wtorek, 9 stycznia 2018

Przygoda 083 cz. IV

Przygoda LXXXIII

Poszukiwacze zaginionego skarbu cz. IV


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Po rozmowie ze Scarlett ja, Brock i Misty przygotowaliśmy się z resztą kompanii do wycieczki po piramidzie. Ponieważ w namiocie pan doktor Johnson miał strój podróżnika, który był zapasowym strojem dla Scarlett, to dał go mnie, abym poczuł się dzięki temu prawdziwym poszukiwaczem skarbów. Założyłem więc na siebie beżowe spodnie, beżową bluzę i hełm na głowę (taki, jaki w filmach noszą podróżnicy), rzecz jasna również barwy beżowej. Do paska przymocowałem sobie szpadę, aby w razie czego móc jej użyć, gdyby zaszła taka potrzeba. Miałem też przy sobie swój plastikowy pistolet straszak. Nie mówiłem nikomu o tym, że jest on sztuczny i nie mam możliwości, aby kogokolwiek z niego zastrzelić. Wolałem, aby ewentualny zdrajca, który znajduje się w naszych szeregach, obawiał się mnie, że mogę go zabić w obronie siebie i swoich przyjaciół.
Właśnie, ów tajemniczy zdrajca. Czy on rzeczywiście istniał? Kochana Madame Sybilla wychodziła z założenia, że tak, ale nie chciała mi niestety powiedzieć o tym, kim on lub też ona jest. Miałem w sumie tylko dwie kandydatury na zdrajcę - doktora Johnsona lub jego bratanicę, a moją drogą przyjaciółkę Scarlett. Jednak ostatnią myśl odrzucałem. Przecież to osoba, która uratowała mi życie. Jest mi ona bliska na swój sposób. Czemu więc miałaby chcieć mnie skrzywdzić? Na pewno jest wobec mnie fair. Jednak czy to oznaczało, że może nie chcieć nas zdradzić i przejąć skarb dla siebie? Tego przecież nie mogłem sobie powiedzieć z pewnością. Poza tym wręcz doskonale pasowała do wskazówek jasnowidzącej kobiety - bo jest osobą, która się ukrywała, choć nic na to nie wskazywało. Bo przecież nie kryła się przede mną ani przed żadnym z moich przyjaciół. Chociaż... Jej stryja również to mogło dotyczyć. On był obcy dla mnie i mogłem bez większych problemów go oskarżać w myślach. Jednak, czy on, tak bliski człowiek dla Scarlett mógł być zdrajcą? Nie wiedziałem.
Była jeszcze inna możliwość, równie prawdopodobna, co pozostałe. Mianowicie zdrajcy nie było w naszych szeregach, ale był w nich wcześniej i opuścił je, po czym zaczaił się niedaleko, aby się do nas dobrać, kiedy już będzie po wszystkim. Więc niebezpieczeństwo, krótko mówiąc, mogło czaić się naprawdę wszędzie. To tylko zaostrzało moją czujność, a w pełni zaufać mogłem jedynie Brockowi, Misty i Pikachu, gdyż nawet Allanowi Jonesowi wolałem nie mówić wszystkiego. Nie, żebym mu nie dowierzał, ale tak po prostu uznałem, że lepiej zachować milczenie przed osobami spoza naszej grupy zaufanych osób.
Tak czy inaczej, po przebraniu się w strój podróżnika zaraz poszedłem porozmawiać przez chwilę z Brockiem i Misty, aby naradzić się z nimi na temat dalszego postępowania. Kiedy już powiedziałem im, jakie posiadam podejrzenia, to oboje uznali, że mam absolutną rację i każda z trzech opcji, jakie im wysnułem (Scarlett, doktor Johnson i nieznana nam osoba) może być prawdziwa. Postanowiliśmy mieć się na baczności.
- Lepiej nie mówmy nic nikomu o tym, co podejrzewamy - powiedział Brock - Ostrożniej będzie zachować to dla siebie.
- Racja... Nie wiadomo, komu ufać... Ani kto nas podsłuchuje - dodała podejrzliwym tonem Misty.
Pikachu niespokojnie rozejrzał się dookoła siebie, jakby szukał wokół nas szpiega. Na szczęście lub nieszczęście nikogo takiego nie wypatrzył.
- No dobrze, stary. Nie popadajmy w paranoję - zaśmiałem się lekko, klepiąc go czule po głowie - Chodźmy już. Reszta ekipy na nas czeka.
Wyszliśmy z namiotu, w którym to byliśmy, po czym dołączyliśmy do naszej kompanii oczekującej na nas.
- Poprzednie wizyty w piramidzie pomogły nam odkryć kilka korytarzy prowadzących donikąd - rzekł Allan Jones, kiedy weszliśmy do środka - Na ścianach są wymalowane hieroglify mówiące nam, dokąd powinniśmy iść, ale... Spora część z nich jest namalowanych tylko po to, aby nas wprowadzić w błąd i zaprowadzić do pułapek, które czekają na takich jak my.
- Na takich głupków jak my, chciał pan powiedzieć - mruknęła Misty - Bo tylko głupek chciałby tutaj przyjść.
- Głupek? - zapytał zdumiony doktor Johnson, patrząc bardzo uważnie na moją przyjaciółkę - Być może to głupota pchać się tutaj, ale też być może walczymy w ten sposób o historię.
- O historię?
- Tak. O jej zachowanie i o to, żeby pozostała ona wieczna. Uwierz mi, moja rudowłosa przyjaciółko, że gdyby nie takie głupki jak my, to wiedza o tym, co było kiedyś nie przetrwała. Pewnie zaraz zapytasz, po co komu wiedzieć o tym, co było kiedyś? Odpowiem ci... Po to, aby człowiek miał pojęcie, kim jest i jaki jest ten świat, w którym żyje. Bez przeszłości nie ma teraźniejszości, a bez teraźniejszości nie ma przyszłości.
Misty pokiwała delikatnie głową na znak szacunku.
- Bardzo przepraszam. Ja nie chciałam pana obrazić. Po prostu dziwi mnie, czemu ludzie przychodzą do takich miejsc jak to wiedząc, że tu jest niebezpieczeństwo. Czy nie byłoby lepiej zostawić starożytnych władców w spokoju?
- Może byłoby i lepiej - odrzekł na to archeolog - Jednak właśnie takie naruszanie ich spokoju daje nam wiedzę o tym, co było kiedyś. Pytasz, co pcha takich ludzi jak my do takich miejsc jak to tutaj? Odpowiem ci. Żądza przygody, żądza wiedzy i w ogóle. Sam nie wiem, co z tego najbardziej nas tu pcha. Być może wszystko naraz? A może każdy ma jakieś swoje własne powody?
Ponieważ w piramidzie, im głębiej wchodziliśmy do jej wnętrza, robiło się ciemno, zapaliliśmy latarki i z ich pomocą szliśmy dalej.
- Niedługo dojdziemy do rozwidlenia się korytarzy - powiedział Allan Jones - Tam jest około dziesięciu. Przejrzeliśmy prawie wszystkie. Został nam ostatni. On musi prowadzić do skarbu.
- No, a skąd ta pewność? - spytałem - A co, jeśli tutaj w ogóle nie ma skarbu? Może jest on ukryty gdzie indziej, natomiast to miejsce jest jedynie przykrywką zostawioną dla takich jak my?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Istnieje taka możliwość, mój drogi chłopcze - odpowiedział mi słynny podróżnik - Ale musimy sprawdzić, czy tak właśnie jest.
