wtorek, 9 stycznia 2018

Przygoda 085 cz. IV

Przygoda LXXXV

Opowieść wigilijna Clemonta cz. IV


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Ash Scrooge obudził się niedługo przed północą i poczuł, że nie może zasnąć. Załamany patrzył na górę swojego łóżka myśląc o tym wszystkim, co zobaczył we wspomnieniach. Wiedział doskonale, że zawiódł na całej linii i bardzo skrzywdził jedyną kobietę, która go szczerze kochała i być może nadal kocha, o czym świadczyło to, jak patrzyła na jego miniaturę we wspomnieniach sprzed siedmiu lat. Czuł się również podle za to, jak nie tak dawno potraktował Tracey’ego, chociaż co do niego, to nadal miał mieszane uczucia. Przecież to właśnie ten człowiek sprawił, że on nie ma już siostry. Przez niego już nie ma swojej małej, ukochanej siostrzyczki, którą kochał ponad wszystko. Przez niego jej już nie ma i nigdy jej nie zobaczy. Jak mógł coś takiego mu wybaczyć? Bardzo chciał to zrobić, ale nie potrafił. Dobrze wiedział, że Dawn właśnie tego by od niego oczekiwała, jednak to było zdecydowanie ponad jego siły. Zbyt mocno kochał swoją siostrę, aby miał spokojnie podejść do jej śmierci. Cierpiał z tego powodu, ponieważ bardzo kochał swoją kochaną, małą Dawn. Była ona jedną z najważniejszych osób w jego życiu (obok Sereny), a umarła, bo on nie zdołał jej uratować... Bo ten nędzny bachor się narodził i biedaczka przez to skonała. Ash przez niego już nigdy miał nie zobaczyć swej siostry, a więc nie możliwości, aby mógł mu to wybaczyć! Nigdy! Nigdy nie wybaczy tej zbrodni Traceymu! Chociaż Dawn z pewnością chciałaby, aby jej syna i jej brata łączyła przyjaźń, ale to jest niemożliwe. Zbyt wielki ból Tracey mu zadał, aby teraz tak po prostu jego wuj miał o tym zapomnieć.
Nagle Ash Scrooge usłyszał, jak zegar zawieszony na ścianie zaczyna wybijać północ. Uśmiechnął się ponuro czując, że już za chwilę czeka go kolejna przygoda. Tylko jaka ona tym razem będzie? Co tym razem pokaże mu duch? I jakie lekcje będzie miał on z tego spotkania wyciągnąć? Jeżeli lekcję pogodzenia się z siostrzeńcem, to niech lepiej sobie to daruje, bo on nigdy nie wybaczy temu bachorowi odebrania mu siostry.
Dwunaste uderzenie zegara nastąpiło w tej samej chwili, w której to Scrooge usłyszał w sąsiednim pokoju jakiś rumor. Podniósł się na łóżku i rozsunął jego kotary, po czym spojrzał na drzwi prowadzące do sąsiedniego pokoju. Zobaczył on wówczas wydobywający się spod nich niewielki blask. Widocznie ktoś tam był, tylko kto? Może właśnie duch?
- Pikachu... Chyba mamy nowego gościa - powiedział Scrooge.
Jego Pokemon również się obudził i powoli skierował swój wzrok ku drzwiom. Widać było wyraźnie, że jest zaniepokojony, jednakże nie do tego stopnia, aby nie iść tam ze swoim opiekunem, choć zdecydowanie wolałby tego uniknąć.
- Nie ma co, Pikachu... Powinniśmy tam iść - rzekł Ash - Chodźmy, przyjacielu. Bo inaczej ten duch sam się do nas pofatyguje.
Obaj powoli podeszli w kierunku drzwi, a kiedy do nich dotarli, to Scrooge wyciągnął dłoń w ich kierunku i już miał je otworzyć, ale zawahał się. Nie wiedział, czy na pewno powinien to robić. A może popełnia błąd? Może powinien sobie to darować? Może powinien zignorować tego ducha, a on sobie w końcu pójdzie? Nie, jednak lepiej tego nie robić. Ostatecznie ostatni duch był dość wredny wobec niego i parę razy uderzył go gasidłem po głowie, może nie mocno, ale zawsze. Był więc pełen obaw tego, co ten duch uczyni, jeżeli mu się coś nie spodoba. A może będzie jeszcze bardziej brutalny? Lepiej uważać. Mimo wszystko lepiej go nie ignorować, bo wszak duchy potrafią być wredne, o czym miał się możliwość już przekonać.
- Raz Pikachu śmierć - powiedział sam do siebie Scrooge.
Jego Pokemon popatrzył na niego zdumiony.
- Och, wybacz. To tylko takie powiedzonko - zaśmiał się kupiec.
Następnie powoli nacisnął on klamkę i wszedł do sąsiedniego pokoju. Zauważył wówczas, że jest on rozświetlony przez blask ognia palącego się w kominku. Natomiast w kącie pokoju siedział jakiś wysoki mężczyzna, mający niemalże wzrost olbrzyma. Był on czarnoskórzy, miał niewielki nos, czarne, gęste i krótko przystrzyżone włosy, a także bardzo silne dłonie. W jednej z nich ściskał ogromną pochodnię, na której płonął ogień dotykający sufitu, ale nie robiący mu w żaden sposób szkody. Mężczyzna ten miał na sobie wielkie futro zakrywające niemalże całą jego postać, spod którego to wystawała biała koszula, czarne spodnie oraz brązowe buty. Do pasa miał przymocowany wielki róg, który zwisał niczym szabla u boku wojownika.
- Witaj, drogi przyjacielu! - zawołał radośnie duch - Mam nadzieję, że nie gniewasz się za to, iż rozgościłem się tutaj bez twojej wiedzy.
- Nie, w żadnym razie - odpowiedział mu Scrooge - Zwłaszcza, że jak widzę, nie przyszedłeś z pustymi rękami.


Była to prawda, ponieważ obok ducha znajdował się wielki stół pełen różnych świątecznych przysmaków, których Scrooge nigdy nie widział lub też nie chciał widzieć, bo wszak nie jadał świątecznych obiadów. Pikachu na ich widok podskoczył radośnie, po czym podbiegł do stołu i zasiadł na nim, po czym zaczął się raczyć potrawami.
- Jak widzę, twój Pokemon zasmakował już w moich przysmakach - zaśmiał się wesoło duch.
- Tak, faktycznie - odparł ironicznie Ash Scrooge, po czym spojrzał na zjawę - Czy jesteś drugim z duchów, których wizytę mi zapowiedziano?
- A tak, jam ci to - rzekł zapytany - Za życia nazywałem się Brock Wandstorf. Natomiast obecnie jestem Duchem Teraźniejszych Świąt Bożego Narodzenia.
- Teraźniejszych?
- Tak. Teraźniejszych lub jak wolisz tegorocznych.
- Tegorocznych? Czyli tych, co się dzieją tego roku?
- Dokładnie. Powiedz mi, proszę... Czy spotkałeś może kiedyś moich starszych braci?
- Starszych braci?
- Tak. Mówię tutaj o duchach tegorocznych świąt Bożego Narodzenia, którzy żyli na tym świecie przede mną.
- Obawiam się, że nie... A ilu masz braci?
- Ponad tysiąc ośmiuset... Tak dokładniej, to który mamy teraz rok?
- 1891.
- A więc mam tysiąc ośmiuset dziewięćdziesięciu braci.
- O! To niezwykle liczna rodzina. Trudno chyba ją utrzymać, prawda? Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy teraz wszystko tyle kosztuje.
Duch parsknął śmiechem, słysząc jego wypowiedź.
- Czy wszystko musisz przeliczać na pieniądze, biedny człowieku?
- Wiesz... To jest tylko zwykły pragmatyzm.
- Poważnie? Niech ci będzie...
Scrooge popatrzył na zjawę i rzekł smutnym tonem:
- Drogi duchu... Wczorajszej nocy otrzymałem poważną lekcję, która zmusiła mnie do myślenia. Jeżeli ty także chcesz mi ją ofiarować, przyjmę ją z pokorą. Zabierz mnie, dokąd tylko zechcesz. Nie będę stawiał oporu.
Brock uśmiechnął się do niego delikatnie.
- Dobrze... Dotknij mojej szaty...
Ash podszedł do ducha i dotknął jego szaty. Pikachu, przywołany przez swojego opiekuna, zrobił to samo. Już chwilę później pokój w mieszkaniu Scrooge’a zniknął, a cała trójka siedziała na zaśnieżonej ulicy. Nie było też nocy, a zamiast niej panował piękny dzień. Wokół ludzie chodzili za swoimi sprawunkami. Nie widzieli oni ani Scrooge w nocnej koszuli, szlafmycy i szlafroku, ani jego Pikachu, ani ducha, który im towarzyszył. Nasz bohater tym razem jednak nie był wcale tym faktem zaskoczony, gdyż nauczony doświadczeniem poprzedniej przygody wiedział, iż cała ich trójka jest tylko widmami obserwującymi wydarzenia z tegorocznych świąt.
- Czy to Alabastia? - zapytał Scrooge.
- Dokładnie tak - powiedział Brock - Właśnie tak. To twoje rodzinne miasto. Chciałbym, abyś razem ze mną odwiedził kilka miejsc tutaj.
Zanim jednak to zrobili, to duch powoli podchodził do niektórych, mijanych na ulicy ludzi, zwłaszcza tych biedniej ubranych. Podnosił on pokrywki od ich garnków i następnie brał do lewej ręki swój róg i sypał z niego jakiś proszek na potrawy owych ludzi. Kiedy zaś mijali ludzi, którzy się pokłócili, duch machał im nad głową pochodnią, a ci natychmiast się ze sobą godzili i odchodzili w swoją stronę, rozmawiając ze sobą jak najlepsi przyjaciele.
- Co to za proszek, duchu? - spytał Scrooge, patrząc zaintrygowany na róg przymocowany do pasa swego towarzysza - Czy to może jakaś specjalna przyprawa?
- O tak! Specjalna - uśmiechnął się do niego Brock - To jest przyprawa bożonarodzeniowa.
- Czy ma ona jakiś wyjątkowy smak?
- O tak... Jeśli dzielisz się z kimś daną potrawą i czynisz to z miłością i z sercem. Najlepiej jednak smakuje biednym.
- Dlaczego właśnie biednym?
- Bo właśnie oni jej najbardziej potrzebują. Chodź, Scrooge. Pora, abyś zobaczył kogoś niezwykle ważnego dla mnie i dla moich braci.
Chwilę później znaleźli się oni w ubogim domku na przedmieściach Alabastii. Przy stole siedziała młoda kobieta, a wraz z nią trójka dzieci. Jednym z nich był nastoletni chłopiec w okularach i ciemnych włosach oraz jasnych oczach. Drugą młoda dziewczyna niewiele młodsza od chłopaka - miała niebieskie włosy i czerwone oczy. Trzecią z kolei pociechą siedzącą przy stole była dziewczynka w blond włosach i jasno-niebieskich oczach.
- Mamo, kiedy tata z Maxem powrócą? - spytała starsza córka.
- Niedługo, kochanie. Już niedługo - odparła jej matka.
Miała ona ciemno-niebieskie włosy i oczy podobnego koloru. Ashowi wydało się, że jest ta osoba niezwykle do kogoś podobna. Tylko do kogo?
- Dobrze, kochanie, iż w ogóle miałaś możliwość przyjść na wigilię - rzekła matka do starszej córki.
- Nie było to łatwe, ale udało mi się wziąć wolne na ten dzień, choć w zamian za to musiałam wczoraj zostać w pracy dłużej, dlatego nie wróciłam na noc do domu i spałam w fabryce, bo to lepsze niż włóczenie się po nocy po mieście - odpowiedziała dziewczyna - Jednak nie narzekam, bo przecież każda chwila spędzona z wami jest warta swojej ceny.
- Pracowita dziewczyna - zauważył Scrooge.
- Musi taka być - stwierdził ponuro Brock.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Chwilę później dało się słyszeć czyjeś kroki.
- To ojciec z Maxem! - zawołała najmłodsza dziewczynka - Szybko! Miette! Schowaj się! Zrobimy tacie niespodziankę!
- Właśnie, Miette. Schowaj się - dodał wesoło jej starszy brat.
- Lionel... Bonnie... Nie wiem, czy ja powinnam... No dobrze. Niech już wam będzie.


