wtorek, 9 stycznia 2018

Przygoda 083 cz. II

Przygoda LXXXIII

Poszukiwacze zaginionego skarbu cz. II


Poszliśmy razem z Maren do kawiarni „Pod Różą“, w której mogliśmy swobodnie porozmawiać. Tam też usiedliśmy przy jednym wolnym stoliku, zamówiliśmy sobie dwie porcje Berti-Lodów, a także łakocie dla Pikachu, po czym zaczęliśmy rozmawiać.
- A więc opowiadaj, co u Herberta Jonesa - powiedziałem - Z twojej miny mogę się jedynie domyśleć tego, że nie jest z nim najlepiej.
- Cóż... Jesteś naprawdę wart swojej sławy detektywa - odparła na to wesoło Maren, po czym dodała smutno: - Masz niestety rację. Nie jest z nim najlepiej.
- Mój Boże - przeraziłem się nie na żarty - Ale chyba nie chcesz mi powiedzieć, że on...
- Ależ spokojnie. Nic z tych rzeczy. On żyje i na pewno jeszcze długo będzie żył na przekór wszystkim tym, którzy chcą go wyprawić na tamten świat.
- Uff... Uspokoiłaś mnie - powiedziałem, a Pikachu zapiszczał z ulgą - Ale wyjaśnij nam, proszę, co się stało?
- A więc już mówię - Maren przeszła do wyjaśnień - Otóż jego młodszy brat, Allan Jones... Wiesz, to ten, który...
- Który poślubił księżniczkę Stellę i został władcą Złotego Miasta - uśmiechnąłem się wesoło - Pamiętam go. A więc co z jego bratem?
- Otóż jego brat na pewien czas opuścił Złote Miasto i postanowił zająć się poszukiwaniem pewnego tajemniczego skarbu.
- Poważnie? A jakiego skarbu?
- Chodzi o pewną piramidę z czasów istnienia plemienia Inkazeków.
- Inkazeków?
- Tak. To było takie plemię mieszkające na terenie Unovy. Przybyli tam z Ameryki Południowej. Byli uchodźcami uciekającymi przed Cortesem i Pizzarem. Pochodzili oni z różnych plemion i połączyli się w jedno plemię podzielone na kilka szczepów. Przetrwali tam chyba tak z czterysta lat, aż w końcu wykończyli ich plantatorzy kauczuku na przełomie XIX i XX wieku, choć ponoć ich potomkowie dalej gdzieś tam żyją i to w taki sposób, jakby czas się dla nich zatrzymał. Wiesz, bez żadnych elementów cywilizacji i takich tam. No, ale mniejsza z tym. Tak czy siak Allan Jones obecnie szuka piramidy, w której ponoć znajduje się grób jednego z ich władców, a także ogromny skarb.
- Skarb? - zapytałem zaintrygowany.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu, nadstawiając uszu.
- Dokładnie - potwierdziła moja przyjaciółka, powoli jedząc swoje lody - Wielki władca Matuzalemos XIII został w niej pochowany razem z całą masą bogactw.
- Rozumiem, że Allan Jones chce odnaleźć ten skarb?
- Pika-pika-chu?
- Dokładnie tak - uśmiechnęła się Maren - Jednak nie chce go zagarnąć dla siebie. Wręcz przeciwnie, chce on ten skarb przekazać do muzeum. Sam zapewne zadowoli się zaledwie jednym procentem znaleźnego, oczywiście jeśli je w ogóle przyjmie.
- Rozumiem, ale co ma do tego Herbert Jones? Czy chce towarzyszyć swojemu bratu?
- Owszem, bardzo tego chciał, ale widzisz... Kiedy już miał do niego jechać do miejsca, w którym znajduje się ta piramida, został zaatakowany przez bandytów.
- Bandytów?! Boże! I co z nim?!
- Jest obecnie w szpitalu w poważnym stanie. Na szczęście jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
- Chociaż tyle... Czy wie, kto go napadł i dlaczego?
- Nie, ale podejrzewa, że ma to związek z poszukiwaniami jego brata. Herbert uważa, iż ktoś nie chce dopuścić do jego spotkania z Allanem.
- Ale niby po co?
- Nie mam pojęcia. On też tego nie wie, ale być może wszystko się później wyjaśni.
- Rozumiem, że aby wyjaśnić tę sprawę właśnie ja jestem potrzebny, tak?
- Dokładnie. O ile oczywiście nie masz żadnych poważniejszych spraw do załatwienia. Jakiś innych zagadek itp.
Uśmiechnąłem się do niej delikatnie i odparłem:
- W żadnym razie. Jestem wolny oraz do twojej dyspozycji.
- Naprawdę? To wspaniale, Ash! Czy wobec tego, czy możesz już za godzinę być gotowy do drogi?
- Owszem, jeśli mi powiesz, dokąd mamy się udać.
- Do Unovy.
- Do regionu Unova?
- Właśnie tak. To tam znajduje się grobowiec króla Matuzalemosa XIII ze szczepu Czuko-Czuko z plemienia Inkazeków.
- Ech... Lepszych nazw już sobie nie mogli wymyślić?
- Wybacz, ale jeśli masz zastrzeżenia co do nazw, to pretensje kieruj do Inkazeków, nie do mnie. Sama uważam ich nazwę za raczej żałosną, jednak to bez znaczenia.
- Masz rację. Ważne jest, aby odkryć, kto i po co chciałby pozbyć się Herberta Jonesa i jaki ma to związek z poszukiwaniami jego brata.
Spojrzałem na Pikachu, który zapiszczał wesoło, podskakując lekko w górę.
- Pikachu i ja jesteśmy gotowi ruszyć z tobą do Unovy.
- Doskonale! - zawołała Maren - Tylko uprzedź swoich przyjaciół, że się wybierasz w podróż. Serena też do nas dołączy?
Posmutniałem, kiedy mi o niej wspomniała.
- Niestety nie... Ona... Ona wyjechała na wycieczkę i wróci dopiero za kilka dni.
- Rozumiem. To nie będzie mogła z nami płynąć?
- Nie, nie będzie mogła.
- Szkoda, bo bardzo ją lubię.
- Ja także.
Maren uśmiechnęła się wesoło, uznając moje słowa za dobry żart.
- No, ja myślę, że ją lubisz. W końcu to twoja dziewczyna. Tak więc szykuj się. Godzina ci wystarczy, aby wszystko załatwić?
- Powinna. Najwyżej dwie.
- OK. A więc będę na ciebie czekać w porcie, na przystani numer 5.
- Doskonale. Zjawimy się tam razem z Pikachu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło mój starter.

