Opowieść wigilijna Clemonta cz. II
Opowiadanie Maggie Ravenshop:
Pod koniec XIX wieku w regionie Kanto miało miejsce wydarzenie, o którym praktycznie nikt się nie dowiedział poza jedną osobą, która przez owo wydarzenie już na zawsze została odmieniona na lepsze. Opowieść ta pozostałaby za pewne tajemnicą do końca tego świata, gdyby nie pewien tajemniczy człowiek, który mi ją opowiedział. Nie mam pojęcia, skąd on ją znał i nie wiem też, czy w ogóle miała ona miejsce naprawdę. Faktem jest jednak to, że nigdy tego człowieka już nie spotkałam, ale nigdy go już nie zapomnę, podobnie jak i tej opowieści, którą chcę się teraz podzielić z wami wszystkimi.
W dalekiej Alabastii pod koniec XIX stulecia żył pewien człowiek. Nazywał się on Ash Scrooge. Miał on czterdzieści pięć lat i był osobnikiem czarnowłosym, o brązowych oczach, niewielkim nosie oraz gładko ogolonej twarzy lekko tylko ozdobionej przez bokobrody. Byłby całkiem przystojny, gdyby nie to, że na jego twarzy zawsze malował się ponury smutek, a prócz tego gniew. Gniew na cały otaczający go świat.
- Świat jest pełen głupców - zwykł mawiać Ash.
Muszę tu wyjaśnić, że głupcami nazywał on wszystkich ludzi, którzy w żadnym razie nie przypominali jego. A jaki był dokładnie Ash Scrooge? Już mówię. Był on kupcem i prowadził swój mały sklep galanteryjny, w którym oprócz sprzedawania produktów, jakie to zwykle się sprzedaje w takich oto miejscach, to prowadził on również interesy ze swoimi znajomymi, innymi kupcami. Niby nic złego, jednak jego sklep był rzadko odwiedzany przez ludzi z pewnego bardzo poważnego powodu, którym był charakter Asha Scrooge’a. Gdybym chciała powiedzieć, że był on wielkim skąpcem, to nie oddałabym w pełni całości jego osobowości. Ten człowiek nie tylko należał do tego grona skąpców, z których to wyśmiewał się słynny Molier, ale był też człowiekiem po prostu pozbawionym wszelkiego ciepła w sercu. Nie umiał kochać i nie umiał też nikomu współczuć, a przynajmniej tak o nim mówiono. Sam zaś Ash Scrooge opowiadał o sobie, że jest człowiekiem praktycznym, człowiekiem interesu, a w nich nie ma sentymentów.
- Świat mnie nie rozpieszczał, więc i ja nie zamierzam nigdy nikogo rozpieszczać - powiedział do jednego ze swoich znajomych z giełdy - Moim zdaniem nasza planeta jest i tak zanadto litościwa dla tych wszystkich darmozjadów, którzy żyją na nasz koszt. Tak, właśnie na nasz koszt! Bo czy wiesz może, z czego płaci się zasiłki dla bezrobotnych? Z czego utrzymuje więzienia czy przytułki? Powiem ci, kolego! Z podatków takich ludzi ciężko pracujących jak my! To my utrzymujemy tę całą czeredę darmozjadów, którzy wałęsają się po ulicach i proszą nas o datki zamiast ciężko pracować na swoje utrzymanie. Powiedz mi, czy to mało jest pracy na tym świecie? Każda z tych osób, które ośmielają się skamleć o datek na ulicy mogłaby spokojnie pracować, ale nie! Te parszywe kanalie wolą żebrać aniżeli iść do pracy. Więc chyba sam rozumiesz, że ja nie zamierzam w żadnym razie ich utrzymywać.
Jego rozmówca nic nie powiedział w tej sprawie, gdyż tak naprawdę wcale nie podzielał zdania Asha Scrooge’a, ale wolał się on nie odzywać, bo co by mu z tego przyszło? Zdania tego człowieka i tak by nie zmienił, a przez to mógłby narazić się na utratę interesów ze Scroogem, które przecież były zawsze skrupulatnie prowadzone i przynosiły zysk dla każdej ze stron. Prawdą było bowiem to, że bohater naszej historii był oschły i surowy dla wszystkich, łącznie z samym sobą, ale też niezwykle skrupulatny i bardzo rozsądny. Umiał prowadzić swoje interesy w taki sposób, aby jedną monetę zamienić na dziesięć albo nawet i sto. Kupcy zatem chętnie robili z nim interesy, chociaż czuli do niego niechęć z powodu tego, jak się zachowywał. Obnosił się ze swoim oszczędzaniem pieniędzy na tzw. bardzo niepewne czasy, które już nadchodziły tak od chyba dwudziestu lat, ale jakoś nigdy nie nadeszły. Prócz tego Scrooge czuł wielką pogardę do całego świata, a zwłaszcza do tych, którzy nie byli w najmniejszym nawet stopniu podobni do niego, z czym się bynajmniej nie krył. Dlatego był wielkim samotnikiem. Poza jego wiernym Pokemonem Pikachu, którego to otrzymał niegdyś w prezencie od drogiej mu osoby, nikt nie był mu bliski. Elektryczny gryzoń wszak był z charakteru niezwykle podobny do swego opiekuna - mrukliwy oraz ponury, jednak tak naprawdę w jego sercu znajdowało się więcej ciepła aniżeli w całym ciele Scrooge’a, choć to serce było mocno zgaszone przez przebywanie w towarzystwie swego opiekuna.
Tak czy siak, nikt z ludzi z otoczenia Asha Scrooge’a nie podzielał w najmniejszym nawet stopniu jego poglądów na świat. Pomimo tego był on zapraszany na liczne przyjęcia i zabawy, na których praktycznie nigdy nie bywał poza tymi, na których mógł ubić jakiś dobry interes. W przypadku zaś, gdy nie mógł takiego interesu ubić, wtedy nie chodził na zabawy, gdyż to było dla niego zwykłe marnowanie czasu, zaś Scrooge nigdy nie lubił niczego marnować.
Swego czasu żył na tym świecie człowiek, który był niezwykle bliski Scrooge’owi. Nazywał się on Gary Marley i też był kupcem galanteryjnym i nie myliłby się ten, kto by powiedział, iż jest on ulepiony z tej samej gliny, co Scrooge. On również zamknął się na świat, też oszczędzał pieniądze i poświęcał się tylko i wyłącznie robieniu interesów. Był o wiele starszy niż Ash, a jednak pokochał chłopca jak brata, o ile oczywiście to uczucie było mu znane, co było mało możliwe, jednak tak prawdę mówiąc, Gary Marley zawsze zachowywał się fair wobec swojego młodego przyjaciela, nigdy go nie oszukał, nigdy też nie oszczędzał na nim i na jego potrzebach, choć na swoich oszczędzał, ile tylko mógł. Tego też nauczył Scrooge’a powtarzając mu często, aby ten zbierał pieniądze i odkładać je na niepewną przyszłość.
- Nigdy nie masz pewności, co się może stać, Ash. Pamiętaj o tym, że zawsze mogą nadejść gorsze czasy, a wtedy pieniądze będą ci potrzebne. Dlatego nie postępuj wzorem innych idiotów i oszczędzaj tak pieniądze, jak tylko to będzie możliwe. Kiedyś w przyszłości będziesz sam sobie za to dziękował.
Tak właśnie Marley mówił do Asha Scrooge’a, a ten chłonął jego słowa niczym gąbka wodę, przyjmując je wszystkie za pewnik. Kiedy więc Gary zmarł, to Ash jako jego jedyny spadkobierca postanowił sprawić, że pamięć o Marleyu przetrwa wieki. Dlatego właśnie postępował on zawsze zgodnie z zaleceniami swojego dawnego wspólnika i oszczędzał na wszystkim, łącznie z sobą samym. Mieszkał w dość starej kamienicy w pięknym mieszkaniu, które wszak było bardzo skąpo umeblowane, ponieważ poza kominkiem, łóżkiem, fotelem, paroma krzesłami, kilkoma naczyniami kuchennymi oraz różnymi drobiazgami nie było tam niczego, co zazwyczaj znajduje się w porządnym mieszkaniu. Również posiłki Ash nie jadł zbyt obfite, przez co był bardzo chudy. Złośliwi mówili nawet, że gdyby nie jego ciężkie palto, jakie nosił zimą, to by już dawno wiatr porwał go ze sobą.
