wtorek, 9 stycznia 2018

Przygoda 084 cz. II

Przygoda LXXXIV

Wielkie przebudzenie cz. II


Spędziliśmy po prostu cudowne święta, choć ja nadal czułem wyraźny smutek z powodu tego, że wszystkie moje dotychczasowe przygody okazały się być tylko snem, a co za tym idzie nigdy nie mieli się u mojego boku stanąć wierni przyjaciele, czyli Brock, May, Max, Clemont, Bonnie, Alexa, Tracey, Melody, Latias, Cilana i Iris. Już nigdy miałem ich nie zobaczyć. Brakowało mi ich wszystkich, nawet Iris i Cilana, choć właściwie za nimi zdecydowanie najmniej tęskniłem, jednak miałem ku temu swoje powody. Prawdę mówiąc oni najmniej emocjonalnie się do mnie przywiązali, także najmniej wspólnych tematów oraz wspólnych przeżyć nas łączyło. Jednak tak czy inaczej bardzo mi brakowało towarzystwa moich przyjaciół i wiele bym dał za to, aby móc znowu ich zobaczyć na żywo, nawet tę złośnicę Iris. Chętnie bym ponownie usłyszał drobne docinki Dawn, narzekanie May na to, że przynoszę jej pecha, naukowe dykteryjki Clemonta, wymądrzanie się Maxa, jak również wyznania miłosne Brocka skierowane do każdej ładnej dziewczyny, którą tylko zobaczył. Chętnie bym znów to wszystko zobaczył i znowu posłuchał. Tęskniłem za tym, co się wiązało z moimi przyjaciółmi, nawet za tymi nudnymi jak flaki olejem wypowiedziami Cilana na temat metra czy innych jego durnych pasji.
Na moją pociechę miałem przy swoim boku wiernego Pikachu oraz Misty i Gary’ego Oaka, a przede wszystkim moją ukochaną Serenę, dzięki której się czułem po prostu szczęśliwy ponad miarę. Ale moje serce wciąż dręczyła tęsknota za tym, co minęło bezpowrotnie i już nigdy miało nie wrócić, bo prawdę mówiąc, nigdy się nie zaczęło. To była naprawdę bardzo przykra sytuacja.
A więc ja nigdy nie zostałem Mistrzem Pokemonów ani detektywem i nigdy nie miałem talentów w żadnym z tych kierunków. Cóż... To jest po prostu okropne, ale będę musiał się z tym pogodzić i żyć dalej. Tylko jak? W jaki sposób ja mam teraz żyć? Chciałbym zostać Mistrzem Pokemon oraz detektywem, ale czy to możliwe, abym osiągnął oba te cele? Przecież teraz będę musiał zaczynać wszystko od podstaw. Moje życie było niczym wielki dom, który właśnie zawalił się, a ja muszę go odbudować od podstaw cegła po cegle. Nie, żeby to było niemożliwe, jednak należy to sobie uczciwie powiedzieć... To mało prawdopodobne, aby mi się udało osiągnąć ten cel. Owszem, mogę ten dom mego życia odbudować na nowo, jednak to już nie będzie nigdy to samo, gdyż nigdy już u mojego boku nie staną moi wierni i wypróbowani w trudach przyjaciele.
Jedna tylko pociecha dla mnie istniała, a mianowicie taka, że nigdy więcej na mojej drodze nie stanie ten nikczemnik Giuseppe Giovanni i jego agenci, ani też nie będę musiał walczyć z Malamarem czy Lysandrem. Oni po prostu byli jedynie wytworem mojej wyobraźni, moim snem, nigdy tak naprawdę nie istnieli. Nie będą mogli więc nikogo skrzywdzić. Chociaż tyle dobrego z tego wszystkiego wynikło. Ale czy aby na pewno nie istnieją? A jeśli nie oni, to ktoś podobny do nich w działaniach i zachowaniu. Jeżeli jednak tak właśnie jest, to niech te osoby się strzegą, ponieważ zamierzam z nimi walczyć. Co prawda nigdy tak naprawdę nie byłem detektywem, ale przecież miałem już pewne doświadczenie ze swoich snów. Wiele z tego, co tam robiłem zapamiętałem i teraz wystarczyło te umiejętności wykorzystać na swoją korzyść. Jednak czy będę umiał tego dokonać? O tak, na pewno będę umiał! Wierzę w to, a wiara to połowa sukcesu!
Podobnie będzie z moim tytułem Mistrza Pokemonów. Zdobędę go na nowo. Wiem już, czego mam unikać oraz jak trenować swoje stworki, aby wygrać. Złapię znowu kolejne Pokemony, stanę do walki o Odznaki i... No, właśnie. Co dalej? Wygram może ten tytuł Mistrza i co dalej? Jaki przyjdzie mi z niego pożytek? Czy naprawdę aż tak bardzo był mi on potrzebny? Biorąc pod uwagę to wszystko, co widziałem w swoich snach sądzę, że raczej nie bardzo. Jego posiadanie jest jedynie chęcią poprawienia swojego ego i naprawy własnego oblicza przed sobą samym, jak również i chęcią zaimponowania ojcu. A przecież ojciec mnie kocha takiego, jakim jestem. Nie muszę zostać Mistrzem, aby mnie kochał. Może więc lepiej skupić się na byciu detektywem? Tak! To jest dobra myśl! Zostanę detektywem, jak w moich snach. Wiele z tego, co w nich przeżyłem, zapamiętałem. Mogę więc wykorzystać zdobyte w ten sposób doświadczenie, aby osiągnąć sukces. Tylko, czy policja zechce korzystać z mojego wsparcia? Cóż... Za pół roku będę miał osiemnaście lat i spróbuję dostać się do policji. Potem już o wiele łatwiej zostanę detektywem konsultantem.