***


Poszedłem do restauracji, aby powiedzieć mojej mamie, co zamierzam zrobić. Ta oczywiście była bardzo zdziwiona tym wszystkim, ale wcale nie oponowała.
- Jesteś już na tyle samodzielny, kochanie, że musisz sam decydować w takich sprawach jak twój wyjazd w celu wsparcia przyjaciela - powiedziała czułym i troskliwym tonem - Oczywiście jako matka uważam, że trochę za szybko wyruszasz w nową podróż, ale też chyba taka twoja dola.
- Taka karma - poprawiłem ją.
- Właśnie - zaśmiała się moja mama - Zresztą nazywaj to sobie tak, jak tylko chcesz. To przecież jest bez znaczenia. Nazwa się nie liczy. Liczy się przede wszystkim to, w jaki sposób wykorzystasz swoje umiejętności, aby pomóc panu Jonesowi i jego bratu.
- Jak je wykorzystam? Oczywiście najlepiej, jak potrafię!
- Nie wątpię, kochanie - mama wpatrywała się we mnie najczulszym wzrokiem, jaki umiała stworzyć - Tak czy inaczej chciałabym cię bardzo prosić w imieniu swoim i innych, abyś uważał na siebie.
- Oczywiście tak właśnie zrobię - obiecałem jej solennie - Choć prawdę mówiąc moje przygody są zwykle niebezpieczne, jednak tak czy siak robię co mogę, aby uważać na siebie.
- Wierzę ci, choć Misty ma w tej sprawie nieco inne zdanie.
- Poważnie? - zaśmiałem się - A co ona mówi?
- Ona uważa, że niepotrzebnie często pakujesz się w kłopoty.
Zachichotałem delikatnie.
- A cóż to za bezpodstawne insynuacje?! Zapewniam cię, mamo, że ja nigdy nie pakuję się niepotrzebnie w kłopoty. Jeśli to robię, to tylko wtedy, kiedy muszę.
- Och, Ash... Co ja z tobą mam? Czasami myślę, że mnie wykończysz tymi swoimi pomysłami. Ale mimo wszystko i tak cię kocham, mój synku.
Następnie objęła mnie mocno i pocałowała delikatnie w czoło.
- Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać.
- Obiecuję ci, mamo. Obiecuję.
Wzruszyła mnie ta czułość z jej strony. Nie dlatego, żebym jej nigdy nie zaznał. Wręcz przeciwnie, mama umiała mi zawsze okazywać miłość, wsparcie i czułość, jednak tak czy inaczej każda chwila, gdy ona to robiła, była po prostu cudowna, a łzy niekiedy same cisnęły mi się na oczy w takich chwilach. Pamiętam, jak kiedyś takie zachowanie z jej strony wywoływało u mnie lekkie zażenowanie, ale obecnie bardzo się cieszę za każdym razem, kiedy ona tak robi - pod warunkiem, że nie robi tego publicznie, bo w sumie lepiej jest, gdy okazuje mi swoje uczucia w takich chwilach, jak ta - gdy nie ma innych osób w pobliżu. W dawnych czasach moja mama lubiła mnie przytulać nawet publicznie, co mnie osobiście niekiedy bardzo irytowało, bo czułem się wtedy jak małe dziecko, za które się nigdy nie uważałem. Na szczęście potem przestała to robić, a jeśli mnie przytulała, to tylko wtedy, gdy byliśmy sami, choć oczywiście czasami nadal się jej jeszcze zdarzało obejmować mnie publicznie, ale to już bardzo rzadko.
- Kocham cię, mój synku - powiedziała mama, gładząc moje włosy - Tak bardzo cię kocham. I pomyśleć, że minęło już siedemnaście lat odkąd przyszedłeś na świat. Jak ten czas leci. To wszystko jest naprawdę bardzo dziwne. A wydaje mi się czasem, jakbym dopiero wczoraj cię urodziła, a dzisiaj proszę... Za niedługo będziesz sam zakładać własną rodzinę.


Parsknąłem delikatnym śmiechem.
- Nie żartuj, mamo. Jeszcze mam na to czas.
- Miło mi to słyszeć, ale chcę, żebyś wiedział, że gdybyś coś, to chętnie zostanę babcią.
- Mamo, proszę - zarumieniłem się lekko - Co cię tak nagle naszło?
- Nie wiem, skarbie... Ale przypomniałam sobie teraz, jak pewnego razu przyszli tutaj Dave i Megan, dzieci twoje i Sereny z przyszłości. Były po prostu przeurocze. Wielka szkoda, że już ich nie ma między nami.
- Spokojnie. Doczekasz się ich, obiecuję ci to.
- Trzymam cię więc za słowo, kochanie, choć nie musisz się z tym wszystkim spieszyć.
- Mam nadzieję, bo nie palę się do tego. Mam jak na razie inne sprawy na głowie.
- Jak na razie miej na głowie czapkę - zaśmiała się mama, zakładając mi na głowę czapkę z daszkiem - A samą głowę miej mocno na karku, aby ci nie spadła za szybko.
Potem spojrzała mi w oczy i dotknęła delikatnie mojej twarzy.
- Ech... Pomyśleć, że kiedyś sięgałeś mi ledwie do kolan i czepiałeś się mojej spódnicy, a teraz co? Jesteś już tak wysoki, jak ja, a coś mi mówi, że jeszcze urośniesz.
- Bardzo być może, mamo. No, dobrze. Muszę już iść.
- Dobrze, kochanie. Idź więc, ale proszę... Uważaj na siebie. A tak przy okazji... Gdzie masz się spotkać z Maren?
- W porcie, na przystani numer pięć. A czemu pytasz?
- A po nic. Tak tylko pytam z czystej ciekawości.
Nie dowierzałem jej, gdy to mówiła i czułem, że ona coś planuje, ale nie miałem żadnej pewności w tym względzie. Poza tym miałem ważniejsze sprawy na głowie niż wnikanie w to, co ona planuje. Dlatego też poszedłem do kuchni pożegnać moich przyjaciół przed wyjazdem. Oni zaś oczywiście nie chcieli mnie samego puścić na tę wyprawę, ale ja nie zgodziłem się, aby którekolwiek z nich ze mną jechało.
- Mam poważne obawy, że ta wyprawa będzie dosyć niebezpieczna - powiedziałem ponuro - Dlatego też nie chcę nikogo z was narażać.
- Jasne, bo to niby dla nas pierwszyzna? - zaśmiała się Melody.
- Właśnie! A bo to pierwszy raz wpakowałeś w nas kłopoty? - dodała złośliwym tonem Misty.
- No, niby tak... Ale im mniej będę to robił, tym lepiej - odparłem - Poza tym nie mam czasu, aby czekać na was, aż się spakujecie.
- Możemy się szybko spakować - powiedziała Bonnie.
- No, właśnie! Co to dla nas?! - zapytał wesoło Max.
- Wybaczcie, ale nie mam czasu. Muszę już iść. Ale najpierw mam do ciebie małe zadanie, stary.
Chłopak bardzo wesoło poprawił sobie palcem okulary na nosie, po czym bardzo dumnym tonem zawołał:
- Doskonale! A więc mów, stary! Co mam dla ciebie zrobić?
- Znajdź mi dane na temat gościa o nazwisku Dominique Vidoque.
- To facet czy babka?
- Sęk w tym, że nie wiem, ale jest ponoć powiązany z pewną firmą o nazwie „Błysk“.
- Tej, co produkuje pastę do zębów? - zapytała Melody.
- Właśnie tej - potwierdziłem.
- Rozumiem. Nie ma sprawy! - zawołał wesoło Max i zasalutował mi po wojskowemu - Możesz na mnie liczyć, szefunciu!
Poczochrałem mu delikatnie włosy.
- Mam nadzieję, bo potrzeba mi tych informacji.
- Nie ma sprawy. Tylko jak ja ci je przekażę, skoro wyjeżdżasz?
- Sam się z tobą skontaktuję w tej sprawie, bądź więc wieczorem pod telefonem. Dasz radę znaleźć je na dzisiaj?
- Postaram się.
- A więc postaraj się. Liczę na ciebie.
Max zrobił dumną minę.
- Słyszycie, przyjaciele? Ash na mnie liczy! To chyba mówi samo za siebie, kochani!
- Owszem, mówi aż za mocno - mruknęła Bonnie.
Parsknąłem delikatnie śmiechem, po czym pożegnałem się z nimi i bardzo zadowolony poszedłem do domu. Tam zaś spakowałem do plecaka wszystkie niezbędne rzeczy i ruszyłem w kierunku portu. Aby zdążyć na czas, pojechałem tam moim starym rowerem (tym jednoosobowym).