Scrooge prowadził dość monotonny tryb życia, czego jednak nawet nie zauważył. Codziennie rano wstawał, zjadał śniadanie razem z Pikachu, po czym ubierał się, szedł do swojego sklepu, otwierał go, potem zasiadał przy swoich księgach rachunkowych i sprawdzał je bardzo dokładnie, aby mieć pewność, że jego pracownik nie dokonuje w nich malwersacji. Jego Pikachu zaś zasiadał zwykle na biurku, przy którym to pracował Clemont Cratchit, buchalter naszego bohatera i zarazem również jedyny pracownik sklepu galanteryjnego „Gary Marley i Ash Scrooge“. Pikachu siadał zwykle na tym miejscu, aby mieć oko na owego człowieka. Miał pilnować, żeby ten się nie obijał i zarabiał uczciwie pensję, którą jego pracodawca płacił mu regularnie każdego pierwszego. Sam sklep przynosił niezłe dochody, bo chociaż ludzie nie przychodzili do niego tak często, jak do innych sklepów galanteryjnych, czego powodem była odpychająca powierzchowność Scrooge’a, to jednak zawsze były tam produkty najwyższej jakości, a to zawsze przyciągało ludzi nienawidzących tandety. Prócz tego Scrooge prowadził interesy na giełdzie i był członkiem kupieckiej spółki handlowej regionu Kanto, dlatego zawsze miał dość pieniędzy na swoje podstawowe potrzeby, a także płacenie pensji swojemu buchalterowi, o którym warto teraz powiedzieć kilka słów.
Clemont Cratchit był człowiekiem dość wysokim, szczupłym, o blond włosach i niebieskich oczach, jak również o niewielkim, kształtnym nosie, na których spoczywały okulary, bez których biedak prawie nic nie widział. Jego szkła, niestety nie były już pierwszej młodości, gdyż ramki popękały w nich i to znacznie i w każdej chwili groziło im zniszczenie. Biedny Clemont nie zarabiał jednak dość pieniędzy, aby kupić sobie nowe, a poza tym chciał oszczędzić dość pieniędzy, aby móc utrzymać swoją żonę i dzieci, dlatego jako człowiek niezwykle altruistyczny pod każdym względem nie chciał nic brać dla siebie, ale dla innych, a że rodzinę swoją kochał ponad wszystko, to nie mógłby im odmówić podstawowych potrzeb, aby sobie móc zafundować okulary. Z tego też powodu poowijał on nicią ramki swoich okularów oraz posklejał je klejem najmocniej, jak to tylko było możliwe, dzięki czemu mógł wykonywać swój zawód.
Niestety, praca ta nie była wcale przyjemna, choć Cratchit ją lubił, lecz największą dla niego przykrością było to, że w sklepie było zwykle zimno, a choć posiadał on kominek, to jego pryncypał nie pozwalał rozpalać w nim porządnego ognia.
- Takie ciepło kosztuje, panie Cratchit, a mnie wcale nie stać na to, aby wydawać pieniądze na zbyteczną ilość węgla - powiedział pewnego razu kupiec do swojego pracownika.
- Ale w tym sklepie jest straszny ziąb - zauważył buchalter, lekko przy tym chuchając w swoje dłonie.
- To pracuj pan szybciej, a ręce nie będą panu marznąć - mruknął na to Scrooge, dla którego sprawa była już zakończona.
Między Bogiem a prawdą Ash musiał jednak powiedzieć sam sobie, że jemu również jest nieco chłodno, ale wciąż zbyt dobrze pamiętał o naukach, jakimi go raczył jego dawny wspólnik i zamierzał się do nich stosować bardzo wiernie, nawet jeżeli miałoby mu być przez to nieco chłodniej.
Tak czy siak Ash Scrooge siedział sobie spokojnie tego dnia w swoim sklepie, sprawdzając księgi rachunkowe oraz inne ważne, kupieckie papiery, gdy nagle ktoś wszedł do środka. Nasz bohater powoli podniósł głowę znad dokumentów, aby sprawdzić, kim jest gość i dość szybko się przekonał. Był to wesoły, uśmiechnięty młodzieniec o czarnych włosach i jasnych oczach, ubrany w niebieskie palto i cylinder, strząsający z siebie płatki śniegu.
- Ech, mróz, mróz i jeszcze raz mróz! - zawołał bardzo wesoło, patrząc na buchaltera swą czerwoną od zimna twarzą - Dzień dobry, panie Cratchit! Miło mi pana znowu widzieć!
- Dzień dobry, panie Sketchit - odparł na Clemont, kłaniając się nisko młodemu człowiekowi.
Ten uśmiechnął się do niego wesoło, po czym poszedł do kąta sklepu, w którym przy swoim biurku siedział Ash Scrooge.
- Wesołych Świąt, wujaszku! - zawołał radośnie - Miło mi cię znowu widzieć!
Ash popatrzył na niego ponuro znad biurka, po czym wrócił do pisania i zachowywał się tak, jakby młodzieńca wcale tu nie było. Inny człowiek z pewnością obraziłby się za takie traktowanie jego osoby, lecz nie Tracey Sketchit, siostrzeniec Asha Scrooge’a. Uznał on bowiem, że należy jeszcze raz powitać marudnego krewnego i zawołał:
- Wesołych Świąt, wujaszku!
Ash popatrzył na niego groźnie, po czym trzasnął mocno księgą o swe biurko i zawołał:
- A co w nich takiego wesołego?!
Następnie zerwał się z miejsca i podszedł do siostrzeńca, mówiąc:
- Wiesz, co to jest Boże Narodzenie? To jest zwyczajny dzień pracy, a każdy, kto uważa inaczej, to tylko leniwy osioł! Jednym słowem, te twoje święta to bzdura!
Tracey nie przejął się tym, ponieważ zachichotał lekko i zapytał:
- Chcesz mi powiedzieć, że Boże Narodzenie to bzdura? O nie! Z całą pewnością nie chcesz mi tego powiedzieć, wujku.
- A właśnie, że chcę to powiedzieć - warknął na niego wuj - Niby jakie masz powody, aby być wesołym?! Jesteś przecież biedny!
- A ty jakie masz powody, żeby być ponurym? Jesteś przecież bogaty - odgryzł mu się dowcipnie Tracey.
Ash nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć, dlatego ponownie rzucił ponuro: „Bzdury“, po czym zasiadł do swojego biurka i starał się ignorować siostrzeńca. Ten jednak nie pozwolił mu na to.
- Wujaszku złoty... Niby dlaczego uważasz święta za bzdury?
- A niby czemu mam uważać inaczej? - spojrzał na niego groźnie Ash - Przecież to jest tylko jeszcze jeden dzień w twoim głupim życiu, w którym przekonujesz się, że jesteś o rok starszy i ani trochę bogatszy, kiedy musisz płacić rachunki i opłacić prezenty dla swoich bliskich. Prezenty, które i tak bierzesz u mnie na kredyt, bo rzadko cię na nie stać. I ty mi jeszcze bredzisz o wesołych świętach? Według mnie każdy idiota, który wygaduje podobne głupoty powinien zostać przebity gałązką ostrokrzewu, a potem ugotowany w świątecznym puddingu i pochowany bardzo daleko za miastem, pomiędzy podobnymi sobie idiotami.
Tracey śmiał się wesoło, słysząc słowa Scrooge’a. Widocznie musiały go bardzo rozbawić.
- Ależ wuju...
- Mój drogi siostrzeńcze! - zawołał Ash - Obchodź sobie swoje święta po swojemu, a mnie daj je obchodzić po mojemu.
- Ależ wujaszku... Ty ich wcale nie obchodzisz.
- I pozwól, żeby tak zostało - uciął temat Scrooge.
Jego siostrzeniec nie zamierzał jednak poprzestać na tym.
- Wujaszku... Ja oczywiście rozumiem, że możesz mieć powody, żeby tak uważać. Pozwól sobie jednak powiedzieć, iż święta Bożego Narodzenia to jest naprawdę wyjątkowy dzień w roku. To jest dzień, w którym zawsze przypominamy sobie o innych, a nie myślimy tylko o sobie. To dzień, kiedy nawet śnieg przestaje być nam nieprzyjemny, kiedy świat staje się weselszy, a wszystko, co na nim żyje przypomina nam, że jesteśmy ludźmi, którzy mają serca nie tylko po to, aby im pompowały krew do żył, ale także po to, aby okazywał innym miłosierdzie. Dlatego też mówię o nich tak wesoło, bo są wyjątkowe. Nie ma drugiego takiego dnia przez cały rok.
Clemont Cratchit zaklaskał radośnie w dłonie, słysząc tę wypowiedź. Ash popatrzył wówczas na niego bardzo groźnie, zaś jego buchalter szybko przestał okazywać swoją radość i zamiast tego zaczął trzeć sobie zmarznięte ręce. Pikachu, siedzący obok niego, zapiszczał groźnie na znak, że porazi go prądem, jeśli będzie się obijał.