Z takim właśnie postanowieniem poszedłem spać w piękną noc Bożego Narodzenia. Przebrałem się w niebieską piżamę, położyłem do łóżka w moim pokoju, życzyłem Pikachu dobrej nocy, wyłączyłem lampkę nocną, a następnie zamknąłem oczy. Długo jednak nie mogłem zasnąć. W ciemności naszły mnie bowiem wspomnienia ostatnich wydarzeń, jakie widziałem w moim śnie. Ten Pokemon zaatakował mnie swoimi mocami, a potem uśpił. Tylko dlaczego on to zrobił? Jaki miał w tym cel? I co, jeśli to wszystko, co teraz widzę, nie jest tak naprawdę tylko snem? Może ja naprawdę zostałem Mistrzem i detektywem, a teraz śnię o tym, że nim nie jestem? To miałoby sens, tyle tylko, że Beheeyem musiałby wiedzieć o mnie bardzo wiele, aby mnie uwięzić w takiej sennej wizji. Musiałby wiedzieć, że boję się czasami, iż to wszystko, co przeżyłem to tylko sen i nie jest wcale tak dobry, jak myślę. Musiałby wiedzieć, jakie więzi mnie łączą z bliskimi mi ludźmi, no i wreszcie musiałby on o mnie wiedzieć bardzo wiele, nawet to, że jestem detektywem, a Serena spisuje nasze przygody. Oczywiście mógłby się tego dowiedzieć po wnikliwie przeprowadzonej obserwacji mojej osoby, ale... Po co miałby to robić? Jaki miałby mieć w tym cel? Dlaczego chciałby mnie tutaj w tym świecie uwięzić? Po co? Musiałby mieć do mnie uraz, ale jaki? Chyba, że to Beheeyem, którego raz już spotkałem w Unovie. Może mści się za tamto wtedy? Nie, to niemożliwe! Po tylu latach miałby się mścić? I co by mu z tego przyszło? Chyba, że ktoś zlecił mu takie, a nie inne działanie przeciwko mnie. Ale nadal nie wiem, po co ten ktoś miałby to zrobić.
Nie miałem niestety odpowiedzi na te pytania, choć dręczyły mnie one. Wiedziałem jednak, że cokolwiek się nie stanie, to muszę jakoś spróbować normalnie żyć. Zamknąłem więc załamany oczy i postanowiłem zasnąć nie przejmując się tym, co przyniesie mi jutro.
Dość szybko zasnąłem, ale niestety w nocy miałem dziwne koszmary. Słyszałem jakiś głuchy głos nawołujący mnie po imieniu. Biegałem wtedy po jakieś ciemnej polanie. Nie było tam praktycznie nic oprócz ciemności i ziemi, po której stąpałem. Ktoś mnie co chwila wołał po imieniu, jednak nie mogłem zrozumieć, kto to robi ani dlaczego. Nie wiedziałem nawet, skąd dobiega ten głos. Równie dobrze mógł się on wydobywać z nieba, czarnego niczym atrament.
- Kim jesteś?! Dlaczego mnie wołasz?! - krzyknąłem.
Zamiast odpowiedzi słyszałem tylko ponownie osobę wołającą mnie po imieniu. Nie wiedziałem, co mam robić. Biec przed siebie, zawrócić, czy też może zostać tam, gdzie jestem. To była beznadziejna sytuacja, ponieważ cokolwiek bym nie zrobił, wszędzie wokół mnie znajdowała się ciemność. Nigdzie nie zaszedłbym, ani nigdzie bym na nikogo nie trafił.
Nagle coś wyskoczyło z ziemi tuż przede mną. Tym kimś był jakiś wielki, humanoidalny cień z czerwonymi, świecącymi ślepiami. Wyciągnął on do mnie rękę, jakby chciał, abym go za nią złapał. Poczułem dziwny lęk przed samą możliwością dokonania tego.
- Mam iść z tobą? - spytałem.
Cień pokiwał głową i trzymał wyciągniętą rękę w moją stronę.
- Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie mam wcale ochoty tego zrobić - powiedziałem do niego.
Tajemnicza istota milczała, dalej trzymając rękę wyciągniętą w moją stronę. Cofnąłem się o parę kroków, a ona ruszyła za mną. Szła dalej, a ja się cofałem nie wiedząc, co mam zrobić. Nagle poczułem, że potykam się o kamień i upadam na ziemię. Cień szedł dalej w moją stronę, po czym runął na mnie, zalewając mnie całego swoją mroczną postacią.
Przerażony obudziłem się cały spocony. Rozejrzałem się dookoła i zauważyłem, że byłem znowu w swoim pokoju, zaś obok mnie spał sobie spokojnie Pikachu. Odetchnąłem z ulgą otarłem pot z czoła.
- Boże... Ależ ja mam pokręcone sny - szepnąłem sam do siebie.
Ponieważ czułem, że się cały pocę zrzuciłem górę od piżamy, a potem również dół i zostałem w samych bokserkach. Poczułem lekką ulgę i padłem głową na poduszkę.
Wtem usłyszałem, że drzwi od mojego powoli pokoju się otwierają. Przymknąłem delikatnie oczy, aby udawać, iż śpię. Byłem ciekaw, kto też składa mi wizyty o tak późnej porze. Patrzyłem na tę istotę ukrytą w cieniu, ale nie widziałem jej dokładnie. Dopiero, gdy podeszła ona bliżej mojego łóżka, to wówczas blask księżyca, delikatnie wpadający do pokoju oświetlił jej postać. Moim tajemniczym gościem była Serena ubrana w różową, nocną koszulkę. Patrzyła na mnie takim dziwnym wzrokiem, a następnie zrobiła coś jeszcze dziwniejszego niż przyjście tutaj w nocy. Mianowicie zdjęła ona z siebie koszulkę, pod którą nie miała praktycznie nic. Następnie taka, jaką ją Bozia stworzyła powoli odsunęła moją kołdrę i położyła się na boku tuż obok mnie, a potem położyła lekko głowę i dłoń na mym torsie. Poczułem wówczas, jak od środka palą mnie uczucia, które czułem zawsze wtedy, gdy Serena w moich snach kładła się tuż obok mnie. Wiedziałem jednak, że nie wolno mi teraz cokolwiek zrobić, tylko udawać, że śpię. Serena chciała spać wtulona we mnie, a nie robić coś, co ze snem nie ma wiele wspólnego. Poza tym bałem się, że mogę ją stracić, jeśli posunę się za daleko. Nie wolno mi było tego zrobić. Nie chciałem jej teraz stracić. Nie jej, nie moją Różową Panienkę. Dlatego też, chociaż ogień palił całe moje ciało, to udawałem, że sobie śpię, a ona po chwili zasnęła w moich ramionach.
Nie wiem, jakim cudem mi się to udało, ale ostatecznie również i ja pogrążyłem się w krainie snów. Tym razem były one jednak o wiele bardziej przyjemne niż przedtem.

***


Rano obudziłem się szczęśliwy i wyspany. Serena jeszcze drzemała wtulona we mnie mocno. Była naga oraz bardzo słodka zarazem. Miała w sobie coś tak pięknego, że nie umiałem się powstrzymać od westchnięcia na myśl o tym, iż właśnie ona jest moją dziewczyną. Nie! Co ja gadam?! Ona przecież wtedy jeszcze nią nie była. To, że nią została było tylko snem, ale wszak ta wizja mogła stać się prawdą, jeśli będę robił wszystko, co tylko w mojej mocy, aby mnie pokochała. Chociaż... Co ja właściwie wygaduję? Przecież widać aż nadto wyraźnie, że ona mnie kocha, bo czy gdyby było inaczej, to czy przyszłaby do mnie taka, jak ją Bozia stworzyła i tuliła się do mnie całą noc? Musiałem jednak sprawić, aby była moją dziewczyną. Co prawda poprosiłem ją poprzedniej nocy:
- Sereno, zostań moją dziewczyną, proszę...
Ona jednak odpowiedziała mi, że nie może, po czym uciekła bez słowa wyjaśnienia. Nie rozumiałem, o co jej chodzi. Z jednej strony odmówiła chodzenia ze mną, a z drugiej wskakuje mi naga do łóżka? Gdzie tu sens?
Serena poruszyła się powoli przez sen. Szybko zamknąłem więc oczy i udawałem, że dalej śpię. Moja ukochana tymczasem powoli zaczęła wracać do realnego świata. Miałem przymknięte oczy, więc ledwie co widziałem. Dostrzegłem jedynie, że wstaje ona powoli z łóżka, łapie swoją koszulkę i zakrywa nią lekko swoją nagość, po czym pochyla się nade mną. Następnie poczułem coś na swoich ustach. Coś miękkiego, mokrego oraz słodkiego. To były jej usta, które złączyły się z moimi w czułym pocałunku pełnym miłości.
- Kocham cię - powiedziała Serena głosem pełnym miłości, od którego zrobiło mi się ciepło na sercu.
Następnie powoli i bardzo delikatnie wyszła z pokoju, lekko zamykając za sobą drzwi.
- Ach, te dziewczyny - jęknąłem delikatnie - Kocha mnie, ale nie chce ze mną chodzić. Rozumiesz coś z tego, Pikachu?
Spojrzałem na swojego wiernego Pokemona, który właśnie drzemał sobie w najlepsze i niczego nie słyszał ani nie widział.
- Oczywiście śpisz sobie - zaśmiałem się - Chociaż może to i lepiej? Pewnych widoków nie powinieneś oglądać.

