wtorek, 9 stycznia 2018

Przygoda 083 cz. V

Przygoda LXXXIII

Poszukiwacze zaginionego skarbu cz. V


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Przybyliśmy na grzbiecie Charizarda i Pidgeota na Wyspę Ogden. Tam bowiem mieliśmy się spotkać z Domino. Podła agentka organizacji Rocket wyznaczyła nam na godziny wieczorne spotkanie, jednak nie miała pojęcia o czymś, o czym my mieliśmy pojęcia. Mianowicie z pomocą laleczek od Latias moja luba skontaktowała się ze mną i opowiedziała mi wszystko, co miało miejsce na wyspie. Okazało się, że Lysander pomógł im uciec przed 009, po czym umknął wraz z nimi w busz wyspy, gdzie obecnie przebywali. Miałem nadzieję, że Domino nie złapie ich zanim przybędę im na pomoc.
Poczułem w sercu wielką ulgę, że ta jędza, moja kuzyneczka nie miała ich w niewoli. Tym lepiej. Mogliśmy skuteczniej przejść do działania.
Lecieliśmy długi czas na Wyspę Ogden, jednak na całe szczęście nie była ona na tyle daleko, abyśmy nie mogli tam dotrzeć na naszych dzielnych Pokemonach. Wylądowaliśmy tam i rozejrzeliśmy się dookoła.
- Gdzie dokładniej miało mieć miejsce to spotkanie? - spytał Gary.
- Chyba gdzieś tutaj, na plaży - dodał Clemont zaniepokojonym tonem - Boże, biedna Dawn. Strasznie się o nią martwię. Mam tylko nadzieję, że wszystko skończy się dobrze.
- Ja zaś martwię się o May - dodał smutnym głosem wnuk mojego mentora - Biedaczysko... Już i tak narzeka, że ściągasz z Dawn na nią pecha. Chyba ma rację.
- E tam, gadanie - odparłem ironicznie - To po prostu czysty przypadek i nic więcej.
- Tak, poważnie? - usłyszałem nagle głos Domino - Ciekawe przypadki dzieją się na tym świecie, nie sądzisz?
Przed nami stanęła 009 w mundurze agentki organizacji Rocket. Obok niej byli jej ludzie, również mający na sobie uniformy.
- Jak miło, że raczyłeś tu przybyć i jeszcze przyprowadziłeś kolegów - zaśmiała się podła kobieta - Im nas więcej, tym weselej.
- Ja spełniłem twoje żądania, Domino - powiedziałem groźnym tonem - Teraz twoja kolej. Wypuść Serenę, Dawn i May!
- Wypuścić je? - zaśmiała się agentka - Ty chyba jesteś naprawdę głupi, Ash, jeśli sądziłeś, że puszczę je wolno, gdy tu przybędziesz.
- Nie... Wcale tego nie oczekiwałem, ale liczyłem na to, że masz honor!
Domino popatrzyła na mnie z ironią w oczach.
- Honor to pojęcie strasznie przestarzałe, wiesz o tym? - spytała - Tak czy inaczej mój szef bardzo chcę się z tobą spotkać.
- Ale ja nie chcę spotkać się z nim.
- Nie będziesz mieć wyboru. Zrobisz to albo twoi przyjaciele...
To mówiąc pstryknęła palcami, a jej ludzie wymierzyli w nas pistolety.
- Albo twoi przyjaciele staną się karmą dla Magikarpów.
- Jakbyśmy nie wiedzieli, że i tak nas zabijesz! - krzyknął Gary.
Czarny Tulipan parsknęła śmiechem, słysząc jego słowa.
- Jesteś uroczy i zabawny, mój chłopcze. Ale dobrze ci radzę... Zamknij buzię, bo inaczej skrócę twój żywot szybciej niż to sobie zaplanowałam.
Spojrzeliśmy na siebie z Clemontem oraz Garym, po czym ryknęliśmy gromkim śmiechem. Pikachu również się zaśmiał z zachowania Domino.
- Czego tak rżycie, co?! - ryknęła na nas kobieta - Może z tego, że was podziurawię na sito?
- Nie, ale z tego, jaka ty jesteś naiwna - powiedziałem wesoło - Czy ty naprawdę sądzisz, że przybyliśmy tutaj zupełnie sami bez wsparcia?
Chwilę później wyjąłem z kieszeni krótkofalówkę i szybko zawołałem przez nią:
- Dobra, Jenny. Wchodzisz!
- Przyjęłam - padła odpowiedź.
Chwilę później z wody wyskoczyli płetwonurkowie, trzymający w dłoniach broń na harpuny, którą natychmiast wymierzyli w ludzi Domino. Za nimi zaś wyskoczyły różne wodne Pokemony i ustawiły się one na plaży w pozycji bojowej.
- Co to ma znaczyć?! - krzyknęła zdumiona 009.
Takiej sytuacji zdecydowanie nie przewidziała.
Chwilę później z wody wynurzyła się łódź podwodna przypominająca Gyaradosa. Z jej głowy wyszła miejscowa oficer Jenny. W ręku trzymała ona tubę, przez którą krzyknęła:
- Tu mówi Jenny! Jesteście aresztowani! Rzućcie broń i poddajcie się!
Ludzie Domino zadrżeli ze strachu i nie wiedzieli, co mają zrobić. Ich szefowa również była zdezorientowana.
- Ty draniu! Zobaczysz, że twoja dziewczyna zapłaci za to życiem!
- Wątpię - odpowiedziałem złośliwie - Ona przecież nie jest w twoich rękach. Tak, doskonale o tym wiem. I co teraz powiesz, mądralo?
Domino ścisnęła w dłoni swój czarny tulipan, którym potem szybko strzeliła w kierunku płetwonurków, przewracając ich na ziemię.
- Zabić ich! - krzyknęła do swoich ludzi, a sama rzuciła się do ucieczki.
Na całe szczęście wodne Pokemony strzeliły do tych łajdaków swymi wodnymi atakami i powaliły ich na ziemię. Płetwonurkowie szybko się zaś pozbierali i doskoczyli do ludzi Domino, jednak tych łotrów było wielu, a niektórzy stawiali opór. Szybko doszło do bitwy, w której poszły w ruch harpuny oraz pistolety. Bandyci z organizacji Rocket musieli jednak szybko ulec sile policjantów, jak również mocom Pokemonów, w tym również tych, które ja, Clemont i Gary posłaliśmy do walki.
Mnie jednak cała ta groźna potyczka niewiele interesowała. Chciałem za wszelką cenę schwytać Domino, która już dość namieszała w moim życiu. Ruszyłem biegiem za nią, ale zaczęło się powoli robić ciemno i bałem się, że stracę ją z oczu. W końcu jednak dopadłem ją i powaliłem na ziemię. Zaczęliśmy oboje zadawać sobie ciosy pięściami.
- Nie uciekniesz mi tym razem! - krzyknąłem.
- Jeszcze zobaczymy, chłoptasiu! - warknęła Domino, próbując mnie udusić.
Na szczęście sporo trenowałem z ojcem, dlatego miałem w rękach dość krzepy, aby móc się przed tą jędzą obronić. W końcu przygniotłem ją do ziemi i już miałem nawoływać przyjaciół, że mam agentkę 009, kiedy nagle usłyszałem głos Sereny nawołujący mnie z oddali.
- Ash, ratunku! Pomóż nam! Arlekin nas znalazł! ASH!
Szybko zorientowałem się, że to moja luba nawołuje mnie za pomocą laleczek od Latias. Zdezorientowany tym wszystkim na chwilę straciłem czujność, co wykorzystała ta jędza, aby mnie zepchnąć z siebie i pobiec w głąb wyspy. Przez chwilę chciałem ją gonić, ale znowu zaczął mnie wołać rozpaczliwy krzyk Sereny.
- A niech to! - jęknąłem i spojrzałem na Pikachu, który to właśnie do mnie podbiegł - Chodź, Pikachu! Ratujemy Serenę!
- Pika-pika! - pisnął bojowo mój starter i ruszyliśmy biegiem przed siebie.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Nadszedł powoli wieczór, a my wciąż siedzieliśmy w buszu na terenie Wyspy Ogden. Nie wiedzieliśmy, co mamy dalej zrobić. Co prawda udało mi się skontaktować z Ashem i poinformować go o zaistniałej sytuacji, ale mimo wszystko potem nie otrzymałam od niego żadnej informacji. Miałam nadzieję, że przybędzie na wyspę razem z policją, złapie Domino i potem sam skontaktuje się ze mną. Jednak czas mijał, a wciąż nie otrzymałam od niego żadnych informacji. Zaczęłam się więc niepokoić.
- Ech... Sprawa nie wygląda najlepiej - powiedziałam przygnębiona - Ash wciąż nie daje znaku życia.
- Daj mu trochę więcej czasu. Przecież załatwienie Domino to nie jest takie hop siup - zauważyła Dawn, głaszcząc swojego Piplupa.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał jej stworek.
- Dokładnie tak - zgodziła się z nimi May - Nie ma co panikować. Na pewno wszystko będzie dobrze.
- A jeżeli nie? - spytałam przerażona - Naprawdę czuję się okropnie. Wciągnęłam mojego chłopaka w sam środek niebezpieczeństwa.
- Myślisz, że to dla niego pierwszyzna? - zaśmiała się Dawn.
Jeśli chciała mnie ona w ten sposób pocieszyć, to jakoś kiepsko jej to wyszło, bo tylko zwiększyła moje przygnębienie. Musiała jednak dostrzec na mojej twarzy smutek, dlatego szybko dodała:
- Przepraszam. Nie chciałam cię zranić, ale na prawdę niepotrzebnie się tak przejmujesz. Wszystko będzie dobrze.
- Poważnie? - spojrzałam na nią z kpiną - A czy możesz mnie o tym zapewnić?
- Eee... Niestety, nie. Ale i tak uważam, że powinnaś być spokojna.
- Może i powinnam, jednak nie umiem. Dziwi mnie też twój spokój.
- A czemu miałabym nie być spokojna?
- Choćby dlatego, że przecież z Ashem jest twój chłopak, Dawn. Twój także, May.
- Myślisz, że nie jesteśmy niespokojne z tego powodu? - mruknęła na to panna Hameron - Jesteśmy bardzo niespokojne, ale próbujemy jakoś nie panikować.
- Aha... A więc ja niby panikuję?
- Wystarczy już, ma petite! - zawołał Lysander - Takie sprzeczki nas do niczego nie zaprowadzą. Tylko niepotrzebnie tracimy na nie czas.
- A co twoim zdaniem powinniśmy zrobić z tym czasem, który mamy, co? - spytałam złośliwie - Siedzimy tutaj i siedzimy, a pomocy jakoś wciąż nie widać.
- Musisz się uzbroić w więcej cierpliwości, mademoiselle - rzekł mi na to nasz tymczasowy sojusznik - Twój luby z pewnością pokona Domino, ale wszak potrzebuje na to czasu.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz - powiedziała ponuro.
Prawdę mówiąc byłam po prostu przygnębiona i nie wiedziałam już, co mam zrobić. Z jednej strony rozumiałam, że walka z tą jędzą wymaga czasu, ale przecież z drugiej drżałam z niepokoju o mojego chłopaka oraz naszych przyjaciół. Poza tym siedzieliśmy w miejscu, gdzie robiło się coraz bardziej ciemno i zimno, zaś rozpalenie ogniska nie wchodziło w grę, bo przecież wciąż baliśmy się Domino i jej kompanii. Gdybyśmy tak rozpalili ogień, to zaryzykowalibyśmy, że jej pomagierzy nas namierzą. Na to pozwolić sobie nie mogliśmy, dlatego też siedzieliśmy o coraz większym ciemku i w coraz większym chłodzie.
- Robi się zimno - powiedziałam załamana - Gdzie jest Ash? Ciekawe, co się z nim teraz dzieje?
- Mam nadzieję, że wszystko z nim dobrze - dodała Dawn, ściskając mocno w objęciach swojego Piplupa - Nie chcę, żeby coś mu się stało.
- Spokojnie... Przecież kto jak kto, ale Ash zawsze spada na cztery łapy - stwierdziła wesołym tonem May - Taka jego karma, jak to on mówi.
Lysander nic nie mówił, tylko patrzył ponuro w ziemię i milczał. Nagle spojrzał na nas uważnie i powiedział:
- Słyszeliście to?
- Co takiego? - spytałam.
- Jakiś dźwięk... Niedaleko stąd - wyjaśnił mężczyzna zaniepokojonym tonem.
- Może to Ash? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Nie liczyłbym na to - rzekł Lysander.
Chwilę później coś huknęło tuż przed nami, oślepiając nas i o mało nas nie ogłuszając. Podniósł się tuman kurzu, który zakrył nam całą widoczność.
- Co się tu dzieje?! - krzyknęłam, zasłaniając sobie oczy.
Jako odpowiedź usłyszałam okrutny śmiech.
- O nie! Znam ten rechot - powiedziałam zaniepokojona.
Chwilę później zobaczyliśmy, jak nagle z ciemności wysuwa się postać ubrana w biało-czarny strój i czapkę błazna, siedząca na rączce od parasola, którego góra obracała się niczym śmigło od helikoptera.