- Mówiłeś coś, Cratchit? - spytał groźnie Ash.
- Nie, proszę pana - odpowiedział mu pokornym głosem pracownik.
- Uważaj, bo święta przestaną być dla ciebie wesołe, kiedy stracisz u mnie pracę! - warknął Scrooge, grożąc palcem Cratchitowi.
Tracey posmutniał, słysząc słowa wuja.
- Nie złość się na niego. To moja wina - powiedział.
- Drogi chłopcze... Zawołany mówca z ciebie - rzekł z ironią Scrooge - Dziw mnie bierze, że nie zasiadasz dotąd w parlamencie albo w sądzie, gdyż umiesz bronić swoich poglądów jak najlepszy adwokat lub też polityk. Sam w sumie nie wiem, który z nich jest gorszym pasożytem i złodziejem.
Sketchit zachichotał, gdyż na temat wyżej wspomnianych panów miał dokładnie takie samo zdanie, co jego wuj, chociaż rzadko też się do tego przyznawał, ponieważ nie lubił źle mówić o ludziach. Wręcz przeciwnie - gdy Scrooge widział w nich tylko to, co złe, Tracey widział w nich zwykle tylko to, co dobre, chociaż jeżeli chodzi o adwokatów i polityków, to obie kategorie ludzi były dla niego wyjątkiem potwierdzającym regułę.
- Tak czy inaczej, mój wujaszku, chciałem cię serdecznie zaprosić na świąteczny obiad - powiedział po chwili Tracey - Melody bardzo chce cię poznać. Przyjdziesz więc?
Ash popatrzył na niego spode łba i uśmiechając ironicznie, zapytał:
- Zakładam, że będzie tam jakieś pieczyste w sosie orzechowym.
- Tak - potwierdził młodzieniec.
- I pudding, budyń oraz placek?
- Tak, dokładnie.
- I pewnie jeszcze kandyzowane owoce i ciasteczka?
- Oj, tak. Przyjdziesz?
- POSTRADAŁEŚ ROZUM?! - wrzasnął nagle na niego wuj - Przecież dobrze wiesz, że ja nigdy tego nie jadam! Od takich frykasów mogę tylko dostać rozstroju żołądka! No... Chyba, że chcesz mnie szybko wyprawić na tamten świat i w wieku zaledwie dwudziestu lat zostać właścicielem tego oto interesu jako mój jedyny spadkobierca!
- Wuju, to nie tak...
- A jak?! Zresztą to nieważne. Prędzej cię chyba piorun trafi niż mnie tam zobaczysz.
- A niby dlaczego?
- A dlaczego się ożeniłeś?
- Bo się zakochałem.
- Phi! Zakochałeś się! To jeszcze większa bzdura niż te twoje nic nie warte święta!
Tracey popatrzył na wuja zdumiony.
- Wujaszku... Co ty masz do mojej żony? Pragnę ci przypomnieć, że nie przychodziłeś do mnie wtedy, gdy byłem kawalerem i żył mój drogi ojciec. Czemu więc teraz podajesz moje małżeństwo za powód swojej niechęci do tego, aby mnie odwiedzić?
Wuj nic mu nie odpowiedział, a on mówił dalej:
- Nie żądam od ciebie niczego, nawet twojego majątku nie chcę. Jak dla mnie, to jesteś bardziej jego niewolnikiem niż panem. Chcę tylko okazać ci trochę swojej miłości. Kocham cię jak ojca. Nigdy nie zapomniałem, że się mną zaopiekowałeś po śmierci mojego taty. Dałeś mi też pieniądze na studia, abym został kimś. To dzięki tobie mam porządny zawód.
- Tak... Masz, ale nie miałeś ambicji, aby kontynuować naukę i dostać jeszcze lepszy zawód - warknął Scrooge.
- Dobrze mi się pracuje w moim biurze, choć nie zarabiam tam tyle, ile ty na swoich interesach - odparł Sketchit - Tak czy inaczej wiesz dobrze, dlaczego nie chciałem się dalej kształcić.
- Bo musiałbyś wyjechać za granicę, a nie chciałeś tego, bo ta pannica zawróciła ci w głowie.
- Moja żona rzeczywiście to zrobiła, ale ona mnie kocha, a ja kocham ją. Jesteśmy szczęśliwi, choć nie bogaci.
- Bzdury!
- Święta to bzdury, miłość to bzdury. To, co nie jest dla ciebie bzdurą, wuju?
- To nią nie jest!
Po tych słowach Scrooge pokazał młodzieńcowi monetę.
- To jest jedyna rzecz, która na tym świecie ma jakiś sens i zapewnia człowiekowi byt!
- Ale za jaką cenę, wuju? Za cenę wyrzeczenia się miłości?
- I co niby masz z tej miłości?
- Jestem dzięki niej szczęśliwy.
- Jesteś głupi!
- Mówisz tak, jakbyś sam nigdy nie był zakochany. No, przyznaj się. Nigdy nikogo nie kochałeś?
Ash wyraźnie posmutniał, kiedy usłyszał to pytanie i przez chwilę nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Tymczasem jego rozmówca ciągnął dalej:
- Na pewno kiedyś kogoś kochałeś. Mama opowiadała mi, że była taka jedna dziewczyna, która to...
- MILCZ!
Scrooge uderzył pięścią w biuro, przewracając tym samym kałamarz i wylewając z niego niechcący atrament.
- Ani słowa więcej! Nie waż mi się nawet wspominać imienia tej podłej dziewczyny! Ani też swojej matki, która by żyła do dzisiaj, gdyby nie...
Zamilkł w pół słowa. Chciał już powiedzieć młodzieńcowi, dlaczego tak bardzo go nienawidzi i dlaczego za każdym razem, gdy go musi oglądać, jego serce przepełnia ból oraz wściekłość połączona z rozpaczą, jednak nie zdobył się na to. Najwyraźniej resztki przyzwoitości, jakie w nim pozostały, nie pozwoliły mu tego zrobić.
- Tracey... Bądź teraz uprzejmy opuścić mój sklep i więcej tutaj już nie przychodzić. Nie życzę sobie oglądać ciebie i twojej żony ani dziś, ani jutro, ani nigdy!
Młodzieniec wyraźnie posmutniał, gdy usłyszał te słowa, jednak mimo wszystko uśmiechnął się delikatnie i rzekł:
- W porządku, wuju. Rozumiem... Nie chcesz mnie dzisiaj widzieć, ale być może jeszcze kiedyś zmienisz zdanie. A jeżeli już to zrobisz, to wiesz dobrze, gdzie ja mieszkam. Wiesz także, że zawsze jesteś tam bardzo mile widziany. Do widzenia zatem, wujaszku.
- Żegnam cię.
- I życzę ci Wesołych Świąt.
- Żegnam cię!
- I jeszcze Szczęśliwego Nowego Roku.
- ŻEGNAM CIĘ! - wrzasnął Ash, robiąc się cały czerwony na twarzy.
Tracey, nic sobie nie robiąc z tego krzyku, poszedł powoli do wyjścia, przedtem jednak złożył jeszcze buchalterowi i Pikachu te same życzenia, a następnie wyszedł.
- Głupiec - mruknął Ash Scrooge, powoli ścierając resztki atramentu z biurka - A ten przy wejściu do sklepu jeszcze głupszy. Ma żonę i czwórkę dzieci na utrzymaniu, nie zarabia milionów, a plecie o wesołych świętach. Że też ziemia nie pochłonie takich idiotów. Skończę przez nich w domu bez klamek!
Następnie Scrooge napełnił swój kałamarz nowym atramentem i zabrał się do zapisania w księdze dochodów nowych zapisków na temat interesów, jakie ostatnio prowadził. Nie dane mu było jednak zbyt długo tego robić, ponieważ nagle do pokoju weszło dwóch ubranych elegancko mężczyzn.
- Czy to firma „Gary Marley i Ash Scrooge“? - zapytał jeden z nich.
- W rzeczy samej, proszę panów - odpowiedział mu buchalter.
Mężczyźni spojrzeli na niego przyjaźnie i uśmiechnęli się delikatnie.
- Czy można mówić z właścicielem? - spytał drugi nieznajomy.
- To ja jestem właścicielem. O co chodzi? - odpowiedział pytaniem na pytanie Ash, wstając od biurka i podchodząc bliżej.
Obaj panowie ukłonili mu się delikatnie, a jeden z nich rzekł:
- Jestem Josh Ketchum, a to mój przyjaciel, Steven Meyer. Czy mamy przyjemność mówić z panem Scroogem, czy panem Marleyem?
