Przysługa za przysługę cz. II
Pamiętniki Sereny c.d:
Szliśmy dalej przez jaskinię pogrążeni we własnych myślach oraz zastanawiając się, jak daleko jeszcze będziemy musieli iść, żeby dotrzeć do celu. Nagle coś niespodziewanego przerwało naszą wędrówkę. Tym czymś był mały Pokemon o wielkich oczach, przypominający jakiegoś zielonego, niewielkiego człowieczka. Lewitował on w powietrzu i wpatrywał się w nas uważnie, po czym spojrzał na Mewtwo piszcząc przy tym coś w swoim własnym języku.
- Spokojnie, mój drogi. Możesz im zaufać - odpowiedział mu zapytany - Z ich strony nic ci nie grozi.
Pokemon znowu coś zapiszczał, a Mewtwo spojrzał na nas poważnie i powiedział:
- Mówi, że on cię zna, Ash i wie, że może tobie zaufać. Ma jednak wątpliwości co do twoich przyjaciół, gdyż pierwszy raz ich widzi na oczy.
- Jestem w stanie go zrozumieć - odpowiedział mój chłopak, po czym uważnie przyjrzał się tajemniczemu Pokemonowi - Chwileczkę! Ja też go znam! To Celebi!
- Celebi?! - zapytałam zdumiona, po czym skierowałam na niego swój Pokedex.
- Celebi! Mityczny Pokemon, przez naukowców dawno uważany za zaginionego lub też wymarłego. Prawdopodobnie pochodzi z innej planety. Posiada on moce przenoszenia się w czasie oraz wymiarze. Jest on bardzo ostrożny wobec każdego, ale też zdolny do wielkich przyjaźni, gdy się już zdobędzie jego zaufanie - wyrecytował komputerek.
- Niesamowite - powiedziałam, chowając swój Pokedex do kieszonki spódniczki - A więc to jest mityczny Pokemon?
- Niesamowite! Prawdziwy Celebi! Co za spotkanie! - zawołał bardzo podnieconym głosem Max.
- Popieram. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek go spotkam - dodała May równie zachwyconym tonem.
- Widziałem go kiedyś na rysunku profesora Oaka - rzekł Tracey.
Ash uśmiechnął się wesoło.
- Nie dziwię się. Profesor poznał go kiedyś, gdy był małym dzieckiem i razem z nim przeniósł się w czasie o jakieś czterdzieści lat. Spotkał wtedy mnie, Brocka oraz Misty. Cała nasza trójka podróżowała po regionie Johto. Oczywiście żadne z nas nie miało pojęcia, że chłopiec imieniem Sammy, który towarzyszył Celebi w tej niezwykłej podróży, to mój przyszły mentor.
- Pamiętam! Opowiadałeś mi o tym, kiedy sami przenieśliśmy się w czasie - powiedziałam wesoło - Chyba musieliście wtedy również walczyć z jakimś agentem organizacji Rocket, mam rację?
- Tak. Nazywał się on Rabuś w Żelaznej Masce, ale mówiono na niego też Zamaskowany Bandyta.
- Czemu? - spytałam.
- Ponieważ nosił na oczach taką jakby maskę z żelaza. Tak czy inaczej nieciekawy z niego gość. Obecnie siedzi w jakimś więzieniu, gdzie jeszcze długo będzie przebywał. Tak czy inaczej bardzo dobrze znam Celebi, a on zna mnie. Witaj, Celebi.
Stworek zapiszczał wesoło na widok Asha, który czule pogłaskał go po główce.
- Jaka szkoda, że profesor Oak nie może cię zobaczyć. Widzieliście się ostatni raz dawno temu, chociaż mam pewne obawy, że teraz byś go już nie poznał.
Pokemon zapiszczał w swoim języku.
- On mówi, że na pewno by go rozpoznał, gdyż człowiek się zmienia zewnętrznie, ale pachnie tak samo - przetłumaczył jego słowa Mewtwo - Tak czy inaczej... Ash ma do ciebie wielką prośbę, Celebi.
- No właśnie. Chodzi o to, że Mewtwo uważa, iż możecie mi pomóc. Mam pewien problem... - zaczął mówić Ash, jednak Celebi mu przerwał i pokazał łapką drogę przed sobą.
- Mówi, żeby iść za nim - rzekł Mewtwo - Chodźmy więc.
Poszliśmy za obydwoma Pokemonami i już po chwili naszym oczom zaczęło ukazywać się tzw. światełko w tunelu, w sensie dosłownym, rzecz jasna. Ruszyliśmy w jego kierunku, a jakiś czas później przeszliśmy przez nie do miejsca, którego wcale się tu nie spodziewaliśmy. Tym oto miejscem była piękna dolina z ogromną łąką, w której świeciło słońce, zaś Pokemony najróżniejszych gatunków biegały sobie wesoło, turlały się po trawie oraz piły wodę z jeziorka, które było połączone z ogromnym wodospadem.
- Niesamowite! - zawołałam zachwycona.
- Jak tu pięknie! - dodała May.
Wszyscy byliśmy pod wielkim wrażeniem tego miejsca.
- Mewtwo... Co to za miejsce? - zapytał Ash.
- Tutaj znajduje się królestwo, którym rządzi Celebi. Jesteśmy teraz w innym wymiarze - wyjaśnił Pokemon - Panują tutaj inne prawa, choć czas jest taki sam, jak u nas.
- Czas jest taki sam, a jednak mamy w naszym świecie zimę, a tutaj zobacz... Wciąż panuje lato - dodałam.
- Owszem, to prawda - odparł na to Mewtwo - Ten świat rządzi się własnymi prawami. Pokemony pragną, żeby było tutaj zawsze słonecznie i radośnie, a więc tak tu jest.
- Jakie wspaniałe Pokemony tu mieszkają! - zawołał Max, podbiegając do jednego uroczego Raichu - Cześć, słodziaku. Bardzo mnie ciekawi, czy jesteś taki sam, jak Pokemony w naszym świecie, czy też inny.
- Max, może lepiej tego nie rób - rzekła May ostrzegawczym tonem.
