nie może wiedzieć wszystkiego, co my na nią mamy, bo inaczej znajdzie sobie kontrargumenty przeciwko panu. Słucham?! Pan naprawdę chyba nie myśli zbyt racjonalnie! Czemu tak uważam?! Proszę pana, przecież nie można, nawet w gniewie, mówić przeciwnikowi takich rzeczy! Ona może się teraz przygotować lepiej w procesie rozwodowym...
- Eee... Przepraszam panią... - zaczęłam, ale kobieta zrobiła ruch ręki na znak, abym była cicho.
- Ja rozumiem, że mogły panu nerwy puścić, jednak mimo wszystko powinien być pan bardziej rozsądny. Tak, w gniewie nieraz się mówi bardzo niemiłe rzeczy. Już ja coś o tym wiem, jednak to się kiedyś może obrócić przeciwko panu. Musi pan więc uważać na to, co pan mówi przy swojej... że tak powiem, „jeszcze“ żonie. Dobrze? Doskonale, niech pan więcej się tak nie zachowuje, a wszystko będzie dobrze. A więc jesteśmy umówieni.
Następnie odłożyła telefon i popatrzyła na na uważnie.
- Bardzo was przepraszam, moi kochani, ale naprawdę to była bardzo ważna sprawa i musiałam dokończyć tę rozmowę. Niestety, taka to już jest z prawnikami. Oni zawsze są zalatani.
- Właśnie widzę - rzucił złośliwie Ash.
Kobieta najwyraźniej nie wyczuła w jego głosie złośliwości, ponieważ tylko lekko się uśmiechnęła i zawołała:
- No proszę, sam słynny detektyw Sherlock Ash mnie odwiedził, aby zająć się moimi dziećmi. Naprawdę to jest dla mnie wielki zaszczyt. Delia zawsze mi mówiła, że zajdziesz wysoko, ale nie sądziłam, że aż tak. Muszę ci pogratulować. Słynny detektyw i zarazem Mistrz Pokemonów. Po prostu lepiej chyba nie mogłoby być, prawda?
- Prawdę mówiąc, to mogłoby być jeszcze lepiej, ale to teraz jest bez większego znaczenia, proszę pani...
- Oj tam, jaka tam „pani“ ze mnie?! Mów mi Gerda! - zawołała wesoło kobieta, ściskając radośnie dłoń Asha - Dobrze cię znam z gazet i telewizji, a wcześniej widziałam cię, jak byłeś taki mały.
To mówiąc pokazała ręką, jak mały był wtedy Ash.
- Chociaż nie... Może byłeś troszkę większy. O! Taki! No, nieważne. Tak czy siak Delia wiele mi o tobie opowiadała.
- Dziwne, bo o pani...
- Jestem Gerda, pamiętasz?
- Ano tak - zaśmiał się Ash - Bo o TOBIE mama mi nic nie mówiła.
- Nie dziwię się, bo nie ma za bardzo o czym mówić. Nie mamy zresztą tak stałego kontaktu, jak wtedy, gdy jeszcze mieszkałam w regionie Kanto, a mieszkałam tam dawno temu, zanim nie przeniosłam się z moim mężem do Hoenn. Tam właśnie zrobiłam karierę, a ten nieudacznik, mój drogi mężuś... A zresztą, nieważne. To teraz bez znaczenia. Tak czy inaczej cieszę się, że przyszedłeś tutaj, aby mi pomóc.
- Nie ma sprawy - uśmiechnął się mój chłopak, po czym spojrzał na kobietę z uwagą - Wiesz, może to głupie, ale mam takie dziwne wrażenie, że już cię gdzieś widziałem.
Gerda parsknęła śmiechem i odparła:
- Pamięć cię nie myli, Ash. Widzieliśmy się już w regionie Hoenn jakiś czas temu, kiedy był proces mordercy Ashera, asystenta profesora Bircha. Pamiętasz? Ty i twoja dziewczyna zeznawaliście przeciwko jego mordercy.
To mówiąc spojrzała na mnie i dodała:
- Och, wybacz mi, proszę, moja droga... Gerda jestem... A ty to Serena, dobrze pamiętam?
- Tak, ja jestem Serena - odpowiedziałam, ściskając podaną mi przez prawniczkę dłoń.
- Miło mi poznać asystentkę słynnego detektywa i zarazem przyszłą synową Delii. To dla mnie prawdziwy zaszczyt. A więc jak? Czy pamiętacie mnie już?
Ash pomyślał przez chwilę, po czym zawołał:
- A niech mnie! Tak! Teraz już pamiętam! Pani adwokat, która broniła mordercy Ashera!
- Tak, to prawda. Broniłam go z urzędu i uwierzcie mi, nie sprawiało mi to wcale przyjemności, ale cóż... Taka praca. Ktoś musiał odgrywać rolę adwokata diabła. Wypadło na mnie.
- Rozumiem i nie mam żalu - uśmiechnął się Ash - Ale chyba pani... Chyba TOBIE się spieszy, a my mieliśmy coś dla ciebie zrobić.
Kobieta popatrzyła na nas z uśmiechem na twarzy.
- No oczywiście, naturalnie. Wybaczcie mi, proszę. Czasami naprawdę gadam głupoty. Nie gniewajcie się na mnie. Delia przecież przysłała was w sprawie moich dzieciaków. Chodźcie, proszę.
Chwilę później kobieta wprowadziła nas do domu i zabrała do salonu, gdzie przy stole siedziała dwójka uroczych sześciolatków. Byli oni do siebie bardzo podobni, dlatego też, nawet gdyby nikt nam nie powiedział, że są one bliźniętami, to i tak byśmy się tego sami domyślili. Oboje mieli ciemno-blond włosy, niebieskie oczy oraz nos i część policzków pokrytych piegami. Chłopiec miał na sobie szare dżinsy, niebieską koszulkę i białe adidasy, zaś dziewczynka nosiła niebieski rybaczki, białą koszulkę i szare buty, a włosy miała spięte w kitkę.
- Pozwólcie, kochani że wam przedstawię - powiedziała uroczystym tonem Gerda - To są moje dzieci: Danny i Anne. Dzieci, przywitajcie się. To są wasi nowi opiekunowie: Ash i Serena.
Dzieciaki popatrzyły na nas ponuro, po czym niemalże jednocześnie wzruszyły obojętnie ramionami.
- Trudno powiedzieć, aby były one zachwycone naszą obecnością - zauważyłam ironicznie.
- Pika-pika! - zapiszczał smętnie Pikachu.
- E, nieważne! - machnęła lekceważąco ręką Gerda - One jeszcze się rozkręcą i miło sobie spędzicie czas.
Następnie spojrzała na zegarek, który miała na dłoni i powiedziała:
- Wybaczcie, proszę, ale muszę już iść. Sprawa jest naprawdę bardzo pilna. Im szybciej zakończę ten proces, tym lepiej. Tylko nie wiem, gdzie ja mam...
Kobieta zaczęła bardzo nerwowo sprawdzać swoją teczkę, którą miała pod pachą.
- A niech to licho! Zapomniałam zabrać papiery na temat tej sprawy. Taillow! Przynieś mi te dokumenty!
Chwilę później podleciał do niej niewielki Pokemon przypominający wyglądem jaskółkę. W szponach trzymał on jakieś papiery.
- Dziękuję ci, Taillow.
- No proszę... A więc to jest Taillow - powiedziałam wesoło.
Muszę tu wyznać, iż Ash, jak mi kiedyś wyznał, złapał podczas wizyty w Hoenn jednego Taillowa, który potem ewoluował w Swellowa, którego to miałam przyjemność osobiście poznać podczas jednej z naszych wizyt w laboratorium profesora Oaka. Jednak nigdy nie widziałam samego Taillowa, więc ucieszyłam się, że ten stan rzeczy właśnie się zmienił.
- Jest bardzo słodki - powiedziałam.
Taillow zapiszczał delikatnie, kiedy to usłyszał, a następnie zaćwierkał radośnie w moim kierunku.
- Pochlebiłaś mu - zaśmiała się wesoło Gerda - Spodobały mu się twoje komplementy, Sereno. No, ale muszę już lecieć. Trzymajcie się, moi drodzy. Pa, dzieciaki!
To mówiąc posłała ona prawą dłonią czułego buziaka swoim dzieciom, po czym bardzo szybko wybiegła z domu.
- Ech... Chyba miałeś rację z tym czasem - zauważyłam.
- Tak, ale bardzo tego żałuję - odpowiedział mi mój chłopak - A wiesz, że rzadko kiedy tak mam.
- Wiem o tym. Cóż... To tylko jeden dzień, prawda? Damy sobie radę.
- Owszem, damy.


