Prawdziwa przyjaźń cz. IV
Nasza szlachetna postawa sprawiła, że zostaliśmy uznani przez króla za osoby uczciwe i prawdomówne, a co za tym idzie zaproszono nas do pałacu jako gości, a nie jako niewolników czy też więźniów. Malcolm był bardzo zadowolony, iż wykazaliśmy się honorem, lecz mimo wszystko oświadczył on, że woli nas nie oglądać na oczy, ponieważ jesteśmy ludźmi, a on nadal uważa ludzi za rasę podłą, godną tylko niewoli. Za to niezwykle gościnnie potraktował naszą gromadkę jego młodszy brat, Wielki Książę Klaudiusz wraz ze swym synem Arielem.
- Zapewne dziwicie się wielu sprawom, które tutaj zastaliście, prawda? - zapytał brat króla.
- Owszem, chociaż co prawda zostaliśmy uprzedzeni o tym, co się tutaj dzieje - odpowiedział mu na to Ash.
- Mimo tego nadal bardzo nas dziwi fakt, że Pokemony są tutaj panami, a ludzie ich niewolnikami - powiedziałam.
- Byłbym zdumiony, gdybyście nie byli tym zaintrygowani - zaśmiał się delikatnie Klaudiusz - To wszystko jest jednak nieco dłuższą historią, a nie wiem, czy chcecie jej słuchać.
- Prawdę mówiąc wolałbym jak najszybciej ruszyć w góry po lekarstwo dla mojego przyjaciela, Pikachu - rzekł mój chłopak.
- Dzisiaj i tak byś już tam nie dotarł, Ash - odparł na to Wielki Książę - Ściemnia się, a prócz tego jeszcze w górach siedzi bestia.
- Bestia? - zapytałam zdumiona.
- Jaka bestia? - spytała Alexa.
Helioptile zapiszczał przerażony i o mało nie zleciał z ramienia swojej trenerki, gdy usłyszał o tym wszystkim.
- To jest bardzo groźny Pokemon z dawnych, prehistorycznych czasów - powiedział Klaudiusz ponurym tonem - Nie wiadomo dokładnie, kim on jest, ale jest za to niezwykle groźny. Nazywamy go Bestią.
- Skąd pewność, że jest groźny? - spytała Rebecca.
- Ponieważ niejeden z nas poszedł na wycieczkę w pobliżu gór i potem tam nie wrócili. Znaleźliśmy jedynie ich kości. Wiemy, że ten stwór musi być Pokemonem, ale obawiam się, iż jednym z tych dzikich stworzeń, które swoje terytorium traktują jak swoje królestwo i zabijają każdego, kto na nie wejdzie. Poza tym to jest dziki potwór. Musi być wielki, bo skoro zabija i zostają tylko kości, przy czym nawet nie wszystkie, to musi on ich zjadać.
- Ciekawa logika - powiedział Ash, słuchając słów Klaudiusz - Teraz już rozumiem, dlaczego Ariel nam mówił, że nie wolno mu się kręcić w pobliżu gór.
- Tak... Bestia nigdy nie zbliżyła się w pobliże miasta, dlatego na jego terenie wszyscy jesteśmy bezpieczni - mówił dalej Wielki Książę - Nikt z nas nie pozwala swoim dzieciom bawić się w pobliżu gór. Za duże ryzyko, iż ktoś może zginąć, kiedy potwór na nich zapoluje. Niestety nierozważne Pokemony ciągle tam chodzą i gdyby nie wy, to... Mój syn pewnie zostałby pożarty.
- Jego akurat próbował pożreć Trapinch, a nie Bestia - wyjaśniłam.
- To bez znaczenia, co go chciało zjeść. Ważne, że wy go ocaliliście - odparł z uśmiechem nasz rozmówca - Nigdy wam tego nie zapomnę. Znaczy to dla mnie więcej niż możecie sobie wyobrazić. Ariel jest moim jedynym dzieckiem, a do tego następcą tronu, oczywiście zaraz po mnie. Mógłbym mieć, oczywiście, innych potomków, ale...
Pokemon westchnął głęboko i mówił dalej:
- Jestem ojcem, kochani. Jestem ojcem i kocham swoje dziecko, więc nawet gdybym miał wiele dzieci, to każde z nich kochałbym równie mocno i śmierć któregokolwiek z nich przyprawiłaby mnie nawet o utratę zmysłów.
Następnie Klaudiusz przytulił się mocno do siebie, wołając:
- Dziękuję wam! Bardzo wam dziękuję! Nawet nie wiecie, ile to znaczy dla ojca!
Ash uśmiechnął się delikatnie.
- Ależ nie ma za co, Klaudiuszu. Każdy inny na naszym miejscu...
- Nie, nie każdy! - powiedział wzruszony Pokemon, wypuszczając go z objęć - Zapewniam was, że nie każdy by tak potrafił. Poza wami znałem tylko jednego człowieka, który umiał być równie szlachetny, co wy, kochani moi. Nazywał się on Jimmy Honnest.
- To nazwisko padło podczas narady - powiedziałam zaintrygowana - Kim on był?
- Właśnie! Kim on był? - spytała Rebecca.
- Opowiesz nam? - poprosiła Alexa, a Helioptile zapiszczał prosząco.
- Ależ naturalnie - uśmiechnął się delikatnie Klaudiusz, po czym zaczął opowiadać: - Wszystko zaczęło się wiele lat temu, kiedy byliśmy jeszcze zwykłymi Pokemonami z waszego świata. Ja, Malcolm i Jago mieszkaliśmy w pewnym lesie. Nie mieliśmy wtedy imion i wcale nie potrzebowaliśmy ich. Spędzaliśmy tam dużo czasu i nie przejmowaliśmy się sprawami świata aż do chwili, kiedy nagle złapali nas ludzie. To byli jacyś naukowcy, ale nie wiem, dla kogo oni pracowali, ale robili na każdym z naszej trójki okrutne eksperymenty. Oczywiście było tam również wiele innych Pokemonów, lecz naszą trójkę traktowano w wyjątkowy sposób. Sam nie wiem, dlaczego. Być może odkryli w nas coś na kształt wielkiego potencjału. W każdym razie pewnego dnia wstrzyknęli nam jakąś substancję. Nie wiem dokładnie, jaką. Wiem jednak, że to dzięki niej cała nasza trójka zyskała naprawdę potężne umiejętności, których nie mieliśmy wcześniej. Nasze mózgi się rozwinęły, a my zyskaliśmy zdolność mówienia ludzkim głosem. Więcej wam powiem... Umieliśmy też czytać. Potrafiliśmy przeczytać napisy na naszych klatkach i w sali, w której się znajdowaliśmy. Zrozumieliśmy jednak, że musimy ukryć tę zdolność przed ludźmi, inaczej szybko wykorzystają oni nasze niezwykłe umiejętności do swoich celów. Dlatego też zatailiśmy ten fakt. Ludzie byli wściekli, bo widocznie uznali, iż pokładali w nas zbyt wielkie nadzieje. My zaś postanowiliśmy uciec. W nocy otworzyliśmy swoje klatki. Widzieliśmy wiszący na ścianie grafik pracy. Przeczytaliśmy go, a potem odkryliśmy, kiedy najbardziej niebezpieczni z naukowców będą daleko. Wtedy właśnie przeprowadziliśmy ucieczkę. Udało nam się bez trudu otworzyć klatki i wydostać na wolność. Uwolniliśmy też wszystkie inne Pokemony. Wówczas jednak przyłapał nas pewien młody naukowiec.
- Jimmy Honnest? - spytał Ash.
Klaudiusz uśmiechnął się do niego delikatnie.
- Dobrze rozumujesz. Tak, to był właśnie on. Zauważył naszą ucieczkę, ale przemówiliśmy do niego i poprosiliśmy go, aby nas wypuścił. On zaś był zaskoczony tym, że umiemy mówić w jego języku, po czym porozmawiał z nami przez chwilę, potem wyłączył alarm, otworzył nam drzwi laboratorium i pozwolił odejść. Dzięki niemu żyjemy.