***


Jechałem w kierunku portu, kiedy nagle ktoś stanął na środku ścieżki. Była to wysoka kobieta ubrana w dość dziwaczny strój. W ostatniej chwili wyhamowałem, wołając:
- Oczu pani nie ma, czy co?! Mogłem panią rozjechać!
Kobieta odwróciła się do mnie przyjaźnie, a następnie powiedziała:
- Spokojnie, Ash. Nie mogłeś mnie rozjechać, bo jestem czujniejsza niż myślisz.
- Madame Sybilla! - zawołałem zdumiony - Co pani tutaj robi?
- Jak zwykle przychodzę tam, gdzie potrzeba mojej przepowiedni - powiedziała kobieta - W każdym razie cieszę się, że cię spotkałam.
- Szukała mnie pani? - zapytałem.
- Owszem, szukałam cię. Miałam nadzieję, że zastanę cię zanim stąd wyjedziesz.
- Aha... Bo niby na środku morza by mnie pani nie znalazła?
Kobieta parsknęła delikatnym śmiechem.
- Oczywiście, że takie coś jak środek morza czy oceanu nie stanowi dla mnie żadnej przeszkody, aby znaleźć osobę, której szukam, jednakże wolę rozmawiać na lądzie niż na wodzie.
- Rozumiem - uśmiechnąłem się lekko - A więc co panią sprowadza? Tylko proszę mówić szybko, bo jadę do portu i nieco się spieszę.
- Wiem o tym. Wiem, jaki jest cel twojej wyprawy i dokąd zmierzasz. Wiem również, jak się ona zakończy.
- Poważnie? Ale coś mi mówi, że mi tego pani nie powie.
- Nie powiem ci, bo nie warto wiedzieć wszystkiego. Jednak mogę ci powiedzieć coś niecoś w tej sprawie.
- A co konkretnie może mi pani powiedzieć?
- To, że twoja wyprawa będzie obfitować w liczne niebezpieczeństwa i bądź gotowy na to.
- Zawsze jestem na to gotowy, proszę pani.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Sybilla uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- To naprawdę brzmi bojowo, lecz mimo wszystko nie wiesz jeszcze, jak poważne ryzyko czeka na ciebie i twoją ukochaną.
Spojrzałem na kobietę przerażony jej słowami.
- Serena?! Coś jej grozi?! Co takiego?!
- Nie mogę ci tego powiedzieć. Każdemu mówię jedynie jego historię, nie czyjąś inną. Chyba, że obie się ze sobą pokrywają. Tym razem też tak będzie. Będziesz musiał porzucić swoją misję, aby pomóc ukochanej.
- Kiedy? I co zagraża Serenie?
- Dowiesz się tego w swoim czasie. Wiedz jednak, że nie powinieneś był pozwolić jej jechać samej.
- Nie pojechała sama.
- Miałam na myśli, że nie powinna ona płynąć bez ciebie.
- Co miałem zrobić? Zatrzymać ją siłą?
- Nie... Płynąć z nią mimo wszystko.
- Ale gdybym z nią popłynął, to nie mógłbym teraz pomóc Herbertowi Jonesowi.
- W sumie racja - zaśmiała się Sybilla, masując sobie lekko podbródek wzorem mojej osoby - Tak czy siak musisz wykonać swoje zadanie, ale też pomóc swojej ukochanej. Nie zaniedbaj żadnej ze swoich misji, przyjacielu.
- Dobrze... Tak właśnie zrobię. A co z Sereną? Może ją pani ostrzec?
- Mogę to dla ciebie zrobić. Nie widzę przeszkód.
- To dobrze, dziękuję pani. A co do mojej misji... Czy mogłaby mi pani udzielić więcej rad?
- Słynny Sherlock Ash prosi mnie o radę? - zaśmiała się wesoło kobieta - Spokojnie, jeszcze ją otrzymasz, gdy nadejdzie pora. Na razie chciałam ci jedynie oznajmić, że będziesz miał przed sobą poważne niebezpieczeństwo. Możesz jeszcze zawrócić.
- Nie... Nie zawrócę - powiedziałem stanowczym tonem - Nie mogę. Obiecałem pomóc braciom Jones i dotrzymam danego słowa.
- Choćbyś nawet miał przypłacić to życiem. Tak, wiem - uśmiechnęła się zadowolona moimi słowami Madame Sybilla - Takie są wszak zasady prawdziwego detektywa i chwała ci za to, ale w miarę swoich możliwości postaraj się walczyć tak, aby przeżyć, a nie zginąć. Dobrze?
- Już mnie ktoś dzisiaj prosił o coś podobnego. Obiecuję jednak, że tak właśnie zrobię.
- A więc uważaj na siebie i czekaj na następne wskazówki.
- Następne? A to teraz udzieliła mi ich pani?


