Sprawa skradzionego klarnetu cz. I
Opowiadanie dedykuję Arsenowi, PokemonFance, Nexy Pl oraz Ich Nicht Verstehen, których pomysłowości zawdzięczam powstanie tego dzieła.
Pamiętniki Sereny:
- No dobra, jesteś gotowy? - zapytała Viola, patrząc uważnie na Asha.
Mój luby, ubrany w białą koszulkę, niebieskie spodenki oraz trampki cierpliwie czekał na rozpoczęcie swojego zadania. Obok niego stał Pikachu, piszcząc przy tym w bojowym nastroju. Zamierzał on towarzyszyć swemu trenerowi podczas ostatniego jego treningu przed powrotem do domu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pokemon.
Viola zachichotała i powiedziała:
- Jak widzę twój Pikachu jest już gotowy do działania.
Miała ona znowu na sobie ten swój skąpy strój treningowy, który to odsłaniał jej niestety prawie wszystkie części ciała poza tymi intymnymi. Oczywiście nasz drogi Max nie mógł oderwać od niej wzroku, co irytowało bardzo jego siostrę, która wychodziła z założenia, że takie zachowanie jest niesamowicie żałosne. Ja sama zaś byłam bardzo zazdrosna widząc Violę tak skąpo ubraną, ale bardzo cieszyło mnie to, iż Ash nie podziwia wcale jej wdzięków, zajęty bardziej tym, co właśnie miał zrobić.
- Gotowi? To start! - zawołała Viola i zagwizdała.
Ash i Pikachu ruszyli do biegu po całej sali gimnastycznej Normana Hamerona. Najpierw obaj skoczyli na drabinki, wspinając się na ich szczyt, potem rzucili się ku linom zwisającym z sufitu. Skakali z jednej liny do kolejnej, a Ash opadł zwinnie na podłogę, nie robiąc sobie żadnej krzywdy. Potem razem zwinnie skoczyli ku różnym kozłom i innym przeszkodom, jakich było pełno w miejscu, gdzie toczył się jego bieg ku zdrowiu. Zwinnie je przeskoczył, później zaś przeszedł do ostatniego etapu swojego zadania. Założył maskę treningową, podobnie jak i Viola, po czym oboje stanęli na odwróconej do góry nogami ławce, a następnie zaczęli się pojedynkować. Przeciwniczka Asha oczywiście nie zamierzała grać fair, gdyż celowo raz za razem podskakiwała w taki sposób, aby trząść ławką, próbując w ten sposób przewrócić mojego chłopaka, co jednak się nie udało, gdyż ten trzymał się dzielnie i skutecznie odpierał ataki przeciwniczki.
Chwilę później Ash i Viola skoczyli na liny zwisające z sufitu. Tam zaś toczyli ze sobą zaciętą walkę w dość niezwykły sposób. Jedną ręką mocno ściskali linę, a drugą walczyli, zadając sobie zaciekle ciosy.
- Całkiem nieźle wygląda ten ich pojedynek - rzekł Norman Hameron, patrząc z podziwem na tę walkę.
- Widać, że Ash się przyłożył do lekcji. Ledwie dziesięć dni tu jest, a już wszystko umie - dodała jego żona.
Uśmiechnęłam się radośnie, gdy usłyszałam te wszystkie komplementy z ust naszych gospodarzy. W końcu chodziło tutaj o mojego chłopaka, a ja się zawsze cieszyłam, gdy był doceniany przez innych ludzi.
- To prawda. Ash bardzo szybko opanował to, co mu przekazała jego nauczycielka - powiedziałam.
- Wiesz, jakbym ja miał taką nauczycielkę, też bym się szybko uczył - dodał wesoło Max.
May uderzyła go lekko w głowę.
- AU! A to za co było?! - zapytał załamanym głosem jej brat.
- Za przeszkadzanie! - warknęła jego siostra.
Tymczasem pojedynek trwał dalej i przechodził on na coraz bardziej trudne podłoże. Dla wyjaśnienia muszę tu dodać, że gdy Ash opanował już walkę podczas stania na wąskiej desce ławki, Viola nauczyła go walczyć w innych miejscach. Ponieważ mój luby był bardzo pojętnym uczniem, to dość szybko opanował to, co pokazała mu nasza przyjaciółka. Dzięki temu mógł śmiało stoczyć z nią walkę, którą właśnie obserwowaliśmy.
Pikachu, który podczas pojedynku niewiele mógł pomóc Ashowi, teraz jedynie dzielnie mu kibicował, machając łapkami i piszcząc bojowo.
Tymczasem potyczka trwała dalej i w końcu, mimo pewnych trudności, ostatecznie mój luby zdołał rozbroić swoją przeciwniczkę.
- Nieźle... Naprawdę nieźle... - powiedziała Viola, zdejmując maskę oraz dysząc ze zmęczenia.
Ash również zdjął maskę z twarzy i zasalutował jej szpadę.
- To było naprawdę niesamowita walka - powiedział.
- Masz rację... Nie wiem, czy te lekcje przydadzą ci się podczas walki z Domino, ale na pewno nie zaszkodzą - odparła Viola.
- Jestem pewien, że będziesz miał z nich użytek i to jeszcze nie raz - rzekł Norman Hameron, powoli podchodząc do Asha.
Następnie spojrzał na niego z dumą, mówiąc:
- Sądzę też, że jesteś już gotowy, aby powrócić do domu.
Caroline widocznie posmutniała, gdy to usłyszała.
- Naprawdę musicie już wracać? - zapytała smutnym głosem.
- Niestety, proszę pani... Musimy - powiedział Ash - Choć tutaj jest po prostu wspaniale, to jednak nasze obowiązki w Alabastii nas wzywają. Nie wolno nam ich zaniedbać.
- Właśnie, mamo - wtrącił się Max - Jeżeli nie teraz, to na pewno już wkrótce w Alabastii będzie potrzebna pomoc zawodowych detektywów.
- Wówczas do akcji wkroczymy my! - dodałam bojowym tonem.
- Aby walczyć o to, żeby tego zła mniej było na świecie - dokończył naszą myśl Ash.
- Więc musicie jechać - Caroline wyraźnie posmutniała - No, ale skoro tak trzeba, to trzeba. Mam jednak nadzieję, że chociaż zjecie z nami drugie śniadanie.
- No oczywiście, że tak. Autokar jedzie dopiero za dwie godziny, więc starczy nam czasu - powiedział Max.
- Super! To co, Ash? Pod prysznic i na śniadanie? - zapytała wesoło Viola.
Zmroziło mnie, kiedy usłyszałam jej pytanie.
- No, ale chyba nie chcecie iść tam razem? - wyraziłam na głos swoje obawy.
Blond piękność z Kalos spojrzała na mnie uważnie.
- Niby gdzie? - spytała.
- Pod prysznic - wyjaśniłam.
Viola popatrzyła na mnie przez chwilę zdumiona, po czym wybuchła gromkim śmiechem, gdy już zrozumiała, o co mi chodzi.
- No, proszę cię. Oczywiście, że idziemy tam osobno. Jedno po drugim.
- Wiesz, Viola... Kabiny mamy u nas całkiem duże, więc jakby ci było nudno samej się myć, to zawsze możesz sobie kogoś sobie do niej zaprosić! - zawołał Max.
- Rozumiem, że ty jesteś chętny? - zapytała wesoło Viola.
- Wiesz... Nie mówię, że owszem... Ale skoro mnie zapraszasz, to...
Znowu dostał w łeb od May.
- No co?! Żartowałem tylko! - warknął na nią chłopak.