- Honnest was ocalił - powiedział mój chłopak.
- Tak - Wielki Książę kiwnął delikatnie głową - Wiesz... Nawet mi go przypominasz. Nie tylko z wyglądu, ale też i z charakteru. Masz naprawdę godny szacunku kręgosłup moralny. On również taki miał.
- Jak tutaj trafiliście? - spytała Rebecca.
- Pomogła nam Giratina - odparł Klaudiusz.
- Giratina?! - zawołaliśmy wszyscy.
- Tak. Spotkaliśmy ją przypadkiem... Ja, mój brat i Jago. Poprosiliśmy ją o pomoc. Ona otworzyła nam portal do tego świata, gdzie się ukryliśmy. Potem jednak Malcolm dyszał żądzą zemsty. Jago zaś podsycał ją, gdyż on najwięcej ucierpiał przez eksperymenty naukowców. Jednak nie miał takiej charyzmy jak mój brat, dlatego to Malcolm został głową spisku.
- Spisku? - spytałam.
- Tak. Jago zebrał zioła rosnące niedaleko gór na łące. Z ich pomocą, po wielu eksperymentach, zdołał on stworzyć eliksir, który otrzymaliśmy w laboratorium, aby zyskać zdolność mówienia oraz czytania. Podał go wielu Pokemonom żyjącym tutaj. Te zaś z łatwością dały nam się przekonać, żeby pójść z nami przeciwko ludziom. Wieść o naszym eliksirze bardzo szybko się rozniosła pośród Pokemonów. Wszystkie po kolei przychodziły do nas po eliksir. Mieliśmy coraz więcej zwolenników. W końcu mogliśmy działać. Zaatakowaliśmy miasto i bez trudu je zdobyliśmy. Ludzie ulegli naszym mocom. Stali się naszymi niewolnikami, a mój brat królem. Znaleźliśmy w miejscowej bibliotece wiele książek, w tym również dzieła Szekspira. To stąd przybraliśmy nasze imiona. Przyjęliśmy te, które nam się podobały.
- Tak też sądziłem - uśmiechnął się Ash.
- A więc tak to wszystko wyglądało - powiedziałam smutno - Tylko nie sądzicie, że to nie jest sprawiedliwe, iż oceniacie wszystkich ludzi tą samą miarką?
- Być może, ale to mój starszy brat rządzi, nie ja i on decyduje w tych sprawach - odparł ponuro Klaudiusz - Prócz tego Jago wiecznie go buntuje i utwierdza w przekonaniu, że ludzie są potworami. Jednak mimo to Malcolm dał wam się przekonać do tego, iż jesteście honorowi i godni przyjaźni. Dlatego też macie jego przyjaźń oraz pomoc w zdobyciu rośliny niezbędnej jako lek dla Pikachu.
- W jaki sposób on nam pomoże? - spytała Alexa.
- Właśnie? W jaki? - dodała zaintrygowana Rebecca.
- Pójdziecie w góry po roślinę dla Pikachu, a część z nas będzie wam towarzyszyć. Jeśli natkniecie się na Bestię, będziemy was bronić - wyjaśnił Wielki Książę.
- Ale sami możecie przez to zginąć - zauważył Ash.
- Istnieje taka możliwość, ale przyjaciele tak właśnie postępują - rzekł krótko brat króla - Ty o mało nie zginąłeś ratując mojego syna. Czemu ja nie mam dla ciebie oddać swego życia?
Wzruszenie odebrało nam mowę. Klaudiusz był naprawdę szlachetną osobą. Zachwyceni jego postawą objęliśmy go zachłannie do siebie, czemu on się nie sprzeciwił.
***
Ponieważ tej nocy nie mieliśmy już nic do roboty i dopiero następnego dnia mieliśmy się udać po lekarstwo dla Pikachu, to postanowiliśmy więcej nie tracić czasu i iść spać. Wypocząć sobie przyjemnie przed szykującą się następnego dnia przygodą. Niestety, jak to zwykle w naszym przypadku bywa, takie wydarzenie było jedynie ciszą przed burzą, o czym mieliśmy się jeszcze przekonać.
Otrzymaliśmy własną komnatę, w której to cała nasza czwórka miała spokojnie spać aż do rana, ale niestety nie było nam dane tego dokonać, bo nagle niespodziewanie stało się coś zupełnie niespodziewanego. Spaliśmy sobie spokojnie ja i Ash, mocno do siebie przytuleni, kiedy nagle poczułam przez sen, jak mój ukochany wysuwa się nieco gwałtownie z moich objęć. Natychmiast otworzyłam oczy i co ujrzałam? Mego ukochanego w piżamie stojącego przed jakąś osobą ubraną niczym ninja ze starych filmów, która trzymała samurajski miecz tzw. katanę w dłoniach, zaś jej ostrze opierała o jego gardło.
- Co się tu dzieje?! - zawołała - Kim jesteś?!
- Nie poznajesz mnie, Sereno? - zapytała nieznajoma osoba.
Chwilę później zdjęła kominiarkę i oczom naszym ukazała się bardzo dobrze nam znana twarz.
- Cleo! Cleo Winter! - krzyknęłam przerażona.
- Dokładnie tak, to ja - odparła ponuro dziewczyna - Najwyższy czas wyrównać rachunki.
Alexa i Rebecca zerwały się szybko ze swoich miejsc, jednak Cleo dała im znak ręką, aby tego nie robiły.
- Nie ruszajcie się! Zamierzam zabić waszego przyjaciela, jednak chcę dać mu przed śmiercią możliwość walki ze mną - powiedziała groźnie panna Winter - Jeśli jednak zrobicie krok w jego stronę, zabiję go od razu.
Wiedziałam doskonale, że jest ona do tego zdolna, dlatego jęknęłam przerażona nie wiedząc, co mam zrobić. Patrzyłam jedynie w szoku na Cleo, która zmusiła moje przyjaciółki do pozostania na miejscu, po czym cofnęła nieco ostrze swego miecza.
- Bierz broń, Ash! - warknęła w kierunku mego chłopaka - Nie przystoi mi walczyć z bezbronnym.
Ash nie miał wyboru. Podszedł do leżącej niedaleko szpady i wydobył ją z pochwy.
- Popełniasz wielki błąd, Cleo - powiedział do niej spokojnym tonem - Mówiłem ci już, że nie zabiłem twojej siostry.
- Dość mam twoich kłamstw! - warknęła jego przeciwniczka - Więcej ich nie będę słuchać. Walcz, nie gadaj!
Następnie natarła na niego zaciekle. Mój luby ze spokojem parował jej ciosy, wykorzystując przy tym swoje umiejętności w tej dziedzinie. Raz za razem Cleo zaciekle go atakowała, a on ze stoicyzmem odbijał każdy jej cios, choć jego przeciwniczka wyraźnie dążyła do tego, aby go zabić. Ash z trudem uniknął kilka razy obcięcia głowy przez tę nawiedzoną wariatkę, na co patrzyłam z przerażeniem. Walka ta była naprawdę coraz groźniejsza, a oboje przeciwnicy walczyli nie na żarty.
Nagle Ash sparował dobrze cios Cleo, po czym wytrącił jej broń z ręki i przyłożył ostrze szpady do gardła.
- Kończ dzieło - wysyczała do niego jego przeciwniczka.
- Daj mi wreszcie spokój, Cleo! - zawołał do niej Ash - Nie zabiłem twojej siostry!
- Kończ... - padła odpowiedź.
Nie wiedzieliśmy, co zrobi mój chłopak, jednak w końcu opuścił swoją szpadę. W tej samej chwili do naszej komnaty wparowali nagle strażnicy z Tybaltem na czele.
- Co się tu dzieje?! Kim jesteś?! - zawołał kapitan straży.
- To jest ten intruz, którego widzieliśmy na blankach! - krzyknął jeden z jego żołnierzy - Wspiął się po murze i wskoczył przez to okno.
