Przygoda LXXXI
Upadek mistrza cz. II
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Mój drogi starszy brat pojechał z Sereną, Misty i Brockiem do miasta Hunoh, gdzie zostali oni zaproszeni na zawody bokserskie Pokemonów przez pana Flinta Wandstorfa. Reszta naszej dzielnej drużyny pozostała w Alabastii mając nadzieję, że nie wydarzy się w niej nic naprawdę wymagającego udziału detektywów. Ostatecznie ostatnim razem przekonaliśmy się, że bez Asha nie byliśmy wcale tak sprawni jako śledczy jak wtedy, kiedy on nam towarzyszył. No dobrze, przy sprawie tego rubinu poradziliśmy sobie nawet nieźle, ale to tylko dlatego, że towarzyszył nam mój ojciec, jak się okazuje - również całkiem niezły śledczy. Bez niego raczej nie dalibyśmy sobie radę. To szczęście dla nas, że tata odziedziczył po przodkach ten sam talent, co jego syn, a mój drogi brat - w mniejszej dawce, ale zawsze. Przyznam się, że niekiedy nawet im tego zazdrościłam, bo ja talentu detektywistycznego wcale nie odziedziczyłam. No dobrze, być może także co nieco go posiadam, ale mój ewentualny talent niestety nie mógł się równać z talentem Asha, który to co prawda późno się w nim rozwinął, ale zawsze rozwinął. U mnie i u naszego ojca sprawa wyglądała nieco inaczej, z którego to powodu oboje bynajmniej nie rozpaczaliśmy, choć nie ukrywam, że lekki żal do Matki Natury we mnie pozostał.
Muszę jednak zauważyć, że często los daje nam coś innego w zamian za brak czegoś innego. Tak przykładowo mnie trafił się po prostu wspaniały chłopak, który choć chwilami był dziwaczny, to mimo wszystko był cudowny i łatwo sprawił, że go pokochałam. Ale... Co ja w ogóle mówię? Dziwaczny? Może i tak, lecz co z tego? Czy mój brat też nie jest dziwaczny na swój sposób? Albo ja sama? Cała nasza drużyna ma naprawdę niezłego bzika pod wieloma względami, dlatego w sumie powinnam przywyknąć do obecności dziwaków.
Tak czy siak coś mi mówiło, że mój brat i jego dziewczyna, jeżeli pojadą do miasta Hunoh, to na pewno z miejsca zostaną wciągnięci w jakąś taką niezwykle skomplikowaną sprawę, którą będą musieli rozwiązać. Tak to zwykle bywa w ich przypadku, że gdzie nie pójdą, to tam zaraz im się trafia jakaś skomplikowana sprawa do rozwiązania. Serena żartowała sobie, iż mają już taką karmę, że gdzie nie pójdą, tam zawsze czeka na nich zagadka. May z kolei uważa, iż mój brat przyciąga kłopoty jak magnez szpilki, a najwięcej problemów ściąga zawsze na jej głowę.
- Odkąd Ash został detektywem, to ledwie tylko pojawi się w moim pobliżu, a prawie zawsze spotyka mnie coś niemiłego.
- Weź nie przesadzaj - odpowiedziałam wesoło mojej drogiej przyjaciółce - Ostatnim razem, o ile dobrze pamiętam, nic złego cię nie spotkało.
- To prawda, wtedy nic mi się nie stało, nie licząc oczywiście męczenia się z kaprysami mojego młodszego brata - zachichotała May – No, a poza tym wyjątek potwierdza regułę.
- Niech ci będzie.
- Mówię poważnie. Policz teraz sobie, ile spraw, które prowadził Ash z moim udziałem, skończyło się dla mnie niezbyt przyjemnymi przygodami. A to mnie ktoś porywa i wiąże, a to znów ktoś mnie chce zastrzelić, a to mnie spycha ze schodów, a to próbuje spalić żywcem... Jak to nazwiesz?
- Nie wiem... Zbiegiem okoliczności?
May parsknęła ironicznym śmiechem, gdy to usłyszała.
- Zapewniam cię, że nie ma czegoś takiego. Nie w przypadku Asha. On po prostu ściąga na innych kłopoty, ale muszę też mu przyznać, że zawsze umie potem ludzi z tych kłopotów jakoś wyciągnąć.
- No widzisz? Więc nie ma co na niego narzekać.
- A czy ja narzekam, Dawn? Ja tylko stwierdzam fakty.
Zaśmialiśmy się obie, po czym przytuliłyśmy się bardzo wesoło i dalej sobie spacerowałyśmy po plaży. Niedaleko nas szli zaś Clemont z Garym, którzy dyskutowali coś na temat dwóch Slowpoke’ów, które właśnie widzieliśmy siedzące w pobliżu.
- Nasi chłopcy są w swoim żywiole - zaśmiałam się.
- Tak, a żebyś wiedziała - powiedziała May dowcipnym tonem - Chociaż nie powiem, w nauce jest naprawdę coś bardzo ciekawego. Nie jestem może jakąś jej wielką miłośniczką, jednak poznałam ją co nieco i muszę szczerze przyznać, iż ma ona w sobie jakąś magię.
- No i dzięki tej magii nie narzekasz, kiedy Gary zaczyna ci opowiadać o swoich pasjach - odpowiedziałam wesoło.
- Owszem. A czy ty narzekasz, gdy Clemont znowu ci opowiada o swoich wynalazkach?
- Nie, wcale... Choć przyznaję, że czasami mógłby zmienić płytę.
- A powiedziałaś mu to?
- Powiedziałam i to więcej niż raz.
- I co on na to?
- Zwykle wtedy rumieni się, przeprasza za to, że przynudza i zaczyna mówić coś innego.
- Aha... Rozumiem. To chyba dobrze, prawda?
- Jak najbardziej. Jednak nie jestem hipokrytką, May i przyznaję, że ja sama mam swojego lekkiego bzika. Mogę mówić godzinach o modzie lub o ciuchach z Sereną i z tobą.
- Wiem o tym - zachichotała May - A mówisz o tym Clemontowi?
- Czasami, ale... Wiem doskonale, że ten temat wcale go nie pociąga, więc postanowiłam ograniczyć swoje gadanie w tej sprawie do minimum.
- Jakaś ty szlachetna.
Trąciłam lekko moją przyjaciółkę w ramię.
- A żebyś wiedziała!
Obie zaczęłyśmy wtedy wesoło biegać po plaży, potem zaś wskoczyłyśmy radośnie w ramiona swoich chłopaków.
- Och! Nie ma piękniejszego widoku na tym świecie niż dwie takie ślicznotki w bikini biegające po plaży! - zaśmiał się Gary, mocno mnie do siebie przytulając.
- Owszem, jest w tym sporo prawdy - zachichotał Clemont.
Ja i May śmiałyśmy się niczym małe dziewczynki, po czym obie zaczęłyśmy wesoło skakać wokół nich.
- Och, przestańcie już rozmawiać o Pokemonach i nauce - zaproponowałam - Przecież jesteście tutaj z nami. Może się nami zajmiecie?
- Właśnie! Jest już listopad i mamy ostatnie ciepłe dni nim spadnie śnieg - powiedziała May - Korzystajcie więc z tego widoku, bo potem możecie nie mieć okazji na kilka miesięcy.
- A kto mówi, że nie korzystamy? - zaśmiał się Gary.
- No właśnie! - dodał wesoło Clemont - Po prostu obaj, jak na prawdziwych miłośników nauki, musimy czasami porozmawiać o czymś, co fascynuje nas obu, czyli właśnie o nauce i o Pokemonach.
- Rozumiem - zachichotałam.