Kobieta uśmiechnęła się wesoło.
- Nie musiałam. Swoją misję wykonałam i to się liczy.
- Pani misję? Jaką misję?
- Zobaczysz, przyjacielu. Zobaczysz.
Następnie odeszła w sobie tylko znanym kierunku. Ja zaś spojrzałem zdumiony na Pikachu i powiedziałem:
- Ona zawsze musi mówić zagadkami, prawda?
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Właśnie... Ona chyba ma to w genach, tak jak my mamy w genach pakowanie się w kłopoty - zachichotałem.
Następnie wskoczyłem na rower i zacząłem jechać w kierunku portu. Nie wiedziałem, o co może chodzić kobiecie, ale podejrzewałem, że bardzo szybko się tego dowiem. Jak zwykle, przeczucie mnie nie myliło, ponieważ ledwie dojechałem do portu, a już było mi dane poznać odpowiedź na to pytanie.
- Cześć, Ash! Cześć, Pikachu! - zawołała Maren, stojąc w swojej łodzi, gdy mnie zauważyła.
- Cześć, Maren! - odkrzyknąłem jej radośnie, podchodząc wraz z moim starterem w kierunku jej łodzi.
- Miło mi, że się zjawiliście. Już się bałam, że nie przyjdziecie.
- My mielibyśmy nie przyjść i przepuścić szykującą się właśnie świetną zabawę? Jeszcze czego - zachichotałem - Ty nas chyba nie znasz, skoro tak myślisz.
Maren wybuchła gromkim śmiechem.
- Spokojnie, przyjaciele. Znam was bardzo dobrze i wiem, że nigdy byście nie zrezygnowali z dobrej podróży pełnej przygód. Ja również tak mam. No, ale nieważne. Jesteście tutaj i to się liczy.
Następnie popatrzyła ona na nas, mówiąc:
- Mam wielką nadzieję, że nie zmienicie w ostatniej chwili zdania i nie zechcecie zrezygnować z podróży.
- Nie ma mowy! - zawołałem bojowo - Nigdy w życiu! My nigdy nie rezygnujemy!
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Podobnie, jak my! - usłyszałem za sobą znajomy głos.
Odwróciłem się za siebie i zauważyłem wówczas Misty biegnącą w moją stronę. Za nią biegli Brock oraz Latias.
- Wy tutaj? - zdziwiłem się - A co wy tutaj robicie?!
- Zaraz wyplujemy płuca! - jęknął Brock, próbując złapać oddech - Biec tutaj sprintem nie jest wcale przyjemnie.
- Na szczęście Latias nas poniosła przez około połowę drogi - dodała Misty - Ale potem zabrakło jej sił i musieliśmy biec.
- Latias? - zdziwiłem się - Jak ty ich podniosłaś swoimi łapkami?
Moja przyjaciółka zachichotała delikatnie, po czym pokazała mi na migi odpowiedź „Nie było to łatwe“.
- Domyślam się, że nie było łatwe - odparłem ze śmiechem - Ale skąd wy w ogóle wiedzieliście, gdzie jestem? Nie mówiłem wam tego.
- Ale powiedziałeś to swojej mamie, a ona przekazała to nam - odparła na to Misty - Posłała nas, abyśmy płynęli z tobą.
- Was? A dlaczego właśnie was? - spytałem zdumiony.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Bo my akurat się jej nawinęliśmy - zaśmiał się wesoło Brock - Tak czy inaczej płyniemy tam z tobą!
- Super! Im nas więcej, tym weselej! - zawołała Maren.
- Nie! Ja nie mogę się na to zgodzić! - krzyknąłem oburzony - Czy nikt z was nie pomyślał, aby mnie zapytać o zdanie?
- A niby po co? - spytała złośliwie Misty - Jakbyśmy nie wiedzieli, że i tak się nie zgodzisz?
- Racja, Ash - poparł ją Brock - Naprawdę doceniamy to, iż nie chcesz narażać na niebezpieczeństwo żadnego z nas, ale musisz niestety przyjąć do wiadomości, że cokolwiek zrobisz, my i tak popłyniemy z tobą.
- Właśnie - zaśmiała się rudowłosa - Nie licz, że cokolwiek zmienisz w tej sprawie.
Latias zachichotała delikatnie i skinęła głową.
- Ty też chcesz ze mną płynąć?
Pokazała mi na migi, że bardzo by chciała, ale ma dzisiaj uczyć się od mojej mamy, jak szykować ciasto czekoladowe.
- Rozumiem. Może to i lepiej? Tam będzie pełno obcych ludzi, którzy mogą ci w jakiś sposób zagrozić. Lepiej, abyś się nie pchała między nich. Lepiej więc zostań tutaj, gdzie jesteś bezpieczna. Nie zapominaj w końcu, że nie jesteś zwykłym człowiekiem, tylko... No, sama wiesz.
Ona skinęła głową na znak, że oczywiście rozumie, o co mi chodzi.
- Właśnie... A więc czy zrobisz coś dla mnie?
Latias zapytała na migi, co ma zrobić.
- Weź mój rower i odwieź go do mamy, bo sam nie mogę tego zrobić, w końcu płynę do Unovy, a wolę nie zostawiać go tutaj.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie radośnie, po czym skinęła wesoło głową na znak, że zrobi to.
- Doskonale. A więc do zobaczenia, Latias.
Mityczna Pokemonka w ludzkiej postaci objęła mnie radośnie za szyję i pocałowała czule w policzek, a następnie wzięła mój rower.
- Trzymaj się, mała - zaśmiałem się wesoło i pomachałem jej ręką - Chodź, Pikachu. Pora już na nas.
- Właśnie! Dość gadania, wyprawa czeka! - dodała Misty, wsiadając na pokład łodzi Maren.
- Nie inaczej - zaśmiał się Brock, robiąc to samo.
Powoli wsiadłem do łodzi, a wówczas nasza pani pilot włączyła silnik łodzi i ruszyliśmy w drogę. Następnie popłynęliśmy w kierunku Unovy. Ja zaś patrzyłem jeszcze długo na przystań, na której to stała Latias z moim rowerem, machająca nam wesoło ręką.
- Trzymaj się, mała - powiedziałam cicho.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Płynęłam powoli statkiem „Jutrzenka“ przed siebie w kierunku wyspy, która była celem mojej podróży. Siedziałam w swojej kajucie razem z May i Dawn.
- Nadal nie masz najmniejszych nawet wątpliwości, że słusznie robisz płynąc tym statkiem? - zapytała mnie May.
- Może i mam, ale cóż... Już za późno, abym się miała wycofać. Poza tym nie dam Ashowi satysfakcji.
- Nadal jesteś zawzięta, aby mu dokuczyć?
- Zaraz tam zawzięta. Po prostu wolę mieć rację w tym wypadku. W tym konkretnym wypadku wolę dowieść Ashowi, że nie ma się co o mnie bać.
- Rozumiem. A jeśli Ash ma rację? - spytała Dawn.
- Jeżeli macie obawy, to czemu ruszacie ze mną w drogę? - dodałam nieco zgryźliwym tonem.
- Bo ktoś cię musi pilnować, wariatko - zaśmiała się May - A poza tym obowiązuje nas nasza przysięga, zasada muszkieterów. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. No i ktoś musi cię pilnować, gdy ty na własne życzenie szukasz guza.
- Na własne życzenie szukam guza? Być może, ale może się mylicie.
- Jeśli się mylimy, to cię przeprosimy - powiedziała Dawn.
- Masz nasz słowo - dodała May.
Uśmiechnęłam się do nich wesoło, po czym powoli wyszłam z kajuty i zadowolona zaczęłam chodzić po pokładzie. Wokół mijali mnie najróżniejsi pasażerowie, jednak ja nie zwracałam na nich najmniejszej uwagi zajęta własnymi myślami. Podeszłam powoli do relingu i oparłam się o niego, patrząc na wodę.
- Nie ma co gadać. Jestem po prostu walnięta. A co, jeśli Ash ma rację? Może powinnam zawrócić?
- Teraz to chyba trochę za późno, panienko - usłyszałam obok siebie dość znajomy głos.
Spojrzałam uważnie w kierunku osoby, która wypowiedziała te słowa. Wówczas to zauważyłam Madame Sybillę.
- A niech mnie! To pani?! - zawołałam zdumiona - Znowu mnie pani nachodzi? Co pani tutaj robi?
- Przyszłam zobaczyć, jak się pakujesz na własne życzenie w kłopoty - powiedziała kobieta.
Wpatrywałam się w nią uważnie i zarazem bardzo zaintrygowana.
- Naprawdę coś mi grozi?
- Oczywiście, że grozi - odparła na to jasnowidząca - Grozi ci zawsze i wszędzie. Gdzie byś nie poszła, to zawsze ci coś może grozić. A to jedno, a to drugie. Może ci dachówka spaść na głowę lub poślizgniesz się na skórce od banana przypadkiem rzuconej... Tak czy siak zawsze może coś złego cię spotkać. Jednak powiedz mi, po co się na własne życzenie pchać tam, gdzie doskonale wiesz, że oberwiesz niezłego guza?
- Więc pani uważa, że mnie tam coś na tej wyspie może spotkać?
- Ja tak nie uważam, ale tak mówią fakty. Na własne życzenie pchasz się prosto w kłopoty.
- Ale co mnie tam czeka?
- Sama się przekonasz, kochanie. Chyba, że wolisz zrezygnować.
- Zrezygnować?
- Tak... Zawrócić ze złej drogi, póki jeszcze czas.
- Ale niby jak mam to zrobić?
- To proste. Wyskoczysz za burtę tego statku i wrócisz wpław.
- Chyba pani żartuje! Przecież to niemożliwe!
- Doprawdy? A jak to jest możliwe, że sobie ze mną rozmawiasz teraz ze mną, chociaż nie jestem wcale pasażerem tego statku?
- Fakt, to jest argument - zaśmiałam się - No, ale wracanie wpław nie wchodzi w grę. Pływam doskonale, ale nie jestem Magikarpem. Nie dopłynę do Alabastii.
- Gdybyś zechciała, mogłabyś znaleźć jakiś środek transportu. Ja zaś mogłabym ci w tym pomóc. Więc jak? Chcesz?
- A co z May i Dawn? Nie mogę je tu zostawić.
- Więc weź je ze sobą.
- Też mają płynąć wpław?
- Tak, chyba, że nauczyły się już latać.
- Mało prawdopodobne.
- Więc zostajesz tutaj?
- Tak... Tylko proszę mi powiedzieć... Co mi grozi? Dlaczego?
- Nie mogę ci zbyt wiele powiedzieć poza tym, że sama się niedługo przekonasz co i jak.
Następnie pogłaskała mnie delikatnie po głowie.
- Wszystko będzie dobrze. Dasz sobie radę. Jesteś bystra i zaradna. W końcu jesteś Serena Evans. Doktor Watson swego ukochanego.
- Wiem o tym, ale nie jestem doskonała pod każdym względem.
- Nikt nie jest, kochanie.