- No proszę - rzekł Tybalt, po czym dobył szpady - Dobrze, paniusiu! Jesteś aresztowana!
Cleo spojrzała na niego, po czym uśmiechnęła się lekko.
- Ależ proszę bardzo.
Następnie podniosła ona ręce do góry, ale chwilę później błysnęły w niej dwa ostre sztylety, którymi cisnęła w kierunku Tybalta. Ten w ostatniej chwili się uchylił, jednak Cleo wcale nie zamierzała go zabić. Chciała tylko zyskać na czasie i uciec stąd, co oczywiście jej się udało, bo już po paru sekundach pędziła przed siebie.
- Stój, Cleo! - krzyknął Ash, po czym ze szpadą w dłoni (nie zważając w ogóle na to, że jest jeszcze w piżamie) ruszył biegiem za nią.
Szybko pobiegłam za nim, a Tybalt ze swoimi ludźmi również ruszyli w pościg. Chwilę później usłyszałam przed sobą jakiś pisk i głośne wołania o pomoc.
- Co się stało? - spytałam samą siebie.
- Cleo, zostaw go! - krzyknął Ash.
Dobiegłam do niego i co zobaczyłam? Cleo trzymała w rękach Ariela i trzymała mu ostrze noża na gardle:
- Nie biegnijcie za mną, jeśli chcecie, żeby żył! - zawołała, po czym zniknęła za najbliższymi drzwiami.
Mój luby oczywiście nie zamierzał stać bezczynnie, kiedy coś takiego się działo, więc szybko natarł na drzwi, ale te były zamknięte na klucz.
- Zostaw to mnie, Ash! - zawołałam - Pancham, ruszaj!
Wypuściłam z pokeballa swego Pokemona, który jedną, porządną Kulą Cienia rozbił drzwi.
- Dobra robota, Pancham! - zawołał Ash, po czym ruszył biegiem przed siebie.
Ja zaś z moim stworkiem pognaliśmy za nim. Przed nami ukazały się schody prowadzące na baszty. Wybiegliśmy nimi na zewnątrz i ujrzeliśmy tam Cleo z Arielem, którego wciąż trzymała go jako zakładnika.
- Oddaj go, Cleo! - krzyknął Ash - Nie uciekniesz!
- Nie zamierzam uciekać. Chcę cię zabić, nędzny głupcze! - wrzasnęła dziewczyna - Moja gra skończona, ale przed śmiercią pomszczę Josephine!
Następnie złapała nóż, który przykładała do gardła Ariela i rzuciła nim w mojego chłopaka. Dosłownie w ostatniej chwili powaliłam go na ziemię, dzięki czemu pocisk minął naszego głowy dosłownie o kilka centymetrów. Chwilę później Cleo wrzasnęła z bólu - tuż za nami pojawili się strażnicy, a jeden z nich strzelił z kuszy do panny Winter, gdy ta nie miała już w ręku swej broni. Wskutek tego Cleo przechyliła się przez mur i zleciała prosto do wody razem ze swoim zakładnikiem.
- Ariel! - krzyknęłam przerażona.
Podbiegliśmy szybko do murów i wyjrzeliśmy przez nie. Cleo nigdzie nie zauważyliśmy, ale mały następca tronu widoczny był na powierzchni wody, na której ledwie się utrzymywał.
- Spokojnie, Ariel! Już idę! - krzyknął Ash.
Następnie zamierzał skoczyć. W ostatniej chwili złapałam go za górę od piżamy.
- Odbiło ci?! Zabijesz się! Masz przecież wodne Pokemony!
Mój luby uderzył się dłonią w czoło.
- Masz rację! Zupełnie o tym zapomniałem! Totodile! Wychodź!
Chwilę później z pokeballa wyskoczył wyżej wspomniany Pokemon.
- Wyłów Torchica z wody!
Stworek skoczył szybko do rzeki, w której zdążył już zniknąć Ariel i już po minucie był z nim na powierzchni.
- Bulbasaur! Złap ich lianami i wyciągnij z wody! - rozkazał mu Ash, wywołując kolejnego Pokemona.
Stworek bardzo szybko wykonał polecenie i już po chwili zarówno Totodile, jak i tulący się do niego mały Ariel byli na baszcie razem z nami.
- Spokojnie, Ariel! Już wszystko dobrze! - zawołałam, obejmując go niczym swoje dziecko - Wszystko będzie w porządku.
Pokemon zapiszczał smętnie, a ja dotknęłam dłonią jego czoła. Była całe rozpalone.
- Niedobrze... Torchic to ognisty Pokemon, więc woda musiała bardzo mu zaszkodzić - powiedział Ash przejętym tonem.
Spojrzałam na niego przerażona, a potem na Ariela, który nagle zaczął kaszleć.
- Musimy sprowadzić pomoc! Tylko jak?!
Na szczęście mój chłopak miał już odpowiedź na to pytanie.
***
Jakieś pół godziny wezwana przez nas na pomoc Giratina otworzyła portal do naszego świata, po czym Ash przeszedł przez niego i sprowadził Brocka. Ten był oczywiście niezbyt zadowolony z faktu, że budzimy go w środku nocy, ale gdy dowiedział się, o co chodzi, natychmiast przeszedł do działania. Jako dyplomowany lekarz Pokemonów bardzo dokładnie zbadał on biednego Ariela, po czym wysnuł on następujący werdykt:
- Nałykał się dużo wody, ale spokojnie. To nic groźnego. Zapewniam was, że wyjdzie z tego. Musicie go tylko rozgrzewać i dbać o to, aby się nie zaziębił. Zostawiam mu pewną miksturę mojej własnej roboty. Powinna ona bez trudu pomóc mu utrzymać właściwą temperaturę.
Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, gdy tylko oznajmił nam on tę nowinę. Szczególnie radosny był Klaudiusz, który raz za razem ściskał dłoń naszego przyjaciela i nie przestawał mu dziękować za pomoc. Nie omieszkał także podziękować nam za wsparcie.
- Już drugi raz ratujesz mojego syna, Ashu Ketchum - powiedział do mojego chłopaka - Nie wiem, jak zdołam ci się odwdzięczyć.
- Po prostu pomóżcie nam jutro zdobyć roślinę dla Pikachu - rzekł mój chłopak.
- I może przestańcie niewolić ludzi? - zaproponowała Rebecca - Oni wcale nie są waszymi wrogami, nie licząc oczywiście niektórych podłych przypadków.
- To prawda. Oni nigdy nie byli waszymi wrogami - dodała Alexa - W naszym świecie ludzie i Pokemony żyją ze sobą w zgodzie oraz przyjaźni. Dlaczego tutaj by tak miało nie być?
- No właśnie, bracie! Dlaczego nie mielibyśmy tego zrobić? - zawołał Klaudiusz, patrząc na króla.
Malcolm, który stał pod ścianą obserwując to wszystko, rzekł smutno:
- Może i masz rację? To naprawdę przykra sytuacja. Zaczynam powoli rozumieć, że być może źle oceniłem rasę ludzi. Więcej jest pośród was istot honorowych niż myślałem. Ale nie wiem, czy zdołam innych przekonać do swoich idei. Poza tym to, że wy tacy jesteście nie oznacza, że inni tacy też będą. To wszystko jest dla mnie zbyt trudne. Muszę to sobie bardzo dobrze przemyśleć.
Król nie chciał o tym rozmawiać, ale widać było wyraźnie, że zaczyna mieć wątpliwości, co do swoich dotychczasowych poglądów, a to samo było dla nas wielkim plusem. Teraz tylko należało to wykorzystać. Tylko jak?
Na razie mieliśmy inne plany na głowie niż reformowanie tego kraju. Przede wszystkim chodziło tutaj o życie Pikachu. O nim przede wszystkim musieliśmy myśleć, o nikim innym, dlatego też pożegnaliśmy Brocka, który dał nam jeszcze kilka rad w sprawie dbania o Ariela i wrócił przez portal do swojego świata. Giratina życzyła nam zaś powodzenia, po czym odleciała, a my wróciliśmy do łóżek, choć spanie po takich przeżyciach zdecydowanie nie było wcale łatwe. W końcu jednak zasnęliśmy.
