wtorek, 9 stycznia 2018

Przygoda 081 cz. III

Przygoda LXXXI

Upadek mistrza cz. III


Pamiętniki Sereny c.d:
Zgodnie z tym, co postanowiła aspirant Jenny i co zaakceptował Ash, oboje postanowiliśmy udać się w odwiedziny do Anthony’ego Lessarda. Na szczęście nie mieszkał on daleko, a więc mogliśmy swobodnie tam iść pieszo. Przed wyprawą zaszliśmy do Centrum Pokemon, gdzie byli właśnie Brock i Misty. Oboje pomagali miejscowej siostrze Joy i doktorowi Lennoxowi w opiece nad Pokemonami, które wciąż przechodziły poważne problemy zdrowotne z powodu tego, co je ostatnio spotkało.
- I co z nimi? - spytałam.
- Na szczęście wracają do zdrowia - odpowiedział doktor - Ale jeszcze trochę czasu minie, zanim będą na tyle zdrowi, aby móc powrócić do trenowania sztuk walki.
- To prawda - potwierdził Brock z troską w głosie - Robimy wszystko, co w naszej mocy, aby mogli oni jak najszybciej odzyskać zdrowie.
Misty miała na sobie strój pielęgniarki, w którym to wyglądała nader uroczo. Uśmiechnęłam się lekko, gdy to zobaczyłam.
- No co, Sereno? Aż tak śmiesznie wyglądam? - zapytała moja rudowłosa przyjaciółka.
- Ależ skąd, Misty. Wręcz przeciwnie - zachichotałam - Wyglądasz naprawdę prześlicznie. Mówię poważnie.
Misty popatrzyła na mnie, po czym jej twarz rozjaśnił nagle bardzo radosny uśmiech.
- Cieszę się. Tylko nie byłam pewna, czy biel z różem do mnie pasują, ale doktor Lenox i pan Flint uważają, że wyglądam ślicznie.
- Ja też tak uważam - zauważył wesoło Brock.
Ruda dziewczyna spojrzała na niego z lekką ironią.
- Twoje zdanie to akurat nie ma jakiegoś większego znaczenia.
- A to niby czemu? - spytałam zdumiona.
- Bo on chwali wszystkie ładnie wyglądające laski, jakie tylko zobaczy.
- A co? Mam im mówić, że nie wyglądają ładnie, kiedy wyglądają? - zapytał wówczas Brock.
- Nie no... Możesz sobie im tak mówić, ale mimo wszystko mnie nie praw takich komplementów, jakie prawisz praktycznie każdej dziewczynie.
- Oj, przepraszam cię bardzo! Nie każdej! Nie każdej, tylko tym naprawdę wyjątkowym!
Misty zarumieniła się lekko na twarzy.
- Dziękuję. To już był lepszy komplement. Teraz to się postarałeś.
Ja i Ash zachichotaliśmy, gdyż ubawiła nas ta sytuacja, a gdy powróciliśmy już do powagi, to opowiedzieliśmy naszym przyjaciołom, co zamierzamy zrobić. Nasi przyjaciele byli tym bardzo zainteresowani.
- Więc wpadliście na trop sprawcy tego całego zamieszania? - zapytał doktor Lennox.
- Owszem, ale nie mamy jeszcze całkowitej pewności, czy to on jest winien - odpowiedziałam enigmatycznie.
- A kto to taki?
- Przykro mi, nie mogę powiedzieć. Tajemnica śledztwa.
Ash popatrzył na mnie wesoło i skinął delikatnie głową. Najwidoczniej mu się spodobała moja odpowiedź. Pikachu natomiast zapiszczał radośnie, też pokazując, że takie słowa w sam raz pasują do takiej sytuacji.
- Poszlibyśmy z wami, ale mamy tutaj sporo roboty - powiedział Brock do nas - Dużo tutaj pracy jest.
- Rozumiem. No, ale za to masz możliwość wykazać się swoim prawdziwym talentem medycznym - rzekł przyjaźnie Ash.
Brock uśmiechnął się do niego.
- Wiesz... Ja nie zostałem lekarzem Pokemonów po to, aby się przed innymi wykazać. Chciałem jedynie pomagać Pokemonom, ale ponieważ nigdy nie miałem możliwości zdobycia pracy w swoim fachu, to cóż...
- Jeśli chcesz, to mogę pogadać z kim trzeba i na pewno znajdziesz pracę - powiedział nagle doktor Lennox.
- Dziękuję, jednak wolę samemu, dzięki własnym zdolnościom zdobyć pracę - odparł na to Brock - Nie chcę niczego zdobywać dzięki protekcji.
- Daj spokój. To nie jest żadna hańba - stwierdził lekarz - Po prostu czasy są jakie są i niekiedy trzeba korzystać z pomocy kogoś innego.
- Pomoc i protekcja to dwie różne rzeczy.
- Być może, ale ani jedno, ani drugie hańby nie przynosi.
Brock wyraźnie zaczął mięknąć, gdy to usłyszał, jednak wciąż miał poważne wątpliwości. Zastanawiał się przez chwilę, po czym powiedział:
- Pomyślę jeszcze nad tym. Ale jak na razie mamy ważniejsze sprawy na głowie.
- Właśnie - dodała Misty.
Wyraźnie była ucieszona z tego powodu, że Brock wyraźnie nie chciał dostać pracę dzięki protekcji. Ciekawe tylko, dlaczego? Być może wolała, aby dalej był szefem kuchni w restauracji „U Delii“? Jeżeli tak, to wyraźnie jej zależało na jego obecności w tym miejscu, a to natomiast prowadzi nas do konkluzji, że... Chyba nie muszę kończyć swojej myśli, prawda?

