piątek, 22 grudnia 2017

Przygoda 037 cz. I

Przygoda XXXVII

Przysługa za przysługę cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Och! Zdecydowanie nie ma to jak święta - zawołałam zachwyconym głosem, kiedy to razem z moim chłopakiem wybiegłam z domu profesora Oaka na śnieg.
Ash uśmiechnął się radośnie, widząc moją euforię, po czym rzekł:
- Nie ma dwóch zdań, Sereno. Święta Bożego Narodzenia to jest jeden z najpiękniejszych dni w całym roku. Myślę jednak, że one mają swój czar jedynie wtedy, gdy spędzasz je z kimś, kto jest ci bliski.
- I oczywiście w miejscu, w którym dobrze się czujesz - dodałam.
- Dokładnie tak.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Fenne-kin! Pan-pan-cham! - dodały radośnie moje Pokemony, które biegły radośnie obok mnie.
Uśmiechnęłam się do nich delikatnie, po czym uklękłam i delikatnie pogłaskałam je po główkach.
- Coś mi mówi, że bardzo polubiłaś moje rodzinne miasto - rzekł po chwili Ash.
Popatrzyłam na niego wesoło, po czym pokiwałam delikatnie głową, żeby potwierdzić jego słowa.
- Tak, to prawda. Alabastia jest pięknym miejscem. Bardzo mi się w nim podoba i z wielką chęcią spędzę tutaj jeszcze niejedne święta Bożego Narodzenia.
- Mam nadzieję, że ci nie przejdzie ta ochota. Nie chciałbym spędzać świąt samotnie.
Spojrzałam mojemu chłopakowi w oczy, po czym odparłam:
- Samotnie? A kto tu mówi o samotności, Ash? Pikachu! Ty coś o niej mówiłeś?
Pokemon pokręcił przecząco główką.
- Fennekin! Pancham! A czy wy coś mówiliście na ten temat?
Znowu zaprzeczenie.
- Widzisz? Nikt nic nie mówił o samotności, więc skąd nagle przyszło ci to do głowy?
Ash uśmiechnął się do mnie smutno.
- Nie wiem... Po prostu poczułem nagle jakiś dziwny smutek w sercu. Trudno mi to nazwać, ale mam taki lęk na temat tego, co będziemy robić oboje za rok. Kto wie? Może wtedy każde z nas pójdzie swoją drogą?
- Boisz się, że w następne święta nie będziemy już parą?
- Przecież może tak się stać. Nie znamy swojej przyszłości.
- To prawda, nie znamy jej. Ale wiem jedno...
- Co?
Rzuciłam w niego wesoło śnieżką.
- To, że nie zamierzam się nią przejmować! A już na pewno nie teraz! - zawołałam wesoło.
- Ożesz ty! Ja ci dam atakować mnie znienacka! - krzyknął radośnie Ash, po czym zaczął mnie gonić.
Uciekałam mu, śmiejąc się przy tym niczym mała dziewczynka. Oboje zaczęliśmy ciskać w siebie nawzajem śnieżkami, a nasze Pokemony biegały obok nas, piszcząc przy tym wesoło. Zabawa była więc po prostu przednia. W końcu jednak mój luby dopadł mnie, złapał mocno w pasie, po czym oboje przewróciliśmy się na ziemię i zaczęliśmy radośnie turlać w śniegu, jednocześnie wciąż przy tym dziko chichocząc. W końcu przewróciłam Asha na plecy i siadłam na nim okrakiem.
- No i co teraz zrobisz, panie detektywie? - zapytałam dowcipnie.
Mój ukochany lekko zepchnął mnie na śnieg i położył się na mnie.
- A to zrobię!
Jeszcze parę razy tak się oboje nawzajem przerzucaliśmy, aż w końcu usiedliśmy razem na śniegu, zaś nasze usta zostały złączone w miłosnym pocałunku pełnym czułości i radości.
- Wybaczcie, że przeszkadzam w takiej czułej scenie, ale mam sprawę, która nie wiem, czy może czekać - usłyszeliśmy za sobą jakiś znajomy głos.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy za sobą bardzo wysokiego, białego Pokemona, który lewitował lekko nad ziemią i wpatrywał się w nas bardzo uważnie. Od razu go rozpoznaliśmy.
- Mewtwo! - zawołał wesoło Ash - Miło mi cię znowu widzieć!
- Skąd się tu wziąłeś? - dodałam przejętym tonem.
- Całkowity przypadek zepchnął mnie w te tereny - odpowiedział nam telepatycznie Mewtwo, ponieważ tylko tak on umiał mówić - Podróżuję w poszukiwaniu tego łajdaka Malamara. Trop zawiódł mnie aż tutaj.
- Tutaj? - zapytał przerażonym głosem Ash - Chcesz powiedzieć, że on jest tu gdzieś w pobliżu?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.


Mewtwo pokręcił przecząco głową.
- Był tu ostatnio, ale obecnie nie mogę go namierzyć. Zresztą to bez znaczenia. Złapanie Malamara to przede wszystkim moja sprawa.
- Zapominasz, kolego, że ja również mam z nim porachunki! - zawołał mój ukochany, zaciskając bojowo dłoń w pięść - Ten łajdak zamordował Meloettę, moją przyjaciółkę! Nigdy mu tego nie wybaczę!
- Nie musisz... Ale tak czy inaczej Malamar jeszcze pożałuje swoich czynów. Póki co jednak przybyłem tu w innej sprawie. Pokemony, które mi pomagają mówiły, że podobno straciłeś w ostatniej walce swoją broń. Czy to prawda?
- Tak, Mewtwo. Straciłem szpadę, a właściwie to tylko jej ostrze, które zostało połamane - odpowiedział mu Ash smutnym głosem.
- A jak do tego doszło?
- Po prostu moja przeciwniczka miała lepszą broń niż ja.
- Rozumiem. Zakładam, że chętnie byś to zmienił.
- Jak najbardziej, tylko w jaki sposób?
- Myślę, że tutaj mogę służyć ci pomocą - odpowiedział mu po chwili Mewtwo - Niedaleko stąd, w górach żyją takie Pokemony, które posiadają ogromne umiejętności w najróżniejszych dziedzinach, również w sztuce kowalskiej. Będą więc potrafiły wykuć dla ciebie na nowo twoją szpadę.
Mnie i Ashowi oczy otworzyły się szeroko jak spodki, ledwie tylko to usłyszeliśmy.
- Jak to? Umiałyby naprawić moją szpadę? - zapytałam.
- Tak, ale broń przez nie wykuta nie będzie taka sama, jak dawniej. Będzie jeszcze lepsza - odparł na moje pytanie Mewtwo - Więc jesteś tym zainteresowany, Ash?
- Też pytanie! Oczywiście, że jestem! - zawołał mój chłopak bardzo podnieconym głosem.
- Wobec tego ruszaj tam jutro - rzekł Pokemon.
- Chwileczkę... Ale jak my tam dotrzemy? - zapytałam.
- I gdzie tak konkretniej to miejsce się znajduje?
Mewtwo opisał nam więc, w jaki sposób możemy tam dotrzeć, a także polecił, żebyśmy nie zapomnieli powiedzieć, że to on nas przesyła.
- To bardzo ważne. Tylko wtedy mieszkające tam Pokemony udzielą wam pomocy - powiedział - Być może będę wtedy w tym miejscu z wami, ale jeśli nie, to wówczas powołajcie się na mnie.
Oczywiście obiecaliśmy tak właśnie zrobić. Sama wyprawa była dla nas bardzo kusząca. Ash bardzo chciał móc znowu walczyć swoją szpadą, a prócz tego możliwość poznania nowych i niezwykłych Pokemonów była dla niego niesamowicie interesującą perspektywą, zresztą bardzo podobnie myślałam i ja.
- A więc sprawa załatwiona - powiedział Mewtwo, kiedy już wszystko zostało ustalone - Wiadomość ta będzie moim prezentem gwiazdkowym dla ciebie, Ash. Życzę wam powodzenia w waszej wyprawie i do zobaczenia.
To mówiąc Pokemon powoli uniósł się w górę, po czym zniknął nam z oczu. My zaś wróciliśmy do domu, żeby opowiedzieć naszym przyjaciołom o wszystkim, czego byliśmy właśnie świadkami.

