Mierz siły na zamiary cz. III
Kolejny dzień przyniósł nam zmiany na lepsze. Najpierw Ash z trudem zdołał jakoś ani razu nie spaść z wąskiej ławki podczas treningu szermierki z Violą, po czym zdołał ją nawet rozbroić, co wcześniej zdecydowanie było dla niego niemożliwe.
- Nieźle... Naprawdę nieźle - powiedziała zachwyconym głosem panna Marey, zdejmując z twarzy maskę treningową - Muszę powiedzieć, że jesteś bardzo pojętnym uczniem. Jeszcze trochę i Domino nie ma z tobą szans.
- Nie popadałbym w takim zachwyt. Ash musi jeszcze potrenować co nieco, żeby osiągnąć całkowity sukces - odparł na to Norman Hameron.
- Zgadzam się, choć moim zdaniem pochwały mu się należą, bo mimo wszystko walczy wspaniale - rzekła Caroline.
Ash zdjął maskę z twarzy i powoli wytarł sobie dłonią spocone czoło.
- Cieszę się, że państwo tak mówią. Ja naprawdę robię co mogę, żeby opanować tę... Jak ty to nazywasz, Viola? Niekonwencjonalną szermierkę.
- I idzie ci to doskonale - rzekła jego przyjaciółka - Z tymi zagadkami Arlekina też sobie poradzisz, chłopie. Pamiętaj tylko, mierz siły na zamiary, a zawsze sobie poradzisz z każdym problemem.
- Obyś miała rację - powiedziałam i spojrzałam na mego chłopaka - To co masz dzisiaj w planach?
- Najpierw prysznic, potem obiad, a później się zobaczy - odparł Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło jego Pokemon.
- Jak dla mnie, to tobie także by się przydało porządne szorowanie - zauważyła May, patrząc na pupilka swego przyjaciela.
Pikachu zapiszczał wręcz zdumiony, słysząc te słowa. Widocznie nie rozumiał, czemu dziewczyna tak do niego mówi, ale w jednym miała rację. Pokemon nieźle się spocił biorąc udział w treningu Asha, dlatego kąpiel na pewno by mu nie zaszkodziła.
Tak czy inaczej mój luby zrealizował swoje plany, po czym przyszedł do nas Ritchie z zaskakującymi nowinami.
- Słuchajcie... Zobaczcie, co mi wręczył jakiś Pokemon na ulicy.
To mówiąc dał on Ashowi jakąś kopertę do ręki.
- Jest zaadresowana do ciebie.
Oczywiście wszyscy wiedzieliśmy, co mamy przed sobą, a także kto to napisał, dlatego żadne z nas nie okazało wcale najmniejszego zdumienia, gdy Ash tylko otworzył kopertę i przeczytał w niej kolejną zagadkę napisaną wierszem.
Raz McDonald farmę miał.
I-ja, i-ja, ooooo!
Potem wielki przyszedł grad.
I-ja, i-ja, oooo!
Z farmy gruz pozostał,
Sam się tylko domek ostał.
Który na obrzeżach miasta stał.
I-ja, i-ja, oooo!
- Tym razem zebrało mu się na śpiewanie piosenek - powiedziałam z ironią w głosie.
Ritchie uderzył się dłonią w czoło.
- No jasne! Wiedziałem, że to musi być właśnie to! Brakowało mi tylko tego szczegółu. Teraz już nie mam najmniejszych wątpliwości.
- O czym ty mówisz? - zapytałam zdumiona.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu, siadając na ramieniu Asha.
- Widzicie... Gdy tu przybywałem widziałem pewną starą, opuszczoną już farmę. Był na niej mały staw oraz zrujnowany już domek. Farma została porzucona przez właściciela po wielkim gradzie, jaki nawiedził kiedyś to miejsce. Zniszczył on wszystkie uprawy i właściciel odszedł stąd, aby nigdy nie powrócić. Może właśnie o tym mówi zagadka?
- A czy ten dom ma na dachu taką strzałkę do wskazywania kierunku wiatru? - zapytał Ash, patrząc uważnie w oczy przyjaciela.
Ritchie zastanowił się.
- Tego nie wiem, ale pewnie tak.
- Co o tym sądzisz, Sereno? - spytał mnie mój chłopak.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Nie miałam wątpliwości, co im odpowiedzieć.
- Moim zdaniem powinniśmy natychmiast tam iść i sprawdzić, czy też nasze przypuszczenia są słuszne.
- A jakie są nasze przypuszczenia? - zapytał Max, wchodząc właśnie do pomieszczenia razem z May.
Opowiedzieliśmy im, co właśnie się stało, a następnie wszyscy razem ustaliliśmy dokładny plan działania i choć był on zdecydowanie ryzykowny, to postanowiliśmy spróbować go zrealizować.
***
- Nadal nie rozumiem, dlaczego nie poszliśmy tam razem z policją - powiedziała May, kiedy razem ze mną, Ashem, Ritchiem oraz Maxem szła w kierunku opuszczonej farmy na obrzeżach miasta.
- Ponieważ nie wiemy, czy nasze podejrzenia są słuszne - odpowiedział jej mój luby - Równie dobrze tam może nic nie być, a my tylko zmarnujemy czas Jenny, która może wtedy robić coś zupełnie innego.
- Na przykład co? - mruknęła dziewczyna.
- No, na przykład ratować miasto przed kolejnym atakiem tego świra - powiedziałam.
- Tak czy inaczej nie macie się czego obawiać - rzekł Ritchie - Przecież ty i Max zostajecie na czatach. Tylko ja, Ash i Serena oraz nasze Pikachu wchodzimy do środka tej rudery.