Chłopak jednak nie posłuchał jej i zaczął uważnie oglądać Raichu, dotykając go za uszy, ogon oraz zaglądając mu w zęby. Stworek stracił w końcu cierpliwość do tego rodzaju zachowania, przez co poraził on Maxa prądem.
- A nie mówiłam, żebyś tego nie robił? - jęknęła załamanym tonem May.
Jej brat jednak szybko się pozbierał i zaczął radośnie biegać po łące, obserwując uważnie wszystkie Pokemony.
- One są po prostu wspaniałe! - zawołał do nas po chwili - Nie wiem dlaczego, ale mam jakieś dziwne wrażenie, że te Pokemony są jakieś inne niż w naszym świecie.
- Bo są - odpowiedział mu Mewtwo - Żyją one tak dwa razy dłużej niż przeciętne Pokemony w naszym świecie. Starzeją się też wolniej.
- Rozumiem - powiedział Tracey, po czym wyjął szkicownik i zaczął rysować obraz doliny - Muszę to pokazać profesorowi Oakowi. Na pewno będzie zachwycony.
Ash pokiwał głową z lekkim politowaniem.
- Ech... Maniacy nauki - zaśmiał się - A gdzie tutaj mógłbym naprawić swoją szpadę?
- Idź do tej groty - powiedział Mewtwo, wskazując nam drogę - Celebi cię tam zaprowadzi. W razie problemów powołaj się na mnie lub na niego. Na pewno zostaniesz wpuszczony.
Ash, ja i May poszliśmy we wskazane nam miejsce do groty, która to znajdowała się we wielkiej skale, skąd wypływał wodospad łączący się z jeziorem. Celebi pokazał nam łapką na znak, żebyśmy weszli do środka, po czym sam zniknął.
- Szkoda, że nie poszedł z nami - powiedziała May - Uroczy z niego gość.
- Owszem, całkiem śliczny - dodałam.
- Dobra, nie ma co gadać. Idziemy! - zawołał Ash.
Weszliśmy powoli do groty, lecz ledwie wykonaliśmy kilka kroków, a przed nami ukazały się dwa Venonaty, dwa Butterfly oraz dwa Nidoqueeny. Zastawiły nam one drogę i nie chciały wpuścić.
- Przysyłają nas tutaj Mewtwo oraz Celebi - powiedział mój chłopak - Chcemy prosić was o pomoc.
Pokemony popatrzyły na nas niepewnie, po czym przepuściły nas one i poszliśmy dalej, gdzie trafiliśmy do kolejnej groty oświetlonej przez ogromne diamenty jaśniejące niczym słońce. Wystawały one z sufitu oraz ścian.
- Jak tu pięknie! - zawołałam zachwycona.
- Cieszę się, że tak uważasz - usłyszałaś jakimś damski głos.
Chwilę później przed naszymi oczami pojawił się Celebi, ale różniący się od tego, którego zdążyliśmy już poznać tym, że miał sporą grzywkę i zawieszoną na niej różową kokardę.
- Witajcie, przyjaciele. Zatem przesyła was tu mój mąż? - usłyszeliśmy znowu ten sam żeński głos.
Nie było jednak komu go wypowiadać, więc byliśmy zdumieni słysząc te słowa.
- Jestem tutaj, tuż przed waszymi oczami - usłyszeliśmy ponownie ten sam głosik.
Popatrzyliśmy na Pokemona, który unosił się w powietrzu na naszych oczach i już zrozumieliśmy, kto do nas mówi.
- To chyba ona wypowiada te słowa - zasugerował Ash.
- Ale jak? - zapytała May.
- Tak samo, jak mówi do nas Mewtwo - powiedziałam - Za pomocą telepatii.
- Widzę, że bystra z ciebie dziewczyna - powiedziała do nas ta wręcz niezwykła istota - Jestem żoną Celebiego i nazywam się Gaya. A wy kim jesteście?
- Ja jestem Ash Ketchum z Alabastii, a to są Serena Evans z Vaniville oraz May Hameron z Petalburga - przedstawił nas mój chłopak.
Pokemonia istota przyglądała się nam uważnie, po czym powiedziała:
- Macie czyste serca. Nie wyczuwam w nich fałszu ani zakłamania. Mówicie więc prawdę. Dobrze, że jesteście ze mną szczerzy, gdyż osoby, które kłamią lub coś zatajają, nie mają tutaj prawa wstępu i nie mogą być traktowani jak przyjaciele. Co was do mnie sprowadza?
Ash opowiedział Pokemonce o celu naszej misji. Gaya wysłuchała nas uważnie, po czym pokiwała delikatnie głową i powiedziała:
- A więc chcesz, żebyśmy wykuli dla ciebie twoją szpadę na nowo? Owszem, zajmujemy się tym. Pokaż mi swą broń.
Mój luby odpiął powoli szpadę od swojego pasa, po czym wyjął ją z pochwy. Gaya zobaczyła wówczas, że z broni tej pozostała jedynie rękojeść zawierająca niewielki kawałek ostrza. Obejrzała ją z uwagą i powiedziała:
- Naprawić twą broń nie będzie dla nas trudno. Ale wiedz, przyjacielu, że w tym miejscu za wszystko, co otrzymasz, musisz zapłacić.
Posmutnieliśmy, kiedy to usłyszeliśmy. W końcu nie mieliśmy ze sobą pieniędzy, jednak Ash był zbyt zdeterminowany, aby z tak błahego powodu zrezygnować z nowej szpady.
- Ile chcesz tej zapłaty, Gayu?
Pokemonka zachichotała.
- Źle mnie zrozumiałeś, przyjacielu. Nie żądam od ciebie pieniężnej zapłaty. Ty pomożesz nam, a my pomożemy tobie. Przysługa za przysługę.
- Skoro tak, to co innego - uśmiechnął się do niej Ash - Co mam dla was zrobić?
- Kilka dni temu miało tu miejsce bardzo nieprzyjemne wydarzenie. Ktoś z waszego świata przemocą dostał się tutaj, do naszej doliny, po czym porwał kilku naszych.