Następnie przyjrzałam się mojemu kochanemu wynalazcy i powiedziałam:
- Wiesz... Ja tam nie chcę udawać znawcę ludzkich charakterów, ale moim zdaniem twoja twarz mówi wyraźnie, że coś planujesz.
- Ja coś planuję? - spytał Clemont.
- A tak... I nie próbuj udawać, że jest inaczej. Znam twoje miny już od dawna, dlatego potrafię rozpoznać, co oznacza jakaś mina na twojej słodkiej buźce.
- Naprawdę mam słodką buźkę?
Trąciłam go za to pytanie tak, że o mało nie spadły mu okulary z nosa.
- Przepraszam, masz rację - odpowiedział mi mój chłopak, wciąż się jednak śmiejąc - Nie ma sensu udawać, że jest inaczej. Razem z Garym uroiliśmy sobie coś w tych naszych zwariowanych głowach, ale nie wiemy, czy ten pomysł się wam spodoba.
- Jak nam nie powiecie, to się nie dowiemy - zachichotała May.
Gary popatrzył na nią wesoło.
- No proszę... Jakież to proste i zarazem prozaiczne. Powiedzieć wam i zdać się na waszą ocenę. Że też tak prosta rzecz nie przyszła nam do głowy.
- Tak to zwykle bywa, iż najprostsze pomysły nie przychodzą nam do głów - zaśmiała się moja przyjaciółka - No dobrze, ale mówcie. Co też obaj tym razem wymyśliliście?
- Już wam mówimy - zaczął nam tłumaczyć Clemont - Widzicie, niedawno opowiedziałem Gary’emu o naszej przygodzie z Poketydą.
- Pamiętam ją. To była niebezpieczna sytuacja - wzdrygnęłam się na samo jej wspomnienie - Zwłaszcza, kiedy Giratina zabiła Buffalo i to jeszcze na naszych oczach. To było po prostu przerażające. Brrr... Aż mam ciarki na plecach, kiedy tylko sobie przypomnę, jak to wyglądało.
- Nie tylko ty - uśmiechnął się do mnie Clemiś - Ale zmierzając do rzeczy... Gary bardzo jest zainteresowany Poketydą.
- No właśnie - potwierdził młody Oak - Bardzo chętnie bym ją zobaczył.
- Oj, przyjacielu... Zapomnij, żebyśmy ją mieli wyciągnąć ponownie z dna morza! - zawołałam oburzona - To nie wchodzi w grę!
- Szkoda, bo sama też chętnie bym ją zobaczyła - stwierdziła May.
- Spokojnie... Przecież nikt tutaj nie mówi o wyciąganiu Poketydy z wody - uśmiechnął się lekko Gary - Myśleliśmy raczej o tym, aby zanurkować pod wodę i spróbować ją znaleźć.
- Hmm... To byłby nawet ciekawy pomysł - odrzekła jego dziewczyna - Tylko nie jestem pewna, czy ciśnienie nie jest tam nazbyt wielkie, aby tego dokonać.
- Racja - kiwnął głową Clemont - To nam nieco psuje szyki, ponieważ słynna Poketyda znajduje się na samym dnie oceanu w połowie drogi stąd na Wyspy Oranżowe, a do tego jeszcze na samym dnie oceanu. Niestety, tam ciśnienie jest tak wielkie, że człowiek mógłby od niego umrzeć.
- No właśnie... Pewnie rozpuściłby się jak płyn do kąpieli w wodzie - zaśmiał się Gary.
- No to w takim razie ta wycieczka jest chyba niemożliwa do zrealizowania - odparłam, po czym coś mnie tknęło - Ale zaraz... Ty nie mówiłbyś do mnie o tej sprawie, gdyby wszystko było niemożliwe do przeprowadzenia.
Clemont i Gary zachichotali delikatnie.
- No właśnie... Dawn, masz w sobie prawdziwy talent dedukcyjny podobny do talentu swojego brata - zaśmiał się ten drugi - Ale cóż... Masz rację. Nie będziemy przed tobą ukrywać prawdy.
- Zwłaszcza, że sama się jej już domyślam - zażartowałam.
- No właśnie... Clemont, wytłumacz jej, co wymyśliliśmy.
Mój chłopak popatrzył na mnie wesoło, po czym zaczął nam wyjaśniać, o co chodzi.
- Gary powiedział mi, że gdyby tak zbudować odpowiedni batyskaf, to wtedy mielibyśmy możliwość, aby zejść na dno oceanu i zobaczyć Poketydę.
- Dobry pomysł, ale skąd weźmiemy batyskaf? - spytałam - Chyba nie chcesz go zbudować od podstaw?
- No oczywiście, że nie - zaśmiał się Clemont - Zbudowanie batyskafu może nam zająć przynajmniej tydzień, jeśli nie więcej. A poza tym mamy jeszcze swoje obowiązki w restauracji. Jest ich nieco więcej odkąd wyjechał Brock. Na szczęście z Cilanem dajemy sobie doskonale radę, ale... Przecież nie mogę latać z kuchni do warsztatu i nie mieć praktycznie życia poza tymi dwoma miejscami.
- Więc jak zamierzasz rozwiązać ten problem? - spytałam.
- To bardzo proste, kochanie. Widzisz... Wiem, że profesor Oak ma w swoim laboratorium taki stary batyskaf, którego to kiedyś używał do prowadzenia badań pod wodą.
- Właśnie - potwierdził Gary - Możemy więc skorzystać z niego i tym razem. Tylko jest jedno ale...
- Jakie? - spytała May.
- Mianowicie ten cały batyskaf już dawno nie był używany i trzeba będzie doprowadzić go do stanu używalności, choć nie wiem, czy nam się to uda.
- Już rozumiem, do czego zmierzacie - zaśmiałam się - Clemont jest przecież genialnym wynalazcą, więc może go naprawić.
- No właśnie - uśmiechnął się wesoło Clemiś - Przynajmniej nie będziemy musieli zaczynać od zera. Nie wiem, jak długo nam to zajmie, ale naprawimy to urządzenie i będziemy mogli tam popłynąć.
- Podoba mi się ten pomysł - powiedziała May.
- Mnie również - odparłam z uśmiechem - Nie mam nic przeciw temu. I tak nie mamy w Alabastii teraz nic do roboty, pomijając pracę w restauracji.
- Super! - zawołał Gary - A więc postanowione! Naprawiamy ten batyskaf i ruszamy na spotkanie przygodzie!
- Tak jest! - dodałam wesoło.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Machamp został zabrany do Centrum Pokemon, gdzie doktor Lennox, Brock i siostra Joy się nim zajęli. Ponieważ nasz przyjaciel był zajęty, jak również bardzo przejęty tym wszystkim, co właśnie się stało, to nie miał nawet siły ani ochoty, żeby wariować na widok siostry Joy. Widocznie do spraw będących jego zawodem właściwym podchodzi on profesjonalnie, co nas wszystkich bardzo ucieszyło.
Pomimo tego wypadku zawody trwały dalej, jednak ani ja, ani Ash, ani tym bardziej Misty i Brock nie mieliśmy ochoty, żeby je dalej oglądać. Zbyt mocno byliśmy przejęci losem Pokemona Flinta, więc siedzieliśmy sobie na korytarzu w Centrum Pokemon czekając na jakieś wieści w tej sprawie.
- Ciekawe, czym ten drań strzelił w mojego Pokemona? - powiedział Flint, chodząc nerwowo po pokoju - Naprawdę nie wiem, dlaczego właśnie mnie to spotyka... Ach! Żebym tak tylko dorwał tego łotra, który to zrobił! Przerobiłbym go na karmę dla Pokemonów!
- Nie śmiemy w to wątpić - zażartowałam sobie.
- Oj, to lepiej, aby trzymał się od pana z daleka - dodała Misty.
