piątek, 22 grudnia 2017

Przygoda 035 cz. II

Przygoda XXXV

Alibi na całą dobę cz. II


Mieszkanie Henry’ego Crocketa znajdowało się w całkiem ładnym, a także dużym domu na obrzeżach miasta. Herszt bandy złodziei wynajmował je od właścicielki budynku, czyli starszej pani mającej około sześćdziesiąt parę lat, dość tłustą postać oraz wyraźny apetyt na pieniądze, co też było aż nadto widoczne w jej kaprawych oczkach. Kiedy wyjaśniliśmy, jaka sprawa nas sprowadza, oczywiście powiedziała, że ona o niczym nie wie, zaś pan Crocket to bardzo porządny lokator.
- Nigdy nie miałam z nim żadnego problemu, panie sierżancie. Zawsze uczciwie płaci mi czynsz, nie robi hałasu po 22:00, pokój jest w porządnym stanie, więc czemu miałabym na niego narzekać? - mówiła kobieta.
- No dobrze, a czy pani wie, czym się zajmuje pani spokojny lokator? - zapytała nieco złośliwym tonem Iris.
Staruszka zrobiła niezachwyconą minę, gdyż najwidoczniej rozmowa na ten temat nie sprawiała jej przyjemności. Mimo wszystko postanowiła przełknąć tę gorzką pigułkę i odpowiedzieć.
- Owszem, panienko. Doskonale wiem, czym się pan Crocket kiedyś zajmował, ale wiem też, że obecnie porzucił ten zawód.
- Och, naprawdę? On tak pani powiedział? - ironizowała dalej Iris, dla której takie tłumaczenie oczywiście było żałosne.
- A czym się zajmuje obecnie? - spytałam.
- Tak prawdę mówiąc nie wiem i nie wnikam w to - odpowiedziała mi kobieta - Wiem jedynie tyle, że zachowuje się on bardzo spokojnie, czynsz płaci uczciwie, więc daję mu spokój.
- Czy pan Crocket wynajmował od pani to mieszkanie dwa lata temu? - zapytał Ash.
- Prawdę mówiąc to cały czas je wynajmuje - odparła gospodyni.
- Nie bardzo rozumiem - zdziwił się mój chłopak.
- Pika-pika? - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- Już tłumaczę. Pan Crocket dwa lata temu został oskarżony o udział w napadzie na bank i za to go skazano. Nim jednak doczekał się on procesu, to wpłacił kaucję, żeby mógł na wolności oczekiwać wyroku sądu, po czym przyszedł tutaj i powiedział mi, że spodziewa się on, iż zostanie osadzony nawet na dwa lub trzy lata. Chciał jednak, abym nikomu nie wynajmowała tego mieszkania, które on zajmował. Powiedziała mu, że to jest możliwe, ale on musi zapłacić mi za ten czas, kiedy on będzie nieobecny. Pan Crocket nie robił żadnych przeszkód w tej sprawie. Zapłacił mi taką sumę, że starczyła na całe trzy lata z góry. Dotrzymałam więc słowa i jego pokój stał pusty.
- Zakładam więc, że teraz miesza tutaj za friko? - powiedziałam nieco żartobliwym tonem.
- Owszem, skoro wyszedł on po dwóch latach, a jak go zamykali, to zapłacił za trzy lata, więc cóż... Ma jeszcze rok u mnie mieszkanie, a potem się zobaczy - rzekła gospodyni poważnym tonem.
W oczach kobiety łatwo było dostrzec błysk chciwości wskazujący na to, że gospodyni ze względu na pieniądze jej płacone nie widzi oczywistych faktów, takich jak choćby ten, że lokator, któremu wynajmuje mieszkanie jest zwyczajnym bandytą.
Ash zamyślił się nad słowami właścicielki domu.
- Czyli mam rozumieć, że nie wynajmowała nigdy pani nikomu tego mieszkania przez całe dwa lata? - zapytał.
- Dokładnie tak. Pan Crocket bardzo na to nalegał - odparła gospodyni - Nie był zachwycony, gdy tu wrócił po odsiadce i dowiedział się, że policja dwa lata temu, tuż po jego aresztowaniu, zrobiła tu nalot.
- A zrobiła? - spytał Cilan, patrząc na Boba.
- Tak. Taka tam rutynowa rewizja - odpowiedział sierżant - Szukaliśmy pieniędzy, które zrabował. Rwaliśmy nawet deski z podłogi, ale niestety... Forsy nigdy nie było.
- Rozumiem - pokiwał głową Ash i uśmiechnął się - No, to w sumie wszystko, co chcieliśmy wiedzieć. Przepraszamy, że zajęliśmy pani czas.
Po tych słowach skierował on swoje kroki ku wyjściu, a my zrobiliśmy to samo. W drzwiach spotkaliśmy Crocketa. Był to młody, mający tak około trzydzieści parę lat mężczyzna z lekkim, czarnym zarostem na twarzy oraz delikatnymi wąsikami. Jego brązowe oczy tryskały energią, natomiast usta uśmiechały się ironicznie.
- Kogo ja tu widzę?! Pan sierżant z przyjaciółmi! Miło mi pana znowu widzieć - powiedział bandyta z wyraźną kpiną w głosie - Czy chciałby pan zrobić kolejną rewizję w moim mieszkaniu?
- Nie... Bo niby po co? Zakładam, że tam nie ma pan nic, co by chciał pan przed nami ukryć, prawda? - odpowiedział mu Bob ironicznym tonem.
- Bynajmniej, panie sierżancie. Ja skończyłem z byciem niegrzecznym chłopcem. Teraz jestem uczciwym człowiekiem.
- No jasne. Ciekawe, od kiedy, Crocket?
- Od tygodnia.
- Tak? To lepiej miej się na baczności, ponieważ tak się składa, że ktoś tu morduje twoich dawnych wspólników, a wszystkie poszlaki wskazują na ciebie.
- Wiem o tym smutnym incydencie, ale zapewniam pana, że nie mam z tym nic wspólnego. Chyba, że ma pan dowody przeciwko mnie.
- Dowodów jeszcze nie mam, ale to kwestia czasu, gdy je zdobędę. Dla twojego własnego dobra lepiej więc będzie, jeśli nie będziesz miał z tym nic wspólnego, bo inaczej Boże Narodzenie spędzisz w kiciu.
Crocket uśmiechnął się tylko ironicznie, po czym przepuścił on nas w drzwiach, które zaraz po naszym wyjściu zamknął, wołając jeszcze za nami:
- Wesołych Świąt.
- Do kroćset! - krzyknął Bob ze złością w głosie - Ten gość jest winny jak dwa razy dwa, a mimo tego nie mamy na niego żadnego dowodu! To po prostu nie fair!
- Świat nigdy nie był fair, ale spokojnie, mój przyjacielu - uśmiechnął się do niego Ash - Sprawa zostanie wyświetlona. Już i tak sporo wiemy.
- A niby co? - jęknął Bob.
- Już ci mówię - powiedział z uśmiechem detektyw z Alabastii - Przede wszystkim możemy śmiało stwierdzić, iż panu Crocketowi w dziwny sposób zależało na tym, aby nikt nie wynajmował jego mieszkania, gdy on siedział w więzieniu. Czemu tak bardzo na to naciskał i płacił słono, żeby gospodyni pod żadnym pozorem nie odnajęła mieszkania komuś innemu?
- Trudno mi powiedzieć, ale on przecież bardzo wiele ryzykował, nie sądzicie? - stwierdził Cilan - No, bo przecież nie miał żadnej pewności, że gospodyni go nie wyroluje. Przecież mogła wynająć to mieszkanie po cichu komuś innemu.
- Owszem, istniało takie ryzyko i Crocket musiał je brać pod uwagę, jednak z jakiegoś powodu nawet, jeśli do tego doszło, to cała sprawa go nie niepokoi - powiedział poważnym tonem Ash - Wobec tego co jest przyczyną takiego stanu rzeczy? Dlaczego on jest taki dziwnie zadowolony? Czemu on prawie wcale nie opuszcza mieszkania? To bardzo ważne pytania i moim zdaniem mają one tylko jedną odpowiedź.
- Jaką? - zapytałam.
- Wolę wam jej jeszcze nie mówić, bo nie wiem, czy ma ona sens i być może się mylę.
- Rozumiem. To co teraz?
Ash zastanowił się przez chwilę, po czym popatrzył na Boba.
- Dziś już nic nie zdziałamy. Wrócimy do tej sprawy następnego dnia. Kto wie? Być może do tego czasu szanowny pan Massimer jednak zmieni zdanie i zechce z nami porozmawiać.
Ponieważ naprawdę nic innego nie przyszło nam do głowy, a decyzja słynnego detektywa z Alabastii była sensowna, więc posłuchaliśmy jej. Bob podziękował nam za pomoc i obiecał, że w razie czego powiadomi nas, czy zaszły jakieś pozytywne zmiany w całej tej sprawie.