- Obyś się mylił, Ash - dodał doktor Johnson - Bo jeśli masz rację, to oznacza, że wszystkie nasze badania prowadziły nas donikąd i będziemy musieli zacząć je od nowa.
- Mam nadzieję, że tak nie jest - powiedział Brock, w którym nagle się odezwał uczony człowiek.
Scarlett nic nie mówiła, tylko szła tuż obok mnie z latarką w dłoni i oświetlała mi przestrzeń przede mną. Co chwila zerkała na mą twarz jakimś takim dziwnym wzrokiem, którego znaczenia jednak nie rozumiałem. Co ona chciała mi powiedzieć, nie wiem. Wiem jedynie tyle, że chciała ona jak najlepiej. Ale czy dla siebie, czy dla mnie, czy może jedno i drugie?


Doszliśmy powoli do pomieszczenia, w którym znajdowało się około dziesięć rozwidleń. Były one korytarzami, te zaś z kolei były rozdzielone na kilka osobnych korytarzy. Przeszukanie ich wszystkich musiało zajmować więc bardzo wiele czasu.
- Od czasu, gdy tu przybyliśmy, to przeszukaliśmy wszystkie korytarze, prócz tego jednego - powiedział Allan Jones, pokazując jeden z nich.
- A więc sprawdźmy go - rzekł zadowolonym głosem doktor Johnson - Z wielką przyjemnością sprawdzę, czy on prowadzi do skarbu.
- Mam nadzieję, że tak - uśmiechnąłem się - Wierzę, że tak.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Masz rację, przyjacielu. Nie gadajmy, tylko ruszajmy! - zawołałem.
Zadowoleni powoli ruszyliśmy w drogę przez korytarz. Prowadził nas Allan Jones. Szliśmy przez niego powoli i bardzo ostrożnie, gdyż w każdej chwili spodziewaliśmy się jakiś pułapek.
- Patrzcie uważnie pod nogi - powiedział Johnson - Być może na nich znajdują się przyciski uruchamiające pułapki.
- Jakie pułapki? - spytała Misty.
Chwilę później ziemia zapadła mi się pod nogami, a ja runąłem w dół. W ostatniej chwili poczułem, jak czyjeś ręce mnie łapią, natomiast Pikachu zeskakuje z mego ramienia, skacząc na podłogę tuż za mną.
- Boże, Ash! - wrzasnęła przerażona Misty, stojąca po drugiej stronie przepaści, jaka właśnie powstała.
- Pika-pi! - pisnął Pikachu.
Czyjeś ręce wciągnęła mnie szybko na bezpieczne podłoże. Spojrzałem na ich właścicieli. To byli Brock i Scarlett. Ich spocone czoła dowodziły, że musieli się nieźle namęczyć, aby mnie uratować.
- Musisz przejść na dietę - zażartował sobie Brock.
- Przy twojej jakże doskonałej kuchni, drogi przyjacielu, to raczej mało możliwe - odparłem dowcipnym tonem, choć wcale nie było mi do żartów.
Spojrzeliśmy wszyscy razem na pułapkę, w którą o mało nie wpadłem. Oświetliliśmy je sobie latarkami.
- A niech mnie! Ten dół ma ostro zakończone kolce - powiedział doktor Johnson - Gdybyś na nie spadł, byłby z ciebie szaszłyk.
- Albo sito - dodałem wesoło, po czym spojrzałem na Misty - Pytałaś, jakie tu są pułapki. Czy to wystarczy ci za odpowiedź?
- Owszem... Wystarczy mi w zupełności - burknęła rudowłosa.
Scarlett uśmiechnęła się delikatnie i oświetliła sobie podłogę latarką.
- Widzę tutaj przycisk, który jest teraz wciśnięty. Musisz patrzeć pod nogi, Ash. Nie mogę cię wiecznie chronić.
- Nie... Ale ty też mogłabyś patrzeć pod nogi - zażartowałem sobie - Coś mi mówi, że to właśnie twoja nóżka wcisnęła ten przycisk.
Dziewczyna zarumieniła się lekko, gdy usłyszała moje słowa.
- Bardzo możliwe... Wybacz, nie chciałam cię urazić.
- Nie uraziłaś.
Spojrzeliśmy ponownie na przepaść.
- I jak my to teraz przejdziemy? - spytała Scarlett.
- Spokojnie... Mam przy sobie Pokemona, który doskonale radzi sobie z podobnymi problemami.
Następnie wyjąłem pokeball i wypuściłem z niego Bulbasaura, któremu kazałem, aby przeniósł nas przez przepaść za pomocą swoich pnączy. Ten zapiszczał wesoło, po czym zadowolony przeniósł mnie, Scarlett i Brocka.
- Dzięki, Bulbasaur. Powrót! - zawołałem, chowając go do pokeballa.
Chwilę później ruszyliśmy dalej przed siebie, oświetlając sobie drogę za pomocą latarek. Doszliśmy nagle do kolejnego rozwidlenia, z którego wychodziło pięć korytarzy.
- Super... I którędy teraz? - spytała Misty.
- Chyba musimy iść przez nie po kolei - stwierdził Brock - Chyba, że hieroglify coś tutaj piszą.
Allan Jones poświecił na ścianę latarką i powiedział:
- Nic takiego nie widzę. A ty, Johnson?
Archeolog podszedł bliżej i przyjrzał się uważnie znakom na ścianie. Poprawił sobie na nosie okulary, a następnie dodał:
- Normalnie widzę doskonale, ale słabe jest tutaj światło i mimo latarki niewiele widzę.
- Trzeba by zrobić zdjęcie i wygenerować je na komputerze. Wtedy bez trudu odczytasz te malunki - rzekł Jones.
Jego rozmówca machnął na to lekceważąco ręką.
- To strata czasu. Sprawdźmy po kolei te korytarze i już.
Scarlett powoli podeszła do malowideł, przyjrzała im się uważnie, po czym powiedziała:
- Nie znam jeszcze tak dobrze tego języka, ale wydaje mi się, że pisze tutaj, iż na końcu jednego z tych korytarzy leży grobowiec króla.
- Dokładnie tak, panienko - uśmiechnął się Allan Jones - Już niedługo go znajdziemy i będziemy mogli zapisać nową kartę w dziejach historii.
- Oby tak było - rzekł Brock - Choć uważam sprawdzanie każdego z tych korytarzy za mało bezpieczny pomysł.
- Daj już spokój - doktor Johnson dalej lekceważył niebezpieczeństwo - Damy sobie radę. Nie pierwszyzna to dla nas, a dla was chyba także nie.
Skoro tak ważny autorytet w świecie nauki lekceważył sobie wszelkie niebezpieczeństwo, czemu my mieliśmy się nim przejmować? Dlatego też po kolei sprawdzaliśmy dokładnie każdy korytarz. Oczywiście, jak można było się tego spodziewać, to we wszystkich czekały na nas pułapki, które z trudem omijaliśmy. Na całe szczęście nauczeni poprzednim jakże niemiłym przypadkiem uniknęliśmy ich i ocaliliśmy nasze życia.
Przy sprawdzaniu czwartego korytarza, kiedy ponownie trafiliśmy na ścianę i brak możliwości pójścia dalej, to zauważyłem, że doktor Johnson wyjmuje rewolwer i mierzy z niego do mnie.
- Co pan robi? - spytałem przerażony.