- Bardzo mi się nie podoba ta rudera - rzekł Max - Mam ciarki, gdy na nią patrzę.
Musiałam przyznać mu rację. Ten opuszczony dom nie wyglądał wcale obiecująco, ale miał na dachu kierunkowskaz dla wiatru, a prócz tego obok na ziemi stał całkiem spory zegar słoneczny. Blisko był również staw, więc wszystko wyglądało tak, jak w zagadkach, które zostawiał nam Arlekin. W takiej sytuacji musieliśmy tam wejść bez względu na to, kto lub coś się tam na nas czaiło, o ile oczywiście się czaiło.
- W takim razie życzymy wam powodzenia - powiedziała May, gdy już mieliśmy przejść do realizacji naszego planu.
- W razie czego biegniemy po policję i wyciągamy was z tarapatów - dodał Max.
- No właśnie - uśmiechnął się delikatnie Ash - Do dzieła, przyjaciele.
Zakradliśmy się delikatnie w stronę domu, po czym bardzo ostrożnie weszliśmy do środku, zachowując przy tym ogromną czujność. Najpierw weszli tam Pikachu i Sparky, a dopiero potem my. Rozejrzeliśmy się bardzo uważnie dookoła. Nigdzie nie było widać żywej duszy.
- Wygląda na to, że jest tu pusto - powiedziałam.
- Możliwe... Ale lepiej zachować ostrożność - odparł na to Ritchie.
Ash spojrzał na niego z lekką złością.
- A twoim zdaniem, co my innego robimy?
- Jak masz narzekać, to możesz wracać - mruknęłam nieco złośliwie.
Ritchie spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
- Musisz być taka niemiła? Ja po prostu uważam, że ostrożności nigdy nie za wiele.
- Tyle to ja wiem... Lepiej powiedz mi, co mamy robić, gdy wpadniemy w jakąś zastawioną tu być może zasadzkę.
- Jak to co? Będziemy wiać ile sił w nogach.
- Jakoś wcale mnie tym nie pocieszyłeś.
Chłopak zachichotał delikatnie, po czym poszedł za mną i za Ashem w kierunku piwnicy. Tam właśnie prowadził nas słynny detektyw z Alabastii. Naturalnie jego motywy były dla mnie całkiem zrozumiałe. Piwnica była odpowiedzią na jedną z zagadek, którą zostawił nam Arlekin. Musieliśmy więc sprawdzić, co ona oznacza, bo w końcu na pewno nie była podana we wskazówce bez powodu.
Znalezienie tego pomieszczenia wcale nie było dla nas łatwe, bo wszak byliśmy tutaj pierwszy raz i nic nie wiedzieliśmy o rozmieszczeniu pokoi, lecz w końcu osiągnęliśmy cel dostając się do pokoju, którego szukaliśmy. Tam jednak niczego nie zastaliśmy. Piwnica była pusta.
- Może się pomyliliśmy? Może to nie jest to, czego szukamy? - zapytał z nadzieją w głosie Ritchie.
- Moim zdaniem to jest dokładnie to miejsce - rzekł Ash.
- Tylko dlaczego niczego tutaj nie ma? - zdziwiłam się.
- Pika-pika? - zapiszczały oba Pikachu.
- Najwidoczniej Arlekin zażartował sobie z nas - powiedział Ritchie.
- Możliwe... A być może tutaj jednak coś jest - odparł mój ukochany, uważnie rozglądając się dookoła.
Nagle usłyszeliśmy jakiś dziwny dźwięk, jakby bzyk.
- Słyszycie to? - zapytał Ash.
- Owszem - odpowiedział Ritchie.
- Ciekawe, co to może być? - spytałam.
- Coś mi mówi, że zaraz się dowiemy - odpowiedział mi mój luby.
Miał rację, gdyż po chwili z kąta piwnicy, który był przykryty jakimiś szmatami, wyjechały dwa małe, zdalnie sterowane czołgi.
- No nie! Znowu zabawki tego drania! - zawołał Ash - Pikachu, piorun!
Pokemon wykonał polecenie i czołgi dostały zwarcia, a już po chwili stanęły w miejscu zupełnie niegroźne.
- No i po kłopocie - powiedziałam z ulgą.
Ritchie jęknął.
- Nie byłbym tego taki pewien.
Chwilę później zauważyłam, co wywołało w nim taki strach. Z podłogi piwnicy zaczęły jechać w naszym kierunku ukryte wcześniej różne czołgi, samochodziki oraz samoloty. Wszystko zdalnie sterowane zabawki, które to, jak się domyślaliśmy, strzelały jakimiś gazami.
- Pikachu! Załatw je! - zawołał mój chłopak.
- Sparky! Pomóż mu! - dodał Ritchie.
Oba Pokemony prądem załatwiły szybko wszystkie zabawki, jednakże niespodziewanie jedna z nich strzeliła w nas małą porcją gazu usypiającego. Rzuciliśmy się zatem szybko w kierunku drzwi, ale te zostały zatrzaśnięte. Byliśmy w pułapce i po chwili pod wpływem gazu padliśmy nieprzytomni na podłogę.
Ocknęliśmy się tak kilka minut później. Zobaczyliśmy wówczas, że w piwnicy są wszędzie zapalone świeczki, a naprzeciwko nas, w starym fotelu siedzi Arlekin z nogą założoną na nodze i patrzy na zegarek, który trzymał w dłoni.
- Pięć minut nieprzytomni. A więc jednak ten gaz działa bez zarzutu... No, może ma on tam kilkusekundowe opóźnienie, ale przecież nie będziemy martwić się drobiazgami, prawda? - mówił szalony człowiek.
Ash powoli stanął na równe nogi i zapytał:
- Arlekin?