Próbowała ona jakoś podnieść na duchu ojca naszego przyjaciela, co jednak niezbyt jej się udało, ponieważ Flint teraz przejmował się wyłącznie losem swego podopiecznego. Równie mocno zaniepokojony był też Ash, który to, chociaż cała ta sprawa nie dotyczyła go bezpośrednio, siedział załamany na krześle i stukał nerwowo palcami w swoje kolana.
- To naprawdę ciekawe... Naprawdę ciekawe - mówił sam do siebie.
- Co jest takiego ciekawego? - spytałam zaciekawiona.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- To, jak ten człowiek, kimkolwiek on jest, strzelił do Machampa tą strzałką - odpowiedział mi Ash.
- Zakładam, że posiadasz już na ten temat jakąś dość interesującą hipotezę - zasugerowała Misty.
Detektyw pokiwał głową na znak, że ma ona rację.
- Nie inaczej. Podejrzewam użycia dmuchawki... Wiecie, takiej jakiej używali Indianie z Ameryki Południowej.
- Hmm... To bardzo ciekawe - powiedziała rudowłosa - W sumie to jest chyba jedyna możliwość. Tylko po co on to zrobił? Jaki ma w tym cel? I co takiego jest w tej strzałce, że tak zaszkodziła Machampowi?
- Nie wiem, jednak podejrzewam, że nasze medyczne trio z łatwością nam wyjaśni ten ostatni problem - rzekł mój luby.
Miał rację, ponieważ już kilka minut później przyszli do nas Brock i doktor Lennox.
- No i co? - spytał ich z miejsca Flint Wandstorf - Czy wszystko dobrze z Machampem?
- Nie może być z nim całkowicie dobrze - odparł lekarz - W końcu dostał on czymś naprawdę nieprzyjemnym.
- A właśnie! Czym on dostał?! - zawołałam.
- Pika-pika?! - dodał Pikachu.
- To jest właśnie najbardziej niezwykłe - odpowiedział nam Brock - Ja i pan doktor dokonaliśmy jak na razie tylko wstępnej analizy tej strzałki i wynika z niej, że ktoś wysmarował ją płynnym środkiem dopingującym.
- Dopingującym?! - zawołał przerażony Flint.
- Właśnie tak - potwierdził jego syn - W organizmie twojego Pokemona jest on także. To musi być silny środek, bo dość szybko osłabił Machampa. Prócz tego nie otrzymał on zbyt silnej dawki, a mimo to i tak go powaliła.
- A są środki dopingujące, które to potrafią? - spytałam.
- Nie spotkałem się jeszcze z takim - odpowiedział Brock - Ale być może doktor Lennox coś więcej będzie o tym wiedział.
- No cóż... To prawda, istnieją takie środki - wyjaśnił jego mentor - Można je stworzyć wtedy, gdy zmierza się ze sobą kilka środków dopingujących w jeden wywar. Jeżeli stworzy się z nich mieszankę, to nawet jej mała dawka może powalić w kilka minut nawet bardzo silnego Pokemona. Ta dawka, którą dostał Machamp, nie była może wielka, ale jak widać w zupełności tu wystarczyła. A zresztą specjaliści ją sobie obejrzą i na pewno lepiej niż ja ocenią, co to za paskudztwo.
Byliśmy naprawdę przerażeni tym, co właśnie usłyszeliśmy. Jak to było w ogóle możliwe? Dlaczego ktoś strzelił w Machampa pana Flinta jakimiś środkami dopingującymi? Co chciał przez to osiągnąć? Czy chciał oddać przysługę Flintowi, czy może wręcz przeciwnie? I dlaczego wpadł na taki szalony pomysł? Setki pytań przemykały przez moją głowę, ale nie miałam czasu, aby się nad nimi zastanowić, ponieważ pielęgniarze przyprowadzili do siostry Joy nowego Pokemona, który zasłabł podczas dalszej części turnieju. On także oberwał strzałką ze środkami dopingującymi. Nieco później przywieziono aż dwa Pokemony, a później jeszcze dwa.
Po tym ostatnim wydarzeniu nasz drogi pan burmistrz nie miał już wyboru i musiał odwołać zawody aż do chwili, gdy cała sprawa zostanie wyjaśniona przez policję. Ash palił się wręcz do tego, aby ją wyjaśnić, jednak nie chciał się narzucać miejscowemu komendantowi policji, ponieważ jak się dowiedział, ten człowiek nie należał wcale do jego fanów. Wręcz przeciwnie - uważał, że nastolatek, choćby nawet i najbardziej uzdolniony, nie powinien wyręczać policji w jej obowiązkach. Za to innego zdania była aspirant Jenny, która bardzo chciała pracować z Ashem uważając to dla siebie za wielki zaszczyt. Dlatego też porozmawiała ze swoim szefem, a ten następnego dnia wezwał nas do siebie.
Komendantem policji w Hunoh okazał się być bardzo wysoki mężczyzna po czterdziestce, posiadający szare oczy, czarne włosy, duży wąs oraz niewielki zarost na twarzy. Ubrany był on w elegancki, niebieski mundur, z którego klapy sterczało kilka orderów.
- Słuchajcie, moi drodzy - powiedział komendant, gdy tylko ja, Ash i Pikachu przyszliśmy do jego gabinetu - Ja tam nie jestem wielkim miłośnikiem detektywów amatorów, a już zwłaszcza wtedy, gdy są oni nastolatkami. Więcej wam powiem, jestem wręcz przeciwny temu, aby banda dzieciaków rozwiązywała za nas zagadki kryminalne. Ale niestety w tej sytuacji nie mam większego wyboru. Moja droga siostrzenica, aspirant Jenny poprosiła mnie o to, żeby mogła ona prowadzić tę sprawę właśnie z tobą, Ashu Ketchum. Wychodzi bowiem z założenia, że dzięki tobie o wiele łatwiej rozwiąże ona zagadkę, niż gdyby musiała pracować nad nią sama.
- Aspirant Jenny jest pana siostrzenicą? - spytałam zdumiona.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Tak, zgadza się - kiwnął lekko głową mężczyzna - Ale to bez znaczenia. Nie dostała tutaj pracy po znajomości. Jest bardzo utalentowaną policjantką i...
Widząc wymowny wzrok Asha, mężczyzna nagle zmienił ton, delikatnie się zarumienił i powiedział:
- No dobrze, nie będę was tutaj okłamywał. Jenny jest niestety pozbawiona wielkich talentów śledczych, ale ma bardzo dużo zapału. Prócz tego posiada wiele ukrytych umiejętności, które to na pewno będzie umiała wykorzystać, kiedy tylko nadejdzie na to czas. Chcę jej to umożliwić i dlatego właśnie zgadzam się na jej prośbę, abyście mogli pomóc w tej sprawie.
Następnie mężczyzna skierował w nas palec wskazujący swojej prawej dłoni i powiedział groźnym tonem:
- Tylko żeby nie było niedomówień. To Jenny prowadzi śledztwo, a wy macie jej tylko pomagać. Zrozumieliście?!
- Tak, proszę pana - odpowiedział Ash niezbyt zadowolonym tonem.
Ani jemu, ani mnie, ani też Pikachu nie spodobał się sposób, w jaki do nich mówił mężczyzna, jednak co mogliśmy zrobić? Przecież on tutaj rządził, a nie my. Co prawda mieliśmy wsparcie pana burmistrza, ale czy mógł on w jakiś sposób utemperować komendanta albo wpłynąć na jego decyzję? A jeśli nie mógł?