***


Gdy już się ubrałem, to mój Pikachu powoli się obudził. Wtedy obaj zeszliśmy na śniadanie, które jedliśmy razem w naszym wesołym gronie. Ja usiadłem obok Sereny. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie czule, ale też delikatnie, jakby chciała ukryć przed innymi to, co czuła do mej osoby, choć w sumie trudno mi powiedzieć, dlaczego. Dostrzegłem również dość dziwne spojrzenie malujące się na twarzy Misty. Nie umiałem jednak tego sobie w żaden sposób wyjaśnić. Czego ona chciała? Czyżby była zazdrosna? Ale o co? O mnie? Przecież mnie nawet nie znała. Chociaż podobno moja mama wszystko jej opowiedziała o mej szacownej osobie. Jednak z drugiej strony podobną historyjką uraczyła także Serenę. Cóż... Widocznie potrzebowała ona kogoś, komu będzie mogła się wygadać.
Sama Serena przy stole była całkiem zwyczajna i spokojna, a nawet pozwoliła sobie na kilka żartów. Uśmiechałem się do niej, a ona do mnie, ale kiedy położyłem dłoń na jej dłoni, to bardzo szybko ją odsunęła. Nie rozumiałem tego. Co ja robię nie tak?
- Mamo, czy można w ogóle zrozumieć dziewczyny? - zapytałem, gdy poszedłem pomóc mamie zmywać naczynia.
Mama uśmiechnęła się delikatnie i odparła:
- Czemu mnie o to pytasz, kochanie?
- Bo naprawdę nie rozumiem zachowania pewnej osoby płci żeńskiej i boję się, że coś mogłem zrobić nie tak.
- Mówisz o Serenie, prawda?
Zdziwiłem się, kiedy to powiedziała.
- Skąd o tym wiesz?
- Przecież widzę to wyraźnie, kochanie - uśmiechnęła się do mnie moja mama - Ja wiem doskonale, że ona ci się podoba i wcale nie jestem tym faktem zdumiona. To urocza dziewczyna.
- Tak uważasz? - zachichotałem lekko - No, w sumie masz rację. Jest naprawdę urocza i bardzo ją lubię, ale chciałbym, aby ona czuła do mnie coś więcej niż tylko uczucie przyjaźni.
Mama wpatrywała się we mnie i powiedziała:
- Musisz dać jej nieco czasu. Ona nie widziała cię całe dziesięć lat. Nie jest już tą małą dziewczynką, która bawiła się z tobą na Letnim Obozie Pokemonów. Jest już dziewczyną, a wręcz prawie kobietą. A ty nie jesteś już chłopcem, jesteś chłopakiem, prawie mężczyzną. Musisz dać jej czas.
- Czas na co?
- Na to, żeby oswoiła się z tą myślą, że oboje nie jesteście dziećmi, a prócz tego czujecie do siebie coś więcej niż przyjaźń.
- Aż tak to widać?
- Pewnie, że widać, kochanie. Życzę wam obojgu szczęście, ale nigdy nie zbudujesz swego szczęścia na pośpiechu, pamiętaj o tym.
To mówiąc mama pogłaskała mnie po głowie.
- Kocham cię, synku.
- Ja też cię kocham, mamo.
- Wiem. No, idź teraz do niej i porozmawiaj z nią. Na pewno bardzo się ucieszy, gdy zechcesz z nią pomówić.


Uśmiechnąłem się szczęśliwy po usłyszeniu tej porady i wróciłem do salonu. Zastałem tam gości rozmawiających ze sobą na różne tematy. Serena siedziała sama i rozmyślała. Podszedłem do niej.
- Dam funta za twoje myśli.
Dziewczyna popatrzyła na mnie wesoło i uśmiechnęła się.
- Ach, to ty, Ash. Już skończyłeś zmywać?
- Tak. Mama mnie odesłała, bo bała się, że potłukę wszystkie garnki.
Serena parsknęła delikatnym śmiechem.
- Aż taki z ciebie garkotłuk?
- A żebyś wiedziała.
Dziewczyna zachichotała ponownie.
- No, proszę. Kto by pomyślał?
- A propos myślenia, o czym ty tak rozmyślasz? - zapytałem.
Serena popatrzyła na mnie, jakby zastanawiała się, czy mi to wyjawić, po czym odparła:
- Widzisz... Chodzi o to, że pisałam opowiadania na podstawie twoich snów.
- Wiem, mówiłaś mi o tym. A co?
- A to, że widzisz... Ostatnim razem pisałam opowiadanie o tym, jak to poszliśmy razem do lasu, a ty nagle zostałeś zaatakowany przez Beheeyema i straciłeś przytomność. Akcja opowiadania urywa się na tym momencie, ponieważ nie wiedziałam, co mam napisać dalej, bo nagle powróciłeś do nas.
- Żałujesz tego? - zapytałem żartobliwie.
- Ależ nie, skądże znowu - zachichotała dziewczyna - W żadnym razie tego nie żałuję, ale widzisz... Napisałam jak na razie kolejny rozdział mego opowiadania, tylko mam obawy, że jest on do niczego.
- Skąd takie przeczucie?
- Sama nie wiem. Po prostu się tego obawiam.
- Rozumiem. A mógłbym je przeczytać?
- Jasne. Czemu nie?
Poszła ze mną do osobnego pokoju, w którym leżał jej plecak. Wyjęła z niego plik kartek niedawno wydrukowanych i podała mi je.
- Dziękuję... Poczytamy je razem?
- Jeśli chcesz.
Bardzo tego chciałem, więc poszliśmy oboje do mojego pokoju, a tam siedliśmy na łóżku i zaczęliśmy czytać.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Ash był nieprzytomny, zaś wszelkie próby złapania Beheeyema były niemożliwe do zrealizowania, dlatego też postanowiliśmy nie zajmować się na razie tym Pokemonem, a jedynie moim ukochanym. Szybko wypuściłam z pokeballa Braixena, który był na tyle silny, aby unieść Asha na plecach. Potem pobiegliśmy razem do najbliższego szpitala. Na szczęście znajdował się on niedaleko stąd.
- Ratunku! Potrzebujemy pomocy! - zawołałam załamana, gdy tylko znaleźliśmy się na miejscu.
- Mój brat wpadł w letarg czy coś i nie możemy go wybudzić! - dodała Dawn, a jej Piplup ćwierkał załamanym głosem.
Z pomocą przybiegli do nas lekarz w towarzystwie pielęgniarki. Kiedy tylko oboje dowiedzieli się o tym, co się stało, natychmiast zabrali Asha na salę i postanowili zrobić wszystko, aby go wybudzić.
- Dobrze, że go tutaj przynieśliście - rzekł lekarz uspokajającym tonem - Zobaczycie, wszystko będzie dobrze.
- A co, jeśli nie da się go wybudzić z tego? - zapytałam.
- Spokojnie, na moce Pokemonów zawsze znajdzie się jakieś antidotum - wyjaśnił nam lekarz - Na pewno sobie z tym poradzimy.
Następnie wybiegł, aby pomóc mojemu chłopakowi, a my zostaliśmy sami z naszymi własnymi lękami.
- To straszne! - zawołałam załamanym głosem - To wszystko przeze mnie! Gdybym nie uparła się, aby iść na przechadzkę po lesie, to nigdy by do czegoś takiego nie doszło.
- Obwinianie się nic tutaj nie pomoże - powiedział Clemont bardzo poważnym, wręcz dorosłym tonem - Musimy być dobrej myśli.
- Właśnie! Nie wolno nam tracić nadziei! - dodała Dawn spokojnym głosem, w którym jednak ukryta była panika.
Nie wiedzieliśmy, co mamy ze sobą zrobić, siedzieliśmy więc razem w poczekalni i czekaliśmy na dalszy rozwój wypadków, który jednak wciąż nie następował. Nerwowo stukałam palcami w swoje kolana, a głową ciągle rozglądałam się dookoła, ponieważ chciałam wiedzieć, gdzie są ci przeklęci lekarze? Dlaczego nie przychodzą do nas? Dlaczego nie mówią nic o tym, co się dzieje z Ashem? Dlaczego ciągle musimy na nich czekać.
Nie wiem, ile czasu minęło. Chyba około godziny, może nieco mniej, chociaż dla mnie ten okres oczekiwania na jakąkolwiek informację o stanie zdrowia Asha trwał niemalże cały wiek. W końcu jednak lekarz przyszedł do nas. Był wyraźnie zasmucony, co nie wróżyło niczemu dobremu.
- Co z nim? - zapytałam przerażona, obawiając się najgorszego.
Niestety, te wiadomości, jakie miał on dla nas dalekie były od wieści radosnych.
- Z medycznego puntu widzenia nic mu nie jest - wyjaśnił nam lekarz - Próbujemy podać mu różne antidotum, które zwykle podaje się w takich warunkach, ale żadne z nich nie pomogło. On dalej śpi.
- Ale dlaczego on śpi? - spytałam.
- Właśnie! Dlaczego nie możecie go wybudzić? - dodała Dawn.
- Pip-li-lu?! - zaćwierkał Piplup.
- Właśnie w tym problem, że nie wiemy - odpowiedział na to lekarz, rozkładając bezradnie ręce - To wszystko jest zdumiewające. Beheeyem ma owszem, potężna moc, ale medycyna już dawno znalazła antidotum na jego sny. Tu jednak ono nie działa. Gdybym był zabobonny, to powiedziałbym, że tego Pokemona musiała wspierać jakaś czarna magia.
- Czarna magia? - zdziwił się Clemont.
- Wiem, że to głupio brzmi, jednak takie są fakty - potwierdził lekarz - Naprawdę nie wiem, co mam robić. Normalnie moc tego Pokemona można zneutralizować, jednak coś tu jest nie tak. Ta moc jest o wiele silniejsza niż jakakolwiek moc Beheeyema, jaką widziałem. To wręcz wygląda tak, jakby on był zmutowany lub miał spółkę z diabłem, bo zwykłe leki tu nie działają.
- Ale można mu jakoś pomóc? - zapytałam głosem pełnym nadziei.
- Można i będę dalej próbować - wyjaśnił nasz rozmówca - Nie mogę jednak niczego wam obiecać. Poinformujcie o tym jego rodzinę. Powinna ona wiedzieć, co się stało.
Po tych słowach lekarz wyszedł z poczekalni, a my zostaliśmy sami. Nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić, ale wiedzieliśmy, że to jest po prostu okropna sytuacja. Dręczyła nas bezsilność, a już zwłaszcza mnie. Bezsilność z poczuciem winy. Byłam za to wszystko odpowiedzialna. To ja chciałam pójść na spacer po lesie. To ja się uparłam, aby tam iść. Gdyby nie ja, to nigdy by do tego nie doszło. Znowu nawaliłam i to na całej linii. Załamana tą świadomością upadłam na podłogę i zaczęłam płakać, uderzając dłońmi o posadzkę.
- To wszystko przeze mnie! Wszystko przeze mnie! - jęczałam głucho wściekła sama na siebie.
Czułam się okropnie. Znowu wpakowała mojego chłopaka w tarapaty. Zamiast mu pomóc tylko mu zaszkodziłam, a myślałam, że ten okres życia mam już za sobą, a jednak nie. Wciąż jeszcze popełniałam takie same błędy. Jak ja mogłam? A myślałam, że się czegoś nauczyłam.
- Nie mów tak, Sereno - powiedział Clemont załamanym głosem.
- Właśnie, nawet tak nie myśl - dodała Dawn, kucając przy mnie - To przecież nie twoja wina, że ten Beheeyem was zaatakował i nagle rzucił na Asha urok. Skąd mogłaś wiedzieć, iż to się tak skończy?
- Nikt nie mógł tego przewidzieć - poparł ją jej chłopak.
- No, właśnie! Nie możesz się więc obwiniać o coś, czego nie zrobiłaś - dodała moja przyjaciółka - To przecież zwykły zbieg okoliczności.
- Raczej intryga - stwierdził ponuro Clemont - Czuję w tym wszystkim czyjeś ręce. Albo raczej macki.
Spojrzałam na niego uważnie, ocierając ręką łzy.
- Chcesz powiedzieć, że to znowu intryga Malamara?
- Bardzo możliwe - odparł mój przyjaciel - Ten nikczemny Pokemon już wiele razy dowiódł, na co go stać. Mało to razy knuł przeciwko Ashowi i przeciwko nam? Czemu teraz nie miałby tego robić?
- Ale przecież on zawsze hipnotyzuje ludzi oraz Pokemony, aby oni wykonywały za niego czarną robotę - przypomniałam.
- No i co?
- No i to, że Beheeyem jest Pokemonem o mocach psychicznych. Nie wydaje mi się, aby Malamar mógł go zahipnotyzować i potem nakazał mu rzucić urok na Asha.
- A ja myślę, że on mógłby to zrobić - odparła na to Dawn - W końcu to Pokemon z kosmosu. Ma znacznie mocniejsze moce niż jakikolwiek inny stwór na tym świecie.
- Tak, to prawda, jednak Beheeyem ma zwykłe moce, a przecież lekarz powiedział nam, że to, co trafiło Asha, to musiało być wzmocnione czymś jeszcze. Czymś na kształt magii - zauważyłam wręcz przerażonym tonem - Malamar zaś nie zna się wcale na magii. To nie jego działka. Jeśli więc ktoś wsparł Beheeyema, aby zaatakował on Asha tak, aby lekarze nie mogli mu pomóc, to musiał znać się na magii.
- W innej sytuacji pewnie powiedziałbym, że to jest czysta bzdura, ale widziałem z wami takie rzeczy, o których się nawet filozofom nie śniło - rzekł Clemont - Dlatego też uważam, że możesz mieć rację, Sereno. Tylko kto wobec tego? Kto mu pomógł i dlaczego?
Nie znaliśmy niestety odpowiedzi na to pytanie.

