Prawdziwa przyjaźń cz. II
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Niesamowita i zarazem groźna przygoda, jaką przeżyliśmy niedawno w morskich głębinach sprawiła, że postanowiliśmy trzymać się z daleka od oceanu, przynajmniej na jakiś czas. Nie wiedzieliśmy przecież, kiedy znów zaatakuje nas ta morska wiedźma Morgana. Adela powiedziała nam, iż jest to wodna istota i nie ma ona możliwości poruszać się na lądzie, dlatego też dla własnego bezpieczeństwa powinniśmy pozostać w Alabastii.
- Nie wiem, co teraz knuje Morgana i komu potrzebne były wasze siły witalne, jednak wiem jedno... Musi ona knuć coś podłego. Miejcie się więc na baczności.
Taką właśnie radę dała nam nasza syrenia przyjaciółka, gdy następnego dnia po tych bardzo niemiłych przeżyciach, o jakich wcześniej mówiłam, przyszła nas odwiedzić (rzecz jasna w ludzkiej postaci).
- Wobec tego chyba też lepiej będzie, jeśli będziecie się trzymać lądu niż wody - zauważył Clemont, siedzący obok mego łóżka.
Ja najwięcej ucierpiałam po przygodzie z morską wiedźmą, bo jako jedyna z całej kompanii nie odzyskałam swoich sił witalnych, które zabrała mi ta nędzna kreatura, Morgana. Musiałam więc stopniowo i bardzo powoli regenerować swoje się, co wcale nie było łatwe. Czułam się tak, jakbym przeszłam poważną transfuzję, podczas której upuszczono ze mnie niemalże całą krew. Musiałam leżeć w łóżku, dużo pić i bardzo dużo wypoczywać. Dzięki pomocy moich przyjaciół to było jak najbardziej możliwe. Miałam jednak nadzieję, iż Adela i jej rodzina nie ucierpią od Morgany za to, że nam pomogli.
- Spokojnie, kochani - powiedziała z uśmiechem syrenka - Nic nam nie będzie. Wiedźma nie ośmieli się nas skrzywdzić. Poza tym my mamy swoje własne kryjówki, o których ta nędznica nie wie. Będziemy więc siedzieć na terenach całkowicie bezpiecznych.
- Obyś miała rację - odparłam z poważnymi wątpliwościami w głosie - Naprawdę nie chcę, żeby coś wam się stało. Zwłaszcza Ashowi i Ashley.
- Nie bój się. Oni są silniejsi niż ci się to wydaje, Dawn - zachichotała Adela z dumą w głosie - Do tego niezwykle zaradni. Ocean znają tak, jak ty swoje kieszenie. Jeśli już, to Morgana powinna się ich bać, a nie oni jej.
- Mam wielką nadzieję, że się nie mylisz, Adelo - powiedział Clemont przejętym tonem - Mimo wszystko warto by odkryć, co ta wiedźma planuje.
- Tym właśnie się zajmiemy z moim mężem i siostrą - wyjaśniła nam syrenka, po czym posmutniała - A tak nawiasem mówiąc, to przepraszam was za nią. Ona nie chciała nikomu z was zrobić krzywdy, naprawdę. Nigdy nie poznała Morgany, bo też nigdy jej o niej nie mówiłam. W sumie to też częściowo moja wina, bo przecież powinnam ją uprzedzić przed tą kreaturą. Sądziłam jednak, że ona już dawno opuściła te wody. Pomyliłam się i w tym tkwi mój błąd.
- Jak myślisz, kogo ona chce przywrócić do życia? - spytałam.
- Nie mam pojęcia, ale jedno jest pewne... Ktokolwiek to jest, nie może być dobry i z całą pewnością będzie naszym wrogiem.
- Szkoda, że nie ma tu z nami Asha - powiedział nagle mój chłopak - Obawiam się, iż sami nie znajdziemy tego drania.
- Daj spokój. Nawet Ash nie dałby sobie rady ze znalezieniem Morgany i jej „pana“ - odparła Adela - Przecież nie zna tych wód, a nawet gdyby je znał tak dobrze, jak ja, to niby w jaki sposób nawet najbystrzejszy detektyw ma znaleźć morską wiedźmę, kiedy ta próbuje się ukryć i to przed całym światem? Zapewniam was, to nie jest wcale takie proste, jak się wam może wydawać.
- Więc co robimy? - zapytał Clemont - Mamy siedzieć bezczynnie, gdy ona knuje te swoje intrygi?
- A czy ktoś mówi, że bezczynnie? - zaśmiała się Adela - W końcu ty będziesz wracać do zdrowia, a twoi bliscy będą ci w tym pomagać. Uważasz to za bezczynność?
Musiałam przyznać jej rację zwłaszcza, że Clemont mówił mi już wiele razy, iż teraz najważniejsze jest tylko to, abym odzyskała zdrowie. Inaczej może mi się coś stać, a on nie zniósłby tego, gdyż za bardzo mnie kocha. Wszyscy moi przyjaciele podnosili mnie wtedy na duchu i wspierali w tej zdecydowanie niewesołej sytuacji. Ja sama natomiast powoli i stopniowo odzyskiwałam siły witalne, przy wielkim wsparciu bliskich mi osób.
Przez kilka dni leżałam w łóżku przyjmując gości, pośród których były Adela i jej siostra mająca wielkie poczucie winy z powodu tego, co się stało. Pocieszałam ją mówiąc, iż to dla nas nie pierwszyzna wpadać w tarapaty, a potem wychodzić z nich obronną ręką.
- Mój brat ciągle nas w nie wciąga, a potem jakoś zawsze umie nas z nich wyciągnąć. Przywykliśmy więc do problemów - zażartowałam sobie.
May, która też mnie odwiedzała, miała w tej sprawie własne zdanie.
- Ja mówiłam już wiele razy i widzę, że miałam całkowitą rację, iż Ash i ty sprowadzacie na mnie nieszczęścia. A ty co? Śmiałaś się z moich teorii. Zobacz sama... Czy teraz też zamierzasz się śmiać?
Może nie było to zbyt fair w stosunku do mej drogiej przyjaciółki, ale parsknęłam śmiechem.
- Proszę cię, May... Naprawdę uważasz, że te wszystkie dziwne zbiegi okoliczności mają cokolwiek wspólnego z pechem?
- Dziwne zbiegi okoliczności? - dziewczyna patrzyła na mnie wręcz z politowaniem - Kochana moja... Dziwny zbieg okoliczności to ma miejsce wtedy, kiedy poślizgniesz się na skórce od banana, którą ktoś właśnie rzuci ci pod nogi. A to, co mnie spotyka, odkąd ty i Ash zostaliście detektywami, to po prostu jakiś paskudny pech! Dawn, oboje z twoim bratem po prostu ściągacie na mnie pecha!
- Doprawdy? - śmiałam się.
- Tak, śmiej się, śmiej, ty mała przechero, ale prawda jest taka, że mam rację - mówiła dalej moja przyjaciółka - Za każdym razem, gdy biorę z tobą lub Ashem udział w jakieś przygodzie, to co się dzieje? Zawsze ktoś próbuje mnie zabić lub też w inny sposób zrobić mi krzywdę. Naprawdę uważasz, że to tylko i wyłącznie zbieg okoliczności?
