wtorek, 9 stycznia 2018

Przygoda 084 cz. I

Przygoda LXXXIV

Wielkie przebudzenie cz. I

Opowiadanie dedykuję dwóm moim czytelnikom:
1. Misterowi M - który wpadł na pomysł tego odcinka
2. Lokiemu27 - który wymyśli wiele ciekawych pomysłów, jakie wykorzystałem w tym opowiadaniu


Opowieść Asha:
- Mamo... Kim ja tak naprawdę jestem?
Moja mama spojrzała na mnie bardzo uważnie, mając na twarzy wielki uśmiech. Pytanie, które jej zadałem, musiało ją naprawdę nieźle zaskoczyć, jak zwykle człowieka zaskakuje coś, o co zapyta nas tak około siedmioletnie dziecko, a co jest pytaniem nietypowym dla jego wieku.
- Czemu o to pytasz, kochanie? - spytała mnie mama.
- Bo ja nie wiem, czy ja w ogóle jestem chłopak... Bo podobno chłopcy nie bawią się z dziewczynkami.
- Kto ci tak powiedział?
- Gary. Mówił, że ja jestem baba, bo się tylko z dziewczynkami umiem bawić.
Mama uśmiechnęła się do mnie delikatnie i pogłaskała powoli dłonią moją twarz.
- A lubisz się z nimi bawić? - zapytała czule.
- Bardzo.
- A dlaczego?
- Bo one są takie... fajne. Takie słodkie. Mają ładne buzie, ładne włosy, ładne głosy... No i one...
- Daję ci buziaki, co?
Zarumieniłem się lekko, gdy mnie o to zapytała.
- Gary mówi, że chłopakowi to nie... nie... nie przypada.
- Chyba „nie wypada“ - poprawiła mnie mama.
- Tak, nie wypada. Bo chłopak musi grać w piłkę, a nie skakać przez skakankę lub grać w klasy.
Moja mama uśmiechała się do mnie czule.
- I chłopak nie lubi być całowany? - zapytała po chwili.
- No - potwierdziłem.
- A jednak ty lubisz.
- Lubię.
- A dlaczego?
- Bo ja lubię, jak ty mnie całujesz.
- A czemu to lubisz?
- Bo wtedy wiem, że mnie kochasz.
- Ja cię zawsze kocham, kochanie.
- Wiem, ale wtedy wiem to lepiej niż normalnie.
Moja mama zaśmiała się i objęła mnie mocno do siebie, całując mnie w policzek.
- A czemu nie lubisz się bawić z chłopcami?
- Lubię, ale nie lubię, jak oni traktują dziewczynki.
- A jak je traktują?
- Ciągną za włosy, śmieją się z nich i one wtedy płaczą. A ja nie lubię, jak one płaczą i chętnie walnąłbym tych chłopaków za to, że one tak muszą przez nich płakać.
- Wierzę ci, kochanie, ale nigdy tego nie rób. Nie warto. Nie zmienisz ich w ten sposób - tłumaczyła mi moja mama z anielską cierpliwością - A czemu tak bronisz dziewczynek?
- Bo... Bo ty mi zawsze mówiłaś, że chłopak tak powinien. No i ja je bardzo lubię.
- A one lubią ciebie?
- Uhm.
- Więc nie masz się czego wstydzić.
- Naprawdę? - zapytałem zaintrygowany.
- Tak - potwierdziła mama.
Objąłem ją mocno za szyję i przytuliłem się do niej mocno.
- Dziękuję, mamusiu. Pomogłaś mi. A Gary jest głupi.
- Nie, nie jest głupi, tylko nie lubi dziewczynek. Chociaż masz rację. To też głupota. Ale kiedyś zmieni o nich zdanie.
- A ja zawsze będę lubił dziewczynki, bo są takie jak ty.
- Jak ja?
- Tak... Miłe, kochane, mają ładne buzie... i lubią całować. No i bardzo mnie lubią. Mówią na mnie, że jestem ich rycerzem.
- He he he - moja mama parsknęła śmiechem - Nie dziwię im się, Ash. Jesteś prawdziwym rycerzem. Moim małym rycerzem.
- A jak dorosnę, to będę miał własną damę! I będę ją zawsze bronił!
- Będziesz, kochanie. Tylko pamiętaj, wybierz sobie jedną.
- Dlaczego jedną? Nie mogę mieć kilka?
- Możesz, ale z tego zwykle są jedynie kłopoty - mama zachichotała delikatnie - Zresztą z jedną facet też ma zawsze problem, ale... zawsze to mniejszy problem niż z kilkoma naraz.
- A ja bym sobie poradził z kilkoma naraz.
Mama znowu parsknęła śmiechem.
- Nie wątpię, kochanie, ale należy mieć tylko jedną.
- Dlaczego?
- Bo widzisz... Można kochać wiele dziewczyn, ale każdą inaczej. Bo jest wiele rodzajów miłości. Jednak taka wielka i wspaniała miłość, która to sprawi, że zakochasz się i będziesz chciał być z jakąś dziewczyną już na zawsze, to jest wyjątkowe uczucie i to uczucie, jak i wszystko, co się z nim wiążę, możesz dać tylko jednej dziewczynie.
- A jakiej?
- To już twoje serce o tym zdecyduje, kochanie. Zapewne nie będzie to pierwsza dziewczyna, którą pokochasz, ale to jest bez znaczenia. Ważne, żeby była dobra i cię kochała tak mocno, jak ty ją.
- A skąd będę wiedział, że to ona?
- Gdy ją poznasz, to będziesz wiedział, kochanie. Wszystko w swoim czasie.
- Rozumiem. A co do tego... To kim ja więc jestem, mamo? Jestem chłopakiem czy babą, jak mówi Gary?
Mama uśmiechnęła się do mnie i pogłaskała czule dłonią moją twarz.
- Jesteś moim małym mężczyzną i zawsze nim będziesz. Nawet, kiedy już będziesz dorosły i dużo wyższy ode mnie. Jesteś moim synkiem i nawet wtedy, gdy sam będziesz miał dzieci, to będziesz moim synem. Jesteś teraz chłopcem i moim dzieckiem. Będziesz kiedyś dorosłym mężczyzną i też będziesz moim dzieckiem. Zostaniesz kiedyś ojcem i będziesz mieć własne dzieci, ale i tak zawsze zostaniesz moim dzieckiem. Wiesz już, kim jesteś?
- Tak, mamo. Jestem Ash, twoje dziecko.
- Tak, kochanie. Jesteś Ash Josh William Ketchum, mój synek.
Po tych słowach mama objęła mnie jeszcze mocniej niż przedtem.
A więc tym jestem... Ashem Ketchumem. Synem Josha Ketchum i Delii Ketchum z domu Krupsh. Tym jestem i zawsze tym będę.
A czym jestem? Jestem człowiekiem, młodym mężczyzną w wieku siedemnastu lat, a kiedyś byłem dzieckiem, chłopcem.
Kim będę? Będę zawsze człowiekiem i mężczyzną. A dokładniej? Nie wiem... Przyszłość moja jest niepewna, podobnie jak wszystko, co się dzieje w moim życiu od czasu wypadku. Przyszłość moja nie zawiera niczego pewnego. Chociaż... Ostatnio przekonałem się, że również przeszłość w moim życiu nie jest pewna. Poza tym, co miało miejsce od mych narodzin do moich dziesiątych urodzin. Reszta zaś straciła swą pewność.

