Wielkie przebudzenie cz. III
Opowieść Asha c.d:
Zadowolony, że Jenny postanowiła zabrać nas ze sobą na miejsce przestępstwa. Była nią piękna willa na przedmieściach Alabastii. Uroczy i bardzo piękny kącik, jednak bijący przepychem na milę. Przypomniał mi się zaraz dom rodziców Jamesa, chociaż nie był on taki wielki. Ech... Ledwie sobie o tym przypomniałem, a zaraz do mej pamięci powróciła świadomość, że przecież to również było tylko i wyłącznie moim snem i nigdy nie miało miejsce. Mało pocieszająca myśl, a wręcz bardzo dobijająca.
Jenny zabrała nas swoim motorem do willi, po czym wysiedliśmy z niego i weszliśmy do środka.
- Mam nadzieję, że zostały jeszcze ślady zostawione przez mordercę - powiedziałem, zacierając ręce z radości.
Byłem szczęśliwy, iż mogę znowu poprowadzić śledztwo tak, jak w moich snach.
- Uważasz, że sprawca zostawił jakieś ślady swojej bytności? - spytała mnie porucznik Jenny.
- Bardzo możliwe - odpowiedziałem - Ale mogę się mylić.
- Zobaczymy wszystko na miejscu - stwierdziła Serena - Gdzie jest miejsce przestępstwa?
- Tutaj - policjantka wskazała nam palcem pokój.
Poszliśmy tam i zauważyliśmy stojący przed nami wielki gabinet. W jednym kącie było ustawione biurko z porozrzucanymi na nimi papierami. Na kilku z nich znajdowały się plamy krwi.
- Tu leżało ciało, z głową na blacie biurka - wyjaśniła Jenny - Denat miał w lewej dłoni pistolet. Dziura z lewej strony. Kula utkwiła w prawej stronie głowy. Wszystko wskazuje na samobójstwo i pewnie właśnie byśmy pomyśleli, gdyby nie dwie sprawy.
- Pierwsza to fakt, że był praworęczny - zauważyłem.
- No, właśnie - potwierdziła pani porucznik - Druga zaś sprawa to fakt, że on nie miał żadnych powodów do tego, aby się zastrzelić. Był zdrowy, szczęśliwy, wręcz doskonale mu się powodziło w życiu... Niby czemu nagle miałby sobie nagle palnąć w łeb?
- A więc zabójstwo - stwierdziła Serena, rozglądając się dookoła.
Najwyraźniej zainteresował ją regał z książkami stojący po prawej stronie biurka.
- Ciekawi mnie, jak morderca wszedł do środka - powiedziałem.
- To właśnie zagadka - rzekła Jenny - Zamordowany siedział przy tym biurku i pisał, a drzwi były zamknięte od środka.
- Klucz był w zamku?
- Tak. Kamerdyner i dzieci musiały wyważyć drzwi, aby tu wejść.
- Tylko oni byli w domu czy ktoś jeszcze?
- Tylko oni. Kamerdyner jest też doskonałym kucharzem.
Uśmiechnąłem się delikatnie, kiwając powoli głową.
- Są tu jakieś Pokemony?
- Tak, należące do dzieci zamordowanego. No i jest jeszcze Pokemon należący do denata. Miał on Purrloina.
- Czy był on w gabinecie w chwili, gdy zginął jego trener?
- Tak.
- A więc może poznać sprawcę?
- Wątpię. Kiedy go znaleźliśmy, był nieprzytomny. Otrzymał on mocne uderzenie w głowę.
- Rozumiem. A może zranił napastnika?
- Trudno powiedzieć, choć to bardzo możliwe.
Zadowolony usiadłem w fotelu za biurkiem i powiedziałem:
- Doskonale. Jenny, czy możesz wezwać tutaj kamerdynera oraz dzieci zabitego?
- Nie ma sprawy - uśmiechnęła się porucznik Jenny - Choć wątpię, aby powiedziały ci one coś więcej niż mnie, panie detektywie.
- Posłuchamy, zobaczymy - odpowiedziałem.
Pikachu usiadł na biurku przy mnie i zapiszczał wesoło. Śledztwo się zaczęło.
***
Powoli do pokoju wchodzili podejrzani, których ja (siedząc wciąż za biurkiem denata) przesłuchiwałem w towarzystwie Jenny i Sereny. Pierwszą osobą, która spotkał ten wątpliwy zaszczyt była córka podejrzanego, około dwudziestoletnia dziewczyna o rudych włosach i zielonych oczach, ubrana w żółtą sukienkę oraz buty na obcasie takiej samej barwy.
- Nie bardzo rozumiem, dlaczego mam odpowiadać na pytania jakiegoś dzieciaka - powiedziała buńczucznym tonem, gdy tylko dowiedziała się, co ma zrobić.
- Choćby dlatego, że ten dzieciak jest ze mną i ja tak chcę - rzekła na to porucznik Jenny, nie ukrywając swojej irytacji spowodowanej zachowaniem dziewczyny - A może masz coś do ukrycia, panienko?
- Bynajmniej - odparła zarozumiała pannica i szybko zmieniła swój ton - Zatem zaczynajmy. Nazywam się Cecylie McNair.
- Ile masz lat? - zapytałem.
- Dwadzieścia - odpowiedziała dziewczyna.
- Jesteś samodzielna finansowo?
- A co to za pytanie?
- Normalne. Odpowiadaj albo pojedziesz na posterunek i tam będziesz odpowiadać na pytania mniej miłych osób niż ja.
Serena, stojąca obok mnie, pochyliła się nade mną i spytała:
- Czy to naprawdę konieczne?
- Owszem, nawet bardzo konieczne - odparłem - Wszystko, o co pytam ma znaczenie. A więc tak czy nie?
- Nie, nie jestem samodzielna finansowo - odpowiedziała mi rudowłosa zarozumiała pannica.
- A więc ojciec cię utrzymywał?
- Tak.
- Dlaczego?
- Ponieważ nie chce mi się szukać pracy i bardzo wygodnie mi się żyje na garnuszku ojca.
- Cóż za szczerość - zakpiłem sobie - No, dobrze. Jego śmierć musiała tobą mocno wstrząsnąć, prawda?
- Tak. Bardzo kochałam ojca.
- Oczywiście - mówiłem z ironią w głosie - Kto by nie kochał tatusia, który łoży na jego utrzymanie, nawet gdy ta osoba sama może sobie znaleźć pracę.
- Pani porucznik! Czy ja naprawdę muszę znosić teraz chamstwo tego kolesia?! - krzyknęła oburzonym tonem Cecylie.
Jenny uśmiechnęła się do niej delikatnie.
- Mój kolega ma może nieco nietypowe metody pracy, ale zapewniam cię, że są one skuteczne. A ty, Ash... - tu zwróciła się do mnie - Oszczędź sobie tego sarkazmu, który do niczego nas nie prowadzi i zadawaj właściwe pytania.
- Oczywiście, już to robię - powiedziałem przepraszającym tonem.
Nie zamierzałem jednak ukrywać, że dziewczyna nie wywarła na mnie pozytywnego wrażenia. Ja, choć młodszy od niej, pracowałem w restauracji swojej matki i zarabiałem na siebie, a ona żyła w luksusie na garnuszku ojca i nie zamierzała tego zmieniać. Boże, co ja bredzę? Przecież wszystko, co widziałem i przeżyłem, łącznie z moją pracą w restauracji mamy, było tylko snem. Jak ja mogę więc mówić sobie, że pracuję, kiedy tak naprawdę nigdy nigdzie nie pracowałem?
- A więc do rzeczy - rzekłem po chwili - Kiedy dowiedziałaś się o śmierci ojca?
- Zaraz, kiedy do niej doszło - odpowiedziała Cecylie - Około północy usłyszałam głośny huk. Byłam bardzo zdziwiona, gdy go usłyszałam.
- Dlaczego?
- Wydawało mi się, że strzelił korek od szampana, ale przecież... Niby kto miałby o północy otwierać szampana?
- Rozumiem. Co było dalej?
- Mój brat też usłyszał ten huk. Szybko wybiegł ze swego pokoju, który znajduje się naprzeciwko mojego.
- W co był ubrany?
- W piżamę i szlafrok, jak ja.
- Rozumiem. Nagrywasz wszystko, Sereno?
- Jak najbardziej - powiedziała moja ukochana, pokazując na stojący na biurku dyktafon.