21 stycznia 2006 roku, po dziesięciu dniach pobytu w Petalburgu ja, Ash, Max i Pikachu powróciliśmy do Alabastii, gdzie wszyscy powitali nasze przybycie z prawdziwą radością. Najbardziej cieszyli się z tego Dawn, Clemont i Bonnie, choć pozostali nasi przyjaciele również nie ukrywali, że nasz powrót bardzo ich ucieszył.
- Wyjątkowo było tutaj naprawdę spokojnie - powiedziała Melody - Żadnych spraw, z którymi porucznik Jenny oraz sierżant Bob nie umieliby sobie poradzić.
- Wiecie co? Odnoszę takie wrażenie, że było tutaj tak spokojnie tylko dlatego, że nasz kochany Ash wybył z miasta - stwierdziła złośliwie Misty.
- W sumie coś w tym może być - dodała ironicznie Dawn - Ostatecznie mój kochany brat przyciąga kłopoty niczym magnez szpilki.
- No właśnie! Więc może powinien on częściej wyjeżdżać z miasta? - zapytała niewinnym tonem Misty.
Popatrzyłam na nią z ironią w oczach i powiedziałam:
- Zobaczysz, Misty... Zobaczysz... Jeszcze nadejdzie taki dzień, kiedy sama poprosisz słynnego detektywa Sherlocka Asha o pomoc. Zobaczysz! Jeszcze nadejdzie taki dzień, gdy będziesz się cieszyć, że on jest na miejscu.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jak bardzo prorocze okażą się być moje słowa.
Tak czy inaczej wszyscy nasi bliscy cieszyli się, że powróciliśmy do Alabastii. Swoją radość okazał również profesor Oak, który zaprosił mnie, Asha, Clemonta i Maxa do laboratorium, gdzie dokładnie opowiedzieliśmy o przygodzie, jaką przeżyliśmy w Petalburgu.
- To wychodzi na to, że doszedł ci kolejny wróg do pokonania, Ash - powiedział uczony poważnym tonem.
- Tak, to prawda. Ale ja się nie boję. Wszyscy moi wrogowie skończą prędzej czy później za kratkami - rzekł na to mój chłopak, powoli racząc się herbatą oraz ciastkami.
- Nie bądź taki pewny siebie, Ash. Pamiętaj o tym, że pycha zgubiła już niejednego bohatera - odparł na to Tracey.
- Możliwe, ale Ash na pewno nie jest próżny - wystąpiłam w obronie mojego chłopaka.
- Nie ma ludzi, którzy nie są w większym lub mniejszym stopniu próżni - odezwał się profesor Oak - Każdy z nas ma w sobie nieco próżności, ale każdy w innym stopniu. Ta cecha w pewnym stopniu pomaga nam uwierzyć w siebie i dokonywać tego, co jest dla innych niemożliwe.
- Całkiem interesująca hipoteza, panie profesorze - powiedział Clemont z uśmiechem na twarzy.
- A jak posuwają się nasze sprawy? - zapytał Max.
- Jak na razie, mój chłopcze, to stworzyliśmy ten przenośnik dla Latias, a prócz tego jedynie prototyp tego, o czym ostatnio ze sobą mówiliśmy - wyjaśnił mu uczony.
- Aha, ale poza prototyp nie posunęliście się dalej? - spytał zdumiony młody Hameron z wyraźnym zawodem w głowie.
- Tak jakoś wyszło, że nie - posmutniał profesor Oak - Ale nie bój się. Trzeba wykonać jeszcze całą masę testów na naszych prototypach i dopiero będziemy mogli powiedzieć, że odnieśliśmy całkowity sukces.
- Możecie uchylić rąbka tajemnicy, o czym mówicie? - zapytałam.
- Niestety, nie... To jest sekret i zostanie on wyjawiony dopiero wtedy, gdy wszystko już będzie gotowe - uśmiechnął się uczony.
- Popieram. Uczeni i wynalazcy nie powinni zbyt wcześnie zdradzać swoich sekretów - powiedział Clemont poważnym tonem.
- Dokładnie! Ja wiem wszystko, bo im pomagam, ale nie puszczę pary z ust - dodał Max.
- Jak chcecie. Chociaż muszę dodać, że gdybym chciał, to bym w jeden dzień dowiedział się wszystkiego, co wy tu kombinujecie - zachichotał Ash, powoli pożerając kolejne ciastka z tacy stojącej na stole.
Patrzyłam na niego z delikatnym uśmiechem. On zawsze już chyba pozostanie uroczym żarłokiem, pomyślałam sobie. Tym lepiej. Nauczę się od Delii kilka przepisów i będę zawsze mogła przez żołądek do serca mego chłopaka trafić. W sumie już co nieco umiem, jednak podszkolić się w tej dziedzinie na pewno nie zaszkodzi.
- Nie wątpię, żebyś umiał tego dokonać, Ash - powiedział z uśmiechem profesor Oak - Jak na razie jednak mogę ci powiedzieć, że zbudowaliśmy z Clemontem i Maxem pewien mały wynalazek.
- Jaki? - zapytaliśmy ja i mój chłopak.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Przypomina on całkiem zwykły zegarek, ale z jego pomocą można się przenosić w dowolne miejsce na naszej planecie - rzekł Clemont.
- Dzięki niemu Latias będzie mogła bez problemu odwiedzać swoich dawnych opiekunów i szybko znowu do nas wrócić - dodał Max.
- Ekstra! Nauka jest niesamowita! - zawołał podnieconym głosem Ash.
Uśmiechnęłam się lekko i spytałam:
- I można to cacko nosić na ręce?
- Dokładnie tak - mówił podnieconym głosem Clemont - I wystukujesz na nim, w jakie miejsce chcesz się przenieść i to robisz.
- To super! Też chcę takie coś! - zawołał Ash.
- Pika-pika! - dodał jego Pikachu.
- Niestety, to działa tylko na Pokemony i to jedynie na te obdarzone magią, jak właśnie nasza Latias - wyjaśnił Clemont.
- To prawda - pokiwał głową profesor Oak - Próbowaliśmy już z jego pomoc przenosić z miejsca na miejsce inne Pokemony, ale cóż... W tej oto sprawie ponieśliśmy niestety porażkę.
- Ale i tak możemy uznać ten wynalazek za sukces - powiedział Max.
Zgodziliśmy się z nim, po czym porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę o tym jakże niesamowitym cudzie techniki, po czym ja i mój luby powoli wyszliśmy z laboratorium (Clemont i Max tam zostali), a następnie oboje poszliśmy na spacer po mieście.
- Latias teraz jest pewnie bardzo szczęśliwa, mogąc odwiedzać Bianką i Lorenza kiedy tylko zechce - powiedziałam.
- No jasne, że jest szczęśliwa. Zresztą w razie wątpliwości możemy ją o to zapytać - odparł na to mój chłopak.
- Hej, Ash! - usłyszeliśmy nagle jakiś znajomy głos.
- O nie! Tylko nie ona! - jęknęłam.
Chwilę później podbiegła doskonale nam znana dziewczyna z dwoma brązowymi warkoczami, ubrana w żółtą bluzkę i czerwoną spódniczkę oraz szare rajstopy. Jej zielone oczy wpatrywały się uważnie w mojego chłopaka.
- Miło mi cię znowu widzieć, Ash! - zawołała dziewczyna.
- Ciebie również, Macy - odpowiedział jej uprzejmie mój luby.
Ton jego głosu wskazywał jednak wyraźnie na to, iż nie jest to prawda, jednak ta stuknięta pannica całkowicie zlekceważyła ten szczegół, mówiąc:
- Słyszałam, że już wróciłeś do domu i miałam nadzieję cię zobaczyć! Na szczęście mi się udało! - mówiła dalej Macy.