- Rozumiem. A więc dlatego strażnicy mieli wyraźne ślady pobicia! - zawołałam - Ktoś pokonał ich i to w sposób wyjątkowo dotkliwy. Dziwne, że nie zabrał ich ze sobą.
- Bo widocznie zależało mu na kimś innym - rzekła Gaya - Mogę się jedynie domyślać, o kogo tej osobie chodziło. Jednakże to teraz jest bez znaczenia. Ta osoba może w każdej chwili tu wrócić, a jeżeli to zrobi, to możemy znaleźć się w poważnych tarapatach. Chcę, żebyście pomogli nam ją pokonać i jeśli to możliwe, to także uwolnić naszych rodaków, których ta osoba uprowadziła.
- Dlaczego sama tego nie zrobisz? Dysponujesz chyba dość znacznymi mocami, prawda? - zapytała May.
Gaya pokiwała smutno główką.
- Niestety, to jest niemożliwe. Tutaj jestem potężna, ale poza tą doliną moje moce są słabe i byłabym łatwym celem dla porywcza. Ona dobrze o tym wie. Liczy na to, że ja oraz mój mąż wyjdziemy z ukrycia, lecz ja tego zrobić nie mogę.
- Ona? - zdziwiłam się - A więc porywacz jest kobietą?
- Tak. Oto jej obraz.
To mówiąc Gaya skierowała swój wzrok na ścianę, gdzie ukazał nam się postać wysokiej kobiety o srebrnych włosach, w czarnym kombinezonie oraz z tajemniczą, dziwną, mechaniczną rzeczą na lewej ręce. Oczy kobiety zasłaniały przeciwsłoneczne okulary.
Ash jęknął przerażony, gdy tylko zobaczył tę osobę.
- Niemożliwe... A więc ona żyje?
Gaya spojrzała na mego ukochanego uważnym wzrokiem.
- Po twoich słowach wnioskuję, iż kobieta ta nie jest ci obca.
- Nie jest... Znam tę osobę bardzo dobrze. Nazywają ją Łowczynią J. Jej prawdziwego nazwiska nikt nie zna. Walczyłem z nią swego czasu, gdy podróżowałem po regionie Sinnoh razem z Dawn i Brockiem. Pokonaliśmy ją, a podczas naszego ostatniego starcia jej statek zatonął razem z nią na pokładzie. Myśleliśmy, że zginęła, ale jak widzę pomyliliśmy się.
- Najwyraźniej ona dalej poluje - powiedziała Gaya - Jej celem jest schwytanie mnie i mojego męża. Tutaj w tej dolinie nasze moce są potężne, dlatego celowo atakuje znienacka i porywa naszych poddanych, po czym ucieka z nimi. Chce nas zmusić do tego, żebyśmy ją ścigali. Liczy na to, że opuścimy bezpieczne miejsce, po czym wpadniemy w jej pułapkę.
- Wy jednak nie możecie za nic opuścić tej doliny, gdyż w naszym świecie wasze moce są za słabe, żebyście mogli skutecznie stawić jej czoło, prawda? - zapytałam.
Gaya pokiwała smutno głową.
- Nie inaczej. Dlatego też potrzebujemy was. Jeśli uwolnicie naszych rodaków i pokonacie Łowczynię J, to wówczas moi poddani naprawią twą szpadę, Ash. Będzie ona wówczas jeszcze lepsza niż kiedykolwiek.
Mój chłopak ponownie spojrzał na obraz złowrogiej kobiety, po czym zacisnął dłoń w pięść.
- Dobrze... Zrobię, co w mojej mocy, żeby pomóc twoim poddanym, Gayo.
Pokemonka uśmiechnęła się do nas przyjaźnie.
- Wierzę, że tak właśnie będzie.
***
Przez resztę dnia omawialiśmy z naszymi przyjaciółmi plan dalszego postępowania. Spodziewaliśmy się, że J może zaatakować w każdej chwili, więc kiedy już do tego dojdzie, to ruszymy za nią w pościg, żeby móc ją dopaść i odnaleźć jej kryjówkę. Tracey zasugerował, że prawdopodobnie znajduje się ona niedaleko stąd. May chciała natychmiast tam pójść, ale Ash nie wyraził na to zgody.
- Szukanie jej byłoby błądzeniem po omacku - powiedział - Nie mamy żadnej pewności, gdzie dokładniej znajduje się kryjówka tej jędzy. Równie dobrze możemy szukać i szukać, a ona tymczasem wejdzie tutaj i dokona swego.
- Racja. Musimy więc wymyślić co innego, tylko co? - zapytał Max, drapiąc się lekko po głowie.
- Ash już powiedział, co mamy zrobić - odparłam na to - Wszystko jest jasne. Musimy czekać na jej ruch.
- Nie lubię czegoś takiego - jęknął młody Hameron.
- Ja również mam wątpliwości, co do skuteczności tego panu - dodała jego starsza siostra.
- A masz jakiś lepszy pomysł? - spytał Ash.
Ponieważ ani jego przyjaciółka, ani żadne z nas takiego pomysłu nie miało, musieliśmy zadowolić się tym, czym mamy, czyli konceptem mego chłopaka. Był on co prawda dość ryzykowny, ale z drugiej strony z braku lepszego musieliśmy się nim zadowolić.
Pokemony stojące na czatach zostały przez Mewtwo uprzedzone, żeby nie atakowały Łowczyni J ani jej ludzi, gdy ci wejdą do środka.
- Ona musi myśleć, że wygrała - powiedział Ash - Musi tu się dostać i pochwycić kilka Pokemonów.
- Czemu? Nie lepiej ją od razu złapać? - zapytał Max.
- Możemy, ale niewiele nam to da - rzekł mój chłopak.
- Ash ma rację - poparł go Mewtwo - Nawet jeśli ją złapiemy, to nie wyciśniemy z niej informacji, gdzie ona trzyma uwięzione Pokemony.
- A czy nie mógłbyś tak zastosować wobec niej te swoje umiejętności metapsychiczne? - spytała May.
Pokemon pokręcił przecząco głową.
- Niestety nie. Łowczyni J ma zbyt potężny umysł, żeby mogła ulec moim mocom.
- A skąd ty to niby wiesz? - zapytałam zaintrygowana tym, co właśnie usłyszałam.
