Poszukiwacze zaginionego skarbu cz. III
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Kiedy się już wyspaliśmy, to poszliśmy odwiedzić Herberta Jonesa. Jak zwykle leżał on na łóżku, a przy nim siedziała wierna i kochająca go (w każdym razie moim zdaniem) Maren. Oboje uśmiechnęli się na nasz widok.
- Witajcie! - zawołał detektyw - Miło mi was widzieć.
- Was także - zaśmiałem się - Nie chcę niczego sugerować, ale moim zdaniem dla ciebie, Herbercie, to jest sama przyjemność być pod opieką takiej wspaniałej dziewczyny jak Maren.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Właśnie wyszłam z tego samego założenia - zachichotała Misty.
Jones parsknął śmiechem, z kolei Maren delikatnie się zarumieniła.
- Ja naprawdę nie wiem, skąd wam nagle przychodzą do głowy takie zwariowane pomysły. Mnie i Herberta łączy jedynie przyjaźń.
- Taka przyjaźń, wiecie... Czysto platoniczna... - dodał detektyw.
- Jasne, pewnie - mruknęła moja rudowłosa przyjaciółka - Jeśli to jest uczucie platoniczne, to ja jestem Ania z Zielonego Wzgórza.
- Nawet ją przypominasz, wiesz? - zaśmiał się Brock.
Misty dała mu sójkę w bok, mówiąc:
- Nie mam takiej wyobraźni jak ona i nie jestem taką gadułą.
- Powiedzmy - zażartowałem sobie.
- Co? Sugerujesz mi tu coś? - spytała z lekkim gniewem w głosie moja przyjaciółka, biorąc się pod boki.
Zachichotałem delikatnie udając, że ta jej groźna mina bardzo mnie przestraszyła.
- Ależ skądże, w żadnym razie niczego nie sugeruję - zaśmiałem się - Po prostu stwierdzam fakty.
- Phi! Fakty! Też mi coś! - mruknęła rudowłosa.
Wszyscy mieliśmy dobry humor, który wywołały w nas te żarty.
- Dobrze, żarty na bok - powiedział Herbert Jones - Maren dzwoniła już do mojego brata i zapowiedziała mu, że przyjedziecie do niego.
- Aha... A więc on nie wiedział, że przyjeżdżamy? - spytał Brock.
- Nie, wiedział o tym, ale nie miał pojęcia, kiedy dokładnie to zrobicie - wyjaśnił nam detektyw.
- Aha... A więc już teraz ma pojęcia? - spytała Misty.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Właśnie - potwierdziła Maren - Mam tylko nadzieję, że nie odwołacie wszystkiego na ostatnią chwilę.
- Ależ skąd, broń Boże! - zawołałem wesoło - W żadnym razie! My się nigdy nie wycofujemy z czegoś, czego raz się podejmiemy!
- Cały Ash. Ze wszystkiego musi robić wielkie halo - zażartowała sobie rudowłosa - Ale w sumie ma rację. Determinacja to nasze drugie imię.
- Was wszystkich czy tylko Asha? - spytała dowcipnie Maren.
- Ha ha ha! Ale śmieszne - mruknęła Misty, ale zachichotała delikatnie.
Widać było, że żart się jej spodobał, choć udawała, że jest inaczej.
- Tak czy siak naprawdę my nie lubimy zawracać z raz podjętej drogi - powiedział Brock - Mam tylko nadzieję, że w restauracji wszystko jest w porządku.
- Przecież dzwoniłeś tam rano i dowiedziałeś się, iż tak właśnie jest - zauważyła Misty.
- Może i tak, jednak mimo wszystko zawsze może nastąpić coś bardzo złego pod naszą nieobecność.
- Ech... Zupełnie jak Ash. Wy obaj myślicie sobie, że Alabastia bez was upadnie. Naprawdę wy jesteście zwariowani - nasza przyjaciółka pokręciła załamana głową - Ja nie wiem, czemu jeszcze się z wami zadaję.
- Być może dlatego, że przy nas przynajmniej nie możesz narzekać na nudę - zasugerowałem.
- Tak... To bardzo możliwe. Ostatecznie przy was nuda mi nigdy nie grozi - zaśmiała się Misty - No, nic... Trzeba się już szykować do drogi. O której mamy autobus do miejsca, w którym stoi ta piramida?
- A niby po co nam autobus?! - zawołałem wesoło - Przecież mamy do swojej dyspozycji Pidgeota oraz Charizarda. To chyba wystarczy nam jako środek transportu.
- Aha... W sumie racja - powiedziała Misty - Tylko z kim ja mam lecieć w parze?
- Oczywiście z Brockiem. Ja natomiast polecę z Pikachu i z Maren - odpowiedziałem.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał mój starter.
Misty nie wyglądała na specjalnie zachwyconą tym pomysłem, ale skoro nie było innego wyjścia, więc cóż... Musiała przystać na taką właśnie możliwość. Ja zaś pomyślałem sobie, że gdyby Serena byłaby tu z nami, to z pewnością śmiałaby się razem ze mną z całej tej sytuacji.
- Właśnie, Serena. Moja mała Serena. Ciekawe, co się z nią teraz dzieje i co teraz robi? - zapytałem sam siebie.
Miałem nadzieję, że wszystko z nią dobrze. Uznałem, iż muszę chociaż przez chwilę porozmawiać z moją dziewczyną. Naprawdę bardzo się o nią niepokoiłem, a już zwłaszcza po tym, co mi powiedziała Madame Sybilla. To nie były wcale pomyślne wieści, ale czy można było je interpretować jako zapowiedź jakiegoś wielkiego zagrożenia? W końcu z nią to nigdy nic nie wiadomo. Chce ona pomagać innym, ale ma niekiedy naprawdę dziwne sposoby realizowania tego celu.
Tak czy siak musiałem porozmawiać z Sereną, dlatego też wyszedłem na chwilę z sali, udałem się w ustronne miejsce, a potem wyjąłem laleczkę i zacząłem nawoływać moją ukochaną.
Rozmowa na szczęście się udała, bo Serena miała przy sobie plecak, a w nim laleczkę od Latias, za pomocą której mogliśmy swobodnie ze sobą porozmawiać. Serena bardzo się ucieszyła, co wywnioskowałem z tego, że o niej pamiętałem, bo kiedy tylko moc magicznego artefaktu ukazał mi obraz mojej ukochanej, to ta zaraz się uśmiechnęła na sam mój widok, podobnie jak i ja na jej. Porozmawialiśmy sobie przez chwilę i byliśmy naprawdę szczęśliwi, że możemy to zrobić. Rozmowa może nie trwała wcale długo, ale zawsze lepsze to niż nic. Serena zapewniła mnie, że wszystko jest w porządku i nic jej nie grozi. Co prawda odnosiłem jakieś dziwne, niejasne wrażenie, że ona coś przede mną ukrywa, ale nie miałem pojęcia, co to takiego i wolałem na nią nie naciskać, bo przecież znam ją od dawna i wiem, że jeśli się na coś uprze, to nie ma przebacz, będzie milczeć i nic nie powie. Dlatego też lepiej pozostawić sprawę tak, jak jest, choć miałem też wielką nadzieję, iż mimo wszystko zechce ona się przede mną otworzyć. Jednak podczas rozmowy Serena zachowywała stoicki spokój, spod którego bił jednak wielki niepokój, ale ona nie chciała nawet poruszyć tego tematu, chociaż ja robiłem co mogłem, aby jakoś podstępem coś z niej wydobyć. Niestety moje wysiłki poszły na marne, więc darowałem sobie nagabywanie jej. Rozmawialiśmy dalej, a kiedy skończyliśmy rozmowę, to życzyliśmy sobie powodzenia i ruszyliśmy do swoich spraw.