***


Pamiętniki Sereny:
- Nie mogę się doczekać świąt - powiedziała Dawn bardzo radosnym tonem.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup, siedzący jej na głowie.
- Tak, święta Bożego Narodzenia to naprawdę jest piękny okres - dodał Clemont - Ta cudowna atmosfera nie powtarza się nigdy podczas żadnych innych świąt.
- Tak, to prawda - zgodził się z nim Ash, ściskając czule moją dłoń - Gwiazdka ma w sobie jakąś niepowtarzalną i piękną magię. Inne święta jej nie posiadają.
- Może dlatego, że są zbyt one dostojne - powiedziałam, idąc z moim chłopakiem za rękę - Te z kolei są o wiele bardziej... Nie wiem, jak to ująć. Przyjemne? Bardziej dla dzieci?
- Dla dzieci? A więc my, ciesząc się na samą myśl o nich jesteśmy dziećmi? - zaśmiała się Dawn - Nie wiedziałam, ale dziękuję ci, że mnie w tym uświadomiłaś.
- Nie to miałam na myśli - zachichotałam - Chodziło mi raczej o to, że podczas tych świąt można się swobodnie poczuć jak dziecko i jak dziecko cieszyć się na to wszystko, co czeka nas podczas świąt.
- Rozumiem - pokiwała głową moja przyjaciółka - Jeśli chodzi o mnie, to zdecydowanie najbardziej lubię w świętach to, jak się wszyscy razem zbieramy i świętujemy.
- Taki wielkie, rodzinne spotkanie - powiedział Clemont.
- Dokładnie tak - zaśmiała się jego dziewczyna - To jest moim zdaniem najlepsze w tym wszystkim.
- Mnie się zaś najbardziej podobają prezenty i wigilijna uczta - rzekł Ash dowcipnym tonem.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? - zachichotała Dawn.
- Bo mnie doskonale znasz, siostrzyczko i dobrze wiesz, czego się po mnie spodziewać, a czego nie - odparł na to mój chłopak.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
Buneary, idąca obok niego, przysunęła się mocniej i przytuliła do niego bardzo mocno. Jego obecność wyraźnie działała na nią bardzo pozytywnie, podobnie jak i obecność Asha na mnie. Widząc ten uroczy widok położyłam głowę na ramieniu mojego ukochanego.
- Nie ma co... Najlepiej spacerować z ukochaną osobą - zauważyłam czułym tonem.
- A przyjaciele to tylko piąte koło u wozu, co? - zażartowała sobie panna Seroni.
Spojrzałam na nią i zachichotałam.
- Przepraszam. Nie chciałam cię urazić.
- Nie zrobiłaś tego. Spokojnie, ja się na ciebie nie gniewam - odparła na to dziewczyna - Ale czasami to wy chyba naprawdę zapominacie o naszej obecności tutaj, co nie?
- Czasami nam się to zdarza - stwierdziłam dowcipnie.
- Zakochani zwykle nie widzą niczego poza sobą - rzekł Clemont i objął delikatnie do siebie Dawn.
- Poważnie, kochanie? - zażartowała sobie panna Seroni, patrząc na swego ukochanego - Ty też tak masz?
- Owszem, niekiedy mam - powiedział jej chłopak.
- Teraz również tak masz, czego dowodzi fakt, że nie zauważyłeś tego Pokemona - stwierdził Ash.
- Jakiego Pokemona?


Zatrzymaliśmy się i mój ukochany pokazał nam dłonią stworka, który właśnie siedział na ziemi wyraźnie nas obserwując. Wyglądał on jak wielki brązowy grzyb. Miał dużą głowę przypominającą kapelusz z przymocowaną do niej parą oczu. Jego tułów zaś wyglądał niczym sukienka, spod której wystawały dwie małe nóżki oraz z której wyrastały dwie rączki.
- Co to za Pokemon? - spytała Dawn.
- Nigdy jeszcze takiego Pokemona nie widziałem - odpowiedział jej Clemont - Chyba nie pochodzi z Kalos.
- Ani z Kanto - dodał Ash - Widziałem kiedyś takiego Pokemona. To było podczas podróży po Unovie. Pamiętasz, Pikachu?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał elektryczny gryzoń i zapiszczał jakby przerażonym głosem.
- Co to za Pokemon? - zapytałam.
- To Beheeyem - odpowiedział mi mój luby.
- Beheeyem?
Zdumiona wyjęłam swój Pokedex, który ukazał mi obraz tego stworka, po czym wyrecytował nagranie:
- Beheeyem, Pokemon Mózg, ewoluuje z Elgyema. Posiada on potężną moc psychiczną. Umie stworzyć świat snów, w którym zamyka człowieka lub Pokemona.
- O! To ciekawe - powiedziałam, chowając Pokedex - To musi być jakiś rzadki Pokemon.
- I niebezpieczny - dodał Ash, łapiąc mnie za rękę i odciągając do tyłu - Lepiej uważaj... Nie wiesz, co on potrafi.
- Pika-pika-chu! - potwierdził Pikachu, piszcząc przy tym wyraźnie zaniepokojony i osłaniając swoją osobą Buneary, która była równie mocno przerażona, co my.
- Może więc lepiej się wycofajmy? - zaproponowała Dawn.
- Tak... To dobry pomysł - pokiwał głową jej brat - Tylko bez paniki. Bez niepotrzebnej paniki.
Zaczęliśmy powoli się wycofywać, robiąc przy tym krok za krokiem w tył. Beheeyem zaś uważnie nas obserwował, po czym zapiszczał delikatnie, a następnie podskoczył gwałtownie w naszą stronę, zrobił salto w powietrzu i upadł na Asha, przewracając go na ziemię. Następnie dotknął go szybko łapką, a mój luby zamknął oczy i nieprzytomny upadł głową na piasek.
- Ash! - krzyknęłam przerażona.
Beheeyem odskoczył od mojego ukochanego i pognał w las. Żadne z nas nie pomyślało wówczas, aby próbować go ścigać, ponieważ za bardzo byliśmy przejęci losem Asha, a prócz tego baliśmy się mocy tego stwora. Jednak przede wszystkim teraz nasz kochany, dzielny detektyw był dla nas najważniejszy. Dlatego też nim się przede wszystkim musieliśmy zająć.
- Obudź się, Ash! Proszę, obudź się! - krzyczałam i klepałam go po policzkach, próbując ocucić.
Niestety nic mi to nie dało. Ash dalej spał.
- Musimy go zabrać do szpitala! - zawołałam, patrząc na Clemonta, Dawn, Pikachu, Buneary i Piplupa - No, ruszcie się! Pomóżcie mi! Szybko!
Następnie złapałam mojego chłopaka i zaczęłam nim potrząsać.
- Błagam, Ash! Obudź się! Obudź się! Ash!