- A skąd wiedziałaś, że Ash w ogóle wyjeżdżał? - zapytałam.
Macy spojrzała na mnie niemiłym spojrzeniem, po czym odparła:
- Ach, to jest bardzo proste. Moja przyjaciółka, która też jest członkinią założonego przeze mnie fanklubu Asha Ketchuma oraz mieszka w regionie Hoenn, powiedziała mi, że w gazecie „Hoenn Express“ pisano niedawno o tym, czego dokonałeś w Petalburgu. Jestem po prostu pod ogromnym... Tak, to dobre słowo... Ogromnym wrażeniem twoich dokonań.
- Cóż... Bardzo miło mi to słyszeć - powiedział Ash, uśmiechając się do niej delikatnie.
Macy natychmiast wyjęła z plecaka, który to miała zarzucony na plecy ołówek oraz notek, po czym zapytała:
- Czy zechciałbyś mi udzielić wywiadu?
- Eee... Wywiadu? - zdziwił się mój chłopak.
- No tak... Chciałabym przekazać wszystkim członkom fanklubu, jak poradziłeś sobie z tym draniem Arlekinem. Opowiedz mi więc o tej sprawie i zachowaj wszystkie, najmniejsze nawet szczegóły, podane z dokładnością, która jest wszak twoją główną cechą.
Ash spojrzał na mnie nie wiedząc, co powiedzieć. Prawdę mówiąc, ja również byłam w wielkim szoku. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie mieliśmy okazji przeżyć. Macy miała różne zwariowane pomysły, jednak tym razem przeszła samą siebie.
- Wiesz, ja naprawdę nie jestem pewien, czy powinienem przekazywać komukolwiek takie wiadomości...
Ledwie mój chłopak to powiedział, a twarz Macy zrobiła się smutna, a jej uśmiech przybrał postać podkowy. Poczułam, że jest mi jej nawet żal.
- Chwileczkę, Macy... Pozwól, że porozmawiam z twoim idolem... - powiedziałam, po czym odciągnęłam Asha na stronę.
- No co? - spytał mój chłopak.
- Lepiej zrób z nią ten wywiad - powiedziałam.
- Oszalałaś?! Mam jej przekazywać ściśle tajne sprawy, łącznie z tym, że Arlekin to mój kuzyn? - zapytał Ash.
- Pika-pika?! - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- Nie... To możemy zachować dla siebie... Ale wiesz... Żal mi jej nawet. Ostatecznie jest twoją fanką. Co prawda walniętą i to mocno, ale fanką. Ja sama podziwiam Dianthę i mając taką możliwość na pewno wypytałabym ją dosłownie o wszystko, co mogłaby mi ona o sobie powiedzieć.
- No tak, ale ty jesteś normalna, natomiast Macy... No cóż... Z tym to różnie u niej bywa.
- Wiem... Ale pomyśl o tym tak... Ta dziewczyna jest uparta i zawsze dąży uparcie do celu. Jak nie dasz jej wywiadu, to zacznie za tobą łazić, a wtedy zepsuje nam każdą randkę, że o innych chwilach, kiedy jesteśmy sam na sam, nie wspomnę. Wszędzie nas znajdzie domagając się tego, czego od nas chce.
- Wobec tego dla świętego spokoju lepiej będzie, jak jej dam to, czego ona żąda?
- Dokładnie tak. Ostatecznie jej pragnienie nie jest zbyt wygórowane.
- W sumie masz rację. No dobrze...
Podeszliśmy do Macy i powiedziałam:
- Przekonałam Asha, żeby jednak uległ twojej prośbie.
- Naprawdę?! - zawołała Macy.
- Tak... Chodźmy jednak w jakieś ustronne miejsce, aby zrobić wywiad - zaproponowałam - Co powiesz na kawiarnię „Pod Różą“?
- Może być.
Dziewczynę po chwili pisnęła, podskoczyła z radości, po czym zaczęła tańczyć po chodniku w taki sposób, że aż ludzie zaczęli się na nią oglądać, a przy okazji i na nas.
- Nie znamy jej! Pierwszy raz ją widzimy! - powiedziałam załamanym tonem.
- Zapytała nas o drogę - dodał Ash.
- Pika-pika-chu! - jęknął Pikach.
Chwilę później poszliśmy do kawiarni „Pod Różą“, gdzie zamówiliśmy herbatę i lody, a następnie Ash udzielił Macy wywiadu w sprawie swojego starcia z Arlekinem. Oczywiście celowo zataił przed nią pewne fakty, jak choćby ten, że ów łotr jest jego kuzynem. Macy oczywiście nie zorientowała się w tym, iż jej idol coś przed nią ukrywa, gdyż zapisała skrupulatnie każde jego słowo, po czym podziękowała nam gorąco.
- Dziękuję ci, Ash! To dla mnie naprawdę bardzo ważne!
- Nie ma sprawy, Macy - uśmiechnął się wesoło mój luby.
Dziewczyna podbiegła do mnie, złapała moją dłoń, po czym zaczęła ją mocno trząść w górę i w dół, wołając swoje podziękowania.
- Gdybym tylko mogła kiedyś coś dla ciebie zrobić, to proś śmiało! - powiedziała.
- Serio? Wobec tego mam pewną prośbę.
- Jaką?
- Taką, żebyś przestała wyprawiać to, co robisz - odparłam złośliwie - To w końcu moja ręka, a nie jakaś pompa.
Macy spojrzała zdumiona na moją dłoń, po czym lekko się zarumieniła, zachichotała i mruknęła speszona:
- Ech, wybacz mi... Tak czy inaczej lecę, bo muszę przekazać na swoim blogu wywiad z tobą, Ash.
- Tylko przypadkiem go nie ubarwiaj - rzekł mój chłopak.
- Celowo też tego nie rób - dodałam.
Macy uśmiechnęła się do nas.
- Spokojnie... Nic nie zmienię w twoje wypowiedzi. Na moim blogu będzie tylko i wyłącznie to, co powiedziało moje słoneczko.
Zakrztusiłam się herbatą.
- Twoje co?!
- Nieważne! Muszę lecieć! Trzymajcie się!
To mówiąc Macy złapała plecak i pobiegła z nim przed siebie, rzucając jeszcze na stolik monetę, którą zapłaciła za swoje lody.
***
Minęły trzy dni od naszego powrotu do Alabastii, a Ash zaczął nieco narzekać na brak większych wrażeń.
- Wiem, że to może głupio brzmi, jednak po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy w Petalbugu taki spokój w moim rodzinnym mieście jest dla mnie wręcz nie do zniesienia - powiedział Ash, kiedy właśnie kończyliśmy swoją zmianę.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jego Pokemon, wyraźnie również paląc się do rozwikłania jakieś sprawy.
- Wstydziłbyś się tak ciągle na coś narzekać - zauważyła Dawn.
- Właśnie! Mieszkańcy Alabastii cieszą się świętym spokojem, ale nasz kochany Sherlock Ash ani trochę tego nie uszanuje, bo on musi mieć do rozwikłania jakąś sprawę! - powiedziała z kpiną w głosie Misty.
Ash ze złości cisnął na blat ręcznik, którym właśnie wycierał ręce.
- Nie mówię, że tego nie doceniam. Ja po prostu nie jestem w żadnym razie przyzwyczajony do takiego spokoju. Dla mnie to jest tylko cisza przed burzą.
- Matko kochana sponiewierana... Macie się o co kłócić, naprawdę - mruknęła Melody.
- No właśnie! - dodała oburzonym tonem Bonnie.
Ash popatrzył na przyjaciółki i rzekł:
- To Misty zaczęła, nie ja!
Następnie wyszedł z pomieszczenia wyraźnie zły.