***


Nasi przyjaciele byli niezwykle zachwyceni tym, co właśnie od nas usłyszeli.
- To wprost niesamowite! Mewtwo was odwiedził?! - zapytała Misty podnieconym tonem.
- On sam - odpowiedział jej wesoło Ash.
Rudowłosa westchnęła głęboko.
- Wielka szkoda, że nie został tu dłużej, bo bardzo chętnie bym z nim porozmawiała.
- Ja również i przy okazji podziękowałabym za pomoc, jaką okazał w chwili, gdy byłam otruta przez Malamara - dodała Dawn.
Uśmiechnęłam się do nich przyjaźnie i powiedziałam:
- Spokojnie. Coś mi mówi, że jeszcze nieraz go spotkamy i będziecie miały nieraz okazję, żeby z nim porozmawiać - powiedziałam - Na razie powinniśmy ustalić, kto wyruszy w góry.
- Moim zdaniem to oczywiste. Ruszy cała nasza drużyna - stwierdziła Bonnie.
- No, ja bym tego nie był już taki pewien - odpowiedział jej starszy brat - Moim zdaniem część naszej kompanii powinna tu zostać, aby w razie czego mieć na wszystko oko i pilnować tutaj porządku.
- Popieram Clemonta - powiedział Ash - Mam takie jakieś dziwne, niejasne przeczucie, że wkrótce coś się tu wydarzy. Coś bardzo złego i to związanego z ostatnimi wydarzeniami.
- Mówisz o znalezieniu Noctowla? - zapytała go Dawn.
Ash uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Brawo, siostrzyczko! Rozumujesz jak prawdziwy detektyw. O tym właśnie mówię. Ta obrączka, którą ten Pokemon ma na nodze dowodzi, że należy on do kogoś. Sam sobie przecież tego draństwa nie założył. Musiał to zrobić człowiek. Rozmawiałem o tym z naszym ojcem i wiesz, co on powiedział, Dawn? Jego zdaniem w tej obrączce może coś być. Jeżeli tak jest, to niedługo ktoś zgłosi się po Noctowla.
- To tylko przypuszczenia, Ash - powiedziała Bianka - Równie dobrze może niczego tam nie być, a Noctowl wyrwał się z jakiegoś laboratorium badawczego.
Latias, siedząca obok niej, pokiwała powoli głową.
- Niewykluczone, że masz rację - stwierdzi Ash - Ale mimo wszystko nasza drużyna musi zachować czujność i w razie czego poprowadzić też śledztwo w tej sprawie.
- Dokładnie tak - pokiwał poważnie głową Clemont - Część nas musi tu zostać, żeby dokładnie ustalić, co i jak.
- Inni zaś powinni ruszyć w drogę - dodał Tracey - Jeśli chodzi o mnie, to nie mogę zostać w domu, kiedy macie wyruszyć w podróż, w której to spotkacie niezwykle rzadkie oraz cenne Pokemony. Koniecznie muszę je zobaczyć.
- Ja zaś ruszam z Ashem bez względu na wszystko - rzekł Max.
- Skoro mój brat idzie, to ja idę z nim. W końcu nie mogę pozwolić na to, żeby się narażał sam - dodała May.
- Ja zaś oczywiście będę towarzyszyć mojemu chłopakowi - dodałam, patrząc na naszego lidera z miłością.
Ash uśmiechnął się wesoło.
- Wobec tego myślę, że wszystko ustalone. Nasza drużyna dzieli się na pół. Serena i Max idą ze mną. Spoza kompanii pójdą też May i Tracey. Clemont, Bonnie i Dawn z całą resztą zostaną tutaj, żeby mieć tu oko na wszystko. Dosłownie na każde podejrzane wydarzenie, a coś mi mówi, że będzie ich bardzo dużo.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał poważnym głosem Pikachu.
- No dobrze, a więc spodziewasz się, że ktoś może być zainteresowany naszym Noctowlem? - zapytała Misty.
- Nie inaczej. Właśnie tak uważam - rzekł mój chłopak.
- Wobec tego co mamy robić? - zapytała Bonnie.
- W takim wypadku musicie mieć oczy szeroko otwarte i nie dopuścić do tego, żeby Noctowl został zabrany z tego domu przez kogokolwiek - odparł na to lider naszej drużyny.
- Ta sprawa może być nieco trudna - powiedział Clemont.
- Owszem, ale zawsze przecież możemy liczyć na pomoc dorosłych, nie uważasz? - zapytała jego siostrzyczka.
- Nie inaczej - zgodziłam się z nią - Lepiej chodźmy im powiedzieć, co też planujemy.
- Słusznie. Na mojego dziadka można liczyć - dodała Bianka.
- Jak i również na naszego tatę - pisnęła wesoło Bonnie.
- Moja mama też nam pomoże, że o tacie nie wspomnę - rzekła Dawn.
- Popieram. W końcu jest on ojcem słynnego detektywa, więc coś tam chyba z jego umiejętności również posiada, a skoro tak, to niech się wysili i nam pomoże - stwierdziłam nieco dowcipnie.
- Na pewno pomoże, jestem tego pewien - stwierdził Ash - A więc do dzieła!