Kobieta popatrzyła na mnie, a ja dodałam:
- Prawdę mówiąc jestem ciekawa, co mnie czeka na tej wyspie. Czy na pewno to zło mnie spotka?
- Zło, które tam czeka, cię nie ominie, ale możesz liczyć na dobro, jakie znajdziesz. Tylko musisz w nie uwierzyć.
- Czy to rada na przyszłość?
- Owszem i to na najbliższą przyszłość.
- Ale co ona oznacza?
- Sama się dowiesz w swoim czasie. I wiesz co? Może nawet dzięki temu wszystkiemu, co zrobiłaś wyniknie coś dobrego dla was wszystkich. Nigdy nic nie wiadomo.
- Znowu mówi pani zagadkami.
- Taka już jestem. Taka moja natura. Czy byłabym sobą, gdybym była inna?
Następnie uśmiechnęła się do mnie i dodała:
- Jedno jest pewne... Cokolwiek zrobisz, to już nie zawrócisz, podobnie jak Ash. Dlatego też zadbaj o to, aby twoje czyny obróciły się tylko na twoją korzyść. Pamiętaj, że ze wszystkiego może wyniknąć jeszcze dobro, nawet ze złego. Nigdy nic nie jest przesądzone ani spisane na straty.
Jej słowa dały mi bardzo wiele do myślenia. Spojrzałam więc na morze i uśmiechnęłam się delikatnie, w głowie rozważając słowa kobieta.
- Rada jak najbardziej mądra, ale czy można wyciągnąć z nich jakieś korzyści na obecną sytuację?
Następnie spojrzałam w kierunku Sybilli, ale jej już nie było. Zniknęła, jak to zwykle robiła.
- Szkoda... Miałam nadzieję, że powie mi coś więcej.
Potem pomyślałam przez chwilę nad swoim dalszym losem i poszłam do kajuty, gdzie czekały na mnie moje przyjaciółki.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Kiedy dopłynęliśmy w końcu do brzegów Unovy, Maren natychmiast znalazła najbliższy port, w którym zostawiliśmy jej łódź, a następnie razem ruszyliśmy w drogę do najbliższego szpitala. Tam też to właśnie przebywał detektyw Herbert Jones.
- Mam tylko nadzieję, że nic złego go nie spotkało przez ten czas, gdy ciebie nie było - powiedział Brock.
- Właśnie - dodała Misty - Nie powinnaś go zostawiać samego, skoro nie dawno ktoś chciał go zabić.
- Spokojnie, znam tutejszą pielęgniarkę. Jest moją przyjaciółką, a więc na pewno nie zrobi mu krzywdy ani też nie pozwoli, aby ktoś inny to zrobił - odparła Maren.
- Ja tam uważam, że w takich sprawach nikomu nie można ufać - rzekł na to Brock.
Misty wymownie odsunęła się od niego na jeden krok.
- Właśnie. Nikomu - powiedziała.
Uśmiechnąłem się lekko wiedząc doskonale, że dziewczyna po prostu robi sobie żarty. Zadowolony powoli wszedłem do szpitala razem z resztą naszej kompanii. Chwilę później zastaliśmy pewną dość uroczą pielęgniarkę będącą blondynką o niebieskich oczach, z kształtnym noskiem oraz ładnymi ustami układającymi się w piękny uśmiech.
- Witajcie, kochani. W czym mogę wam pomóc? - spytała.
Brock na jej widok zgłupiał całkowicie. Podbiegł do niej i złapał ją za ręce, wołając:
- Jeśli chodzi o mnie, to możesz mi pomóc umawiając się ze mną, moja ty ślicznotko!
- Słucham? - spytała zdumiona pielęgniarka.
Nie usłyszała jednak odpowiedzi, ponieważ Misty złapała Brocka za ucho i odciągnęła go od niej, mrucząc:
- Przestaniesz wreszcie przynosić mi wstyd, ty lowelasie?!
Maren, ja i Pikachu zachichotaliśmy delikatnie.
- Witaj, Dolores. My do Herberta Jonesa. Mam nadzieję, że ma się już lepiej.
- Owszem, zdecydowanie lepiej - odpowiedziała jej pielęgniarka, która wyraźnie miała na imię Dolores i wiele wskazywało na to, że właśnie to jest ta przyjaciółka, o której mówiła nam Marem - Zaprowadzę was.
Kiedy szliśmy do sali, na której leżał detektyw, pielęgniarka mówiła:
- Wiecie, cieszę się, że przyjechaliście. On ciągle o tobie mówił. I o tobie, chłopcze.
- O mnie? - zdziwiłem się.
- Pika-pika? - dodał zdumiony Pikachu.
- A i owszem - pokiwała lekko głową pielęgniarka - Ty w końcu jesteś Sherlock Ash, ten słynny śledczy, uczeń pana Jonesa.
- Uczeń? No, w sumie można tak to ująć - uśmiechnąłem się - A skąd pani wie, kim ja jestem?
- Pan Jones wiele mi o tobie mówił. Opisał mi ciebie tak dokładnie, że trudno, abym cię nie poznała, mój drogi. Poza tym pamiętam cię doskonale z Mistrzostw Świata w Kalos.
- Oglądała je pani?
- Owszem, bardzo mnie interesują, choć to nie ten region, ale zawsze co świat Pokemonów, to świat Pokemonów. Wszystko, co w jakiś sposób jest z nim związane mnie interesuje.
- Kobieta renesansu - mruknęła złośliwie Misty widząc, jak Brock ślini się dalej na widok pielęgniarki.
- Tak... Istotnie jest po prostu oszałamiająca - dodał mój przyjaciel.
- Ech... On się chyba nigdy nie zmieni - jęknęła rudowłosa.
- Nie trać nadziei. Miłość czyni cuda - zaśmiałem się wesoło.
- Chyba raczej sprawia, że ludzie głupieją. Mamy tutaj tego najlepszy przykład - Misty jak zwykle była sceptycznie nastawiona do kwestii uczuć.
W końcu weszliśmy do sali, na której leżał detektyw Herbert Jones. Kiedy zobaczyłem tego biedaka, byłem w niemałym szoku. Miał on pierś i czoło owinięte bandażem, a lewą nogę całą w gipsie. Nie wyglądał najlepiej, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ponieważ po dokładnej obserwacji łatwo było dostrzec, że mimo tego wszystkiego humor ma wręcz wyśmienity.
- Witajcie, kochani! - zawołał wesoło - Maren! Ash! Pikachu! Miło was znowu widzieć.
Podeszliśmy do łóżka pacjenta, który rozpromienił się na nasz widok.
- Cieszę się, że pana widzę, panie Jones.
- Ja również się cieszę, mój chłopcze - powiedział detektyw, nie tracąc uśmiechu z twarzy - Pikachu, kochany druhu! Wyglądasz jeszcze lepiej niż poprzednio. Przygody z Ashem ci służą?
- Jeszcze jak, proszę pana - odparłem.


