piątek, 22 grudnia 2017

Przygoda 036 cz. I

Przygoda XXXVI

Boże Narodzenie Sherlocka Asha cz. I


- Przepraszam bardzo, czy można wejść? - zapytał mój chłopak, powoli zaglądając do sypialni swojej mamy.
- Może przeszkadzamy? - dodałam nieco nieśmiałym tonem.
Mieliśmy całkiem spore szczęście, że Delia Ketchum była ubrana i to w całkiem ładną różową nocną koszulkę z ramiączkami. Gdyby miała na sobie strój Ewy, to zdecydowanie wpędzilibyśmy ją w niezłe zakłopotanie, które tak prawdę mówiąc już widniało na jej twarzy, gdyż kobieta nie była w pokoju sama. Obok niej siedział bowiem pan Steven Meyer w niebieskiej piżamie. Oboje jak na zawołanie zarumienili się lekko, jakbyśmy przyłapali ich na czymś bardzo niegrzecznym.
- Ależ oczywiście, że możecie wejść. I wcale nam nie przeszkadzacie, więc nawet tak nie myślcie - rzekła po chwili wahania, ale też z wielkim uśmiechem na twarzy Delia.
Ponieważ otrzymaliśmy oficjalne wezwanie na audiencję, to weszliśmy oboje z Ashem do sypialni jego mamy.
- Czy wolno wiedzieć, czemuż to zawdzięczamy waszą wizytę i to tak wcześnie rano, kochani? - zapytał dość dowcipnym tonem pan Meyer.
- Już mówię. Clemont, Latias i Mister Mime szykują nam śniadanie, ale chcieli oni zapytać naszej gospodyni, czego sobie ona życzy na pierwszy wigilijny posiłek - wyjaśnił mu mój chłopak.
- Przecież wiecie, że zjemy wszystko, co nam podacie - powiedziała wesołym głosem Delia.
- No właśnie! Nie trzeba więc było się tu fatygować osobiście - dodał dowcipnym tonem Meyer.
- Możliwe, ale ostatecznie przecież grzeczność nakazuje, żeby o takie rzeczy zapytać - zażartowałam sobie.
- A coś ty taka ugrzeczniona się nagle zrobiła? - spytał ojciec Clemonta i Bonnie.
- Ja zawsze byłam grzeczna, proszę pana - odparłam na to.
- Poważnie? Delia mówiła mi co innego.
Spojrzałam na panią Ketchum zdumiona jego słowami.
- Chyba nie mówiła pani o mnie jakiś niemiłych rzeczy?
Mama Asha parsknęła śmiechem.
- Ależ nie, w żadnym razie, kochanie. Widzisz, po prostu powiedziałam Stevenowi, znaczy panu Meyerowi o tym, że ty i Ash... No wiecie...
- Ale żeby nie było, to ona nie wyskoczyła z tym tekstem tak po prostu - powiedział w obronie kobiety jej towarzysz - Po prostu sam zauważyłem pewne sprawy i zapytałem drogą Delię, znaczy się panią Ketchum, czy moje podejrzenia są słuszne. No i były.
- Ale, mamo... Skąd wiedziałaś, że ja i Serena... że my dwoje... - spytał Ash, lecz nie dokończył, gdyż spłonął rumieńcem.
Jego mama wybuchła radosnym śmiechem widząc tę reakcję.
- Proszę cię, synku. Żyję nie od dziś, więc widzę to i owo. Przecież od dawna śpicie z Sereną w twoim pokoju, a reszta drużyny sypia w domku na drzewie. Poza tym oboje jesteście w sobie zakochani, a prócz tego hormony robią swoje... Dwa plus dwa równa się cztery, zaś cztery oznacza wielką miłość okraszoną czymś niegrzecznym.
- No proszę... Moja kochana mama jest nie tylko genialną gospodynią, ale też niezłym psychologiem - zażartował sobie Ash, słysząc wywód Delii.


Pani Ketchum zachichotała wesoło, po czym pociągnęła syna za rękę na siebie i zaczęła go łaskotać.
- No, a co?! Myślałeś może, że jestem inteligentna inaczej?! - zapytała bardzo dowcipnym tonem.
- Nie, wcale nie, mamo! Naprawdę! - piszczał Ash, wijąc się przy tym ze śmiechu.
- Już ja swoje wiem! Mój własny syn powątpiewa w moją wrodzoną inteligencję! Ładnej wdzięczności się doczekałam za cały ten mój trud, jaki włożyłam w jego wychowanie!
Zaśmiałam się i po chwili skoczyłam na łóżko, po czym ruszyłam w sukurs Ashowi, zaczynając łaskotać Delię, której z kolei przybył z pomocą pan Meyer. Już po chwili cała nasza czwórka piszczała ze śmiechu.
- Hej! To nie fair! Ja też się chcę tak z wami pobawić! - pisnęła mała Bonnie, stając nagle w drzwiach sypialni pani Ketchum.
Widocznie nasze wesołe wrzaski ją tutaj zwabiły, a teraz widząc, co robimy, skoczyła na łóżko i zaczęła nas łaskotać, a już szczególnie swojego ojca. Zabawa rozkręciła się w najlepsze, zwłaszcza wtedy, kiedy do pokoju weszły Latias i Dawn. Ledwie obie zobaczyły naszą zabawę, a zaraz same skoczyły na łóżko dołączając do tej zwariowanej bitwy. Zakończyliśmy ją dopiero wtedy, gdy zmęczeni tymi wariactwami padliśmy wszyscy na łóżko. Kilka minut leżeliśmy wykończeni, dysząc niczym po maratonie.
- Jesteśmy kompletnymi wariatami - powiedziałam.
- Możliwe, ale za to niesamowicie szczęśliwymi - odpowiedziała mi Dawn, śmiejąc się delikatnie.
- Niektórzy uważają, że tylko wariaci mogą być w pełni radośni oraz szczęśliwi - stwierdził pan Meyer.
- Możliwe, że coś w tym jest - rzekł Ash.
- Może skończycie się już wylegiwać? Mieliście iść na chwilę, a nie na długo - usłyszeliśmy nagle głos Maxa.
Popatrzyliśmy w stronę drzwi sypialni oraz zauważyliśmy, że stoją w nich nasi dwaj przyjaciele: młody Hameron i młody Meyer. Obaj wyraźnie byli lekko zaszokowani tym wszystkim, co właśnie zobaczyli. Prócz tego syn pana Meyera pokiwał załamany głową.
- Ech... Naprawdę żal patrzeć. Ty, tato... I pani, pani Ketchum... Tak się zachowywać... W waszym wieku...
- No co? Nie wolno nam? - spytał wesoło jego ojciec, siadając na łóżku - Lepiej mi powiedz, kiedy sam wreszcie sobie znajdziesz piękną i uroczą dziewczynę i przedstawisz mi ją?
- Właśnie! Sama jestem tego ciekawa - powiedziała żartobliwym tonem Dawn, patrząc uważnie na Clemonta.
Chłopak zarumienił się delikatnie, po czym bąknął coś pod nosem i wyszedł szybko z pokoju.
- To co, Ash? Pomożesz nam przy śniadaniu? - zapytał Max, lekko się śmiejąc.
- No jasne, że tak. Już idę - powiedział mój chłopak, powoli podnosząc się z łóżka i ruszając w stronę przyjaciela.
Ja, Bonnie, Dawn i Latias po chwili dołączyliśmy do niego, zaś nasi zakochani dorośli zostali sami, aby móc się spokojnie przebrać.