***


Poszliśmy do profesora Oaka i reszty dorosłych, żeby im powiedzieć o naszym planie. Oczywiście oni na niego przystali, choć początkowo mieli pewne wątpliwości. Delię bardzo przeraził fakt, że mamy iść tam, gdzie jeszcze nie byliśmy, a już szczególnie w zupełnie nam nieznane, tajemnicze górskie tereny. Podejrzewała, iż może się nam tam coś stać. Profesor Oak zaś był podniecony jak dziecko możliwością, jaka się przed nami otwierała, dlatego ewentualne niebezpieczeństwo, na jakie mogliśmy być narażenie, zupełnie go nie obchodziło.
- Nie wiemy, jakie Pokemony mieszkają w tym miejscu, do którego to zmierzacie - powiedział - Z wielką przyjemnością się tego dowiem. Tracey więc musi koniecznie iść z wami i wszystko mi potem opisać. Sam bym poszedł, ale mam tutaj swoje obowiązki, dlatego ty, mój drogi asystencie, mnie w tej sprawie zastąpisz.
- Może pan na mnie liczyć, profesorze! Nie zawiodę pana! - zawołał dumnie młody Sketchit.
- Tylko proszę, uważajcie na siebie - dodała Caroline Hameron - Mam nadzieję, May, że będziesz pilnować, żeby cała reszta nie wpakowała się w tarapaty.
- Oczywiście, mamo - odpowiedziała May.
- Hej! Przecież ja jestem już dość duży, żeby sam o siebie zadbać, że o Ashu i Serenie nie wspomnę - rzekł nieco oburzonym tonem Max, który czuł, że znowu jest traktowany jak dziecko.
Pan Hameron zaśmiał się na widok jego reakcji.
- Owszem, synu. Jesteś już samodzielny, ale nie zaszkodzi przecież, żebyś miał wsparcie ze strony siostry i przyjaciół - powiedział.
- Będziemy wszyscy na siebie nawzajem uważać, może być pan tego pewien - rzekł Ash najpoważniejszym tonem, jaki potrafił stworzyć jego głos - Damy sobie na pewno radę, w końcu ruszamy tam tylko po to, aby prosić tamtejsze Pokemony o naprawienie mojej szpady. Ta sprawa zajmie nam tak dwa, góra trzy dni, na pewno nie więcej. Tak czy siak na Sylwestra z pewnością zdążymy wrócić.
- Nie bądź tego wszystkiego taki pewien, mój synu - odpowiedział mu Josh Ketchum równie poważnym tonem - Ostatecznie przecież często nasze plany zbaczają z kursu, nawet te najbardziej przemyślane. Zwłaszcza, kiedy wybiegamy myślami zbyt daleko w przyszłość.
- Twój ojciec ma rację, Ash - poparł go John Scribbler - Musisz więc uważać i być gotowym na ewentualne nieprzychylne okoliczności.
- Zawsze jestem na nie gotowy. A pan jest gotów na to, o czym panu ostatnio mówiłem?
- Oczywiście, mój chłopcze. Noctowl i ja bardzo się polubiliśmy, więc nie powinno być problemu z realizacją twojego planu.
- Zakładając, że w ogóle ktoś przyjdzie, bo ja mam co do tego pewne wątpliwości - stwierdziła Bianka.
- Ja także, ale nie możemy niczego wykluczyć - powiedziała Misty.
Lorenzo pokiwał smutno głową.
- Niczego nie powinno się wykluczać, dopóki sprawa z Noctowlem się nie wyjaśni. Dlatego każde z nas powinno pilnować tego Pokemona.
Ash powoli przeszedł się po pokoju, po czym powiedział:
- Moim zdaniem ktoś prędzej czy później przyjdzie tu po Noctowla i zechce go odebrać. Nie możemy do tego dopuścić. Być może ten Pokemon jest niezwykle ważnym pionkiem w jakieś grze.
- No dobrze, ale jakiej? - zapytałam.
Mój chłopak głęboko westchnął.
- Nie mam pojęcia, Sereno. Być może chodzi tutaj o jakąś naprawdę niebezpieczną, szpiegowską aferę.
- Ale super! Szpiegowska afera! Zupełnie jak w filmach o Bondzie! - zawołał zadowolony Max, klaszcząc w dłonie.
- Nie cieszyłabym się tak na twoim miejscu - zwróciła mu uwagę May - Jak zapewne pamiętasz z filmów szpiegowskich takie afery zwykle się kończą bardzo źle dla ludzi w nie zamieszanych.