***


Ponieważ nie mieliśmy daleko do celu naszej podróży, to ja, Ash i Pikachu poszliśmy poszukać domu pana Lessarda pieszo. Po drodze rozmawialiśmy ze sobą na temat Brocka.
- Jak sądzisz, czy Brock byłby zadowolony, gdyby mógł pracować w Centrum Pokemon jako lekarz? - zapytałam.
- Oczywiście, że tak - zaśmiał się mój chłopak - No, pomyśl tylko, kochanie. Tyle pięknych sióstr Joy, do których mógłby robić maślane oczy.
Parsknęłam lekko śmiechem, gdyż jego odpowiedź naprawdę mnie rozbawiła.
- Ash, ja pytam poważnie. Co ty uważasz?
- No dobrze, skarbie... Nie wiem, czy byłby z tego powodu szczęśliwy, ale jeżeli tak, to powinien odejść z restauracji i zacząć pracować w Centrum Pokemon jako lekarz.
- I pozwoliłbyś mu na to?
- Nie rozumiem, czemu miałbym mu tego zabronić.
- Bo to twój przyjaciel?
Ash parsknął śmiechem i spojrzał na mnie z politowaniem.
- Sereno... Właśnie dlatego, że on jest moim przyjacielem, to nie mam prawa mu niczego zabraniać. On musi sam zdecydować, jaką drogę życiową chce podjąć. Dlatego nie protestowałem, kiedy kolejno moi przyjaciele z jakiegoś powodu mnie opuszczali, aby zacząć żyć po swojemu.
- I nie tęskniłeś za nimi?
- Oczywiście, że tęskniłem, ale wiedziałem, że oni sami muszą wybrać swoją drogę życiową. Jako przyjaciel muszę chcieć ich dobra.
- Nawet jeśli to oznacza rozstanie na zawsze?
- Prawdziwi przyjaciele nigdy nie rozstają się na zawsze, Sereno. Oni już na zawsze pozostaną przyjaciółmi, nawet gdyby spotkali się dopiero za dwadzieścia lat, jak muszkieterowie.
Parsknęłam delikatnym śmiechem, słysząc to porównanie.
- Znowu czytałeś przed snem Dumasa ojca?
- Owszem... Już dawno nie czytałem jego książek i chciałem przypomnieć sobie przygody muszkieterów. A co? - odparł pytaniem na pytanie mój ukochany.
- A nic... Ale teraz już wiem, skąd te wszystkie porównania.
Ash zachichotał lekko.
- Niezły z ciebie detektyw, Sereno. Wiesz co? Ty to naprawdę się wyrobiłaś podczas prowadzenia ze mną śledztw.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, potwierdzając jego słowa.
Szliśmy dalej, kontynuując naszą rozmowę.
- Czyli uważasz, że jeżeli przyjaciel chce odejść i rozpocząć życie z dala od ciebie, to masz mu na to pozwolić? - zapytałam.
- A co innego mam zrobić? Zatrzymać go siłą? - odparł detektyw.
- Nie, ale... To jest trochę przykre, gdy przyjaciel, z którym przeżywasz tyle niesamowitych przygód, odchodzi i ma całkiem w nosie to wszystko, co wcześniej was połączyło.
- Nie wiem, czy ma to w nosie, ale niekiedy musi on zacząć żyć na własny rachunek, choć przyznaję, że naprawdę bywa to czasami bardzo przykre.
- Masz w takich wypadkach do przyjaciół żal?
- Niekiedy tak. Choćby do mojego Squirtle’a, który porzucił mnie, aby wrócić do swojej dawnej kompanii straży pożarnej. Ta tyle czasu sobie bez niego radziła, a on tak sobie po prostu do niej nagle wrócił, jakby te nasze wspólne przygody nic dla niego nie znaczyły. Wrócił do dawnych kumpli, którzy przypomnieli sobie o jego istnieniu dopiero wtedy, kiedy już im się przestało tak dobrze powodzić. Do niego mam żal nadal. Mam lekki żal do Greninjy, że odszedł dla panienki, którą ledwie zna... Mam też żal do Cilana i Iris, że wtedy, gdy skończyłem podróż po Unovie, odeszli oni bez żadnego smutku ode mnie, aby zacząć własne podróże. I jeszcze gadali sobie przy pożegnaniu ze mną tylko o tym, jakie to cudowne walki na nich czekają. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby zapytać mnie o zdanie ani spytać, czy może chcę ruszyć z nimi. Podobnie jak mam lekki żal do Misty, że dla zachcianki swoich sióstr odeszła z mojej drużyny. Do May też, iż wtedy odeszła, aby zrobić karierę. Mam żal do wielu osób, ale w większości przypadków mi już to minęło.
- Ale głęboko w sercu ten żal dalej ci siedzi, prawda?
- A i owszem, jednak nie pozwalam, żeby on mną kierował. Staram się też zrozumieć tych, którzy mnie opuścili, co nie oznacza, że mi się to udaje i że nie mam nigdy czasami takich chwil, gdy im to wypominam w złości. Bo mam takie chwile. Nie oznacza to jednak, że nie kocham moich przyjaciół z powodu tego żalu. Kocham ich, ale żal zawsze już będzie tkwił w moim sercu. Tak to już jest. Czasem się on we mnie odezwie, dojdzie do sprzeczki, ale potem znowu się godzę z przyjaciółmi i jest dobrze, bo to, co nas łączy jest o wiele ważniejsze niż to, co nas dzieli.
Gdy to mówił, od razu przypomniała mi się od razu moja matka. Mimo tego, iż obie się ze sobą pogodziłyśmy, to dalej miałam do niej lekko żal o to wszystko, co miało miejsce w moim dzieciństwie i nieraz dochodził on do głosu, kierując moim postępowaniem. Czy to oznaczało, że jej nie kocham? Oczywiście, że nie! Kocham ją, ale czasami ta złość do niej mną kierowała. Jednak tak naprawdę więcej nas łączyło niż dzieliło. Poza tym czy naprawdę powinnam się na nią złościć? Przecież to ona wysłała mnie na Letni Obóz Pokemonów, gdzie poznałam Asha. To ona również namówiła mnie, żeby obejrzeć w telewizji relację na żywo z Lumiose, gdzie zobaczyłam Asha po latach. To jej zawdzięczam mój związek i moje szczęście. Czy miałam prawo się teraz gniewać za to, że jej błędy obróciły się na moją korzyść?