- Trudno mi to nazwać inaczej.
May popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się delikatnie, siadając obok mego łóżka:
- Dawn... Jedno ci mogę powiedzieć. Gdyby nie wielka sympatia, jaką żywię do ciebie i twojego brata, już dawno dałabym sobie z wami spokój. Ale niestety mimo wszystko jakoś nie umiem was nie lubić pomimo tego, jak czasami na mnie działacie.
- Powiedz wprost, May... Ty po prostu uwielbiasz przeżywać z nami przygody nawet, jeśli grozi ci w nich niebezpieczeństwo.
Dziewczyna westchnęła głęboko i przyznała mi rację.
- Tak, to prawda. Ale nie mów o tym Ashowi. Jeszcze za bardzo wbije się w dumę i nie będziemy mogły z nim wytrzymać.
- A czy kiedykolwiek mogłyśmy?
Obie zaśmiałyśmy się wesoło.
Wizyty May i innych moich przyjaciół poprawiały mi humor. Jednak nie tylko oni to robili, bo wpadali do mnie z wizytą Delia Ketchum, Cindy Armstrong, Taylor, mój ojciec i moja mama, która specjalnie przyjechała tutaj aż z samego Twinleaf, aby mnie zobaczyć.
- Moja kochana córeczka! - zawołała mama, gdy tylko pierwszy raz zobaczyła mnie w łóżku, po którym skakali Piplup i Buneary.
Oba Pokemony, widząc ją, zapiszczały radośnie i wskoczyły zaraz w jej objęcia.
- Moje pieszczochy! - śmiała się mama, głaszcząc po łebku oba stworki - Dawn dba o was?
- Pip-lu-li! Bune-bune! - odpowiedziały jej piskiem moje Pokemony.
- A więc dba - zachichotała mama, po czym usiadła przy moim łóżku - Ale o samą siebie chyba nie dba. Wielka szkoda... Powiedz mi, córeczko, co ci strzeliło do głowy? Żeby w takie coś się bawić? Gdzie ty miałaś rozum?
- Daj jej spokój. Już ją zbeształem w imieniu nas obojga!
W drzwiach stał mój tata, uśmiechając się wesoło.
- Cześć, Josh - powiedział moja mama.
- Witaj, Johanno. Miło cię znowu widzieć - odparł mój ojciec - Muszę powiedzieć, że znacznie wypiękniałaś od naszego ostatniego spotkania.
Mama zachichotała delikatnie, słysząc jego słowa.
- Poważnie? Lepiej nie mów tego przy Cindy, bo jeszcze pomyśli, że próbujesz poderwać swoją byłą żonę i cię rzuci.
Tata parsknął śmiechem. Gdy to zrobił pomyślałam, iż Serena miała rację mówiąc mi jakiś czas temu, że jest on podobny do Asha, a raczej Ash niesamowicie podobny do niego. Obaj, kiedy śmiali się zawadiacko, mieli niemalże taki sam śmiech i wyraz twarzy. Mój brat jednak miał też inny rodzaj śmiechu, który z kolei upodobniał go do jego matki. Jednak tak czy siak starszy i młodszy pan Ketchum byli do siebie niesamowicie podobni. Serena uważa, że ja też mam w sobie wiele z mojego ojca, w tym również uroczy śmiech, który niezwykle mnie do taty i do Asha upodabniał. Cieszyło mnie to bardzo, bo ostatecznie posiadanie takiego fajnego brata oraz takiego fajnego ojca jest prawdziwym powodem do dumy.
- Jak się czujesz, córeczko? - głos taty wyrwał mnie z rozmyślań.
- Dziękuję, już lepiej, choć nadal jestem słaba - odpowiedziałam mu.
- Delia dba o ciebie?
- Jak o własną córkę, a może nawet i lepiej. Wszyscy mnie tutaj wręcz rozpieszczają i wspierają. Myślę, że muszę chyba częściej zacząć chorować lub przeżywać podobne przygody. Może wtedy także wszyscy wokół będą mi okazywać swoje zainteresowanie.
- Nawet tak nie mów, kochanie - skarciła mnie delikatnie moja mama - Wiem, że ani ty, ani tym bardziej Ash nie umiecie trzymać się z daleka od kłopotów, ale przynajmniej już nigdy więcej nie narażaj swojego życia na niebezpieczeństwo dla zabawy.
- Mamo, proszę... Ja żartowałam.
- Już ja znam twoje żarty. Przez twoje zamiłowanie do przygód ostatnio o mało nie zginęłaś.
- Uważasz, że to pierwszy raz?
- Nie i to mnie najbardziej martwi. Dotąd ty i reszta mieliście wielkie szczęście, ale ono nie będzie trwać wiecznie. Kiedyś powinie wam się noga.
- Johanno, daj spokój. Przecież wszystko dobrze się skończyło.
- Może i tak, ale mimo wszystko jako matka mam wręcz obowiązek się niepokoić o nasze dziecko.
- A ja jako ojciec mam ten sam obowiązek połączony z obowiązkiem uspokojenia cię i przekonania, że z naszą Dawn wszystko będzie dobrze, jak zwykle zresztą.
Mówił to wszystko w tak zawadiacki sposób, iż moja mama lekko się uśmiechnęła i powiedziała:
- Obyś miał rację, Josh. Obyś miał rację.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Świadomość, że jego wierny towarzysz Pikachu teraz umiera nie tylko przeraziła Asha, ale wręcz nim wstrząsnęła i chyba trudno mu się dziwić. W końcu ten dzielny elektryczny gryzoń był zawsze jego wiernym kompanem w wielu ciężkich przygodach i to od siedmiu lat. Niejeden raz obaj przeszli przez prawdziwe piekło zgotowane im przez złych ludzi i przez przewrotny los - piekło to zdołali przetrwać jedynie dzięki sile swojej przyjaźni, która ich motywowała do działania i zachęcała do tego, żeby się nie poddawać. Dzięki tej determinacji i wsparciu, jakie sobie nawzajem okazywali mogli nie tylko przetrwać ciężkie chwile, ale też umieli o wiele bardziej cieszyć się życiem i czerpać radość z tych pięknych chwil, jakie ich spotykały.
Pikachu był pierwszym prawdziwym przyjacielem Asha i właśnie on najwięcej towarzyszył mojemu ukochanemu w praktycznie wszystkich jego przygodach. Nigdy go nie opuścił, choć nawet kiedyś miał taką okazję, lecz z niej nie skorzystał. Trwał przy nim aż do teraz, gdy ten zaczął powoli na naszych oczach gasnąć.
- Spokojnie, Ash - powiedziała Misty, kładąc Ashowi dłoń na ramieniu, gdy ten pochylał się nad łóżkiem, na którym leżał jego starter - Wszystko będzie dobrze. Przecież już niejeden raz obaj wychodziliście z większych niebezpieczeństw. Czemu teraz miałoby być inaczej.