- Dokładnie tak - poparła ją nagle moja mama - Dlatego też uważam, że nawet lepiej będzie, jeżeli Sereny wtedy tu nie będzie. W towarzystwie Asha daleko stąd ma zapewnioną o wiele lepszą opiekę niż tutaj, gdzie może przybyć niebezpieczeństwo.
Zdziwiłam się tą jej troską o moją osobę, którą to, jak zapewne już wcześniej kiedyś zaznaczałam, nie miałam okazji za często doznawać, stąd na pewno zrozumiała jest moja reakcja, która była delikatnym uśmiechem.
- No cóż... Może być pani pewna, że będę się opiekował Sereną, pani Evans - rzekł Ash.
Moja mama popatrzyła na mnie uważnie.
- Jeśli tak, jak ostatnio, gdy została postrzelona, to nie jestem pewna, czy taka opieka będzie dla niej bezpieczna - rzekła.
- Mamo! Zapominasz chyba, że wtedy zostałam ranna, ponieważ sama go zasłoniłam, a nie dlatego, iż Ash zaniedbał moją opiekę czy coś w tym rodzaju! - zwróciłam jej uwagę.
Moja szanowna matula pokiwała nieco głową z lekkim politowaniem.
- Niech ci będzie, ale tak czy inaczej mam nadzieję, że znajdziesz się daleko stąd, jeśli będzie tu gorąco.
- Podobną nadzieję mam ja co do Asha - powiedziała Delia Ketchum - Tylko ja nie wiem, czemu nie chcesz zaczekać z wykuciem twojej szpady do Nowego Roku, synku. Aż tak ci się spieszy, kochanie?
- Uważam, że moja szpada może mi być niedługo potrzebna, więc im szybciej ją naprawię, tym lepiej dla mnie - odpowiedział jej Ash.
- Popieram cię, synu - rzekł poważnym tonem Josh - Chłopcze, skoro postawiłeś przed sobą jakiś cel, to go jak najszybciej realizuj. Szkoda czasu na czekanie.
- Cieszę się, że mnie rozumiesz, tato! - zawołał wesoło mój chłopak.
Widać bardzo go cieszyło, że potrafi znaleźć wspólny język razem ze swoim ojcem, co wydawało się niemożliwe wtedy, kiedy obaj się poznali. Teraz jednak cała sprawa wyglądała zupełnie inaczej i starszy Ketchum oraz młody Ketchum doskonale się rozumieli, chociaż oczywiście początki takiego stanu rzeczy były niezwykle trudne, że nie wspomnę już o tym, iż Ash nie cierpiał swego rodziciela i nie chciał mieć z nim nic do czynienia. Trudno mi było się temu dziwić, ale dziękować niebiosom, między ojcem i synem panowała już powszechna zgoda.
Delia pokiwała delikatnie głową.
- Ech... Obaj jesteście czasami w gorącej wodzie kąpani - zachichotała kobieta, z lekkim politowaniem patrząc na zachowanie obu Ketchumów.
- Ale potrafimy prócz myśleć - odpowiedział na to wesoło Josh.
- Popieram zdanie mojego ojca - dodał wesoło Ash - Umiemy działać szybko, ale umiemy również szybko myśleć. To szczera prawda.
- Wobec tego wykorzystajcie dobrze swoje zdolności - rzekł profesor Oak - Ty, Ash, użyj ich tam, dokąd pójdziesz, a ty, Josh, zrób to tutaj, kiedy zajdzie taka potrzeba.
- Coś mi mówi, że może ona zajść i to bardzo szybko - odezwał się po raz pierwszy podczas tej rozmowy Steven Meyer - Obym tylko i ja miał możliwość bycia pomocnym.
- Na pewno będziesz - powiedziała z radością Clemont, łapiąc ojca za rękę - Jestem tego pewien, tato.
- Ja również - dodała piskliwym i zarazem słodkim głosikiem Bonnie.
Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę i ustaliliśmy, co mamy zrobić. Zgodnie z tym, co mówił Ash, a co popierała większość z nas, obecność Noctowla w tej okolicy, zwłaszcza z metalową obrączką na nodze, nie była wcale przypadkiem. O dziwo zdjęcie obrączki okazało się niemożliwe, co było nieco podejrzane. W dodatku miała ona na sobie dziwne guziczki, a to budziło w nas jeszcze większe podejrzenia. Ash uważał, że może to być coś naprawdę ważnego, co może posiadać ogromne znaczenie. Profesor Oak zgodził się z nim, podobnie jak pozostali członkowie naszego towarzystwa. Jedynie Bianka oraz Misty miały swego rodzaju wątpliwości, gdyż cała ta sprawa zbyt mocno trąciła filmem szpiegowskim, w dodatku raczej bardzo kiepskim. Mimo wszystko życie czasami przypomina film, a najczęściej thriller, jak to powiedział kiedyś John Scribbler, z czym ja się całkowicie zgadzam. A skoro to prawda, to lepiej być przygotowanym na wszystko.

***


Następnego dnia, czyli 27 grudnia 2005 roku, cała nasza dzielna, jak i też nieco szalona piątka spakowała się na wyprawę w góry. Ash zszedł na dół do salonu, gdzie czekali już na nas pozostali goście profesora Oaka, a zwłaszcza nasi nastoletni przyjaciele, którym mój ukochany udzielił kilku poleceń.
- Dawn, pod moją nieobecność ty tu dowodzisz. Ty i Clemont. Macie sprawiedliwie dzielić się swoimi obowiązkami - powiedział poważnym tonem - Moim zdaniem oboje jesteście najbardziej odpowiedzialnymi oraz najbardziej uzdolnionymi osobami w całej kompanii, która tu zostaje, więc to właśnie wam powierzam dowodzenie nad resztą grupy.
- Możesz na nas liczyć, braciszku! - zawołała wesoło Dawn, salutując mu po wojskowemu.
- Dokładnie tak! Nie zawiedziemy cię, Ash! - dodał Clemont.
Uśmiechnęłam się do nich rozkosznie.
- Naprawdę zabawnie wyglądacie - powiedziałam - Coś mi mówi, że zapał Asha udzielił się i wam.
- Dziwi cię moje zachowanie, Sereno? Jestem w końcu siostrą twego chłopaka. Z kogoś muszę przykład - odparła na to dowcipnie moja przyszła szwagierka.
- Nie, wcale mnie ono nie dziwi. Wręcz przeciwnie, raczej mam z tego powodu uśmiech na twarzy - odpowiedziałam mojej przyjaciółce.
- Tym lepiej, bo śmiech to zdrowie - stwierdził Clemont.
Na te słowa weszli do salonu Max, May oraz Tracey z plecakami na plecach spakowanymi i gotowymi do drogi.
- To co, ruszamy? - zapytał młody Hameron.
- No jasne, że tak! - odpowiedział mu bardzo wesoło Ash - Przygoda nie będzie czekać, a więc spieszmy się, żeby ją szybko złapać za nogi, aby przypadkiem nam nie uciekła!
- Spokojnie, nie ucieknie nam! Już my się o to postaramy! - zawołał radośnie Tracey.
- Szkoda, że nie możemy ruszyć z wami - rzekł Clemont.
- Gdyby nie sprawa z Noctowlem, to chętnie bym zabrał ze sobą na tę wyprawę całą naszą drużynę, a tak muszę mieć tu pewnych ludzi, żeby w razie czego wkroczyli do akcji - odparł na to mój chłopak - Przy okazji... Liczę na to, że być może wasza dwójka bardzo pozytywnie nas zaskoczy.
To mówiąc puścił mi oczko, a ja odpowiedziałam mu radośnie tym samym znakiem, gdyż doskonale zrozumiałam, o co mu chodzi. Miał na myśli fakt, iż Dawn oraz Clemont od dawna wyraźnie mieli się ku sobie. Takie zostawienie ich sam na sam zdecydowanie mogło pomóc im obojgu i sprawić, że zbliżą się do siebie. Już i tak do tego doszło wtedy, gdy panna Seroni została otruta i młody Meyer okazał jej wielką troskliwość. Od tego czasu ich relacje zdecydowanie nabrały o wiele czulszych aspektów niż przedtem, ale zamierzaliśmy razem z Ashem stworzyć jeszcze wiele takich sytuacji i w ten oto sposób dać im więcej możliwości, żeby ich uczucie znacznie się rozwinęło.
- To co? Ruszacie w drogę? - zapytał Josh, wchodząc do pokoju.
- Owszem, tato. Już wyruszamy - rzekł Ash, zakładając na siebie strój Sherlocka Holmesa - Pożegnaj innych od nas, bo nie możemy czekać, żeby się z nimi zobaczyć.
- Wiem, przygoda czeka - zachichotał wesoło pan Ketchum - A więc doskonale... Nawiasem mówiąc nieźle ci w tym płaszczu. Wiesz... Dopiero teraz sobie uświadomiłem, że nigdy wcześniej cię nie zapytałem, skąd masz takie cudo.
- Dostałem ten płaszcz od detektywa Herberta Jonesa, gdy pomogłem mu rozwiązać pewną niezwykłą zagadkę. To była pierwsza sprawa, którą się zajmowałem jako detektyw.
- Rozumiem. Zapewne dzięki temu postanowiłeś zostać Sherlockiem Ashem, mam rację?
- Owszem, tato. Masz całkowitą rację. Tak właśnie było.
Josh Ketchum westchnął głęboko z wyraźnym smutkiem.
- Ech, synku... Ile ja się rzeczy o tobie dowiaduję? Wiedziałbym o tym wszystkim znacznie wcześniej, gdybym był porządnym ojcem.
- Myślę, że nim jesteś - rzekł Ash.
- Miło jest mi to słyszeć, ale wiesz... Powinienem być nim wcześniej. Żałuję, że dopiero poniewczasie zrozumiałem, jak wielkim byłem głupcem. Ale nie bój się. Zrobię wszystko, żeby choć częściowo to naprawić.
To mówiąc bardzo mocno uścisnął Asha, a potem Dawn, całując każde z nich w czubek głowy, po czym radośnie poczochrał im włosy.
- Cieszę się, że mam tak wspaniałe dzieci. Teraz doceniam je bardziej niż kiedykolwiek - powiedział.
Wzruszyła mnie bardzo ta scena, a jednocześnie poczułam w sercu lekką zazdrość, ponieważ mój ojciec nie żył i nigdy mnie już nie przytuli do siebie, co było dla mnie naprawdę bardzo bolesną perspektywą.
- Dobrze, Ash. Chyba pora na nas - powiedziałam, gdyż poczułam, że jeśli jeszcze chwilę tu zostanę, a popłaczę się z rozpaczy.
Mój luby popatrzył na mnie z uśmiechem, po czym powoli podszedł, wziął moją dłoń w swoją i powiedział:
- Widzę, że zapał do działania udzielił się również mojej dziewczynie. Tym lepiej, bo może być on bardzo użyteczny. No to co, wesoła kompanio? Czy wszyscy gotowi na spotkanie przygody?
- Też pytanie, Ash! My tutaj się wręcz palimy do działania! - zawołał wesoło Max.
- Uważaj, bo jeszcze spłoniesz od tego zapału - zachichotała May, słysząc słowa brata.
- W razie czego chętnie służę wiadrem wody - dodał Tracey, szczerząc przy tym zęby w lekkim uśmiechu.
- Ha ha ha! Ale śmieszne! - mruknął młody Hameron.