- We własnej osobie, mój przyjacielu - powiedział nasz wróg, kłaniając mu się delikatnie - Co mogę dla ciebie zrobić?
- Pozwolić wsadzić się do więzienia! - zawołał Ash.
- Albo do czubków! - dodałam ze złością.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał groźnie jego Pokemon, stając w pozycji bojowej.
Arlekin wybuchnął gromkim śmiechem.
- Strasznie śmieszne, naprawdę! Oboje jesteście bardzo komiczni! Ale serio, ja poważnie mówię! Ha ha ha! Poważnie komiczni! Ha ha ha! Ależ to jest świetny żart! No, czemu się nie śmiejesz, panie detektywie?
- Jakoś brakuje mi nastroju do żartów - odpowiedział mu Ash - Czego od nas chcesz? Po co były ci te wszystkie zagadki?
- Zostawiałem ci je, bo chciałem, żebyś wysilił swoją uroczą główkę i spróbował mnie sam znaleźć. Jak widzę, udało ci się i przyszedłeś.
- A czemu zależało ci na tym, abyśmy cię znaleźli? - zapytałam, stając obok mego chłopaka.
- Dlaczego? Już mówię. Ponieważ dostałem bardzo poważne zadanie od mojego szefa. Mam mu was dostarczyć żywych.
- Od twojego szefa? Masz na myśli Giovanniego?
Arlekin po raz pierwszy spoważniał.
- Owszem. Chce on sobie z wami pogawędzić.
- To mógł się pofatygować do nas osobiście - odparł Ash, zaciskając ze złości pięść - A więc pracujesz dla organizacji Rocket? Tak coś czułem, że tak właśnie jest, ale nie miałem całkowitej pewności.
- Tak... Jestem agentem organizacji Rocket i to należę do jej elity, więc jestem, jak to się mówi... Wysoko postawiony - uśmiechnął się z delikatną ironią Arlekin.
- Postaram się zatem, abyś w więziennej celi miał wysoko postawioną pryczę - warknął mój chłopak.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, a futerko na plecach najeżyło mu się groźnie.
Arlekin wybuchnął gromkim śmiechem.
- Ha ha ha! Strasznie śmieszny żart, mój przyjacielu! Naprawdę! Ty to masz niesamowite poczucie humoru! Muszę ci pogratulować. Dawno się tak nie ubawiłem. Ciekawe zatem, co powiesz na mój nowy kawał?
Klasnął w dłonie, zaś do piwnicy wpadło dwunastu jego uzbrojonych ludzi. Otoczyli nas oni, zaś kilku z nich przyłożyło nam lufy pistoletów do piersi.
- Szach i mat, panie Ketchum! - zachichotał Arlekin - I co? Podoba ci się mój dowcip? Myślałeś, że będę czekał na ciebie sam jeden, a tu proszę, niespodzianka. Niezłe, co?
- Szczerze? Żart w bardzo kiepskim guście - odpowiedział mu Ash.
- Słuchaj... Może lepiej go nie drażnij? - szepnęłam memu chłopakowi na ucho.
- Wcale się go nie boję - rzekł głośno słynny detektyw z Alabastii - Nie będę miły dla tego psychola, ani też nie będę go błagał o litość! Lepiej niech nam powie, gdzie jest Ritchie!
Właśnie, gdzie on jest, pomyślałam sobie. Przez to wszystko zupełnie o nim zapomniałam. W innej sytuacji na pewno bym zwróciła uwagę na tak ważny szczegół, że chłopaka z nami nie ma, tym razem jednak było inaczej.
- Właśnie! Gadaj, gdzie jest Ritchie?! Co z nim zrobiłeś?! - zawołałam, próbując nadać swemu głosowi naprawdę groźny ton.
- Ritchie? Ten wasz uroczy koleżka? - zapytał Arlekin, bawiąc się przy tym swoją pacynką - On... Delikatnie mówiąc... Jakbyś to ujął, Jacob?
- Raczył opuścić nasze towarzystwo - zapiszczała pacynka.
- No właśnie, przyjaciele. Był na tyle niegrzeczny, że wyszedł nawet nie pożegnawszy się z nami - dodał Arlekin.
- Ty łajdaku! - krzyknął Ash i ruszył w kierunku człowieka.
W tej samej chwili ludzie naszego wroga wymierzyli w niego broń.
- Jeszcze jeden krok, a moi ludzi, którzy nie są tak opanowani jak ja, zechcą ci zrobić kuku... Bądź zatem tak uprzejmy i wróć do swojej niuni, dobrze? Bo inaczej i jej stanie się krzywda.
Groźba Arlekina była naprawdę poważna, więc mój chłopak ponownie stanął obok mnie.
- Zabierz mu plecak i pokeballe! - rozkazał komuś nasz wróg.
Chwilę później ktoś zabrał Ashowi wyżej wskazane przedmioty. Gdy spojrzeliśmy oboje na niego okazało się, że tym kimś jest Ritchie ze smętną miną.
- Przykro mi, przyjaciele - powiedział.
- Ritchie?! - zawołał zdumiony Ash - To ty... Jesteś z nimi?!
- Zaskoczony? - zapytał Arlekin, znowu chichocząc - Dziwi cię to, że zdradza cię ktoś, komu ufasz i kogo uważasz za bliską sobie osobę? Lepiej się do tego przyzwyczajaj, bo jeszcze nieraz cię to spotka.
- Jak mogłeś, Ritchie?! - krzyknęłam zrozpaczona - Myślałam, że jesteś przyjacielem Asha!
- Bo nim jestem, ale...
Młodzieniec wyglądał na bardzo zasmuconego i z trudem wydobywał z ust swoje słowa.