Potem dodałem:
- A więc to pan... Od początku pan to sobie zaplanował! Wzbudziło moje podejrzenie, że chciał pan sprawdzać wszystkie korytarze i lekceważy pan sobie niebezpieczeństwo.
Chwilę później strzały, jednak żaden z nich nie trafił mnie. Następnie coś z hukiem spadło na podłogę. To był wielki Ariados, syczący przy tym groźnie. Był ranny, ale nie martwy. Chwilę później Pikachu uderzył w niego piorunem. Ten cios był na tyle mocny, że go ogłuszył.
- Szybko, zanim się ocknie - zawołał szybko uczony - Ranny Ariados jest o wiele groźniejszy niż normalnie.
Przeskoczyłem przez Pokemona i podszedłem do przyjaciół, po czym szybko wybiegliśmy z korytarza.
- Nie do końca zrozumiałem, o czym tam do mnie mówiłeś, mój młody przyjacielu, ale musiałem cię nieźle przestraszyć, gdy wyjąłem broń - rzekł mężczyzna, chowając rewolwer - Bardzo cię przepraszam, ale musiałem to zrobić. Gdybym cię ostrzegł, to na pewno przestraszyłbyś i zrobiłbyś jakiś gwałtowny ruch, który by sprowokował Ariadosa do zaatakowania cię.
- Ja też pana przepraszam... Źle pana oceniłem - powiedziałem, powoli wycierając sobie pot z czoła.
Gdyby był zdrajcą, czy by mnie ocalił? Śmiem wątpić, chociaż może w ten sposób chciał zdobyć moje zaufanie? Wciąż nie miałem pewności, że naprawdę nie muszę się go obawiać.


- A więc został nam już tylko jeden korytarz - powiedział po chwili Allan Jones - Jeśli w nim nic nie będzie, to już koniec. A szkoda... Miałem nadzieję, że przyniosę coś z tego skarbca mojej kochanej żonie.
- A właśnie... Jak się ma Stacey? - zapytałem z uśmiechem.
- A całkiem dobrze. Rządzi Złotym Miastem i dobrze sobie radzi, ale pewnie tęskni za mną.
- Nie wątpię - uśmiechnąłem się zadowolony.
Następnie ruszyliśmy ostatnim korytarzem, który nam jeszcze został do sprawdzenia. Oczywiście nie obyło się w nim bez pułapek, jednak w końcu dotarliśmy do wielkich drzwi bez klamek.
- To musi być wejście do grobowca - powiedział Jones.
- Jak je otworzymy? - spytała Misty.
- Chyba mam pewien pomysł - zaśmiał się Brock - Zróbcie mi tylko miejsce!
Następnie wypuścił on z pokeballa Steelixa, który bez trudu wyważył wejście do grobowca. Ponieważ ten Pokemon jest wielki, to musieliśmy się nieco cofnąć, aby miał możliwość w ogóle się poruszać. Z łatwością rozbił on drzwi i dzięki temu mogliśmy wejść do środka komnaty.
- Dobra robota, Steelix. No, a teraz powrót - powiedział zadowolony Brock, wycofując swojego Pokemona - Warto jest nosić przy sobie takiego silnego przyjaciela, prawda?
- Weź się już tak nie chwal - mruknęła złośliwie Misty.
Następnie powoli weszliśmy do środka. W pomieszczeniu było ciemno, więc zaczęliśmy oświetlać sobie pokój latarkami. Niestety, przeżyliśmy w nim ogromne rozczarowanie. W pokoju stały wielkie dzbany pełne złotych monet i innych kosztowności, stały również różne posągi przedstawiające bogów, jednak nie było wśród nich grobowca.
- Nie ma sarkofagu - powiedziałem - Nie ma go.
- Pika-pika! - zapiszczał załamany Pikachu.
- Nie! Nie! To nie może być prawda! - krzyknął doktor Johnson, jęcząc z rozpaczy.
Zaczął po chwili biegać po pomieszczeniu i szybko dotykać ścian.
- Dotykajcie razem ze mną! Tu musi być jeszcze jakieś przejście! Musi tu być ten grobowiec!
Mężczyzna biegał załamany po sali i oświetlał sobie ściany, próbując coś odczytać z malowideł na ścianie, jednak przy tak kiepskim oświetleniu i swojej wadzie wzroku nie zdołał odczytać zbyt wiele, załamany poprosił o pomoc Allana Jonesa. Ten jednak tylko potwierdził jego obawy.
- Nic tu nie pisze o sarkofagu, przyjacielu. Nie ma żadnego dowodu na to, że poza tym, co tutaj jest, znajdziemy coś jeszcze. To koniec.
Doktor Johnson załamany upadł na kolana i zaczął płakać.
- Nie! Nie! To niemożliwe! To nieprawda! Musi tu coś być! Musi! On musi tutaj być! Może źle szukaliśmy?
- Lepiej przeszukać się tego miejsca już nie - rzekł ponuro Jones.
- Niestety chyba pan ma rację - powiedział Brock - Przegraliśmy. Nie ma tu sarkofagu.
Misty patrzyła ze współczuciem na załamanego archeologa właśnie opłakującego swoją porażkę. Scarlett zaś podeszła do niego i podniosła go z ziemi.
- Proszę, stryjku. Nie płacz... Trudno, tym razem nam się nie udało.
- Łatwo ci mówić, Scarlett - jęknął załamany Johnson - Bo to nie tobie właśnie spalił na panewce długo ustalany plan działania.
- Biedny człowiek - rzekła Misty ze współczuciem w głosie - Długo musiał szukać swego celu i znowu mu się nie udało.
- Tak... Rozumiem, jak co on musi teraz czuć - powiedziałem ponuro - Mam nadzieję, że zdoła znaleźć pociechę.
- Pika-pika! - zapiszczał smętnie Pikachu.

***


Po tej sytuacji postanowiłem nieco odpocząć od tego wszystkiego, od tej naszej porażki w poszukiwaniach. Poza tym miałem także pewne sprawy do załatwienia. Byłem ciekaw, jak też potoczyły się sprawy w Alabastii. Czy wreszcie dostanę jakieś informacje na tematy, które mnie interesują. Dlatego właśnie powiedziałem moim przyjaciołom, że wybieram się miasta.
- Polecę odwiedzić w szpitalu Herberta Jonesa, a przy okazji muszę zadzwonić do Alabastii - wyjaśniłem - Chcę zdobyć kilka informacji.
- Jakich informacji? - spytała Misty.
- Niezwykle dla mnie ważnych.
- Nie możesz nam powiedzieć? - zdziwił się Brock.
- Wolę nie. Nie wiem, kto jeszcze nas słucha.
Moi kompani na szczęście mnie zrozumieli i nie naciskali.
- Ale potrzebuję waszej pomocy - dodałem.
Misty i Brock wysłuchali, ale choć moja prośba była dla nich bardzo dziwna, to jednak obiecali ją spełnić. Wyszli z namiotu. Obserwowałem ich uważnie, jak podchodzą do Allana Jonesa, po czym Brock zaczyna z nim rozmowę, natomiast Misty delikatnie i bardzo ostrożnie zdobywa to, czego chciałem. Potem zanieśli mi to.
- Doskonale! - uśmiechnąłem się radośnie, chowając moją zdobycz do małej probówki - Muszę to sprawdzić. Jeżeli zaś odkryję prawdę, to wtedy już wszystko będę wiedział. Tylko mam dla was wielką prośbę.