W końcu wyszliśmy wszyscy z domu i żegnani przez Josha Ketchuma ruszyliśmy w drogę.
- Zaczekajcie! - zawołał nagle John Scribbler, wybiegając z domu - A ze mną to się nie pożegnacie?
Radośnie podeszliśmy do niego i oczywiście powiedzieliśmy mu, że nie możemy się doczekać, kiedy go znowu zobaczymy, czyli tak za około dwa, trzy dni, o ile oczywiście jeszcze słynny pisarz tu będzie.
- Ależ naturalnie, że będę - powiedział wesoło Scribbler - Po pierwsze profesor Oak zaprosił mnie tutaj aż do Nowego Roku, a po drugie muszę przecież pilnować Noctowla razem z resztą kompanii. Biedaczek bardzo mnie polubił.
- Zakładam, że z wzajemnością - zasugerowała wesoło May.
- Oczywiście. Nie może inaczej być - odrzekł radośnie pisarz - Mam jednak nadzieję, że wasze przypuszczenia względem tego Pokemona są tylko niepotrzebnym szukaniem dziury w całym.
- Ja również mam taką nadzieję, ale gdyby było inaczej, to sam pan rozumie... - powiedział Ash.
Pisarz uśmiechnął się do niego wesoło. Doskonale rozumiał, o co mu chodzi, jak zwykle zresztą. W sumie odniosłam wrażenie, że chociaż Ash i John Scribber nie znali się zbyt długo, to jednak szybko zawarli ze sobą prawdziwą przyjaźń, co prawdę mówiąc nie było dla mnie wcale niczym niezwykłym. Właściwie to nawet spodziewałam się tego. W końcu Ash jest dobrym człowiekiem, a słynny pisarz należy do osób dość zwariowanych, chociaż też naprawdę uroczych, których po prostu nie dało się lubić. Taka dwójka, jak mój chłopak i on, to wręcz musiała szybko znaleźć ze sobą nić porozumienia. To było więcej niż pewne.
- Ja i Noctowl bardzo się polubiliśmy - rzekł po chwili milczenia John Scribbler - To znaczy mam taką nadzieję, ponieważ mogę się w tej sprawie mylić. Tak czy inaczej zamierzam pilnować naszego podopiecznego jak oka w głowie.
- Liczymy na pana, panie Scribbler - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy - Proszę dać z siebie wszystko.
Pisarz zasalutował mu wesoło, po czym zachichotał.
- Tak jest, mój młody przyjacielu! Możesz być tego pewien, że dobrze wywiążę się ze swojego zadania.
- Mam taką nadzieję. Tak czy inaczej niedługo może bardzo wiele od pana zależeć. Proszę o tym pamiętać.
- Będę pamiętał, drogi chłopcze.
Po tej rozmowie pożegnaliśmy się ze słynnym pisarzem i ruszyliśmy w kierunku gór, gdzie czekał na nas cel naszej podróży. Szliśmy ku niemu zastanawiając się, jakież to niezwykłe Pokemony mogą mieszkać w tym miejscu. Zakładaliśmy, że muszą one posiadać jakieś naprawdę potężne moce, skoro potrafią one tworzyć broń białą. Sztuka kowalska to przecież nie jest byle co, a nigdy nie słyszałam, aby jakiś Pokemon posiadał jakieś zdolności w tym kierunku. Najwidoczniej jednak te istoty były naprawdę wyjątkowe pod każdym względem. Podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami z resztą kompani.
- Myślę, że masz rację - rzekł Ash poważnym tonem - Tak czy inaczej zamierzam poprosić tych niezwykłych osobników o pomoc, tak jak to radzi mi zrobi Mewtwo. Ciekaw jestem tylko, jak oni zamierzają naprawić moją broń i czy jej ostrze będzie lepsze niż poprzednie?
- Sądzę, że będzie znacznie lepsze - stwierdził Max.
- Ciekawe tylko, z czego będzie ono zrobione? - zapytał Tracey - Czy z żelazna, czy z czegoś innego?
- Słyszałem kiedyś o ostrzach broni białej wykuwanej z meteorytów - rzekł młody Hameron.
May parsknęła śmiechem, słysząc jego słowa.
- Proszę cię, braciszku. Nie rozśmieszaj mnie. Naczytałeś się za dużo powieści fantastycznych i gadasz teraz od rzeczy. Jak z meteorytu można wykuć ostrze do szpady?
- Ja bym na twoim miejscu tego nie lekceważył - odparł na to Tracey - Wierzę, że taka możliwość rzeczywiście istnieje. Profesor Oak kiedyś mi o tym wspominał. Nie znam bliższych szczegółów, ale wiem, że słowa Maxa nie są wcale pozbawione sensu, jakby się to mogło wydawać.
- Tak czy inaczej zamierzam poprosić te górskie Pokemony o pomoc - powiedział mój ukochany - Oby tylko zechciały nam tej pomocy udzielić.
- W razie czego możemy śmiało powołać się na Mewtwo, pamiętasz?- przypomniałam im wszystkim.
- No właśnie, przyjaciele. Widzę, że rozumiecie - rzekł z uśmiechem na twarzy mój chłopak - W razie czego jednak bądźmy przygotowani do boju. Mam dziwne wrażenie, że może do niego dojść.
- Obyś się mylił - odpowiedziałam mu, choć zdecydowanie czułam, że Ash jak zwykle ma rację.