Odwróciliśmy się zadowoleni do dzieciaków, po czym usiedliśmy w fotelach naprzeciwko nim. Te zaś bez słowa wpatrywały się w podłogę.
- Słuchajcie, dzieciaki - rzekł Ash - Może tak zaczniemy od prezentacji naszych osób, co wy na to? Jestem Ash, a to jest Serena, a to mój Pikachu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pokemon.
- A wy jesteście Danny i Anne, prawda? - spytałam.
- Skoro to wiecie, to po co się głupio pytacie? - burknęła Anne.
Uśmiechnęłam się delikatnie, aby jakoś ukryć fakt, że poczułam się tak, jakby mnie właśnie ktoś uderzył w twarz za to tylko, iż usiłuję być miła. Zdecydowanie mi się to nie spodobało, a Ashowi jeszcze bardziej, ponieważ rzekł on gniewnym tonem:
- Chwileczkę, młoda damo! W taki sposób nie wolno się odzywać do starszych od siebie!
- A co mi za to zrobisz? Zbijesz mnie? - burknęła dziewczynka.
- Tylko spróbuj, a powiem matce i będziesz miał, zobaczysz! - warknął na niego brat dziewczynki.
Ash popatrzył na mnie załamanym wzrokiem, jakby czekając na to, co ja zaraz powiem. Ja zaś rzuciłam:
- Wiesz... Może oboje mają po prostu gorszy dzień. To się w końcu niekiedy zdarza.
- W sumie to racja - uśmiechnął się do mnie delikatnie mój luby - No cóż... Pewnie tak właśnie jest.
Następnie spojrzał na dzieci i powiedział wesołym tonem:
- Wiecie co? Mam pewien pomysł! Może opowiedzcie nam, co byście chcieli robić, a my się z wami w to pobawimy!
Dzieci jednak nie sprawiały wcale wrażenia osób, które byłyby choćby w najmniejszym stopniu zachwycone tą propozycją. Przyznam się, że nieco mnie to zaskoczyło. Przecież Ash normalnie miał wręcz genialne podejście do dzieci, a tym razem... No cóż... Najwidoczniej nie posiadał on talentu do wszystkich dzieciaków, a może po prostu to był jakiś niesamowicie trudny przypadek, z którym bardzo trudno sobie poradzić? Takie coś przecież też się zdarza.
- No, to jak? - spytał po chwili Ash - Przecież na pewno jest coś, co byście chcieli robić, prawda?
- A tak, jest coś takiego - odpowiedział mu Danny.
- Poważnie? No, to doskonale! - odparł wesoło mój luby - Mów śmiało. Co byście chcieli zrobić?
- Wyrzucić was z domu i sprowadzić mamę! - ryknął na niego chłopak.
Wrzask ten zaskoczył nas tak bardzo, że aż Pikachu zleciał z ramienia swojego trenera. To zachowanie oczywiście nieźle nas poirytowało, jednak mimo wszystko mieliśmy się nimi opiekować, bo obiecaliśmy to Delii, więc cóż... Nie wolno nam było jej zawieść. Dlatego też położyłam dłoń na dłoni Asha, który wyraźnie aż kipiał ze złości, po czym powiedziałam, z trudem próbując zachować spokój:
- Wiecie, moi kochani... To niestety nie jest chwilowo możliwe. Wasza mama ma obecnie...
- Ważną sprawę do załatwienia. Tak, wiemy! - rzucił Danny gniewnym tonem - Już wiele razy to słyszeliśmy! Nasza mama ciągle ma jakieś ważne sprawy do załatwienia!
- A potem wraca dopiero w nocy, kiedy my już śpimy! - pisnęła na to Anne - I widzimy ją tylko rano, kiedy jemy śniadanie, a potem ona znowu gdzieś jedzie, a nam szuka opiekunki!
Chyba zaczęliśmy rozumieć, o co chodzi tym dzieciakom. Im po prostu brakowało ich mamy, która wyraźnie przez swoją pracę i walkę o karierę nie miała dla nich czasu. Byłam w stanie je nawet zrozumieć, podobnie jak ich zachowanie, dlatego powiedziałam:
- Bardzo mi przykro z powodu zachowania waszej mamy, ale cóż... Powinniście wiedzieć, że ona tyle pracuje dla was.
- Tak, żebyśmy mogli wygodnie żyć. Tak, wiemy! Mama już wiele razy nam to mówiła! - warknął Danny - Ale my nie chcemy wygodnie żyć! My chcemy mamy!
- Ona nas chyba nie kocha! - pisnęła Anne, wtulając się mocno w brata, który czule ją do siebie przytulił.
Wiedziałam doskonale, co ta mała musi czuć. W końcu sama kiedyś podobnie uważałam i czułam, że moja mama wcale mnie nie kocha. Dlatego też czułam, iż ta urocza osóbka jest mi na swój sposób bliska i rzekłam:
- Spokojnie... Na pewno tak nie jest. Mama na pewno bardzo was oboje kocha, ale spróbujcie ją zrozumieć...
- Nie! Nie chcemy jej zrozumieć! - krzyknęła oburzona dziewczynka ze łzami w oczach - My chcemy, że ona nas kochała!
- Ale ona was kocha!
- Pika-pika! - poparł mnie Pikachu.
- Nie wierzę ci! - rzuciła Anne - Ona wcale o nas nie dba!
- Wiecie... Trudno powiedzieć, żeby o was nie dbała - powiedział Ash, uważnie się rozglądając dookoła - Ten domek nie jest byle jaki. Nie podoba się wam?
- Podoba, ale wolelibyśmy, żeby mama tutaj z nami była - odparła już nieco delikatniejszym tonem Anne.
Widocznie dziewczynce albo Ash wpadł w oko (co by nie było żadną nowością), albo po prostu bardziej go polubiła niż mnie. Za to Danny czuł wyraźnie gniew do nas wszystkich, gdyż zacisnął zęby ze złości i odparł na to wściekłym tonem:
- Wy nie jesteście naszą mamą! Nie chcemy się z wami bawić! Chcemy naszej mamy! Dajcie nam więc spokój!
To mówiąc chłopiec skrzyżował ręce na piersiach i odwrócił głowę na bok, żeby na nas nie patrzeć. Doprowadził tym Asha do wściekłości, czego to efektem były następujące słowa:
- Słuchaj, mądralo! Nie jestem winien temu, że wasza mamusia nie ma dla was czasu! Możesz więc przestać się na nas wyżywać?!
Jeśli Ash liczył na to, iż coś tym uzyska, to niestety się przeliczył, gdyż chłopiec bynajmniej nie zaszczycił go swoją odpowiedzią, natomiast jego siostrzyczka nieco się przeraziła krzykiem mojego ukochanego. Normalnie to byłabym na niego zła za taki atak gniewu, jednak mimo wszystko trudno mi było go potępić zwłaszcza, iż sama miałam wielką ochotę wygarnąć temu bezczelnemu chłopaczysku, co o nim myślę. Szybko jednak ugryzłam się w język, ponieważ dobrze wiedziałam, iż nic na tym nie zyskam, dlatego też okazywanie gniewu było bez sensu, a mogło tylko zaszkodzić misji, której wykonania się podjęliśmy.
- Ech... Obawiam się, że potrzebujemy drobnej pomocy - rzekłam po chwili, patrząc na Asha.
- Owszem, nie ma co gadać. Bardzo by się nam teraz przydała pomoc - odparł na to mój ukochany - I to kogoś, kto ma największe doświadczenie w opiece nad dziećmi.
- Kogo proponujesz?
- Brocka. Ostatecznie ma on dziewięcioro młodszego rodzeństwa. To chyba czyni go ekspertem w tej sprawie.
- No, jakby nie patrzeć, coś w tym jest. Więc co robimy?
- Zadzwonimy do Brocka. Jest pewnie teraz w restauracji mojej mamy.
Ash popatrzył na dzieci uważnie, uśmiechnął się do nich lekko i spytał:
- Czy jest tutaj telefon?
- Tak, w sąsiednim pokoju - odpowiedziała mu Anne.
- Doskonale - rzekł Ash i wstał z fotela - Pikachu, popilnuj dzieciaki przez chwilę, jeśli możesz.
Pokemon zapiszczał wesoło i zasalutował mu na znak, iż zamierza on wywiązać się z powierzonego mu zadania, a my poszliśmy do sąsiedniego pokoju, aby zadzwonić do restauracji „U Delii“. Chwilę później na ekranie ukazała nam się May.