***


Opowieść Asha c.d:
Ciemność... Na początku zawsze jest ciemność. Wszystko zaczyna się od ciemności. Człowiek się tworzy pod sercem swej matki i jest otoczony przez ciemności. Może słyszeć coś poza miejscem, w którym przebywa, lecz nie do końca wszystko rozumie. Tak czy inaczej siedzi on w ciemności otoczony przez głosy, które usłyszy, jeżeli oczywiście ma dość dobry słuch, aby to zrobić.
Tak samo było ze mną, kiedy narodziłem się na nowo dla tego świata. Leżałem pogrążony w ciemnością, przez którą przebijał się jedynie od czasu do czasu jakiś głos. Nie wiedziałem, kto to jest ani co mówi, ale wiedziałem, że nie chcę wiecznie tam siedzieć. Nie chcę... Do niedawna jeszcze byłem z moimi przyjaciółmi w lesie na spacerze. Planowaliśmy razem święta Bożego Narodzenia. Była też ze mną moja dziewczyna. Serena... Moja dziewczyna. Jak to pięknie brzmi. Jak cudownie. Moja dziewczyna. Jakie to wspaniałe mieć swoją ukochaną, na którą zawsze można liczyć w ciężkich chwilach i która zawsze pomoże w ciężkich chwilach, choć również jej można pomóc oraz wesprzeć ją, gdy tylko tego potrzeba. Wszak to jest chyba podstawą porządnego związku, prawda? Wspieranie się, kiedy tego trzeba.
Serena... Nie ma chyba piękniejszego imienia na tym świecie. To imię oznacza anioła, dziewczynę umiejącą kochać ponad wszystko, która jest naprawdę wspaniała, wspierająca, dobra, wrażliwa, ale też silna i twarda, kiedy trzeba. Ideał prawdziwy, choć nie pozbawiony wcale wad, lecz kto powiedział, że ideał nie może mieć wad? Ten, kto tak uważa jest idiotą. Nie ma ludzi bez wad, ale czy to oznacza, że ktoś nie może dla nas być naszym ideałem?
Serena... Mój własny anioł... Jedyna dziewczyna, która pokochała mnie na tyle mocno, aby pozostać ze mną już na zawsze. Ale czy ja mam zostać już na zawsze w tej ciemności? Nie chcę tego! Nie chcę! Chcę odzyskać świadomość! Chcę ją znowu zobaczyć, dotknąć, pocałować, a także czuć jej bliskość przy sobie. Nie może być skazana na życie z wiecznie uśpionym człowiekiem. Nie może... Dlatego ja muszę walczyć. Ja muszę się obudzić. Beheeyem mnie zaatakował, lecz nie pozwolę się pogrążyć we śnie. Nie pozwolę na to! Nie ulegnę.

Nie wiecie, co w moim sercu się kryje.
Chcę żyć i przeżyję!
Nigdy nie ulegnę!
Nigdy nie ulegnę wam! Nie!
Kto nie dotrze do fal, nie popłynie na ich grzbiecie,
A wy tak właśnie chcecie!
Nigdy nie ulegnę!
Nigdy nie ulegnę wam! Nie!
Chcę wolnym być! Chcę żyć!

Ta piosenka zawsze była dla mnie ważna. Czułem, że wiele ona dla mnie znaczy, że zawsze zachęcała do tego, aby walczyć o swoje, aby mieć wiarę w swoje umiejętności. Nie wolno mi się poddać. Nie wolno! Przecież, jeśli się poddam, to już na zawsze przegram. Wszystko, o co dotychczas walczyłem, straci wszelki sens, jeśli tylko pozwolę sobie na kapitulację. Nie wolno mi! Nie wolno!
- Ash... Jestem przy tobie... Jestem - usłyszałem czyiś głos - Proszę... Nie śpij... Wybudź się... Jesteś nam potrzebny... Kocham cię.
Poznałem ten głos. Poznałem go. Wiedziałem, do kogo on należy. Do mojej ukochanej, do mojej jedynej Sereny.
- Wybudzę się... Wybudzę... Zrobię to dla ciebie, Sereno. Dla ciebie! - zawołałem radośnie.
Jednak dopiero po chwili zorientowałem się, że ja przecież śpię i nie jestem w stanie komukolwiek czegokolwiek powiedzieć.
- Sereno... Sereno... Sereno.
Zorientowałem, że nagle stoję przed jakimś ogromnym wąwozem, z którego bije nikłe światło.
- Ash... Ash... Ash! - dobiegał z niego nikły głos.
- Sereno! Już biegnę! - zawołałem.
Pędziłem przed siebie szybko, coraz szybciej, a także coraz bardziej zdeterminowany. Wąwóz zdawał się jednak nie mieć końca, a światło wcale się do mnie nie przybliżało. Wydawało mi się chwilami, jakbym biegł w miejscu, ponieważ choć skały migały przed moimi oczami właśnie tak, jak to powinno mieć miejsce podczas biegania, to jednak wciąż to światło było daleko ode mnie.
- Ash... Ash... Ash! - nawoływał mnie dalej głos.
Biegłem dalej, coraz bardziej zdeterminowany. Czoło zrosiły mi krople potu, a ja światło powoli zaczęło się do mnie przybliżać.
- Sereno! Sereno, już biegnę do ciebie! - zawołałem.
W końcu dopadłem światła i wpadłem w nie zachłannie. Wówczas to stało się coś, czego się spodziewałem, a raczej na co miałem cichą nadzieję. Zdołałem uciec ze świata snu.
- Wybudza się! Wybudza! - usłyszałem znajomy, kobiecy głos.
Powoli otworzyłem oczy. Wokół mnie ujrzałem białą salę szpitalną. Usłyszałem dziwny dźwięk, jakieś pikanie. Spojrzałem w bok i ujrzałem tam aparaturę podtrzymującą mnie przy życiu i pokazującą, jak mocno mi bije puls. A więc żyłem. Na swoim ciele poczułem dziwne kabelki, które były przyklejone do mej piersi i rąk.
- Josh! On otwiera oczy! Boże! Josh, widzisz to?! On otwiera oczy! - usłyszałem dobrze mi znany głos.
Spojrzałem w jego kierunku i zobaczyłem moją mamę, jak ściska ona mocno ojca.