Szliśmy dalej przez jakieś pół godziny, powoli zbliżając się do gór. Kiedy już do nich dotarliśmy, to zgodnie ze wskazówkami udzielonymi nam przez Mewtwo zaczęliśmy iść przełęczą w kierunku jaskini.
- Gdzie dokładniej mają znajdować się te Pokemony kujące szpady? - zapytała nas May.
Ash przypomniał sobie wskazówki, jakie zostały nam udzielone, po czym podzielił się nimi z nami.
- Mewtwo powiedział, że przez jaskinię, znajdującą się niedaleko stąd, można dotrzeć do takiej jednej doliny, w której mieszkają owe Pokemony. Podobno tam jest wieczne lato.
- Ale jak to jest w ogóle możliwe? - spytał Tracey.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział mu Ash - Wiem jedno... To ma być kraina niezwykła i to pod każdym względem.
- Dokładnie takich samych słów użył Mewtwo - powiedziałam - Mam nadzieję, że nie spotka nas tam nic złego.
- Daj spokój, Sereno - zaśmiał się delikatnie Max - Przecież Mewtwo nie posłałaby nas w sam środek niebezpieczeństwa... Chyba...
- Proszę was... Niby jakie niebezpieczeństwo może tam na nas czekać? - spytał wesoło Ash.
Nagle usłyszeliśmy wszyscy jakieś podejrzane bzyczenie.
- No, sama nie wiem... Może np. takie?! - wrzasnęła ze strachu May, kiedy zobaczyliśmy wszyscy przyczynę tego bzyczenia.
Było nim małe stado Beedrilli, które właśnie bardzo złowrogo unosiły się przed naszymi twarzami.
- O nie! To Beedrille! - zawołałam przerażonym głosem.
- Wiesz, że jesteś nad wyraz spostrzegawcza?! - zawołała przerażona panna Hameron.
Groźne Pokemony osy w liczbie siedmiu unosiły się przed naszymi twarzami, po czym groźnie bzycząc ruszyły na nas, kierując w nasze osoby swoje żądła. Na szczęście Pikachu zeskoczył szybko z ramienia Asha i w powietrzu strzelił piorunem.
- Pi-ka-chuuuuuuuuu! - wrzasnął groźnie Pokemon.
Jego elektryczny atak poraził mocno Beedrille, które osłabione rzuciły się do ucieczki.
- Brawo, Pikachu! Pokazałeś im! - zawołałam zadowolona.
Ash uklęknął przed nim i radośnie pogłaskał stworka po głowie.
- Dziękuję ci, mój dzielny przyjacielu. Uratowałeś nas - powiedział zadowolony jego trener.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pokemon.
Mój luby powoli podniósł się z ziemi i powiedział:
- Ciekawi mnie, skąd tu te Beedrille?
- Może są strażnikami tej jaskini, do której idziemy? - zapytał Max.
- To by miało sens - stwierdził Tracey - Pokemony mieszkające w tym miejscu wystawiły straże, żeby nikt tutaj nie wszedł. Tylko zastanawia mnie jedno.
- Co takiego? - spytała May.
- Mianowicie wydawało mi się, że te Beedrille noszą takie jakby ślady bójki... Jakby z kimś już wcześniej walczyły i to bardzo zaciekle.
- Ja też to zauważyłem - rzekł Ash, masując sobie lekko podbródek, co u niego było symbolem zamyślenia - Wobec tego ktoś jeszcze musiał z nimi niedawno walczyć. Tylko kto?
- Mam dziwne i niejasne wrażenie, że to raczej ktoś niezbyt przyjaźnie do nas usposobiony - powiedziałam.
- Ja także boję się, że możemy mieć niemiłe towarzystwo w tej jaskini, gdy już ją znajdziemy - rzekł Max.
- Owszem, istnieje takie ryzyko - stwierdziła jego siostra - Ale niech ci dranie, kimkolwiek oni są, liczą się z tym, że będziemy z nimi zawzięcie walczyć.
- I nie poddamy się bez walki - dodałam.
- W rzeczy samej - uśmiechnęła się do mnie May.
Ruszyliśmy dalej ścieżką w kierunku, który to wcześniej wskazał nam Mewtwo. Pamiętaliśmy doskonale wskazówki naszego przyjaciela, dlatego nie było żadnego problemu z dotarciem do jaskini. Po drodze natknęliśmy się jeszcze na kilku strażników, jednak za każdym razem jeden z naszych Pokemonów (konkretniej mówię tu o Fennekinie, Mudkipie oraz Pikachu) przepędził ich. Każdy nasz przeciwnik nosił na ciele ślady walki, które były naprawdę bardzo potężne.
W końcu znaleźliśmy jaskinię, ale tam czaiły się dwa Rhyhorny, które bez zbędnych wyjaśnień nas zaatakowały. Tym razem niestety żaden z naszych Pokemonów nie miał możliwości wygranej z nimi. Gdy baliśmy się, że za chwilę zostaniemy tu stratowani, nasi przeciwnicy powoli zostali podniesieni w górę, jakby siłą jakieś potężnej mocy.
- Zostawcie ich w spokoju! Ci ludzie są przyjaciółmi! - usłyszeliśmy dobrze nam znany głos.
Obejrzeliśmy się za siebie, po czym zobaczyliśmy Mewtwo. To jego moce podniosły powoli oba Rhyhorny w górę, po czym opuściły je lekko na ziemię, gdy już istniała pewność, że żaden z nich nas nie zaatakuje.
- Rychło w czas przybyłeś - powiedziałam z lekką ironią w głosie - Jeszcze trochę i te dwa czołgi by nas stratowały.
- Nie mogłeś przybyć nieco wcześniej? - zapytał wesoło Ash.
Mewtwo uśmiechnął się do niego delikatnie.
- Mogłem, ale odniosłem wrażenie, że całkiem nieźle sobie radzicie i bez mojej pomocy - odpowiedział.
- Aha! Więc mam rozumieć, że cały czas nas obserwowałeś? - spytała May, biorąc się zła pod boki.
- Owszem, obserwowałem was, żeby w razie czego naprowadzić was na właściwą drogę, gdybyście zabłądzili - odpowiedział jej Pokemon.
Tracey popatrzył na Mewtwo zachwycony. Po raz pierwszy w życiu miał on możliwość zobaczyć tego niezwykłego Pokemona, podobnie jak i rodzeństwo Hameron, jednakże oni byli mniej przejęci jego obecnością niż asystent słynnego uczonego, który patrzył na niego niemalże jak na jakieś bóstwo.
- Niesamowite! Po prostu cudowne! - powtarzał ciągle nasz przyjaciel - Jestem pod wielkim wrażeniem. Czy pozwolisz mi się narysować?
- Stary, czy ty aby nie przeginasz? - spytał go Ash.
- No właśnie, Tracey! Wybrałeś sobie naprawdę kiepski moment na to, żeby się zachwycać wyglądem naszego drogiego przyjaciela! - zawołałam nieco oburzonym tonem.
Chłopak poczerwieniał lekko ze wstydu, po czym dodał:
- Wybaczcie, ale trudno mi nie okazywać zachwytu, gdy widzę po raz pierwszy jedynego w swoim rodzaju Pokemona.
- Jestem w stanie cię zrozumieć - odpowiedział mu Mewtwo - Jednak mimo wszystko należy wyszczególnić rzeczy ważne i mniej ważne. Teraz najważniejsze jest to, aby dotrzeć do celu waszej podróży, ale możesz być spokojny. Gdy już będzie po wszystkim, to z największą przyjemnością zostanę twoim modelem.
- Mewtwo, wyjaśnij nam, proszę, jedną rzecz. Odnieśliśmy wrażenie, że wszystkie Pokemony, które wystawiono tutaj jako straże, noszą wyraźne ślady pobicia, jakby zostały one dotkliwie poranione podczas jakieś walki - powiedział po chwili Ash.
Jego przyjaciel Pokemon pokiwał powoli głową.
- Niestety, ja również to zauważyłem. Nie wiem jednak, co jest tego przyczyną. Ale obawiam się, że możemy w miejscu, do którego zmierzamy, zastać coś, co się nam nie spodoba. Bądź więc gotów na wszystko, Ash.
- Zawsze jestem na to gotowy - rzekł mój chłopak - Mam nadzieję, że nie dojdzie jednak do najgorszego.
- Ja również mam taką nadzieję. W miejscu, do którego się udajemy, żyją moi przyjaciele, więc powinniście być bezpieczni.
Chwilę później weszliśmy wszyscy do jaskini, po czym ruszyliśmy w jej głąb. Było tam ciemno, ale na szczęście mieliśmy ze sobą latarki, więc ten problem szybko został rozwiązany.
- Mam jakieś złe przeczucia - powiedziałam do Asha.
Mój chłopak lekko zachichotał.
- Ty też? - spytał dowcipnym tonem.
Widać było jednak wyraźnie, że on również się lekko boi, ale próbuje to ukryć pod maską żartu.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Jakieś dwie godziny po odejściu Asha i jego małej kompanii do domu profesora Oaka zapukał jakiś tajemniczy mężczyzna. Miał on brązowo-rude włosy, delikatne wąsiki, a także jasno-zielone oczy. Ubrany był w ciemno-niebieskie ubranie, bardzo zresztą eleganckie. Ogólnie sprawiał on tak na oko całkiem przyjemne wrażenie.
- Dzień dobry! Czy zastałem profesora Oaka? - zapytał mężczyzna.
- Owszem, pan profesor jest tutaj - odpowiedział mu Jenkins, który otworzył radośnie drzwi - Co pan ma do niego?
- Pewien interes, że tak powiem - wyjaśnił mu tajemniczy jegomość - Wolałbym jednak porozmawiać osobiście z panem tego domu. Czy jest to możliwe?
- Jak najbardziej. Będzie pan łaskaw zaczekać w salonie - powiedział Jenkins, wpuszczając jegomościa.
Razem z Bonnie obserwowaliśmy całą tę sytuację zza zaułka.
- Hmm... Ciekawy gość - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Mam dziwne wrażenie, że domyślam się, po co on tu przyszedł.
- Ja chyba też - dodała Bonnie - Trzeba powiadomić resztę naszych przyjaciół.
- Spokojnie, maleńka. Spokojnie - powiedziałam do niej z uśmiechem na twarzy - Nic pochopnie. Nie wiemy przecież, czy ten gość rzeczywiście przyszedł w sprawie Noctowla. Na wszelki wypadek uprzedź jednak pana Scribblera. Niech nie wychodzi ze swego pokoju i pilnuje swego uroczego podopiecznego.
Dziewczynka szybko pobiegła wykonać polecenie, ja zaś spokojnie ze swojej kryjówki na korytarzu obserwowałam tajemniczego mężczyznę.
- Witam szanownego pana. Jestem profesor Samuel Oak - rzekł nasz gospodarz, wchodząc do salonu - Podobno ma pan do mnie jakąś sprawę.
- Owszem i to bardzo pilną - odparł na to mężczyzna - Nazywam się Crimchet. Nie tak dawno zaginął mój Pokemon.
- Naprawdę? A konkretniej to jaki?
- Noctowl.
A więc jednak, pomyślałam sobie. Chodzi o naszego podopiecznego. Ale spokojnie, Dawn, bez pochopnych wniosków. Nie oceniajmy ludzi po pozorach.
Profesor Oak, zgodnie z tym, co było zaplanowane, odpowiedział, że bardzo mu przykro, ale nie widział takiego Pokemona w okolicy, ale gdyby go zobaczył, to oczywiście natychmiast powiadomi o tym pana Crimcheta. Crimchet nie wyglądał raczej na specjalnie przekonanego tymi słowami i lustrował swoim wzrokiem uczonego w taki sposób, jakby podejrzewał go o kłamstwo, ale ostatecznie zrozumiał, że dalsza rozmowa nie ma sensu, więc postanowił ją zakończyć.
- Wobec tego zostawię panu swój telefon. Proszę do mnie zadzwonić, gdyby znalazł pan mojego Noctwola - rzekł mężczyzna, zostawiając swoją wizytówkę uczonemu.
- Tak właśnie uczynię - rzekł profesor - Mówi pan, że pana Noctowl ma na nodze obrączkę?
- Tak... Taki mały znak rozpoznawczy, żeby w razie czego każdy, kto go znalazł, mógł wiedzieć, że ten Pokemon już ma właściciela - odparł na to człowiek przedstawiający się jako Crimchet.
- Czy wszystkie pana Pokemony są tak oznakowane?
- Naturalnie. Dzięki temu nie ma potem żadnych wątpliwości, że one należą do mnie.
- Rozumiem. Wobec tego przeszukam z przyjaciółmi całą okolicę i jeśli natrafię na takiego Pokemona, to przekażę panu o tym wiadomość.
Crimchet uśmiechnął się do uczonego, po czym wyszedł z salonu, a następnie minął mnie. Celowo udawałam, że całkiem przypadkiem tamtędy przechodzę, aby nie pomyślał, że podsłuchiwałam. On nawet nie zwrócił na mnie uwagi i powoli wyszedł z domu.
- Interesujące - powiedział profesor Oak - Ten człowiek uważa się za właściciela naszego Noctowla.
- Może faktycznie nim jest? - zapytałam.
- Może, ale Ash ma rację, że lepiej zachować w tajemnicy fakt, że ten stworek jest u nas. Nie wiemy, do czego służy ta obrączka, którą to nasz Noctowl ma na nodze, zaś tłumaczenia tego człowieka jakoś wydają mi się zbyt podejrzane, aby miały one być prawdziwe.
- Też tak uważam. Więc co robimy, profesorze?
- Poczekamy na rozwój wypadków i przy okazji przyjrzymy się lepiej naszego pokemoniemu gościowi.