- No właśnie! - dodałam - On wyjdzie z tego. Pikachu to przecież jest twardziel. Dał sobie radę kiedyś, da sobie radę teraz.
- Dokładnie tak, Ash - poparła mnie Alexa - Jestem pewna, że wkrótce będziemy się wszyscy śmiać z naszych obaw.
Mój luby nie wyglądał na specjalnie przekonanego naszymi słowami, mimo to spojrzał w naszym kierunku i powiedział:
- Mam nadzieję, że macie rację. Brock oraz doktor Lennox pobrali mu już krew i będą sprawdzać za pomocą tych swoich maszyn, czy co oni tam mają, co wstrzyknięto Pikachu. Jeśli się tego dowiedzą, to zaraz będą szukać antidotum. Oby tylko je znaleźli.
- Spokojnie, na pewno tak będzie - stwierdziła Misty - Poza tym jest jeszcze coś, co przemawia na naszą korzyść.
- Co takiego? - spytał Ash.
- Odkryliśmy szybko chorobę Pikachu, dlatego mamy o wiele większe szanse, aby odnaleźć na nie lekarstwo niż gdybyśmy ją odkryli później.
Mój chłopak spojrzał na rudowłosą i uśmiechnął się delikatnie.
- Chyba masz rację, Misty. Dziękuję ci. Dziękuję też wam wszystkim. Wasze wsparcie bardzo mi pomaga. Bardzo go teraz potrzebuję.
Chwilę później do pokoju weszli Brock oraz doktor Lennox. Nie mieli oni wesołych min, a wręcz przeciwnie. Ich twarze wyrażały ból i ogromny smutek.
- Co się stało?! - zawołał Ash - Co takiego odkryliście?
Był przerażony i wcale mu się nie dziwię. Ja, Misty i Alexa również byłyśmy tym wszystkim zaszokowane. Miny obu lekarzy Pokemonów nie zwiastowały niczego dobrego.
- Co się stało? - zapytałam.
- Właśnie - dodała Misty - Co takiego odkryliście?
Lennox i Brock spojrzeli na siebie, po czym pierwszy z nich rzekł:
- Nasze komputery bez trudu wskazały chorobę, na którą cierpi twój Pikachu.
- Jest to niezwykle groźna choroba zwana wścieklizną Pokemonów - dokończył Brock.
Spojrzeliśmy na nich zdumieni, nie wiedząc, co mamy powiedzieć. To było po prostu przerażające. Co prawda nie znaliśmy tej choroby ani też jej objawów, ale nie było to konieczne, aby wiedzieć, że to raczej nie jest coś, co można łatwo wyleczyć, o czym mówiły nam miny naszych przyjaciół lekarzy.
- Jesteście tego pewni? - zapytała Misty.
- Wysłałem jeszcze próbki krwi Pikachu do miejscowego szpitala dla ludzi - odpowiedział jej doktor Lennox - Ale obawiam się, że nie powiedzą nam tam niczego nowego ponad to, co już wiemy.
- Czyli zawsze jest szansa że zaszła tutaj pomyłka? - spytała Alexa, a jej Helioptile zapiszczał przygnębiony.
- Owszem, ale jest na to bardzo mała szansa - odparł lekarz niezwykle zasmuconym głosem.
- Ale wyleczycie go, prawda? - spytał Ash z nadzieją w głosie.
Brock spojrzał na Lennoxa, który nie miał siły cokolwiek powiedzieć, po czym rzekł:
- Niestety w tym jest największy problem. Nasze komputery wskazują, że ta wścieklizna to bardzo niezwykły przypadek. Wirus tej choroby został zmutowany poprzez dodanie do niego jeszcze czegoś. Nie umiem wam tego dokładniej wyjaśnić, zresztą pewnie i tak byście tego mogli nie zrozumieć.
- Weź daruj sobie głupie gadanie, Brock! - warknęła na niego Misty, biorąc się pod boki - Do czego zmierzasz, co?!
- Zmierzam do tego, że ta choroba jest łatwa do wyleczenia, ale w tym wypadku wirus został zmieszany i wzmocniony dodatkowymi składnikami. Zwykłe lekarstwo nic tutaj nie pomoże.
- Co?!
Helioptile o mało nie zleciał z ramienia Alexy, gdy to usłyszał, zaś ja i Misty zasłoniłyśmy sobie usta dłońmi. Ash zaś podbiegł do Brocka i złapał go za poły ubrania, krzycząc:
- Masz go ocalić, rozumiesz?! Jesteś lekarzem Pokemonów czy nie?!
- Ash, przestań! - zawołała przerażona zachowaniem przyjaciela Misty - Brock robi, co może, żeby pomóc Pikachu!
- Niestety, Ash, to sama prawda. Naprawdę mogę dać mu lekarstwo na wściekliznę Pokemonów, ale... Nie mogę ci też zagwarantować, że ono mu pomoże - tłumaczył się Brock.
- A więc daj mu więcej dawek tego leku! - krzyczał Ash, szarpiąc go - Nie obchodzi mnie, co zrobisz, ale masz go ocalić! To mój przyjaciel! Jeśli on umrze, to ja cię...!
Podeszłam do Asha i powoli dotknęłam jego ramienia.
- Kochanie... Szarpaniem Brocka nie pomożesz Pikachu. Proszę, daj lekarzom działać.
Mój luby puścił swego przyjaciela, po czym wypadł z sali szpitalnej. Z daleka dobiegł nas jego płacz. Chciałam biec za nim, jednak Brock mnie powstrzymał.
- Zostaw go... Musi teraz zostać sam.
Zasmucona patrzyłam na drzwi, przez które przed chwilą zniknął mój ukochany i wiedziałam, że Brock ma rację, co jednak nie zmieniało faktu, iż bardzo mnie to załamało. Moja bezsilność mnie dobijała. Chciałam pomóc, ale nie mogłam nic zrobić. To było wręcz okropne uczucie, takie poczucie bezsilności. Ash kilka razy mi o nim wspominał. Mówił, że niejeden raz go takie coś dotykało i to było po prostu okropne. Bo wszak każdy człowiek i Pokemon, kiedy widzi cierpienie bliskich sobie osób i nie może im pomóc, musi przeżywać prawdziwe katusze, a wręcz nienawidzić samego siebie za swoją bezsilność wobec tego wszystkiego.
Nie wiem, jak inni, ale ja wtedy właśnie tak się czułam.
***
Brock zgodnie z obietnicą podał Pikachu lek na wściekliznę w postaci szczepionki, jednak nie pozostawiał nam wiele nadziei na to, iż Pokemon zdoła wyzdrowieć.
- Nie możemy też dać mu zbyt wiele tego leku, bo inaczej coś złego może mu się stać - rzekł nasz przyjaciel - Przedawkowanie grozi poważnymi konsekwencjami, a nawet i śmiercią.
- Zatem tak źle i tak niedobrze - jęknęła załamanym głosem Misty - Po prostu można się pochlastać z rozpaczy! Naprawdę nic nie możemy zrobić?
- Obawiam się, że nic - powiedział ponuro Brock - Takiej krzyżówki wścieklizny z jeszcze innymi wirusami nie widziałem.
