wtorek, 9 stycznia 2018

Przygoda 082 cz. I

Przygoda LXXXII

Prawdziwa przyjaźń cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Cieszmy się, przyjaciele! Mamy dziś wszelkie powody do tego, aby świętować! - zawołał radośnie Anthony Lessard, wchodząc do salonu z tacą, na której miał szklanki i butelkę soku pomarańczowego.
Mężczyzna powoli postawił tacę na stole, mówiąc:
- Wiem, że taką okazję powinno się świętować za pomocą alkoholu, ale dałem sobie słowo, iż więcej nie tknę tego świństwa. Dlatego właśnie teraz będziemy świętować za pomocą soku.
- Uważam to za bardzo dobry pomysł - powiedział Flint Wandstorf z dumą w głosie - Im mniej będziesz pić alkoholu, tym szybciej wyleczysz się z tego nałogu.
- Nie zaszkodzi też, jeżeli pójdziesz na terapię - zauważyła Rebecca.
Oboje siedzieli właśnie w salonie domu pana Lessarda. Razem z nimi przebywałam tam też ja razem z Ashem, Misty i Brockiem, a także naszym wiernym Pikachu. Obok nas były też Pokemony Anthony’ego, a pośród nich był ten sam stworek, który kiedyś należał do mojego chłopaka, lecz potem został z Lessardem, aby rozwijać się w swoich umiejętnościach bokserskich. Chociaż nie widział on od siedmiu lat swego pierwszego trenera, to jednak z miejsca go poznał i bardzo ucieszył się na jego widok. Ash natomiast był zachwycony widząc, jaki jest on wysportowany i jakie posiada umiejętności, które zdobył u boku znanego boksera.
Ogólnie rzecz biorąc w domu znanego niegdyś sportowca panowała prawdziwa radość i nic dziwnego. Trzy dni wcześniej Sherlock Ash przecież udowodnił jego niewinność w sprawie dopingu na zawodach Pokemonów typu walczącego, a prócz tego sprawił, iż Anthony Lessard przejrzał na oczy i zrozumiał, jakim żałosnym był człowiekiem, dzięki czemu postanowił się on zmienić. Teraz mężczyzna zaprosił nas do siebie, abyśmy mogli spędzić z nim ten wieczór zanim wyruszymy w drogę powrotną do Alabastii. Chciał okazać nam wdzięczność oraz swoją przyjaźń.
- Wiecie, zaraz po tym, jak ty i Ash dowiedliście mojej niewinności, to poszedłem do najbliższego klubu AA i zapisałem się na terapię - powiedział Anthony Lessard, nawiązując do tego, co przed chwilą mówiła Rebecca.
- Był już na dwóch spotkaniach i to naprawdę przynosi skutek - dodała jego jedynaczka - Widać, że ojciec się stara, co mnie cieszy.
- Robię to przede wszystkim dla ciebie, moja córeczko - rzekł bokser, całując delikatnie czoło swojego dziecka - Naprawdę cieszę się, że mam tak wiernego przyjaciela jak ty.
- Miałeś go od dawna, ale nie umiałeś go docenić - odparł na to nieco złośliwym tonem Flint Wandstorf.
Misty zrobiła wówczas bardzo złośliwą minę i spojrzała na mnie tak, że doskonale domyśliłam się, co też ona chce mi powiedzieć. Nie musiała nic mówić, gdyż mimika jej twarzy mówiła sama za siebie. Ten człowiek był ostatnią osobą, która powinna pouczać innych w kwestii doceniania czyichś dzieci. Jednakże ze względu na Brocka i przyjaźń, jaką do niego żywimy, postanowiliśmy zachować swoje myśli dla siebie. W końcu to sprawa tylko i wyłącznie naszego kompana, jakie ma relacje ze swoim ojcem. Ostatecznie były one poprawne, a to, że w naszych oczach pan Wandstorf zasługiwał na potępienie to już nasza sprawa. Aby uniknąć niepotrzebnych sprzeczek i nie zrażać do siebie innych lepiej było w tej sprawie milczeć.
- Słuchajcie, skoro mamy świętować, to powinniśmy coś zaśpiewać i zatańczyć - zawołała Alexa.
Helioptile, Pikachu i Dedenne zapiszczeli wesoło, słysząc jej słowa, co najwyraźniej wskazywało na to, iż ten pomysł bardzo im się spodobał. Nie tylko im, gdyż nam również on przypadł do gustu.
- No dobrze, tylko nie wiem, czy mam przy sobie płyty z odpowiednią muzyką - powiedział Anthony Lessard.
- Wcale nam one nie będą potrzebne, proszę pana - odezwała się Misty - Przecież mamy utalentowanych artystów u naszego boku.
- Racja! - zaśmiał się Brock - Nie chwaląc się, w restauracji „U Delii“ mam swój własny zespół muzyczny nazywany The Brock Stones i nieraz występuję z nimi na scenie.
- Akurat nie ciebie miałam na myśli - zachichotała rudowłosa - Poza tym bez instrumentów muzycznych raczej nie dasz żadnego koncertu.
- No, w sumie to racja.
- Właśnie... Mnie chodziło o kogoś, kto występował na scenie na długo przed powstaniem naszego zespołu.
To mówiąc Misty spojrzała na mnie i na Asha. Oboje zaśmialiśmy się delikatnie.
- My? - spytałam.
- Nie jesteśmy jakimiś wielkimi artystami - dodał mój chłopak.
- Ale za to dajecie czadu na scenie, że hej - zauważyła wesoło Misty.
- Właśnie, jesteście po prostu doskonale - dodał Brock.
- Przez grzeczność nie będę zaprzeczał - zachichotał Ash - Jednak nie jestem jakimś naprawdę wielkim artystą. Po prostu lubię się wygłupiać na scenie i tyle.
- Ale robisz to doskonale - powiedziała jego rudowłosa przyjaciółka - Prócz tego pięknie grasz na skrzypcach.
- Zaraz tam pięknie... Raczej przeciętnie. Kiedyś chodziłem na lekcje gry na tym instrumencie, na które zapisała mnie moja mama i cóż... Wiele z tego zapamiętałem.
- Na nieszczęście całej Alabastii - zachichotała ruda dziewczyna - Ale co tam! Zagraj nam coś.
- Tak! To doskonały pomysł! - zawołała Alexa - Popieram twój pomysł, Misty. Zagraj nam coś, Ash.
- Tylko, że ja nie mam przy sobie moich skrzypiec - zauważył detektyw z Alabastii.
- To żaden problem - zaśmiała się Rebecca, po czym pobiegła szybko do swojego pokoju i przyniosła z niego wyżej wzmiankowany instrument muzyczny - To są moje skrzypce. A właściwie to nie moje, bo mojej mamy. Zostawiła je, gdy odeszła.
Na wspomnienie tego wydarzenia dziewczyna wyraźnie posmutniała i opuściła smutno głowę, ale szybko odzyskała humor.
- Ale to teraz jest chyba bez znaczenia. Proszę, Ash... Nie wiedziałam, że masz talent do gry na skrzypcach, jednak skoro go masz, to zaprezentuj go nam, proszę.
Ash popatrzył na dziewczynę, która to wpatrywała się w niego wręcz błagalnym wzrokiem, po czym dodał:
- No dobrze... Ale pod warunkiem, że Serena zaśpiewa coś do melodii, którą zagram.
Popatrzyłam na niego zdumiona.
- Ja? Ale niby co?
- A może „Jest taka knajpa“ z powieści „Władca Pierścieni“? Mówiłaś, że znasz na pamięć ten wiersz.
- No tak, ale... Ten wiersz nie ma melodii do niego dorobionej.
- Ależ ma... Pamiętasz film animowany „Władca Pierścieni“ z 1978?
- Ach tak! Faktycznie! Tam śpiewają ten wiersz w formie piosenki! - przypomniałam sobie - Ale tylko jego początek. Resztę już nie.
- Nic nie szkodzi, przecież zawsze możemy improwizować - Ash nie tracił wcale zapału.
Widząc jego chęć do wystąpienia sama jej nabrałam i dlatego radośnie zgodziłam się na tę propozycję. Wszyscy wokół nas zaczęli wesoło klaskać w dłonie. Flint i Anthony odsunęli stół i krzesła, aby nam zrobić miejsce na środku salonu, a ja z Ashem ustawiliśmy się tam niczym na jakieś scenie. Obok nas stanęli Pikachu oraz wypuszczony przeze mnie Pancham, który wręcz kocha takie występy.