Dziewczyna wyraźnie miała pewne wątpliwości, czy powinna spełnić życzenie swego rodzeństwa, ale w końcu to zrobiła i ukryła się za piecem i czekała. Chwilę później do pokoju wszedł Clemont Cratchit trzymający na barana swego syna, nieco tylko starszego od Bonnie.
- Witajcie, kochani! - zawołał wesoło mężczyzna, po czym postawił na ziemi swego synka.
Potem podał mu jego drewnianą kulę, o którą chłopiec bardzo szybko się oparł, aby nie upaść na podłogę. Jego stan oczywiście nie uległ uwadze naszego bohatera.
- Co mu dolega? - spytał ducha - Co jest temu biednemu chłopcu?
- Jest ciężko chory i nie może chodzić bez swojej kuli - wyjaśnił Brock - Od dawna tak ma, biedaczek.
Ash posmutniał bardzo mocno, kiedy to usłyszał.
- Nie wiedziałem, że Cratchit ma kalekiego synka.
- A spytałeś go o to?
Scrooge’owi zrobiło się nieco głupio, ale nie powiedział nic, ponieważ zauważył, jak Clemont rozglądała się dookoła z niepokojem.
- A gdzie jest Miette?
- Nie przyjdzie, kochanie.
Buchalter Scrooge’a popatrzył na nią zdumiony i zarazem też bardzo zasmucony.
- Jak to? Nie przyjdzie? Nie przyjdzie do domu na święta?
- Jest tuż za tobą, idioto! - warknął gniewnie Scrooge, ale oczywiście jego pracownik nie mógł go usłyszeć.
Miette tymczasem po cichu zakradła się za ojcem i wesoło zasłoniła mu oczy dłońmi. Cratchit zachichotał wesoło, po czym odwrócił się do niej, a następnie uściskał mocno swoją starszą córkę.
- Tak strasznie się bałem, że oni mówią prawdę! - zawołał mężczyzna, mając w oczach iskierki radości - Ty nawet nie wiesz, jak to wiele dla mnie znaczy, że możemy spędzić te święta razem, całą rodziną.
- Dla mnie również ma to znaczenie, ojcze - odparła dziewczyna - A powiedz mi, tato, jak się sprawował Mały Max w kościele?
Miette nie było na mszy, bo była na niej rano, zaraz po wyjściu z pracy, z kolei jej matka i reszta rodzeństwa poszli na mszę godzinę przed mężem, aby w ten sposób mógł on pójść z synkiem na wieczorną mszę, a przez ten czas ona uszykowała mu piękną niespodziankę w postaci wspaniałej uczty wigilijnej. Oczywiście słowo „wspaniałej“ nie jest tu może zbyt adekwatne, ponieważ uczta była niezwykle skromna, jednak nikt z rodziny Cratchitów nawet nie pomyślało o tym, aby skrytykować ubogi wygląd ich wigilijnego stołu. Wszak doskonale wiedzieli oni o tym, że Clemont wcale nie zarabia u swego pracodawcy zbyt wiele, więc nie stać go na wystawny obiad. Dlatego nie chcieli go ranić takimi słowami, które pokazałyby mu, iż nie doceniają oni jego starań, zwłaszcza, że je doceniali. Prócz tego Lionel i Miette już na siebie zarabiali, jednak była to zaledwie połowa zarobków ich ojca, więc ich wsparcie nie było zbyt wielkie, choć robili, co mogli, aby całej rodzinie żyło się lepiej.
- Och, nasz Mały Max był naprawdę prawdziwym aniołkiem - odrzekł niezwykle zadowolonym głosem Clemont - Powiedział mi nawet dzisiaj, że ma wielką nadzieję, iż ludzie zobaczą jego kalectwo, bo sobie przypomną o tym, kto dzisiaj się narodził. Prócz tego dodał, że jego kalectwo wzbudzi współczucie u innych i przypomni im, że każdy może mieć gorzej, a więc powinniśmy się wszyscy nawzajem na tyle mocno wspierać, na ile to będzie możliwe. Nawet jeśli nie mamy nic.
- Pastor mówił coś podobnego podczas kazania - dodał wesoło Max, kuśtykając do stołu - Oczywiście nie tak ładnie jak ja, ale zawsze ładnie.
- Jak zwykle skromny - zachichotała pani Cratchit.
- Wiem o tym, Dawn - zaśmiał się jej mąż.
- DAWN?! - krzyknął zdumionym głosem Scrooge - Żona Clemonta ma na imię Dawn? Boże! Jest nawet do niej podobna... Taka podobna... i do tego to imię... Jak to możliwe?
- Czysty przypadek - odparł na to Brock - Czasami zdarzają się one na tym świecie.


Rodzina Cratchitów tymczasem zaczęła powoli zasiadać do stołu i jeść swoje jakże skromne potrawy.
- Ich uczta nie jest zbyt obfita - mruknął Scrooge.
- Dziwi cię to? - spytał z irytacją w głosie Brock - Gdybyś płacił więcej Clemontowi, nie miałby on problemów z zafundowaniem sobie porządnego jedzenia.
Ash nie wiedział, co ma powiedzieć, więc zamilkł. Zaczął wpatrywać się w Małego Maxa, który poprawił sobie okulary na nosie i jednocześnie zachichotał radośnie.
- Ten obiad jest bardzo pyszny, mamo! - zawołał chłopiec.
- Dziękuję, kochanie - uśmiechnęła się do niego kobieta i pogłaskała go czule po głowie - Niestety, nie jest zbyt obfity.
- To bez znaczenia. Jest bardzo smaczny i o to chodzi.
- Masz rację - uśmiechnął się Clemont - A tak przy okazji... Spotkałem dzisiaj pana Tracey’ego. Dał mi coś do ciebie.
Następnie wyciągnął z kieszeni niewielką paczuszkę i podał ją synowi.
- Ale otwórz dopiero wtedy, kiedy będzie czas rozdawania prezentów.
- Dobrze, tato.
- Mój głupi siostrzeniec bawi się w dobroczynność - mruknął Scrooge - Naprawdę, nie rozumiem go. Sam ma raczej niewiele, a bawi się w dawanie prezentów innym. Ja go naprawdę nie rozumiem.
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi - stwierdził złośliwie Brock.
Rodzina jadła dalej wieczerzę, a po chwili Cratchit powoli podniósł w górę kieliszek wina.
- Zdrowie pana Asha Scrooge’a, fundatora tej uczty! - zawołał.
Dawn Cratchit popatrzyła na męża z kpiną, gdy to usłyszała.
- Fundatora? Też mi coś! Szkoda, że go tu z nami nie ma. Już ja bym mu powiedziała do słuchu! Uwierz mi, Clemont! Nakarmiłabym go takimi wyzwiskami, że lepiej, aby miał dobry apetyt, bo ja nie poprzestałabym na nazwaniu go żałosną i nędzną kutwą oraz podłym skąpcem!
- Kochanie, proszę... Nie przy dzieciach - zwrócił jej uwagę Clemont - Przecież dobrze wiesz, ile mu zawdzięczam.
- Oj tak, doskonale to wiem. Kto jak kto, ale ja wiem o tym doskonale.
- Najdroższa moja... Przecież to za jego pieniądze mogłem to wszystko kupić.
- Nie, za swoje pieniądze to kupiłeś, kochanie. Za swoje pieniądze, mój drogi mężu. Za ciężko zarobione przez siebie pieniądze.
- Dawn... Proszę cię...
- Dobrze już, Clemont. Niech ci będzie... Wypiję dzisiaj z okazji świąt zdrowie tego dusigrosza... Zdrowie pana Asha Scrooge’a! Niech ma bardzo wesołe Boże Narodzenie, choć jak dla mnie on jest tak wesoły, jak nagrobek na cmentarzu.
- Pan Scrooge musi być bardzo dobrym człowiekiem - rzekł nagle Max.
Wszyscy spojrzeli się na niego zdumieni.
- Czemu tak uważasz? - spytał Lionel.
- Ponieważ płaci uczciwie tatusiowi jego wypłatę.
Jego starszy brat uśmiechnął się ironicznie, z kolei Scrooge’a bardzo wzruszyły te słowa. Dlatego też zapytał:
- Powiedz mi, duchu... Czy ten chłopiec wyzdrowieje?
Brock zamknął oczy i pomyślał przez chwilę, a następnie otworzył swe oczy i odparł:
- Ujrzałem właśnie w wizji przyszłości puste krzesełko stojące tuż przy stole rodziny Cratchitów i samotną kulę szpitalną bez właściciela. Jeżeli los tego dziecka się nie odmieni, to ono umrze.
Ash jęknął przerażony, gdy to usłyszał.
- Nie! Tylko nie Mały Max! Takie urocze, miłe dziecko!
Brock popatrzył na niego zdumiony.
- Co cię tak nagle zaczął obchodzić jego los? Naprawdę, nie rozumiem cię. A jeśli nawet Max umrze, to co z tego? Niech czym prędzej umiera i zmniejszy przeludnienie na tym świecie.
Scrooge’owi zrobiło się strasznie głupio, bo rozpoznał w ustach ducha swoją niedawną wypowiedź. Dlatego powiedział:
- Duchu... Używasz przeciwko mnie moich własnych słów.
- Owszem. To tylko dowodzi, że następnym razem powinieneś ugryźć się w język, zanim wypuścisz z ust coś tak ohydnego.
Nasz bohater nie miał pojęcia, co ma odpowiedzieć na ten zarzut, a tymczasem Brock dodał:
- Och, ty głupi człowieku bez serca! Możesz nie mieć w piersi tego jakże ważnego narządu, lecz jeżeli posiadasz w niej coś innego i bardziej godnego szacunku niż kamień, to nigdy więcej nie wypowiadaj takich słów! Być może w oczach Najwyższego jesteś o wiele mniej wart niż tysiąc takich kalekich chłopców! Żeby jakiś nędzny pyłek na tej ziemi śmiał się oburzać i mówić, że zbyt wiele jego braci chodzi po tym świecie?! Żałosne! Po prostu żałosne!
Następnie Brock złapał za rękę Asha i pociągnął go za sobą.
- Chodźmy... Ruszajmy do kolejnych osób. Musimy jeszcze zwiedzić kilka miejsc w tym mieście.
Scrooge i jego wierny Pikachu poszli za duchem. Odwiedzili oni kilka miejsc. Byli na znajdującej się niedaleko miasta, na małym skrawku ziemi latarnię morską. Dwóch starych latarników siedziało sobie przy kominku i śpiewało kolędę, jedząc bardzo skromną ucztę. Byli oni szczęśliwi pomimo tego, iż była ona bardzo skromna.
Potem odwiedzili siedzibę górników wydobywających węgiel. Na czas świąt przerwali oni pracę i śpiewali wesołe piosenki. Byli radośni, choć ich ubiór bynajmniej nie wskazywał na to, aby byli zamożni, jednak to, ile mieli do swojej dyspozycji pieniędzy, nie miało dla nich znaczenia, gdyż czuli się szczęśliwi mając za towarzyszy siebie samych, swoich wiernych przyjaciół i kolegów z pracy zarazem. Nie byli sami i to się liczyło. To było dla nich ważniejsze niż pieniądze.
Później odwiedzili też więzienie, w którym strażnicy dali więźniom na polecenie naczelnika koce, gorące napoje oraz jedzenie lepsze niż zwykle się im daje. Więźniowie chwalili tego szlachetnego człowieka wznosząc na jego część radosne okrzyki i śpiewając potem bardzo wesołe kolędy. Byli szczęśliwi tej chwili najwyraźniej zapominając o tym, że odsiadują wyrok i są wyrzutkami społeczeństwa. Tego szczególnego dnia byli takimi samymi ludźmi, co porządni obywatele.