- Ona coś ukrywa, jestem tego pewien, Pikachu - powiedziałem do mojego startera, kiedy powoli wyszedłem z pokoju, w którym rozmawiałem z Sereną - Niestety nie chce mi tego powiedzieć. Ona czegoś się boi, ale czego? Szkoda, że woli milczeć niż mi wszystko wyjaśnić.
- Pika-pika? Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Ech, naprawdę nie wiem, co mam zrobić. Przecież nie będę na nią naciskać. Nie mam prawa tego robić, a poza tym co ja niby tym zyskam?
Westchnęliśmy obaj głęboko.
- Nieważne... Nie mówmy o tym naszym przyjaciołom. Tylko by się niepotrzebnie niepokoili.
Pikachu zapiszczał delikatnie i pokiwał delikatnie głową.
- Właśnie... A więc to zostaje między nami.
- Mnie też dopuścicie do spisku? - usłyszałem nagle jakiś głos za sobą.
Obejrzałem się za siebie i zauważyłem Madame Sybillę.
- To pani? - zapytałem zdumiony - Co pani tu robi?
- Pika-pika? - pisnął pytająco Pikachu.
- Chciałam cię zobaczyć i powiedzieć ci jeszcze kilka faktów, które to mogą ci się niedługo przydać.
- Naprawdę? A czy nie mogła mi ich pani powiedzieć od razu, kiedy to pierwszy raz się spotkaliśmy?
- Nie, ponieważ w ten sposób widzielibyśmy się tylko raz, a ty chyba lubisz moje towarzystwo, prawda?
Zachichotałem delikatnie. Ta kobieta naprawdę była chwilami bardzo zabawna. Pomimo swojego wieku (który notabene nie należał do młodego) zachowywała się tak, jakby była małą dziewczynką, choć muszę przyznać, że to na swój sposób dodawało jej uroku osobistego.
- Ma pani rację, lubię pani towarzystwo, ale dziwi mnie to, iż ciągle mówi pani zagadkami. Nigdy nie powiedziała mi pani żadnej wskazówki wprost.
- Taka moja natura, mój przyjacielu - odparła Sybilla - Każdy ma swoją własną naturę, chłopcze. Ty masz taką, która zawsze prowadzi cię w sam środek niebezpieczeństwa. Nie wahasz się też walczyć wtedy, kiedy trzeba, a gdy już to robisz, nie patrzysz na własne bezpieczeństwo. Taka jest twoja natura. Moja zaś to mówienie zagadkami i pojawianie się nie wiadomo skąd, aby potem zniknąć nie wiadomo gdzie. Taka jestem.
Uśmiechnąłem się delikatnie, kiedy to powiedziała. Było w tym sporo prawdy, dlatego też pokiwałem głową i rzekłem:
- Cóż... Nie będę ukrywać, za każdym razem, kiedy panią spotykam, to jestem bardzo zaskoczony pani zjawieniem się, choć tak prawdę mówiąc niewiele jest w stanie mnie zaskoczyć.
- A więc ja należę do tej kategorii „niewiele“? Jakże miło mi to słyszeć - parsknęła śmiechem Sybilla - No, ale tak czy siak mam ci coś ważnego do powiedzenia.
- Słucham więc panią z ogromną uwagą.
- Doskonale. Zatem posłuchaj mnie uważnie. Idziesz właśnie po nową przygodę. Chcesz pomóc Allanowi Jonesowi w jego wyprawie.
- Owszem, tego właśnie chcę - potwierdziłem - Czy coś mi tam grozi?
- Wszędzie ci coś grozi. Równie dobrze możesz zginąć zastrzelony na ulicy, jak i też możesz poślizgnąć się na mydle w łazience, upaść na płytki i rozbić sobie głowę.
- Już kilka razy sobie ją rozbiłem i jeszcze żyję.
- Być może, ale pamiętaj o tym, że możesz ją sobie rozbić o jeden raz za dużo, a wtedy...
- Czy to mi właśnie grozi?
- Słucham?
- Czy grozi mi rozbicie sobie głowy o jeden raz za dużo?
Sybilla parsknęła śmiechem.
- Nie, to ci nie grozi. Grozi ci to, co zwykle grozi w takiej piramidzie, do której ty się wybierasz. Pułapki, zasadzki i inne takie. Ale to chyba twój chleb powszedni, prawda?
- Być może - zaśmiałem się wesoło - A więc co mi grozi?
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu, nie wytrzymując dłużej w milczeniu.
- Powiem ci tak, jak zwykle mówię, czyli zagadkami - odpowiedziała kobieta bardzo dowcipnym tonem, po czym nagle przeszła na niezwykle poważny ton: - W twojej przygodzie, która na ciebie czeka, tak naprawdę największym dla ciebie zagrożeniem będzie to, że nie będziesz widzieć tego, co jest prawdą. Nie będzie to twoja wina, bo prawda jest ukryta bardzo głęboko. Szukaj w przeszłości, przypominaj sobie to, co już przeżyłeś i tych, który już poznałeś, a wówczas dasz radę odnaleźć zło tam, gdzie go być nie powinno.
- To kolejne zagadki. Co one oznaczają?
- Jesteś bystry... Sam do tego powinieneś dojść. Jesteś też detektywem. Powinieneś umieć je rozwiązać.
- Ale nie mam żadnych poszlak, aby odkryć prawdę.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
Madame Sybilla uśmiechnęła się delikatnie.
- Prawda zależy często wyłącznie od naszego punktu widzenia. Ktoś może być kimś, a jednocześnie wcale nim nie być, gdyż w rzeczywistości tylko wydaje się być osobą, na którą wygląda.
- Czyli ktoś tam kogoś udaje?
- Właśnie tak, lecz nie ten, który się wydaje udawać.
- Nie rozumiem tego.
- Zrozumiesz, gdy już nadejdzie pora. Nic więcej nie powiem. Sam na pewno bez trudu odkryjesz resztę.
- A nie może mi pani powiedzieć więcej?
- Jeżeli chcesz wiedzieć więcej, to idź do wróżki, której zapłacisz za wróżby albo spróbuj sam sobie ułożyć przyszłość z kart. Przecież to umiesz. Esmeralda cię nauczyła.
- Tak, ale to tylko takie amatorskie wróżenie.
- Może i amatorskie, ale zawsze - zaśmiała się kobieta - Tak czy inaczej dasz sobie radę. Ja też sobie dałam radę.
- Niby z czym?
- Z tym, żeby twoi przyjaciele towarzyszyli ci w tej wyprawie.
- Ale jak to pani zrobiła?
- Opóźniłam cię rozmową na tyle, żeby oni mogli się przygotować i zdążyć na czas, żeby cię dogonić.
- Więc pani wiedziała, że oni będą chcieli ze mną popłynąć?
- Owszem. Ja wiem wszystko, co można wiedzieć, choć to, co wiem nie zawsze jest całkowicie pewne, gdyż przyszłość jest w ciągłym ruchu.
- A więc moja przyszłość też jest w ruchu?
- Naturalnie. Od ciebie zależy, czy pójdziesz drogą, która zaprowadzi cię do chwały, czy też taką, która prowadzi do życia spokojnego, lecz bez żadnych niebezpieczeństw.
