Przygody Robina Asha cz. I
Pamiętniki Sereny:
- A teraz wystąpi przed państwem w genialnej piosence nasz znakomity artysta, pan Kronikarz i jego urocze partnerki, Candela i Angelika! - zawołał stojący na scenie konferansjer do publiczności.
Zebrani na widowni ludzie zaczęli głośno klaskać i skandować głośno imię Kronikarza, a już po chwili pojawił się on na scenie w towarzystwie swojej wiernej, pokemoniej orkiestry, która zaczęła wesoło grać na swoich instrumentach muzycznych. Kronikarz zaś, ubrany w czarny garnitur, lekko i fantazyjnie poprawił sobie muszkę i zaczął śpiewać:
Zaledwiem przyszedł na ten świat
Mnie brano z rąk do rąk.
I szły zachwyty w krąg:
„Cóż to za śliczny bąk!“.
Żem wyrósł oto jak ten kwiat
Mężczyźni boczą się,
Lecz z kobiet każda lgnie
I broni mnie.
Wtedy to na scenę wkroczyły Candela oraz Angelika ubrane w piękne, sceniczne suknie, zaczęły one śpiewać wokół Kronikarza, po czym bardzo radośnie zaśpiewały:
Co temu winien, Hubuś, że jest taki śliczny?
Co temu winien, Hubuś, że ma taki wdzięk?
Czy to jest zbrodnia taki wygląd estetyczny?
Na jego widok nawet kamień też by zmiękł.
Co temu winien, Hubuś, że jest taki śliczny?
On jest jak Igo Sym, Novarro, Chevalier!
A, że w rodzinie wzbudza zachwyt bezgraniczny,
Co temu winien jest nasz Hubuś, pytamy się?
Widownia parsknęła śmiechem, podobnie jak ja i Ash, zaś nasz dzielny i wspaniały artysta zaczął ponownie śpiewać:
Przypadkiem szef wyjechał raz.
Szefowa mówi: „Przyjdź!
Zagramy w remi brydż.
I będziem kawę pić“.
Szef wrócił, no i zastał nas.
I byłby zabił mnie,
Lecz żona, to się wie,
Ujęła się.
Ach, joj!
Candela i Angelika zachichotały wesoło, zrobiły miny niewiniątek, po czym zaczęły wesoło śpiewać:
Co temu winien, Hubuś, że jest taki śliczny?
Co temu winien, Hubuś, że ma taki wdzięk?
Czy to jest zbrodnia taki wygląd estetyczny?
Na jego widok nawet kamień też by zmiękł.
Co temu winien, Hubuś, że jest taki śliczny?
On jest jak Igo Sym, Novarro, Chevalier!
A, że w kobietach wzbudza zapał erotyczny,
Co temu winien jest nasz Hubuś, pytamy się?
Kronikarz uśmiechnął się delikatnie, po czym dalej śpiewał:
I wiem, że gdy nadejdzie dzień
U raju stanę bram.
To mi wypomną tam,
Co na sumieniu mam.
A wtedy głosem pełnym drżeń
Aniołków zabrzmi chór
I stwierdzi tam na mur,
Żem cnoty wzór.
Ach, joj!
Candela i Angelika podczas śpiewania ostatniej zwrotki wskoczyły za kurtynę, a już za małą chwilkę powróciły w długich, białych koszulach, z doczepionymi do pleców skrzydełkami i aureolkami umocowanymi nad ich głowami. Obie przybierając miny pełne świętości zaczęły śpiewać:
Co temu winien, Hubuś, że jest taki śliczny?
Co temu winien, Hubuś, że ma taki wdzięk?
Czy to jest zbrodnia taki wygląd estetyczny?
Na jego widok nawet kamień też by zmiękł.
Co temu winien, Hubuś, że jest taki śliczny?
On jest jak Igo Sym, Novarro, Chevalier!
A że we wszystkich wzbudza zachwyt bezgraniczny?
Co temu winien jest nasz Hubuś, pytamy się?
Hubert Marey vel Kronikarz objął mocno obie dziewczyny do siebie i radośnie zaczął z nimi tańczyć, po czym cała trójka zaśpiewała ponownie refren tej piosenki. Pokemony z orkiestry zaś skakały wokół nich, grając wciąż na swoich instrumentach. Przedstawienie stawało się coraz lepsze i zabawniejsze, a gdy nadszedł jego koniec, to publiczność zaczęła głośno klaskać na cześć swoich ulubionych artystów. Ja, Ash i Pikachu również radośnie klaskaliśmy na sam koniec występu.
- Brawo! Cudownie! Wspaniale! - wołał wesoło mój chłopak.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- To po prostu idealnie! Wspaniały występ! - zaśmiałam się - Zupełnie takie same jak te, które widzieliśmy podczas naszej podróży w czasie, kiedy trafiliśmy do roku 1938.
- Nie inaczej - zgodził się ze mną Ash - Musimy się tam kiedyś znowu wybrać, aby zobaczyć jego występy na żywo.
- Sama chętnie je kiedyś zobaczę na żywo - powiedziała Alexa, po czym podeszła do projektora, wyłączyła go i zapaliła światło.
- Cieszę się, że nam to przywiozłaś - rzekł Ash do dziennikarki - To jest po prostu niesamowicie przyjemny widok, znowu zobaczyć twojego dziadka takiego, jakim go zapamiętaliśmy.
- Tak... Szkoda, że ja go takiego nie znałam - westchnęła smutno Alexa, jednak szybko się rozpromieniła - Ale co tam! Ważne, że możemy go sobie wspominać choćby w taki sposób.
- A nie boisz się, że tej taśmie może coś się kiedyś stać? - spytałam nieco zaniepokojona - Ostatecznie przecież łatwo się może prześwietlić albo co.
- Spokojnie, ja to mam wszystko zgrane na DVD - powiedziała do nas wesoło dziennikarka - Ale chyba sama przyznasz, Sereno, że taki sposób odtwarzania takich filmów bardziej przyzywa klimat lat trzydziestych XX wieku.
- To prawda - zgodziłam się z nią - Naprawdę klimat dzięki temu jest o wiele lepszy i przyjemniejszy w odbiorze.
- Właśnie - rzekł Ash, wstając z krzesła - DVD niestety nie oddaje w pełni tego klimatu. Video to już prędzej, ale kto dzisiaj ogląda kasety VHS? Wszyscy wolą płyty DVD.
- Niedługo nawet i to przestanie być w modzie, zapewniam cię, Ash - odparła dowcipnie Alexa, głaszcząc po główce swego Heliopile’a.
- To prawda, bo moda szybko się zmienia - zauważyłam.
- I właśnie dlatego ja się tam modą nie przejmuję - odpowiedział na to mój luby - Moda jest zmienna, a ja lubię wszystko, co jest stałe, zwłaszcza uczucia.
- No i bardzo dobrze - zachichotałam i przytuliłam się do niego.
Pocałowaliśmy się czule z Ashem, na co Alexa i Pikachu zareagowali lekkim chichotem.
- Dobrze, pora już na nas - rzekł detektyw z Alabastii - Idziesz, Sereno?
- Jasne, za chwilę do ciebie dołączę - odpowiedziałam mu.
Ash uśmiechnął się wesoło i wyszedł z pokoju razem z Pikachu.
- Dobra, skoro go nie ma, to chyba możemy omówić pewną kwestię - powiedziałam do Alexy podnieconym tonem - Ta piosenka jest po prostu cudowna i w sam raz nadaje się na urodziny Asha.
- Zgadzam się z tobą i prawdę mówiąc, pomyślałam sobie to samo - odparła mi wesoło dziennikarka - Dlatego też nagrałam ten występ mojego dziadka na płytę DVD. Możesz więc śmiało go dać swoim przyjaciołom z zespołu The Brock Stones.
- Z wielką przyjemnością to zrobię - powiedziałam wesoło, biorąc od niej płytę DVD - Myślę, że Brock z wielką chęcią zagra ze swoim zespołem ten utwór dla Asha. Tylko kto mógłby go zaśpiewać?
- Może Lionel? Wiesz, że on uwielbia występy artystyczne, zwłaszcza mojego dziadka.
- O! To bardzo dobry pomysł. I jeszcze Miette u jego boku wystąpi. A przy okazji widziałaś ich może ostatnio? Czy zostali oni parą?
Miałam wielką nadzieję, że tak się stało, gdyż dzięki temu miałabym całkowitą pewność, iż nie mam w jej osobie rywalki do serca Asha.
- O ile wiem, to jeszcze nie są parą - stwierdziła Alexa - Ale spokojnie. To już tylko kwestia czasu, jestem tego pewna.
- A swoją drogą to zaskoczyło mnie to, że Miette zainteresowała się występami artystycznymi. Nie sądziłam, iż ona takie coś lubi.
- Cóż... Widocznie nie znałaś jej zbyt dobrze.