Kolejnym miejscem, które odwiedzili nasi podróżnicy, był skromny, ale bardzo ładnie urządzony dom położony w dzielnicy zamieszkałej przez średnio zamożnych ludzi. W jego salonie na szczycie stołu siedział Tracey, siostrzeniec Scrooge’a, który zaśmiewał się do rozpuku.
- Mówię wam poważnie, kochani - mówił do gości siedzących wokół niego - Naprawdę powiedział, że święta to bzdura! I nazwał to zwyczajnym dniem pracy, takim jak każdy inny, w którym to tylko dowiadujemy się, że jesteśmy o rok starsi i musimy płacić rachunki itd.
- Z pewnością nie mówił on tego poważnie - powiedziała jakaś młoda kobieta o długich, brązowych włosach i niebieskich oczach.
Tracey położył jej dłoń na ręce.
- Melody, kochanie... Nie wątpię, że taką właśnie masz nadzieję, ale... Tak on właśnie powiedział.
- To jest bardzo głupi człowiek - warknęła jakaś Mulatka o fioletowych włosach spiętych w fantazyjny kok - Widziałam go wiele razy na ulicy, ale nigdy nie powiedział mi „dzień dobry“ ani też nie odezwał się słowem do kogokolwiek na ulicy. Nikogo nie pozdrawia, tylko wciąż mruczy i zrzędzi pod nosem. Nie znam drugiego takiego ponurego człowieka.
- Iris, kochanie - zaśmiała się do niej przyjaźnie Melody, która była widocznie żoną Tracey’ego - Zapewniam cię, że wuj mojego męża, choć jest dość dziwny, to musi być dobrym człowiekiem.
- Tak, to prawda - zgodził się Tracey - On nie jest wcale zły. Poza tym zastanówmy się. Kogo on niby krzywdzi tym swoim zachowaniem? Siebie samego. Przez własny upór nie przyszedł na naszą ucztę, choć tak prawdę mówiąc, to raczej niewiele stracił.
- O! Jak dla mnie, to stracił on bardzo wiele - stwierdził zielonowłosy i zielonooki mężczyzna - Uczta jest naprawdę wspaniała i bardzo smaczna. Prócz tego jest tutaj niezwykle miłe towarzystwo.
Mówiąc o miłym towarzystwo miał na myśli szczególnie pannę Iris, od której nie mógł wprost oderwać oczu.
- Nie rozumiem, dlaczego twój mąż tak broni wuja - rzekła Mulatka do żony Tracey’ego.
- Kochana kuzynko... - Melody uśmiechnęła się do niej delikatnie - On ma do tego bardzo poważny powód. Widzisz... Jego matka bardzo kochała swojego starszego brata, a on zawsze był dla niej dobry. Poza tym zajął się Traceym, gdy ten został sam na świecie.
- Właśnie - potwierdził młodzieniec z wesołym uśmiechem na twarzy - Zapewniam cię, że moja matka miała doskonały zmysł i wiedziała, kto jest dobrym, a kto złym człowiekiem. Ona kochała mojego wuja, a ci, których kochała musieli mieć w sobie coś dobrego. Ja zaś zamierzam już zawsze, co roku zostawiać mu zaproszenie do swojego domu na święta i nie tylko na nie. Jeśli nie będzie je przyjmować, to trudno. Ja będę dalej zapraszać go tu i zostawiać otwarte drzwi do tego domu. Jestem pewien, iż dzięki temu on w końcu zmieni zdanie.
- Prędzej śnieg spadnie w lecie niż on się zmieni - mruknęła Iris.
- Nigdy nic nie wiadomo - odparł Tracey.
- Zmieńmy już lepiej temat - zaśmiał się zielonowłosy młodzieniec - Chyba pora na jakieś zabawy?
- To dobry pomysł, Cilan! - zawołał siostrzeniec Scrooge’a - Kochani! Niech nasz drogi Cilan Topper czyni honory i rozpocznie zabawę.
Zaczęli od ciuciubabki. Cilan miał łapać po kolei wszystkich członków zabawy, jednak ciągle tylko się uganiał za panną Iris.
- On chyba oszukuje - powiedziała wesoło Melody do męża.
- On na pewno oszukuje - zachichotał Ash, wyraźnie rozbawiony całą tą sytuacją.
Potem nadeszła pora na kolejne zabawy i zgadywanki. Zabawa była po prostu przednia. Scrooge wpatrywał się w nią coraz bardziej urzeczony tym widokiem, który go coraz bardziej zachwycał. Naprawdę zaczął się wciągać w zabawę i kiedy duch kilka razy go chciał ze sobą zabrać, nasz bohater i jego wierny Pikachu zaczęli błagać, aby jeszcze zostać chwilę.
- Musisz jeszcze coś zobaczyć - powiedział duch.
- Dobrze, ale jeszcze chwilę, proszę - rzekł błagalnym tonem Scrooge - Tracey chce zagrać coś na pianinie. Chciałbym posłuchać.
Duch się zgodził i już po chwili z pianina popłynęła piękna i bardzo wzruszająca melodia. Ash ją poznał.
- To była ulubiona melodia mojej siostrzyczki - jęknął smutno Scrooge - Oboje ją kochaliśmy... Biedna Dawn... A Tracey... Jest do niej podobny. Czasami zapominam, że jest on jej dzieckiem.
- A nie powinieneś zapominać - odparł na to smutno duch - Albo też wmawiać sobie, że on zabił swoją matkę.
- Ale on ją zabił! To przez niego ona nie żyje.
- Mylisz się! Ona nie żyje przez zły los, a nie przez swojego syna. Takim sposobem myślenia obrażasz nie tylko swego siostrzeńca, ale i swoją siostrę. Czy myślisz, że ona nie cierpiałaby widząc to, co teraz robisz i jak traktujesz jej dziecko?
Scrooge nie wiedział, co miał odpowiedzieć, a tymczasem Brock zabrał ze sobą kupca i jego Pokemona z domu Tracey’ego. Następnie cała trójka udała się do jeszcze jednego miejsca. Był to sierociniec, w którym siedziało wiele biednie ubranych dzieci, natomiast pewien starszy pan, Jason Rowan, prowadzący ten przybytek biedy, patrzył, jak młody lekarz uważnie bada jedną małą dziewczynkę, która co chwila kaszlała i to tak, jakby miała zaraz płuca wypluć.


- No i co pan widzi, panie doktorze? - spytał pan Rowan.
Lekarz popatrzył załamany na swojego rozmówcę, po czym schował stetoskop do torby lekarskiej i podał małej lekarstwo.
- Spokojnie... Będzie wszystko dobrze... Teraz tylko wygrzej się w tym łóżku, kochanie.
- A co ze świętami? - spytała dziewuszka - Mieliśmy się bawić razem.
- I będziecie - zaśmiał się do niej lekarz - Możemy się pobawić tutaj. Co wy na to, dzieciaki?
- TAK! - krzyknęły radośnie dzieci, którym taka perspektywa bardzo odpowiadała.
Chwilę później przynieśli oni swoje zabawki i zaczęły się nimi wesoło bawić w taki sposób, że dziewczynka, choć nadal jeszcze kaszlała, to jednak stała się o wiele weselsza.
- Ten lekarz... On mi kogoś przypomina - powiedział smutnym głosem Ash - Te włosy miodowej barwy... No i te niebieskie oczy... On mi kogoś przypomina. Widziałem już go gdzieś, ale gdzie?
- Dzień dobry, kochani! - usłyszeli nagle jakiś głos.
Wszyscy spojrzeli za siebie i zauważyli wchodzącą do pokoju jakaś kobietę mającą około czterdzieści parę lat, ale wciąż piękną i wzbudzającą wiele szacunku. Miała ona na siebie skromną, lecz niezwykle elegancką różową suknię.
- Serena! - jęknął Scrooge - Boże... To ona! Nic się nie zmieniła. Wciąż jest piękna! Spójrz, duchu! Ona ma ten medalion! Ten sam, który widziałem podczas poprzedniej podróży.
- Tak, to prawda - powiedział duch - Dwa lata temu owdowiała.
- Owdowiała? Więc jest sama... Tak, jak i ja.
- Nie, Scrooge. Ona nie jest sama. Ona ma kogo kochać i sama jest też kochana. Ciebie nie kocha nikt prócz Tracey’ego, którego ty nienawidzisz. I prócz tej jednej kobiety, która wciąż nosi twoją miniaturę na szyi, a którą ty odtrąciłeś dla złotego cielca.
Scrooge chciał już coś powiedzieć, ale nie mógł nic powiedzieć, gdyż się bardzo wzruszył, gdy zobaczył, jak jego dawna ukochana łapie w objęcia całą czeredę dzieci, które wskoczyły jej radośnie w objęcia.
- Pani Sereno! Pani Sereno! - wołały radośnie dzieciaki - Przyszła pani! A baliśmy się, że pani nie przyjdzie!
- Ja miałabym nie przyjść, kochani?! - zaśmiała się radośnie kobieta - Przecież wam to obiecałam i jestem! Nie mogłam postąpić inaczej. Przecież ja zawsze dotrzymuję danego słowa.
Następnie spojrzała na lekarza i powiedziała do niego:
- Witaj, synku. Jak się ma nasza mała Heidi?
- Dobrze... Jestem pewien, że dożyje setki - uśmiechnął się zadowolony lekarz, jednak jego mina mówiła coś zupełnie przeciwnego, co próbował on ukryć przed dziećmi.
Następnie powoli odsunął się od łóżka, w którym to leżała chora, mała dziewczynka. Serena powoli usiadła przy nim i powiedziała:
- Witaj, kochanie. Słyszałam, że udajesz obłożnie chorą, dlatego tutaj przyszłam, aby cię oduczyć tego symulowania.
- Pani Sereno - uśmiechnęła się do niej dziewczynka, łapiąc ją w dłonie - Jest pani taka dobra...
- No, a jaka mam być? - zapytała kobieta bardzo czułym tonem - Dzieci mi dorosły i żyją własnym życiem, a ja nie mam się kim opiekować, więc się opiekuję wami.
Po tych słowach pogłaskała powoli twarz dziewczynki.
- Wypoczywaj, kochanie. Później poczytam ci bajkę na dobranoc. Ale na razie porozmawiam z panem Rowanem.
Następnie wyszła z wyżej wspomnianym człowiekiem i swoim synem. Duch z Ashem i Pikachu poszli za nimi, aby zobaczyć, o czym też będą oni rozmawiać.
- Nie chciałem tego mówić przy dzieciach - powiedział lekarz smutnym tonem - Niestety, to biedne maleństwo jest skazane na wczesną śmierć.
- Nie! - jęknęła Serena, zasłaniając sobie przerażona usta.
- NIE! - wrzasnął Ash - Tylko nie to, duchu! Błagam cię, duchu! Tylko nie kolejna bezsensowna śmierć! Tylko nie to! Tylko nie dzieci!
- Co ty się tak przejmujesz? - spytał duch, nie kryjąc swojej ironii - W końcu sam nie tak dawno mówiłeś, że świat jest przeludniony.
- Wiem, ale... Ja... Tego no... Nie miałem tego na myśli.
Scrooge nie wiedział, co ma powiedzieć czując, że robi mu się głupio.