***


W domu podczas kolacji cała nasza drużyna w towarzystwie Cilana oraz Iris, którzy tę noc postanowili spędzić w naszym domku na drzewie, naradzaliśmy się w sprawie śledztwa w sprawie Henry’ego Crocketa. Jednak moje myśli dalekie były od wszelkich zagadnień w tym temacie, ponieważ jedyne, o czym mogłam myśleć, to moja choroba. Co prawda nie była ona całkowicie pewna i być może miałam do czynienia z pomyłką lekarzy, dość często zresztą spotykaną w ostatnich czasach, to jednak byłam nią naprawdę przerażona. Czułam, iż mogę w ten sposób stracić mego ukochanego, który na pewno nie będzie w stanie kochać kaleki, a jeżeli nawet, to tylko przez jakiś czas, a potem to już zostanie ze mną tylko z litości. Nie byłam w stanie do tego dopuścić, dlatego wolałam zachować całą sprawę w tajemnicy przed Ashem, a przynajmniej tak długo, jak to tylko będzie możliwe. Czułam, że z tego raczej nic nie wyjdzie, a mój luby szybko domyśli się prawdy, jednak na szczęście płaczem wyprosiłam u niego, żeby nie wnikał w tę sprawę. Oby tylko zechciał spełnić moją prośbę, pomyślałam sobie.
Jakiś czas później, kiedy to nasi przyjaciele pogrążyli się w rozmowie  Ashem, ja powoli wstałam od stołu, żeby pójść do łazienki, a gdy się tam znalazła, zaczęłam dziko płakać. Musiałam się w ten sposób dość niezwykły sposób uspokoić, ponieważ moje myśli znowu zaczęły krążyć wokół sprawy choroby, na którą prawdopodobnie cierpię. Robiłam tak dobre kilka minut, aż wreszcie moja głowa zaczęła boleć, więc musiałam przestać czując, że zwariuję, jeśli nie przestanę ronić łez.
- Czemu płaczesz, Sereno? - zapytał dobrze mi znany głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam Dawn stojącą w drzwiach łazienki. Na jej twarzy widać było wyraźny smutek oraz ogromne przejęcie. Szybko otarłam łzy i lekko się uśmiechnęłam.
- Wybacz... Ja tylko tak... Źle się czuję i dlatego...
Dawn oczywiście nie kupiła tego kłamstwa, które było wyraźnie szyte grubymi nićmi. Podeszła więc do mnie i powiedziała:
- Słuchaj, Sereno. Takie bajki możesz opowiadać swojej mamie czy też mojemu bratu, jeśli oczywiście oni ci w nie uwierzą. Widzę wyraźnie, że coś cię dręczy. Próbujesz jakoś to ukryć, jednak kiepsko ci to wychodzi. Dziwi mnie tylko, że Ash nie zadaje ci pytań na ten temat.
- Zadawał, ale ubłagałam go, żeby więcej tego nie robił - odparłam.
- Wiesz, że jego to nie powstrzyma - rzekła Dawn - On cię kocha, więc się o ciebie bardzo niepokoi, gdy widzi coś takiego. A skoro się niepokoi, to możesz być pewna, że zacznie drążyć temat i w końcu wyciśnie z ciebie tę tajemnicę.
- I tego się właśnie boję.
- Nie rozumiem, Sereno... Czemu mu nie powiesz tego, co cię dręczy?
Spojrzałam najpierw na swoje odbicie w lustrze, w którym to ujrzałam obraz nędzy i rozpaczy, po czym popatrzyłam na moją przyszłą bratową, mówiąc:
- Chcesz wiedzieć? Ponieważ być może jestem ciężko chora i gdy Ash pozna prawdę, zostawi mnie.
Dawn zrobiła przerażoną i przygnębioną minę.
- O czym ty mówisz, Sereno? Ty miałabyś być na coś chora? Przecież jesteś okazem zdrowia! - zawołała.
- Tak ci się tylko wydaje. Lekarze powiedzieli mi, że prawdopodobnie mam sclerosis multiplex. Czy wiesz, co to jest? - zapytałam.
- Tak, wiem... Stwardnienie rozsiane. Tylko jak ty niby możesz mieć to paskudztwo? Nigdy nie miałaś żadnych objawów tej choroby.
- A skąd ty niby to wiesz?
- Bo znam objawy tego draństwa. Moja ciotka na to cierpi, więc wiem, że ty nie miałaś jak dotąd żadnych objawów tej choroby.
- Lekarze mówią, że skoro choroba jest w pierwszym stadium, to mogę nie mieć jeszcze objawów.
- Ale czekaj... Sereno, mówisz mi, że oni nie są pewni tego, czy jesteś na to chora, czy też nie?
- Jakie to ma teraz znaczenie? Za kilka dni wszystko się wyjaśni i cóż... Wtedy Ash mnie zostawi!
- Po pierwsze, skąd takie czarne myśli, skoro nie masz nawet pewności, że na to cierpisz, a po drugie... Dlaczego uważasz, że mój brat przestanie cię kochać, gdy dowie się o twojej tajemnicy? Masz o nim aż tak złe zdanie?
- To nie o to chodzi, Dawn! Powiedz mi... Jak można kochać kalekę?
- Myślę, że można... Poza tym wcale nie musisz zostać kaleką. Równie dobrze, nawet jeżeli naprawdę jesteś na to chora, to z pewnością lekarze zatrzymają rozwój tego paskudztwa i będziesz całe życie chodzić.
- Możliwe... Tyle tylko, że są to jedynie nasze przypuszczenia. A co, jeżeli wszystko pójdzie inaczej niż opisujesz? Co będzie, jeśli wyląduję na wózku inwalidzkim? Jeśli...
- A jeśli ziemia nagle zawali ci się pod nogami, co? A jeśli nagle moje włosy zmienią kolor na zielony tak same z siebie?! - zawołała ze złością w głosie moja przyjaciółka - Ja cię piko, Sereno! Ty zaczynasz mnie naprawdę irytować! Nie doceniasz mojego brata, a swoje ukochanego, nie mówiąc już o tym, że jesteś po prostu straszną pesymistką!
- A jak niby twoim zdaniem mam na to wszystko patrzeć?! - zawołałam - Mój ukochany nie będzie chciał ze mną być, kiedy się dowie, jaka choroba mnie trapi! Albo zostanie ze mną, zaś z czasem jego miłość zamieni się w zwykłą litość. Nie chcę tego, rozumiesz?! Nie chcę!
Zaczęłam ponownie płakać. Dawn objęła mnie wtedy mocno do siebie i pogłaskała powoli moje włosy.
- Sereno, spokojnie. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Ash nigdy cię nie zostawi, a jego uczucie na pewno nie zmieni się w litość. Przecież obie go doskonale znamy i wiemy, jaki on jest.
- Ludzie się zmieniają. Zwykle na gorsze - chlipałam w jej ramię.
- Mimo wszystko powinnaś mu powiedzieć, kochana. Zobaczysz, że od razu dzięki temu poczujesz się lepiej.
- Nie! - spojrzałam przerażona na pannę Seroni - Ash nie może się o tym dowiedzieć. Poczekamy jeszcze trochę, a kto wie? Być może masz rację i ja niepotrzebnie panikuję, zaś cała sprawa to jedna wielka pomyłka. Po co więc mam teraz zawracać mu tym głowę?
- Niech ci będzie, ale jestem zdania, że powinnaś mu wyznać prawdę. Mogę ja mu powiedzieć, choć lepiej będzie, jeśli ty to zrobisz.
- Nie! Dawn, proszę cię! Pod żadnym pozorem mu nie mów! Błagam cię! Nie mów mu!
Moja najlepsza przyjaciółka westchnęła tylko głęboko na znak, że mój pomysł uważa po prostu za głupi, ale postanowiła go uszanować ze względu na naszą przyjaźń.
- Dobrze, niech ci będzie. Ale kiedy już wszystko będziesz wiedziała, to masz mu powiedzieć, inaczej ja to zrobię - rzekła stanowczym tonem.
Na taki warunek mogłam przystać.

***


Następnego dnia poszliśmy wszyscy do pracy. Restauracja „U Delii“ miała działać jeszcze do 23 grudnia, a po tym dniu jej działalność zostanie wstrzymana na okres świąteczny, podobnie zresztą jak też i wiele innych interesów. Delia Ketchum uważa, iż Boże Narodzenie to okres wymagający tego, żeby wszyscy jej pracownicy mogli go spędzić ze swoimi rodzinami. Mieli więc oni mieć wolne aż do Nowego Roku, zaś 2 stycznia powrócić do pracy.
Tego dnia, który właśnie opisuję, był 22 grudnia i pracowaliśmy całą naszą drużyną pełną parą, a gdy wreszcie nadszedł koniec naszej zmiany, to postanowiłam dowiedzieć się, czy już wiadomo coś w sprawie mej rzekomej choroby i czy ona istniała naprawdę, czy też nie. Musiałam się jakoś tego wszystkiego dowiedzieć, dlatego też, kiedy Ash postanowił się wybrać na posterunek policji zapytać o postępy w śledztwie, musiałam mu odmówić. Jako powód swojej decyzji podałam chęć odwiedzenia Roxanne.
- Wybacz mi, Ash. Ja naprawdę muszę zobaczyć, co u niej słychać. Naprawdę bardzo mi na tym zależy.
Mój ukochany, podobnie jak i Pikachu, był bardzo zawiedziony taką decyzją, ale ostatecznie postanowił nie naciskać.
- Ja w każdym razie muszę odwiedzić Boba, żeby go zapytać o postępy w śledztwie - powiedział - Pozdrów ode mnie Roxanne i życz jej szybkiego wyjścia ze szpitala. Smutno jest spędzać Boże Narodzenie w sali szpitalnej pod opieką lekarzy.
- Owszem, bardzo smutno, ale coś mi mówi, że jej chłopak postara się, żeby nie spędzała ich bez niego - stwierdziłam.
- Mam nadzieję.
- Ja także mam taką nadzieję.
To mówiąc pocałowałam Asha w policzek i uśmiechnęłam się do niego rozkosznie.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też - odpowiedział mi mój luby.
Z uśmiechem na twarzy poszłam do szpitala, a tam zapytałam, czy mogę odwiedzić Roxanne. Pielęgniarka zgodziła się na to mówiąc, że może mi pozwolić tam wejść tylko na parę minut, gdyż dziewczyna będzie miała niedługo jakieś badania. Postanowiłam więc nie marnować czasu i weszłam do sali, którą moja koleżanka zajmowała.
- Cześć, Roxanna - powiedziałam.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie radośnie, po czym podeszła do mnie, choć dość powolnym krokiem, po czym objęła mnie delikatnie.
- Witaj, Sereno. Nawet nie wiesz, jak się cieszę na twój widok. Ech... Mówię ci, moje życie po prostu jest okropne.
- Niby dlaczego? - zapytałam.
- Nie uwierzysz, co miało dzisiaj miejsce, kochana... Budzę się rano, a tu niespodziewanie całe nogi mi nagle po prostu zdrętwiały. Nie mogłam nimi ruszyć. Wezwałam pielęgniarkę, ta zaś powiadomiła lekarza i dali mi zastrzyk, który pomógł mi się w ogóle ruszyć.
- Wiadomo już, co ci jest?
- Lekarze muszą mieć całkowitą pewność, więc jeszcze nie chcą mi oni tego powiedzieć, póki nie zrobią ostatnich badań. Mówią jednak, że pewnie tak jutro się dowiem wszystkiego.
- Ech... Ja za to mam również poważny problem - powiedziałam bardzo smutnym głosem - Nie wiem dokładnie, jak to jest w ogóle możliwe, ale lekarze podejrzewają u mnie pewną groźną chorobę. Nie chcą jednak nic mi powiedzieć, póki nie sprawdzą moich wyników badań oraz dokładnie nie zbadają mojej krwi i próbek DNA, jakie mają w swoim archiwum.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i okaże się, że to tylko fałszywy alarm - powiedziała Roxanne, ze współczuciem klepiąc mnie po ramieniu.
- Tobie życzę tego samego - odparłam.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie ironicznie.
- Wierzysz w garbate aniołki, Sereno? Przecież to pewne, że jestem na coś chora. Tylko pytanie, na co?
- Oby to szybko odkryli, bo trzeba zacząć cię leczyć, biedaczko, zanim będzie za późno.
- Tak... Zanim będzie za późno... Jeśli już nie jest za późno.


Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę, po czym przyszła pielęgniarka, która wyprosiła mnie delikatnie z sali, więc pożegnałam się z Roxanne i poszłam do ordynatora na rozmowę. Ten jednak powiedział, że w mojej sprawie nie może mi jeszcze pomóc, gdyż nadal brakuje mu pewności co do tego, co mi dolega. Muszę więc uzbroić się w cierpliwość i poczekać.
- Jutro powinienem już wszystko wiedzieć, moja droga panno - rzekł lekarz - Po prostu nie znam jeszcze wszystkich szczegółów. No, a przecież muszę je znać, żeby mieć całkowitą pewność. W końcu nam wszystkim na niej zależy, prawda?
Nie chciałam się z nim na ten temat, kłócić, więc wyszłam ze szpitala i zaczęłam bez celu chodzić po mieście, myśląc o tym wszystkim, co mnie ostatnio spotkało. Zamiast więc teraz zaznać spokoju, to wszelkie me obawy zostały jeszcze bardziej zaostrzone. Czułam, że stracę Asha, jeżeli nie będę całkowicie zdrowa. Wbrew temu wszystkiemu, co mówiła o swoim bracie Dawn czułam w głębi serca, iż nie zechce on wcale wiązać się na całe życie z ciężko chorą dziewczyną. Prócz tego byłam pewna, że kierowany honorem zostanie on ze mną, ale będzie z czasem coraz bardziej tego żałować, aż w końcu odejdzie do innej, zdrowej. Nie chciałam do tego dopuścić, ale też nie chciałam być mu kulą u nogi, a czułam, że właśnie tym będę, jeśli okaże się, że jestem chora. Czułam się więc naprawdę okropnie. Nie mogłam nikomu powiedzieć o tym, co mnie trapi, bo w końcu musiałam zachować sekret. To oznaczało, że będę musiała borykać się z tym wszystkim, co mnie trapi, zupełnie sama.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Kiedy dziewczyna mojego brata poszła odwiedzić w szpitalu swoją przyjaciółkę, ja podeszłam powoli do Asha i zapytałam:
- Mam nadzieję, że się na nią gniewasz. W końcu naprawdę przejmuje się ona losem swojej koleżanki.
- Pip-lup-pip! Pip-lup-pip! - zapiszczał wesoło mój Piplup, siedzący w moich objęciach.
Mój brat spojrzał na mnie uważnie i odparł na to:
- Nie, siostrzyczko. Ja wcale nie jestem zły. Nie mam żalu do Sereny za to, że chce odwiedzić swoją przyjaciółkę.
- Mimo wszystko wyglądasz na niespecjalnie zachwyconego całą tą sytuacją, braciszku - powiedziałam.
- A dziwisz mi się? Mieliśmy razem prowadzić śledztwo, a ona nagle zmienia plany i to w ostatniej chwili, bez uprzedzenia mnie wcześniej.
- Pika-pika - zgodził się z nim Pikachu.
- Gdybyś znał prawdę, to byś jej nie potępiał - powiedziałam.
- Słucham? - zapytał zdumiony moimi słowami Ash.
- Nie, nic... A może ja mogłabym ci towarzyszyć w tym śledztwie? W końcu znam jego szczegóły.
Mój brat zastanawiał się przez chwilę, po czym zgodził się na moją propozycję. Radośnie i czule cmoknęłam go w policzek, po czym wyszliśmy oboje z restauracji.
- Chwileczkę! A na nas nie zaczekacie?! - zawołała Iris, podbiegając do nas razem z Cilanem.
- A co? Nie mówcie mi, że wy też chcecie nam towarzyszyć w dalszym ciągu śledztwa - powiedział z uśmiechem Ash.
- Oczywiście, że chcemy! Nie po to je z tobą zaczynaliśmy, aby teraz pozwolić ci na to, żebyś sam je kończył - odparła na to Iris.
- No, a poza tym jako drugi detektyw w tym mieście uważam, że muszę pomóc koledze po fachu - dodał Cilan.
Jego przyjaciółka spojrzała na niego z lekką kpiną w oczach.
- No jasne... Powiedz lepiej prawdę.
- Prawdę? Niby jaką prawdę? - zdziwił się zielonowłosy chłopak.
- Taką, że najchętniej sam byś rozwiązał tę sprawę, gdybyś mógł, ale nie możesz, bo nie jesteś Sherlockiem Ashem.
- No wiesz co, Iris? Twój brak choćby najmniejszego docenienia moich umiejętności jest chwilami aż rażący - powiedział nieco obrażonym tonem chłopak - Ja bym na pewno dał sobie radę z tą zagadką, ale zwyczajnie nie chcę robić konkurencji Ashowi.
Iris spojrzała na niego z kpiną w oczach i mruknęła:
- No jasne... Po prostu wiesz, że nie dasz sobie rady, dlatego wolisz się nie zbłaźnić.
- Moja droga... Twoja słowa ranią moje serce - rzekł Cilan.
- Przykro mi, że prawda cię boli, ale fakty są takie, że ty może i jesteś dobry w poszukiwaniu zagubionych Pokemonów, ale poważne sprawy to dla ciebie za ciężki kawałek chleba.
Cilan opuścił załamany ręce, po czym spojrzał on na mnie i na mojego brata nieco smutnym wzrokiem.
- Więc jak? Możemy wam towarzyszyć? - zapytał.
Ash uśmiechnął się do niego wesoło.
- Oczywiście, że tak. Będzie tak, jak za starych, dobrych czasów. Jak w Unovie! - zawołał.
- Jak podczas sprawy ze skarbem wujka Gary’ego! - dodałam bardzo wesoło.
- Właśnie, Dawn! Bierzmy się do dzieła - powiedziała Iris.
- No to naprzód! - zawołałam.
Pikachu i Piplup zapiszczeli wesoło na znak, że nasz bojowy nastrój im również się udzielił.