Chwilę później poszłam w kierunku pokoju Johna Scribblera, po czym weszłam do niego, wcześniej oczywiście pukając.
- Można? - zapytałam.
- No jasne! Wejdź, moja droga - powiedział pisarz uprzejmym głosem.
Weszłam więc do środka.
- Ten człowiek już sobie poszedł.
- To dobrze. Noctowl zaczął się przez niego dziwnie zachowywać - odpowiedział mi pisarz.
- Co to znaczy? - zapytałam zdumiona.
Scribbler popatrzył na mnie uważnie i powiedział:
- Widzisz, Dawn... Zanim przyszła tu mała Bonnie, aby mi przekazać wiadomość od ciebie, Noctowl siedział przed oknem i patrzył przez nie na okolicę. Nagle zaczął się on dziwne zachowywać. Przerażony odskoczył do tyłu i przeraźliwie zaskrzeczał. Z trudem go uspokoiłem.
- To niezwykłe... Co mogło wywołać w nim taką reakcję?
- Wydaje mi się, że obecność tego człowieka, który tutaj przyszedł - powiedział pisarz - Bo widzisz... Zerknąłem przez okno i nie zobaczyłem niczego podejrzanego poza tym jegomościem, który to właśnie złożył nam wizytę.
- Zatem wszystko jest jasne! - zawołałam - Noctowl przeraził się tego faceta! Widocznie musi go znać!
- Najwyraźniej. Tylko dlaczego on się go boi? Wielka szkoda, że nie znam pokemoniego języka. Moglibyśmy zapytać o to Noctowla.
Uśmiechnęłam się wesoło.
- Ani pan, ani ja go nie znamy, ale akurat tak się dobrze składa, że w tym domu jest ktoś, kto go zna i na pewno nam pomoże.
Scribbler od razu odzyskał dobry humor.
- Chyba nawet wiem, o kogo chodzi. Tak, ale z kolei ten tłumacz musi być tłumaczony przez innego tłumacza.
- No tak, rzeczywiście... W końcu Latias porozumiewa się jedynie na migi - jęknęłam załamana, ale po chwili znowu się uśmiechnęłam - Ale przecież mamy tu też Biankę! Ona zna język migowy!
- W takim razie problem z głowy - powiedział John Scribbler, po czym podszedł do Noctowla, który siedział teraz na półce z książkami - Pójdziesz ze mną, przyjacielu?
Pokemon nieco nieufnie popatrzył na pisarza, który od chwili, gdy go znaleziono w śniegu, okazał mu wiele dobroci i serdeczności, a także wraz z Jenkinsem troskliwie się nim zajmował. A więc mimo pewnych oporów ostatecznie pokiwał głową na znak zgody, po czym usiadł Scribblerowi na ramieniu.