Tak czy siak Ash zachował swą niechęć do szefa policji dla siebie, wychodząc z założenia, że lepiej będzie go nie prowokować zwłaszcza, że i tak poszedł na wielkie ustępstwa wobec nas. Prócz tego jeszcze cała nasza nadzieja była w tym, że Jenny uwielbiała Sherlocka Asha, więc z pewnością mogliśmy ją przekonać do ustępstwa wtedy, kiedy trzeba. Byliśmy zatem zadowoleni z tego, co udało nam się zyskać.
Po rozmowie z komendantem od razu przyjechaliśmy na stadion, który to już całkowicie opustoszał. Był już wieczór i nie było tam nikogo poza policjantami bardzo dokładnie przeszukującymi rzędy siedzeń. Dowodziła nimi aspirant Jenny. Dziewczyna, gdy tylko nas zobaczyła, uśmiechnęła się bardzo wesoło.
- Witajcie, kochani! - zawołała - Mój wujek nieźle was przemaglował, co nie?
- Tylko trochę - zaśmiałam się - Nie było jednak tak źle.
- O tak, twój wuj to naprawdę miły człowiek - dodał nieco złośliwym głosem Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał dowcipnie Pikachu.
Jenny uśmiechnęła się do nas przyjaźnie.
- Ja wiem, że nie zawsze jest on miły, ale tak czy inaczej to naprawdę zdolny policjant. Zresztą nigdy w filmach policjant nie ma innego szefa, jak zrzędę, ale też w filmach taki szef mimo wszystko nie jest wcale taki zły, a wręcz przeciwnie, bo później wychodzi na jaw, że posiada on wiele pozytywnych cech.
- Mam nadzieję, że on właśnie taki jest - powiedziałam, choć prawdę mówiąc jakoś sama w to nie wierzyłam.
- Spokojnie, wasza pomoc na pewno mi się przyda, a przy okazji będę miała przyjemność pracować z samym Sherlockiem Ashem - mówiła dalej podnieconym głosem Jenny - Nawet nie wiecie, jakie to dla mnie ważne. To jest coś, o czym od dawna marzę. Jednak czasami marzenia się spełniają.
- Tak, ale zwykle robią to w najmniej spodziewanym momencie - powiedział przyjaznym tonem Ash - Tylko należy mieć zawsze oczy otwarte.
- Uszy także - dodałam dowcipnie.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Tak, to również - zachichotała policjantka - Tak czy inaczej cieszę się, że mogę z wami pracować. To będzie na pewno niezwykle ciekawa sprawa. Taka, jak na filmach.
- Lepsza, bo się dzieje naprawdę - stwierdził Ash.
Dziewczyna przyznała mu rację, kiedy nagle ktoś ją zawołał słowami:
- Pani aspirant! Chyba coś znalazłem!
Był to jeden z młodych policjantów stojący właśnie między rzędem siedzeń. Podbiegliśmy do niego, a on pokazał nam, co właśnie znalazł. Jego znalezisko stanowiła niewielka bambusowa rurka żółtej barwy.
- Ciekawe, co to takiego - powiedziałam.
Ash wyjął lupę i przyjrzał się jej uważnie, gdy policjant trzymał ją w dłoniach (rzecz jasna przez rękawiczki).
- To mi wygląda jak dmuchawka używana przez południowo-amerykańskich Indian do wystrzeliwania zatrutych strzałek - rzekł po chwili detektyw - Bardzo ciekawe. Gdzie ona była?
- Tutaj. Utkwiła w tym fotelu - odpowiedział mu policjant, wskazując palcem na szparę między oparciem, a siedzeniem.
Ash, ja i Pikachu obejrzeliśmy je sobie bardzo dokładnie.
- To ciekawe - stwierdził mój ukochany - To wygląda tak, jakby ktoś chciał, żebyśmy ją znaleźli.
- Chciał tego? - zdziwiła się Jenny.
Detektyw z Alabastii pokiwał głową potakująco.
- No właśnie. Bo powiedzcie, czy to jest niby normalne miejsce, gdzie można zgubić taki przedmiot? Chyba, że... Jak on tam tkwił? Pionowo czy poziomo?
- Pionowo - odpowiedział policjant.
- No właśnie. A czy tkwił tam luźno?
- A gdzie tam! Utknął i miałem przez chwilę problem, aby go wyjąć.
- Widzicie? - uśmiechnął się z satysfakcją Ash - Czy to jest niby normalna sytuacja? Czy normalnie ktoś tak coś gubi? Oczywiście, że nie! Moim zdaniem sprawca tego całego zamieszania chciał, abyśmy znaleźli tę dmuchawkę.
- Ale dlaczego? - zapytałam zdumiona - Po co komuś bawić się w takie hece?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Nie mam pojęcia, ale to wszystko wygląda naprawdę podejrzanie - odparł mój ukochany - Musimy sprawdzić, co to wszystko znaczy.
- Przede wszystkim zbadamy, czy nie ma na tej rurce odcisków palców - powiedział policjant.
Jenny podniecona aż zatarła dłonie zadowolona.
- Doskonale! Widzę, że cała ta sprawa zaczyna się już rozkręcać! Widzisz?! Wiedziałam, że jeśli ty się weźmiesz za tę sprawę, to od razu będzie ona ciekawa.
Ash zachichotał delikatnie i poprawił sobie czapkę na głowie. Nic nie mówił, ale widać było, że pochlebstwa policjantki trafiły na podatny grunt.
***
Policja bez trudu zdobyła nagranie z kamer ukazujących relacje na żywo z zawodów. Jenny dała je nam prosząc nas, żebyśmy je sobie bardzo dokładnie obejrzeli i sprawdzili, czy może widać na nim coś, co wzbudza podejrzenie. Sama policjantka zaś, wraz ze swoimi ludźmi pojechała na posterunek, żeby tam móc sprawdzić znalezioną dmuchawkę. Miała nadzieję, iż wciąż znajdują się na niej odciski palców, choć prawdę mówiąc, mocno w to wątpiliśmy.
- Chyba nie sądzisz, że sprawca byłby na tyle głupi, aby trzymać to cacko w dłoniach bez rękawiczek - powiedział detektyw z Alabastii do Jenny.
Pani aspirant uśmiechnęła się lekko i odpowiedziała mu:
- Wiem, ale sami chyba rozumiecie, że coś takiego mogło się mimo wszystko wydarzyć. Musimy mieć pewność, iż nie przeoczyliśmy żadnej poszlaki.
- Co racja, to racja - zgodziłam się z nią.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Wzięliśmy więc filmiki i postanowiliśmy go obejrzeć. Ponieważ jednak był już wieczór, to zostawiliśmy sobie tę raczej wątpliwą przyjemność na rano. Zaś o poranku, tak zaraz po śniadaniu, włączyliśmy sobie nagranie i zaczęliśmy uważnie obserwować nagranie z kamer. Było tego sporo, bo liczne kamery nagrały ten sam obraz pod różnym kątem. Wszystko to musieliśmy sobie dokładnie obejrzeć, co wcale nie było przyjemne, ale jak tak trzeba, to trzeba. Wszystko zostało nagrane na płycie DVD, z której potem zaczęliśmy oglądać sobie dokładnie po kolei każdy filmik.
Nie wiem, ile minęło czasu, ale przynajmniej z kilka godzin. Tak czy siak w końcu jednak nadeszła długo oczekiwana przez nas chwila, a mianowicie ta, kiedy zauważyliśmy przy jednym z nagrań pewną męską postać siedzącą w jednym z dolnych rzędów siedzeń. Ów człowiek trzymał w dłoni drewnianą dmuchawkę i strzelił z niej do Machampa Flinta. Potem zaś zauważyliśmy tego samego pana w dwóch innych urywkach scen na nagraniach, ale potem nie siedział, lecz stał przy samej barierce i znowu miał w dłoni dmuchawkę.