Gdy Alexa to powiedziała, to pomyślałam sobie, że w sumie faktycznie raczej niewiele wiem o Miette. Wiedziałam, iż buja się ona w Ashu i była niegdyś moją rywalką nie tylko w umiejętnościach pieczenia ciastek, ale jeszcze o serce Asha. Poza tym w sumie nie wiedziałam o niej nic. Ma nieco wredny charakterek, bo przecież próbowała raz mi odbić mojego chłopaka, a prócz tego jeszcze z czystej złośliwości prowokowała mnie przy wielu okazjach. Jednak mimo wszystko miała też swoje dobre strony i kilka razy naprawdę nam pomogła. Więc chyba nie była zła. Po prostu podchodziła do wielu spraw dość egoistycznie, ale jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, aby ją zapytać o przyczyny takiego, a nie innego zachowania, bo przecież każde zachowanie ma swoje uzasadnienie. Tylko jakie uzasadnienie ma jej zachowanie? Muszę się ją o to zapytać przy okazji.
- Pewnie masz rację - powiedziałam po chwili namysłu do Alexy - Ale przede wszystkim musimy zadbać o to, aby Ash nie wiedział o tym, jakie to niespodzianki szykujemy dla niego z okazji jego urodzin.
- Właśnie... Zwłaszcza, że tym razem będą one naprawdę wyjątkowe - zauważyła wesołym tonem dziennikarka z regionu Kalos - Ostatecznie nie codziennie człowiek kończy osiemnaście lat. Ciekawi mnie tylko, ile osób jeszcze przyjedzie z tej okazji do Alabastii.
- Oj, na pewno bardzo wiele - odparłam wesoło, machając lekko ręką na znak, że nie ma co liczyć tych wszystkich gości, jakich spodziewam się z okazji osiemnastki Asha - Podejrzewam, iż będzie ich tak wielu, że nie zmieszczą się oni w restauracji „U Delii“. Chociaż być może nie doceniam możliwości tego jakże pięknego lokalu.
Faktycznie, jak się później okazało, nie doceniałam tego lokalu, gdyż gości było co prawda wielu, ale wszyscy się w nim pomieścili. Zwłaszcza, iż część z nich (zwłaszcza rodzice) po pewnym czasie wyszli, aby bawić się w swoim gronie, zaś młodzież pozostała sama, więc zrobiło się więcej miejsca.
Znowu jednak wybiegam za bardzo w przyszłość. Zanim bowiem do tego wszystkiego doszło, to doszło do kilku ciekawych wydarzeń, o których muszę wspomnieć w swoich pamiętnikach. A więc zacznijmy od samego początku.
Przede wszystkim Delia planowała wiele atrakcji dla swojego syna, a naszego kochanego solenizanta, zaś wychodząc z założenia, że oprócz niej tylko ja i Dawn będziemy wiedziały, co go ucieszy, to wezwała nas obie do siebie na tajną naradę w swoim gabinecie.
- Myślę, że kto jak kto, ale my na pewno najlepiej wiemy, co lubi Asha. Bo ostatecznie jesteśmy trzema najbliższymi mu kobietami, czyż nie mam racji? - spytała wesołym głosem Delia.
- Oczywiście - odpowiedziałam przyjaźnie - W końcu pani jest jego matką, Dawn jego siostrą, a ja jego dziewczyną.
- No właśnie, chociaż wcale nie wiem, która z nas jest mu najbliższa - zachichotała wesoło Dawn.
Delia Ketchum machnęła ręką na znak, że ten temat nie ma zamiaru rozwijać.
- No, to już jego osobista sprawa, a poza tym każdą z nas kocha w inny sposób, więc cóż... Nie ma co porównywać tych uczuć. Ale dość już tego gadania. Wezwałam was tutaj po to, aby omówić z wami kilka atrakcji, jakie przygotowałam dla mojego jedynaka z okazji urodzin. Myślałam o występie iluzjonistycznym panny Francesci. Ostatni razem, gdy tu wystąpiła, była po prostu fenomenalna.
- Zgadzam się. Jestem za - powiedziała Dawn, a jej Piplup zaćwierkał radośnie.
Ja również miałam takie zdanie w tej sprawie, więc Delia zadowolona pokiwała delikatnie głową i zaczęła czytać nam różne atrakcje z listy, jaką zrobiła. Rozmawialiśmy o wszystkich pozycjach na tej liście i omawialiśmy ich szczegóły. Niektóre plany odrzuciliśmy jako zbyt dziecinne lub też jako mało ciekawe, a inne z kolei przyjęliśmy z wielką radością, a już zwłaszcza występ Lionela z Miette.
- Właśnie, oni już dzisiaj przyjechali - powiedziała do nas Delia - Będą próbować swoich sił, dlatego zamykam lokal wcześniej. Będę go zamykać tak przez kilka dni, aby nasi artyści mieli czas wszystko przygotować.
- A nie poniesie pani zbyt wielkich strat z tego powodu? - zapytała Dawn.
- Na pewno nie... Poza tym dzięki sławie, jaką cieszy się mój syn, mam tylu klientów, że po prostu niekiedy z trudem kelnerzy i kelnerki nadążają, aby ich obsługiwać - odpowiedziała jej pani Ketchum, lekko się przy tym uśmiechając.
- Coś o tym wiemy - zachichotałam - Ale czy Ash nie domyśli się tego, co dla niego szykujemy?
- Raczej pytanie powinno brzmieć, kochana Sereno, czy nie domyśla się zbyt wiele - odparła na to Dawn - W końcu kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć najlepiej, że nasz kochany Sherlock Ash nie należy do osób, przed którymi można ukryć takie rzeczy.
- Raz przed nim to ukryliśmy.
- Tak, raz się udało, ale wtedy dopiero zaczynał on karierę detektywa i choć już wtedy był z niego bystrzak, to jednak nie aż taki, jak obecnie.
- Uważasz, że z mojego chłopaka, a twojego brata jest bystrzak?
- A może nie?
Parsknęłam delikatnie śmiechem i rzekłam:
- Masz rację, Dawn. Naprawdę masz świętą rację. Detektyw musi być bystry, a nasz kochany Ash jest detektywem, dlatego też może być trudno ukryć przed nim nasze niespodzianki.
- Może być łatwiej niż myślisz - powiedziała wesoło Dawn - Tylko zależy, kto i jak się za to zabierze.
- Właśnie o tym chciałam z wami porozmawiać - odezwała się Delia i spojrzała na mnie - Kochana Sereno... Wiem doskonale, że po pracy zawsze spędzasz dużo czasu z Ashem.
- Tak, to prawda. Spędzam z nim zwykle dużo czasu po pracy.
- To bardzo dobrze. Z tego względu mam do ciebie wielką, serdeczną prośbę.
- Jaką?
- Postaraj się, Sereno, aby mój jedynak, a twój chłopak nie kręcił się w pobliżu mojej restauracji po zakończeniu waszej zmiany.
- Ale niby w jaki sposób ja mam go zatrzymać, proszę pani? - spytałam załamanym głosem - Przecież nie przykuję go łańcuchem do siebie.
- Wiem o tym, ale nie każę ci tego robić. Chociaż, gdybym ja to zrobiła Joshowi, to może Ash miałby teraz pełną rodzinę - westchnęła delikatnie Delia, lekko smutniejąc, ale szybko odzyskała dobry humor - No, ale to już bez znaczenia. Nie będę rozczulać się nad swoja przeszłością. W końcu tego wszystkiego już nie naprawię, a i Steven... To znaczy pan Meyer... On jest naprawdę bardzo przyjemnym człowiekiem i cieszę się, że mam możliwość go znać...
- Ależ nie musi się nam pani tłumaczyć, pani Ketchum... a być może już niedługo pani Meyer - zachichotała Dawn.
Piplup zaćwierkał wesoło, obserwując uważnie naszą szefową. Delia zaś zarumieniła się delikatnie.
- Być może, ale tak szybko to nie nastąpi, moje drogie. Tak szybko nie wyjdę ponownie za mąż. Josh również znowu tak szybko się nie ożeni, choć pani Armstrong już coraz bardziej go do siebie przyciąga, co mnie cieszy, bo twój ojciec, Dawn, to jest naprawdę bardzo dobry człowiek, tylko także bardzo nieszczęśliwy, bo przeszedł w życiu prawdziwe piekło. A tak swoją drogą, to kto by pomyślał, że Giovanni to jego brat.
- Niestety, nikt tego nie mógł przewidzieć - powiedziała Dawn - To zdecydowanie nieprzyjemna sytuacja, ale cóż... Rodziny się nie wybiera, a już zwłaszcza najbliższej.
- Nie inaczej, kochanie. Nie inaczej - pokiwała delikatnie głową moja przyszła teściowa - Tak czy siak liczę na to, że Josh jakoś ułoży sobie życie z Cindy i dzielnie im kibicuję.
- My także im bardzo kibicujemy, że o Ashu to już nawet nie wspomnę - zaśmiałam się wesoło.
- Właśnie. Tata i Cindy mają nasze błogosławieństwo - zachichotała na to Dawn - Ostatecznie przecież rodzic to też człowiek i ma swoje prawo do szczęścia.