- A co pani by mi poradziła?
- Pozostań sobą i rób swoje. Idź drogą, którą już obrałeś. Reszta sama się na pewno ułoży, o ile oczywiście będziesz nie tylko odważny, ale też i rozsądny.
- I tylko tyle?
- To AŻ tyle, przyjacielu - rzekła Sybilla, uśmiechając się.
Następnie poczochrała mi włosy i powoli wyszła z pokoju. Spojrzałem na Pikachu, który zapiszczał smutnym piskiem.
- Chwileczkę, proszę pani! A co z Sereną?!
Wybiegłem z pokoju, ale nigdzie nie zauważyłem Sybilli. Zgodnie ze swoją naturą zniknęła ona tak nagle, jak się pojawiła.
- Ech... Te wróżki - powiedziałem załamanym głosem - Można się załamać. Nigdy niczego nie mówią wprost.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu.
***
Poszedłem do moich przyjaciół nic im nie mówiąc na temat tego, co powiedziała mi Sybilla. Z kolei o rozmowie z Sereną mówiłem jedynie tyle, ile postanowiłem im wyjawić. Nie wspomniałem o swoich podejrzeniach, bo przecież mogłem się mylić, a wolałem ich nie denerwować. W końcu te moje obawy względem bezpieczeństwa Sereny przecież mogły być jedynie przeczuciami i niczym więcej. Dlatego też robiłem co w mojej mocy, aby zachować spokój, a przy okazji nie zdradzić się z tym, że lękam się o Serenę. Gdybym im to powiedział, to wówczas sami pewnie zaczęliby mieć o nią stracha, a po co ich straszyć? Mieliśmy i tak już zająć się naprawdę poważną i być może nawet groźną sprawą, więc na tym powinniśmy teraz skupić swoje myśli oraz uczucia.
Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę z Herbertem Jonesem i Maren, którzy postanowili zostać w szpitalu. Detektyw dlatego, że stan zdrowia mu nie pozwał na podróże, a jego „przyjaciółka“ postanowiła go nie opuszczać. Gdy nam oznajmiła, że nie może lecieć z nami, bo martwi się o Herberta Jonesa, uśmiechnęliśmy się delikatnie i powiedzieliśmy, iż jakoś wcale na to nie dziwi. Maren podziękowała nam za wyrozumiałość, po czym dodała:
- Życzę wam powodzenia. Mam nadzieję, że Herbert i Allan się mylą, a w ekipie nie ma żadnego zdrajcy.
- Ja również mam taką nadzieję, ale moje przeczucie detektywa mówi mi coś zupełnie innego, dlatego też lekceważę go - powiedział Jones - Mam nadzieję, że mogę na ciebie liczyć, Ash.
- Jak na siebie samego, a nawet jeszcze lepiej! - zawołałem wesoło.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Doskonale! A więc do dzieła, kochani! - zaśmiał się Herbert.
- Powodzenia - dodała życzliwie Maren.
- Dzięki. Przyda nam się - odparła Misty.
Następnie ruszyliśmy razem w drogę. Zgodnie z zapowiedzią jako środek transportu posłużyły nam moje Pokemony, czyli Charizard i Pidgeot. Tego pierwszego dosiadłem ja z Pikachu, a tego drugiego Misty z Brockiem. Muszę przyznać, że miałem niezły ubaw, kiedy tak na nich lecieliśmy w kierunku naszego celu. Przede wszystkim dlatego, że moja droga, rudowłosa przyjaciółka, chcąc nie chcąc, aby nie spaść z grzbietu Pokemona, musiała trzymać się mocno w pasie Brocka, co bynajmniej nie było dla niej czymś złym, jednak wyraźnie wywoływało na jej twarzy lekkie zmieszanie, które oczywiście wcale nie umknęło mojej uwadze. Z kolei uwadze Misty nie uszedł fakt, że chichotałem delikatnie widząc, w jakiej sytuacji właśnie się znalazła.
- Jeśli piśniesz o tym słówkiem komukolwiek, to masz moje słowo, że osobiście porywam ci kudły - powiedziała do mnie, kiedy wylądowaliśmy.
- Jasne... Nie udawaj, że nie było ci miło się tulić do Brocka.
Misty zarumieniła się delikatnie, słysząc moje sugestie.
- No, może i było mi miło, ale to nie twoja sprawa. Poza tym Brock to babiarz. Takiemu nie można ofiarować serca.
- A ktoś tu mówił o ofiarowywaniu serca? - spytałem dowcipnie.
Dziewczyna zarumieniła się jeszcze mocniej.
- Ash, ani słowa o tym nikomu, dobrze? - poprosiła mnie już o wiele grzeczniejszym tonem.
- Nie ma sprawy. Zachowam to dla siebie. Ty także, Pikachu. Prawda?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło mój starter.
- Mam nadzieję - powiedziała Misty.
Po tej krótkiej wymianie zdań ruszyliśmy razem przed siebie. Zgodnie z danymi, które to podał nam Herbert Jones, piramida znajdowała się na terenie lasu, przed którym wylądowaliśmy. Ponieważ Allan i jego kompania mieli na nas czekać w pobliżu swego celu podróży, to mieliśmy nadzieję, że szybko ich znajdziemy.
- Czy chociaż wiesz, dokąd dokładnie mamy iść? - zapytała ruda panna z Azurii.
- Owszem, mam tutaj wszystko dokładnie zapisane - odpowiedział jej Brock, po czym sprawdził swoje notatki i wyjął kompas - O! Właśnie tam powinniśmy iść! W tamtym kierunku!
- Mam nadzieję, panie przewodniku, że wiesz, co robisz - odparła na to Misty - Bo jeśli zabłądzimy, to nie chcę być w twojej skórze.
- Prawdę mówiąc ja również tego nie chcę - zaśmiałem się.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Spokojnie, przyjaciele. Nie zabłądzimy - rzekł wesoło Brock - Mówię wam, mam doskonałą orientację w terenie i nos do wyczuwania zagrożenia.
- Tak, zdecydowanie nos to ty masz - mruknęła Misty - Nie można temu zaprzeczyć.
Szliśmy przez około kwadrans, a w końcu usłyszeliśmy jakieś głosy. Ktoś wyraźnie prowadził z kimś rozmowę. Przystanęliśmy, aby posłuchać.
- Powinni niedługo tu być - powiedział pewien męski głos.
- Mam tylko nadzieję, że nam pomogą, bo inaczej nie wiem, czy sami zdołamy się tam dostać - odparł drugi męski głos.
- Na pewno się tam dostaniemy, ale nie zaszkodziłoby mieć wsparcie na wypadek jakiś pułapek - dodała jakaś dziewczyna.
- Właśnie, moja droga. Bardzo się cieszę, że mnie rozumiesz - rzekł jej przedmówca - Panie Jones, nie ma co gadać. Sprawa piramidy nie wygląda najlepiej, dlatego przyda się nam pomoc.
- Też tak uważam, chociaż przyznać też muszę, że mój brat źle zrobił mieszając ich w to wszystko - rzekł pierwszy głos.
- Przecież podobno to prawdziwi poszukiwacze przygód, którym nie są wcale obce żadne niebezpieczeństwa - odparł zdumiony drugi głos.
- To prawda, ale w końcu każdemu może się powinąć noga. Wolałbym im tego oszczędzić.