***


Na śniadanie Clemont z pomocą Latias oraz Mister Mime’a uszykował nam wspaniałą jajecznicę i grzanki z żółtym serem, a to wszystko jeszcze popiliśmy gorącym kakao z pianką. Każdy z nas był bardzo zachwycony tym posiłkiem, a już zwłaszcza pan Meyer.
- Synku, nie sądziłem, że z ciebie taki wspaniały kucharz - powiedział mężczyzna radosnym tonem - Jak dla mnie taki posiłek jest czymś naprawdę wspaniałym. To już nie jest zwykłe śniadanie. To dzieło sztuki.
- Popieram w całej rozciągłości - dodała cała rozpromieniona Delia Ketchum - Nawet ja tak dobrze bym tego nie uszykowała.
Clemont zarumienił się lekko pod wpływem tylu komplementów.
- Moim zdaniem jest pani zdecydowanie zbyt skromna. Na pewno nasz ewentualny pojedynek na gotowanie przegrałbym z kretesem.
- Mając takie nastawienie do życia na pewno przegrasz każdy konkurs, braciszku - stwierdziła na to ironicznie Bonnie, karmiąc właśnie swojego Dedenne.
- Zgadzam się ze stwierdzeniem Bonnie, bo odpowiednie nastawienie jest podstawą każdego sukcesu - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, wcinający jabłko, które oblał sobie dużą warstwą ketchupu.
- Odpowiednie nastawienie plus ogromny talent - dodała Dawn, a jej Piplup zapiszczał uroczo.
- To prawda - rzekłam z uśmiechem - Ash odniósł tyle sukcesów nie tylko dzięki wierze w siebie, ale i wielkim talentom, które posiada.
Mój luby delikatnie się zarumienił pod wpływem tych komplementów.
- Nie przesadzajcie, proszę... Może i mam odrobinę talentu...
- Odrobinę... Jaki skromniś - parsknął śmiechem Max i przybił sobie wesoło piątkę z Bonnie.
- Wiecie... Ja tam zwykle wolę być skromny, chociaż są niekiedy takie sytuacje, gdy muszę po prostu przyznać, że jestem jedyny w swoim rodzaju - rzekł Ash z dumą w głosie.
Dawn zachichotała wesoło i naciągnęła mocno swojemu bratu czapkę z daszkiem na oczy, po czym mruknęła:
- Chwalipięta.
Chłopak poprawił sobie swoja nakrycie głowy i zapytał zdumiony:
- No co? Jak się chwalę, to jest źle, a kiedy jestem skromny, to teź źle. Więc jak niby mam mówić o sobie, żeby było w porządku?
- We wszystkim należy zachować umiar. Zarówno w skromności, jak i chwaleniu się - stwierdził filozoficznie Clemont.
- A to drugie jest w ogóle możliwe? - zapytała Bonnie.
- Przy odrobinie wysiłku jak najbardziej - odparł jej starszy brat.
Chwilę później wszyscy razem wybuchliśmy gromkim śmiechem, gdyż Chespin pokłócił się z moim Panchamem o parę owoców, co skutkowało tym, iż Pokemon Clemonta wpadł pyszczkiem w talerz swego trenera i cały umazał się jajecznicą.
- Ten stworek wiecznie mi przynosi wstyd - jęknął załamanym głosem jego trener.
Zaśmialiśmy się słysząc te słowa. Wiedzieliśmy, że nasz przyjaciel tak tylko mówi, ale naprawdę bardzo lubi Chespina i prawdę mówiąc jest on jego ulubionym Pokemonem, jak i również posiada najwięcej zaprawy w boju. Prócz tego najczęściej się przydawał podczas podróży po Kalos. Inne Pokemony Clemonta przebywały albo w jego Sali w Lumiose (były to typy elektryczne takie jak Magnemite oraz Magneton), zaś pozostałe znajdowały się pod opieką profesora Augustine’a Sycamore’a. Jedynie Chespina młody Meyer postanowił zabrać ze sobą na podróż do regionu Kanto. Wybór ten motywował on przede wszystkim faktem, że Chespin pomimo swoich wad zawsze umiał wykonać każde, nawet najbardziej skomplikowane polecenie, a prócz tego świetnie on walczył i już niejeden raz jego umiejętności nam pomogły. Bunnelby i Luxray, czyli inni ulubieńcy naszego przyjaciela, byli chwilami zdecydowanie zbyt grymaśni, a prócz tego dość nieprzewidywalni. Jedynie Chespin, pomimo swego łakomstwa, jak również kilku innych wad, nigdy nie zawodził, gdy był potrzebny.
Tak czy inaczej wiedzieliśmy, że chociaż Clemont nieraz narzeka na swego Pokemona, to jednak mimo tego zawsze może na niego liczyć, a obaj są wielkimi kumplami, choć być może daleko im było do takiej przyjaźni, jaką zawarli ze sobą Ash i Pikachu, chociaż tych relacji nie da się porównać z niczym innym, bo przecież mój chłopak oraz jego elektryczny gryzoń znają się już od ponad sześciu lat i przeżyli razem wiele niesamowitych przygód, co niewątpliwie bardzo łączy ze sobą człowieka i Pokemona.


Chwilę później dało się słyszeć dźwięk telefonu. Mister Mime, który to jako pierwszy go usłyszał, dał znak Latias, ta natomiast szybko pobiegła do miejsca, gdzie wisiał aparat telefoniczny.
- Ciekawe, kto to? - zapytała Bonnie.
- Pewnie zaraz się dowiemy - powiedziałam.
Miałam rację, ponieważ już po chwili Latias wróciła, pokazując coś na migi Ashowi.
- May dzwoni?
Panna Pokemon w ludzkim ciele pokiwała głową potwierdzająco, po czym powiedziała coś ponownie w języku migowym.
- Prosi mnie do telefonu? No dobrze, już idę - powiedział mój chłopak, powoli wstając od stołu - Przepraszam was na chwilę.
Ash poszedł porozmawiać z May, a kiedy wrócił, był uśmiechnięty.
- Max... Twoja siostra mówi, że jeszcze nie kupiła prezentu rodzicom na święta i prosi, żebyśmy obaj przyszli jej pomóc wybrać coś właściwego w jednym ze sklepów, póki jeszcze nie są zamknięte.
- No cóż... Moja kochana starsza siostra jak zwykle wszystko odkłada na ostatnią chwilę - powiedział dowcipnym głosem Max - A więc, skoro tak, to powinniśmy jej pomóc. Przyjaźń zobowiązuje.
- To kończ jeść i idziemy - rzekł Ash i spojrzał na mnie - Idziesz ze mną, Sereno?
- Nie mogę. Obiecałam twojej mamie, że pomogę jej upiec ciasto dla profesora Oaka - odpowiedziałam.
- To jest taka mała wdzięczność za to, że zaprosił on nas wszystkich na święta - wyjaśniła bratu Dawn.
- A co? Ty też pomagasz? - spytał wesoło Ash.
- Owszem, braciszku. Potem przyjdzie moja mama i będziemy razem pracować.
- Moja mama także ma to zrobić, ale nieco później - dodałam.
- W takim razie ruszajmy w drogę, mój przyjacielu, póki jeszcze czas - powiedział lider naszej drużyny, poprawiając sobie na głowie swoją czapkę z daszkiem.
- Słusznie mówisz, Ash. Lepiej uniknąć zabawy w pieczenie - dodał dowcipnie młody Hameron.
- Jak my się doskonale rozumiemy - zachichotał mój chłopak.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu, wskakując mu na ramię.
- To co? Jesteś gotowy, Max? - spytał wesoło detektyw.
- Też pytanie, stary! Jasne, że jestem! - zawołał bojowym tonem młody Hameron, wstając z krzesła - Jak zawsze zresztą, mon capitaine!
- No proszę! Kolejny chwalipięta - mruknęła dowcipnie Bonnie, choć było widać wyraźnie, że nie mogła od Maxa oderwać wzroku, jak to nieraz jej się zdarzało.
- De-de-ne! - zapiszczał jej mały Pokemon.