Mewtwo posmutniał, po czym popatrzył na mnie uważnie i odparł:
- Ponieważ już z nią kiedyś się zetknąłem.
- Serio?! - zawołaliśmy wszyscy, będąc przy tym w niemałym szoku.
- Tak... Już raz próbowała mnie złapać, ale udało mi się jej wymknąć. Próbowałem zastosować na niej swoje umiejętności, lecz cóż... Nie mogłem w żaden sposób jej zahipnotyzować. Zdołałem jedynie jakoś wykasować jej z pamięci nasze spotkanie, dzięki czemu zapomniała, że mnie spotkała i że w ogóle na mnie polowała. Nie mogę jednak zagwarantować, czy aby nie odzyskała tych wspomnień.
- Odzyskała czy nie, to teraz bez znaczenia - powiedział Ash bardzo poważnym tonem - Teraz liczy się tylko nasz plan. Obyśmy tylko zdołali go zrealizować.
- Ten plan jest naprawdę ryzykowny, ale musi się udać - odparł na to Mewtwo - Gdy już J pochwyci swój łup, to wróci z nim do swojej kryjówki licząc na to, że tym razem zmusi Celebiego do działania. Nie zaryzykuje walki z nim tutaj. Jego moce w tym miejscu są zbyt potężne, podobnie jak moce jego małżonki. Łowczyni chce więc wyciągnąć stąd ich oboje. Liczy na to, iż zuchwałymi akcjami zmusi tę dwójkę do opuszczenia tego miejsca. Uda się do swojej kryjówki, zaś ja polecę za nią, ale tak, żeby mnie nie zauważyłam. Potrafię tego dokonać. Zobaczę, dokąd pójdzie i zaprowadzę was tam.
- To za duże ryzyko - stwierdził na to Ash - Jeśli cię wypatrzy, będzie źle. Lepiej, żeby naszym szpiegiem został jeden z obecnych w tym miejscu Pokemonów. Najlepiej taki, który nie rzuca się w oczy.
- Mądrze mówisz. Zgadzam się na to. A ty, Celebi?
Zapytany zapiszczał coś w swoim własnym języku, co zdecydowanie wskazywało na to, iż wyraża on zgodę na nasz plan, po czym poszukał ochotnika. W końcu znalazł go, a był nim pewien młody Raticate, Pokemon o wyglądzie wyrośniętego szczura.
- Jest on młody, zwinny i bardzo szybki, ponadto dość niski - zaczął tłumaczyć słowa Celebiego Mewtwo - Nadaje się zatem doskonale. Będzie naszym zwiadowcą.
Ash uderzył się pięścią w dłoń.
- Doskonale! A więc postanowione! Przekaż wszystkim Pokemonom, Celebi, jaki mamy plan.
- Oby tylko on się udał - powiedziała May - Ash, czy ty zdajesz sobie sprawę, jak bardzo ryzykujesz?
- Wiem, ale czy mamy inny wybór? - zapytał na to mój chłopak.
Nie otrzymał na to pytanie odpowiedzi.
***
Do wieczora nie wydarzyło się nic ciekawego, dlatego też zmęczeni poszliśmy spać, gdy słońce już zaszło. Jednak Mewtwo oraz Celebi i część Pokemonów zachowała czujność, aby w ten sposób móc wkroczyć do akcji, gdyby zaszła taka potrzeba. Spaliśmy spokojnie w grocie Gayi, chociaż z lekką obawą, że już niedługo spokój, jaki panował w tym miejscu, zostanie brutalnie zakłócony. Fakt, iż jest to wszystko przysłowiową ciszą przed burzą tylko jeszcze bardziej nas przerażał. Nie mam pojęcia, w jaki sposób zasnęłam, gdyż byłam strasznie zdenerwowana, ale wreszcie udało mi się jakoś osiągnąć, choć miałam bardzo nieprzyjemne sny. W końcu zostałam z nich wyrwana.
- Ash? - zapytałam, patrząc w twarz mego ukochanego, który właśnie wyrwał mnie z krainy snów - Już?
- Tak... Przyszła... - powiedział mój chłopak.
Powoli wstałam ze swego śpiwora i spojrzałam uważnie przed siebie. Moi przyjaciele siedzieli obok mnie w pełnej czujności. Każde z nich po prostu rwało się do walki, jednak Ash z Mewtwo doskonale wiedzieli, że lepiej będzie zachować spokój. Plan musi pójść tak, jak został on ustalony. Jedna, najdrobniejsza nawet rzecz może go zniweczyć, a przecież stawka była wielka.
Gaya pokazała nam za pomocą swojej magii obraz wydarzeń, jakie mają miejsce poza grotą. Zastanawiało mnie, jak to jest w ogóle możliwe.
- Celebi jest na zewnątrz i przekazuje mi obraz tego, co widzi swojej żonie, a ona z kolei ukazuje go nam - wyjaśnił Mewtwo.
Zaśmiałam się lekko.
- Wybacz. Zapomniałam, że czytasz w myślach - powiedziałam.
- Czasami mi się to przydaje.
- Nie wątpię.
Obserwowaliśmy wszyscy wizję tego, co się działo poza grotą pod wodospadem. Łowczyni J wraz ze swoimi ludźmi wpadła do środka doliny, po czym złapała ona wraz z nimi kilka Pokemonów, a następnie szybko się wycofali. J wyglądała na wyraźnie zachwyconą.
- No śmiało, Celebi! Chodź tu i powstrzymaj mnie! - zawołała kobieta, po czym szybko zniknęła nam z pola widzenia.
- Uciekła... - powiedziałam, zaciskając pięści ze złości.
- Spokojnie... Dopadniemy ją - odparł Ash, kładąc mi powoli dłoń na ramieniu - Czy Raticate jest gotowy?
- Tak - odparł Mewtwo.
Kiedy się już upewniliśmy, że Łowczyni J oraz jej ludzie zniknęli z doliny, to wyszliśmy powoli z groty i dowiedzieliśmy się, jakie Pokemony zostały porwane. Następne poczekaliśmy na powrót naszego wywiadowcy. Baliśmy się co prawda, że może zostać wypatrzony oraz złapany, jednak dziękować losowi nie doszło do tego, ponieważ Raticate wrócił i przekazał Celebi oraz Mewtwo nowiny.