- Idźmy za tymi głosami! To już niedaleko - rzekł Brock, wskazując nam palcem drogę.
- Wiecie, co? Jak słyszę tę rozmowę, to tak zastanawiam się, czy nie powinniśmy jednak zawrócić - jęknęła Misty - W takiej piramidzie pewnie jest sporo Pokemonów robaków, a ja ich strasznie nie lubię.
- E tam! W piramidzie nie będzie ich znowu tak wiele - zaśmiałem się - Na twoim miejscu raczej bałbym się tych, co są w tym lesie.
Misty jęknęła głucho i spytała:
- Uważasz, że tutaj są Pokemony robaki?
- No, jasne. A co? Nie zauważyłaś ich?
- Nie... Bo nie rozglądałam się na boki. Patrzyłam przed siebie, aby uniknąć zobaczenia czegoś, co mnie niepokoi.
- A widzisz... A ja patrzyłem na boki i zobaczyłem kilka z nich.
Misty przerażona rozejrzała się dookoła, ale przez chwilę niczego nie zauważyła. Jednak później dostrzegła kilka Pokemonów robaków, na widok których pisnęła przerażona i wskoczyła na plecy Brocka.
- Aaa! To jest okropne! Ohydne! Zabierz mnie stąd, szybko! Błagam cię, zabierz! One są okropne!
- Weź, proszę cię... To tylko Pokemony - jęknął Brock, który musiał ją dźwigać na swych plecach - Nie zaatakują cię, jeżeli ty nie będziesz ich prowokować.
- A czym można je sprowokować?
- Choćby takimi wrzaskami.
Rudowłosa zachichotała wówczas delikatnie, po czym zwinnie i bardzo szybko zeskoczyła z pleców naszego przyjaciela.
- He he he... Tak, masz rację. Takie krzyki niekiedy są bardzo niemiłe dla tych paskudnych...
Przerażona rozejrzała się dookoła i dodała głośno:
- Chciałam powiedzieć, niezwykle słodkich i uroczych Pokemonów.
Obaj z Pikachu ledwie zdołaliśmy powstrzymać się przed ryknięciem śmiechem, tak nas rozbawiła cała ta sytuacja.
- Spokojnie, w razie czego mam swoją szpadę, a Pikachu umie strzelać prądem - zauważyłem wesoło.
- Jakoś mnie to nie pociesza, wiesz? - mruknęła dziewczyna.
- No, proszę! Kogo ja tu widzę?! Przecież to Ash Ketchum we własnej osobie! - usłyszałem czyiś głos.
Spojrzałem w kierunku osoby, która to powiedziała i zauważyłem, że jest to wysoki mężczyzna w zielonym stroju podróżnika oraz kaskiem na głowie. Miał on gęstą, chociaż krótką brodę, a prócz tego też ciemne oczy i śnieżnobiałe zęby, które szczerzył w wesołym uśmiechu.
- Witaj, przyjacielu - powiedział.
- Allan Jones! - zawołałem radośnie, podchodząc do niego - Miło mi cię znowu widzieć!
Obaj uścisnęliśmy sobie dłonie.
- A kim są twoi przyjaciele? - spytał po chwili podróżnik.
- To są Misty Macroft i Brock Wandstorf - wyjaśniłem - Nie miałeś przyjemności ich poznać, ale to naprawdę ludzie zaprawieni w przygodach. Nawet bardzo niebezpiecznych.
- Widziałem przed chwilą - zaśmiał się wesoło Allan Jones, wyraźnie nawiązując do tego, co robiła Misty - Tak czy siak naprawdę miło mi was poznać.
- Nam również pana miło poznać - powiedział Brock z uśmiechem na twarzy.
- Dokładnie tak - zachichotała Misty, będąc zażenowana tym, jak się wygłupiła przed podróżnikiem.
Gdy już formalności zostały dokonane, to poszliśmy wszyscy razem w kierunku obozowiska, które to stanowiły zaledwie trzy namioty ustawione tuż przed wielką piramidą z czasów chyba Inków. Musiałem przyznać, że była ona naprawdę zachwycająca i bardzo imponująca.
- WOW! - zawołaliśmy jednocześnie ja, Misty i Brock.
- Pika-pika! - zapiszczał zachwycony Pikachu.
- To się dopiero nazywa piękny widok - powiedziałem.
- Fakt, jest na co popatrzeć - rzekł Brock.
- Przyznaję wam rację. Warto było tu przyjść, aby to zobaczyć - dodała Misty.
Chwilę później w naszą stronę podeszły dwie osoby. Jedną z nich był wysoki mężczyzna z lekką, szarą bródką, jasno-niebieskimi oczami oraz czarnymi włosami przyprószone siwizną. Miał on szary strój podróżnika jak z filmów przygodowych, hełm podróżniczy na głowie, a także okulary na nosie. Obok niego szła dziewczyna o kasztanowych włosach oraz zielonych oczach. Miała ona podobny strój podróżniczy, ale zamiast spodni nosiła spodenki. Ledwie do nas podeszła, a już ją poznałem.
- Witajcie, kochani - powiedziała - Miło mi was znowu widzieć. Cześć, Ash.
- Scarlett?! - zawołałem zdumiony - Co ty tutaj robisz?
- Widzę, że państwo się znacie - rzekł wesoło mężczyzna, stojący przy niej.
- Owszem, stryjku. Znamy się dobrze z Ashem. Z Misty i Brockiem już nieco słabiej - odparła dziewczyna.
Moi przyjaciele spojrzeli na nią niezbyt miłym wzrokiem i prawdę mówiąc trudno im się było dziwić. W końcu już kiedyś, przez tę pannicę, mieliśmy wszyscy niezłe kłopoty, choć potem pomogła nam ona, a nawet ocaliła mi życie. Po tych wydarzeniach rzuciła ona pracę dla Domino i ukrywała się przed nią, nawet upozorowała swoją śmierć, aby jędza już na nią nie polowała. Potem widzieliśmy ją, gdy udawała kelnerkę w restauracji mojej mamy i pomogła nam bardzo w walce z kolejną intrygą organizacji Rocket. Nigdy jednak nie dowiedziałem się, dlaczego to zrobiła.
- To jest twój stryj? - zapytałem zdumiony, patrząc na mężczyznę.
- Oczywiście, że tak. To brat jest mojego ojca i mój ojciec chrzestny - wyjaśniła mi wesoło Scarlett - Obecnie mieszkam z nim i że tak powiem, prowadzę mu gospodarstwo.
- Wielkie mi gospodarstwo. Mały domek na przedmieściach Unovy - zaśmiał się mężczyzna - Ale pozwólcie, że się przedstawię. Jestem doktor Adalbert Johnson. Archeolog z zawodu i zamiłowania.
- Domyślam się - stwierdziła dowcipnie Misty - Miło mi pana poznać.
- Mnie również - dodał Brock - A więc pan jest stryjem Scarlett?
- Owszem, a wy jesteście jej przyjaciółmi, prawda?
- Eee... W sumie to tak - powiedziałem nieco zmieszany - Znamy się od dawna. Jestem Ash Ketchum.
- Ash Ketchum? - zapytał doktor - No, to teraz już wszystko rozumiem! Wybacz, ale nie wiedziałem, że to ty. Herbert Jones mówił jedynie, że wyśle tu swoich przyjaciół. Nie podawał ich nazwisk. Bardzo mi miło cię poznać, drogi chłopcze! Scarlett wiele mi o tobie opowiadała. Ciągle tylko „Ash to, Ash tamto“. Naprawdę bardzo wiele dobrego słyszałem na twój temat od mojej bratanicy.