- Nie gniewaj się na niego, Misty - rzekłam przepraszającym tonem - Po prostu po takiej ostrej walce, jaką mieliśmy w Petalburgu Ash czuje się dziwnie. Trudno go za takie zachowanie winić. On już po prostu taki jest.
- Zauważyłam to już znacznie wcześniej - stwierdziła Misty - Pewnie dlatego przestałam z nim podróżować.
- A ja sądziłem, że powodem tego był fakt, że twoje starsze siostrzyczki wygrały wycieczkę dookoła świata i nie miał kto się zająć Salą w Azurii - zauważył nieco złośliwym tonem Max.
Misty westchnęła głęboko, po czym przyznała:
- Zgoda, to był mój najważniejszy powód. Ale były też i inne, których nie zamierzam wymieniać.
- Nie musisz. A wracając do Asha, to bardzo chciałabym poprawić mu jakoś humor, ale nie wiem jak.
Rudowłosa spojrzała na mnie uważnie i powiedziała:
- Trup w szafie poprawiłby mu humor. Albo jakaś niesamowicie bardzo skomplikowana sprawa. I już nawet wiem, jaka.
- No, jaka? - zapytałam z zainteresowaniem.
- Człowiek wypada z samolotu na sam środek ulicy w Alabastii. Policja stwierdza, że przyczyną zgonu był nie upadek z wysoka, lecz utonięcie, ponieważ w płucach denata jest woda. W takiej sytuacji policja wzywa na pomoc najlepszego detektywa regionu Kanto, Sherlocka Asha.
Skończywszy swój wykład Misty popatrzyła na mnie i powiedziała:
- To zdecydowani poprawiło by twojemu chłopakowi humor.
- Nie musisz być taka złośliwa.
- To nie złośliwość, tylko stwierdzenie faktów. Oczywistych jak to, że dwa razy dwa równa się cztery.
Chwilę później do pomieszczenia wszedł jakiś chłopak. Miał krótko obcięte rude włosy, błękitne oczy, delikatnie piegi na policzkach, a nosił on strój kelnera z białym fartuchem.
- Misty, szefowa pyta, czy możesz do niej przyjść na chwilę! - zawołał chłopak.
- Aha! Powiedz jej, że zaraz będę - odpowiedziała mu rudowłosa.
Młodzieniec spojrzał na nią uważnie.
- Wiesz... Interesuje mnie, czy może chciałabyś po pracy...
- Chris! Chyba powtarzałam ci to już wiele razy, prawda? Nie umówię się z tobą! - zawołała oburzonym głosem Misty.
Absztyfikant mojej przyjaciółki popatrzył na nią bardzo zasmuconym wzrokiem i spytał:
- Chodzi o mnie czy o mój klarnet?
- O jedno i drugie! Denerwuje mnie ten twój instrument i gra na nim, ale mogę jeszcze to znieść, pod warunkiem, że będę wolna od tych twoich zalotów - odpowiedziała mu dziewczyna, po czym dodała spokojniejszym tonem: - Wybacz, ale po prostu nie jesteś w moim typie. Nie gustuję raczej w muzykach, a już zwłaszcza w klarnecistach.
Chłopak spojrzał na nią niechętnie, po czym zacisnął zęby ze złości i powiedział:
- Uważaj, żebyś kiedyś tego nie pożałowała. Mogę nie być w twoim typie, ale od mojego klarnetu ci wara! Brock przyjął mnie do zespołu, więc chyba to coś znaczy, prawda?!
- Przyjął cię, bo jesteś młodszym bratem jego kumpla! A Delia wzięła cię tu do pracy, ponieważ wydawałeś się jej sympatyczny, nie zaś dlatego, że masz jakiś wielki talent, chociaż przyznaję, że grasz nieźle. Ale przestań mnie denerwować! Bawi cię to?!
Chris ze złości zacisnął zęby i dłoń w pięść, po czym wyszedł. Po jego wyjściu Misty westchnęła głęboko.
- Ten chłopak wkurza mnie coraz mocniej. Nic na to nie poradzę, że mnie irytuje ta jego gra na klarnecie - powiedziała rudowłosa - Owszem, gdy gra z resztą zespołu, to dźwięk jego instrumentu brzmi nawet nieźle, ale jak gra solo, to czuję, że zaraz szaleję.
- Jest również trochę zarozumiały, ale najwidoczniej mu się podobasz - stwierdziłam.
- I co z tego? On nie jest w moim typie.
Nie chciałam nawet pytać, jaki chłopak jest w jej typie, gdyż od dawna doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, iż Misty podkochuje się w Ashu i swego czasu nawet ta miłość miała szansę na odwzajemnienie, ostatecznie jednak oboje zostali rozdzieleni przez los, a jakiś czas później na drodze Asha stanęłam ja, od dawna w nim zakochana przyjaciółka z dzieciństwa, której uczucie po latach wreszcie zostało odwzajemnione. Było mi mimo wszystko żal Misty, gdyż wiedziałam doskonale, co to znaczy kochać bez widoków na wzajemność. Sama kiedyś tak miałam, póki Ash również się we mnie nie zakochał.
Co do Chrisa, to jego osoba jest mi zdecydowanie mało znana. Został on przyjęty do pracy wtedy, gdy ja, Ash i Max byliśmy w Petalburgu, dzień po naszym wyjeździe z Alabastii. Wiedziałam o nim tylko tyle, ile mogłam sama zaobserwować i stwierdziłam, że jest on całkiem dobrym chłopakiem, ale wszędzie targa ze sobą ten swój klarnet, który dostał od starszego brata i popisuje tym, jak to wspaniale on na nim gra. Przyznaję, iż jego gra na tym instrumencie rzeczywiście było całkiem dobra, jednak szpanowanie tym, a już zwłaszcza przed Misty, której takie zachowanie działało na nerwy, było raczej głupotą. Chociaż z drugiej strony trudno oczekiwać od zakochanych, żeby zawsze zachowywali się rozsądnie. Ostatecznie sama z miłości robiłam czasami ogromne głupstwa.
Misty popatrzyła na mnie uważnie.
- No, nieważne. Muszę iść do szefowej. Zapytam, o co chodzi, a potem kończę zmianę i na odpoczynek. A ty, moja droga Sereno, leć już do Asha. Pewnie nie może się ciebie doczekać.
Oczywiście posłuchałam jej rady. Pobiegłam do szatni, przebrałam się w strój codzienny, po czym pobiegłam w kierunku wyjścia, gdzie już czekał na mnie mój chłopak.
- No, jesteś nareszcie! - zawołał Ash z uśmiechem na twarzy.
- Pika-pika! - zapiszczał jego Pikachu.
- Wybacz mi, kochanie... Misty mnie zagadała i trochę się wydarzyło - powiedziałam z miną winowajczyni.
Ash ponownie się do mnie uśmiechnął.
- Niech zgadnę. Pewne znowu Chris smalił do niej cholewki, co?
- No właśnie. Chłopak nie przyjmuje do wiadomości faktu, że ona go po prostu nie chce.
- Może przyjmuje, ale mimo wszystko nie chce także tracić nadziei - zasugerował mój chłopak.
- Możliwe, jednak moim zdaniem on tylko marnuje czas - odparłam mu na to.
- Pewnie masz rację, ale nieważne. Teraz zajmijmy się sobą.
Po tych słowach mój chłopak wziął mnie za rękę i oboje poszliśmy razem przed siebie, zaś Pikachu zeskoczył z ramienia swojego trenera, po czym zaczął wędrować o własnych nogach.
- Dokąd teraz pójdziemy, Ash? - zapytałam po chwili.
- Sam nie wiem. Nie planowałem naprzód dzisiejszego dnia - rzekł mój ukochany - Może pójdziemy pojeździć na lodzie?