- Dziękuję za to pozwolenie - odparła z uśmiechem Delia Ketchum - Tak czy siak, wracając do głównego tematu naszej rozmowy, to ty kochana Sereno, to ja wiem nawet, to już jestem pewna, że kto jak kto, ale właśnie ty będziesz wiedziała, jak zająć Asha podczas próby naszych drogich artystów. Nie wnikam w szczegóły, jak to zrobisz, bo ostatecznie jesteście już na tyle duzi, aby wiedzieć, ile jest dwa razy dwa, a prócz tego od dawna... No, sami wiecie.
Zarumieniłam się lekko, zaś Dawn parsknęła śmiechem.
- Ale wiesz, ja nie mam wcale do ciebie żalu ani nic takiego - zarzekła się Delia Ketchum, widząc delikatne rumieńce na mojej twarzy - Wszystko jest w porządku, tylko bardzo was proszę... Niech dwa razy dwa nie zmieni się za szybko w cztery, dobrze, kochanie?
- Spokojnie... Dobrze wiem, o co pani chodzi - parsknęłam śmiechem domyślając się, co kobieta sugeruje - Ale myśli pani, że w ten sposób mogę go odciągnąć?
- A co, nie? - zachichotała moja przyszła teściowa - Chociaż może nie powinnam przy Dawn... Wybacz, jeśli popełniłam niedyskrecję...
- Spokojnie, ja przecież wszystko wiem od dawna - zaśmiała się Dawn - Serena nie ukrywa przede mną takich faktów, a poza tym nie jestem głupia i widzę, co się dzieje.
- Tym lepiej - odparła pani Ketchum - A więc, moja kochana Sereno, możesz śmiało zastosować wszelkie sztuczki w celu odciągnięcia Asha od tego lokalu, gdy jego obecność będzie niepożądana.
- W razie czego służę pomysłami w tym kierunku - powiedziała wesoło Dawn - Zresztą jakby co, to wystarczy wymyślić mu jakąś dobrą zagadkę i wszystko załatwione.
- Ba! Żeby to było takie proste - odparłam, rozkładając załamana ręce.
- Poważnie? Jakoś kiedyś nie miałaś z tym większych problemów.
Wiedziałam doskonale, do czego ona nawiązuje, więc postanowiłam sprostować.
- O, przepraszam cię bardzo! Tylko raz wymyśliłam dla niego zagadkę, a i tak szybko się domyślił mojego udziału w tej sprawie. Potem więcej tego nie zrobiłam. Ale tak czy siak zamierzam go odciągnąć od restauracji, kiedy będzie trzeba. Tylko muszę dobrze pomyśleć nad tym wszystkim. I wiecie co? Chyba będę musiała wymyślić mu kolejną zagadkę... Chociaż... Może wcale nie muszę... Ktoś inny zrobi to za mnie.
- Kogo masz na myśli? - spytała zdumiona Dawn.
Delia uważnie mi się zaś przyglądała.
- Masz już jakiś pomysł?
- Owszem i to nawet całkiem dobry - zaśmiałam się wesoło - Muszę tylko zadzwonić!
Po tych słowach wybiegłam szybko z pokoju, w którym toczyła się cała rozmowa i pobiegłam do najbliższego aparatu telefonicznego. Właśnie Iris kończyła przy nim trajkotać z jakąś swoją koleżanką z Unovy, po czym spojrzała na mnie i odkładając słuchawkę spytała niewinnym głosikiem:
- Chcesz z kimś porozmawiać?
- Nie, chcę zjeść tę słuchawkę - rzuciłam jej złośliwie - Oczywiście, że chcę zatelefonować i miło mi, że w końcu przestałaś gadać.
- Jesteś miła jak zawsze - odcięła mi się Mulatka - Ale co tam! To bez większego znaczenia. Gadaj sobie, ile chcesz i z kim tam chcesz. Ja już nie przeszkadzam. Tylko bądź uprzejma wrócić do pracy, bo za samo gadanie nie dostaje się tu pieniędzy.
- Phi, mądrala jedna - pomyślałam sobie, kiedy tylko zostałam sama - Gada tak, jakby pracowała tutaj od lat, a przecież jest tu obecnie jedynie chwilowo. Ech, naprawdę przemądrzała z niej pannica.
Po skończeniu tych moich dziwacznych rozmyślań zadzwoniłam do Johna Scribblera. Miałam wielką nadzieję, że nasz kochany pisarz jest w domu i nigdzie nie wyjechał, chociaż ostatecznie napisał on ostatnio kilka naprawdę bardzo dobrych kryminałów (ja i Ash czytaliśmy je wszystkie i byliśmy nimi wręcz zachwyceni), którymi to zaczął się interesować świat filmu, co było wielką zasługą Dianthy, która zagrała w ekranizacji jednego z nich i wiele wskazywało na to, iż zamierza ona też zagrać w innych. Tak czy inaczej Scribbler wiódł teraz życie prawdziwej sławy i może więcej czasu spędzać poza domem, chociaż był raczej typem domatora. Na całe szczęście jego dziewczynie, Maggie Ravenshop bynajmniej to nie przeszkadzało, a wręcz sama zabrała się za pisanie opowiadań, choć w sumie to były bardziej fanfiki, jeżeli można to tak nazwać. Tak czy siak po prostu uwielbiam jej opowiadania, podobnie jak dzieła jej ukochanego. Ash również ma do nich wielką słabość, dlatego też postanowiłam zadzwonić do pisarza i do jego dziewczyny mając nadzieję, że pomogą mi oni w moim problemie.
Zadzwoniłam i po chwili na ekranie ukazała mi się dobrze mi znana postać Johna Scribblera.
- Witaj, Sereno! - zawołał radośnie pisarz - Miło mi cię znowu widzieć! Co tam u ciebie? Wiem, że Ash ma już niedługo osiemnastkę. Jego mama wysłała już nam obojgu zaproszenie. Ty dzwonisz pewnie w tej sprawie, prawda? Możesz więc powiedzieć swojej przyszłej teściowej, że ja i Maggie przybędziemy. Z największą oraz prawdziwą przyjemnością przybędziemy. Może nawet Thomasa, tego outsidera wyciągniemy z jego samotni. Ponoć pisze on teraz pracę na temat jakiegoś tam ważnego polityka, będącego też działaczem religijnym. Skandal murowany, tego to możesz być pewna, ale za to również wielka sława, bo dzisiaj ostatecznie skandal jest przepisem na sławę.
Parsknęłam delikatnie śmiechem i odparłam:
- Prawdę mówiąc ja nie w tej sprawie, chociaż też bardzo się cieszę, że chcecie przyjechać. Będzie nam miło, jeśli to zrobicie.
- Nie wątpię, ale jeśli nie w tej sprawie dzwonisz, to na pewno w innej. A więc jestem bardzo ciekaw, w jakiej.
- Już ci mówię... Widzisz, szykujemy tutaj dla Asha wielkie przyjęcie z okazji jego osiemnastych urodzin. Będą takie różne atrakcje, a prócz tego występy artystyczne.
- Wiem, Lionel wczoraj mi o tym mówił, zanim wsiadł w samolot i do was przyleciał. Niedługo do niego dołączymy z Maggie. Tego jej braciszka też weźmiemy ze sobą. Ja rozumiem domatorstwo i trzymanie się z daleka od ludzi, bo sam mam podobnie, ale błagam! On po prostu przegina w tej sprawie!
- A więc tym bardziej go weźcie - uśmiechnęłam się do niego - Ale za chwilę zapomnę, co chciałam powiedzieć.
- Oj, nie pozwól sobie na to - zaśmiał się John - A więc dobrze. O co chodzi, moja droga?
- O to, że Ash nie może wiedzieć, jakie to niespodzianki będziemy dla niego szykować, Delia jednak... znaczy się pani Ketchum.... Ona boi się, że Ash może chcieć sprawdzić, co my też planujemy, dlatego wolimy go jakoś odciągnąć od restauracji wtedy, gdy będą próby.
- Rozumiem... Ale jak mógłbym wam pomóc w tej sprawie?
- W bardzo prosty sposób... Jak tam masz napisane jakieś swoje nowe, ciekawe dzieło, to ja wtedy z największą przyjemnością dam je Ashowi do przeczytania. To by z pewnością go zajęło i sprawiło, że nie myślałby o swoich urodzinach.
John Scribbler uśmiechnął się delikatnie, a zarazem zasmucony.
- Bardzo mi przykro, moja kochana, ale niestety niczego nowego nie mam, poza planami nowego scenariusza na podstawie kolejnej książki o przygodach Henry’ego Willow.
- A co na to sam Willow?
- Cóż... Może się tego już domyślasz, ale jest bardzo zachwycony tym wszystkim, gdyż jest niezwykle próżny, jak zresztą wszyscy wielcy ludzie, choćby ja czy Ash.