- Oni porwali moją matkę. Tak. Ludzie tego szaleńca więżą ją w jakimś ponurym miejscu. Arlekin powiedział, że ją wypuści, jeśli mu was wydam.
- Mogłeś nam powiedzieć! Na pewno razem byśmy ją wydostali z jego rąk! - zawołał Ash.
- Właśnie, mogłeś nam powiedzieć! - dodałam wściekle - Bo tak robią przyjaciele... Prawdziwi przyjaciele.
- Pika-pika! - zapiszczał groźnie Pikachu mego chłopaka.
Sparky, siedzący na ramieniu Ritchiego, bardzo posmutniał, natomiast jego trener dodał załamanym tonem:
- Przykro mi, ale ja nie mogłem ryzykować. Życie mojej matki jest dla mnie najważniejsze. Żałuję tego, co się stało, Ash... Żałuję, ale ty na pewno zrobiłbyś to samo dla swojej matki. Zrozum... Ja musiałem ją ratować.
- Och tak, Ritchie... Doskonale cię rozumiem - odparł z kpiną w głosie mój chłopak, robiąc kilka kroków w stronę swojego rozmówcy - I wiesz co? Jesteś prawdziwym bohaterem... Mój stary przyjacielu.
To mówiąc uderzył on Ritchiego prosto w twarz, po czym skoczył na niego i zadał mu kilka bardzo potężnych ciosów pięścią. Co ciekawe, jego przeciwnik wcale się nie bronił, z pokorą przyjmując otrzymywane razy. W końcu ludzie Arlekina oderwali Asha od niego, a jeden z nich walnął mego chłopaka pięścią w brzuch.
- Ash! - zawołałam przerażona.
- Pika-pi! - dodał Pikachu.
- Wystarczy już! - krzyknął groźnie Arlekin - Nasz szef chce mieć ich żywych! Zwiążcie ich!
Ritchie powoli podniósł się z ziemi i masował sobie obolałe oko, pod którym miał już teraz wielkiego siniaka.
- Co zamierzasz z nimi zrobić? - zapytał.
- To już nie twój problem. Lepiej się martw o swoją mamusię - odparł na to Arlekin.
- Która nawiasem mówiąc, wcale nie była porwana - dodał Jacob.
Spojrzeliśmy wszyscy zdumieni na naszego wroga.
- Jak to?! - zawołał Ritchie - Nie była porwana? Co to znaczy?
Arlekin zrobił minę dziecka przyłapanego na figlu.
- Ups... Chyba Jacob się wygadał przed czasem. A zresztą i tak byś się tego dowiedział. Jak nie teraz, to później.
Następnie popatrzył na nas i powiedział:
- Jak już wiecie... Wasze spotkanie z Ritchim było zaplanowane z góry. Zaskoczyłeś mnie swoim pobytem w Petalburgu, Ash, więc cóż... Musiałem szybko zaplanować coś niespodziewanego. Zostawiałem ci zagadki, których wszystkie odpowiedzi miały cię naprowadzić do miejsca, w którym mnie znajdziesz, czyli tutaj. Jednak musiałem mieć pewność, że wszytko pójdzie zgodnie z planem. Dlatego właśnie zwerbowałem Ritchiego. Pokazałem mu zdjęcie z jego matką związana i nagrałem filmik, na którym prosi go ona pomoc. Ten gamoń uwierzył, że jego mamunia jest w naszych rękach, więc zrobił wszystko, co mu kazałem.
- A więc moja matka wcale nie została porwana?! - krzyknął Ritchie, a jego Pikachu zapiszczał gniewnie.
Arlekin popatrzył na niego z kpiną, po czym powiedział:
- Jak widzisz, nie... To tylko dowodzi, że nie można ufać fotografom ani tym bardziej filmowcom. Ha ha ha! Ale to dobry żart, co nie? No, czego milczysz, gamoniu?! To jest zabawne! Śmiej się!
Następnie wymierzył pod nogi chłopaka swój parasol i strzelił z niego parę razy. Ritchie jednak nawet się nie poruszył, patrząc na naszego wroga morderczym spojrzeniem. Arlekinowi natomiast takie zachowanie wyraźnie zaimponować, ponieważ ostatecznie wzruszył tylko ramionami i rzekł:
- Nieważne... Nie wszyscy muszą mieć poczucie humoru. Związać tego detektywa, jego Pokemona i jego niunię! A potem zabrać do ich przyjaciół, którzy już na pewno stęsknili się za nimi!
Chwilę później związani zostaliśmy wrzuceni do innego pokoju, gdzie byli już Max i May, oboje mocno skrępowani.
- Cześć, Ash! Widzę, że ty także bierzesz udział w tej zabawie! - rzekł młody Hameron na nasz widok.
- Owszem... Tak się złożyło - odpowiedział mu Ash.
- Jak nam idzie?
- Tak, jak zwykle.
- Aż tak źle?
- To z „Powrotu Jedi“ wiecie? - zapytałam.
- Owszem, wiemy - powiedzieli jednocześnie Ash i Max.
- Fajnie... Na cytowanie starych filmów się wam zebrało - mruknęła złym tonem May.
- Popraw mnie, jeśli się. Bo wiesz, wydawało mi się, że chyba mieliście oboje wezwać pomoc, gdy tylko zauważycie niebezpieczeństwo - odparłam na to złym tonem.
- Problem w tym, że to niebezpieczeństwo pierwsze wypatrzyło nas - stwierdziła złośliwie May - Ale trudno... Pewnie i tak z tego wyjdziemy, jak zwykle zresztą. Musimy tylko patrzeć optymistycznie oraz mierzyć siły na zamiary, czy jak to tam mówi wasza przyjaciółka w negliżu.