- Jaką? - spytała Misty.
- Pod żadnym pozorem nie dopuśćcie do tego, aby zwinięto obóz, moi drodzy - wyjaśniłem - Musimy tu zostać jeszcze jakiś czas. Doktor Johnson pewnie będzie chciał jak najszybciej stąd wyjechać. Nie możemy do tego dopuścić. Jak wrócę, będę wam pomagał.
- Tylko wróć szybko - powiedział Brock.
- I uważaj na siebie - dodała z troską Misty.
Uśmiechnąłem się do nich przyjaźnie.
- Spokojnie. Wrócę najszybciej jak to możliwe - odpowiedziałem im - Idziemy, Pikachu! Czas na nas.
Następnie wyszedłem z namiotu, wypuściłem z pokeballa Pidgeota, wskoczyłem na jego grzbiet, po czym poleciałam nim do szpitala.
Maren oraz Herbert Jones bardzo się ucieszyli na mój widok. Byli też bardzo ciekawi, co też mnie sprowadza i jak nam poszły poszukiwania.
- Ech, nie ma co gadać - powiedziałem załamanym głosem - To były naprawdę trudne poszukiwania, przeszliśmy przez całą masę pułapek, aby potem odkryć, że nie ma nic w tej komnacie. Przykre, ale prawdziwe. Tam po prostu nie było grobowca.
- Nie było go? - zdziwił się Herbert - Żadnego skarbu?
- Były jakieś wielkie wazony pełne złotych monet, ale przecież nie tego szukamy - wyjaśniłem - Szkoda... Tyle pracy na marne.
- Masz rację, wielka szkoda. Jak przyjął to mój brat?
- Jest bardzo przygnębiony, ale trzyma fason. Doktor Johnson bardziej to przeżywa.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? - zaśmiał się wesoło detektyw.
- Mam tylko nadzieję, że żadne z was nie zostało ranne - powiedziała Maren z niepokojem w głosie.
- Spokojnie, nie zostaliśmy ranni, choć niewiele brakowało, aby było inaczej - odparłem beztrosko - Tak czy siak przeżyliśmy.
- To dobrze... - pokiwała głową moja przyjaciółka - To co? Niedługo wracacie do domu?
- Jeszcze nie... Musimy poszukać dokładniej. Być może odkryjemy coś godnego uwagi. A na razie muszę coś sprawdzić.
- Co takiego?
- Zaraz wam wyjaśnię, ale najpierw mam małą prośbę.
- Jaka to prośba?
Wyraziłem ją. Moi przyjaciele byli zdziwieni, kiedy jednak wyjaśniłem im, o co chodzi, wtedy zaczęli wszystko rozumieć.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, Ash - powiedział Herbet Jones, spełniając moje życzenie.
- Spokojnie... Ja zawsze wiem, co robię - zaśmiałem się.
- Pika-pika-chu! - poparł mnie Pikachu.
Oczywiście nieco kręciłem, ponieważ nie zawsze wiedziałem, co robię, a czasami byłem wręcz nierozsądny, ale to zwykle wywołane było tym, że chciałem pomagać innym, nie licząc się wcale przy tym ze swoim własnym życiem. Tak właśnie mam. Kiedy widziałem kogoś w potrzebie, to musiałem natychmiast zareagować. Taki jestem. Można mnie za to ganić, jednak nie sądzę, żeby ktoś miał mnie za to potępić.
Tak czy inaczej, po otrzymaniu tego, o co poprosiłem, poszedłem do pielęgniarki Dolores.
- Czy można tutaj dokonać pewnych badań? - zapytałem.
- A jakie konkretnie badania cię interesują? - spytała mnie Dolores.
Wyjaśniłem jej, o co mi chodzi.
- Ach, takich badań! Owszem, można. A czemu pytasz?
- Bo mam tutaj coś, co wymaga badań i to w trybie nagłym.
- Co takiego?
Pokazałem jej i powiedziałem:
- Muszę mieć wyniki badań nad tym najpóźniej do jutra.
- Mamy tutaj lekarza, który się tym zajmuje. Może ci to załatwić, ale naprawdę nie rozumiem, po co ci to.
- To bez znaczenia. Muszę to mieć. Potraktuj moją prośbę poważnie, bo od tego zależy bardzo wiele.
- Rozumiem. Ale koniecznie na jutro ci tego potrzeba?
- Koniecznie.
- Wobec tego to musi być ważna sprawa.
- Owszem, ważna.
- Chodzi o coś poważnego?
- Bardzo poważnego, bo o ludzkie życie.


Dolores obiecała mi zrobić, co w jej mocy, aby spełnić moją prośbę, ja zaś po rozmowie z nią poszedłem do najbliższego aparatu telefonicznego, z którego zaraz zadzwoniłem do Alabastii. Telefon odebrała Latias.
- Cześć, maleńka - powiedziałem wesoło - Jest może w pobliżu Max? Bo mam do niego sprawę.
Pokemonka w ludzkiej postaci pokazała mi na migi, że zaraz go tutaj sprowadzi, a następnie odeszła, zaś po kilku minutach pojawił się na ekranie telefonu Max.
- Cześć, stary - zaśmiał się wesoło na mój widok - Miło, że dzwonisz. Pewnie ciekawi cię, co odkryłem w interesującej cię sprawie?
- A żebyś wiedział - odpowiedziałem mu - Więc co masz?
- Dzwoniłem do tego kolesia. Długo to trwało, jednak w końcu udało mi się do niego dodzwonić. Wyobraź sobie, że bardzo się zdziwił, kiedy mu wyjaśniłem, o co mi chodzi. Sprawdził dokładnie w tym ich całym systemie komputerowym, czy wysyłał list do Sereny Evans w sprawie wycieczki na wyspę Ogden. Powiedział, że nie wysyłał takiego listu, a pobyt w kurorcie na tej wysepce wcale nie miały być nagrodą za ten konkurs.
- A więc jednak - powiedziałem załamanym głosem - Tego się właśnie obawiałem. Dziękuję ci. Muszę się dowiedzieć jeszcze czegoś ważnego od Jenny i Boba. Mam nadzieję tylko, że moje obawy się nie sprawdzą. Bo jeśli tak...
- Co mamy robić? - spytał Max.
- Kto?
- My, czyli twoi przyjaciele siedzący w Alabastii.
- Ach, wy... Na razie nic nie róbcie. Sam muszę się tym zająć.
- Jesteś pewien?
- Tak. Dziękuję ci, Max. To bardzo ważna dla mnie wiadomość.
Następnie pożegnałem go i zakończyłem rozmowę, po czym od razu zadzwoniłem na posterunek policji w Alabastii, a kiedy w końcu się tam dodzwoniłem, to poprosiłem do telefonu sierżanta Boba. Na całe szczęście był on obecny na miejscu.
- Cześć, Ash. Ty pewnie w sprawie tych odcisków palców, których próbkę nam zostawiłeś, prawda? - zaczął rozmowę policjant.
- Właśnie tak. Ja w tej sprawie.
- Cieszę się, że dzwonisz, bo sam nie wiedziałem, jak mam się z tobą skontaktować.
- Rozumiem. A więc już coś wiesz?
- Tak. Musieliśmy zdobyć wiadomości z danych policyjnych w Azurii i innych miastach z Kanto. Ale właśnie w Azurii zdobyliśmy dane.
- A więc osoba z tymi odciskami palców jest notowana?