Pikachu wskoczył lekko na pierś detektywa, który delikatnie pogłaskał go za uszami. Następnie popatrzył on też na Brocka i Misty.
- Ciebie, kolego, to ja już chyba kiedyś widziałem.
- Tak, proszę pana - rzekł Brock bardzo zadowolony z tego, że słynny detektyw go zapamiętał - Nazywam się Brock Wandstorf, przyjaciel Asha. Poznaliśmy się wtedy, kiedy rozwiązywał pan sprawę kradzieży naszyjnika na statku „Królowa Mórz“.
- Ach, tak! Rzeczywiście! - zawołał wesoło mężczyzna - Masz rację! Wtedy towarzyszyli wam też taki okularnik i jego starsza siostra.
- Max i May! - zaśmiałem się - Niestety, nie ma ich tutaj z nami.
- Szkoda... Chętnie bym ich znowu zobaczył. A gdzie teraz są?
- Max w Alabastii, a May nie wiem... Popłynęła z moją dziewczyną na taką jedną wycieczkę.
- Rozumiem. A więc dlatego twoja ukochana ci dzisiaj nie towarzyszy? Wielka szkoda... - detektyw spojrzał na Misty - Ale my chyba nie mamy przyjemności się znać, prawda?
- Prawda, proszę pana - potwierdziła moja przyjaciółka - Jestem Misty Macroft, jedna z najstarszych przyjaciół Asha. Znaczy nie w sensie wieku, ale w sensie długiej liczby lat, które się już znamy.
- Rozumiem - parsknął lekkim śmiechem mężczyzna - Cieszę się, że cię mogę poznać, Misty. Ash ma wielu oddanych przyjaciół. To prawdziwy szczęściarz, musisz to przyznać.
- Tak, przyznaję - rudowłosa spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
Poprawiłem sobie czapkę na głowie, po czym dodałem:
- Proszę pana...
- Prosiłem cię już kiedyś, abyś mówił do mnie po imieniu, Ash... W końcu jesteśmy kolegami po fachu, a prócz tego słowo „pan“ mnie postarza.
Parsknęliśmy śmiechem, słysząc jego słowa, ale skoro tak sobie życzył, to niech tak będzie. Poza tym rzeczywiście, podczas przygody w Złotym Mieście poprosił on mnie o to, aby mówił do niego na „ty“. Skoro tak mu się lepiej ze mną rozmawiało, nie ma sprawy.
- Maren mówiła mi, że pana... Ekhem... To jest, że TWÓJ młodszy brat poszukuje obecnie jakiegoś skarbu.
- Nie jakiegoś tam skarbu, ale samego skarbu króla Matuzalemosa XIII - zauważyła Maren.
- Tak, wiem - spojrzałem na nią groźnie, po czym kontynuowałem swój wywód: - Mówiła mi też, że podejrzewasz, iż ktoś nie chce dopuścić do twojego spotkania z bratem.
- Tak, to prawda - potwierdził Herbert Jones - To wszystko prawda. W każdym razie ja tak uważam.
- Ale dlaczego ktoś nie chce, żebyście się spotkali? - spytała Misty.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Nie mam pojęcia - detektyw rozłożył bezradnie ręce - Choć właściwie posiadam pewne podejrzenia w tej sprawie, ale nie są one pewne, więc wolę nie rzucać oskarżeniami na prawo i lewo.
- Proszę mówić - poprosił Brock.
- Mów śmiało, Herbert! - zawołała Maren.
- Herbert... No, proszę. Jesteście już po imieniu - zaśmiała się Misty.
Dziewczyna zachichotała delikatnie, a jej twarz spłonęła rumieńcem.
- Tak jak my wszyscy w tym gronie.
Detektyw Jones tymczasem poprosił, abym usiadł bliżej, a kiedy już to zrobiłem, to pochylił się lekko w moją stronę i powiedział:
- Sprawa jest naprawdę poważna. Mój brat napisał do mnie dzisiaj list, który potwierdził moje dotychczasowe obawy.
- A jakie były twoje obawy? - spytałem.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Obawiałem się, że ktoś chce przejąć skarb dla siebie - odparł na to Herbert Jones.
- Kto taki?
- Nie wiem. Podejrzewałbym tego drania Eustace’a Springe’a, ale to niemożliwe, żeby on za to odpowiadał.
- A to dlaczego?
- Bo posłałem go za kratki dwa miesiące temu.
- Mógł uciec.
- Może i mógł, ale kontaktowałem się już w tej sprawie z tamtejszym naczelnikiem więzienia. To mój znajomy. Zaprzecza, jakoby ten drań uciekł, ale czy mogę mu wierzyć?
- A kim dokładnie jest Eustace Springe?
- Szef szajki złodziei. Niezły drań. Pół roku na niego polowałem zanim go dopadłem. Obawiam się, że drań nawet z więzienia ma możliwość, aby skrzywdzić mnie i mojego brata oraz dobrać się do skarbu. Zresztą pal licho ten skarb! Zależy mi przede wszystkim na bracie. Allan ma przeszukiwać piramidę w towarzystwie swoich paru pomocników. Jeżeli jeden z nich lub wszyscy pracują dla Springe’a, to wówczas...
- Rozumiem - pokiwałem głową - Mam znaleźć tego zdrajcę?
- Dokładnie tak. A jedyny sposób, żeby tego dokonać, to dołączyć do ekipy poszukiwawczej.
Uśmiechnąłem się zadowolony i zacisnąłem bojowo pięść.
- Znajdę tego drania! Możesz być tego pewien.
Herbert Jones popatrzył na mnie z radością.
- Miałem nadzieję, że to powiesz, drogi chłopcze.
- A ja, że tego nie powie - dodała nieco złośliwie Misty.
Chwilę później wszyscy parsknęliśmy śmiechem.

***


Ponieważ była już późna pora, to postanowiliśmy zostać na noc w miejscowym Centrum Pokemon, które znajdowało się niedaleko szpitala dla ludzi. Jedynie Maren uparła się, aby zostać przy Herbercie Jonesie, dlatego też ustawiła sobie polówkę niedaleko jego łóżka i tam się przespała, z kolei ja, Pikachu, Misty i Brock wzięliśmy sobie pokoje w Centrum. Nim jednak poszliśmy spać, to postanowiłem jeszcze zadzwonić do Alabastii. Byłem bardzo ciekaw, czy Max dowiedział się już czegoś w sprawie, która mnie interesuje.
- Cześć, Ash! - zawołał wesoło mój przyjaciel, kiedy tylko jego postać ukazała się na ekranie aparatu telefonicznego - Miło mi cię znowu widzieć.
- Ciebie również, Max - zaśmiałem się wesoło.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
Obaj cieszyliśmy się, że widzimy go teraz całego i zdrowego, a do tego jeszcze uśmiechniętego od ucha do ucha. Byliśmy już nieco niespokojni, bo przecież wszystko mogło się wydarzyć od tej chwili, w której ja i Pikachu opuściliśmy Alabastię. Jednak nie chcieliśmy panikować i dlatego właśnie zadzwoniliśmy, aby się tego dowiedzieć, a przy okazji wypytać Maxa.
- Mam nadzieję, że u was wszystko jest w porządku - powiedziałem.
- Owszem, niczego sobie - uśmiechnął się do mnie mój przyjaciel - A co niby mogłoby się wydarzyć?
- Sam nie wiem. Dosłownie wszystko. Wiesz, jak to jest... Czasami pod moją nieobecność ktoś nagle przyjeżdża do Alabastii i robi wam tam niezłe zamieszanie.
Max parsknął śmiechem, słysząc moje słowa.
- Co cię tak bawi? - spytałem zdumiony.
- Misty ma jednak rację, gdy mówi, że jesteś nieco próżny. Uważasz, iż jesteś tak groźny dla świata przestępczego, żeby wysyłał on swoich ludzi do Alabastii tylko pod twoją nieobecność, bo boją się działać wtedy, kiedy ty tam jesteś?
Zaśmiałem się i lekko zarumieniłem.
- Ciekawa teoria i być może jest w niej sporo prawdy, jednak to teraz jest bez znaczenia. Chciałbym wiedzieć, czy wszystko u was w porządku.
- Jak najlepszym, jednak coś mi mówi, że nie tylko po to do mnie zadzwoniłeś, prawda?
- Oj, Max... Ty naprawdę jesteś bardzo bystry.
- Nie jest to żadna wielka bystrość, przyjacielu, choć przyznaję, że nie brakuje mi geniuszu, odkąd pomagam ci rozwiązywać zagadki.
Westchnąłem głęboko, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Jego próżność mnie chwilami strasznie bawiła.
- Jesteś naprawdę zabawny, wiesz?
- A niby dlaczego?
- May jakiś czas temu mówiła mi, że jesteś nieźle próżny. Widzę, iż miała rację.
Max popatrzył na mnie z ironią. Widać niezbyt spodobała mu się moja uwaga, jednak postanowił zachować to dla siebie, po czym rzekł:
- Chcesz na pewno wiedzieć, czego się dowiedziałem na temat tego gościa o nazwisku Dominique Vidoque, prawda?
- Owszem, przede wszystkim w tej sprawie dzwonię. A więc co wiesz o tym panu bądź pani?
- To jest mężczyzna - odparł Max - W wieku około czterdzieści lat, bez nałogów, bardzo sumienny pracownik firmy „Błysk“ produkujących pastę do zębów, kremy do rąk i inne takie kosmetyki kąpielowe.
- Masz bardzo dokładne informacje.
- A i owszem. Wdałem się w dyskusję na czacie z jedną pracowniczką tej firmy. Oczywiście nie napisałem jej, ile mam naprawdę lat. Dość szybko dowiedziałem się wszystkiego, co chciałem wiedzieć.
- Rozumiem. A więc firma istnieje naprawdę?
- Jak najbardziej. Dominique Vidoque jest tam dyrektorem do spraw marketingu.
- Czyli wszystko się zgadza.
- Owszem, ale mam mały problem.
- Jaki?
- Próbowałem do niego zadzwonić, ale niestety nie odbiera telefonu.
- Dzwonić do niego? W jakim celu do niego dzwoniłeś?
- Clemont powiedział, że lepiej będzie, aby się dowiedzieć, czy ten człowiek pisał do Sereny i ciebie w sprawie wycieczki na Wyspę Ogden.
- Aha... Podejrzewasz, że mimo wszystko to może być oszustwo?
- To ty powinieneś to podejrzewać, panie detektywie, nie ja. W końcu to nie moja dziewczyna popłynęła być może po niebezpieczeństwo.
- Być może po niebezpieczeństwo? Ciekawie to ująłeś.
- Tak czy siak, Ash, zamierzam dzwonić do tego kolesia aż do skutku.
- A czemu wcześniej nie mogłeś do niego zadzwonić?
- Mogłem i dzwoniłem - wyjaśnił mi Max - Po prostu nie mogłem się z nim rozmówić, bo koleś nie odebrał telefonu.
- Nie odebrał?
- Nie. Odebrał tylko jego sekretarz, który powiedział, że szefa nie ma i żebym dzwonił następnego dnia.
- Rozumiem. Cóż... Dobrze. Zadzwoń i dowiedz się czego możesz, a potem przekaż mi te informacje.
- W jaki sposób to zrobię? Tak, jak teraz?
- Tak. Sam do ciebie zadzwonię i wypytam się co i jak.
- Doskonale. A więc zdobędę dla ciebie te wiadomości, przyjacielu.
Uśmiechnąłem się do niego i powiedziałem:
- Liczę na ciebie, przyjacielu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Max popatrzył na nas wesoło, po czym zasalutował nam.
- Możesz na mnie liczyć, szefuńciu! - zawołał bojowym tonem.
- To właśnie chciałem usłyszeć, przyjacielu - odparłem wesoło - Liczę na ciebie, Ashu Ketchum!
Następnie pożegnaliśmy się i odłożyłem słuchawkę. Potem poszedłem z Pikachu do mojego pokoju, w którym mieli też łóżka Brock i Misty.
- No i czego się dowiedziałeś? - spytała rudowłosa.
Przekazałem moi przyjaciołom wiadomości, jakie przekazał mi Max.