Tymczasem Serena mówiła dalej:
- Błagam cię, synku! Proszę... Powiedz, że możesz ją wyleczyć!
- Matko... To nie jest takie proste - odparł smutno jej syn - To gruźlica na wysokim poziomie. To dziecko powoli umiera. Jeszcze nie pluje krwią, więc można by ją ocalić. Niestety, tu zaczynają się problemy.
- Jakie?
- Leczenie jest drogie. Sanatorium, w którym mogłaby się leczyć, jest bardzo drogie. Sam bym dał jej pieniądze na leczenie, ale... nie mam wiele. I tak większość swoich pieniędzy wtapiam w to miejsce, aby mu pomóc. Nie myśl, że tego żałuję. Wcale nie żałuję, ale... Chciałbym jej jakoś bardziej pomóc.
- Już i tak robisz więcej niż możesz - odparł ponuro pan Rowan - To jest smutne miejsce i do tego bardzo ubogie. W dodatku mocno zadłużone. Poprzedni właściciel narobił wielu długów i obawiam się, że nie zdołam ich spłacić. W każdej chwili może się zjawić tu komornik, aby nas eksmitować. Nie wiem, co się wtedy stanie z tymi biednymi sierotkami.
- Ja je wezmę do siebie - postanowiła twardo Serena.
Mężczyzna popatrzył na nią uważnie.
- Kochana moja... Przecież wiesz doskonale, że wcale cię na to nie stać. Zbankrutujesz i wylądujesz z nimi na ulicy.
- To bez znaczenia... Co mogę, to zrobię - odparła stanowczo dawna ukochana Scrooge’a - Choćbym miała się zadłużyć, to ocalę te dzieci. Poza tym jest jeszcze nadzieja.
- Jaka, matko? - spytał lekarz.
- Nazywa się ona Ash Scrooge.
- Scrooge?! - krzyknął zdumiony młodzieniec - Chcesz powiedzieć, że ten nędzny skąpiec ma być naszą ostatnią nadzieją?
- Przecież on nam nie pomoże - dodał pan Rowan - No, bo niby po co miałby to zrobić? Czy to jest jego interes?
- On nie jest złym człowiekiem - stwierdziła smutnym tonem Serena, łapiąc za medalion zawieszony na szyi - On kiedyś chciał ratować kogoś bardzo mu bliskiego, lecz nie zdołał tego zrobić. Od tego czasu postanowił sobie, że będzie miał pieniądze na wszystko, co tylko zechce i już nigdy nikogo nie straci. Niestety, samotność odebrała mu wrażliwość na ludzką krzywdę i teraz już widzi tylko zysk, lecz to tylko pozory. Naprawdę ma on w sobie wiele dobroci.
Rowan i lekarz patrzyli na nią zaintrygowani nie rozumiejąc, o czym ona mówi. Nie znali w końcu Scrooge’a od tej strony.
- Byłam u niego dzisiaj rano - powiedziała po chwili Serena - Niestety, nie zastałam go w domu. Widocznie wyjechał z miasta, bo w sklepie też go nie było.
- Ona... mnie kocha... - jęknął Ash - Ona nadal mnie kocha. Mój Boże... Sereno! Byłem głupcem! Byłem strasznym głupcem! Proszę! Gdybyś tylko dała mi szansę!
- Ona cię przecież nie słyszy - odparł na to smutnym głosem duch - Chodźmy już... Mój czas się powoli kończy...
Ruszyli dalej i po chwili znaleźli się na ulicy. Ash wówczas spojrzał na Brocka i zauważył wielkie zmarszczki na jego twarzy. Przypomniał sobie wówczas, że już wcześniej widział, jak duch się starzeje, ale nie przejął się tym zbytnio uznając, iż pewnie coś mu się zwidziało. Teraz jednak rozumiał, jak złe wnioski wyciągnął.
- Duchy żyją tak krótko? - zapytał zdumiony Scrooge.
- Tak... Moje życie na tej ziemi kończy się tej nocy o północy, czyli za kilka minut.
- Powiedz mi, duchu... Czy Serena ocali te dzieci?
- Sama nie zdoła tego zrobić. Jest za biedna. A ty przecież nie jesteś człowiekiem, który chce pomagać innym dobrowolnie.
Ash chciał już coś powiedzieć, gdy nagle zauważył coś, co go bardzo zaniepokoiło.
- Duchu... Wybacz mi, proszę, ale coś dziwnego wystaje spod twojej szaty. To stopa czy pazur?
Brock spojrzał w dół i uśmiechnął się ponuro.
- Tak mało na niej skóry, że można by je istotnie uznać za pazury. Ale uwierz mi, pazur nie przelałby tyle krwi, ile przelały te oto stopy.
Po tych słowach duch rozsunął poły swojej szaty i wówczas Scrooge zauważył dwoje najbardziej obrzydliwych i odrażających dzieci, jakie tylko świat mógł wydać. Byli to chłopiec i dziewczynka, oboje bardzo mocno wtuleni w Brocka. Mieli na sobie jakieś łachmany, a ich twarze wyrażały przerażenie oraz gniew. Na widok Scrooge’a zasyczały lekko, jakby chciały go ukąsić i jeszcze mocniej wtuliły się w ducha. Ash poczuł na ich widok uczucie, które było mieszaniną współczucia i obrzydzenia. To samo uczucie towarzyszyło też Pikachu, który nastroszył lekko swoje futerko, jakby chciał zaatakować, ale nie był w stanie tego zrobić.
- Czy to twoje dzieci? - zapytał po chwili Scrooge.
- Nie, to dzieci ludzkości. Dzieci twoich braci ludzi - odpowiedział mu duch - Podczas świąt lubią czepiać się moich szat. Przyjrzyj im się uważnie. Chłopiec zwie się Ciemnota, dziewczynka zaś Nędza. Strzeż się ich obojga, ale chłopca przede wszystkim, gdyż ma on na czole wyryty napis ZGUBA. Jeżeli je potępisz, potępisz każdego, kto je stworzył. Ale jeżeli to zrobisz i mając możliwość sprawić, aby przestały istnieć, nie zrobisz nic, aby tak się stało... Biada ci! Tak jak i biada każdemu, kto je potępia i jednocześnie nie robi nic, aby już ich nie było, choć ma ku temu możliwość.
Scrooge chyba nie do końca zrozumiał, co duch ma na myśli, ponieważ tylko bezmyślnie zapytał, mając już łzy w oczach:
- I co? Nie ma ratunku dla tych biednych stworzeń?!
- A czyż nie ma więzień? - zapytał Brock, po raz kolejny naśladując ton swojego rozmówcy - Czyż nie ma przytułków, sierocińców, domów pracy? To są instytucje, do których powinny się zgłaszać!
Nagle zaczęła bić dwunasta i Scrooge wraz z Pikachu zostali całkiem sami na ulicy pokrytej grubą warstwą śniegu. Duch oraz towarzysząca mu dwójka obrzydliwych dzieci zniknęły.
- Duchu! Nie odchodź stąd! Błagam cię, nie odchodź! - krzyczał Ash, rozglądając się dookoła - Błagam cię! Powiedz mi, co będzie z Maxem! Co z Heidi?! Co z Sereną?! Co z nimi wszystkimi?! DUCHU!
- Pika-pika! Pika-chu! - piszczał równie zaniepokojony Pikachu.
- Nie ja ci odpowiem na te pytania - usłyszeli dobiegający ich z oddali ponury głos Brock - Ja jestem tym, co jest obecnie. Na pytania o przyszłość odpowie ci Mewtwo.
- Mewtwo?! A kim on jest?! - zawołał zdumiony Scrooge.
Wtem wybiło dwunaste uderzenie zegara i w kierunku Asha i Pikachu zaczęła sunąć jakaś postać w wielkim płaszczu z kapturem. Głowa w pełni była zasłonięta, zaś spod jego ubrania wystawały białe niczym śnieg dłonie, nogi oraz ogon.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Cała sprawa była coraz bardziej zagmatwana. Wszystko wskazywało na to, że z jakiegoś powodu nasz drogi przyjaciel postanowił wybrać się za pomocą zbudowanego przez siebie (na spółkę z panem profesorem Oakiem i Traceyem) wynalazku, czyli maszyny do otwierania portalu, do Lumiose, aby tam złożyć kwiaty na jakiś tajemniczym miejscu poza miastem. Oboje z Ashem nie mieliśmy bladego pojęcia, po co on to zrobił. Chcieliśmy jednak to sprawdzić.
- Tracey, mój przyjacielu... Otwórz nam ten portal - poprosił nagle Ash - Pomyślałem sobie, że warto by było teraz złożyć komuś wizytę.
- A komu? - spytałam.
- Panu Meyerowi i profesorowi Sycamore’owi. Myślę, że ktoś z nich może wiedzieć coś, co nam się przyda. Zresztą sama to mówiłaś.
- To prawda - stwierdziłam, powoli kiwając powoli głową - Oni mogą coś wiedzieć. Oczywiście najlepiej by było, gdyby Clemont zdobył się na szczerość wobec nas, ale skoro nie umie tego zrobić, to oczywiście musimy sami zbadać tę sprawę i odkryć prawdę.
- Dokładnie tak, kochanie - uśmiechnął się do mnie Ash.
Następnie wyjął ze swojego plecaka płaszcz Sherlocka Holmesa i jego czapkę, po czym zadowolony powiedział:
- Możemy już ruszać w drogę, Sereno!
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, który także został ubrany w strój słynnego detektywa.
Profesor Oak i Tracey patrzyli na nas, zaś ich twarzy zdobił uśmiech.
- Kochani, jesteście naprawdę zwariowani - rzekł słynny uczony - Ale tak czy inaczej, Clemont ma w was wiernych przyjaciół.
- Dziękujemy panu, panie profesorze - powiedziałam - To bardzo miłe, że pan tak mówi.
- Mówię jedynie to, co myślę i co jest prawdą - odrzekł na to słynny uczony - Zasługujecie na komplementy ode mnie.
- Postaramy się jeszcze bardziej na nie zasłużyć - zaśmiał się wesoło mój ukochany - Pomożemy naszemu przyjacielowi, choćby on sam tego nie chciał!
- Pika-pika-chu! - zgodził się z nim wesoło Pikachu.
- Oj, to niech lepiej Clemont się strzeże - zaśmiał się wesoło Tracey - Tak czy inaczej naprawdę uważajcie na siebie.
- Proszę cię, Tracey - zachichotałam lekko - Przecież my nie ruszamy na jakąś bardzo niebezpieczną akcję, a jedynie na poszukiwanie przeszłości naszego przyjaciela.
- Wiem, ale przecież taka przygoda też niekiedy bywa niebezpieczna.
- Co racja, to racja - zgodziłam się z nim - Ale tym razem na pewno tak nie będzie.
- Dość już tego gadania. Otwieraj portal, przyjacielu! - zawołał Ash - Najlepiej w miejscu, które dzisiaj odwiedził Clemont.
- Słusznie... - zgodził się profesor Oak - To miejsce to odludzie. Lepiej, abyście pojawili się na odludziu, a nie na samym środku zatłoczonej ulicy w centrum miasta.
Chwilę później Tracey wpisał odpowiednie parametry i już po chwili otworzył się portal, przez który zobaczyliśmy owo osamotnione miejsce, które odwiedził dzisiaj Clemont.
- Doskonale! - zawołał z pochwałą Ash - Możemy ruszać, kochani!
Pikachu radośnie jako pierwszy wskoczył do portalu, a zaraz za nim wskoczył tam jego trener i ja sama.
- Zadzwońcie, kiedy mamy wam otworzyć na nowo portal! - zawołał za nami profesor Oak, gdy już portal powoli się zaczął zamykać.
Obiecaliśmy tak właśnie zrobić, a kiedy przejście zostało zamknięte, to zaczęliśmy uważnie rozglądać się po okolicy.
- Piękne miejsce - powiedziałam wzruszona - Naprawdę piękne. Tylko takie jakieś... smutne.
- Nie inaczej - zgodził się ze mną Ash - Bardzo ponure.
Pikachu zapiszczał nagle w naszą stronę i zaczął pokazywać łapką na jedno z drzew.
- Co się stało, Pikachu? - zapytałam.
Podeszliśmy do niego i zauważyliśmy, że do drzewa są przybite dwa patyki tworzące krzyż. Nasz pokemoni przyjaciel piszcząc wskazywał na ów znak łapką.
- A niech mnie! - zawołałam zdumiona, kiedy to zobaczyłam - To mi wygląda na...
- Wygląda na to, że ktoś tutaj kogoś pochował - dokończył moją myśl Ash - Myślę, iż zrobił to Clemont.
- Clemont? I dlatego teraz odwiedza to miejsce? Ale dlaczego? I kogo on tu pochował?
- Nie mam pojęcia, choć myślę, że to był Pokemon.
- Skąd taki wniosek?
- Wiesz... gdyby to był człowiek, to zostałby pochowany na cmentarzu. Choć być może tu nie ma żadnego ciała, a to jest jedynie taki symboliczny nagrobek.
- Faktycznie, istnieje taka możliwość.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie i powiedział:
- A więc już wiemy co nieco... Jednak wciąż wiele pytań nie posiada odpowiedzi. Chodźmy odwiedzić pana Meyera. Może on nam coś powie.