Z rozmyślań wyrwała nas niezwykła sytuacja. Mijaliśmy po drodze taki mały, przydrożny bar. Zauważyliśmy wówczas, jak wielki i silny barman z lekką, czarną czupryną przerzedzoną łysiną, z czarnym wąsem, a prócz tego wielkimi mięśniami, wyrzuca za drzwi jakiegoś mężczyznę.
- A niby czemu nie mogę wypić jeszcze jednego drinka? - krzyknął człowiek głosem ewidentnie wskazującym na to, że jest pijany.
- Bo ma pan dość i robisz pan niepotrzebne burdy! - odpowiedział gniewnym tonem barman.
- Ja?! Burdy? Czy ty wiesz, kim ja jestem, człowieku?! Ja jestem Anthony Lessard, rozumiesz to?! Jeden z najlepszych bokserów w całym Kanto! Trener najlepszych Pokemonów typu walczącego w regionie!
- Może kiedyś, panie Lessard. Teraz to jesteś pan już tylko pijakiem, który wszczyna burdy w moim barze. Niech pan tutaj więcej nie przychodzi, bo zawołam policję.
- Policję?! Mnie będziesz policją straszyć, ty...?!
Bokser chciał się rzucić na barmana, ale ten zamknął mu drzwi przed nosem. Mężczyzna walił w nie pięściami przez chwilę, po czym bardzo niezadowolony ruszył on w naszą stronę. Zauważyłam wówczas, że jest to człowiek mający niewiele ponad czterdzieści lat, lekko zarośniętą twarz, brązowe włosy oraz czarne oczy. Ubrany był on w niebieskie spodnie, białą koszulę i ciemne buty. Bałam się, że zechce nas uderzyć, jednak ten minął nas, warcząc tylko gniewnie:
- A wy czego się gapicie?!
Następnie odszedł, nawet nie czekając na odpowiedź.
- A więc to jest Anthony Lessard - powiedziałam.
- Boże... Jakże nisko on upadł - dodał załamanym głosem Ash - A pamiętam go jeszcze w szczytowej formie.
- Pika-pika! - zapiszczał smętnie Pikachu.
- Znasz go? - spytałam Asha.
- No tak. W końcu to jemu zostawiłem jednego ze swoich Pokemonów, który bardzo polubił jego treningi i możliwość występowania w zawodach bokserskich.
- Ach tak! Rzeczywiście! Mówiłeś o tym.
- Tak... Już wtedy miał on problem z panowaniem nad gniewem, ale sądziłem, że od tamtej chwili się zmienił.
- Jak widać zmienił się, ale na gorsze.
- Najwidoczniej. Pamiętam, że wtedy, kiedy go poznałem, to żona od niego odeszła, bo więcej czasu poświęcał swoim treningom niż jej, a prócz tego jeszcze bez powodu wywołał burdy. Najwidoczniej te wszystkie historie, które niedawno o nim słyszeliśmy od sklepikarza są prawdziwe.
Ton, w jakim mówił Ash wskazywał na to, że jest on niezadowolony z tego wszystkiego, co spotkało człowieka, którego kiedyś bardzo lubił, a wręcz szanował i cenił. Tak prawdę mówiąc, mnie również bardzo się to nie podobało. Ale cóż... Musieliśmy sprawdzić, czy ten człowiek ma coś wspólnego ze sprawą zaprawienia Pokemonów zbyt silnymi dopingującymi.
- Chodźmy do tego baru - zaproponował mój chłopak.
- Po co? - spytałam.
- Może dowiemy się czegoś ciekawego na temat tego pana.
- Racja. Dowiedzmy się o nim jak najwięcej, zanim go odwiedzimy. Może nam się to przydać.
- Pika-pika-chu! - poparł mnie Pikachu.
Weszliśmy do baru i rozejrzeliśmy się dookoła. Przy stolikach siedzieli już różni ludzie popijający swoje drinki lub jedzący swoje posiłki, a prócz tego toczący dyskusje. Usiedliśmy przy kontuarze i zamówiliśmy sobie dwie cole z lodem oraz jakiś napój dla Pikachu.
- Przepraszam, że spytam, ale kim był ten człowiek, którego przed kilkoma minutami wywalił pan za drzwi? - spytał Ash barmana, gdy już nam postawił przed nosami nasze napoje.
- Ten mięśniak? To Anthony Lessard, niegdyś znany bokser, a obecnie żałosna kreatura - odpowiedział nam zapytany - Może słyszeliście o nim?
- Tak, coś niecoś - uśmiechnął się detektyw z Alabastii - Ale długo już nic nie słychać na jego temat w telewizji czy gazetach. Ciekawe, dlaczego?
Ash miał wręcz bardzo bystry sposób na poznanie interesujących go faktów. Udawał, że coś wie, ale nie wszystko i nie zadawał pytań wprost, tylko pozwalał się barmanowi wygadać uważając, że w ten sposób zechce on nam nieco więcej powiedzieć. Miał rację, ponieważ mężczyźnie szybko się język rozwiązał.
- Chcecie to wiedzieć? - zapytał nas barman - To wam powiem, żebyście wiedzieli, iż należy unikać tego człowieka. Jest on agresywnym świrem.
- Poważnie? - udawałam zdumioną.


- Oj tak - skinął głową nasz rozmówca - Swego czasu był słynnym bokserem, ale potem żona od niego odeszła i się stoczył.
- Dlaczego od niego odeszła? - zapytałam na wpół obojętnym tonem.
- Ponieważ ją zaniedbywał - odparł na to barman - On się zmienił i wróciła do niego, lecz potem miała miejsce taka jedna burda i cóż... Biedak pobił się z kilkoma ludźmi, interweniowała policja, a wówczas jego żona powiedziała mu, że już dość długo mu pobłażała i więcej tego nie zrobi. Spakowała więc swoje manele i sobie poszła.
- A on co na to?
- Wkurzył się. Chciał ją zatrzymać, ale nic to nie dało. Wściekł się i ponoć w furii zdemolował całą swoją salę treningową. Potem zaś przyszedł tutaj i pił pół dnia, użalając się przy tym nad sobą. Następnie zaniedbał swoje treningi, jego Pokemony przegrały kilka walk, a on cóż... Został wywalony z klubu bokserskiego. Wtedy zaczął więcej pić. Dziwne, że jego córka jeszcze się do niego przyznaje.
- To on ma córkę?
- A tak, mieszka z nim. Miła dziewczyna. Nie wiem, czemu ona jeszcze kocha swego ojca, skoro ten się tak wobec niej zachowuje.
- A co on takiego robi? - spytał Ash.
Barman, czyszcząc szklankę, spojrzał na mojego chłopaka i odparł:
- Jak to, co? Bije ją, podobnie jak wcześniej bił jej matkę. Mówię wam, to jest niezły czubek. Jak go zobaczycie na ulicy, to szybko przejdźcie na drugą stronę. Nie wdawajcie się też z nim w żadne dyskusje, bo byle co go denerwuje. W ogóle unikajcie go jak ognia, dobrze wam radzę.
Wysłuchaliśmy uważnie tej przemowy i dopiliśmy powoli nasze napoje, po czym już mieliśmy odejść, kiedy nagle coś wskoczyło na Asha, powalając go przy tym na podłogę. Już chwilę później to coś lizało go po twarzy.
- Hej, to Helioptile! - zawołałam wesoło.
- Rzeczywiście - uśmiechnął się Ash - I chyba mnie on zna.
To mówiąc pogłaskał on Pokemona po główce, a ten zapiszczał słodko.
- Ash! Serena! Pikachu! Witajcie!
Spojrzeliśmy w kierunku stolika, z którego to dobiegł nas ów wesoły głos i zauważyliśmy siedzącą przy nim dobrze nam znaną dziennikarkę.
- Cześć, Alexa! - zawołał wesoło Ash - Miło cię znowu widzieć!
Helioptile zeskoczył z niego i przywitał się z Pikachu, a tymczasem mój luby powoli stanął na nogi, po czym podszedł do dziennikarki, która bardzo radośnie nas powitała.
- Miło mi was spotkać. Stęskniłam się za wami - zaśmiała się dziewczyna, po czym pokazała nam, abyśmy usiedli przy stoliku.
Oczywiście z takiego zaproszenia nie umieliśmy nie skorzystać. Zadowolona z tego faktu Alexa zamówiła obiady dla nas i dla naszych Pokemonów. Co prawda próbowaliśmy lekko zaprotestować, ale ona nawet nie chciała o tym słyszeć.
- Tak rzadko ostatnio was widuję... Musicie dać się zaprosić na dobry posiłek. Albo się na to zgodzicie, albo was zwiążę i będę was karmić siłą - zażartowała sobie dziennikarka.
W takiej sytuacji musieliśmy przyjąć zaproszenie. Zjedliśmy więc we trójkę sporą porcję frytek razem z innymi dodatkami, zaś nasze Pokemony dostały dobrą karmę.
- Co ty tu robisz, Alexa? - spytał po chwili Ash.
- Skończyłam mały reportaż w tej okolicy i postanowiłam wracać do Melastii, aby go dać Cindy, ale cóż... Trafiłam właśnie na was, co nawiasem mówiąc, bardzo mnie cieszy. Powiedzcie mi lepiej, co wy tu robicie? Co was tu sprowadza? Znowu jakaś mroczna zagadka do rozwiązania?
- Czy taka mroczna, to ja nie wiem, ale że zagadka, to fakt - zaśmiał się do niej detektyw z Alabastii.
Chwilę później bardzo dokładnie opowiedzieliśmy jej o prowadzonym przez nas śledztwie. Ona zaś uważnie nas wysłuchała, po czym powiedziała:
- Wiecie, Anthony Lessard rzeczywiście ma wszelkie powody do tego, aby popełnić zarzucane mu czyny. Czy jednak to zrobił, to już inna sprawa.
- Właśnie dlatego musimy zdobyć dowody - zauważyłam.
- W postaci jego odcisków palców?
- Właśnie.
Alexa pomyślała przez chwilę.
- Jawnie działając jako detektywi niewiele zdziałacie, ale może zdołam wam pomóc.
- W jaki sposób? - spytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
Dziennikarka uśmiechnęła się bardzo zadowolona.
- Zostawcie to mnie. Już ja coś wymyślę.
I rzeczywiście wymyśliła.