- Panie i panowie! A teraz wystąpi przed wami duet muzyczny „Ash i Serena“ w piosence z filmu animowanego „Władca Pierścieni“ z 1978 roku! - zawołałam wręcz uroczystym tonem.
Nasi widzowie odpowiedzieli nam na to gromkimi brawami, a kiedy przestali klaskać, mój ukochany złapał za skrzypce, ustawił smyczek i już po chwili z instrumentu poleciała przeurocza wręcz melodia, natomiast ja zaczęłam tańczyć z obydwoma Pokemonami. Ash zaś skakał obok nas, nie przestając przy tym grać.
- Śpiewaj, Sereno! Śpiewaj! - wołał wesoło mój luby.
Nie kazałam mu długo czekać i zaśpiewałam:

Jest taka knajpa (opowiem gdzie,
Gdy ktoś mnie pięknie zapyta) -
W niej warzą taki piwny lek,
Że raz z Księżyca spadł tam Człek,
By sobie popić do syta.

W tej knajpie żył pijany kot,
Co grał wspaniale na skrzypkach.
Z rozmachem smyka ciągnął włos.
To piszcząc piii, to burcząc w głos -
To z wolna grając to z szybka.

Gospodarz trzymał także psa,
Co strasznie lubił kawały.
Gdy nagle rósł u stołu gwar,
On chytrze każdy łowił żart
I śmiał się aż szyby drżały.

Była i krowa (miała coś
Wielkopańskiego w postawie);
Muzyczny mając słuch (to fakt),
Ogonem wciąż machając w takt,
Gdy hops - hopsała po trawie.

Talerzy srebrnych był też stos
I łyżek srebrnych i złotych.
By w niedzielę serwis lśnił,
Polerowano go co sił
Popiołem każdej soboty.

Pociągnął łyk z Księżyca Człek,
Kot przeraźliwie zamiauczał,
A talerz z łyżką dzyń i dzeń,
A krowa w sadzie hop na pień,
A pies się śmiał (był to czau-czau).

Z Księżyca Człek łyk drugi dzban -
Pod stół zwaliło się ciało;
I śnił o piwie, i mruczał w śnie,
Aż zbladła noc na nieba dnie
I pomalutku świtało.

Do kota więc gospodarz rzekł:
Patrz - białe konie Księżyca
Wędzideł gryzą stal i rżą -
Ich pan pod stołem znalazł dom,
A słońce szczerzy już lica.

Więc zagrał kot ti - dudli - da,
Że ożyłby duch w nieboszczyku,
I smykiem w struny siekł i siekł
Lecz ani drgnął z Księżyca Człek -
„Już trzecia, wstawaj no, pryku“.

Pod góry go już toczą szczyt
I wio, na Księżyc, braciszku!
A konie na przód człap, człap, człap,
A krowa w susach niby cap
I talerz na końcu szedł z łyżką.

A skrzypce dalej dudli - da,
Pies ryczy groźnie w srodze,
Na głowie stają krowa i koń,
A goście z łóżek (Bóg ich broń)
I w hopki po podłodze.

Aż nagle struny pąg - bąg - prask,
A krowa hop ponad Księżyc!
Niedzielny talerz w czworo pękł,
Sobotnia łyżka z żalu brzdęk,
A pies ze śmiechu aż rzęzi.

A Księżyc stoczył się za szczyt,
Gdy słońce było już w górze,
Więc pomyślał: cóż to, cóż?
Już w krąg aż złoto jest od zórz -
A wszyscy kładą się do łóżek!



Kiedy skończyłam śpiewać, to jeszcze przez chwilę tańczyłam wesoło wokół mojego chłopaka, który skakał radośnie po salonie, wciąż grając na skrzypcach. Pikachu i Pancham zaś złapali się za łapki i podgrywali sobie raz za razem tuż przy nas. A kiedy już występ dobiegł końca, nasi widzowie zaczęli klaskać raz za razem.
- Brawo! Brawo! Brawo! To było naprawdę niesamowite! - zawołał do nas radośnie słynny bokser - Nie wiedziałem, kochani moi, że macie aż tyle talentów, przyjaciele.
- No właśnie! - dodała zachwycona Rebecca - Trenerzy Pokemonów, detektywi, a do tego jeszcze artyści. Aż chce mi się zapytać, czego wy nie potraficie.
- Latać bez skrzydeł w przestworzach - rzucił wesoło Ash - A poza tym to chyba wszystko potrafimy.
Dowcipnie naciągnęłam mu czapkę na oczy, zaś Pikachu zapiszczał wesoło, śmiejąc się.
- Oni są jeszcze lepsi, kiedy gra im nasz zespół - powiedział Brock.
- Tak, to prawda - poparła go Misty - Oni mają talent i nie śmiem temu zaprzeczyć.
- Tylko ciekawi mnie jedno - odezwała się nagle Alexa - Skąd się w was wziął ten talent?
- Chyba mamy go wrodzony - odpowiedziałam.
- Rozumiem, ale co sprawiło, że oboje polubiliście te występy, którymi raczycie gości restauracji „U Delii“ w każdą niedzielę?
- To dobre pytanie - zgodził się Flint - Powiedzcie, jak to się zaczęło?
- Ach, to jest cała historia - powiedział wesoło Ash - Ale jeśli chcecie, możemy wam ją opowiedzieć.
Ponieważ nasi rozmówcy bardzo tego chcieli, to usiedliśmy przy nich i zaczęliśmy wspominać.