- Cześć, kochani! - zawołała wesoło dziewczyna - Jak tam wam idzie robienie za niańki?
- To już wiesz o tym? - spytałam zaintrygowana.
- A i owszem, wiem. A niby czemu miałabym nie wiedzieć? - zaśmiała się wesoło na to nasza przyjaciółka - Przecież pani Ketchum nie ukrywała przed nami tego, czym się macie zająć.
- Ech, ta moja kochana mama - westchnął głęboko Ash - Czasami mi się wydaje, że ma za długi język.
- E tam, przesadzasz - rzuciła May beztroskim tonem - Nie powiedziała przecież niczego, co byłoby jakąś tajemnicą stanu. No, ale dobrze. W jakiej sprawie dzwonicie? Tylko mówcie szybko, bo zaraz muszę wracać do moich obowiązków.
- Spokojnie, nie zajmiemy wam zbyt wiele czasu. Po prostu potrzeba mi kilku porad Brocka - wyjaśnił jej Ash.
- W jakiej sprawie? Chyba nie chcesz czegoś ugotować tym biednym dzieciakom, co? Te małe biedactwa by się jeszcze potruły od tych twoich specjałów kulinarnych.
- Ależ nie, skądże! - zaśmiał się wesoło Ash - Potrzeba mi rady kogoś, kto umie postępować z... dość niepokornymi dzieciakami.
- A te dzieciaki są niepokorne?
- Owszem i to bardzo.
- Fiu fiu! - zagwizdała panna Hameron - To ja widzę, że sprawa jest naprawdę poważna. Wobec tego trzeba wezwać posiłki do walki z trudną młodzieżą. Latias, kochanie!
Wyżej wspomniana osoba podeszła do niej i spojrzeniem zapytała, co ma dla niej zrobić.
- Idź, proszę, po Brocka i przekaż mu, że jest telefon do niego.
Pokemonka w ludzkiej postaci pokiwała delikatnie głową, po czym powoli poszła w stronę kuchni.
- Spokojnie, zaraz Brock przyjdzie, a tymczasem powiedzcie mi, jaki macie problem z tymi dzieciakami?
- Widzisz, May... Sprawa wygląda nieciekawie - powiedziałam smutno - Te dzieciaki są wyraźnie zaniedbywane przez swoją matkę, która wcale się nimi nie zajmuje, a jeśli już, to wyraźnie ogranicza swe obowiązki matczyne do minimum.
- Rozumiem... To takie buty - rzekła ponurym głosem May - Domyślam się więc, że dzieciaki wyżywają się na was za całą tę sytuację, prawda?
- A żebyś wiedziała - burknął Ash - Bo tak właśnie one robią. Nie mam pojęcia, jak mam z nimi rozmawiać. Wszystko, co im mówię, jest przez nich odbierane gwałtownie i jak atak na ich osobę. Naprawdę już nie wiem sam, co mam do nich mówić.
- Może zrób to, co ja zawsze robiłam, kiedy Max był młodszy i strzelał te swoje fochy?
- Czyli co takiego?
- Ignoruj to i zachowuj się wobec nich tak obojętnie, jak oni wobec ciebie.
- Kusząca propozycja - zaśmiał się Ash - Ale obawiam się, że to nie leży w mojej naturze. Jakoś nie lubię zostawiać za sobą nie rozwiązanych problemów.
- Tak, już ja coś o tym wiem - odparła ironicznie May - Jednak ja bym na twoim miejscu tak właśnie zrobiła. O! Brock już idzie! To porozmawiaj sobie z nim, skoro moje rady w tej sprawie raczej odrzucasz.
- Wybacz mi, May, ale nie mam innego wyjścia. Jestem Sherlock Ash, a Sherlock Ash nigdy nie porzuca bez rozwiązania problemu, który podjął się rozwiązać.
- To ciekawe stwierdzenie... Muszę je sobie zapamiętać. Dobra, Brock idzie, a ja wracam do obowiązków. Trzymajcie się.
Po tych słowach May odeszła od telefonu, a na ekranie ukazał się szef kuchni w restauracji „U Delii“.
- Ash! Serena! Jak miło mi was widzieć! Co się stało, kochani? Macie jakiś problem?
- Owszem i to dość poważny - odpowiedział mu Ash - Chodzi nam o naszych tymczasowych podopiecznych.
- Mówisz o dzieciach pani mecenas?
- Czyli ty już też wiesz?
- A i owszem. Cóż... Twoja mama nie ukrywała tego faktu przed nami, swoimi pracownikami. Chciała nam chyba wyjaśnić, dlaczego nie zjawicie się dzisiaj w pracy.
- Rozumiem. To nawet ma sens - uśmiechnął się Ash - No, ale słuchaj, Brock... Sprawa jest naprawdę poważna. Nie wiem, jak mam postępować z tymi dzieciakami.
- A jak się one zachowują?
Opowiedzieliśmy mu, w jaki sposób Danny i Anne do nas podchodzą. Brock wysłuchał nas cierpliwie i z uwagą, po czym spytał:
- A nie zastanawiacie się, dlaczego oni tak się zachowują?
- Nie - odparł Ash.
- Nie?
- Ano nie, ponieważ my to dobrze wiemy.
- Poważnie?
- No pewnie. Wiemy, dlaczego dzieciaki tak się zachowują. Są złe, że matka prawie wcale nie ma dla nich czasu i wysługuje się innymi osobami w opiece nad nimi, a obecnie nami.
- Tak, to jest jedyne sensowne wytłumaczenie - pokiwał głową Brock - Jeśli mam być szczery, to moim zdaniem w takim wypadku jest tylko jedno wyjście.
- Jakie? - spytałam.
- Szczera rozmowa połączona z zachowaniem stoickiego spokoju. Nie dajcie im się sprowokować, bo oni tego właśnie będą chcieli: zobaczyć wasz gniew. Jeśli się rozzłościcie, to dacie im w ten sposób satysfakcję i zachęcicie ich do dalszego prowokowania.
- Rozumiem. Więc radzisz nam rozmawiać z nimi i zachować przy tym spokój? - spytał Ash.
- Oczywiście. To jest jedyne wyjście - stwierdził Brock tonem znawcy - Uwierz mi, Ash, jeśli chcesz, aby twój rozmówca, który cię prowokuje, nie osiągnął nad tobą zwycięstwa, musisz zachować spokój, choć wcale nie jest to łatwe. Już ja coś o tym wiem. Kłócąc się z nim niczego nie osiągniesz. Uleganie gniewowi przeszkodzi ci rozmawiać. Wiem, co mówię, bo moje rodzeństwo nieraz mnie prowokowało, ale musiałem się z nimi rozmówić i rozstrzygać ich spory i takie tam. A więc wiem, że tylko szczera rozmowa może coś pomóc.
- Ale przecież oni nie chcą z nami rozmawiać - zauważyłam - Milczą, gdy tylko coś im mówimy lub wrednie nam odpowiadają.
- A więc gadajcie do nich wbrew wszystkiemu. W końcu zmęczy ich przeszkadzanie wam oraz milczenie i będą musieli odpowiedzieć. A nawet jeśli nie, to przynajmniej usłyszą to, co im mówicie i może zmusicie ich do myślenia.
Spojrzałam na Asha z uśmiechem na twarzy, a ten odwzajemnił mój uśmiech i odparł:
- W sumie to by było jedyne wyjście z sytuacji. W każdym razie mnie nie przychodzi do głowy żaden inny pomysł.
- Ani mnie - dodałam i spojrzałam na Brocka, mówiąc: - Dzięki, Brock. Naprawdę bardzo nam pomogłeś. Wiedzieliśmy, do kogo się zwrócić.
- Nie ma sprawy. Ja wam zawsze chętnie pomogę.
- Dzięki, stary. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! - zawołał Ash.