- Doskonale. A więc co zrobiliście, gdy już usłyszeliście ten huk?
- Uznaliśmy, że warto to sprawdzić. Przybiegł też nasz kamerdyner, Tressilian. On również usłyszał ten huk. Postanowiliśmy sprawdzić, skąd on dobiegał. Przysięgłabym, że słyszałam go za ścianą, ale to niemożliwe.
- Dlaczego?
- Za ścianą jest pokój mojego brata. Gdyby ktoś tam wszedł i strzelił czymś, to brat by go zauważył. No, a poza tym niby po co miałby to robić?
- Tak... Po co? Dobre pytanie. I co było dalej?
- Tressilian powiedział nam, że być może to coś z panem, znaczy się z ojcem. Zeszliśmy na dół i zapukaliśmy do drzwi. Były zamknięte na klucz. Musieliśmy je wyważyć, bo ojciec się nie odzywał. Znaleźliśmy w pokoju ojca leżącego z głową na tym biurku. Był martwy. Obok leżał jego Purrloin.
- Gdzie dokładniej leżał?
- Tutaj, przy tej biblioteczce.
- Pokaż, gdzie dokładnie.
Dziewczyna pokazała. Przyjrzałem się uważnie.
- Bardzo ciekawe. No, już dobrze. Co zrobiliście, gdy znaleźliście ciało ojca?
- Zadzwoniliśmy na policję.
- Rozumiem. Kto twoim zdaniem mógłby chcieć zamordować twojego ojca?
- Nie wiem. Ojciec prowadził interesy, a przecież wiadomo, jak to jest w interesach. Bardzo łatwo narobić sobie wrogów.
- Tak, to prawda. A nie skarżył się na nikogo? Nie narzekał na jakąś osobę? A może bał się o swoje życie?
- Nic z tych rzeczy.
- Rozumiem.
Spojrzałem na Serenę, Jenny oraz Pikachu. Po ich minach widziałem wyraźnie, że ich zdaniem to już wszystko, o co mogę zapytać tę dziewczynę.
- Dziękuję. Możesz odejść.
Dziewczyna wyszła z pokoju, a chwilę później przyszedł tutaj młody chłopak, nieco młodszy od niej. Był on blondynem o zielonych oczach, miał piegi na twarzy i bladą cerę. Ubierał się w typowy dla młodzieży sposób - czarna czapka z daszkiem i białymi znakami, koszula w niebiesko-białe paski, fioletowe spodenki i adidasy. W przeciwieństwie do swojej siostry zachowywał się on uprzejmie oraz spokojnie, choć wyraźnie miętolił swoje nakrycie głowy w dłoniach, co wyraźnie świadczyło o tym, że śmierć ojca bardzo go obeszła.
- Nazwisko? - spytałem uroczystym tonem.
- Patrick McNair - padła odpowiedź.
- Ile masz lat?
- Piętnaście.
- Jesteś na utrzymaniu ojca?
- Tak, to znaczy byłem, bo teraz ojciec nie żyje, więc już nie.
- Rozumiem. Jesteś trenerem Pokemonów?
- Tak.
- Podróżujesz często?
- Kiedyś tak, ale rok temu wróciłem do domu.
- Dlaczego?
- Ojciec wylądował w szpitalu i wróciłem, aby się nim zaopiekować.
Serena spojrzała na niego wyraźnie zaintrygowana.
- Z jakiego powodu? - spytała.
- Przepracowanie. Jego serce nie wytrzymało. Lekarz kazał mu dużo odpoczywać, więc on to robił. Oczywiście nie rezygnował przy tym z pracy, ale pracował tyle, abyśmy mogli żyć na poziomie.
- Czy siostra pomagała w opiece nad ojcem? - zapytałem.
- Tak, jak najbardziej. Zawsze była pupilką tatusia. Miała przejąć jego interesy. Chodziła na kursy ekonomiczne odkąd skończyła dziesięć lat - wyjaśnił chłopak.
- Nie podróżowała więc nigdy?
- Nie. W każdym razie ja nic o tym nie wiem.
- To interesujące. Czyli twoja siostra była typowana na następczynię waszego ojca?
- Tak.
- A nie ty?
- Nie.
- Dlaczego? - zapytała nagle Serena.
Chłopak westchnął głęboko i powiedział:
- Ojciec uważał, że jestem nieodpowiedzialny i do niczego się nie nadaję. Mówił „Tylko te walki ci w głowie. Nie nadajesz się do porządnej pracy. Nie można powierzyć ci poważnego stanowiska“.
- Bardzo mi przykro - rzekła Serena.
- Nie ma sprawy - chłopak machnął lekceważąco ręką - Przywykłem już do takiego gadania. Ojciec mnie kochał, ale na swój sposób. Nie lubił za bardzo okazywać emocji, zwłaszcza tych pozytywnych.
- Rozumiem. A jak w ciągu ostatniego roku układały się twoje relacje z ojcem?
- Lepiej niż przedtem.
- To znaczy?
- Wiecie... Ojciec zawsze był ponury i nieco oschły, ale zawsze można było w nim wyczuć, czy kogoś kocha, czy też nie. Nas kochał, znaczy mnie i moją siostrę. Okazywał nam to na swój sposób.
- Rozumiem. Powiedz, co wiesz o jego zabójstwie.
- Niewiele wiem. Tak mniej więcej wtedy, gdy zegar wybił północ na zegarze obudził mnie głośny huk. Choć w sumie to wszystkich obudził.
- Skąd pewność, jaka była godzina? - spytała Serena.
- Ponieważ miałem zegarek na nocnej szafce i spojrzałem na niego - wyjaśnił chłopak - Moja siostra ma przy swoim łóżku podobny.
- Rozumiem - pokiwała głową moja ukochana, po czym spojrzała na mnie: - Kontynuuj, proszę.
Uśmiechnąłem się do niej i kontynuował swoje przesłuchanie.
- A więc znamy mniej więcej czas zabójstwa. Pytanie tylko, czy była to północ, przed północą czy po północy?
- Po północy, ale niewiele.
- Niewiele, czyli ile?
- Parę minut, najwyżej dziesięć.
- Rozumiem. Co zrobiłeś, gdy usłyszałeś ten huk?
- Założyłem szlafrok i pobiegłem na korytarz sprawdzić, co się stało.
- Skąd dobiegł cię ten huk?
- Nie wiem dokładnie. Chyba tak zza ściany, ale... Nie potrafię tego stwierdzić z całą pewnością.
- Tak... No, dobrze. Co było dalej?
- Potem przybiegł Tressilian, porozmawialiśmy chwilę nad tym hukiem i doszliśmy do wniosku, że to może ojcu coś się stało.
- Skąd taki wniosek?
- Tressilian to powiedział. Zwrócił nam uwagę, że ojciec nie przybiegł sprawdzić, co to za huk, więc może coś mu się stało. Pobiegliśmy do tego gabinetu, ale był on zamknięty na klucz, zaś ojciec nie odpowiadał na nasze nawoływania. Wyważyliśmy więc drzwi i weszliśmy tutaj. Ojciec zaś leżał na biurku z dziurą w głowie oraz pistoletem w lewej dłoni. Wyglądało to na samobójstwo.
- Ale szybko się okazało, że nim nie jest?
- Dokładnie tak. Choćby dlatego, że ojciec był praworęczny.
- Rozumiem. Wezwaliście więc od razu policję?
- Tak. Policja zbadała miejsce zbrodni, ale nie wie jeszcze, kto zabił ojca ani po co.
- Dobrze. To wszystko, dziękuję ci bardzo.
Patrick uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i wyszedł z pokoju.
- Poprosić Tressiliana? - spytała Jenny.
- Nie, jeszcze nie teraz - odpowiedziałem zamyślonym tonem - Jedno mnie zastanawia.
- Co takiego? - spytała Serena.
- Załóżmy, że to nikt z domowników, ale ktoś z zewnątrz. Jak ten ktoś tutaj wszedł? Przez okno?
Podszedłem zaraz do okna, które było zamknięte i zacząłem się z nim mocować.
- Już sprawdzałam. Mocne jak ściana. Zamek tytanowy - rzekła Jenny - Od zewnątrz ich nie otworzysz.
- Od zewnątrz nie... Ale być może od wewnątrz...
- Sugerujesz, że ofiara sama wpuściła zabójcę i to przez okno? - spytała Serena.
- Nie... Tylko głośno myślę - odparłem - A ślady na śniegu?