- Wiemy już, gdzie ta jędza ma swoją kryjówkę. W jaskini niedaleko stąd - powiedział nasz przyjaciel o metapsychicznych mocach.
- W jaskini? No nie! Dlaczego to zawsze musi być jaskinia? - jęknęła załamanym głosem May - Tutaj jest kraina ukryta w jaskini, Gaya również ma siedzibę w jaskini, zatem Łowczyni J gdzie ma kryjówkę? W jaskini, naturalnie! Czy was wszystkich nie stać na trochę więcej kreatywności?!
Nikt nie zwrócił na nią większej uwagi.
- W takim razie ruszamy w drogę, przyjaciele! - zawołał mój luby, poprawiając sobie na głowie swoją czapkę - Akcję ratunkową czas zacząć! Prowadź nas, Raticate!
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Do wieczora nie udało się nam wciąż, mimo usilnych starań i różnych pomysłów nas wszystkich, zdjąć z nogi Noctowla tę przeklętą obrączkę. Staraliśmy się to osiągnąć na bardzo wiele sposobów, niestety musieliśmy przyznać, że ponieśliśmy w tej sprawie porażkę, ponieważ obrączka wciąż trzymała się nogi Pokemona, zaś próba przepiłowania jej, zniszczenia czy choćby samego zdjęcia nic nie dała. Zresztą staraliśmy się tego cuda nie niszczyć. Profesor Oak i mój tata szczególnie naciskali na to, aby obrączka została zdjęta z nogi stworka w całości.
- Ash ma rację. W tym cacku może coś być. Lepiej więc dowiedzieć się, co to jest, zamiast tak po prostu to zniszczyć - powiedział mój tata - Niewykluczone, że mamy w ręku klucz do tajemnicy, która nas ciekawi.
Niestety, jak już wcześniej powiedziałam, pomimo naszych usilnych starań, obrączka wciąż stawiała opór i nie chciała dać się zdjąć. Noctowl zaś, mimo licznych nagabywań ze strony Latias, niestety nie chciał nam nic powiedzieć na temat owego tajemniczego mężczyzny, który to się o niego dopominał. Wobec tego daliśmy sobie spokój, przynajmniej na dzisiaj i po kolacji każdy z nas zajął się sobą, aż w końcu poszliśmy spać.
W nocy wszystkich domowników wyrwał ze snu głośny huk, a chwilę później rozległ się kobiecy wrzask. Słysząc go opuściłam swoje łóżko, po czym wybiegłam ze swego pokoju, szybko zarzucając na siebie szlafrok. Wtedy na korytarzu dostrzegłam mamę, która wrzeszczała przerażona.
- Mamo! Mamo, co się dzieje?! Co to był za huk?! - zawołałam.
Moja matula złapała mnie mocno w objęcia i wydyszała z trudem:
- Ktoś tu był... Jenkins... Jest ranny...
Spojrzałam na korytarz i rzeczywiście zauważyłam leżącego na ziemi Jenkinsa, z którego prawego ramienia powoli ciekła krew. Mój tata oraz pan Hameron klęczeli przy nim, pomagając mu w miarę swoich możliwości zatamować wyciek krwi. Chwilę później podbiegł do nich profesor Oak.
- Co tu się stało?! - zawołał.
- Ktoś postrzelił Jenkinsa - wyjaśnił pan Hameron - Strzał wyrwał nas wszystkich ze snu.
- Ja pierwsza wybiegłam i zobaczyłam tego biedaka w takim stanie - powiedziała moja mama.
- Jej krzyki zwabiły nas tutaj - dodał mój tata - Niestety nie wiemy, gdzie jest ten cały rewolwerowiec od siedmiu boleści. Ale Meyer pobiegł za nim. Może go złapie.
Niestety, ojciec Clemonta wrócił z niczym.
- Zwiał mi, drań jeden. Nie wiem, kto to był.
- Ale chyba nikt nie ma co do tego żadnych wątpliwości - powiedział Gary Oak, wychodząc z cienia w towarzystwie Clemonta - To musiał być ten człowiek, który był tutaj dzisiaj rano.
- Jestem tego samego zdania - dodał jego kompan - Wyraźnie chciał on odzyskać Noctowla.
- Pytanie tylko, czy mu się to udało - rzekła Misty, która też dołączyła właśnie do nas.
- Spokojnie, przyjaciele - odpowiedział z uśmiechem na twarzy John Scribbler, wychodząc ze swojego pokoju z Noctowlem w ramionach - Nasz przyjaciel jest tutaj cały i zdrowy.
Popatrzyłam na niego uważnie.
- On włamał się do pana pokoju?
- Tak, ale na szczęście Noctowl go zaatakował, robiąc przy tym sporo hałasu, dzięki czemu zdołałem się obudzić. Skoczyłem na drania, jednak ten wyjął broń i wymierzył ją we mnie. Kazał mi się nie ruszać i wybiegł na korytarz, po czym zauważył Jenkinsa i postrzelił go. Nie zdążyłem nawet zareagować.
- Ależ to jest podły drań! - pisnęła płaczliwym głosem Bonnie - Panie profesorze, czy Jenkins wyjdzie z tego?
- Mam nadzieję, że tak, Bonnie - odpowiedział jej uczony - Musimy natychmiast wezwać pomoc. Gary! Leć szybko do telefonu! Zadzwoń po pogotowie oraz po policję!
- Robi się dziadku! - zawołał jego wnuk, po czym pobiegł szybko wykonać polecenie.
- Czemu gość uciekł, skoro miał broń? - spytałam zdumiona - Czemu nie próbował dalej złapać Noctowla?
- Myślę, że uznał, iż narobił za wiele hałasu, żeby my się udało. Uznał więc za lepsze rozwiązanie dać drapaka i ratować własną skórę - odparł na to profesor Oak.