- Tak i to nie jest byle kto.
- Naprawdę? A kto to taki?
- Twój dobry znajomy. Lysander.
- Lysander?! - krzyknąłem przerażony - Ale jak to możliwe?! Przecież on siedzi w więzieniu!
- Wypuszczono go dwa tygodnie temu. Ktoś wpłacił za niego kaucję.
- Kto taki?
- Nie wiem, jakiś jego krewny.
- Rozumiem. Czy proces w jego sprawie już ruszył?
- Jeszcze nie. Ma ruszyć niedługo.
- Lysander obecnie więc przebywa w Kanto?
- Ma obowiązek nie opuszczać granic regionu aż do procesu.
- Obawiam się, że właśnie je opuścił.
- Poważnie?
- Tak. Więcej ci powiem. Myślę, że wiem nawet, gdzie on jest.
- A gdzie?
- Podejrzewam, że na Wyspie Ogden.
- Poważnie? Porozmawiam z moimi przełożonymi. Będziemy musieli się tym zająć. Lysander złamał warunki zwolnienia warunkowego i pewnie już coś kombinuje. Musimy go dopaść.
- Dokładnie tak, a ja muszę szybko skontaktować się z Sereną i to jak najszybciej. Dziękuję ci, Bob. Trzymaj się.
Podziękowałem przyjacielowi, po czym wyjąłem z plecaka laleczkę od Latias i próbowałem z jej pomocą skontaktować się z Sereną. Ale niestety... Wszelkie moje działania w tym kierunku spełzły na niczym.
- O Boże... - jęknąłem załamany - Pikachu... Obawiam się, że Serenie mogło coś się stać! Przeklęty Lysander! Jeśli coś jej zrobił, pożałuje tego!
- Pika-pika-chu! - zapiszczał groźnie Pikachu, zaś z jego policzków poszły bojowe iskierki.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Spędziłyśmy razem całą noc śpiąc, jednak mimo wszystko co jakiś czas któraś z nas się budziła bardzo zaniepokojona najmniejszym nawet ruchem na zewnątrz. Byłyśmy zatem rano niezbyt wyspane. To wszystko, czego się obawiałyśmy, zaczęło się sprawdzać, a co za tym idzie, stawiało nas wręcz na skraju przepaści, do której w każdej chwili mogliśmy wpaść.
- Gdybyśmy tylko mogły zadzwonić do naszych chłopaków - rzekła w południe załamana May - Niestety to niemożliwe. Telefony nie działają.
- Miały się kiedy zepsuć. Akurat wtedy, gdy właśnie ich potrzebujemy - dodała załamanym głosem Dawn.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał smętnie Piplup.
- Mam jakieś dziwne wrażenie, że nie zepsuły się same, ale że ktoś im pomógł - powiedziałam ponuro - Albo ktoś zadbał o to, aby wyglądały one na zepsute, a tak naprawdę doskonale funkcjonują.
- Wobec tego jesteśmy tutaj uwięzione na tej wyspie - stwierdziła May - Możemy tylko czekać, aż przyjdzie nieuchronne.
- W razie czego będziemy się bronić! - zawołała bojowo Dawn - Na pewno żywcem nas nie wezmą.
- Tego się najbardziej obawiam - zauważyłam, patrząc na nią - Tylko nadal nie rozumiem, kto i dlaczego to zrobił. Naprawdę nie mam pojęcia.
- Myślę, że zdołam odpowiedzieć na to pytanie - rzekł czyiś głos.
Spojrzeliśmy na drzwi, skąd dobiegł nas ów głos i zaraz zauważyliśmy stojącego w nich właściciela kurortu, Rachetta.
- Nie chcę was niepotrzebnie niepokoić, mon petite, ale obawiam się, że sprawa robi się bardzo nieprzyjemna.
- Zaraz! - zawołała Dawn - Ja znam ten głos.
- Ja także - dodałam - Kim ty jesteś?
- Pip-lu-li? - ćwierkał podejrzliwie Piplup.
Mężczyzna powoli zdjął perukę, odsłaniając przed nami rude włosy, wyjął soczewki z oczu pokazując, że ma je zielone, a potem odwiązał z szyi opatrunek.
- Lysander! - zawołałam przerażony - To ty!
- Tak, to ja, Sereno - powiedział z uśmiechem na twarzy mężczyzna - Cieszę się, że mnie wciąż pamiętasz. Bonjour, Dawn. Witam, mademoiselle May. Miło mi was wszystkich widzieć.
- Bardzo chciałabym powiedzieć to samo - burknęła w jego stronę moja najlepsza przyjaciółka - Czego chcesz?
- I co ty tutaj w ogóle robisz, co?! - spytałam - Rozumiem, że ta cała wycieczka to zastawiona przez ciebie zasadzka, tak?
- Owszem, to jest zasadzka, a wy w nią wpadłyście, choć nie sądziłem, że tak szybko się tego domyślicie - odpowiedział mężczyzna - Jak widać, nie doceniałem was. Jesteście bystrzejsze niż myślałem.
- Tym lepiej dla nas, a gorzej dla ciebie - mruknęła May - Przyszedłeś nam oznajmić, że wpadliśmy w zasadzkę?
- Nie tylko - rzekł Lysander - Chcę wam powiedzieć, że prócz mnie jest tu również Domino.
- Słucham?! - zawołałam przerażona, gdy to usłyszałam - Domino? Agentka 009 z organizacji Rocket?
- Nie inaczej. Właśnie ona.
- A więc to wasz wspólny spisek! - krzyknęłam - Rozumiem! Teraz już wszystko jasne. Nie musisz mi więcej mówić, domyślam się reszty! Chcecie tu zwabić Asha! Wiecie doskonale, że przybędzie nam z pomocą, a wy go wtedy schwytacie i zabijecie!
- Domino chce go zabić, a potem zabić was - odparł na to ponurym głosem Lysander - Ja zaś mam ją powstrzymać przed tym.
- Słucham? - spytałam zdumiona - Nie rozumiem. Niby czemu masz ją powstrzymać?
- Ponieważ Giovanniemu bardzo zależy na twoim drogim chłopaku, mon mademoiselle - odpowiedział mi Lysander - Dlatego wyciągnął mnie z więzienia... żebym pilnował Domino. Jednak ja nie jestem w stanie nad nią zapanować. Ona jest szalona. Chce zabić Asha. Uważa, że on ją upokorzył. Chce zabić także ciebie za to, że nie tak dawno pokonałaś ją w walce na szpady.
- Rzeczywiście, pokonałam ją, ale przecież broniłam swojego życia, że o życiu Asha nie wspomnę - odparłam na to - Czy ona ma zamiar mścić się na wszystkich, którzy ją pokonają?
- Obawiam się, że tak - powiedział ponuro nasz rozmówca - Gdy mi wyjawiła wczoraj swoje plany, to chciałem ją uspokoić. Nie udało mi się. Próbowałem zadzwonić do Giovanniego, ale zniszczyła mój komunikator i oznajmiła, że jeśli pisnę szefowi choć słówko, to dołączy mnie do listy osób do zlikwidowania.
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi - mruknęłam.
- Może powinniśmy jej na to pozwolić? - spytała złośliwie Dawn - Bo przecież nie chcesz nam pomóc, tylko wykonać swoje obowiązki, prawda? Jesteś równie podły, co ona!