***


Opowieść Asha c.d:
- Tyle jak na razie napisałam - powiedziała Serena, patrząc na mnie uważnie - Wiem, że tego jest niewiele, jednak póki co nie mam zbyt wielu pomysłów na fabułę.
Uśmiechnąłem się do niej delikatnie i pogłaskałem powoli jej policzek palcem.
- Wiesz... Zawsze możesz poprosić mnie o pomoc, Sereno. Nie jestem może jakimś sławnym pisarzem, ale razem coś możemy wymyślić szybciej niż wtedy, gdyby każde z nas myślało osobno. Ostatecznie przecież, co dwie głowy, to nie jedna.
Serena patrzyła na mnie uśmiechnięta i gdy tym razem położyłem dłoń na jej dłoni, nie oponowała przeciwko temu. Patrzyliśmy na siebie oboje zachwyceni swoją obecnością. Wiedziałem już wówczas, że ją kocham i w tej sprawie nic się nie zmieniło. Chciałem z nią być i chciałem, aby ona także ze mną była.
- Ash... Jesteś taki kochany - powiedziała do mnie Serena.
- Ty zaś jesteś cudowna - odparłem z uśmiechem.
Patrzyłem zachwyconym wzrokiem na moją ukochaną, lekko przy tym się śmiejąc.
- Co cię tak rozbawiło? - zapytała Serena.
- Nic takiego. Po prostu nagle sobie przypomniałam, jak byliśmy na Letnim Obozie Pokemonów i cię mocno do siebie przytuliłem. Ale wtedy byłaś zdumiona, a nawet wręcz przestraszona i patrzyłaś na mnie takimi dużymi, słodkimi, niebieskimi oczkami.
- Nie byłam wtedy przestraszona, ale zdumiona to i owszem, byłam - zaśmiała się dziewczyna - Bo wiesz... Nie spotkałam na swojej drodze wielu dobrych i takich uczynnych chłopców jak ty. A tu proszę, nagle takiego spotykam i... sam przyznasz, że mogła się nieco zdziwić.
- Miałaś wtedy taką słodką minkę.
- Pamiętasz to jeszcze?
- Prawdę mówiąc nigdy nie zapomniałem.
Po tych słowach przysunąłem się do niej i pocałowałem ją delikatnie w usta.
- Kocham cię, Sereno.
Dziewczyna nagle jednak odsunęła się ode mnie i zeskoczyła z łóżka na podłogę.
- O co ci chodzi? - spytałem.
- Nie lubię kłamstw - padła odpowiedź.
- Ale ja nie kłamię! Mówię poważnie! Kocham cię.
- Wcale nie, Ash! - zawołała Serena, patrząc na mnie zasmucona - Ty kochasz Serenę ze swoich snów! Tę, która jest bystra, pomysłowa, nie ma kompleksów i pogodziła się ze swoją matką! Taką, jaką opisałam w moich opowiadaniach. Ale ja taka nie jestem, rozumiesz to?! Jestem tylko małym, zakompleksionym w sobie człowieczkiem, który wcale nie wierzy w siebie, rozumiesz?! Jak można kogoś takiego kochać?!
Podszedłem do niej powoli i pogłaskałem powoli jej policzek.
- Można cię kochać bez problemu, bo jesteś wspaniałą i cudowną istotą i ja cię kocham ponad wszystko.
Serena popatrzyła na mnie zasmuconym wzrokiem.
- Chciałabym, żeby to była prawda, Ash, ale nie wierzę w to. Mnie nie można kochać! Moja własna matka mnie nie kocha!
- Nie mów tak! Ona na pewno cię kocha!
- A skąd ty niby możesz to wiedzieć, co?! Poznałeś tylko senną marę będącą odzwierciedleniem mojej matki w twojej wyobraźni! Kobietą, którą wydaje ci się, że znasz nigdy nie istniała! Rozumiesz to?! A dziewczyna, którą pokochałeś w swoim śnie, w prawdziwym świecie jest nic nie wartym, zakompleksionym stworzeniem!
- To nieprawda! Jesteś wspaniałą i wartościową dziewczyną!
- Skąd możesz to wiedzieć?! Znasz mnie tylko ze swojej wyobraźni!
Nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć, bo to była niestety prawda. Niestety, nie znałem prawdziwej Sereny, ponieważ ta, którą znałem, okazała się być senną marą. To tylko jeszcze mocniej mnie przygnębiło, bo właśnie mi przypomniało, iż praktycznie całe moje życie wcale nie jest takie, jakie myślałem, że jest. Nic w nim praktycznie nie było prawdą, a przynajmniej nie od chwili, gdy miałem ten wypadek i zacząłem śnić. Od tego czasu wszystko, co mnie spotkało było jedynie snem, wytworem mojej imaginacji, jednym wielkim kłamstwem projektowanym przez moją podświadomość. Równie dobrze mógłbym się w ogóle nie budzić, skoro tak to wszystko wyglądało. Oczywiście moja mama była z pewnością innego zdania, ale przecież nie wiedziała, jak to jest spać przez siedem lat, mieć wizję innego świata, po czym nagle obudzić się i co zobaczyć? Świat zupełnie przeciwny do tego, który dotychczas znałem. To nie było coś przyjemnego. Nie, żeby ten świat mi się nie podobał, ale... Po prostu nie znałem go tak dobrze, jak ten ze swoich snów i to w tym wszystkim było najgorsze.
- Nie ma co... Masz rację, Sereno - powiedziałem smutnym tonem - Tak naprawdę nie wiem nic ani o tobie, ani o sobie, ani też o tych wszystkich ludziach, którzy mnie otaczają. Mimo wszystko jednak próbuję teraz jakoś normalnie żyć, ale coś mi mówi, że to niemożliwe.
Serena popatrzyła na mnie i delikatnie dotknęła mojego ramienia.
- Musisz dać sobie więcej czasu, Ash. Sobie i mnie. Jestem pewna, że z czasem oboje przywykniemy do tej sytuacji.
Spojrzałem jej w oczy i objąłem ją do siebie bardzo zachłannie. Nie protestowała przeciwko temu, a nawet zarzuciła mi ręce na szyję.
- Tak bardzo chcę, żebyś wiedziała z całą pewnością, że cię kocham, ale być może najpierw ja sam muszę to zrozumieć.
Ona nic nie mówiła, tylko mocno się do mnie tuliła.