***


Poszliśmy razem na posterunek policji, gdzie niemalże wpadliśmy na wyraźnie zdenerwowanego sierżanta Boba.
- O! Ash! Jesteś! To bardzo dobrze - powiedział policjant - Właśnie po ciebie dzwoniłem do restauracji, ale powiedzieli mi tam, że przed chwilą wyszedłeś. Coś tak jednak czułem, że przyjdziesz tutaj nas zapytać o dalsze postępy w śledztwie.
- Owszem, właśnie taki miałem zamiar - odpowiedziała mu wesoło Ash - A więc czego się dowiedzieliście?
- Czy zaistniały jakieś postępy w śledztwie? - zapytał Cilan.
- Postępów nie ma, ale za to jest sporo zmian, niestety nie są one dla nas pomyślne - rzekł sierżant Bob dość nieprzyjemnym tonem.
- Co masz na myśli? - spytałam zdumiona.
Sierżant Bob westchnął głęboko, próbując w jakiś sposób zapanować nad swoim gniewem, który wyraźnie go trapił, po czym zaczął nam udzielać wyjaśnień:
- Już wam to mówię... Widzicie... Wczoraj wieczorem dostaliśmy list, który przyniósł jakiś Pokemon...
- Jaki? - spytała Iris.
- Chyba Pidgeotto, ale mogę się mylić. Nie pamiętam zresztą. Wiem, że to był typ latający, jednak takiej pewności, jaki dokładniej to był Pokemon, nie mogę powiedzieć.
- W tym wypadku to jest bez znaczenia - odparł Ash - Jaki list wam przyniósł?
- To był list od Gregory’ego Massimera. Pisał on, że chce się on z nami spotkać i powiedzieć, co wie o swoim herszcie - wyjaśnił Bob.
- Czyli, że gość postanowił wreszcie zrobić coś rozsądnego - rzekł mój starszy brat - No i jak? Spotkaliście się?
- Niestety nie... Mieliśmy mieć spotkanie na skrzyżowaniu dwóch ulic o nazwie... Zresztą to bez znaczenia. A więc, kiedy przybyliśmy na miejsce, to czekaliśmy, aż przyjdzie Massimer. W końcu on się zjawił, jednak wtedy, zupełnie niespodziewanie, doszło do spięcia.
- Spięcia? - spytałam.
- Pip-lu-li? - zapiszczał Piplup.
- O tak... Wszystkie latarnie w okolicy pogasły i zrobiło się ciemno. Jeden z funkcjonariuszy posłał swojego Pokemona typu elektrycznego, żeby zrobił znowu światło. Kiedy już do tego doszło, to Massimer leżał na ziemi z nożem w sercu.
- Nieźle... No, po prostu doskonale - powiedział Ash, zdejmując czapkę Sherlocka Holmesa i drapiąc się po głowie - Teraz pytanie, czy to światło zgasło przypadkiem, czy też był to celowy zabieg zabójcy?
- Tak, ale pytanie jest jeszcze jedno. Jak Henry Crocket mógł to zrobić, skoro siedział wtedy w barze i pił piwo, a nawet bił się z dwoma kolesiami, którzy go zaczepili, co widziało trzech moich ludzi? - dodał po chwili Bob.
- A więc ten drań ma żelazne alibi - odparła na to wyraźnie zła Iris.
- Pamiętaj, że sam nie musi tego robić. Jest jeszcze ten cały Albert, brat pani Massimer - powiedział Cilan - On może to robić na polecenie szefa.
- To słuszna uwaga, mój przyjacielu - rzekł Ash, lekko masując sobie palcami podbródek - Mógłbym zobaczyć ciało zamordowanego?
- Jest w kostnicy. Zaprowadzę was - odpowiedział Bob.
Policjant zabrał nas samochodem do wyżej wskazanego miejsca, po czym zaprowadził Asha oraz Cilana na spotkanie z nieboszczykiem. Ja, Iris, Pikachu oraz Piplup pozostaliśmy przed drzwiami pomieszczenia, w którym leżało ciało. Zastanawialiśmy się, o czym też mogą rozmawiać nasi chłopcy.
- Mam nadzieję, że te oględziny coś im pomogą - rzekła Iris.
- Ja również mam taką nadzieję - dodałam - Nie wiem, co obaj chcą przez to osiągnąć, w końcu żadne z nich nie jest patologiem.
- Ale są detektywami, w każdym razie na pewno Ash, bo co do Cilana to nie mogę tego powiedzieć - zaśmiała się moja przyjaciółka.
- Moim zdaniem powinnaś bardziej go doceniać - powiedziałam.
- Jasne, Dawn - prychnęła Iris - Wiesz, co ci powiem, kochana? Kiedyś nazywałam Asha dzieciakiem, lecz prawdę mówiąc to Cilan jest większym dzieciuchem niż ktokolwiek, kogo znam.
- Czemu tak sądzisz?
- Bo Ash może i ma bzika, ale robi wiele pożytecznych rzeczy, zaś nasz kochany Cilan posiada jakieś tam umiejętności, lecz za to ma on również mnóstwo kretyńskich pasji, którymi to próbuje zarazić cały świat, a którymi doprowadza mnie do szału.
- Nikt ci nie każe słuchać jego dziwacznych wykładów.
- Weź tu spróbuj ich nie słuchać, kiedy on wiecznie o czymś nawija.
Uśmiechnęłam się do niej, po czym przez chwilę milczałam.
- Z Sereną jest chyba coś nie tak - powiedziała nagle Iris.
- Owszem, sama to zauważyłam - odparłam na to.
- Pi-ka-chu! Pip-lu-li! - zapiszczały smutno nasze Pokemony.
- Nie wiesz może, co to jest? - zapytała ponownie Iris.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie mam pojęcia.
Kłamstwo zawsze sprawiało mi przykrość, a już zwłaszcza wtedy, gdy musiałam nim uraczyć moich przyjaciół, ale tym razem nie miałam wyboru. W końcu dałam słowo Serenie, że zachowam sekret, który mi powierzyła, dla siebie.


Na szczęście rozmowę na ten temat przerwało nam wyjście z pokoju Asha, Cilana i sierżanta Boba. Wszyscy byli wyraźnie zadowoleni.
- No? Co odkryliście? - zapytałam.
- Co robiliście z tym nieboszczykiem? - dodała Iris.
- Obiłem go mocno kijem do golfa, żeby sprawdzić, czy wystąpią na nim siniaki - odpowiedział z uśmiechem na twarzy Ash.
- Pika-pika? Pika-chu! - zapiszczał pytająco Pikachu.
- I co? Wystąpiły? - zapytałam.
- Nie.
To mówiąc mój brat parsknął śmiechem.
- Żartowałem tylko. Tak to robił Sherlock Holmes. Natomiast Sherlock Ash wraz ze swoim przyjacielem Cilanem obejrzał bardzo dokładnie zwłoki, szczególnie z pomocą linijki.
- I co wam ona powiedziała? - spytała Iris wyraźnie zaintrygowana.
- Linijka powiedziała nam, że kąt zadania rany jest zdecydowanie inny niż być powinien, gdyby atakował Henry Crocket - odparł na to Cilan.
- Dlaczego?
- Ponieważ, moja droga Iris, kąt zadania rany wyraźnie wskazuje tu na winę osoby leworęcznej, tak w każdym razie powiedział nam patolog, kiedy zmierzyliśmy przy nim kąt zadania rany. A więc nasz zabójca to mańkut, a Crocket jest praworęczny, jak powiedział nam sierżant Bob.
- To nie ulega wątpliwości. Jest praworęczny, sam widziałem - wyjaśnił sierżant.
- Czyli mamy już pewność, że to nie Crocket zabija, w każdym razie nie swoją ostatnią ofiarę - powiedziałam - Domyślacie się zatem, kto może być zabójcą?
- Pewnie ten cały Albert Adamson - stwierdziła Iris.
- Nie wydaje mi się - odparł Ash - Mam pewne podejrzenia, ale jeszcze muszą one zostać potwierdzone. Żeby to zrobić, potrzebuję kilku informacji. Dawn, ty możesz zdobyć pierwsze z nich.
- Jakie? - zapytałam.
- Zadzwoń do swojej mamy i zapytaj się jej, czy Abigail Massimer jest z domu Adamson. Wypytaj o wszystkie szczegóły związane z jej osobą.
- Jutro moja mama przylatuje do Alabastii. Sam ją możesz o to zapytać.
- Nie możemy czekać do jutra. To pilna sprawa.
- Pika-pika! - poparł go Pikachu.
- Skoro tak mówisz, to ci pomogę - powiedziałam.
- Więc mogę na ciebie liczyć, siostrzyczko? - zapytał mój brat.
- Oczywiście, kapitanie! - zawołałam, stając na baczność i wesoło przy tym salutując.
- Pip-lu-pip! - zapiszczał mój Piplup, robiąc to samo.
- A co do tych drugich wiadomości, to liczę na ciebie, Bob - rzekł Ash, patrząc na policjanta - Dostarcz mi szybko gazety „Kanto Express“ piszące o ostatnich zabójstwach członków gangu Crocketa. To jest bardzo ważne. Muszę wiedzieć, co o nich pisali dziennikarze.
- Za pół godziny będziesz je miał, choć naprawdę nie rozumiem, po co ci to - rzekł sierżant.
Ash uśmiechnął się tajemniczo.
- Wszystko wam wyjaśnię, kiedy już będę miał informacje, o których zdobycie was proszę.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, wskakując Ashowi na ramię.