- Poważnie? - zaśmiałem się lekko - Miło mi to słyszeć.
- Bardzo chciałem cię poznać - rzekł pan Johnson, ściskając mi dłoń - Zrobiłeś wiele dobrego dla Scarlett, która jest mi jak córka.
- A czy wie pan, czym się do niedawno zajmowała ta pańska „córcia“? - zapytała złośliwie Misty.
Brock skarcił ją lekko, ale archeolog nie uraził się jej słowami.
- Wiem o tym wszystkim i nie jestem z tego zadowolony. Ale to jest wina mojego brata. Gdyby lepiej dbał o swoją rodzinę niż tylko zajmował się tymi swoimi interesami, to z pewnością nie dopuściłby do takiej sytuacji.
- Ciekawa teoria - mruknęła moja rudowłosa przyjaciółka.
- Czy możemy oboje porozmawiać chwilę na osobności? - spytała mnie Scarlett.
Ponieważ nikt nie miał nic przeciwko temu, to poszedłem razem z dziewczyną i Pikachu powoli przed siebie. Nie oddalaliśmy się od obozu, ale w miarę możliwości odeszliśmy na bok, aby nikt nas nie słyszał.
- Dobrze, teraz możemy porozmawiać - rzekła Scarlett.
- Słucham więc - odparłem na to - Co chcesz mi powiedzieć?
- Uważam, że należy ci się kilka wyjaśnień, Ash.
- Pewnie masz rację.
- Mam i muszę wyjaśnić co i jak.
- Zatem co mi chcesz powiedzieć?
- Już mówię. Chciałam ci wyjaśnić, czemu tu jestem i dlaczego wtedy, po tej akcji z cyrkiem Bloosona zniknęłam tak nagle i jeszcze bez słowa wyjaśnienia. O ile oczywiście chcesz to wiedzieć, bo po tym, co zrobiłam nie mam prawa oczekiwać od ciebie czegokolwiek.
- Chcę to wiedzieć.
- A więc już ci mówię, Ash. Wtedy, gdy oddałam ci wynalazek mojego dziadka, to postanowiłam zniknąć z twojego życia na zawsze. Wiedziałam doskonale, że namieszałam w nim wystarczająco mocno. Nie chciałam tego więcej robić. Miałam nadzieję, iż nie skrzywdzę ani ciebie, ani Sereny. To dobra dziewczyna, a ty jesteś z bardzo nią szczęśliwy. Nie chciałam rozbijać waszego związku i postanowiłam zniknąć, ale niestety... W moich planach wystąpił mały problem. Zostałam złapana przez waszą znajomą, porucznik Jenny. Poznała mnie i chciała mnie aresztować, ale zmieniła zdanie. Uznała, że mogę się jej przydać. Ponieważ dzięki jakiemuś tam swojemu agentowi, którego nazywała Anonimem, dowiedziała się ona o akcji szykowanej przez Domino i wymierzonej przede wszystkim w ciebie, to kazała mi, żebym nad tobą czuwała. Obiecałam jej, że to zrobię i w przebraniu zatrudniłam się jako kelnerka w restauracji twojej mamy, a gdy nadszedł czas na działanie, to zawiadomiłam Jenny, a kiedy byłam już całkowicie pewna, że nic ci nie grozi, uciekłam. Twoja pani policjant była jednak czujniejsza niż myślałam i nie pozwoliła mi na to. Dopiero, kiedy zgodziłam się złożyć (anonimowo, rzecz jasna) niezbędne zeznania w tej sprawie, puściła mnie. Oficjalnie ja przecież nie żyję. Dzięki temu Domino nie próbuje więcej polować na mnie lub na moich bliskich.
- A polowała na nich? - spytałem przerażony.
- Jeszcze nie, ale mogłaby, gdyby wiedziała, że ja żyję. Wtedy znowu inny by cierpieli za moje grzechy, a tego nie chcę.
- Rozumiem. A więc obecnie ukrywasz się u swego stryja?
- Tak. Ukrywałam się u niego już wcześniej, kiedy Łowczyni J uznała, że zginęłam. Dzięki niemu mogłam tutaj zaznać nieco spokoju. Tak prawdę mówiąc tylko on, nie licząc mego dziadka, okazywał mi prawdziwą miłość. Gdy byłam dzieckiem, to moja mama nawet umiała pokazać mi, że mnie kocha. Potem jednak jej przeszło. Przestała to robić i byłam zdana na siebie. Nigdy nie zostałam trenerką Pokemonów. Nigdy też nie miałam nikogo sobie bliskiego. Byłam posyłana do bogatych szkół i innych takich, żeby się dobrze prezentować. Miałam być tylko dodatkiem do pięknej kariery moich rodziców. Urocza laleczka, która pasuje do ich wizerunku. Niestety... Chcąc zrobić im na złość nawiązałam kontakt z kilkoma osobami na uczelni, które były powiązane z Domino. Potem już łatwo trafiłam do półświatka i stałam się złodziejką.
- Wiem o tym. Mówiłaś mi kiedyś o tym wszystkim.
- Owszem, ale od tego to się zaczęło. Zrozum, Ash... Ja naprawdę nie jestem złą osobą. Miałam naprawdę nieprzyjemne życie. Myślisz sobie, że bogata panienka z dobrej, zamożnej rodziny to wszystko ma, ale tak nie jest. Ona nie ma często jednej rzeczy. Nie ma miłości. Ja jej nie miałam, nie licząc miłości dziadka i stryja oraz czasami okazywanej mi miłości przez moją matkę. Dziadka już nie mam... Rodzice z gazet łatwo się dowiedzieli o mej przeszłości i wyrzekli się mnie... Powiedzieli, że nie chcą mnie znać.
To mówiąc Scarlett zaczęła ronić łzy. Szybko podałem jej chusteczkę, którą dostałem od Sereny.
- Masz, wytrzyj łzy - powiedziałem smutno.
- Dziękuję ci, Ash - odparła kasztanowłosa, po czym zaczęła sobie lekko ocierać łzy.
- Czy twoi rodzice wiedzą, że żyjesz? - zapytałem.
- Nie... Nie wiedzą i lepiej niech już tak zostanie. Poza tobą, stryjem oraz kilkoma zaufanymi osobami nikt nie wie, że żyję. Niech tak zostanie, a przynajmniej do czasu, aż organizacja Rocket nie przestanie istnieć. Dopiero wtedy będę mogła już odetchnąć z ulgą, a póki co ukrywam się pod innym nazwiskiem niż Scarlett Johnson.
- Rozumiem. I tak sobie żyjesz ze stryjem na tym odludziu?
- Owszem. Nie jest tu tak źle. Przynajmniej mam trochę spokoju od wszystkich, a zwłaszcza od tego, co do ciebie... Co do ciebie... czuję.
Popatrzyłem na nią i pogłaskałem powoli jej policzek.
- Scarlett... Wiesz, że kocham Serenę, prawda?
- Wiem... I dlatego trzymam się od ciebie z daleka. Gdybym wiedziała, że przyjedziesz, to pewnie...
- Uciekłabyś?
- Może... A być może zostałabym, aby ci choć trochę pomóc? Sama nie wiem. Na pewno powinnam była o tym wiedzieć, ale nie wiedziałam. Tak czy inaczej za późno już, abym się wycofała. Poza mną i stryjem pan Jones nie ma nikogo do kompanii.