- Jestem Scrooge. Pan Marley nie żyje od siedmiu lat...
Po tych słowach Ash zamyślił się przez chwilę.
- Prawdę mówiąc, to tej nocy minie dokładnie siedem lat od chwili jego śmierci. Zmarł bowiem w Boże Narodzenie.
Obaj mężczyźni zasmucili się, słysząc te słowa.
- Bardzo nam przykro, proszę pana. Z pewnością bardzo panu brakuje jego obecności - rzekł jeden z nich.
Scrooge machnął na to lekceważąco ręką.
- To bez znaczenia. Z czym panowie przychodzą? Jeżeli coś kupić, to sklep jest do dyspozycji. Mój buchalter zaraz panów obsłuży.
- Nie przyszliśmy tutaj kupować - rzekł drugi mężczyzna - Jesteśmy z fundacji charytatywnej.
- Przepraszam, z czego? - spytał Ash.
- Z fundacji charytatywnej, proszę pana - wyjaśnił drugi z panów o nazwisku Meyer, podając Scrooge’owi małą broszurkę - Tutaj wszystko jest napisane.
Nasz bohater udał, że na nią zerka, po czym spytał:
- Możecie panowie powiedzieć, co was tutaj sprowadza?
- Oczywiście - uśmiechnął się pan Ketchum - Otóż nasza fundacja jest organizacją zrzeszającą mieszczan i część szlachty, która chce wykorzystać swoje wpływy na pomoc nieszczęsnym potrzebującym.
- Szczególnie tego właśnie dnia, czyli w Boże Narodzenie koniecznie myślimy o tych biedakach, z którymi los okrutnie się obszedł - dodał pan Meyer.
- Dlatego właśnie chcemy im jakoś pomóc.
- I zbieramy fundusze na rzecz ofiarowania im wsparcia.
Ash udawał przez chwilę zainteresowanie tą sprawą, po czym spytał:
- Proszę mi powiedzieć... Czyż nie mamy w Alabastii więzień?
Obaj panowie zdziwili się, słysząc to pytanie, lecz mimo to postanowili na nie odpowiedzieć.
- Owszem, proszę pana. Mamy je - rzekł pan Ketchum.
- A przytułki? Sierocińce? Domy pracy? Chyba one jeszcze istnieją? - dopytywał się swoich gości Ash Scrooge.
- Tak, proszę pana, choć wolałabym powiedzieć, że jest inaczej.
- To doskonale... Przez chwilę już bałem się, iż te szlachetne instytucje już zostały zamknięte, ponieważ słowa, które panowie mówicie zdają się to sugerować, ale jak widzę mogę być zupełnie spokojny o los tych wszystkich darmozjadów, którzy pałętają się po Alabastii. Dziwi mnie jednak, że skoro te instytucje istnieją, to chcecie panowie tracić na tych nicponi swój jakże cenny czas.
Panowie Ketchum i Meyer nie wiedzieli przez chwilę, co mają na takie słowa odpowiedzieć, w końcu jednak pierwszy z nich rzekł:
- Widzi pan... Te „szlachetne“ instytucje, jak je pan nazywa, są zwykle przepełnione i niestety, wcale nie mają tyle miejsca, aby przyjąć wszystkich potrzebujących.
- I dlatego właśnie - wtrącił pan Meyer - nasza fundacja dała od siebie już, co może, ale to niestety wciąż za mało, żeby pomóc wszystkim, gdyż bezrobocie tego roku było ogromne i wielu ludzi zostało bez pracy i dachu nad głową, dlatego teraz chodzimy od domu do domu, aby zebrać fundusze na pomoc biednym.
Następnie powoli wyjął on jakąś księgę i ołówek, po czym spytał:
- Na jaką sumę pana zapisać?
- Na nijaką - burknął Ash.
Pan Meyer najwidoczniej nie zrozumiał, o co chodzi, bo spytał:
- Mamy pana nie zapisywać?
- Dokładnie tak. Proszę mnie wcale nie zapisywać.
- Aha! Już rozumiem! - mężczyzna uśmiechnął się - Życzy pan sobie pozostać anonimowym darczyńcą?
- Życzę sobie, aby zostawiono mnie w spokoju! - krzyknął Ash, coraz bardziej tracąc cierpliwość - Płacę podatki, aby wspierały biednych poprzez rozdawanie zasiłków czy dbanie o istnienie więzień lub przytułków, które skuteczniej niż panowie pomagają biednym. To jest mój wkład w pomaganie potrzebującym. Jeśli są w potrzebie, niech się tam zgłoszą!
- Wielu nie może, a inni woleliby umrzeć aniżeli skończyć w przytułku - zauważył ponuro Josh Ketchum.
- Doprawdy? - zakpił sobie Ash - A zatem niech czym prędzej umrą i zmniejszą przeludnienie na tym świecie. Wybaczcie, ale nie mam dla panów więcej czasu. Pikachu, pokaż panom drzwi!
Pikachu skoczył przed mężczyzn, którzy już chcieli coś powiedzieć, a następnie wypuścił z policzków groźne iskry. Obaj panowie zrozumieli, że nie mają już możliwości czegokolwiek tu osiągnąć, więc sobie poszli, czy też raczej uciekali, aby uniknąć porażenia prądem przez Pokemona, który bardzo z siebie zadowolony wskoczył na biurko buchaltera, żeby dalej go pilnować swoim czujnym okiem.
Ash Scrooge siedział przy swoim biurku uważnie sprawdzając swoje księgi dochodów, a potem księgi dłużników. Postanowił już sobie w głowie, że obsztorcuje on porządnie tych, którzy już dawno powinni mu zwrócić jego dług, ale jeszcze nie raczyli tego zrobić. Następnie, gdy zegar na wieży zegarowej wybił siódmą, Ash Scrooge powoli zamknął księgi i podszedł do Cratchita.
- Domyślam się, że będziesz pan chciał mieć jutro cały dzień wolny, prawda? - zapytał.
Buchalter popatrzył błagalnie na swojego chlebodawcę.
- Owszem, proszę pana... Jeżeli oczywiście to nie jest żaden kłopot dla pana...
- Ależ jest to dla mnie kłopot i to wielki - warknął na niego groźnie jego pryncypał.
- Rozumiem pana, ale to tylko jeden dzień w roku...
- Oczywiście... To dość kiepska wymówka, aby okradać co roku swego pryncypała.
- Ja pana okradam?
- A tak! A tak, okradasz mnie, a ja jak idiota na to pozwalam! Bo niby jak nazwiesz to, że co roku płacę ci dniówkę za nic? Płacę ci ją za to, że ty sobie świętujesz w domu razem z rodziną, a ja tu siedzę sam.
- Nie nazwałbym tego kradzieżą, proszę pana...
- Czyżby? Nie nazwałbyś tego tak? Ale nazwałbyś pewnie złodziejem mnie, swego pracodawcę, gdybym ci nie płacił za ten dzień wolny, prawda?
- Gdzieżbym śmiał...
- Ależ śmiałbyś, przyjacielu... Śmiałbyś...
Scrooge parsknął ironicznym śmiechem i po chwili dodał:
- Ja doskonale wiem, co ludzie o mnie mówią na mieście! Ty również musiałeś to słyszeć. Mówią, że jestem skąpcem i że śpię na pieniądzach! Że jestem tak skąpy, że dodaję do mojego kalendarza dwa razy więcej postów, aby nie musieć ci dawać zbyt obfitych posiłków w czasie, gdy masz przerwę na obiad! Że sypiam w ruderze, choć poduszki mam wypchane pieniędzmi! Że każę ci płacić za gaz, który ty zużyjesz na parzenie sobie herbaty podczas przerwy! Że zabieram jedzenie własnemu Pikachu, bo jest ono lepsze niż to barachło, które sobie funduję! Tak, doskonale o tym wszystkim wiem, nie myśl sobie!
Po skończeniu tego monologu Ash zaczął przechadzać się po pokoju i powiedział ponuro:
- A wracając do tematu naszej rozmowy, to z całą pewnością poczułbyś się bardzo pokrzywdzony, gdybym tak nagle nie zapłacił ci dniówki za Boże Narodzenie. Ale nie pomyślisz, że ja jestem bardziej pokrzywdzony, kiedy płacę ci za dzień wolny od pracy, w którym to nie mam z ciebie żadnego, nawet najmniejszego pożytku!
- Ale to tylko jeden dzień w roku, proszę pana... - jęknął przerażony buchalter.
- Wiem o tym i właśnie dlatego się na to zgadzam - warknął Scrooge - Ale pojutrze przyjdziesz pan do pracy godzinę wcześniej.
