Mierz siły na zamiary cz. I
- Witamy w Petalburgu! - zawołała May, rozkładając wesoło ręce oraz łapiąc nas mocno w objęcia.
Przytuliliśmy ją do siebie, po czym ucałowaliśmy jej oba policzki, nie kryjąc przed tym, że bardzo cieszy nas widok naszej przyjaciółki.
- Miło nam cię znowu widzieć, May - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu, siedzący na ramieniu swego trenera.
- Mnie również miło was znowu zobaczyć! - odparła radośnie panna Hameron - Strasznie się z wami stęskniłam.
- My za tobą też - rzekł mój chłopak.
May zachichotała wesoło, słysząc te słowa i dodała:
- A wydaje się, że minęło ledwie parę dni od chwili, kiedy wyjechałam z Alabastii zapraszając was tutaj.
- Bo to było zaledwie parę dni temu, siostrzyczko - rzekł Max.
Rzeczywiście, miał on rację, jednak żeby wszystko było jasne, pozwolę sobie na odrobinę wspomnień.
2 stycznia pożegnaliśmy się z May i jej rodzicami, którzy zaprosili nas do siebie w celu udzielenia Ashowi specjalnego treningu na wypadek jego kolejnego starcia z Domino. 5 stycznia natomiast wszyscy razem ruszyliśmy odwiedzić dziennikarkę Cindy Armstrong, znajomą Alexy, żeby pomóc jej rozwikłać pewną niezwykle trudną zagadkę, która dręczy ją od półtora roku. W ciągu zaledwie kilku dni osiągnęliśmy ten cel i wróciliśmy spokojnie do Alabastii, lecz już 10 stycznia, za zgodę Delii Ketchum, ja, Ash oraz Max wyruszyliśmy autokarem do Petalburga po owe szkolenie obiecane mojemu chłopakowi przez państwa Hameron. Normalnie wyruszylibyśmy tam całą drużyną, ale tym razem w restauracji mamy mej przyszłej teściowej zebrało się sporo obowiązków, więc Dawn, Clemont i Bonnie postanowili zostać, żeby w nich pomóc. Z tego też powodu tylko 1/2 naszej dzielnej kompani przyjechała do państwa Hameron. Coś jednak czuliśmy, iż bez względu na to, ilu nas będzie, to i tak czeka nas niezła zabawa w każdym znaczeniu tego słowa.
Tymczasem May uśmiechnęła się wesoło do brata, przyznając mu rację w tym, co przed chwilą powiedział.
- Właściwie to prawda, że widzieliśmy się zaledwie kilka dni temu, ale bez względu na ten nieistotny szczegół cieszę się, że mogę was tu powitać. Bardzo mi was brakowało. Wejdźcie, proszę. Moja mama czeka z kolacją.
Kuchnia Caroline Hameron jest pod każdym względem doskonała i chociaż może nieco ustępowała kuchni pani Ketchum, to jednak ja z Ashem oraz Maxem aż oblizaliśmy się na samą myśl o tym, jakież to przysmaki na nas czekają.
- Mniam! Już się nie mogę doczekać, żeby zjeść przysmaki z waszej kuchni - rzekł mój chłopak.
- Pika-pika! Pika-chu! - zawołał wesoło Pikachu.
- Nie wątpię, Ash, że nie możesz się tego doczekać - zaśmiałam się do niego radośnie - W końcu ty i Pikachu jesteście wielkimi żarłokami.
- Wiem... Powtarzasz nam to bez przerwy - powiedział mój luby, a jego stworek poparł go wesołym piskiem.
- Nie szkodzi... Moja mama bardzo lubi, gdy jej goście mają apetyt. Im większy, tym lepszy - rzekła May, uśmiechając się przy tym pobłażliwie do swego przyjaciela.
Po cichu zaś szepnęła mi na ucho:
- Z niektórymi facetami to jak z dziećmi.
- SŁYSZAŁEM TO! - zawołali jednocześnie Ash i Max.
***
Caroline Hameron uśmiechnęła się do nas radośnie, kiedy cała nasza czwórka weszła do jej kuchni. Wytarła wtedy szybko ręce w pierwszy lepszy ręcznik, jaki się jej nawinął, po czym zawołała:
- Witajcie, kochani! Jak miło, że wreszcie przyjechaliście!
- Przepraszamy, że tyle czasu nam to zajęło, ale autokary z Alabastii muszę mieć czas, żeby tu dojechać - powiedziałam.
- Spokojnie, przecież ja nie mam do was żadnych pretensji. Ważne, że jesteście.
Mama May wyglądała po prostu na niesamowicie szczęśliwą z naszej obecności. Odnosiłam wrażenie, że podchodzi ona do przyjaciół swoich dzieci podobnie jak Delia Ketchum, czyli traktuje ich niczym swoje własne potomstwo, a już w każdym razie Ash cieszy się u niej takimi względami. Max powiedział mi kiedyś żartem, że swego czasu jego mama miała nawet nadzieję, iż Ash zostanie jej zięciem, bo ponoć ma na May bardzo dobry wpływ, lecz niestety... Ze względu na związek Asha ze mną pani Hameron musiała z tego planu zrezygnować. Nie wiem, czy chłopak mówił prawdę czy tylko się wygłupiał, jednak jedno jest pewne... May należy już od dawna do szeregu dziewczyn, które mają wręcz niesamowitą słabość do mojego ukochanego i to od pierwszej chwili, w której go poznają. Co prawda nigdy nie szalała za nim, ale zawsze traktowała go jak starszego brata, tego byłam całkowicie pewna.
- Siadajcie, proszę, bo już pora na kolację - rzekła po chwili kobieta.
- A pana Hamerona nie będzie? - spytał Ash, siadając przy stole.
- Pika-pika-chu?! - zapiszczał Pikachu.
- Tata znowu jest tej na swoje Sali - rzekła May z lekką ironią w głosie - Szkoli on kolejnych trenerów, żeby mogli być kiedyś godni tego, aby się z nim zmierzyć.
Caroline popatrzyła na córkę z lekkim wyrzutem w oczach.
- Kochanie... Odnoszę wrażenie, że nie masz zbyt wielkiego szacunku do swojego ojca oraz tego, czym on się zajmuje.
Biedna May zaczerwieniła się delikatnie i przez chwilę nie wiedziała, co ma odpowiedzieć na ten zarzut, ostatecznie jednak przemówiła.
- Mamo... Ty mnie źle zrozumiałaś. Ja nie krytykuję taty, ale po prostu uważam, że czasami mógłby on więcej czasu spędzać w domu.
Pani Hameron westchnęła głęboko, słysząc jej słowa. Widać wywarły one na niej spore wrażenie.
- A tu się z tobą zgadzam, kochanie. Mógłby on więcej bywać w domu, a mniej na Sali. Ale przecież nie będę go odrywać od tego, co sprawia mu przyjemność.
- Przyjemność powinno mu sprawiać spędzanie czasu z rodziną.