- Tak samo, jak ja na ciebie, Ash. No dobra, ja muszę wracać do swoich obowiązków. Dziękuję ci, że mnie poprosiłeś o pomoc - Brock uśmiechnął się do nas przyjaźnie - Przynajmniej czuję się jeszcze wam jakoś potrzebny jako ktoś inny niż tylko kucharz.
- Och, Brock - Ash uśmiechnął się do niego z politowaniem - Zawsze będziesz nam potrzebny jako przyjaciel i człowiek, którego rady niejeden raz mi pomogły i pewnie nieraz jeszcze pomogą.
- Dzięki, Ash. Dziękuję za te słowa. No, to do zobaczenia.
Rozmowa została zakończona, a my odłożyliśmy słuchawkę telefonu na widełki i powróciliśmy do salonu, gdzie zastaliśmy przerażający widok. Pikachu leżał nieprzytomny na podłodze, a dzieciaki zniknęły.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Robin wraz ze swoim kuzynostwem, a także wiernym Pikachu został zaprowadzony do małego obozu w lesie, który to założyli rozbójnicy Maxa Małego. Chłopak bynajmniej nie był najstarszy z całej tej kompanii, jednak jego silna pięść oraz zwinność i sprawność w walce, w połączeniu również z całkiem dużymi umiejętnościami przywódczymi sprawiły, iż był on liderem całej grupy wyrostków ukrywających się w lesie Sherwood.
- Czemu tu uciekliście? - spytała Bonnie, kiedy siedzieli już w obozie i jedli posiłek.
- Jak zapewne dobrze wiecie, to w tydzień po wyjeździe króla Richarda podniesiono podatki w całym Kanto - odpowiedział jej Max Mały smutnym głosem - Książę John ogłosił wszem i wobec, że potrzebuje pieniędzy na to, aby wesprzeć udział swego brata w wojnie w Kalos.
- Jednak wszyscy doskonale wiemy, o co tak naprawdę chodzi - wtrącił się do rozmowy wyrostek posiadający piętnaście wiosen.
- Nie inaczej - pokiwał lekko głową Max - A tak przy okazji poznajcie się... Gary, syn młynarza. Nazywamy go Pidgeotto.
- Bo szybko biega? - spytał Clemont.
- Nie... Bo wszystkie panny w całej swojej wsi już dawno prze...
- Dobrze, nie musisz kończyć, Max. Domyślamy się reszty - parsknął śmiechem Robin.
- A ja się nie domyślam. O co mu chodziło? - zapytała Bonnie, patrząc zdumiona na swego brata.
- Eee... Może lepiej nie wiedzieć zbyt wiele - zaśmiał się Clemont, gdyż wyjaśnienie siostrze tego wszystkiego nie było wcale zbyt proste, jeśli w ogóle.
- Ale ja chcę to wiedzieć! - pisnęła Bonnie urażona, że nikt nie chce jej nic wytłumaczyć.
Robin stwierdził, że musi szybko coś zrobić, inaczej jego kuzyn będzie musiał wyjaśnić swojej młodszej siostrzyczce, o co chodziło Maxowi, więc rzekł:
- Wiemy bardzo dobrze o podniesieniu podatków. Wskutek tego wielu najbiedniejszych straciło wszystko, co miało. Ale nie sądziłam, że przez to uciekną do lasu i zaczną żyć jako rozbójnicy.
- A czy mieliśmy inny wybór? - spytał Max - Nasze rodziny nie mają już za co nas utrzymać, a większość z nas nie nadaje się do ciężkich prac na roli. Innym z kolei rodziny zabili ludzie Szeryfa oraz Taurosiego Łba. Nie mieliśmy więc co ze sobą począć. Dlatego właśnie poszliśmy do tego lasu. Rozstawiamy po nim różne piszczałki i inne takie rzeczy, które wywołują przerażające dźwięki i ludzie Szeryfa rzadko się tu zapuszczają albo też w ogóle się tu nie zapuszczają.
- Ale za to często jeżdżą tu kupcy lub inny tacy, więc można ich śmiało okradać - powiedziała Szkarłatna Dawn.
- Kradzież to zło - stwierdził Robin.
- Naprawdę? - burknęła dziewczyna - Ciekawe, że mówi to syn zdrajcy oskarżonego o spisek przeciwko królowi Richardowi!
Robin zerwał się z miejsca, w którym siedział, spojrzał groźnie na tę przemądrzałą dziewczynę i krzyknął:
- Mój ojciec nie był zdrajcą! To książę John spiskuje przeciw królowi! Mojego ojca zabito z pewnością dlatego, że nie chciał mu pomagać!
Dawn wzruszyła obojętnie ramionami.
- A jakie ma to teraz znaczenie? Nawet jeśli nie był on zdrajcą kraju, to i tak postępował niejeden raz jak kanalia.
- Odszczekaj natychmiast te słowa!
- Bo co?! Uderzysz mnie?! Śmiało, paniczyku! Tylko tyle potraficie ty i tobie podobni, prawda?! Bić słabszych od siebie!
Między oboje wskoczył Pikachu i zaczął błagalnie piszczeć, prosząc ich, aby natychmiast się uspokoili. Na całe szczęście to pomogło, ponieważ adwersarze uspokoili się i usiedli, ale wyraźnie dalej się na siebie boczyli.
- Takie więc, jak widzisz, jest nasze życie - powiedział Max, jakby nic się nie stało - Żyjemy tu od dnia do dnia z tego, co nazbieramy w lesie lub też ukradniemy innym. Na szczęście Pokemony nas lubią i pomagają nam. Chociaż tyle dobrego mamy w tym miejscu.
- Spokojnie. Król Richard powróci i zaprowadzi tutaj porządek. Jestem tego pewien - rzekł Robin.
- Ba! Wszyscy czekamy na to z utęsknieniem - odparł Max - Ale tak czy siak jedno jest pewne... Zanim ten piękny dzień nastąpi, musimy się tu ukrywać. A jakie są wasze plany?
- Chcemy uciec do Hoenn, ale nie jesteśmy dokładnie pewni, jaka jest najbezpieczniejsza droga do tego miejsca - wyjaśnił Clemont.
- Ponoć żyje tu w pustelni Braciszek Muck - wyjaśnił Robin - Chcemy, żeby pomógł nam odnaleźć właściwą drogę. Wiem, że ma on odpowiednie mapy.
- Ale nie wiemy, gdzie leży jego pustelnia - dodała Bonnie.
Max uśmiechnął się przyjaźnie.
- Ale my wiemy. Braciszek Muck często wspiera nas i nieraz przywozi nam coś z miasta. Bo widzicie, on nieraz chodzi po lesie, zbiera jagody oraz inne owoce, a także z zabitych już zwierząt zdziera skórę, a z nich umie tworzyć prawdziwe cuda. Sprzedaje je potem na mieście i zarabia na tym pieniądze, które przeznacza na jedzenie dla nas.
- Prócz tego mówią, że produkuje doskonałe wino - dodał Gary - Nie wiemy, czy to prawda, ale jeśli tak, to ma on zapewniony zarobek do końca swoich dni.
- To doskonale! - zawołał wesoło Robin, zrywając się z miejsca - Czy wobec tego zaprowadźcie nas do niego?
- Oczywiście, ale nie dzisiaj. Dzisiaj świętujemy - odparł Max.
- Ale nam się bardzo spieszy - rzekła Bonnie.
- Ślicznotko, bez obaw. Dotrzecie do Hoenn, kiedy tylko zechcecie, a na razie nacieszcie się nieco naszą obecnością - odpowiedział jej przyjaźnie przywódca młodocianych zbójców - Nie wiemy przecież, kiedy znowu się spotkamy.
Bonnie wyraźnie ucieszyło, że ktoś nazywa ją ślicznotką, dlatego nie sprzeciwiała się ona wcale planowi zostania w obozie wyjętych spod prawa jeszcze jakiś czas, co nawiasem mówiąc bardzo ucieszyło Maxa, któremu dziewczynka wydawała się nadzwyczaj urocza.