- Tak, proszę pana.
- Musisz pan chociaż trochę odpracować to, że będę miał przez ciebie straty za jeden nieprzepracowany dzień.
- Oczywiście, proszę pana.
- Doskonale. A więc już idź.
- Dobrze, proszę pana. Wesołych...
Scrooge popatrzył na niego groźnie i Clemont zamilkł w pół słowa.
- Mówiłeś coś, Cratchit?
- Nie, proszę pana. Miłego wieczoru.
Po tych słowach buchalter wyszedł i szybko oddalił się od sklepu bojąc się, że jeszcze chwila i straci pracę przez swój zbyt długi język i swoją zbyt wielką życzliwość.
- Ech... To po prostu żałosne. Normalnie idiota idiotę idiotą pogania - jęknął wręcz załamanym głosem Ash Scrooge, patrząc uważnie na swojego Pokemona - Dobrze, że chociaż ty jesteś normalny.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Scrooge posiedział jeszcze chwilę ze swoim jedynym towarzyszem, po czym powoli wyszedł ze sklepu, zamknął go na klucz i odszedł razem z Pikachu. Następnie udali się obaj do karczmy, gdzie zwykle jadali kolację (oczywiście skromną, zgodnie ze swoimi zasadami). Po drodze natknęli się na grupę dzieci kolędników, śpiewających właśnie bardzo wesołe piosenki o świętach pod jakimś domem. Właściciel domu otworzył im i dał im kilka monet. Dzieci zadowolone pobiegły przed siebie, a jeden chłopiec wpadł na Asha, który spojrzał na niego groźnie.
- Oj, strasznie pana przepraszam - jęknął przerażony winowajca.
- Uważaj, jak biegasz, ty mały łapserdaku! - zawołał gniewnie Scrooge - Pikachu, pokaż temu wyrostkowi, gdzie jest jego miejsce!
Pokemon zapiszczał groźnie, po czym strzelił piorunem do chłopca, który na szczęście uniknął ciosu, ale uciekł jak niepyszny razem z grupką swoich przyjaciół.
- Żebym was więcej nie widział, głupie smarkacze! - krzyczał za nimi Scrooge, machając groźnie laską.
Następnie z gniewem ruszył on do karczmy, gdzie zasiadł przy swoim ulubionym stoliku i zamówił jedzenie dla siebie oraz Pikachu. Kelnerka z gniewem podała mu zamówienie, chociaż nie ukrywała, że ów człowiek i jego Pokemon budzą w niej niechęć. Pan Scrooge zapłacił jej, po czym zjadł swój posiłek w milczeniu, spokojnie zaczekał, aż jego towarzysz wszystko skonsumuje i bardzo zadowolony poszli obaj do domu, nie zaszczyciwszy nikogo nawet jednym słowem.
Ruszył wolnym krokiem w kierunku starej kamienicy, w której miał swoje mieszkanie. Mijał po drodze jadących saniami ludzi wołających sobie nawzajem „Wesołych Świąt“. Scrooge mruczał gniewnie, widząc ten widok, który uważał za niesamowicie żałosny, dlatego pokręcił głową z wyraźnym politowaniem, a następnie przyspieszył nieco kroku, żeby jak najszybciej móc wrócić do domu i nie musieć oglądać tego jakże żałosnego widoku.
Przed jego kamienicą zastał Mister Mime’a, który był tutaj dozorcą. Zamiatał on właśnie śnieg sprzed drzwi kamienicy. Widząc Scrooge’a zaraz delikatnie się przed nim ukłonił, a ten podał mu do ręki monetę i rzekł:
- Mam nadzieję, że przestanie padać. Nienawidzę śniegu.
Mister Mime zapiszczał delikatnie na znak, że on też by tego sobie życzył, choć nie darzył on wcale aż tak gniewnym uczuciem śniegu, a wręcz przeciwnie, nawet go lubił, jednak nie powiedział tego głośno. Po pierwsze i tak nie umiał mówić po ludzku, a po drugie, po co miałby to mówić i tylko niepotrzebnie drażnić Scrooge’a?
Ash tymczasem wraz z wiernym Pikachu podszedł do drzwi domu i nacisnął klamkę. Nagle zauważył coś bardzo dziwnego. Kołatka wisząca na drzwiach kamienicy, dotąd najzupełniej zwyczajna, nagle przybrała dziwny wygląd. Zaczęła bowiem wyglądać tak, jak twarz... Gary’ego Marleya. Ash poczuł, że serce zamiera mu z przerażenia. Podobnie zareagował Pikachu, który zapiszczał i zadrżał ze strachu.
- Marley?! - zawołał Ash - Gary Marley?!
Następnie spojrzał na Mister Mime’a, który to stał odwrócony do niego plecami i zamiatał śnieg.
- Zobacz, Mime! Zobacz, co tu wisi zamiast kołatki!
Pokemon podszedł do niego zdumiony i popatrzył na drzwi, po czym zapiszczał.
- Co się tak gapisz? Nie widzisz tej twarzy? - warknął na niego Ash.
Następnie spojrzał zdumiony na drzwi, jednak tam już nie było twarzy Gary’ego Marleya, a jedynie stara, dobra kołatka, którą Scrooge znał chyba na pamięć. Ash nie mógł wyjść ze zdumienia. Nie mógł przecież sobie tego wszystkiego wymyślić. Gdyby był sam, to z całą pewnością uznałby to za halucynacje, a tymczasem on był razem z Pikachu, który również widział ten przerażający widok.
- Nic z tego nie rozumiem - powiedział Scrooge przerażonym głosem - Przecież jeszcze przed chwilą była tutaj zamiast kołatki twarz Marleya, mojego dawnego wspólnika! Pikachu też ją widział, prawda?
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął Pikachu.
Mister Mime pokiwał głową z lekkim politowaniem, po czym wrócił do poprzedniego zajęcia. Ash zaś jęknął załamany.
- Ech... Po prostu ten świat jest coraz bardziej zwariowany - powiedział kupiec do swego Pokemona - Chodźmy już.
Następnie obaj weszli do kamienicy. Tam zaś Scrooge zapalił świeczkę i ruszył na górę po schodach. Rozglądał się przy tym uważnie dookoła, jakby spodziewał się, że za chwilę zobaczy znowu twarz swojego dawnego wspólnika wychodzącą z jakiegoś kąta być może nawet z całą jego postacią, jednak tak się nie stało. W końcu dotarł po schodach na pierwsze piętro, a tam otworzył drzwi do swojego mieszkania. Gdy już do nich dotarł, to otworzył je kluczem i wszedł do środka. Zamknął drzwi na wszystkie spusty i zadowolony napalił nieco w kominku. Przebrał się potem w nocną koszulę i szlafmycę, nalał sobie nieco wina do kieliszka, napił się go, a następnie usiadł w fotelu.
- Nie wiem, co to tam było przy drzwiach - powiedział do Pikachu, który usiadł wygodnie w swoim koszyku - Obaj chyba ulegliśmy zbiorowej halucynacji. Podobno takie coś jest możliwe.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- No właśnie. Więc chyba nie ma się czym przejmować.
Nagle usłyszał, jak coś ciężkiego zaczyna stąpać po schodach. To były ciężkie i ponure kroki, a towarzyszył im dźwięk pobrzękiwania łańcuchów.
- Nie! Tylko bez żadnych takich! - jęknął Ash, wtulając się mocno w fotel.
Słyszał już bowiem wiele razy historie o tym, że duchy potępione są często zakute w łańcuchy i chodząc po świecie pobrzękują nimi. Przerażony wcisnął się mocno w fotel, po raz pierwszy od bardzo dawna nie wiedząc, co ma zrobić.
Kroki tymczasem były coraz bliżej i bliżej, aż w końcu dało się je słyszeć za samymi drzwiami mieszkania.
- Dość tego! Nie wierzę w to! Nie wierzę! - krzyknął Ash.
Chwilę później odgłos łańcuchów stał się wyraźny tak, jakby właśnie ktoś wszedł do mieszkania. Scrooge zerwał się z fotela i popatrzył na osobę, która to wtargnęła do jego samotni. Zobaczył wówczas jakiegoś wysokiego człowieka w podeszłym wieku, o twarzy pokrytej zmarszczkami, ubranego w strój kupca. Jego szczęka była przewiązana chustką, z ciała zaś zwisały mu łańcuchy, które to do swoich ogniw miały przyczepione różne szkatułki na pieniądze, skarbonki, kluczyki, sakiewki i inne itp. rzeczy związane z pieniędzmi.