***


Ash z Maxem i Pikachu poszli się spotkać z May i nie było ich kilka godzin. Przez ten czas cała nasza reszta zajmowała się szykowaniem potraw na wigilijny stół profesora Samuela Oaka. Co prawda wiedzieliśmy, że nasz szanowny gospodarz z całą pewnością uszykuje wiele potraw, aby starczyło ich dla wszystkich, ale mimo to uznaliśmy, iż lepiej jest nie przychodzić z pustymi rękami. Porządny gość zawsze przynosi coś ze sobą na wyżerkę, jak powiedział pan Meyer, zaś my w pełni się z nim zgodziliśmy. Ponieważ jednak nie każdy z nas był mistrzem gotowania czy pieczenia, to Delia oraz Clemont uszykowali nam przepisy, które mieliśmy realizować. Gdy już były one gotowe, to podzieliliśmy się na kilka niewielkich grup, z których każda zajęła się szykowaniem innego dania. Ja, Dawn i pani Ketchum piekliśmy pyszne ciasto, w czym mieliśmy już całkiem niezłą wprawę. Przy okazji nasza trójka rozmawiała o Ashu i Maxie.
- Coś nasi chłopcy długo nie wracają - powiedziałam.
- Spokojnie, Sereno. Z całą pewnością coś ich zatrzymało - stwierdziła Delia ze stoickim spokojem w głosie.
- Domyślam się tego, tylko co mogło ich obu zatrzymać? Mam tylko nadzieję, że nic poważnego.
- Spokojnie, kochana. Mojego brata nic nie zmoże. On nawet diabłu by dał radę - stwierdziła pocieszająco Dawn.
- Poza tym pamiętaj, że jest z nim Max oraz Pikachu - dodała Delia.
- No właśnie! Ta trójka hultajska zawsze sobie ze wszystkim poradzi - zażartowała moja przyszła szwagierka.
- Na pewno macie rację, ale mimo wszystko nieco się niepokoję.
Ten lekki lęk o Asha zaczął rosnąć, gdy przyszły do nas Johanna Seroni oraz moja mama, które niestety też nie umiały nam powiedzieć, czy z moim chłopakiem wszystko w porządku.
- Przykro mi, kochanie, ale niestety nie widziałam go - powiedziała moja mama, gdy ją o to zapytałam.
- Ani ja, niestety - dodała mama Dawn - Ale nie bójcie się. Przecież to jest Ash, a nie jakiś tam pierwszy lepszy chłopaczek bez nawet odrobiny doświadczenia. Jestem pewna, że w razie jakichś problemów on już znajdzie wyjście z sytuacji.
Te słowa podniosły mnie trochę na duchu, ale całkowitego spokoju nie odzyskałam. Na całe szczęście mogliśmy spokojnie poświęcić się pieczeniu ciasta, dzięki czemu moje myśli skupiły się na czymś innym niż tylko na niepokoju o mojego chłopaka.
Kiedy każde z ciast było już prawie upieczone, to mój ukochany Ash powrócił wreszcie do domu i to w towarzystwie Pikachu, May i Maxa.


- Witajcie! - zawołał radośnie mój ukochany.
- Ash! - krzyknęłam cała szczęśliwa, rzucając mu się na szyję - Czemu nie było cię tak długo? Umierałam z niepokoju o ciebie.
- Zupełnie niepotrzebnie, bo przecież cały czas wszystko było ze mną dobrze - powiedział Ash, delikatnie głaszcząc mnie po włoskach.
- Pika-pika-chu! - potwierdził jego słowa Pikachu.
- Mimo wszystko naprawdę się niepokoiłam - odparłam.
- Spokojnie, Sereno. Jak widzisz, wróciliśmy wszyscy do domu i to w czterech kawałkach - odpowiedział mi żartobliwie Max.
- Po jednym kawałku na każdego z nas - zachichotała May.
- No dokładnie - zgodził się z nią jej brat.
Poczułam, jak na mojej twarzy powoli zaczyna gościć radosny uśmiech i mój humor od razu zaczął być większy.
- Mimo wszystko nie spodziewałam się, że poszukiwania prezentu dla państwa Hameron zajmą wam tak dużo czasu - powiedziałam do Asha.
- Nie no, samo znalezienie prezentów to był pikuś. Prawdziwy problem pojawił się dopiero wtedy, kiedy musieliśmy rozwiązać tę zagadkę - rzekła May.
Nadstawiłam zaraz uszu zaciekawiona tym, o czym ona mówi.
- Jaką zagadkę?
- Taką jedną... Rozwiązaliśmy ją w zaledwie kilka godzin - wyjaśnił mi Ash - Równie szybko, co sprawę zaginionych ciasteczek, jeśli nie szybciej.
- A o co dokładniej chodziło w tej sprawie? - zapytałam.
- Widzisz, to cała historia - zaczął mówić Max - Poszliśmy razem do centrum handlowego, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie...
- Może opowiemy jej o tym później, dobrze? Teraz to Serena ma chyba ważniejsze sprawy niż słuchanie takich opowiastek - przerwała mu May.
Jej brat zrobił nieco nadąsaną minę.
- Ech... No, jak tam uważasz, ale chętnie ci potem wszystko opowiem, Sereno, bo to naprawdę ciekawa historia.
- Lepiej, żeby Serenie opowiedział o tej przygodzie Ash. On ma już w tym lekką wprawę - stwierdziła panna Hameron.
- Skoro tak mówisz, to nie będę się sprzeczać - powiedział Max, choć widać było, że ta propozycja delikatnie ubodła jego ego.
Cieszyłam się na widok mojego chłopaka, który był cały i zdrowy, dlatego też przez chwilę zupełnie zapomniałam o tym, iż całkiem niedawno jeszcze byłam zaniepokojona jego losem.
- Umm! Coś mi tu szczególnie pachnie! - powiedział Ash, chwytając w nozdrza zapach placków, które się właśnie piekły - Czyżby jakieś łakocie?
- Pika-pika?! - zapiszczał radośnie Pikachu, również wąchając swoim czułym noskiem wokół siebie.
- Owszem, to są łakocie, ale nie myśl, że wszystkie są dla ciebie, bo tak nie jest - odparłam nieco dowcipnie.
- Ej, Sereno! Może ja jestem żarłokiem, ale mam też swoje zasady i nie jem wszystkiego sam. Zawsze zostawiam coś dla moich przyjaciół - rzekł na to mój chłopak.
- Owszem, zostawiasz... Okruszki - zakpiła sobie May, po czym ona i jej brat parsknęli śmiechem.
- Strasznie zabawne - mruknął na to Ash.
Ja również zaczęłam chichotać i już po chwili wszystkim nam powrócił radosny nastrój, a my kończyliśmy przygotowania do wigilijnej wieczerzy. Przedtem jednak mój ukochany poprosił mnie, żebym na chwilę poszła z nim do jego pokoju razem z Clemontem i Bonnie, ponieważ ma on pewien pomysł, o którym chce nam opowiedzieć. Oczywiście to zrobiliśmy, a kiedy już przedstawił swój plan, wszyscy razem przyklasnęliśmy mu, gdyż bardzo przypadł on nam do gustu.

***


Około pół godziny później w naszym domku na drzewie usiedli wesoło Dawn, Misty, Latias, Tracey, Max oraz May bardzo zaintrygowani tym, dlaczego poprosiliśmy ich o to, żeby tutaj przyszli. Wiedzieliśmy, że bardzo się ucieszą, kiedy odkryją przyczynę naszej prośby, ale najpierw musieliśmy ich nieco potrzymać w niepewności, po czym, gdy nadszedł już właściwy moment, wkroczyliśmy do akcji.
- Ho ho ho! Wesołych Świąt, przyjaciele! - zawołał Ash, wparowując do domku na drzewie.
Gdy nasi przyjaciele go zobaczyli, natychmiast wybuchli gromkim oraz radosnym śmiechem. Ash miał bowiem na sobie strój świętego Mikołaja, a także wielki, wypchany worek przerzucony przez plecy. Musiał wyglądać naprawdę zabawnie, skoro wszyscy mieli tak wielki ubaw.
- Ash, coś ty na siebie założył? - zapytała Misty, która aż opluła się ze śmiechu.
- Wybacz, panienko, ale ty bierzesz mnie za kogoś innego niż jestem naprawdę - odparł mój chłopak, udając gruby głos - Jestem Święty Mikołaj, a nie żaden tam Ash.
- A ja jestem panią Mikołajową - zaśmiałam się wesoło, wchodząc do domku na drzewie.
Miałam na sobie strój mikołajki, w którym wyglądałam (przynajmniej według Asha) po prostu wystrzałowo.
- A ja jestem elfem! - pisnęła radośnie Bonnie, idąc tuż za mną.
Dziewczynka miała na sobie kostium podobny do mojego, ale zielony i z lekkimi dzwoneczkami.
- To zaś jest nasz wierny wierzchowiec, ciągnący sanie, na których to podróżuję razem z moją ukochaną żoną od miasta do miasta - dodał Ash zabawnym tonem, wskazując dłonią Clemonta, który jako ostatni wszedł za nami do domku.
Chłopak nie miał specjalnie zachwyconej miny, ponieważ jego błękitny strój co prawda był całkiem ładny, jednak co innego wywoływało w nim poczucie wielkiego wstydu, a było nim naprawdę ogromne poroże z gałęzi, jakie zdobiło głowę młodego Meyera, jak i również wielki, czerwony nos przymocowany za pomocą sznurka.
- Ech... Jakże ja się czuję teraz upokorzony - jęknął nasz przyjaciel.
- Nie narzekaj, braciszku. Wyglądasz wspaniale - zaśmiała się Bonnie.
- To jest Clemont? - spytała Misty z lekkim szokiem w głosie.
- Owszem, a raczej Clemont, Czerwononosy Renifer - rzekł Ash.
May nie wytrzymała i ryknęła takim śmiechem, że aż się przewróciła na podłogę oraz fikała przy tym mocno nogami. Pozostali szybko poszli w jej ślady.
- Mówiłem ci, że ten nos to bardzo głupi pomysł - szepnął mi na ucho Clemont.
- Mnie on tam się podoba - odpowiedziałam mu.
- Skoro tak, to czemu sama go nie nosisz?
- Bo mnie w nim nie do twarzy.
- Ano tak... To wiele wyjaśnia.
- Ale on ma poroże! - śmiała się do rozpuku May.
- I jakie wielkie - dodała Misty.
- Musiał mieć same nielojalne dziewczyny - dodała żartobliwie Dawn.
Ostatnie zdanie nawet rozbawiło Clemonta, który sam zaczął się śmiać i już po chwili przestał być nadąsany.