- Nie było żadnych - powiedziała pani porucznik pewnym tonem - Nie padało wczoraj, więc nie było możliwości, aby zostały zasypane.
Pokiwałem głową na znak, że wszystko rozumiem, po czym zacząłem się uważnie rozglądać po całym domu.
- To bardzo ciekawe - powiedziałem po chwili - Naprawdę ciekawe.
- Co takiego? - spytała Serena.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Jak morderca tutaj wszedł - wyjaśniłem - Oknem nie wszedł. Komina tu nie ma. Tylko jedne drzwi są w tym pokoju. Prowadzą one na korytarz, ale były zamknięte na klucz. Jak morderca wszedł i wyszedł? To jest bardzo zagadkowa sytuacja.
Rozejrzałem się uważnie po całym pokoju.
- To ciekawe... To bardzo ciekawe... Mam tylko jedno wytłumaczenie tej sytuacji, ale... Mogę się mylić.
- Jakie to wyjaśnienie? - zapytała mnie Serena.
- No, właśnie. Jakie? - dodała zaintrygowana Jenny.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Dowiecie się w swoim czasie - odpowiedziałem - A na razie siadajcie. Trzeba przesłuchać ostatniego świadka.
Ostatnim świadkiem był pan Tressilian, kamerdyner, człowiek wysoki, siwy i o szarych oczach. Nosił on liberię i trzymał on na kolanach Purrloina, którego bardzo delikatnie głaskał. Pokemon miał czoło owinięte bandażem, co musiało być efektem tego uderzenia, które otrzymał w nocy.
- Jest pan kamerdynerem w tym domu? - spytałem.
- Tak - potwierdził mężczyzna.
- Od kiedy?
- Od około czterdziestu lat. Mam dzisiaj siedemdziesiąt trzy lata. Znam ten dom od czasów, kiedy pan McNair był małym dzieckiem. Wcześniej byłem lokajem w tym domu.
- Ile lat miał pan McNair?
- Kiedy?
- W chwili, gdy umarł.
- Pięćdziesiąt dwa.
- Rozumiem. Dziękuję, bardzo chciałem to wiedzieć. Dobrze, a więc proszę powiedzieć, czy dzieci pana McNaira miały z ojcem dobre relacje?
- Tak, zwykle tak.
- Zwykle?
- Tak. Powiedziałem „zwykle“, ponieważ czasami mój pan miał drobne sprzeczki z paniczem Patrickiem.
- Swoim synem?
- Tak.
- A dlaczego miewał z nim sprzeczki?
- Uważał, że syn się marnuje jako trener Pokemonów. Miał mu za złe, iż nie chce prowadzić jego rodzinnej działalności, tylko podróżował on po świecie i zajmował się walkami i olimpiadami.
- Rozumiem. Pan McNair nie popierał czegoś takiego?
- Nie, nie popierał. Nie pokładał wielkich nadziei w swoim synu, za to uważał, że jego córka może doskonale się sprawdzić.
- Tak, pojmuję. A proszę powiedzieć, czy nie miał on może pewnych sprzeczek z córką?
- Z córką? Nie, nie przypominam sobie... Chociaż...
- Tak?
Spojrzeliśmy na niego uważnie, a tymczasem Tressilian rzekł:
- Prawdę mówiąc może to bez znaczenia, ale otóż słyszałem niechcący pewnego dnia, kiedy przyniosłem panu kolację, jak mój pan się sprzeczał z panienka Cecylie.
- O co?
- Nie jestem pewien, ale chyba chodziło o testament. Wspomnieli oboje coś o ostatniej woli pana i o firmie. Chodziło też o panicza Patricka.
- A o co konkretnie?
- Nie jestem pewien. Wiem jedynie, że panna Cecylie chciała, aby pan postąpił inaczej względem panicza Patricka. On jednak nie chciał o tym słyszeć. Nie znam jednak szczegółów w tej sprawie.
- Rozumiem - pokiwałem delikatnie głową - To bardzo interesujące. A proszę mi powiedzieć, jak dokładniej wyglądała sprawa z zabójstwem pana McNaira?
- Nieco po północy obudził mnie huk wystrzału. Słychać go było chyba w całym domu. Postanowiłem sprawdzić, co się dzieje. Założyłem szlafrok na piżamę i pobiegłem do panicza i panienki. Oni niestety nie wiedzieli, co się dzieje. Nagle zauważyłem, że nie ma pana. Gdyby było z nim wszystko w porządku, to wówczas by przybiegł razem z nami. Tak się jednak nie stało. To musiało oznaczać tylko jedno... Coś mu się musiało stać. Szybko pobiegliśmy tutaj, ale niestety pokój był zamknięty na klucz.
- Czy pan McNair często zamykał drzwi swego pokoju na klucz?
- Tak, dość często mu się to zdarzało.
- Dlaczego?
- Po prostu nie chciał, żeby ktoś mu przeszkadzał w pracy. Był bardzo na to wrażliwy.
- Rozumiem. Więc możliwe, że tym razem też sam zamknął drzwi na klucz?
- Dokładnie tak.
- A co zastaliście państwo po wejściu tutaj?
- Gdy już wyważyliśmy drzwi, to wbiegliśmy tam i zauważyliśmy pana martwego leżącego z głową na biurku. W lewej dłoni trzymał pistolet, co od razu wydało mi się podejrzane, ponieważ był on praworęczny.
- Rozumiem. A gdzie był Purrloin?
- Leżał w tym pokoju, a z główki leciała mu niewielka stróżka krwi. Ale żył, był tylko ogłuszony.
- Dziękuję. W sumie to już chyba wszystko.
Starszy pan uśmiechnął się delikatnie, po czym ruszył on w kierunku wyjścia.
- Chwileczkę! - zawołałem.
Kamerdyner popatrzył na mnie uważnie i rzekł:
- Tak?
- Chodzi o to, że Purrloin mógł być świadkiem zabójstwa i wie coś, co ma niezwykle ważne znaczenie dla całej tej sprawy. Chciałbym, aby mi on powiedział to, co wie.
- A zna panicz język Pokemonów?
- Nie, ale znam język migowy, podobnie jak Pikachu.
Mój starter uśmiechnął się do mnie lekko. Co prawda ja rozmawiałem z nim na migi tylko i wyłącznie w swoich snach, jednak mimo wszystko doskonale pamiętałem, jak to się robi. Nauka, jakiej doznałem w snach nie była wcale niemożliwa do zapamiętania, bo miałem wciąż tę wiedzę, którą zdobyłem podczas śpiączki. Jej nikt nie mógł mi zabrać, a ja teraz mogłem ją wykorzystać do swoich celów.
- Dobrze, chłopcze. A więc porozmawiaj z Purrloinem, jeśli oczywiście wiesz, jak to zrobić - rzekł kamerdyner.
Uśmiechnąłem się zadowolony, po czym podszedłem do Pikachu.
- Czy możesz porozmawiać z tym Pokemonem? Bardzo chcę wiedzieć coś na temat tego, co się tu wydarzyło w nocy podczas zabójstwa.
Pikachu zasalutował mi łapką, zapiszczał wesoło, po czym podszedł wesoło do Purrloina i zaczął z nim rozmawiać. Stworek zaś uważnie się w niego wpatrywał, jak również słuchał tego, co mówi mój starter. Chwilę później sam zaczął piszczeć i rozmawiać z Pikachu. Ten zaś bardzo uważnie wysłuchał jego słów, a potem podszedł do mnie i zaczął mi pokazywać na migi, co chciał powiedzieć.
- Mówisz, że Purrloin był tutaj w chwili popełnienia zabójstwa?
- Pika-pika!
- To już wiemy - zauważyła Serena - Ale co było dalej?
Pikachu dalej pokazywał na migi co i jak.
- Aha... Purrloin zauważył ubraną na czarno postać z zasłoniętą przez kominiarkę twarzą - tłumaczyłem wypowiedź Pikachu - Kiedy ten ktoś zabił pana McNaira, to Purrloin skoczył na niego i podrapał? Doskonale! Tylko gdzie dokładniej go podrapał? Czy po twarzy?
- Pika-pika! Pika-chu!
- Nie pamięta? Wielka szkoda. A czemu nie pamięta? Rozumiem. Czyli chwilę później dostał w głowę i dlatego stracił kontakt z tym, co się wokół niego dzieje? Ciekawe. To wiele wyjaśnia. A skąd przyszedł ten człowiek? Stamtąd? Z tej biblioteczki?