Parsknęłam delikatnym śmiechem, ponieważ słowa pisarza naprawdę bardzo mnie rozbawiły. Były one po prostu urocze i w sam raz do niego pasowały. On naprawdę umiał tak przedstawić siebie w najlepszym świetle i to w taki sposób, aby rozbawić innych. Bo w sumie jak można było się nie śmiać z tych jego żartów?
- Mój kochany Johnie... Miło mi, że stawiasz Asha na równi ze swoją osobą. Jesteś nad wyraz uprzejmym człowiekiem - uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie - Ale szkoda, że nie możesz mi pomóc.
Już chciałam kończyć rozmowę, kiedy nagle Scribbler zawołał:
- Ale czekaj... Wiesz, przypomniało mi się, że nasza kochana Maggie ostatnio sporo pisała. Nie chciała mi co prawda powiedzieć, co to takiego, ale domyślam się, że to znowu jakieś wariacje na temat waszych przygód... Popytam ją i postaram się, aby wysłała wam to na maila. Będziecie mieli co czytać zanim przylecimy.
- Dzięki. Będzie nam bardzo miło czytać wasze dzieła. Ale przyjedźcie oboje jak najszybciej. A najlepiej we trójkę. Nie mogę się już doczekać waszego przybycia. Ash zresztą także. Wiesz dobrze, że on was bardzo lubi.
- Mnie się nie da nie lubić - zachichotał wesoło John Scribbler - Tego możesz być pewna.
Pokiwałam delikatnie głową z uśmiechem i dodałam:
- Doskonale. A zatem poczekamy z Ashem na opowiadanie Maggie. Macie naszego maila?
- Spokojnie, mamy. Nie pomylę go z żadnym innym. Czekajcie zatem wieczorem na dzieło mojej dziewczyny.
- Trzymam cię za słowo.
- Możesz śmiało trzymać.
Po tych słowach pożegnaliśmy się wesoło i zakończyliśmy rozmowę, a ja wróciłam do swoich obowiązków.
***
Ponieważ tego dnia był pierwszy dzień próby, to odciągnęłam Asha od restauracji, aby nie mógł on spróbować obserwować swoich przyjaciół, co oni dla niego szykują. Mój luby wszak nie ukrywał, że doskonale wie, jaka rola mi przypadła.
- Nie myśl sobie, kochanie, że ja nie wiem, co ty kombinujesz - zaśmiał się do mnie Ash, kiedy spacerowaliśmy sobie razem ulicami Alabastii - Z pewnością moja kochana mama prosiła cię o to, żebyś odciągnęła mnie od restauracji, bo chce tam przygotowywać coś dla mnie na moje urodziny, prawda?
Popatrzyłam na niego, robiąc przy tym minę niewiniątka i odparłam:
- Ash, skarbie... Ja nie wiem, o czym ty mówisz.
Mój ukochany objął mnie mocno do siebie i powiedział czule:
- Sereno... Proszę cię... Kogo ty chcesz oszukiwać? Mnie? Sherlocka Asha? Przecież ja doskonale wiem, że moja mama coś dla mnie szykuje i wy, moi kochani przyjaciele, jesteście w to zamieszani. Ja może nie zawsze byłem bystry, ale teraz wiem to i owo, a prócz tego mam już jako detektyw doświadczenie, więc drogą prostej dedukcji mogę śmiało ci powiedzieć, iż jestem pewien tego, że coś planujecie.
Parsknęłam delikatnym śmiechem, słysząc jego słowa.
- Ash, skarbie... Ty naprawdę jesteś wariat, wiesz o tym?
- Wiem, ale miło mi, że to dla ciebie nie jest przeszkoda w związku ze mną.
Pikachu zapiszczał delikatnie i zajął się Buneary, która to szła tuż obok niego, nie odrywając wzroku od swego obiektu westchnień.
- Jak myślisz, kiedy on zaczął odwzajemniać jej uczucia? - spytałam wesoło mego chłopaka, zerkając na tę uroczą parkę.
- Nie jestem tego pewien. Początkowo jego uczucia do niej nazwałbym raczej irytacją wywołaną nadmiernym okazywaniem mu swoich uczuć, ale kiedy nie widział jej podczas podróży po Unovie, to się za nią stęsknił, więc podczas naszego spotkania z Dawn w willi Cynthii, to cóż... On bardzo się ucieszył na sam widok Bunneary i nie rozstawali się niemal na krok. Myślę, że już wtedy Pikachu był w niej zakochany, ale wciąż udawał, iż to tylko zwykła przyjaźń. Potem długo się nie widzieli, wydawało się, że zapomnieli o sobie, aż tu proszę... Ponowne spotkanie, uczucie odżywa i bach!
- To prawie tak samo, jak u nas.
- Tak... Prawie tak samo. Podobieństwo jest bardzo wielkie. Ale weź mi tu nie zmieniaj tematu, tylko odpowiadaj mi na moje pytania, kochanie.
Zarumieniłam się lekko i odparłam:
- Cóż... Być może masz rację, ale ja nie mogę nic powiedzieć.
- Aha... Nie możesz, czyli, że moja kochana mamusia już wymusiła na tobie śluby milczenia?
- Można tak to ująć, jednak pomijając ten fakt nie chcesz chyba, żebym ci zepsuła niespodziankę, prawda?
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie i odparł:
- W sumie to masz rację. Coś w tym wszystkim jest. Mimo wszystko zawsze ciekawość mnie pali od środka.
- Spokojnie, kochanie. Już ja znam sposoby na to, abyś nie spłonął z tej ciekawości.
Następnie objęłam go czule i spojrzałam mu w oczy.
- A co byś tak powiedział na przykład na...
Po tych słowach szepnęłam mu na ucho kilka naprawdę niegrzecznych pomysłów. Na całe szczęście Ashowi bardzo się one spodobały, dlatego nie było żadnych problemów z tym, aby przestał on wreszcie myśleć i mówić o niespodziankach na swoim przyjęciu urodzinowym.
Wieczorem z kolei, zgodnie z obietnicą, John Scribbler wysłał mailem najnowsze opowiadanie Maggie Ravenshop, dlatego też mieliśmy co czytać. Nasza droga pisarka okazała się być bardzo sprytna, więc nie wysłała nam od razu wszystkiego, tylko część, aby stopniowo rozpalać naszą ciekawość i w ten sposób sprawić, aby Ash skupił swoje myśli na jakiś inny temat niż tylko na swoich urodzinach, co też jej się udało, choć później doszło do tego coś jeszcze, co sprawiło, że aż już w ogóle nie miał czasu ani ochoty myśleć o niespodziankach, jakie dla niego szykowano z okazji jego urodzin. No, ale lepiej nie mówić zbyt wiele na raz, aby nie psuć czytelnikom niespodzianki.
***
Opowiadanie Maggie Ravenshop:
Pod koniec XII w. na terenie regionu Kanto rządy sprawował mądry i sprawiedliwy król Richard zwany przez swoich poddanych Lwie Serce ze względu na swoją niezwykłą odwagę wykazaną podczas walk w obronie swego królestwa. Zawsze bowiem był ze swoimi żołnierzami, bił się ramię w ramię z nimi i nigdy nie uchylał się od żołnierskich obowiązków, jakby nie był królem, a jedynie rycerzem walczącym dla swego władcy. Dlatego żołnierze go kochali, podobnie jak i poddani, gdyż mimo bycia wojennym królem, był on również królem sprawiedliwym i znanym z wielu dobrych dekretów i rozporządzeń.
Niestety, jak to niekiedy bywa na tym świecie, król Richard musiał wyjechać na wojnę, gdyż jego sojusznik, król Kalos wezwał go na pomoc. Honor i przysięga złożona wcześniej władcy tego regionu sprawiła, iż król Richard musiał zebrać wiernych sobie rycerzy i ruszyć na pomoc swojemu sojusznikowi. Kraj pozostawił pod opieką swojego młodszego brata, Johna, który tak długo był za granicą na terenach włoskich, iż już dawno przestał się uważać za obywatela Kanto, także nazywał siebie Giovanni, a nie John, jednak powrócił on do swojego pierwotnego imienia, kiedy tylko przybył na wezwanie brata, aby objąć w jego zastępstwie władzę regencyjną.
- Mój drogi bracie... Pamiętaj, że polegam na tobie w tej sprawie bardziej niż na kimkolwiek innym - powiedział król Richard do księcia Johna - Liczę na to, iż okażesz się moim godnym zastępcą i będziesz dbał o moich poddanych... O pardon... O NASZYCH poddanych.
- Ależ naturalnie, mój drogi bracie - odpowiedział mu książę John, kłaniając się bratu uniżenie.
Niestety, serce księcia Johna było pełne zła oraz chciwości. Całe życie żył w cieniu swego starszego brata, który był mu stawiany na wzór i dlatego właśnie nienawidził go z całego serca, a prócz tego jeszcze nienawidził on wszystkiego, co się z nim wiązało. Był więc całkowitym przeciwieństwem Richarda, jednak skrzętnie ukrywał ten fakt przed bratem. Szło mu to tak skutecznie, iż król o jego uczuciach względem swej osoby nie miał pojęcia, dlatego powierzył mu bez wahania los swoich poddanych, czego też miał wkrótce pożałować.