***


Alexa pożyczyła nam dwa berety, aparat fotograficzny i notesik z długopisem. Dzięki temu oboje wyglądaliśmy jak prawdziwi dziennikarze, a w każdym bądź razie jak asystenci dziennikarki.
- Doskonale! - zawołała nasza przyjaciółka, gdy tylko się już przebraliśmy - Wyglądacie oboje teraz naprawdę przekonująco.
Pikachu i Helioptile mieli podobne zdanie w tej sprawie, dlatego też bardzo zadowoleni poszliśmy wszyscy razem do domu, w którym mieszkał Lessard.
- Halo! Jest tu ktoś?! - zawołał Ash, pukając palcami w drzwi.
- Pika-pika?! - dodał Pikachu.
- Przyszliśmy przeprowadzić wywiad z panem Lessardem - dodałam miłym i przyjemnym głosem.
Chwilę później drzwi się otworzyły i stanęła w nich dziewczyna, wyglądająca tak na około dziewiętnaście lub dwadzieścia lat. Miała niebieskie oczy i brązowe włosy spięte w warkocz, a z twarzy była niezwykle podobna do boksera, który nas interesował. Ubrana była w białą podkoszulkę, niebieskie spodenki oraz czerwono-białe adidasy.
- Słucham? O co chodzi? - spytała dziewczyna.
- Witamy serdecznie. Jestem Alexa, a to są moi pomocnicy: Ash i Serena - powiedziała na powitanie nasza przyjaciółka - Chcemy przeprowadzić wywiad z panem Lessardem.
- To mój ojciec. Jestem Rebecca Lessard - odparła nastolatka.
- Rebecca? - zdziwił się Ash.
Po tonie, w jakim wypowiedział to imię, domyśliłam się, że musiał już ją znać z czasów, gdy ostatnim razem spotkał jej ojca.
Dziewczyna spojrzała na niego uważnie, po czym dodała:
- Hmm... Ja cię chyba już kiedyś gdzieś widziałam. I twojego Pikachu także.
Ash zasłonił sobie szybko oczy beretem.
- Wiesz... Wiele osób mi to mówi, ale jestem tutaj pierwszy raz.
- Poważnie? - zdziwiła się Rebecca - Możliwe. To bez znaczenia. Mój ojciec jest teraz, niestety, niedysponowany, więc raczej was nie przyjmie.
- Ach, to wielka szkoda - powiedziała Alexa - No, ale może ty, moja droga, zechcesz nam udzielić wywiadu na temat swego ojczulka?
- O ile to nie kłopot - dodałam.
Rebecca odparła, że to żaden kłopot i wpuściła nas do środka, potem zaś poczęstowała nas herbatą oraz kanapkami. Przyniósł je nam z kuchni dość wysoki, człekokształtny Pokemon, Hitmonchan.
- Mam nadzieję, że będzie wam to smakować - rzekła nasza nowa znajoma - Myślę, że przy takiej przekąsce milej się rozmawia. A więc co chcecie wiedzieć o moim ojcu?
- Jak najwięcej - odpowiedziałam bez namysłu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Domyślam się, ale tak konkretnie, to co? - odparła dziewczyna, lekko się przy tym uśmiechając.
- Chodzi nam o jego wspaniałą przeszłość i uzasadnienie, czemu to już nie walczy - wyjaśniła jej Alexa.
- Na temat twojego ojca krążą różne, dziwaczne historie, w które jednak nie wierzymy - dodał Ash.
- Chcemy poznać prawdę - powiedziałam.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Rebecca westchnęła głęboko, po czym odparła:
- Domyślam się, czego to musieliście się nasłuchać od ludzi na temat mojego ojca. Zapewniam was jednak, że tylko niewiele z tego wszystkiego jest prawdą.
- Czy powiesz nam zatem prawdę? - spytał mój chłopak.
Dziewczyna pokiwała głową i odparła:
- Pewnie słyszeliście niejeden raz dziwaczne opowieści o tym, jakoby mój ojciec bił moją matkę i mnie. Zapewniam was jednak, że to nieprawda. Anthony Lessard nigdy nie uderzył mojej mamy, ani tym bardziej nigdy nie uderzył mnie.
- Więc skąd te głupie plotki? - spytała Alexa.
- Są głupie, więc nie ma sensu doszukiwać się ich początku, a raczej należy znaleźć sposób na to, aby je zakończyć - powiedziała ponurym tonem Rebecca.
- Obawiam się, że pani ojciec nie kwapi się, aby to zrobić - odparła smutnym tonem dziennikarka - Nie będę ukrywać, że widzieliśmy dzisiaj pewną niemiłą scenę w miejscowym barze.
Panna Lessard smutno pokiwała głową na znak, iż domyśla się, o czym mówi nasza przyjaciółka.
- Nie tylko wy ją widzieliście, ale miło mi, że nie wyciągacie z niego żadnych pochopnych wniosków. To jest naprawdę bardzo, ale to bardzo przykra sprawa dla mnie, dla mojego ojca i dla moich dziadków.
- Dziadków? - spytałam.
- Rodziców mojego ojca - rzekła smutno dziewczyna - To niestety jest bardzo przykra sprawa. Nie wiemy, co mamy zrobić. Ojciec mój nie chce nikogo słuchać. Pogrążył się w rozpaczy i użala nad sobą.
- Bardzo nam przykro - powiedział Ash ze smutkiem w głosie - A więc jak do tego wszystkiego doszło?
- Zaczęło się od chwili, kiedy moja matka odeszła - wyjaśniła Rebecca - Jak zapewne już dobrze wiecie, to moja mama odeszła od ojca przez to, że ten zaczął bardziej zajmować się swoimi treningami niż nią. To niestety uczyniło ojca wręcz nieczułym na wiele spraw, również na mnie. Myślałam, że już zawsze tak będzie, aż pewnego dnia, tak około siedem lat temu, pojawił się u nas pewien młody człowiek. Nazywał się Ash Ketchum. Dzięki jego pomocy mój ojciec spojrzał na wiele spraw zupełnie inaczej i postanowił przeprosić mamę. Zrobił to, jak również poprosił, żeby wróciła. Ona to zrobiła, ale postawiła mu warunek... Jeśli jeszcze raz będzie wdawał się w bójki, to niech nie liczy na to, że ona z nim zostanie. Niestety, kilka lat później znowu podczas jednej przegranej walce załamał się i poszedł do baru, gdzie bił się z kilkoma różnymi mięśniakami. Powstało takie zamieszanie, że musiała interweniować policja. Ojciec posiedział sobie na dołku dwie doby i cóż... Matka już mu tego nie darowała. Odeszła od niego. Nie chciała również słuchać żadnych tłumaczeń. On jej się tłumaczył, próbował wyjaśnić, lecz ona nie słuchała. Odeszła... Zostawiła nas samych. Chciała mnie zabrać ze sobą, ale odmówiłam. Nie mogłam zostawić mego ojca samego. Skoro ona odeszła, a dziadkowie umieją go tylko krytykować, to teraz tylko ja mu zostałam.
Dziewczyna opuściła smutno głowę i powoli położyła sobie filiżankę z herbatą na kolana, jednocześnie roniąc z oczu łzy, które powoli spadały z jej policzków do owego ciepłego płynu, jaki miała wypić.
- Ojciec stoczył się po tym wszystkim. Tak bardzo kochał matkę, ale zrozumiał to dopiero wtedy, gdy ostatecznie ją stracił... Bezpowrotnie. Nie ma już nadziei dla niego, bo on sam jej nie widzi dla siebie.