Podszedłem do niej i powoli zacząłem się jej przyglądać.
- Czy możliwe, że jest tu jakieś tajne przejście?
- Jak najbardziej - odpowiedział mi Tressilian - Jest tajne przejście. Taki korytarz, który łączy się ze wszystkimi pokojami i prowadzi ono poza miasto. Było zbudowane jeszcze w XIX wieku.
- Czyli ono łączy się też z tym pokojem?
- Jak najbardziej, ale nie pamiętam, jak je otworzyć z tej strony.
- Nic nie szkodzi... Odkryjemy to - powiedziałem zadowolony - A więc już wiemy, jak morderca tu wszedł.
- A więc możliwe, że zabójcą jest jedno z dzieci pana McNaira - rzekła Serena - Teraz pytanie synek czy córeczka?
- Wszystkiego się dowiemy, kiedy zostanie przeczytany testament - powiedziała Jenny - Adwokat McNaira przyjedzie tutaj dzisiaj, aby odczytać testament. Wezwałam go, bo uważam, że powinien przeczytać go w tym domu w obecności podejrzanych. Czuję, iż to nam pomoże, a nawet jeśli nie, to jedno wiem na pewno. Ten, kto dziedziczy jest zabójcą.
- Nie bądźmy pochopni w wysuwaniu wniosków, proszę pani - rzekł Tressilian - Nie wierzę, aby którekolwiek z dzieci mojego pana mogłoby go zabić.
- Może pan sobie nie wierzyć, panie Tressilian, ale fakty są takie, jakie są - rzekła policjantka - A ja się właśnie na nich opieram.
Następnie popatrzyła na mnie i dodała:
- Dziękuję ci, Ash. Jesteś naprawdę równie bystry jak w swoich snach.
- Nie ma sprawy. Zawsze do usług - uśmiechnąłem się.
- W snach? - zdziwił się kamerdyner.
- To dłuższa opowieść - zachichotałem.
***
Jakąś godzinę później do domu przyjechał adwokat pana McNaira, aby odczytać testament. Był nim pewien starszy, siwy pan, niewiele młodszy od Tressiliana. Wszyscy usiedliśmy w salonie, gdzie miało nastąpić odczytanie dokumentu. Dzieci denata przyszły na to spotkanie nieco spóźnione, gdyż każde zajmowało się jakimiś swoimi sprawami i dopiero później przybiegły na dół. Patrick nawet niechcący wpadł na adwokata i wytrącił mu papiery, które ten trzymał w ręce.
- Strasznie pana przepraszam - tłumaczył się, zbierając dokumenty - To nie było specjalnie, zapewniam pana.
- Wierzę ci na słowo, młodzieńcze - odparł adwokat, z trudem hamując swój gniew.
Następnie usiadł on na swoim miejscu i wyjął z pliku trzymanych przez siebie papierów zapieczętowaną kopertę, którą otworzył. Po wypowiedzeniu kilku typowych dla prawników formułek (wyjaśniających nam, po co się tu zebraliśmy) przeszedł do rzeczy:
- Zatem, proszę państwa, testator, czyli pan Culverton McNair tak oto rozporządził swoim majątkiem. Cały majątek przekazał swojej córce, pannie Cecylie McNair. Jej młodszy brat ma otrzymać jedynie dwadzieścia tysięcy dolarów dożywocia. Prócz tego pięć tysięcy dolarów otrzymuje kamerdyner Tressilian...
Nagle adwokat przestał czytać testament, a zaczął uważnie wpatrywać się w trzymaną przez siebie kartkę papieru.
- O co chodzi? - zapytała Cecylie.
- Coś się stało? - dodał Patrick.
- A i owszem, stało się - powiedział poważnym tonem adwokat - To nie jest prawdziwy testament! To falsyfikat!
- CO?!
Wiadomość, którą mężczyzna właśnie nam przekazał, przeraziła nas wszystkich. Była wręcz szokująca. Jak to możliwe, że fałszywy testament został podmieniony na miejsce prawdziwego? I kiedy to zostało dokonane?
Dzieci zmarłego szybko podbiegły do adwokata i przyjrzały się bardzo uważnie pokazanemu im dokumentowi.
- To nie jest podpis ojca - zauważyła Cecylie przerażonym tonem.
- To w ogóle nie jest jego pismo - dodał Patrick równie mocno przejęty.
Tressilian też przyjrzał się testamentowi i stwierdził dokładnie to samo, co oni.
- A więc sprawa jest prosta - powiedział na to adwokat - Teraz kwestia włamania się do mojego biura nabiera zupełnie innego znaczenia.
- Włamania się? - spytała zdumiona Serena.
- O czym pan mówi? - dodałem zaintrygowany.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Nie tak dawno ktoś włamał się do mojego biura - wyjaśnił adwokat - Nie wiem, kto ani po co, jednak nic nie zginęło, dlatego też sprawę szybko umorzono. Teraz już wiem, dlaczego się włamano. Ktoś ukradł testament i na jego miejsce podłożył podróbkę. Oba papiery były w zapieczętowanych kopertach. Nie wolno mi było niestety otworzyć pieczęci przed śmiercią pana McNaira, a koperty i pieczęci na nich były takie same, więc się nie zorientowałem aż do teraz. Jestem jednak pewien, że to musi być falsyfikat. Znam dobrze pismo mego klienta. To nie jest ono. Podobne, ale nie ono.
Ja i Serena obejrzeliśmy sobie dokładnie ten dokument.
- A więc mamy już motyw zabójstwa - powiedziałem - Testament.
- Dokładnie tak - dodała porucznik Jenny - Ten kawałek papieru mówi nam bardzo wyraźnie, kto zyskałby na śmierci pana McNaira.
Następnie spojrzała ona uważnie w kierunku Cecylie, która była cała przerażona, kiedy zauważyła, że policjantka uważnie się w nią wpatruje.
- Ja?! Pani chyba oszalała!
- Nie powiedziałabym tego - uśmiechnęła się do niej porucznik Jenny - Tressilian zeznał, że kłóciłaś się z ojcem w sprawie testamentu.
- To prawda, pokłóciłam się z nim - potwierdziła dziewczyna - Bardzo chciałam, aby zapisał on coś mojemu bratu. Coś więcej niż to planował. Uważałam, że źle go traktuje.
- Poważnie? - spojrzał na nią z kpiną Patrick - Od dziecka zawsze ze mnie szydziłaś i kpiłaś ze mnie, traktowałaś mnie z góry i pokazywałaś mi, że jestem dla ciebie nikim. Wkupiłaś się też w łaski ojca, aby zyskać cały spadek po nim! Tylko, iż on chciał zapisać majątek mnie! Nie chciałaś na to pozwolić, więc go zabiłaś!
- To jakaś bzdura! - krzyknęła jego siostra - Nigdy nie wkupiłam się w czyjeś łaski i nie zabiłam naszego ojca!
- Kiedy pan dostał ten testament? - spytała Jenny.
- Miesiąc temu - padła odpowiedź - Wcześniej miałem inną wersję, ale potem pan McNair dostarczył mi nowy testament, a stary zniszczył na moich oczach.
- Jak brzmiała ostateczna wersja testamentu? - zapytałem.
- Nie wiem. Był zapieczętowany i zamknięty w tej kopercie - odparł na to adwokat.
- A więc pan Culverton McNair mógł w nim zapisać wszystko synowi lub większą część niż to oficjalnie głosił? - spytała Jenny.
- To bardzo możliwe.
- I wtedy właśnie jego córeczka mogłaby sfałszować ostatnią wolę ojca i podłożył ją zamiast prawdziwej.
- To nie prawda! - wrzasnęła Cecylie.
- Powiem ci, jak brzmi prawda - odparła na to Jenny, podchodząc do niej - Wiedziałaś, że ojciec miesiąc temu postanowił zostawić twojemu bratu więcej w spadku, a może nawet zapisać mu wszystko. Twa urażona ambicja sprawiła, że nie chciałaś, aby syn marnotrawny dostał wszystko, bo twoim zdaniem on na to nie zasługiwał. Sfałszowałaś więc testament ojca na swoją korzyść, po czym podłożyłaś go na miejsce prawdziwego, zaś prawdziwy zniszczyłaś. Musiałaś jednak zabić ojca na wypadek, gdyby chciał on nagle sprawdzić testament lub coś jeszcze zmienić na twoją niekorzyść.