- Możemy spróbować dawać Pikachu jeszcze inne leki, ale nie możemy zagwarantować, że to cokolwiek pomoże - dodał Lennox.
Załamana spojrzałam na nieprzytomnego startera mojego chłopaka, po czym nie wiedząc, co mam zrobić, wybiegłam z sali i wpadłam prosto na Anthony’ego, Rebeccę i Flinta.
- Co z Pikachu? - zapytał ten ostatni.
- Ash wszystko nam już powiedział - dodał Anthony - To naprawdę okropna sytuacja. Kto mógł coś takiego zrobić biednemu Pikachu?
- Nie wiemy. Nie mamy nawet pojęcia, kiedy ten ktoś to zrobił ani po co - wyjaśniłam - Co z Ashem?
- Jest kompletnie załamany - odparła Rebecca.
- A dziwisz mu się? - zapytał ją jej ojciec - Sam byłbym w rozpaczy, gdyby mój wierny przyjaciel umierał.
- Ale może jest jeszcze jakaś nadzieja?
- Oby, córeczko. Oby...
Zasmucona spojrzałam w kierunku Rebecci i spytałam:
- Gdzie jest Ash?
- Na zewnątrz - odpowiedziała dziewczyna.
Wyszłam więc z Centrum Pokemon i zauważyłam wówczas siedzącego niedaleko na ławce Asha. Na jego widok poczułam, jak mi się serce kraje. Chciałam mu jakoś pomóc, ale jak? Może zwykła rozmowa coś tu zdziała? Chociaż... Trudno powiedzieć. Jednak nigdy się tego nie dowiem, jeśli tego nie sprawdzę. Powoli podeszłam więc do ławki i powiedziałam:
- Ash...
Mój chłopak spojrzał na mnie uważnie.
- Serena... Co z Pikachu?
- Jak na razie bez zmian. Wciąż jest nieprzytomny.
- I pewnie będzie już taki do końca, prawda?
Usiadłam na ławce przy mnie i słuchałam tego, co Ash mówi:
- Doktor Lennox powiedział mi parę minut temu, że Pokemony z tej choroby budzą się dopiero przed śmiercią. Wtedy zaczynają one szaleć, bo dopada ich największe stadium tej okropnej choroby. Wówczas stają się one bardzo niebezpieczne dla wszystkich wokół i trwa to tak długo, aż osłabną i zaczynają konać. Jednak doktor Lennox wciąż ma nadzieję, że odpowiednio podawane mu leki zdołają go ocalić.
- A ty w co wierzysz? - zapytałam.
- Nie wiem, Sereno. Sam już nie wiem, co mam myśleć i robić. Bardzo chcę mieć nadzieję, ale... To mnie przerasta. To wszystko wokół, a do tego jeszcze ta straszna świadomość, że w żadnym razie nie mogę nic zrobić, aby mu pomóc. Jestem kompletnie bezsilny.
- Nie ty jeden - powiedziałam smutno, kładąc Ashowi dłoń na dłoni.
Mój ukochany spojrzał na mnie. W jego oczach mieniły się łzy.
- Nie chcę, aby on umarł, Sereno. Pikachu to mój pierwszy Pokemon w życiu. Mój starter i najwierniejszy kompan we wszystkich przygodach. Tyle razem przeszliśmy. Zawsze wychodziliśmy cało ze wszystkich kłopotów, w jakie się wpakowaliśmy. Nigdy nic nas nie zmogło, a teraz co? Jedna głupia choroba może na zawsze mnie i jego rozdzielić.
- Brock i doktor Lennox robią, co mogą, aby mu pomóc. Bądź dobrej myśli?
- Dobrej myśli? Niby jak? Przecież oni sami nie dają mi żadnej nadziei na ocalenie Pikachu.
- Więc tym bardziej powinieneś ją mieć - usłyszeliśmy obok siebie jakiś znajomy głos.
Spojrzeliśmy szybko w kierunku, z którego on nas dobiegł. Wówczas to zauważyliśmy, że tuż nad nami lewituje w powietrzu nasz stary, dobry przyjaciel Mewtwo.
- Witajcie, moi przyjaciele - powiedział Pokemon za pomocą telepatii - Tęskniliście może za mną?
Ash i ja uśmiechnęliśmy się radośnie na jego widok.
- Witaj, Mewtwo! - zawołał mój chłopak - Owszem, strasznie za tobą tęskniliśmy!
Objęliśmy mocno Pokemona, który to samą swoją obecnością dał nam nadzieję na ratunek. W końcu on zawsze, niczym teatralne deus ex machine przybywał nam z pomocą. Czy i teraz tak miało być?
- Czy wiesz już, co się stało z Pikachu? - zapytałam, gdy już wypuścili Mewtwo z objęć.
Nasz przyjaciel pokiwał smutno głową.
- Tak, wiem. W końcu mam swoich informatorów pośród Pokemonów. Poza tym, nawet gdybym tego nie wiedział, z łatwością bym się teraz tego dowiedział dzięki waszym myślom, które mówią same za siebie.
- Czy możesz mu jakoś pomóc? - spytałam - Bo nie wiemy, co mamy zrobić.
- Proszę, Mewtwo! Pomóż nam! - zawołał Ash - Pikachu to jest mój przyjaciel! Oddany druh w każdej przygodzie. On nie może tak po prostu umrzeć!
Mewtwo westchnął głęboko, po czym powiedział:
- Przeznaczeniem każdego stworzenia na tym jakże ponurym świecie, zarówno człowieka, jak i Pokemona jest śmierć. Nie powstrzymasz tego na zawsze.
Kiedy już chcieliśmy mu przerwać, on dokończył swoją wypowiedź:
- Ale póki możesz to zrobić, to rób i jestem pewien, że znam sposób na to, aby pomóc waszemu przyjacielowi.
Spojrzeliśmy na niego zaintrygowani.
- Znasz lekarstwo dla Pikachu? - zapytał Ash.
- Znam... To jest lek, który leczy wszystkie choroby zarówno ludzi, jak i Pokemonów.
Ożywiliśmy się na sam dźwięk tych pięknych słów, które zwiastowały nam nadzieję na ocalenie naszego dzielnego, pokemoniego przyjaciela.
- A więc musimy tę roślinę zdobyć! - zawołał mój ukochany - Gdzie ona rośnie?!
- Niestety, nie rośnie ona tutaj, lecz w innym wymiarze - odparł na to Mewtwo, wciąż jednak nie tracąc radosnego nastroju - Jednak ten drobny szczegół nie stanowi dla nas żadnego problemu.
- Jak to? - spytałam.
- Znamy obaj z Ashem pewną istotę, która to zdoła nam pomóc - rzekł Pokemon i spojrzał uważnie na mego chłopaka.
Ash pomyślał przez chwilę, po czym zawołał:
- Już wiem! Giratina! Ona przecież posiada moc otwierania portali do innego wymiaru!
- Tak, to prawda - potwierdził Mewtwo z lekkim uśmiechem na twarzy - Ale tak czy inaczej musisz się spieszyć, aby zdążyć zdobyć lek.