- Nieważne... Słuchajcie, dzieciaki! - zawołał Ash, klaszcząc w dłonie - Razem z moimi dzielnymi pomocnikami mamy dla was prezenty i bardzo je chcieliśmy wam podarować właśnie teraz. Brocka, Melody, Iris oraz Cilana już obdarowaliśmy podarunkami, gdyż przedtem nie mielibyśmy ku temu okazji. Teraz zaś pragniemy dać wam coś od siebie, żebyście wiedzieli, ile dla nas znaczy każde z was.
- Ależ nie musicie tego robić, naprawdę - powiedziała Dawn.
- Właśnie! Wasza przyjaźń nam wystarczy - dodała Misty.
- To największy prezent, jaki możecie nam ofiarować - rzekł Tracey.
- Możliwe, ale nie zaszkodzi, jeśli przyjmiecie od nas również te jakże skromne dowody naszej przyjaźni - odpowiedziałam na to.
- Mam nadzieję, że nie są one zbyt skromne - wtrąciła May.
- No to gdzie są te prezenty? - przerwał naszą dysputę Max, zacierając wręcz ręce z radości.
- Tutaj - powiedział Ash i położył worek na podłodze.
Już po chwili wyskoczył z niego Pikachu, który miał na głowie czapkę Mikołaja. Zapiszczał on radośnie, po czym zaczął podawać kolejno jeden prezent po drugim.
- Postarajcie się jednak wszyscy na razie powstrzymać od otwierania tych pięknie zapakowanych pudełek, przynajmniej aż do wieczora, kiedy już zjemy kolację - rzekł poważnym tonem Clemont.
- Dobrze, tak właśnie zrobimy - powiedział Tracey w imieniu swoim oraz pozostałych, którzy natychmiast mu przytaknęli.
- My zaś prezenty damy wam wieczorem, gdy już będziemy przy okazji rozpakowywać swoje - dodała Misty.
- Mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzać - wtrąciła Dawn.
Oczywiście ja, Ash, Clemont i Bonnie odpowiedzieliśmy, iż w żadnym razie nie jest to dla nas przeszkoda, więc możemy swobodnie poczekać do wieczora na prezenty.
Latias radośnie zachichotała i pokazała nam coś na migi.
- Co ona mówi, Ash? - zapytał Max.
- Mówi, że bardzo się jej podoba ten sposób, w jaki otrzymała od nas prezenty - przetłumaczył mój chłopak.
- Dodała także, iż ma nadzieję, że częściej będziemy mieć takie urocze pomysły jak ten - wtrąciłam wesoło.
- O! No proszę! Ktoś tutaj już całkiem dobrze opanował język migowy! - zawołał Ash z dumą w głosie.
- Jak widzisz, jestem bardzo pojętną uczennicą - odpowiedziałam mu z uśmiechem na twarzy - Co prawda nie znam go tak dobrze jak ty, ale już sporo umiem.
- Cieszy mnie to wielce.
- A do tego mam niesamowicie wspaniałego nauczyciela.
- Poważnie? - zachichotał mój chłopak - Czy ja go znam?
- Naturalnie, że znasz - odparłam żartobliwie - Jest niezwykle uroczy, kochany, miły, serdeczny, a do tego ma cudowne oczy koloru orzechowej czekolady, a włosy czarne niczym heban.
- Hmm... Chyba kojarzę gościa - żartował sobie dalej Ash - Już wiem, kto to jest. Taki jeden koleś, który spotyka się z pewną uroczą dziewczyną z Kalos.
- Czy ja ją znam?
- Owszem, tak. Ma piękne, błękitne oczy oraz włosy barwy dojrzałego miodu.
To mówiąc Ash przytulił mnie czule do siebie.
- Ach, jaka z nich wspaniała para! - zawołała May wręcz zachwyconym głosem - Jakie to piękne. Po prostu niesamowite!
- Owszem, niesamowite jak ból zęba - mruknęła niezadowolona z tych naszych czułości Misty.
- Jak się pocałują, to chyba puszczę pawia! - jęknął załamanym głosem Max.
- Ciszej mi tam! Przerywacie taką piękną scenę miłosną! - skarciła ich panna Hameron.
Jej brat westchnął głęboko i mruknął:
- A ona jak zwykle to samo... Znowu ją wzięło!