***


A tymczasem na zamku biskupa Heredorfa miał miejsce istny sądny dzień. Szeryf James z Rottingham był po prostu wściekły i pomstował na Robina z Locksley, który to zostawił mu szramę na policzku, a prócz tego jeszcze w ten sposób ośmieszył go. Książę John również był wściekły, ale zachowywał o wiele więcej spokoju niż jego podwładny. Przede wszystkim okazywał swoją złość biskupowi, którego krytykował za posiadanie bardzo żałosnych strażników. Jego Ekscelencja musiał mu się więc tłumaczyć, iż nie ma pojęcia, jak mogło do tego dojść.
- Ktoś musiał im przysłać drabinkę sznurową, bo przecież to na niej uciekli - powiedział biskup.
Oczywiście zaraz podejrzenie padło na lady Serenę, którą to jednak książę John nawet nie odważył się głośno oskarżyć, w przeciwieństwie do Jessie z Gisborne, która osobiście przesłuchała dziewczynę w tej sprawie. Ta jednak bez żadnego trudu odparła wszystkie zarzuty twierdząc, iż pasztet przygotowali kucharze, a nie ona. Jej jedyna wina zaś polegała na tym, że wysłała ten posiłek więźniom kierując się chrześcijańskim miłosierdziem, czego wszak zawsze uczył ją jej ojciec chrzestny. May z kolei twierdziła, iż strażnicy, kiedy przyniosła posiłek więźniom, poszli samowolnie do kuchni na piwo, którym szybko się upili. Strażnicy co prawda mówili, iż sama May namówiła ich do tego, ale na całe szczęście nikt im nie uwierzył. Biskup oczywiście kazał stracić strażników, którzy zaniedbali swoje obowiązki, zaś książę John postanowił wyrazić zgodę na propozycję Szeryfa, aby ogłosić nagrodę za głowę Robina z Locksley, a także też głowy jego kuzynostwa. James z Rottingham był tym bardzo zachwycony, zaś jego siostrę wciąż dręczyła jedna sprawa.
- Powiedz mi, braciszku... Czemu łyżka? - zapytała go.
- Co? - mruknął James, patrząc na nią zdumiony.
Oboje właśnie rozmawiali ze sobą, kiedy siedzieli już sami w komnacie Szeryfa.
- Krzyknąłeś do Locksleya, że wyrwiesz mu serce łyżką. Ciekawi mnie, czemu właśnie tym przedmiotem. Czemu nie toporem?
- Bo łyżka jest tępa, idiotko! - wrzasnął na nią wściekle Szeryf - Będzie go bardziej bolało, kiedy tylko się do niego dobiorę!
- Aha... Rozumiem. Teraz wszystko jest jasne.
Odpowiedź brata zupełnie wystarczyła pannie Jessie, która dzięki temu wyjaśnieniu poznała rozwiązanie dręczącej jej tajemnicy.
Tymczasem lady Serena wraz z May były bardzo zadowolone, gdyż nie zostały posądzone o pomoc Robinowi z Locksley w ucieczce z wieży. To znaczy zostały oskarżone, ale na całe szczęście bardzo szybko oczyszczono je z zarzutów. Wiedziały jednak, iż od tej chwili będą obserwowane, dlatego muszą się mieć na baczności.
- To chyba nie będzie takie trudne, skoro nigdy więcej go nie zobaczę - powiedziała smutnym głosem Serena.
May patrzyła na nią przygnębiona, mówiąc:
- Bardzo mi przykro, że ten młody buntownik skradł ci serce.
- Dlaczego jest ci przykro? - spytała zdumiona Serena.
- Przecież sama powiedziałaś, że być może już nigdy więcej go nie zobaczysz. A przecież nie ma dla zakochanych nic gorszego niż rozstanie z ukochaną osobą.
Serena pokiwała delikatnie głową na znak, że May ma rację, po czym podeszła do okna i oparła się o nie, lekko przy tym wzdychając. Tak dawno nie widziała Asha, a teraz znowu go zobaczyła i co? Z miejsca skradł on jej serce i uciekł razem z nim przed śmiercią z rąk kata. Nie miała o to do niego żalu, broń Boże. Wręcz przeciwnie. Byłaby na niego zła, gdyby tego nie zrobił i został pozwalając się zabić, ale mimo wszystko cierpiała, bo wszak, jeżeli Ash ma dość rozumu w głowie (czego była całkowicie pewna), to przecież ucieknie do regionu Hoenn i nie wróci tutaj, dopóki nie uzyska ułaskawienia, czy też raczej uniewinnienia od króla Richarda, jednak czy to było w ogóle możliwe? Zwłaszcza biorąc pod uwagę plany księcia Johna i jego pomocników. To wszystko prowadziło ją do myśli, iż pewnie już nigdy więcej nie zobaczy Asha.
- Och, May! Moja droga! - jęknęła załamanym głosem lady Serena, obejmując mocno swoją służkę i zarazem wierną przyjaciółkę - Sama już nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić. Ja go kocham, May! Kochałam go zawsze i teraz wiem to jeszcze bardziej niż kiedyś. Ale przecież on tutaj nie może powrócić, jeśli chce żyć, a ja nie mogę do niego uciec, bo nawet nie wiem, gdzie on obecnie jest.
- Spokojnie, moja droga. Wszystko jeszcze będzie dobrze - powiedziała May, chociaż ton jej głosu wyraźnie wskazywał na to, iż nie bardzo w to wierzy.