- Hej, przeleciał ptaszek! - zaśmiał się podle mężczyzna, oświetlając nasze postacie latarką trzymaną w prawej ręce (lewą trzymał bowiem rączkę parasola).
- Arlekin! - krzyknęłam przerażona.
- Witajcie, panienki! Cześć, Lysander! - zaśmiał się podle agent 005 organizacji Rocket - Strasznie się za wami stęskniłem.
- Chciałabym ci powiedzieć, że my za tobą także, ale bardzo nie lubię kłamać.
- O ho ho! No, proszę! Serena jak zwykle pyskata - zaśmiał się wesoło i okrutnie Arlekin - Wnoszę więc z tego, że to musisz być ty. Nikt inny nie pyskuje się w taki uroczy sposób.
- Dla kogo uroczy, dla tego uroczy - odparłam z gniewem - Czego ty tu chcesz, człowieku?
- Właśnie! Może byś tak zostawił nas w spokoju, co?! - dodała Dawn.
- Pip-li-lu! - zaćwierkał gniewnie Piplup.
- Wiesz, chętnie bym to zrobił, ale mój szef oczekuje, że dostarczę was całe i zdrowe do siedziby naszej organizacji, która to znajduje się na tej wyspie.
Po tych słowach Arlekin zeskoczył na ziemię i zwinął parasol, patrząc na nas szalonym wręcz wzrokiem.
- Dlatego też pójdziecie teraz ze mną, moje panie. A co do ciebie, ty nędzny zdrajco, to mój szef nie mówił mi, co mam z tobą zrobić. Mogę więc załatwić ci mnóstwo możliwości brutalnego zejścia z tego świata.
- Naprawdę? - zaśmiał się Lysander - Uważaj, bo się przestraszę!
- Nie boisz się mnie? - spytał Arlekin - Cóż... To śmiałe, ale głupie. Chętnie ci pokażę, co potrafię.
- To my ci to pokażemy! - krzyknęła Dawn - Piplup! Atak bąbelkami!
Jej Pokemon szybko zaatakował naszego przeciwnika, którego ów cios od stworka trafił prosto w twarz. Na chwilę to go zamroczyło, dzięki czemu mogliśmy zacząć uciekać.
- Gengar, leć za nimi! - wrzasnął Arlekin - Przypiecz im pięty! Tylko niezbyt mocno! Moja przyszła żonka ma być cała i zdrowa!
Chwilę później gruchnęła przed nami kula ciemnej energii, a potem jeszcze następna. Gengar ściskał nas zaciekle, ciskając w naszym kierunku swoje ataki. Sytuacja nasza nie przedstawiała się więc wesoło. Wiedziałam, że muszę coś zrobić. Wyjęłam z plecaka moją laleczkę i przycisnęłam ją do serca, nawołując z jej pomocą Asha. Miałam nadzieję, że on mnie usłyszy i być może zdoła tu przybyć, nim będzie za późno.
Biegliśmy dalej przed siebie, ale w końcu Gengar strzelił swoją mocą tuż przed nami, wznosząc w ten sposób wielki tuman kurzu. Musieliśmy się zatrzymać i wtedy on nas dogonił, chichocząc przy tym podle.
- Piplup! Załatw go! - krzyknęła Dawn do swego startera.
Ten nie zdążył jednak wykonać żadnego ruchu, bo jedna mroczna kula wystrzelona przez Gengara ogłuszyła go. Dawn pisnęła i przycisnęła swego stworka do serca. Mroczny Pokemon zachichotał podle, po czym chciał nas ogłuszyć w ten sposób, kiedy to nagle coś uderzyło go w plecy. Tym czymś była wielka, jasna kula naładowana elektrycznością.
- Co się dzieje?! - krzyknęła May.
Ja jednak miałam już odpowiedź na to pytanie.
- Ash! - zawołam radośnie.
Miałam rację, ponieważ chwilę później zza drzew wybiegł mój luby, a z nim jego wierny Pikachu, który strzelił kolejną Elektrokulą w Gengara. Ten odwrócił się do swego przeciwnika, ale pocisk trafił go prosto w ten jego głupkowaty uśmieszek. Pikachu stanął w pozycji bojowej, gotowy do dalszej walki, a Gengar natychmiast cisnął w niego mroczną kulę.
- Pikachu, Elektrokula! - krzyknął Ash.
Dwa pociski starły się ze sobą, robiąc w ten sposób mnóstwo huku i kurzu. Usłyszeliśmy wtedy, jak Arlekin nawołuje swojego Pokemona, każąc mu się wycofać. Pokemon zaczął więc uciekać.
- Hej, a ty dokąd?! - zawołał mój chłopak - Już uciekasz?!
Gengar strzelił wówczas Ashowi kulą pod nogi. Pocisk wybuchł też przed naszym wybawcą, powalając go na ziemię i tworząc tumany kurzu, które na chwilę przysłoniły uciekającego Pokemona ducha.
- Ash! - krzyknęłam przerażona.
Podbiegłam do mojego ukochanego i pomogłam mu się pozbierać oraz otrzepać z kurzu.
- Wszystko dobrze? - spytałam zaniepokojona.
- Tak, tylko coś gorzej słyszę - powiedział detektyw z Alabastii, lekko się uśmiechając - Ale spokojnie... To pewnie przez ten huk.
Chwilę później Ash wytarł sobie twarz rękawem.
- Arlekin nam ucieka... Ale nie dam mu zwiać.
Następnie wypuścił z pokeballi Charizarda i Pidgeota.
- Znajdźcie Arlekina i spróbujcie go złapać. Tylko uważajcie na siebie, proszę! - dodał po chwili.
Oba Pokemony zaryczały bojowo, a następnie ruszyły one w pościg za uciekinierem.
- Och, Ash! - krzyknęła Dawn, rzucając się bratu na szyję i całując go po całej twarzy - Już się bałam, że cię więcej nie zobaczę!
- Ash, jesteś bohaterem! Uratowałeś nas! - dodała May, też skacząc mu na szyję i zachłannie go całując po policzkach.
Normalnie powinnam poczuć się zazdrosna, ale w tamtej chwili jakoś wcale nie przyszło mi to głowy. Wręcz przeciwnie, chciało mi się wówczas tylko śmiać, kiedy obie moje drogie przyjaciółki ściskały i całowały mojego ukochanego, dziękując mu w ten sposób za okazaną pomoc.
- Och, już dobrze, moje panie. Już dobrze... Bo mnie wyściskacie na śmierć - zaśmiał się Ash.
Ja sama miałam z tej sceny niezły ubaw, jednak śmiech zszedł z mojej twarzy, kiedy to rozejrzałam się dookoła siebie i zauważyłam, że Lysander zniknął. Widocznie skorzystał z zamieszania, jakie wynikło podczas walki i uciekł. Ale w sumie, to czego ja oczekiwałam? Że zostanie tutaj, aby dać się aresztować? Byłby idiotą, gdyby tak postąpił.