Max nie zgodził się w tej sprawie ze swoją siostrą uważając, że jego tata znajduje dość czasu na wszystko, a May niepotrzebnie szuka dziury w całym. Wtedy to zauważyłam, że w pewnym sensie oboje są podzieleni na dwa fronty. Chłopak był zdecydowanie bardziej emocjonalnie związany z ojcem, a jego siostra z matką.
- Ja tam uważam, że tata ma swoją pasję i powinien ją rozwijać - mówił dalej Max.
- Mówisz tak, bo ostatnio jakoś mało tu siedzisz, więc nie wiesz, co się dzieje na świecie - mruknęła na to jego siostra.
- Co się dzieje na świecie, to on akurat doskonale wie - zauważyłam nieco złośliwym tonem.
May popatrzyła na mnie z ironią.
- Wiesz, o co mi chodzi, a zresztą nieważne. Ja wiem, że mam rację.
- Jak zwykle zresztą - rzekł Ash.
On i jego Pikachu zachichotali wesoło, a panna Hameron zrobiła nieco złą minę.
- No dobra, dosyć już tego! Nie kłócimy się! - zawołała lekko groźnym głosem Caroline - Przy stole wszyscy mają siedzieć w zgodzie i w spokoju albo nie będziemy jeść wcale!
- Bardzo mądre prawo, w pełni je popieram - powiedziałam, po czym wstałam od stołu - Mogę pani pomóc?
- Jeśli chcesz.
Razem z naszą drogą gospodynią nakryłam stół do kolacji, a następnie wszyscy usiedliśmy przy nim.
- Nie poczekamy na tatę? - spytał Max.
Ash popatrzył wówczas w stronę talerza z wyłożonego naleśnikami polanymi syropem czekoladowym, zaś jego mina, podobnie jak i fizjonomia Pikachu, wyrażała, że oni raczej nie będą chcieli na kogokolwiek czekać.
- Jeśli się spóźni na kolację, to jego problem - powiedziała Caroline.
- Kto ma problem?
Słysząc to pytanie spojrzeliśmy wszyscy w kierunku drzwi do kuchni, w których stał właśnie Norman Hameron z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Dobry wieczór, panu! - zawołał Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Witam pana - dodałam.
Mężczyzna uśmiechnął się do nas wesoło.
- Ash! Serena! Miło mi was znowu widzieć! Cześć, synku! Jak widzę, przybyliście w sprawie tego, o czym opowiadała wam May.
- Owszem. Przyjechałem po to szkolenie, bo uznałem, że może mi się ono bardzo przydać - odpowiedział mu mój chłopak.
- Bardzo mądre podejście! Zawsze ucz się tego, co uważasz, że może ci się przydać w przyszłości - rzekł pan Hameron, powoli zdejmując kurtkę.
Powąchał lekko, który rozchodził się po całym pokoju i uśmiechnął się wesoło, gdy rozpoznał jego pochodzenie.
- Coś mi tutaj bardzo szczególnie pachnie. Czyżby to były naleśniki z syropem czekoladowym?
- Dokładnie tak, kochanie - powiedziała jego żona - Wiedziałam, że cię to przyciągnie do domu.
- Przede wszystkim gnam tutaj kierowany tęsknotą za swoją rodziną - rzekł na to Norman.
Caroline parsknęła śmiechem i nadstawiła swój policzek, w który to jej mąż delikatnie ją pocałował.
- Oczywiście... Takie bajki opowiadaj tym swoim wielbicielkom, a nie mnie.
Pan Hameron jako sławny na cały region Hoenn trener Pokemonów, a także Lider Sali w Petalburgu miał zawsze dużo wielbicieli, w tym całkiem sporo przedstawicielek płci przeciwnej. Stąd też jego żona miała nieraz powody, aby być o niego zazdrosną, choć oczywiście on nigdy nie latał za innymi. May opowiadała mi, jak to kiedyś jej matka była bardzo zazdrosna o kontakty Normana z miejscową siostrą Joy, z którą to mężczyzna spędzał bardzo dużo czasu, a potem się okazało, że wraz nią szykował wtedy pokaz sztucznych ogni na rocznicę ślubu swego i Caroline. No cóż... Coś mi mówi, że mnie czeka podobny los, gdyż Ash również posiada wielkie powodzenie u płci żeńskiej - rozpoczęło się ono w jego wczesnym dzieciństwa i trwa do dziś. Na szczęście mój ukochany jest mi wierny, a przynajmniej nie miałam żadnych powodów, aby w to wątpić. Co prawda sprawa ze Scarlett mogłaby nieco zachwiać moim zaufaniem do niego, jednak tak się nie stało, a moja miłość do niego przetrwała, podobnie jak i jego uczucie do mnie. A być może też nawet oba te uczucia tylko wzrosły.
Norman tymczasem uśmiechnął się wesoło, słysząc dowcipne teksty swojej żony, po czym radośnie usiadł z nami do stołu i zaczął jeść kolację. Widząc, jak Ash pakuje sobie w usta jeden naleśnik po drugim, zachichotał mówiąc:
- Jedz, drogi chłopcze. Jedz. Musisz mieć jutro dużo siły, bo czeka cię naprawdę bardzo męcząca lekcja.
- No, ale chyba nie będzie się pan nade mną znęcał, co? - zaśmiał się Ash.
- Nie, wcale... Ale zamierzam być wymagającym nauczycielem.
- Tym lepiej, bo ja chcę się wiele nauczyć.
- Doskonale. To właśnie chciałem usłyszeć.
***
Po kolacji ja, Ash i Max zadzwoniliśmy do Alabastii, żeby powiedzieć naszym pozostałym przyjaciołom z drużyny, co obecnie robimy.
- Jesteśmy właśnie w Petalburgu i bardzo dobrze się tutaj czujemy - zameldował wesołym głosem Ash.
- Mam nadzieję, że wycieczka minęła wam przyjemnie - rzekł mu na to Clemont.
- Jak najbardziej. Tylko trochę trzęsło, gdy tu jechaliśmy - powiedział Max.
Młody Meyer zachichotał, słysząc te słowa.
- Cóż... W końcu przybyliście tu autokarem.
- No właśnie... Czego oczekiwać od miejskich środków transportu? - zachichotała złośliwie Dawn.
- E tam... Nie było aż tak źle, chociaż nieco nami trzęsło, ale dało się to jakoś wytrzymać - powiedziałam wesoło.
- Wytrzęsie was jeszcze bardziej, kiedy będzie wracać - rzekła mi moja przyszła szwagierka.
- No właśnie, kiedy wracacie? - spytała Bonnie, pchając się do ekranu telefonu.
Clemont spojrzał na nią z lekkim politowaniem.
- Bonnie! Przecież oni dopiero co przyjechali do Petalburga!
- No właśnie! Dopiero co przyjechaliśmy, ale nie bój się... Już niedługo powinniśmy się zobaczyć - powiedział mój chłopak.