***


Steven Meyer bardzo się zdziwił, kiedy nas zobaczył, ale prócz tego niezwykle się ucieszył i radośnie ugościł on naszą trójkę u siebie. Razem ze swoim Ampharosem oraz robotem Clembotem poczęstował nas pysznym posiłkiem i zapytał, co nas tutaj sprowadza. Opowiedzieliśmy mu więc, o co chodzi.
- Bardzo jesteśmy ciekawi tego, co oznacza ten krzyż - powiedziałam pod koniec naszej opowieści - Clemont go zbudował jakiś czas temu i w ostatnim roku chciał go odwiedzić, ale chyba zmienił zdanie.
- Choć niewykluczone, że jednak odwiedził go po cichu - dodał Ash - Ale nie mamy takiej pewności. Wiemy za to, iż robił to w święta Bożego Narodzenia.
- Chcielibyśmy się dowiedzieć, proszę pana, coś na ten temat.
- Właśnie tak. Czy może nam pan pomóc?
Pan Meyer uśmiechnął się do nas smutno i powiedział:
- Niestety, niewiele mogę wam rzec w tej sprawie. Clemont nigdy nie powiedział mi o takiej sytuacji, o jakie wy mi tu mówicie.
Już posmutnieliśmy, kiedy nagle nasz rozmówca dodał:
- Chociaż... Coś mi właśnie przypomniało...
- Co takiego? - spytaliśmy zaintrygowani.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Wiecie... Coś mi się właśnie przypomniało - powiedział Steven Meyer - Przypomniało mi się, że pewnego dnia i to właśnie tak w okresie Bożego Narodzenia, Clemont powrócił od profesora Sycamore’a, któremu pomagał w pracach nad jego wynalazkiem. Rozmawiali sobie razem przyjaźnie, coś tam razem chyba nawet stworzyli, ale nie wiem, co takiego. Tak czy siak, w końcu powrócił on do domu i był zadowolony. Opowiadał o tym, jak było u pana profesora, kiedy nagle, zupełnie niespodziewanie coś się z nim stało, gdyż wyraźnie posmutniał i wybiegł z domu mówiąc mi tylko, że musi coś załatwić. Wrócił potem załamany. Powtarzał bez przerwy: „To moja wina. To wszystko moja wina“.
- Ile dokładnie Clemont miał wtedy lat? - zapytałam.
- Nie jestem pewien - odparł Meyer - Może dziewięć... może osiem... Nie mam pojęcia, kochani.
- To szkoda - powiedział Ash przygnębionym tonem - Gdybyśmy znali datę, to byśmy mogli z jej pomocą cofnąć się w czasie i spróbować w ten sposób dowiedzieć się tego, co spotkało naszego przyjaciela. Niestety, nie znamy dokładnej daty, chociaż możemy próbować sprawdzić kilka dat, aż trafimy na właściwą. Albo lepiej nie... To byłoby błądzenie po omacku.
- Spokojnie, kochanie - odparłam czule, ściskając jego dłoń - Będzie dobrze. Już i tak wiemy więcej niż przedtem.
- Racja - zgodził się ze mną słynny detektyw z Alabastii - To prawda. Panie Meyer, to dla nas bardzo ważne informacje. Dziękujemy za nie. Mogą nam się one jeszcze przydać.
- Jestem tego pewien - zachichotał wesoło ojciec Clemonta - Będzie dobrze, moi kochani. Tylko nie wymagajcie od siebie zbyt wiele, proszę. W końcu jesteście naprawdę dobrymi detektywami i zobaczycie jeszcze, że to wasze śledztwo się uda. Zresztą już doprowadziło ono do odkrycia kilku ciekawych faktów. Kto wie? Może teraz profesor Sycamore naprowadzi was na trop.
- Kto wie? - stwierdził Ash - Tak czy inaczej ja tam nie zamierzam się poddawać! Musimy odkryć prawdę i dowiedzieć się, dlaczego Clemont tak postępuje. On przecież nie robi tego tak sam z siebie. On musi mieć jakieś bardzo ważne powody do takiego działania, a jeśli tak, to koniecznie muszę je poznać.
- A skoro on musi je poznać, to ja tym bardziej - zaśmiałam się.
Meyer parsknął śmiechem.
- Doskonale... A zatem, moi kochani, teraz proponuję wam, żebyście spróbowali tego specjału przygotowanego przeze mnie i Clembota.
- Jeśli chodzi o mnie, to z największą przyjemnością - powiedział Ash.
- Czemu mnie to nie dziwi? - parsknęłam śmiechem.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał bardzo wesoło Pikachu, w którego brzuszku właśnie zaburczało.

***


Po zjedzeniu jakże pysznego obiadu u pana Meyera poszliśmy wszyscy razem do profesora Sycamore’a. Na całe szczęście mężczyzna był obecny w swoim laboratorium, więc mógł nam odpowiedzieć na kilka pytań.
- Witajcie, kochani! - zawołał wesoło, gdy tylko nas zobaczył - Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że was tu widzę, chociaż wasza wizyta mnie nieco zaskoczyła.
- Bo jest niezapowiedziana? - zaśmiał się wesoło Ash - Owszem, jest ona właśnie taka, jednak czasami takie są najlepsze.
- Coś w tym jest, mój chłopcze - stwierdził dowcipnie Sycamore - No, a więc do rzeczy, kochani. Co was do mnie sprowadza?
- Chodzi nam o Clemonta Meyera - odpowiedział detektyw z Alabastii - Bardzo chcemy się dowiedzieć coś na temat jego zachowania.
- A co jest nie tak z jego zachowaniem? - zdziwił się uczony.
Opowiedzieliśmy mu dokładnie, o co chodzi. Mężczyzna wysłuchał nas uważnie, po czym odparł:
- Obawiam się, że raczej niewiele zdołam wam pomóc. Nie wiem wiele więcej niż pan Meyer.
- Poważnie? Jednak wie pan nieco więcej, więc może nam pan pomóc - odparł mu na to Ash dowcipnym tonem, nie pozbawionym wszak logiki.
Uczony parsknął śmiechem, słysząc jego argumentację.
- Coś w tym jest, przyjaciele. W sumie jeśli chcecie, to bardzo chętnie wam opowiem o tym, co wiem w tej sprawie.
- A my chętnie tego wysłuchamy - dodał mój luby.
Usiedliśmy więc przy jednym stoliku, a nasz rozmówca zaczął powoli mówić:
- Nie pamiętam, ile lat miał wtedy dokładnie Clemont. Chyba dziewięć, ale nie mogę wam tego zagwarantować.
- Nic nie szkodzi - odpowiedziałam - Proszę mówić dalej.
- A więc pamiętam, że wtedy kończyliśmy budować pewien wynalazek. Clemont bardzo mi pomagał podczas tworzenia mojego dzieła i był z tego niezwykle zadowolony. Pamiętam jednak, że choć dzieło to pochłaniało go bardzo mocno, to jednak spóźnił się kilka razy na nasze spotkania. Ponoć miał coś do załatwienia, ale nie mówił nigdy, co to takiego. Jedynie cieszył się jak dziecko, którym nawiasem mówiąc wtedy był. Przychodził do mnie o nieco spóźnionych godzinach, jednak zawsze niezwykle zadowolony. Wręcz szczęśliwy, powiedziałbym. Pewnego dnia przyszedł on do mnie o poranku. Był załamany i płakał. Mówił coś o tym, że kogoś zawiódł i że to wszystko jest jego wina. Gadał długo sam do siebie i nie wiem, o co też mogło mu chodzić. Wiem jednak, że on nigdy nie był tak załamany, jak właśnie wtedy. Co go spotkało, nie mam pojęcia. Próbowałem się tego dowiedzieć, ale on wybiegł załamany z laboratorium. Pobiegłem za nim i znalazłem go gdzieś poza miastem. Płakał rzewnymi łzami i wyraźnie cierpiał. Podszedłem do niego i zapytałem, dlaczego tak rozpacza. A on na to rzekł mi coś bardzo dziwnego, czego nie do końca zrozumiałem...
- Co takiego? - spytał Ash.
- Nie jestem pewien... Nie pamiętam teraz po latach tego, ale to chyba brzmiało: „Obiecałem i złamałem słowo. To wszystko przeze mnie“.
- Hmm... To bardzo interesujące - rzekł detektyw z Alabastii, masując sobie powoli palcami podbródek - Ale co to wszystko oznacza?
Profesor rozłożył bezradnie ręce.
- Nie wiem, kochani. Naprawdę nie wiem. Jedyne, co wiem, to fakt, że biedny Clemont na pewien porzucił wynalazki i ich tworzenie, zamknął się w sobie i długo nie wychodził ze swojego pokoju. Zrobił to dopiero wtedy, kiedy już było po świętach. Spędził on wtedy cały dzień poza domem, jak mówił mi jego ojciec. Ale po co... Nie wiem.
- Rozumiem - pokiwał głową Ash.
- Przykro mi, że wam nie pomogłem - rzekł smutnym głosem uczony.
- Ależ pomógł nam pan - odpowiedział mój luby z uśmiechem pełnym pociechy - Po prostu nie wie pan zbyt wiele na ten temat, ale obawiam się, że tego nikt nie wie. Jednak ja tak łatwo śledztwa nie zamknę! O nie! Ja się dowiem wszystkiego na temat sekretu Clemonta. Obiecuję wam to!
Popatrzyliśmy na niego ja, profesor i Pikachu i wszyscy uznaliśmy, że z pewnością dotrzyma on danego słowa. Tylko nie wiedzieliśmy, jak on to zamierza zrobić, skoro nawet nie posiada danych, aby jakoś kontynuować śledztwo.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
- Czy ty jesteś Duchem Przyszłych Świąt? - zapytał Scrooge.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Odpowiedziało im delikatnie skinięcie głową, które dokonała zjawa.
- Twój poprzednik mówił, że jesteś Mewtwo. Czy to prawda?
Ponowne potwierdzenie.
- Słyszałeś kiedyś legendę o Pokemonie, który próbował zniszczyć ten świat i zaprowadzić rządy Pokemonów nad ludźmi. Czy to ty?
Znowu skinięcie głową.
- A więc po śmierci zostałeś Duchem Przyszłych Świąt, żeby naprawić swe winy? To prawda?
Kolejne skinięcie głową.
- To niezwykłe - jęknął Scrooge - Ale dlaczego milczysz, duchu? Nie przemówisz do mnie?
Zaprzeczenie.
- Inne duchy do mnie mówiły. Dlaczego ty nie chcesz tego zrobić?
Tym razem odpowiedzią było milczenie.
- Obawiam się ciebie bardziej niż poprzednich duchów, ale jeśli twoim celem jest moje dobro, to pójdę z tobą dokąd tylko zechcesz. Prowadź mnie, duchu. Czasu wszak mamy mało, a wiem, jak bardzo jest on dla mnie cenny. Powiedz mi tylko jedno, zanim razem wyruszymy w podróż. Czy to, co mi pokażesz, będzie cieniem tego, co się zdarzy, czy też jedynie zapowiedzią tego, co może się wydarzyć? Powiedz mi to, proszę.
Duch popatrzył na niego w milczeniu, po czym dał znak ręką, aby Ash poszedł za nim i nie zadawał mu już więcej pytań, przynajmniej na razie. Chwilę później cała trójka wędrowców znalazła się przed jakimś ogromnym domem, gdzie zebrała się duża grupa ludzi.
- Duchu, ja znam ten budynek - powiedział Scrooge - Znam go bardzo dobrze. To giełda. Tutaj pieniądz jest bogiem. Nie rozumiem jednak, czemu mnie tu przyprowadziłeś.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Mewtwo milczał, a jedynie wskazał dłonią na stojących przed nimi ludźmi. Podeszli do nich powoli. Ci oczywiście nie mogli ich widzieć, ale gdyby nawet ich widzieli, to i tak by nie zwrócili na nich uwagi, ponieważ zbytnio byli pogrążeni w rozmowie.
- Nie wiem zbyt wiele na ten temat - rzekł jeden z mężczyzn, w którym Scrooge poznał jako Giovanniego, z którym niejeden raz robił już interesy - Wiem tylko tyle, że umarł.
- Myślałem, że nigdy nie umrze - odparł drugi z rozmówców.
- Podobno złego diabli nie biorą, ale tym razem w końcu upomnieli się o swoje - dodał trzeci.
- I bardzo dobrze - zachichotał podle Giovanni - Nigdy go nie lubiłem, choć musiałem z nim robić interesy. Nędzny i żałosny kutwa. Pozwalał, aby jego pracownik oraz jedyny krewniak żyli w biedzie, chociaż mógł on im polepszyć byt. Nic dziwnego, że nikogo przy nim było, gdy skonał.
- Pogrzeb pewnie będzie skromny - rzekł drugi rozmówca.
- Nie wiem, bo nie zamierzam na niego iść - dodał trzeci - No... Chyba, że będzie stypa. Wtedy nawet mogę iść, aby się najeść na koszt podatników.
Wszyscy trzej parsknęli głośnym śmiechem i powoli odeszli w swoją stronę.
- Duchu, o kim oni mówią? - zapytał Scrooge, patrząc na ducha - Czy ten ktoś umarł? Czy ja tego kogoś znam? O kim oni tutaj mówią? Czyżby o Garym Marleyu? Nie, niemożliwe! Przecież ty pokazujesz mi przyszłość, a nie przeszłość, zaś Marley należy do przeszłości.
- Pika-pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu, robiąc taką minę, jakby się powoli wszystkiego domyślał, lecz nie miał odwagi, aby to powiedzieć na głos (choć prawdę mówiąc nawet nie mógłby tego zrobić z powodu braku znajomości języka ludzi).
Duch milczał i powoli machnął szerokim rękawem swego płaszcza, aż nagle się zmieniło otoczenie. Nasi wędrowcy zauważyli, że znaleźli się w obskurnym domu, w którym przy kominku siedział Meowth grzejący swoje łapy nad ogniem. Chwilę później do domu weszło dwoje ludzi. Jednym z nich był fioletowo-włosy mężczyzna ubrany na czarno, a drugą była młoda kobieta o czerwonych włosach ubrana w stare szmaty.
- No proszę! Jessie i James! - zawołał radośnie Meowth, szczerząc przy tym lekko swoje zepsute przez próchnicę zęby - Wiedziałem, że prędzej czy później się tu zjawicie, gdy tylko ten kutwa wyzionął ducha.
- Jesteś równie bystry, co piękny - rzuciła mu Jessie, po czym usiadła przed swoim rozmówcą.
- Właśnie, stary sierściuchu - dodał złośliwie James, podchodząc bliżej i robiąc to samo.
Scrooge dopiero teraz zauważył, że mają oni przy sobie jakieś dziwne węzełki.
- Duchu, co my tutaj robimy? - zapytał nasz bohater.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Mewtwo jednak nie odpowiedział mu, a jedynie wskazał prawą dłonią na rozmówców. Zaczęli więc uważnie ich obserwować.
- A więc pokażcie mi, co tam macie - powiedział Meowth.
- Ja pierwszy - rzekł James.
Podał mu węzełek, po czym Pokemon zaczął uważnie oglądać to, co się w nim znajdowało.
- Nieźle... Srebrne łyżeczki, szczypczyki do herbaty też ze srebra... Jest też srebrny widelec i kilka różnych drobiazgów. Niezły łup, nie powiem.
Zaczął powoli liczyć na tablicy, ile to będzie wynosiło, po czym wyjął kilka srebrnych monet i wcisnął je do ręki Jamesa.
- Masz... I nie próbuj się ze mną targować, bo nawet tyle ci nie dam.
- A po co ja się mam targować? - mruknął James - Grabarz jestem, to ja dobrze wiem, gdzie jest mój interes.