Rano zaś po zjedliśmy śniadanie, a następnie zaczęliśmy się szykować do wyprawy. Pomyślałam, że po zdobyciu rośliny na lekarstwo dla Pikachu od razu pójdziemy do naszego świata, więc pewnie nie będziemy już mieli okazji, aby pożegnać się z Arielem, którego serdecznie polubiliśmy, a ja to już szczególnie. Postanowiłam więc pójść go pożegnać.
- Dobrze, ale nie zwlekaj... Niedługo ruszamy w drogę - przypomniał mi Ash.
Sam poszedłby pewnie pożegnać się, gdyby nie to, że był zbyt przejęty tym wszystkim, co mieliśmy dzisiaj zrobić, więc zwyczajnie nie miał głowy do czegokolwiek innego. Nie dziwiłam mu się, ponieważ sama już chwilami ledwie rozumowałam cokolwiek, jednak tak czy siak musiałam jeszcze raz zobaczyć tego słodziaka i pożegnać się z nim.
Poszłam więc i zajrzałam do komnaty Ariela, który bardzo ucieszył się na nasz widok. Usiadłam sobie przy jego łóżku, po czym głaszcząc go po główce porozmawiałam z nim przez chwilę, następnie zaś życzyłam mu szybkiego powrotu do zdrowia i wyszłam. Nie chciałam, aby przyjaciele musieli na mnie czekać.
Niestety coś popsuło mi moje plany. Konkretniej rzecz ujmując to były głosy, które usłyszałam na korytarzu. Między ich właścicielami toczyła się właśnie jakaś rozmowa i niestety nie była ona zbyt przyjemna.
- To już robi się coraz bardziej żałosne - powiedział jeden głos, który rozpoznałam jako głos Jagona.
- Całkowicie się z tobą zgadzam - odparł na to drugi głos, należący do Tytusa - Słyszałem, co dzisiaj mówił nasz król podczas narady... Rozważa on całkowite zniesienie niewolnictwa.
Przycisnęłam się mocno do ściany, aby mnie nie zauważyli, po czym zaczęłam uważnie nasłuchiwać.
- Król jest stary i głupi - powiedział na to Jago - A prócz tego jest coraz bardziej podatny na negatywne dla nas wszystkich wpływy. Nie będę przed tobą ukrywać, że bardzo mi się to nie podoba.
- Owszem, ale większa część Rady Królewskiej chce jedynie polepszyć byt niewolników, zaś uwolnienia ich żąda jedynie grupa liberałów na czele z Wielkim Księciem. Nie mają oni wielkiego poparcia.
- Liberałowie może i nie, ale sam Wielki Książę jest kochany przez lud. Jeśli więc przekona ich do swoich poglądów, to król będzie mógł wpłynąć na Radę i zmusić ją, aby zniosła niewolnictwo.
- Co więc zamierzasz zrobić, Jago?
- Zamierzam rozwiązać ten problem tak, jak już dawno powinienem był to zrobić.
- Chyba nie masz na myśli... królobójstwa?
- A dlaczego nie? Przecież ten nędzny idiota całkowicie zapomniał o tym, że razem przeszliśmy przez piekło w tym laboratorium. Zapomniał, jaki ból czuł, kiedy ci łajdacy się nad nami znęcali. Wyrzekł się już wszystkich naszych zasad. No cóż... Tym gorzej dla niego. Nie zamierzam być wobec niego litościwy. Zdradził nas wszystkich, a sam przecież ustanowił zasady, że dla zdrajców jest tylko jedna kara - kara śmierci. Czas, aby wprowadzić tę zasadę w życie.
- Ale jak chcesz zabić króla?
- Już mam na to prosty sposób i to taki, że winą zostanie obciążony ten żałosny człowieczek, który chce ratować swojego przyjaciela. No cóż... Nie ocali swego Pikachu, a sam przy tym zginie, bo ja przejmę władzę, zaś mnie on nie oczaruje swoim honorowym zachowaniem.
- Ale przecież następcą Malcolma jest Klaudiusz, a on stoi na czele niechętnych nam liberałów.
- Myślisz, że tego nie wiem? Jednak nie przejmuj się tym. To jest tylko drobna niedogodność, która szybko zniknie.
- Co z nim zrobimy?
- Ja się nim zajmę i zrobię to z prawdziwą przyjemnością. Klaudiusz to nędzny głupiec. Nic nie jest wart. Jego i tego jego synalka także usuniemy. Nie będzie wówczas komu przejąć władzę, więc obejmę ją ja, a wówczas licz na nagrodę za wierność.
- Zatem rozmawiam z przyszłym królem, nieprawdaż?
- Jak najbardziej.
Uznałam, że usłyszałam wszystko, co powinnam wiedzieć, dlatego też postanowiłam odejść. Niestety, gdy próbowałam tego dokonać, to wpadłam na stojącą przy ścianie zbroję rycerską. Upadłam na nią i narobiłam sporo rabanu. Nim się jednak zdążyłam pozbierać, to bardzo szybko dobiegli do mnie obaj spiskowcy, po czym pochwycili mnie.
- No, proszę... Kogo ja tu widzę? Dziewczyna rycerzyka - zaśmiał się podle Jagon - Mamusia cię nie uczyła, że nieładnie jest podsłuchiwać?
- A twoja, że nieładnie jest spiskować? - odcięłam mu się.
Tytus wydobył szable i przyłożył mi jej ostrze do nosa.
- Zabiję ją od razu! - powiedział.
- Nie! Nie tutaj! - rzekł kapłan - Jeszcze nas ktoś zobaczy. Zabierz ją do swojej komnaty i przypilnuj, a gdy król wyjedzie, zabij ją.
Przeraziłam się, kiedy to usłyszałam. Pięknie... Nieźle się wpakowałam tym razem, pomyślałam sobie. I co teraz?
***
Tytus zaprowadził do jednej komnaty, gdzie potem związał mnie oraz przypilnował. Po jego mściwej twarzy widać było wyraźnie, że zamierza on postąpić zgodnie z rozkazem kapłana Jagona. Jedyną moją nadzieją było to, iż przekonam go do tego, aby jednak zrezygnował ze swoich zamiarów, choć nie miałam pojęcia, jak tego dokonam.
- Posłuchaj, Tytus... To, co planuje Jago jest po prostu przerażające! - zawołałam do niego - Przecież on planuje zamordować trzy osoby, a może i więcej!
- To jest polityka, czyli coś, na czym ty się nie znasz, moja droga - odparł z kpiną w głosie podły Lucario - W polityce są potrzebne ofiary.
- Nawet z dzieci? - spytałam.
- Jak powiedziałem, nie znasz się na tym - burknął mój rozmówca.
- Może i nie znam, jednak wiem, że to wszystko jest okrutne i niegodne kogoś takiego jak ty - mówiłam, choć sama nie wierzyłam w swoje słowa.
Tytus parsknął śmiechem.
- A skąd wiesz, co jest mnie godne, a co nie? Widzisz moją szramę na oku? Masz pojęcie, jak ją zdobyłem? To przez takich jak ty! Kiedyś byłem Pokemonem pewnego człowieka. Uwielbiał on walki. Posyłał on mnie do walki raz za razem, nie licząc się z moimi uczuciami. Podczas jednej z nich o mało nie straciłem oka. Skończyło się na bliźnie, ale co z tego, skoro on się tym nawet nie przejął?! Rozumiesz to?! Nie przejął się tym wcale! Ja nic go nie obchodziłem! Was, ludzi, Pokemony nic nie obchodzą! Są one tylko waszymi niewolnikami! Wysługujecie się nimi! Wykorzystujecie je, a kiedy już przychodzi co do czego, to wówczas bez wahania ich oddajecie komuś innemu. Jesteście żałośni! Jago ma rację co do was! Malcolm jest idiotą, że zaufał twojemu chłopakowi!