***


Cała akcja ratunkowa zorganizowana przez Asha udała się, jednak nie dokładnie tak, jak on to sobie zaplanował. Arlekin zdołał bowiem mu uciec, raniąc przy tym Charizarda i Pidgeota. Oba Pokemony zostały znalezione przez nas na plaży. Szybko schowaliśmy je do ich pokeballi i popłynęliśmy łodzią podwodną oficer Jenny do najbliższego Centrum Pokemon w Unovie, aby tam oddać je pod opiekę miejscowej siostry Joy.
- Spokojnie, nie ma powodu do obaw - powiedziała kobieta z anielskim uśmiechem na twarzy - Waszym Pokemonom nie stało się nic poważnego. Zostały tylko poturbowane, ale są silne i wyjdą z tego szybciej niż myślicie.
- Dzięki Bogu - powiedziałam zasmucona - Nie chciałabym, aby coś im się stało.
- Oglądały już one niejedną bitwę, więc są bardziej wytrzymałe niż te Pokemony, które nigdy nie walczyły - wyjaśniła Joy.
Oczywiście jej słowa uspokoiły mnie i Asha, choć też zawsze smutek pozostał, zwłaszcza, że mój luby uważał się za winnego całej tej sytuacji.
- Gdybym nie kazał im ścigać tego drania, do niczego by nie doszło - powiedział.
Próbowałyśmy z Garym, Clemontem, May i Dawn jakoś go pocieszyć i w miarę naszych możliwości uspokoić, że przecież zrobił on tylko to, co powinien zrobić i nie może się za to obwiniać. Jednak same byłyśmy też smutne. W końcu prócz Arlekina również Domino wymknęła się policji, jak zwykle zresztą. Ludzie Jenny wyłapali jej wszystkich pomagierów, ale ona sama ponownie nam uciekła.
Jedyną pociechą też dla nas było to, że Lysander nie zdołał zbiec. Co prawda próbował tego dokonać, ale dość szybko wpadł w ręce policji, która natychmiast skuła go w kajdanki i postanowiła odesłać go do Azurii, gdzie miał on czekać na proces, tym razem w areszcie śledczym lub więzieniu i bez możliwości wpłacenia kaucji.
- Mam nadzieję, mademoiselle, że podczas procesu nie zapomnicie o tym, co dla was zrobiłem - rzekł złodziejaszek, kiedy już go zabierano.
- No oczywiście, że nie zapomnimy - odparłam mu szczerze - W końcu ocaliłeś nam życie. Możesz być pewien, iż nie zapomnę powiedzieć o tym podczas procesu sądowego.
- My również nie zapomnimy - zapewniła go Dawn.
- Przysługa za przysługę - dodała May.
Lysander uśmiechnął się do nas delikatnie.
- Ja wiem, że niewiele mi to pomoże i na pewno dostanę przynajmniej kilka lat odsiadki, jednak może wyrok dzięki temu się zmniejszy. Zawsze im mniej posiedzę, tym lepiej.
Ash był zdumiony, kiedy mu opowiedziałam o tym, jak Lysander nas uratował przed intrygami Domino, chociaż co prawda wcześniej sam całą naszą trójkę w nie wciągnął, ale cóż... Ważne, że w odpowiedniej chwili się zreflektował. To przecież również jest ważne.
Mój ukochany, choć oczywiście był wdzięczny temu złodziejaszkowi za to, że ten ocalił nam życie, to mimo wszystko wciąż smuciło go w jego sprawie jedno.
- Lysander to jest oczywiście szef Zespołu Flare, ale pamiętajmy o tym, że złapano tylko jego i część jego ludzi, a coś mi mówi, iż jego gang ma o wiele więcej członków niż my wiemy. Być może wciąż oni będą działać. Może złapanie ich szefa tylko na jakiś czas sparaliżuje ich działania, jeśli w ogóle.
- To oznacza, że jeszcze się z nimi możemy kiedyś zmierzyć? - zapytał Clemont.
- Dokładnie tak - potwierdził mój ukochany, kiwając smutno głową - Nie mogę wykluczyć takiej możliwości.
Te słowa bynajmniej nie podniosły nas na duchu, jednak bardzo szybko przestaliśmy o tym myśleć, gdyż ogarnęło całą naszą kompanię zmęczenie i poszliśmy spać. Ponieważ sporą część nocy spędziliśmy na czuwaniu nad Charizardem i Pidgeotem oraz rozmowach, to spaliśmy chyba do południa, a w każdym razie ja tak spałam, bo gdy się obudziłam, to zauważyłam Asha, jak jest już ubrany i rozmawia z pielęgniarką z miejscowego szpitala, która miała na imię Dolores.
- Mam wyniki tych badań, o które mnie prosiłeś - powiedziała kobieta - Czy pomogłam ci?
Ash przeglądał te wyniki bardzo uważnie i uśmiechnął się zadowolony, gdy je czytał.
- Bardzo mi pomogłaś, Joy. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Dziękuję ci. A więc jest tak, jak myślałem. Doskonale!
Spojrzał na mnie i widząc, że nie śpię, zawołał:
- Wstawaj, Serena! Musimy iść! Mamy coś do zrobienia!
Usiadłam na łóżku przeciągając się i głośno ziewając.
- A zjemy chociaż śniadanie? - spytałam.
- Owszem, zjemy, ale potem musimy szybko ruszać - wyjaśnił mój luby - Wiemy już wszystko! Mamy sporo do zrobienia.
Następnie wybiegł z pokoju, niemal przewracając Dolores. Ja i Pikachu patrzyliśmy na nią z uśmiechem pełnym politowania.
- Zawsze w ruchu - powiedziałam dowcipnym tonem.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.