- Dokładniej to wszystko zależy od tego, czy nasz kochany Ash będzie się szybko uczył, czy też nie - rzekłam dowcipnym tonem.
- Spokojnie, Ash jest bardzo pojętnym uczniem, jestem tego pewien - dodał w jego obronie Max.
- Nie wątpię - powiedziała z uśmiechem na twarzy Dawn - Tak czy inaczej bardzo nam was tutaj brakuje.
- A coś ciekawego się wydarzyło w Alabastii pod naszą nieobecność? - zapytał mój chłopak swoją siostrę.
- Nie, poza tym, że nasz drogi ojciec zaprosił mnie na lody do Melastii. Clemont tymczasem bawił się u profesora Oaka w naukowca.
- Wynalazcę, chciałaś powiedzieć - poprawił ją młody Meyer bardzo poważnym tonem - I wcale się nie bawiliśmy z panem profesorem, tylko zajmowaliśmy się obaj tym, co obaj uwielbiamy, czyli nauką.
- Skoro musicie wiedzieć, to właśnie pracujemy nad czymś naprawdę poważnym dla nas wszystkich - powiedział Max, popierając słowa swojego przyjaciela - Nie możemy wam powiedzieć, o co chodzi, ale możecie być pewni, że to będzie coś naprawdę wspaniałego.
- Więc najlepiej nic im nie mów - rzekł wesoło przez telefon Clemont - Poprzestańmy jedynie na stwierdzeniu, że nasze starania nie idą na marne.
- Poważnie? A więc udało się w końcu to stworzyć?! - zawołał Max podnieconym głosem.
- Jak na razie stworzyliśmy jedynie prototyp tego, o czym to ostatnio mówiliśmy - wyjaśnił mu nasz przyjaciel z Lumiose.
Max wyglądał na wyraźnie zawiedzionego tymi słowami.
- E tam! Prototyp! Już kilka stworzyliśmy i co? Wszystkie skończyły w ten sam sposób.
- Zakończyły swój żywot jednym wielki bum, mam rację?! - parsknęła śmiechem Bonnie.
Clemont zarumienił się lekko na twarzy.
- Owszem, to właśnie miało miejsce, ale po prostu popełniliśmy kilka błędów, których jednak teraz udało się nam uniknąć. Dzięki temu możemy tym razem liczyć na wygraną.
- Ale czy to pewne? - spytał Max.
- Mój przyjacielu, w nauce i budowaniu wynalazków nigdy nie ma nic całkowicie pewnego. Nawet po wielu latach można odkryć błędy naszego dotychczasowego myślenia w pewnych sprawach. Ale powiem tobie i wam wszystkim w zaufaniu, że tym razem jest większa pewność, że nam się uda. Jak już wrócicie, to wszystko ci opowiem, Max, bo teraz nie możemy.
Bonnie jęknęła załamana.
- Ech... Te wasze konspiracje. Po prostu załamać się można.
- A mnie tam się ona podoba - wtrąciła wesoło Dawn - Moim zdaniem to bardziej nadaje obu chłopcom uroku osobistego.
- No dobra, a poza tym co u naszego kochanego tatusia? - zapytał Ash, przerywając tę dyskusję.
- A nic takiego... Jak mówiłam, był dzisiaj ze mną na lodach. Ze mną i z panią Armstrong.
- Z Cindy?! - zawołaliśmy ja, Ash i Max.
- Owszem. I jeszcze Taylor była z nami.
- Cały nasz ojciec. Same kobiety i on jeden - zachichotał mój chłopak - To bardzo do niego pasuje. Pamiętam, jak mi kiedyś opowiadał o swoich dawnych podbojach miłosnych.
- A co konkretnie ci opowiadał? - zapytałam zaintrygowana.
- To bez znaczenia! - zawołała Dawn i uśmiechnęła się - Ważne, że on i Cindy wyraźnie bardzo się polubili. Kto wie? Może będziemy mieli oboje macochę?
- Jeśli chodzi o mnie, to nie miałbym nic przeciwko temu, ale niech się najpierw oboje lepiej poznają, a dopiero potem cokolwiek planują we dwoje - stwierdził na to Ash.
- Popieram tę myśl, braciszku - zachichotała jego siostra - Ale jedno jest pewne... Bardzo lubię Cindy i chcę, żeby miała ona z naszym ojcem jak najlepszy kontakt.
- Oby tylko jej nie skrzywdził, tak jak naszych mam.
Dawn spojrzała na brata z wyrzutem.
- Ash, jak możesz tak mówić? Zwłaszcza po tym, co nasz ojciec do nas robi przez ostatnie miesiące.
- Nigdy o tym nie zapomniałem, ale pamiętam też doskonale o tym, jak nas zostawił. Tego tak łatwo nie da się zapomnieć.
- Braciszku... On się zmienił. Sam mi to nieraz mówiłeś.
- Wiem i dalej tak uważam, ale jestem teraz trochę bardziej ostrożny w stosunku do wszystkich, również do niego.
- Może to i dobre podejście, ale ja wierzę w to, że on już nigdy więcej nie sprawi nam zawodu.
- Obyś miała rację, siostrzyczko - rzekł Ash zamyślonym tonem - Obyś się nie myliła co do niego.
- Tak czy inaczej wracacie tak za tydzień, co? - przerwała rozmowę na ten nieco ponury temat Bonnie.
- Nie jestem pewien, ale możliwe, że tak - odparła na to mój ukochany - Jak powiedziała Serena, wszystko zależy od tego, jak szybko nauczę się tego, czego będą mnie chcieli nauczyć państwo Hameron.
- Jak znam ciebie, to opanujesz to w jeden dzień. No, góra dwa - rzekła na to pewnym siebie tonem panna Meyer.
Ash uśmiechnął się do niej serdecznie. Jej słowa wyraźnie bardzo mu się spodobały.
- Miło mi to słyszeć, Bonnie. Dziękuję za wiarę w moje umiejętności, ale zachowam skromność i powiem, że wszystko wyjdzie w praniu.
- Jakim praniu?
- Tak się tylko mówi - wyjaśniłam.
- Aha! - zawołała dziewczynka.
Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, po czym pożegnaliśmy się z naszymi przyjaciółmi, ci natomiast życzyli nam powodzenia i zakończyli połączenie.
***
Następnego dnia po śniadaniu poszliśmy wszyscy do Sali Normana Hamerona, gdzie ten postanowił (oczywiście wraz ze swoją żoną), nauczyć Asha wielu umiejętności fizycznych niezbędnych w jego detektywistycznej działalności.
- Musisz być zarówno silny, jak i też zwinny - powiedziała Caroline - Powinieneś zatem opanować kilka sztuczek, które ci pomogą w dalszym życiu zarówno w zawodowym, jak i prywatnym.
- Wierzę państwu, tylko chciałbym wiedzieć, kiedy zaczynamy, no i od czego? - zapytał Ash, zacierając przy tym wesoło ręce.