- No właśnie! - dodała May groźnym tonem, patrząc na Lysandra takim wzrokiem, jakby chciała go nim zabić - Gdyby nie rozkaz Giovanniego, to nie kiwnąłbyś palcem w naszej obronie!
- Mylisz się, mademoiselle - odpowiedział nam szef Zespołu Flare - Ja brzydzę się zabijaniem. Nigdy nikogo nie zabiłem i nie zamierzam zmieniać tego zwyczaju. Mam po prostu swoje zasady.
- Ale Giovanni chce oszczędzić tylko Asha, prawda? - spytałam - Nas jego rozkaz nie dotyczy, mam rację?
- Masz rację. Was zaś Domino może swobodnie zabić, kiedy już złapie Asha - powiedział smutno Lysander - Dlatego też nie mogę na to pozwolić. Domino wczoraj przybyła do tego hotelu. Będzie jeszcze dzisiaj próbowała sprowadzić tu Asha. Na pewno już dzwoni do niego do Alabastii.
- Obawiam się, że tam go nie znajdzie. Nie ma go tam - mruknęłam.
- Tym lepiej dla was. Mamy nieco czasu - rzekł Lysander - Pora na nas, ma petite. Musimy stąd uciekać i to jak najszybciej.
- Dokąd niby uciec? To wyspa! Nie mamy jak z niej uciec! - zawołała załamanym głosem May.
- Wolisz więc zostać tutaj? Na łasce Domino i jej ludzi? - spytał szef Zespołu Flare nieco poirytowanym głosem.
- Jej ludzi? Ilu ich jest?
- Wielu. Wszyscy goście i pracownicy tego uzdrowiska to jej ludzie.
- Aha... To dlatego nie ma tutaj żadnych nastolatków - powiedziałam załamanym głosem - Jaka ja byłam głupia! Powinnam była się tego od razu domyślić.
- Już za późno na żale, Sereno - zauważyła rozsądnie May - Musimy stąd uciekać.
- Z nim? - spytałam - Chcesz mu zaufać?
- Nie mamy wyboru - przypomniała mi - Albo on, albo Domino.
- Właśnie - poparła ją Dawn - Nie mamy innego wyjścia. Musimy mu zaufać.
Spojrzałam z niedowierzaniem na Lysandra. Zaufanie to było ostatnie, czym mogłabym go obdarzyć, ale skoro nie było wyjścia...
- Dobrze... Niech tak będzie. Ale jeśli nas zdradzisz, pożałujesz.
Nasz tymczasowy sojusznik uśmiechnął się tylko delikatnie, po czym poprowadził nas do wyjścia.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - zeznanie Anonima:
- To jest niemożliwe! - ryknęła Domino, po czym wystrzeliła z tulipana kulą mrocznej energii w człowieka, który przyniósł mu złą wiadomość - Jak mogliście do tego dopuścić?!
- Nie było polecenia, żeby pilnować Lysandra - powiedział na swoje wytłumaczenie człowiek, powoli masując sobie obolałą pierś - Dlatego też nie wiedzieliśmy, że mamy go zatrzymać, gdyby próbował się oddalić.
- Ale mieliśmy pilnować te smarkule! Miały one nie opuszczać tego budynku!
- Wiem, ale przecież były one razem z Lysandrem. Myśleliśmy, że nie mamy się niczego obawiać.
Domino popatrzyła na niego groźnie, po czym spojrzała ona groźnie na ekran, na którym widać było obraz siedzącego w fotelu Giovanniego. Przy jego boku stała jak zwykle ponura sekretarka, nie okazująca wcale żadnych emocji.
- Widzę, że ta sprawa zaczyna cię nieco przerastać, 009 - powiedział z kpiną w głosie szef organizacji Rocket - Chyba powinienem zlecić tę misję komuś innemu. Komuś bardziej kompetentnemu.
- Nie! - zawołała przerażona Domino.
Za nic w świecie nie chciała ona stracić tych wpływów, jakie miała w organizacji i swego szefa. Niestety wyraźnie to następowało, czemu ona nie była w stanie przeszkodzić.
- Proszę mi pozwolić dokończyć tę misję, proszę pana - powiedziała, aby się jakoś wytłumaczyć - Wiem doskonale, że dałam się oszukać, ale też pragnę panu przypomnieć, iż to przecież pan sprowadził mi na kark tego obrońcę uciśnionych.
- Sprowadziłem go tu, aby cię pilnował, ponieważ bardzo dobrze wiem, że bywasz niekiedy naprawdę nieobliczalna - odparł na to Giovanni - Nie można ci zaufać w sprawie Ketchuma. Wiesz doskonale, że ja chcę go mieć żywego, a jednak jawnie dyszysz do niego nienawiścią.
- Wie pan doskonale, dlaczego tak jest.
- Wiem, ale mało mnie to interesuje, 009. Chcę mieć go żywego i masz mi go przyprowadzić w stanie nienaruszonym.
- Dobrze, proszę pana. Przyprowadzę go panu.
- Niby jak? Coś, co mogłoby go zwabić, uciekło ci.
- To prawda, ale przecież on o tym nie wie i jego dziewczyna nie ma możliwości się z nim skontaktować. Ketchum przyjdzie więc do mnie, żeby ją uwolnić.
- Rzeczywiście, to prawda - uśmiechnął się do niej podle Giovanni - Masz w tej sprawie absolutną rację, Domino. Ale lepiej będzie, jeżeli nasze więźniarki ponownie znajdą się w twoich rękach.
- Zadbam o to, proszę pana. Przeczeszę całą wyspę, ale znajdę je.
- Nie, 009. Tym zajmie się agent 005.
- Że co?! Arlekin?! Ten nędzny idiota?! - Domino była oburzona samą taką możliwością.
- Jest on błaznem, ale na pewno nie idiotą - odparł na to jej szef - A do tego jeszcze odnosi więcej sukcesów niż ty. On zajmie się panną Evans i jej przyjaciółkami oraz tym zdrajcą, Lysandrem. Ty byś je pewnie pozabijała, on zaś zachowa je przy życiu.
- Tak, zachowa je przy życiu, bo kocha się w tej idiotce Serenie.
- To bez znaczenia. Będziemy je mieli, a o to chodzi, o nic więcej. Ty zaś zajmij się złapaniem Ketchuma, kiedy już się tu zjawi.
- Dobrze, proszę pana - rzekła na to Domino, kłaniając się przy tym bardzo nisko swemu pryncypałowi.
Ton jej głosu wskazywał wyraźnie, że wcale nie jest zachwycona tym, co właśnie usłyszała.
- A więc do dzieła, 009 - powiedział Giovanni.
Chwilę później rozłączył się on, natomiast jego agentka została wraz ze swoimi ludźmi zdana na własne siły.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Kiedy wykonałem swoją misję, to natychmiast powróciłem do obozu moich przyjaciół. Byłem bardzo z siebie zadowolony, ponieważ jak na razie wszystko szło zgodnie z moim planem. Gdy wróciłem, to dowiedziałem się od Misty i Brocka, że doktor Johnson jest wręcz załamany tym wszystkim, co przeżyliśmy, dlatego długo płakał i pomstował na siebie, na cały świat oraz niesprawiedliwy los, po czym zmęczony płaczem poszedł spać.
- Nie wspominał nic o tym, aby stąd wyjechać? - spytałem.
- Nie, jak na razie nic - odpowiedział mi Brock - Ale obawiam się, że może chcieć jutro wyjechać.
- Trzeba będzie go zatrzymać - zauważyła Misty - Mam tylko nadzieję, iż to będzie możliwe.