Rebecca otarła sobie dłonią łzy, po czym powoli napiła się herbaty, mówiąc przy tym:
- Ale dość już płakania. Ojciec jest dobrym człowiekiem. Rozumiecie mnie? Nigdy nie wierzcie w to, co o nim opowiadają. On nie jest zły. On jedynie pogubił się w tym wszystkim, przez co musiał przejść. A przeszedł przez prawdziwe piekło emocjonalne. Boks był całym jego życiem. Myślał, że to da mu siłę... Że to sprawi, iż będzie potężny i nikt nigdy nie będzie mógł go skrzywdzić. Uważał, że bokserzy zawsze muszą być górą, że są twardzi i wielcy, że mają w swojej pięści potęgę. Ale cóż... Szybko się przekonał, iż jest szanowny tylko wtedy, kiedy wygrywa. A kiedy przegrywa, to jest nikim. Dlatego właśnie robił co może, aby być już na zawsze zwycięzcą. Ale nikt nie może być wiecznie zwycięzcą, więc... Sami rozumiecie. Dlatego też najmniejsza nawet porażka była przez niego powitana cierpieniem i bólem. Przeżywał każdą przegraną tak źle, jak tylko źle przechodzić ją można.
Po tych słowach dziewczyna spojrzała na nas uważnie.
- Ale on nie jest złym człowiekiem. Rozumiecie to?! Nie jest! On się tylko pogubił w tym wszystkim.
Chwilę później dało się słyszeć głośne czknięcie, a następnie kroki, czy wręcz dudnięcia. Następnie do pokoju wparował Anthony Lessard. Był wyraźnie dość mocno wstawiony.
- Z kim sobie rozmawiasz, córeczko? - zapytał mężczyzna.
- To dziennikarze... Rozmawiają ze mną na...
Lessard nie dał dokończyć córce, gdyż warknął groźnie i rzucił:
- Na mój temat, tak? A więc znowu o mnie rozmawiacie?! Wiem doskonale, czego chcecie się dowiedzieć! Chcecie wiedzieć, dlaczego tak nisko upadłem, co nie?! Chcecie poznać szczegóły upadku mistrza boksu, prawda?
Następnie wyraźnie się zataczając mężczyzna powoli podszedł do nas i zaczął mruczeć gniewnie:
- Chcecie to wiedzieć, prawda? Chcecie wiedzieć, jak to jest niby możliwe, że z wielkiego mistrza spadłem nagle tak nisko? Powiem więc wam, dlaczego tak się stało... Przez babę... Tak... PRZEZ BABĘ!
Ostatnie słowa wręcz wykrzyczał. Potem powoli, dalej się zataczając, rzucił z gniewem:
- Baba mnie zostawiła. Tak... Wielki pan bokser tak naprawdę nie był wcale taki wielki, skoro pozwolił na to, aby jego serce skradła nic nie warta baba, która postanowiła mnie porzucić i tym samym odebrać mi sens mojego istnienia.
- Ojcze, proszę... - próbowała go uspokoić Rebecca.
Mężczyzna jednak uciszył ją jednym gestem dłoni.
- Nie odzywaj się lepiej. Daj mi mówić. Oni przecież chcą wiedzieć o mnie jak najwięcej, więc niech wiedzą. Niech słuchają! Wiecie, kim jestem? Ja jestem śmieciem!
To mówiąc złapał za filiżankę swej córki i cisnął ją o ścianę. Filiżanka rozbiła się na kawałki. Jego Hitmonchan, stojący właśnie tam, gdzie pękło się naczynie, w ostatniej chwili uchylił głowę i pisnął smętnie.
- Naprawdę robiłem wszystko, co tylko mogłem - powiedział już o wiele bardziej spokojnym głosem - Byłem silny i twardy, jednak co z tego, skoro jedna baba umiała sprawić, że spadłem na samo dno? Tak to właśnie ze mną jest! Upadłem na samo dno, ponieważ jedyna kobieta, którą szczerze kochałem, odeszła ode mnie. To wystarczyło, abym stracił wiarę. Ja jestem żałosny, prawda? NO?! Śmiało! Powiedzcie mi to prosto w twarz!
- Jesteś żałosny! - krzyknął Ash, tracąc do niego cierpliwość.
Nie wytrzymał on już nerwowo, widząc zachowanie mężczyzny. Zerwał się z krzesła, na którym siedział, po czym dodał bardzo gniewnie, aczkolwiek również niesamowicie spokojnie:
- Jesteś żałosny! Chciałeś usłyszeć te słowa, no to je słuchaj! Jesteś po prostu żałosny! Pozwoliłeś, aby twoje własne marzenia zaprzepaściła jedna kobieta?!
- Wyjątkowa kobieta, chciałeś powiedzieć - rzucił Anthony.
- Niech ci będzie... Wyjątkowa kobieta. Ale nie umiałeś jej niestety przy sobie zatrzymać, a wiesz dlaczego? Bo umiałeś jedynie cierpieć i szukać pociechy w wyżywaniu się fizycznie na worku treningowym oraz trenowaniu w boksie swoich Pokemonów! Tyle tylko umiałeś robić. Ty wręcz karmiłeś się swoim cierpieniem! Oto, jaki jesteś! Wiem, że spotkało cię cierpienie, ale tego już nie zmienisz. Wiesz czemu? Bo nawet nie próbowałeś.
- Próbowałem...
- Tak... I nawet udało ci się na jakiś czas. A potem co? Poddałeś się znowu. Pozwoliłeś, żeby stało się to, co się stało. Cierpisz, cierpisz i nic więcej nie robisz. Nie widzisz tego, że twoja córka dorosła i być może posiada ona jakieś plany na przyszłość... że być może chce ona żyć własnym życiem, co jest niemożliwe, ponieważ musi się tobą zajmować! Rozumiesz to, człowieku?! Ty naprawdę jesteś żałosny! Prawdę mówiąc ty nawet nie żyjesz, ponieważ tej nędznej egzystencji, którą wiedziesz, nawet nie można nazwać życiem! Ty nie żyjesz! Praktycznie to ciebie wręcz nie ma!
Mężczyzna popatrzył na Asha wściekłym wzrokiem, po czym złapał za leżącą na stole szklankę, którą chciał uderzyć mojego chłopaka. Przerażona wstałam razem z Alexą, próbując go powstrzymać. Okazało się to zupełnie niepotrzebnie, ponieważ bokser załamany opuścił dłoń i odłożył ją na stolik.
- Nic o mnie nie wiesz, głupi chłopaku! - wysyczał Anthony.
- Wiem już dość, aby powiedzieć, że jesteś żałosny. Ale wiesz co? Zawsze możesz to wszystko zmienić, jeśli tylko chcesz. Problem w tym, że tego nie chcesz.