Ledwie bowiem tylko król wyjechał, a już książę John przywołał kilku swoich najwierniejszych stronników, aby razem z nimi knuć plan obalenia króla oraz przejęcia władzy w całym Kanto. Najwierniejszym człowiekiem księcia był Szeryf James z Rottingham oraz jego siostra Jessie z Gisborne, zwana Taurosim Łbem ze względu na swoją ogromną siłę fizyczną i swój wielki temperament, które to cechy niektórzy ludzie porównywali do siły oraz temperamentu Taurosa. Dziedzic tronu jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, iż wierność jego pomagierów bynajmniej nie była wielka, gdyż tak naprawdę rodzeństwo pomagało mu jedynie we własnym interesie, a Szeryf miał swoje własne plany względem objęcia władzy w całym Kanto i te plany bynajmniej nie uwzględniały księcia Johna.
Jednocześnie na terenach dalekich od stolicy regionu oraz jego intryg znajdowały się ziemie sir. Josha Huntingdona, lorda Locksley. Nie znano bardziej szlachetnego człowieka na terenie całego Kanto, a prócz tego jego lojalność wobec króla Richarda była ogromna. Na tyle ogromna, iż kiedyś uratował mu on życie podczas bitwy. Władca nigdy tego nie zapomniał i zapowiedział uroczyście, iż zawsze będzie on przyjacielem jego rodziny, a także to, iż kiedyś odwdzięczy mu się za to, co ten dla niego uczynił. Lord Locksley nie wywyższał się jednak z tego powodu ponad innych lordów i zawsze był takim samym człowiekiem, jakim był kiedyś, czyli skromnym oraz przyjaźnie nastawionym do innych.
Skoro zaś o przyjaźni mowa, to należy tu zauważyć, że lord Locksley miał trzech wiernych przyjaciół. Pierwszym z nich był James, obecny Szeryf Rottingham. Drugim był ojciec chrzestny jego syna, wielebny biskup Surge z Heredorfu. Trzecim zaś Steven Meyer, obecnie znany jako Braciszek Muck. Niestety, z pierwszym z tych trzech ludzi przyjaźń została zerwana, kiedy James uprowadził Delię, narzeczoną Josha, aby ją zmusić do ślubu, gdyż sam był w niej zakochany, zaś ona wybrała jego przyjaciela, z czym on nie umiał się pogodzić. Huntingdon oczywiście odbił swą ukochaną i choć co prawda nie wyciągnął on żadnych konsekwencji od dawnego kompana dziecinnych zabaw, to jednak ich przyjaźń na zawsze przestała istnieć.
Inaczej już sprawa miała się z biskupem Heredorfu oraz Braciszkiem Muckiem. Z nimi relacje zawsze pozostawały zgodne z dawnymi czasami, jednak braciszek zamknął się w pustelni przed światem, zaś biskup miał swoje sprawy i cóż... Z nimi lord Locksley już nie miał tak bliskich relacji jak kiedyś, gdyż nie mieli oni dla niego zbyt wiele czasu. Josh również miał własne sprawy na głowie. Przede wszystkim zajmował się on swoim synem Robertem zwanym przez wielu pieszczotliwie Ash, co w języku angielskim oznacza „popiół“. Przydomek ten wiązał się z pewną przygodą, jaką przeżył młody Robert przed wielu laty.
Gdy chłopiec miał tak około pięć lat, bawił się on ze swoim kuzynem, Clemontem. Obaj biegali wesoło po wszystkich komnatach. Podczas tej zabawy Robert potknął się o własne nogi i wpadł do kominka, w którym na szczęście nie było rozpalone, ale za to było tam wiele popiołu, także już po chwili chłopiec wyszedł z niego cały ubrudzony.
- Diabeł! To diabeł! - krzyczała przerażona niania na widok swojego podopiecznego.
- Żaden diabeł! Jestem Robin Huntingdon! - zawołał wręcz oburzonym głosem mały chłopiec.
Jego rówieśnica, panienka Serena Evans (będąca wówczas w gościnie u Locksleyów) wraz ze swoją damą do towarzystwa oraz wierną służką May patrzyła na to wszystko wyraźnie rozbawiona, jednak w pozytywnym tego słowa znaczeniu, zaś May złośliwie zawołała:
- Jaki tam Robin Huntingdon?! To jest Robin w popiele! Robin Ash!
Młody Locksley popatrzył na nią groźnie, ale wtedy Serena odezwała się, mówiąc:
- Robin Ash? To bardzo ładnie brzmi. Mnie się taki przydomek bardzo podoba.
Robert Huntingdon uśmiechnął się do niej delikatnie, zaś dziewczynka odwzajemniła mu uśmiech. Oboje byli sobie od zawsze bardzo bliscy, na co ich rodzice patrzyli z prawdziwą radością, gdyż rozważali możliwość, aby dzieci się pobrały, gdy już tylko dorosną.
Cała ta sytuacja musiała się jednak nieco zmienić, gdyż na pierwszy plan weszły inne sprawy. Przede wszystkim biedna Delia Huntingdon, żona Josha i matka Robina zmarła na wskutek zapalenia płuc. Później zmarł też ojciec Sereny, a Grace wyjechała z córką za granicę - do dalekiego Kalos, aby nie widzieć tego wszystkiego, co przypominało jej o zmarłym mężu i nie myśleć o tym tragicznym dla niej wydarzeniu, więc kontakt między parą się urwał i został ograniczony jedynie do pisania listów. Później zaś zmarli rodzice Clemonta, który wraz ze swą młodszą siostrzyczką Bonnie przeniósł się do zamku Locksley pod opiekę Josha, który to zajął się rodzeństwem jak własnymi dziećmi.
- Chociaż tyle mogę zrobić dla dzieci mojej siostry - rzekł smutnym głosem Josh, kiedy Clemont dziękował mu za to.
Oczywiście wolałby, aby rodzice Clemonta i Bonnie żyli, jednak mimo wszystko postanowił jakoś nie myśleć o tym wszystkim i nie przeżywać to mocniej niż to przeżywać powinien. Wystarczy już, iż dzieci jego młodszej siostry przeżywały mocno całe to wydarzenie. On musiał zachować godność oraz spokój ducha, aby wspierać ich w tej ciężkiej sytuacji, co starał się w miarę możliwości zrobić.
Tak właśnie wyglądała sprawa rodzinna rodu Huntingdon. Nikt jednak nie przewidział, że już wkrótce to się ma tragicznie zmienić. A wszystko to przez największą zmorę tego świata: politykę.
Pewnego dnia, kiedy to król Richard był już na wojnie w Kalos, a jego nędzny brat spiskował przeciw niemu, do lorda Locksleya przybył umyślny posłaniec z listem od biskupa Surge’a Heredorfa. Po jego przeczytaniu lord natychmiast wskoczył na konia i pognał wraz z giermkiem do siedziby Jego Ekscelencji. Ten czekał na niego w swoim zamku i kiedy tylko zobaczył starego przyjaciela, to uśmiechnął się radośnie, rozłożył radośnie ramiona, po czym uściskał lorda Locksley, wołając:
- Tak się cieszę, że cię widzę, Josh!
- Moje serce także przepełnia radość, Surge! - odpowiedział mu lord, przyjaźnie klepiąc go po plecach - Przybyłem najszybciej jak mogłem. Od razu wskoczyłem na konia, gdy tylko przeczytałem twój list, przyjacielu. Jestem przerażony tym, o czym mi pisałeś.
- A ja jestem przerażony tym, co ci pisałem. Niestety, to wszystko jest szczerą prawdą.
- I naprawdę książę John spiskuje przeciwko królowi?
- O tak. Słyszałem to na własne uszy. Wiem, że książę zbiera swoich zwolenników, którzy pomogą mu obalić Richarda, gdy ten tylko powróci do Kanto. Jednak nie to jest najgorsze.
- A co może być jeszcze gorsze?
- Szeryf Rottingham, nasz dawny towarzysz dziecinnych zabaw należy do tych stronników, ale tak naprawdę ma on własne plany wobec korony Kanto.
- Nie powiesz mi chyba, że sam chce zasiąść na tronie - jęknął Josh, którego przerażała sama taka myśl.
Surge Heredorf jednak pokiwał potakująco głową.
- Niestety, tak właśnie jest. I zna on sposób na to, jak to zrobić. Chodzi o insygnia królewskie, które to król powierzył swojemu bratu. Mój szpieg podsłuchał kilka ważnych rozmów i wiem, że James zamierza je ukryć i w ten sposób uniemożliwić Johnowi koronację, a potem zabić jego i Richarda, po czym samemu zasiąść na tronie.
- Jednak w jego żyłach nie płynie ani kropla królewskiej krwi.
- Nie, jeżeli jednak poślubi on krewniaczkę króla, wtedy sprawa będzie wyglądać inaczej.
- Krewniaczkę króla? O kim mówisz?