***


16 lutego 2005 roku.
Zaczęło się to tak dwa dni po naszej przygodzie w Walentynki, kiedy ja i Ash zaczęliśmy wyraźnie czuć do siebie coś więcej niż tylko przyjaźń. Nie mieliśmy jednak jeszcze dość odwagi, aby sobie powiedzieć to prosto w oczy. Pomimo tego wyraźnie ciągnęło nas do siebie, choć wciąż każde z nas miało obawy, iż drugie wcale nie odwzajemnia tego uczucia. Stąd też oboje milczeliśmy woląc to niż narazić się na śmieszność.
Tak czy inaczej, zaraz po przygodach w Walentynki postanowiłam już raz na zawsze dać sobie spokój ze światem Konkursów Piękności itp. bredni. Prawdę mówiąc zaczęłam się sama sobie dziwić, co ja w ogóle tym świecie widziałam. Nie rozumiałam swojego dotychczasowego zachowania, chociaż nie miałam też pojęcia, że jeszcze raz, na chwilę, powrócę do tego świata i szybko tego pożałuję. Jednak nie mam daru jasnowidzenia, więc wszelkie moje rozważania w tym temacie są raczej zbędne, bo nie mogłam przecież przewidzieć tego, co nastąpi i uniknąć popełnienia błędów. Dlatego też ja je popełniłam, ale dzięki wsparciu mojego ukochanego uniknęłam najgorszego rodzaju konsekwencji, które mi groziły.
Dla kobiety, która najwięcej wpłynęła na rozwój mojej kariery w Pokazach Piękności i wszelkich tego rodzaju Konkursach, decyzja podjęta przeze mnie była naprawdę bolesne.
- Kochana Sereno... Uważam, że naprawdę popełniasz błąd - rzekła do mnie głosem niemalże matczynym.
- Być może, ale tak postanowiłam i zdania nie zmienię - odparłam jej na takie dictum - Przykro mi... Niestety, ten świat mnie bardzo zawiódł.
- Poważnie? Zawiódł cię ten świat? No, a niby w jaki sposób cię on zawiódł, co? Czyżbyś nie wygrała dość dużej ilości Konkursów? Czyżbyś uważała, że jesteś za mało doceniana?
- Nie o to chodzi.
- Więc o co?
- O to, co ten świat ze mną zrobił.
- A co on z tobą zrobił?
Jakby tego nie było widać, pomyślałam sobie.
- Zobacz sama - powiedziałam, dotykając moich obciętych na krótko włosów - Widzisz? Kiedyś miałam długie i bardzo piękne włosy... Nosiłam klasyczne i godne uwagi stroje... No, a teraz co? Aby wejść do tego świata zmieniłam w sobie wszystko, co było możliwe również z wyglądem. Jednak najgorsze są zmiany w moim charakterze.
- Sereno... Kiedy cię poznałam, byłaś zakompleksioną dziewuszką nie umiejącą się poruszać na wybiegu. Wzięłam cię pod taką swoistą protekcję i zobacz... Dostałaś dzięki temu możliwość uczestniczenia we wszystkich Konkursach, jakie tylko były możliwe. Stałaś się dzięki temu silną i zaradną dziewczyną. Co niby w tym złego?
- Nie jestem wcale silna ani zaradna. Raczej głupia i próżna. Straciłam wiele cennego czasu na pogoń za mrzonką. Za czymś, co nie istnieje.
- No proszę... Mówisz jak idealistka... Ile ty w ogóle masz lat?
- Piętnaście, a co?
- Widzisz... Masz teraz dopiero piętnaście lat, a mówisz jak dorosła. To wszystko zasługa świata, który chcesz opuścić.
- Raczej książek, których naczytałam się w swoim dzieciństwie, ale to jest bez znaczenia. Wiem jedno... Ten świat, do którego mnie zaprosiłaś i do którego kiedyś tak bardzo chciałam wejść tylko na pozór jest piękny. Jednak pod pokazywaną wszystkim złotą maską skrywa się ponura oraz niezwykle oszpecona twarz.
- Po co ta patetyczność? Nie lepiej powiedzieć wprost, o co ci chodzi? - kobieta wyraźnie ze mnie sobie kpiła.
Westchnęłam głęboko, z prawdziwym trudem powstrzymując się przed wybuchnięciem gniewem, po czym odpowiedziałam jej:
- No dobrze, skoro wolisz, abym mówiła wprost, o co mi chodzi, to ci powiem. Ten świat rzeczywiście jest piękny, ale tylko z zewnątrz. Wystarczy jednak do niego wejść, a szybko odkrywasz, że tak naprawdę jest on tylko i wyłącznie żałosny, bo liczy się w nim tylko i wyłącznie powierzchowność, uroda oraz wygląd zewnętrzny. Nic więcej.
Moja rozmówczyni popatrzyła na mnie z ironią, gdy to powiedziała.
- Kochana... Przecież nigdy nie udawaliśmy, że jest inaczej. Wiedziałaś przecież, na co się piszesz... A mimo to tutaj weszłaś.
- Wiem i bardzo tego żałuję. Chciałam poczuć się dzięki temu lepiej i chciałam się dowartościować, a zamiast tego zrobiłam coś, czego sama nie umiem sobie wybaczyć. Zaczęłam pochwalać świat, który ocenia jedynie po powierzchowności. Później było jeszcze lepiej. Zaczęłam rywalizować z tą dziewczyną, która to była kiedyś moją przyjaciółką, a dzisiaj mnie wręcz nienawidzi.
- Chodzi ci o Shaunę? Wiem, co zrobiła twojemu Fennekinowi podczas jednego Konkursu. Gdybyśmy tylko mieli na nią dowody...
- Shauna nie jest wcale temu winna, że się stała tym, kim się stała. To ten świat jest temu winien. Gdyby do niego nie weszła, to nigdy...
- Jest duża i ma własny rozum. Na pewno wiedziała, na co się pisze. Podobnie jak i ty.
- Owszem, ale długo nie widziałam oczywistych faktów, a one są takie, że...
- Że co?
- Że stałam się karykaturą samej siebie. Uroda, bardzo zgrabna figura, zdolność poruszania się w odpowiedni sposób... Ostatnio tylko to w moich oczach miało jakąkolwiek wartość. Dla tych wartości nieomal popadłam w anoreksję i głodziłam swoje Pokemony, aby tylko pokonać Shaunę.
- Kochanie... - kobieta uśmiechnęła się do mnie ironicznie - Życie nie jest bajką i trzeba się pisać na różne poświęcenia. Ty poświęciłaś naprawdę wiele. Jeśli tego żałujesz, to bardzo mi przykro, ale nie oczekuj od życia, że dostaniesz wszystko za darmo.
- Ja to rozumiem... Czasami trzeba coś poświęcić, ale są jakieś granice i sęk w tym, że ja niestety je przekroczyłam.
- Sereno, ty chyba zapominasz o tym, iż w tym świecie trzeba niekiedy poświęcić dosłownie wszystko.
- Wcale nie zapomniałam i właśnie dlatego już nie chcę więcej niczego poświęcać. Wolę być nieznana, ale mieć własną godność niż być sławna, ale stoczyć się na samo dno, a dokładnie to mi grozi, jeśli nie przestanę bywać w tym świecie.
Moja rozmówczyni rozłożyła bezradnie ręce.
- Rób jak uważasz, Sereno. Ja wcale ciebie z tego świata nie wyganiam i uważam, że głupio postępujesz, ale to twoje życie i twoje decyzje. Trochę szkoda. Siedzę w jury następnego Konkursu, w którym to miałaś wystąpić. Miałabyś mój głos.
- Miło mi, ale muszę zrezygnować.
- Jak tam sobie chcesz. Skoro uczciwość zabrania ci brać dalej udział w Konkursach czy Pokazach, to trudno. Powiedz mi tylko jedno, Sereno... Czy to ten chłopak ma wpływ na twoją decyzję?
- Jaki chłopak?
- No ten, który wiecznie łazi za tobą z tym swoim uroczym Pikachu. Bo tego drugiego chłopaczka, co to ma okulary i młodszą siostrzyczkę jakoś nie podejrzewam o to, aby miał na ciebie jakiś większy wpływ.
Uśmiechnęłam się lekko, gdy to powiedziała.
- Owszem, Ash ma z tym wszystkim wiele wspólnego, bo to on pomógł mi zrozumieć, kim się stałam, jednak decyzja jest moja własna i ja za nią odpowiadam, nikt inny.
- Rozumiem. Życzę więc wam powodzenia.
- Nam?
- No, tobie i twojemu chłopakowi.
- Ale Ash nie jest...
- Nic nie szkodzi. Jeszcze kiedyś będzie.
- Skąd takie przypuszczenie?
Kobieta zaśmiała się wesoło, kiedy usłyszała moje słowa.
- A choćby stąd, że doskonale widzę, jak oboje na siebie patrzycie za każdym razem, gdy myślicie, iż inni was nie widzą.
Zarumieniłam się lekko, kiedy mi ona to powiedziała, a kobieta powoli kontynuowała swoją wypowiedź.
- Wasze spojrzenie mówi wyraźnie, co do siebie czujecie.
- Więc co do siebie czujemy?
- Kochanie... Chyba ty wiesz to najlepiej, prawda?
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
- Powodzenia.
- Nawzajem, Sereno... Nawzajem...
Uścisnęłyśmy sobie dłonie i wróciłam do Centrum Pokemon. Tam zaś poszłam do mego pokoju, gdzie przebrałam się. Zrzuciłam z siebie tę denną sukienkę i kretyńską, czerwoną kamizelkę. Założyłam ponownie moją starą, dobrą podkoszulkę z białym kołnierzem i czerwoną spódniczkę z kieszonką. Pod szyję przywiązałam sobie niebieską wstążkę, którą dostałam od Asha. Była mi ona niezwykle bliska i z niej jako jedynej nie chciałam rezygnować. Postanowiłam zachować ją, gdy ostatecznie wróciłam do dawnego wyglądu.