Lessard popatrzył na nią z furią, jednak zachował spokój i wyszedł z pokoju. Ja zaś spojrzałam uważnie w kierunku szklanki, którą przed chwilą trzymał bokser. Szybko wyjęłam z kieszeni chusteczkę, aby potem złapać nią szklankę i wziąć do ręki. Następnie schowałam ją sobie za plecami, a tymczasem mój ukochany wraz z Alexą patrzyli na Rebeccę. Cały gniew z miejsca ich opuścił.
- Przepraszam cię, że ja... że ja... - Ash nie wiedział, jak ma to wyjaśnić dziewczynie.
- Ależ nie ma sprawy - odparła ponuro panna Lessard - Słyszałam już gorsze rzeczy pod adresem mego ojca. Mimo wszystko chyba lepiej będzie, jeśli już sobie pójdziecie.
- Tak, masz rację - powiedziałam smutno - Chyba już najwyższa na to pora.
Zsunęłam z pleców mój plecak i szybko schowałam do niego szklankę, cały czas oczywiście dbając o to, żeby nie zostawić na niej swoich odcisków palców. Potem spojrzałam na Asha, Alexę i Pikachu.
- Dziękujemy za poświęcony nam czas - rzekła moja przyjaciółka.
- I przepraszamy za zamieszanie - dodał mój chłopak.
- Nic nie szkodzi. Mojemu ojcu przyda się taki porządny wstrząs i być może mu pomoże - powiedziała smutno Rebecca - Oby tylko tak było. Ja czułością nic nie zdołałam zrobić. Może więc gniew będzie tu najlepszym lekarstwem.
Następnie dziewczyna odprowadziła nas do drzwi, a my wyszliśmy z jej domu i ruszyliśmy w stronę miasta. Słońce już powoli zachodziło, ale na całe szczęście nie mieliśmy daleko do Centrum Pokemon.
- Widziałem, co schowałaś do plecaka - powiedział wesoło Ash - Czyli nasza misja się udała.
- Jak najbardziej - zachichotałam czule do niego - A więc będziemy mogli sprawdzić, czy to naprawdę jego odciski są na tej dmuchawce.
- W sumie nie rozumiem, dlaczego aspirant Jenny nie aresztowała Lessarda i nie sprawdziła jego odcisków palców w tradycyjny sposób? - spytała Alexa.
- Sama chciałabym to wiedzieć - odpowiedziałam jej.
- Wiecie, coś mi mówi, że nasza kochana policjantka woli rozwiązania raczej niekonwencjonalne - zaśmiał się Ash.
- Pewnie tak - powiedziałam - Tak czy siak ważne, że osiągnęliśmy swój cel.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Zgodnie z zapowiedzią Atalanta pojawiła się następnego dnia o umówionej porze na plaży i podarowała nam małą buteleczkę z pewnym zielonym płynem.
- Proszę, to dla was, kochani - powiedziała do nas bardzo wesoło - Morgana mi dała ten eliksir, abyście mogli spełnić swoje pragnienie.
- Dziękuję... To super, ale wolno wiedzieć, jak to działa? - spytałam.
Syrenka zaśmiała się wesoło.
- No tak, zapomniałam, że przecież wy nic nie wiecie o tym, jak to działa. Już wam mówię. Widzicie... To działa w taki oto sposób, że pozwoli wam oddychać, mówić pod wodą... No i w ogóle żyć tak, jak my, syreny. Wystarczy tylko łyczek tego, a zaraz będziecie mieli skrzela. Jednakże moc ta będzie działać jedynie pół dnia.
- A co będzie, jeśli już ten eliksir się skończy, a my będziemy dalej na dnie morza? - spytała May.
Atalanta popatrzyła na nią z lekką ironią.
- Chyba nie muszę ci tego wyjaśniać.
Dziewczyna zachichotała nerwowo i wyraźnie zawstydzona.
- Przepraszam. To było głupie pytanie.
- No właśnie - dodał zabawnym tonem jej chłopak - Nie ma co gadać. Trzeba więc uważać, abyśmy zdążyli na czas wrócić na powierzchnię wody zanim eliksir przestanie działać.
- Musimy jeszcze dostać się tam, gdzie leży Poketyda - zauważył Clemont.
- Spokojnie, przecież my wiemy, gdzie ona jest - zauważyłam - Tylko jeszcze musimy mieć środek transportu.
- Z tym także nie będzie żadnego problemu - odpowiedział Clemont - Chyba zapomnieliście, kto niedawno przybył na kilka dni do Alabastii, prawda?
Uśmiechnęliśmy się wesoło na wspomnienie tej osoby, po czym bardzo zadowoleni podziękowaliśmy Atalancie za jej pomoc, a następnie poszliśmy w kierunku portu. Tam zaś stała łódź naszej przyjaciółki.
- Hej, Maren! - zawołałam - Jesteś tam może?!
- Owszem, jestem - odpowiedział nam radosny głos.
Chwilę później ze środka łodzi na jej pokład wyszła dobrze nam znana osoba, Maren.
- Cześć, Dawn! Witaj, Clemont! Miło was znowu widzieć! Was też, kochani... - dodała na widok Gary’ego i May - Choć niestety obawiam się, że wasze imiona wyleciały mi z głowy.
- Nic nie szkodzi. My też je czasami zapominamy - zażartował sobie młody Oak.
May trąciła go w bok ramieniem, choć sama się przy tym nieźle śmiała.
- To są Gary Oak i May Hameron - wyjaśnił Clemont.
- I razem z nami mają do ciebie małą sprawę - powiedziałam.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał mój Piplup.
Maren uśmiechnęła się wesoło, kiedy tylko to usłyszała.
- Pewnie związaną z moją łodzią, mam rację? - zasugerowała.
- A i owszem - odpowiedział Gary - Chcemy cię uprzejmie prosić, abyś nas gdzieś zabrała?
- Nie ma sprawy. Tylko mi powiedzcie, dokąd.
Wyjaśniliśmy jej co i jak. Maren oczywiście nie miała nic przeciwko temu. Powiedziałabym nawet, że ryzyko związane z taką przygodą jest jej bardzo miłe.
- Z wielką chęcią was zabiorę, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim? - spytaliśmy.
- Nie dacie mi tego zielonego świństwa do ust za nic w świecie, choćby nie było nic innego do picia na tym pokładzie.
Parsknęliśmy wszyscy śmiechem i bez wahania przystaliśmy na jej warunek.
- Zrozumcie mnie... Nie żebym się bała, ale nigdy nie wiadomo, co mi się może po tym stać - dodała nasza przyjaciółka.

