Upadek mistrza cz. I
Pamiętniki Sereny:
- No i gdzie jest ten twój zakichany tatuś? - zapytała Misty nieco złym tonem, rozglądając się uważnie dookoła.
- Prawdę mówiąc, to sam chciałbym to wiedzieć - odpowiedział jej Brock, również z uwagą patrząc na wszystkie strony wokół siebie.
Ja i Ash uśmiechnęliśmy się delikatnie, widząc to wszystko.
- Coś mi mówi, że punktualność chyba nie jest mocną stroną pana Wandstorfa - zażartowałam sobie.
- A żebyś wiedziała - parsknął śmiechem Ash - Choć oczywiście muszę tutaj uczciwie zauważyć, że ma on także mnóstwo innych zalet.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Ciekawe, jakie to zalety? - zapytałam.
- Trudno mi je teraz wymienić, ale chyba najlepiej będzie, jak poznasz go osobiście i sama ocenisz, jaki on jest.
- Wiesz... To chyba rzeczywiście będzie najlepsze wyjście.
Misty i Brock spojrzeli na naszą dwójkę wyraźnie zaintrygowani.
- O czym tak dyskutujecie? - zapytała rudowłosa Liderka Sali w Azurii.
- O niczym ważnym - uśmiechnęłam się do niej - Takie sobie nasze prywatne rozmówki.
- Dobrze, to nie pytam o szczegóły - powiedziała dziewczyna.
- Wybaczcie, proszę... Mój ojciec niestety często lekkomyślnie podchodzi do pewnych spraw, również do punktualności - dodał Brock.
Jego głos był smutny, co oznaczało, że chłopak najwyraźniej wstydził się za zachowanie swojego ojca. Prawdę mówiąc jednak ani ja, ani też Ash wcale nie oczekiwaliśmy tego, że Flint przybędzie punktualnie na miejsce naszego spotkania pomimo faktu, iż sam nas tutaj wezwał, abyśmy przyjechali oglądać go w akcji podczas zawodów Pokemonów typu walczącego, choć prawdę mówiąc zaprosił on tylko Brocka, Misty i Asha, bo mnie już nie. Jednakże, ponieważ mój ukochany nie zamierzał jechać tam beze mnie, to wyruszyłam tam z nimi, będąc przy tym bardzo ciekawa, jak też te zawody wyglądają.
Oczywiście Misty miała już na ich temat własne zdanie.
- Jeśli mam być szczera, to ja tam nie widzę nic ciekawego w zawodach Pokemonów typu walczącego - powiedziała, gdy jechaliśmy autokarem do miasta Hunoh, gdzie miały się odbyć zawody - Co to niby za sztuka, gdzie jeden Pokemon z rękawicami na dłoniach bije drugiego, też z rękawicami na dłoniach? W takim wypadku nie stosuje się wcale ani specjalnych mocy, ani umiejętności, a zwyczajną siłę fizyczną. To natomiast potrafi stosować byle prostak z wielkimi mięśniami.
- Oczywiście, jeżeli je sobie wcześniej jakoś wyrobi - odpowiedział jej Brock - Choć muszę powiedzieć, że masz wiele racji. Boks jako zawód nie jest specjalnie wymagającym sportem. To znaczy, jest wymagający, ale w innym znaczeniu. Tutaj nie trzeba używać jakiś specjalnych mocy, tylko trzeba mieć sprawne ręce i nogi oraz wielką wytrzymałość, aby nie paść po pierwszych mocnych ciosach. Można zatem powiedzieć, że na swój sposób boks jest wymagający, bo wymaga wielkiej siły i wytrzymałości fizycznej, ogromnej ilości treningów, a także czegoś, co bym nazwał samodyscypliną. Bo przecież bez tego nie zdołasz właściwie trenować.
- Domyślam się - przerwała mu Misty.
- A co do Pokemonów, to muszę wam powiedzieć, że te typu walczącego nie są specjalnie interesujące, w każdym razie nie dla mnie - mówił dalej Brock - No, oczywiście każdy Pokemon zasługuje na równie wielkie zainteresowanie, ale też muszę przyznać, że jakoś ja wolę inne typy wymagające większego zagłębienie się w ich psychikę.
- Uważasz więc, że psychika Pokemona typu walczącego nie jest raczej zbyt skomplikowana? - zapytałam.
- Owszem, tak uważam - odparł Brock - Pokemony typu walczącego mają w sobie o wiele więcej testosteronu niż inne typy. Z tego też powodu są o wiele bardziej agresywne, jak również zdolne do zadania innym bólu i wywoływania burd. Trudno się je hoduje, bo są skrajnie niezależne, ale mimo wszystko zdolne do posłuszeństwa, jeśli pokaże się im, że to my rządzimy, a nie one.
- Czyli, że one potrzebują trenera, który je poskromi? - spytałam.
- Właśnie - pokiwał głową młodzieniec - Nie jestem specjalistą w tych typach, bo ja wolę typy kamienne, ale spotkałem wiele razy takie Pokemony i mogę cię zapewnić, że z nimi czasami naprawdę bardzo trudno się żyje. Ich trening jest niezwykle męczący, choć przynosi pożyteczne efekty, kiedy już się zapanuje nad Pokemonem.
- Ja tam myślę sobie, że odpowiednia dawka determinacji i możemy w końcu zapanować nad każdym Pokemonem - zauważyła Misty.
- Są jednak takie, których nigdy nie poskromisz - stwierdził Ash - To trochę tak, jak z Mustangiem z Dzikiej Doliny, który przecież nigdy się nie ugiął i nie dał się złamać.
- Cóż... Takie moim zdaniem są najlepsze - powiedziałam nieco rozmarzonym tonem.
- Zmieniłabyś zdanie, gdyby taki bardzo niezależny Pokemon rozkwasił ci nos jednym sierpowym - zażartowała sobie Misty.
- Mówisz to z autopsji? - spytałam żartem.
- Nie... Tak tylko sobie gadam.
Parsknęłam delikatnym śmiechem, choć zarazem musiałam przyznać, że w tych nieco brutalnych słowach mojej przyjaciółki jest bardzo wiele prawdy, dlatego też nie poruszałam więcej tego tematu i całą resztę naszej wycieczki spędziliśmy dyskutując o czymś innym.
Nagle z moich rozmyślań, w którym się pogrążyłam, wyrwał mnie wesoły okrzyk jakieś osoby. Spojrzałam szybko w kierunku człowieka, z którego ust to nawoływanie pochodziło i zauważyliśmy czarnoskórego mężczyznę mającego około czterdzieści lat. Był on niezwykle podobny do Brocka, także nawet gdybym posiadała jakieś wątpliwości, czy to on, to natychmiast by się one rozwiały już na pierwszy rzut oka, gdy tylko go zobaczyłam.
A więc to tak wygląda Flint Wandstorf, pomyślałam sobie. No cóż... Sprawia on całkiem przyjemne wrażenie.
Patrzyłam uważnie na tego człowieka, którego jak dotąd znalazłam tylko z opowiadań. Był on ubrany w niebieskie dżinsy, szarą koszulę na guziki, zieloną kamizelkę oraz czarne buty. Sprawiał przyjemne wrażenie i miał w sobie coś z Josha Ketchuma: taką zadziorność połączoną z byciem uroczym lekkoduchem.