- Doskonale - powiedziałam, gdy patrzyłam na swoje odbicie w lustrze - Wreszcie wyglądam w miarę normalnie. Tylko jeszcze te włosy...
Dotknęłam ich powoli dłońmi.
- Ech... Na własne życzenie się ich pozbawiłam. A były takie piękne... Takie długie, puszyste oraz miękkie w dotyku. Muszę teraz za wszelką cenę zadbać o to, aby znowu były takie jak dawniej. Oczywiście nie będzie to łatwe, ale dam sobie radę. Kilka miesięcy i znowu mi urosną jak dawniej.
Zadowolona, a także na swój sposób też pocieszona wyszłam do moich przyjaciół, którzy czekali w salonie, aż się przebiorę. Gdy mnie zobaczyli, byli wyraźnie zadowoleni, zwłaszcza Ash.
- Sereno! - zawołał wesoło - Wyglądasz po prostu uroczo!
- Dziękuję ci. Miło mi to słyszeć - zaśmiałam się do niego delikatnie, powoli opuszczając głowę w dół.
Moja twarz spłynęła delikatnym rumieńcem.
- Wiedziałam, że to wam się spodoba. Tak zdecydowanie wyglądam lepiej, prawda?
- Zdecydowanie - odpowiedział mi mój przyszły chłopak - Chociaż z tamtym wyglądam też wyglądałaś prześlicznie.
- Wiem, ale w tym mi lepiej. Dziwię się sama sobie, jak mogłam być taka głupia i go zmienić.
- Jeśli tak ci było lepiej...
- Nie było mi lepiej. Myślałam, że tak jest, ale się pomyliłam.
Clemont przybrał filozoficzną pozę, po czym powiedział:
- Większość życia upływa nam na popełnianiu błędów. To nie jest nic złego, gdy się mylisz.
- Owszem - poparł jego zdanie Ash - Gorzej jest wtedy, kiedy wiecznie popełniamy błędy i nie umiemy wyciągać z nich należytych wniosków na przyszłość.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, wskakując mu na ramię.
Uśmiechnęłam się do nich radośnie, gdy to usłyszałam.
- Dziękuję. Naprawdę bardzo wam dziękuję, ale chodźmy już, kochani. Pora zamknąć za sobą pewne drzwi.
- Obyś tylko nie chciała ich znowu otworzyć - powiedziała Bonnie, która widocznie zrozumiała, o co mi chodzi.
- Ne-ne-ne! - zapiszczał Dedenne.
- Spokojnie, Bonnie - zaśmiałam się do niej - Nie zamierzam więcej wychodzić na wybieg.
- Jak miło mi to słyszeć - usłyszałam za sobą jakiś głos.
Obejrzałam się za siebie i zauważyłam, że niedaleko mnie stoi Shauna. Patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem na twarzy, który jednak nie wiem, co wyrażał: czy pogardę, czy też szczerą radość. Ale jeśli radość, to z jakiego powodu? Z mojego szczęścia, czy może z pozbycia się konkurencji?
- Miło mi słyszeć, że porzucasz ten świat, Sereno - powiedziała moja ex-przyjaciółka - Przynajmniej będziesz teraz robić tylko to, co naprawdę lubisz.
- A przy okazji nie będę robić ci konkurencji, prawda? - spytałam nie bez ironii w głosie.
- Owszem, masz rację - potwierdziła Mulatka lekkim skinięciem głowy - To też się dla mnie liczy i być może jest to najważniejszym powodem, dla którego jestem teraz niesamowicie szczęśliwa.
- Co za szczerość - zażartował sobie Ash.
- Pika-pika! - poparł go Pikachu.
Shauna zignorowała ich komentarze.
- Tak czy inaczej zawsze uważałam, że ten świat do ciebie nie pasuje, Sereno. Jesteś do niego zdecydowanie za delikatna i zbyt wrażliwa. A w tym świecie trzeba odrzucić sentymenty.
- Tak jak ty? - spytałam ją.
- Owszem. Ja tam może jestem bezwzględna, ale przynajmniej osiągnę wielkość. A ty co osiągniesz, kochanie? Co zdobędziesz?
- Prawdziwych przyjaciół, Shauna.
- Ja też mam prawdziwych przyjaciół.
- Naprawdę? A niby kogo? Tierno i Trevora? No dobrze, oni są twoimi przyjaciółmi. Ale co dalej? Kto jeszcze nim jest?
Shauna westchnęła załamała, bo doskonale wiedziała, że mam rację.
- Gdy przyjdzie sława, to przyjaciele sami się znajdą - stwierdziła.
- Poważnie? Chyba masz na myśli bandę lizusów udających do ciebie przyjaźń, aby pozyskać twoje względy. To żadna przyjaźń.
Mulatka popatrzyła w moim kierunku groźnym wzrokiem.
- Sereno... Ty chcesz mnie pouczać? Ty? Dziewczyna, która niedawno omal nie zagłodziła swoje własne Pokemony i samą siebie, aby mieć dobrą figurę?
Westchnęłam załamana i przerażona jednocześnie.
- Skąd o tym wiesz?
- Trudno jest tego nie wiedzieć, Sereno. To chyba nie jest jakaś wielka tajemnica, prawda?
- W sumie to nie jest... Ale tak czy inaczej ja nauczyłam się na swoich błędach, jak należy ich unikać. A ty? Czego ty się nauczyłaś z błędów, które popełniłaś?
- Ja ich nie popełniłam.
Spojrzałam w jej kierunku załamanym wzrokiem. To było strasznie przygnębiające. Ta dziewczyna wcale nie przyjmowała do wiadomości tego, że mogła kogoś skrzywdzić i że w swojej pogoni za sławą zniszczyła naszą przyjaźń... Choć w sumie o jakiej przyjaźni ja mówię? Przecież nigdy nie byłyśmy prawdziwymi przyjaciółkami. W końcu ile my się znałyśmy? Kilka miesięcy? I co? Ile niby czasu razem we dwie spędziłyśmy? Kilka dni? Jak w tak krótkim czasie mogła narodzić się pomiędzy nami przyjaźń? Poprzez wspólnie przeżyte przygody. Problem w tym, że z Shauną nie przeżyłyśmy ich zbyt wiele, dlatego też prawdę mówiąc nie miało nas co połączyć ze sobą w emocjonalną więź. A więc wniosek jest jeden... Nigdy nie byłyśmy prawdziwymi przyjaciółkami. Zatem dlaczego cierpiałam? Może dlatego, że naiwnie sądziłam, iż nimi będziemy?
Podeszłam powoli do Shauny i powiedziałam ponuro:
- Skoro uważasz, że nie popełniłaś żadnego błędu, to chyba nie mamy o czym ze sobą rozmawiać.
Następnie popatrzyłam jej w oczy, dodając:
- Trzymaj się, Shauna.
- Ty też się trzymaj, Sereno - odparła dziewczyna z wyraźną sympatią.
Poklepałam ją tak delikatnie po ramieniu i powoli podeszłam do moich prawdziwych przyjaciół, którzy uśmiechnęli się delikatnie. Wiedziałam, że z nimi naprawdę o wiele lepiej się czuję i jestem w stanie dokonać naprawdę wszystkiego.
- Chodźmy już - powiedziałam - Przygody na nas czekają.
- Nie każmy im więc długo czekać - zaśmiał się Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, machając łapką.
Już po chwili ruszyliśmy przed siebie.
Wyszliśmy powoli z miasta i skierowaliśmy swe kroki do następnego, gdzie już czekała na nas kolejna przygoda. Byliśmy ciekawi, co też ona nam przyniesie. To nieznane chwilami motywowało nas do działania.