Pół godziny później karetka zabrała Jenkinsa do szpitala. Sanitariusz powiedział, że skoro został on postrzelony w prawe ramię, to ma wielką szansę na przeżycie. Policjanci zaś z ogromną uwagą wysłuchali naszych zeznań i postanowili sprawdzić dokładnie tego człowieka, który niedawno szukał w tym domu Noctowla. Mieliśmy co prawda jego numer telefonu, dzięki czemu łatwo namierzono jego adres pobytu, ale mój tata uznał, że to pewnie nic nam nie pomoże, bo równie dobrze mógł to być jedynie adres tymczasowy. Niestety miał rację, ponieważ policjanci nie zdołali namierzyć naszego gagatka.
- Dziękuję niebiosom, że Ash jest daleko stąd - powiedziała na rano pani Ketchum, gdy jedliśmy śniadanie - Przynajmniej nic mu się nie stanie.
- Nie byłabym tego taka pewna - odparła na to pani Evans - Mam takie dziwne wrażenie, że on i moja córka (gdziekolwiek teraz są) wpakowali się w jeszcze większe tarapaty niż my.
- Obyś się myliła, moja droga - odpowiedziała jej na to mama Asha.
Ja jednak czułam, że matka Sereny może mieć sporo racji i w duchu zaczęłam się modlić, aby mojemu bratu i pozostałym się nic nie stało.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Raticate prowadził nas przez góry w kierunku kryjówki Łowczyni J. Mieliśmy wielką nadzieję, że kobieta nie wie nic o naszej obecności tutaj i nie zastawi na nas zasadzki. Co prawda spodziewała się ona odsieczy dla porwanych przez siebie Pokemonów, ale na pewno nie z naszej strony, lecz ze strony Celebiego oraz jego żony. Dawało nam to swego rodzaju pewną przewagę, choć zdecydowanie niewielką.
W końcu dotarliśmy na miejsce. Schowaliśmy się za skałami i powoli wyjrzeliśmy przez nie. Przed wejściem do groty stało dwóch strażników w czarnych strojach oraz uzbrojonych w karabiny.
- Nieźle... I jak my ich niby miniemy? - zapytałam.
- Nie wiem. Zapytaj o to swojego geniusza - mruknęła nieco złośliwie May - No i co, panie ładny? Tego nie przewidziałeś w swoim jakże bardzo błyskotliwym planie, prawda?
- Przeciwnie, przewidziałem to i dobrze wiem, jak sobie poradzić z taką przeszkodą - odpowiedział jej mój chłopak.
Rzeczywiście, Ash miał już pewien plan działania, który szybko nam opowiedział. Chwilę później Raticate wyskoczył przed strażników i zaczął robić bardzo głupie miny. Strażnicy spojrzeli na niego uważnie, zaś z góry naskoczył na nich Pikachu i najciszej, jak to tylko możliwe, poraził ich prądem. Obaj mężczyźni runęli na ziemię nieprzytomni.
- Doskonale, stary! - uśmiechnął się do niego Ash, powoli wychodząc ze swojej kryjówki - Za mną!
Ja, May, Tracey oraz wierny Pikachu ruszyliśmy powoli za nim. Max został niedaleko wejścia na czatach. W razie czego miał uciec i wezwać pomoc.
Weszliśmy do jaskini. Była ona wyraźnie kryjówką Łowczyni J, na co wskazywały różnego rodzaju komputery i inne maszyny, jakich tutaj było pełno. Rozejrzeliśmy się dookoła. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie powinniśmy szukać porwanych Pokemonów, jednak staraliśmy się w miarę możliwości zachować ostrożność. Co jakiś czas mijaliśmy ubranych na czarno ludzi, który wyraźnie pracowali dla Łowczyni J. Szliśmy ostrożnie, żeby nas nie zobaczyli. Było to bardzo trudne, ale jakimś trafem dotarliśmy w końcu do tej części jaskini, w której były klatki z uwięzionymi Pokemonami. Nie chcę się chwalić, ale to ja je wypatrzyłam.
- Ash, patrz! - powiedziałam, wskazując je palcem.
- Dobra robota, Sereno - odparł mój chłopak.
Na paluszkach zakradliśmy się do tego pomieszczenia i gdy tylko się w nim znaleźliśmy, to od razu zobaczyliśmy uwięzione Pokemony. Było ich około dziesięciu.
- Spokojnie, maluchy. Zaraz was uwolnimy - powiedziałam, gdy tylko je zobaczyłam.
- Może być mały kłopot - odparł na to Tracey - Te klatki są wyraźnie zamykane i otwierane na klucz. Bez niego raczej nic nie zdziałamy.
- Tylko gdzie możemy znaleźć klucz? - zapytała May.
- Może ja znam odpowiedź na to pytanie?
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy Łowczynię J wraz z kilkoma ludźmi, którzy wymierzyli w nas broń. Nie mieliśmy żadnych szans. Obok nich stał związany Max. May westchnęła głośno, gdy go zobaczyła.
- Max, ty gamoniu! Musiałeś dać się złapać?! - zapytała dziewczyna.
- Przyganiał kocioł garnkowi! Jakoś nie wydaje mi się, żebyś była w lepszej sytuacji, siostrzyczko - odciął się jej chłopak.
- Niestety... A wszystko przez tego naszego kochanego detektywa - mruknęła panna Hameron z lekkim wyrzutem w głosie.
Ash uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Co się tak patrzysz? To był dobry plan... BYŁ... Niestety, jak to się czasami zdarza, spalił na panewce.
- Otóż to, smarki - powiedziała Łowczyni, powoli do nas podchodząc - A ty, drogi młodzieńcze, poznajesz mnie?
- Jak najbardziej cię poznaję, J... Chociaż przyznaję, że jestem nieco zaskoczony twoją obecnością - odpowiedział jej Ash - Sądziłem, że dawno już jesteś pokarmem dla wodnych Pokemonów.
- Prawdopodobnie bym nim była, gdyby nie to, że całkiem sprawnie pływam - odparła na to Łowczyni - Widzę przy tobie kilka nowych twarzy. Już nie włóczysz się po świecie w towarzystwie tej panienki o niebieskich włosach i tego czarnoskórego babiarza?
- Powiedzmy, że nieco zmieniłem towarzystwo.