- Witaj, synu! - zawołał radośnie mężczyzna, obejmując do siebie naszego przyjaciela.
- Witaj, ojcze - rzekł równie radośnie Brock.
Jego rodzic uśmiechnął się doń wesoło, po czym spojrzał w naszym kierunku i mówił dalej:
- Witaj, Misty. Dużo czasu minęło od naszego ostatniego spotkania, ale jak widzę nic się nie zmieniłaś. Wciąż jesteś równie piękna, co kiedyś.
- No proszę, drogi panie Wandstorf... Jak widzę podrywanie panienek poprzez prawienie im komplementów jest w pańskiej rodzinie tradycją - odparła bardzo zadziornym tonem rudowłosa.
Flint uśmiechnął się do niej wesoło, po czym podał dłoń Ashowi.
- Ash! Pikachu! Miło mi was znowu widzieć!
- Pana również, proszę pana - zaśmiał się mój ukochany, ściskając rękę mężczyzny.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Ojciec Brocka patrzył na niego przez chwilę, po czym spojrzał na mnie i powiedział:
- A ciebie to nie znam, moja złota. Kim jesteś?
- Och, proszę mi wybaczyć. Nie może mnie pan znać - odpowiedziałam mu przyjaźnie - Nazywam się Serena Evans i jestem dziewczyną Asha.
- Dziewczyną Asha? - spytał zdumiony mężczyzna - No proszę, czego ja się dowiaduję? Same niespodzianki tego dnia mnie spotykają. Miło mi cię poznać, moja droga. Jestem Flint Wandstorf.
Przyznam się, że ów człowiek sprawił na mnie naprawdę przyjemne wrażenie i to pomimo tego, co o nim wiedziałam. Jego twarz wyrażała szczerą radość z tego, iż może nas widzieć, chociaż posiadała też w sobie coś na kształt jakby bólu, prawdopodobnie wywołanego tym, iż Flint odkrył właśnie, jak mało zna swojego syna, skoro nie wie, w jakim towarzystwie się on otacza. Tak przynajmniej sobie pomyślałam, jednak uznałam, iż mówienie tego na głos będzie raczej dalekie od delikatności, dlatego darowałam sobie wyrażanie moich uczuć na głos.
- Mnie również miło pana poznać - powiedziałam przyjaznym tonem - Brock wiele mi o panu opowiadał. Wielka szkoda, że pani Wandstorf nie mogła się tu zjawić.
- No cóż, prawdę mówiąc miała ona tu ze mną przyjechać, ale uznała, że boks Pokemonów to ostatnie, co by chciała oglądać - odpowiedział mi mężczyzna.
- Cała mama - zachichotał wyraźnie ubawiony Brock - Zdziwiłbym się, gdyby powiedziała inaczej.
- W tym jednym, to całkowicie się z nią zgadzam - stwierdziła Misty - Boks Pokemonów to nie jest coś dla niej. Prawdę mówiąc nie jestem pewna, czy i mnie się ten sport podoba.
Flint nieco posmutniał na twarzy, kiedy tylko to usłyszał, ale wówczas moja przyjaciółka dokończyła swoją myśl.
- Jednak, skoro pan osobiście ma brać w tym wszystkim udział, to ja nie widzę przeszkód w tym, abyśmy mieli pana wtedy obserwować i panu kibicować. W końcu jest pan ojcem Brocka i już to samo sprawia, że wszyscy uważamy pana za przyjaciela.
- Piękne słowa, moja panno - uśmiechnął się zadowolony Flint - Mogę się wam za nie odwdzięczyć jedynie... Może takim dość wyświechtanym frazesem, że przyjaciele mojego syna są i moimi przyjaciółmi.
- Wcale to nie jest wyświechtany frazes - powiedziałam - Nie każdy rodzic tak uważa, a ci, którzy tak uważają, mają u mnie wielkie poważanie.
- Sam bym tego lepiej nie ujął - dodał Ash - A proszę powiedzieć, czym się pan ostatnio zajmuje?
- Pika-pika-chu? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Ostatnio trochę podróżowałem razem z moją żoną - odpowiedział mu pan Wandstorf - Odkryłem wówczas w sobie, że mam dość wiele talentu do trenowania Pokemonów typu walczącego. To z kolei sprawiło, iż bardzo chcę teraz wystąpić w najbliższych zawodach w tym mieście.
- Jestem pewien, że zdobędzie pan pierwsze miejsce - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - poparł go jego starter.
- Całkowicie się z tym zgadzam - dodał Brock, śmiejąc się lekko - No, ale przecież to nic dziwnego. Ostatecznie to mój ojciec, a on jest wspaniałym trenerem Pokemonów. Wszystko, co wiem w tej dziedzinie, nauczyłem się właśnie od niego. Nie mogłem mieć lepszego nauczyciela.
Twarz Flinta Wandstorfa zaraz spłonęła delikatnym rumieńcem pod wpływem tych wszystkich komplementów.
- Dziękuję ci, synku. To miło wiedzieć, że ktoś we mnie wierzy, ale już lepiej chodźmy. Na pewno jesteście głodni, zaś w miejscowym Centrum Pokemonów dają po prostu niesamowicie przepyszne posiłki.
- Chcesz się objadać przed walką? - spytał dowcipnie Brock.
- No, a czemu nie? W końcu to nie ja będę walczył, tylko mój Pokemon - odpowiedział mu wesoło ojciec - Ja natomiast kieruję jego krokami, a żeby to zrobić muszę się dobrze odżywiać. Mózg nigdy nie pracuje dobrze, kiedy człowiek jest głodny.
- Całkowicie się z tym zgadzam - powiedział Ash, łapiąc się lekko za brzuch, w którym mu zaburczało.
- Pika-chu! - pisnął nieco zażenowany Pikachu.
- Ach... Czuję się teraz tak, jakby powróciły stare, dobre czasy - parsknęła śmiechem Misty - No dobrze, chodźmy już, bo sama robię się głodna.
***
Usadowiliśmy się wszyscy w jadalni w Centrum Pokemon, gdzie zaczęliśmy jeść zamówiony przez nas posiłek.
- Powiedz mi, synu... Ponoć pracujesz jako szef kuchni w restauracji, która znajduje się w centrum Alabastii. Czy to prawda? - spytał Flint.
- O tak, to prawda - potwierdził pogłoski na swój temat nasz drogi przyjaciel - Zapewniam cię, tato, że to jest bardzo przyjemna praca.
- Nie wątpię. W końcu doskonały z ciebie kucharz - uśmiechnął się do niego mężczyzna - Osobiście nie znam lepszego od ciebie.
- A ja znam kogoś, kto potrafi mi dorównać - powiedział wesoło Brock - Właściwie to nawet dwie osoby.
- Tak się składa, że my również znamy te osoby - zaśmiała się Misty - Jeden z nich nazywa się Clemont Meyer, a drugi Cilan, którego nazwiska nie pomnę.