Gdy już byliśmy w nowym mieście, to natychmiast wyruszyliśmy w kierunku najbliższego Centrum Pokemon, gdzie postanowiliśmy zatrzymać się na nocleg.
- Całe szczęście, że dotarliśmy tutaj przed nocą - powiedziałam wręcz z satysfakcją w głosie - Nie chciałabym spać w lesie.
- Spanie w lesie wcale nie jest takie złe - zaśmiał się Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - poparł go Pikachu.
- Właśnie! - pisnęła Bonnie - Można sobie rozbić namiot i w ogóle.
- Ne-ne-ne! - poparł ją Dedenne.
- Jeśli chodzi o mnie, to nie mam nic przeciwko namiotom, ale nie ma to jak porządne łóżko - stwierdził Clemont.
- Całkowicie się z tobą zgadzam - odpowiedziałam mu wesoło.
Szliśmy dalej przed siebie, kiedy nagle zauważyliśmy, że na ulicy stoi jakaś młoda dziewczyna, która grała na gitarze jakąś smętną melodię. Obok niej skakał zaś Pokemon przypominający brązową małpkę z płonącym na jej ogonie płomieniem. W łapce trzymał on czapkę, w którą wyraźnie próbował zebrać pieniądze od przechodniów, ale coś kiepsko jej to szło.
- O! To Monferno! - zawołał Ash.
Zaintrygowana szybko wyjęłam Pokedex, aby sprawdzić na nim tego Pokemona.
- Monferno! Radosny Pokemon! Wyższa forma Chinchara - przemówił nagrany głos, gdy komputerek ukazał mi hologram Pokemona - Atakuje z powietrza odbijając się od ścian i sufitów. Jego bronią jest płonący ogon.
- Wygląda całkiem uroczo - powiedziałam, chowając sobie do kieszeni Pokedex.
- Podobnie jak jego trenerka - odparła Bonnie, patrząc na dziewczynę z gitarą.
Była ona ubrana w niebieską sukienkę, białe buty, błękitny kożuch, a prócz tego fioletową opaskę. Miała fioletowe oczy i włosy podobnej barwy. Popatrzyłam na nią, uśmiechając się delikatnie. Ona rzeczywiście wyglądała całkiem uroczo, zwłaszcza kiedy tak grała śpiewając dość smutną piosenkę.
- Ech, Monferno! To bezcelowe! - jęknęła dziewczyna, przestając grać - Chyba nic dzisiaj nie zdołamy zarobić.
Jej Pokemon podszedł do niej smutny, piszcząc przy tym ponuro.
- Przepraszam cię na chwilę! - zawołała Bonnie, podbiegając szybko nieznajomej.
Następnie, zanim to zdążyliśmy ją powstrzymać, panna Meyer uklękła przede nią i zawołała:
- Zaopiekuj się moim bratem! Jesteś tą jedyną!
- Bonnie! Milion razy ci już mówiłem, przestań tak robić! - wrzasnął Clemont, łapiąc się za głowę.
- Mój brat jest strasznie nieśmiały, ale ma też bardzo wiele zalet i musi mieć kogoś, kto mnie zastąpi, kiedy już nie będę się nim mogła opiekować - mówiła dalej mała swą ulubioną śpiewkę - On potrzebuje porządnej żony...! AAAA!
Chwilę później dziewczynka została podniesiona przez ramię Aipoma ukryte w plecaku jej starszego brata, który to popatrzył na siostrę, jęcząc załamany:
- Dlaczego ty zawsze musisz mi przynosić wstyd?
- Proszę! Obiecaj, że przemyślisz moją propozycję! - piszczała dalej jego mała siostrzyczka.
Ja, Ash i Pikachu śmialiśmy się delikatnie, widząc zachowanie Bonnie, które naprawdę nas bawiło.
- Przepraszam cię bardzo za moją siostrę - powiedział Clemont, powoli opuszczając powoli siostrę na ziemię.
- Ależ nic nie szkodzi - zaśmiała się dziewczyna - To nawet miło z jej strony, że to zrobiła. Bardzo mi to pomogło, zwłaszcza, że dzisiaj nie mam, wielu powodów do radości.
- A czemu ich nie masz? - zapytał zdumiony jej słowami Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Ech, taka przykra sytuacja zaszła w moim życiu - rzekła dziewczyna zasmuconym głosem - Widzicie, jestem wolontariuszką. Zbieram pieniądze na miejscowy szpital. Władze miasta, niestety, nie są wcale zbyt hojne w utrzymaniu tego budynku, także wielu rzeczy tam nadal brakuje.
- No, ale jak to w ogóle możliwe? - zdziwiłam się - Przecież w każdym mieście powinien dobrze funkcjonujący szpital!
- No właśnie! - zawołała Bonnie.
- Powinien, ale nie jest - rzekła smutno dziewczyna - Prawda jest taka, że chcą go nawet zamknąć, zaś ludzi obecnie w nim przebywającym odesłać do sąsiedniego miasta. Ja i moi przyjaciele nie chcemy się na to zgodzić, bo przecież w każdej chwili ktoś tutaj może poważnie zachorować lub mieć wypadek i co wtedy? Karetka ma go wieść do sąsiedniego miasta? Jednakże władze dowodzą, że statystycznie wypadków jest tu mało, a i samo miasto jest niewielkie, a więc szpital może być gdzie indziej, zaś oni potrzebują pieniędzy na inne ważne sprawy.
- Już ja widzę te ważne sprawy - mruknął Ash, po czym dodał: - I to dlatego śpiewasz na ulicy?
- Właśnie... Zarabiamy pieniądze w różny sposób, które potem nasza organizacja przekazuje szpitalowi. No, bo skoro władze miasta zmniejszyły fundusze na niego, to my mu pomożemy. Problem w tym, że jak widzicie, kiepsko mi idzie A przy okazji... Jestem Sarah. A wy?
Przedstawiliśmy się dziewczynie i bardzo szybko naradziliśmy się, w jaki sposób możemy jej pomóc. Mogliśmy jej dać trochę pieniędzy, ale czy dzięki temu poczułaby się ona lepiej? Chyba nie. No i czy to by pomogło w realizacji jej celu? Raczej nie. Jej pomogłoby zainteresowanie tłumu i jakieś większe datki od niego. Tylko jak to załatwić?
- Moim zdaniem sprawa jest prosta - powiedział po chwili Ash - Ona nie śpiewa niczego wesołego, stąd właśnie brak zainteresowania.
- Tak uważasz? - zapytałam zdumiona.
- Oczywiście - uśmiechnął się mój przyszły chłopak - Zobacz sama. W końcu mamy tutaj śnieg, lekki mróz, zaś ona śpiewa o smętnych rzeczach. Ludzie chcą się weselić, chcą się dobrze bawić, więc to właśnie musimy im zaoferować.
Ash po powiedzeniu nam swego odkrycia podzielił się nim z Sarah. Ta uważnie go wysłuchała i powiedziała:
- Czemu nie? To by nawet miało jakiś sens, ale... Nie znam zbyt wielu wesołych piosenek.
- A znasz może „Dym-dymi-tu“ z filmu „Mary Poppins“?
- Znam melodię, ale nie słowa.
- Nic nie szkodzi. Zagraj melodię, a my się zajmiemy resztą.
- Jaką resztą?
- Zobaczysz. Zagraj.
Dziewczyna zdziwiła się, ale zagrała, a tymczasem Ash zaczął tańczyć i wesoło śpiewać na cały głos:

Dym dymi tu! Dym dymi tam! Dymi ten dym!
Kominiarz ma szczęście i ktoś razem z nim!
Dym dymi tu! Dym dymi tam! W upał i chłód,
Uściśnij mi dłoń, żeby szczęścia mieć łut!
Całusa chciej dać! Ach, co to za cud!

Sądzi, że tacy jak my są na dnie
Ten, który po losu drabinie się pnie!
Choć żywot mój cały to dym jest i pył,
To nie wiem, czy kiedyś szczęśliwszy ktoś był!

Parsknęłam śmiechem i już po chwili dołączyłam do niego, śpiewając wesoło refren tej piosenki.

Dym dymi tu! Dym dymi tam! Dymi ten dym!
Kominiarz ma szczęście i ktoś razem z nim!
Dym dymi tu! Dym dymi tam! W upał i chłód,
Uściśnij mi dłoń, żeby szczęścia mieć łut!

Chwilę później Clemont i Bonnie także zaczęli razem z nami śpiewać, podobnie jak i Pikachu oraz Dedenne (choć oni robili to w swoim języku).

Dym dymi tu! Dym dymi tam! Dymi ten dym!
Kominiarz ma szczęście i ktoś razem z nim!
Dym dymi tu! Dym dymi tam! W upał i chłód,
Uściśnij mi dłoń, żeby szczęścia mieć łut!

Następnie Ash zaśpiewał wolnym tonem, niemalże sennym:

Tam gdzieś, w kominie, co pnie się do gwiazd.
Gdzie kłębi się czerń, to jest właśnie mój świat.
Gdzie bez przerwy panuje, ni noc to, ni dzień.
Gdzie czasem jest światło, a czasem jest cień.
Widok z dachów Alabastii... On nie ma wad!

Zaśmiałam się wesoło i zaśpiewałam:

Dym dymi tu! Dym dymi tak! Dym dymi siak!
Kominiarz twój kompan, tyś z nim za pan brat!

Ash zaśmiał się wesoło, po czym zaśpiewał:

Ci znają szczęście, co wszem, dzień po dniu
Śpiewają, że dym im tak dymi i tu.

Następnie zaśpiewaliśmy oboje:

Dym dymi im, dymi... Dym tam i dym tu!

Nawet nie zauważyliśmy, jak wokół nas zebrał się tłum ludzi, który już po chwili, gdy Monferno podsunął im czapkę, wrzucili oni do niej cały stos monet oraz banknotów. Sarah wprost nie mogła wyjść z podziwu, widząc to wszystko.
- Widzisz? I tak właśnie trzeba śpiewać - zaśmiał się wesoło Ash, kiedy dziewczyna patrzyła na nas zaszokowana.
- Niesamowite! - zawołała - Jestem pod wrażeniem! Naprawdę macie talent! Powiedzcie mi, czy występujecie na scenie?
- Nie, skądże - odpowiedziałam jej.
- Wielka szkoda, bo moim zdaniem doskonale się do tego nadajecie.
- W sumie to niedawno wystąpiliśmy na scenie ja i Ash, ale to było tylko raz.
- Rozumiem. A może wystąpicie jeszcze kilka razy? Myślę, że razem zebralibyśmy więcej pieniędzy.
Widząc zapał, jaki malował się na twarzy Asha i na pyszczku Pikachu wiedziałam już, że oboje bardzo chcą to zrobić. A zatem jak mogliśmy ja, Clemont i Bonnie im odmówić?