- Spokojnie, we trójkę damy sobie radę - uśmiechnąłem się do nich - Jestem pewien, że razem coś wymyślimy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
On również był dobrej myśli, podobnie jak i ja.
Po tej rozmowie poszedłem na mały spacer, podczas którego spotkałem Scarlett. Była ona przygnębiona.
- Jak się czuje twój stryj? - zapytałem.
- A jak ma się czuć? Kiepsko - odparła dziewczyna - Naprawdę żal mi go. Tak długo poszukiwał tego grobowca, a teraz co? Jego misja spaliła na panewce. Przegrał, gdy był już bliski zwycięstwa.
- Myślisz, że naprawdę tam nie ma tego grobowca?
- Jeśli nawet tam jest, to gdzie?
- Nie wiem, Scarlett. Mimo wszystko to naprawdę mnie dziwi. Tyle badań, poszukiwań i w ogóle... A tu nagle porażka? Trochę to dziwne.
- To nie jest dziwne, ale niesprawiedliwe - powiedziała kasztanowłosa dziewczyna.
Następnie spojrzała na mnie i przytuliła się do mnie mocno.
- To jest po prostu niesprawiedliwe! On robił, co mógł, aby znaleźć ten skarb, a jednak poniósł porażkę.
Nie wiedziałem początkowo, co mam zrobić i spojrzałem na Pikachu pytająco. Ten rozłożył tylko łapki, zaś ja pogłaskałem dziewczynę powoli po głowie.
- Spokojnie. Jestem pewien, że on jeszcze znajdzie ten swój skarb.
- Naprawdę tak uważasz, Ash? - Scarlett spojrzała mi w oczy smutnym wzrokiem - Myślisz, że on może jeszcze znaleźć ten skarb?
- Oczywiście, Scarlett. Jestem całkowicie pewien.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, po czym pocałowała mnie lekko w policzek i zachichotała widząc, że moja twarz spłonęła rumieńcem.
- Och, kochany Buraczek. Już zapomniałam, jak wygląda twoja twarz, kiedy się rumienisz.
- Scarlett, proszę cię... Ty przecież wiesz doskonale, że nie powinnaś mówić mi takich rzeczy.
- Dlaczego? Czy ja ci teraz wyznaję miłość?
- Nie... Tylko, że... Dziwnie się czasami czuję, kiedy tak do mnie się tulisz lub mnie całujesz. Nie, żebym tego nie lubił, ale...
- Rozumiem - dziewczyna pokiwała głową - Kochasz Serenę i jesteś jej wierny. Nie mam o to do ciebie żalu. Wiem doskonale, że ją kochasz. Wiem również o tym, iż nic tego nie zmieni i w sumie to dobrze, bo wolę, abyś nie ranił jej uczuć. Ale chyba możemy być przyjaciółmi.
- Ależ oczywiście, Scarlett. Zawsze nimi będziemy.
Moja dawna koleżanka z dzieciństwa patrzyła na mnie i powiedziała:
- Pocałuj mnie...
- Scarlett, ja...
- Nie o to mi chodzi... Pocałuj mnie jak przyjaciółkę. Jak siostrę.
Uśmiechnąłem się do niej delikatnie, po czym złożyłem na jej czole delikatny pocałunek.
- Dziękuję ci - powiedziała dziewczyna wzruszonym głosem - Dziękuję ci. Teraz moja kolej.
Ponieważ była nieco niższa ode mnie, to musiała stanąć na palcach, aby złożyć mi buziaka na czole. Mimo tej trudności udało się jej to, po czym zachichotała ponownie, widząc kolejny rumieniec na mej twarzy.
Od tej chwili już na zawsze mieliśmy być przyjaciółmi.

***


Następnego dnia, zaraz po tych wydarzeniach spodziewaliśmy się mieć pewne problemy z przekonaniem doktora Johnsona o tym, aby pozostał na miejscu w obozowisku przez jeszcze jakiś czas, ale niepotrzebnie się tym przejmowaliśmy, ponieważ mężczyzna był tak załamany, że ledwie znalazł w sobie siłę do zjedzenia śniadania, gdyż prócz tego nie miał on ochoty praktycznie na nic, a więc także leżał w swoim namiocie patrząc bez celu w jego ścianę. To był przykry widok patrzeć na niego, gdy był w takim stanie.
- Przygnębiające - powiedziała Misty - On musiał naprawdę bardzo mocno to przeżyć.
- Owszem, bardzo mocno - pokiwała smutno głową Scarlett - Ale nie miejcie do niego żalu. On po prostu cierpi. Musi mieć trochę czasu, aby móc się jakoś uspokoić.
- Sądzisz, że dzisiaj zechce z nami porozmawiać? - spytał Brock.
- Nie, raczej nie. Może jutro, ale dzisiaj raczej nie - odparła na to moja przyjaciółka o kasztanowych włosach - Dajmy mu spokój. Dzisiaj nie będzie z niego żadnego pożytku.
- Chyba masz rację - zgodził się Allan Jones - Wypocznijmy od tego, a jutro zwijamy obozowisko i wyjedziemy stąd.
- Nie spieszmy się - powiedziałem z uśmiechem na twarzy - Być może jeszcze coś tutaj znajdziemy.
- Tak... Kłopoty i problemy - mruknęła Scarlett - Cieszę się, że w coś wierzysz, bo ja już praktycznie w nic nie wierzę.
Uśmiechnąłem się delikatnie. Co prawda smutek doktora Johnsona nie sprawił mi wcale przyjemności, jednak mimo wszystko działał on na naszą korzyść, bo przecież dzięki temu mogliśmy zrealizować mój plan działania. Zyskaliśmy na czasie.
Zgodnie ze słowami Scarlett jej stryjek nie wstał ze swego namiotu, a jeżeli już, to tylko po to, aby coś zjeść lub się umyć. Był w ogóle całkowicie przygnębiony. Gdy zagadałem go, to zignorował mnie i poszedł do namiotu. Zasmucony chciałem wyjawić archeologowi to, co wiedziałem, ale niestety musiałem to sobie odpuścić. Przecież to była tajemnica i nie wolno mi było jej wyjawić, przynajmniej jeszcze nie teraz.
Po południu, kiedy siedziałem nad jeziorem przy naszym obozowisku usłyszałem jakiś dziwny dźwięk. Spojrzałem z Pikachu w miejsce, z którego mnie on dobiegł. Zaintrygowany zauważyłem otwierający się wielki portal, a z którego wyskoczyli nagle Clemont i Gary. Portal chwilę później został zamknięty, a obaj przyjaciele spojrzeli na mnie.
- Ash! Cieszę się, że cię widzimy! - zawołał wesoło Clemont.
- Dokładnie tak! - dodał radośnie Gary - Baliśmy się, że pomyliliśmy coś z tego, co mówił nam Max, ale widzę, że dobrze skierowaliśmy swe kroki.
Obaj przyjaciele uścisnęli mnie mocno.
- Co was tu sprowadza? - spytałem - Skorzystaliście z tego wynalazku do otwierania portali?
- Tak... Moje dzieło zbudowane na spółkę z Maxem oraz profesorem Oakiem - zaśmiał się dumnym tonem Clemont - Jak widzicie, to jest jeden z moich najlepszych wynalazków.
- Dokładnie tak - zgodził się z nim Gary - Dobrze też, że powiedziałeś Maxowi o tym, gdzie dokładnie jesteś, Ash, bo inaczej mielibyśmy problem ze znalezieniem cię.