Norman Hameron zaśmiał się wesoło.
- Och, mój chłopcze. Widzę, że cię aż nosi, żeby opanować wszystko, czego chcemy cię z żoną nauczyć.
- Musisz być bardziej cierpliwy - powiedziała May nieco matczynym tonem.
Jej ojciec jeszcze mocniej zachichotał.
- Jeśli mam być szczery, to tym razem popieram Asha. Podoba mi się jego nastawienie. Dzięki temu łatwiej wiedza, jaką chcemy mu zaoferować, wejdzie do jego czarnowłosej głowy.
- Popieram. Uczeń pełen zapału to aż radość dla nauczyciela - rzekła na to Caroline z uśmiechem na twarzy.
Ponieważ wszystko zostało wyjaśnione, mogliśmy przejść od słów do czynów.
- Chodźmy już do szatni, Ash. Przebierzemy się i możemy zaczynać - powiedział po chwili pan Hameron.
Mój chłopak i on poszli się przebrać i po chwili wrócili ubrani w białe koszulki oraz spodenki, czyli typowy strój do wf-u. Następnie obaj weszli na ring, gdzie czekało już kilka Pokemonów Normana typu walczącego z rękawicami bokserskimi na dłoniach.
- Najpierw spróbuj boksu, mój chłopcze - powiedział pan Hameron - Musisz mieć naprawdę mocny cios, ale to tak mocny, że przeciwnik stracił wszystkie ząbki i musiał je przez co najmniej godzinę zbierać z podłogi.
- Aż tak pan umie bić? - spytał Ash.
- Pika-pika? - zdziwił się Pikachu, siedzący obok mnie, Caroline, May i Maxa na ławce.
Norman zarumienił się lekko.
- No cóż... Nie chcę być chwalipiętą, więc może lepiej powiem prawdę. Aż tak walić pięścią to ja nie umiem, ale za to limo potrafię zrobić każdemu, kto mi się narazi.
- Nie chciałbym więc tym, który się panu narazi - zażartował sobie Ash - Dlatego też raczej nie zostanę pańskim zięciem.
- Och, poważnie? A ja sądziłem, że powodem takiego stanu rzeczy jest raczej twoja miłość do Sereny - zachichotała Caroline.
- To też... Moich powodów zresztą jest więcej niż tylko jeden.
- Aha... Rozumiem - zaśmiałam się kobieta.
- Tak tylko gada, żeby od ciebie nie oberwać - zażartowała sobie May.
- A może mówi prawdę? - zasugerował Max.
- Tak... A tutaj mi rośnie kaktus - zakpiła sobie jego siostra, pokazując mu swoją prawą dłoń.
Jej brat zdjął okulary i przeczyścił lekko ich szkiełka swoją koszulką, po czym spojrzał uważnie na rękę May.
- Właściwie to dopiero puszcza korzenie, ale jak będziesz o niego dbać, to na pewno wyrośnie - powiedział po chwili Max.
Zachichotałam, słysząc te słowa.
Tymczasem Norman Hameron i jego Pokemony zaczęli okładać worki treningowe, pokazując w ten sposób Ashowi, jak należy zadawać ciosy. Mój chłopak uważnie wszystko obserwował, żeby potem spróbować naśladować ruchy mężczyzny, co początkowo nie szło mu najlepiej.
- Nie, Ash! Nie! Spróbuj jeszcze raz! - powiedział Norman, stając obok niej - Musisz ręce ustawić w taki oto sposób. Jedną ręką się osłaniasz, drugą walisz. I ciosy muszą być odpowiednio wyprowadzone. Tak, aby przeciwnik nie miał szans cię zaatakować. Jeszcze raz.
- Dawaj, Ash! Dawaj! Liczymy na ciebie! - zawołałam wesoło.
- Naprzód, Ash! Nie daj się! - dodał Max.
Caroline, May oraz Pikachu również dzielnie mu kibicowali. Chwilę później pani Hameron przyniosła gramofon i nastawiła płytę.
- Mój mąż lubi trenować przy muzyce. Moim zdaniem to wam może pomóc - powiedziała.
Chwilę później ze sprzętu poleciała bardzo słynna piosenka „Eye of the tiger“ z filmu „Rocky III“, czyli jednym słowem coś, co doskonale pasowało do treningu bokserskiego. Ja i May zaś pobiegłyśmy szybko do szatni i przebrałyśmy się obie w stroje cheerleaderek.
- Dawn często tak robi, kiedy Ash trenuje - powiedziałam.
- To nawet zabawny pomysł. Podoba mi się - rzekła moja przyjaciółka.
Ponieważ zaś ten plan uznała za całkiem ciekawy, to razem ze mną bardzo dzielnie dopingowała mojego ukochanego, którego darzyła, jak już wcześniej zauważyłam, wręcz siostrzanym uczuciem.
Tymczasem trening trwał dalej. Ash powoli, acz skutecznie, uczył się wszystkiego, co pokazywał mu jego nauczyciel i opanował kilka kroków bokserskich.
- Dobrze, na dzisiaj już dosyć - powiedział Norman po około dwóch godzinach nauki - Teraz pora na drugie śniadanie, a następnie przejdziemy do innej lekcji.
- Którą tym razem poprowadzę ja - dodała jego żona z uśmiechem na twarzy.
Oczywiście mój ukochany nie miał nic przeciwko temu, więc poszedł razem z nami, żeby zjeść mały posiłek, po czym wrócił na Salę, gdzie pani Hameron właśnie kończyła swoje przygotowania.
- Widzisz tę ławkę? - zapytała.
- Widzę - odparł Ash.
Kobieta z naszą pomocą przesunęła ją na środek pomieszczenia, po czym kazała Ashowi po niej przejść, ale w taki sposób, żeby z niej nie spadł. Mój chłopak oraz jego Pikachu, wiernie za nim idący, posłusznie wykonali to polecenie.
- Doskonale... A teraz jeszcze raz, lecz uważaj... Bo tym razem będzie trudniej.
Ash stanął ponownie na ławce, którą Caroline zaczęła powoli trząść. Zaskoczony tym wydarzeniem mój chłopak zleciał na jeden z materacy, które były ustawione wokół ławki.
- Co pani wyprawia?! - zawołał zdumiony Ash.
Kobieta uśmiechnęła się do niego.
- A czego się spodziewasz? Że Domino będzie walczyć z tobą fair? To już nie te czasy, kiedy dzielni muszkieterowie bili się honorowo na szpady, chociaż i wtedy, jeśli dobrze pamiętasz, miały miejsce oszustwa, podobnie zresztą jest dzisiaj. Wniosek jest więc jeden. Musisz być przygotowany na każdą ewentualność. Jeszcze raz.
Ash odetchnął głęboko, ale uznał rację słów pani Hameron, po czym znowu stanął na ławce i zaczął po niej iść. Jego nauczycielka znowu zaczęła nią trząść, a on ponownie, choć nie od razu, z niej zleciał. Wszedł więc na ławkę jeszcze raz i robił tak kilka razy, aż w końcu z wielkim trudem udało mu się przejść po niej bez żadnego upadku. Widząc to wszyscy razem krzyknęliśmy pełni euforii.