***


18 listopada 2006 roku.
- I tak to właśnie wyglądało. W ciągu kilku godzin zarobiliśmy kilkaset dolarów - zakończyłam swoją opowieść.
Przyjaciele popatrzyli na nas zaskoczeni tym wszystkim, co właśnie od nas usłyszeli.
- Naprawdę? To wprost niesamowite! - zawołała zachwyconym głosem Rebecca - I co? Czy dzięki temu pomogliście szpitalowi?
- Ależ oczywiście - uśmiechnął się zachwyconym głosem Ash - Udało się nam i pomogliśmy szpitalowi, a prócz tego odkryliśmy w sobie talent do występów na scenie.
- Zaczęło się od tego, że ja i Ash wystąpiliśmy na scenie, śpiewając piosenkę „I wanna be like you“ podczas pewnych Pokazów - wyjaśniłam naszym przyjaciołom - Potem ten występ na ulicy zaczął nas przekonywać, że takie występy są dla nas bardzo przyjemne. Później zaś mieliśmy jeszcze kilka takich małych występów.
- Dzięki nim Clemont mógł zabłysnąć grą na trąbce, zaś Bonnie jako perkusistka - zaśmiała się mój luby.
- Aha! A więc to tak wyglądało! - zawołała Misty - To brzmi naprawdę bardzo ciekawie.
- A więc to tak się zaczęło - dodał Brock - Ciekawe... Nigdy wcześniej nam tego nie mówiliście.
- Bo nie było okazji, żeby wam o tym mówić - odpowiedział detektyw z Alabastii - A teraz się nadarzyła, więc mówimy.
- No i bardzo dobrze robicie - powiedział Flint bardzo zadowolonym tonem - Dzięki temu możemy was lepiej poznać.
- Dokładnie tak - poparła go Alexa - Ale zmieniając temat powiedzcie mi, proszę, kiedy wracacie do Alabastii?
- Myślę, że już jutro... Chyba, że Serena ma inne pomysły - odparł mój ukochany, patrząc na mnie.
- Ależ nie... Nie mam żadnych planów na dzisiaj - stwierdziłam.
- Więc doskonale - powiedziała dziennikarka z uśmiechem na twarzy - Bo mam zamiar dostarczyć Cindy artykuł na temat waszej ostatniej sprawy. Będzie mogła go opublikować w „Kanto Express“. Ona to uwielbia.
- Uwielbia? - zdziwił się Ash.
- Oczywiście. Nie wiedziałeś o tym? Twoja przyszła macocha po prostu uwielbia o tobie pisać. Jest twoją wielbicielką.
- Wielbicielką? To chyba lekka przesada.
- Zapewniam cię, że w żadnym razie nie przesadzam.
- Przyszła macocha? - zapytała zdumiona Rebecca.
- Ojciec Asha jest rozwiedziony z jego mamą - wyjaśniłam - Rozwiedli się już dawno temu. Teraz każde z nich zaczyna powoli układać sobie życie na nowo.
- Rozumiem - dziewczyna pokiwała smutno głową - Rozwody to jest naprawdę bardzo przykra sprawa.
- Zwłaszcza dla dziecka rozwiedzionych rodziców - odpowiedział jej przygnębionym tonem Anthony Lessard - No, ale czasami nie da się inaczej, kochanie.
- Nie... Czasami nie da się inaczej.
- No właśnie... Jednak życie toczy się dalej. Musi się toczyć. Dopiero niedawno to zrozumiałem. Wcześniej myślałem, że po odejściu ukochanej osoby życie człowieka po prostu przestaje istnieć, ale rozumiem... Musimy uczyć się wytrwać na tym świecie, zwłaszcza psychicznie.
- Prawie nigdy to nie jest proste - powiedział smutno Ash - Pamiętam doskonale, jak moja mama przeżyła rozwód. Często na samo wspomnienie ojca zaczęła popadać w przygnębienie lub płakała. Kiedyś wyznała mi, że bała się tego, iż mnie nie zdoła pokocha.
- Poważnie? - zdziwiłam się zdumiona, gdy to usłyszałam.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Serio mówię - pokiwał powoli głową mój chłopak - Jakiś czas temu mi to powiedziała. Wyznała, że gdy się narodziłem, przez pewien czas nie mogła na mnie patrzeć. Karmiła mnie, ubierała, kąpała, przebierała, ale... Robiła to najkrócej jak to możliwe. Potem jednak stopniowo coraz bardziej się przekonywała do mnie. Gdy zacząłem rosnąć, znowu przez pewien czas zachowywała się tak, jakby miała do mnie niechęć.
- Chyba wiem, co było tego powodem - rzekł mu Brock tonem mędrca - Jesteś podobny do ojca... Do człowieka, który od niej odszedł i zostawił ją samą z dzieckiem. Człowiekiem, którego nienawidziła.
- Ona nigdy nie czuła do niego nienawiści - wyjaśnił mu Ash - Jednak to prawda, taki miała powód. Jestem podobny do ojca. Im bardziej rosłem, tym bardziej fizycznie go przypominałem. Matkę to bolało, gdyż bała się, że przez moje fizyczne podobieństwo do ojca nie będzie umiała mnie kochać jak należy. Ale cóż... Z czasem odkryła, że przestaje na to zwracać uwagę, a jej miłość do mnie jest silnym uczuciem, które nic nie zdoła zniszczyć.
Położyłam mu dłoń na dłoni, a Pikachu dołączył do mnie, kładąc swoją łapkę na jego ręce.
- Ona cię kocha, Ash... Zawsze cię kochała - powiedziałam mu - I nic nigdy tego nie zmieni.
- To prawda - pokiwał głową mój chłopak - Dziękuję ci, Sereno.
- No dobrze, lepiej już lepiej zmieńmy temat, bo za chwilę wszyscy się popłaczemy - odparł Anthony Lessard - Wszystko się dobrze skończyło i to właśnie dzięki wam, kochani. Mamy więc co świętować.
- Zgadzam się - poparła go Rebecca - Ocaliliście mojego ojca i jego reputację. Mamy więc co świętować.
- W sumie racja. Wobec tego świętujmy! - zawołała Alexa - Mamy do tego wszelkie powody.
Wszyscy już po chwili zmieniliśmy temat i zaczęliśmy świętować.