- O ci chodzi? - zapytałam, nie rozumiejąc jej złośliwości.
- O co mi chodzi? O to, że mówiłam, żeby od razu sprowadzić policję, ale nie! Wy musieliście zrobić po swojemu! - krzyknęła na nas May - I po co ja się z wami zadaję, co?! Ilekroć gdzieś z wami idę, to zaraz mnie wiążą i chcą zabić!
- Nie narzekaj! Jak dotąd tylko dwa razy miałaś taką niemiłą przygodę w naszym towarzystwie - mruknął Ash niezadowolony z jej paplaniny.
- Może tylko dwa razy, ale za to pod rząd! - zauważyła panna Hameron - Po prostu przynosicie mi pecha. Ja nie wiem, czemu was jeszcze lubię.
- A ja chyba wiem, May... Bo przy nas się przynajmniej nie nudzisz - odparłam żartem.
May uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Co prawda, to prawda. Na brak wrażeń i nudę to ja przy nas nie mogę narzekać. I nie myślcie sobie, że nie lubię z wami przeżywać przygód. Ja po prostu czasami muszę sobie ponarzekać.
- Wiem, zauważyliśmy to - odpowiedział dowcipnie Ash.
Chwilę później do pokoju wszedł Arlekin. Uśmiechnął się on do nas z kpiną, po czym powiedział:
- Chcę, żebyście byli obecni podczas tej rozmowy. Mój szef musi się dowiedzieć, że to, co mówię nie jest wcale żartem, ale całkowicie poważną sprawą.
- Czyżby Giovanni nie wierzył w to, że możesz coś zrobić na serio? - zapytał z ironią Ash.
- Owszem, nie wierzy mi, a wszystko dzięki tobie - powiedział Arlekin z wyrzutem w głosie - To twoja drużyna złapała niedawno mojego szpiega, który miał mi dostarczyć pewne dane na temat agentów policyjnych, a już zwłaszcza tych, co to infiltrują naszą organizację.
- A co? Macie szpiega pośród swoich? - zapytała May z ironią.
- Prawdopodobnie tak, ale mieliśmy uzyskać całkowitą pewność dzięki tym informacjom, ale niestety... Drużyna naszego jakże dzielnego Sherlocka Asha udaremniła te plany. Dobrze, że szpieg bał się mnie i mojego szefa tak bardzo, że zażył cyjanek zanim policja go capnęła. Ale cóż... Od tego czasu pan Giovanni powiedział, że więcej nie powierzy mi żadnej poważnej misji, a już na pewno nie misji szpiegowskiej. I dotrzymał słowa. Zresztą widzicie, czym się teraz zajmuję. Nie jest to może zła praca, jednak też do najlepszych ona nie należy, dlatego też urozmaicam ją sobie chociażby moimi uroczymi zabawkami, które mieliście okazję osobiście poznać. Ładne, prawda?
- Niczego sobie - powiedział Ash - Sam je zbudowałeś?
- Owszem, sam. Własnoręcznie. Od dziecka miałem do tego talent.
- Od dziecka? - jęknął Ash.
Jego twarz nagle wyraziła coś w rodzaju przerażenia, ale Arlekin nie zwrócił na to większej uwagi, ponieważ położył na podłodze małą kostkę, z której po chwili wysunął się ekran, a na nim ukazała się postać Giovanniego siedzącego w fotelu.
- Witaj, 005 - powiedział mężczyzna - Jak postępuje twoja praca?
- Doskonale, szefie - zameldował mu Arlekin - Jak szef widzi, złapałem osobę będącą nam już od dawna wrzodem na siedzeniu.
- Tym lepiej - Giovanni uśmiechnął się złowieszczo, gdy zobaczył nas związanych - Dostarcz mi całą tę czwórkę do kwatery głównej organizacji Rocket najszybciej, jak to tylko możliwe.
- Tak właśnie zrobię, szefie. Będzie pan jeszcze ze mnie dumny.
- To się jeszcze okaże. Pamiętaj, że nie toleruję porażek.
- Nie zawiodę pana, szefie.
- Lepiej dla twojego dobra, żeby tak było. Jesteś dobry, 005. A nawet bardzo dobry, ale nawet dobrym agentom może czasem powinąć się nogą, a to miewa często bardzo poważne konsekwencje i to nie tylko dla agenta, ale też i dla ludzi, dla których ten agent pracuje.
- Mnie się już noga więcej nie powinie.
- Zobaczymy.
To mówiąc nasz największy wróg zakończył połączenie, zaś Arlekin spojrzał na nas, po czym zaczął on radośnie skakać po całym pokoju niczym małe dziecko, wykrzykując przy tym:
- Jest ze mnie zadowolony! Czy słyszeliście to, moi kochani?! On jest ze mnie bardzo zadowolony! Nareszcie znowu zacznie mnie doceniać! To cudowna chwila! Po prostu cudowna!
Taniec ten trwał parę minut, po czym w końcu Arlekin się uspokoił i popatrzył uważnie na Asha.
- Będziesz musiał się uczesać i może nawet ogolić... Już niedługo sam wielki Giuseppe Giovanni raczy uczynić ci ten zaszczyt i udzieli audiencji twojej skromnej osobie w swojej rezydencji w Wertanii.
- A czego on ode mnie chce? - zapytał Ash.
Arlekin parsknął śmiechem.
- Mówisz tak, jakbyś nie wiedział. Nadepnąłeś mu bardzo mocno na odcisk udaremniając wiele akcji, którymi on kierował, a ty się mnie jeszcze pytasz, co zrobiłeś mojemu szefowi? Czy ty naprawdę jesteś tak głupi, czy tylko udajesz... Kuzynku?