- Brawo, Ash! - zawołaliśmy - Doskonale ci poszło!
- Dalej, chłopcze! Spróbuj jeszcze raz! Kuj żelazo póki gorące i mierz siły na zamiary! - powiedziała mama May i Maxa.
Ash oczywiście zrobił tak, jak mu ona radziła i jeszcze kilkakrotnie przeszedł po ławce, za każdym razem z trudem utrzymał na niej równowagę, ale mu się udało.
- Doskonale, chłopcze! Na razie przerwa... A potem spróbuj poćwiczyć podnoszenie się na drabince - powiedział Norman cały uśmiechnięty.
- Wyrobi ci to siłę w rękach - dodała Caroline.
Ash posłuchał ich rady i trening trwał dalej. Został on przerwany przez obiad. Gdy go zjedliśmy, to ja, mój luby, Max i May poszliśmy na spacer po mieście, by nieco odpocząć.
- Ach... Ale mnie bolą mięśnie - jęknął Ash, gdy stawiał pierwsze kroki po ulicy.
- Za dużo treningu na raz... Nie przywykłeś do tego, ale przy moich rodzicach szybko to się zmieni - odpowiedziała mu May.
- Mam nadzieję... Muszę odsapnąć...
Mój chłopak powoli usiadł na ławce, powoli się przy tym rozciągając.
- Nie ma co gadać. Ten trening jest męczący, ale przecież od tego może zależeć moje życie.
- Dokładnie tak, Ash. Cieszy mnie, że to rozumiesz - powiedziałam z uśmiechem - Przecież następnym razem Domino może nie być taka miła dla ciebie i cię zabije.
- Pika-pika! - zapiszczał smętnie Pikachu.
Ash popatrzył na mnie i parsknął śmiechem.
- Miła? Proszę cię. Gdyby wtedy Scarlett na nią nie skoczyła, to by ta jędza posłała mnie na tamten świat i to bez skrupułów.
- Wobec tego musisz być lepiej wyszkolony niż ostatnio - rzekła May.
- To nie tyle wina szkolenia. Po prostu moja broń mnie zawiodła, więc głównie dlatego przegrałem.
- Tym razem tak nie będzie. Masz doskonałą szpadę i będziesz mógł łatwo się zmierzyć z Domino - dodał podnieconym głosem Max.
Następnie chłopak stanął i zaczął wykonywać w powietrzu ruchy tak, jakby właśnie bił się z niewidzialnym przeciwnikiem na niewidzialną broń.
- Sama szpada to za mało, choć na pewno ci się przyda - powiedziała May, ignorując zachowanie brata - Musisz prócz tego zdobyć jeszcze kilka umiejętności.
Mój chłopak uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
- Właśnie po to tutaj przyjechałem, May. Właśnie po to.
***
Przez następne dwa dni nie zdarzyło się nic godnego uwagi, poza tym, że szkolenie mojego chłopaka szło pełną parą. Przez ten czas Ash ćwiczył chodzenie na odwrotnej części ławki, która jak wiadomo, ma o wiele węższą deskę niż jej górna strona, dlatego też utrzymanie na niej równowagi było znacznie trudniejsze, zwłaszcza jeżeli Caroline Hameron co chwila trzęsie ławką. Mój luby jednak dał sobie radę, podobnie jak wtedy, kiedy trenował osobiście walkę najpierw z Normanem, a potem też i z jego Pokemonami. Kolejno trener i jego stworki zadawały Ashowi ciosy, ale w taki sposób, żeby nie zrobić mu krzywdy, a przy okazji go czegoś nauczyć. Mój chłopak dowiódł im, że nie na darmo został on Mistrzem Pokemon Ligi Kalos, bo nie tylko umiał pokierować odpowiednio swoimi podopiecznymi, ale także i samym sobą, dzięki czemu lekcje nabierały coraz większego tempa, jak też zdecydowanie wchodziły na znacznie bardziej zaawansowany poziom.
Jednak oprócz treningu myśli mego ukochanego zaprzątało coś bardzo niesamowitego, pewne porażające wydarzenia, które poważnie wpłynęły na nasze życie.
Wszystko zaczęło się w chwili, kiedy to kupiliśmy z ciekawości gazetę, gdzie której na pierwsze stronie było napisane:
KOLEJNA ZUCHWAŁA KRADZIEŻ ARLEKINA.
Zaintrygowani tym jakże tajemniczym tytułem otworzyliśmy pismo i zaczęliśmy powoli czytać na ten temat artykuł, który brzmiał następująco:
Już od kilku dni w regionie Hoenn działa groźny bandyta o imieniu Arlekin. Nie wiemy, jak się naprawdę nazywa, jednak powiedzieć możemy o nim z całą pewnością, że jest on osobnikiem wyjątkowo niebezpiecznym. Razem ze swoim gangiem napada na nasze Centra Pokemon okradając je z Pokemonów. Kradzieży dokonuje zwykle szybko i sprawnie, po czym znika razem ze swoimi ludźmi. Ostatnie włamanie dokonane przez tego człowieka miało miejsce niedaleko Petalburga, zatem istnieje ryzyko, że właśnie to miasto będzie kolejnym celem tego zuchwałego złodziejaszka. Ostrzegamy mieszkańców Petalburga przed każdym podejrzanym osobnikiem, jak i też prosimy, żeby mieli się oni razem ze swoimi Pokemonami na baczności.
Obok artykułu było zamieszczone zdjęcie owego przestępcy. Wyglądał on zdecydowanie nieprzyjemnie. Był to wielki, gruby młodzieniec starszy od nas o kilka lat (choć jego tusza sprawiała chwilami wrażenie, że jest on jeszcze starszy). Ubrany był w dziwaczny strój w czarno-białą kratę (czyli tzw. szachownicę), a także czapkę błazeńską zakończoną dzwoneczkami oraz buty ze spiczastymi czubkami. Jego dłoń była uzbrojona w parasol, zaś twarz zdobił okrutny śmiech. Prócz tego owa paskudna gęba była wyraźnie oszpecona, ponieważ nosiła ona ślady ciosów zadanych czymś naprawdę ostrym, prawdopodobnie nożem, co Arlekin próbował ukryć przed światem smarując ją grubą warstwą czegoś białego (stawiałam na puder lub krem).
- Więc to jest ten Arlekin? - zapytał Max.
- Wygląda raczej ohydnie - rzekła May.
Ashowi zaś coś się przypomniało.
- Czekajcie! Coś właśnie przyszło mi do głowy! Pamiętacie może ten incydent, który miał miejsce wtedy, gdy nasza czwórka była w górach?
- I walczyła z Łowczynią J? Trudno o tym zapomnieć. O mało wtedy nie zginęliśmy - powiedziała z wyrzutem panna Hameron.