- A czemu mnie szukacie? Co się stało?
- Chodzi o Serenę, Dawn i May.
Przerażony złapałem się za serce, słysząc to wszystko.
- Boże... A więc jednak... Moje największe obawy się sprawdziły! Co z nimi? Gdzie one teraz są? Schwytał je Lysander?
- Spokojnie, zaraz ci to wyjaśnimy - powiedział do mnie wnuk mojego mentora.
- Dzwoniła do nas ta podła jędza Domino - dodał chłopak mojej siostry - Powiedziała nam, że złapała Serenę, May i Dawn. Na dowód pokazała nam nawet ich plecaki. Ta jędza je schwytała i trzyma na Wyspie Ogden. Chciała rozmawiać z tobą, ale powiedzieliśmy jej, że pojechałeś po sprawunki, lecz przekażemy ci wiadomość, gdy wrócisz.
- Dobrze zrobiliście - powiedziałem - Gdybyście jej powiedzieli, że wyjechałem, to nie wiem, co zrobiła. Boję się o nasze dziewczyny.
- Musimy im pomóc - rzekł Gary Oak, zaciskając dłoń w pięść - Tylko w jaki sposób?
- Powinniśmy zawiadomić policję - zaproponował Clemont.
- Zwariowałeś? Ona je zabije, jeżeli zorientuje się, że sprowadziliśmy policję.
- Musimy odpowiednio więc poprowadzić akcję.
- Niby w jaki sposób chcesz to zrobić?
Clemont nie miał pojęcia, podobnie jak i żadne z nas, ale wiedzieliśmy, że musimy coś zrobić, inaczej stracimy na zawsze dziewczyny.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Dzięki pomocy Lysandra bez trudu wydostaliśmy się z budynku, po czym powoli wyruszyliśmy w głąb wyspy. Na całe szczęście żaden z ludzi Domino nas nie zatrzymał, bo przecież żaden z nich nie miał jeszcze pojęcia o zdradzie Lysandra. Mężczyzna prowadził nas przez busz wyspy, dając nam ciągle rady, co mamy robić i jak, aby przetrwać. Jednak wciąż mu nie dowierzałam i uważałam, że ten łajdak chce nas zdradzić w odpowiednim dla niego momencie.
- Tranquillement, ma petite - rzekł bardzo zadowolonym z siebie tonem Lysander - Tylko spokojnie. Tu się ukryjemy i nic nam nie grozi. Przynajmniej na jakiś czas.
- Dobrze, tylko co dalej? - spytałam - Musimy przecież się jakoś stąd wydostać, a niby jak mamy to zrobić bez łodzi czy samolotu?
- Gdybyśmy tylko mogły się skontaktować z Ashem - powiedziała smutnym głosem Dawn.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup, ledwie ze zmęczenia się poruszając.
- Spokojnie, damy sobie radę - odparłam, chcąc je jakoś pocieszyć - Chociaż niestety musimy się pożegnać z powiadomieniem Asha, bo przecież nie mamy możliwości, aby tego dokonać.
- A ja uważam, że możemy go zawiadomić - uśmiechnął się zadowolony Lysander.
Popatrzyłam na niego zaintrygowana.
- I niby jak mamy to zrobić, co?
- Mam pewien sposób.
To mówiąc wyjął zza pazuchy... laleczkę od Latias.
- A więc to ty ją zabrałeś! - zawołałam gniewnie.
- Tak, to właśnie ja - odpowiedział mi mężczyzna - Podsłuchiwałem kilka waszych rozmów i domyśliłem się, że to cacko ma dla ciebie jakieś znaczenie i być może posiada w sobie też jakąś magię. Zrozumiałem, iż z jej pomocą rozmawiasz ze swoim ukochanym chłopakiem. Zabrałem więc to, abyś nie mogła się skontaktować z Ashem.
Następnie zadowolony podał mi ją do ręki.
- Spróbuj z jej pomocą skontaktować się ze swoim lubym. On zaś na pewno przyjdzie tutaj, aby was zabrać ze sobą.
Nie wiedziałam, co on planuje i czy mogę mu zaufać. Być może chce złapać Asha w pułapkę. Być może chce, żeby on tutaj przybył i żeby razem z Domino mógł go złapać. A jeśli nie... Jeśli naprawdę chce nam pomóc? Ale tak czy siak nie miałam wyboru. Albo sprowadzę Asha, albo nie będziemy mieli możliwość uciec z tej przeklętej wyspy.
- Dobrze, ale oddalę się na pewną odległość - powiedziałam do moich towarzyszy niedoli - Wolę, żeby nikt mnie nie podsłuchiwał.
Poszłam na bok, po czym ścisnęłam w dłoniach laleczkę i skupiłam się na nawoływaniu Asha.


C.D.N.




1 komentarz:

  1. O matko, zakończyć w takim momencie? Jesteś jak Polsat. :) A tak na poważnie, to bardzo ciekawy rozdział, pełen ciekawych intryg i rozwiązań niektórych nierozwiązanych tajemnic. :)
    Ash, Misty i Brock pomagają doktorowi Johnsonowi oraz Allanowi Jonesowi w penetracji grobowca, w której doktorek ma nadzieję znaleźć ogromny skarb. Jednak nic takiego nie znajdują, a doktor kompletnie się załamuje. Ash, Misty i Brock z trudem go przekonują, by został na wyspie jeszcze kilka dni. Jak widać mają ukryty chytry plan.
    W międzyczasie Ash bardzo martwi się o Serenę, nie może skontaktować się z nią poprzez laleczkę od Latias. Kontaktuje się jednak z Maxem, który informuje go o wynikach swoich poszukiwań. Okazuje się, że szef firmy, z której Serena rzekomo otrzymała nagrodę za wygraną w konkursie, nigdy nie wysłał do niej żadnego listu. Co gorsza, to nie wycieczka miała być główną nagrodą za zwycięstwo w konkursie. Na domiar złego okazuje się, że odciski palców, które Ash znalazł, należą do niejakiego Lysandra, który dwa tygodnie wcześniej wyszedł z więzienia za kaucją i oczekuje na proces. Ash w tym momencie zdaje sobie sprawę, że jego ukochana jest w ogromnym niebezpieczeństwie.
    W tym samym czasie Serena, May i Dawn na wyspie Ogden napotykają Lysandra. Odkrywają, że to on stoi za awarią telefonów oraz kradzieżą laleczki należącej do Sereny. Nie chciał on by dziewczyna skontaktowała się z Ashem. W międzyczasie wyjawia, że za wszystkim stoi Domino, która chce zwabić Asha i ostatecznie się zemścić, a Lysander z rozkazu Giovanniego ma ją przed tym powstrzymać, gdyż sam szef organizacji Rocket chce się zmierzyć z chłopakiem.
    Lysander pomaga dziewczynom uciec z hotelu i wspólnie udają się w głąb wyspy, gdzie lider zespołu Flare oddaje Serenie jej laleczkę od Latias, by ta mogła skontaktować się z Ashem...
    I w tym samym czasie również zapada niejako "wyrok" na Serenę i Asha, Giovanni wysyła na wyspę Ogden Arlekina, który ma "zająć się" Sereną...
    Coś czuję, że finał tej historii będzie bardzo, ale to bardzo ciekawy, tak jak zresztą ten rozdział. :)
    Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...