***


Pół godziny później wróciliśmy na posterunek policji, gdzie poszłam do najbliższego automatu, skąd zadzwoniłem pod numer mojej mamy. Co prawda istniało ryzyko, że jej nie ma w domu, jednak na całe szczęście była obecna i odebrała.
- Cześć, córeczko - powiedziała, uśmiechając się wesoło.
- Cześć, mamusiu! Cieszę się, że cię widzę - odparłam.
- Ja też się cieszę, ale czemu do mnie dzwonisz, kochanie?
- Stęskniłam się za tobą - odpowiedziałam żartobliwie.
- Przecież jutro przylecę do was.
- Wiem, mamo, ale Ash prosił, abym to zrobiła. Widzisz... Tu chodzi o ważną sprawę.
- A jaką?
- Taką, nad którą mój braciszek obecnie pracuje.
- Rozumiem. A więc zdaniem Asha posiadam kilka wiadomości, które mogą wam pomóc? - spytała moja mama.
- Owszem.
- No to pytaj, córeczko.
- A więc... Mamo, czy znasz Abigail Massimer?
- Massimer? Nie kojarzę tego nazwiska.
- To nazwisko po mężu. Kiedyś nazywała się Adamson.
- Zaraz... Zaraz... Coś teraz kojarzę... Ile ona ma lat?
- Tak około trzydzieści lat, może nieco więcej.
Mama zastanowiła się przez chwilę, po czym zawołała:
- Ach, no tak! Już wiem, o kogo ci chodzi! Abigail Alberta Adamson! Doskonale ją pamiętam. Była moją koleżanką ze szkoły. Byłyśmy w jednej klasie. Nazywaliśmy ją AAA ze względu na jej pełne nazwisko.
- Rozumiem, mamo. A czy ona ma brata?
- Brata? - zdziwiła się moja rodzicielka - O czym ty mówisz, córeczko?
- Bo widzisz, mamo... Ash poznał niedawno panią Abigail Massimer z domu Adamson i cóż... Twierdziła, że ma starszego brata imieniem Albert.
- Skarbie mój... To najwidoczniej Ash został okłamany przez tę panią, ponieważ ona jest jedynaczką. Nigdy brata nie miała. A imię Albert to ona nosi, ale z końcówką „a“. Alberta.
- Hmm... To bardzo interesujące - powiedziałam - Dziękuję ci, mamo. Te fakty są dla nas bardzo ważne. A czy znasz człowieka nazwiskiem Henry Crocket?
- Nie... Takie nazwisko mi nic nie mówi.
- No dobrze. Dziękuję ci, mamusiu. To już wszystko. Mam nadzieję, że zobaczymy się jutro.
- Do zobaczenia, córeczko. Ucałuj ode mnie Asha.
- Ucałuję, mamusiu. Masz moje słowo.
Zadowolona odłożyłam słuchawkę, po czym wróciłam do mego brata, który to skończył właśnie lekturę kilku gazet „Kanto Express“ mówiących o ostatnich zabójstwach.
- I jak, braciszku? - zapytałam - Dowiedziałeś się czegoś istotnego?
- Nawet bardzo istotnego - powiedział wesoło Ash, wstając od stolika, przy którym siedział - Znam już kilka istotnych szczegółów. A ty czego się dowiedziałaś?
Przekazałam mu moje rewelacje (nie zapominając oczywiście go przy tym pocałować w policzek), a Ash uśmiechnął się wesoło.
- Doskonale. Wobec tego mamy już wszystkie elementy układanki - stwierdził mój brat, głaszcząc za uszami Pikachu - Wystarczy je teraz tylko ułożyć w jeden, pełny obraz.
- Jaki?
- Zaraz się dowiesz...
Chwilę później podszedł do nas sierżant Bob.
- I jak? Wiecie już wszystko, moi geniusze? - zapytał.
- Owszem. Potrzebujemy jednak twojej pomocy, kochasiu - rzekł na to z uśmiechem na twarzy Ash.
- Jakiej?
- Musisz aresztować Henry’ego Crocketa.
Bob nie posiadał się ze zdumienia, kiedy to usłyszał.
- Jego? Przecież wiesz, że nic na niego nie mamy - powiedział.
- Owszem, ale o ile się nie mylę, to prawo pozwala aresztować każdego podejrzanego na czterdzieści osiem godzin.
- To prawda. Takie jest prawo.
- Więc je wykorzystaj. On musi siedzieć w celi i pani Massimer musi się o tym dowiedzieć.
- Dlaczego?
- Już wam wyjaśniam.
Chwilę później mój brat opowiedział nam swoje wnioski oraz jaki ma plan. Zadowoleni przyklasnęliśmy temu pomysłowi stwierdzając, że jest to najlepszy pomysł, jaki można wymyślić.
- Tylko jaką masz pewność, że gość przyjdzie tej nocy? - zapytał Bob.
- Musi przyjść... Inaczej ja jestem imbecylem - odparł Ash poważnym tonem.
- Na pewno nie jesteś imbecylem, braciszku - powiedziałam.
- No to musi mi się udać.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Sprawy śledztwa zajęły Ashowi sporo czasu, także wrócił on dopiero wieczorem do domu razem z resztą kompanii. Nie był on zły na mnie za to, że zamiast mu pomagać poszłam do szpitala, do tego jeszcze zachowywałam przed nim jakieś sekrety. Przeciwnie, był bardzo zadowolony. Powiedział, że ma już wszystkie elementy tej układanki, jaką jest ta zagadka, ale musi je jeszcze ułożyć w jedną całość, co może być nieco trudne.
- Ash... Chciałam z tobą pomówić na osobności... Mogę? - zapytałam nieco smutnym tonem.
Mój ukochany uśmiechnął się do mnie delikatnie, po czym wyraził na to zgodę, więc poszliśmy w ustronne miejsce.
- Słucham, kochanie. O czym chciałaś mi powiedzieć?
Przez chwilę zamyśliłam się, czy mu wyjaśnić, co mnie trapi i czemu zachowuję wobec niego aż tak nieprzyjemną dyskrecję, jednak ostatecznie zrezygnowałam z tego i rzekłam:
- Ash... Chcę cię przeprosić za to, że nie brałam razem z tobą czynny udział w śledztwie, ale musiałam się dowiedzieć, co z Roxanne.
- Przecież ja się na ciebie wcale nie gniewam, maleńka - powiedział mi mój ukochany - Choć tak szczerze mówiąc, to mogłabyś już przestać mnie okłamywać.
- Ja ciebie okłamuję? Niby w czym?
- A choćby w tym, że nie odwiedzałaś szpitala tylko po to, aby spotkać się z Roxanne. Twój cel jest nieco inny.
- Niby jaki?
- Nieważne... Nie mówmy teraz o tym. Niedługo idę na akcję policyjną, w której złapiemy osobę odpowiedzialną za cztery zabójstwa i to jeszcze z zimną krwią, więc na tym przede wszystkim teraz chcę się skupić. Zresztą mniejsza o to. Widzę wyraźnie, że nie chcesz mi o czymś powiedzieć, więc nie trzeba być detektywem, aby się domyślić, iż coś przede mną ukrywasz. Gdy wczoraj chciałem o tym z tobą porozmawiać, dostałaś ataku płaczu i zaczęłaś mnie błagać, abym więcej cię o to nie wypytywał. Uszanowałem twoją wolę, lecz poszedłem dziś do ordynatora, aby się dowiedzieć czegoś na temat tego, co cię trapi.
- Dlaczego? Skoro prosiłam cię, aby o to nie pytał?
- Bo prosiłaś, abym nie pytał o to ciebie, ale o przesłuchiwaniu innych osób żadne z nas ani przez chwilę nie wspominało.
Ash wyszczerzył zęby w delikatnym uśmiechu, co w sumie powinno mnie rozdrażnić, jednak naprawdę bardzo się ucieszyłam, że on wykazuje całkiem spore zainteresowanie moją osobą. Czyli on naprawdę mnie kocha. Było to nawet pocieszające, chociaż nieco bolesne, gdyż moja choroba była tematem bardzo bolesnym dla mej osoby.
- Czego się dowiedziałeś od ordynatora? - zapytałam.
- Niczego. Drań zasłonił się tajemnicą lekarską i nic mi nie powiedział, choć nawet straszyłem go osobą porucznik Jenny. Wciąż milczał, musiałem więc dać sobie spokój.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie. A więc o niczym nie wie? Tym lepiej. Im mniej wie o tej sprawie, tym milsze będzie miał sny.
- Naprawdę go straszyłeś? - zachichotałam.
- A i owszem, ale nie bardzo się on tym przejął - odparł Ash - O czym chciałaś ze mną porozmawiać?
- Chciałam cię prosić, żebym mogła pomóc ci zakończyć tę sprawę - wyjaśniłam.
Mój luby uśmiechnął się delikatnie, po czym podszedł do mnie i objął mocno do siebie.
- Zgadzam się na to, kochanie, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim? - spytałam.
- Takim, że będziesz się trzymać w cieniu i mnie słuchać. Gdyby coś poszło nie tak, uciekniesz.
- Ale Ash...
- Obiecaj mi to! - ukochany spojrzał mi w oczy z powagą - Nie mogę ryzykować, że zginiesz.
- A ty możesz narażać własne życie na niebezpieczeństwo?
- To dla mnie nie pierwszyzna.
Pomimo tego, iż taka prośba była dla mnie naprawdę bardzo, ale to bardzo przykra, ostatecznie wyraziłam na nią zgodę.

***


Nocą około godziny 23:00 w mieszkaniu Henry’ego Crocketa, weszła przez okno tajemnicza osoba ubrana na czarno. Rozejrzała się dookoła, po czym podbiegła do łóżka, wyjęła nóż i zaczęła pruć w nim materac.
- Nie ruszaj się! - z ciemności dobiegł tę osobę tajemniczy, mroczny głos.
Osoba z nożem przerażona spojrzała w kierunku człowieka, który to wyszedł z wielkiej szafy położonej pod ścianą. Trzymał on w ręku pistolet i wymierzył jego lufę w niespodziewanego gościa.
- Rzuć ten nóż! Tylko bez numerów!
Nieznajomy gość wyrzucił swoją broń na podłogę, po czym podniosła ręce w górę.
- Henry, proszę cię! Nie zabijaj mnie! Henry! Nie możesz tego zrobić! - zawołała osoba kobiecym głosem.
- No, a niby czemu nie miałbym tego zrobić, Abigail? - zapytał bardzo ironicznym głosem Crocket, ponieważ to on właśnie szedł powoli i groźnie w kierunku kobiety z bronią w ręku.
- Ponieważ wiesz, że cię kocham! - powiedziała pani Massimer, która okazała się być tajemniczym nocnym gościem - Ja cię kocham, Henry!
- I to z powodu tej miłości korzystasz teraz z mojej nieobecności w mieszkaniu i próbujesz mi odebrać łup? - zapytał Crocket.
- Wiesz doskonale, że połowa tego łupu należy się mnie!
- Naprawdę? A niby za co?
- Jak to?! Ty się mnie o to pytasz?! A kto pisał do ciebie listy, kiedy ty siedziałeś w więzieniu?! A kto zamordował tych czterech, w tym mojego nic nie wartego mężusia?! Kto pilnował, aby gospodyni tego domu nie wynajęła twojego mieszkania komuś innemu?!
- A kto teraz włamał się do mojego mieszkania, żeby mnie okraść?
- Okraść cię? To zbyt mocno powiedziane. Ja chciałam po prostu wziąć swoją dolę jako zapłatę za swoją pracę.
- Chciałaś mi zabrać moje pieniądze, które ja z takim trudem zdobyłem, korzystając z tego, że mnie akurat tutaj nie ma. Nieładnie, moje kochanie... Bardzo nieładnie.
- Nie wiedziałam, że ty...
- Że mnie wypuszczą wcześniej? No cóż... Nie mogłaś tego wiedzieć.
Ponownie wymierzył on broń w kierunku Abigail Massimer, natomiast ta zaczęła przerażona mówić:
- Proszę cię, Henry! Proszę, nie rób tego! Nie możesz mnie zabić! Jak się potem wytłumaczysz policji z tego, że mnie zabiłeś?
- Powiem im, że wziąłem cię za włamywacza - odparł Crocket.
- Proszę, Henry! Nie rób tego! Zrobiłam wszystko, o co mnie prosiłeś! Nie musimy już dzielić tych pieniędzy na sześć części, Henry! Teraz sami weźmiemy wszystko. Jest już nas tylko dwoje! Henry, proszę! Ja dla ciebie narażałam swoje życie i bezpieczeństwo! Nic to dla ciebie nie znaczy?!
Crocket powoli wyszedł z cienia pokoju, który dotąd zasłaniał jego twarz, a wówczas kobieta zauważyła, że nie jest to mężczyzna, za którego go brała, lecz Sherlock Ash ubrany w swój strój i mający jakieś tajemnicze urządzeniem przymocowane do szyi.
- Bardzo wiele to dla mnie znaczy, pani Massimer - powiedział Ash głosem Crocketa, po czym nacisnął jakiś przycisk na swoim urządzeniu.
- Ty?! - krzyknęła pani Massimer.
- Jak pani widzi - zaśmiał się Ash.
- Ale ten głos...
- Niezłe cacko, co? - zapytał detektyw, dotykając urządzenia na swojej szyi - To modulator głosu. Zbudował go mój przyjaciel, młody wynalazca, na spółkę z miejscowym uczonym. Pożyteczne cacko.