- To jakiś absurd!
- O tym zdecyduje sąd. A na razie, moja panno, jesteś aresztowana.
***
- No, to zagadka rozwiązana - powiedziała do mnie Serena, kiedy już opuszczaliśmy dom pana McNaira.
Chwilę wcześniej porucznik Jenny wyprowadziła zakutą w kajdanki dziewczynę oskarżoną o ojca. Przeszukanie domu przez funkcjonariuszy przyniosło bardzo pozytywne wyniki. W pokoju Cecylie znaleziono otwartą butelkę szampana oraz pistolet z wystrzeloną kulą.
- Pistoletem zastrzeliła swojego ojca, natomiast butelka posłużyła jej za sfałszowanie czasu śmierci - powiedziała Jenny - Jakie to bystre. Naprawdę dobrze jej to poszło. Szkoda tylko, że wmieszali się w tę sprawę Sherlock Ash i porucznik Jenny.
Następnie policjantka mocno uścisnęła moją dłoń.
- Dziękuję ci za pomoc, Ash. Jesteś naprawdę bystry, wiesz o tym?
- Już mi parę osób to mówiło, więc chyba coś w tym jest - odparłem na wpół żartem, a na wpół serio.
- Dowcipniś się znalazł - zachichotała policjantka - Tak czy siak jędza się już z tego nie wymiga. Zabiła swego ojca za pomocą tajnego przejścia, z którego podstępem wyszła, zaszła tatusia od tyłu i bach!
- No, nie jestem pewien, czy tak to właśnie wyglądało - powiedziałem.
Policjantka spojrzała na mnie zdumiona.
- A niby czemu tak uważasz?
- Sam nie wiem, ale to wszystko wydaje mi się dziwnie. Zwłaszcza to, że nasza zabójczyni zostawia w swoim pokoju narzędzie zbrodni oraz coś, co mogło jej pomóc sfałszować czas śmierci.
Jenny uśmiechnęła się do mnie ironicznie.
- Proszę cię, Ash. Naprawdę szukasz dziury w całym. Mówię ci, to ona jest winna, bo tylko ona miała interes w tym, aby sfałszować testamentu.
- Dobrze, ale nadal nie rozumiem, dlaczego by miała chować narzędzia zbrodni w swoim pokoju?
- No, właśnie - dodała Serena - Przecież to bez sensu.
- Niekoniecznie - zaśmiała się wesoło pani porucznik - Zapominasz o bardzo ważnej sprawie. Mianowicie jej pokój to jest chyba ostatnie miejsce, w którym szukalibyśmy narzędzi zbrodni. Cecylie przecież umie myśleć. Jeśli spodziewa się tego, że zostanie oskarżona, to wówczas gdzie schowa narzędzia zbrodni? W ostatnim miejscu, w którym byśmy go mogli szukać. Na pewno doskonale wie o tym, że w policji nie pracują idioci i uznała, że nie pomyślimy, aby mogłaby ona schować broń w swoim pokoju. Dlatego właśnie tam ją schowała licząc na to, iż jej nie znajdziemy.
- Aha... A więc rozumiem, że w policji pracują idioci i będą szukać w jej pokoju narzędzia zbrodni? - spytałem złośliwie.
Jenny spojrzała na mnie ironicznie.
- Taki dowcipniś z ciebie, tak? Więc jak to wszystko wyjaśnisz?
- W prosty sposób. Ktoś jej musiał to podłożyć.
- Tak? Ale niby kto to podłożył? Braciszek? Kamerdyner? Żadne z nich nie miało motywu w tym, aby ją wrobić i podkładać testament, który jest napisany z korzyścią dla niej. Ona z kolei motyw ma.
Nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie. Policjantka uśmiechnęła się więc do nas ponownie.
- A więc wszystko jest jasne, jak widzicie. Nie ma co gadać, panienka jest winna. To pewne jak dwa razy dwa. Dziękuję ci, że nam pomogłeś w tym śledztwie, ale zrobiłeś już wszystko, co w twojej mocy. Reszta należy do nas.
Następnie poczochrała mnie lekko po głowie i odeszła, aby zebrać ze sobą swoją aresztantkę.
- Jenny popełnia wielki błąd - powiedziałem do Sereny i Pikachu - Jestem tego pewien. Cecylie jest niewinna. Przyznaję, że nie wzbudziła we mnie pozytywnych emocji, ale przecież nie będę jej oceniać przez pryzmat tego, co do niej czuję.
- Rozumiem cię, ale niestety nie mamy żadnych dowodów na to, że ona jest niewinna. Za to wszystko wskazuje na coś wręcz przeciwnego.
- W sumie masz chyba rację. Ale mimo wszystko niepokoi mnie cała ta sprawa. Obawiam się, że Jenny naprawdę aresztowała niewłaściwą osobę.
- Ja też tak uważam, jednak nie wiem, co jeszcze możemy zrobić?
Załamany rozłożyłem bezradnie ręce.
- Nie wiem, Sereno... Nie wiem.
Opuściłem smutno głowę. Pikachu delikatnie zapiszczał, gładząc przy tym łapką moje ramię.
- Ech, kochani... Nie ma co... Nic więcej tu już nie zrobimy. Chodźmy stąd - powiedziałem załamanym głosem.
***
Powróciliśmy z Sereną do domu mojej mamy, gdzie opowiedzieliśmy naszym rodzicielkom o całej sprawie. Obie wysłuchały nas bardzo uważnie, po czym pocieszały nas.
- Serena ma rację. Nie powinieneś się tym wszystkim przejmować, Ash - powiedziała moja mama - Zrobiłeś, co mogłeś i myślę, że bardzo pomogłeś w rozwiązaniu tej zagadki.
- Nie było mnie tam osobiście, jednak podzielam zdanie Delii - rzekła mama Sereny - Sprawa jest dla mnie jak najbardziej jasne. Daliście oboje z siebie wszystko. Nic więcej już zrobić nie możecie. Powinniście przestać się tym wszystkim przejmować.
- Może i nie, ale mimo wszystko ja się nie umiem nie przejmować - powiedziałem.
- Jeśli mogę zauważyć, to mój udział w całej tej sprawie nie jest znowu taki wielki, jak można by myśleć - zauważyła Serena.
Jej brak wiary nieco mnie irytował. Jakże strasznie brakowało mi tej odważnej Sereny, którą znałem ze swoich znów, która wierzyła w siebie i która umiała mnie zawsze wesprzeć. Zaczynałem już powoli rozumieć, o co chodziło Serenie. Ja naprawdę kochałem Serenę z moich snów. Prawdziwą zaś nie znałem i im bardziej ją poznawałem, tym bardziej byłem chwilami zawiedziony jej zachowaniem. Ale mimo wszystko to zawsze była ta sama, kochana Serena, którą poznałem na Letnim Obozie Pokemonów i z którą się wesoło bawiłem. To była wciąż ona. A że nie była taka sama, jak w śnie... Trudno, musiałem się z tym pogodzić. Poza tym to, iż nie była teraz taka, jak w moim śnie (czyli odważna i zaradna), to jednak czy oznaczało, że nie może być taka naprawdę? Przecież z czasem może się stać dokładnie taka sama, jak wtedy, gdy ją pokochałem. To przecież była wciąż ta sama, dobra i kochana dziewczyna o dobrym sercu i cudownym głosiku, za którą wręcz szalałem. Dlaczego więc miałbym jej nie pokochać? Prawdę mówiąc już ją kochałem, choć wciąż tęskniłem za tą Serenę z moich snów. Co jednak się stanie, jeśli tamta Serena nigdy nie nadejdzie? Czy będę mniej kochał moją miłą? Nie, z pewnością nie. Oczywiście to będzie inne uczucie, ale czy słabsze? Wątpię. Gdyby tylko Serena zechciała uwierzyć w to moje uczucie.
Nagle z moich rozmyślań wyrwała mnie pani Grace, która nagle, nie wiedzieć czemu właśnie w tej chwili, powiedziała:
- Sereno, kochanie... Właśnie sobie coś przypomniałam.
- Co takiego? - spytała moja ukochana.
- Widzisz... Dzwonili w sprawie tego konkursu literackiego, w którym brałaś udział.
Spojrzałem na nią zaintrygowany.
- Brałaś udział w takim konkursie? - zapytałem.
- Tak, brałam - potwierdziła dziewczyna.
- Ciekawe... Czemu nic o tym nie mówiłaś?