***


Chwilę później zeszliśmy z domku na dół, gdzie czekali już na nas pani Ketchum, pan Meyer, pani Seroni i moja mama, a także profesor Oak, który to przysłał po nas dwa samochody, żeby zabrały nas one do jego domu na obrzeżach miasta. Co prawda posiadłość, o której tu mowa, znajdowała się niedaleko domu Delii, więc mogliśmy śmiało dojść do niej pieszo, ale cóż... Najwidoczniej słynny uczony postanowił zadbać o to, żeby zrobić bardzo dobre wrażenie na innych osobach, które przyjadą na święta.
Byłam osobiście bardzo ciekawa, kto też jeszcze będzie gościem pana profesora. Zdecydowanie nie spodziewałam się jego syna i synowej, którzy wiecznie byli w podróży, a także bardziej zajmowało ich powiększanie ich już i tak wielkiego majątku niż święta w rodzinnym gronie. Podobnie było np. z rodzicami Tracey’ego czy Brocka, choć każde z nich porzuciło dzieci oraz zajmowało się włóczeniem po świecie z różnych powodów. Państwo Sketchit po prostu nie umieli sobie wyobrazić innego życia niż takie, jakie prowadzą, z kolei państwo Wandstorf wychodzą z założenia, że ich dzieci są na tyle duże oraz samodzielne, iż same sobie poradzą w wielkim świecie. Nie znałam jeszcze szczegółów na temat rodziców Iris czy Cilana, jednak odniosłam wrażenie, że raczej daleko im do typów szczególnie rodzinnych, zwłaszcza jeśli chodzi o Cilana, bo co do Iris, to ta czasami mówiła jeszcze o swoim ojcu i swojej matce, natomiast jej nieodłączny towarzysz nigdy nie poruszał tego tematu, z czego wnioskowałam, że albo jest sierotą, albo po prostu to, co mógłby powiedzieć o ludziach, dzięki którym przyszedł na świat, raczej nie nadaje się do mówienia w miejscu publicznym, więc wolał to zachować dla siebie. Tym lepiej, bo nie znoszę wulgaryzmów i wolę ich nie wysłuchiwać, nawet jeśli osoba, która je wypowiada ma powody, żeby je wymawiać.
Tak czy inaczej wiedziałam, że gości będzie sporo, a moje przeczucia tylko się potwierdziły, kiedy przybyliśmy na miejsce. Posiadłość Gary’ego Oaka i jego dziadka była po prostu piękna, choć bardziej wyglądała ona jak wielki zamek niż willa, ale dzięki temu miała ona możliwość pomieszczenia nas wszystkich.
- Jaki piękny dom! - zawołałam podnieconym tonem, kiedy byliśmy już na miejscu.
- Po prostu niesamowity! - dodał zachwyconym głosem Ash.
- Będziemy się tu pysznie bawić! - zawołała radośnie Bonnie.
- De-de-ne! - zapiszczał radośnie Dedenne, wysuwając lekko głowę z torby dziewczynki.
- Tylko błagam cię, Bonnie. Nie przynieś mi wstydu - rzekł Clemont błagalnym tonem.
Jego siostra spojrzała na niego zdumiona.
- Braciszku, a niby kiedy ja ci przyniosłam wstyd, co? - zapytała.
Oczywiście żadne z nas nie udzieliło odpowiedzi na to pytanie, które było albo bardzo naiwne, albo bardzo bezczelne, ponieważ Bonnie musiała doskonale zdawać sobie sprawę z tego, ile razy jej starszy brat rumienił się przez nią ze wstydu. Niewykluczone jednak, że nasza urocza panna Meyer nie przyjmowała tego do wiadomości, stąd właśnie takie pytanie. Tak czy inaczej zachowaliśmy w tej sprawie milczenie.
Chwilę później drzwi od samochodu, w którym siedziała połowa naszej kompani, otworzył lokaj w liberii. Był on siwym człowiekiem, mającym tak około sześćdziesiąt lat, siwe włosy oraz białe, gęste wąsy, a na jego twarzy widniał przyjazny uśmiech.
- Bardzo mi miło państwa powitać w posiadłości Oaków - powiedział mężczyzna - Nazywam się Jenkins i jestem tu kamerdynerem. To zaszczyt dla mnie móc osobiście poznać chrześniaka samego profesora Oaka.
- Mnie również miło pana poznać, panie Jenkins - odpowiedział mu wesoło Ash, powoli wysiadając z auta.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie jego Pikachu.
- Proszę, paniczu. Jaki tam ze mnie pan?! Jestem Jenkins i proszę się tak do mnie zwracać - odparł na to kamerdyner.
- No dobrze, skoro sobie tego życzysz - powiedział pojednawczo Ash, po czym podał mi radośnie rękę, żebym mogła wysiąść.
Chwilę później z samochodu wyskoczyła radośnie Bonnie, a zaraz za nią zrobił to Max. Następnie auto opuścił Clemont, który podał wesoło dłoń Dawn.
- Dziękuję - odpowiedziała mu dziewczyna.
Młody Meyer zarumienił się lekko na twarzy.
- Nie ma za co...
- A mnie to nikt ręki nie poda, jak zwykle zresztą - mruknęła Misty niezadowolonym tonem, wychodząc powoli z samochodu.
- Mogłaś poczekać. Ja bym to zrobił - zażartował sobie Tracey.
- Dziękuję ci bardzo, ale nie musisz się dla mnie wysilać - odparła na to rudowłosa, patrząc na mnie uważnie.
Widać wciąż miała wyraźną słabość do Asha i chociaż dawno już sobie odpuściła rywalizowanie ze mną o jego względy, to jednak wciąż z trudem znosiła widok naszej czułości, nawet gdy tylko trzymaliśmy się za ręce.
- To po prostu wspaniała posiadłość - dodała May, wysiadając powoli z samochodu.
Zaraz za nią zrobiła to Latias, która nic nie mówiła, ponieważ mówić nie umiała, jednak mimo to mimika jej twarzy mówiła zdecydowanie sama za siebie, więc wszelkie słowa były tu raczej zbędne.