- Mama... Tata... - wydyszałem powoli.
Matka podbiegła do mnie i złapała mnie mocno za rękę.
- Ash, kochanie! Dzięki Bogu, obudziłeś się! Nareszcie! Tak długo na to czekaliśmy! Tak długo!
- Tato - z trudem wypuszczałem z ust słowa - Gdzie ja jestem?
- W szpitalu, synku - odpowiedział mi ojciec - Byłeś w stanie śpiączki, ale już się obudziłeś.
- Dziękować Bogu - płakała z radości moja mama, roniąc łzę za łzą.
Następnie spojrzała w niebo i zawołała:
- Boże, dziękuję ci! Dziękuję ci, że go nam zwróciłeś!
Potem popatrzyła na mnie i zaczęła całować moją rękę.
- Kochanie moje... Nawet nie wiesz, jak strasznie wszyscy za tobą tęskniliśmy!
- Pika-pika-chu!
- Pikachu! - powiedziałem radośnie, patrząc czule na Pokemona, który wskoczył mi na pierś - Tak się cieszę, że cię znowu widzę, przyjacielu.
Pogłaskałem go delikatnie po główce, a ten uśmiechnął się do mnie radośnie.
- Wyglądasz naprawdę silnie. Mama cię dobrze karmiła?
- Pika! - zapiszczał Pikachu.
- Tak myślałem - zachichotałem i spojrzałem na mamę - Cieszę się, że was widzę. No, a gdzie jest reszta?
- Jaka reszta? - spytał ojciec.
- Gdzie są moi przyjaciele? A gdzie Serena? Gdzie moja dziewczyna?
- Twoja dziewczyna? - zdziwiła się moja mama.
- No, tak... Serena Evans... To ta dziewczyna o cudnych włosach barwy dojrzałego miodu, a prócz tego uroczych oczach koloru nieba w pogodę.
- On chyba mówi o tej panience ze swoich snów - wyjaśnił mój ojciec mojej matce.
- Z moich snów? - zdziwiłem się - Jak to? Z jakich snów?
- Z twoich snów, synku - odparł na to tata - Ale pewnie nie rozumiesz, skąd my je znamy. Zobacz...
To mówiąc tata pokazał na jakiś dziwny wynalazek wyglądający jak telewizor z jakimiś dziwnymi guzikami i gałkami.
- To jest dzieło profesora Oaka - wyjaśnił - Dzięki niemu mogliśmy obserwować twoje sny przez całe siedem lat.
- Siedem lat?! - krzyknąłem zdumiony - Jak to?! O czym ty mówisz, tato?! Mamo! Co się tu dzieje?!
Mama posmutniała, po czym spojrzała na mnie załamanym wzrokiem i powiedziała:
- Widzisz, kochanie... Bo ja... Bo ojciec i ja... My oglądaliśmy twoje sny przez te siedem lat, odkąd zapadłeś w śpiączkę...
- Siedem lat?! - krzyknąłem - Dlaczego siedem lat?! O co tu chodzi, mamo?! Przecież nie dawno byłem w lesie z Sereną, Dawn i Clemontem! Planowaliśmy wspólne święta!
- Przykro mi, kochanie, ale to jest tylko sen - wyjaśnił mi ojciec bardzo zasmuconym głosem - Wiem, że będzie trudno przyjąć ci to do wiadomości, ale widzisz... Siedem lat temu, gdy skończyłeś dziesięć lat i wyruszyłeś z Pikachu na swoją pierwszą wyprawę doszło do tragedii. Zaatakowało was stado Spearowów. Uciekaliście przed nimi, a potem Pikachu strzelił w nie piorunem, który połączył swą moc z błyskawicą, bo wtedy padał deszcz. No, burza była i to potężna. Błyskawica i piorun twego Pokemona połączyły się, pokonała Spearowy, ale... uderzyły też w ciebie. No i wtedy... Straciłeś przytomność. Dopiero teraz ją odzyskałeś, po siedmiu latach spania.
Popatrzyłem na ojca w szoku. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Przez chwilę miałem nadzieję, że za chwilę on mi powie, iż jest to jedynie jakiś głupi żart i zaraz wszyscy się będziemy z niego śmiać. Jednak ojciec patrzył na mnie poważnie. Nie żartował. Spojrzałem na matkę. Ona również była załamana.
- Kochanie, twój ojciec mówi prawdę - powiedziała ponurym tonem - Niestety, tak to właśnie było. Opowiedziała nam o tym twoja koleżanka, Misty, którą wtedy spotkaliście i pożyczyliście jej rower, aby uciec przed Spearowami. Szukała swego roweru, a potem zobaczyła wielką eksplozję, pobiegła więc sprawdzić, co to takiego. Wtedy znalazła cię nieprzytomnego. Szybko wezwała pomoc, a potem często cię tutaj odwiedzała. Wiesz... Ona bardzo przeżyła to, że na ciebie wtedy nakrzyczała.
- Nakrzyczała?
- No, tak... Wtedy, kiedy znalazła ciebie i Pikachu w rzece. Wyzwała cię ona wtedy, że niby źle traktujesz swojego Pokemona. Teraz bardzo tego żałuje.
- Niczego sobie dziewczyna - powiedział tata - Często o niej śniłeś. Ale potem śniłeś o innych dziewczynach.
- Śniłem? Ja naprawdę spałem przez siedem lat?
Nie miałem pojęcia, czy to wszystko jest prawdą, czy może naprawdę to jest tylko jakiś sen, z którego się zaraz obudzę. Niestety nic na to nie wskazywało.
- Boże... Siedem lat... Chcecie powiedzieć, że Misty, Brock... Dawn... May i Max... Serena, Clemont i Bonnie... Oni nie istnieją?
- Misty istnieje i Serena także - powiedziała Delia - Co do reszty, to... Obawiam się, że oni nie istnieją.
- Nie...
- Przykro mi, synku, ale... Oni się tobie po prostu śnili...
- Nie!
- Naprawdę mi przykro, kochanie... Ale spałeś siedem lat. Wiele snów ci się śniło przez ten czas...
- NIE!
Wściekły złapałem za poduszkę i cisnąłem ją w ekran telewizora, który strąciłem w ten sposób ze stolika. Następnie upadłem brzuchem na łóżko, a dłońmi ściśniętymi w pięść zacząłem uderzać o materac.
- Nie! Nie! Nie! To niemożliwe! To nieprawda! A więc wszystkie moje przygody... To wszystko, co przeżyłem... To nigdy nie miało miejsca?! Nie wierzę w to! Nie wierzę!
- Przykro mi, synku... To niestety prawda - powiedział ojciec głosem pełnym smutku - Chciałbym móc przekazać ci inną wiadomość, ale...
- Daj mi spokój! Może mi powiesz, że byłeś ze mną przez te siedem lat, co?! Że byłeś przy mnie mamie i ją wspierałeś?
Spojrzałem na ojca, który wyraźnie się zmieszał, zaczął pocić, spojrzał na swoje stopy, po czym rzekł:
- Byłem przy tobie tu bardzo długo. Nie cały czas, ale często... Bardzo często.
- Kochanie, on jest twoim ojcem - dodała moja mama - Nieważne, że oboje się rozwiedliśmy. Zawsze był, jest i będzie twoim ojcem. Nic nigdy tego nie zmieni.
- Ale wcześniej go tu nie było! Nie było! I nie wróciłby, gdyby nie to, co mnie spotkało! - płakałem załamany, uderzając dłońmi o łóżko - Miałby w nosie ciebie, mnie, wszystko! A ja w snach śniłem, że on wrócił do mnie sam z siebie! Że mnie kocha!
- Ja cię kocham, synu - powiedział ojciec, z trudem powstrzymując się od płaczu - Kocham cię i zawsze cię kochałem. Nie byłem z twoją matką i rozwiodłem się z nią, ale... powody tego były różne.
- Nie oceniaj go zbyt surowo. On się zmienił - wyjaśniła mama.
- Zostawcie mnie! Wyjdźcie stąd! - krzyknąłem.
Po tych słowach padłem na łóżko i zacząłem płakać załamany. Całe moje życie właśnie okazało się nic nie wartą farsą oraz szeregiem dziwnych snów, które na mnie zsyłała moja własna imaginacja! To wszystko było po prostu przerażające. Przez całe siedem lat nie żyłem, bo byłem pogrążony w czymś na kształt transu, z którego nie mogłem się obudzić. Jak mogło do tego dojść? A może właśnie teraz śnię? Może teraz właśnie jestem w transie i dopiero się z niego wybudzę? Zacząłem szczypać się po rękach i nogach mając nadzieję, że to może wybudzi mnie ze snu. Ale nie! Nic to nie dało. Nie spałem. To była prawda.
- Nie! To jest niemożliwe! - płakałem, uderzałem załamany dłońmi o materac - Dlaczego?! Dlaczego właśnie mnie to spotyka?! Dlaczego?!
Pikachu pisnął smętnie, siedząc na szafce przy moim łóżku. Tym razem nie mógł on mi pomóc.