- Chyba mamy naszego ptaszka - powiedział wesoło Ash, kiedy dokonaliśmy tego odkrycia.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Przyjrzałam się uważnie temu człowiekowi, gdy zatrzymaliśmy obraz. To był mężczyzna w wieku około trzydziestu paru lat, dość przystojny, o jasnozielonych włosach, ciemnozielonych oczach i gładko ogolonej twarzy. Ubrany był on w szare spodnie i czarny sweter, a na głowie miał niebieską opaskę.
- A więc to on strzelił do Pokemonów - stwierdziłam.
- Kamera nie kłamie - zaśmiał się mój ukochany - Tylko kim on jest i niby co chciał przez to osiągnąć?
Tego nie wiedzieliśmy, ale postanowiliśmy natychmiast zawiadomić o tym Jenny. Pobiegliśmy więc do najbliższego aparatu telefonicznego i zadzwoniliśmy do niej.
- Witaj, Jenny! - zawołał detektyw.
- Witajcie, moi kochani - uśmiechnęła się do nas policjantka - Miło mi was widzieć. To dobrze, że dzwonicie, bo sama miałam do was dzwonić. Moi ludzie oglądają ten film już od kilku godzin, ale niczego nie zauważyli, jednak wy mam nadzieję, iż coś dostrzegliście.
- Tak, dostrzegliśmy - powiedziałam wesoło - Zauważyliśmy na nim jakiegoś mężczyznę strzelającego z drewnianej dmuchawki.
Jenny była wniebowzięta, kiedy to usłyszała.
- Niesamowite! Moi ludzie też to oglądali i niczego nie zauważyli! Po prostu gamonie z nich i tyle! Wiedziałam, co robię, kiedy poprosiłam was o pomoc. Macie naprawdę wielki talent.
- Raczej dobry wzrok - zaśmiał się Ash - Chociaż to też swego rodzaju talent.
- Nie inaczej - dodałam - No, ale do rzeczy. My coś odkryliśmy, ale ty też coś odkryłaś, prawda?
- Skąd takie przypuszczenie?
- Przecież mówiłaś, że chciałaś sama do nas dzwonić. Czy robiłabyś to nie mają żadnych odkryć?
Policjantka parsknęła delikatnym śmiechem.
- Jesteś naprawdę bystra, Sereno, wiesz o tym? - powiedziała wesoło - Ale masz rację. Odkryliśmy odciski palców na tej dmuchawce.
- Poważnie? - spytałam - W takim razie coś mi mówi, że chyba niezbyt ten trop ci pomoże, bo drań założył rękawiczki.
- Rękawiczki?!
- Tak. Widać to na filmie wyraźnie.
Policjantka jęknęła załamanym głosem.
- A więc odciski palców należą do sklepikarza, od którego ten gość kupił tę dmuchawkę albo...
- Albo co? - spytał Ash.
- Albo też koleś zostawił na dmuchawce swoje odciski zanim jeszcze poszedł na stadion.
- I zapomniał o tym, że dotykał narzędzie zbrodni bez rękawiczek?
- Mógł to zrobić przez nieuwagę.
Ash nie wyglądał na specjalnie przekonanego tą teorią, ale ostatecznie uznał, że może mieć jakąś tam rację bytu. Co prawda niewielką, jednak...
- Tak czy inaczej zaraz tam do was jadę! Muszę zobaczyć tego gościa! Może jest notowany!
To mówiąc Jenny rozłączyła się.
- Mam nadzieję, że gość jest notowany, bo inaczej będziemy tak dalej błądzić jak dziecko we mgle - jęknęłam.
- Więcej wiary, kochanie - zachichotał Ash - Nam zawsze się udaje i tym razem też tak będzie.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
***
Jenny miała naprawdę bardzo wiele szczęścia, ponieważ okazało się, że gość z filmiku naprawdę był notowany. Nazywał się on David Murton i był osobą zamieszaną już w niejedno przestępstwo. Już dwa razu siedział w więzieniu, a za drugim razem wsadziła go nasza droga pani aspirant, więc doskonale go znała.
- No proszę... Nasz stary, dobry David - uśmiechnęła się wręcz zadowolona policjantka - Niektórzy to się chyba nigdy nie zmienią. Coś mi mówi, że będę musiała sobie z nim porozmawiać.
- Tylko jak ty go znajdziesz? - spytałam.
Policjantka uśmiechnęła się do nas zadowolona.
- Spokojnie. Mamy swoich informatorów. Oni nam go wskażą. Zaraz poślę jednego z moich ludzi, abym wypytał się jednego z tych kapusiów o tego pana. Zapewniam was, że aresztowanie go będzie tylko kwestią czasu.
Następnie zadzwoniła na posterunek policji i nakazała jednemu z podległych jej policjantów, aby ten skontaktował się z ich informatorem w sprawie Murtona. Sama zaś postanowiła sprawdzić, gdzie też nasz drogi przestępca mógł nabyć takie cacko jak ta dmuchawka.
- Podejrzewam, że to pochodzi z jakiegoś miejscowego sklepu z pamiątkami - powiedziała Jenny.
- Skąd ta pewność? - spytałam.
- No właśnie - dodał Ash - Równie dobrze on to mógł kupić w zupełnie innym mieście i przyjechać z nim tutaj.
- Pika-pika! - pokiwał łebkiem jego starter.
- Owszem, ale tak się składa, że znam taki jeden sklepik, który posiada takie cudeńka - odparła z z uśmiechem na twarzy policjantka - Być może sprzedawca będzie pamiętał, czy sprzedawał tej kanalii taką dmuchawkę.
- Wiesz... Równie dobrze drań mógł ukraść tę dmuchawkę ze sklepu lub też komuś innemu, kto ją kupił - zauważył mój luby.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Wiem o tym, jednak ten sklep należy sprawdzić - stwierdziła policjantka - Pamiętajmy, że przecież możemy dzięki temu odkryć ważny dla nas trop. Poza tym sposób, w jaki sprawca zdobył swoją broń jest też niezwykle ważny.
Było w tym myśleniu wielu słuszności, dlatego też poszliśmy w trójkę do najbliższego sklepu z pamiątkami. Dość szybko przekonaliśmy się o tym, dlaczego nasza droga pani aspirant uważała, że dmuchawka może pochodzić stąd. Ten sklep posiadał wiele dość niezwykłych przedmiotów z różnych stron świata. Było tam również kilka dmuchawek. Gdy zaś aspirant Jenny pokazała sklepikarzowi dowód rzeczowy w woreczku foliowym, ten obejrzał go sobie dokładnie i uśmiechnął się.
- O tak! Doskonale pamiętam to cacuszko - powiedział zadowolonym głosem - Miałem je do ostatniego miesiąca, aż została sprzedana.
- Komu? - spytałam.
- I skąd pan wie, że ta dmuchawka pochodzi właśnie z pana sklepu? - dodał mój ukochany.
- A chociażby stąd - odrzekł sprzedawca i pokazał palcem na ów przedmiot - Widzicie tutaj? To małe zadrapanie? Po tym poznaję, że to cudo kiedyś było w moim sklepie. Dobrze je sobie zapamiętałem.
Wyjął miarkę i zmierzył dmuchawkę (oczywiście przez woreczek).
- Tak... Długość ta sama... Kolor też ten sam... Zadrapanie to samo. Nie ulega wątpliwości. To musi być dmuchawka z mojego sklepu.
- Wiedziałam! - zaśmiała się radośnie Jenny - Komu ją pan sprzedał i kiedy?
- Już wam mówię. To było tak miesiąc temu. Sprzedałem ją pewnemu dość ważnemu gościowi, a właściwie to niegdyś był on ważny, bo obecnie to...
- A o kim pan mówi? - przerwał mu jego wywód Ash.
- Pika-pika-chu? - zapiszczał Pikachu.