- Jeszcze nie wiem, mój szpieg ma się dopiero tego dowiedzieć. Wiem jednak, że Szeryf zbiera zwolenników dla księcia Johna, choć tak naprawdę zbiera ich dla siebie.
Tu biskup wymienił kilka naprawdę ważnych nazwisk, czym jeszcze bardziej zaniepokoił swego rozmówcę.
- O Boże! To potężna frakcja! Jeśli wystąpią przeciwko królowi, to ich szansę na osiągnięcia zwycięstwa są większe niż poważne.
- Właśnie... Josh, musimy teraz pozyskać swoich zwolenników i nie dopuścić do buntu przeciwko królowi. Wysłałem już umyślnego posłańca z ostrzeżeniem do Lwiego Serca, ale boję się, że posłaniec może wpaść w ręce Rottinghama, a jeśli nawet dotrze na miejsce, to król może nie dać wiary moim słowom. Ciebie on jednak wysłucha, ponieważ jesteś jego wiernym przyjacielem i obrońcą. Dlatego też proszę cię, Josh... Ostrzeż szybko króla i spróbuj dowiedzieć się, w miarę możliwości dyskretnie, komu możemy ufać, a komu nie.
- Tak zrobię.
Surge Heredorf uśmiechnął się do niego delikatnie.
- Dziękuję ci, mój przyjacielu... Ale powiedz mi, proszę... Jeśli jednak sytuacja stanie się taka, iż to John lub James przejmą władzę... Czy uznasz ich władzę?
Josh Locksley popatrzył na niego zdumiony.
- Nie rozumiem, jak możesz mnie o to pytać? Przecież jestem wiernym poddanym króla Richarda! Wolałbym zginąć niż uznać za mojego władcę któregoś z tych samozwańców!
Biskup uśmiechnął się do niego przyjaźnie, po czym pokiwał delikatnie głową i rzekł:
- Wybacz mi, jednak musiałem się upewnić. A więc dobrze. Zacznijmy naszą pracę ratowania króla.
- Zgadzam się. Im szybciej, tym lepiej.
Po tych słowach Josh Huntingdon popatrzył jeszcze raz na swojego przyjaciela, biskupa Heredorf, wysokiego mężczyznę gładko ogolonego, z lekkimi, ciemnymi włosami i złotymi oczami, którymi to patrzył na lorda Locksley pytająco.
- Wybacz, dręczy mnie niepokój - rzekł Josh, widząc jego zdumienie tym wpatrywaniem się w jego osobę - Nie wiem, czy uda mi się ponownie ocalić króla, ale zrobię, co w mojej mocy, aby to zrobić.
Zadowolony uśmiechnął się delikatnie, po czym powoli powrócił do swego giermka, który czekał na niego przy drzwiach. Potem razem wsiedli na swoje wierzchowce i pojechali nimi przed siebie w kierunku Locksley.
Nie ujechali jednak daleko, gdy nagle drogę zastąpili im jacyś dziwni ludzie. Mieli oni na sobie wielkie, białe płaszcze z kapturami, a także maski na twarzach. Wszyscy byli pieszo i tylko jeden z nich siedział na koniu.
- Kim jesteście?! - zawołał Locksley wściekłym głosem.
- Zejdźcie nam z drogi! Wiecie, kto przed wami stoi?! - spytał giermek, podjeżdżając bliżej tajemniczych ludzi.
Ich przywódca wyjął zza pazuchy kuszę i strzelił tak, że trafił giermka prosto w serce. Ten jęknął zdumiony i zarazem przerażony, po czym padł na ziemię martwy. Jego śmierć bardzo wstrząsnęła Joshem, który to spojrzał wściekłym wzrokiem na zabójcę i zawołał:
- Kim jesteś, ty łotrze?!
Ów łotr powoli zdjął maskę, odkrywając w ten sposób swoją twarz - twarz mężczyzny w wieku około czterdziestu-paru lat, o ciemno-niebieskich oczach oraz ciemnych oczach. Josh zacisnął zęby ze złości i syknął:
- To ty!
- Witaj, Josh - odpowiedział mu podle mężczyzna.
- Zabiłeś mojego giermka, a mnie zatrzymujesz na prostej drodze i to w biały dzień! Czego ty chcesz, James?!
- Chcę, abyś pomógł mi w moich planach... W imię naszej dawnej przyjaźni.
Lordem Locksleyem wręcz wstrząsnęło, gdy to usłyszał.
- Znam te twoje plany! I wiedz, że król się o nich dowie!
Na Szeryfie z Rottingham (gdyż to był on) te krzyki nie zrobiły wcale żadnego wrażenia.
- Przyłącz się do nas, Locksley. Możesz na tym wiele zyskać.
- Nigdy! - wrzasnął lord.
- Przyłącz się albo zginiesz.
W odpowiedzi szlachetny rycerz schwycił za miecz i krzyknął:
- W imię Boga i króla Richarda!
Następnie pognał na Szeryfa, ten jednak odskoczył na bok, ustępując miejsca swoim ludziom, którzy otoczyli swoją ofiarę i zaczęli mu zadawać cios za ciosem. Lord Locksley dzielnie się przed nimi bronił, lecz chociaż powalił wielu napastników, a kilku nawet zabił, to jednak musiał w końcu ulec przewadze liczebnej przeciwników, którzy zdołali ściągnąć go z konia, rzucili go na ziemię i jeden po drugim zaczęli zadawać mu ciosy nożami.
- Głupiec... Nędzny głupiec - rzucił beznamiętnie Szeryf, obserwując tę sytuację.
***
Wieść o nagłej śmierci lorda Locksley z rąk bandytów (bo właśnie taką przyczynę jego niespodziewanego odejścia z tego świata przyjęto oficjalnie) szybko rozeszła się po całym Kanto. Robin Huntingdon i jego kuzynostwo byli załamani, gdy to odkryli, ale ich rozpacz wzrosła jeszcze mocniej, kiedy się dowiedzieli o tym, iż ziemie Locksley zostały zagarnięte przez Szeryfa, któremu przyznał je sam książę John. Informacje o tym fakcie dostarczyła im Jessie Taurosi Łeb, która odczytała dziedzicom Josha właściwy rozkaz w tej sprawie, a ten brzmiał następująco:
Z rozkazu Wielce Miłościwie Nam Panującego Księcia Johna ogłasza się, iż ziemie lorda Locksleya, zdrajcy i nędznika spiskującego przeciwko naszemu Wielce Miłościwemu Władcy, Królowi Richardowi, mają obecnie przypaść najbardziej oddanemu człowiekowi króla, Szeryfowi Jamesowi z Rottingham. Natomiast potomkowie tego nędznego zdrajcy zostają z dniem dzisiejszym pozbawieni wszelkich praw do tych ziem i muszą je opuścić w ciągu dnia od dostarczenia im tego rozkazu, inaczej zostają ogłoszeni oni banitami i będą ścigani przez prawo.
Podpisano:
Książę John Plantagenet.
Rozkaz ten podła Jessie odczytała Robinowi, Clemontowi oraz Bonnie. Cała trójka była w niemałym szoku, kiedy tylko usłyszała ten rozkaz, a już najbardziej w szoku był sam Robin.
- To jest niemożliwe! To po prostu jakieś perfidne kłamstwo! - krzyczał oburzonym głosem młodzieniec.
- No właśnie! - dodała mała Bonnie, patrząc wściekłym wzrokiem na wysoką kobietę w zbroi, ciemnych oczach i ciemno-różowych włosach.
Ta zaś spojrzała na uroczą blondynkę o niebieskich oczach w wieku zaledwie dziesięciu lat, mocno tulącą się do swego szesnastoletniego brata, obejmującego ją do siebie. Nawiasem mówiąc rodzeństwo było do siebie niesamowicie podobne, więc praktycznie tylko ślepiec nie dostrzegłby tego faktu i wziąłby ich za osoby w żadnym razie nie spokrewnione ze sobą.
- Spokój, Bonnie - powiedział Clemont załamanym głosem - Jessie! Nie możesz zająć tych ziem!
- Mogę i właśnie to robię - odparła mu kobieta, nie bez satysfakcji w głosie.
- Ale dokąd my teraz pójdziemy?
- A co mnie to obchodzi?! Rozkaz księcia Johna został chyba wyraźnie wyrażony. Albo opuścicie te ziemie, albo was aresztuję.
Robin popatrzył na nią groźnie, po czym złapał za miecz, wołając:
- Tylko spróbuj mnie stąd wyrzucić, nędzna kanalio!
Jessie parsknęła śmiechem i odparła:
- Poważnie? Naprawdę tego chcesz? Trudno. Ja nie będę płakać.
Powoli wydobyła ona miecz i stanęła do walki. Robin Ash jednak nie należał on do ułomków, pomimo swoich zaledwie dziewiętnastu lat, czego to dowiódł Jessie stawiając jej czoła i po ostrej wymianie ciosów raniąc ją w ramię oraz wytrącając broń.
- Poddaj się, Taurosi Łbie! Nie masz żadnych szans! - zawołał Robin, przykładając jej ostrze miecza do gardła.