- Jak to, nie ma nikogo? - zdziwiłem się - Ja myślałem, że do takiej podróży bierze się całą ekipę poszukiwawczą.
- No i dobrze myślałeś - powiedziała Scarlett - Tak właśnie jest i tak się właśnie robi. Problem w tym, że pan Jones wynajął do pomocy miejscowych ludzi. Niestety, ledwie weszliśmy do tej przeklętej piramidy, a zaczęliśmy natrafiać na różne pułapki.
- Takie, jak w filmach przygodowych?
- Owszem, takie same.
- Ale chyba nikt nie zginął?
- Spokojnie, nikt nie zginął, ale kilku ludzi zostało rannych, a kiedy już wrócili do zdrowia, to zaraz się stąd wynieśli. Pozostali zaś poszli za ich przykładem. Została tylko nasza trójka. Pan Herbert Jones miał przyjechać i nam pomóc, ale niestety... Napadli go i pobili.
- Wiem i dlatego właśnie wysłał nas. Herbert boi się, że ktoś zechce powstrzymać go przed przyjechaniem tutaj.
- Ale po co?
Nie wiedziałem, czy mogę jej to powiedzieć, bo ostatecznie Madame Sybilla ostrzegała mnie, abym nie ufał temu, kto się ukrywa, choć wcale nie wygląda na ukrywającego się. A może to właśnie przed Scarlett ona mnie ostrzegała? Wolałem nie mówić jej zbyt wiele, w każdym razie jeszcze nie teraz.
- Trudno mi powiedzieć cokolwiek w tej sprawie, ale być może ktoś nie chce, aby Allan Jones znalazł ten skarb, a pomoc brata byłaby dla niego wręcz niezbędna.
- Rozumiem, choć to nieco dziwne.
- To wszystko jest dziwne, Scarlett. Dlatego tutaj przyjechałem. Muszę pomóc mojemu przyjacielowi.
- Pomożemy mu więc razem.
Uśmiechnąłem się do niej delikatnie, po czym powiedziałem:
- Dziękuję ci, Scarlett. Miło mi będzie mieć cię w swojej drużynie.
- Dla mnie również to będzie sama przyjemność.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym pożegnaliśmy się i ruszyliśmy do naszych przyjaciół, którzy właśnie rozmawiali ze sobą.
- To co? Ruszamy w drogę? - spytał Allan Jones.
- Oczywiście, że tak! - zawołałem wesoło.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, machając radośnie łapką.
Pamiętniki Sereny c.d:
Kiedy obudziłam się rano w moim pokoju poczułam, że to będzie dość groźny dzień, choć prawdę mówić nic tego nie zapowiadało, bo w końcu wszystko było w porządku. Piękny hotel, równie piękny pokój (niemalże apartament), słoneczny oraz uroczy dzień, śniadanie smakowite i w ogóle wszystko, co może tylko dziewczyna sobie może zażyczyć. Ale miałam w głębi serca przeczucie, że już niedługo dojdzie do czegoś złego. Nic tego nie zapowiadało, miałam w sercu niepokój.
- Ech... Widzisz, Sereno? Tak to jest, jak słuchasz tego, co mówi ten wariat, twój chłopak. Wszędzie widzisz spiski - próbowałam uspokoić sama siebie.
Mimo wszystko czułam się po prostu zaniepokojona. Obecność tego tajemniczego człowieka, który przedstawił się nam jako Rachett budziła we mnie lekki strach. Naprawdę nie wiedziałam, dlaczego tak jest, ale to było coraz gorsze, ten mój niepokój. Wiedziałam, że znam tego człowieka, że go gdzieś widziałam, ale gdzie i kim on był, tego za nic nie umiałam sobie w przypomnieć. To budziło we mnie przerażenie. Co będzie, jeśli on naprawdę jest groźnym człowiekiem i coś nam zrobi? A może wręcz przeciwnie, nic złego mi z jego strony nam nie grozi, zaś ja oskarżam go w myślach bez żadnej przyczyny? Chyba jednak nie do końca tak bez przyczyny, skoro Madame Sybilla mnie ostrzegała, ale przecież ona wcale nie ostrzegała mnie przed nim, tylko przed tym miejscem. Więc może z jego strony nic nam nie grozi, lecz ze strony kogoś innego? Tylko kogo i dlaczego?
- Czy wszystko w porządku? - zapytała mnie Dawn zaniepokojonym tonem.
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie i położyłam dłoń na jej dłoni.
- Nie, nic nie jest w porządku - odparłam smutno, lekko się przy tym uśmiechając - Dręczą mnie niepewność oraz obawy... Do tego głowa mnie boli i lekko brzuch, ale to z nerwów. Po prostu wariuję.
- To przez mojego brata, prawda?
- Nie... To przeze mnie. Nie powinnam tu była w ogóle przyjeżdżać ani was ciągnąć ze sobą. Mimo wszystko jednak czuję, że dobrze zrobiłam, bo być może to, co się tutaj stanie, może wpłynąć pozytywnie na nasze dalsze życie.
- Naprawdę w to wierzysz, Sereno?
- Nie wiem, Dawn. Nie wiem już, w co mam wierzyć. Chyba muszę po prostu odpocząć.
- Wobec tego odpoczywaj, ale nie sama. Jak już odpoczywać, to tylko w towarzystwie przyjaciółek.
Uśmiechnęłam się wesoło do Dawn i ścisnęłam mocno jej dłoń.
- Jesteś kochana. Dziękuję ci. Naprawdę ci dziękuję.
Nagle usłyszałam w głowie głos Asha, który właśnie mnie nawoływał. Wiedziałam doskonale, co to oznacza. Próbuje się on ze mną skontaktować za pomocą laleczek od Latias.
- Co się stało, Sereno? - spytała mnie moja przyjaciółka.
- Nic takiego, tylko Ash chce ze mną rozmawiać - odparłam.
- Aha... Kontaktuje się z tobą za pomocą laleczek?
- Tak. Porozmawiam z nim, a potem do was dołączę.
- Doskonale. Będziemy nad jeziorem.
Pomachałam jej wesoło ręką, po czym wyjęłam z plecaka laleczkę, dzięki czemu ujrzałam obraz mego ukochanego. Zaczęliśmy rozmawiać ze sobą na różne tematy. Zapewniłam go, że wszystko jest z nami w porządku i nic złego się nie stało. Jednak nie umiałam chyba ukryć swego niepokoju, ponieważ mój luby wpatrywał się we mnie uważnie, jakby chciał ze mnie wycisnąć prawdę na temat tego, co ukrywam. Na szczęście nie zrobił tego, zachowałam swoją tajemnicę dla siebie. To by dopiero było, gdyby tak Ash odkrył, że mam pewne niepokoje na temat tego miejsca i jego właściciela. Zaraz zacząłby mi tu wyskakiwać z tekstami typu „A nie mówiłem“ itd. Nie chciałam dawać mu tej satysfakcji. Dlatego też, kiedy próbował mnie jakoś podejść w rozmowie, abym mu powiedziała, co mi dolega, to siedziałam cicho lub też dawałam jakieś wymijające odpowiedzi. W końcu Ash chyba się zorientował, że nic nie będzie mógł ze mnie wydobyć, więc dał sobie spokój z wypytywaniem mnie. Dlatego też rozmawialiśmy dalej na o wiele spokojniejsze tematy niż moje głupkowate samopoczucie, a te tematy, to była przede wszystkim ta sprawa, którą obecnie Ash się zajmował wraz z Brockiem i Misty. Bardzo mnie ona zaintrygowała i chciałam wiedzieć o niej jak najwięcej, mój luby zaś nie ukrywał przede mną żadnego istotnego szczegółu Kiedy już oboje skończyliśmy rozmawiać, to życzyliśmy sobie nawzajem powodzenia, a następnie odłożyłam laleczkę do plecaka, po czym przebrałam się w bikini, nałożyłam na nie ubranie i wyszłam z uzdrowiska.