***


Ledwie zdążyłam zjeść śniadanie, a Ash już mnie porwał ze sobą na akcję, którą przez ten czas, kiedy ja się ubierałam i nasyciłam swój głód, zaplanował razem z Herbertem Jonesem i miejscową oficer Jenny (tą samą, która pomogła nam ująć Lysandra oraz ludzi Domino). Kobieta była bardzo chętna do współpracy zwłaszcza, kiedy Ash obiecał jej bardzo interesującą nagrodę - człowieka, którego ona już od dawna chciała złapać. Jenny nie do końca wiedziała, w jaki sposób mój luby zamierza spełnić swoją obietnicę, jednak nie zadawała zbyt wielu pytań, aż się paląc do działania.
Policjantka zebrała swoich ludzi i miała z nimi czekać na akcję. Potem pojechaliśmy razem do obozu doktora Johnsona, w którym przebywał on sam, jego bratanica oraz Brock, Misty i Allan Jones. Cała grupa miała się całkiem dobrze poza słynnym archeologiem. Biedak był po prostu załamany i właśnie zbierał się do odejścia. Ash, ku wielkiemu zdziwieniu naszych przyjaciół powiedział, że bardzo popiera ten pomysł.
- Ma pan rację. Tu już nie ma czego szukać. Dajmy sobie więc spokój z siedzeniem przy tej piramidzie.
Brocka i Misty bardzo to zdziwiło, ale nic nie powiedzieli, gdyż ja po cichu poprosiłam ich, aby nie zaprzeczali niczemu, co powie nasz jakże pomysłowy detektyw z Alabastii.
Obóz więc został zwinięty, a cała nasza kompania ruszyła w drogę do najbliższego miasta. Doktor Adalbert Johnson był całkowicie przybity tym wszystkim, podobnie jak i Allan Jones, który czuł, że zawiódł na całej linii jako podróżnik i poszukiwacz przygód.
- Przez najbliższy czas nie będę mógł spojrzeć w oczy mojemu bratu - powiedział załamany - Taki wstyd... Takie upokorzenie.
- Moim zdaniem nieco przesadzasz - stwierdziłam - Przecież wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Mamy prawo do pomyłek.
- Może i tak, ale mimo wszystko czuję się po prostu żałośnie. Doktor Johnson bardzo długo szukał tego skarbu, no i co? No i nic... To wszystko jest naprawdę żałosne.
- Źle się oceniasz - powiedział Ash - Moim zdaniem naprawdę zrobiłeś, co w twojej mocy, aby znaleźć ten skarb.
- Oczywiście, ale mogłem być może zrobić więcej, a tego nie zrobiłem.
Przybyliśmy wszyscy do Centrum Pokemon, gdzie spędziliśmy razem wszyscy czas aż do samego wieczora. Allan Jones powoli odzyskał dobry humor, czego niestety nie dało się już powiedzieć o tym biedaku, doktorze Johnsonie. Scarlett siedziała przy nim i próbowała jakoś pocieszyć, jednak nic to nie dało. Jej stryj wciąż był załamany.
- Przepraszam was na chwilę - rzekł nagle Ash, wstając od stołu, przy którym właśnie jedliśmy kolację.
Kątem oka zauważyłem oficer Jenny, która delikatnie nawołuje go ręką z wejścia do jadalni. Mój ukochany wyszedł do niej, porozmawiał z nią, a następnie wrócili oboje.
- Chciałbym wam, moi kochani, kogoś przedstawić - powiedział bardzo zadowolony detektyw z Alabastii - To inspektor Jenny z miejscowej policji.  Powie nam ona coś bardzo interesującego.
- Co takiego? - spytała Misty.
- Czy coś na temat jakiegoś przestępstwa? - dodał Brock.
- Och, tak - uśmiechnęła się Jenny - Na temat przestępstwa. Chciałam wam oznajmić, że razem z moimi ludźmi przed godziną złapałam bandę złodziejaszków, która próbowała włamać się do tej piramidy z grobowcem króla Matuzalemosa XIII.
- Słucham? - spytał bardzo zdumiony Allan Jones - Ktoś tam się chciał włamać?
- Tak, jednak złapałam ich przy pomocy tego oto młodego detektywa - odparła kobieta, patrząc z dumą na Asha.
Mój luby uśmiechnął się zadowolony i kontynuował jej wypowiedź:
- Złodzieje poczekali sobie, aż odejdziemy, a potem próbowali wynieść znajdujące się tam kosztowności. Na całe szczęście zawczasu odkryłem to i przeszkodziliśmy im w tym razem z Jenny.
- Ale przecież tam nie ma zbyt wiele do wyniesienia - zauważył doktor Johnson - Bo przecież nie ma tam grobowca.
- Myli się pan, doktorze - rzekł Ash - On tam jest, tylko nie umieliśmy go znaleźć. To znaczy prawie wszyscy nie umieliśmy, ponieważ jedno z nas umiało.
- Jedno z nas? - zdziwił się archeolog.
- Więc czemu ten ktoś nam o tym nie powiedział? - dodała Scarlett.
- Dobre pytanie - zaśmiał się detektyw - Odpowiedź jest bardzo prosta. Ponieważ ten ktoś chciał, abyśmy myśleli, że tam nie ma nic. Sam jednak po nocy szperał on w piramidzie i znalazł tajne przejście do grobowca, który to zawiera w sobie sarkofag z królem Matuzalemosem XIII oraz skarbami, jakie zgromadził na swoją ostatnią drogę. Ten ktoś chciał, żebyśmy myśleli, że nic tam nie ma, bo potem, gdy odeszliśmy, sprowadził on swoich ludzi i kazał im wynieść skarb.
- Zadał sobie tyle trudu, żeby nas oszukać? - zdziwił się Brock - Nie mógł nas po prostu zabić i zabrać skarb?
- Mógł, ale zabitych ludzi prędzej czy później ktoś zacznie szukać - odpowiedział na to Ash - Zaczną się pytania, dochodzenia, a po co mu to? Nie lepiej, aby świat myślał, że skarbu nie ma, a osoby go szukające same to potwierdziły? W ten oto sposób doktor Adalbert Johnson spędzi kolejne lata na bezowocnych poszukiwaniach. Skarbu nie będzie, więc nikt nie będzie go szukać, ani tym bardziej jego złodziei.
- Skąd ten ktoś wiedział, że skarb na pewno tu jest? - spytała Misty.
- Podejrzewam, że początkowo raczej tego nie wiedział - wyjaśnił jej detektyw - Dołączył do ekipy, aby dokładnie przeszukać po cichu piramidę, gdy nikt nie będzie go pilnował. Odkrył skarb bez większego trudu, ale uznał, że na jego korzyść działa fakt, iż nikt o tym nie wie. Szybko uknuł więc w plan, w którym postanowił nie dopuścić do znalezienia skarbu przez ekipę. W tym celu zadbał on już o to, aby jej członkowie wskutek ran, jakie otrzymali podczas poszukiwań uciekli, a ci, co zostaną, to nie znaleźli nic. Kiedy już biedny doktor Johnson i reszta postanowili stąd odejść, to ten ktoś upewnił się, że nie powrócimy do piramidy, po czym skontaktował się ze swoimi ludźmi i proszę... Resztę już wiemy.
- Kim jest ten ktoś? - spytał Allan Jones.
- O! To ktoś bardzo przebiegły i bystry. Cwany złodziejaszek, który długo wymykał się policji. Sfingował nawet własne uwięzienie, wystawiając organom ścigania i detektywowi Herbertowi Jonesowi jednego ze swoich ludzi, który udawał herszta. Ponieważ tego cwanego drania policja nigdy nie widziała, to z łatwością przyjęła do wiadomości, że go złapała i szybko zamknęła sprawę. A on mógł spokojnie przejść operację plastyczną (zresztą bardzo skuteczną) i ukryć się pośród nas. Potem przeszedł on do działania. Miał bardzo genialny pomysł. Uznał, że będzie dbać o to, żeby nasza ekipa nie znalazła skarbu, a potem sam go chciał wydobyć. Wiedział jednak, iż nie będzie on mógł wiecznie ukrywać przed Herbertem Jonesem tego, czym go zainteresował jego brat, Allan.
- Tym, że Allan podejrzewa, że w drużynie jest zdrajca? - spytałam.
- Dokładnie tak. Wpadł więc na genialny pomysł, który odciągnąłby od niego wszystkie podejrzenia i pozwoliłby mu zagarnąć dla siebie i to w taki sposób, że nikt by go nigdy nie znalazł.
- Kto jest tym zdrajcą? - spytała Misty.
- Już wam mówię - uśmiechnął się zadowolony Ash.
Następnie spojrzał na doktora Johnsona.
- Panie doktorze... Może pan nam pokazać zawartość swoich kieszeni?
- Skoro tak cię one interesują, młody człowieku - mruknął archeolog nieco zniechęconym tonem.
Następnie wywrócił kieszeni i nagle, ku swemu zdumieniu, wypadł z niego telefon komórkowy.
- To nie moje! - zawołał - Skąd tu się to wzięło?
Inspektor Jenny wzięła telefon do ręki (oczywiście przez rękawiczki) i sprawdziła w nim coś.
- Tak jak myślałam. To właśnie z tego telefonu dzwoniono dzisiaj do bandytów, których złapaliśmy pod piramidą.
- Nie! To niemożliwe! - krzyknęła przerażona Scarlett - Mój stryjek jest niewinny!
- Oczywiście, że jestem niewinny! To coś mi podrzucono! - zawołał oburzonym tonem mężczyzna - Chyba nie sądzicie, że to ja...