***


Chwilę później płynęliśmy wszyscy w kierunku środka oceanu, gdzie jak wiadomo, miała swoją siedzibę dawna piękna i potężna kraina nazywana Poketydą. Jej potęga była kiedyś ogromna, ale niestety... Obecnie pozostały z niej już tylko ruiny, a my chcieliśmy je zobaczyć w morskich odmętach wiedząc, że to będzie zdecydowanie niezapomniane wrażenie. Wielka jednak szkoda, iż nie mieliśmy pojęcia, że prócz tego wpakujemy się w nie lada kłopoty, ale jak to lubi mawiać Serena, nikt z nas nie zna przyszłości, a więc skąd my mieliśmy to wiedzieć?
Płynęliśmy i płynęliśmy przed siebie łodzią Maren. Nasza przyjaciółka stała przy sterze, śmiejąc się przy tym wesoło. W sumie nie wiedzieliśmy, dlaczego miała ona tak doskonały humor, ale ostatecznie darowaliśmy sobie zadawanie pytań na ten temat, bo to było samo w sobie naprawdę bardzo przyjemne, więc nie chcieliśmy jej psuć tego dobrego nastroju, który przy okazji i nam się udzielił, czego dowodem może być chociażby fakt, że Gary śpiewał głośno: „Nie zna życia, kto nie służył w marynarce“. May patrzyła na niego z lekkim politowaniem, ale już chwilę później sama śpiewała głośno marynarskie piosenki. Podobnie było też ze mną i Clemontem. Jednym więc słowem, zabawa była po prostu przednia.
Mój chłopak dokładnie sprawdził na radarze zamontowanym w łodzi naszej przyjaciółki, kiedy dokładnie osiągniemy upragniony cel. Czekaliśmy na tę chwilę nie wiem, jak długo, ale wreszcie ona nadeszła.
- Jesteśmy na miejscu! - zawołał Clemont.
- Silniki stop! - krzyknęłam.
Maren szybko wrzuciła hamulec i wyłączyła silnik łodzi. Wówczas to nasz środek transportu zatrzymał się.
- Doskonale! - zawołał Gary, wychylając się za burtę - Tuż pod nami jest Poketyda.
- Raczej to, co z niej zostało - przypomniała mu May.
- Nie łap mnie za słówka, maleńka. Wiesz, o co mi chodzi.
- No wiem. Lubię sobie tylko czasami z ciebie pożartować.
- Dobra, dosyć już tego gadania! - zawołał Clemont - Pora się zabierać za realizację celu naszej podróży!
Następnie zrzuciliśmy z siebie ubrania, pod którymi mieliśmy kostiumy kąpielowe.
- Doskonale. A więc bierzmy się do dzieła - powiedziałam.
Wzięłam do ręki buteleczkę i odkorkowałam ją.
- Pamiętajcie tylko, co mówiła Atalanta. Łyczek wystarczy.
- Eee... Czy wy jesteście absolutnie pewni, że chcecie to wypić? - spytała nieco zaniepokojonym głosem Maren - Nie wygląda to zbyt zachęcająco.
- Wygląd może mylić - powiedziałam.
- Możliwe, ale wolę tego nie próbować.
- Nikt ci nie każe. No to zdrówko!
Po tych słowach wypiłam łyk tego eliksiru. Wykrzywiłam się mocno, kiedy poczułam smak tego napoju.
- Ech... Nie masz czego żałować. Smak jest wręcz okropny - odparłam z lekką ironią w kierunku Maren.
Następnie podałam buteleczkę Clemontowi. Ten łyknął i podał go May. Ta zaś napiła się i dała napój Gary’emu.
- No to chlup w ten głupi dziób - zażartował sobie chłopak.
Następnie wszyscy zaczęliśmy się krzywić, kaszleć i wyginać z bólu, który zaczął ich palić od środka. Doskonale znałam to uczucie, gdyż przed chwilą sama to poczułam. Na całe szczęście ono szybko minęło, bo wreszcie nastąpiły zmiany, wywołane wypiciem zielonego napoju. Obie moje dłonie zostały nagle ozdobione błonami pławnymi, jakie to mają Pokemony żaby. Podobne pojawiły się na palcach u moich stóp, zaś na mojej szyi ukazała się niewielka dziura, a w tej samej chwili poczułam, że się wręcz duszę. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam.
- Co... się... dzieje? - spytała May, z trudem wypuszczając słowa.
- Wyrosły... nam... skrzela - jęknął Clemont - Wskakujmy do wody...
- Inaczej... się... udusimy! - dodał Gary.
- Och, jak to dobrze, że ja odmówiłam sobie tego drinka - jęknęła wyraźnie przerażona Maren.
Wskoczyliśmy szybko do wody, a wtedy poczuliśmy się o wiele lepiej. Tak jakby morze było naszym prawdziwym oraz naturalnym środowiskiem i jakbyśmy właśnie w nim się urodzili. Zadowolona popatrzyłam na moich przyjaciół, którzy byli równie mocno zachwyceni tym wszystkim.
- Widzicie to, co ja? - zapytałam - Czujecie to, co ja?
- Tak - uśmiechnęła się May - Widzę i czuję to samo, co i ty. Jestem morską istotą!
- Wszyscy nimi jesteśmy! - zawołał Gary.
- Magia też bywa czasami niesamowita! - dodał dowcipnie Clemont.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał wesoło Piplup.
- Dobrze, nie traćmy już więcej czasu! Nie mamy go za wiele! - zawołałam - Przecież chcieliście zobaczyć Poketydę, chłopcy!
- Wszyscy tego chcieliśmy - zauważyła May.
- Więc nie traćmy czasu, tylko płyńmy! - krzyknął do nas Gary.
Skierowaliśmy się więc na samo dno oceanu. Zaczęliśmy płynąć w dół, przy okazji podziwiając te wszystkie przepiękne widoki, jakie dane nam było oglądać. Muszę szczerze przyznać, były one tego warte. Te wszystkie wodne Pokemony pływające wokół nas, te rośliny, te podwodne skały... To było po prostu przepiękne. Widok ten był warty ohydnego smaku tej mikstury.
Płynęliśmy dalej, coraz głębiej zanurzając się w tajemniczych morskich odmętach. Nie wiem, jak długo nam to zajęło, ale wreszcie dotarliśmy do samego dna. Zauważyliśmy wówczas ten jakże piękny widok, po który tutaj przybyliśmy. To była Poketyda, a właściwie to ruiny pięknego, starożytnego państwa-miasta, będącego w czasach swojej świetności prawdziwą potęgą.
- Popatrzcie tylko - powiedziałam smutno - To było kiedyś miejsce tętniące życiem. Dzisiaj jest już tylko ruiną.
- Aż dziw bierze, że to miejsce tętniło kiedyś życiem - dodał Clemont, nie ukrywając swego zachwytu.
Powoli płynęliśmy po terenie ruin, zachwycając się nimi coraz bardziej, a już najbardziej zachwyceni byli Gary i Clemont. Uważali, że jest doniosłe i naukowe odkrycie i nie potrafili ukryć swej euforii, która prawdę mówiąc, udzieliła się także mnie i May. Pływający przy mnie Piplup też wyglądał na zachwyconego, zatem ta wyprawa nie była czasem dla nas zmarnowanym.
Także więc pływaliśmy sobie dalej wokół tego miejsca, bardzo dokładnie je obserwując.
- Ciekawe, gdzie w tym miejscu znajduje się słynny skarb - zapytał po chwili Gary Oak.
- Może spróbujemy go poszukać - zaproponowałam.
- Nie zapominajmy, że mamy przecież ograniczony czas - zauważyła May, jak zwykle odpowiedzialna za innych i za siebie.
- Spokojnie... Mamy wszystko pod kontrolą - powiedział spokojnym tonem Clemont, pokazując na wodoodporny zegarek, który miał na lewym nadgarstku.
Pływaliśmy dalej po mieście rozglądając się dookoła, będąc ciekaw tym, co możemy tu zobaczyć lub znaleźć. Jednak, choć szukaliśmy bardzo dokładnie, to żadnego skarbu nie udało nam się odszukać, ale być może nie wiedzieliśmy, czego szukać i dlatego niczego nie znaleźliśmy.
- Wiecie, co? Tu chyba nie ma żadnego skarbu - powiedziałam.
Nagle poczułam, że otrzymuję silny cios w kark i zaraz potem straciłam przytomność. Ostatnie, co usłyszałam, zanim do tego doszło, to krzyk May, pisk Piplupa i Clemont wołający mnie po imieniu. Potem ogarnęła mnie ciemność.