- O tym słynnym bokserze, Anthonym Lessardzie.
Mojego ukochanego aż zamurowało.
- Anthony Lessard? - zapytał.
- Pika-chu? - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- Właśnie on - pokiwał głową sprzedawca.
- To bardzo interesujące - powiedział detektyw z Alabastii - A czemu pan o nim mówi, że to już nie jest ważny człowiek?
Sprzedawca popatrzył na niego i na mnie uważnie, po czym zapytał:
- Jesteście tu nowi, prawda?
- Owszem - potwierdziłam - A skąd taki wniosek?
- Gdybyście byli stąd, to z pewnością byście wiedzieli o tym, co ten człowiek zrobił.
- A co on takiego zrobił? - zapytałam.
- Już wam mówię. Wiecie, on posiada wiele Pokemonów typu walczącego i świetnie je kiedyś trenował. Dwa lata temu jednak przegrał niezwykle ważną dla siebie walkę. Załamany poszedł do baru i wdał się w bójkę. Interweniowała policja, posiedział sobie dwie doby, zaś jego żona poczuła do niego niechęć. Już wcześniej robił jej takie numery, ale zarzekał się, że to już koniec. Tym razem miarka się przebrała i odeszła od niego. Anthony Lessard mocno to przeżył. Zaczął pić, potem zaś zawalał jedną walkę po drugiej, a prócz tego nie dbał wcale o swoje Pokemony. W końcu wywalili go z Klubu Elitarnych Bokserów Kanto, a on obecnie rzadko się tu pojawia. Ostatni raz był tutaj jakoś tak miesiąc temu, gdy kupił ode mnie tę dmuchawkę. Pamiętam ten dzień doskonale, bo wtedy właśnie miał wręcz poważną sprzeczkę z burmistrzem, który nie chciał mu pozwolić na to, aby wystąpił on w tegorocznych zawodach bokserskich. Nasz drogi Anthony chciał bardzo wziąć udział w walkach, jakie mają miejsce obecnie. Burmistrz nie wyraził na to zgody. Obaj powiedzieli sobie kilka gorzkich słów, zaś nasz drogi pan Lessard walnął mocno burmistrza, chyba nawet łamiąc mu nos. Z trudem uniknął odsiadki za to.
- Pamiętam to - powiedziała Jenny - Głośna afera. Gazety o tym pisały przez dwa tygodnie.
- Czy ten incydent miał miejsce zanim on kupił tę dmuchawkę? - zapytał zaintrygowany detektyw z Alabastii.
- Nie, później - odparł sprzedawca.
- Czy to ma znaczenie? - spytałam.
- Nie... Tak tylko chciałem wiedzieć - uśmiechnął się Ash - Po prostu zwykła ciekawość. No, a co do tego Lessada... To proszę nam powiedzieć, dlaczego nie poszedł on siedzieć?
- Ponieważ jego ojciec, też niegdyś znany bokser oraz trener Pokemonów typu walczącego, wybronił go przed tym wykorzystując swoje wpływy na tym świecie - odpowiedział nam sprzedawca - Tak czy inaczej koleś zapowiedział burmistrzowi, że jeszcze go popamięta i proszę... Niedawno miało tu miejsce to wydarzenie z Pokemonami naszpikowanymi dopingiem.
- To pan o tym wie? - zdziwiłam się.
- No tak... W końcu pisano o tym w gazetach - wyjaśnił mężczyzna.
Ach, Sereno, jaka ty czasami jesteś głupia, skarciłam sama siebie w myślach. Przecież cała ta sprawa nie była wcale żadną tajemnicą, którą policja mogłaby zakazać upubliczniać. Wobec tego nic dziwnego, że gazety o tym pisały.
- Dziękujemy, to wszystko - rzekła aspirant Jenny - Bardzo nam pan pomógł.
Po tych słowach wyszliśmy razem ze sklepu.
- Dobrze powiedziałam na końcu, prawda? - zapytała nas kobieta, kiedy już byliśmy na ulicy - Tak powinien chyba zawsze mówić prawdziwy detektyw, jak przesłuchuje ważnego świadka.
- Owszem, powinien - uśmiechnął się do niej Ash - Ale tak czy inaczej cała ta sprawa nabiera tempa. Mamy już podejrzanego.
- Dokładnie - potwierdziła policjantka - Musimy jednak mieć pewność, że sprzedawca się nie myli. Jeżeli to właśnie odciski Anthony’ego Lessarda znajdują się na dmuchawce, to będziemy go mieli!
- No, a ten przestępca ze stadionu? - spytałam - Czy on już nie jest naszym podejrzanym?
- Ależ jest - uśmiechnęła się policjantka - Tyle tylko, że w świetle tego, czego się dowiedzieliśmy wynika, że to jedynie pionek.
- Pionek?
- No tak. Bo chyba nie sądzisz, że Lessard po czymś takim, co go spotkało przyjechałby tu osobiście, aby się mścić. O nie! Wynajął on kogoś do tej roboty.
- I po co miałby to robić?
- Aby się odegrać na burmistrzu i zepsuć mu humor. No, a prócz tego chciał dokuczyć tym, którzy w przeciwieństwie do niego mogą nadal brać udział w tych zawodach.
- To ciekawe - powiedziałam, masując sobie lekko podbródek - Ale co, jeżeli się mylimy?
- Musimy złapać Murtona i go przesłuchać! - zawołała Jenny, lekko uderzając się pięścią w lewą dłoń - Tylko w taki sposób możemy odkryć, czy ta kanalia Lessard go wynajęła.
- Ale zanim aresztujecie tego kolesia, to minie nieco czasu - zauważył mój ukochany - Przez ten czas powinniśmy przesłuchać Lessarda.
Aspirant zaśmiała się lekko, słysząc te słowa.
- Przecież to nic nie da. Jeżeli go przesłuchamy, to on zrozumie, że wiemy o jego przestępstwie i potem zechce nam uciec.
- Więc co powinniśmy zrobić?
- Podstępem zdobyć jego odciski palców.
- Podstępem? - zdziwiłam się.
- A tak, właśnie podstępem - potwierdziła policjantka - W ten sposób on nie będzie niczego podejrzewał i nie ucieknie, a my go capniemy, gdy już nadejdzie pora. Tylko kto tam może pojechać? Ja nie, bo łatwo mnie pozna.
Jenny spojrzała na nas uważnie.
- A może wy byście tam pojechali?
- Dobry pomysł - zgodził się bez wahania mój luby - Tylko musimy wymyślić sobie jakieś incognito.
- Dlaczego?
- Jenny, proszę cię... Przecież jeśli mu się przedstawimy jako śledczy, którzy prowadzą sprawę, w którą on jest zamieszany, to nic nam nie powie.
- Ech... Racja. O tym nie pomyślałam. No, ale on z pewnością wie, kim jesteś.
- Nie wydaje mi się. Jako bokser jest on raczej zaciekawiony światem sportu, a nie kryminalistyki. Nawet więc jeżeli mnie zna, to tylko jako Asha Ketchuma, a nie Sherlocka Asha.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Hmm... To w sumie może być prawda - powiedziała policjantka - A więc dobrze. Jedźcie tam! Anthony Lessard mieszka w niewielkim domku na uboczu niedaleko stąd. Z łatwością go odnajdziecie. Tylko pamiętajcie... Spróbujcie przy najbliższej okazji zdobyć jakoś jego odciski palców, a ja już je sobie porównam do odcisków na dmuchawce. Jeśli będą się one zgadzać, to go przymkniemy.