- To ciekawe - powiedział Brock - A więc ta firma istnieje?
- Oczywiście, że istnieje - mruknęła Misty - Gdybyś więcej mył głowę lub zęby, to byś wiedział, iż taka firma istnieje.
- Mam rozumieć, że kupujesz produkty tej firmy? - spytałem.
- Oczywiście - skinęła wesoło głową dziewczyna - Dbam o siebie, w przeciwieństwie do niektórych.
To mówiąc spojrzała na Brocka, który lekko się obruszył.
- Przepraszam bardzo, ale ja również dbam o siebie - odparł na to mój przyjaciel - Nie wiem, skąd taka sugestia, że ja nie dbam o higienę osobistą.
- Może i dbasz, ale nie wystarczająco, przynajmniej nie moim zdaniem.
Zaśmiałem się delikatnie, słysząc tę sprzeczkę.
- Wy jesteście po prostu zabawni, kochani - powiedziałem - Naprawdę bardzo zabawni. Lubicie się, a mimo tego musicie drzeć ze sobą koty.
- Jak to w tym przysłowiu, Ash - zachichotał Brock - Kto się czubi, ten się lubi.
- Tak czy inaczej masz już pewność, Ash, że Serena wcale nie jest w niebezpieczeństwie - zauważała Misty.
Widząc jednak moją minę zmieniła zdanie w tej sprawie.
- Nie masz takiej pewności, prawda?
- Nie, nie mam - pokręciłem przecząco głową - Nie mam pewności, że Serenie nic tam nie grozi.
- Więc skontaktuj się z nią - rzekła rudowłosa - Masz chyba laleczki od Latias, prawda?
- Ano mam, ale w sumie nie wiem, czy powinienem to robić. W końcu to tylko moje przypuszczenia. Nie mam na nie żadnych dowodów.
- W sumie nie masz - zgodził się Brock.
- Mogę spróbować się z nią skontaktować, ale co ja jej niby powiem? Że mam tylko takie podejrzenia, a wszystko wskazuje na to, iż niepotrzebnie panikuję?
- Niepotrzebnie? A słowa Madame Sybilli? - spytała Misty.
- Nie wiem, jak mam je interpretować - odpowiedziałem - Przecież ona uwielbia mówić zagadkami. Jej wskazówki nigdy nie są jednoznaczne.
- To prawda - zgodziła się moja przyjaciółka - Więc równie dobrze nic jej nie musi grozić.
- Właśnie... Dopóki Max nie zdobędzie dowodów, o których zdobycie go prosiłeś, to w sumie nic w tej sprawie nie wiemy - powiedział Brock.
- Dokładnie - pokiwałem potwierdzająco głową - Może zamiast się tym wszystkim przejmować powinienem się skupić na planowanej wyprawie, w jakiej mamy wziąć udział?
- Wyprawa po starożytny skarb. Zupełnie niczym w filmach o Indianie Jonesie - zaśmiała się Misty.
Ja i Brock parsknęliśmy śmiechem. Pikachu również miał z tego niezły ubaw.
- Racja... Ale pamiętaj, że w takich wyprawach również dochodziło do różnych zdrad czy podstępnych ataków wrogów - powiedziałem po chwili - Dlatego też nie chciałem was ciągnąć ze sobą na tę przygodę. Pamiętajcie też, że możecie jeszcze zawrócić.
- Nie ma mowy! - zawołała moja rudowłosa przyjaciółka - W żadnym razie się na to nie zgodzimy!
- Właśnie! - poparł ją szef kuchni w restauracji mojej mamy - Możesz sobie mówić, co chcesz, ale my jesteśmy twoimi przyjaciółmi i zamierzamy wziąć udział w tej wyprawie czy tego chcesz, czy nie.
- Dokładnie tak, Ash. Dzięki temu będziesz mieć większą pewność, że wyjdziesz z tego wszystko w jednym kawałku - mówiła dalej Misty.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Spojrzałem na nich i uśmiechnąłem się wzruszony.
- Ech, przyjaciele... Widzę, że z wami to ja nie wygram.
- Ano nie wygrasz - zaśmiał się Brock - Obiecaliśmy Delii pomagać ci w tej przygodzie i tak będzie. Nie wymigasz się od tego.
Popatrzyłem na nich, po czym parsknąłem śmiechem.
- Jesteście naprawdę niemożliwi, wiecie o tym? Uparci jak nie wiem, co. Wy chyba nigdy nie odpuszczacie.
- Podobnie jak i ty. To już u nas zwyczajna sprawa - powiedział mój czarnoskóry przyjaciel.
Pokiwałem wesoło głową i odparłem:
- Cóż... Skoro nie mam innego wyjścia, a przecież sam mogę nie dać sobie rady, to wobec tego witam w drużynie.
- Nareszcie podjąłeś jakąś mądrą decyzję - powiedziała Misty nieco przemądrzałym tonem - Choć w pewnym sensie nie miałeś wyboru.
- Racja - zgodził się z nią Brock - Nieważne, co byś próbował zrobić, aby nas zatrzymać. My i tak byśmy poszli za tobą.
- Bo tak robią prawdziwi przyjaciele.
- No, właśnie.
Uśmiechnąłem się delikatnie wiedząc, że z tak wiernymi kompanami u boku na pewno dokonam cudów.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Powoli dopłynęliśmy do brzegu Wyspy Ogden około wieczorem.
- Proszę państwa, tu mówi kapitan! Proszę wysiadać, jesteśmy już na miejscu! - dało się nagle słyszeć z megafonów umocowanych na statku - Proszę nie pchać się. Prosimy, aby każdy schodził po kolei.
Posłuchaliśmy tego polecenia i bardzo powoli, jedno po drugim we trzy zeszłyśmy razem z pokładu statku, razem z innymi pasażerami. Gdy to zrobiliśmy zauważyliśmy, że na przystani stał wysoki mężczyzna o czarnych włosach, szarych oczach, gładko ogolony, z dużym nosem, czerwonymi policzkami i pieprzykiem na lewym policzku. Był on ubrany w elegancki, czarny garnitur. Gardło miał zaś owinięte szalem.
- Bardzo miło mi państwa powitać - powiedział do nas głosem, który przypominał głośny szept - Nazywam się Rachett i jestem właścicielem kurortu, który znajduje się na tej wyspie. Znajdziecie tutaj wiele atrakcji i możecie z nich państwo korzystać bez żadnych obaw o koszty, ponieważ wszystko jest opłacone przez firmę „Błysk“.
Jego głos oraz twarz wydawały mi się jakieś dziwnie znajome, jednak mimo wszystko jakoś nie umiałam sobie powiedzieć, dlaczego. Niestety ta chrypka zdecydowanie utrudniała mi rozpoznanie go.
- Dawn... Czy on ci się nie wydaje dziwnie znajomy? - spytałam.
- Tak... Ale nie umiem powiedzieć, skąd go znam... Wiem jednak, że już go gdzieś widziałam.
- Dokładnie tak - pokiwałam głową - Ale gdzie i kiedy... Nie wiem. No i kim on jest?
- Może to jakiś przestępca, którego kiedyś wsadziliśmy z Ashem z do więzienia? - zasugerowała May.
- Być może, ale nie wiem, który... Jeśli jest przestępcą, to naprawdę nieźle się przebrał - odparłam.
Od tej chwili zaczęłam bardzo uważnie go obserwować. Patrzyłam na każdy jego ruch i próbowałam wsłuchać się w głos, którym mówił do nas. Wiedziałam, że już gdzieś go kiedyś słyszałam, ale niestety, ta przeklęta chrypka odbierała mi możliwość zdemaskowania drania.
- A jeśli się mylę? - zapytałam sama siebie w myślach - A może właśnie on jest niewinny? A może po prostu dostaję paranoi przez słowa Asha i Madame Sybilli? Tak czy siak lepiej jest uważać.
Powoli mężczyzna zaprowadził nas do owego uzdrowiska, do którego się wybraliśmy. Był to piękny, biały budynek otoczony drzewami, a także z pięknym jeziorem położonym niedaleko.
- Piękne miejsce - powiedział ktoś z gości.
- Niesamowite - dodał drugi.
- Będzie tu po prostu wspaniale - rzekł trzeci.
Nie przysłuchiwałam się jednak dokładnie tym rozmowom, ponieważ zbyt mocno mnie przerażała możliwość, że na własne życzenie wpakowałam siebie i dwie oddane mi przyjaciółki w sam środek kłopotów. W głębi serca próbowałam do siebie przekonać, że jest to tylko i wyłącznie moja własna paranoja, a naszej trójce nic nie grozi. Dlatego też poszłam z May i Dawn do pokoju, który został nam wyznaczony.
- Myślicie, że naprawdę mamy się czego obawiać? - spytała panna Hameron.
- Może powinniśmy stąd uciec? - dodała panna Seroni.
- Niby jak? Wpław? - spytałam.
- Możemy zadzwonić do profesora Oaka - zaproponowała mi Dawn - Poprosimy, aby przysłał nam kilka Pokemonów i odlecimy stąd.
- Nie... To wszystko jest tylko i wyłącznie naszą paranoją - odparłam - Nic nam tutaj nie grozi.
- A jeśli się mylimy? - spytała moja przyszła szwagierka.
- Nie wiem... Ale wiem za to, że jeśli stąd ucieknę, będę zawsze tego żałować - odparłam smutno - Będę mieć sobie za złe, że uciekłam zamiast spróbować dowiedzieć się tego, co się tutaj dzieje. No, a poza tym Madame Sybilla powiedziała mi, że ja nigdy nie zawracam z raz podjętej drogi. Ma rację. Tak właśnie zrobię.
May i Dawn uśmiechnęły się do mnie delikatnie.
- Jesteś tak uparta... Jak Ash - powiedziała pierwsza z nich.
- I jak ja - dodała druga, po czym wpatrywała się we mnie i odparła: - Jesteśmy z tobą, Sereno... Cokolwiek zrobisz, my jesteśmy z tobą.
Spojrzałam na moje przyjaciółki i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Dziękuję wam, moje kochane... Dziękuję wam. Chociaż wy możecie zrobić tak, jak mówiłyście wcześniej. Nie chcę was narażać.
- Jeśli ty się narażasz, my także - odparła na to May.
- Właśnie! - dodała Dawn - Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! Zawsze tak było i zawsze tak będzie.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał Piplup.