- Dokładnie tak - zgodziłam się z nią - Obaj są naprawdę wspaniałymi kucharzami, ale nie umiem powiedzieć, czy Brock jest od nich lepszy, czy też oni od niego.
- Moim zdaniem wszyscy są równie genialni - stwierdził Ash takim nieco dyplomatycznym tonem - Poza tym każdy z nich jest prawdziwym mistrzem w innej dziedzinie kulinarnej.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, całkowicie się z nim zgadzając.
- Sam bym tego lepiej nie wyraził - stwierdził Brock - Jest właśnie tak, jak mówi Ash. Nic dodać, nic ująć.
- Rozumiem. A więc przyjemnie ci w twoim miejscu pracy, mój synu? - spytał po chwili Flint.
- Tak, tato. A czemu pytasz?
- Tak z ciekawości, mój drogi chłopcze. Chcę po prostu wiedzieć o tobie jak najwięcej.
Jakby cię to tak interesowało, to byś o wiele wcześniej zadawał takie pytania swojemu synowi, pomyślałam sobie. Nie powiedziałam jednak tego na głos uważając, że takie coś może tylko wywołać sprzeczkę, czego wcale nie chcieliśmy. Prócz tego mogłam w ten sposób obrazić Brocka, a tego tym bardziej nie chciałam. Poza tym, to nie była moja sprawa. Flint Wandstorf jest człowiekiem potrafiącym wzbudzać sympatię, ale też pod pewnymi względami skrajnie nieodpowiedzialny, czego dowodem może być fakt, że kiedy jego żona ruszyła w świat zdobywać tytuły oraz nagrody jako trenerka Pokemonów, zostawiając swojemu mężowi na głowie dziesięcioro ich dzieci, to wówczas on jakiś czas później ruszył za nią, pozostawiając na barkach Brocka obowiązek opiekowania się jego młodszym rodzeństwem. Przyznać muszę, że osobiście nie byłabym chętna do zadawania się z takim ojcem, ale skoro mój przyjaciel posiadał inne zdanie w tej sprawie, to miał on do tego prawo. Ostatecznie to jest jego ojciec. Jednak też sama przed sobą musiałam przyznać, że takich rodziców jak Flint i Lola miałabym w głębokim poważaniu, podobnie jak oni by mieli mnie. Brock jest wobec nich zdecydowanie zbyt wyrozumiały.
Ale, jak to już napisałam wcześniej, zachowałam wyżej ukazane przemyślenia dla siebie samej, wychodząc z założenia, że ich powiedzenie na głos nikomu nie pomoże, a wręcz przeciwnie, bo tylko może zaszkodzić. Dlatego też siedziałam cicho zajmując się swoim posiłkiem.
- Jakie Pokemony chce pan wystawić do walk? - spytał po chwili Ash, patrząc uważnie na Flinta.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Mój ukochany miał już dawno za sobą czasy, kiedy bardzo fascynował się walkami, jednak mimo wszystko wciąż jeszcze te sprawy go ciekawiły, dlatego też postanowił teraz dowiedzieć się jak najwięcej o planowanych walkach.
- Każdy może wystawić tylko jednego Pokemona - wyjaśnił mu Flint - Ja zaś zamierzam użyć Machampa.
- Machampa? - zapytałam - To silny Pokemon. Widziałam już takiego podczas podróży po Kalos. Wiem, że te stworki są bardzo zawzięte w swoich działaniach.
- Ja tam wolę używać słowa „determinacja“ zamiast „zawziętość“... No, ale to przecież jest wszystko jedno - uśmiechnął się Flint - Mogę ci jednak powiedzieć, że trenowanie takiego typu Pokemonów jest naprawdę trudne. Pokemony tego gatunku bywają niekiedy dosyć zarozumiałe. Należy zatem dbać o to, aby nigdy im nie odbiło.
- Rozumiem. Trzeba dbać o to, aby woda sodowa nie uderzyła im do głowy - zaśmiałam się - A to nie jest chyba zbyt łatwe, prawda?
- Jak najbardziej - usłyszeliśmy za sobą głos.
Spojrzeliśmy na osobę, która wypowiedziała te słowa. Był nią dość wysoki mężczyzna o ciemno-zielonych włosach, brązowych oczach, lekkim wąsiku pod nosem i gładko ogolonej twarzy. Nosi on szare ubrane, na które to miał nałożony biały kitel.
- O! Pan doktor! - zawołał wesoło Flint, zrywając się szybko z krzesła i ściskając dłoń mężczyzny - Miło mi pana znowu widzieć. Przyjaciele, to jest pan doktor Lennox, miejscowy lekarz Pokemonów.
- Ojcze, przecież ja go dobrze znam! - zaśmiał się Brock - W końcu to w jego uniwersytecie się szkoliłem na lekarza Pokemonów.
- Poważnie? - spytał Flint zdumionym głosem.
Wiadomość od syna uświadomiła mu właśnie, jak bardzo mało wie o swoim dziecku, co sprawiło, że lekko posmutniał na twarzy. Dość szybko jednak odzyskał dobry humor.
- Dobrze, a więc, skoro Brocka już znasz, to pozwolę sobie przedstawić inne osoby z naszego towarzystwa. To jest panna Misty Macroft. To jest panna Serena Evans... A to Ash Ketchum z Alabastii.
Przywitaliśmy radośnie lekarza, który to uśmiechnął się do nas przyjaźnie i uściskał nam lekko dłonie.
- Pana Ketchuma chyba nie trzeba nikomu przedstawiać - stwierdził wesoło Lennox, kiedy patrzył na mojego chłopaka - To niesamowite! Sam słynny Sherlock Ash! Czytałem o twoich śledztwach, młodzieńcze. Jestem wręcz pod wielkim wrażeniem twoich umiejętności, ale nie sądziłem, że będę miał możliwość poznać cię osobiście.
Ash zarumienił się lekko pod wpływem tych słów.
- Dziękuję, proszę pana. To bardzo miłe z pana strony. Mnie zaś bardzo przyjemnie jest poznać mentora mego przyjaciela Brocka.
- Mentora to może nieco za mocno powiedziane, ale tak czy siak twój przyjaciel był jednym z moich najlepszych studentów - odparł na to wesoło lekarz - Uważam za zaszczyt fakt, że mogłem go uczyć.
- Ja zaś uważam za zaszczyt to, iż mogłem u pana studiować - rzekł Brock z wielkim, radosnym uśmiechem na twarzy.
- No dobrze, może już dość tych zaszczytów? - zaśmiał się Flint - Lepiej dokończmy nasz posiłek i chodźmy trenować. Chcę, aby mój Pokemon był gotowy przed jutrzejszą walką.
- Jutrzejszą? - zdziwiła się Misty - A ja myślałam, że walka ma być dzisiaj wieczorem.
- Ja też - dodałam.
Flint zaśmiał się delikatnie.
- Miała być, ale w ostatniej chwili plany uległy zmianie. W sumie to nawet lepiej, bo dzięki temu przynajmniej mam więcej czasu na to, abym mógł sobie potrenować.
- Aha... No tak... To jest takie przyjemne z pożytecznym - zaśmiała się Misty - Więc będziemy panu kibicować podczas treningu.