Z drugiego samochodu wygramolili się po chwili Delia, Meyer, pani Seroni, moja mama oraz profesor Oak.
- Widzę, że mój dom przypadł wam do gustu - powiedział uczony z uśmiechem na twarzy.
- Owszem, profesorze. Jest po prostu przepiękny! - zawołałam wręcz podnieconym tonem.
- Rozumiem. Miło mi to słyszeć, Sereno - rzekł Samuel Oak - W razie czego zapraszam serdecznie do jego zwiedzania. Jenkins cię oprowadzi. To nie tylko mój kamerdyner, ale również mleczny brat.
- Mleczny brat? - zdziwił się Ash.
Wszyscy byliśmy bardzo zdumieni tym, co właśnie usłyszeliśmy, bo czego jak czego, ale takiej nowiny się nie spodziewaliśmy. Profesor Oak, widząc naszą reakcję, szybko przystąpił do wyjaśnień:
- Tak. Widzicie, Jenkins jest synem mojej nie żyjącej już niani, razem się wychowaliśmy. Stąd też właśnie powód, dla którego nazywam go moim mlecznym bratem. Prawdę mówiąc jest mi bardziej przyjacielem niż sługą.
- Pan profesor jest zdecydowanie zbyt łaskaw dla mnie - odpowiedział z uśmiechem na twarzy Jenkins - Ja po prostu robię swoje.
- Ale robisz to w sposób, który sprawia, że zasługujesz na moje pełne zaufanie - rzekł przyjaźnie pan Oak, podchodząc do nas - A więc, proszę, wprowadź naszych drogich gości. Na pewno pozostali już na nich czekają.
Jenkins wykonał polecenie i już po chwili weszliśmy do środka pięknej posiadłości jego pana, gdzie też od razu spotkaliśmy Gary’ego Oaka, pana i panią Hameron, Josha Ketchuma oraz Johna Scribblera.
- Pan też tutaj? - zapytał Ash na widok słynnego pisarza.
- Owszem, profesor Oak mnie również zaprosił na święta. Chyba nie jesteś zawiedziony moją obecnością, mój młody człowieku - odpowiedział mu dość żartobliwie literat.
- Ależ w żadnym razie. Naprawdę bardzo się cieszę, że pana tu widzę. Ciebie również witam z radością, tato.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
Josh objął mocno do siebie najpierw syna, a potem córkę, następnie bardzo uprzejmie przywitał obie swoje byłe żony. Ash zaś radośnie uścisnął dłoń Gary’emu.
- Widzę, że jednak przybyłeś na święta - powiedział mój chłopak.
- Nie mógłbym postąpić inaczej, zwłaszcza gdy wiedziałem, że razem z tobą na Boże Narodzenie przybędzie twoja jakże urocza, piękna i cudowna dziewczyna - odpowiedział na to Gary, całując mnie w dłoń.
- Jesteś bardzo miły - zachichotałam.
Ash zrobił gniewną minę.
- Tak, niesamowicie miły, a teraz, jeżeli pozwolisz, uszykujemy się do wigilijnej kolacji.
- Zazdrośnik - powiedziałam cicho i bardzo wesołym tonem.
- Zaczekajcie, przyjaciele. Musicie jeszcze powitać dwóch gości - rzekł uroczystym tonem Gary Oak.
- To prawda. Dwoje gości jeszcze tutaj przybyło i chciałoby spędzić z wami święta - dodał profesor - Latias... Myślę, że bardzo się ucieszysz na ich widok.
Pokemonka w ciele ludzkiej dziewczyny bardzo się zdziwiła, kiedy to usłyszała i była ciekawa, kogo też uczony ma na myśli. Sprawa ta została wyjaśniona w chwili, gdy do salonu weszło dwoje ludzi. Jednym z nich był łysy starszy pan z gęstą, białą brodą, w czarnym garniturze. Drugim osobą okazała się młoda dziewczyna z zielonej sukience i berecie marynarskim na głowie, która... Była łudząco podobna do postaci, którą przybierała nasza droga, pokemonia przyjaciółka.
- Bianka! Pan Lorenzo! - zawołał Ash na ich widok.
- Witaj, Ash! - odpowiedziała mu radośnie Bianka, po czym przytuliła lekko chłopaka i dała mu czułego buziaka w policzek.
- Miło cię znów widzieć, chłopcze! - dodał Lorenzo, ściskając bardzo serdecznie dłoń swego młodego przyjaciela - Nie odwiedzałeś nas w Alto Mare, a my się stęskniliśmy za tobą.
- Proszę mi wybaczyć, że tego nie robiłem, ale musiałem wciąż dążyć do realizacji swoich marzeń i jakoś przez to zabrakło okazji, aby odwiedzić to kochane miasto, w którym państwo mieszkacie - odpowiedział mój luby nieco zawstydzonym tonem.
- Wiemy, że dążyłeś uparcie do realizacji swoich marzeń! Razem z dziadkiem oglądaliśmy cię w telewizji, gdy brałeś udział w różnych Ligach - odezwała się wesoło Bianka - No, a w tej ostatniej dałeś naprawdę czadu. Mistrz Pokemonów, kto by pomyślał? A czy dobrze się chociaż opiekujesz naszą kochaną Latias?
Pokemona objęła mocno dziewczynę, której postać przybierała, zaś ta odwzajemniła uścisk.
- Latias! Strasznie się za tobą stęskniłam - mówiła dalej Bianka - Mam chociaż nadzieję, że dobrze cię tu traktują.
Jej pokemonia przyjaciółka odpowiedziała na to w języku migowym.
- Rozumiem. No cóż... Powinnam mieć tak właściwie żal do ciebie za ten twój pomysł, żeby tak po prostu przyjechać sobie tutaj i zamieszkać w Alabastii, ale rozumiem, że tęsknisz za Ashem, który jest dla ciebie kimś naprawdę ważnym. Tylko nie jestem pewna, czy jego dziewczyna jest tym zachwycona.
- Początkowo nie była, ale obecnie jesteśmy przyjaciółkami - wtrąciłam zabawnym tonem, podchodząc do dziewczyny - A tak przy okazji, to jestem Serena, dziewczyna Asha.
- Miło mi cię poznać, moja droga. Ja jestem Bianka - odpowiedziała mi dziewczyna, ściskając mą dłoń.
- A mnie już nie pamiętasz? - odezwała się Misty, podchodząc do nas.
Bianka zachichotała lekko na jej widok.
- Doskonale cię pamiętam. Miło mi cię znowu widzieć, Misty.
- Ciebie również. Jak wam się powodzi?
- Całkiem dobrze. W każdym razie nie narzekamy.
- I jak? Sprawiłem wam miłą niespodziankę? - zapytał profesor Oak, podchodząc do nas.
Oczywiście ja, Ash i Misty odpowiedzieliśmy chórem, że bardzo miła, zaś Latias, ponieważ nie umiała mówić, pokiwała jedynie radośnie głową na znak, iż jest bardzo szczęśliwa mogąc znowu widzieć dwoje ludzi, którzy to wychowali ją od dziecka.
- Bardzo nam brakuje Latias, ale rozumiemy, że musi ona iść swoją drogą - powiedział po chwili Lorenzo - Bez niej co prawda Alto Mare już nie jest takie cudowne, ale ostatecznie każde dziecko musi kiedyś wyfrunąć z rodzinnego gniazda i rozpocząć własne życie.
- To prawda, także rozstanie z Latias nie było dla nas przyjemne, ale od rozstania z Ashem nasza droga przyjaciółka stała się bardzo smutna - dodała po chwili Bianka - Posmutniała i nie umiała być tak radosna jak kiedyś, praktycznie tylko błądziła po mieście bez celu w mojej postaci. Tak było przez całe cztery lata do czasu, aż pojawiła się Misty, która to jechała do Alabastii na urodziny Asha i zatrzymała się u nas. Gdy powiedziała nam, jaki jest cel jej podróży, to Latias natychmiast chciała z nią pojechać. Nie mogliśmy się nie zgodzić.
- Ale teraz pewnie zechcecie ją zabrać - powiedziałam smutnym tonem.
W oczach Bonnie zaszkliły się łzy.
- Nie! Ja nie chcę, żeby Latias odeszła! Ona jest już członkiem naszej wielkiej rodziny!
- De-de-ne! - dodał mały Dedenne, równie smutnym tonem.
- To prawda. Pokochałam Latias jak córkę i trudno byłoby mi się z nią było rozstać - powiedziała Delia Ketchum - Jeśli jednak będziecie państwo chcieli ją zabrać, to...
Lorenzo uśmiechnął się do niej.
- Tylko spokojnie, proszę pani. Jeszcze nie zaplanowaliśmy z Bianką, czy zabierzemy ze sobą Latias do Alto Mare. Ostatecznie skoro jest jej tutaj dobrze, to cóż... Sami rozumiecie...
Osoba, na temat której toczyła się ta oto rozmowa, spojrzała w naszym kierunku, po czym powiedziała coś w języku migowym.
- Co ona mówi? - spytała Bonnie.
- Sama bym chciała wiedzieć - odpowiedziała Dawn, stojąca obok niej - Ash, czy mógłbyś przetłumaczyć?
- Latias mówi, że nie chce, żeby wszyscy myśleli, iż jest niewdzięczna, ale bardzo pokochała Alabastię i moją mamę, jednak również bardzo mocno kocha Lorenza i Biankę, więc teraz sama nie wie, u kogo bardziej chciałaby zostać.
- Spokojnie, moi kochani. Być może jakiekolwiek wybieranie będzie zbędne - odezwał się wesoło profesor Oak - Razem z Clemontem pracujemy obecnie nad takim jednym urządzeniem mogącym umożliwić Latias częste przenoszenie się z Alabastii do Alto Mare i z powrotem.
- Co prawda urządzenie jest jeszcze w fazie testów, ale spokojnie. Już niedługo powinno być ono gotowe - dodał z dumą w głosie młody Meyer - Jestem pewien, że dzięki temu Latias będzie mogła szybko oraz sprawnie przenosić się z jednego miejsca do drugiego, nawet gdy będą one daleko od siebie.
- Póki co jednak nie mówmy o tym, a zamiast tego zjedzmy wigilijną kolację - powiedział Gary Oak tonem prawdziwego gospodarza - Potem zaś przejdziemy do najbardziej radosnej części tego dnia.
- Otwieranie prezentów! - pisnęła radośnie Bonnie.
- W rzeczy samej - zaśmiał się profesor Oak.

***


Posiadłość słynnego uczonego jest tak wielka, bez trudu odnaleźliśmy w niej dosyć miejsca dla nas wszystkich. Ulokowaliśmy się w pokojach parami, a następnie przebraliśmy w odświętne stroje, które przygotował dla nas Jenkins i w pół godziny wszyscy byliśmy już gotowi do uczestnictwa w wigilijnej wieczerze. Zeszliśmy zatem do salonu, usiedliśmy przy stole, po czym profesor Oak, siedzący u jego szczytu, wstał i podniósł lekko w górę kieliszek z winem.
- Wnoszę toast za moich wspaniałych gości. Oby cała nasza grupa, a przynajmniej większość z nas znowu spotkała się razem za rok, w kolejne święta - zaczął swoją przemowę uczony - Prócz tego pragnę życzyć wam wszystkim i każdemu z osobna, żeby te święta, jak i te późniejsze, były dla niego naprawdę szczególne i pod każdym względem piękne, a także bardzo szczęśliwe. Wasze zdrowie, kochani! Wesołych Świąt nam wszystkich!
- Wesołych Świąt! - zawołaliśmy chórem, również wznosząc toast tym, co akurat mieliśmy w kieliszkach.
Jeżeli chodzi o dorosłych, to było to wino, natomiast młodzież, czyli my mieliśmy do dyspozycji lemoniadę. Gdy już wypiliśmy toast, to nadeszła pora, żeby rozpocząć ucztę, co oczywiście od razu zostało zrealizowane. Potrawy były naprawdę znakomite i widać było, że kucharz zatrudniany w posiadłości profesora Oaka stanął na wysokości zadania, ponieważ na żadne z jego dań nie mogliśmy narzekać.
Jak to zwykle przy stole wigilijnym bywa, a już zwłaszcza wtedy, gdy jesteśmy razem w gronie, które zna się bardzo dobrze, zaczęliśmy wesoło rozmawiać.
- A tak przy okazji, Ash, to miałeś nam wszystkim opowiedzieć, czemu tak długo dzisiaj zajmowaliście się z May i Maxem szukaniem prezentu dla państwa Hameron - przypomniała Dawn.
- No właśnie, Ash! - dodałam z delikatnym wyrzutem w głosie - Nie uważasz, że już najwyższa pora na to, abyś skończył z tą swoją dyskrecją i w końcu wszystko nam opowiedział?
Mój chłopak przełknął właśnie wielki kęs jakieś pieczeni, po czym popatrzył na mnie uważnie i odparł:
- Prawdę mówiąc nie mam nic przeciwko temu, aby opowiedzieć ci o tym, moja droga. A ty, Pikachu?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pokemon, który wcinał właśnie wielkie, czerwone jabłko.
- W razie czego ja wam mogę o tym opowiedzieć, w końcu też byłam naocznym świadkiem tych wszystkich wydarzeń - dodała wesoło May.
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
- Prawdę mówiąc, May, nie miej mi tego za złe, ale wolałabym jednak, żeby to był Ash. On ma już wprawę w opowiadaniu historii.
- Skoro tak uważasz, to nie ma sprawy - odparła moja przyjaciółka z delikatną obojętnością w głosie - Mnie tam wszystko jedno, ale pamiętaj, że zawsze możesz zmienić zdanie.
- Ja tam wolę słuchać gadaniny Asha niż twojej - wtrącił Max.
- A to niby czemu? - jego starsza siostra spojrzała na niego niechętnie.
- Bo jak Ash coś papla, to przynajmniej jest wesoło - wyjaśnił chłopak.
- Dzięki za komplement - odpowiedział mu mój luby - Jesteś niezwykle miły.
- Jak tam sobie chcecie, ale w razie poprawię tego waszego kochanego lidera, gdy coś pomyli albo będzie się zbytnio przechwalał.
- Odnoszę takie wrażenie, że raczej nie będzie to koniecznie - rzekłam pewnym tonem.
- Natomiast moim zdaniem istnieje możliwość, że zajdzie taka potrzeba - dodała May bardzo złośliwie.
Ash spojrzał na nią nieco złym wzrokiem.
- Jędza - powiedział.
- Słyszałam to - zachichotała złośliwie panna Hameron.
- Gumowe ucho.
- To także słyszałam.
Zaśmiałam się, zaś mój ukochany powoli wygodnie usiadł na krześle, po czym zaczął opowiadać, ku wielkiej radości nas wszystkich.