***


Minęło chyba kilka godzin. Mama i ojciec nie wchodzili przez ten czas do sali, na której leżałem, jednak tylko dlatego, że wyraźnie sobie tego nie życzyłem. Nie chciałem mieć wtedy żadnego towarzystwa. Leżałem tylko na wznak i patrzyłem bez celu w sufit myśląc o wszystkim, czego się dzisiaj dowiedziałem. Całe moje życie okazało się być jedynie snem. Nic z tego, co w nich widziałem nie było prawdą. Wszystko było tylko i wyłącznie wizją zesłaną przez moją imaginację. Wszystkie swoje przygody sobie wyśniłem. Nawet te ostatnie, które były najlepsze i najpiękniejsze ze wszystkich.
- Przepraszam... Nie przeszkadzam?
Spojrzałem w kierunku drzwi i zauważyłem stojącą w nich Misty. Miała na sobie żółte spodenki oraz żółtą koszulkę, jak również białe buty z czerwonymi znakami.
- Witaj, Ash... Miło mi cię widzieć na tej stronie świadomości - rzekła do mnie - Pewnie mnie nie pamiętasz, ale ja...
- To ty wtedy wyłowiłaś nas obu z rzeki, prawda? - spytałem ponuro, patrząc na Pikachu - A potem ja ukradłem ci rower, aby uciec przed stadem Spearowów.
- Tak, właśnie tak było - potwierdziła rudowłosa - Jestem Misty. Cieszę się, że cię mogę w końcu poznać, bo ostatnim razem, gdy rozmawialiśmy siedem lat temu, to... No, głupio wtedy wyszło.
- To prawda, bardzo głupio - zgodziłem się z nią.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Przepraszam cię, że wtedy tak na ciebie nakrzyczałam - powiedziała moja przyjaciółka ze snów - Naprawdę bardzo mi przykro, że tak zrobiłam. Gdybym wiedziała, iż chwilę później...
- Nikt nie mógł tego przewidzieć - mruknąłem ponuro i  spojrzałem ponownie w sufit - Czego chcesz?
- Często tutaj bywałam przez te całe siedem lat - rzekła dziewczyna - Naprawdę bardzo często. Twoja mama dużo mi o tobie opowiadała. Wiem już o tobie praktycznie wszystko. Nawet to, z kim się całowałeś na Letnim Obozie Pokemonów profesora Oaka. Nawiasem mówiąc, ja też tam byłam, ale chyba się nie spotkaliśmy.
- Możliwe... A z kim ja się tam niby całowałem?
- Z Sereną... Tą uroczą dziewuszką w różowej sukience. Nawiasem mówiąc ona tu jest.
- Niby kto?
- No, Serena. Ta panienka z Letniego Obozu Pokemonów. Jest tutaj, w tym szpitalu.
- Poważnie? - zdziwiłem się.
Nagle coś zaczęło do mnie docierać. Przypomniałem sobie, że przecież moje przygody senne miały miejsce od chwili, gdy skończyłem dziesięć lat, a Serenę poznałem wtedy, kiedy miałem jeszcze siedem wiosen, czyli na długo przed początkiem mojej śpiączki. A zatem wspomnienia związane z nią, w każdym razie te z dzieciństwa, są jak najbardziej prawdziwe. Więc naprawdę znalazłem ją wtedy w tym lesie, naprawdę spaliśmy wtedy razem w jednym łóżku, naprawdę pływaliśmy w jeziorze i karmiliśmy Magikarpy, naprawdę bawiliśmy się na Obozie, tańczyliśmy, żartowaliśmy i byliśmy szczęśliwi. Więc ona była prawdziwa. Ale niestety fikcją był nasz związek, nasze przygody detektywistyczne oraz inne sprawy. Jednak to mogło mieć jeszcze miejsce. W końcu mamy dopiero po siedemnaście lat. Możemy więc wszystko nadrobić. Wszystko w naszych rękach.
- A czy ona... Jest teraz w szpitalu? - zapytałem po chwili.
- Tak, jest tutaj - Misty skinęła delikatnie głową - A co? Chciałbyś ją zobaczyć?
- Tak. Nawet bardzo.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie.
- Rozumiem... W końcu nie widzieliście się dziesięć lat. Na pewno macie sobie wiele do powiedzenia.
- Możesz też zostać...
- Nie... Nie chcę wam przeszkadzać - odpowiedziała mi na to Misty z lekkim uśmiechem - W końcu, gdzie dwóch, to para, gdzie trzech, to tłok, a gdzie czworo, to już tłum. Pikachu... Byłbyś tak miły?
Pokemon popatrzył na nią początkowo zdumiony, jednak dość szybko pojął, o co chodzi, ponieważ zeskoczył z szafki i wyszedł z sali. Zostałem przez chwilę sam, aż nagle zauważyłem, jak wchodzi do niej ta osoba, za którą tak długo tęskniłem. Jej widok sprawił, że moje serce od razu zabiło jak szalone, a ciało zadrżało.