- Właśnie widzę. Nie jest ono jednak zbyt doborowe, nie uważasz?
- To już jest kwestia gustu. Z twoim towarzystwem na pewno bym się nie chciał zadawać.
Łowczyni J zachichotała bardzo złośliwie, po czym podeszła nieco bliżej Asha.
- Już dość mi krwi napsułeś, głupi szczeniaku. Nie wiem, skąd się tu wziąłeś, ale tym razem nie zniweczysz moich planów.
Ash nagle uśmiechnął się lekko do mnie, jakby właśnie wymyślił jakiś dobry koncept, po czym powiedział:
- Jeszcze zobaczymy.... Pikachu, Elektrokula!
Chwilę później taki oto pocisk uderzył prosto w ludzi J, którzy padli sparaliżowani na ziemię. Jedynie ich szefowa zwinnym skokiem uniknęła obrażeń.
- Serena, wiej! - zawołał Ash.
Nie namyślając się ruszyłam do ucieczki, zaś Pikachu, wyskakując ze swojej kryjówki, skąd wcześniej zaatakował ludzi Łowczyni, teraz biegł za mną. Kątem oka zauważyłam, jak Ash, May i Tracey wypuszczają swoje Pokemony z pokeballi, żeby móc zaatakować nimi swoich przeciwników. Zatrzymałam się mając zamiar pospieszyć im z pomocą, ale mój ukochany szybko to dostrzegł i wrzasnął:
- UCIEKAJ!
Nie chciałam tego robić, ale Pikachu zaczął mnie szybko szarpać za nogawkę, więc musiałam posłuchać i ruszyłam biegiem w kierunku doliny. Wiedziałam, że muszę sprowadzić pomoc. Ash może sobie poradzi, a może nie. Lepiej będzie jednak, jeżeli Mewtwo i reszta interweniują w całej tej sprawie, bo bez ich pomocy być może się nie obędzie.
- Szybko, Raticate! Wiejemy stąd! - zawołałam do Pokemona, który nas tu przyprowadził i został wśród skał, czekając na nas.
Uciekaliśmy razem nie ścigani przez nikogo, a przynajmniej tak mi się wydawało. Zmęczona stanęłam na chwilę, aby zregenerować siły.
- Jak sądzisz, Pikachu? Udało im się? - zapytałam.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smutno Pokemon.
- Też tak uważam. Jak tylko odzyskam siły, biegniemy dalej.
- Nie licz na to, mądralo.
Odwróciłam się i zauważyłam dwóch ludzi Łowczyni J z wielkimi karabinami w dłoniach, którymi mierzyli we mnie.
- Nie próbuj przyzywać tutaj swoich Pokemonów, bo będziesz pluć ołowiem zanim zdążysz wydać im choćby jedną komendę - rzekł jeden z nich.
- Ręce do góry i bez żadnych numerów! - dodał drugi.
Podniosłam je przerażona nie wiedząc, co mam zrobić innego.
- Nie ujdzie wam to na sucho! - zawołałam.
Mężczyźni zaśmiali się podle.
- A co nam niby zrobisz, smarkulo? - zapytali.
Nagle coś złapało ich mocno za ramiona, po czym podniosło wysoko w górę, a następnie upuściło na ziemię z takiej wysokości, że się oni nie zabili, ale stracili przytomność. Spojrzałam w górę. Moim wybawcą okazał się być Pokemon podobny do Pidgeotta, jednak o wiele od niego większy i mający dziwaczny, żółty kosmyk piór.
- Co to za Pokemon? - zapytałam zdumiona.
Chociaż nie była na takie coś pora ani miejsce, wyjęłam z kieszeni Pokedex i skierowałam go na mego wybawcę.
- Pidgeot, Pokemon typu latającego. Ewoluuje z Pidgeotto. Jego ataki skrzydłami potrafią mieć siłę małej trąby powietrznej, a szponami jest w stanie podnieść największe ciężary. Na swoim grzbiecie umie nieść nawet człowieka.
Schowałam mój komputerek do kieszeni i spojrzałam ponownie na stworka.
- Dlaczego mi pomogłeś?
Ten zaćwierkał coś w swoim języku, a ja złapałam się za czoło.
- Głupia ja! Przecież ty nie możesz mi odpowiedzieć w moim języku. Nieważne... Muszę się dostać do pewnego miejsca. Zabierzesz mnie tam? - zapytałam.
Pokemon ponownie zaskrzeczał, po czym lekko ukucnął, abym miała możliwość wsiąść mu na grzbiet. Natychmiast z tego skorzystałam, a już chwilę później uniosłam się w górę.
- Pikachu i Raticate wskażą ci drogę - powiedziałam - Prowadźcie, chłopcy! Nasi przyjaciele na nas czekają!
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Po śniadaniu wróciliśmy wszyscy do rozmyślań na temat tego, co miało ostatnio miejsce. Wiedzieliśmy tylko jedno, że Ash miał rację w tym, że przeczuwał on niebezpieczeństwo ze strony tego tajemniczego i zarazem rzekomego właściciela Noctowla. Jedno było pewne. Ten Pokemon był w posiadaniu sekretu, za który ktoś był gotów zabić. Musieliśmy się szybko dowiedzieć, jaki to sekret nim będzie za późno.
Clemont siedział tuż obok mnie na kanapie w milczeniu, coś powoli kalkulując. Nie przerywałam mu mając nadzieję, że być może dojdzie on do jakiś rozumnych wniosków, które nikomu z nas nie przyszły do głowy. Pozostali nasi przyjaciele naradzali się i planowali, jak wreszcie zdjąć tę obrączkę z nogi Noctowla.
- Chwileczkę! - zawołał po chwili ciszy Clemont - Chyba już wiem, jak rozwiązać nasz problem.
- Jak? - zapytałam.
- To tylko moje przypuszczenie, ale coś mi mówi, że może ono być sensowne - powiedział chłopak - Panie Scribbler, niech pan postawi tutaj Noctowla.
Pisarz spełnił jego życzenie i już po chwili Pokemon siedział na stole przed Clemont, który uważnie obejrzał jego nogę.
- Te guziki nie dają mi spokoju.