- A gdzie Crocket?
- Siedzi w areszcie. A dzięki pani już wiemy wszystko. To pani zabiła tych czterech na polecenie swojego ukochanego, pana Henry’ego Crocketa. Wiedziałem, że kiedy dowie się pani o jego aresztowaniu, to zechce się pani dobrać do pieniędzy z napadu.
- Skąd wiedziałeś, gdzie one są?
- To było proste. Crocketowi zbyt mocno zależało na tym, aby nikt nie wchodził do jego mieszkania. Zachowywał się tak, jakby wręcz spał tu na pieniądzach i cóż... Zrozumiałem, że należało to potraktować dosłownie. Nawet bardzo dosłownie. Pogratulować tylko pomysłowości.
- Tobie także, kochasiu - powiedziała pani Massimer, łapiąc za nóż.
- Nie radzę. Mam broń - rzekł Ash.
- Tę pukawkę? Nie rozśmieszaj mnie. Pewnie jest na wodę - prychnęła z pogardą podła kobieta.
- Pudło... Jest na strzałki.
- A więc lepiej rzuć tę zabaweczkę, bo inaczej potnę cię lepiej niż ten materac! No już!
Nim jednak zdążyła skierować w stronę Asha ostrze swojego noża padł strzał i kobieta złapała się za rękę. Chwilę później do pomieszczenia wpadli sierżant Bob z dymiącym pistoletem w dłoni oraz paru policjantów. Kobieta zdążyła jednak wyciągnąć z kieszeni pokeball i rzuciła go na podłogę.
- Magnemite! Bierz ich! - krzyknęła.
Z pokeballa wyskoczył Pokemon typu elektrycznego, który strzelił w funkcjonariuszy silną dawką elektryczności, powalając ich na podłogę nieco oszołomionych.
- Pikachu! Elektrokula! - zawołałam, wyskakując jednocześnie szybko ze swojej kryjówki w szafie razem z Pokemonem mojego chłopaka.
- PI-KA-CHUUUUUUU!
Elektryczna mysz strzeliła w swego przeciwnika tak silnym ładunkiem prądu, że ten upadł nieprzytomna ziemię. Tymczasem Bob powoli podniósł się z podłogi i osobiście skuł kobietę.
- Daruj sobie te swoje sztuczki, przeklęta wiedźmo! - zawołał sierżant, przyciskając kobietę do podłogi.
Podbiegłam szybko w kierunku Asha, mocno się w niego wtulając.
- Wszystko w porządku? - spytałam.
- Spokojnie, kochanie. Nic mi nie jest - odpowiedział mój ukochany - Chociaż było przez chwilę groźnie, ale spokojnie. Już ją mamy.
- Ja nadal nie rozumiem, jak ją rozpracowałeś - zdziwił się Bob.
- Nakierowało mnie odkrycie dokonane przez Cilana, że nasz morderca musi być leworęczny, o czym świadczy kąt zadania rany. Przypomniałem sobie wówczas, że pani Abigail Massimer, gdy ją odwiedziliśmy w sklepie, to właśnie wszystko robiła lewą ręką. Potem wspomniałem, jak mówiła nam o tym, że znaleziono ciało trzeciej ofiary zabójstwa tuż przed posterunkiem policji. Poczytałem gazety, które mi dałeś i wiesz co? W żadnej nie pisało o tym szczególe. Więc skąd mogła to wiedzieć?
- Dobre pytanie - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - No, a potem jeszcze te wiadomości, które zdobyła Dawn.
- Dokładnie tak - odparł mój chłopak - Pani Abigail ma na drugie imię Alberta. Wykorzystała je, aby stworzyć postać swego nigdy nie istniejącego brata. W ten sposób chciała naprowadzić nas na fałszywy trop.
- Nieźle... A to cwana jędza - powiedział z uśmiechem na twarzy Bob, a Pikachu zapiszczał gniewnie - Teraz przy okazji już wiemy, kto wywołał to spięcie, dzięki któremu nie udało się nam spotkać z Massimerem.
- Dokładnie tak... Jej kochany Magnemite zadbał o to, żebyśmy mieli utrudnione zadanie - rzekł detektyw - Myślę też, że za jej namową Gregory postanowił spotkać się z nami. Możliwe, iż ten Pidgeotto, który przyniósł do nas tę wiadomość o spotkaniu należy do niej.
- Tego wszystkiego dowiemy się, gdy już ją przesłuchamy - powiedział Bob, podnosząc z ziemi panią Massimer - Ale to już na komendzie.
Ash zaśmiał się wesoło, po czym powoli podszedł do łóżka Crockta.
- Coś mi mówi, że pan Henry nie będzie zbyt zachwycony, kiedy mu powiesz, iż dobraliśmy się do jego kasy, którą ukrył w materacu.
- Tak samo, jak nie będzie zachwycony, kiedy już postawimy mu zarzut zlecenia czterech zabójstw - dodał Bob.
- Zdecydowanie daleki będzie od zachwytu, gdy się o tym dowie, mój przyjacielu - zażartował sobie mój chłopak.
Sierżant zaśmiał się wesoło.
- No dobrze... Dziękuję ci za pomoc i Wesołych Świąt, Ash.
- Wesołych Świąt, Bob. Chociaż tak sobie teraz myślę, że raczej nie dla wszystkich będą one wesołe - zażartował mój chłopak.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło jego Pokemon.

***


Po powrocie do domu poszliśmy od razu do pokoju Asha.
- Muszę ci pogratulować, skarbie, bardzo dobrze rozwiązanej sprawy - powiedziałam radośnie.
- Dziękuję ci, Sereno. Starałem się - odpowiedział mi z uśmiechem na twarzy mój ukochany, po czym zrobił poważną minę i odrzekł: - Tak samo dobrze, jak ty próbowałaś ukryć przede mną swoją chorobę.
- Słucham? - zapytałam zdumiona.
- Sclerosis multiplex... Stwardnienie rozsiane - powiedział Ash z takim jakby wyrzutem w głosie - Mówi ci coś ta nazwa? Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć?
Zrozumiałam wówczas, że nie ma już najmniejszego sensu zaprzeczać oczywistej prawdzie, więc tylko westchnęłam i zapytałam:
- Skąd ty to wiesz? Ten ordynator jednak ci wyznał prawdę?
- Tak, ale nie mnie, tylko twojej mamie - odparł Ash.
Zdumiałam się jeszcze bardziej, gdy usłyszałam jego słowa.
- Poważnie? A ona co ma do tego?
- Była świadkiem tego, jak się popłakałaś przed gabinetem ordynatora i o niczym nie chciałaś nam powiedzieć. Twoja mama poszła więc dzisiaj do pana doktora i przycisnęła go, więc wyśpiewał jej wszystko. A potem pani Evans powiedziała o tym mnie. Dziwi mnie jednak to, że ty sama tego nie zrobiłaś.
Posmutniałam bardzo mocno na twarzy, po czym rzuciłam się mocno w jego objęcia.
- Ja nie mogę tak żyć, Ash! Jak mam pogodzić się ze świadomością, że zostanę kaleką, a ty mnie zostawisz, gdy już zostanę przykuta do wózka?!
- Aż takie złe zdanie masz o swoim chłopaku? - spytał mój luby.
- Nie... Ale wiem, że tak będzie... To już tylko kwestia czasu - łkałam mocno w jego ramię - Kto chce się wiązać z kaleką?
- A może ja tę kalekę kocham? Nie pomyślałaś o tym?
- Pomyślałam. Teraz kochasz, ale jak długo to będzie trwało? A potem zaczniesz mnie albo nienawidzić i odejdziesz, albo zostaniesz ze mną tylko z litości. Nie chcę ani jednego, ani drugiego.
Ash objął ją mnie mocno do siebie i zaczął powoli głaskać moje włosy.
- Nie mów tak. Nie masz pewności, czy w ogóle jesteś chora, to raz. A dwa, że ja ciebie bardzo kocham. Moje uczucie jest po prostu... Co tu dużo mówić... Szczere i prawdziwe. Ja jak kocham, to tylko na poważnie. A dla mnie słowo „ poważnie“ ma dosłowne znaczenie.
- Nie możesz mi dać gwarancji, że za kilka lat będę dalej zdrowa. Nie możesz też powiedzieć z całą pewnością, iż będziesz mnie kochać za kilka lat - łkałam dalej w jego ramię.
Ash objął mnie do siebie jeszcze mocniej.
- Może i nie, ale za to mogę powiedzieć coś innego. Będę cię wspierał w zdrowiu czy chorobie. Nigdy cię nie zostawię, rozumiesz?
Mój ukochany podniósł moją twarz w górę i popatrzył mi w oczy.
- Jestem twoim chłopakiem! Rozumiesz?! I zostanę z tobą na zawsze!
- Nie ma „na zawsze“, Ash, ponieważ wszystko musi mieć swój kres - odparłam z goryczą.
- Być może... Ale naszą miłość może zakończyć tylko śmierć, chociaż jestem pewien, że nawet jako duch będę cię kochał.
- Och, Ash! Gdyby to była prawda...
- To jest prawda, Sereno.
Nie wiedziałam, czy mam mu wierzyć w te jego wyznanie. Bardzo tego chciałam, ale przecież mój ukochany jest detektywem, nie zaś jasnowidzem. Skąd mógł wiedzieć, co będzie za kilka lat? Mimo wszystko jego słowa oraz reakcja były tak wspaniałe, że objęłam go jeszcze mocniej całując w usta, po czym pogłaskałam jego twarz.
- To co? Idziemy spać? - spytał mój luby.
- Tak, jednak najpierw pomóż mi zapomnieć o tym wszystkim, co złe. Chociaż na chwilę - odpowiedziałam czułym głosem.
- W jaki sposób?
- Ty już dobrze wiesz, w jaki.
Ash uśmiechnął się lekko i wziął mnie na ręce.
- Jeśli ci to pomoże, to chodźmy połączyć przyjemne z pożytecznym - powiedział.
- Uwierz mi... Bardzo mi takie coś pomoże - rzekłam.