- Serena... - powiedziałem.
- Witaj, Ash - uśmiechnęła się do mnie dziewczyna - Cieszę się, że się już obudziłeś.
Powoli podeszła w moją stronę, mając na twarzy smutny uśmiech.
- Tak bardzo się cieszę... Twoja mama i twój tata strasznie rozpaczali. Bali się, że ty już nigdy... Ale ja wiedziałam... Ja zawsze wiedziałam, iż w końcu do nas wrócisz.
Usiadła na krześle przy moim łóżku, zdjęła z głowy kapelusz i zaczęła lekko miętolić go w dłoniach.
- Wiem, że śniłeś o mnie i o naszych fikcyjnych przygodach.
- Wiesz?
- Tak - potwierdziła dziewczyna, mocniej miętoląc w dłoniach swoje nakrycie głowy - Widziałam je na tym ekranie.
- A ile przygód naszych widziałaś?
- Wiele... Jestem tutaj od dwóch lat.
- Od dwóch lat?! - krzyknąłem zdumiony.
- Tak... Gdy skończyłam piętnaście lat, to podczas szukania czegoś na strychu znalazłam przypadkiem tę słodką chusteczkę, którą to dostałam od ciebie. Wówczas przypomniałam sobie nasze spotkanie na Letnim Obozie Pokemonów i... To, co do ciebie wtedy czułam.
- I co nadal czujesz, prawda? - spytałem radośnie.
Serena nie odpowiedziała mi na to. Uśmiechnęła się tylko i zaczęła mówić dalej:
- To było naprawdę niesamowicie uczucie znowu sobie to wszystko przypomnieć. Dlatego postanowiłam zostać trenerką Pokemonów, jednakże to było tylko pretekstem z mojej strony, żeby móc cię znowu zobaczyć. Pojechałam więc tutaj i czego się dowiedziałam? Że nie zdołałeś wyruszyć w swoją podróż, ponieważ od pięciu lat jesteś w śpiączce. Siedziałam więc tutaj przez dwa lata w Centrum Pokemonom. Codziennie siedziałam z tobą, oglądałam twoje sny i robiłam z ich notatki. Potem napisałam bardzo wiele ciekawych opowiadań na ich podstawie. Chciałbyś je przeczytać?
- Chętnie. Bardzo chętnie - odpowiedziałam z uśmiechem.
A więc istniały pamiętniki Sereny opisujące moje przygody. Niestety, nie były one relacją z prawdziwych wydarzeń, a jedynie z moich własnych snów. To było smutne, ale też tkwił w tym jakiś radosny aspekt. Ostatecznie to zawsze było dzieło spisane przez moją ukochaną dziewczynę. Ech, co ja wygaduję! Przecież ona nie jest moją dziewczyną! Okazuje się, że nigdy nią nie była. Jednak wszystko może się zmienić. Ale... Chwileczkę! Co, jeżeli tak naprawdę prawdziwa Serena nie jest tak cudowna jak Serena z moich snów? Niestety istniała taka możliwość. Co zrobię, jeśli to okaże się być prawdą? Czy będę w stanie ją pokochać? No i czy ona będzie w stanie mnie pokochać?
Załamany nie wiedziałem, co przez chwilę powiedzieć, jednak potem uśmiechnąłem się do Sereny i rzekłem:
- Wiesz... Ty jesteś naprawdę urocza, wiesz o tym? Taka sama, jak w moich snach. Ciekawi mnie, czy podobały ci się moje sny na nasz temat.
- A i owszem - zaśmiała się delikatnie Serena - Zwłaszcza te... No, wiesz... Niegrzeczne.
- A chciałabyś to przeżyć ze mną naprawdę? - spytałem, dotykając jej dłoni.
Serena zarumieniła się na całej twarzy i odpowiedziała:
- Chciałabym i to bardzo, ale za wcześnie, aby o tym mówić.
- Niby dlaczego za wcześnie, Sereno? - spytałem - Przecież doskonale się oboje znamy.
- Nie, Ash... Ty mnie nie znasz naprawdę. Ty znasz jedynie senną wizję dotyczącą mojej osoby, lecz ona niestety nie jest prawdą. Tylko tobie się tak wydaje, ale to nieprawda.
- Jednak jesteś taka sama, jak w śnie, prawda?
- Być może.
Po tych słowach Serena wstała z krzesła i powiedziała:
- Przyniosę ci moje opowiadania. Będziesz miał co czytać. Potem cię odwiedzę, kiedy będziesz już w domu.
Następnie wyszła zasmucona z sali.
- Powiedziałem coś nie tak? - zdziwiłem się.

***


Serena zgodnie ze swoją obietnicą przyniosła mi do czytania swoje opowiadania. Zacząłem je kolejno czytać jedno po drugim i stwierdziłem, że były po prostu piękne. Bardzo mi się one spodobały. Posiadały w sobie wiele uroku, jak również ciekawie poprowadzona akcję, a do tego jeszcze biła z nich wielka miłość Sereny do mnie. Czułem ją aż nadto wyraźnie. Krzyczała ona z kartek opowiadań. Uśmiechnąłem się zachwycony, gdy je czytałem.
- Moja maleńka, Różowa Panienka - powiedziałem wzruszony - Boże... Dlaczego to wszystko jest tylko snem? Dlaczego nie mogłem przeżyć tego z tobą?
Moje serce pękało ze smutku i rozpaczy, kiedy tylko zacząłem to sobie uświadamiać. Wiedziałem, że nie jest to niczyja wina, nie licząc podłego losu, który podle zakpił sobie z mojej osoby. Byłem jedynie zabawką w jego rękach. Musiałem przyjąć to wszystko do wiadomości, jednak wiedziałem doskonale, iż muszę także coś zrobić, aby w jakiś sposób zacząć właściwie żyć. Tylko jak?
Serena nie odwiedziła mnie już w szpitalu od czasu, gdy przyniosła mi te opowiadania, które sama napisała. Zająłem się czytaniem tych dzieł, które były zachwycające. Czytałem je i czytałem, a gdy wyszedłem ze szpitala i siedziałem w domu, wtedy również pochłaniałem je zachłannie.
- To jest naprawdę wspaniałe dzieło - powiedziałem do mojej mamy, gdy zaszła do mojego pokoju, aby zawołać mnie na kolację - Jestem wręcz zachwycony tymi opowiadaniami.
- Nie wątpię, kochanie - uśmiechnęła się moja mama - Też je czytałam.
- Czytałaś je?
- Tak. Naprawdę bardzo mi się one podobają. Serena ma prawdziwy talent. Czytałam na bieżąco wszystkie jej opowiadania. Są wspaniałe. Nasza kochana Serena to wręcz druga Agatha Christie. Powinna zostać pisarką.
- Kto wie? Może nią zostanie.
- Może... Ja bym jej tego życzyła. No, ale dość tego gadania. Chodź na kolację. Ty także, Pikachu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał mój Pokemon.
Powoli oboje zeszliśmy na dół za moją mamą, po czym usiedliśmy i zaczęliśmy jeść kolację.
- Zaprosimy Serenę na święta? - zapytałem.
- A chciałbyś? - zaśmiała się.
Popatrzyła na mnie uważnie i dodała:
- Ona ci się podoba, prawda?
- Tak. Jest naprawdę bardzo ładna. Urocza i taka miła. Ma prześliczny uśmiech.
- Owszem. Nawet bardzo śliczny - pokiwała moja mama głową - Poza tym przez dwa lata czuwała nad tobą. Misty także, choć nieco mniej. Obie mi pomagały. Wybacz mi, ale zdążyłam im opowiedzieć o tobie naprawdę bardzo dużo.
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi, mamo - zachichotałem lekko - Może zaprosimy je obie na święta?
- Jeśli tego chcesz i jeśli one nie mają innych planów, to nie ma sprawy - powiedziała moja mama - To będzie naprawdę dobry pomysł. Spędzimy wiele czasu razem i nadrobimy stracony czas.
Po tych słowach położyła dłoń na mojej dłoni.
- Kocham cię, synku. Cieszę się, że wróciłeś.
- Ja też cię kocham, mamo. Ja ciebie też.
Uśmiechnęliśmy się oboje do siebie. Zacząłem czuć, że powoli moje życie zaczęło wracać do normy mimo tego, iż przespałem sporą jego część.
Muszę się przyznać, że po moim powrocie ze szpitala przeszukałem w bibliotece gazety z ostatniego roku i w żadnej z nich nie znalazłem nawet najmniejszej wzmianki o prowadzonych przeze mnie śledztwach, natomiast wcześniejsze numery „Kanto Expressu“ i „Głosu Alabastii“ nie wspominały o moich sukcesach jako trenera Pokemonów. Dla pewności przeszukałem też Internet, ale nawet tam niczego nie znalazłem. Zatem wniosek mógł być tylko jeden. Naprawdę przespałem całe siedem lat swojego życia i wszystkie moje przygody były tylko fikcją.
Pomimo tego zacząłem powoli czuć, że moje życie wraca do normy.