***


Następnego dnia postanowiliśmy wrócić do naszej ukochanej Alabastii i tam szykować się do nowych zagadek. Nasze wakacje w tymże mieście dobiegły już końca. Co prawda mieliśmy podczas nich odpocząć sobie od wszelkiego rodzaju zagadek do rozwiązania, ale niestety jakoś nam to nie wyszło. Jednakże chyba nawet dobrze się stało, gdyż dzięki temu mogliśmy pomóc panu Lessardowi oraz jego córce, którzy bardzo tego potrzebowali. Znowu zrobiliśmy coś dobrego dla tego świata, a przynajmniej dla ludzi potrzebujących pomocy. Dzięki nam niebezpieczna kobieta poszła za kratki, a dobry, choć pozornie żałosny bardzo człowiek mógł zacząć życie na nowo z lepszą reputacją. Jednym słowem zadbaliśmy o to, aby tego zła mniej było na świecie tak, jak to sobie obiecywaliśmy robić zawsze, gdy taka okazja nastąpi.
Tak czy owak nici wyszły z wakacji, jednak nie było źle, a prócz tego wszystko skończyło się dobrze. Dlatego sądziliśmy, że będzie dalej bardzo dobrze i wrócimy do domu spokojnie bez żadnych nowych przygód. Ale los bywa niekiedy bardzo przewrotny i tym razem też tak było. Kiedy więc już mieliśmy wracać, nagle stało się coś, czego nikt nie przewidział.
Nasz drogi Pikachu rano zachowywał się dość dziwnie. Był jakiś słaby i bardzo zmęczony pomimo tego, że spał on znakomicie. Ledwie stał na nogach, piszcząc przy tym tak, jakby był wykończony.
- Co ci jest, Pikachu? - zapytał przejętym tonem Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Złapałam go szybko i położyłam mu dłoń na czole.
- O nie! On ma gorączkę! Jest rozpalony! - zawołałam.
Mój ukochany szybko podbiegł do swego Pokemona i wpatrywał się w niego uważnie. Jego twarz wyrażała przerażenie tak wielkie, jakiego nigdy jeszcze nie widziałam.
- Biedaku mój... Co ci jest? - zapytał - Co ci się stało, stary?
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Następnie zemdlał w moich ramionach.
- O nie! Pikachu! - krzyknęłam przerażona.
Złapałam go szybko i wzięłam na ręce.
- Ash! Co się dzieje?!
- Nie wiem, Sereno, ale musimy mu pomóc! - zawołał mój chłopak.
Ponieważ siostra Joy poszła siedzieć za swoje przestępstwa (do czego ja i Ash znacznie się przyczyniliśmy), zaś nowa siostra Joy jeszcze tu nie przyjechała, to postanowiliśmy szybko zanieść Pikachu do Brocka i doktora Lennoxa. Dziękować losowi ten pierwszy był pod ręką.
- Brock! Musisz nam pomóc! Pikachu zasłabł! - zawołał na powitanie mój chłopak, gdy zobaczył naszego przyjaciele.
Brock oczywiście przejął się całą sprawą równie mocno, jak my oboje. Szybko zbadał elektrycznego gryzonia, po czym sprawdził mu puls i dotknął czoła.
- Nie wygląda to najlepiej. Ma gorączkę i jest cały rozpalony. Sereno... Biegnij po Misty, a potem wezwij doktora Lennoxa. Siedzą oni obecnie w jadalni.
Pobiegłam szybko do nich i poprosiłam oboje o pomoc. Ci natychmiast ruszyli nam w sukurs, także kilka minut później siedzieliśmy wszyscy przy naszym drogim Pikachu, zaś Brock z doktorem Lennoxem badali biednego, elektrycznego gryzonia.
- To ciekawe - powiedział lekarz do swego dawnego ucznia - Zobacz tutaj, Brock. Pikachu ma na karku ślad ukłucia.
- Ukłucia? - spytałam zdumiona - Znowu zatrute strzałki?
- Nie sądzę - odparł Lenox - To raczej ślad po strzykawce.
- Strzykawce?! - zawołaliśmy ja i Ash.
Popatrzyliśmy uważnie w kierunku karku Pokemona.
- Ktoś musiał mu niedawno dać zastrzyk - odparł mężczyzna - Jednak nie mam pojęcia, kto i po co.
- Może siostra Joy? - zasugerowała Misty.
- Nie sądzę - pokręcił przecząco głową Lennox - Joy poszła siedzieć kilka dni temu, a ślad jest bardzo świeży, jakby zadano go wczoraj.
- Ale jak można było wstrzyknąć coś Pikachu tak, aby ten tego wcale nie poczuł ani nie zauważył? - spytał Ash.
- Są małe strzykawki z niewielką pojemnością - odpowiedział mu na to lekarz - W tłumie, przeciskając się przez całą grupę ludzi, łatwo było wbić igłę z takiej właśnie strzykawki w kark Pikachu, wstrzyknąć mu w żyły jakiś płyn, po czym spokojnie zniknąć. Ile to mogło komuś zająć? Pięć sekund? Może nawet mniej.
- Ale jak człowiek mógł tego dokonać? - spytała Misty.
- Może to nie człowiek - odparł Ash - Może to Pokemon odpowiednio do tego przygotowany.
- Ale co mu wstrzyknął? I dlaczego? - zapytałam przerażona.
- Nie wiem, jednak musimy szybko się tego dowiedzieć - odparł doktor Lennox - Obawiam się bowiem, że biedak umiera.


C.D.N.




1 komentarz:

  1. No no no, historia zaczyna się bardzo ciekawie. :) Ash i spółka świętują wraz z Anthonym Lessardem i jego córką szczęśliwe zakończenie sprawy zatrutych strzałek. Na szczęście nie używają do tego alkoholu, gdyż pan Lessard obiecał sobie, że już nigdy nie będzie nadużywał procentowych trunków, zapisał się nawet na terapię - spotkania AA. A to wszystko po to, by odbudować więź z córką.
    Nagle pada propozycja dla Asha i Sereny by wystąpili dla całej zgromadzonej publiki, jednak oni nie wiedzą, co mogliby zaśpiewać, wszak brak jest instrumentów. W międzyczasie wyjaśnia się, dlaczego nasza grupa tak uwielbia publiczne występy.
    W czasie wcześniejszych podróży, zaraz po tym jak Serena zrezygnowała z udziałów w Pokazach Piękności, wraz z Ashem wyruszyli do kolejnego miasta w poszukiwaniu przygód. Tam napotkali pewną dziewczynę, która wraz ze swoim Monferno śpiewała i grała na ulicy, próbując zebrać środki na utrzymanie tamtejszego szpitala, jednak bezskutecznie. Na szczęście Ash i spółka zaoferowali jej swoją pomoc i dzięki temu dziewczyna uzbierała kilkaset dolarów.
    Wracając do spotkania z przyjaciółmi, Ash i Serena decydują się w końcu wystąpić, co bardzo podoba się ich przyjaciołom. Następnego dnia mają zamiar się wybrać do rodzinnej Alabastii, jednak ponownie coś ich zatrzymuje. Pikachu nagle dostaje wysokiej gorączki. Z powodu braku siostry Joy w miejscowym centrum Pokemon Ash i Serena decydują się pokazać stworka Brockowi oraz doktorowi Lennoxowi, który błyskawicznie orzeka, iż Pikachu dostał zastrzyk w kark i w jego organizm niezauważenie została wstrzyknięta trucizna, od której niestety biedaczek umiera... :(
    Przerwałeś w bardzo smutnym momencie, drogi Kronikarzu, jednak nie mam Ci tego za złe. Dzięki temu będę miała motywację, by przeczytać kolejne części, gdyż ta bardzo, ale to bardzo mi się spodobała.
    Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...