Poszłam nad jezioro, przy którym leżały na kocach moje przyjaciółki w strojach kąpielowych. Zrzuciłam ciuchy i położyłam się obok nich.
- Korzystajmy z ostatnich słonecznych dni - powiedziałam.
- Właśnie, zwłaszcza, że mamy takie luksusy za darmo - dodała Dawn, zakładając sobie na nos przeciwsłoneczne okulary.
- Nie ma to jak piękna pogoda, taka jak ta teraz - rzekła wesoło May - Szkoda tylko, że naszych chłopaków tutaj nie ma.
- Racja. Byłoby weselej - zaśmiałam się - Chociaż coś mi mówi, że Ash zaraz przyciągnąłby tutaj jakieś kłopoty.
- A wiesz, że to może być prawda? - zachichotała panna Hameron - To naprawdę bardzo prawdopodobny scenariusz. Ale nie bój się. Jest tu z nami jego siostra i ona to doskonale zrobi za niego.
- Co ty mi tu imputujesz?! - zawołała panna Seroni, patrząc na nią spod okularów przeciwsłonecznych.
- Niczego ci nie imputuję. Mówię tylko, jak jest. Ty i twój brat często ściągacie na mnie same nieszczęścia, a ja (nie wiedzieć czemu) wciąż mam dla was wielką słabość i uwielbiam mimo wszystko spędzać z wami czas.
- Nawet jeśli kończy się to dla ciebie niemiło? - spytała Dawn.
- Nawet wtedy - machnęła lekko ręką May - Bo przecież nie jest wcale tragicznie, prawda? Jakoś się żyje. Poza tym, chociaż może to głupie, ale na swój sposób przywykłam do niebezpiecznych przygód u waszego boku.
- Co nie zmienia faktu, że często na nie narzekasz.
- Owszem, ponieważ to, iż je lubię nie oznacza wcale, że nie mogę na nie sobie ponarzekać.
- He he he. Ciekawa filozofia.
- Nawet bardzo - zaśmiałam się wesoło.
Nagle podszedł do nas pan Rachett z uśmiechem na twarzy.
- Czy dobrze się panie bawią? - spytał uprzejmym tonem.
- Owszem, nawet bardzo - odpowiedziałam mu niepewnym głosem.
Nie wiedziałam bowiem, czego mogę się po nim spodziewać.
- To dobrze. Chciałem paniom przynieść taki nasz mały grafik zajęć, jakie dzisiejsze uzdrowisku paniom serwuje.
Po tych słowach podał nam kartkę z listą miejscowych atrakcji.
- Oczywiście nie muszą panie brać w tym wszystkim udziału, jednak ostatecznie to dla pań zdrowia, więc gdyby panie zechciały, to zapraszamy serdecznie. Na kartce są napisane numery pokojów, w których odbywają się zajęcia oraz godziny, w jakich to nastąpi. Życzę paniom miłego dnia.
Gdy już to wypowiedział, ukłonił się nam delikatnie i odszedł w swoją stronę. Zaś my spojrzałyśmy na listę, którą nam zostawił.
- Fitness, joga, jogging, kąpiele błotne - przeczytała May - No, nieźle. Naprawdę nieźle.
- Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek zaznamy takich atrakcji - rzekła wesoło Dawn.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał jej Piplup, siadając swojej trenerce na głowie i również uważnie wpatrując się w kartkę.
- Masz rację, Piplup - zachichotała moja przyjaciółka - Takie atrakcje są zwykle za drogie jak na naszą kieszeń, jednak skoro dają je za darmo, to korzystajmy z nich.
Chwilę później spojrzała ona na mnie i zobaczyła, że mam niepokój wyraźnie wymalowany na twarzy.
- Co się stało, Sereno?
- Sama nie wiem... To wszystko ciągle mnie dręczy.
- Co cię dręczy? - spytała May.
- No, wiecie... Ta przepowiednia Madame Sybilli i w ogóle. Czuję, że coś tu jest nie tak, tylko nie wiem, co takiego. Do tego ten cały czas nie daje mi spokoju twarz tego człowieka.
- Rachetta? - zapytała Dawn.
- Dokładnie tak - pokiwałam twierdząco głową - Wiem, że go gdzieś widziałam, a jego głos, mimo chrypki, wydaje mi się dziwnie znajomy.
- Wiesz... Może to głupie, ale ja także odnoszę takie wrażenie - rzekła moja najlepsza przyjaciółka - Jednak nic nie mamy na niego. Nie wiemy, co on knuje, jeśli w ogóle coś knuje.
- Znając naszą karmę na pewno knuje coś podłego przeciw nam, a my sami, na własne życzenie, weszliśmy mu prosto w łapy - mruknęła May - Ale przecież tego nie wiemy z całą pewnością. Nic jak na razie nie wskazuje na to, że coś nam tu grozi, a jeśli nawet, to przecież nie wiemy, czy z jego winy.
- Dokładnie tak - potwierdziła Dawn - Poza tym on jest jeden, a nas jest trójka. Nie da więc nam rady.
- Nie sądzę, aby on nie był na takie coś przygotowany - zauważyłam - Mimo wszystko jednak spróbujmy, w miarę naszych możliwości, mieć się przed nim na baczności.
- To z pewnością możemy zrobić - powiedziała May.
- Na pewno nie zaszkodzi - dodała moja przyszła szwagierka.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał wesoło Piplup.
Ponieważ nie mieliśmy lepszego planu działania, postanowiłyśmy więc zostać w uzdrowisku i wziąć udział w tych wszystkich jego atrakcjach, ale zarazem mieliśmy się wciąż na baczności. Cała nasza trójka (jeśli nie liczyć Piplupa, który prawie wcale nie wchodził do pokeballa) trzymała się razem i pilnowała siebie nawzajem na każdym kroku. Na całe szczęście Rachett był daleko od nas, więc nie było zagrożenia z jego strony, lecz mimo wszystko nie zmieniało to faktu, iż niepokój wciąż we mnie pozostawał. Co prawda nic nie wskazywało na to, że mogło nam coś grozić, jednak strzeżonego Pan Bóg strzeże, jak mówi przysłowie.
Po całym dniu pełnym atrakcji oferowanych w uzdrowisku byłyśmy wszystkie naprawdę bardzo zmęczone i ledwie trzymałyśmy się na nogach. W końcu poszłyśmy z trudem do swojego pokoju i padłyśmy tam na swoje łóżka, z trudem oddychając.
- To był naprawdę męczący dzień - powiedziałam wykończona.
- Nie narzekaj. Inni mają gorzej - dodała zadziornie May.
- Padam na twarz - jęknęła Dawn.
- Pip-lu-li! - ćwierkał Piplup, padając na łóżko obok swojej trenerki.
Uśmiechnęłam się wesoło do moich przyjaciółek.
- Musicie jednak przyznać, że naprawdę bardzo miło jest tutaj spędzać czas, prawda? - zapytałam.