***


Zgodnie z planami ustalonymi przeze mnie i moją mamę, zaprosiliśmy na święta do nas zarówno Serenę, jak również Misty. Obie bardzo chętnie przyszły się z nami zobaczyć. To było naprawdę cudowne spotkanie po latach. Obie były bardzo przyjemnymi osobami w rozmowie oraz w zabawie na śniegu. Obie chodziły ze mną i z Pikachu na dwór, a tam bawiły się z nami jak małe dzieci: rzucały śnieżkami, jeździli na sankach, ślizgali na łyżwach po zamarzniętym jeziorze itd. To było naprawdę cudowne uczucie. Niesamowicie wspaniałe. Wreszcie czułem śnieg na swojej twarzy i to było uczucie prawdziwe, a nie tylko sen. Czułem, że naprawdę żyję i czułem, że mogę nadrobić stracony czas.
Podczas świąt w naszym domu zebrało się kilka bardzo przyjemnych osób. Byli to moja mama, mój tata, profesor Samuel Oak, miejscowa oficer Jenny (ta sama, która była porucznik Jenny z moich snów), Serena, Misty i Gary Oak. Wszyscy razem cieszyliśmy się życiem oraz swoją obecnością. Jedliśmy wigilijną kolacją, rozmawiając ze sobą na temat tego wszystkiego, co się ostatnio działo.
- Jestem wprost szczęśliwy, że Ash Ketchum, mój kochany chrześniak powrócił do nas - powiedział profesor Oak, kiedy jedliśmy kolację - Jestem bardzo szczęśliwy. Cierpiałem wręcz widząc to, jak Delia i Josh przeżywają katusze, kiedy musieli oglądać syna pogrążonego w śpiączce. Mnie samego bardzo to dotknęło, ponieważ kocham tego chłopca jak własnego wnuka...
Spojrzał uważnie na Gary’ego, dodając:
- Mam nadzieję, że nie bolą cię te słowa, mój chłopcze.
- Nie, w żadnym razie - powiedział młody Oak - Kiedyś mnie takie coś denerwowało i wywołało we mnie zazdrość, jednak teraz już tak nie jest. To naprawdę było okropne, widzieć cię pogrążonego w śpiączce, Ash. Chcę cię bardzo przeprosić za to, jaki byłem kiedyś.
- Ja się na ciebie nie gniewam, Gary - odparłem szczerze.
- Rozumiem, ale i tak uważam, że byłem po prostu podły i żałosny - mówił dalej Gary - Naprawdę, jako dzieciak byłem żałosny. Dokuczałem ci i kpiłem sobie z ciebie, prowokowałem cię na każdym kroku, jednak tak naprawdę robiłem to jedynie po to, aby okazać swoją zazdrość o dziadka. Myślałem wtedy, że jesteś jego ulubieńcem i on cię bardziej kocha niż mnie. Dlatego chciałem cię wpędzić w poczucie niższości oraz w poczucie bycia nikim. Nawet nie wiesz, jak bardzo tego wszystkiego żałowałem, gdy tylko dowiedziałem się o tym, że zapadłeś w śpiączkę. Byłem wściekły sam na siebie i żałowałem, że kiedykolwiek powiedziałem ci te wszystkie niemiłe słowa pod twoim adresem.
- Spoko, niczym się nie martw - powiedziałem przyjaznym tonem - Nie musisz mnie za to przepraszać. Przecież to było dawno temu i nie warto robić z tego powodu problemów.
- Jesteś aż za bardzo wyrozumiały - rzekł młody Oak smutnym głosem - Mam nadzieję, że kiedyś zasłużę sobie na twoje wybaczenie.
- Już je otrzymałeś.
- Może, ale nie zasłużyłem na to. Postaram się jednak, aby na nie sobie zasłużyć.
Uśmiechnąłem się do niego wesoło i poczułem, że teraz właśnie mam możliwość zostać przyjacielem Gary’ego Oaka i zamierzałem skorzystać z niej wręcz skwapliwie.