- Jeśli jest idiotą, to tylko dlatego, że zaufał twojemu wspólnikowi!
Lucario zaśmiał się do mnie podle.
- Masz rację, jednak nikomu o tym już nie powiesz. Chyba, że swoim koleżkom, gdy odejdą z tobą w zaświaty.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Kto tam? - warknął gniewnie Tytus.
- Posłaniec od kapitana Tybalta - odparł jakiś ponury głos.
Pokemon otworzył drzwi, a wówczas nagle otrzymał silny cios prawym sierpowym między oczy, po czym poleciał prosto na ścianę, uderzył się o nią głową, a następnie osunął się nieprzytomny na podłogę.
- Nadal narzekasz, że mnie wzięliście ze mną? - spytał mój wybawca.
Spojrzałam w stronę drzwi, w których stała Rebecca.
- Rebecca! - zaśmiałam się radośnie - Przybyłaś w samą porę!
- Wybacz, że tak długo, ale czekałam okazji, aby tu przybyć - wyjaśniła córka boksera, rozwiązując szybko moje więzy - Widziałam, jak ci dranie cię porwali, dlatego szybko zaczęłam ich śledzić. Potem czekałam chwili, aż Jago pożegna się z kumplem i sobie pójdzie. Odczekałam trochę, aby mieć pewność, że nie zawróci i tu przyszłam.
- Musimy biec do Asha i powiedzieć mu o wszystkim! - zawołałam, masując sobie nadgarstki.
- Obawiam się, że już sobie pojechali - odparła na to panna Lessard.
- Więc musimy ich dogonić!
- Pewnie i tak, tylko pieszo będzie trudno.
- To bez znaczenia. Musimy ruszać.
***
Próbowałam najpierw skontaktować się z Ashem za pomocą laleczek od Latias, jednak mój ukochany co prawda zdołał mnie usłyszeć i chwycić swoją lalkę, a także przez chwilę porozmawiać ze mną, jednak rozmowa nie trwała długo, ponieważ nagle coś trzasnęło i obraz detektywa z Alabastii zniknął mi z oczu.
- Ash! Ash! - krzyczałam, ściskając laleczkę.
- Co się stało? - spytała zdumiona Rebecca.
- Nie mogę już kontynuować z nim rozmowy.
- Dlaczego?
- Nie wiem... Chyba ją upuścił albo co. Nie wiem. Musimy szybko biec do niego.
- Ale gdzie on dokładniej jest?
- Ostatnio leciał na grzbiecie Fearowa nad łąką, na której uratowaliśmy Ariela. Szybko! Biegnijmy tam!
Ponieważ nie mieliśmy żadnego środka transportu, pobiegłyśmy obie pieszo. Bałyśmy się tylko, że nie zdążymy na czas. Biegłyśmy i biegłyśmy. Rebecca miała lepszą kondycję, więc dawała ona o wiele dłuższe susy niż ja sama, która dyszałam zmęczona od tego maratonu, a moje serce niemalże wchodziło mi w gardło. Mimo to nie zamierzałam się poddawać, w końcu tutaj chodziło o czyjeś życie. Słyszałam w głowie, jak Ash nawołuje mnie z pomocą laleczki od Latias, ale nie miałam jak mu odpowiedzieć. Byłam bowiem zbyt zajęta gnaniem na spotkanie z nim.
- Obyśmy tylko zdążyły - powiedziałam sama do siebie.
W końcu serce zabolało mnie tak mocno, że musiałam zatrzymać się. Rebecca także stanęła, abym nie została w tyle.
- Co ci jest, Sereno? - zapytała mnie z troską.
- Nie wiem... Chyba dawno nie biegałam tak długo, więc teraz... Serce mi odmawia posłuszeństwa.
Dziewczyna pomogła mi się pozbierać.
- Nie możemy stać. Musimy biec dalej. To już niedaleko.
Nagle usłyszałyśmy czyiś głośny krzyk. Brzmiał on tak, jakby właśnie ktoś konał.
- O nie! Spóźniłyśmy się! - zawołałam.
- Biegnijmy! Szybko! - dodała moja towarzyszka.
Natychmiast pobiegłyśmy dalej przed siebie. Sama nie wiem, jak mi się to udało osiągnąć pomimo wielkiego uczucia bólu, jakie było w moim sercu. W końcu dotarliśmy do miejsca, w którym ocaliliśmy Ariela. Znajdowali się w nim Ash, Alexa, Jago, Klaudiusz, Tybalt oraz kilka innych Pokemonów z gwardii i Fearowy, na których przylecieli. Na ziemi zaś leżał Malcolm wijąc się z bólu.
- Boli! Piecze! Pali! - krzyczał król, rzucając się na trawie.
- O Boże! Spóźniłyśmy się! - jęknęłam załamana.
Podbiegliśmy do nich. Ash zauważył mnie i objął mocno do siebie.
- Serena! Rebecca! Jesteście nareszcie! Czemu nie kontynuowałaś ze mną rozmowy, gdy cię nawoływałem?
- Później to wyjaśnimy! - odparła panna Lessard - Co się stało królowi?
- On chyba umiera - wyjaśnił mój ukochany - Wypadła mi tu laleczka od Latias, z pomocą której rozmawiałem z Sereną. Poprosiłem więc naszych przyjaciół, abyśmy wylądowali. Zrobiliśmy to, król zaś poczuł pragnienie, napił się ze swojej manierki i... Zaczął wić się w bólu.
Spojrzeliśmy wszyscy w kierunku monarchy, który jęczał jeszcze przez około parę sekund, po czym znieruchomiał.
- Wyzionął ducha - powiedziała Rebecca.
Jago i Tybalt patrzyli na to przerażeni, choć ten pierwszy miał rozpacz tylko udawaną.
- Król umarł - powiedział smutnym tonem kapłan - Król umarł...
- On nie umarł śmiercią naturalną! - zawołałam - On został otruty! Nie widzicie tego?!
Pokemony zaczęły szemrać między sobą, zaś Jagon spojrzał na mnie i na Asha. Był on w lekkim szoku, gdy zobaczył, że żyję, ale nie zamierzał się tym przejmować.
- Ależ oczywiście, że został otruty - powiedział groźnym tonem - To ty go zabiłeś, nikczemny cudzoziemcze!
- Co?! - krzyknął Ash - Niby po co? Nie miałem żadnego powodu, aby to zrobić!
- Ależ przeciwnie - rzekł kapłan podle - Król wahał się, czy uwolnić ludzi z niewoli. Rozważał tylko taką możliwość, ale nie podjął w tej sprawie decyzji ostatecznej. Bałeś się, że on zmieni zdanie, dlatego go zabiłeś, aby władzę objął twój przyjaciel, Wielki Książę, wielki liberał oraz przeciwnik niewolnictwa!
- Co?! - zawołała Rebecca - To jest absurd!
- Nie wierzę w to - rzekł Klaudiusz.
- Nie musisz wierzyć, mój panie - odparł Jagon - Przeszukajcie go! Na pewno ma truciznę przy sobie!
Tybalt ze swoimi gwardzistami natychmiast doskoczyli do Asha, po czym zaczęli go obszukiwać. Następnie ku naszemu przerażeniu wyjęli z jego plecaka małą fiolkę. Jago powąchał ją.
- Pachnie migdałami - powiedział - To cyjanek! Morderca! Truciciel!
- To nie moje! - krzyknął mój chłopak - Podrzucono mi to!
- Z całą pewnością - poparła go Alexa - Ktoś tu próbuje wrobić Asha!
- Chyba nie sądzicie, że byłby on na tyle głupi, aby zostawić sobie buteleczkę po truciźnie! - zawołała Rebecca.
- To ty otrułeś, króla! - wrzasnęłam oskarżycielsko, wskazując palcem na Jagona - Ty nędzny łajdaku! Otrułeś króla, a mnie próbowałeś zabić z pomocą swego wspólnika, Tytusa!