C.D.N.



1 komentarz:

  1. No nie! Nie można kończyć przygody w takim momencie! Jesteś jak Polsat, drogi Kronikarzu! :)
    Ale od początku. Ash i Serena próbują zdobyć dowody na winę Antoniego Lessarda. Zanim jednak udają się po nie, wybierają się do Centrum Pokemon, by dowiedzieć się o stan zdrowia stworka należącego do ojca Brocka. Na szczęście z pokemonem już wszystko w porządku, ale jest osłabiony. Przy okazji są świadkami miłej przekomarzanki między Misty a Brockiem, co jednoznacznie może świadczyć o tym, że między tą dwójką jest chemia. :)
    Następnie udają się do miejscowej restauracji, gdzie są świadkami burdy, jaką robi niejaki Anthony Lessard, człowiek którego poszukują. Jest on ewidentnie pijany i nie chce słuchać personelu wyrzucającego go z restauracji, jednak po chwili odchodzi.
    Ash i ekipa siadają przy stoliku i próbują się czegoś dowiedzieć od kelnera. Mężczyźnie szybko rozwiązuje się język i opowiada im historię Lessarda, który jak się okazuje, przez pojedynki bokserskie pokemonów stracił swoją żonę, która nie mogła znieść ciągłego zaniedbywania. Po pewnym czasie jednak do niego wróciła, by znowu odejść, tym razem z powodu przemocy, jaka ponoć panowała w domu. Jedyną osobą, która została z Lessardem, jest ponoć jego córka.
    Zaraz po tej rozmowie nasi przyjaciele napotykają Alexę, która akurat robiła reportaż nieopodal i zdecydowała się wpaść do Melastii. Dzięki niej wpadają na świetny pomysł, by zdobyć odciski palców Anthony'ego Lessarda.
    Ash i Serena przebierają się za dziennikarzy i wybierają się do domu Lessarda. Otwiera im jego córka, która w związku z niedyspozycją ojca zgadza się udzielić im "wywiadu" na temat ojca. Dementuje wszelkie plotki na temat przemocy, jednym słowem stara się jak najbardziej wybielić ojca i pokazać, że to cały świat dokoła jest zły, a nie jej tata.
    Rozmowę przerywa wejście Lessarda, który jest ewidentnie wstawiony. Wdaje się on w kłótnię z Ashem, który wyrzuca mu wszystkie jego winy. Wściekły mężczyzna wychodzi, na szczęście zostawiając odciski palców na szklance. To kończy całą wizytę u rodziny Lessardów.
    Tymczasem May, Gary, Dawn i Clemont decydują się wypić tajemniczy eliksir od Morgany, znajomej Atalanty. Rzeczony eliksir ma im pomóc skutecznie oddychać pod wodą. Dodatkowo jeszcze w transporcie na miejsce, w którym znajduje się Poketyda, pomaga im Maren, która na kilka dni wpadła do miasta.
    Cała ekipa, z wyjątkiem Maren, wypija eliksir, dzięki czemu wyrastają im skrzela i mogą oddychać pod wodą. Udaje im się na szczęście dopłynąć do mitycznego miasta, jednak na miejscu zostają zaatakowani przez tajemniczych osobników. Zaczyna się robić ciekawie. :)
    Widzę, że moja decyzja o powrocie była najlepszą decyzją pod słońcem. Rozdział ciekawy i bardzo dobrze napisany. Jestem ciekawa dalszego ciągu. :)
    Ocena: 100000000000000000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...