Po tej jakże pięknej przemowie zajęliśmy się sprawami już bardziej luźnymi i przyjemnymi. Wszyscy świętowaliśmy, śpiewaliśmy kolędy, a prócz tego wymieniliśmy się prezentami. Byliśmy szczęśliwi, gdyż to były prawdziwe święta, jakich nie miałem od siedmiu lat, bo przecież święta we śnie nie liczą się jako prawdziwe.
Gdy przyjęcie zaczęło już nabierać tempa zauważyłem, że moja urocza, Różowa Panienka wychodzi powoli z salonu. Poszedłem za nią i nagle wpadłem na nią w jednym pokoju.
- Przepraszam... Ja... Tego no... Czy coś się stało?
- Nie, nic - odpowiedziała mi Serena - A czemu miałoby coś się stać?
- Bo wyszłaś nagle z pokoju.
- Wiem. Wyszłam, bo mam dla ciebie mały prezent.
Uśmiechnęła się do mnie delikatnie, po czym podała mi paczuszkę. Spojrzałem na nią zachwyconym wzrokiem.
- To jest dla mnie? - spytałem.
- Nie, dla listonosza. Oczywiście, że dla ciebie. Proszę, zobacz sam.
Wpatrywałem się w jej oczy bardzo zachwycony. Prezent? Dla mnie? A więc pamiętała. Wziąłem wzruszonym głosem od niej paczkę, po czym popatrzyłem na nią.
- Kochana Sereno... Naprawdę... To jest... To jest po prostu... Dziękuję ci. Naprawdę bardzo ci dziękuję.
Uśmiechnąłem się ponownie.
- Wiesz... Ja też mam coś dla ciebie, maleńka moja.
- Naprawdę?
- Tak.
Chwilę później podałem jej małą saszetkę, z której to wyjęła ona małe pudełeczko.
- A co to takiego?
- Zobacz sama.
Zaintrygowana Serena otworzyła pudełko i zobaczyła w nim piękny pierścionek.
- Ojej... Jaki on śliczny! - zawołała radośnie.
- Podoba ci się?
- Tak, bardzo. Jest przesłodki, tak jak i ty.
Zarumieniłem się słysząc jej komplement, po czym założyłem powoli pierścionek na jej palec.
- Wesołych Świąt, Sereno.
- Wesołych Świąt, Ash. Nigdy tego pierścionka już nie zdejmę. Nigdy, masz moje słowo.
Uśmiechnąłem się do niej czule.
- A może ty otworzysz swój prezent? - zapytała Serena.
Oczywiście otworzyłem pudełko i zauważyłem w nim piękne wydane książki „Hrabia Monte Christo“ Aleksandra Dumasa ojca. Moja ulubiona powieść. Ostatni raz czytałem ją mając tak około dziewięć lat. Pożyczyłem ją z biblioteki i w wydaniu dla dzieci. To, co się stało we śnie, to przecież się nie liczy jako prawda.
- Jaka piękna... Cudowny prezent... - powiedziałem zadowolony - No, popatrz. Są tu ilustracje narysowane przez prawdziwego mistrza. Naprawdę piękne.
Uśmiechnąłem się do niej.
- Skąd wiedziałaś, że ta książka tak mi się spodobała?
- Z twoich snów.
- Ale jak... Ano tak! Zapomniałem, że ty je przecież widziałaś, moje kochanie. Naprawdę dziękuję ci.
Spojrzeliśmy uważnie sobie w oczy i przez chwilę nic nie mówiliśmy, a później zerknęliśmy na sufit.
- Jemioła - powiedziała Serena.
- Tak, to prawda - zgodziłem się z nią - To jemioła. Przypadkiem tak się złożyło, że oboje stoimy właśnie pod jemiołą.
- Przypadek, a może los to sprawił?
- Może i los.
- Nie sądzisz, że warto skorzystać z tej okazji?
- A czy ty tego chcesz?
- Bardzo chcę, Ash. Pytanie tylko, czy i ty także tego chcesz.
- Jeszcze się pytasz? Bardzo chcę.
- Nawet jeżeli nie jestem do końca taka, jak w twoich snach?
- Nawet wtedy, kochanie.
- Więc na co jeszcze czekasz?
Nie zamierzałem już dłużej czekać, po czym objąłem ją do siebie i pocałowałem delikatnie jej usta. Ona zaś oddała mi pocałunek, zarzucając mi przy tym ręce na szyję. Poczułem wówczas, że moje życie znowu nabiera smaku.


C.D.N.






2 komentarze:

  1. Kolejna przygoda zaczyna się od rozmowy przyjaciół na temat zbliżających się świąt i towarzyszącej im doniosłej atmosfery spotkania z bliskimi, uczty oraz oczywiście prezentów. Po drodze napotykają oni Beheeyema, pokemona mogącego zamknąć człowieka lub innego stworka zamknąć w stworzonym przez siebie świecie snów. Wszyscy więc postanawiają się wycofać, co oczywiście robią, jednak Beheeyem mimo to atakuje Asha, który natychmiast niestety zapada w sen, z którego nikt nie jest w stanie go wybudzić.
    Ash tymczasem pogrąża się w ciemności, z której chce się za wszelką cenę wydostać, gdyż chce wrócić do Sereny i swoich przyjaciół, ale przede wszystkim do ukochanej. Niczym Mustang z filmu "Mustang z Dzikiej Doliny zapiera się w sobie, że nikomu nie ulegnie i nie pozwoli sobą zawładnąć.
    Słyszy nawołujący go głos Sereny, co jeszcze bardziej sprawia, że chce się wydostać ze świata ciemności. W końcu dopada do światła i wybudza się ze snu, jednak budzi się w zupełnie innym świecie, gdzie jego rodzice są nadal po rozwodzie, ale nie ma on dziewczyny. Okazuje się, że siedem lat wcześniej, podczas pierwszej wyprawy Asha doszło do tragedii, w wyniku której chłopak zapadł w śpiączkę na 7 lat, z której dopiero teraz się obudził, a jego sny rodzice oglądali na specjalnym wynalazku profesora Oak'a.
    Ash nie chce uwierzyć w tą sytuację, w której się znalazł. Dodatkowo jego smutek potęguje fakt, że z całej paczki jego przyjaciół istnieje jedynie Misty i Serena, a jego dotychczasowe przygody okazują się być jedynie snem. Jest wściekły na cały świat, dodatkowo powraca jego dawna złość na ojca za to, że ten opuścił zarówno jego jak i mamę. To wszystko jeszcze dodatkowo go załamuje.
    Po kilku godzinach odpoczynku do jego pokoju wchodzi Misty, która przeprasza go za swoją złość za zniszczenie jego roweru. Dowiaduje się od niej, że w tym samym szpitalu znajduje się również Serena, która po chwili przychodzi do pokoju Asha, w którym zostają zostawieni we dwoje. Rozmawiają o jego przygodach, które dziewczyna od dwóch lat oglądała na ekranie telewizora przy łóżku Asha. Okazuje się także, że napisała własne opowiadania opisujące ich przygody. Podczas ich wspólnej rozmowy okazuje się, że dziewczyna się w nim podkochuje i że jego sny na jej temat bardzo jej się podobały, zwłaszcza te niegrzeczne. :) Jednak ostrzega Asha, że może nie być tą samą Sereną, jaką była w jego snach, po czym smutna wychodzi z sali obiecując, że odwiedzi Asha jak już będzie w domu.
    Chłopak jest zachwycony opowiadaniami Sereny i jest nią coraz bardziej zauroczony, zakochując się w niej jeszcze bardziej. Postanawia zaprosić ją na święta, na co jego mama chętnie się zgadza.
    Podczas świątecznej kolacji spotykają się wszyscy przyjaciele Asha z regionu Kanto, oraz oczywiście Serena. Dochodzi tu także do niespodziewanego pojednania Asha z Garym Oakiem, z którym do tej pory zaciekle rywalizował i o jakiejkolwiek wzajemnej sympatii mowy być nie mogło.
    W pewnym momencie Ash zauważa, że Serena wychodzi z pokoju. Zaintrygowany zachowaniem dziewczyny idzie za nią i zderzają się ze sobą. Okazuje się, że Serena ma dla niego prezent, który z radością mu wręcza. Ash jej się odwzajemnia, również dając jej prezent, którym jest naprawdę piękny pierścionek, po czym sam otwiera swój prezent, którym jest powieść "Hrabia Monte Christo". Podczas ich rozmowy orientują się, że stoją pod jemiołą. Decydują się spróbować być ze sobą mimo wszystko i w końcu dochodzi między nimi do pocałunku.
    Co będzie dalej? Czy Ash wybudzi się ze swojego snu? Czy wróci do rzeczywistości, w której przeżywał fantastyczne przygody? I w końcu komu zależało na tym, by unieszkodliwić Asha i zamknąć go w świecie snów? O tym dowiemy się w kolejnych częściach tej fantastycznej przygody. :)
    Ogólna ocena: 10000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...