***


Cały dzień spędziliśmy z Sereną i Pikachu bardzo przyjemnie, jednak nie rozmawialiśmy o sprawie naszych uczuć. Uznaliśmy oboje, że ten temat powinien jeszcze pozostać zamknięty. Ostatecznie przecież nie byliśmy w stanie niczego sobie powiedzieć na pewno, a w każdym razie na pewno nie ja, bo wiedziałem doskonale, że Serena mnie kocha, ale czy ja na pewno ją kochałem. Rozumiałem na swój sposób jej uczucia w tej sprawie. Przecież ona nie mogła mieć pewności, że kocham właśnie ją, a nie Serenę z moich snów, która niestety ona nie była. Jednak ja czułem podświadomie, iż gdyby tylko moja mała, kochana Różowa Panienka uwierzyła w siebie i naprawdę się postarała, to z pewnością byłaby ona taka sama, jak w moich snach, a przynajmniej podobna do tamtej Sereny.
Tak czy inaczej wiedziałem, że Serena, którą znam obecnie to jest ta sama Serena, z którą bawiłem się na Letnim Obozie Pokemonów i z którą obecnie miło spędzałem czas. Wiedziałem doskonale, iż będę mógł zdobyć jej serce, jeżeli tylko wykażę się właściwą do takich spraw cierpliwością. Mimo wszystko paliła mnie chęć poznania Sereny w taki sposób, w jaki w naszych snach się znaliśmy, jednak wiedziałem również, iż nie wolno mi pod żadnym pozorem niepotrzebnie się spieszyć. Pośpiech w tej sprawie był całkowicie nie wskazany. Musiałem wszystko zrobić na spokojnie i powoli, ale też bardzo dokładnie. Tylko w ten sposób mogliśmy znowu być z Sereną szczęśliwi.
Tej nocy moja ukochana znowu przyszła do mnie i położyła się przy mnie tak, jak ją Bozia stworzyła i spała wtulona we mój tors, lekko mrucząc. Zadowolony lekko objąłem ją ręką czując, że jestem teraz najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, jednak poza mną nikt o tym nie wie, choć może to i lepiej.
W nocy znowu słyszałem jakiś głos nawołujący mnie. Nie wiedziałem, do kogo on należy ani dlaczego mnie woła. To wszystko było coraz bardziej dziwne, nikomu jednak nie mogłem o tym powiedzieć. Bałem się, że mogą uznać mnie za wariata lub idiotę, bo martwię się byle czym. Ostatecznie to tylko głupie sny, nie warto się więc nimi przejmować. Ja jednak byłem nimi bardzo przejęty i brakowało mi jakiekolwiek możliwości, aby jakoś odkryć przyczynę takiej sytuacji.
Z moich rozmyślań na ten temat wyrwała mnie porucznik Jenny, która przyjechała do mojej mamy. Co prawda razem z resztą gości (nie licząc Sereny i jej mamy, które zostały u nas) pojechała ona do siebie po drugim dniu świąt, to jednak teraz postanowiła nas odwiedzić. Była cała załamana.
- Naprawdę ja nie rozumiem, do czego zmierza ten świat - powiedziała załamanym głosem - Morderstwo i to zaraz po świętach. Ci ludzie po prostu chcą mnie wykończyć nerwowo albo nie mają za grosz wyczucia czasu ani odrobiny wrażliwości.
- Morderstwo? - spytała Serena, wyraźnie będąc zaintrygowana tym, co właśnie usłyszała.
- Jakie morderstwo? - dodałem również bardzo mocno zainteresowany tą wiadomością.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu, nadstawiając uszu.
- A tak, morderstwo - pokiwała smutno głową policjantka - Nie inaczej. Właśnie zabójstwo z premedytacją. Ja nie wiem, co też ci ludzie myślą. Jak można się zabijać nawzajem i to jeszcze w same święta?
- A kiedy dokładniej doszło do zabójstwa? - spytałem.
- Tak około północy - wyjaśniła policjantka.
- Gdzie to dokładniej miało miejsce?
- W Alabastii, na obrzeżach miasta. W takim wielkim, bogatym domu. Zamordowany to jest bogaty biznesmen i naukowiec, Culverton McNair. Napisał kilka ciekawych książek na temat Pokemonów w starożytności oraz tego, jak były one czczone jako bóstwa.
- To interesujące - powiedziałem, masując sobie lekko podbródek - To naprawdę bardzo interesujące. Jak zginął?
- Ktoś zaszedł go od tyłu i strzelił mu w lewą skroń. Potem nieudolnie próbował wmówić policji, że to samobójstwo.
- Dlaczego nieudolnie?
- Ponieważ strzelił mu w lewą skroń i wsadził broń do lewej dłoni...
- A tymczasem denat był praworęczny?
- Dokładnie tak! - zawołała Jenny, uśmiechając się - No, mój chłopcze! Widzę, że twoje wizje senne, o których Delia mi tyle opowiadała, bardzo ci się przydały. Umiesz wyciągać wnioski z tego, co widzisz i słyszysz.
- Dziękuję, staram się - powiedziałem z dumą.
Następnie przyszedł mi do głowy wręcz szalony pomysł.
- Słuchaj, Jenny! Może zabierzesz mnie tam i pozwolisz mi zobaczyć miejsce zbrodni?
Policjantka popatrzyła na mnie zdumiona, potem na moją mamę, na Serenę i na Grace, która właśnie weszła do pokoju.
- On to mówi na poważnie? - spytała.
- Najzupełniej poważnie - odparła moja mama.
Jenny spojrzała na mnie ponownie, a następnie wybuchła ona gromkim śmiechem.
- Ha ha ha! Ash, ale z ciebie kawalarz! Naprawdę! Jesteś dowcipniś, wiesz o tym? He he he! Masz poczucie humoru, nie ma co.
- Ale dlaczego niby nie chcesz, abym tam pojechał?
- A po co miałbyś tam jechać?
- Żeby pomóc ci rozwiązać zagadkę.
Jenny wybuchła znowu śmiechem, słysząc jego słowa.
- Kochany Ash... Jesteś naprawdę bardzo kochany i bardzo uczynny, zupełnie jak w dzieciństwie, ale już chyba zapomniałeś o pewnej niezwykle ważnej rzeczy.
- Jakiej?
Policjantka przybrała już poważną minę i powiedziała:
- Takiej, że to nie jest świat twoich snów. To jest samo życie, a ono jest brutalne i nie pozwala na to, aby siedemnastolatek, choćby nie wiem jak utalentowany, oglądał sobie tak po prostu miejsce zbrodni.
- Jenny, ale ja już niejeden rozwiązałem zagadki morderstw.
- Tak? A kiedy? W jakiej rzeczywistości?
Nie wiedziałem, co jej mam odpowiedzieć, bo doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że ona ma rację. Jedynie w świecie moich snów byłem genialnym i szanowanym przez wszystkich detektywem, a tu jestem jedynie pełnym zapału nastolatkiem, którego żaden dorosły nie bierze na poważnie w takich sprawach jak ta.
Mimo wszystko postanowiłem jednak nalegać.
- Wiem, że nie jestem w tym świecie prawdziwym detektywem, Jenny, ale mimo wszystko uważam, iż powinnaś dać mi szansę. Ostatecznie i tak ty prowadzisz śledztwo. Ja bym ci tylko pomagał.
- Pomagałbyś mi? - spytała z ironią Jenny.
- No, na pewno nie będę ci przeszkadzać.
Policjantka zastanawiała się.
- Proszę cię, Jenny. Zrób to dla niego - poprosiła pokornym tonem moja mama - Kto wie, jakie pozytywne sprawy dla ciebie z tego wynikną?