Spojrzałam uważnie na Asha, który był już zapalony do działania.
- Czy jesteś absolutnie pewien, że proszenie Giratiny o pomoc jest dobrym pomysłem? - zapytałam.
Mój luby popatrzył na mnie zdumiony.
- Uważasz, że nie możemy jej zaufać?
- Nie o to chodzi. Wiesz przecież, jaka ona jest niebezpieczna.
- Tylko dla wrogów, bo dla przyjaciół wręcz przeciwnie.
- Wiem, jednak wciąż nie mogę zapomnieć, jak zabiła ona Buffalo i to na naszych oczach.
Ash wzdrygnął się na samo wspomnienie tego wydarzenie.
- Też nigdy tego nie zapomnę, ale cóż... Giratina jest po naszej stronie i to się liczy.
- No właśnie - skinął głową Mewtwo - W tym wypadku nie możecie wybrzydzać, chociaż Serena ma rację. Nie należy prosić Giratiny o pomoc zbyt często. Łatwo wpada w gniew i traci nad sobą kontrolę. Zdarzało się jej nawet w furii zranić bliskie sobie osoby. Dlatego podzielam zdanie Sereny... Proszenie jej o pomoc to ostateczność, ale tym razem nie mamy wyboru.
- Nie... Nie mamy wyboru - zgodziłam się z nim.
Ash powoli stanął na środku ścieżki, po czym powiedział:
- Giratino... Przybądź do nas, bo źle się nam dzieje. Giratino, potrzebna nam twoja pomoc. Giratino...
Chwilę później na niebie pojawiła się ciemna chmura, która to powoli opadła w dół, aż w końcu stała się dobrze nam znaną postacią Pokemona mitycznego o nazwie Giratina. Widziałam ją jak dotąd tylko raz, ale nigdy nie zapomnę tego przerażenia, jakie ona we mnie wzbudziła. Jedno było pewne, groźny jest z niej sojusznik i proszenie ją o pomoc to jest naprawdę prawdziwa ostateczność.
- Witaj, Giratino - powiedział Ash głosem pełnym szacunku.
- Witajcie, przyjaciele - odparła Giratina ponuro, jednak z pewną dozą sympatii - Cieszy mnie, że mogę was znowu zobaczyć. Domyślam się, że potrzebujecie natychmiast mojej pomocy, skoro mnie wezwaliście. W innym przypadku byście mnie nie wzywali.
- Wybacz, o wielka Giratino - rzekłam bardzo uroczystym tonem - Nie chcemy ci po prostu zawracać głowy wtedy, kiedy to sami możemy sobie poradzić z jakimś problemem.
- Rozumiem to - Pokemonka uśmiechnęła się delikatnie, choć na swój sposób też złowrogo - Nieważne. Tak czy inaczej cieszę się, że mnie tutaj wezwaliście. Mówcie zatem, czego wam potrzeba.
Wyjaśniliśmy jej co i jak. Giratina wysłuchała nas uważnie, po czym rzekła:
- Dobrze. Otworzę więc wam portal do tego wymiaru. Wezwijcie mnie potem, gdy będziecie chcieli wrócić. Lecz pamiętajcie... To miejsce jest niebezpieczne dla ludzi.
- Jak większość miejsc na świecie - zaśmiał się Ash.
Mewtwo pokręcił przecząco głową.
- Nie rozumiesz, mój przyjacielu. Giratina ma na myśli to, że w tym miejscu to ludzie są szczególnie narażeni na niebezpieczeństwo ze strony Pokemonów. Właśnie ludzie, nikt inny.
- A dlaczego? - zdziwiłam się.
- To proste - odpowiedziała Giratina - W tym miejsce żyli kiedyś ludzie i Pokemony. Jednakże potem przyszły tam Pokemony z tego świata, które zbuntowały stworki przeciwko ich trenerom. Efektem tego jest obecnie taka sytuacja, że ludzie stali się tam niewolnikami Pokemonów.
Bardzo przeraziła nas ta informacja. Jak to? Ludzie w tamtym świecie byli niewolnikami własnych Pokemonów? To było straszne. To się wprost nie mieściło mi w głowie. Jak mogło do tego dojść? Kto niby wymyślił coś takiego? Jak można było do tego dopuścić?
- Dlaczego nikt z was z tym nic nie zrobił? - zapytałam zdumiona.
Giratina popatrzyła na mnie równie zdziwiona i spytała:
- O kim ty mówisz?
- O tobie i tobie podobnych Pokemonach. Sądziłam, że taka sytuacja musiałaby wywołać waszą reakcję.
- A niby czemu mielibyśmy się mieszać w sprawy innych światów?
- No... Bo... Tego no...
- Sereno... Nasza misja nie na tym polega. Jeżeli ludzie sami pozwolili na to, aby Pokemony nad nimi zapanowały, to nam nic do tego. Sami muszą teraz rozwiązać swój problem.
Chciałam zaprotestować przeciwko takiemu sposobowi myślenia, ale Ash i Mewtwo pokazali mi, abym milczała. Szybko zrozumiałam, że lepiej będzie siedzieć cicho. W końcu Giratina mogłaby się obrazić za to moje głupie gadanie i co wtedy? Kto nam pomoże? Lepiej jej nie drażnić.
- No dobrze... Czy możesz otworzyć nam ten portal? - zapytał Ash.
- Oczywiście... - odparł Pokemon - Mam to zrobić teraz?
- Nie, jeszcze nie... Daj mi trochę czasu. Muszę pożegnać Pikachu.
- Pożegnać?
- Tak... W końcu nie wiem, czy jeszcze go zobaczę. Skoro ten świat jest taki niebezpieczny, to...
Giratina pokiwała powoli i ponuro głową.
- Dobrze... Idź i wróć tutaj, gdy będziesz gotowy.
***
Ash poszedł do sali, na której to leżał Pikachu, a gdy się w niej znalazł, to popatrzył na swego przyjaciela załamanym wzrokiem.
- Biedaku mój kochany - powiedział, łykając łzy cieknące mu z oczu - Spokojnie... Trzymaj się. Obiecuję ci, że zrobię wszystko, aby cię ocalić. Ty nie umrzesz... Nie pozwolę na to. Będziemy jeszcze przeżywać niesamowite przygody i pakować się też w niezłe kłopoty, być może nawet większe niż przedtem. No i zawsze wyjdziemy z nich obronną ręką. Zobaczysz... Będzie dobrze.
Dotknął powoli łapki Pokemona i dodał smutnym tonem:
- Obiecuję ci, Pikachu. Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby cię ocalić.
Następnie spojrzał na Brocka, Misty, Alexę i mnie, którzy staliśmy za nim ze smutnymi minami.
- Opiekujcie się nim - powiedział.
- Chwileczkę... O czym ty mówisz? - zapytała zdumiona Misty - Co wy chcesz zrobić?
Mój luby i ja wyjaśniliśmy naszym przyjaciołom wszystko.
- Dlatego musimy iść z Ashem do tego wymiaru, aby zdobyć tę roślinę. Tylko ona może nam pomóc.