C.D.N.



1 komentarz:

  1. Zgodnie z obietnicą wróciłam tu i widzę, że trafiłam na bardzo ciekawą opowieść. Ash zostaje poproszony przez Maren o pomoc. Chodzi o Herberta Jonesa, który próbował ruszyć z pomocą swojemu bratu Allanowi Jonesowi. Ten koniecznie chciał zdobyć skarb Inkazeków, Herbert chciał mu w tym pomóc, jednak został on napadnięty przez dwóch bandytów i przebywa obecnie w szpitalu, co rzecz jasna uniemożliwia mu pomoc jego bratu. Zupełnie tak jakby ktoś chciał mu w tym przeszkodzić... Maren prosi więc o pomoc Asha, który natychmiast zgadza się pomóc swojemu mentorowi. Wyrusza więc jeszcze tego samego dnia na wyprawę. Po drodze napotyka madame Sybillę, ktora jak zwykle ma dla niego wskazówki i radzi mu by uważał na siebie, oczywiście cały czas mówiąc zagadkami.
    Ash ma zamiar jechać sam z Maren do Unovy, jednak jego mama wysyła za nim Misty, Brocka oraz Latias. Pierwsza dwójka dopina swego i wyrusza wraz z Ashem w podróż, a Latias odprowadza rower Asha do domu.
    Trójka naszych przyjaciół dociera do szpitala w regionie Unova, gdzie przebywa Herbert Jones. Oczywiście Brock zwraca uwagę na piękną pielęgniarkę (przyjaciółkę Maren), co zwyczajowo kończy się stekiem uroczych uwag od Misty i ciągnięciem go za ucho jak w serialu. Tych dwoje naprawdę lubi się ze sobą droczyć...
    Docierają do sali w której przebywa Herbert i tam dowiadują się od na szczęście przytomnego już przyjaciela, że o napaść podejrzewa on niejakiego Eustace’a Springe’a, co jest jednak niemożliwe z racji tego że ten człowiek przebywa obecnie w więzieniu. Jednak Ash decyduje się zbadać sprawę.
    Cała czwórka idzie na nocleg do Centrum Pokemon, gdzie Ash kontaktuje się z Maxem w sprawie, którą zlecił mu przed wyjazdem - by ten sprawdził szefa firmy "Błysk" pana Dominique Vidoqe. Okazuje się, że firma jak najbardziej istnieje, facet jest realny, tylko coś ciężko się z nim skontaktować, jednak Max podejmuje się tej misji i ma zamiar dzwonić do skutku.
    Ash wraca do pokoju, gdzie przebywa reszta przyjaciół. Zwierza im się ze swoich wątpliwości co do bezpieczeństwa Sereny, jednak przyjaciele szybko pocieszają go przenosząc jego uwagę na wyprawę po starożytny skarb, której mają się obecnie podjąć.
    W tym samym czasie Serena, May i Dawn przebywają na statku w drodze na wyspę Ogden. Nadal mają wątpliwości czy robią dobrze, jednak Serena jest święcie przekonana, że wszystko jest w porządku. Nagle znikąd pojawia się wśród nich madame Sybilla, która radzi Serenie, by wraz z przyjaciółkami uciekała ze statku (nawet wpław), gdyż grozi im ogromne niebezpieczeństwo. Mimo zasianego ziarenka wątpliwości dziewczyna decyduje się kontynuować podróż wraz z przyjaciółkami.
    Docierają w końcu na wyspę Ogden, gdzie wita ich niejaki Rachet, którego głos wydaje się Serenie znajomy, jednak dziewczyna nie może sobie przypomnieć do kogo on należy. Ma wrażenie, że grozi im niebezpieczeństwo, jednak mimo tego wraz z przyjaciółkami decyduje się zaryzykować. Coś czuję, że dziewczyny szybko tej decyzji pożałują...
    Ogólna ocena: 1000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...