- To raczej wy nie macie szans - odparła na to siostra Szeryfa, która w tej samej chwili krzyknęła głośno.
Wówczas do komnaty wpadło kilkunastu jej ludzi z kuszami.
- Jesteście aresztowani! - zawołał jeden z nich.
- Odłóż broń, Locksley, inaczej twoje kuzynostwo zostanie przerobione na sieci rybackie - warknęła Jessie.
Robin powoli odsunął ostrze miecza od jej gardła, po czym popatrzył uważnie na jednego z ludzi Jessie, uważnie go obserwując. Następnie wziął szybki zamach ręką i cisnął nim w kierunku żołdaka. Miecz w locie przebił go na wylot, natomiast młodzieniec skoczył w stronę pozostałych żołnierzy i powali kilku z nich swoim ramieniem. Potem krzyknął:
- Uciekajmy!
Clemont i Bonnie pognali za nim, a kiedy żołnierze próbowali strzelić do nich z kusz, to otrzymali oni niespodziewany cios piorunem od Pikachu, który wyskoczył z jakiegoś kąta.
Pikachu był wiernym stworkiem Robina, a zarazem też dowodem jego pozycji społecznej, ponieważ w tamtych czasach byle kto nie mógł posiadać udomowionych Pokemonów. Jedynie bogata szlachta mogła sobie na to pozwolić (i to jeszcze nie każda) lub też wyjątkowy szczęściarz. Takim kimś był właśnie Robin, któremu właśnie na ramię wesoło wskoczył Pikachu.
- Dziękuję, przyjacielu - powiedział Robin do niego - Już się bałem, że to jest nasz koniec. Jak zwykle pomagasz mi w ciężkich sytuacjach.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Clemont i Bonnie biegli za nim cali przerażeni.
- On zabił człowieka... On zabił człowieka - powtarzała po cichu i jak w amoku Bonnie.
- Chyba lepiej, że on zabił jego niż ten drań nas - odpowiedział jej Clemont, choć prawdę mówiąc jego siostrę niewiele to pocieszyło.
Robin wraz z kuzynostwem szybko przedarli się do stajni, a tam zabrali dwa Rapidashy oraz jedną Ponytę, na których grzbietach szybko uciekli z zamku. Ludzie Jessie strzelali do nich z kuszy, jednak żadna strzała ich nie trafiła. Uciekinierzy uciekali przed siebie, aż w końcu Robin zarządził małą chwilę odpoczynku.
- No i po co się wyrywałeś?! No, po co?! - spytał załamanym głosem Clemont swojego kuzyna - Przecież ona na to właśnie liczyła! Że złamiemy prawo, a ona nas aresztuje!
- Wiem o tym... Jestem wściekły sam na siebie! - jęknął równie mocno przygnębiony Robin, kopiąc ze złości kamień - Przecież ona i jej brat mnie nienawidzą równie mocno, co mojego ojca, ale cóż... Dałem się ponieść emocjom i już nic tego nie zmieni.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu.
- Dokąd my teraz pójdziemy? - spytała Bonnie, mając łzy w oczach.
Robin pomyślał przez chwilę.
- Biskup Heredorf! To mój ojciec chrzestny i przyjaciel mego ojca. Na pewno nam pomoże! Jest ważną osobą na dworze! Być może zdoła wyjaśnić tę całą, chorą sytuację.
- Ale czy wybroni cię przed katem? - spytał Clemont.
- Nie wiem... Ale musimy spróbować - odpowiedział mu ponuro jego kuzyn.
Na całe szczęście biskupstwo Heredorf znajdowało się dość blisko od ziem Locksleyów, więc nasi uciekinierzy dotarli tam z łatwością. Nigdzie nie było widać pościgu, dlatego w serca Robina i jego kuzynostwa wstąpiła nadzieja na lepsze jutro. Strażnicy w zamku biskupa na szczęście dobrze znali syna lorda Locksleya i zarazem chrześniaka swojego pana, dlatego bez problemu wpuścili go do środka. Służba zaś zaprowadziła całą czwórkę do komnat biskupa. Mężczyzna właśnie się modlił, zatem musieli oni nieco poczekać, aż skończy, a kiedy to zrobił, to przyjął gości u siebie.
- O! Witajcie, moi kochani! - zawołał radośnie Surge Heredorf, mocno ściskając Robina, Clemonta i Bonnie - Dawno was już tutaj nie widziałem. Zakładam, że skoro przybyliście do starego biskupa, to macie do niego jakąś niezwykle ważną sprawę.
- I to bardzo ważną, Wasza Ekscelencjo - odpowiedział mu Robin.
- Ash zabił jednego z ludzi Taurosiego Łba, która wmawiała nam, że ojciec Asha był zdrajcą i na mocy tego odebrała nam nasze ziemie! - pisnęła Bonnie.
- Ziemie Asha, kochanie - przypomniał jej Clemont - Bo nasze są jak na razie bezpieczne, choć za dzisiejsze wydarzenie Jessie z pewnością i te zagarnie.
- Tak, to sama prawda - potwierdził smutnym głosem Robin - Niestety, Jessie miała ze sobą rozkaz księcia Johna o zagarnięciu naszych ziem.
- Poważnie? A czy ów rozkaz miał pieczęć królewską?
- Tak, ale wątpię w jej prawdziwość.
- Sądzisz, że była ona sfałszowana?
- Owszem. Tak właśnie uważam.
Biskup bardzo posmutniał, gdy to usłyszał. Pomyślał przez chwilę, po czym odparł:
- Niestety, muszę cię rozczarować, mój drogi chłopcze. Ten rozkaz jest prawdziwy i naprawdę wydał go książę John.
- Słucham?! - krzyknął Robin.
- Pika-pika?! - pisnął Pikachu.
Clemont i Bonnie patrzyli w szoku na swego rozmówcę.
- Ale dlaczego książę John uważa, że mój ojciec był zdrajcą? - spytał na to Robin.
- Ponieważ ja mu o tym powiedziałem.
Gdyby Robin dostał teraz w twarz, mniej by go to zdumiało i zabolało niż to, co teraz usłyszał.
- Jakże to? Czy chcesz mi powiedzieć, że oskarżyłeś mojego ojca o coś takiego?!
Biskup zachował stoicki spokój, po czym odparł:
- Bardzo mi przykro, ale musiałem to zrobić.
- A niby dlaczego?!
- Ponieważ twój ojciec wyznał mi swój plan obalenia króla Richard. On chciał zabić Richarda i Johna, ożenić ciebie z Sereną Evans, kuzynką naszego władcy, aby potem ciebie osadzić na tronie. Sam zostałby regentem do czasów twej pełnoletności, a później objąłby funkcję twojego głównego doradcy. Próbowałem go odwieść od tego zamiaru, ale nie udało mi się to. Więc musiałem powiadomić o tym księcia. Nieco później twego ojca zabili zbóje, ale nasz władca zdania w sprawie tej zdrady nie zmienił. Tak więc cóż... Przykro mi.
Clemont, Bonnie i Pikachu w szoku spojrzeli na Robina, którego twarz kipiała gniewem.
- Nie wierzę ci! Ty kłamiesz! Jesteś nędznym kłamcą!
- Ash, proszę... - jęknęła przerażona Bonnie, jakby się bała, że biskup zaraz rzuci na nich klątwę urażony zachowaniem jej kuzyna.
Robin jednak nie przejął się tym, gdyż wołał dalej:
- Mój ojciec nie jest zdrajcą! To już prędzej uwierzę w to, że ty jesteś zdrajcą aniżeli mój rodzic!
Biskup patrzył na niego ze spokojem i odparł:
- Widzę, że nie wierzysz moim słowom. Szkoda. Jaka szkoda. Miałem nadzieję, iż wam tego oszczędzę, ale skoro nie pozostawiasz mi wyboru...
Następnie złapał za leżący na biurku dzwonek i zadzwonił nim. Chwilę później do komnaty wbiegła Jessie Taurosi Łeb wraz ze swoimi ludźmi, którzy wymierzyli w nich kusze. Pikachu nastroszył swe futerko gotowy do walki, zaś Robin złapał za miecz.
- Nie radzę. Zanim zdążycie się obronić, to moi ludzie naszpikują was strzałami - rzekła podłym tonem Jessie.
Robin i jego kuzynostwo spojrzeli najpierw na nią, a potem na biskupa. Bonnie zaś warknęła:
- Zdrajca!
- Wybacz mi, moje kochanie... Musiałem was zawrócić ze złej ścieżki - odparł smutno biskup Heredorf, po czym zwrócił się do Jessie: - Zabierz ich do lochu. I każ im przynieść coś do jedzenia.
- Nie lepiej zabić ich od razu? Przecież książę John nie będzie wcale zachwycony, że syn Locksleya wie o naszych planach.
- Nie będziecie przelewać krwi w moim domu. Poza tym oni może się jeszcze nawrócą.
- I co? Może jeszcze mamy dołączyć do spisku przeciwko królowi?! - zawołał wściekły Robin.