Pani porucznik westchnęła głęboko.
- No, dobrze. Też czytam opowiadania Sereny i wiem doskonale, że w nich sprawdzasz się znakomicie jako detektyw. Zobaczymy więc, czy tutaj też dasz sobie radę. Ostatecznie mądry z ciebie chłopak i na pewno mi nie będziesz przeszkadzać.
- Czyli się zgadzasz?
- Powiedziałam.
Radośnie uściskałem Jenny, po czym spytałem, czy Serena i Pikachu mogą jechać z nami.
- Oczywiście, że tak - powiedziała wesołym głosem kobieta - Przecież w opowiadaniach praktycznie nigdzie bez nich nie chodzisz. Skoro więc zabieram ciebie, to razem z całym dobrodziejstwem inwentarza.
- Że niby z czym? - spytała zdziwiona Grace.
- Z twoją córką i z Pikachu - wyjaśniła jej Jenny.
- Aha... Rozumiem. Wybacz, ale zdziwił mnie ten „inwentarz“.
Pani porucznik popatrzyła na nią z ironią i powiedziała:
- Uwierz mi, moja droga. Jeszcze nie jedno cię zdziwi w tym mieście. Gwarantuję ci to.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Przekazaliśmy wiadomość o stanie Asha Delii i Joshowi. Ojciec mego chłopaka co prawda przebywał obecnie w innym mieście, jednak gdy tylko się dowiedział o tym, co spotkało jego syna, to natychmiast rzucił wszystko, aby tu przyjechać i zobaczyć go. Pierwsza jednak na miejsce przybyła Delia. Była po prostu załamana.
- Znowu to samo! - jęczała załamanym głosem - Raz już cierpiał na śpiączkę, mój kochany synek, a teraz znowu to samo!
- Spokojnie, kochanie... Nie płacz, proszę - mówił Steven Meyer, który był akurat od tego dnia w Alabastii.
Obejmował ją mocno do siebie i gładził powoli jej włosy w sposób uspokajający.
- Pamiętaj, że wtedy życiu Asha zagrażało niebezpieczeństwo, a dzisiaj nie ma takiego ryzyka - mówił dalej.
Niestety jego słowa nie pocieszyły biednej, załamanej kobiety.
- Może i nie, ale i tak jestem po prostu załamana. Nie wiem, co mam robić. Mój synek... Mój kochany, mały synek... Dlaczego właśnie musiało to spotykać? Dlaczego właśnie jego?
Nie umieliśmy jej odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie znaliśmy odpowiedzi. To było wręcz okropne. Prawdę mówiąc to wyglądało trochę tak, jakby ktoś się uwziął na Asha. Ale kto i po co, tego nie wiedzieliśmy.
Oczywiście nie brakowało kandydatów chętnych, aby go wykończyć lub posłać na tamten świat, a najlepiej zrobić jedno i drugie. Pierwszą osobą na takiej liście podejrzanych był Giuseppe Giovanni. Drugą był Malamar. Trzecie miejsce zajmowali Domino, Cleo i Arlekin. Myślę sobie, że także Annie i Oakley miały wyraźną urazę do Asha, jak również Lysander mógłby chcieć go wykończyć, choć prawdę mówiąc jego akurat o coś takiego jakoś wcale nie podejrzewałam. To był złodziej dżentelmen, szef sporego gangu złodziejaszków, a nie groźny przestępca nie wahający się zabić kogoś, gdy ten stanie mu na drodze. Co prawda raz już groził Clemontowi i Dawn pistoletem, ale czy to czyniło z niego mordercę? Racze wątpię.
Jednak obecnie żadna z wyżej wymienionych przeze mnie osób nie wydawała mi się być naprawdę winna temu wszystkiemu. W końcu, jak sam lekarz powiedział, ten przeklęty Beheeyem musiał posiadać specjalne moce, których nasza medycyna nie była w stanie przezwyciężyć, co było dosyć dziwne, bo normalnie łatwo sobie z nią radziła. Pytałam sama siebie, jak to więc jest w ogóle możliwe? Chyba rzeczywiście ten podły Pokemon ma spółkę z diabłem lub jakimiś innymi, ciemnymi mocami. Tylko jakimi? No i o co w tym wszystkim chodzi? I czemu ktoś z zaświatów miałby chcieć uwięzić Asha w świecie snów?
Może to ktoś z naszych dawnych adwersarzy zawarł spółkę z diabłem, aby nas wykończyć? Być może tak, ale który? Giovanniego odrzuciłam. Z tego, co mówił Lysander on chce mieć Asha żywego i zdrowego. Nie wiem, po co, ale najwidoczniej bardzo mu na nim zależy. Co za tym idzie raczej nie ma w interesie tego, aby uwięzić mojego chłopaka w krainie snów. Domino to już inna sprawa. Ona nienawidzi Asha i chce go wykończyć za wszelką cenę. Ale z drugiej strony Domino to prostaczka. Wolałaby zabić Asha swoją ręką lub ewentualnie cudzą. Nie bawiłaby się w takie intrygi.
Malamar to już inna bajka. On mógłby chcieć coś takiego zrobić, jednak czy byłby w stanie? Czy mógłby on wezwać diabła i sprzedać mu duszę w zamian za coś takiego? Trudno powiedzieć. Ale on wydawał mi się najbardziej realistycznym kandydatem, chociaż... Z drugiej strony Malamar był potężnym Pokemonem i nieraz hipnotyzował osoby potrzebne mu do realizacji jego planów, więc raczej poprzestałby na tym zamiast bawić się we wzywanie pomocy z zaświatów.
Więc kto? Lysander? Wątpię. Nie jest mordercą, jak już to wcześniej ustaliłam. Annie i Oakley? To już prędzej, jednak z drugiej strony czy one chciałyby koniecznie zabić Asha? Owszem, nadepnął mój luby im mocno na odcisk i to niejeden raz, ale żeby zaraz zabić? Nie, to chyba jednak nie one.
Wobec tego kto? Zespół R? Niemożliwe. Są zbyt głupi i zbyt boją się zjawisk paranormalnych, aby coś takiego zrobić. Poza tym zabijanie nie jest ich domeną. Nie są też do końca źli i Ash uważał, że mogą jeszcze kiedyś wyjść na prostą. Nie byłam co do tego taka pewna, lecz co do ich winy, to miałam pewność, że to nie oni.
A zatem kto? Kto był na tyle podły, aby coś takiego zrobić Ashowi? Kto był na tyle bezwzględny, aby właśnie tak się zachować? Kto miałby na tyle potężne moce, aby coś takiego przeprowadzić? Kto miałby tak potężną niechęć do mego ukochanego i nas wszystkich, aby nam coś takiego zrobić? Jakiś nowy wróg, o którego istnieniu nie mieliśmy pojęcia? Już sama taka świadomość była przerażająca, a co dopiero możliwość jej realizacji.
Nie ma co gadać, sprawa była przerażająca. Bałam się coraz mocniej o Asha i o całą naszą paczkę. Wiedziałam doskonale, że jeżeli mój luby został uwięziony w świecie snów, to równie dobrze coś takiego może spotkać każdego z nas. Jednak, choć może nie zabrzmi to zbyt pozytywnie w moich ustach, to zdecydowanie mniej się teraz przejmowałam nami wszystkimi niż Ashem. Sto razy wolałabym sama cierpieć niż żeby mojego ukochanego coś takiego spotkało. Ale woleć to ja mogę sobie dużo, a fakty są takie, że po prostu mój chłopak wpadł w nie lada kłopoty.
- Sereno...
Spojrzałam na osobę, która wyrwała mnie z moich rozmyślań. Tym kimś był Josh Ketchum.
- Wszystko w porządku? - zapytał.