Policjantka była wyraźnie podekscytowana tym wszystkim, co okazywała nam i to bez żadnych krępacji. Z kolei mój ukochany był pogrążony we własnych myślach, podobnie jak Pikachu. Mnie samej zaś wydawało się zaś mało możliwe, żeby Anthony Lessard był takim idiotą, aby wynajętemu przez siebie przestępcy dać swoją własną dmuchawkę, na której to zostawił swoje odciski palców. Gdy podzieliłam się swoimi uwagami z Ashem, ten oczywiście podzielił je, chociaż uznał, że tak czy inaczej nie mamy innego tropu i musimy go zbadać.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Niestety, plany mego ukochanego Clemonta nie poszły po naszej myśli, a wręcz przeciwnie. Batyskaf zbudowany niegdyś przez profesora Oaka okazał się być, delikatnie mówiąc, prawdziwym rzęchem, którego naprawa co prawda mogła zostać zakończona powodzeniem, jednak nie była za bardzo możliwa w krótkim czasie. Musielibyśmy poświęcić na to wiele czasu, a ani Clemont, ani Gary wcale nie chcieli zwlekać.
- W każdej chwili może wrócić Ash, a wraz z nim przybędą do tego miasta nowe przygody i wtedy będziemy mieli co robić - powiedział Gary - Więc musimy jakoś przeprowadzić naszą akcję tak, żeby zdążyć przed jego powrotem.
- Ten batyskaf jest naprawdę bardzo uszkodzony - stwierdził Clemont - Nikt o niego nie dbał przez długi czas, więc to raczej mało prawdopodobne, aby można było go naprawić w krótkim czasie.
Obaj byli tym faktem bardzo zawiedzeni, ponieważ wręcz paliło im się do przeprowadzenia swojej misji naukowej. Ja i May patrzyliśmy na ich zachowanie z lekkim politowaniem, chociaż prawdę mówiąc zobaczyć ruiny Poketydy pod wodą to również dla nas była bardzo miła perspektywa, ale co niby mogliśmy zrobić? Chyba nic.
Załamani Clemont i Gary poszli z laboratorium profesora Oaka prosto na plażę, rzecz jasna razem z nami, po czym powoli zaczęliśmy sobie spacerować, rozmyślając o tym wszystkim.
- Naprawdę wielka szkoda, że nie możemy naprawić tego starego batyskafu - powiedziałam smutno.
- Poprawka, mój skarbie - zaśmiał się do mnie Clemont - My możemy go naprawić, jednak to zajmie nam wiele czasu. Wiele części w tym złomie należy wymienić na nowe, a prócz tego niektóre z nich to już stare modele, które dawno wyszły z obiegu. Dlatego też znalezienie ich w sklepie będzie graniczyć z cudem.
- Rozumiem, że zastąpienie uszkodzonych części tymi nowszego typu jest niemożliwe? - spytałam.
- Jak najbardziej - potwierdził mój chłopak - Znaczy myślę, że można by było je zastąpić, ale... Zanim bym tego dokonał, minęłoby wiele czasu.
- Lepiej więc kupić lub zbudować nowy batyskaf - zauważył Gary.
- Możliwe, ale i tak to zajmie nam wiele czasu - odrzekł Clemont - A szkoda go marnować. Potem wróci Ash...
- A z nim wrócą też kłopoty - dodała żartem May - Tak, tu się muszę z tobą zgodzić. Lepiej więc, skoro mamy się bawić w wyprawy naukowe, to zrobić to teraz, póki jeszcze posiadamy taką możliwość.
- Możliwość to my mamy, ale brakuje nam środków - rzekł wnuk słynnego profesora.
Mój Piplup biegał sobie po plaży tuż obok Chespina. Obaj razem przy tym wesoło piszczeli, a następnie pobiegli przed siebie i zniknęli za jakąś skałą.
- Hej, Piplup! Nie uciekaj! - zawołałam.
- Chespin, ty także nigdzie nie biegnij! - dodał Clemont.
Nagle zza skał wyszła jakaś dziewczyna, ubrana w biustonosz z kokosów i spódniczkę z trawy, jak również trzymająca w rękach mojego startera. Obok niej szedł Chespin.
- Straszne słodziaki z tych waszych Pokemonów - powiedziała.
- Atalanta! - zawołałam wesoło na widok dziewczyny.
Poznałam ją nie tak dawno. Była to siostra syrenki Adeli, którą to Ash ocalił przed porwaniem przez szalonego naukowca. Panienka również jest syrenką, ale podobnie jak przyjaciółka mojego brata, umie ona przybierać ludzką postać poza wodą.
- Cześć, Dawn. Jak miło cię znów widzieć - powiedziała dziewuszka, gładząc mego Piplupa - Się masz, Clemont! Ciebie też miło widzieć.
Następnie spojrzała ona na Gary’ego i May.
- A was chyba nie znam - dodała - Kim jesteście?
Nasi przyjaciele szybko się przywitali, zaś Atalanta spojrzała na nich bardzo wesoło.
- No proszę... May... Miło mi cię w końcu poznać. Wiesz, moja starsza siostra opowiadała mi o tej przygodzie, kiedy cię poznała.
- Raczej kiedy poznała Asha - zaśmiała się May - Ze mną nie miała specjalnie możliwości wtedy porozmawiać.
- Możliwe... Nie pamiętam już szczegółów - odpowiedziała wesoło syrenka i spojrzała na Gary’ego - Ty też tam chyba byłeś, prawda?
- A owszem - potwierdził Gary - Płynąłem wtedy statkiem „Królowa Mórz“, na którym to wydarzyła się kradzież i prowadzono śledztwo w tej sprawie. To była niezła zagadka, a Ash rozwiązał z pomocą twojej siostry.
- A więc jednak - zaśmiała się Atalanta - Nie ma co gadać, lubicie chyba przygody, prawda?
- Jak każdy w naszym wieku. Tylko każdy lubi inne - zachichotałam - A ty lubisz wodne Pokemony, prawda?
- Bardzo lubię - uśmiechnęła się dziewczyna - A teraz szykujecie sobie jakąś wyprawę?
Nie wiem czemu, ale opowiedzieliśmy jej dokładnie nasze plany, jakie mamy względem Poketydy. Syrenka zaś popatrzyła uważnie na nas, wysłuchała naszej historii, a potem bardzo zadowolona dodała:
- Wiecie co? Ten cały... Jak mu tam... Batyskaf... To moim zdaniem bardzo głupi pomysł. Jeśli macie podróżować pod wodą, to tylko z klasą.
- Poważnie? - uśmiechnął się dość zawadiacko Gary - A jak twoim zdaniem podróżuje się z klasą pod wodą?
- Tak, aby móc osobiście poznać zabytki, które chce się zwiedzić. Móc je nie tylko zobaczyć, ale również i dotknąć, poczuć na swoich palcach... No i w ogóle. Zresztą ja chyba nie muszę wam tego tłumaczyć. Wyglądacie mi na miłośników podróży.
- Owszem, ale niestety nie mamy specjalnej możliwości, aby tego dokonać - powiedział smutno Clemont - Ciśnienie jest tam zbyt wielkie, abyśmy mogli sobie w tym miejscu popływać.
- Serio?! Ach, no tak! Rzeczywiście! Wybaczcie mi, proszę, głupia jestem! - jęknęła załamanym głosem Atalanta, wypuszczając z rąk mojego Piplupka, który upadł kuprem na piasek - Bardzo was przepraszam. Zupełnie zapomniałam o tym, że wy jesteście ludźmi, a nie syrenami jak ja.
- A więc sama widzisz, że ta wyprawa jest niemożliwa do zrealizowania - powiedziała May, rozkładając bezradnie ręce.
Piplup powoli wstał z piasku i otrzepał się z jego ziarenek. Chespin zaś śmiał się z tego widoku do czasu, aż mój starter zaaplikował mu mały cios bąbelkami. Oczywiście Pokemon Clemonta zaraz zrewanżował mu się ciosem liści, lecz do dalszej walki nie doszło, ponieważ natychmiast oboje ich rozdzieliliśmy.