- Ależ spokojnie - uśmiechnął się do niego Ash - Wiem doskonale, że to panu podrzucono i wiem, kto to zrobił. Ktoś, kto jest odpowiedzialny za to wszystko. Ktoś, kto był na tyle cwany, żeby móc wykorzystać na swój własny użytek każdą okoliczność, nawet to, że Allan rozmawiał z Herbertem na temat wyprawy i swoich obaw, jakie posiada. Jenny... Czyń honory, to znaczy swoją powinność.
- Z przyjemnością - powiedziała policjantka.
Następnie podeszła do Allana Jonesa i założyła mu kajdanki.
- Aresztuję cię za porwanie, zlecenie pobicia i próbę kradzieży.
- CO?! - krzyknęliśmy wszyscy przerażeni oraz zdumieni.
Czego jak czego, ale takiego wyniku śledztwa, to my się w ogóle nie spodziewaliśmy.
- Słucham? To jest jakiś obłęd! Głupota! Co to ma znaczyć?! - krzyczał oburzonym tonem mężczyzna - Ja jestem niewinny!
- Doprawdy? - zapytała Jenny - Będziesz się tłumaczył przed sądem, ty kanalio!
- Ash, co się tu dzieje? - spytała Misty.
- On naprawdę jest winny? - dodał zdumiony Brock.
- Ależ tak - uśmiechnął się zadowolony Sherlock Ash, głaszcząc po główce swego Pikachu - Właśnie on jest zdrajcą, o którym pisał w liście do Herberta Jonesa.
- Ale jak to?! Jego własny brat? - krzyknęłam zdumiona - Nie wierzę.
- I bardzo dobrze, że nie wierzysz, ponieważ to nie jest brat naszego przyjaciela - powiedział z uśmiechem mój ukochany - To jest tylko oszust podający się za niego. Przeszedł on operację plastyczną, aby go udawać, ale niestety zdradziło go jego DNA.
- Włosy! - zawołała Misty - Dlatego chciałeś, żebym zdobyła kilka jego włosów!
- No, właśnie - pokiwał głową wesoło Ash - Z trudem ci się to udało, ale na szczęście udało. Zaniosłem włosy do pielęgniarki Dolores prosząc ją o badania DNA. Ma ona znajomego, który się tym zajmuje. Sprawdziła z jego pomocą włosy rzekomego Allana oraz włosy Herberta Jonesa. Badania wykluczyły bez dwóch zdań pokrewieństwo pomiędzy ich właścicielami. Dzięki temu wiedziałem już, że moje przypuszczenia się sprawdziły, a gdy ludzie tego pana wpadli w ręce inspektor Jenny, to wtedy wyśpiewali jej wszystko w zamian za mniejszy wyrok. Wyznali, że mają prawdziwego Allana Jonesa i podali nawet, gdzie go trzymają. Dodali też, iż ten Allan Jones, którego mamy przed sobą, to zwykły oszust.
Rzekomy słynny podróżnik próbował wyrwać się policjantce, jednak nie zdołał tego zrobić.
- Przedstawiam wam wszystkich pana Eustace’a Springe’a, człowieka, którego dwa miesiące temu Herbert Jones myślał, że aresztował. Niestety bardzo się w tej sprawie pomylił, ponieważ pan Springe tylko wystawił mu swojego człowieka, a sam jakiś czas później dokonał operacji plastycznej, aby podszywać się pod osobę bardzo szanowaną.
- Allana Jonesa - powiedziała Scarlett.
- Właśnie tak - uśmiechnął się do niej Ash - Niedawno dowiedział się on o tym, że doktor Adalbert Johnson pisze listy do Allana Jonesa w sprawie poszukiwań grobowca Matuzalemosa XIII.
- Jak się o tym dowiedział? - spytała Misty.
- Myślę, że je przechwycił - powiedziałem - To raczej nie było trudne, prawda? Kiedy już dowiedział się co i jak, to porwał Allana Jonesa, a potem podszył się pod niego kontynuując pisanie listów i maili. To właśnie wtedy dokonał on operacji plastycznej i kiedy już wszystko było gotowe, pojechał zadowolony na spotkanie z doktorem Johnsonem. Przez ten czas trzymał Allana Jonesa żywego, aby pisał on listy do stryja Scarlett i w ten sposób wyjaśnił mi, czemu jeszcze nie przybywa i kiedy zamierza to zrobić. Dziwi mnie jednak, że potem go nie zabiliście.
- Mam zbyt miękkie serce - stwierdził fałszywy Jones - Chciałem mu przywalić tak mocno, aby stracił pamięć, a potem go puścić. Na razie zaś trzymałem go żywego uważając, że może mi się on jeszcze przydać.
- Jakiś ty humanitarny - mruknęła złośliwie Jenny - Masz szczęście, że go nie zabiłeś. Przynajmniej nie dostaniesz wyroku za zabójstwo, a jedynie za porwanie.
- Jak wpadłeś na jego trop? - spytała Scarlett.
- Naprowadziła mnie na niego pewna wskazówka zostawiona mi przez moją przyjaciółkę - powiedział z uśmiechem Ash - Mówiła mi ona, abym szukał kogoś, kto coś ukrywa, choć na pozór niczego nie ukrywa. Szybko odkryłem, że taką osobą może być tylko ów rzekomy Allan Jones. Scarlett ukrywa coś przed innymi, co tylko niewielu wie, ale nie powiem wam tego, bo to już sprawa między mną, a nią. Spokojnie, Jenny. W żadnym razie to nie jest coś związanego z łamaniem prawa.
- Mam nadzieję - mruknęła policjantka.
- Doktor Johnson próbował zaś przed nami ukryć, że jego wzrok nie jest taki dobry i jest krótkowidzem. Owszem, wszyscy widzimy, że nosi on okulary, ale on próbuje pokazać się nam od zdecydowanie lepszej strony, prawdopodobnie dla prestiżu.
- Tak, to prawda - pokiwał smutno archeolog - Dlatego nie poznałem tych hieroglifów wymalowanych na ścianie. Zwykle udaję, że okulary nie zwracają mi całego wzroku, a jedynie nieco mi pomagają, ale to nieprawda. Bez nich prawie nic nie widzę, a zwłaszcza przy tak nikłym świetle, jakie było w tej piramidzie.
- No właśnie i w tym sęk - uśmiechnął się zadowolony Ash - To była również dla mnie wskazówka. Pan Springe nie jest wielkim znawcą tych malunków, ale mimo wszystko domyślił się po nich, co powinienem zrobić, aby znaleźć skarb. Celowo jednak tak świecił latarką, aby doktor Johnson nie zorientował się w tym jego oszustwie. Wiedział, że nikłe światło latarki uniemożliwi archeologowi przeczytanie hieroglifów dokładnie i poznanie, że daję one nam wskazówki do tego, jak znaleźć skarb. Nikt go o nic nie podejrzewał.
- Ale dlaczego tak ryzykował, aby tutaj przybyć? - spytałam - Przecież ktoś mógł go zdemaskować.
- Nie sądzę - uśmiechnął się Ash - Wręcz przeciwnie. Nikt by go nie mógł zdemaskować z jednej, prostej przyczyny.
- Jakiej?
- Zadałem sobie jedno pytanie...
- Jakie?
- Ano takie... Jak dobrze znamy Allana Jonesa? Odpowiedź jest bardzo prosta. Wcale go nie znamy.
- Co?! - zapytałam zdumiona - Ale jak to?
- Ależ to jest bardzo proste - powiedział detektyw i spojrzał na doktora Johnsona - Czy zanim przyjechał pan na tę wyprawę, to znał pan osobiście Allana Jonesa?
- Nie... Tylko z nim korespondowałem - padła odpowiedź.
- A ty, Scarlett?
- Także go nie znałam.
- Misty i Brock widzieli go pierwszy raz - mówił dalej Ash - Zaś ja i Serena widzieliśmy go zaledwie raz i to tak kilka miesięcy temu. Była nikła szansa na to, że ktoś go zdemaskuje. Jednak pojawiło się większe ryzyko.
- Herbert Jones - powiedział Brock.
- Właśnie - uśmiechnął się mój chłopak - Tylko on z całej naszej grupy znał doskonale Allana Jonesa. W końcu to bracia. Znają się od urodzenia. Czemu Herbert miałby nie poznać w panu Springe’u oszusta udającego jego brata?
- Z pewnością by go zdemaskował - rzekła Misty.
- Zwłaszcza, że Allan Jones, ten prawdziwy, pisał w liście do brata, że ma pewne obawy wobec członków ekipy - mówił dalej Ash - Nie wiem, niby czemu Allan miał te obawy... Być może była to zwykła ostrożność z jego strony, ale faktem jest, że je miał, więc Springe musiał zadziałać.
- Dlatego właśnie nasłał na niego swoich ludzi, aby go pobili - dodał Brock - A potem w liście do Herberta potwierdził, że podejrzewa on kogoś z ekipy poszukiwawczej o zdradę.
- Właśnie - uśmiechnął się detektyw - Nie podał nazwiska, ale potem zamierzał o to oskarżyć doktora Johnsona.