- A teraz ja - powiedziała Jessie i rozwinęła swój tobołek, który był o wiele większy niż jej kolegi.
Meowth popatrzył na jego zawartość i aż oblizał wargi.
- No proszę... Zasłony z jego łóżka... I to jeszcze z kółkami. Zerwałaś je wtedy, gdy tam leżał?
- A bo co? Niby czemu miałabym się wahać? - spytała na to kobieta - Przecież on się już nie zaziębi, prawda?
- Racja... O! I jeszcze piękna koszula...
- Właśnie. Najpiękniejszy jedwab, jaki miałeś w łapach. Gdyby nie ja, to by się zmarnował.
- Dlaczego?
- Bo jakiś idiota założył ją na nieboszczyka, więc ją zdjęłam. Perkal mu wystarczy.
- Prawdziwa z ciebie kobieta interesu - rzekł Meowth.
Następnie podał on Jessie więcej monet niż jej koledze, dodając:
- Naprawdę nieźle zarobimy na śmierci tego kutwy.
- A pewnie - powiedział James - Ale sam jest sobie winien. Gdyby dbał o innych, to na pewno znalazłby się ktoś, kto by się nim zajął i może żyłby do dzisiaj, a tak co?
- W sumie, to na co on umarł? - zapytała Jessie.
- Nie wiem, ale na pewno nie była to jakaś groźna choroba - odparł jej rozmówca - I dobrze, bo jako grabarz lubię grzebać, ale samemu nie chcę jeszcze być pogrzebany.
- A myślałem, że wy, grabarze, bardzo lubicie się bawić w chowanego - rzucił dowcipnie Meowth.
Chwilę później cała trójka ryknęła śmiechem.
Następnie sceneria się zmieniła, zaś Ash Scrooge razem z Pikachu i duchem znaleźli się w ciemnym pokoju, w którym stało wielkie łoże, a na nim leżało ciało przykryte białym płótnem.
- Biedny człowiek - powiedział Scrooge z niekłamanym smutkiem w głosie - Już wiem, co chcesz mi rzec. Pojmuję twoją naukę, duchu. Los tego nieszczęśnika może być również i moim losem, jeśli się nie zmienię. Moje życie zmierza właśnie w tym kierunku. Widzę teraz, jak bardzo ludzie mnie nienawidzą, a ja zasługuję na ten los. Teraz pojmuję, jaki jestem żałosny. I już nie chodzi nawet o to, że kiedyś może mnie taki los spotkać, ale o to, co mówił mi Marley. Teraz pojmuję jego słowa. Mogę robić wszystko dla tego świata, a nie robię nic. Ten nieszczęśnik również tak żył i oto, jak skończył. Żałośnie... Pewnie teraz błąka się z wielkim łańcuchem po tym świecie, jako potępiona dusza... Niewidoczna dla nikogo i nie mającą większych nadziei na lepszy los.
Duch popatrzył na ciało i wskazał na nie palcem.
- Wiem, czego ode mnie oczekujesz, ale nie jestem w stanie się na to zdobyć. Nie! Nie każ mi patrzeć na twarz tego nieszczęśnika! Duchu! Pokaż mi, proszę, co innego. Czy nikt nie przeżywa śmierci tego człowieka tak, aby go żałować? Jeśli tak, pokaż mi to. Pokaż mi ludzi, którzy nie radują się z czyjeś śmierci!
Mewtwo machnął ponownie ręką, a sceneria się zmieniła. Wówczas to Scrooge i Pikachu zauważyli się, że stoją właśnie w salonie domu Clemonta Cratchita. Siedziała tam Dawn wraz z dziećmi: Lionelem, Miette i Bonnie. Jedno krzesełko było puste, zaś drewniana kula szpitalna stała smutno o nią oparta.
- O nie! Błagam! Tylko nie to! - jęknął przerażony Ash Scrooge - Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że... Tylko nie on! Nie Mały Max!
Chwilę później do domu wszedł Clemont Cratchit. Był on załamany.
- Jesteś już, kochanie - rzekła smutno Dawn - Jak wygląd nagrobek?
- Bardzo pięknie - odpowiedział ponuro jej mąż - Pan Tracey dotrzymał danego słowa. Wystawił on najpiękniejszy nagrobek, jaki tylko można było wystawić. Był razem ze mną na cmentarzu i dobrze, ponieważ ja bym chyba zwariował stojąc tam samotnie. Szkoda, że nie poszliście ze mną.
- Nie mieliśmy sił - powiedziała jego żona.
- To zbyt świeże dla nas - dodał Lionel.
- Zbyt bolesne - rzekła Miette.
- Zbyt okrutne - roniła łzy Bonnie.
- Obiecałem mu jednak, że będę go odwiedzać co tydzień - powiedział Cratchit, dotykając ramienia małżonki - Pan Tracey też mi to obiecał. Dodał przy tym, że bardzo mi współczuje i jeśli będę potrzebować jego pomocy, to żebym śmiało go o nią prosił.
- Teraz lepiej mu się powodzi, prawda?
- O tak, kochanie... Mówił mi, że może wziąć do pracy mnie i Lionela. Myślę, żeby się zgodzić. W końcu potrzebujemy pieniędzy.
- Gdybyśmy mieli ich więcej, to ocalilibyśmy Maxa - zauważył jego pierworodny.
- To wszystko przez tego... tego... - Bonnie chciała już coś powiedzieć, ale Miette położyła jej dłoń na ramieniu.
- Nie mów tak, kochanie - rzekła smutno - Nic to nam nie da. Teraz to już poniewczasie.
- Nie kłóćmy się, proszę was - dodał Clemont - Nasze kłótnie obrażają pamięć naszego biednego Maxia. Obiecajmy sobie, że nigdy nie będziemy się kłócić i będziemy żyć w zgodzie. Nie dla siebie, ale dla niego. On by tego chciał.