- Nie było okazji, a prócz tego jakoś nie bardzo wierzyła w to, że mogę wygrać ten konkurs.
Grace skarciła ją surowym spojrzeniem.
- Z takim podejściem do sprawy to ty na pewno nic nigdy nie wygrasz, kochanie.
- Wiem, mamo, ale wolę nie być zbyt pewna siebie, ponieważ z tego wychodzą zwykle tylko same problemy - odpowiedziała Serena.
- Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem - wtrąciłem się do rozmowy - Uważam, że wiara w nasze siły czyni cuda i jest połową sukcesu.
- Może i tak, jednak ja naprawdę nie chcę przesadzać - powiedziała smutnym głosem moja ukochana, mając na twarzy ponurą minę.
- Nie wolno przesadzać w niczym - odezwała się moja mama - Ale tak czy siak Ash ma rację. Wiara musi być, kochanie. Powiedz nam coś o tym konkursie. Co to za konkurs?
- Na najlepsze opowiadanie detektywistyczne z wątkiem miłosnym - wyjaśniła nam Serena bardzo podekscytowanym tonem - Mówię ci, to było naprawdę coś. Nie musiałam w sumie nic pisać, tylko wysłałam im już moje gotowe opowiadanie.
- Pewnie z tych, które napisałaś na podstawie moich snów.
- Nie inaczej.
- Wiedziałem - uśmiechnąłem się - A jakie to było opowiadanie?
- „Cie(r)nie sławy“.
- Czytałem. Jest naprawdę jednym z najlepszych opowiadań, jeśli nie najlepszym. Nie dziwię się, że właśnie to dzieło wysłałaś.
Serena popatrzyła na mnie czule.
- Dziękuję, Ash. Jesteś bardzo miły. No, ale czemu dzwonili do mnie tutaj, mamo, w tej sprawie?
- Dzwonili do Vaniville, ale moja przyjaciółka, która pilnuje teraz nam domu, gdy my tu sobie siedzimy, powiedziała im, gdzie jesteśmy - wyjaśniła Grace.
Kobieta była bardzo zadowolona i w sumie trudno jej się było dziwić, bo przecież kochała swoją córkę, więc chciała dla niej jak najlepiej, a wszak kariera pisarska jest nie do pogardzenia.
- Rozumiem. I dała im kontakt do pani Ketchum - uśmiechnęła się jej córka - A więc co w sprawie tego konkursu?
Grace uśmiechnęła się szeroko.
- Wygrałaś go, kochanie!
Serena patrzyła na nią zdumiona. Przez chwilę nie chciała uwierzyć w to, co usłyszała, potem jednak zawołała radośnie:
- Poważnie?! Wygrałam go?! Ale jak to jest w ogóle możliwe?
- Całkiem zwyczajnie - zaśmiała się jej matka - Po prostu go wygrałaś! Jutro w Lumiose jest uroczyste odebranie nagrody.
- Jutro? Nie zdążę tam przybyć!
- Zdążysz, kochanie. Jutro w południe złapiesz samolot do Lumiose.
- Właśnie tak! - zawołałem wesoło - Odbierzesz nagrodę, a potem tu wrócisz.
- Wróci? - zdziwiła się Grace - A niby po co miałaby tutaj wracać?
- Na Sylwestra - wyjaśniłem jej - Myślałem, że będziemy razem go świętować.
- No, to się pomyliłeś, mój chłopcze - odparła moja niedoszła teściowa - Nasza kochana Serena ma tam nie tylko odebrać nagrodę, ale też spotkać znaną pisarkę, która chce ją wziąć na uczennicę i asystentkę. Przy niej moja córka może się wybić ponad przeciętności i stać się kimś!
Serenie zapłonęły oczy na samą taką możliwość, ale widząc moją minę zawahała się lekko.
- Mamo... Ja nie wiem, czy ja tego w ogóle chcę.
- Bzdura, córeczko - zaśmiała się Grace, zupełnie lekceważąc jej słowa - Jak można nie chcieć czegoś takiego? Przecież to wielka szansa dla ciebie. Chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz ją odrzucić?
- Nie, mamo. Tylko zastanawiam się, czy jestem jej godna.
- Oczywiście, że jesteś, kochanie.
Nie mogłem już tego dłużej słuchać. Ta kobieta narzucała swojej córki swoją własną wizję jej przyszłości, a Serena nie robiła nic, aby się temu przeciwstawić. Poza tym bolało mnie jeszcze coś. Skoro ona ma wyjechać, to ja zostanę sam bez niej. To było po prostu okropne. Nie chciałam znowu jej tracić. Nie po tym, jak ją znowu odzyskałem. Załamany powoli wstałem i wyszedłem z pokoju do kuchni, aby się napić mleka. Zimne mleko prosto z lodówki ostudziło mnie nieco, a przy okazji pomogło mi zebrać myśli.
- Ech... To po prostu okropne - jęknąłem - Jak to możliwe, że ledwie zyskuję odrobinę szczęścia na tym świecie, to zawsze go muszę stracić? To po prostu nie do zniesienia!
Usłyszałem za sobą kroki. Odwróciłem się i zauważyłem, że to Grace. Patrzyła na mnie uważnie.
- Słucham panią?
- Ash... Czy możemy porozmawiać?
- Oczywiście, proszę pani.
Grace westchnęła głęboko, po czym przemówiła do mnie spokojnym, acz bardzo ponurym tonem:
- Widzę wyraźnie, że nie podoba ci się wiadomość, którą przekazałam mojej córce. Nie będę udawać, że nie wiem, dlaczego tak jest, bo doskonale to rozumiem. Ty ją kochasz, prawda?
Pokiwałem delikatnie głową na znak potwierdzenia tego faktu. Wcale nie zamierzałem zaprzeczać oczywistym faktom.
- To prawda, proszę pani. Kocham Serenę i chciałbym, żeby została ze mną w Alabastii już na zawsze.
- Wiesz jednak, że to jest egoizm, prawda?
- Wiem o tym, proszę pani.
- Więc chyba wiesz również, co musisz zrobić, prawda?
Nie odpowiedziałem jej nic, więc mówiła dalej:
- Skoro ją naprawdę kochasz, to musisz usunąć się w cień i dać jej szansę na bycie kimś. Przy tobie ona już na zawsze będzie tylko postacią drugoplanową, może nawet ważną osobą, ale zawsze w twoim cieniu. Sama zaś może się wybić i być kimś. Być osobą o wielkiej sławie. Jej nazwisko będzie znane na cały świat. Chcesz jej to odebrać?
- Nie, nie chcę - zaprzeczyłem, opuszczając smutno głowę.
- Właśnie - Grace uśmiechnęła się do mnie lekko, a następnie podeszła bliżej i rzekła: - Daj jej spokój, Ash. Daj jej spokój, póki to uczucie się nie rozwinęło. Inaczej na zawsze zmarnujesz jej życie.
Następnie zadowolona, widząc efekty swojej pracy nade mną, odeszła, a ja zostałem sam czując, że serce pęka mi z rozpaczy na tysiąc kawałków.
***
Grace nie musiała długo przekonywać Serenę do tego, aby zgodziła się polecieć do Lumiose i zostać sławną pisarką. Wiedziałem doskonale, że jej matka miała rację, a ona sama powinna rozwinąć w sobie swoje wielkie talenty, aby być wielka, być kimś i wybić się ponad przeciętność. Chciałem tego. Chciałem, żeby została sławną pisarką, żeby jej nazwisko było znane na całym świecie, aby była kimś... Ale czy miałem prawo też puszczać ją samą? Mogłem przecież polecieć z nią. Chociaż... Nie, Grace wyraźnie dała mi do zrozumienia, że ja będę tylko ograniczał Serenę. Przy mnie ona już zawsze będzie się czuła nieśmiała, nie będzie miała wiary w siebie, bo moja wiara w moje umiejętności będzie ją przysłaniać. Już zawsze tak będzie. Musiałem się z tym więc pogodzić, że ona odleci, a ja pewnie nigdy więcej jej nie zobaczę.
Załamany siedziałem w milczeniu przez całą resztę dnia, po czym poszedłem spać nie jedząc nawet kolacji. Nie miałem na to apetytu. Mój żołądek ściskała rozpacz, podobnie jak i moje serce. Jedzenie czegokolwiek byłoby tutaj niemożliwe. Poszedłem więc do swego pokoju spać. Jednak nie dane było mi zasnąć, ponieważ nim to zrobiłem, to usłyszałem, jak drzwi się otwierają, a do środka wchodzi Serena w nocnej koszulce.