- Świetny pomysł! Przy okazji się trochę podszkolę, bo nadal łatwo się wywalam i padam plackiem na lód - powiedziałam.
- Nie bój nic! Przy mnie łatwo zdobędziesz wszystkie zdolności, jakich ci potrzeba. Mogę ci to obiecać.
Zachichotałam lekko, słysząc jego przechwałki.
- Straszny z ciebie chwalipięta, wiesz?
- Wiem, kochanie. I uważam, że należy uczciwie mówić o tym, co się umie, a czego nie - odpowiedział mi Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jego Pokemon.
- Wiesz, istnieje jednak pewna różnica pomiędzy przyznawaniem się do swoich umiejętności, a chwaleniem się nimi na prawo i lewo.
- Ej! Kiedy ja wcale się nie chwalę na prawo i lewo!
- Niech ci będzie.
Ash przytulił mnie do siebie i delikatnie pocałował mnie w moje lekko zmarznięte od mrozu policzki.
- Lubię te chwile, kiedy się ze sobą zgadzamy - powiedział.
- Chyba raczej takie, w których ja ci ustępuję - zażartowałam sobie.
- No proszę! Jaka piękna para! - rzekł jakiś kobiecy głos.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy przed sobą dwoje ludzi, kobietę o ciemno-różowych włosach oraz mężczyznę z krótko obciętymi, fioletowymi włosami. Oboje byli ubrani w stroje reporterów. Obok nich stał jakiś mały karzełek z aparatem fotograficznym, przez którego nas obserwował.
- Przepraszam bardzo, ale kim jesteście? - zapytałam.
- Jesteśmy dziennikarzami z gazety „Kanto Express“ - rzekła kobieta - Słyszeliśmy o waszych ostatnich sukcesach.
- Niby jakich? - zapytał Ash podejrzliwym tonem.
- O tych najnowszych, oczywiście. Choćby o tej walce z Arlekinem - rzekł mężczyzna.
- No pięknie! Macy wszystko wypaplała nie tylko swoim koleżankom, ale i prasie - mruknęłam niezadowolona.
- Niekoniecznie ona musiała im o tym opowiedzieć. Przecież równie dobrze mogli się tego dowiedzieć w inny sposób. Dziennikarze mają swoje dojścia - stwierdził Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie jego Pokemon.
- Bardzo chcieliśmy móc osobiście przeprowadzić z panem wywiad, panie Sherlocku Ashu - rzekła kobieta niemalże podekscytowanym głosem.
- Przepraszam was bardzo, ale nie jestem teraz w nastroju. Może innym razem? - zasugerował Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Tylko kilka słów dla naszej kochanej prasy - dodał błagalnym tonem mężczyzna.
Ash przyjrzał mu się uważnie.
- Panie reporterze...
- Słucham? - zapytał mężczyzna z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Wąsy się panu przekrzywiły.
- Słucham?
Teraz dopiero zauważyłam, że faktycznie wąsy owego reportera prawie całkowicie odkleiły się od jego twarzy. Mężczyzna również to dostrzegł, bo przerażony zaczął je szybko poprawić. Jego koleżanka jęknęła załamana.
- Nie ma nic gorszego niż spostrzegawczy głąb! - zawołała.
- Chwileczkę! Kim wy w ogóle jesteście?! - krzyknęłam.
- Uśmiech, proszę! - krzyknął wesoło karzełek z aparatem, po czym zrobił nam zdjęcie.
Flesz błysnął nam po oczach i to tak mocno, iż na kilkanaście sekund straciliśmy wzrok. Kiedy już go odzyskaliśmy, Pikachu siedział w wielkiej, szklanej kuli, którą trzymali rzekomi reporterzy. Chwilę później zrzucili oni swoje przebranie zmieniając się w bardzo dobrze nam znanych złodziei Pokemonów, którzy ze śmiechem na ustach zaczęli recytować swoje motto:
- Te dwie niecnoty, jak mówią gazety...
- Niosą kłopoty, to nie żadne bzdety.
- By uchronić świat od dewastacji...
- By zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji...
- Głąbom detektywom nie przyznać racji...
- By gwiazd i gazet dosięgnąć, będziemy walczyć!
- Jessie!
- Oraz fotogeniczny James!
- Zespół R wiernie walczy w służbie zła!
- Więc poddaj się lub do fotograficznej walki z nami stań!
- Miau! To fakt!
- Zespół R! Mogłam się tego spodziewać! - zawołałam głośno.
- Oddajcie mi mojego Pikachu! - krzyknął Ash.
- Nie ma mowy, głąbie! - warknął na niego Meowth.
- Nie po to tak długo się za tobą włóczymy, żeby teraz nie zrealizować naszego zadania! - dodał James.
- Może je i zrealizujecie, ale aktorzy z was beznadziejni! - zawołał mój chłopak.
Jessie dostała furii, słysząc te słowa.
- Jak śmiesz?! Jestem najlepszą aktorką w całej organizacji Rocket! Nie mam wręcz sobie równych! Jestem jedyna i niepowtarzalna! A jeżeli jeszcze nie jestem sławna na cały świat, to tylko i wyłącznie dlatego, że niestety gust dzisiejszych reżyserów nie dorósł do mojego talentu!
- O czym ona mówi? - zdziwił się James.
- A żebym to ja wiedział - mruknął Meowth - Tak czy inaczej Jessie w próżności nikt nie dorówna.
Kobieta ze złości kopnęła go pod ogon.
- Cicho bądź, ty śmierdzący dachowcu! Co ty niby wiesz o sztuce?! - wrzasnęła na niego Jessie, po czym spojrzała na nas - A jeśli chodzi o was, to chcieliśmy wam tylko ukraść Pikachu i uciec z nim, jednak skoro mnie obrażacie, to możecie już zmawiać paciorek, bo nie umkniecie przed moim gniewem.
- A ona zawsze tylko o sobie - jęknął Meowth, masując sobie obolałe siedzenie.
- Pumpkaboo! Kula Cienia! - wrzasnęła Jessie, wypuszczając swojego Pokemona.
Na szczęście ja miałam przy sobie cały czas Fennekina i Panchama, których również posłałam do walki.
- Fennekin, Miotacz Płomieni! Pancham, Ciemny Puls!
Ostatnia moc zderzyła się z atakiem Pumpkaboo i narobiła mnóstwo dymu, natomiast ognisty atak Fennekina osmalił nieco przeciwnika, jednak nie znokautował go.
- Inkay! Psychopromień! - zawołał James, wypuszczając z pokeballa swego Pokemona.
Ten zaatakował moje stworki, niestety trafiając je skutecznie, wskutek czego zaczęły one się gryźć między sobą.
- Fennekin! Pancham! Przestańcie natychmiast! - zawołałam, próbując bezskutecznie ich rozdzielić.
- Chyba w drużynie głąbów brakuje jedności - zaśmiał się Meowth.
- To najwyższa pora, aby się pożegnać - dodała Jessie.
Wtedy jednak coś uderzyło ją w plecy, a kobieta upadła, upuszczając kulę z Pikachu. Ash szybko doskoczył do niego i uwolnił swego Pokemona.
- Kto nam znowu przeszkadza?! - wrzasnęła Jessie, odwracając się za siebie.
Reszta Zespołu R oraz ja i Ash również spojrzeliśmy w kierunku, skąd przybyła niespodziewana pomoc. Zobaczyliśmy wówczas przed sobą dobrze nam znanego mężczyznę, obok którego stał Blastoise, czyli ogromny żółw z armatami wodnymi na plecami.
- Zostawcie mojego syna w spokoju, patałachy! - zawołał głośno nasz wybawca.