- Uspokójcie się wreszcie! - zawołałam.
- Dokładnie tak - dodał Clemont - Możecie przestać nam przynosić wstyd?
Oba stworki zapiszczały groźnie jedno na drugie, po czym strzeliły na siebie nawzajem niezłego focha.
- Macie z nimi prawdziwe utrapienie - zaśmiała się May.
- Czasami - powiedziałam.
Atalanta parsknęła śmiechem, po czym oznajmiła nam:
- Wiecie co? Wasze stworki może i są utrapieniem, ale jak dla mnie są one niezwykle urocze. A prócz tego właśnie mi coś przypomniały.
- Co takiego? - spytałam.
- Kiedy twój Piplup sypnął piaskiem w oczy Chespinowi, to nagle coś mi się przypomniało - wyjaśniła mi syrenka - Otóż ja znam pewną osobę, która mieszka na dnie morza. Na samym jego dnie. I wiecie, ona potrafi z piasku morskiego robić wiele ciekawych rzeczy, w tym eliksiry.
- Eliksiry? Z piasku? - zdziwiła się May.
- Co woda, to obyczaj, co nie? - zachichotał Gary.
- Możesz się z tego śmiać, ale ona naprawdę to potrafi. Serio - powiedziała niezwykle poważnym tonem Atalanta - Jest potężną istotą i zna się na magii.
- Jest wiedźmą? - spytałam.
- Coś w tym stylu - pokiwała głową syrenka - Ale dobrą. Z piasku robi figurki oraz część swoich eliksirów, bo inną ich część robi z wodorostów i innych takich rzeczy, o których może lepiej nie wiedzieć, jeżeli nie chce się zwrócić dzisiejszego obiadu.
- Brzmi zachęcająco - rzuciłam złośliwie - No, a co ona ma do tego?
- Już wam mówię - zapaliła się do mówienia Atalanta - Ona ma moc i może ją wykorzystać, żeby stworzyć dla was eliksir, za pomocą którego będziecie mogli oddychać pod wodą i stać się na chwilę morskimi istotami podobnymi do nas, syren. Dzięki temu ciśnienie na dnie oceanu was nie zabije, zaś wy odbędziecie tę swoją wycieczkę.
Spojrzeliśmy na nią zaintrygowani. W normalnych okolicznościach pewnie byśmy jej powiedzieli, aby poszła się leczyć, jednak to nie były wcale normalne okoliczności, a my sami nieraz mieliśmy okazję się przekonać, że magia na tym świecie istnieje, więc czemu nie takie eliksiry, o których ona mówi?
- To bardzo ciekawe - Gary jako pierwszy przerwał ciszę, jaka zapanowała po propozycji syreny - Ale gdzie jest haczyk?
- Haczyk? - zdziwiła się Atalanta - Jaki haczyk? Aha! Pewnie chodzi ci o to, jak długo to coś działa? Nie wiem, ale jeszcze się tego dowiem. Jutro przyniosę wam ten eliksir. Czekajcie na mnie tu jutro, tylko w tym samym miejscu i o tej samej porze.
- Ale, Atalanta...!
Syrenka nie dała mi dojść do słowa, bo za chwilę wskoczyła do morza i tyle ją widzieliśmy.
- Ech... No i tak to z tymi dzieciakami jest - jęknęła May - Zawsze w ruchu, a zwłaszcza, jak się do czegoś zapalą.
- Dokładnie - jęknął Clemont - No to co teraz robimy?
- Chyba zostaje nam tylko czekać jutro na ten eliksir - odparłam.
Mój chłopak spojrzał na mnie zdumiony.
- Wierzysz w to, że ten eliksir zadziała?
- Nie wiem, Clemont... No, ale jeżeli chcesz w najbliższym czasie zobaczyć Poketydę, to chyba innej możliwości nie mamy.
- Dawn ma rację - poparł mnie Gary Oak - Innego wyjścia póki co nie mamy.
- Coś mi mówi, że będziemy mieli z tego same problemy - jęknęła May, po czym spojrzała na mnie - Zobaczysz! Ja ci to mówię, Dawn! Przez tę syrenkę tylko wpakujemy się w jakąś niezła kabałę! Eliksiry od wiedźm morskich! No pięknie! Pozazdrościć nam inteligencji!
- Daj spokój, maleńka - zaśmiał się Gary, obejmując ją w pasie - Niby co się może stać?
Nikt z nas nie odpowiedział mu na to pytanie, bo nikt z nas nie miał jeszcze pojęcia, co się stanie, kiedy posłuchamy rady Atalanty i przyjmiemy ten eliksir. Gdybyśmy to mogli wiedzieć, to z pewnością nigdy byśmy tego świństwa nie tknęli. Ale niestety, jak to lubi mówić Serena, dar jasnowidzenia nie został nam podarowany przez los, także musieliśmy zadowolić się tym, co mamy. I dlatego też nie wiedzieliśmy, że May miała zupełną słuszność, a my sami znowu pakujemy się w niezłe tarapaty.
C.D.N.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...
Obie opowieści zaczynają robić się coraz ciekawsze, a zwłaszcza ta druga, która w tej części ma swój początek. Clemont, May, Gary oraz Dawn pragną odbyć podwodną podróż na Poketydę, którą bardzo chce zobaczyć Gary. Jedyną możliwością jest podróż batyskafem, niestety zbudowanie go zajęłoby dość dużo czasu, a do tego przecież jeszcze dochodzą obowiązki w restauracji. Do głowy przychodzi im jeszcze pożyczenie batyskafu od profesora Oaka, ale jak się później okazuje sprzęt jest w fatalnym stanie i naprawienie go zajęłoby dużo czasu. Na szczęście z nagłą i niespodziewaną pomocą przychodzi im Atalanta, która proponuje im eliksir umożliwiający stanie się morskimi stworzeniami i zobaczenie Poketydy. Ten wywar jest w stanie przygotować wiedźma, którą Atalanta dobrze zna. Niewiele się zastanawiając nasza grupka zgadza się na ten układ. Znając życie pewnie wynikną z tego niezłe kłopoty... ;)
OdpowiedzUsuńW tym samym czasie Ash, Serena, Misty i Brock prowadzą śledztwo w mieście Hunoh, gdzie podczas zawodów bokserskich Pokemonów zostaje ranny Machamp należący do ojca Brocka. Okazuje się, że został on postrzelony strzałką przez jednego z widzów, którego podczas analizy nagrań z monitoringu aspirant Jenny rozpoznaje jako Davida Murtona, człowieka dobrze znanego miejscowej policji. Na miejscu zbrodni zostaje także odnaleziony ustnik, z którego została wystrzelona strzałka. Ekipa detektywistyczna udaje się do sklepu, w którym owo cacko zostało zakupione. Okazuje się, że nabywcą tego przedmiotu jest niejaki Anthony Lessard, były trener pokemonów typu walczącego, który jakiś czas temu został wykluczony z Klubu Elitarnych Bokserów Kanto. Chciał wziąć udział w bieżących zawodach (które zostały jednakże zawieszone do czasu wyjaśnienia sprawy Machampa), ale burmistrz nie chciał się na to zgodzić. Podejrzewający wszystkie możliwe opcje (także i tą z zemstą i Davidem Murtonem jako pionkiem Lessarda) decydują sie na przesłuchanie obu panów. Coś mi się widzi, że ta sprawa będzie zdecydowanie bardziej skomplikowana niż inne do tej pory. :)
Przygoda jak do tej pory bardzo mi się podoba, dużo się w niej dzieje, co bardzo w nich lubię. :)
Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000000000/10 :)