Ogień w kominku zapłonął tak mocnym ogniem, że oświetliła twarz tajemniczego gościa i Scrooge doskonale go poznał, chociaż nie widział tej twarzy już od siedmiu lat.
- Kim jesteś?! - jęknął Ash.
- Zapytaj raczej, kim byłem - odpowiedziało widmo.
- A więc dobrze... Kim byłeś? - mruknął poirytowany Scrooge - Jak na zjawę jesteś bardzo drobiazgowy.
- Za życia byłem twoim wspólnikiem, Garym Marleyem - rzekł duch - Poznajesz mnie może, Ash?
- Owszem, poznaję - odpowiedział kupiec.
Następnie popatrzył uważnie na ducha, podszedł do niego i dodał:
- Mówiono nieraz, że wypruwasz z siebie flaki, aby zarobić pieniądze oraz to, iż nie masz serca.
Ash powoli przełożył dłoń przez pierś ducha. Przeszła ona swobodnie, jakby istoty stojącej przed nim w ogóle tu nie było.
- Teraz widzę, że ci, co tak mówili, mieli rację. Och, biedny Gary... Co ty tutaj robisz? Dlaczego tu jesteś?
- Bo chcę cię odwiedzić, przyjacielu.
- A czy możesz usiąść?
- Mogę.
- Więc usiądź. Nie jest przyjemnie rozmawiać na stojąco.
Duch uśmiechnął się ponuro, po czym zasiadł w fotelu czyniąc to w taki sposób, jakby nigdy nic innego w życiu nie robił. Ash zaś zasiadł na krześle naprzeciwko niego. Kątem oka spojrzał on na Pikachu, który był tak przerażony widokiem ducha, że wtulił się mocno w swój koszyk. Dzięki temu Ash wiedział doskonale, iż nie może mieć żadnych przywidzeń, skoro jego Pokemon także widzi tę zjawę, choć tak w sumie zbiorowe halucynacje istnieją, ale są one raczej mało prawdopodobne na tym świecie. Ostatecznie jednak mógł teraz śnić, więc tak dla pewności lekko uszczypnął się w rękę, ale nic mu to nie dało poza tym, że bardzo dłoń go rozbolała, a zjawa rzecz jasna pozostała.
- Widzę, że masz wciąż poważne wątpliwości, czy ja istnieję - zaśmiał się ironicznie duch.
- Owszem, mam wątpliwości, choć coraz mniej - odparł Ash.
- Co przeszkadza ci wierzyć swoim zmysłom?
- To, że byle co może je stępić. Możesz być przecież efektem niezbyt dobrze przełkniętego obiadu. Kęsem niestrawionego ziemniaka lub czymś w tym rodzaju. Może to ta rzepa, która była dodatkiem do obiadu? Zawsze coś mi po niej dolega. A może ser do kanapek był zbyt spleśniały?
- Spleśniały ser? Rzepa? - spytał Marley.
- Tak... Albo befsztyk czy coś innego z dzisiejszych posiłków - mówił dalej Scrooge, próbując usilnie żartami stłumić swój strach - Zdecydowanie więcej w tobie z kuchni niż z grobu.
Marley zawył wściekle i zerwał się z fotela, potrząsając łańcuchami. To dało Scrooge’owi do myślenia, że przesadził, dlatego padł na kolana, złożył ręce jak do modlitwy i zawołał:
- Litości, zjawo! Miej litość nade mną!
- Czy teraz przeszła ci już niestrawność? - zapytał złośliwie Marley.
- Przeszła, przeszła...
- I jak, nędzna i śmiertelna istoto? Uwierzyłeś już we mnie, czy nie?
- Uwierzyłem, przyjacielu. Uwierzyłem.
- To dobrze. Siadaj zatem, bo na klęcząco trudno jest rozmawiać.
Scrooge wrócił na krzesło, a zadowolony Marley usiadł ponownie w fotelu. Pikachu trząsł się ze strachu na swoim miejscu, co utwierdziło Asha w przekonaniu, że zjawa istnieje naprawdę i nie jest to wcale sen.
- Miałeś przez chwilę wątpliwości na temat mojego istnienia - rzekł po chwili duch, nie bez złośliwości w głosie.
- Tak, przez chwilę je miałem - odpowiedział mu Scrooge - Nie dziw się jednak temu, Gary. Przecież nie codziennie odwiedzają mnie tutaj duchy moich dawnych przyjaciół.
- Dawnych przyjaciół? - zaśmiał się Marley - A niby ilu ich było?
- Na pewno nie mniej niż twoich, Gary.
- Tak, to sama prawda. Obaj nie mieliśmy w dawnych, dobrych czasach wielu przyjaciół.
- Ale za to obaj mieliśmy wiele pieniędzy i obłowiliśmy się na głupocie innych.
Marley popatrzył na swego rozmówcę gniewnym wzrokiem.
- I to właśnie mnie tutaj sprowadza. Na pewno nie uszedł twoje uwadze fakt, że noszę łańcuchy.
- Tak, nie uszło to mojej uwadze - odpowiedział Scrooge.
- Nie ciekawi cię, skąd mam ten łańcuch i dlaczego muszę go nosić?
- Liczyłem na to, że sam mi to powiesz.
Duch zachichotał ironicznie.
- O tak... Jak zwykle jesteś oszczędny nawet w słowach, Ash, a jeśli już dajesz długie mowy, to tylko po to, aby dowieść swoich racji, gdy jesteś o nich święcie przekonany. A więc dowiedz się, że ten długi łańcuch, w który jestem zakuty noszę jako pokutę za czyny popełnione wtedy, kiedy jeszcze żyłem. Noszę łańcuch, który sam sobie ukułem za swego życia. Ogniwo po ogniwie... Sam go ukułem i założyłem na swoje ciało każdym swym podłym uczynkiem.
- Podłym uczynkiem? Niby jakim? - zdziwił się Scrooge.
- A choćby takim, kiedy eksmitowałem tę biedną wdowę z kamienicy, którą kupiłem. A chociażby za moją bezduszność wobec innych, nawet tych figlarnych studentów, których wyrzuciłem, choć nie mieli oni jak zapłacić swego czynszu. A dodaj do tego jeszcze niechęć, jaką darzyłem ludzi i którą krzywdziłem bliskie mi osoby. Ale moją największą zbrodnią było to, że uczyniłem ciebie na swoje podobieństwo. Spójrz w lustro na swoje odbicie, Ashu Scrooge! Porównaj mnie do siebie albo raczej siebie do mnie. Zobacz sam... Jesteś mną! Stałeś się taki sam, jak ja! Okazujesz bezduszność innym ludziom, choć jeszcze nie w tak wysokim stopniu, w jaki ja to robiłem, a więc masz jeszcze szansę na zmianę. Wiedz jednak, że twój łańcuch już jest wielki i długi...
- Mój łańcuch? - zdziwił się Scrooge.
Spojrzał na swoje ciało i swoje nogi, jednak nie mógł w żaden sposób dostrzec łańcucha, o którym mówił Marley. Chciał już odetchnąć z ulgą, gdy nagle pomyślał, że wcale nie ma do tego powodu. Duch tymczasem mówił dalej:
- Gdy umierałem, twój łańcuch był równie długi, jak mój, choć nie tak ciężki, bo nie było w nim tylu ciężkich przedmiotów, ile jest w moim. Nie byłeś wtedy jeszcze tak podły, jak ja. Ale dzisiaj jesteś już prawie taki sam, więc łańcuch, który obecnie sobie ukułeś ma jeszcze więcej okowów niż mój, a prócz tego więcej ciężkich przedmiotów. Ale ponieważ masz jeszcze resztki przyzwoitości, to dowiedziałem się od Najwyższego, a raczej od jego posłańców, że dla ciebie jest jeszcze nadzieja. Możesz uniknąć mego losu.
- Twego losu?
- O tak... Losu potępieńca. Losu ducha, który musi wiecznie błąkać się po świecie próbując odpokutować swoje winy.
Po tych słowach Marley wstał z fotela i powoli podszedł do okna.
- Chodź, Ash... Coś ci pokażę.
Scrooge nie wiedzieć czemu posłuchał go, po czym powoli podszedł do swego dawnego wspólnika. Ten zaś otworzył okno siłą swojej woli, a następnie pokazał palcem, aby Ash przez nie wyjrzał. Kupiec natychmiast to zrobił. Wówczas to jego oczom ukazał się widok wielu widm krążących po ziemi i na niebie. Wszystkie były zakute w łańcuchy i próbowały podejść do ludzi, zagadać ich, pomóc im, ale ludzie ich nie widzieli.