Cała rodzina wyraziła na to zgodę, po czym Cratchit powoli wstał z krzesła i ruszył w kierunku schodów prowadzących na pierwsze piętro, gdzie stali właśnie Scrooge z Pikachu i duchem. Nagle Clemont zatrzymał się na półpiętrze i stanął oko w oko ze swym pracodawcą. Jego twarz wtedy wyrażała ogromny ból, którego nie da się opisać. Ash Scrooge wiedział, że buchalter nie może wiedzieć, że on tutaj jest, ale to pełne bólu spojrzenie bijące z twarzy Clemonta uderzyło go prosto w serce, a zwłaszcza dlatego, iż wyglądało ono tak, jakby Cratchit widział obserwującego ich Scrooge’a i patrzy na niego z wyrzutem. Jego mina mówiła wręcz: „Zobacz, jak ja teraz cierpię! Zobacz, coś narobił, ty podły kutwo! Przez ciebie moje dziecko nie żyje! Jesteś z siebie zadowolony?! Teraz na twoje życzenie zmniejszyło się przeludnienie na tym świecie!“. To właśnie (a przynajmniej zdaniem Asha) mówiły oczy jego pracownika, który jednak nie mógł go widzieć i dlatego nie patrzył na niego, a jedynie na ścianę przed sobą, ale wyrzut ten był dla Scrooge’a aż nadto pewny. Wiedział doskonale, że gdyby Clemont mógł go teraz widzieć, to właśnie tak by na niego patrzył.
Cała ta scena trwała zaledwie kilkanaście sekund, może pół minuty, ale Ashowi wydawało się, że znacznie więcej czasu minęło, zanim Clemont westchnął i ruszył na górę.
- Biedny Cratchit - powiedział załamanym głosem - Mój ty biedaku. Ja nie chciałem... Ja nie wiedziałem... Boże, Clemont! Wybacz mi, proszę! Ja naprawdę nie zamierzałem... CLEMONT!
- Pika-pika! - zapiszczał smętnie Pikachu, dotykając jego ramienia.
- Masz rację... On nas przecież nie słyszy i nie widzi. Może to i lepiej... Nie umiałbym spojrzeć w oczy jego rodzinie po tym wszystkim. Bonnie ma rację. To wszystko przeze mnie. Cratchit żył w biedzie, a mnie to nic nie obchodziło. Swoją obojętnością zabiłem Małego Maxa. To tak, jakbym sam zadał mu śmierć!
Duch machnął rękawem swojej szaty i już po chwili byli oni w domu Sereny, która siedziała bardzo przygnębiona w swoim gabinecie i patrzyła na miniaturę Asha. Chwilę później do domu wpadł jej syn.
- Matko, jesteśmy uratowani! - zawołał radośnie lekarz - Pan Tracey wykupił nasze długi i podarł je przy mnie na strzępy! Już nie musimy się obawiać komornika! Nasz dom dziecka przetrwa! Pan Tracey obiecał nam pomagać finansowo... Mam z jego pomocą otworzyć tu klinikę dla biednych dzieci! Matko! Nie cieszy cię to?!
Lekarz wziął swoją rodzicielkę w objęcia i tańczył z nią radośnie po całym pokoju, ale kobieta była nadal smutna.
- A niby czemu ma mnie to cieszyć? - spytała - Twoja radość to jest mój ból.
- Ty nadal o nim myślisz? Matko, czy ty nie rozumiesz, że właśnie jego śmierć jest naszym błogosławieństwem? Przecież, gdyby on nie umarł, to jego siostrzeniec nie przejąłby majątku i nie uratowałby nas! Jak możesz się z tego nie radować?
Kobieta odepchnęła od siebie syna i zawołała groźnie:
- Nie każ mi cieszyć się z czyjeś śmierci, mój synu! Nie tak cię z ojcem wychowaliśmy, abyś miał się radować z tego, że ktoś umarł!
- Ale ten człowiek sobie na to zasłużył!
- Nie... Nie zasłużył na taki los... Nie zasłużył...
- Matko... Ty go nadal kochasz?
- Tak... Nadal kocham...
Lekarz był zdumiony, gdy to usłyszał. Stał na środku pokoju i patrzył na matkę zdziwionym wzrokiem.
- Czy więc nie kochałaś ojca?
- Kochałam go... I kocham moje dzieci... Ciebie i twoją siostrę. Ale w moim sercu również nigdy nie wygasła miłość do Asha Scrooge’a. Nigdy nie przestałam go kochać... I nigdy nie przestanę.
- A więc przez te wszystkie lata... Ty zawsze...
- Tak, synu... Zawsze...
Scrooge patrzył wyraźnie zaszokowany na tę scenę nie wiedząc, co ma powiedzieć. Chwilę później zauważył, że sceneria się zmieniła.
- Duchu... Czy oni mówili o moje śmierci? - zapytał - Czy ja również umarłem tak, jak ten nieszczęśnik?
Mewtwo nie odezwał się, a jedynie pokazał palcem na Serenę.
- Duchu... Nie mogę już na to patrzeć. Prowadź mnie dalej, proszę. Coś mi bowiem mówi, że już niedługo się rozstaniemy. Nie wiem dlaczego, ale naprawdę czuję, iż kres naszej wędrówki jest bliski. Dlatego proszę, pokaż mi ostatnie obrazy, które to musisz mi pokazać i pozwól mi wrócić do mego życia. Mam w nim wiele spraw do naprawienia.
Duch ponownie machnął ręką, a wtedy sceneria się zmieniła, a Scrooge i Pikachu zauważyli, że są na cmentarzu, a obok pewnego nagrobka stoją Tracey z żoną i Sereną, trzymającą w objęciach Pikachu. Cała trójka płakała i złożyła kwiaty na jego grobie.
- Byliśmy chyba jedynymi osobami na tym świecie, które go kochały - stwierdził Tracey załamanym głosem.
- Szkoda, że on nie kochał nikogo z nas - dodała jego żona.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu z przyszłości.
Serena objęła go jeszcze mocniej do siebie i powiedziała:
- Już nigdy w moim sercu nie zagości radość. Najpierw Heidi... A teraz ty... Teraz zostaje ci już tylko czekać na mnie, aż do ciebie dołączę. Wiem, że jesteś pewnie teraz w piekle, ale będę się modlić, aby Bóg ci przebaczył, a jeżeli tego nie zrobi, niech porwie i mnie do piekła, bo jestem największą winowajczynią twego upadku.
- Jakże to? - zdziwił się Tracey.
- Kiedyś mogłam z nim być... Mogłam z nim zostać. Nie chciałam tego. Urażona jego zachowaniem odeszłam, zamiast mu pomóc walczyć z jego egoizmem. Gdybym tylko została... Gdybym tylko nie stchórzyła... To moja wina... To wszystko moja wina. Niech więc ogień piekielny pochłonie też i mnie, bo jestem tak samo winna, jak on.
Ash podszedł bliżej nagrobka, aby zobaczyć to, czego już dawno się domyślał.
- Duchu... Czy ten nagrobek... Czyi jest ten samotny grób, o którego tylko ta trójka dba? Czy... Czy...
Mewtwo odsunął się lekko i odsłonił blask księżyca, który wtedy padł na nagrobek. Wówczas Ash przeczytał znajdujący się na nim napis.

TU SPOCZYWA ASH SCROOGE

- A więc jednak... - jęknął załamany Scrooge - A więc to samego siebie widziałem na marach. To mój dom rozkradali ci nędznicy! I to właśnie po mnie płakała Serena! I mój siostrzeniec, którego ja tak podle traktowałem!
Spojrzał na ludzi wciąż stojących wokół nagrobka, po czym padł na kolana i krzyknął:
- Błagam was! Wysłuchajcie mnie! Ja się zmieniłem! Ja się naprawdę zmieniłem! Nie jestem już tym, kim byłem! Sereno, kocham cię! Zawsze cię kochałem! Tracey, wybacz mi to wszystko, co ci uczyniłem! Ja to wszystko naprawię! Sereno, ocalę Heidi! I Małego Maxa! Będę czynił dobro! Będę czcić razem z wami Boże Narodzenie! Natomiast duchy świąt przeszłych, teraźniejszych i przyszłych na zawsze będę mieszkać w moim sercu! Nie zapomnę lekcji, której mi udzieliły! Proszę! Dajcie mi szansę naprawić zło!
Oni jednak go nie słyszeli, bo nie mogli go słyszeć. Stali przez chwilę nad grobem, po czym odeszli w swoją stronę.
- Duchu! - krzyknął Scrooge, patrząc na Mewtwo, który też zbierał się do odejścia - Proszę, wysłuchaj mnie! Pomóż mi naprawić moje złe czyny! Jeśli muszę za rok umrzeć, to niechaj i tak będzie, ale nie chcę odejść, nie uczyniwszy wcześniej nic dobrego dla tego świata! Powiedz, że jest jeszcze dla mnie nadzieja! Błagam! Pikachu, przekonaj go! Może ciebie posłucha, bo mnie nie chce słuchać!
Pikachu zaczął błagalnie piszczeć, przyłączając się do próśb swojego pana, ale duch nadal pozostał niewzruszony.
- Nie, Mewtwo! Błagam cię! - krzyknął Ash, łapiąc go za szaty - Po co byś miał mi to wszystko pokazywać, skoro nie ma już dla mnie nadziei?! Musi być szansa dla mnie! Przecież jeżeli człowiek się zmieni, to musi także zmienić się jego przyszłość! Prawda?! Błagam cię! Powiedz mi, duchu, że tak właśnie jest! Nie odtrącaj mnie od siebie! Pozwól mi uratować Małego Maxa i Heidi, a potem niech umrę, jeśli taka twoja wola! Ale niech chociaż coś dobrego po mnie zostanie! Błagam cię! Przemów do mnie! Przecież każdy może zmienić bieg przyszłości! Daj i mnie to zrobić!
Duch próbował wyrwać rękę z uścisku Scrooge’a i w końcu to zrobił. Ash zaś upadł na ziemię roniąc łzy, gdy nagle on oraz jego wierny Pikachu zorientowali się, że siedzą w łóżku w sypialni Asha, a jasne światło dnia wpada przez okno do środka.
Byli w domu.


C.D.N.






7 komentarzy:

  1. Scrooge zdał sobie sprawę z tego, że skrzywdził Serenę. Wiedział o tym od samego początku, ale wtedy nie potrafił o nią zawalczyć. Uznał, że tak musi być i sobie odpuścił. Dopiero teraz pojął jak wielki błąd popełnił, pozwalając jej odejść. Ale Tracey'emu nie zamierza wybaczyć, bo wciąż uważa że to przez niego stracił Dawn, choć zdał sobie sprawę z tego, że ona chciałaby, żeby go szanował. Brock okazał się wesołym duchem, choć też jestem ciekaw w jaki sposób został Duchem Świąt. Scrooge w końcu zdobył się na pokorę, choć wcześniej była mu ona zupełnie obca. Czyli w tym opowiadaniu Max i Bonnie są dziećmi Clemonta. Scrooge poczuł współczucie dla Maxa, kiedy okazało się, że jest kaleką. A Miette nie mieszka już z rodzicami? Najstarsze dzieci Clemonta też są bardzo pracowite, skoro robią co mogą, aby polepszyć byt rodziny. I do tego okazało się, że żona Clemonta posiada to samo imię, co siostra Asha i nawet jest do niej podobna. A Clemont mimo wszystko docenia Scrooge'a i jest mu wdzięczny za to, że dał mu pracę, dzięki której może utrzymać rodzinę, choć ledwo wiąże koniec z końcem. Dawn natomiast ma bardzo złe zdanie na temat Scrooge'a i trudno jej się dziwić, skoro on tak perfidnie wykorzystuje jej męża. A Scrooge polubił Maxa i bardzo się zasmucił, kiedy dowiedział się, że on wkrótce umrze. Brock przypomniał mu jego własne podłe słowa. Pokazał mu też, ile radości święta dają innym ludziom, kiedy nie spędzają ich samotnie. A Traceya bawią słowa Scrooge'a i lubi o nim opowiadać swoim znajomym. Melody uważa go za dobrego człowieka, mimo że on ma tak złe zdanie o niej i jej mężu. A Tracey ma nadzieję, że w końcu przekona do siebie wuja. Nie zamierza zrywać z nim kontaktu, choć on cały czas daje mu do zrozumienia, że nie chce go znać. I to wesołe towarzystwo zdołało nawet rozbawić przyglądającego się temu wszystkiemu Asha. Tak mu się spodobały ich zabawy, że nie chciał opuszczać ich domu. Nie przypuszczał, że oni mogą się tak dobrze bawić w swoim towarzystwie. Nie wiedział nawet, że jego siostrzeniec ma takich fajnych znajomych. A kim w rzeczywistości jest Jason? A syn Sereny został lekarzem, podczas gdy ona odwiedza dzieci w sierocińcu, które bardzo ją lubią. Ash poczuł się wstrząśnięty, kiedy dowiedział się, że kolejne dziecko z jego okolicy może być śmiertelnie chore. Serena wciąż wierzy w to, że on pozostał dobrym i wrażliwym człowiekiem. A on dowiedział się, że ona pomimo upływu lat wciąż go kocha i stara się myśleć o nim pozytywnie. I jak to możliwe, że Brock jest śmiertelnym duchem? To znaczy, że ponownie umrze? A Ash tak bardzo zasmucił się losem sierot, które nie będą się miały gdzie podziać, że aż w jego oczach pojawiły się łzy. Naprawdę się tym przejął, podobnie jak losem nieszczęsnego Maxa. Naprawdę się nimi zainteresował i nie chciał, żeby Brock go opuścił, nie udzieliwszy odpowiedzi na pytania dotyczące tych biednych dzieci. A Mewtwo pojawił się od razu po zniknięciu Brocka. I dobrze, bo Ash by chyba oszalał z niecierpliwości, skoro tak bardzo zapragnął się dowiedzieć, co się stanie z tymi dziećmi i jak dalej potoczą się losy jego ukochanej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Scrooge zdał sobie sprawę z tego, że skrzywdził Serenę. W sumie zawsze to wiedział, ale jakoś nie umiał o nią zawalczyć i teraz dopiero widzi, jaki był głupi. Tracey wciąż budzi w nim złe emocje, choć to się już powoli zaczyna zmieniać. Brock to został Duchem Świąt w taki sam sposób, co Misty - po prostu bardzo za życia kochał święta i teraz jako duch daje radość innym w te święta radość, jak miał za życia. A przynajmniej tak uważam xD Właśnie, wcześniej coś takiego jak pokora było Scrooge'owi zupełnie obce, ale wizyta duchów odmienia go. Tak, tu Max i Bonnie grają rolę dzieci Clemonta. Miette mieszka z rodzicami, ale czasami musi zostać na noc w pracy, aby więcej zarobić. Tak, tutaj już najstarsze dzieci zarabiają, aby wspomóc rodzinę. I tak, żona Clemonta tu jest łudząco podobna do siostry Scrooge'a i ma jej imię. Ale w przeciwieństwie do męża chętnie by wygarnęła jego pracodawcy i to porządnie. Scrooge polubił Maxa i faktycznie przeraził się na samą myśl, że on może umrzeć, a słowa ducha, który zakpił z niego używając jego własnych słów uświadomiły mu, jak źle myślał. Tak, zabawy w domu siostrzeńca były tak wesołe, że Scrooge nie chciał je opuszczać i sam Tracey zaczął mu się wydawać bardzo podobny do swej zmarłej matki, którą Scrooge przecież bardzo kochał. Jason w rzeczywiście to Jason Rowan, profesor zajmujacy się Pokemonami w regionien Sinnoh, dawny kolega szkolny profesora Oaka :) Właśnie, widok ludzkiego nieszczęścia na żywo sprawia, że Scrooge coraz bardziej przejmuje się tym i wstrząsa to nim, podobnie jak fakt, że Serena wciąż go kocha. Źle zrozumiałeś, chodzi o to, że Broch jako Duch Teraźniejszych Świąt może przebywać na ziemi tylko w dniu tychże świąt, czyli jego pobyt na ziemi to doba i nic więcej. Po jej upłynięciu musi wrócić do zaświatów, aby powrócić dopiero za rok. On sam zaś nazywa tę dobę, którą przebywa na ziemi swoim żywotem, ale to tylko metafora. I tak, Scrooge się przejął poważnie losem Maxa i tej dziewczynki z sierocińca. Mewtwo pokaże mu teraz wizję przyszłości, ale nie będzie ona zbyt wesoła, jednak jak to przyszłość, może jeszcze ulec zmianie.