- Ja chyba wiem, do czego zmierzasz, Ash - dodałam, ignorując słowa May - Dawn z Clemontem, waszym ojcem oraz panem Meyerem złapali szpiega, który pracował dla człowieka, który przedstawiał się jako Arlekin.
- No właśnie, Sereno. No właśnie... - pokiwał głową Ash - A ten gość tutaj nazywa się tak samo, jak pracodawca tego szpiega.
- Sądzisz, że to on? - spytała May.
- Owszem. Oczywiście mogę się w ten sprawie mylić, jednak... To zbyt niesamowity zbieg okoliczności, aby mógł być przypadkiem.
- A jeśli jednak jest? - zapytałam.
Mój luby popatrzył na mnie uważnie, po czym powiedział:
- Wówczas dojdzie nam kolejny wróg na liście osobników, których to bardzo chcemy posłać za kratki, a będzie nim ten koleś, który okrada Centra Pokemon.
- Jeden gość więcej czy mniej na naszej czarnej liście chyba nie robi nam wielkiej różnicy - zachichotał Max.
Ash uśmiechnął się do niego wesoło, po czym delikatnie poczochrał mu dłonią włosy.
- Miło, że tak uważasz. Chociaż ty jesteś optymistycznie nastawiony do tego, co się tu dzieje.
- A ty nie jesteś? - zdziwił się Max.
Jego przyjaciel nie odpowiedział na to pytanie, ale wszyscy doskonale wiedzieliśmy, co on myśli.
***
Trzeciego dnia naszego pobytu w Petalburgu poszliśmy wszyscy razem do Centrum Pokemon poprosić miejscową siostrę Joy o pomoc. Przyczyną tego był fakt, iż Pikachu nadwyrężył sobie coś w plecach i nie mógł się wyprostować. Niezbędna była więc opieka lekarza.
- Spokojnie, kochani - powiedziała Joy, kiedy Ash jej opowiedział, co nas dręczy - Twój Pikachu wymaga po prostu dobrego masażu.
Następnie kobieta ofiarowała stworka jednemu ze swoich pokemonich pomocników, który zabrał go na salę.
- To nie potrwa długo. Możecie więc spokojnie poczekać - dodała po chwili siostra Joy.
Usiedliśmy więc w poczekalni i zaczekaliśmy. Przez chwilę nic nie mówiliśmy, a już kwadrans później Pikachu wrócił zadowolony oraz bardzo uśmiechnięty.
- Dziękuję wam wszystkim za cierpliwość. Twój Pokemon ma się już znacznie lepiej - powiedziała siostra Joy.
- Pika-pi! Pika-pi! - zapiszczał wesoło elektryczny gryzoń, skacząc w ramiona swego trenera.
- Dziękuję, siostro Joy! - odpowiedział Ash, obejmując mocno i bardzo radośnie Pokemona.
- Nie ma za co... Ale musicie obaj uważać, bo inaczej obaj codziennie będzie odwiedzać nasz szpital - rzekła pielęgniarka.
- Jak dobrze, że nie ma tu Brocka - odezwała się po chwili May - Wiem dobrze, co by powiedział.
- Że sam chętnie codziennie nadwyrężałby sobie plecy, byleby tylko taka śliczna pielęgniarka go chciała masować - dodał Max.
Rodzeństwo Hameron zaśmiało się i lekko przybiło sobie piątkę. Było widać, że oboje umieją stworzyć całkiem zgrany duet, jeśli tylko tego chcą.
Chwilę później miał miejsce groźny wybuch, który przerwał nam tę jakże radosną chwilę. W suficie zrobiła się wielka dziura, przez którą potem wparowała cała masa ludzi w czarnych strojach i kominiarkach na twarzach. Na ich uniformach widniała wielka, czerwona litera R, przez co doskonale wiedzieliśmy, dla kogo oni pracują.
- Hej, co to ma być?! - zawołałam groźnym tonem.
- A jak ci się wydaje, panienko? - zapytał jeden z bandytów - To napad!
- I to w wielkim stylu! - usłyszeliśmy jakiś nienawistny głos.
Chwilę później przez dziurę w suficie wleciał jakiś tajemniczy osobnik na parasolu. W jego środku transportu górna część poruszała się w taki oto sposób, że wyglądało z daleka niczym śmigło od helikoptera. Kiedy osobnik wylądował na ziemi, to jego parasol powoli się wyłączył i zaraz zamienił w niewinny przedmiot do ochrony przed deszczem.
Przyjrzeliśmy się uważnie mężczyźnie, który wyraźnie był przywódcą bandytów z organizacji Rocket, a co za tym idzie, sam także najwyraźniej do niej należał. Osobnik miał taki sam strój, jak na zdjęciu w gazecie, ale tam było ono czarno-białe, zaś wtedy widzieliśmy wszystko we wszystkich kolorach. Zobaczyliśmy więc, że nasz wróg ma czerwoną błazeńską czapkę z dzwoneczkami, a także zielone buty z zawiniętymi w górę czubkami i przywiązanymi do nich malutkimi dzwonkami. Jego twarz rzeczywiście szpeciły jakieś potężne blizny, które próbował prawie skutecznie zakryć za pomocą wielkiej, grubej warstwy białego kremu i pudru.
- Witajcie, ludziska! Jak widzę, publiczność nam dzisiaj dopisała! - zawołał mężczyzna w błazeńskim stroju w taki sposób, jakby właśnie stał na scenie.
Następnie spojrzał on na nas uważnie i zapytał:
- Wiecie zapewne, kim jestem, prawda?
- Owszem, wiemy! Ty jesteś Arlekin! - zawołał do niego mój luby.
Bandyta parsknął śmiechem.
- No proszę... Nie przeliczyłem się zatem i moja sława jednak już do was dotarła, mam rację?
- Na pewno dotarła! W końcu jesteśmy sławni!
Te ostatnie słowa mężczyzna wymówił niesamowicie cienkim głosem, poruszając przy tym pacynką przypominającą clowna, którą miał nałożoną na lewą rękę.
- Cicho bądź, Jacob! Nie przeszkadzaj! - powiedział Arlekin karcącym tonem.
- Koleś ma kuku na muniu - mruknęła do mnie po cichu May.
Nasz przeciwnik jednak to usłyszał, gdyż spojrzał groźnie w kierunku dziewczyny i powiedział:
- Mylisz się, moja panno! Ja nie jestem szaleńcem! Ja jestem artystą w swoich fachu! Takiego napadu na Centrum Pokemon jeszcze nikt w tym mieście nie widział i nigdy nie zobaczy!
- Pewnie, że nie zobaczy, bo ja cię aresztuję! - zawołał groźnym tonem Ash.
Arlekin, słysząc jego groźbę, ryknął śmiechem.
- Ty?! A kim ty niby jesteś, że chcesz mnie zamknąć?
- Jestem Sherlock Ash! Detektyw z Alabastii! - zawołał mój chłopak.