***


Następnego dnia nastąpiło kilka pożegnań. Najpierw Brock życzył nam Wesołych Świąt i pierwszym autokarem pojechał do Marmorii, żeby spędzić Boże Narodzenie ze swoim rodzeństwem i rodzicami. Później zaś Melody poleciała samolotem na wyspę Shamouti, gdzie już czekali na nią ojciec i starsza siostra. Następnie innym samolotem polecieli do Unovy Iris i Cilan, którym Ash złożył wszystkim serdeczne podziękowania za pomoc udzieloną mu podczas śledztwa.
- Bez was nie dałbym sobie rady - powiedział mój chłopak.
Właściwie to miał na myśli przede wszystkim Cilana, który naprawdę bardzo mu pomógł, gdyż Iris raczej nie posiadała zbyt wielkiego udziału w całej tej sprawie, ale każde z nas zachowało takie myśli dla siebie samych.
Pracy dzisiaj w sumie nie mieliśmy zbyt wiele, dlatego Delia bardzo szybko nas wypuściła do domu. Postanowiliśmy więc z Ashem skorzystać z możliwości, jaką dał nam los, żeby zajrzeć ponownie do szpitala i zapytać, czy oni wiedzą coś na mój temat. W wyprawie tej towarzyszyła nam moja ukochana mamusia. Całą trójką weszliśmy do gabinetu ordynatora, który to bardzo ucieszył się na nasz widok.
- Cieszę się, że znowu państwa widzę, bo miałem już sam do państwa zadzwonić - powiedział lekarz - A więc muszę wam powiedzieć, że wiem już wszystko na temat twoich wyników badań, panno Evans.
- No więc? Czego się pan dowiedział? - zapytałam czując, że z nerwów chyba serce mi zaraz z piersi wyskoczy.
- Wiem już, że cały ten strach, jaki ci napędziłem, kochana panienko, był zupełnie nieuzasadniony.
- Jak to?
- Mówiąc wprost twoje wyniki zostały pomylone z wynikami twojej koleżanki... To ona cierpi na sclerosis multiplex, a nie ty.
- Co pan chce przez to powiedzieć? Że jestem zdrowa? - spytałam.
- Najzupełniej tak, kochanie. Jesteś zupełnie zdrowa - odpowiedział mi ordynator.
- Czy to zupełnie pewne? - zapytał Ash.
- Dokładnie tak, mój chłopcze. Osobiście wszystko zbadałem i nie ma wątpliwości. Zaszła tutaj karygodna pomyłka moich młodych lekarzy. To się niestety czasami zdarza.
- Ale podobno w pana szpitalu to jeszcze nigdy nie miało miejsce - powiedziałam z ironią.
- Najwidoczniej kiedyś musiał być ten pierwszy raz.
Ordynator uśmiechał się dalej, co tylko doprowadziło mnie do złości. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, to moja matka zerwała się z krzesła i uderzyła pięściami o biurko lekarza.
- Czy pan sobie w ogóle wyobraża, co pan zrobił?! - krzyknęła - Czy pan wie, że przez te pomyłki pańskiego personelu moja córka najadła się strachu?! Że z trudem spała przez ostatnie dwie noce?!
- Ależ proszę pani... To nie moja wina... - próbował bronić się doktor, ale matka nie dała mu dojść do słowa.
- Pańska wina, bo to pan zatrudnia jełopów, a nie porządnych lekarzy! Może być pan pewien, że złożę skargę gdzie trzeba i odpowie pan za to!
- Proszę panią! Zapewniam panią, że jeszcze dziś pociągnę wszystkich winnych tej karygodnej pomyłki do odpowiedzialności.
- Lepiej dla pana, żeby tak było, bo jeśli nie, to może być pan pewien, że pański szpital odpowie za swoje „pomyłki“!
Matka była po prostu w furii. Nigdy jeszcze nie widziałam jej w takim stanie. Zwykle na to wszystko, co mnie spotykało, reagowała ona taką lekką obojętnością, ale cóż... Najwidoczniej tym razem czara goryczy przelała się zbyt mocno, żeby miała to wytrzymać. Mimo wszystko nadal byłam pod wielkim wrażeniem jej reakcji.


Nagle coś mi się przypomniało.
- Panie doktorze! Proszę mi powiedzieć... Skoro ja jestem zdrowa, to kto wobec tego ma stwardnienie rozsiane?! - zawołałam.
- Panienko... Sama chyba rozumiesz, że dla dobra pacjentów...
- Gadaj zaraz, bo mi puszczą nerwy! - wrzasnęła moja matka, uderzając dłonią o biurko.
Ordynator przestraszył się i to nie na żarty, po czym spojrzał na mnie i powiedział:
- To twoja koleżanka... Roxanne.
- Ona?!
Przerażona jęknęłam rozumiejąc już wszystko. Czułam, że muszę z nią natychmiast porozmawiać, bo inaczej może być za późno. Wyszłam zatem szybko z pokoju i pobiegłam na salę, na której ona leżała, ale nie zastałam tam nikogo.
- Siostro... Nie wie pani, gdzie poszła Roxanne? - zapytałam znajomą pielęgniarkę, która właśnie tamtędy przechodziła.
- Tak, minęłam ją właśnie. Poszła do toalety.
Spodziewając się już najgorszego ruszyłam biegiem w kierunku tego pomieszczenia i wparowałam w ostatniej chwili do środka. Zgodnie z moimi przewidywaniami moja koleżanka stała przed lustrem, trzymając w prawej ręce żyletkę, którą przykładała sobie do lewego nadgarstka. Po policzkach powoli ciekły jej łzy, a całe ciało dziewczyny drżało.
- Nie rób tego, Roxanne! - zawołałam.
Dziewczyna spojrzała na mnie uważnie i wyraźnie niezadowolona.
- Nie wtrącaj się, Sereno! Nie wiesz, czemu to robię! - zawołała.
- Tak się składa, że doskonale to wiem - odkrzyknęłam jej zła - Lekarze stwierdzili, że cierpisz na stwardnienie rozsiane, prawda?
- Prawda, ale skąd ty to wiesz?!
- Do niedawna lekarze mi mówili, że to ja cierpię na to paskudztwo. Dzisiaj się dowiedziałam, że zaszła pomyłka. Oni po prostu pomylili nasze wyniki badań.
- A więc możesz być szczęśliwa, Sereno. Ty jesteś zdrowa, a ja skończę na wózku inwalidzkim!
- Wcale nie musi tak być! Dzisiaj są inne metody leczenia! Lepsze niż kiedyś. Proszę cię... Pomyśl, co poczuje twój chłopak, gdy się o tym dowie.
- Właśnie o nim cały czas myślę! Zostawi mnie, kiedy pozna prawdę, a jeśli nawet zostanie ze mną, to tylko z litości i tylko jakiś czas.
Zaśmiałam się delikatnie. Roxanne spojrzała na mnie z gniewem.
- Ciebie to bawi?! - spytała.
- Nie... Ale wyobraź sobie, że do niedawna tak samo właśnie myślałam. Jednak głupio myślałam. Mój ukochany mnie naprawdę kocha i nie zostawi mnie nigdy.
- Tego nie możesz być pewna.
- Możliwe, jednak wiem jedno... Jeśli teraz z niego zrezygnuję, to będę tego żałować do końca życia. Zamierzam zatem walczyć o swoje szczęście. Ty także to zrób, proszę... Wiesz, co powiedział mi mój chłopak, kiedy się poznaliśmy? Kiedy się pierwszy raz w życiu spotkaliśmy?
- Co powiedział?
- Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz. I on się nie poddaje nigdy. Ja również...
Podeszłam powoli do Roxanne, wyciągając w jej kierunku rękę.
- Oddaj mi tę żyletkę. Proszę...
Dziewczyna wahała się przez chwilę, po czym podała mi ów groźny przedmiot. Zadowolona schowałam go do kieszeni, a następnie objęłam ją mocno do siebie.
- Będzie dobrze, Roxanne. Zobaczysz... Będzie dobrze.
- A jeśli nie będzie? A jeśli stracę Christophera?
- A jeśli ziemia rozpęknie ci się pod nogami? - spytałam ironicznie.
- Słucham?
- Nieważne. Jeśli Christopher cię porzuci, to oznacza, że nie jest ciebie wart i to żadna strata stracić takiego chłopaka.
- Ale będzie dalej bolało - łkała w moja ramię Roxanne.
- Możliwe... Jednak jeśli chcesz mieć pewność, musisz mu powiedzieć prawdę - powiedziałam.
Chwilę później odprowadziłam moją koleżankę do jej pokoju, po czym powoli wróciłam do Asha i mamy, którym opowiedziałam o wszystkim.
- Ale skąd ty wiedziałaś, że ona to zrobi? - spytał mój ukochany.
Uśmiechnęłam się do niego czule.
- Możliwe, skarbie, że zaraziłeś mnie nieco swoimi metodami dedukcji - rzekłam - Albo po prostu to było przeczucie.
- Może jedno i drugie - zasugerowała moja mama.
- Może...