- Rozumiem - skinęła głową Misty - Ale nie możesz przecież tam iść sam. Przecież to niebezpieczne.
- Spokojnie, damy sobie radę - odparł Ash - To nie pierwszyzna dla mnie radzić sobie w niebezpiecznych sytuacjach.
- Możliwe, ale nie powinieneś iść tam sam - powiedział Brock.
- To prawda. My idziemy z tobą - dodała Alexa.
- Wszyscy iść nie możecie - przypomniałam im - Przecież ktoś musi tu zostać i opiekować się Pikachu.
To było jak najbardziej słuszna uwaga, więc Brock szybko zrozumiał, że on jako lekarz musi zostać w Centrum Pokemon. Ponieważ brakowało wciąż siostry Joy, a same Chansey tu pracujące mogły sobie nie dać rady w opiece nad pacjentami, toteż Misty również (choć wyraźnie miała ku temu poważne wątpliwości) postanowiła tutaj zostać. Alexa natomiast wraz ze swoim Helioptilem uparła się zaś, aby nam towarzyszyć.
- Ze mnie żadna pielęgniarka, ale za to za chyba dobra towarzyszka podróży, mam rację? - zaśmiała się dziennikarka - A prócz tego chcę poznać ten świat, do którego idziecie. To będzie doskonały materiał na artykuł.
Zaśmialiśmy się lekko z Ashem, słysząc jej argumenty, bo w końcu doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że ona tylko tak sobie gada, aby mieć pretekst do pomagania nam. To było oczywiście bardzo miłe z jej strony, dlatego przyjęliśmy jej pomoc, jednocześnie prosząc Brocka i Misty, aby opiekowali się Pikachu.
- Nie bójcie się, będziemy o niego dbać - rzekł z uśmiechem Brock - Wszystko będzie dobrze.
- Wracajcie szybko, ale też uważajcie na siebie - dodała Misty.
Uścisnęliśmy ich, po czym wyszliśmy z Centrum Pokemon i w trójkę poszliśmy razem do miejsca, w którym czekali na nas Mewtwo i Giratina.
- Jesteście - powiedziała ta druga - Mam nadzieję, że załatwiliście już wszystko, co chcieliście?
- Owszem, wszystko - potwierdził Ash - Jesteśmy gotowi.
- A więc doskonale - rzekł Mewtwo i spojrzał na swoją towarzyszkę - Giratino... Otwórz portal. Już najwyższa na to pora.
Mityczna Pokemonka zamknęła oczy, następnie wymruczała ona coś w swoim języku, po czym jej postać rozbłysła jasnym blaskiem, który to przez chwilę nas oślepił, a nieco później tuż przed nami otworzyło się wielkie, jaśniejące białym światłem wejście do innego wymiaru.
- Idźcie - powiedział Mewtwo.
- A ty nie idziesz z nami? - spytałam.
- Ja będę w pobliżu i pomogę wam, kiedy będzie trzeba - odparł na to Pokemon - Ale na razie musicie iść sami.
Byliśmy nieco zawiedzeni jego decyzją. Ostatecznie z nim u boku na pewno byśmy sobie o wiele łatwiej poradzili z przeciwnościami niż bez niego. Jednak czuliśmy, że z pewnością Mewtwo ma własne sprawy i nie powinniśmy go zmuszać do niczego. I tak już przecież bardzo nam pomógł. Nie mogliśmy na niego naciskać.
- Dziękujemy ci, Mewtwo - powiedziałam - Dziękujemy, Giratino.
- Nie dziękujcie, tylko pomóżcie swojemu przyjacielowi - odparła na to Pokemonka - Gdy go uratujecie, to najlepiej okażecie mi swą wdzięczność.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Ona bywała naprawdę bardzo miła i życzliwa, choć wielka szkoda, że prócz tego była ona też niezwykle niebezpieczna, kiedy wpadała w gniew. Owszem, tylko wobec wrogów, ale mimo wszystko wolałabym nigdy nie doprowadzać ją do złości i doznać jej furii.
Ash złapał mnie za rękę i ścisnął ją delikatnie.
- Idziemy, Sereno - powiedział - Za Pikachu.
- Za Pikachu! - dodałam.
Chwilę później oboje przeskoczyliśmy przez portal, a następnie zrobiła to Alexa ze swoim Helioptilem.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Dzięki wsparciu moich rodziców oraz wiernych przyjaciół spędziłam miło czas rekonwalescencji i powoli zaczynałam odzyskiwać wszystkie siły witalne. Trwało to około kilku dni, ale mimo wszystko miło przez ten czas spędzałam wszystkie chwile. Prawie ciągle miałam gości, którzy odwiedzali mnie i rozśmieszali, rozmawiali ze mną na różne zabawne tematy i robili wszystko, abym zapomniała o tym, że właśnie się kuruję z konsekwencji niedawnych, jakże niemiłych dla mnie przygód. Chociaż w sumie powinnam powiedzieć, że przygody były całkiem ciekawe, jednak ich konsekwencje, to już inna sprawa. Przez tę wiedźmę Morganę o mało nie zginąłem. Clemont szczególnie się o to wszystko obwiniał.
- To wszystko jest moja wina! - łkał załamanym głosem mój chłopak, siedząc obok mnie - Czuję się okropnie! Gdybym nie był taki głupi i nie wymyślał takich głupich pomysłów ze zwiedzaniem ruin Poketydy, to nic złego by ci się nie stało.
- Może i nie, ale równie dobrze dachówka mogłaby mi spaść na głowę albo w biały dzień na ulicy mogłabym się poślizgnąć na skórce od banana - zachichotałam, aby go jakoś podnieść na duchu - Przecież naprawdę nie masz powodu, aby się o cokolwiek obwiniać.
- Jak to, nie? - spytał załamanym głosem Clemont - To przecież przez moje głupie pomysły o mało nie zginąłeś.
- Przypominam ci, że wpadliście na ten pomysł razem z Garym, a on jakoś nie urządza scen rozpaczy z tego powodu - odparłam na to z lekką ironią.
Clemont najwyraźniej jednak uznał me słowa za wypomnienie, dlatego też jeszcze bardziej się zasmucił i ponownie zaczął mnie on przepraszać za wszystkie przykrości, jakie mnie (rzekomo) przez niego spotkała. Dlatego też musiałam położyć mu dłoń na dłoni i powiedzieć:
- Clemiś, proszę cię... Przestań urządzać takie sceny, bo to wcale do ciebie nie pasuje.
- Kochanie... Ale to przecież wszystko moja wina.
- Nie... To jest moja wina, że poszłam z tobą na tę wyprawę. Mogłam przecież odmówić. Nie mam własnego rozumu czy co?
- Ależ masz, ale...
- Nie opowiadaj już lepiej tych swoich bzdur, kochanie. Jak widzisz, wszystko jest w porządku. Nic złego mi się nie dzieje, wracam do zdrowia, więc czego panikujesz?
- Bo... Bo... Bo ja się martwię. Niedawno o mało cię nie straciłem, Dawn.