***


Następnego dnia, po rozmowie odbytej w obozie złodziejaszków Robin wraz z Maxem i Pikachu udali się do pustelni Braciszka Mucka. Podczas drogi młody Locksley i jego nowy przyjaciel wyraźnie przypadli sobie do gustu, o czym świadczyła ich rozmowa, jaką wtedy przeprowadzili.
- Wiesz, przyjacielu... Właśnie doszedłem do wniosku, że Max Mały to wcale nie brzmi dumnie - rzekł Max, zaczynają rozmowę - Myślę, iż twoja wersja mego nazwiska brzmi o wiele lepiej.
- Mówisz o Małym Maxie? - zaśmiał się wesoło i pytająco Robin.
- A i owszem - odpowiedział mu przywódca młodych złodziejaszków - Mały Max to jest zdecydowanie naprawdę bardzo dobre nazwisko. To brzmi o wiele lepiej niż Max Mały, a prócz tego jeszcze zmyli przeciwników, którzy nie znając mnie po moim przydomku pomyślą, iż jestem nikim, a tymczasem proszę, jaka niespodzianka ich czeka. O, tak! Drżyjcie łotry, bo nie wiecie jeszcze, co potrafię!
To mówiąc pokazał swemu rozmówcy, a potem Pikachu swoją pięść, uśmiechając się do nich wesoło.
- Ciekawe - odparł z równie wielkim uśmiechem Robin - To brzmi naprawdę bardzo ciekawie. Szkoda tylko, że nie będę mógł zobaczyć, jak twoi przeciwnicy przekonują się, ile jest wart Mały Max.
- No właśnie... Przyjacielu, nie chciałabyś jednak z nami zostać?
- I co? Okradać kupców razem z wami, a potem przejadać i przepijać razem z wami każdy łup?
- Cóż... Póki co nie mamy innego wyjścia - jęknął smutno Mały Max ponurym głosem - No, bo co ja niby innego mogę zrobić? Chyba, że ty byś chciał zreformować nieco naszą bandę.
Robin spojrzał na niego zdumiony.
- Jakże to? Chcesz, abym do was dołączył?
- Nie... Chcę, żebyś nami dowodził.
Locksley aż się zatrzymał, kiedy tylko to usłyszał. Propozycja jego nowego przyjaciela bardzo go zaskoczyła, choć oczywiście na swój sposób również bardzo mu pochlebiła.
- Nie rozumiem cię, Max. Chcesz mi oddać swe stanowisko w bandzie?
- Oczywiście - uśmiechnął się zadowolony Mały Max - Bo widzisz... Jeszcze nigdy nikt mnie nie pokonał w walce. To oznacza, iż masz w rękach krzepę, a w głowie rozum. To zaś oznacza, że masz we mnie wiernego druha w każdej sprawie, jak również wiernego pomocnika.
Pikachu uśmiechnął się zadowolony, ponieważ ta propozycja była mu bardzo miła i wyraźnie miał on lekki żal do Robina, iż nie chce przyjąć tej możliwości.
- To wszystko naprawdę bardzo miłe, ale wybacz mi, nie mogę się na to zgodzić - rzekł smutnym głosem Robin - Ja muszę jak najszybciej opuścić to miejsce razem z moim kuzynostwem i więcej tutaj nie wracać, dopóki nie powróci król Richard.
Mały Max pokiwał smutno głową i odparł:
- Cóż... Ja cię tam nie namawiam, ale gdybyś jednak zmienił zdanie, to wiedz, że na mnie możesz liczyć. Dla człowieka z taką pięścią i taką głową jestem gotów nawet w ogień wskoczyć.
- Miło mi to słyszeć.
- Pika! Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał nagle Pikachu.
Robin i Max spojrzeli przed siebie i zobaczyli niewielką, drewnianą chatkę ze słomianym dachem.
- Aha! A oto i cel naszej podróży! - zawołał wesoło Max - Pustelnia Braciszka Mucka. Mam nadzieję, że jest w domu.
Robinowi serce mocniej zabiło, gdyż znowu miał zobaczyć dawnego przyjaciela swojego ojca, człowieka niezwykle szlachetnego oraz dobrego, którego już dawno nie widział, a za którym się naprawdę stęsknił. Powoli poszedł on za swoimi przyjaciółmi do domu i zapukał do jego drzwi. Nie usłyszeli jednak odpowiedzi.
- Chyba nie ma go w domu - powiedział Robin.
Max delikatnie popchnął drzwi i wsunął się do środka razem ze swoimi towarzyszami.
Pustelnia od środka była skromna, ale też całkiem przyjemna dla oka. Znajdował się tam stół, dwa krzesła, kominek z garnkiem wiszącym nad nim, a prócz tego z sufitu zwisały girlandy roślin (głównie czosnku oraz lubczyku). Stała tam też mała szafka z kilkoma książkami, w tym Biblią.
- Widocznie wyszedł całkiem niedawno - stwierdził Mały Max, powoli podchodząc do garnka i węsząc nad nim - Tak, niedawno było gotowane, bo jest jeszcze ciepłe. W sumie, jak czuję ten cudowny zapach, to mam wielką ochotę to zjeść.
- Więc czemu tego nie zjesz? - spytał Robin.
- Bo nie chcę urazić naszego gospodarza - odparł Mały Max, węsząc delikatnie i patrząc na Pikachu, który stanął obok niego, a jego pyszczek wyraźnie wskazywał, iż też jest głodny i chętnie by skosztował tę potrawę.
Robin tymczasem rozglądał się dookoła, po czym podszedł do książek i zaczął je oglądać. Uśmiechnął się widząc pośród nich również kilka dzieł starożytnych pisarzy, które znał bardzo dobrze.
Nagle stało się coś niezwykłego... Mianowicie Robin został powalony na ziemię przez kogoś wielkiego i ciężkiego, który to skoczył na niego i zaczął się z nim szarpać.
- Złodzieje! Łajdaki! Chcecie mnie okraść, co?! - wołał głos owego człowieka - Ale ja wam pokażę! Popamiętacie mnie! Nie wolno bezkarnie okradać Braciszka Mucka!
Robin nie bez trudu zepchnął z siebie tajemniczego mężczyznę, po czym sam przycisnął go do ziemie i zobaczył, iż widzi mnicha o dużej tuszy i wielkich, silnych dłoniach, a także twarzy z brązowymi oczami i włosami takiej samej barwy. Bez trudu go rozpoznał, choć dawno go nie widział.
- Braciszek Muck! - zawołał radośnie.
- Skąd mnie znasz, złodziejaszku?! - krzyknął oburzony mnich.
- Chwileczkę, Bracie Muck! To jest nasz przyjaciel! - zawołał bardzo przerażony Mały Max, podbiegając do nich.
Miał on pełne usta, co wyraźnie wskazywało na to, iż właśnie uraczył się on posiłkiem z garnka szacownego gospodarza, podobnie jak Pikachu, którego policzki wypchane były niczym u chomika.
- MAX! - zawołał zdumionym głosem mnich - Chcesz mi powiedzieć, że ten człowiek jest twoim przyjacielem?
- A i owszem. To Robert Huntingdon z Locksley...
- CO?!