- A żebyś wiedziała - stwierdził wesoło Flint.
Usiedliśmy ponownie przy stoliku i powróciliśmy do posiłku. Doktor Lennox też zamówił sobie posiłek, a potem wciągnął się z nami w dyskusję na różne tematy. Głównie mówili oni o walkach, jakie miały się jutro odbyć. Przyznam, że temat ten zaczął mnie nieco męczyć, podobnie jak i Misty. My dwie jako jedyne jakoś nie byłyśmy tym tematem zainteresowane, dlatego zaczęłyśmy mówić ze sobą o czym innym, ale tak, żeby nie przeszkadzać chłopcom w dyskusji na ich ulubiony temat.
***
Po posiłku poszliśmy wszyscy na najbliższe boisko, gdzie Flint zabrał się za trenowanie. Brock pomagał mu w tym za pomocą swoich własnych Pokemonów, zaś ja, Ash i Misty usiedliśmy sobie w miejscach dla widzów, obserwując uważnie całą sytuację.
- Ten cały Machamp jest bardzo silny - powiedziałam.
- Owszem - uśmiechnął się do mnie Ash - I do tego widać, że jest naprawdę bardzo zdeterminowany, aby wygrać.
- Stara się, ponieważ ma bardzo dobrego trenera - zauważyła Misty - Wiecie co? Wszystko można zarzucić Flintowi, ale na pewno nie to, że jest on złym trenerem, bo to nieprawda. Jest wręcz genialnym trenerem.
- Szkoda tylko, że ojciec z niego fatalny - stwierdziłam ponuro.
- Pomimo tego ma z Brockiem całkiem dobry kontakt i to się liczy - zauważył Ash - Widzicie, jak doskonale się obaj dogadują.
Spojrzałam w kierunku boiska, gdzie Flint oraz Brock nawzajem się ze sobą droczyli podczas treningu.
- Może i tak, ale mimo wszystko nie jestem do tego pana jakoś przekonana - zauważyłam - On pewnie ma dobre intencje, ale wiecie, co jest nimi wybrukowane.
- Aż za bardzo to wiemy - zaśmiała się Misty - Ale mam nadzieję, że nasze myśli zachowamy jedynie dla siebie, prawda?
- Oczywiście, że tak - odpowiedział jej Ash - Przecież nie powiemy Brockowi, iż naszym zdaniem jego ojciec to nic nie warty osobnik, bo po pierwsze to nie nasza sprawa, a po drugie, skoro Brock wybaczył ojcu i chce mieć z nim przyjazne relacje, to kim my jesteśmy, żeby go potępiać?
- Moim zdaniem nie powinien tak łatwo mu darować - odparłam.
- Podzielam zdanie Sereny - wtrąciła Misty - Ten człowiek może i jest dobry, ale też nie rozumie wielu rzeczy na czele z psychiką własnego syna.
- Mówisz tak, jakbyś współczuła Brockowi - zauważyłam, lekko się przy tym uśmiechając.
Misty spłonęła delikatnym rumieńcem.
- Współczuła to trochę za mocno powiedziane. Po prostu uważam, że nikt nie zasłużył na tak żałosnego ojca, nawet taki babiarz, jak on.
Popatrzyłam na Asha i oboje delikatnie zachichotaliśmy. Doskonale bowiem wiedzieliśmy, że nasza przyjaciółka ma coraz większą słabość do Brocka, ale ze względu na swój charakter oraz jego zachowanie wobec płci pięknej nie zamierzała mu tego mówić, chociaż oczywiście wysyłała jemu i nam wszystkim bardzo wymowne znaki. Najwidoczniej jednak nasz wierny przyjaciel ich nie rozumiał albo też nie chciał zrozumieć. Cokolwiek by nie było, oboje z Ashem uznaliśmy, że pozwolimy ich uczuciu się rozwinąć jak należy, bo w końcu pewnych spraw nie należy poganiać.
- Wspaniały z niego trener - dało się słyszeć nagle kobiecy głos.
Spojrzeliśmy za siebie i zauważyliśmy miejscową oficer Jenny, mającą wielki uśmiech na twarzy.
- No proszę... Sherlock Ash we własnej osobie w tym mieście... To dla mnie prawdziwy zaszczyt poznać cię.
Po tych słowach policjantka uścisnęła bardzo mocno dłoń mojego chłopaka i uśmiechnęła się do niego.
- To naprawdę dla mnie prawdziwy zaszczyt. Jestem aspirant Jenny. Dopiero od jakiegoś czasu pracuję w tym mieście, jednak bardzo interesuję się kroniką kryminalną. Pani Cindy Armstrong często umieszcza w „Kanto Express“ opisy prowadzonych przez ciebie spraw. Mówię ci, jestem pod ich wielkim wrażeniem. Taki młody człowiek, a tak wiele już dokonał. A ja, chociaż starsza, wciąż nie dokonałam niczego. Aż mi głupio, kiedy sobie o tym pomyślę.
- Moim zdaniem zbyt wiele od siebie oczekujesz - odpowiedział jej Ash, kiedy już puściła jego rękę - Nie zostałem przecież od razu wielkim detektywem, a początkowo nawet miałem zupełnie inne plany.
- Wiem o tym. Całe Kanto żyło twoim sukcesem podczas Mistrzostw Ligi Kalos dwa lata temu - mówiła z uśmiechem aspirant Jenny - Mogę ci powiedzieć, że cały region jest z ciebie dumny.
Ash zarumienił się lekko zażenowany i pomasował sobie prawą dłonią kark. Policjantka najwidoczniej dopiero teraz zauważyła naszą obecność, ponieważ nieco nerwowo zachichotała, jakby ze wstydu, po czym przywitała mnie oraz Misty, uśmiechając się przy tym wesoło.
- Coś mi mówi, że skoro wy tutaj jesteście, to już niedługo będziemy świadkami jakiegoś niesamowitego wydarzenia - rzekła policjantka uradowanym głosem - Oby tak właśnie było. W tym mieście, to już dawno nie było żadnych porządnych przestępstw.
- Nie wydaje mi się, żeby mieszkańcy tego miasta również sobie tego życzyli - odparła żartobliwie Misty.
Jenny zachichotała delikatnie, słysząc jej słowa.
- Tak, to prawda. Ludzie cieszą się, że mają tutaj święty spokój, ale ja jakoś wcale nie jestem z niego zadowolona.
- A to niby czemu? - zdziwiłam się.
- Widzicie, kiedy wstępowałam do policji, to miałam wielką nadzieję, że będę codziennie przeżywać niesamowite przygody. No wiecie, pościgi samochodowe, strzelaniny, aresztowania i w ogóle.
- Wiesz co? Chyba za dużo filmów sensacyjnych się naoglądałaś, moja droga - zachichotała Misty - Praca policjantki wygląda w Kanto nieco inaczej.
- Wiem... Ale mimo wszystko marzy mi się jakieś naprawdę super śledztwo połączone z prawdziwą akcją rodem z takich filmów jak „Ojciec chrzestny“ czy „Chłopcy z ferajny“.