***


Wieczorem dom Delii Ketchum był świadkiem bardzo interesujących wydarzeń. Zebrałam wszystkich przyjaciół w salonie, po czym wezwałam w sukurs zespół The Brock Stones, który pomimo tego, iż został pozbawiony lidera oraz Melody mógł dalej spokojnie grać. Kiedy więc już wszyscy byli obecni, stanęłam z mikrofonem w dłoni i powiedziałam:
- Tę piosenkę pragnę zadedykować mojemu ukochanemu chłopakowi, który sprawia, że moje życie nabrało wielkiego sensu w całym znaczeniu tego słowa. Wszyscy go na pewno znacie. To Ash Ketchum, znany też jako Sherlock Ash!
Kiedy skończyłam mówić, to wszyscy zaczęli głośno klaskać w dłonie, a zespół muzyczny pod moim kierunkiem rozpoczął grać piosenkę „My life would suck without you“. Słowa utworu (znanego jak dotąd tylko w świecie Pokemonów) doskonale odzwierciedlały uczucia, jakie żywię do Asha, a już zwłaszcza te śpiewane w refrenie, bo przecież moje życie bez niego było by naprawdę do bani.
Po zakończeniu tej piosenki posypały się dla całego zespołu gromkie brawa ze strony publiczności, której złożyliśmy kilka głębokich ukłonów.
Chwilę później przyszła do nas Latias, jak zwykle cała rozpromieniona. Ledwie mnie zobaczyła, a zaczęła mi pokazywać mi coś na migi.
- Ktoś do mnie dzwoni? Poczekajcie, proszę - powiedziałam.
Poszłam w kierunku telefonu i wzięłam słuchawkę. Na ekranie aparatu ukazała się moja koleżanka ze szpitala.
- Serena! - zawołała radośnie.
- Cześć, Roxanne - powiedziałam do niej z uśmiechem - Widzę, że jesteś zadowolona. Czy masz ku temu jakieś powody?
- Tak i to wielkie. Powiedziałam Christopherowi o wszystkim, jak mi radziłaś - wyjaśniła mi moja koleżanka.
- I jak on na to zareagował?
- Powiedział mi coś, co mnie zaskoczyło. Powiedział, że zna osobiście kobietę, która cierpi na stwardnienie rozsiane, a jednak mimo tego jest ona szczęśliwą matką i żoną, kochającą, a także kochaną przez bliskich. To jego matka.
- Jego matka? - zdziwiłam się.
- Tak. Do dzisiaj zawzięcie walczy ona z chorobą, a jednak umie żyć szczęśliwie. I wiesz co? Chodzi czasami o kulach, jednak zwykle umie sobie radzić bez ich pomocy - mówiła dalej Roxanne - Christopher dobrze wie, jak walczyć z tą chorobą i powiedział mi, że mnie nie zostawi i będzie mnie wspierał.
- Wierzysz mu?
- Wierzę. Jego oczy nie umieją kłamać, w każdym razie nie w takiej sprawie.
- Znam osobiście jednego chłopaka, który ma tak samo - zaśmiałam się radośnie.
Roxanne puściła mi wesoło oczko.
- A więc wobec tego trzymajmy się obie naszych chłopców i... Jak ty to powiedziałaś?
- Nie poddawajmy się, tylko walczmy - przypomniałam jej.
- No dokładnie tak. To Wesołych Świąt, Sereno.
- Wesołych Świąt, Roxanne.
Połączenie zostało zakończenie. Odłożyłam słuchawkę i spojrzałam w za siebie, po czym dostrzegłam Asha, który właśnie do mnie podszedł.
- Coś się stało, kochanie? - zapytał on.
Z uśmiechem na twarzy podeszła do niego, wtuliłam czule w jego tors i odpowiedziałam:
- Nic, kochanie. Tylko dowiedziałam się właśnie, że prawdziwa miłość na tym świecie rzeczywiście istnieje.
- No to chyba dobra wiadomość, prawda? - spytał mój ukochany.
- Dobra, Ash? Raczej szczęśliwa! - zachichotałam i pocałowałam czule mego ukochanego w usta.


KONIEC


















2 komentarze:

  1. Z życia wzięte. Przykro to mówić, ale do sytuacji, jaka ma miejsce w tej przygodzie, to dochodzi często w prawdziwym życiu. Serena wreszcie może opuścić szpital, w którym była po wydarzeniach z akcji z Domino i Scarlett. Tam Serena osłaniając Asha, została ranna. Ale dziś wszystko wydaje się być w porządku. Przy okazji poznajemy koleżankę Sereny, Roxanne, która również przebywa w tym szpitalu. Ma objawy nieznanej jej choroby i czeka na diagnozę. Również na niej robią wrażenie umiejętności detektywistyczne Asha. Niestety, sielankę psuje wiadomość, jaka czeka Serenę u ordynatora: u dziewczyny zdiagnozowano Stwardnienie Rozsiane, ciężką i niestety wciąż nieuleczalna chorobę. W jednej chwili cały świat dziewczyny się zawalił. Choć istnieje szansa, że doszło do pomyłki, to Serena słabo w nią wierzy. Niemniej zgadza się przyjść na weryfikację badań. Ash, choć doskonale widzi, że z jego ukochaną jest coś nie tak, to nie otrzymuje żadnych wyjaśnień. Nie można się dziwić Serenie, kto z Nas nie byłby załamany otrzymawszy taką diagnozę, będąca jednocześnie wyrokiem? W takich chwilach człowiekowi całe życie staje przed oczami. I faktycznie, Serena także wspomina wydarzenia ze swojego, bądź co bądź krótkiego jeszcze życia. Oczywiście, mamy tu także do czynienia z ciekawą zagadką i sprytnym, poczwórnym morderstwem. Para kochanków uknuła naprawdę chytry plan. Crocket i Abigail jednak wpadli, dzięki pomysłowemu fortelowi Asha. Wsparcia udzielili mu Dawn, Cilan i Iris. Trzeba przyznać, że Cilan, mimo iż jest osobą wkurzającą, to jednak przydał się podczas tej przygody. Niestety, Serena nie mogła zaangażować się w sprawę z całego serca, gdyż była zbyt załamana swoim zdrowiem. Jednocześnie martwiła się też o swoją koleżankę Roxanne, którą wciąż męczyły objawy nieznanej choroby. Ash w rozmowie z Sereną wyznał, że próbował dowiedzieć się czegoś od lekarza, lecz ten zasłonił się tajemnica lekarską. Serena bała się, że jej tajemnica wyjdzie na jaw oraz tego, że Ash w końcu ja porzuci, gdy choroba da o sobie znać. Wcześnie wtajemniczyła w ten sekret Dawn, która starała się ją pocieszyć oraz wierzyć w Asha. W końcu prawdziwa miłość pokona wszelkie przeszkody. Po zakończonej sprawie i aresztowaniu dwojga morderców, Ash ujawnia, że wie o chorobie Sereny. To Grace, która ujawniła swe prawdziwe, matczyne oblicze, zmusiła lekarza do wyjawienia mu prawdy. Serena była pod wrażeniem tego, jak bardzo matce na Niej zależy. Widać, że w takich chwilach Grace nie potrafi udawać swej codziennej obojętności i naprawdę mocno kocha córkę. A jaka jest prawda? Oczywiście pomyłka lekarska. Serena jest w pełni zdrowa, zaś chora na stwardnienie rozsiane jest Roxanne. Od samego początku zastanawiające były oznaki jej choroby. Serena podejrzewając zamiary przyjaciółki, w ostatniej chwili ratuje ją przed próbą samobójczą. Pociesza ja tak samo, jak wcześniej Dawn ją. Zachęca też, aby się nie poddawała, tylko walczyła o swoje zdrowie oraz miłość. Chłopak Roxanne okazuje się kochać ją naprawdę, a także wcale nie obawia się on kłopotów związanych z chorobą ukochanej. Jego matka bowiem sama cierpi na tę chorobę, ale dzięki odpowiedniej terapii udało się zatrzymać rozwój tej choroby. Obecne metody leczenia zaś są jeszcze skuteczniejsze, a dzięki wsparciu ukochanego oraz przyjaciół, Roxanne może wieść szczęśliwe życie. Poruszyłeś tu, Kronikarzu, kolejny ważny i niestety powszechny problem ze służbą zdrowia, jak przez te pomyłki, nieraz rujnowane jest ludzkie życie. Oczywiście żal mi było Sereny, a potem Roxanne, lecz okazało się, że mimo wszystko czeka je szczęśliwe rozwiązanie. Obie maja ukochanych chłopaków, których miłość jest silniejsza od potencjalnych przeszkód. Sama zagadka zaś bardzo ciekawa i pomysłowa, choć trudno mi było w pełni się nią nacieszyć, gdyż mocno pochłonął mnie wątek choroby Sereny, a właściwie to Roxanne. Naprawdę wciągająca i smutna historia, ale z szczęśliwym rozwiązaniem. Nie mogę więc dać innej oceny, jak 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak coś czułam, że to nie Serena ma stwardnienie rozsiane, tylko Roxanne. Cieszę się, że wszystko finalnie wyszło jednak dobrze, i Serena uratowała przyjaciółkę przed próbą samobójczą. Roxi bała się, że Christopher ją porzuci gdy dowie się o jej chorobie, na szczęscie okazało się, że chłopak naprawdę ją kocha i że będzie się nią opiekował i pomagał się leczyć by zatrzymać rozwój choroby. Więc jednak prawdziwa miłość istnieje. :)
    W życiu bym się nie spodziewała, że Abigail Massimer ma dwie osobowości, żeńską i męską, i że to ona zabiła na polecenie Henry'ego Crocketa wszystkich jego wspólników. Była tak zaślepiona miłością do przestępcy, że nie zawahała się nawet zabić własnego męża. Byleby tylko dobrać się do pieniędzy, które Crocket zgarnął w napadzie. Czego to ludzie nie zrobią dla pieniędzy...?
    Jednak najbardziej rozwaliła mnie reakcja Grace na wiadomość o pomyłce lekarskiej. Widać, że prawdziwie kocha i dba o swoją córkę i jest gotowa zrobić niezły kocioł, byleby tylko ją ochronić przed złem, którego tak wiele jest na świecie.
    Chroń nas Boże od pomyłek lekarskich! :)
    Ogólna ocena za historię: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...