To mówiąc Clemont złapał mnie za rękę obiema dłońmi i zawołał:
- Bardzo cię kocham, Dawn! Kocham cię od pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłem. Czułem się szczęśliwy za każdym razem, gdy tylko się do mnie uśmiechnęłaś, ale nie wiedziałem, czy mam u ciebie jakiekolwiek szanse. Dlatego też robiłem wszystko, aby być bardziej męski dla ciebie. Bardziej wysportowany i w ogóle.
Uśmiechnęłam się do niego bardzo czule, słysząc to wyznanie, które co prawda nie było dla mnie żadną tajemnicą, jednakże mimo wszystko bardzo przyjemnie mi się go słuchało.
- Kochany Clemoncie... Nawet nie wiesz, jak cudownie mi jest słyszeć te słowa. Ale powiem ci, że niepotrzebnie się tak bawiłeś w to wszystko. Nie mogłeś po prostu mi wyznać swego uczucia?
Clemont zarumienił się na całej twarzy i powiedział wesoło:
- Wiesz... Może to głupio zabrzmi, ale ja... Ja kiedyś byłem strasznie nieśmiały w sprawie uczuć. Nie umiałem o nich mówić. To mnie nieco onieśmielało i... Naprawdę bałem się tego, że mnie wyśmiejesz, bo w końcu jestem jaki jestem.
- Ale ja cię kocham takiego, jaki jesteś i nie chcę, abyś się zmieniał. No dobrze, pewnie zmiany w tobie nastąpiły na pozytywne, choćby w ubiorze. Przynajmniej ubierasz się teraz jak człowiek, a nie jak wieczny wynalazca, który niemalże nigdy nie wychodzi ze swojego warsztatu. No i faktycznie, stałeś się bardziej zaradny i w ogóle, jednak więcej w sobie zmieniać już nie musisz. Mam nadzieję, że zostaniesz teraz sobą, bo nie chcę, abyś zostawał Ashem. W końcu... Jeden Ash w rodzinie mi wystarczy.
Oboje zaczęliśmy się śmiać z tego żartu. Popatrzyłam na niego i czule ścisnęłam jego dłoń.
- Kochany jesteś. A tak wracając do tematu, to już przestań się o moje niedawne, niezbyt przyjemne kłopoty obwiniać, bo nie jesteś ich winien.
- Ale...
- Koniec tematu, Clemont.
- No, dobrze. A więc koniec tematu.
Oboje spojrzeliśmy na siebie z uśmiechem i już nie rozmawialiśmy o tym wszystkim.
Rozmowy z Clemontem, który dbał o mnie teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek przedtem sprawiały, że o wiele szybciej wracałam do zdrowia. Każdego dnia wiedziałam, iż kocham go z całego serca i mam ku temu wszelkie powody. Dzięki niemu czułam się naprawdę wyjątkowo, a jego opieka w ciężkich dla mnie chwilach było niezwykle przyjemne.
Oczywiście nie tylko on mi pomagał w rekonwalescencji. Pomagali mi wszyscy przyjaciele, łącznie z Iris i Cilanem, chociaż pierwsze z nich nieco narzekało na chłopaków.
- Ja tam zawsze mówiłam, że naukowcy mają fiu-bździu w głowie - mruczała złośliwie Mulatka - Oni są naprawdę nieżyciowi, jak duże dzieci. Żeby na taką wyprawę się udawać i to jeszcze pijąc podejrzane eliksiry od podejrzanych osób.
- Ja sama nie byłam rozsądniejsza - zauważyłam.
- Pip-lu-li! - ćwierkał Piplup, siedzący mi właśnie na kolanach.
Iris uśmiechnęła się lekko.
- No cóż, nie będę zaprzeczać, że ty także nie byłaś zbyt rozsądna.
- Tak? A ty byłaś, kiedy przez ciebie straciliśmy fragment amuletu z Poketydy?
Mulatka zarumieniła się na twarzy, gdy jej to przypomniałam.
- Ekhem... Owszem, ale sądziłam, że ten temat to już mamy dawno za sobą.
- Tak, jeśli już przestaniesz się czepiać mojego chłopaka.
- No dobrze, przestanę to robić, ale mimo wszystko naprawdę wszyscy się martwiliśmy o ciebie. Przecież jak wróciliście na łodzi Maren, to ledwie miałaś siły na nogach stanąć, a i tak trzeba było cię podtrzymywać.
- Wiem o tym, Iris. Teraz już czuję się lepiej, o wiele lepiej.
Mówiąc to głaskałam delikatnie mojego Piplupa, który ćwierkał bardzo zadowolony z takich pieszczot.
- Powiedz mi, proszę... Co tam słychać w restauracji? - zapytałam po chwili.
Bałam się bowiem, że jeżeli milczenie potrwa dłużej, to Iris ponownie zacznie narzekać na Clemonta, Cilana i Gary’ego, czego w żadnym razie nie miałam ochoty wysłuchiwać.
- W restauracji wszystko dobrze - odparła dziewczyna - Zarobiłam już sporo i być może niedługo wyruszę w kolejną podróż. Będę miała na to dość pieniędzy.
- Rozumiem. A ile już zarobiłaś?
- No, całkiem sporo, ale uznałam, że od przybytku głowa nie boli, więc jeszcze trochę poczekam. Poza tym mama Asha prosiła, abyśmy z Cilanem zostali, bo jesteśmy bardzo dobrzy w swojej pracy. No i zostaliśmy, ale tak czy siak prędzej czy później ja wyruszam w drogę.
- I znowu walki?
- Oczywiście. Muszę się rozwijać jako trenerka Pokemonów. Dziwi mnie tylko, że ty z tego zrezygnowałaś.
- Bo mam inne plany na dalszą przyszłość.
- Jakie? Posadka kelnerki w tej restauracji?
- A co? Że niby taka praca hańbi?
- Nie, proszę cię! Wcale tego nie mówię. Mnie chodzi o to, że szkoda by było tylko na tym poprzestać. Może warto by było pomyśleć o jeszcze innej drodze życia lub dodatkowej pasji?
- Spokojnie, mam jeszcze całe życie przed sobą, więc zawsze coś zdążę sobie znaleźć, jednak do świata sławy i bycia koordynatorką nigdy już nie wrócę. Ostatnim razem, gdy to zrobiłam, o mało nie zginęłam z rąk Domino. Wolę sobie oszczędzić podobnych wrażeń na przyszłość.
- Możesz spotkać Domino nawet w biały dzień tutaj, w Alabastii.
- Wiem o tym, ale mimo wszystko po co szukać licha?
- Przecież szukasz je podróżując ze swoim bratem i pomagając mu w rozwiązywaniu zagadek.
- No, wiem o tym, ale... To zupełnie co innego. Coś o wiele bardziej dla mnie przyjemnego i w ogóle... Zresztą nie rozumiem, czemu rozmawiamy na ten temat.
- W sumie sama nie wiem. Masz rację, zmieńmy temat.
- Doskonale. A więc powiedz mi, proszę... Co tam słychać u naszego kochanego Maxa?
- No, cóż... Dalej mu się podoba ta kelnereczka Rachel.
- I dalej chce się z nią umówić?