- Tata! - krzyknął radośnie Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jego Pokemon.
- Pan Ketchum! W samą porę! - pisnęłam uradowana.
- Cieszę się, że przechodziłem nieopodal. Chyba nie chcecie się bawić beze mnie? - zaśmiał się Josh Ketchum.
- Dość tego dobrego! Koleś, przez ciebie jestem teraz cała w śniegu! Zapłacisz mi za to! - wrzasnęła Jessie, aż opluwając się przy tym z gniewu - Pumpkaboo, naucz go rozumu!
- Ty też, Ikay! Do roboty! - dodał James.
- Blastoise, użyj Hydrompy! - powiedział Josh.
Jego Pokemon strzelił szybko podwójnym wodnym atakiem w stronę obu przeciwników, bez trudu popychając ich prosto na swoich trenerów.
- Widzę, że jak zwykle wszystko muszę robić za was, głupki! - zawołał Meowth, wysuwając pazury i skacząc na Josha.
- Raichu! Pokaż mu, że z nami się nie zaczyna! – powiedział wesoło pan Ketchum, wypuszczając swego kolejnego Pokemona.
Raichu strzelił w Meowtha bardzo silnym elektrycznym atakiem, po czym innym ciosem, ale już o mniejszej intensywności, uderzył piorunem w Panchama i Fennekina, wyrywając ich z transu, w jaki wpadli przez Inkaya.
- Jesteście już normalni - zawołałam zachwycona - Dobra! Pokażcie teraz Zespołowi R, na co was obu stać! Pancham, Ciemny Puls! Fennekin, Miotacz Płomieni!
- Pikachu, Eletrokula! - dodał Ash.
- Raichu, Elektrowstrząs! - krzyknął Josh.
Wszystkie nasze Pokemony zaatakowały jednocześnie, przez co chwilę później nastąpił mały wybuch, natomiast nasi wrogowie polecieli wysoko w powietrze.
- A mówią, że z rodziną dobrze tylko na zdjęciu! - jęknął Meowth.
- Chyba jednak się mylą - dodał James.
- Nienawidzę rodzinnych spotkań! - wrzasnęła Jessie.
- Zespół R znowu błysnął! - ryknęli po chwili wszyscy troje, znikając na niebie razem ze swoimi Pokemonami.
Spojrzałam zachwycona na Josha.
- Dziękujemy, panu! - zawołałam.
- Właśnie, tato! Dzięki - dodał Ash.
Jego ojciec uśmiechnął się do nas wesoło.
- Nie ma za co, synu. Byłem po prostu w okolicy i miałem ten fart, że zdołałem przybyć wam na pomoc wtedy, gdy tego potrzebowaliście.
Nagle stało się coś strasznego, czego nikt z nas nie przewidział. Aparat fotograficzny, który miał zarzucony na szyi Meowth, widocznie zleciał mu w chwili, gdy ten razem z kumplami został odrzucony wysoko w górę. Teraz ów przedmiot zleciał na ziemię z zawrotną szybkością i bardzo mocno uderzył Asha w czoło. Mój chłopak jęknął, po czym nieprzytomny osunął się na ziemię.
- O nie, Ash! - krzyknęłam, podbiegając do niego.
Mój luby leżał nieprzytomny na ziemi, zaś z czoła powoli ciekła mu krew, która szybko zabarwiła czerwienią połacie śniegu.
- Proszę, Ash! Ocknij się! Ash, kochanie! Słyszysz mnie?! ASH!
Dzięki Bogu Josh miał przy sobie telefon komórkowy. Natychmiast go wyjął, po czym zadzwonił nim po pogotowie.
- Spokojnie, Sereno. Pomoc już nadchodzi! - powiedział mężczyzna, po czym uklęknął przy synu i złapał go za rękę.
- Ash! Proszę cię, ocknij się! Nie umieraj! - mówiłam przez łzy, które ciekły mi strumieniem po policzkach.
- Pika-pi! Pika-pi! - piszczał załamany Pikachu, również roniąc kilka łez i trącając łapką głowę swego trenera.
***
Ash został szybko przewieziony do szpitala, gdzie lekarze natychmiast się nim zajęli. Na wieść o jego wypadku Delia Ketchum zamknęła wcześniej restaurację, posłała wszystkich pracowników do domu i przybyła zobaczyć syna. Widząc mnie z Joshem szybko podbiegła w naszą stronę.
- Gdzie on jest? Co mu się stało?! - zawołała przerażona.
- Lekarze zaraz skończą go operować - wyjaśniłam.
- Muszę go natychmiast zobaczyć! - krzyknęła kobieta, ruszając szybko w kierunku sali operacyjnej.
Josh złapał ją mocno za ręce, powstrzymując ją przed dokonaniem jej zamiaru.
- Nie rób tego, Delio! Teraz i tak cię tam nie wpuszczą!
- Muszę tam wejść! - wyrwała mu się kobieta.
- Nie możesz. Nie teraz - rzekł stanowczo jej były mąż.
- Muszę go zobaczyć! To jest mój syn! - krzyczała dalej mama Asha.
- Nasz syn... Mój również - odparł na to Josh.
Delia spojrzała na niego groźnie i warknęła:
- Naprawdę?! Tyle lat w ogóle się nim nie interesowałeś, a tu nagle...
- Wydawało mi się, że mamy już ten temat za sobą - powiedział bardzo spokojnym, aczkolwiek też dość stanowczym głosem Josh Ketchum - Wiesz dobrze, że interesowałem się zawsze losem naszego syna. Dzwoniłem do ciebie, pytałem ciągle o Asha, bo chciałem wiedzieć o nim jak najwięcej. Obserwowałem jego poczynania podczas podróży po świecie... Płaciłem też alimenty i to nawet więcej niż sąd zasądził.
- Pieniądze... Telefony... Pytania... To wszystko umiałeś dać swojemu synowi, zgoda. Ale jakoś nigdy nie chciałeś z nim osobiście porozmawiać!
- No, a co miałem mu powiedzieć?! Cześć, to ja, twój tatuś, który cię porzucił zanim się narodziłeś?! Nie umiałem tego zrobić. Ale wiesz dobrze, że zawsze mnie on interesował.
- Ale to nie ty siedziałeś przy nim, kiedy był mały. Nie ty wstawałeś w nocy, żeby go nakarmić. To nie ty mu pieluchy zmieniałeś i to nie tobie się zwierzał ze wszystkich swoich problemów. To nie na tobie on mógł zawsze polegać! Rozumiesz?! Nie ty go wychowywałeś!
Josh posmutniał bardzo mocno pod wpływem tych słów.
- To prawda, nie ja... Ty to wszystko robiłaś. Ja uciekłem jak tchórz, ale miałem ku temu swoje powody.
- Mówiłeś mi o nich. Smutna przeszłość, brak rodzinnej miłości i bla, bla, bla... Brednie i tyle. Nawet jeśli to, co mówiłeś jest prawdą, nie zmienia to faktu, że po prostu uciekłeś jak tchórz od obowiązków.
- Możemy przestać o tym rozmawiać?! - wrzasnął na nią mężczyzna, tracąc powoli cierpliwość - Serena na nas patrzy! Nie powinna słuchać tych naszych kłótni. Poza tym już dawno zamknęliśmy ten temat. Zawiniłem, ale od kilku miesięcy robię wszystko, żeby naprawić swoje błędy. Wiem, że to wciąż za mało, aby odkupić te szesnaście lat mojej nieobecności, ale mimo wszystko Ash mnie kocha, a ja kocham jego. Jest moim synem i nic tego nie zmieni. Martwię się o niego tak samo mocno jak ty, ale staram się zachować zdrowy rozsądek, w przeciwieństwie do ciebie. Nic się nie zmieniłaś, Delio. Gdy Ashowi się coś staje, ty rzucasz wszystko i biegniesz mu na pomoc.