- Co?! - zawołałam zdumiona - Jaki kuzynku?
Nasz przeciwnik zrobił złośliwą minę.
- Nie powiedziałeś im, Ash?! Oj, to widać, czeka was bardzo poważna rozmowa, kiedy już zostaniecie sam na sam... A może ty mnie nie poznałeś? To poczekaj chwilkę...
Arlekin wyszedł na chwilę z pomieszczenia, po czym wrócił do niego z częściowo zmytym makijażem. Bez tego widać było o wiele wyraźniej jego blizny na obu policzkach.
- Poznajesz mnie teraz? Nie? A może to odświeży ci pamięć... No to jak? Już wiesz, kim jestem?
Mężczyzna zdjął ze swojej głowy błazeńską czapkę i wówczas okazało się, że ma wyciętymi na czole wielkimi literami napis GRUBAS. Widok ten był przerażający.
Ash jęknął przerażony, gdy to zobaczył.
- Boże święty! - zawołał - Coś tak czułem od początku, że wydajesz mi się znajomy, ale myślałem, że to tylko przypadek. Widać pomyliłem się. Ty jesteś... Kevin McBrown!
- Nie, Ashu Ketchum! Mylisz się! Kevin McBrown nie żyje! - zawołał Arlekin, mówiąc tonem zupełnie innym niż niedawno - Byłem człowiekiem o tym nazwisku do czasu, aż w pewnej ulicznej bójce zostałem oszpecony w taki oto sposób. Ładnie mnie zaprawili, co nie?
- Niczego sobie - powiedziałam przerażonym tonem.
- No właśnie, moja kochana. Niczego sobie... - potwierdził Arlekin - A byłem wcześniej po prostu zwykłym chłopcem, który miał ojca, a ten nim gardził mając go za nic z powodu jego tuszy. Chcąc mu więc pokazać, że jest lepszy, niż on o nim myśli, ów chłopiec poszedł walczyć z ulicznymi chuliganami. Nauczył się wcześniej pierwszego kroku bokserskiego. Będąc pewien swoich sił stanął do walki w obronie pewnej dziewczyny. I wiecie, co się stało? Bandyci go pokonali i zaprawili nożem w taki oto sposób.
Kevin McBrown, a raczej mężczyzna będący nim kiedyś, zaczął powoli ronić łzy, po czym szybko je otarł i dodał:
- Ale to już przeszłość. Teraz, jak sami widzicie, jestem kimś znacznie lepszym niż byłem i zamierzam nim pozostać.
- Kevinie... - jęknął Ash.
Nasz wróg nałożył na swoją głowę błazeńską czapkę, po czym rzekł:
- Kevin nie żyje, kuzynku. Ja jestem Arlekin! A ty... Jesteś obiektem mojej nienawiści!
- A to niby czemu?! Co on ci takiego zrobił?! - zawołałam oburzonym tonem.
Arlekin popatrzył na mnie i powiedział:
- Pytasz się, co? Już samo to, że on miał zawsze kochającą matkę, która umiała dać mu szczęście i wpoić mu poczucie bycia kimś... Ja zaś tego nie miałem. Moja matka umarła, kiedy byłem jeszcze bardzo mały. Poślizgnęła się na schodach i skręciła sobie kark. A ojciec mną gardził, nienawidził mnie! Wyśmiewał publicznie przy swojej własnej rodzinie i kumplach! Ash miał wszystko, a ja nie miałem nic! Już za samo to mam prawo rozszarpać twego chłopaka na kawałki, rozumiesz mnie?!
Po tym wrzasku uspokoił się i powiedział:
- Ale spokojnie... Wszystko w swoim czasie. Na razie Giovanni chce z nim porozmawiać. Potem zdecyduje, co z nim zrobi. Ale jedno jest pewne... Los, który mu zgotuje, na pewno nie będzie miły.
- Kevin, proszę cię! Bez względu na to, co się stało, nie naprawisz tego pracując dla tego łotra! - zawołał Ash.
Arlekin popatrzył na niego z kpiną w oczach.
- Naprawić? Ash... Kuzynku... Tego się już nie da naprawić. Wszystko skończone. Mój świat przestał już istnieć... Wobec tego czemu twój miałby przetrwać?!
- Wypuść chociaż moich przyjaciół, Kevin! Przecież oni nic ci złego nie zrobili! - krzyknął zrozpaczonym głosem Ash.
Jego kuzyn parsknął śmiechem, słysząc tę propozycję.
- Mnie nic, jednak mojemu szefowi i owszem. Walczyli u twego boku... Przeciwko niemu. Już za samo to czeka ich śmierć.
Asha zmroziło, gdy usłyszał te słowa. Nasz wróg zaś spojrzał na nas z podłym uśmiechem na twarzy.
- A na co innego liczyłeś? Świat jest bezwzględny.
- To nie świat jest bezwzględny, tylko ludzie tacy jak ty, potworze! - wrzasnęłam z gniewem.
Kuzyn Asha spojrzał na mnie z kpiną w oczach i rzekł:
- Ja niby jestem potworem? Ja?! Ludzie od zawsze okazywali mi tylko pogardę albo podłość! Poniżali mnie! Upokarzali! Zniszczyli! Okaleczyli! Sama widzisz, co mi zrobili! Jeśli ja jestem w twoich oczach potworem, to co powiesz o nich?!
Milczałam nie wiedząc, jak odeprzeć te zarzuty, a on tymczasem mówił dalej:
- Świat od samego początku mego istnienia umiał mi ofiarować jedynie wszystko, co na nim najgorsze. Ja mu tylko odpłacam pięknym za nadobne.