***


Cała ta sprawa zaczęła się wtedy, kiedy ja i Max poszliśmy razem do miejscowego centrum handlowego, w którym to mieliśmy spotkać May. Jak już wszyscy dobrze wiecie, poprosiła ona mnie i Maxa o pomoc w dobraniu odpowiedniego prezentu dla jej rodziców. Nieco mnie zdziwiło to, że nie mogła znaleźć niczego odpowiedniego dla swoich taty i mamy, kiedy jej młodszy brat zdołał już to zrobić.
- Naprawdę bardzo mnie dziwi zachowanie mojej siostry - powiedział Max - Ja już wybrałem dawno prezenty dla moich rodziców. Schowałem je i wręczę im dzisiaj wieczorem.
- Myślę, że May chciała dać waszym rodzicom coś naprawdę, ale to naprawdę wyjątkowego pod każdym względem.
- No cóż... Możliwe, ale mimo to mogła się pospieszyć, bo kupowanie prezentów na ostatnią chwilę jest głupie.
- Proszę, pan mądry się znalazł! - usłyszeliśmy dobrze nam obu znany głos.
Właśnie weszliśmy do centrum, a nasza kochana May stała przed nami z rękami skrzyżowanymi na piersi i popatrzyła na swojego brata niemalże morderczym spojrzeniem.
- O, hej! Cześć, siostruniu! - powiedział Max, uśmiechając się do niej delikatnie przelękniony tym groźnym spojrzeniem.
- Cześć, May - dodałem wesoło.
- Pika-pika! - zapiszczał mój Pokemon.
- Cześć, Ash! Cześć, Pikachu - uśmiechnęła się do nas dziewczyna, lekko nas obu do siebie przytulając.
Następnie spojrzała z ironią na swego brata i powiedziała:
- Cześć, Max.
- No jasne... Mnie ona nie przytuli... - mruknął niezadowolonym tonem jej brat - Nie żebym tego chciał czy też potrzebował, jednak mimo wszystko to dziwne, Ash, że ty masz u niej takie fory.
- Bo w przeciwieństwie do ciebie Ash szanuje kobiety - odparła na to moja przyjaciółka - Ty zaś z tym swoim żałosnym nastawieniem do nich raczej całe życie pozostaniesz kawalerem.
- I bardzo się z tego cieszę! - odpowiedział jej Max.
Pikachu skoczył pomiędzy nich i zanim zdążyli się na ostro ze sobą pokłócić, zapiszczał gniewnie oraz rozłożył łapki w geście protestującym.
- Moim zdaniem mój kochany Pikachu chce wam powiedzieć, żebyście natychmiast przestali się kłócić, bo inaczej przysmaży was prądem, a potem zje na surowo - przetłumaczyłem jego zachowanie.
Pikachu spojrzał na mnie zdumiony. Zachichotałem lekko.
- No co? To ostatnie sam wymyśliłem, ale zobacz, jak to pięknie brzmi.
- Pięknie? Chyba raczej głupio - stwierdziła May, biorąc się rękami pod boki - Ale niech ci będzie... Już nie zamierzam więcej wszczynać kłótni przy tym twoim elektrycznym nerwusie. To co? Idziemy?
- Ja nie mam nic przeciwko temu - powiedziałem, a Pikachu wskoczył mi wesoło na ramię - Idziesz, Max?
- No pewne, że idę z wami! A co ja tu będę stał jak baba na bazarze? - odpowiedział mój przyjaciel.
Już po chwili cała nasza czwórka (jeśli oczywiście liczyć Pikachu jako osobę) poszła w kierunku działu z biżuterią.
- Moim zdaniem dla mamy najlepszym prezentem będzie coś z tych babskich błyskotek - stwierdził Max - Wiesz, jak ona to lubi.
- Wiem i właśnie dlatego chcę jej kupić coś naprawdę, ale to naprawdę ładnego - odparła May, po czym spojrzała na mnie - Liczę, że mi pomożesz wybrać coś wspaniałego, Ash. Pamiętaj... Ten prezent to musi być taki, jaki dałbyś sam swojej mamie.
- Przy okazji... Mam nadzieję, że już coś kupiłeś pani Delii na święta - rzekł do mnie jej młodszy brat.
- No przecież, Max! Kupiłem i to dość dawno - zaśmiałem się - Tylko mam nadzieję, że nie znajdzie go w kryjówce, w której go schowałem.
- A gdzie go schowałeś?
- To ściśle tajne i łamane przez poufne. Jeżeli ci powiem, będę musiał cię zabić.
- Zrób to, Ash! - zawołała żartobliwie May - Proszę, bądź tak uprzejmy i uduś wreszcie tego małego drania! Będę wreszcie miała pilota do drugiego telewizora tylko dla siebie.
Spojrzałem na nią zdumiony.
- Macie w domu dwa telewizory? - zapytałem.
- Pika-chu? - zapiszczał Pikachu pytająco.
- No tak... Jeden dla rodziców, drugi dla nas - odpowiedziała mi May - Nie widziałeś, jak byłeś u nas?
- Nie przyglądałem się jakoś.
- Nieważne. Tak czy inaczej zrób to dla mnie, bardzo cię proszę, Ash - dziewczyna złożyła ręce w błagalnym geście - Dasz mi w ten sposób jeden z najpiękniejszych prezentów świątecznych na świecie.
- Nie ma mowy! Ja się nie zgadzam! - zawołał Max oburzonym tonem - Właśnie, że będę żył! Będę żył i zamierzam jeszcze nieraz szarpać się z tobą o tego przeklętego pilota!
Parsknąłem śmiechem widząc tę wymianę zdań, która była naprawdę niesamowicie zabawna. Jednocześnie weszliśmy do działu z biżuterią.
- No więc... Polegam na twoim guście, Ash - powiedziała May, gdy już się tam znaleźliśmy - Wybierz coś naprawdę ekstra.
Musiałem bardzo długo pomyśleć i dokładnie obejrzeć sobie wszystkie przedmioty na wystawie, zanim podjąłem ostateczną decyzję.
- Moim zdaniem ten naszyjnik będzie najpiękniejszy.
May spojrzała na niego uważnie i poprosiła sprzedawczynię, aby go jej pokazała, po czym stwierdziła, że to prezent w sam raz.
- Biorę go! - postanowiła.
Sprzedawczyni wzięła zapłatę i zapakowała pięknie ów naszyjnik, po czym wręczyła go May.
- Doskonale. Mamę możemy odfajkować! Teraz przystąpmy do...
Moja przyjaciółka nie zdążyła jednak dokończyć swojej wypowiedzi, gdyż chwilę później rozległ się okropny krzyk.