- Ta dziewczyna jest chora albo też spiskuje ze swoim lubym! - zawołał kapłan, nie tracąc bezczelności - Aresztujcie ich oboje!
Ash zasłonił mnie i złapał za szpadę.
- Serena na pewno nie kłamie... Ja także nie - powiedział - Jeśli mi nie wierzycie, to niech Sąd Boży rozstrzygnie spór!
- Dość już Sądów Bożych itp. bzdur - warknął podły kapłan - Zabijemy cię szybko i skutecznie!
Alexa oraz Rebecca stanęły bojowo przy nas, zaś Helioptile zapiszczał groźnie na znak, że jest gotów walczyć do upadłego. Nagle obok nas stanął również Klaudiusz.
- Co ty wyprawiasz, głupcze?! - zawołał zdumiony Jago.
- Nie waż się ich tknąć! - odparł na to groźnie Wielki Książę - Oni nie zrobili nic złego! Nie wierzę w ich winę! Oni ocalili mojego syna! Jak mogli więc zabić mojego brata?!
- Jesteś głupcem, Klaudiuszu! Bronisz zabójcy swego brata?!
- Morderca mojego brata właśnie stoi przede mną. Patrzy on na mnie i wiesz, co widzę w jego oczach? Strach oraz nienawiść.
Jago zawarczał wściekle.
- Głupcze! Nędzny, żałosny głupcze! Pożałujesz tego!
To mówiąc kapłan podbiegł do Tybalta, wyrwał mu szpadę z pochwy, a następnie rzucił się on na Wielkiego Księcia w furii. Ash jednak odepchnął Klaudiusza w bok, po czym zasłonił się szpadą. Rozległ się szczęk oręża i rozpoczęła walka. Jago dostał wtedy furii. Z jego oczu strzelały błyskawice, oczywiście nie dosłownie, ale w przenośni. Przyznam się, że przez chwilę byłam przerażona tym widokiem.
- To ty! Ty łotrze zabiłeś Malcolma i próbowałeś mnie tym obarczyć! - krzyknął Ash, któremu to udzielił się widocznie duch powieści z gatunku płaszcza i szpady.
- Tak, zabiłem go! - odkrzyknął gniewnie Jago - Zabiłem go, bo chciał zdradzić nasze zasady mówiące o nienawiści do całego świata ludzi! Ten nędzny głupiec niestety zapomniał o cierpieniach, których razem od nich doznaliśmy! Chciał znieść niewolnictwo i uwolnić ludzi, naszych wrogów! Nie mogłem mu na to pozwolić!
To mówiąc nacierał on zaciekle na Asha, który z trudem parował jego ciosy swoją szpadą. Tybalt patrzył przerażony na całą tę sytuację nie mając pojęcia, co zrobić. Jago zaś wrzeszczał dalej:
- Ciebie też zabiję, Ash! Nie pozwolę, abyś uratował swojego Pikachu!
- Ale dlaczego?! On ci nic złego nie zrobił! - krzyknął mój luby.
- Jest on takim samym zdrajcą, jak i Malcolm - odpowiedział kapłan głosem pełnym nienawiści - Zaprzedał się ludziom! Służy im jak niewolnik! Zasłużył na to, aby zdechnąć w męczarniach! Każdy zdrajca tak powinien kończyć!
- Ty jesteś chory! Opętany!
- Może i jestem, ale ty za to będziesz martwy!
Jago zaatakował ponownie i próbował ciąć Asha przez głowę. Dzielny detektyw z Alabastii w ostatniej chwili się uchylił i uniknął w ten sposób kolejnych ciosów, a następnie zadał pchnięcie kapłanowi prosto w bok. Ten ryknął z bólu i upadł na ziemię. Upuścił z dłoni szpadę, po czym złapał się dłońmi za swoją ranę.
- Poddaj się, Jago! - krzyknął Ash - Twoje zbrodnie wyszły na jaw!
Tybalt podbiegł do kapłana, po czym złapał za leżącą na ziemi swoją szpadę, wołając:
- Ty nędzna kanalio! Ty podły nędzniku! Zabiłeś naszego króla! Wierz mi, czeka cię za to zasłużona kara!
Podły Electabuzz zachichotał podle, po czym uderzył pięścią kapitana straży, a następnie drugi cios zadał Ashowi i rzucił się on do ucieczki.
- Nigdy mnie nie złapiecie! Nigdy! - wrzeszczał - Pożałujecie tego wszystkiego! Zdrajcy! Głupcy! Idioci!
Tybalt podniósł się szybko z ziemi, po czym popatrzył w kierunku Jagona i warknął:
- Nie uciekniesz, kanalio! Za nim!
Nim jednak straż zdążyła ruszyć w pościg, na niebie pojawił się jakiś wielki cień, z którego dobiegał groźny ryk. Spojrzeliśmy wszyscy w górę i jęknęliśmy przerażeni.
- To Bestia! - krzyknął Klaudiusz.
Te słowa jeszcze bardziej nas przeraziły, jednak to, co się stało chwilę potem, było o wiele straszniejsze. Tajemniczy kształt ruszył na ziemię, po czym złapał w swoje szpony Jagona i porwał ze sobą. Następnie podrzucił go w górę, kłapnął paszczami, a już chwilę później ten łajdak, wrzeszcząc przy tym ze strachu, zniknął w jego paszczy.
Wtuliłam się mocno w Asha, kiedy zobaczyłam tę scenę. Pomimo tego, iż na swój sposób przywykłam do widoku śmierci, to mimo wszystko takie coś nadal mnie przerażało.
Tymczasem Bestia zaryczała groźnie i następnie skierowała się w naszą stronę. Wylądowała na ziemi naprzeciwko nas, po czym zaryczała. Wtedy to zauważyliśmy, iż tym stworem jest pewien wielki Pokemon przypominający wyglądem Aerodactyla, jednak mający zniekształcony pysk i będący o wiele większy niż powinien.
- O Boże! Co to za paskudztwo?! - krzyknęła Rebecca.
- Widocznie to jest ta Bestia, o której tyle mówiono - jęknęła Alexa.
Córka Anthony’ego Lessarda była jednak odważna.
- Spokojnie, nie poddamy się! Będziemy walczyć! - zawołała.
Ash zacisnął pięść i krzyknął:
- Tak! Będziemy się bić, jeśli zajdzie taka potrzeba!
Poczułam, jak w moje serce wchodzi odwaga. Skoro mój ukochany był gotów walczyć, to ja również. Jeśli już mamy ginąć, to zginiemy w walce. Jednak potyczka okazała się być zbyteczna, ponieważ nagle coś uderzyło w pysk Pokemona. Tym czymś była kula energii wystrzelona nagle i w sumie nie wiadomo skąd. Spojrzeliśmy szybko za siebie i zauważyliśmy wówczas lewitującego Mewtwo, który to właśnie ciskał w Bestię kolejne pociski.
- Idź precz! Idź precz! Zostaw ich w spokoju! - wołał nasz przyjaciel.
- Mewtwo! Znowu ratujesz nam życie! - zawołałam radośnie.
Pokemon wylądował przed naszą grupą.
- Nie mogło być inaczej! - odpowiedział, po czym spojrzał na Bestię - Idź precz! Masz już swój obiad! Zostaw resztę w spokoju!
Potwór zaryczał groźnie, po czym machnął mocno swymi skrzydłami i odleciał.
- Uff... Już sobie poleciał - powiedziałam, ocierając sobie pot z czoła.
- Było gorąco - odparła Alexa - Ale znowu się nam upiekło.
- No właśnie - zaśmiała się Rebecca.
- Mewtwo... Dziękuję ci - powiedział Ash, patrząc na naszego obrońcę z wdzięcznością w oczach.
Pokemon uśmiechnął się do niego delikatnie.
- Nie mogłem cię zostawić samego z tym problemem, przyjacielu.
- Co to za stworzenie? - zapytałam zdumiona - Dlaczego wyglądało tak nienaturalnie?