Uśmiechnęłam się do dziewczyny z lekkim politowaniem. Ona najwyraźniej naprawdę myliła filmową fikcję z rzeczywistością. To może nieco utrudnić jej życie, pomyślałam sobie, jednak nie powiedziałam tego na głos, bo nie chciałam jej zranić, a prócz tego dziewczyna sprawiała bardzo przyjemne wrażenie.
- Czy chcecie może oboje wystąpić w tutejszych zawodach? - zapytała po chwili Jenny.
- Nie, przyjechaliśmy tutaj tylko odwiedzić pana Flinta Wandstorfa - wyjaśnił jej Ash - To on występuje w zawodach, a my będziemy mu jedynie kibicować.
- Rozumiem. No cóż, wielka szkoda. Kiedy tylko pan Flint powiedział mi, że przyjeżdżacie, to byłam wręcz szczęśliwa, bo pomyślałam sobie, iż może słynny Ash Ketchum pokaże nam klasę.
- Przykro mi, ale ja tu jestem tylko na urlopie, a prócz tego nie mam żadnego Pokemona typu walczącego - wyjaśnił jej Ash.
- Miałeś jednego, tylko potem oddałeś go temu mistrzowi boksu... Jak mu tam było? Ach tak! Anthony’emu Lessardowi - przypomniała mu Misty.
Mój chłopak uśmiechnął się wesoło.
- Tak, pamiętam. Ale co miałem z nim zrobić, skoro on wolał boks i tylko boks, a ja nie ograniczałem się nigdy do jednego typu walk?
- Rozumiem - pokiwałam głową - A zamierzasz go teraz odebrać od tego całego Anthony’ego?
- Raczej nie - odparł Ash - W końcu tak długo był z nim, więc czemu miałbym teraz go zabierać?
Rzeczywiście nie widziałam żadnego sensu, aby tak miał on postąpić, dlatego darowałam sobie kolejne pytania w tej sprawie, a potem usiedliśmy wszyscy i obserwowaliśmy dalej trening Flinta i Brocka.
***
Następnego dnia odbył się pierwszy etap turnieju walk Pokemonów typu walczącego. Całe miasto wręcz żyło tym wydarzeniem i było go niezwykle ciekawe. My również, choć tak prawdę mówiąc, ja i Misty mieliśmy raczej nieco negatywne nastawienie do tego typu potyczek. Ostatecznie były naprawdę brutalne i polegające jedynie na sile fizycznej, nie zaś na jakiś specjalnych umiejętnościach. Misty mówiła, że taki rodzaj walk jej zdaniem jest dość brutalny, jeżeli nawet nie prymitywny. Podzielałam zdanie mojej rudowłosej przyjaciółki. Sam Brock i Flint byli zaś tymi zawodami zadowoleni, z kolei Ash miał w tej sprawie mieszane uczucia. Z jednej strony odezwało się w nim dawne zamiłowanie do walk, ale z drugiej uważał podobnie jak ja.
Rano zaś, podczas śniadania, Ash otrzymał wiadomość przysłaną mu przez Pidgeotto. Był to liścik wysłany mu przez samego burmistrza miasta. Właściwie to nie tyle list, co raczej dyskietka, a na niej nagrana wiadomość. Gdy tylko ją odtworzyliśmy, ukazał się nam niewielki hologram jakiegoś grubego mężczyzny w garniturze, z czarnymi włosami i nosem jak ziemniak.
- O! To pan burmistrz! - uśmiechnął się Flint - Ciekawe, czego sobie życzy?
- Witam serdecznie Mistrza Pokemon Ligi Kalos - powiedział gruby człek, lekko się przy tym kłaniając - Przepraszam, że nie mogę cię powitać osobiście, ale ważne sprawy uniemożliwiają mi to. Bardzo chciałbym, aby tak ważna osobistość została przyjęta w moim mieście wręcz z najwyższymi honorami. Dlatego też serdecznie zapraszam ciebie i twoich przyjaciół do mojej loży, skąd będziesz mógł uważnie obserwować wszystkie potyczki podczas zawodów. Mam nadzieję, że zarówno ty, jak też i twoi wierni przyjaciele raczycie uczynić mi ten zaszczyt i przyjmiecie moją propozycję. Będę na was oczekiwał w swojej loży. Pozdrawiam serdecznie.
Po tych oto słowach jego obraz zniknął nam z oczu, a wiadomość została zakończona.
- No proszę. Zostałeś zaproszony przez samego burmistrza do jego loży - powiedziała z uśmiechem Misty - Ty to naprawdę masz farta.
- Wszyscy go mamy, bo zaprosił mnie i moich przyjaciół - przypomniał jej mój chłopak.
- Właśnie... Przyjmiesz to zaproszenie? - spytałam.
- Ależ oczywiście - uśmiechnął się zadowolony Ash - Skoro mnie tak miło zaprasza, to przecież nie mogę odmówić. To by było niegrzeczne.
- Tak, a poza tym ominęły by cię przywileje związane z zasiadaniem w loży dla VIP-ów - zażartowała sobie rudzina.
- Nas wszystkich by ominęły - przypomniałam jej.
- To prawda, a ponieważ Ash przyjął zaproszenie, to my również tam idziemy, więc przywileje spłyną również i na nas - zauważył Brock.
- Szkoda, że nie na mnie - powiedział Flint beztroskim tonem - No, bo przecież ja będę walczył w tym samym czasie, kiedy to wy będziecie sobie siedzieć w loży i dobrze się bawić.
- Wiesz... Zawsze możesz zrezygnować z walki i dołączyć do nas - odparł na to jego syn.
- Wybacz, Brock, ale nie mogę wyrazić na to zgody - odparł jego ojciec - Zgłosiłem się i muszę walczyć. Mój honor tego wymaga.
Nie chciałam mówić, co myślę o tym jego honorze, który to kazał mu toczyć walki na stadionach, a jednocześnie pozwalał mu porzucać rodzinę dla zwykłej mrzonki i zrzucać całą odpowiedzialność za wychowanie gromadki dzieci na swego pierworodnego, dlatego też zachowałam milczenie, choć zarówno mnie, jak i Misty język nieźle świerzbiał, aby mu powiedzieć do słuchu. Nie zrobiłyśmy tego jednak z naprawdę prostej przyczyny - tym samym bowiem obraziłybyśmy Brocka, który przecież murem stał za swoim ojcem. Nie chciałyśmy tego robić, zatem siedziałyśmy cicho, jedząc w milczeniu swoje śniadanie.
***
Po posiłku od ja, Ash, Brock, Misty i nasz wierny Pikachu udaliśmy się do loży pana burmistrza. Zaprowadziła nas tam poznana przez nas poprzedniego dnia aspirant Jenny.
- Pan burmistrz bardzo się ucieszy, kiedy cię zobaczy, Ash - mówiła wręcz podnieconym głosem policjantka - Widział on twoje walki w Lidze Kalos tak rok temu, a prócz tego oglądał tę walkę, kiedy pokonałeś kandydata do tego tytułu. To było coś po prostu niesamowitego. Nie może się ciebie wprost nachwalić. A kiedy jeszcze pan Wandstorf mu powiedział, że cię zna, to wręcz wymusił na nim zaproszenie cię do naszego miasta.