- Sherlock Ash? - zdziwił się jego wróg.
- No proszę. Widzę, że moja sława jednak do ciebie dotarła - odparł na to zadziornie mój chłopak.
Arlekin popatrzył na niego groźnie, zaś jego pacynka o imieniu Jacob przemówiła:
- Sławny detektyw kontra równie sławny przestępca. Ciekawe, jak to się skończy?
- Sam jestem tego ciekaw - dodał już normalnym głosem Arlekin.
Mężczyzna popatrzył na Asha, po czym wymierzył w jego kierunku swój parasol, strzelając z niego jakimś dziwnym promieniem. Uderzył on mego ukochanego prosto w pierś, a ten poleciał do tyłu i upadł na podłogę.
- Ha ha ha! Ale to jest zabawne! Leżysz jak długi! - ryczał ze śmiechu Arlekin, trzęsąc przy tym głową ozdobioną w czapkę z dzwoneczkami.
- Ash! - zawołałam podbiegając do niego razem z May.
Oboje powoli pomogłyśmy mu się podnieść z podłogi.
- Zostaw go w spokoju, ty łotrze! - krzyknęłam.
- Czemu się tak denerwujesz, moja droga? On go przecież nie zabił - przemówił do mnie Jacob.
- No właśnie - dodał Arlekin normalnym głosem - Nie zabiłem twojego chłoptasia, ale to jeszcze się może zmienić. Zresztą to bez znaczenia. Mój cel jest zupełnie inny. Chcę okraść to Centrum Pokemon, tak jak i pozostałe w tym regionie!
- I myślisz, że my ci na to pozwolimy?! - krzyknęła May.
- Nie licz na to! - dodał jej brat.
Arlekin zrobił złośliwą minę.
- Ojej! To straszne! Po prostu przerażające! Czwórka dzieciaków chce mi przeszkodzić w moich planach! Chyba powinienem od razu się poddać.
Następnie zachichotał podle.
- A może jednak nie? Może zamiast tego powinienem raczej zrobić coś innego? Przykładowo posłać was do wszystkich diabłów?
Na znak Arlekina jeden z jego ludzi wypuścił mały, zdalnie sterowany helikopter, który wystrzelił w naszym kierunku jakiś dym. Zaczęliśmy się od niego krztusić i dusić.
- To jakiś ohydny gaz! - zawołałam.
- Owszem, to jest gaz łzawiący! - dodał Arlekin, dusząc się przy tym ze śmiechu - Miałem całkiem dobry pomysł, żeby go umieścić w tej zabawce, co nie?
- Aż za dobry! - warknął na niego Ash, kaszląc i dusząc się od dymu.
Na szczęście mój chłopak zabrał ze sobą swojego Pidgeota, którego wypuścił z pokeballa i ten rozdmuchał groźny dym w stronę Arlekina oraz jego ludzi. Teraz oni zaczęli się krztusić oraz kaszleć.
- Hej! To nie było śmieszne! - zawołał Arlekin.
- To ani trochę nie jest zabawne! - dodała jego pacynka.
Ludzie bandyty rozbiegli się po całym Centrum Pokemon poszukując wszystkich możliwych do ukradzenia Pokemonów.
- Oni chcą okraść Centrum! - krzyknęłam przerażona.
- W żadnym razie nie możemy im na to pozwolić! - odparł Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu, wskakując mu na ramię.
Arlekin tymczasem ruszył biegiem za swoimi ludźmi, ponieważ jednak był otyły, nie umiał biec tak szybko jak oni, więc mój chłopak z łatwością zastawił mu drogę.
- Wybierasz się gdzieś, ty kanalio?! - zawołał detektyw z Alabastii.
- Widzę, że lubisz zabawę, Sherlocku Ashu! - krzyknął Arlekin, łapiąc za pokeball - Wobec tego pobaw się razem z moim Pokemonem! Gengar, naprzód!
Już po chwili przed Ashem stanął jakiś mały, gruby i czarny stworek z wyłupiastymi oczami.
- A więc to jest Gengar - powiedziałam zdumiona.
Z ciekawości wyjęłam Pokedex i nakierowałam go na Pokemona.
- Gengar... Pokemon duch... Ewoluuje z Huntera. Jest osobnikiem o dość trudnym usposobieniu, ale też zdolnym do wielkiej przyjaźni, gdy się zdobędzie jego przychylność. Uwielbia figle i umie doskonale walczyć z typami psychicznymi.
Schowałam komputerek do kieszonki swej spódniczki i zawołałam:
- Uważaj, Ash!
- Całe życie uważam, Sereno! Zajmę się nim! Pikachu, naprzód!
- Pika-pika-chu! - zawołał groźnie Pokemon.
Gengar strzelił w niego mroczną kulą ciemnej energii, na co Pikachu odpowiedział mu Elektrokulą. Walka dość szybko stawała się coraz bardziej groźna. Nie mieliśmy wielkich nadziei, że elektryczny gryzoń zdoła jakoś pokonać swego przeciwnika. Ale Ash nie dał nam wiele czasu do namysłu.
- Ja się nim zajmę! Wy ratujcie Centrum Pokemon! - zawołał.
- Słusznie! Nie możemy tracić czasu! - krzyknęła May.
- Chodźcie! - dodała siostra Joy, stając obok nas.
Ruszyliśmy więc szybko za nią w kierunku, w którym pobiegli ludzie Arlekina. Nie bardzo chcieliśmy zostawiać Asha samego sam na sam z tym bandytą, ale przecież musieliśmy przeszkodzić złodziejaszkom. Dopadliśmy ich w jednym z pomieszczeń, gdzie pakowali oni do worków pokeballe z ukrytymi wewnątrz Pokemonami.
- Zostawcie natychmiast te pokeballe! - krzyknęła siostra Joy.
- Nie ma sensu z nimi rozmawiać! Z takimi trzeba na ostro! - zawołała May, wypuszczając do walki swe stworki.
- No właśnie! Załatwmy ich i to zaraz! - dodał Max, rzucając do walki swego Mudkipa.
Moi Pancham i Fennekin również już po chwili stali na placu boju. Rozpoczęła się zacięta potyczka. Nasze stworki bez najmniejszych litości częstowały ludzi Arlekina swoimi mocami, powalając jednego po drugim bez przytomności na ziemię. Ci co prawda próbowali się bronić, ale nie mieli wielkich szans z nami i już po chwili wszyscy leżeli znokautowani na podłodze.
Widząc to siostra Joy podbiegła do aparatu telefonicznego.
- Tutaj siostra Joy! Melduję atak na Centrum Pokemon! Powtarzam! Melduję atak na Centrum Pokemon! Sprawcą jest poszukiwany przestępca Arlekin! Proszę o przysłanie pomocy!
- Ci ludzie już nie zwieją. Kiedy policja przyjedzie, będą ich mieli na tacy! - powiedział Max.
- Został jeszcze Arlekin - dodała jego siostra.