- Śpisz, Ash? - zapytała dziewczyna.
Usiadłem na łóżku i odpowiedziałem jej:
- Nie, nie śpię. A czemu ty nie śpisz?
- Musimy porozmawiać, ale na osobności.
Spojrzałem wymownie na Pikachu.
- Możesz nas zostawić samych, przyjacielu?
Pokemon zapiszczał delikatnie, po czym uśmiechnął się do niej lekko i powoli wyszedł z pokoju. Zostaliśmy sami.
- Możesz teraz mówić - powiedziałem.
Serena usiadła powoli na krześle naprzeciwko mojego łóżka i rzekła smutnym głosem:
- Nie protestowałeś dzisiaj, kiedy moja droga matka naciskała, żebym poleciała jutro do Lumiose.
- Nie, ponieważ ona ze mną porozmawiała chwilę po tym, jak nam oznajmiła tę „radosną“ nowinę.
- Domyślałam się tego - powiedziała z kpiną w głosie Serena - I co takiego ci powiedziała?
- Że namawiając cię do tego, żebyś została, zrobię ci wielką krzywdę - wyjaśniłem jej - Mówiła również, iż powinienem ci pozwolić się rozwijać i że cię ograniczam, bo przy mnie zawsze zostaniesz w cieniu.
- Tak też myślałam - Serena smutno pokiwała głową - Wiedziałam. Ona chyba nigdy nie przestanie układać mi życia. A ty sam co uważasz?
- Uważam, że ona chce twojego dobra.
- Mojego dobra? Możliwe. Ale co z tego, skoro zamierza mi to dobro narzucić bez pytania mnie o zdanie?
Po tych słowach Serena wstała z krzesła i powiedziała:
- Jutro lecę... Nie chcę jednak opuścić Alabastię żałując tego, że się na to nie odważyłam.
- A na co?
- Na to.
Po tych słowach powoli zdjęła ona z siebie różową nocną koszulkę, odkrywając przede mną to, co było pod nią. Poczułem, jak mi serce mocniej bije, a całe ciało przechodzą spazmy, jednak jak najbardziej pozytywne. Dotychczas tylko o tym śniłem. Nie sądziłem, że może to mnie spotkać na żywo, choć miałem nadzieję, iż tak będzie.
- Sereno, ja...
- Cicho... Nic nie mów - uciszyła mnie dziewczyna, zasłaniając mi usta dłonią - Lepiej nic teraz nie mów, bo inaczej już na zawsze stracę odwagę, aby zrobić to, czego chcę. Chyba, że ty tego nie chcesz.
Ja miałbym tego nie chcieć?! Dobry Boże! Chciałem tego wszystkiego równie mocno, co moja ukochana Serena. Złapałem ją w objęcia i bardzo zachłannie pocałowałem jej usta. Dziewczyna zarzuciła mi ręce na szyję, a już po chwili upadła na mnie, nie przerywając pocałunku.
Nie wiem, jak długo robiliśmy to, co ze snem nie ma wiele wspólnego. Wiem jednak, że te doznania, które mi wtedy towarzyszyły, były po prostu cudowne. Oboje byliśmy szczęśliwi, bo polecieliśmy kilkakrotnie do raju, a prócz tego zapomnieliśmy o tym, że istnieje coś więcej na tym świecie niż tylko my dwoje bardzo mocno spleceni czule ze sobą i tacy, jak nas Bozia stworzyła. Zapomnieliśmy o wszystkim, liczyliśmy się tylko my dwoje i to, że stanowiliśmy jedność. Liczyły się też te cudowne doznania, które nam wtedy towarzyszyły. Nic więcej, tylko właśnie to.
- Sereno, kocham cię - powiedziałem czule, kiedy już po wszystkim obejmowałem ją do siebie.
- Nie mów tak, Ash - rzekła ponuro Serena.
- Dlaczego?
- Bo zechcę porzucić swoje plany i zostać, a moja matka mi tego nigdy nie daruje.
- Czy naprawdę uważasz, że powinna ci ona układać życie? - spytałem po chwili.
- Nie wiem, ale wiem jedno... Wiele jej zawdzięczam i nie mogę jej skrzywdzić.
- A czy ona może krzywdzić ciebie? Czy ma prawo wybierać ci życie wedle własnego widzimisię?
- To jest również moje widzimisię.
- Skoro tak uważasz...
- Tak właśnie uważam. Nie mówmy już o tym. Chcesz psuć nam nasze ostatnie chwile we dwoje?
- Nie, nie chcę.
- Więc nie mów mi już nic na ten temat. Spróbuj zasnąć.
- Dobrze... Ale powiem ci jedno... Dla mnie nie musisz być doskonała ani też taka, jak w moich snach. Ja i tak będę zawsze kochał moją Różową Panienkę.
Serena popatrzyła na mnie uważnie i spytała:
- Mówisz tak zupełnie poważnie?
- Najpoważniej - odpowiedziałem.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie delikatnie i położyła głowę na moim torsie. Objąłem ją zachłannie chcąc mieć ją jak najdłużej przy sobie. Tak wiele ona dla mnie znaczyła. Wiedziałem, że jutro stracę tę cudowną istotę na zawsze, ale starałem się już o tym nie myśleć. Liczyła się tylko ta chwila i nic więcej.
***
Następnego dnia Serena miała w południe samolot. Postanowiłem więc odprowadzić ją na miejsce. Towarzyszyli mi w tym Pikachu oraz spotkani po drodze Misty i Gary. Chcieli oni razem ze mną pożegnać moją ukochaną, której prawdopodobnie już nigdy więcej nie miałem zobaczyć. Oczywiście zachowaliśmy dla siebie nawzajem swoje własne uczucia, jak również i to, co przeżyliśmy razem w nocy.
- A więc lecisz do Lumiose odebrać nagrodę w konkursie młodych pisarzy? - spytała Misty.
- Dokładnie tak - odpowiedziała jej Serena - To pierwsze moje takie wyróżnienie. Jestem z niego bardzo zadowolona.
- Nie dziwię ci się, sama bym była. No, a potem masz zostać asystentką znanej pisarki?
- Właśnie tak.
- Aha... I potem wrócisz tutaj?
- Nie wiem, czy wrócę. Pewnie tak, ale nie wiem, kiedy to się stanie. Przypuszczam, że nie szybko.
- Rozumiem. To wielka szkoda, bo chciałabym cię znowu zobaczyć - rzekła rudowłosa.
W jej głosie jednak wcale nie wyczuwałem smutku, a raczej bardzo skrzętnie skrywaną radość. Powody takiego zachowania u Misty były mi całkowicie obce, jednak muszę powiedzieć, że nawet się ich domyślałem, choć wolałem wmawiać sobie, iż są one tylko wytworem mojej wyobraźni. Nie chciałem, aby okazały się prawdą, ponieważ wtedy mogłoby być bardzo niedobrze.
Szliśmy dalej w milczeniu nie wiedząc, co mamy mówić. Nikomu z nas teraz nie chciało się specjalnie rozmawiać. Cała ta sprawa była przykra, zwłaszcza dla mnie i częściowo pewnie dla Sereny. Widziałem w jej oczach ukryty smutek. Czułem, że gdyby nie to, że chciała spełnić oczekiwania swojej matki, będące jednocześnie skrycie i jej marzeniami, to wówczas nawet nie pomyślałaby, aby odlecieć sama, a zarazem może więcej mnie nie zobaczyć.
Znaleźliśmy się w końcu na lotnisku. Tam natomiast wypatrzyliśmy na terminalu, że samolot Sereny ma odlecieć za pół godziny. Zdążyliśmy więc w porę.
- Przybyliśmy na czas - powiedziałem z udawana radością - Zdążysz jeszcze wsiąść na pokład. Masz bilet?
- Mam, wszystko jest gotowe - odparła Serena.
Popatrzyła na mnie i delikatnie dotknęła mego podbródka palcami, po czym rzekła smutno:
- Proszę, uśmiechnij się do mnie.
Spełniłem jej życzenie, jednakże w sposób taki nieco wymuszony, bo przecież wcale nie miałem ochoty się uśmiechać.