- Odpłacasz mu się krzywdząc niewinnych! - wrzasnęła May.
- No cóż... Od kogoś muszę zacząć. Ale nie czujcie się wyróżnieni. Na was wypadło zupełnie przypadkowo.
- Jesteś szalony! - zawołał Max.
- Może i jestem, ale przynajmniej mam coś z tego życia. Wy zaś już niedługo nic z niego nie będziecie mieć.
Arlekin parsknął śmiechem, po czym spojrzał na młodego Hamerona.
- Sorki, okularniku! Trzeba staranniej dobierać przyjaciół.
- Zawsze to powtarzałam - mruknęła May.
Nagle dało się słyszeć jakiś bardzo głuchy wybuch, jakby ktoś właśnie rozsadził drzwi wejściowe do domku.
- Co się tu dzieje?! - zawołał Arlekin, a uśmiech zniknął mu z twarzy.
Chwilę później po całym budynku rozległ się wrzask.
- Policja! Na ziemię! Ręce do góry!
- CO?! A oni tu skąd?! - ryknął w furii Kevin McBrown.
- Widocznie musi to być taki mały żart ze strony kogoś innego niż my - odpowiedziała mu May - Czemu się nie śmiejesz, Arlekinie?
- No właśnie, stary! Dlaczego nie rechoczesz ze śmiechu, jak zawsze? - dodał Max.
Arlekin zacisnął zęby ze złości, po czym złapał szybko swój parasol i strzelił z niego w górę, robiąc dziurę w suficie.
- Niezły żart, muszę przyznać... Ale to ja się będę śmiał ostatni!
Następnie rozłożył swój parasol i z jego pomocą uniósł się wysoko w powietrze. Gdy policjanci wparowali do pomieszczenia, w którym byliśmy, nasz wróg zdążył już niestety zniknąć.
- Tu jesteście! - zawołała Jenny, wbiegając do środka - Nic wam się nie stało?
- Na całe szczęście nie - odpowiedział Ash, kiedy policjanci zaczęli nas rozwiązywać.
- Dzięki Bogu przybyliście w samą porę - powiedziałam, masując sobie obolałe od liny nadgarstki.
- Moim zdaniem nie tylko Bogu powinniście podziękować - odparła na to Jenny z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Nie rozumiem - powiedziałam.
- To proste. Ktoś jeszcze zasługuje tutaj na podziękowania - wyjaśniła policjantka.
Chwilę później do pokoju wszedł Ritchie razem z siedzącym mu na ramieniu Sparkym.
- Ty zdrajco! Jak śmiesz się tu jeszcze pokazywać?! - zawołała May, ruszając w jego kierunku.
- Spokojnie, moja panno! - oficer Jenny złapała dziewczynę za ramiona - Gdyby nie on, nie wiem, gdzie byście teraz byli.
- No, ale jak to? - zdziwiła się May - Co on ma wspólnego z naszym uwolnieniem?
- Wszystko. To on zadzwonił na mój posterunek i opowiedział, co się stało. Ledwie się dowiedziałam, że wpadliście w ręce tego drania Arlekina, a natychmiast przybyłam wam na pomoc - wyjaśniła podkomisarz Jenny.
- Ale niby jak do niej zadzwoniłeś? - zapytał Max.
- Właśnie! Sam jestem tego ciekaw - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jego Pokemon.
Ritchie uśmiechnął się do nas przyjaźnie, po czym rzekł:
- To wbrew pozorom było proste. Ponieważ ludzie Arlekina przestali na mnie zwracać uwagę, wyszedłem do pokoju, gdzie widziałem wcześniej zepsuty od dawna aparat telefoniczny. W moim plecaku zawsze noszę swoje narzędzia służące mi do drobnych napraw.
- Pamiętam doskonale, jak je używałeś - odrzekł Ash z uśmiechem na twarzy - Całkiem niezły z ciebie mechanik, choć muszę też powiedzieć, że poznałem niedawno kogoś, kto by cię przebił pod tym względem.
Miał oczywiście na myśli Clemonta Meyera.
- Niewykluczone, ale do rzeczy - kontynuował Ritchie - Naprawiłem szybko ten zużyty aparat telefoniczny. Pięć minut mi wystarczyło, żeby to osiągnąć. Potem zawiadomiłem Jenny, która przybyła na czas. Bałem się, że może się spóźnić, ale na szczęście wiedziała, jak tu trafić i przybyła w samą porę, aby aresztować przestępców. A właśnie... Skoro o przestępcach mowa, to gdzie jest Arlekin?
- Uciekł zanim policja przybiegła do tego pokoju - odpowiedziałam.
Jenny ze złości tupnęła nogą.
- Niech to! Znowu nam się wymknął!
- Spokojnie, droga pani podkomisarz - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy - On jeszcze wpadnie w nasze ręce. On i cała ta banda z organizacji Rocket. Na razie cieszmy się tym, że ponownie, jak to powiedział Arlekin, nadepnęliśmy Giovanniemu na odcisk.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, machając przy tym łapką w bojowy sposób.
- Owszem, mamy powody do radości - stwierdziłam - Ty też, Ritchie. Ostatecznie twoja matka nie została porwana.
- Dla pewności lepiej zaraz do niej zadzwonię i upewnię się, że tak jest - rzekł nasz nowy przyjaciel - Ale najpierw muszę was prosić o wybaczenie. Przepraszam, że was zdradziłem. Nie powinienem był tego robić.
- Chciałeś przecież chronić swoją matkę. Byłeś zdesperowany - rzekł Ash, podchodząc do niego - Wtedy, gdy cię walnąłem, nie rozumiałem tego, ale teraz rozumiem.