- Ash! - zawołałam przerażona, przypominając sobie o moim chłopaku.
Ruszyłam biegiem w kierunku miejsca, w którym mój ukochany toczył właśnie pojedynek z Arlekinem. Ujrzałam tam wówczas Asha oraz jego Pikachu, który bardzo osłabiony z trudem odpierał ataki swego przeciwnika, ten zaś bezlitośnie ciskał w jego kierunku nowe kule mrocznej, ciemnej energii.
- Lepiej się poddaj, Sherlocku Ashu! Wiesz, że nie masz ze mną szans! - zawołał Arlekin.
- To ty się poddaj, łajdaku! - zawołałam - Twoi ludzie zostali przez nas pokonani!
- A policja zaraz tu będzie - dodał Max, stając obok mnie.
- To już koniec! - krzyknęła May, również do nas dołączając.
Arlekin zazgrzytał zębami ze złości. Kątem oka dostrzegł on pokój, w którym właśnie leżeli jego nieprzytomni ludzie.
- Niech was szlag! Zepsuliście cały mój plan, ale to jeszcze nie koniec! Arlekin nie powiedział jeszcze ostatniego słowa!
Chwilę później złapał on za pilota, którym nakierował na nas ten sam zdalnie sterowany samolot, co ostatnim razem. Ten zaś wystrzelił znowu w naszą stronę gaz łzawiący.
- O nie! Znowu to ohydztwo! - jęknęła May.
- Pidgeot! Szybko! Rozwiej to! - krzyknął Ash.
Jego Pokemon natychmiast wykonał to polecenie i kilkoma mocnymi ruchami skrzydeł ocalił nas przed zapłakaniem się na śmierć. Jednak kiedy to zrobił zobaczyliśmy Arlekina, jak rozkłada właśnie swój parasol, którego kapelusz zaczął się szybko kręcić niczym śmigło.
- Dobra, Gengar! Powrót! - zawołał mężczyzna, przywołując swojego Pokemona do pokeballa.
Następnie uniósł się on na swoim środku transportu w górę.
- Tym razem odnieśliście sukces, dzieciaki, ale to nie koniec! Arlekin nie powiedział jeszcze ostatniego słowa!
- Pidgeot! Leć za nim! - zawołał Ash.
Pokemon ruszył na mężczyzna, ten jednak zachichotał z kpiną.
- Ojej! Biedny ptaszek chyba się na nas zdenerwował. Może tak dać mu nieco atramentu na uspokojenie?
To mówiąc nacisnął on kwiatek, który miał przymocowany na piersi. Wystrzeliła z niego stróżka czarnej cieczy i trysnęła Pokemonowi prosto w oczy. Pidgeot zaskrzeczał gniewnie, po czym oślepiony musiał wylądować.
- Pidgeot! - zawołałam przerażona.
- Przykro mi, ale twój kolega musi zostać tutaj! - zaczął się idiotycznie śmiać Arlekin, spokojnie wylatując przez dziurę w dachu - Do zobaczenia, Sherlocku Ashu! Do następnego spotkania!
Nie mieliśmy jak go ścigać, więc odpuściliśmy to sobie. Ash podbiegł szybko do swego Pokemona i sprawdził, co mu jest.
- Spokojnie, przyjaciele. To tylko atrament.
Powoli wyjął chusteczkę z kieszeni i wytarł nią oczy swego stworka.
- Dzielnie walczyłeś, Pidgeot. Nie przejmuj się, jeszcze go złapiemy.
Pikachu podszedł cały zmęczony i obolały do swojego trenera, który objął go mocno do siebie.
- Ty też byłeś bardzo dzielny, Pikachu! Nie przejmuj się tym, że go nie złapaliśmy. Walczyłeś najlepiej, jak to możliwe.
Podeszłam powoli do mego chłopaka i dotknęłam jego ręki.
- Wszystko dobrze, Ash?
Ten uśmiechnął się lekko.
- Fizycznie nic mi nie jest... Może trochę się czuję osłabiony przez ten przeklęty gaz łzawiący, ale pomijając to wszystko jest ze mną w porządku. Gorzej pod względem moralnym.
- Wiem, co masz na myśli - powiedziałam - Arlekin uciekł.
- Spokojnie, jeszcze go złapiemy! - rzekł Max bojowym tonem.
- Też tak uważam - dodała May - Coś mi mówi, że on jeszcze tu wróci i nie daruje ci swojej przegranej.
- A ty byś mi darowała na jego miejscu? - spytał mój chłopak.
- W żadnym wypadku.
Ash popatrzył na dziurę w suficie, przez którą kilka minut temu uciekł nasz przeciwnik.
- No właśnie... Myślę tak samo, jak i ty, że on nie odpuści. Ale tym lepiej. Jeśli chce walki, to będzie ją miał.
Po tych słowach opuścił powoli głowę oraz zamyślił się.
Chwilę później do Centrum Pokemon wpadła miejscowa oficer Jenny w towarzystwie policjantów, którzy natychmiast aresztowali ludzi Arlekina.
- Niech nikt nie opuszcza tego pomieszczenia - powiedziała do nas policjantka - Muszę spisać wasze zeznania, więc zostańcie na miejscu.
- Spokojnie, oficer Jenny - powiedział Ash z lekką ironią - Nigdy się nie wybieramy. Podobnie jak i nasi wrogowie, chociaż w tej sprawie mogę błędnie rozumować.
C.D.N.
Historia zaczyna się niewinnie. Nasi przyjaciele (a właściwie jedynie Ash, Serena, May oraz Max) przybywają do Petalburga, by Ash uczył się sztuk walki od rodziców May i Maxa. Treningi przebiegają w dość luźnej atmosferze, jednak są bardzo wymagające, bo państwo Hameron w żadnym wypadku nie zamierzają Ashowi pobłażać. Na efekty trzeba będzie jednak poczekać... aż do spotkania z jakimś złoczyńcą. I jak na zawołanie jak grom z jasnego nieba przychodzi wiadomość, że Arlekin grasuje w pobliżu miasta i może napaść na petalburskie Centrum Pokemon.
OdpowiedzUsuńPrzyjaciele udają się tam któregoś dnia z powodu złego stanu zdrowia Pikachu. Gdy już mają wyjść, do Centrum przybywa Arlekin wraz ze swoją świtą i próbują ukraść pokeballe. Wywiązuje się walka, w wyniku której członkowie gangu Arlekina zostają obezwładnieni, jednak niestety sam złoczyńca ucieka po krótkiej acz wyczerpującej walce z Ashem, do której wyznaczył swojego Gengara. Coś mi się widzi, że będziemy mieli tutaj dość stałego wroga. No chyba że się mylę, ale to się okaże przy okazji kolejnych części. :)
Jak na chwilę obecną historia bardzo mi się podoba, rozwija się ciekawie i nie mogę się doczekać dalszego ciągu. :)
Ogólna ocena: 1000000000000/10 :)