Mnich zdumiony spojrzał na Robina i przyjrzał mu się uważnie.
- A niech mnie piorun trzaśnie! To naprawdę ty! Robin z Locksley! Och, wybacz mi, mój drogi chłopcze! Nie poznałem cię od razu! Wybacz mi, proszę... Myślałem, że to złodzieje chcą mnie okraść.
- Spokojnie, Braciszku Muck - odparł Robin, powoli schodząc z niego - Wybacz mi, proszę... Ale chcieliśmy na ciebie zaczekać.
- No i oczywiście raczyliście się moim obiadem, prawda? - zapytał Braciszek Muck żartobliwym tonem.
Max i Pikachu zarumienili się lekko, zaś mnich parsknął śmiechem.
- Spokojnie, nic się nie stało. Wyszedłem na chwilę, żeby zebrać kilka jagód z lasu, które chciałem zjeść na deser... I przy okazji uspokoić nerwy po tym wszystkim, co dzisiaj wiedziałem w mieście.
- Byłeś w mieście, Braciszku Muck ? - spytał Mały Max.
- A i owszem - pokiwał delikatnie głową mnich, szybko poważniejąc - Widziałem dzisiaj okropne rzeczy. Biskup Heredorf powiesił dzisiaj dwóch ludzi jako czarowników, a wszystko dlatego, że winien był im pieniądze i to nie byle jakie, a że nie chciał im ich oddawać, to...
Robina i jego przyjaciół wyraźnie wstrząsnęło to, co usłyszał, zaś Max zacisnął pięść ze złości.
- Łajdak!
- Pewnie, że łajdak! - zgodził się z nim Braciszek Muck - Ale cóż... To on jest u władzy, a raczej popierający go książę John. Niestety, coraz więcej tych egzekucji ma ostatnio miejsce. Coraz częściej, gdy tylko przyjeżdżam do miasta, to zaraz widzę szubienicę z ciałami rzekomych czarowników, których pieniądze potem przejął biskup na spółkę z Szeryfem z Rottingham.
Robin był coraz bardziej załamany. Poczuł, że mu okropnie na sercu. Siedząc na swoich włościach nie sądził, iż przez ten czas, odkąd w Kanto nie ma króla Richarda dziać się może coś takiego. Nie wiedział, a może po prostu nie chciał on tego wiedzieć zajęty własnym cierpieniem i własnymi problemami. Poczuł, jak mu serce bije jak szalone, a do tego boli go, zaś on sam zaczyna powoli rozumieć, jak bardzo żałosnym jest człowiekiem chcąc uciec wtedy, gdy dzieje się taka niesprawiedliwość. Szeryf i Taurosi Łeb na polecenie księcia Johna ściągają lichwiarskie podatki, zaś biskup Heredorf pomaga im w tym, przy okazji nabijając własną kabzę. A on co zrobił? Nic. Po prostu rozpaczał po wyjeździe Sereny za granicę, a także po śmierci matki oraz po śmierci ojca. Wiecznie tylko myślał o sobie samym i swoim kuzynostwie. O ile to drugie jeszcze było szlachetne, o tyle pierwsze było żałosne. W obliczu tego wszystkiego nie miał prawa myśleć tylko o sobie.
W końcu Robin zerwał się z krzesła, na którym siedział i zacisnął dłoń w pięść, mówiąc:
- Braciszku, czy zrobiłeś zakupy na mieście?
- Owszem, zrobiłem i mam w moim ogródku, po drugiej stronie domu zapasy jedzenia, jakie przywiozłem dzieciakom Maxa - odparł Braciszek Muck.
- Doskonale... A więc jedźmy tam! Mam im coś do powiedzenia.
- Robinie... No, a co z twoimi planami? - spytał zdumiony Mały Max - Przecież chciałeś prosić Braciszka Mucka, aby ci pokazał swoje mapy, abyś mógł wyjechać do Hoenn.
- Pal licho mapy i wyjazd! - krzyknął Robin, mocniej zaciskając pięść - Nie zamierzam uciekać teraz, kiedy dzieje się coś takiego!
Muck był zdumiony jego zachowaniem, podobnie jak Max i Pikachu, choć Maxa wyraźnie zachwyciło to, co właśnie usłyszał.

***


W obozie młodocianych zbójników wszyscy siedzieli oraz nudzili się, rozmyślając o swoich własnych sprawach. Kilka oswojonych Pokemonów miało penetrować okolice, aby im przekazać, gdyby w okolicy pojawił się jakiś bogaty kupiec, którego można by okraść, jednak ostatnio nikt taki się nie zjawił. Zresztą młodzi rozbójnicy rzadko kiedy mieli okazję, żeby na kogoś napaść. Gdy zaś ją mieli, to ukrywali pieniądze i dawali je po jakimś czasie Muckowi, który kupował im za nie jedzenie oraz ubrania. Podobnie robił z pieniędzmi, jakie zarabiał za skóry i wino przez siebie produkowane. Jednak ludzie dobrze wiedzieli, iż w lesie Sherwood siedzą bandyci, a także duchy widocznie je chroniące, więc starali się w miarę możliwości omijać ten las, chociaż był on najbliższą drogą do stolicy Kanto. Ostatnio wszakże pojawiły się tam więcej ludzi bogatych, ale niestety atakować ich nie było sensu, ponieważ zawsze mieli eskortę składającą się z ludzi Szeryfa. Z nimi Max wolał nie zadzierać, więc nigdy ich nie atakował, dlatego wiele okazji przeszło mu koło nosa. Chociaż ludzie Szeryfa bali się duchów, to jednak młodzi bandyci nie chcieli ryzykować, że zostaną posiekani przez zbyt duże oddziały wroga.
Clemont siedział pogrążony we własnych myślach i patrzył smutnym wzrokiem przed siebie rozmyślając o wszystkim, co miało miejsce ostatnio.
- Podobno chcecie dzisiaj wyjechać - przerwał mu rozmyślania jakiś dziewczęcy głos.
Młodzieniec spojrzał na bok i zobaczył stojącą obok niego Szkarłatną Dawn, która uważnie się w niego wpatrywała.
- Tak, prawdopodobnie - odpowiedział jej młodzieniec.
Dawn westchnęła delikatnie. Widocznie ta decyzja z jakiegoś powodu mało się jej spodobała.
- Szkoda. Wiesz, całkiem miły z ciebie człowiek. O wiele lepszy niż twój kuzyn.
- Czego ty właściwie od niego chcesz? - zdziwił się Clemont - Przecież ty go nawet nie znasz, a odkąd tylko się tutaj pojawił, to ciągle się go o coś czepiasz. Co ty do niego masz?
Szkarłatna Dawn wzruszyła lekko ramiona, udając przy tym (niezbyt udolnie zresztą) całkowitą obojętność w tej sprawie.
- Nic do niego nie mam. Po prostu nie lubię takich paniczyków, jak on. Co oni w końcu wiedzą o ludziach takich, jak ja? Nic o nich nie wiedzą, a ich bogactwo jest zbudowane na pracy biedaków, których podle wyzyskują.
- Nie wszyscy tacy są - rzekł ponuro Clemont, którego słowa te bardzo zabolały.
- Może i nie, ale wielu - odparła Dawn - A może zostałbyś tutaj z nami?
- Ja? - zdziwił się młodzieniec - A niby czemu miałbym zostać?
- Po nic. Po prostu tak się tylko zastanawiam. Bonnie mówiła mi, że pięknie śpiewasz i grasz na lutni. Mógłbyś nam przygrywać w ponure dni i jeszcze bardziej ponure wieczory.
Ich rozmowę przerwał skrzek jednego z Pokemonów. Ktoś właśnie zbliżał się do ich obozowiska. Chwilę później do niego wjechał niewielki wóz ciągnięty przez Rapidasha, a na wozie wyładowanym różnego rodzaju jedzeniem i ubraniami, siedział Braciszek Muck, a z nim Ash, Mały Max i Pikachu. Dzieciaki zaraz obskoczyły wóz, zaś mnich z wielkim uśmiechem na twarzy zaczął rozdawać im zawartość swego pojazdu.
- Clemont! Bonnie! - zawołał radośnie Muck, widząc rodzeństwo, gdy podeszło do niego - Dawno was nie widziałem, kochani! Cieszę się, że nic wam nie jest. Biedacy, bardzo dobrze, iż tutaj przybyliście. Lepiej już nie opuszczajcie tego lasu, bo Szeryf wyznaczał nagrodę za wasze głowy.
- Co?! - krzyknęła Bonnie - On kazał nas ścigać?
- Aż tak cię to dziwi? - spytał jej starszy brat - To było przecież do przewidzenia.
- Ile wyznaczył tej nagrody? - spytał Robin.
- Sto sztuk złota za każde z was - odparł Muck.
Robin prychnął z pogardą.
- Też mi nagroda! Już ja mu tak dokuczę, że podniesie on sumę aż do tysiąca sztuk złota za moją głowę.
- Uważaj, bo za tysiąc sam cię wydam - zażartował sobie mnich.
Dawn powoli podeszła do wozu i spojrzała na Robina, mówiąc:
- A więc jesteś poszukiwany przez Szeryfa, tak?
- A tak, jestem! - odparł młodzieniec, zeskakując z wozu - A co?
- To doskonale! Możemy cię wydać i nieźle na tym zarobić.
- DAWN! - krzyknął oburzony Mały Max - Nie waż się mieć więcej takich głupich pomysłów, bo jak cię zdzielę przez łeb, to popamiętasz mnie do końca życia!
Dawn nie przejęła się tym, tylko zawołała do towarzyszy niedoli:
- Słuchajcie! My tu gnijemy, a ten poszukiwany zdrajca jest tutaj u nas! Wydajmy go Szeryfowi!
- I myślisz, że dostaniecie wtedy nagrodę? - spytał z kpiną Robin.
- Nie wiem, ale na pewno Szeryf daruje nam nasze winy.
- Mylisz się. Powiesi was z wdzięczności na najbliższych drzewach i jedyną łaską, jaką wam okaże, to fakt, iż przedtem was nie wypatroszy.
Szkarłatna Dawn patrzyła na niego uważnie i nie wiedziała, co ma powiedzieć, przygnieciona ciężarem jego argumentów.
- Więc co mamy robić twoim zdaniem, paniczyku? - spytała już nieco spokojniejszym tonem.
- Walczyć - padła odpowiedź.
- Walczyć? Niby jak?
- Za pomocą broni i naszych własnych głów.
- Ale nie mamy broni, a nasze głowy możemy łatwo stracić, jeśli tylko wywołamy wojnę z Szeryfem czy księciem Johnem.
- Czy nie widzisz, że wojna już się zaczęła?! - zawołał Robin - My już jesteśmy z nim na wojennej ścieżce. Nie zostaje nam nic innego, jak tylko bić się o swoją wolność i godność.
- Chcesz do nas dołączyć? - spytał Gary, podchodząc do Robina.
- Nie... Ja chcę was poprowadzić - odpowiedział mu Robin, po czym stanął na wozie - Mam już dziewiętnaście wiosen, zaś mój ojciec kilka razy zabierał mnie na swoje wyprawy, podczas których zdarzały się nam walki. Wiem, jak poprowadzić was do zwycięstwa, a prócz tego sprawić, aby nasza sława nigdy nie zaginęła! Odtąd nie będziemy tylko kraść! Odtąd będziemy zabierać bogatym i dawać biednym! Będziemy też walczyć ze wszystkimi łotrami, którzy tylko będą siać niesprawiedliwość!
- Ale oni mają zbroje! - zawołała jakaś dziewczyna.
- Nawet moja kuzynka Bonnie może się nauczyć strzelać z łuku tak, aby trafić w słaby punkt zbroi - odparł na to Robin.
- Ale my nie mamy broni! - dodał stojący niedaleko chłopiec.
- Zdobędziemy ją na naszych wrogach.
- Jesteśmy dziećmi! Jak mamy walczyć z dorosłymi żołnierzami?
- Dorośli nas poprą. Gdy tylko wieść się o nas rozniesie, dorośli pójdą za nami tłumem. Będziemy mieli wtedy dość sił i środków, aby walczyć z ciemiężcą do czasu, aż powróci król Richard i odda nam sprawiedliwość!
Dawn przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć, gdy widziała, iż inni zaczynają ulegać demagogii Robina. Spojrzała na Małego Maxa i spytała:
- A co ty o tym uważasz?
- Co ja uważam? - spytał chłopak - Uważam, że nareszcie trafił nam się wódz z prawdziwego zdarzenia.
Na takie dictum Szkarłatna Dawn nie znalazła żadnej odpowiedzi poza westchnieniem i rozłożeniem rąk bezradnie.