- Cieszę się, ale na porządne walnięcie sobie zasłużyłem.
Ash zachichotał.
- Wybaczysz mi to limo?
- Pod warunkiem, że ty mi wybaczysz moje głupie zachowanie.
- Kto nigdy nie popełnia błędów, nigdy nie dorasta - powiedział mój chłopak, wyciągając w kierunku Ritchiego rękę - Przyjaciele?
- Przyjaciele! - zawołał jego dawny kompan, ściskając mu dłoń.
- I to na całe życie - krzyknęli już obaj.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczały radośnie ich Pokemony.
- To była po prostu niesamowita przygoda! - powiedziała May, kiedy następnego dnia wybieraliśmy się do Sali jej ojca.
- Będzie co opowiadać w Alabastii, gdy już tam wrócimy - dodał Max.
- To prawda, ale zanim to nastąpi musimy jeszcze dokończyć to, po co właściwie tutaj przyjechaliśmy - stwierdziłam z uśmiechem na twarzy.
- Otóż to! - zaśmiał się wesoło Ash, który jak zwykle był pełen zapału do działania.
Weszliśmy wszyscy do Sali, gdzie czekali już na nas Norman, Caroline oraz Viola przebrana w swój strój do ćwiczeń. Jakoś tym razem miałam tak dobry humor, że zlekceważyłam fakt, iż jest on zdecydowanie zbyt skąpy. W tej konkretnej chwili żadna siła nie popsułaby mi dobrego nastroju.
- To jak? Gotowy jesteś, Ash, na kolejne ćwiczenia? - zapytała Viola.
- Jeszcze jak! - odpowiedział jej mój chłopak - Zwłaszcza, że już coraz lepiej mi idzie.
- To prawda. Nie dość, że utrzymujesz równowagę na ławce i walczysz wyśmienicie, to jeszcze doskonale skaczesz oraz nacierasz na mnie podczas ćwiczeń - powiedziała młodsza z sióstr Marey - Jak powtórzysz tę sztuczkę podczas starcia z Domino, to ta jędza nie ma z tobą szans.
- Nie byłbym tego taki pewien - stwierdził Norman - W końcu ona robi te swoje salta mortale i inne draństwa.
- Spokojnie, mój drogi... - powiedziała jego żona - Jak niedawno oboje zauważyli, to wszystkiego, co umie Domino nie nauczymy Asha, jednak co umiemy, to mu pokażemy.
- Dokładnie tak! - zawołała wesoło Viola - Poza tym pamiętajcie, że najważniejsze jest, aby... No, co takiego? Słucham...
- Żeby mierzyć siły na zamiary! - zawołaliśmy jednocześnie ja, Max, May i Ash.
Viola wybuchła radosnym śmiechem i powiedziała:
- Dokładnie. Sama bym tego lepiej nie ujęła.
- Należy również pamiętać, aby nigdy sił nie mierzyć podług wzrostu - dodał poważnym tonem Max - Ja sam jestem tego najlepszym przykładem. Bo ja może jestem niski i okularnik, ale jak się rozkręcę...
- To nie ma przebacz! Tak, wiemy! - jęknęli jednocześnie Ash i May.
- No, dokładnie tak... Sam bym tego lepiej nie ujął - zachichotał Max, poprawiając sobie na nosie okulary.
KONIEC
Cała opowieść jest dla mnie jednym wielkim chodzącym zaskoczeniem pod względem wszelakich zwrotów akcji i ciekawych, ale też często niebezpiecznych sytuacji. Ale od początku.
OdpowiedzUsuńAsh znowu otrzymuje tajemniczy liścik od Arlekina, który pomaga mu rozwiązać zagadkę dotyczącą miejsca pobytu mrocznego przestępcy. Jest nim opuszczona farma pod miastem, na którą udaje się cała nasza piątka (do May, Maxa, Asha i Sereny dołącza Ritchie). Od razu natrafiają oni na prawdopodobnie zdalnie sterowane zabawki, które, mimo bohaterskiej obrony ze strony przyjaciół, usypiają ich gazem. Budzą sie oni po 5 minutach związani, a przed nimi stoi Arlekin wraz ze swoją świtą. Jednym z jego ludzi okazuje się... Ritchie, którego przestępca postraszył zabiciem porwanej matki.
Ash i Serena zostają zaprowadzeni do piwnicy, gdzie siedzą już związani May i Max. Wtedy to Arlekin wyjawia im swoją tożsamość - nie dość że jest elitarnym agentem Giovanniego, to jeszcze jest to kolega Asha z czasów szkolnych, który był prześladowany za swoją tuszę. Nienawidzi on naszego detektywa tylko dlatego, że ten miał kochającą matkę, a Kevin (tak brzmi prawdziwe imię Arlekina) stracił swoją gdy był mały, a ojciec nim gardził i go wyśmiewał (dostrzegam pewną analogię i Ty wiesz jaką, Autorze). Zamierza za to wszystko zabić Sherlocka Asha i jego przyjaciół, na szczęście w porę do domku wpada policja wezwana przez... Ritchiego, który w ten sposób rehabilituje się w oczach Asha i reszty paczki. Arlekin niestety ucieka przy pomocy swojego parasola, a ja coś czuję, że jeszcze nieraz namiesza w życiu naszej wesołej kompanii. :)
A oprócz tego oczywiście Ash doskonali swoje umiejętności szermierki pod okiem Violi i z tego co widać robi naprawdę spore postępy. :)
Historia bardzo ciekawa, pełna niesamowitych zwrotów akcji, chwilami naprawdę groźna i mrożąca krew w żyłach. :) Oceniam ją baaaardzo, bardzo wysoko. :)
Ogólna ocena: 10000000000000000000/10 :)