- Dziwi mnie tylko jedno - powiedziałam - Jak to jest możliwe, że tego drania nie zdradził charakter pisma pozostawiony w listach. Herbert Jones nie poznał, że listy pisze oszust?
- Bardzo dobre pytanie i znam na nie odpowiedź - zaśmiał się Ash - Widzicie... Herbert Jones z pewnością zna charakter pisma swojego brata. Dlatego właśnie Springe na pewno kazał ten list napisać Allanowi. Ten zaś uwięziony zrobił, co mu kazano i napisał do Herberta to, co bandyci mu podyktowali. A potem tym zdrajcą w ekipie chciano uczynić pana doktora Johnsona podrzucając mu telefon, z którego to Springe dzwonił do swoich ludzi. Coś mi mówi, drogi kolego, że chciałeś odebrać skarb, a potem wydać swoich kompanów policji, aby nie dzielić się z nimi łupem, prawda?
- Pudło! Ja zamierzałem ich powystrzelać, żeby nie było świadków - odparł bandyta.
- Też nieźle. Tak czy siak telefon, z którego dzwoniłeś do bandytów był dla ciebie niebezpieczny, więc podrzuciłeś go doktorowi, żeby wina spadła na niego, gdy Herbert zacznie węszyć w sprawie zdrajcy.
- To prawda - potwierdził bandyta - Poza tym uznałem, że jeśli już wypuścimy Allana Jonesa bez pamięci, to na pewno jego braciszek zechce się dowiedzieć, co i jak. Zacznie on śledztwo, a wówczas przypomni sobie te listy, które otrzymał od młodszego brata i po wnikliwych poszukiwaniach znajdzie ten telefon, dokładnie sprawdzi jego IP, odsłucha rozmowy, jakie były przez niego prowadzone, zrozumie, że skarb istniał i został skradziony. Wtedy będzie miał winnego całego zamieszania - tego zdrajcę, o którym to Allan wspomina w swoich listach do niego.
- Bardzo sprytne - powiedziałam z kpiną w głosie - Naprawdę sprytnie pan to sobie wymyślił, panie Springe.
- Tak i udałoby mi się, gdyby nie ta banda wścibskich nastolatków! - zawołał groźnie bandyta.
- I ich Pikachu - zażartowałam sobie.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Dobra, zabieram go - rzekła bardzo zadowolona Jenny - Już ja sobie z nim pogadam na posterunku. Będziemy mieli sobie dużo do wyjaśnienia.
Następnie wyprowadziła ona przestępcę z pokoju, a my zostaliśmy sami.
- Co za kanalia - powiedziała Misty - Naprawdę kanalia pierwsza klasa. Aż mam ochotę mu zrobić krzywdę.
- Prawie mu się udało - rzekł Ash.
- Ale jak odkryłeś, że to on? - spytał Brock zaintrygowanym tonem.
- Cóż... Springe’a zdradził głupi przypadek - zaśmiał się detektyw z Alabastii - Powiedział nam podczas wycieczki po piramidzie o swojej żonie, która została w Złotym Mieście. Ja już wtedy miałem wobec niego pewne podejrzenia, ale wolałem się co do nich upewnić. Dlatego podczas rozmowy zapytałem, co u Stacy. Ciekawiło mnie, jak on na to zareaguje. No i swoją reakcją potwierdził moje przypuszczenia. Gdyby to był prawdziwy Allan Jones, to wiedziałby doskonale, że jego żona ma na imię Stella, a nie Stacy. Ponieważ tego nie wiedział, to musiał być oszust.
- Ash... Jesteś naprawdę genialny - powiedziała zachwyconym głosem Scarlett.
- Owszem... Nie chwaląc się taki czasem bywam - zachichotał wesoło mój chłopak.
- O nie! Teraz to już nie przestanie się chwalić - jęknęła Misty.