C.D.N.




1 komentarz:

  1. Zapowiada się bardzo ciekawa przygoda, w sumie mamy takie dwa w jednym. Z jednej strony Ash, Serena, May i Max wyruszają w góry by odnaleźć Pokemony, które mogłyby wykuć dla Asha nową, silniejszą szpadę, a z drugiej strony mamy Crimcheta, który podaje się za właściciela znalezionego przez naszych przyjaciół Noctowla. Obie sprawy są bardzo ciekawe i niezwykle mnie zainteresowały. Ciężko jest powiedzieć, która bardziej.
    Ale od początku. Zaczynamy od Asha i Sereny bawiących się wesoło w śniegu. Od czynu do czynu zaczynają się tarzać w śmiechu i oczywiście całować. Czułą scenę przerywa im jednakże Mewtwo, który ciągle poszukuje zbiegłego drania Malamara. Informuje on Asha o Pokemonach kryjących się wysoko w górach, które to stworki są biegłe w sztuce kowalskiej i są w stanie naprawić szpadę Asha, a nawet ją ulepszyć. Chłopak z radością przyjmuje informację od sympatycznego Pokemona i natychmiast decyduje się wyruszyć na wyprawę z Sereną, May i Maxem, przezornie zostawiając Dawn i Clemonta w Alabastii, licząc, że ta dwójka wreszcie się do siebie bardziej zbliży.
    W końcu nasi przyjaciele wyruszają w drogę i podczas niej natrafiają w jaskini na stado wściekłych Beedrilli, które zostają pokonane przez Pikachu, jednak potem napadają na nich Rhyhorny, które zostają powstrzymane przez pojawiającego się znienacka Mewtwo. Nasi przyjaciele mogą więc wyruszyć w dalszą drogę. Co będzie dalej? Zobaczymy. :)
    Tymczasem laboratorium profesora Oaka w Alabastii odwiedza niejaki Crimchet, który poszukuje swojego Noctowla, którego niedawno zgubił. Okazuje się nim być ten, którego znaleźli przyjaciele, jednak ukrywają to przed poszukiwaczem, gdyż nie wierzą w jego szczere intencje i że on jest prawdziwym właścicielem Pokemona. Misty i Bianka nie wykluczają afery rodem z filmów szpiegowskich. Czy mają rację? Czy nasi przyjaciele mogą się bać? Co Noctowl zdradzi Biance? To się okaże już w kolejnej części tej bardzo ciekawej i wciągającej historii. :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...