- To jest efekt nędznych eksperymentów Jagona - powiedział smutno Mewtwo - Znam tego niegodziwca już jakiś czas. Wiem też, do czego jest... To znaczy był zdolny. Robił on eksperymenty na jednym Aerodactylu, a ich efekt, który to właśnie widzieliście, wymknął mu się spod kontroli i przybył tutaj.
- A zatem Jagon był hipokrytą - rzekł ponuro Klaudiusz - Ten nędznik krytykował ludzi za eksperymenty na Pokemonach, a sam co robił?
- Kanalia - warknął Tybalt - I do tego zabił naszego króla.
- Na spółkę z Tytusem - dodałam.
- Porucznik Tytus zostanie stracony - odparł kapitan straży - Macie na to moje słowo.
Wszyscy spojrzeliśmy na Wielkiego Księcia.
- Teraz ty jesteś naszym władcą - rzekł Tybalt - Umarł król... Niech żyje król!
- Niech żyje król! Niech żyje król! Niech żyje król! - zaczęły głośno skandować Pokemony.
Klaudiusz był przez chwilę w niezłym szoku, kiedy straż wiwatowała na jego cześć. Potem jednak uśmiechnął się smutno i rzekł:
- Niech i tak będzie. Skoro nie ma innego wyjścia, muszę objąć tron, ale najpierw zajmijmy się czymś, co jest ważniejsze.
Następnie spojrzał na nas i powiedział:
- Twój przyjaciel, Pikachu, wciąż czeka na lekarstwo. Musimy zdobyć roślinę rosnącą w tych górach. Potem zajmiemy się innymi sprawami, w tym również zniesieniem niewolnictwa. Ashu, Sereno, Alexo, Rebecco... Macie moje słowo, że wszyscy ludzie w tym kraju odzyskają wolność. Wszyscy, bez wyjątku. Daję wam na to moje słowo.
- Dziękuję ci, Wasza Królewska Mość - odpowiedział z uśmiechem na twarzy Ash.
Klaudiusz popatrzył na niego przyjaźnie i rzekł:
- Dla ciebie zawsze będę Klaudiuszem. Ale dość gadania... Ruszajmy!
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Ponieważ lekcje teoretyczne w przypadku Maxa nie zdawały za bardzo egzaminu, to mieliśmy wszyscy nadzieję, iż lekcje praktyczne osiągną tutaj o wiele większy sukces. Niestety, jak to często się zdarza, po prostu plany nie poszły tak, jak powinny. Błędem naszym przede wszystkim było to, iż postanowiliśmy powierzyć zadanie uczenia naszego przyjaciela naszą drogą, małą Bonnie. Dostała ona za zadanie nauczyć odpowiedniego traktowania kobiet podczas randki.
- Przede wszystkim pamiętaj, że należy okazać kobiecie cierpliwość - stwierdziła dziewuszka przemądrzałym tonem - Pamiętaj o tym, że może się ona zawsze nieco spóźnić, dlatego też nigdy jej tego nie wypominaj. Wręcz przeciwnie, zawsze zaznaczaj, że wszystko jest dobrze.
- Bonnie, czy jesteś całkowicie pewna, że to dobry pomysł? - spytałam.
- Dawn, kto go tutaj uczy? Ty czy ja? - zapytała mała.
- No, właściwie to ty.
- Właśnie... Więc daj mi działać.
Następnie powtórzyła tę lekcję Maxowi, który to uważnie tego słuchał, choć wcale nie popierał tego planu. Mimo to postanowił posłuchać jej.
- Dobrze, a teraz zapamiętaj coś jeszcze. Idąc na randkę zawsze ubierz się elegancko oraz przynieś damie jakiś prezencik... Czekoladki lub kwiaty, a najlepiej jedno i drugie.
- No, dobrze... Nie ma sprawy. To nie powinno być trudne.
- Doskonale... A teraz idź się przebierz i przyjdź do mnie, żeby mnie zabrać na randkę.
Sposobu, w jaki należy pannę zaprosić na takowe spotkanie, nauczyła już ona Maxa, choć nie udało mu się to od razu. Wręcz przeciwnie. Bonnie wręcz wyżywała się na swoim przyjacielu, któremu ciągle nie chciała uznać sposobu, w jaki chciał on ją zaprosić na randkę. Dopiero jego dwudziesta chyba próba została przez nią zaakceptowana.
- Może być. Jest dobrze - powiedziała wówczas bardzo zadowolona.
Następnie Max poszedł się przebrać i coś kupić dla Bonnie.
- Mamo, ty jej na to pozwalasz? - zapytałam załamana, patrząc na moją mamę - Przecież Bonnie wyraźnie znęca się nad Maxem za to, że ten woli Rachel niż ją.
- Spokojnie, kochanie. Ja tam znęcania się nie widzę, a poza tym uczy Maxa tego, co naprawdę powinien wiedzieć - odparła na to mama.
- No, w sumie i racja, ale moim zdaniem ona coś kombinuje. Boję się tego i wolę zapobiec nieszczęściu.
- Spokojnie, kochanie. Ona raczej nie posunie się za daleko.
- Śmiem mocno w to wątpić - jęknął Clemont - Znam moją siostrę od lat, także doskonale wiem, do czego jest zdolna. Obawiam się tego, co może wykombinować.
Gary i May nie mówili nic, ale byli oni wyraźnie zakłopotani tym, co właśnie miało miejsce. Podobnie, jak ja i mój chłopak mieli bardzo poważne obawy, jak to się skończy. Obawy te wcale nie były płonne, ponieważ, gdy Max przybył elegancko ubrany, z kwiatami i czekoladkami, mała Bonnie (siedząca w domku na drzewie) kazała mu czekać, aż się przebierze. Nasz przyjaciel usiadł więc przed drzwiami domku i czekał na nią, jednak minęło około pół godziny, a ona dalej nie wychodziła.
- Co ona tak długo tam robi? - spytał Max, wyraźnie poirytowany - Czy baby zawsze muszą się tak wlec przy przebieraniu?
- Po pierwsze „kobiety“, a nie „baby“ - zwróciła mu uwagę May - A po drugie nie wszystkie są takie, więc się tak nie przejmuj.
- Mówiłam ci, mamo? Ona przegina - zauważyłam.
Moja mama jednak dalej uważała, że wszystko jest w porządku i nie ma się czego bać. No, ale cóż... Było się czego obawiać i szybko się o tym przekonaliśmy, kiedy Bonnie w końcu wyszła z domku ubrana w elegancką, różową sukienkę.
- Jestem gotowa - powiedziała i podeszła do Maxa - To dla mnie?! O! Jakie piękne! Dziękuję!
Zabrała szybko kwiaty i czekoladki, po czym odłożyła je na bok.
- Możemy iść? - spytał Max.
- Oczywiście, że możemy - zaśmiała się Bonnie.
Następnie zeszli oni z domku, kiedy nagle, zupełnie niespodziewanie dziewczynka przypomniała sobie, że zapomniała się umalować, dlatego też wróciła do domku i kazała Maxowi czekać kwadrans zanim była gotowa. Potem jednak, gdy znowu wyszła, to ponownie sobie przypomniała o czymś ważnym.
- Ojej! Zapomniałam swoją torebkę.
- To ją sobie przynieś - warknął na nią poirytowany Max.
Bonnie zrobiła do niego minę niewiniątka i rzekła:
- A nie możesz ty mi ją przynieść? Dżentelmen by mi przyniósł.
Max westchnął głęboko, po czym szybko pognał do domku i wrócił po około minucie, mówiąc:
- Tu nie ma żadnej torebki, Bonnie!
- Ojej! Zupełnie zapomniałam, że jeszcze jej sobie nie kupiłam! Maxiu, strasznie cię przepraszam! A możesz mi przynieść chusteczkę?
- A ją sobie chociaż kupiłaś?
- Kupiłam, a co?
- Nie... Nic... Tak się tylko pytam.
Max westchnął głęboko, po czym ponownie wszedł do domku i wrócił z chusteczką.
- Dziękuję ci. Możemy iść - rzekła dziewczynka - Użyczysz mi swego ramienia, mój drogi?