Pokręciłam przecząco głową.
- Jak może być w porządku, proszę pana, skoro mój chłopak, a pana syn jest teraz uwięziony w świecie snów i nie mam z nim kontaktu i być może nigdy go nie będę miała?
- Nie wolno ci się poddawać, Sereno - rzekł mój przyszły teść - Nawet tak nie myśl. Ash wróci do nas i to szybciej niż myślisz. Musisz tylko w to uwierzyć.
Parsknęłam ironicznym śmiechem.
- Naprawdę pan tak uważa? Naprawdę pan wierzy w to, że wiara czyni cuda? A może pan mówi tak jedynie po to, aby mnie pocieszyć?
Josh Ketchum uśmiechnął się delikatnie, chociaż z jego uśmiechu bił smutek.
- Wiem, że to naprawdę przykra sytuacja, kochana Sereno, ale musisz spróbować się nie załamywać, tylko znaleźć z niej jakieś wyjście.
- Wyjście? Niby jakie? - spytałam - Przecież lekarze nie wiedzą, jak mu pomóc.
- A więc może ty sama spróbuj mu pomóc?
- Jak?
- Pomyśl... Na pewno jest jakiś sposób. Wystarczy tylko go poszukać. Nie wolno tracić nadziei. Nie wolno nam wszystkim, a szczególnie tobie.
- Dlaczego szczególnie mnie?
- Ponieważ z nas wszystkich to właśnie ciebie on najmocniej kocha - powiedział Josh poważnym tonem - Ty jesteś mu najbliższa i dlatego nie możesz się poddać. Nie teraz, kiedy on cię potrzebuje.
Jego słowa dotarły do mnie i mojej świadomości, dlatego pokiwałam głową na znak zgody.
- Ma pan rację. Muszę być silna i muszę mu pomóc. Tylko ja nie wiem, jak mam to zrobić.
- Ale ja chyba wiem! - zawołał Clemont, podbiegając do nas.
Biedak ledwie zipał, tak szybko biegł. Uśmiechnął się delikatnie, po czym powiedział:
- Słuchajcie... Chyba znam sposób, w jaki można pomóc Ashowi.
- W jaki?! - zawołaliśmy ja i Josh.
- Lekarz mówi, że gdybyśmy mieli tego Pokemona, który go uśpił, to moglibyśmy sprawdzić, jakie ma moce i zbadać go. Może to jakiś mutant czy coś w tym stylu. Może to wcale nie jest magia, ale coś prozaicznego. W takim wypadku medycyna będzie mogła nam pomóc.
Nadzieja była nieco płonna, bo oparta była jedynie na słowach „jeżeli“ oraz „może“. Jednak wiedziałam doskonale, że tonący i brzytwy się chwyta, a my w tej chwili właśnie tonęliśmy, a to była nasza brzytwa. Więc albo się jej złapiemy, albo pójdziemy wszyscy na dno.

***


Postanowiliśmy spróbować znaleźć tego podłego Pokemona, który był przyczyną całego naszego nieszczęścia. Najpierw jednak zaszłam do pokoju mojego ukochanego, mego Asha. Powoli zaszłam do jego pokoju i usiadłam przy łóżku, na którym on leżał.
- Mój skarbie... Ash... Nawet nie wiesz, jak bardzo mocno cię kocham - rzekłam smutnym głosem.
Wziąłem go powoli za rękę i dodałam:
- Strasznie mi ciebie brakuj, Ash... Mój aniele... Mój skarbie. Dlaczego właśnie ciebie ciągle to musi spotykać? Chyba jakiś podły los prześladuje nas oboje... Jakieś okrutne fatum. Ale spokojnie... Zrobię, co w mojej mocy, aby ci pomóc. Znajdę tego podłego Beheeyema i zmuszę go, aby tu przybył i zdjął z ciebie urok. Choćbym sama miała zastąpić cię w tym wiecznym świecie.
Ash spał dalej pogrążony w tym okrutnym śnie, z którego nie byłam w żadnym razie go wyrwać. Na jego piersi spoczywał wierny Pikachu, który nie zamierzał opuścić swego trenera.
- Mój kochany Pikachu... Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że tu jesteś - powiedziałam - Bez ciebie chyba bym zwariowała. Pomagasz nam bardziej niż myślisz.
- Pika-pika? - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- Tak, pomagasz - uśmiechnęłam się do niego - Naprawdę bardzo nam pomagasz. Czuwasz przy Ashu teraz, gdy bardzo on i ja tego potrzebujemy.
Pogłaskałam powoli jego główkę i zaśmiałam się czule.
- Opowiem Ashowi o tym, jak nie opuszczałeś jego boku w tak ważnej chwili. Chociaż on pewnie się tego sam domyśla.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- W końcu zna cię doskonale i wie, że zawsze może na ciebie liczyć. Ja też to wiem i cieszę się, iż to się nie zmienia.
Wzięłam go potem mocno w objęcia i gładziłam dalej jego łebek.
- Ech... Pikachu... Ja nie wiem... Naprawdę nie wiem, jak to możliwe, że wiecznie na nas spada takie cierpienie. Co myśmy takiego uczynili, iż los tak się nad nami pastwi?
Puściłam Pikachu i popatrzyłam ponuro przed siebie.
- Ale nie... To nie los się tak nad nami pastwi. To źli ludzie i złe moce to wszystko robią. Och, gdyby tak ich wszystkich dopadła w swoje ręce... Mówię ci, Pikachu! Ręka, noga, mózg na ścianie!
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał groźnie Pokemon, puszczając przy tym iskierki ze swoich policzków.
Zaśmiałam się do niego czule.
- Ech... Uroczy jesteś w tej pozycji bojowej. Ale spokojnie. Tym razem ja poszukam tego drania, który odpowiada za krzywdę Asha, a ty zostań z nim tutaj. Będziesz go pilnował? Mogę na ciebie liczyć?
Pikachu zasalutował mi po wojskowemu.
- Rozumiem, że tak. Doskonale. A więc do dzieła! Jest nadzieja, więc musimy się jej złapać i za nic w świecie jej nie puszczać.
Następnie podeszłam do łóżka Asha i pochyliłam się na nim.
- Kocham cię, skarbie.
Po tych słowach pocałowałam go czule w usta.
- Zobaczysz, Ash. Już niedługo znowu będziemy rozwiązywać zagadki, a ty będziesz śmiał się z tego, jak szybko traciłam wiarę w siebie i jeszcze szybciej ją odzyskałam.
Żartowałam sama z siebie, chociaż prawdę mówiąc jakoś nie do końca wierzyłam, że tak właśnie będzie. Jednak moje serce mówiło mi, iż muszę wierzyć. Tak, Josh Ketchum ma rację. Komu jak komu, ale mnie nie wolno tracić nadziei, ponieważ to ja jestem Serena Evans, dziewczyna Sherlocka Asha! Dziewczyna i asystentka słynnego detektywa, który zawsze, odkąd tylko się znamy, powtarza mi „Nie poddawaj się, tylko walcz!“.
- Tak, Ash! - zawołałam - Będę walczyć! Dla ciebie i dla siebie! Dla nas obojga! Nie poddam się i znajdę tego Beheeyema! Znajdę go, choćby to miała być ostatnia rzecz, którą zrobię w życiu!