- Pika-pika?! - dodał złym piskiem Pikachu.
- Wiesz, jako syn Locksleya mógłbyś nam pozyskać wielu sojuszników - odparła Jessie - Ostatecznie są nam oni potrzebni, a ty jesteś synem swego ojca. Masz jego szacunek pośród sąsiadów. Możesz nam pomóc w zamian za odzyskanie swych ziem.
- Nigdy nie przyłączę się do was!
- Ani my! - dodał oburzony Clemont.
- Niech żyje król Richard! - pisnęła Bonnie.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
- Spokojnie... Niech oni przemyślą sobie na spokojnie to wszystko - odpowiedział biskup - Mój chrześniak nie powinien ginąć marnie jak jego ojciec...
- To wy go zabiliście, prawda?! - zawołał Robin oburzonym głosem.
Miał teraz wielką ochotę skoczyć biskupowi do gardła i odebrać mu dostęp do powietrza.
- Ja go nie tknąłem - odpowiedział mu na to jego ojciec chrzestny - Tak czy inaczej przemyśl sobie całą tę sprawę, mój chłopcze... Król Richard nas porzucił i już tu nie wróci. On był dobrym władcą, ale on to już przeszłość, natomiast książę John jest naszą przyszłością. Kto nie idzie za przyszłością i zostaje w przeszłości, ten musi zginąć, a ja nie chcę, abyś ty zginął.
- Nie stanę po stronie morderców i zdrajców! - krzyknął Robin.
- Pika-pika! - dodał Pikachu, mając podobny nastawienie, co jego pan.
- Niech tak będzie. Może kilka dni w lochu pomoże ci lepiej zrozumieć pewne sprawy. Zabierz ich, Jessie.
Kobieta nie bez satysfakcji wykonała polecenie, także już po chwili cała czwórka siedziała w ponurym lochu zamku biskupa Heredorfa.
C.D.N.
Widzę, że szykuje się wielka impreza z okazji 18-tych urodzin Asha. Serena już wykombinowała, jaki prezent mu sprawić. A od kiedy to Brock posiada własny zespół muzyczny? Miette ostatecznie zwiąże się z Lionelem, bo okazało się, że posiada zamiłowania artystyczne, które on w niej zapewne rozbudził. Dzięki temu Serena odetchnie z ulgą, skoro ona wcześniej próbowała odbić jej Asha. Nic dziwnego, że Serena za nią nie przepada, tym bardziej, że ona bywała wobec niej wredna i złośliwa, co z pewnością wynikało z tego, że Serena jest ukochaną chłopaka, który jej się podobał. I z Iris też Serena niezbyt się lubi. Za to wspaniale dogaduje się z Dawn i swoją przyszłą teściową, z którą może otwarcie rozmawiać nawet o intymnych sprawach xD A książki Johna są ekranizowane? To znaczy, że z niego jest naprawdę sławny i dobrze zarabiający pisarz. Thomas żyje jak pustelnik zaszywając się w domu. Najwyraźniej nie lubi wychodzić do ludzi i się z nimi spotykać. Zabawny ten John. Ma naprawdę fajne teksty. :) A Serena wie, jak bardzo Ashowi podobają się jego kryminały oraz opowiadania Maggie, dlatego liczyła na to, że podeślą im coś, co go zajmie i odwróci jego uwagę od planowanej niespodzianki. A tu się okazuje, że wydarzy się coś jeszcze. Czyżby szykowała się kolejna kryminalna zagadka do rozwiązania? :)
OdpowiedzUsuńOwszem, szykuje się wielka impreza z okazji osiemnastki Asha :) Serena już dawno wiedziała, jaki prezent mu sprawić, bo doskonale go zna i wie, jak trafić w jego gust. Brock ma zespół muzyczny złożony z kilku przyjaciół Asha i założył go wtedy, gdy Serena skończyła szesnaście lat i na jej imprezie urodzinowej pierwszy raz zagrali. W anime Brock kilka razy też wystąpił na scenie grając na gitarze i śpiewając, więc uznałem, że zespół muzyczny pasuje do niego. Tak, Miette była w anime w kilku odcinkach i bujała się w Ashu i rywalizowała z Sereną o jego względy i o wygraną w konkursach cukierniczych, a sam Ash nie był świadom ich rywalizacji o niego, poza tym już wtedy podobała mu się Serena :) Tak, Serena niezbyt lubi Miette i z Iris też się nie dogaduje, za to ma doskonałe relacje z Dawn i z Delią - z tą ostatnią faktycznie może śmiało rozmawiać nawet o sprawach intymnych :) Tak, książki Johna zaczynają być ekranizowane - powstała jedna ekranizacja jednego jego kryminału i za nią zaczynają iść kolejne, bo twórcy idą za ciosem, a książki Johna stają się coraz bardziej lubiane dzięki reklamie, jaką im zrobił film. Tak, John rzuca często dowcipnymi tekstami, z kolei Thomas to raczej mizantrop i samotnik :) Tak, Ash i Serena lubią powieści Johna i opowiadania Maggie i są ciekawi tego, co Maggie napisała tym razem. No, to nie do końca będzie zagadka, ale za to ciekawa sytuacja, która odciągnie Asha od myślenia o całej tej sprawie z jego urodzinami :)
UsuńO widzę, że w tym opowiadaniu pojawiają się postacie historyczne - dwaj królewscy bracia, Richard i John. I John będzie tu czarnym charakterem, skoro przechrzcił się na Giovanniego xD Król mu ufa, a tymczasem on zamierza podstępnie wykorzystać jego zaufanie i dobrą wolę. Postanowił go obalić, żeby przejąć władze w kraju, jak to często wśród królewskich braci bywa. I do tego jego szeryf również ma aspiracje do zostania królem, w czym zapewne zamierza dopomóc mu jego mocarna siostra xD Zapowiada się naprawdę ciekawa historia. :) Szlachetny i lojalny królowi lord Locksley dawniej przyjaźnił się z Jamesem, który dążył do obalenia monarchii, ale wtedy Josh zapewne o tym nie wiedział. A z tego biskupa to chyba też będzie niezłe ziółko, skoro nazywa się Surge. Chociaż te przyjaźnie nie są już tak znaczne jak dawniej, kiedy byli młodsi, bo każdy zaczął żyć własnym życiem. A Clemont jest w tej historii kuzynem Asha i zapewne jego najlepszym przyjacielem. :) I Ash od najmłodszych lat zna się z Sereną, która jest mu szczególnie bliska, co bardzo odpowiada ich rodzicom. Wielka szkoda, że Ash w tej historii stracił matkę, a Serena wyjechała daleko stąd. I Josh zajął się Clemontem i Bonnie po śmierci ich rodziców. A biskup posiada szpiega, który wywiedział się o planach Johna i Jamesa. James zamierza zabić obu braci, aby zyskać władzę nad Kanto. Biskup nie zamierza dopuścić do buntu, czyli jest lojalny wobec króla, choć nie wiadomo na jak długo, bo w końcu wszystko może się zmienić. Ja mu nie ufam przez to imię które mu nadałeś, czy raczej Maggie mu nadała xD A James postanowił przekabacić Josha na swoją stronę. Tylko bardzo źle się do tego zabrał, zabijając na poczekaniu jego giermka. Ma tupet, nie ma co. Locksley był wiernym i lojalnym podanym króla do tego stopnia, że wolał ponieść śmierć niż przyłączyć się do buntu. James okazał się naprawdę podłym człowiekiem, skoro pozwolił na to, by jego ludzie zadźgali jego dawnego przyjaciela. I jeszcze na dodatek książę oskarżył go o zdradę wobec króla, któremu tak wiernie służył, a wszystko po to, żeby zagarnąć jego ziemie dla tego nędznika Jamesa, któremu John póki co ufa. To się dopiero nazywa prawdziwa podłość. I jeszcze na dodatek ten niegodziwiec został uznany za najwierniejszego podanego króla, którego zamierza zabić. Ash okazał się naprawdę waleczny, skoro zdołał sobie poradzić z żołnierzami Jessie. A dzielny i wierny Pikachu jak zawsze niezawodnie przybył na pomoc swemu opiekunowi i jego bliskim. Bonnie była wstrząśnięta tym, że Ash zabił człowieka, ale przecież nie miał innego wyjścia, skoro oni zamierzali ich aresztować. Ashowi puściły nerwy, dlatego rzucił się na Jessie, przez co złamali prawo. I jak Surge mógł uznać Josha za zdrajcę? Jak mógł naopowiadać wszystkim wokół takich podłych bredni na jego temat? Nie no, ja już mam naprawdę dość fałszywych przyjaciół. Mam ich zdecydowany przesyt. A Serena jest kuzynką samego króla? Nieźle. I ten podstępny biskup postanowił ich aresztować, a następnie przekabacić na swoją stronę? Uznał, że król nie wróci z wojny, dlatego należy się oprzeć na jego bracie? No, to jeszcze się zdziwi podły zdrajca.
OdpowiedzUsuń