***


Prawdziwy Allan Jones szybko został uwolniony przez policję. Był w dobrym stanie, bandyci bowiem nie bili go ani nic z tych rzeczy. Jedynie był nieco wygłodzony, gdyż menu tam dalekie było od takich, jakie serwują w dobrych restauracjach. Mężczyzna przyszedł do nas wieczorem tego samego dnia, w którym został uwolniony.
- Dziękuję wam, moi kochani - powiedział, ściskając mocno dłoń Asha, a potem nasze po kolei - Naprawdę jestem bardzo szczęśliwy, że mogę was znowu spotkać, choć bardzo mi przykro, iż w takich okolicznościach.
- Służba nie drużba - zaśmiał się Ash.
- Tak... Sam bym tego lepiej nie ujął, mój chłopcze - zgodził się z nim Allan Jones - Nie ma co gadać. Tak czy siak jestem rad, że wszystko dobrze się skończyło. Ten drań poszedł siedzieć, a ja mogę wrócić już do mojej ukochanej Stelli. Wiecie... Za pół roku zostanę ojcem.
Oczywiście wszyscy z radością złożyliśmy mu gratulacje w tej sprawie. Cieszyło nas jego szczęście. Również Herbert Jones był bardzo szczęśliwy, że zostanie on stryjem i ojcem chrzestnym. Na matkę chrzestną poproszono Maren, która oczywiście bez wahania wyraziła swoją zgodę.
- Świetnie... Zostali oni rodzicami chrzestnymi, to pewnie już niedługo może... - zachichotała wesoło Misty.
- Jestem jak najbardziej za tym - dodała Dawn.
- Ja również - powiedziałam.
Tak czy inaczej jedna radosna nowina za drugą na nas przychodziło. Następnego dnia bowiem poszliśmy wszyscy do tej przeklętej piramidy, a tam, idąc za wskazówkami na ścianie znaleźliśmy jedno tajne przejście w tej komnacie, która miała wazony ze złotymi monetami i posągi bogów. Z niej potem poszliśmy tym ukrytym przejściem w dół, a tam był właśnie sarkofag z ciałem króla Matuzalemosa XIII, a z nim góra różnych skarbów. To było po prostu wspaniałe odkrycie. Nie umiem opisać tego uczucia, jakie mi wtedy towarzyszyło. To było podniecenie połączone z wielką radością oraz świadomością, że właśnie dokonaliśmy czegoś naprawdę wielkiego, wręcz niesamowitego odkrycia, które na zawsze zapisze nasze nazwiska na kartach historii. To było coś wspaniałego.
- Prawdę mówiąc myślałam, że Inkowie palili ciała swoich zmarłych - powiedziałam, gdy już opuszczaliśmy grobowiec.
- Owszem, ale niektóre szczepy tego nie robiły - wyjaśnił nam doktor Johnson - Poza tym tu, w regionie Unovia nie żyli Inkowie, ale członkowie różnych plemion: najwięcej Azteków i Inków. Stworzyli oni własne plemię podzielone na różne szczepy. Jedne paliły ciała, a inne tworzyły imponujące grobowce, takie jak ten.
Po tych słowach uczony podziękował mnie oraz mojemu chłopakowi, że tak doskonale rozwiązaliśmy tę sprawę i dzięki temu ujawniliśmy także intrygę Springe’a, która mogła sprawić, że ten skarb przepadłby, zaś świat pewnie nigdy by się o nim nie dowiedział.
Po tym wydarzeniu, kiedy wszystko zostało załatwione, poszliśmy całą naszą drużyną do szpitala pożegnać Herberta Jonesa i zabrać ze sobą Maren, ponieważ miała ona nas podwieźć do Alabastii swoją łodzią. Detektyw dziękował nam za pomocą okazaną jego bratu, a prócz tego wyraził wielką nadzieję, że niedługo znowu się spotkamy. Nasze nadzieje były takie same, więc pożegnaliśmy go i poszliśmy do portu.
- Dobra, kochani! Wsiadajcie już na pokład, bo zamierzam dotrzeć do Alabastii zanim się ściemni - rzekła nasza przyjaciółka.
- Spokojnie, zdążysz - zaśmiał się Gary Oak - Będziesz miała także czas na odpoczynek i zjedzenie kolacji w restauracji „U Delii“.
- A żebyś wiedziała - poparł ją Ash - Moja mama ugości cię u nas po królewsku.
- A ja pomogę jej w tym - zaśmiałam się wesoło.
- Hej, Ash!
Odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy nagle biegnącą w naszą stronę Scarlett.
- Witaj - rzekł Ash z uśmiechem na twarzy - Co cię tu sprowadza?
- Zapomniałam ci to oddać - wyjaśniła dziewczyna i wyjęła z kieszeni chusteczkę - To twoja, prawda?
- Tak, ale skąd ty...
- Przez pomyłkę schowałam ją do swojej kieszeni. No, wiesz... Wtedy, kiedy rozmawialiśmy ze sobą.
- Pamiętam, ale zupełnie zapomniałem, że ty ją masz.
- No, ale na szczęście ja sobie to przypomniałam i ci ją oddaję. Proszę, weź ją.
Ash uśmiechnął się delikatnie, po czym wziął chusteczkę i schował ją do kieszeni swoich spodni.
- Dziękuję, Scarlett.
- Nie ma sprawy - powiedziała wesoło dziewczyna i spojrzała na mnie - Trzymaj się, Serena. Dbaj o niego, dobrze?
- Będę dbać, na pewno będę - odparłam.
Kasztanowłosa piękność uśmiechnęła się delikatnie, a następnie rzuciła się na szyję Ashowi, uściskała go i ucałowała czule w policzek. Lekko też zachichotała, widząc rumieniec na jego twarzy. Potem pomachała nam ręką na pożegnanie i odeszła.
- Oj, Ash... A ze mnie to podobno jest babiarz - zaśmiał się Brock.
- Podobno? - prychnęła z kpiną Misty.
Ash popatrzył na nas wesoło.
- Co? - zaśmiał się, widząc moją minę.
- Nie, nic... Buraczku - odparłam z ironią - Chciałabym się tylko od ciebie dowiedzieć, skąd ta chusteczka wzięła się u niej i to jeszcze ta sama chusteczka, którą ci podarowałam.
Mój luby zachichotał delikatnie i odparł:
- To już dłuższa historia, ale chętnie ci wyjaśnię co i jak. Tylko mam nadzieję, że nie włączył się w tobie tryb jędza.
- Tryb jędza? W żadnym razie - stwierdziłam zadziornym tonem - Ale chcę znać prawdę, tylko szczerze. Bez matactw.
- Oj, Ash... Nagrabiłeś sobie - zaśmiała się Dawn.
- I to jeszcze jak - dodała May.
- Pika-pika! - zachichotał Pikachu.
- Spokojnie, zaraz wam wszystko wyjaśnię - powiedział Ash - Ale może już wsiadajmy, co? Chyba już pora płynąć.
- Racja... - pokiwał głową Clemont - W Alabastii już pewnie na nas czekają.
- A ja czekam na wyjaśnienia, kochanie - dodałam zadziornie - I lepiej nie każ mi na nie czekać zbyt długo, bo mam jeszcze TE DNI, a w takim stanie oczekiwanie na cokolwiek jest bardzo trudne dla mnie.
- Ciekawe, czemu mnie to nie dziwi? - zaśmiał się mój luby, wsiadając ze swym wiernym Pikachu na pokład łodzi Maren.