C.D.N.



2 komentarze:

  1. Rozdział zaczyna się od rozmyślań Asha na temat jego życia oraz talentów. Potem chłopak idzie spać i ma dość pokręcone sny, w których pojawia się dziwna humanoidalna istota, która próbuje go gdzieś zaprowadzić, ale Ash się przed tym broni. Na szczęście budzi się w odpowiednim momencie i zlany potem zdejmuje całą swoją piżamę zostając jedynie w bokserkach. W tym momencie do jego pokoju przychodzi Serena i zdjąwszy z siebie koszulkę po prostu kładzie się obok Asha i wtula się w niego, co pomaga Ashowi ostatecznie zasnąć.
    Następnego dnia rano Ash dostrzega pewien absurd w zachowaniu Sereny, która poprzedniego dnia nie zgodziła się zostać jego dziewczyną, a tej samej nocy przyszła do niego naga do łóżka. Chwilę po przebudzeniu się Asha dziewczyna również się budzi, słodko całuje Asha na dzień dobry i wychodzi z pokoju, co wywołuje u Asha jeszcze większą konsternację i jednocześnie radość z posiadania ukochanej w tym dziwnym świecie.
    Po śniadaniu Ash próbuje poradzić się mamy na temat Sereny, która wciąż wysyła mu moim zdaniem dość sprzeczne sygnały - niby mówi że go kocha, ale nie chce zostać jego dziewczyną i nie chce trzymać go za rękę. Mama próbuje Ashowi to wytłumaczyć i jednocześnie radzi mu, by sam porozmawiał na ten temat z Sereną, co chłopak oczywiście robi i kończy się to wspólnym czytaniem opowiadań, co pamiętam, że nieraz wspólnie robiliśmy to my, gdy byliśmy parą, a teraz robisz to z Iwonką. :)
    Tymczasem w świecie, który w sumie możemy nazwać realnym, Serena i pozostali przyjaciele Asha próbują za wszelką cenę udzielić mu pomocy, wiec idą z nim do najbliższego szpitala, gdzie orzekają, że Beheeyem, który zaatakował Asha, musiał być jakiś zmutowany, bo zwykłe leki nie działają na działanie jego mocy. Podejrzewam tu jakieś działanie wrogów Asha... ale to tylko moje przypuszczenia. Czy to możliwe, żeby to był jakiś silniejszy klon Beheeyema?
    Przyjaciele podejrzewają, że za całą sytuacją stoi Malamar, psychiczny Pokemon z kosmosu, który teoretycznie mógłby rzucić urok na Beheeyema i kazać mu zaatakować Asha. Jednak na mój rozum, gdyby to był zwykły Beheeyem, to Asha dałoby się łatwo wyprowadzić z jego śpiączki, podczas gdy niestety obecnie medycyna jest bezradna na jego sen. Przyjaciele więc stoją przed poważną zagadką: kto mógł mieć interes w aż takim osłabieniu szefa naszej ekipy detektywistycznej i dlaczego zrobił to w taki brutalny sposób?
    Tymczasem w świecie snu Ash wyznaje Serenie swoje uczucia i prawi jej czułe komplementy, jednak dziewczyna w to nie wierzy. Uważa, iż chłopak kocha dziewczynę ze swoich snów, a nie ją prawdziwą. Wręcz posuwa się do stwierdzenia, że jej nie da się kochać i Ash nic o niej nie wie, z czym z żalem chłopak się zgadza, bo nie ma jakby innego wyjścia. Widać, że jest zawiedziony, jednak próbuje zrozumieć cały ten skomplikowany świat i psychikę Sereny, którą na koniec rozmowy czule do siebie tuli i postanawia dać jej oraz sobie czas na pojęcie tego wszystkiego.
    Tej samej nocy do Asha ponownie przychodzi Serena i kładzie się wtulona w niego tak jak ją Bozia stworzyła, co sprawia, że chłopak jest naprawdę szczęśliwy.
    Jednak całą sielankę psuje oficer Jenny, która przychodzi do Delii i opowiada jej o morderstwie, do którego doszło na obrzeżach miasta. Został zamordowany niejaki Culverton McNair, miejscowy biznesmen i naukowiec, specjalista od starożytnych Pokemonów. Ash wydaje się być zainteresowany sprawą i nawet wyciąga pewne ciekawe wnioski, prosi też oficer Jenny, by ta pokazała mu miejsce zbrodni. Początkowo kobieta nie traktueje tego poważnie, jednak po chwili rozmowy z Ashem dochodzi do wniosku, że nie zaszkodzi chociaż raz dopuścić do pomocy mądrego detektywa z Alabastii wraz z jego pomocnikami - Sereną oraz wiernym Pikachu.

    OdpowiedzUsuń
  2. CD.
    Tymczasem w świecie realnym nasza ekipa przekazuje informacje o stanie Asha Delii i reszcie ekipy, co kompletnie załamuje matkę Asha, którą próbuje pocieszyć jej ukochany Steven Meyer, jednak niewiele to daje. Tymczasem ekipa analizuje wszystkich możliwych winowajców, jednak nie dochodzi do żadnych wiążących wniosków. Czy faktycznie ten Beheeyem miał jakieś konszachty z diabłem? A może to był jakiś zmutowany klon stworzony w laboratorium? Tylko przez kogo? Kto mógł maczać w tym swoje lepkie paluszki?
    Serena jest kompletnie załamana całą sytuacją i nie wie, jak pomóc swojemu ukochanemu. Na szczęście z pomocą przychodzi jej Josh Ketchum, który przywraca jej wiarę we własne umiejętności. W międzyczasie przybiega do nich Clemont z pomysłem na pomoc dla Asha - można złapać Pokemona, który zaatakował Asha i zbadać jego moce, co wcale nie okazuje się być takim głupim pomysłem.
    Czy Serenie i przyjaciołom uda się złapać podłego Beheeyema? Kto stoi za atakiem na Asha i jaki miał motyw by umieścić go w świecie snu? Tego dowiemy się już niedługo w kolejnej części tej fenomenalnej historii. :) Ogólna ocena: 100000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...