- Wiem, już je widzieliśmy - powiedział profesor Oak - Niestety nic one nie robią. Wciskanie ich nie ma sensu.
- Możliwe, profesorze... A być może należy je wcisnąć we właściwej kolejności?
- Czyli w jakiej? - spytał uczony.
Clemont zastanowił się przez chwilę. Bonnie zaś usiadła obok niego, po czym zawołała:
- Zauważyliście, że kolory tych guzików są we wszystkich barwach tęczy?
- Bonnie, to teraz nie ma żadnego znaczenia - rzekła Misty z lekkim politowaniem w głosie.
Starszy brat małej dziewczynki miał jednak inne zdanie w tej sprawie.
- Tęcza! No jasne! Że też wcześniej na to nie wpadłem! Może to jest właśnie rozwiązanie, którego szukamy?
- Ale jakie to ma być niby rozwiązanie? - spytałam, patrząc na niego uważnie.
- Spróbujmy może wcisnąć te guziki zgodnie z kolorami tęczy. Jeśli ta obrączka się otworzy, to znaczy, że miałem rację. Jeśli nie, to spróbujemy znaleźć inny sposób.
Następnie Clemont wystukał po kolei guziki w kolejności, w jakiej są ustawione barwy na tęczy. Ku naszemu ogromnemu zdumieniu obrączka otworzyła się i uwolniła nogę Noctowla.
- A jednak! - zawołała Bianka, uderzając dłońmi w kolana - To jest po prostu niesamowite!
- Nie pomyślałabym, że tu może chodzić o coś tak prostego - dodała bardzo zdziwiona Misty.
- Ani ja - dodał profesor Oak.
Mój tata uśmiechnął się do nich delikatnie.
- Być może właśnie o to chodziło. Tak proste, że aż niemożliwe do realizacji.
To mówiąc wziął on do ręki obrączkę i przechylił ją delikatnie. Chwilę później na dłoń wyleciało mu coś malutkiego, czarnego oraz zwiniętego w kulkę.
- Co to jest?! - zapytałam zdumiona.
- Wygląda jak jakiś... mikrofilm - powiedziała Bianka.
Misty parsknęła śmiechem.
- Proszę cię! Teraz ty wyskakujesz z tymi szpiegami?! A niby co jest takiego w Alabastii, co może interesować szpiegów międzynarodowych?
- Nie śmiej się, Misty. Być może to jest coś na wagę złota - rzekł mój ojciec, rozwijając małą, czarną rolkę i lekko ją oglądając - Dajcie mi szkło powiększające.
Profesor Oak podał mu je, a wszyscy zebrani w pokoju zebraliśmy się wokół mojego taty, który bacznie oglądał niezwykłe znalezisko.
- I co tam widzisz? - spytałam.
- Nie wiem, czy to jest to, co myślę. Muszę to wywołać. Profesorze, czy mogę tu wykorzystać jakieś pomieszczenie na ciemnię?
- Idź do piwnicy. Tam jest dość cienia - rzekł uczony.
- Pójdę z tobą - powiedział pan Meyer - Pomogę ci.
- Ja także - dodał Clemont - Ja w to w końcu znalazłem, zatem chcę wiedzieć jako pierwszy, co tam jest.
Mój tata uśmiechnął się do niego i położył mu dłoń na ramieniu.
- Masz pełne prawo, chłopcze.
Następnie pochylił się lekko w moją stronę i rzekł:
- Lubię go! Jest mądry! Wybrałaś sobie niezłego chłopaka.
Zarumieniłam się na całej twarzy.
- Tato! Co ty wygadujesz?! On nie jest moim chłopakiem!
- Może jeszcze nim nie jest, ale to wszak niebawem może się zmienić - zachichotał mój ojciec.
Chwilę później wyszedł on razem z Clemontem i jego tatą.
- Dawn, ale ja mam mądrego brata, co nie?! - pisnęła radośnie Bonnie, podskakując na kanapie razem z Dedenne, który siedział jej na kolanach.
- Owszem... Bardzo mądrego - odparłam z uśmiechem.
C.D.N.
Historia bardzo ciekawie się rozkręca, kochanie moje. Czyta się z zapartym wręcz tchem i z niecierpliwością wyczekuje się dalszych akapitów. :)
OdpowiedzUsuńZaczynamy od dotarcia części naszej paczki do celu. Okazuje się nim być osada mitycznego Pokemona o nazwie Celebi, w której mieszkają też inne stworki, tak jak chociażby "żona" Pokemona o imieniu Gaya. :) Zgadzają się oni na naprawienie szpady Asha, ale w zamian za przysługę - ma on odnaleźć zaginione Pokemony, które niejaka Łowczyni J porywa z obozu i zabiera do swojej jaskini. Nasz detektyw ochoczo się na to zgadza i już tej samej nocy dochodzi do akcji. Niestety po dotarciu na miejsce nasi przyjaciele zostają zauważeni i muszą szybko się ewakuować. Ash każe Serenie uciekać, a sam zostaje na miejscu.
Niestety dziewczyna zostaje otoczona przez ludzi Łowczyni i gdy już się wydaje, że jest na przegranej pozycji, z pomocą przychodzi jej Pidgeott, który odlatuje wraz z nią na pomoc przyjaciołom.
W tym samym czasie pozostała część naszych przyjaciół usiłuje rozwiązać zagadkę Noctowla. Ptaka próbuje porwać tajemniczy osobnik, jednak spełza to na panewce, niestety ranny zostaje Jenkins, który tylko dzięki szybkiej interwencji pani Evans i reszty dorosłych zostaje szybko zabrany do szpitala. Tymczasem nasi przyjaciele dalej próbują rozwiązać zagadkę tajemniczej obrączki stworka. Po wielu próbach udaje im się zdjąć jego obrączkę i "dobrać" do jego tajemnic, którymi okazuje się być tajemniczy mikrofilm, który Clemont chce wywołać. Ciekawe co na nim się znajduje? :)
Historia naprawdę wciągająca, czyta się ją wręcz jednym tchem. Z prawdziwą rozkoszą poznam jej zakończenie. :)
Ogólna ocena: 10/10 :)