C.D.N.






4 komentarze:

  1. Robin i jego kuzynostwo zostali gośćmi bandy Małego Maxa, który wyjaśnił im dlaczego żyją w lesie i dlaczego ludzie szeryfa boją się zapuszczać w leśne ostępy, skoro oni straszą ich z ukrycia za pomocą piszczałek. A Dawn sądziła, że Robin jest synem zdrajcy, dlatego czuje do niego tam wielka niechęć. Ale widać chodzi jej o coś jeszcze. Bonnie spodobała się Maxowi, który chciałby zatrzymać ja przy sobie jak najdłużej. I okazało się, że braciszek Muck przyjaźni się z tymi dzieciakami, troszcząc się o ich potrzeby, skoro kupuje im jedzenie. To z pewnością bardzo dobry i poczciwy człowiek, który pomoże Ashowi i jego kuzynostwu w opuszczeniu kraju.

    OdpowiedzUsuń
  2. No i przez May strażnicy zostali skazani na śmierć, bo to przecież ona namówiła ich, żeby poszli do kuchni się napić. Ona i Serena sprytnie wybrnęły z rzuconych na nie oskarżeń. Były na to przygotowane. To są naprawdę zaradne i rezolutne dziewczyny. Szeryf w ogóle nie szanuje swojej siostry, skoro nazywa ją idiotką. A myślałem, że oni są takim zgodnym i kochającym się rodzeństwem. Przecież Jessie mogła się zdziwić tym, co on zaczął wykrzykiwać w furii. A Serena zakochała się w Ashu, przez co teraz cierpi, skoro on jest zmuszony opuścić kraj. Max zdołał się zaprzyjaźnić z Ashem. On jest bardzo pewny siebie i przekonany o swojej zręczności i waleczności. I ma rację, że Mały Max brzmi znacznie lepiej niż Max Mały xD Do tego okazało się, że Max postanowił oddać Ashowi przywództwo nad swoją bandą, co bardzo go zaskoczyło. On naprawdę bardzo zaimponował Maxowi, skoro jest gotów przekazać mu swoje stanowisko. Max naprawdę szanuje Braciszka Mucka, skoro nie chce go urazić, wyjadając mu jedzenie z garnka xD A on tymczasem wyskoczył skądś znienacka, powalając Asha, co oznacza że bijatyka nie jest mu obca. :) Swoją drogą, to czy Muck też ma swój odpowiednik w prawdziwym świecie, czy tym razem jest to postać całkowicie wymyślona przez Maggie? A jednak Max nie mógł sobie darować poczęstowania się zawartością garnka należącego do Mucka. :)Ależ z tego biskupa jest podły łajdak, skoro oskarża niewinnych ludzi o czary, skazując ich na śmierć, żeby przejąć ich majątki albo uwolnić się od długów. A szeryf został jego wspólnikiem. Dobrało się dwóch nędzników. Dzięki Muckowi Ash dowiedział się jak wygląda cała sytuacja i postanowił jednak pozostać w kraju, by wydać wojnę Johnowi i jego stronnikom, co zostało entuzjastycznie przyjęte przez Maxa i jego paczkę. Jedynie Dawn ma co do niego obiekcje i najchętniej wydałaby go w ręce szeryfa. A wszystko przez to, że odczuwa wielką niechęć do bogatych ludzi, a Ash przecież do nich należał, dopóki wszystkiego mu nie odebrano. Za to do Clemonta ma wyraźną słabość, choć jest jego kuzynem. Ciekawe. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, na całe szczęście Serena i May uniknęły kary za to, co zrobiły, bo udało im się wszystkich przekonać do swej niewinności. Szeryf nie szanuje nikogo poza sobą, a jego siostra to dla niego jedynie środek do osiągnięcia celu. A pytanie Jessie o to, czemu krzyczał o łyżce i odpowiedź Jamesa na to pytanie, to kolejne nawiązanie do filmu z Rickmanem w roli Szeryfa. Tak samo Szeryf odpowiedział Guyowi z Gisborne na to samo pytanie :) Pewnie, że Serena pokochała Asha i to jeszcze z wzajemnością, zaś Max Mały odtąd będzie Małym Maxem i oddał dowództwo nad bandą Robinowi widząc w nim godnego wodza :) He he he - Braciszek Muck jak jego odpowiednik z legend o Robin Hoodzie lubi sobie zjeść, wypić i sprać po gębie tego czy owego, który mu się narazi, ale jest wiernym przyjacielem w potrzebie, a jego rolę gra Steven Meyer :) Biskup i Szeryf to kanalie tego samego pokroju i dlatego służą księciu Johnowi i dlatego Robin Ash postanowił podjąć z nimi walkę, bo takie kanalie trzeba zwalczać. A Dawn ma ważny powód, aby nie cierpieć właśnie Asha i dowiesz się tego w odpowiednim czasie, ale Clemont już jej wstrętny nie jest, bo jej się po prostu spodobał :)

      Usuń
  3. 48 year-old VP Sales Arlyne Saphin, hailing from Dauphin enjoys watching movies like "Time That Remains, The" and Digital arts. Took a trip to Durham Castle and Cathedral and drives a Ferrari 250 GT LWB Tour de France. zobacz tutaj

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...