- Kto tak wrzeszczy? - zapytałem.
- To chyba ktoś tam! - Max wskazał nam palcem rękę.
- Może powinniśmy to sprawdzić? - zasugerowała May.
Ponieważ naszą dewizą jest nie tylko walka ze złem, ale również nie odmawianie pomocy potrzebującym, ruszyliśmy natychmiast do miejsca, w którym zastaliśmy młodego chłopaka o rudych włosach i zielonych oczach, wyglądającego na naprawdę przejętego. Miał on na sobie ciemno-szarą kurtkę, niebieskie spodnie i wełnianą czapkę. Obok niego stała dziewczyna w czerwonej bluzce, fioletowej spódniczce, brązowych leginsach i czarnych butach. Osoba ta była posiadaczką szarych włosów oraz oczu o podobnej, choć nieco jaśniejszej barwie.
- O co tu chodzi? Co się stało? - zapytałem zdumiony.
Chłopak załamany spojrzał na mnie, po czym powiedział:
- Nie widzieliście przypadkiem mojej młodszej siostry, Katherine? Ma pięć lat i właśnie mi się zgubiła!
- George... Spokojnie... Ona na pewno zaraz się znajdzie - powiedziała pocieszającym tonem dziewczyna.
Młodzieniec spojrzał jej w oczy z uwagą i wychlipał:
- A co, jeśli nie? A co, jeżeli ktoś ją porwał? A co, jeśli straciłem ją na zawsze? Ona przecież jest dla mnie wszystkim! Co ja bez niej zrobię?! I co ja powiem rodzicom?! Obiecałem, że będę jej pilnował! Oni mnie zabiją! Zresztą to już nie ma żadnego znaczenia, bo jeśli małej Kath coś się stanie, to nigdy sobie tego nie wybaczę. Emily, ja sobie tego nie wybaczę!
Następnie zalał się łzami.
- Ojej... To naprawdę przykra sytuacja - powiedziała May, którą smutna dola chłopaka bardzo wzruszyła - Ale przecież być może małej nic się nie stało. Po prostu gdzieś zabłądziła.
- Szukaliśmy jej już praktycznie wszędzie, jednak nikt jej nie widział - odpowiedział George, wciąż płacząc - Ja już sam nie wiem, co mam zrobić.
- No, jak to co? Zwrócić się o pomoc do detektywa! - zawołał wesołym tonem Max.
Chłopak i dziewczyna spojrzeli na niego zdumieni.
- O czym ty mówisz? - zapytała dziewczyna, która widocznie miała na imię Emily - Jakiego detektywa?
- Najlepszego w całej Alabastii, a może i na świecie - odparł na to Max - Mianowicie chodzi mi o Sherlocka Asha, którego macie zaszczyt właśnie widzieć przed sobą.
Para spojrzała na nas uważnie, a już szczególnie ich spojrzenie utkwiło we mnie.
- No tak! Rzeczywiście! To ty! Jak ja mogłem cię nie poznać! - zawołał wesoło George, powoli odzyskując swój dobry humor - Racja! Ty przecież jesteś Sherlock Ash! Znany w całej Alabastii prywatny detektyw! Naprawdę zaszczyt to dla mnie poznać cię.
To mówiąc chłopak zaczął radośnie ściskać mi obie ręce, o mało ich przy tym nie miażdżąc.
- Mógłbyś odnaleźć moją młodszą siostrzyczkę?! Zapłacę ci ile tylko zechcesz, tylko znajdź ją, proszę cię!
Z trudem wydostałem swoją rękę z jego rąk, po czym spojrzałem na niego uważnie.
- No cóż... Prawdę mówiąc, to nie wiem, czy mi się to uda, ale przecież mogę spróbować - powiedziałem powoli - A co do tego honorarium, to się jeszcze ustali co i jak, ale później.
Max był w szoku, kiedy usłyszał moje słowa. Zrobił zdumioną minę, a potem jęknął:
- Ustali później co i jak?! Czy on jest normalny?! Takie coś powinno się ustalać natychmiast, póki gość ma w ogóle ochotę płacić!
- Żałosny materialista z ciebie i tyle - mruknęła na to May - Ash przede wszystkim teraz skupia się na tym, żeby pomóc temu chłopakowi, a nie na tym, o czym ty gadasz.
- Ale przecież kasa też się przyda, co nie?
- Być może, ale pamiętaj, żeby najpierw wykonywać swoje zadanie, a dopiero potem brać za nie zapłatę. Przynajmniej nie będziesz musiał jej potem oddawać, gdy już poniesiesz porażkę.
- Ash miałby ponieść porażkę? Jeszcze czego! On przecież jest nie do zdarcia! - zawołał jej brat.
- To możliwe, ale lepiej być przygotowanym na każdą ewentualność - powiedziałem, po czym ponownie spojrzałem w kierunku moich klientów - Możecie mną rozporządzać.
Obaj uśmiechnęli się do mnie, po czym opowiedzieli mi dokładnie co i jak.
- Widzisz, Ash... Ta sprawa wygląda tak - zaczął mówić George - Moja kochana, młodsza siostrzyczka poszła ze mną na zakupy do tego centrum. Odwróciłem się dosłownie na chwilę, bo zagadał mnie kolega i wtedy cóż... Mała zginęła mi w tłumie. Chciałem jej poszukać i spotkałem Emily. To jest moja dziewczyna.
- Widzę, że masz całkiem niezły gust - zaśmiałem się lekko, oglądając dokładnie pannę Emily - No cóż... Moja droga Emily, nie widziałaś nigdzie Katherine?
- No niestety nie - pokręciła przecząco głową dziewczyna - Nie mam bladego pojęcia, gdzie ona może być, ale z przyjemnością pomogę wam w jej poszukiwaniach.
- Im szybciej, tym lepiej - powiedział George - Im dłużej jej nie ma, tym większe jest ryzyko, iż może coś jej się stać.
- Spokojnie, mój przyjacielu - odezwała się May - Spiesz się powoli, jak mówi mądre przysłowie. My postąpmy tak samo. Rozważmy dokładnie, w jaki sposób będziemy szukać naszej małej zaginionej.
- Prawdę mówiąc mnie się czasami lepiej myśli, jak biegnę - rzekłem - Bo widzicie... Póki idziesz naprzód, to idziesz w dobrym kierunku. Ale też wiem, że możesz iść naprzód, jednak zupełnie nie tam, gdzie trzeba, a więc zgadzam się z May, iż teraz lepiej wszystko na spokojnie rozważyć.
- Pika-pika! Pika-chu! - poparł mnie mój Pokemon.


C.D.N.






4 komentarze:

  1. Bardzo ciekawa historia, naprawdę. Jak dla naszego detektywa sherlocka Asha sprawa wydaje się dość prosta. Chodzi o odnalezienie małej dziewczynki, ktora zgubiła się podczas wyprawy do centrum handlowego. Najprawdopodobniej oddzieliła sie od swoich bliskich i poszła gdzies w innym kierunku, ale dlaczego to zrobiła? Czy ktoś ją przyciągnął albo nie daj boże uprowadził? Albo skusił jakąś obietnicą? To sie okaże już w kolejnej części. :)
    A w tej jeszcze możemy zobaczyć cudowną scenę pomiędzy Delią Ketchum i Stephenem Meyerem, a mianowicie że nasza drużyna przyłapuje ich w łóżku... ale nie na tym o czym myślicie. :) Chociaż w sumie są dorośli to wiadomo mogliby... ale każdy ma swoje tempo, zwłaszcza w tych sprawach. :)
    Ogólnie rzecz ujmując historia naprawdę ciekawa, wciągająca i naprawdę zachęca do przeczytania kolejnej części. Przepraszam za tak krótką recenzję, ale niestety jestem dość mocno zmęczona, jutro będzie dłuzsza, postaram się. :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Znowu dwa plus dwa równa się cztery... Nie ma co, dorośli są tu urodzonymi matematykami xD

    OdpowiedzUsuń
  3. A teraz, jak już zrobili w tym domku na drzewie, co mieli zrobić, to najlepiej wyskoczyć za okno, uciec, zmienić nazwisko i zapaść się pod ziemię xDD

    OdpowiedzUsuń
  4. No proszę... Małe nieporozumienie się wtargło... Ash taki zdziwiony, że mama wie COŚ, jak przecież już nawet do cna powalona Grace wie, a znając jej charakter to pół świata

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...