- A więc to tak było z tym zaproszeniem - zaśmiała się Misty - A ja myślałam, że po prostu ojciec Brocka jest dość próżny i lubi, kiedy jego syn z przyjaciółmi mu kibicują.
- Bo to prawda, mój ojciec bywa niekiedy próżny - odpowiedział jej na to Brock - Ale przecież posiada on też wiele innych cech, o wiele bardziej godnych szacunku niż próżność.
- Nie śmiemy w to wątpić - odparłam nieco ironicznie.
Na całe szczęście mój przyjaciel albo nie wyczuł ironii w moim głosie, albo też po prostu nie chciał jej wyczuć, ponieważ mówił dalej najzupełniej normalnym tonem.
- A zresztą co tu dużo mówić? Najlepiej będzie, jeżeli sami na własne oczy zobaczycie, jak on walczy i będziecie mogli w pełni docenić jego umiejętności.
- Oczywiście - zgodziłam się z nim, tym razem już najzupełniej szczerze - Przecież to należy zobaczyć, aby w pełni to ocenić.
- Ja tam osobiście nie jestem jakąś wielką miłośniczką walk - rzuciła wesoło Jenny - Nie żebym ich nie lubiła, jednak o wiele bardziej wolę łapać przestępców! Niestety, służę w miejscowej policji już półtora roku i jedyny gang przestępców, jakich złapałam, to drobni złodzieje Pokemonów, którzy uciekając z Centrum Pokemon ze swoim łupem dosłownie na mnie wpadli, a ja ich przymknęłam, za co dostałam awans na aspiranta.
- Rozumiem. Uważasz, że nie zasłużyłaś sobie na ten awans? - zapytał ją Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Ależ nie, wręcz przeciwnie! - odpowiedziała mu policjantka - Ja po prostu chciałabym sobie w pełni na niego zasłużyć biorąc udział w jakieś naprawdę świetnej akcji, a tymczasem zaczęłam najpierw od pilnowania parkometrów i wystawiania mandatów, aż tu nagle, po kilku miesiącach łapię mały gang, przez co zaraz dostaję awans i przenoszą mnie tutaj. Wszystko pięknie, jednak czuję, że powinnam sobie bardziej na ten zaszczyt zapracować. Dlatego też czekam już od dawna na akcję, która pomoże mi się wykazać.
- To bardzo ambitny plan i w pełni go popieram - powiedział Brock.
- Tylko pamiętaj, żeby nie przesadzić - uśmiechnęła się Misty - Zbyt wielka ambicja może niekiedy nas wiele kosztować.
Spojrzałam na Asha i przysunęłam się do niego.
- Wiesz, jedno mnie zastanawia, kochanie - szepnęłam mu na ucho tak cicho, aby pozostali nasi towarzysze tego nie słyszeli.
- Co takiego? - spytał Ash.
- Widzisz... Brock zawsze bzikował na widok każdej Jenny i Joy. A tu proszę, aspirant Jenny w ogóle nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.
- Hmm... To faktycznie ciekawe - mój chłopak i jego Pikachu zaczęli się nad tym zastanawiać - Chociaż być może ta cała Jenny jest za młoda, żeby wzbudzić zainteresowanie naszego przyjaciela.
- Tak myślisz?
- Oczywiście. No, sama zobacz. Ile ona może mieć lat? Dwadzieścia? Może troszkę więcej. Ale w oczach Brocka to jeszcze dziecko, a on zawsze gustował w dojrzałych kobietach. No, poza siostrami Joy, które nie są jakoś specjalnie dojrzałe, ale za to są tak słodkie w jego oczach, że hej.
- Może i tak... A może po prostu ktoś inny wpadł mu w oko?
- Niby kto?
- A choćby Misty?
Ash i Pikachu z trudem powstrzymali się od parsknięcia śmiechem.
- Sereno, proszę cię... Misty i Brock? Przecież oni prawie zawsze się ze sobą kłócą.
- No właśnie, mój skarbie! - odpowiedziałam niezrażona - A ty chyba znasz powiedzenie, że kto się czubi, ten się lubi?
Detektyw z Alabastii pomyślał przez chwilę nad tym, co mu powiedziałam, masując sobie podbródek.
- Hmm... To może mieć sens, jednak jeśli oboje mają się ku sobie, to bardzo dobrze ukrywają swoje uczucia.
- Z tego, co wiem, to Misty jest w tym doskonała.
- Być może... Ale Brock już trochę gorzej sobie z tym radzi. U niego zwykle co w sercu, to na języku.
- Owszem, ale on też umie powiedzieć to wszystko w sposób taki, aby nikogo nie urazić.
- Co racja, to racja.
- Hej! O czym wy tak dyskutujecie?! - zawołała do nas Misty.
Dopiero wówczas zauważyliśmy, że oboje zostaliśmy nieco w tyle za naszymi przyjaciółmi, gdy tak toczyliśmy naszą rozmową.
- Ach! O niczym ważnym! - odpowiedziałam jej wesoło.
- Tak! Tylko o... o... O tym, no... Jak mu tam? O świętym Augustynie!
- Słucham? - zdziwiła się Misty, słysząc tę odpowiedź.
- Tak! Chodzi o taki jeden jego tekst, co do którego mamy całkowicie inne zdanie - zachichotał Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- No dobra, tylko już się tak nie guzdrajcie! W końcu zawody zaraz się zaczną - powiedziała rudowłosa, wzruszając ramionami.
Następnie razem z Brockiem i Jenny ruszyła przed siebie.
- Co ty wyskakujesz z tym Augustynem, co? - zapytałam zdumiona.
- To z „Trzech muszkieterów“ - odpowiedział mi Ash - Taki pretekst wymyślił Aramis, aby uzasadnić, czemu się bije z d’Artagnanem.
- Aha! - zawołałam wesoło - Rozumiem. Tylko co cię tak nagle naszło na przypominanie sobie tego?
- Sam nie wiem. Tak jakoś sobie to nagle przypomniałem. Poza tym to było pierwsze, co przyszło mi do głowy.
- Ja tam nie wiem, ile rzeczy siedzi w twojej głowie, ale musi być tego bardzo sporo, skoro masz taki chaos.
- Hej! To nie było miłe!
- Bo nie miało być. Następnym razem wymyśl sobie lepszy pretekst. Święty Augustyn! Też mi coś!
Ash popatrzył na mnie i delikatnie strzelił mnie dłonią przez to miejsce, w którym plecy kończą swoją szlachetną nazwę.
- Jesteś ostatnio strasznie nabuzowana, Sereno, wiesz o tym? Powinnaś się wyluzować! W końcu jesteśmy teraz na wakacjach! Mamy teraz odpoczynek od wszystkich zagadek detektywistycznych! Wrzuć zatem na luz i pokaż, że umiesz się bawić!
Po tych słowach Ash zaczął biec tyłem do przodu, śmiejąc się do mnie razem ze swoim Pikachu.