- Tak, ale nie ma pojęcia, jak to zrobić.
- Nie ma pojęcia - zachichotałam delikatnie, dalej głaszcząc Piplupa - On naprawdę czasami mnie rozśmiesza do łez. A tak z innej beczki, to lepiej powiedz mi, ile ta dziewczyna ma lat?
- Ile? O ile dobrze pamiętam, to tak szesnaście. A czemu pytasz?
- Aha... Czyli cztery lata więcej niż Max. No, nie jest tak źle. Bałam się, że ma więcej.
- Wiem, dlaczego. Po prostu ona wygląda tak dorośle, ale naprawdę ma mniej lat niż sprawie wrażenie.
- To dobrze. Więc Max ma jakieś szanse.
- Ze swoim brakiem manier? Śmiem wątpić.
- Czemu uważasz, że Max nie ma zbyt dobrych manier?
- A czemu ty uważasz, że je ma?
Parsknęłam śmiechem i musiałam przyznać, że w tym wszystkim jest sporo prawdy. Nasz drogi przyjaciel zdecydowanie nigdy nie należał do osób wyróżniających się umiejętnością rozmawiania z dziewczynami. Prócz tego, pomimo tego, że jest całkiem bystry, to jednak jakoś nie zwrócił uwagi na to, iż bardzo podoba się Bonnie. No cóż, najwyraźniej męska inteligencja musi mieć granice, a są one wyraźnie zaznaczone wtedy, gdy chłopak jest naukowcem. Wtedy to naprawdę w sprawach naukowych jest bystrzakiem, a w innych głąbem, jakby powiedział to Zespół R. No dobrze, Max typowym naukowcem może nie jest, ale lubi się za takiego uważać. To może brzmieć dziwnie, jednak stanowi szczerą prawdę.
- Wiesz co? - powiedziałam po chwili do Iris - Poproś tutaj do mnie Maxa. Mam dla niego pewną propozycję.
- Jaką? Chyba nie matrymonialną, co?
- Ależ nie! W życiu! Nawet mi tego nie mów! - parsknęłam śmiechem - Matrymonialne. Też coś... Ty jak coś powiesz, to naprawdę...
- Aha... Jak tak, to w porządku - zaśmiała się Iris - Wobec tego zaraz go zawołam, Dawn.
Mulatka wyszła z pokoju, a po chwili do niego wszedł Max.
- Iris mówi, że mnie wołałaś - powiedział chłopak na dzień dobry - Czy to coś ważnego?
- Nawet bardzo ważnego - odpowiedziałam mu - Siadaj, proszę.
Chłopak usiadł na krześle niedaleko mojego łóżka, a ja zaczęłam mu wyjaśniać powody, dla których go zawołałam.
- Widzisz, Max... Jest taka sprawa... Wiem, że bardzo ci się podoba ta nowa kelnerka, Rachel.
Okularnik zarumienił się lekko i nieco zawstydzony opuścił głowę w dół na samo wspomnienie tej ślicznej przedstawicielki płci żeńskiej.
- No tak, to prawda... Nie zaprzeczam, że tak właśnie jest. A czemu o to pytasz, Dawn?
- Bo wiesz... Pomyślałam sobie, iż może chciałbyś, żeby ci pomóc w umówieniu się z nią na randkę?
Chłopak zdjął swoje okulary i przeczyścił je sobie koszulką, po czym spojrzał na mnie uważnie, pytając:
- Ty to mówisz tak na poważnie?
- Zupełnie na poważnie - odpowiedziałam wesoło.
Mówiąc szczerze naprawdę mnie on rozbawił tym niedowierzaniem w moje słowa.
- No, cóż... Skoro chcesz mi pomóc, to wobec z wielką przyjemnością przyjmę tę pomoc. Powiedz tylko, co mam zrobić i jak.
Zaśmiałam się lekko, gdy to powiedział.
- Spokojnie, kochany. Bez pośpiechu. Wszystko po kolei. Czuję, że już jutro poczuję się na tyle dobrze, aby wstać. Wtedy pomożemy ci.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał wesoło Piplup.
- My? - zdziwił się Max.
- No tak... Ja, Clemont, twoja siostra...
- Moja siostra? A co ona niby wie o sprawach damsko-męskich?
Parsknęłam śmiechem, słysząc te słowa.
- Na pewno więcej niż ty.
Max uśmiechnął się delikatnie, a jego twarz spłonęła rumieńcem.
- W sumie to masz rację. A więc dobrze... Będzie mi bardzo, jeśli wy wszyscy pomożecie mi umówić się na randkę z Rachel.
- Doskonale! - zawołałam - No, to od jutra zaczynamy!
- Pip-lu-pip! - dodał Piplup, podskakując lekko.
C.D.N.
Witaj drogi Autorze. Zgodnie z obietnicą wróciłam tutaj i widzę, że swojej decyzji nie pożałowałam. :) Miło było znowu tutaj wrócić. :)
OdpowiedzUsuńDawn dochodzi do siebie po spotkaniu z wiedźmą Morganą. Bardzo długo zajmuje jej rekonwalescencja, ale na szczęście ukochany Clemont oraz przyjaciele i rodzina wspomagają ją w tym swoimi wesołymi zawsze odwiedzinami. Co prawda chłopak dalej obwinia się o stan swojej ukochanej, ale dziewczyna szybko wybija mu to z głowy. :) Jednocześnie podczas późniejszej rozmowy z Iris przychodzi jej do głowy pomysł udzielenia sercowej porady Maxowi, któremu podoba się pewna kelnerka o imieniu Rachel. :)
W tym samym czasie Ash i Serena martwią się o zdrowie Pikachu, który zapadł na ciężką chorobę. Okazuje się, że jest to wścieklizna Pokemonów, niestety bardziej zmutowana odmiana, której wyleczenie nie jest gwarantowane przez standardowe leki na tą chorobę. Ash jest załamany i wybiega z Centrum Pokemon, w którym przebywa Pikachu. Serena biegnie za nim i próbuje wesprzeć chłopaka w trudnych chwilach, jednak nie jest to łatwe.
Nagle pojawia się przy nich Mewtwo i podpowiada im, że istnieje roślina, która może pomóc Pikachu w powrocie do zdrowia. Niestety rośnie ona w innym wymiarze, do którego otworzyć portal może jedynie Giratina. Nie zastanawiając się długo Ash wzywa Giratinę, która niezwłocznie przybywa i zgadza się pomóc naszym przyjaciołom. Jednocześnie też ostrzega ich, że wymiar do którego mają zamiar się przenieść, jest groźny dla ludzi, gdyż Pokemony są tam wrogo do nich nastawione i traktują one ludzi niczym niewolników. Niezrażony tym Ash postanawia tam się wybrać zabierając ze sobą oprócz Sereny także Alexę, która widzi w tym miejscu dobry materiał na reportaż. :) I nasi przyjaciele ruszają ku kolejnej niezwykłej przygodzie. :)
Rozdział bardzo mi się spodobał i z radością będę czytać kolejne. :)
Ogólna ocena: 10000000000000000000000000000/10 :)