- Dziękuję - powiedziała moja ukochana - Jesteś kochany. Dziękuję ci za to, Ash. Wiesz... Polecę tam nie tylko po to, żeby być sławną pisarską. Polecę tam też po to, żeby stać się dla ciebie o wiele bardziej atrakcyjną.
- Nie musisz tego robić, bo dla mnie już jesteś atrakcyjna - odparłem na to przygnębionym tonem.
- Wierzę, ale dla siebie samej chociaż muszę to zrobić, bo inaczej nie będę się czuła godna ciebie.
Popatrzyła potem na Misty i Gary’ego.
- Opiekujcie się Ashem, proszę. Opiekujcie się nim. Ty także, Pikachu. Jesteście jego jedynymi przyjaciółmi, nie licząc mnie.
- Będziemy się nim opiekować - powiedział wesoło Gary.
- Masz nasze słowo - dodała Misty z uśmiechem, w którym była ukryta jakaś dziwna satysfakcja.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Serena uśmiechnęła się do nich i spojrzała na terminal.
- Muszę już iść, bo nie zdążę przejść przez odprawę. Trzymajcie się.
Powoli ruszyła w kierunku ruchomych schodów, po których zjechała na dół, na niższy poziom lotniska, skąd miała nastąpić odprawa. Nim to się jednak stało, to będąc w połowie drogi na dół odwróciła się ona za siebie i zawołała:
- Ash! Jeszcze chwilkę!
Następnie ruszyła ona biegiem na górę, co na ruchomych schodach, jadących w przeciwną stronę nie było wcale łatwe. Podszedłem do schodów, a ona stanęła na ostatnim stopniu, pochyliła się w moją stronę i pocałowała mnie czule w usta. Pocałunek był krótki, ale cudowny oraz bardzo słodki. Gdy już tego dokonała, zjechała na sam dół, wołając do mnie:
- Kocham cię, Ash!
Uśmiechnąłem się do niej wesoło czując, że oto właśnie jest ta Serena z moich snów, za którą tak bardzo tęskniłem.
- Do zobaczenia, Sereno! - zawołałem, machając jej ręką.
Następnie patrzyłem na nią długo, aż znika mi ona z oczu. Wówczas zasmucony opuściłem głowę w dół i patrząc na swe stopy powoli ruszyłem w kierunku wyjścia z lotniska. Gary z Misty poszli za mną. Na szczęście nic nie mówili, ponieważ cokolwiek by nie powiedzieli, to nie zdołaliby mi w żaden sposób pomóc, a może nawet pogorszyliby całą sprawę.
Szliśmy przed siebie, powoli stawiając kroki. Nie spieszyłem się, bo w sumie nawet nie miałem po co się spieszyć. To była jedna z najbardziej smutnych chwil w całym moim życiu. W jednej chwili odnalazłem moje największe szczęście jedynie po to, aby je zaraz stracić. Los naprawdę bywa podły.
- Ash! Ash, zaczekaj!
Odwróciłem się za siebie razem z Pikachu, Garym i Misty. Głos, który mnie nawoływał, był mi doskonale znany, ale to było niemożliwe, żebym mógł go słyszeć. Pomyślałem, że musiało mi się zdawać, jednak wówczas zauważyliśmy widok, który zaszokował nas wszystkich. Tym widokiem była Serena biegnąca wesoło w naszą stronę. Nie mogłem w to uwierzyć. Ona sama? Przecież przed chwilą wsiadła na pokład samolotu! Skąd więc się tu wzięła? Co tutaj jest grane?
- Serena?! Co ty tu robisz? Nie poleciałaś? - zapytałem, gdy już była blisko mnie.
Dziewczyna biegła radośnie w moją stronę, aby za chwilę rzucić mi się na szyję i okryć moją twarz pocałunkami.
- Sereno! Ty wariatko! Ty moja kochana wariatko! Coś ty najlepszego zrobiła?! Jak mogłaś?! Przecież przed chwilą twoja nadzieja na przyszłość... Twoje szczęście odleciało!
Wołałem tak, choć tak naprawdę chciałem wrzeszczeć z radości.
- Moje szczęście jest tutaj - odpowiedziała mi Serena, patrząc mi w oczy - Kocham cię, Ash! I tak... Chcę być twoją dziewczyną! Już na zawsze!
- Sereno, ale co powie twoja mama?
- Mam to w nosie! To ja układam sobie swoje życie, a nie ona.
W jej głosie wyczuwałem tę odwagę i śmiałość, jaką uwielbiałem w Serenie z moich snów. Tylko ona byłaby zdolna do cudownego szaleństwa, które tak w niej kochałem.
- Och, Sereno! - zawołałem, łapiąc ją mocno w objęcia.
Ściskałem ją i całowałem zachłannie, a ona oddawała mi pocałunki. Robiliśmy to przez kilka minut, nie zwracając uwagi na nic, co się działo wokół nas.
- Chodź, Ash - powiedziała po chwili moja dziewczyna - Mamy pewną zagadkę do rozwiązania.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał bojowo Pikachu.
C.D.N.
świetne nawiązanie do końcówki serialu Pokemon XYZ
OdpowiedzUsuńAle się dzieje w tym opowiadaniu! Najpierw mamy oczywiście śledztwo w sprawie śmierci Colina McNaira (mam nadzieję, że nie przekręciłam nazwiska), który jak się okazuje miał rodzinkę pełną naprawdę ciekawych osobowości. Między innymi córeczkę żyjącą wiecznie na garnuszku ojca i nie mającą zamiaru splamić sobie rąk pracą oraz syna będącego trenerem Pokemonów, którego pasji ojciec nie akceptuje. Każde z nich miało motyw, by zabić ojca, a jego śmierć upozorować na samobójstwo. Dodatkowo zeznania Purrloina, Pokemona ofiary (dzielnie broniącego swojego trenera i lekko okaleczającego mordercę) potwierdzają wersję, że było to morderstwo.
OdpowiedzUsuńPo przesłuchaniu członków rodziny (aroganckiej córki, sympatycznego syna oraz kamerdynera) następuje odczytanie testamentu ofiary, w którym to zapisał on cały swój majątek córce, a synowi i kamerdynerowi zadysponował pewne sumy pieniędzy. Jednak szybko okazuje się, że testament jest fałszywy, co może mieć związek z ostatnim napadem na biuro adwokata pana McNaira. Oczywiście o przestępstwo zostaje oskarżona córka ofiary, która mogła mieć w tym największy interes. Zostaje ona szybko aresztowana, jednak Ash ma wątpliwości co do jej winy, ale Jenny nie chce go słuchać i jest przekonana o swojej nieomylności.
Po powrocie Asha i Sereny do domu okazuje się, że dziewczyna wygrała konkurs na opowiadanie, w którym kiedyś wzięła udział, a nagrodę musi odebrać jutro w Lumiose, w którym też ma zostać na stałe jako asystentka znanej pisarki. Cała sytuacja jest nie w smak Ashowi i Serenie, jednak Grace szybko wkracza tu do akcji i przekonuje swoją córkę, że to dla niej ogromna szansa. Potem rozmawia również z Ashem, któremu w okrutny sposób, niczym Wrożka Chrzestna z filmu "Shrek 2" daje do zrozumienia, że dla dobra Sereny powinien usunąć się w cień i zapomnieć o niej.
Tej samej nocy Asha odwiedza jego ukochana ubrana jedynie w nocną koszulkę, którą potem jednak zdejmuje, by pożegnać się z nim w bardzo słodki sposób, który z grzecznością za wiele wspólnego nie ma :)
Następnego dnia rano Ash, Misty i Gary odprowadzają Serenę na lotnisko, gdzie dziewczyna żegna się wylewnie z przyjaciółmi i ukochanym, któremu wyznaje swoje uczucia i na pożegnanie czuje całuje. Jednak po chwili okazuje się, że dziewczyna nigdzie nie poleciała. Przemyślała bowiem sprawę i stwierdziła, że matka nie będzie jej układać życia i ona będzie robiła to co będzie chciała, czyli rozwiązywała zagadki ze swoim ukochanym. Coś czuję, że noc spędzona z Ashem dała jej do myślenia. :) Niemniej jednak Ash cieszy się z takiego obrotu sprawy i razem z ukochaną idzie rozwiązać zagadkę. Jednak czy ją rozwiążą? Kto finalnie okaże się mordercą i jakie jeszcze przygody spotkają naszych bohaterów? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziemy już w kolejnej części tego fantastycznego opowiadania. :)
Ogólna ocena: 1000000000000000000000/10 :)