- Ja ci zaraz pokażę zabawę! - zawołałam za nim, odzyskując z miejsca dobry humor - Wracaj tutaj, ty tchórzu! Zobaczysz, co to znaczy zadzierać ze mną!
W tej wesołej atmosferze trafiliśmy w końcu do stadionu, gdzie miały mieć miejsce zawody Pokemonów typu walczącego. Były już tam wielkie tłumy ludzi. Na ich widok doceniłam bardziej to, że nasz drogi burmistrz był tak uprzejmy, iż zaprosił nas do swojej loży. W innym wypadku pewnie musielibyśmy siedzieć ściśnięci pomiędzy spoconym oraz rozwrzeszczanym tłumem kibiców, to zaś zdecydowanie nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy na świecie. Jednakże Ash jest chyba dzieckiem fortuny, gdyż spadło mu niczym z nieba to zaproszenie od burmistrza, dlatego z radością z niego skorzystał.
- Proszę pana! Przyprowadziłam do pana Mistrza Pokemon Ligi Kalos wraz z przyjaciółmi, tak jak pan prosił - zameldowała Jenny, stając na baczność, gdy już weszliśmy do loży.
Siedzący do nas tyłem mężczyzna odwrócił się powoli w naszą stronę i uśmiechnął szeroko na nasz widok. Gość wyglądał zupełnie taki, jak go ukazywał hologram, chociaż dopiero teraz zauważyłam, że ma on szare oczy, a prócz tego tupecik na głowie, który co chwilę sobie poprawiał na swojej spoconej głowie.
- Ach, co za radość! Dziękuję ci, droga Jenny! Naprawdę bardzo serdecznie ci dziękuję, że mi ich przyprowadziłaś!
- Nie ma za co, panie burmistrzu! I ku chwale ojczyzny! - zawołała wesoło dziewczyna, po czym zasalutowała mu po wojskowemu i wyszła.
- Bardzo sympatyczna z niej dziewczyna - powiedział do nas burmistrz - Wielka szkoda, że do pracy w policji nie specjalnie się nadaje.
- Dlaczego pan tak uważa? - spytała Misty.
- Uważam tak, ponieważ to niestety prawda - odrzekł mężczyzna - Aspirant Jenny ma w sobie bardzo dużo zapału, ale brakuje jej umiejętności dedukcyjnych, a pracę policjanta widzi przez pryzmat filmów gangsterskich. Ale cóż... Sam szef policji jest jej wujem, a ja chcę z nim żyć w zgodzie, dlatego nic nie mówię.
- Ale teraz pan mówi - uśmiechnęłam się ironicznie.
Burmistrz parsknął śmiechem.
- No tak, ale przecież wy to co innego. Na waszej dyskrecji przecież mogę polegać, prawda?
- No tak... Ma pan rację - uśmiechnął się Ash - Jesteśmy detektywami, a dyskrecja to przecież niezbędna cecha każdego, prawdziwego detektywa.
- I takie oto słowa, mój drogi chłopcze, bardzo sobie cenię! - zawołał radośnie gruby mężczyzna - Co tam cenię! Ja je wręcz szanuję! Mój drogi chłopcze! Jestem Lewis Cortney, burmistrz tego miasta! To dla mnie wręcz prawdziwy zaszczyt cię poznać!
To mówiąc ścisnął on swoimi wielkimi i kapiącymi od tłuszczu rękami dłoń mojego chłopaka, śmiejąc się przy tym radośnie.
- Mnie również bardzo miło pana poznać - rzekł Ash, z trudem oswobadzając swoją rękę - A to są moi przyjaciele, Brock Wandstorf oraz Misty Macroft. A to moja ukochana, Serena Evans.
- Bardzo mi miło was wszystkich poznać, moi kochani - uśmiechał się dalej burmistrz, ściskając nam dłonie - Słyszałem o was wiele dobrego, a zwłaszcza o tobie, Brock. Twój ojciec zawsze wyraża się o tobie w samych superlatywach.
- Miło mi to słyszeć - powiedział nasz przyjaciel, masując sobie lekko obolałą dłoń - Naprawdę bardzo miło.
- Dobrze, ale siadajcie już, proszę. Chcę, żebyście mogli oglądać zawody z najlepszego miejsca w całym mieście.
Następnie wskazał na miejsca ustawione obok miejsca, które sam zajmował. Oczywiście bez żadnego ociągania się skorzystaliśmy z tego zaproszenia, aby je zająć, po czym zaczęliśmy patrzeć na arenę, na której to pojawiła się mała grupa cheerleaderek w białych koszulkach, czerwonych minispódniczkach, trzymające czerwone pompony w dłoniach. Dziewczyny te zaczęły radośnie skandować na część zawodników, którzy mieli zaraz przed nami wystąpić.
- Och! To najpiękniejszy widok na całym świecie! - zawołał radośnie Brock, widząc to wszystko - Hej, dziewczyny! A może tak zatańczycie dla mnie taniec miłości?!
W ostatniej chwili Ash i Misty złapali go szybko w pasie i posadzili na jego miejscu, bo inaczej nasz drogi przyjaciel wyskoczyłby z loży, co zdecydowanie skończyłoby się dla niego nader boleśnie, jeśli nie gorzej.
- No i widzisz? Wszystko wraca do normy - zaśmiał się do mnie Ash, kiedy usiadł ponownie przy mnie.
- Oj tak... Rzeczywiście wraca do normy - powiedziałam, nie bardzo jednak wiedząc, czy mam się śmiać czy płakać
Misty z kolei była po prostu zła jak Beerdill, jednak nic nie powiedziała na głos uważając najwyraźniej, że żaden komentarz tutaj nie pomoże, bo sam Brock jest prawdopodobnie niereformowalny.
Chwilę później z megafonów przymocowanych do wielkich słupów dobiegł nas głos komentatora sportowego.
- Witamy państwa bardzo serdecznie na Box Prix 2006! Mam nadzieję, że będziecie się państwo dobrze bawić. A teraz przedstawimy wam pierwszą dwójkę zawodników, którzy stoczą ze sobą walkę! W prawym rogu areny widzimy naszego zeszłorocznego zwycięzcę, Corneliusa Ficamore’a i jego Hitmonlee!
Trener ów był dość wysokim mięśniakiem w szarej podkoszulce, niebieskich spodniach na szelkach i czarnych butach. Jego Pokemon przypominał brązowego karła karatekę. Widziałam już podobnego na Sali w Petalburgu i należał on do Normana Hamerona.
- W lewym zaś rogu widzimy Flinta Wandstorfa i jego Machampa!
Z naszej trybuny posypała się wręcz salwa gromkich braw.
- Dalej, tato! Pokaż, co potrafisz! - zawołał wesoło Brock.
Flint wyraźnie go usłyszał, ponieważ uśmiechnął się w naszą stronę, po czym powoli zwrócił swój wzrok w kierunku przeciwnika.
- Zaczynamy walkę! - zawołał bardzo głośno sędzia, stojący na środku areny - Przypominam wam, że ma to być uczciwa walka. Możecie walczyć jedynie na własne pięści. Nie wolno wam kopać ani gryźć, ani drapać, ani nic z tych rzeczy.