      Usuń
  2. Ash i Serena bardzo poważnie podeszli do tajemnicy Clemonta i postanowili ją odkryć, żeby dowiedzieć się, dlaczego on stał się nagle taki tajemniczy i ponury. Od Stevena dowiedzieli się, że kilka lat temu Clemont pracował nad jakimś wynalazkiem i o coś się obwiniał. Ash i Serena wydają się tym wydarzeniem bardziej przejęci niż jego ojciec, ale pewnie przy nim Clemont udaje, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, przez co Steven myśli, że on już dawno zapomniał o tej sprawie i że ona pewnie nie miała większego znaczenia. Choć dziwne jest to, że nigdy się tym nie zainteresował na tyle, żeby dowiedzieć się, co właściwie sprawiło, że jego syn tak się wtedy załamał i o coś się obwiniał. Powinien wykazać większe zainteresowanie tą sprawą, tym bardziej że ona dotyczy czyjejś śmierci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż tak właściwie, to przeczytałem jeszcze raz i rozumiem już, że Steven po prostu nie wie, że jego syn dalej w głębi duszy przeżywa to, co wydarzyło się przed kilkoma laty. Po prostu o tym zapomniał, bo uznał to za mało istotną sprawę. A tu się okazuje, że Clemont wciąż o tym pamięta. Nic dziwnego, że jego zachowanie zaniepokoiło Asha i Serenę, skoro nie zdołał przed nimi ukryć przygnębienia. A Sycamore dostarczył im cennych informacji, z czego nawet nie zdaje sobie sprawy. Dzięki niemu dowiedzieli się, że w życiu Clemonta wydarzyło się coś, co on naprawdę głęboko przeżył. Teraz tylko muszą odkryć, co było tego przyczyną.

      Usuń
  3. Mewtwo został Duchem Przyszłych Świąt nie dlatego, że kochał święta, tylko dlatego żeby odkupić winy, jakie popełnił za życia, kiedy dążył do zniszczenia świata? I on w przeciwieństwie do poprzednich duchów nie był człowiekiem, tylko Pokemonem? Scrooge zapragnął, aby pokazał mu przyszłość, bo jest jej naprawdę ciekaw. Rozumie już, że powinien się zmienić i to, co chciał przekazać mu Marley. Ależ ten on jest naiwny. Nie domyślił się, że kupcy mogą mówić o nim, choć wszystko na to wskazywało. A Jessie nie ma skrupułów, skoro potrafiła nawet zerwać koszulę z nieboszczyka, skoro była coś warta. Meowth ma poczucie humoru, skoro zdołał rozbawić Jamesa i Jessie swoim tekstem. Scrooge w końcu pojął to, jaki żałosny z niego człowiek. Cóż, lepiej późno niż wcale, zwłaszcza że może jeszcze wszystko naprawić. Tracey zaprzyjaźnił się z Clemontem i bardzo mu współczuł straty syna. Do tego postarał się o to, żeby sierociniec nie został zamknięty, przejmując majątek po zmarłym wuju. A Serena mimo wszystko cierpi z powodu śmierci Asha, ponieważ przez całe życie go kochała. Rozmowa między nią i synem przypomina rozmowę Dumbeldore'a i Snape'a o Lily. Dumbeldore też zapytał go, czy przez te wszystkie lata ją kochał, a on odpowiedział, że zawsze. A Serena obwinia się o wszystko, bo sądzi, że mogłaby wpłynąć na Asha, gdyby go nie porzuciła. Czyli wszystko wskazuje na to, że Ash umrze w przyszłym roku, jeśli nikt o niego nie zadba, bo pewnie nie będzie umiał wydać pieniędzy na lekarza, myśląc że choroba sama mu minie. Może się przeziębi, a potem rozwinie się z tego zapalenie płuc, które nieleczone doprowadzi do jego śmierci? I okazało się, że dla niego ważniejsze jest to, żeby ocalić Heidi i Maxa niż to, by uratować własne życie, bo doszedł do wniosku, że dla nich może być jeszcze nadzieja, jeśli tylko o to zadba. A czy Heidi też ma swój odpowiednik w rzeczywistości?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, w tej wersji "OPOWIEŚCI WIGILIJNEJ" duchami przeszłych i teraźniejszych świąt są osoby, które kochały te święta i za życia w te święta nieśli ludziom wiele radości. Z Mewtwo sprawa ma inaczej, bo był Pokemonem za życia i chciał podbić świat, za co teraz pokutuje w taki sposób, że czyni dobro mające naprawić zło, jakie wyrządził. To pasuje do postaci Mewtwo, który wszak w anime był pierwotnie Pokemonem chcącym zniszczyć ludzkość i zaprowadzić rządy Pokemonów, ale dzięki Ashowi, Misty i Brockowi zmienił się i stał się ich przyjacielem, a zwłaszcza Asha, który najwięcej go nauczył miłości i dobroci. Dlatego taka rola dla Mewtwo w tej historii pasuje. I dlatego jest on o wiele mroczniejszy niż jego poprzednicy, bo za życia niósł ból, a nie radość. Tak, Scrooge już rozumie, że postępuje źle i im bardziej ogląda obrazy ukazane mu przez ducha, tym bardziej chce się zmienić. W sumie Scrooge się w głębi ducha domyślał, o kogo może tym kupcom chodzić, ale wolał przekonywać sam siebie, że może jednak nie o niego chodzi, że może ma jeszcze szansę. Tak, w oryginalnej książce też jest taka scena, jak ludzie rozkradają majątek Scrooge'a i jedna baba zdziera z jego trupa koszulę, aby ją sprzedać. Ten obraz mocno wstrząsnął tym skąpcem, podobnie jak widok cierpienia rodziny Crachita. Tak, Tracey w tej wizji przyszłości po śmierci wuja i odziedziczeniu jego majątku robi wszystko, aby pomóc tym, których jego wuj lekceważył, bo ma dobre serce. Ale cierpi po jego śmierci, tak jak i Serena. He he he - ciekawiło mnie, czy się zorientujesz. Asia od razu poznała, gdy przed laty czytała to opowiadanie, że nawiązałem tu do sceny z siódmej książki o HP i widzę, że Ty także to poznałeś :) Tak, Serena czuje się winna nieszczęściu Scrooge'a, bo gdyby z nim została i próbowała wpłynąć na niego, może byłoby inaczej. A tak, Scrooge'owi, jeśli się nie zmieni, zostanie tylko rok życia, bo umrze na jakąś chorobę wtedy groźną np. zapalenie płuc i nie będzie przy nim nikogo, kto mu pomoże. Ale to nie jest dla niego aż tak ważne, jak chęć ocalenenia Maxa i Heidi. A tak, Heidi była w anime - co prawda tylko w jednym odcinku, ale fajna była. Była hersztem grupki, którą tworzyła jeszcze z dwoma chłopcami i razem opiekowali się pewnym wodnym Pokemonem i zaprzyjaźniła się z Bonnie i wzięła ją do swej paczki. A potem, gdy Zespół R próbował porwać ich podopiecznego, to Ash z Sereną i Clemontem pomogli dzieciakom go ocalić. Warte uwagi jest to, że Heidi się nieźle rządziła, ale podczas walki z Zespołem R Ash przejął dowodzenie i rozkazał Heidi i reszcie dzieci uciekać z Pokemonem i wyprowadzić go na pełne morze, gdzie będzie bezpieczny, podczas gdy on, Serena i Clemont zajęli się walką. I Heidi bez wahania go posłuchała. Więcej - ona, Bonnie i ci chłopcy wręcz zasalutowali Ashowi i zawołali: "Tak jest, Ash!" :) Więc można powiedzieć, że Ash ma spore podejście do dzieci. Ale tak czy siak, Heidi ma swój odpowiednik w anime :)

      Usuń
  4. Jak miło było powrócić do tego opowiadania po dłuższej przerwie. Kolejnym duchem okazuje się być Brock, który pokazuje Ashowi Teraźniejsze Święta. Przenosi go m.in. do domu jego współpracownika, który mimo wszystko cieszy się ze świąt spędzanych z rodziną, gdyż to jest dla niego najważniejsze. I mimo iż jego rodzina złorzeczy na skąpstwo Scrooge'a, on stara się go bronić. Dodatkowo dowiadujemy się, że Clemont ma kalekiego syna, któremu niestety pisana jest wczesna śmierć, jeśli nie będzie odpowiednio szybko poddany leczeniu. Ashowi robi się dość głupio, że nie rozmawiał z Clemontem na ten temat.
    Ash i duch przenoszą się również do domu Tracey'a, który mimo wszystko stara się nie złorzeczyć na swojego wuja. Temu zaś robi się coraz bardziej głupio z powodu swojego postępowania, a oliwy do ognia dolewa późniejszy widok Sereny w szpitalu przy swoim synu, który jest lekarzem i próbuje ratować chore dzieci. Kobieta obiecuje poprosić o pomoc Asha, którego jak się okazuje nadal kocha, co potwierdza się także przy widoku Przyszłych Świąt, które już pokazuje mu Mewtwo. Wizja ta jest znacznie bardziej mroczna - Scrooge umiera, ale po jego śmierci prawie nikt nie płacze. Złodzieje okradają go z jego dóbr i dodatkowo nikt nie deklaruje pojawienia się na jego pogrzebie. Okazuje się jednak, że są osoby, które mimo jego złego postępowania nadal go kochają - są to Serena, Tracey i Clemont. Oni jedyni odwiedzają jego grób. To powoduje przemianę u Asha, który pod wpływem tej wizji postanawia czynić dobro i pomagać potrzebującym.
    W tym samym czasie, już poza akcją opowiadania Maggie, Ash i Serena próbują rozwiązać tajemnicę Clemonta. Od jego ojca dowiadują się, że kilka lat wcześniej pracował on nad jakimś wynalazkiem i o coś się obwiniał. Również profesor Sycamore dostarcza im niezwykle cennych informacji, które na pewno pomogą im rozwiązać tajemnicę, którą skrywa Clemont. Czym ona jest i czego dokładnie dotyczy? Nad czym pracował Clemont? Na te oraz inne pytania znajdziemy odpowiedzi w kolejnej, ostatniej już części tego super opowiadania, a tą część oceniam na 10000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...