- Ależ naturalnie - uśmiechnął się Max, podając je.
Następnie ruszyli oni w kierunku restauracji „U Delii“.
- Niedobrze... Oj, niedobrze - jęknęła May - Mam poważne obawy na temat tych wszystkich lekcji.
- Nie tylko ty - rzekł ponuro Clemont - Moja siostra zaczyna przeginać azymut i to naprawdę poważnie.
- W sumie racja - poparł go Gary Oak - Pytanie tylko, jak długo jeszcze Max to wytrzyma?
- Obawiam się, że jest już na granicy wytrzymałości - stwierdziłam.
Mama zachichotała delikatnie i powiedziała:
- Ja wiem, że nie powinno mnie to bawić, ale... Bonnie jest po prostu urocza, a Max naprawdę się stara.
- Tak, ale guzik mu przyjdzie z tego starania, jeżeli w końcu pęknie, a to jest coraz bliższe - mruknęłam.
- Chodźmy za nimi! Zobaczymy, co będzie dalej! - zaproponował Gary.
Poszliśmy do restauracji „U Delii“ zaintrygowani tym wszystkim, co właśnie miało się wydarzyć. Ciekawił nas dalszy rozwój wypadków.
Chwilę później siedzieliśmy razem przy jednym stoliku i patrzyliśmy, jak Max i Bonnie zasiadają niedaleko nas, po czym zamawiają sobie coś do zjedzenia. Siostra mojego chłopaka robiła wszystko, aby się odegrać za swą urażoną dumę na naszym przyjacielu co chwila zwracając mu na coś uwagę, czepiając się tego, że np. źle trzyma widelec lub że źle siedzi itd. Naprawdę była wkurzająca i dziwię się Maxowi, iż wytrwał tak długo.
- To będzie katastrofa - powiedziałam na głos to, co myśleliśmy.
Nawet moja mama zaczęła mieć poważne obawy na temat dalszego przebiegu „randki“ Maxa i Bonnie. Dzielny chłopak długo się bronił przed wybuchem gniewu. W końcu jednak miarka się przebrała, a doszło do tego wtedy, kiedy nasza mała, urocza przyjaciółeczka zażyczyła sobie, aby Max zamówił jej coś, a kiedy ten to zrobił, to nagle uznała, iż woli zupełnie inne danie i on musi sam to zjeść, zaś gwoli ścisłości była to zupa, której on nie lubi.
- No, chyba nie każesz mi tego jeść - powiedziała Bonnie.
- Przecież sama sobie to życzyłaś! - zauważył gniewnym tonem Max.
- Tak, ale teraz zmieniłam zdanie. Nie wiesz, że kobieta zmienną jest? - spytała go dziewczynka tonem niewiniątka.
Następnie lekko trąciła ona swój talerz z zupą w taki sposób, że oblała nią spodnie Maxa. Tego dla chłopaka już było za wiele. Nie wytrzymał on nerwowo, co natychmiast swej towarzyszce okazał poprzez wielki gniew.
- Dość już tego! - krzyknął - Bonnie! Mam cię dosyć!
Następnie złapał za talerz i chlusnął nim na dziewczynkę tak, że oblał ją zupą i zniszczył całkowicie jej kreację.
- Moja sukienka! Moja śliczna sukienka! - rozryczała się Bonnie.
Cała nasza grupka siedząca przy stoliku zachichotała delikatnie, gdy to zobaczyła.
- Nie będę ukrywać, że się jej należało - powiedziałam.
- No, cóż... W sumie to racja - dodała wesoło May - Mój brat wreszcie zachował się tego dnia mądrze.
Patrzyliśmy, jak Max wychodzi z restauracji, zaś Bonnie pomstuje na niego na czym świat stoi. My zaś mieliśmy niezły ubaw. To zdecydowanie był bardzo miły widok, choć oznaczał zarazem koniec lekcji praktycznych z bycia dżentelmenem.
C.D.N.
Przygoda robi się coraz ciekawsza. :) Ash i Serena ze swoją ekipą zyskują nieoczekiwanego sojusznika w osobie Wielkiego Księcia Klaudiusza, który mimo niechęci swojego brata Malcolma obiecuje pomóc im w znalezieniu lekarstwa dla Pikachu. Przy okazji wychodzi na jaw opowieść o strasznej Bestii, która żyje w tutejszych górach i która pożera wszystkich, którzy zapuszczą się w okolice tej góry.
OdpowiedzUsuńTego dnia jest już za późno by iść na spacer, więc nasi przyjaciele decydują się pójść spać. Jednak nie jest im dane spać spokojnie, gdyż niespodziewanie nachodzi ich Cleo Winter, która dalej nie może darować Ashowi udziału w śmierci jej siostry. Wyzywa ona Asha na pojedynek na szpady, który Ash wygrywa, jednak nie zabija jej. Nagle do komnaty wpada straż królewska i próbuje pochwycić Cleo, jednak tej udaje się uciec porywając przy okazji Ariela, książęcego syna. Ash rzuca się za nią w pościg i przy pomocy swoich wodnych pokemonów udaje mu się go uratować, za co Klaudiusz ponownie jest mu wdzięczny. Przy okazji Rebecca podsuwa mu pomysł zniesienia niewolnictwa ludzi, nad którym zaczyna się już zastanawiać nawet sam król Malcolm.
Jednak ten pomysł nie podoba się kapłanowi Jagonowi i Tybaltowi, którzy spiskują przeciwko królowi i zamierzają go zabić, co przez przypadek udaje się usłyszeć Serenie. Oczywiście tamci nie mogą sobie pozwolić na świadków, dlatego zamierzają ją zabić, wraz z Ashem i jej przyjaciółmi. Uprowadzają ją, jednak Rebecce udaje się ją uwolnić. Dziewczyny biegną by odnaleźć Asha, Serena próbuje się z nim skontaktować poprzez laleczki Latias, jednak sygnał po chwili się urywa. Udaje im się jednak odnaleźć całą ekipę, niestety przybywają na miejsce w momencie śmierci króla, który został otruty wodą z cyjankiem. O zbrodnię zostaje oskarżony Ash, w którego plecaku zostaje znaleziony flakonik z trucizną (przypomina mi to scenę z "Titanica", gdy Jack zostaje oskarżony o kradzież naszyjnika i ten "przez przypadek" znajduje się w jego kieszeni). Chłopak wszystkiego się wypiera, wspierany przez Klaudiusza, jednak Jago mu nie wierzy i zamierza go zabić, wraz z innymi członkami naszej ekipy, pośrednio zabijając także Pikachu (który według Jago nie zasługuje na życie, bo dał się zniewolić ludziom). Po pojedynku z Ashem Jago przyznaje się do zamachu na życie króla, zdradzając przy tym swoje intencje. I już się wydaje, że wszystko się skończy źle, gdy nagle pojawia się Bestia i pożera Jago (coś jak w Shreku, gdy pojawiła się Smoczyca i pożarła Farquada w momencie gdy ten miał zamiar uwięzić Shreka i Fionę). Na pomoc przychodzi im także Mewtwo, który odgania Bestię swoimi mocami. Okazuje się, że ten żyjący w górach potwór był efektem eksperymentów Jago, który jak się okazało, był hipokrytą - nie popierał eksperymentów na pokemonach, a sam ich dokonywał.
Tymczasem Max idzie na "randkę" z Bonnie, która ma go przygotować do prawdziwej randki z jego wybranką. Dziewczynka od początku zachowuje się jak typowa damulka dając Maxowi do zrozumienia, że łatwo nie będzie. I mimo całej swojej cierpliwości chłopak nie wytrzymuje i oblewa zupą jej sukienkę, na co dziewczynka reaguje płaczem, a Max wychodzi z restauracji. Cóż, trochę się jej należało za zbytnie wczucie się w rolę. :D
Rozdział naprawdę super, myślę, że skończy się dobrze :)
Ogólna ocena: 100000000000000000000000000/10 :)