Obaj trenerzy delikatnie skinęli w swoją stronę głowami, a następnie ich Pokemony skoczyły na siebie zażarcie. Zgodnie z zasadami stosowały one jedynie pięści, zasypując siebie nawzajem gradem ciosów.
- Naprzód, Machamp! Dawaj! - zawołał Brock.
Burmistrz uśmiechał się przyjaźnie, zaś Misty była wykrzywiona.
- Naprawdę nie rozumiem, co w takim prymitywnym zadawaniu sobie ciosów może być coś ciekawego - powiedziała.
- Prawdę mówiąc, to ja również tak uważam - odparłam - Ale skoro Flint tu walczy, to powinniśmy go wspierać. Tak postępują przyjaciele.
- Racja, otóż to! - zgodził się ze mną Ash - Przecież nikt nam nie każe oglądać dalszych walk. Ważne, abyśmy podczas tej jednej, ważnej walki byli obecni. Choć nie zaszkodzi, gdybyśmy obejrzeli też pozostałe.
- W sumie racja. Skoro już tutaj jesteśmy - stwierdziła Misty - Ale tak czy inaczej to nie jest i nigdy nie będzie mój ulubiony sport. Co innego jakaś walka z użyciem mocy czy też swoich wrodzonych umiejętności, a co innego jakaś walka z użyciem zwykłej siły fizycznej. Byle idiota to potrafi.
- Stałaś się ostatnio strasznie wymagająca - zaśmiał się Ash.
- Nie... Ja po prostu dojrzałam do pewnych spraw. Ciebie to chyba także dotyczy, prawda?
Mój ukochany pokiwał głową na znak, że się z nią zgadza.
- Masz rację. Dojrzałem ostatnie do wielu spraw, a na inne zmieniłem sposób patrzenia, choć nie powiem. Walki dalej posiadają dla mnie TO COŚ.
- Ale już się tym przecież nie fascynujesz, tak jak kiedyś.
- To prawda, bo teraz mam inne zainteresowania i inne pasje. Co nie znaczy, że całkowicie porzuciłem dawną drogę. Ostatecznie przecież jestem Mistrzem Ligi Kalos, a do tego Ósmym Mistrzem Strefy Walk. To chyba zobowiązuje.
- Cicho, gaduły! - skarcił nas Brock - Teraz mój tata zakończy walkę!
- Skąd wiesz? - spytałam zdumiona.
- To się czuje - zachichotał nasz przyjaciel.
Miał rację, ponieważ rzeczywiście jego ojciec wydał wtedy komendę swemu Pokemonowi, który natarł z całej siły na osłabionego już przeciwnika, podniósł go swoimi czterema rękami, a następnie rzucił wysoko w górę. Hitmonlee chwilę później opadł na ziemię znokautowany i wykończony.
- Hitmonlee jest niezdolny do walki! Wygrywa Machamp! Zwycięzcą tego pojedynku zostaje Flint Wandstorf! - krzyknął sędzia.
- Ach, cóż to była za emocjonująca walka! - zawołał podnieconym głosem komentator sportowy - Nie mogłem wprost oderwać od niej wzroku. To było coś niesamowitego!
Nagle Machamp zachwiał się na nogach i zaryczał w dziwny sposób.
- Oj! Niedobrze! - zawołał Ash - Chyba coś się stało Machampowi.
- Może jest zmęczony walką? - zasugerowała Misty.
- Nie wydaje mi się - odpowiedział jej Brock - To jest coś o wiele bardziej poważnego.
Ash wyjął szybko lornetkę z plecaka i zaczął uważnie patrzeć na arenę, aby mieć lepszy widok na Pokemona Flinta.
- A niech mnie! Machamp ma w karku jakąś strzałkę!
- Strzałkę?! - zawołaliśmy zdumieni.
- Sama zobacz - Ash podał mi lornetkę.
Spojrzałam przez nią i zauważyłam, że miał on rację. W karku Pokemona tkwiła niewielka strzałka z żółtymi piórkami.
- Rzeczywiście! Ktoś strzelił w Machampa! - zawołałam przerażona - Tylko czym w niego strzelił i dlaczego?
Nie znaliśmy odpowiedzi na to pytanie, a zresztą teraz to było bez znaczenia, ponieważ Pokemon Flinta opadł na ziemię nieprzytomny. Szybko wybiegliśmy z loży i ruszyliśmy na arenę, aby mu pomóc. Gdy wreszcie tam dobiegliśmy, nad stworkiem pochylali się już jego trener i doktor Lennox.
- Spokojnie, moi kochani. Wszystko będzie dobrze. Zabierzemy go zaraz do Centrum Pokemon i dokładnie zbadamy - powiedział lekarz - To pewnie zwykłe przemęczenie, nic więcej.
- Nie sądzę.
Mówiąc to Ash wyjął z kieszeni swoich spodni chusteczkę, a następnie przez nią wyciągnął z karku Machampa strzałkę z żółtymi piórkami.
- Proszę... To chyba jest przyczyna całego zamieszania - powiedział.
- Strzałka - rzekł na to załamanym głosem Flint - Ktoś strzelił nią do mojego Pokemona! Ale kto?!
- Teraz to bez znaczenia! - krzyknął Brock - Musimy zabrać Machampa do Centrum Pokemon i go zbadać!
- Dobrze, chłopcze. Idziemy! - poparł go Lennox.
Obaj wzięli Pokemona za jego kończymy i zanieśli go na nosze, które pchała siostra Joy.
- To chyba tyle, jeżeli chodzi o wakacje wolne od zagadek - zauważyłam z delikatną ironią.
Ash poprawił sobie na głowie czapkę z daszkiem i rzekł:
- Tak, Sereno... To by było na tyle.
- Pika-chu! - zapiszczał bojowo Pikachu.
C.D.N.
Bardzo ciekawa historia nam się szykuje. Nasza ekipa wybiera się na walki bokserskie pokemonów, gdzie przy okazji ma możliwość poznać Flinta, ojca Brocka, który występuje w tych zawodach wraz ze swoim Machampem. Jak się okazuje sporo osób zna tam Asha i jego talent detektywistyczny oraz oczywiście jego osiągnięcia na arenie walk pokemonów. I oczywiście nie może się obyć bez zagadki - po wygranej walce z Hitmonlee Machamp zostaje trafiony strzałką, która sprawia, że pada on na ziemię mocno osłabiony. I zadaniem drużyny Sherlocka Asha jest dowiedzieć się kto i dlaczego strzelił Machampowi w szyję i komu zależy na tym, by Flint przegrał swoje walki. :)
OdpowiedzUsuńOczywiście nie obywa się bez pięknych nawiązań do chociażby "Trzech muszkieterów" czy "Mustanga z Dzikiej Doliny". :) I czymże byłaby ta historia bez Brocka podrywającego cheerleaderki na turnieju, który jak widzi śliczne dziewczyny, to nie umie się powstrzymać by nie rzucić jakimś dobrym tekścikiem :)
Przepraszam, że tak krótko, ale dzisiaj jakoś nie mam weny do recenzji. Ale bardzo mi się historia podoba i z radością bedę czytała kolejne części :)
Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000000000/10 :)