- Te duchy próbują czynić dobro, jednak już utraciły tę możliwość - wyjaśnił Marley - Jeśli bowiem za życia nie uczyniły nigdy nic dobrego dla ludzi i nie cieszyły się ich szczęściem, a zamiast tego krzywdzili innych swoją bezdusznością i egoizmem, to muszą po swojej śmierci spróbować odpokutować swoje winy, jednak nigdy im się to nie uda, dopóki choć jeden człowiek ich nie zobaczy i nie pozwoli na to, aby naprawili swoją podłość dobrymi uczynkami. Niestety, to jest trudne do osiągnięcia, a często wręcz niemożliwe.
Po tych słowach duch popatrzył smutno na Asha i rzekł:
- Nie wiem, czemu dzisiaj mnie mogłeś ujrzeć, ponieważ już wiele razy siadałem u twego boku, ale ty nie byłeś w stanie mnie zobaczyć. Tym razem jednak mogłeś, co oznacza, że jest dla ciebie nadzieja. Dla ciebie i dla mnie.
- Nadzieja? Na co? Abym mógł uniknąć tego losu?
- Dokładnie.
Ash popatrzył z wdzięcznością na Gary’ego.
- Zawsze byłeś moim wiernym przyjacielem. Dziękuję ci. Jak możesz mi pomóc?
- Złożą ci wizytę jeszcze trzy duchy.
- Trzy duchy? To jest ta moja szansa?
- Tak.
- To wybacz, ale nie skorzystam.
- Bez ich pomocy nie unikniesz mego losu. Pierwszego spodziewaj się zobaczyć jutro w nocy o północy.
- Nie mogą przyjść wszystkie trzy razem? - spytał z nadzieją w głosie Scrooge - Byłoby szybciej.
Marley zignorował go.
- Drugiego ducha spodziewaj się o północy pojutrze, a trzeciego ducha kolejnej nocy także o północy. Mnie już pewnie więcej nie zobaczysz, lecz dla swojego własnego dobra nigdy nie zapomnij tego, co dzisiaj widziałeś.
Następnie Gary Marley ponuro wyfrunął przez okno, które to zaraz za nim się zamknęło, a Ash Scrooge pozostał w swoim mieszkaniu razem z wiernym Pikachu. Pokemon powoli podszedł do niego i zapiszczał smutno, a kupiec rzekł:
- Widziałeś to wszystko cały czas? - spytał.
- Pika-pika! Pika-chu!
- Tak też myślałem. Oby pozostałe duchy nie były tak ponure, jak Gary.
Po tych słowach Ash opuścił smutno głowę, a z jego oka po policzku stoczyła się łza na samo wspomnienie losu, który to spotkał jego dawnego przyjaciela.
C.D.N.
Widzę, że Maggie w tej historii nieźle postarzyła Asha, skoro ma on w niej 45 lat, a do tego jest ponury, smutny i oschły. Na szczęście w rzeczywistości jest on zupełnie inny i nie uważa wszystkich za głupców. I na pewno nie jest skąpy, zimny ani zgorzkniały, bo wtedy Serena nie zdołałaby go pokochać. W rzeczywistości Ash jest przecież pełen ciepła i empatii. Tutaj mamy więc jego całkowite przeciwieństwo. W tej opowieści Ash jest bardzo skrupulatny, praktyczny i przedsiębiorczy, ale jest też nieprzyjemnym w obyciu gburem. Ale mimo wszystko udało mu się znaleźć prawdziwego przyjaciela w osobie Gary'ego, który był takim samym mrukiem jak on. I to on wmówił mu, że należy prowadzić niezwykle oszczędny tryb życia z uwagi na ciężkie czasy, jakie miały nadejść. A Clemont to poczciwy człowiek, dla którego najważniejsza jest rodzina i jej dobro. Swoje potrzeby spycha na dalszy plan, uważając je za mniej ważne od potrzeb najbliższych. Asha stać na wiele rzeczy, tylko jest za bardzo oszczędny, żeby wydawać pieniądze na rzeczy, które uważa za niezbędne. A Tracey to całkowite przeciwieństwo surowego i ponurego Scrooge'a. Jest wesoły i dowcipny, czego jego wuj nie może pojąć. Scrooge to straszny pesymista. Na wszystko tylko narzeka i nic mu nie pasuje. I weź tu wytrzymaj z takim człowiekiem. Toć to porażka na całej linii xD I jeszcze uważa swojego siostrzeńca za idiotę, choć on się tym w ogóle nie przejmuje. Jego zrzędzenie zwyczajnie go bawi. I tak samo nie przejmuje się tym, że jest biedny, czego Scrooge nie może zrozumieć, bo uważa że ten, kto nie posiada dużej ilości pieniędzy, nie powinien mieć żadnych powodów do radości. W końcu dla niego liczą się tylko pieniądze, choć w żaden sposób go nie uszczęśliwiają. Clemontowi podoba się podejście Traceya, ale Scrooge szczerze nienawidzi świąt i nie chce w ogóle słuchać na ich temat. Pewnie to przez to, że kojarzą mu się ze śmiercią jedynego przyjaciela, jakiego miał w całym swoim życiu. A siostrzeniec zwyczajnie go denerwuje swoim optymizmem i entuzjastycznym podejściem do życia. Clemont wyraźnie boi się Asha, skoro w każdej chwili może zostać przez niego zwolniony, a ma przecież liczną rodzinę na utrzymaniu, więc pozwala sobą pomiatać. Tracey to całkowite przeciwieństwo Asha. Ma zupełnie różne podejście do świata i życia, więc trudno się dziwić temu, że nie mogą się ze sobą dogadać. Ale Scrooge w głębi duszy musi kochać swojego siostrzeńca, skoro go przygarnął po śmierci jego ojca i zapewnił mu dobre studia. Tylko on go zawiódł, bo nie chciał ich kontynuować, skoro wiązało się to z wyjazdem za granicę, za co Scrooge obwinia jego żonę i nie chce jej znać. Uważa, że ona zmarnowała Traceyowi życie. Scrooge może twierdzić, że nienawidzi swojego siostrzeńca, ale gdyby tak było naprawdę, to nie przygarnąłby go pod swój dach. Chyba że zrobił to jedynie z poczucia obowiązku. A nienawidzi go pewnie za to, że jego siostra zmarła przy porodzie. Tracey mimo wszystko go kocha i nie chce stracić z nim kontaktu, mimo że on jest wobec niego taki wredny i chamski. On jednak nic sobie z tego nie robi i jest wobec niego uprzejmy, bo mimo wszystko bardzo go szanuje i jest mu wdzięczny za to, że go przygarnął i wychował. A Josh w tej historii nie jest ojcem Asha. Ash jest szczery aż do bólu. Mówi otwarcie i bez ogródek to, co myśli. Do tego ma bardzo złe zdanie na temat biedaków. Uważa, że dla każdego znajdzie się zarobek, choć prawda niestety wygląda zupełnie inaczej, skoro tam gdzie mieszka, panuje duże bezrobocie. A Josh i Steven byli przekonani, że ktoś tak bogaty udzieli wsparcia ich fundacji. Pikachu jest posłusznym Pokemonem, choć groźnym. Potrafi wzbudzać lęk i słucha tylko Asha.