KONIEC


3 komentarze:

  1. Kolejna świetna przygoda i dwie porządne awanturki, a prócz tego powrót starych znajomych, takich jak Maren, Bracia Jones i… Scarlett. Naprawdę miło znów ją zobaczyć, zwłaszcza, że zachowuje się fair wobec Asha i nie ma zamiaru szkodzić jego związkowi z Sereną. Okazuje się, że Jej Stryjek jest archeologiem i wraz Allanem Jonesem szukają zaginionego grobowca i skarbu. Scenariusz jak z dobrego filmu przygodowego, przynajmniej moim zdaniem. Inna sprawa to pewne problemy Naszych zakochanych. Mianowicie Serena ma „Te Dni”, więc niestety udziela się Jej zły nastrój i mimowolnie sprawia przykrość Ashowi. Ten wcześniej ostrzeżony, stara się być wyrozumiały, jednak podejrzany list, informujący o wygranej przez Serenę wycieczce budzi jego czujność. Jego Obawy potwierdza Madame Sybilla, jednocześnie ostrzega go ona przed zagrożeniem czyhającym na archeologów. W ich zespole jest zdrajca pragnący przejąć skarb. Ash zmuszony jest wyruszyć Im z pomocą, o co prosi Go znajomy detektyw Herbert Jones, brat Allana. Serena zaś, jeszcze przed tym wszystkim, decyduje się pojechać na te wycieczkę, choć Sama czuje obawy. Niemniej chce postawić na swoim, czym ściąga na Siebie, May i Dawn kłopoty. A ich Imiona to… Domino i organizacja Rocket. Ash w towarzystwie Misty i Brocka pomaga uczonym badaczom, spotykając jednocześnie Scarlett. Ostatecznie oboje postanawiają być przyjaciółmi, co pieczętują wzajemnym pocałunkiem w czoło. Tymczasem Serenie i jej przyjaciółkom nieoczekiwanie pomaga… Lysander, lider Zespołu Flare. Miał on na polecenie Giovanniego pilnować Domino, żeby ta nie zabiła przypadkiem Asha, którego chce dopaść żywego. Niemniej współpraca robiła się coraz bardziej groźna, zaś Lysander nie chce śmierci Naszych bohaterów. Dlatego uwalnia zakładniczki i umożliwia Serenie skontaktowanie się z Ashem. Obie akcje kończą się sukcesem. Agenci Rocket zostają aresztowani, podobnie jak Lysander, który może jednak liczyć na korzystne zeznania naszych bohaterów w sądzie. Nie udaje się natomiast złapać Domino i Arlekina, który miał na rozkaz Giovanniego schwytać uciekinierów, lecz został pokonany przez Asha. Natomiast w ekipie Archeologów zdrajcą jest… Allan, a konkretnie jego sobowtór. Prawdziwy bowiem był więziony przez zbirów tego oszusta. Zdradziły go DNA oraz nieznajomość imienia Stelli, żony prawdziwego Allana. Bardzo udane opowiadanie, da się je czytać jednym tchem, zwłaszcza od części trzeciej, gdzie akcja naprawdę się rozkręca. Plusy za powrót Scarlett i jej postawę, ciekawe ujęcie charakteru Sereny w „Tych Dniach”, powrót pierwszego składu drużyny Asha oraz… cytat ze Scooby Doo. Udałoby się Temu oszustowi uciec ze skarbem, gdyby nie te wścibskie Dzieciaki i Ich Pikachu :). Zatem 10/10 i już zacieram ręce na kolejne opowiadanie. He he :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ash wraz z Garym i Clemontem przybywają na wyspę Ogden, by uwolnić Serenę, Dawn i May ze szponów agentki 009. Ma nadzieję, że skoro spełnił żądania Domino, to wypuści ona dziewczyny, jednak okazuje się, że ona nie ma wcale zamiaru tego zrobić. Chce za wszelką cenę doprowadzić Asha i jego kompanów (a zwłaszcza Asha) przed oblicze swojego szefa, który to bardzo chce się spotkać z Ashem, jednak ten nie ma na to ochoty. W odpowiedzi na tę zuchwałą odmowę Domino grozi Ashowi i jego przyjaciołom śmiercią ze strony swoich kompanów, na co on reaguje wezwaniem przez krótkofalówkę miejscowej oficer Jenny wraz z obstawą. Domino nie jest z takiej sytuacji zadowolona i grozi Ashowi zabiciem Sereny, jednak ten doskonale wie, że to nie ona je porwała, więc nie bardzo się tymi groźbami przejmuje.
    Podczas aresztowania reszty ekipy Ash dopada w końcu Domino i próbuje zemścić się na niej za wszelkie wyrządzone krzywdy, jednak w tym samym czasie otrzymuje wezwanie od Sereny poprzez laleczkę od Latias, dowiadując się tym samym, że dziewczyny dopadł Arlekin, więc porzuca misję zemsty na 009 i wraz z wiernym Pikachu rusza na pomoc swojej ukochanej.
    Tymczasem May, Serena, Dawn oraz Lysander siedzą we czwórkę w celi i czekają na ratunek ze strony Asha, przez ten czas oczywiście nie brakuje pomiędzy nimi sprzeczek oraz wątpliwości czy ratunek w ogóle dojdzie do skutku. Na szczęście pokojową atmosferę wprowadza Lysander, który stara się załagodzić spory pomiędzy dziewczynami mówiąc im, że dyskusje w niczym im nie pomogą. Nagle wszyscy słyszą dziwne dźwięki w oddali. Myślą, że to Ash przybył im na pomoc, jednak po chwili okazuje się, że to wcale nie Ash, a Arlekin, który ma zamiar dostarczyć całą czwórkę przed oblicze swojego szefa. Jednak nasza ekipa nie ma zamiaru się poddać i wywiązuje się między nimi krótka walka podczas której Arlekin zostaje oślepiony przez Piplupa bąbelkami, więc nasza grupa ma szansę na ucieczkę. Niestety Arlekin wysyła za nimi swojego Gengara, który strzela w nich kulami ciemnej energii. Podczas ucieczki Serena przywołuje Asha poprzez laleczkę Latias, jednocześnie Dawn próbuje się jeszcze bronić przy pomocy Piplupa, jednak ten zostaje szybko ogłuszony przez kulę ciemnej energii. I gdy wydaje się, że nasze dziewczęta są już na przegranej pozycji w kierunku Gengara zostaje wystrzelona silna elektrokula. Okazuje się, że to Ash przy pomocy swojego wiernego Pikachu zaatakował Gengara. Nawiązuje się między nimi krótka walka, z której Ash wychodzi lekko ogłuszony, ale na szczęście cały i zdrowy. Wyrzuca z Pokeballi Charizarda i Pidgeota, którym zleca zadanie odnalezienia i złapania Arlekina. W tym samym czasie nasze damy oczywiście rzucają się radośnie swojemu wybawcy na szyję.
    Po powrocie na plażę okazuje się, że Arlekin niestety zdołał uciec i zranił przy Charizarda oraz Pidgeota. Oba pokemony zostały natychmiast przewiezione do najbliższego Centrum Pokemon w Unovie, by tam wrócić do zdrowia po ciężkiej walce. Ash mimo wszystko czuje się winny całej tej sytuacji, jednak przyjaciele dają radę go pocieszyć.
    Na szczęście Lysander nie zdołał uciec i jest już w rękach policji, jednak jak wiadomo to nie jest koniec kłopotów z jego zespołem Flare.

    OdpowiedzUsuń
  3. CD.
    Następnego dnia Ash i Serena ruszają prosto do obozu doktora Johnsona, gdzie przebywają także Brock i Misty oraz Allan Jones, który nie jest zadowolony ze swojej wyprawy, która w jego mniemaniu okazała się kompletnym fiaskiem. Jednak po chwili na scenę wkracza oficer Jenny, która opowiada reszcie ekipy o tym, jak złapała ekipę złodziejaszków próbujących włamać się do grobowca, który jak się okazuje jest w piramidzie, ale jest dobrze ukryty. Okazuje się, że zdrajcą, który próbował ukryć grobowiec, jest osoba podająca się za doktora Allana Jonesa, a konkretnie doktor Eustace Spirnge, który wcześniej porwał Allana Jonesa i cały czas się pod niego podszywał, a potem się do niego upodobnił tak, że nikt nie zorientował się w całym oszustwie. A zdradził go jedynie głupi przypadek i "banda wścibskich nastolatków" (widzę nawiązanie do przygód Scooby-Doo).
    Na szczęście prawdziwy Allan Jones zostaje szybko uwolniony przez policję, za co wylewnie dziękuje grupie naszych detektywów. Skarb zostaje odnaleziony i nasi przyjaciele mogą już wrócić do domu.
    Kolejna bardzo ciekawa opowieść, do której miło było wrócić do dłuższej przerwie. Czytało się bardzo miło i jeszcze milej jest mi ją recenzować. Ocena: 100000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...