- Owszem, miło - zgodziła się ze mną moja najlepsza przyjaciółka - Ale na dłuższą metę nie zniosłabym takiego życia.
- Ja również - dodała May - Dlatego też lepiej w coś takiego bawić się jedynie od czasu do czasu.
- Zgadzam się - powiedziała Dawn, z trudem oddychając - Nie można przeginać. Nie wiem, czy jutro wezmę udział w jakichkolwiek atrakcjach.
- Ja być może wezmę, ale na pewno daruję sobie te bardzo męczące - stwierdziłam, z trudem wypuszczając słowa z ust - A przy okazji... Podobno błoto dobrze robi na cerę.
- Coś o tym słyszałam - wydyszała panna Hameron - Wiecie co? To ja już wiem, dlaczego dzieciaki bawiące się w błocie wyglądają tak zdrowo.
- Ha ha ha! Ale zabawne - jęknęłam - Przesada we wszystkich jest zła.
- Ciekawe, co też słychać u naszych chłopców? - spytała panna Seroni.
- Tak, to dobre pytanie - powiedziałam - Jak nieco odsapnę, to spróbuję pogadać z Ashem. Opowiem mu o atrakcjach, jakich tutaj doznaję. Ciekawi mnie, czy też się tak dobrze bawi, jak my.
- Na pewno jeszcze lepiej, o ile go znam - zaśmiała się jego siostra - Piramida pełna pułapek, zamazanych przez czas hieroglifów i wyschniętych na wiór truposzy. To po prostu raj na ziemi.
- Właśnie! Jedna wielka parada atrakcji - dodała May.
Obie stroiły sobie żarty, aby mnie rozbawić. Muszę przyznać, że udało im się to, bo zachichotałam delikatnie, po czym powoli wstałam ze swego łóżka, podeszłam do mego plecaka i zaczęłam szukać w nim mojej laleczki. Niestety nigdzie jej nie było. Przerażona zaraz powiedziałam o tym moim przyjaciółkom. Obie również zaniepokoiła cała ta sytuacja.
- Poszukaj dobrze. Być może wpadła ci do jakieś bocznej przegródki? - zasugerowała May.
Niestety, choć wywróciłam swój plecak do góry nogami, to laleczkami tam nie znalazłam.
- Niedobrze - rzekłam załamanym głosem - Bez niej nie skontaktuję się z Ashem.
- Ale gdzie ona ci zginęła? - zapytała Dawn.
- Pip-lu-li? - zaćwierkał pytająco Piplup.
- Nie wiem... Plecak był tutaj cały czas. Nie brałam go ze sobą. Ktoś musiał tu wejść i zabrać ją.
- Ale jak? Przecież klucz do pokoju mamy tylko my! - zawołała May.
- No i jeszcze dyrektor tego przybytku - zauważyłam - Ten cały Rachett od początku wydawał mi się podejrzany.
- Nie wiemy, czy to on - stwierdziła panna Hameron - A poza tym niby po co miałby to robić? Po co miałby kraść ci tę lalkę? Czyżby wiedział o jej mocy?
- Mógł podsłuchiwać moja rozmowę z Ashem, ale... Przecież nawet, gdyby podsłuchiwał rozmowę lub obserwował mnie po cichu, to co by on zobaczył? Że gadam sama do siebie, ściskając lalkę w dłoniach, bo przecież tylko ja widzę i słyszę Asha, gdy ściskam ten artefakt.
- Wobec tego ktoś zna moc tej laleczki, dlatego ci ją zabrał - zauważyła May poważnym tonem - Tylko kto to zrobił? I dlaczego?
- To jasne! Chce nas odciąć od kontaktu z Ashem! - stwierdziła Dawn, tupiąc ze złości nogą o podłogę - Mój brat zaś siedzi na jakimś pustkowiu i tylko ta lalka była naszym kontaktem z nim. Bez niej nie zdołamy się z nim porozumieć. Chyba wyraźnie im o to chodzi.
- Ale komu? - spytałam - Rachettowi? Tylko niby po co? Kim on tak naprawdę jest i czego od nas chce?
- Nie wiem, ale chyba właśnie mamy dowód na to, że coś nam tu grozi - powiedziała May.
- No, to co robimy? - zapytałam.
- Najlepiej będzie udawać, że wszystko jest w porządku - rzekła Dawn - W miarę naszych możliwości spróbujemy teraz zadzwonić do naszych chłopaków. Są oni w Alabastii, więc powinniśmy łatwo skontaktować się z nimi.
- I co dalej? - spytała May.
- Powiemy im, co się dzieje i niech Max sprawdzi tego Rachetta. Być może taki ktoś w ogóle istnieje.
- Właśnie! - zgodziłam się z Dawn - Jeśli zaś nie istnieje, to oznacza, że nie jest tym, za kogo się podaje. A skoro tak, to wyraźnie oznacza, iż coś kombinuje. Tylko co i dlaczego?
Nie znałyśmy odpowiedzi na to pytanie, ale wiedziałyśmy, że długo oczekiwane przez nas niebezpieczeństwo właśnie nadeszło.
C.D.N.
Robi się coraz ciekawiej... Wróciłam tu po krótkiej przerwie i widzę, że w sam raz na dobrą akcję. :)
OdpowiedzUsuńAsh i spółka wyruszają w podróż, by wspomóc Allana Jonesa w jego wyprawie. Niestety, bez Maren, która decyduje się zostać z Herbertem w szpitalu. W międzyczasie Ash kontaktuje się z Sereną, by upewnić się, że wszystko w porządku, w międzyczasie nagle przychodzi do niego madame Sybilla, która jak zwykle mówiąc zagadkami ostrzega go przed nadchodzącymi niebezpieczeństwami. :)
Ash i spółka lecą na Charizardzie i Pidgeotcie do zielonej piramidy, gdzie z początku napotykają dziwnych ludzi prowadzących równie tajemniczą rozmowę. Jej tematem jest ewidentnie piramida. Coś mi się widzi, że ci ludzie jeszcze namieszają. :)
Po tym dziwnym spotkaniu natykają się na Allana Jonesa, który prowadzi ich do obozu. Spotykają tam Scarlett, czyli osobę, której Ash bynajmniej nie spodziewał się tam zobaczyć, wszak oficjalnie dziewczyna jest uznana za zmarłą, by Łowczyni J jej nie ścigała. Między nią a Ashem dochodzi do szczerej rozmowy, w czasie której wyjaśniają sobie wszelkie wątpliwości. :)
W tym samym czasie Serena, May i Dawn przebywają już w uzdrowisku. Korzystają aktywnie z atrakcji i oczywiście zaczepia ich Rachett, który oferuje im różne aktywności na terenie ośrodka, z których dziewczyny ochoczo korzystają. Sereny jednak wciąż nie opuszczają wątpliwości co do dyrektora ośrodka, mimo tego jednak decyduje się kontynuować pobyt.
Zrelaksowane dziewczyny wracają do pokoju po zabiegach. Serena chce skontaktować się z Ashem poprzez laleczkę od Latias, ale nigdzie nie może jej znaleźć. Klucze od pokoju miały jedynie dziewczyny oraz Rachett, co rzuca podejrzenia od razu na niego. Coś mi się wydaje, że niebezpieczeństwo, przed którym ostrzegała Serenę madame Sybilla, dopiero się zaczyna... :) Będzie ciekawie. :)
Ogólna ocena: 10000000000000000000000000/10 :)