OdpowiedzUsuńScrooge z pewnością bardzo skrupulatnie zapisuje, ile kto mu jest winien. W końcu pieniądze to jedyny cel jego życia. A Clemont w ogóle nie ma wolnych dni? Nawet w niedziele? Ash w tej historii jest naprawdę bardzo trudny w obyciu. On po prostu nie da się lubić. Jest bardzo szorstki, apodyktyczny i nieprzyjemny. Ciekaw jestem, ile prawdy jest w tym, co mówią o nim ludzie. Zapewne sporo, skoro taki z niego dusigrosz. Do tego tak zastrasza biednego Clemonta, pomiatając nim i traktując go jak szmatę. On wszystkich wokół uważa za idiotów. Tylko o swoim Pokemonie ma dobre zdanie i potrafi zadbać o jego potrzeby. Nikt więcej się dla niego nie liczy i wszystkich traktuje z jednakowym chłodem i pogardą. A dzieci to chyba szczególnie nie cierpi, skoro tak pogonił chłopca, który niechcący na niego wpadł. Do tego bardzo łatwo go rozgniewać, przez to że wiecznie ma zły nastrój i chodzi ponury niczym chmura gradowa. A Mime to jaki Pokemon? Najwyraźniej stwierdził, że Ash i Pikachu są szurnięci, skoro twierdzili, że zamiast kołatki, widzieli twarz Marleya. A kiedy Ash usłyszał ciężkie kroki i pobrzękiwanie łańcuchami, bardzo się przeraził, ale ten strach minął, kiedy ujrzał Marleya. A czy on wyglądał tak samo jak za życia, czy był przezroczysty? Musiał być naprawdę bezdusznym i podłym człowiekiem, ale Ash musi być dla niego naprawdę ważny, skoro postanowił ostrzec go przed losem, jaki go czeka. Jakie to by było niesprawiedliwe, gdyby Bóg skazywał ludzi na wieczne męki i potępienie za grzechy, jakich dopuścili się podczas swojego krótkiego życia. Przecież życie ludzkie jest nicością w porównaniu z wiecznością, która nie ma końca. Bóg musiałby być niezwykle okrutny, gdyby skazywał ludzi na wieczne cierpienia, niezależnie od ogromu popełnionych przez nich zbrodni. Ale dla Gary'ego istnieje jeszcze nadzieja, skoro Ashowi udało się go zobaczyć? Jeśli on się zmieni, to Gary będzie mógł odejść w zaświaty i zrzucić opasujące go łańcuchy? Ashowi zrobiło się go naprawdę żal i zapewne zrobiłby wszystko, aby oszczędzić mu cierpień. W końcu kochał go jak brata. Nikt nie rozumiał go tak dobrze jak on i nie podzielał jego poglądów oraz zapatrywań w równym stopniu. Problem w tym, że jemu wcale to na dobre nie wyszło, bo przecież Gary nie był dobrym i uczciwym człowiekiem. Miał na niego zły wpływ, bo uczył go chciwości, egoistycznego podejścia i nieliczenia się z innymi.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że Scrooge dokładnie spisuje wszystkich swoich dłużników - w sprawie pieniędzy jest skrupulatny. Nie, Clemont nie ma dni wolnych poza Bożym Narodzeniem. Crachit w książce Dickensa miał tak samo - tylko raz do roku mógł wziąć wolne i tylko na święta. A co do tych plotek, to akurat brednie - zaczerpnąłem je ze "SKĄPCA", gdzie Harpagon dowiaduje się, że takie plotki krążą o nim na mieście, choć też nie były one prawdziwe, ale jego żałosne zachowanie dawało do tych plotek podstawę. Tak, sam Ash się zdziwił, czemu jemu Maggie powierzyła tę rolę, ale dobrze ją odgrywa, musisz to przyznać :) Mister Mime to Pokemon wyglądający jak klaun i mim jednocześnie. Wzrostem dorównuje dziecku w wieku tak do 12 lat. I porusza się trochę też jak taki mim. Wiesz, ta historia powstała w XIX wieku, a wtedy ludzie wierzyli w to, że za grzechy Bóg może skazać ich na wieczne potępienie i wędrówkę po świecie bez szans na ratunek. Wierzyli, że Bóg jest bezlitosny dla tych, którzy sami nie znają litości i czasem zastanawia mnie, czy aby nie powinno tak być. Poza tym ci dobrzy pocieszali się w ten sposób, że ich prześladowcy i gnębicieli w ten sposób zapłacą za swe czyny po śmierci. Pocieszało ich, że na tamtym jest sprawiedliwość, skoro na tym jej nie ma. A Marley jako duch był przeźroczysty, ale twarz jego i postać były takie same ja w chwili, w której zmarł. Tylko miał jeszcze łańcuchy i do nich umocowane rzeczy związane z pieniędzmi, czyli jedyną wartością w jego życiu. I tak, był bezduszny wobec ludzi, nie umiał serca dla nikogo, choć Scrooge był mu jak brat i dlatego wiedząc, że popełnił zbrodnię zmieniając go niemalże w swoją kopię postanowił to naprawić i ocalić go od swego losu. Wiesz, w książce Dickensa dla Marleya ratunku już nie było, a w każdym razie on tak mówił. Ale u mnie jest dla niego nadzieja, jeśli Scrooge się poprawi - w jednej animowanej wersji mógł zrzucić kajdany wtedy, gdy Ebenezer się zmienił i u mnie jest tak samo, bo ja chcę głosić, że zawsze jest nadzieja na lepszy los. Ashowi zrobiło się go żal i dlatego postanowił go posłuchać wiedząc, że Gary chce dla niego jak najlepiej i wie, co mówi.
UsuńOpowiadanie bardzo zapachniało mi "Opowieścią wigilijną" Charlesa Dickensa i muszę przyznać, że świetnie oddałeś klimat tej historii. Ash jako Scrooge świetnie się sprawdza w swojej roli i czasami aż mnie ciarki przechodziły podczas czytania tejże historii.
OdpowiedzUsuńAsh Scrooge jest bogatym kupcem i wspólnikiem w firmie "Marley & Scrooge". Jego wspólnik, Gary Marley, zmarł kilka lat wcześniej w Boże Narodzenie, więc teraz Scrooge jest jedynym właścicielem. Szybko zmienił się jednak w swojego wspólnika, jedyną wartością w życiu stały się dla niego pieniądze, które nadmiernie oszczędza, skąpiąc na wszystkim, począwszy od dni wolnych dla swojego pracownika Clemonta Cratchita, a skończywszy na opale do kominka w pomieszczeniu, w którym pracował on i Cratchit. I ma jeszcze jedną cechę, która sprawia, że nie da się go lubić - chorobliwie nienawidzi świąt, które uważa za marnotrawienie pieniędzy na jedzenie, które może powodować rozstrój żołądka. W ten sposób właśnie wymawia się od przyjścia na wigilijną kolację do swojego siostrzeńca Tracey'a, który dzięki jego wsparciu finansowemu poszedł na dobre studia, jednak nigdy nie wzmocnił jeszcze bardziej swojego wykształcenia, gdyż wymagało to wyjazdu za granicę, a tego Tracey nie chciał zrobić, ponieważ w międzyczasie poznał dziewczynę, w której się zakochał i z którą się szczęśliwie ożenił, co nie spotkało się z aprobatą jego wuja, który również miłość uważa za rzecz kompletnie w życiu zbędną, mimo iż ten w przeszłości kochał się w pewnej dziewczynie, jednak teraz nie chce już o tym pamiętać.
Po wizycie Tracey'a sklep Scrooge'a odwiedzają Josh Ketchum i Steven Meyer, którzy zbierają datki dla potrzebujących. Jednak Scrooge odmawia wpłacenia jakiejkolwiek kwoty na biednych, gdyż uważa, że ludzie żyjący na ulicy mogliby pójść do pracy zamiast żebrać na ulicy, a jeśli nie chcą, to lepiej dla nich byłoby gdyby umarli i w ten sposób "zmniejszyli problem przeludnienia", co dla mnie osobiście jest okrutnym sposobem myślenia, gdyż każdy zasługuje na pomoc, bez względu na swój status społeczny.
Po wizycie Josha i Stevena Ash Scrooge rozmawia ze swoim pracownikiem, który liczy na wolne w następnym dniu, gdyż są to święta i chciałby spędzić je z rodziną. Ash niechętnie się na to zgadza, jednak zastrzega, że Cratchit następnego dnia po urlopie ma przyjść do pracy godzinę wcześniej, by chociaż trochę "zniwelować straty" poniesione przez Scrooge'a z powodu podarowania pracownikowi płatnego dnia wolnego.
Po wyjściu z pracy Ash pokazuje jeszcze raz swoją prawdziwą naturę skąpca - źle traktuje biedne dziecko, które na ulicy wpadł na niego i za karę zostaje porażone piorunem przez Pikachu, czego na szczęście unika. Zaraz po tym zdarzeniu Ash ma wrażenie, że widzi ducha swojego przyjaciela i wspólnika Gary'ego Marleya, jednak po chwili ta wizja znika. Nie dzieje się tak jednak w nocy, kiedy to duch jego przyjaciela przychodzi do sypialni Scrooge'a i pokazuje mu swoje łańcuchy, które to zostały wykute jeszcze za jego życia poprzez jego okrutne czyny jak choćby eksmitowanie wdowy z kupionej przez niego kamienicy bądź wyrzucenie biednych studentów z mieszkania za niepłacenie czynszu z powodu braku funduszy. Okazuje się ponadto, że Marley wiele razy pokazywał się Scrooge'owi i siadał obok niego, jednak ten go nigdy nie widział. Teraz go widzi, zatem jeszcze jest dla niego nadzieja na ocalenie duszy. Marley zapowiada przybycie jeszcze trzech duchów w ciągu trzech kolejnych nocy. Prosi Scrooge'a by ten ich wysłuchał, jeśli to zrobi to ocali swoją duszę przed podłym losem. Kim będą te duchy i jak pomogą Scrooge'owi? Tego dowiemy się już z kolejnych części tego fantastycznego opowiadania, które już teraz oceniam 10000000000000/10 :)