- Uważasz, że źle robię?
- Nie... Ale uważam, że powinnaś rozsądniej podchodzić do bardzo wielu spraw. Jeśli przerwiesz teraz operację, to możesz swojemu... naszemu synowi tylko zaszkodzić.
Kobieta opuściła załamana ręce, a po jej twarzy zaczęły cieknąć łzy.
- Przepraszam, Josh. Nie powinnam była ci to wszystko wypominać. Zwłaszcza teraz, kiedy to powinniśmy się jednoczyć we wspólnej walce o dobro naszego dziecka.
- Właśnie, Delio. Przeszłości nie zmienimy, a już na pewno nie kłócąc się ze sobą bez przerwy i nawzajem wytykając sobie różne błędy z dawnych lat. Teraz chodzi o dobro naszego syna.
- Tak... Masz rację...
Delia uspokoiła się i usiadła obok mnie na krześle. Płakała, podobnie jak i ja.
- Spokojnie, proszę pani... Wszystko będzie dobrze, na pewno. Ash to twardziel. Da sobie radę.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, smętnie opuszczając przy tym głowę.
Widać było, że bardzo cierpiał, podobnie jak również i ja, ponieważ sama nie wierzyłam w te słowa, które właśnie powiedziałam mamie mojego chłopaka, ale to było bez znaczenia. Ważne, żeby chociaż ona poczuła się lepiej, skoro ja nie mogłam.
Moja przyszła teściowa spojrzała na mnie z uśmiechem i pogłaskała mnie delikatnie po głowie.
- Jesteś taka piękna, Sereno. I taka dobra... Mój syn nie mógł wybrać lepiej.
Zarumieniłam się lekko pod wpływem tych komplementów, które były naprawdę bardzo przyjemne.
Chwilkę później do szpitala przyszli Clemont, Bonnie, Dawn, Max, Brock, Misty, Melody, Tracey oraz Latias w ludzkiej postaci. Wszyscy byli bardzo niespokojni i z miejsca zaczęli wypytać o swego przyjaciela.
- Lekarze każą nam być dobrej myśli - powiedziałam - Problem w tym, że ja nie umiem tego zrobić.
Dawn położyła mi dłonie na ręce.
- Spokojnie, Sereno. Zobaczysz... Mój brat zawsze wychodzi z każdych kłopotów w jednym kawałku.
- Już raz miał podobny wypadek, a zobaczcie, jak się z niego wylizał - powiedział Brock.
- No właśnie! Teraz też musi mu się udać! - dodała Bonnie bojowym tonem.
- Nie wolno nam tracić nadziei - poparła ją Melody.
- Ash wydobrzeje, zobaczysz - rzekł Clemont.
- Musimy tylko w to wierzyć - zgodził się z nim Max.
- Wiara potrafi czynić cuda - stwierdziła Misty.
Latias, ponieważ nie umiała mówić, pokazała mi jedynie na migi, że całkowicie się zgadza z tymi słowami.
Uśmiechnęłam się do naszych przyjaciół i powiedziałam:
- Cieszy mnie, że tak mówicie.
Operacja wreszcie dobiegła końca. Lekarz operujący mojego chłopaka stwierdził:
- Wasz przyjaciel miał wstrząs mózgu, ale na szczęście jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Doznał jednak poważnego szoku, więc musi on odpocząć. Dzisiaj z nim już nie porozmawiacie, ponieważ śpi. Dostał środki nasenne.
- Czy możemy go zobaczyć? - zapytałam.
- Bardzo pana o to prosimy, panie doktorze! - dodała błaganym tonem Bonnie.
- De-de-ne! - zapiszczał jej Pokemon.
Lekarz westchnął głęboko i załamany powiedział:
- No dobrze, ale tylko na pięć minut. I tak zresztą nie porozmawiacie z nim dzisiaj.
Weszliśmy do sali i zobaczyliśmy śpiącego Asha. Przypomniała mi się od razu sytuacja, kiedy to mój ukochany miał wypadek wskutek intrygi tego podłego nędznika, Malamara. Na szczęście tym razem sytuacja nie była aż tak groźna, mimo wszystko sprawiała nam wielki ból, a już na pewno mnie, jego dziewczynie.
Pikachu wskoczył na pierś Asha i piszcząc smutno wtulił się w niego. Nie chciał go opuścić nawet wtedy, kiedy lekarz nas wyprosił z sali. Wobec takiej sytuacji musiał ustąpić i pozwolił Pokemonowi zostać.
- Czy mogę czuwać przy nim? - zapytałam pana doktora.
- Nie wiem, czy to coś da, ale skoro musisz, to proszę - odpowiedział mi lekarz - Ale nie teraz, bo na razie musimy dokładniej zbadać twojego chłopaka. Wieczorem możesz przynieść tu polówkę i spać na niej przy nim, ale tylko pod warunkiem, że nie będziesz przeszkadzać.
Obiecałam solennie tego nie robić, po czym wyszłam załamana ze szpitala razem z całą resztą. Wieczorem zaś wróciłam z łóżkiem polowym, po czym rozłożyłam je, przykryłam się kocem i zasnęłam mając nadzieję, że poranek przyniesie ulgę nam wszystkim.
***
Rano, gdy się obudziłam, Ash jeszcze spał, zaś lekarze poprosili mnie, abym wyszła coś zjeść, oni natomiast ponownie zbadają mego ukochanego. Wyraziłam na to zgodę i wyszłam z sali. Przed nią spotkałam Josha.
- Dzień dobry, panu - powiedziałam.
- Witaj, Sereno - uśmiechnął się do mnie mężczyzna - Delia poprosiła, żeby ci to dać.
Następnie podał mi do ręki papierową torbę, w której znajdowały się kanapki z miodem i dżemem. Poczułam wówczas, jak moją twarz rozjaśnia uśmiech.
- Kochana pani Ketchum - powiedziałam.
Usiadłam i zaczęłam je jeść. Chciałam poczęstować nimi też Josha, ale odmówił.
- Jadłem już. Ty się lepiej najedz, dziecino.
Popatrzyłam na niego z lekkim uśmiechem.
- Nie jestem już małym dzieckiem, proszę pana.
- Wiem, kochanie. Wiem, że nie jesteś już dzieckiem. Jesteś kobietą i to naprawdę uroczą. Sam bym się w tobie zakochał, gdybym był na miejscu mojego syna.
- Pan przesadza - zachichotałam lekko.
- Ja tam nigdy nie przesadzam, bo nie jestem ogrodnikiem - zażartował sobie Josh, a na poważnie dodał: - Wiem, że z Ashem wszystko w porządku, ale mimo to nie umiem przestać się martwić.
- Ja także...
- Jedziemy na tym samym wózku... Co, Sereno?
- Owszem, ale nie wiemy, dokąd nas ten wózek zawiezie.
- Czas pokaże, moja droga. Czas pokaże.
Powoli zjadłam swoje kanapki i poczekałam, aż lekarz wyjdzie z sali, gdzie leżał mój chłopak.
- No i co, panie doktorze? - zapytałam.
- Twój chłopak się wybudził. Możesz go odwiedzić - powiedział.
Poczułam, jak serce w mojej piersi znacznie przyspiesza swój rytm.
- To cudownie! Zaraz to zrobię!
- Tylko, proszę cię... Bądź ostrożna w rozmowie z nim... - rzekł nagle lekarz.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Sama zobaczysz - odpowiedział mężczyzna bardzo smutnym głosem.
Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć, jednak nie chcąc się tym teraz przejmować weszłam do sali, gdzie leżał mój chłopak. Był on już przytomny i patrzył na mnie uważnie.
- Dzień dobry, Ash - powiedziałam radośnie.
- Dzień dobry... - odpowiedział mój luby, powoli wypowiadając słowa.
- Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Widzę, że czujesz się lepiej - uśmiechnęłam się do niego, siadając na krześle przy jego łóżku.
- Owszem... Niczego sobie - odparł na to Ash.
- Lekarze mówią, że miałeś wstrząs mózgu, ale twojemu życiu już nic nie zagraża.
- To dobrze... Słuchaj, mogę cię o coś zapytać?
- Jasne. Pytaj śmiało.
- Kim ty w ogóle jesteś?
Parsknęłam śmiechem, słysząc to pytanie. Uznałam to za żart, dlatego zawołałam:
- Słucham? Ty nie wiesz, kim ja jestem?!
- Przykro mi, ale nie wiem... - odpowiedział mi Ash poważnym, wręcz bardzo poważnym tonem.
Sądząc, że to gra, uśmiechnęłam się wesoło, po czym powiedziałam:
- Bawisz się ze mną w jakąś grę, prawda? W sumie nie wiem, czemu to robisz, ale to tylko dowodzi, że jesteś cały i zdrowy, skoro wraca ci dobry humor.
Ash patrzył na mnie wyraźnie zdumiony.
- Wybacz, ale ja nie wiem, o co ci chodzi.
- Ja też nie wiem, o co ci chodzi. W co ty ze mną grasz?! - zawołałam, powoli tracąc do niego cierpliwość - To w taki sposób się witasz ze swoją dziewczyną?!
- Moją dziewczyną?
- No tak! Co ty?! Nie poznajesz mnie?! Ash! Ja jestem Serena! Serena Evans! Twoja dziewczyna i to od prawie roku! Proszę cię! Znamy się odkąd skończyliśmy siedem lat! Poznaliśmy się na Letnim Obozie Pokemonów profesora Oaka! Wędrowaliśmy razem po regionie Kalos! Zostaliśmy parą w maju zeszłego roku! Od kilku miesięcy sypiamy ze sobą! A ty mi mówisz, że nie wiesz, kim ja jestem?!
Ash przyglądał mi się ważnie i powiedział smutnym tonem:
- Bardzo cię przepraszam, ale ja naprawdę nie wiem, o czym mówisz. Ja nawet nie wiem, kim sam jestem.
- Co proszę?! Żarty sobie ze mnie robisz?
- Jestem śmiertelnie poważny. Ja nie wiem, kim jestem. Nie wiem, kim jesteś ty. I zupełnie nie wiem, czemu ten Pikachu się do mnie łasi w taki sposób, jakby bardzo dobrze mnie znał.
- Bo cię zna! Przecież to twój pierwszy Pokemon w życiu! Znacie się od sześciu lat.
- Poważnie? - mój luby spojrzał na stworka, delikatnie głaszcząc go po główce delikatnie - W sumie to by było nawet możliwe, bo ostatecznie... Bardzo przyjemnie się czuję w jego pobliżu. W twoim zresztą też. Czuję, że mówisz prawdę, ale... Naprawdę nie wiem, kim ty jesteś. Więc my jesteśmy parą?
- Tak. Już od dawna.
To mówiąc złapałam się mocno za serce z rozpaczy. Już wiedziałam, o co chodziło panu doktorowi, kiedy mnie ostrzegał przed rozmową z moim chłopakiem. Wszystko stało się dla mnie jasne. Ash stracił pamięć!
C.D.N.
Sprawa jak widać tym razem jest naprawdę poważna. Akcja, niczym u Kinga, rozkręca się bardzo powoli, ale to wcale nie oznacza, że ta część była nudna. Wręcz przeciwnie, mój kochany Autorze, wręcz przeciwnie. :)
OdpowiedzUsuńZaczynamy od ostatniego treningu Asha w Petalburgu. Wraz ze skąpo ubraną Violą (ku uciesze oczywiście Maxa) nasz detektyw toczy treningowy pojedynek, który po zaciętej walce wygrywa, kończąc tym samym swój pobyt w Petalburgu. Oczywiście nie mogło zabraknąć podrywu Maxa na kabinę prysznicową, co jego siostra skwitowała pacnięciem go w głowę.
Nasi przyjaciele następnego dnia wracają do Alabastii, gdzie panuje względny spokój. Oczywiście niedługo po powrocie zaczepia ich Macy, która wręcz wymusza na Ashu udzielenie jej wywiadu, na co chłopak nie jest specjalnie chętny, jednak za namową Sereny zgadza się i udziela swojej upierdliwej fance wywiadu. :)
Jedyne co się zmieniło w Alabastii pod nieobecność naszego detektywa, to kadra w restauracji "U Delii", gdzie pracuje Chris, młody klarnecista, który wyraźnie smali cholewki do Misty, jednak ta niestety nie odwzajemnia jego uczuć, na co muzyk reaguje dość nerwowo. Świadkiem całej sceny jest Serena, która po chwili rozmowy z rudowłosą zakłada swój strój codzienny i ucieka na randkę z Ashem. Decydują się wybrać na lodowisko, niestety po drodze zaczepia ich trójka dziennikarzy, która okazuje się być zespołem R. Oślepiają oni naszą parę fleszem aparatu, by niecnie ukraść Pikachu. Oczywiście Ash i Serena nie mają zamiaru dać za wygraną i nawiązuje się walka. W momencie w którym wydaje się ona być z góry skazana na przegraną, z pomocą przybywa im ojciec Asha, który przy wsparciu swojego Blastoise i Raichu najpierw odwraca uwagę zespołu R, co pomaga Ashowi wydostać Pikachu, a potem przy dodatkowym wsparciu stworków Asha i Sereny powala przeciwników i wystrzela ich w powietrze, więc zespół R "znowu błysnął". :) Swoją drogą próżność Jessie w tej scenie mnie naprawdę rozwala. :D
Niestety, gdy wydaje się, że wszyscy są już bezpieczni, na głowę Asha spada upuszczony przez Meowth aparat, który dość mocno uderza go w czoło, przez co chłopak pada na ziemię nieprzytomny. Dzięki szybkiej interwencji ojca trafia on do szpitala prosto na stół operacyjny.
Serena i Josh przybywają za nim do szpitala, gdzie po chwili dołącza do nich Delia. Wywiązuje się sprzeczka pomiędzy nią a Joshem, kobieta ma ponownie pretensje, że ten przez kilkanaście lat nie interesował się synem, a teraz nagle się pojawił i stał się troskliwym ojcem. Na szczęście dość szybko się godzą.
Operacja Asha przebiega pomyślnie, jednak chłopak nadal jest pod wpływem narkozy i śpi. Serena spędza przy nim noc na łóżku polowym. Rano przychodzi do niej Josh i przynosi śniadanie. Krótko rozmawiają, po czym Serenę do pokoju Asha prosi lekarz, informując ją, że jej ukochany się obudził, jednak jest jeden mały szczegół, o którym Serena przekonuje się chwilę później przy okazji rozmowy z Ashem. Mianowicie jej ukochany absolutnie nic nie pamięta, nie wie nawet kim on sam jest... Co z nim będzie? O tym przekonamy się w kolejnym odcinku. :)
Historia zaczyna się dość smutno, jednak myślę, ze jest tu teraz jak u Hitchcocka - najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie wzrasta. :) Normalnie mistrzostwo świata! :)
Ogólna ocena: 1000000000/10 :)
Ta scena z aparatem mi przypomina wyjebkę w cz. 1 przygody 8.
OdpowiedzUsuńNawet zdjęcie to samo.