piątek, 22 grudnia 2017

Przygoda 031 cz. II

Przygoda XXXI

Śledztwo w przedszkolu cz. II


Niestety nasze śledztwo, jak można było zresztą się domyślić, utkwiło w całkowicie martwym punkcie. Mimo usilnych poszukiwań naszej drużyny i naszych młodych pomocników zabawka nie została odnaleziona. Niemalże całe przedszkole zostało przez nas niemalże przewrócone do góry nogami. Zajrzeliśmy pod każdy krzaczek, pod każde drzewo, pod każde miejsce, w którym mogła się ta zabawka zawieruszyć. Niestety, nigdzie nie było nawet śladu po niej. Załamani poprosiliśmy dzieci, aby nieco poczekały, po czym cała nasza drużyna udała się na naradę wojenną lub jak kto tam woli, burzę mózgów.
- Słuchajcie, przyjaciele. Te poszukiwania do niczego nie prowadzą - powiedziałam bardzo załamanym tonem - Przetrząsnęliśmy chyba wszystkie miejsca w tym budynku oraz poza nim i co? Jakie mamy efekty? Żadne.
- Stwierdziłbym nawet, że wręcz mizerne - dodał Max, ze złości kopiąc leżący na ziemi kamień - Nawet nasze Pokemony niczego nie wykryły.
- Bo nie wiemy, gdzie szukać! - zawołała załamanym głosem Dawn - Gdybyśmy chociaż mieli jakiś punkt zaczepienia, ale go nie mamy.
- Skoro go nie mamy, to bez sensu jest o nim rozmawiać - stwierdziłam - Ash, co o tym wszystkim myślisz?
- Myślę, że nie wolno nam się teraz wycofać, skoro Kendall i jego brat na nas liczą - odpowiedział mi mój chłopak, a Pikachu zapiszczał dając nam do zrozumienia, że w pełni się z nim zgadza.
- Ale co możemy zrobić? Niemalże przewróciliśmy to przedszkole do góry nogami i nic! - jęknęła załamana Dawn.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał równie przygnębiony Piplup.
- Moim zdaniem należy spróbować pomocy nauki - odezwał się nagle Clemont.
- Nauki? - zapytała zdumiona Bonnie, patrząc na brata.
- Oczywiście, przyjaciele! - rzekł bardzo z siebie zadowolony młody Meyer - Kiedy wy poszukiwaliście tej maskotki, to ja przygotowałem takie oto niezwykłe urządzenie.
To mówiąc wyjął on niewielki, choć zdecydowanie mający swoją wagę przedmiot przypominający mi bardzo starą maszynę do pisania skrzyżowaną z przedwojenną radiostacją.
- Pamiętajcie! Dzięki nauce przyszłość mamy dziś! Włączam zestaw Clemonta! - zawołał nasz przyjaciel bardzo zadowolonym głosem - Coś tak czułem w kościach, że może się nam to przydać, więc już jakiś czas temu naszkicowałem dokładny plan tego oto wspaniałego wynalazku, który mam teraz zaszczyt wam zaprezentować.
- A wolno wiedzieć, jak go nazwałeś? - spytała Dawn.
- Nie pytaj, bo jeszcze się dowiesz - mruknęłam złośliwie.
Clemont nie przejął się tym, gdyż powiedział dumnym tonem:
- Nazwałem go: Poszukiwacz zaginionych maskotek!
- Że co, proszę? Poszukiwacz maskotek? - zapytałam lekko załamanym głosem.
- I do tego jeszcze zaginionych? - jęknęła Dawn.
- Jak zwykle to całkiem beznadziejna nazwa - odpowiedziała złośliwie Bonnie, która jak zwykle posiadała bardzo sceptyczne nastawienie, co do wynalazków swego starszego brata.
W przeciwieństwie do naszego drogiego Asha, którego oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Ekstra! Nauka jest niesamowita!
- Tak, to urządzenie, jak sama nazwa wskazuje, poszukuje konkretnych przedmiotów zrobionych z pluszu - mówił dalej Clemont coraz bardziej podnieconym tonem - Wystarczy tylko wpisać dokładne dane na temat tego, czego szukamy i zobaczycie, że nasz przedmiot poszukiwań znajdzie się szybciej nim zdążycie powiedzieć „Hop Siup“.
- Hop Siup! - powiedziałyśmy jednocześnie ja i Dawn.
Clemont popatrzył na nas spode łba.
- Strasznie zabawne. A więc włączamy...
To mówiąc nasz przyjaciel nacisnął jakiś przycisk i jego maszyna się uruchomiła. Jej mały radar zaczął powoli namierzyć poszukiwaną przez nas maskotkę.
- Stawiam pięć dolarów, że to genialne urządzenie wyleci w powietrze i zakończy w ten sposób swoją karierę - powiedziałam do Asha.
- Przyjmuję zakład - odparł na to mój chłopak.
Tymczasem Clemont bardzo zachwycony obserwował dokładnie swoje urządzenie, które wyświetliło mu mały obraz zrobiony z hologramu.
- Doskonale... Wyśmienicie - powtarzał zadowolony - Już niedługo, przyjaciele. Mój wynalazek pokazuje mi, że ta maskotka jest na terenie tego budynku... Gdzieś bardzo wysoko. Zaraz powinniśmy ją namierzyć.
- Wysoko, powiadasz? - zapytał zdumiony Ash i zastanowił się przez chwilę - Hmm... Ale przecież drzewa już przeszukaliśmy.
- I to bardzo dokładnie - dodała Dawn.
- Nie tyle my, co nasze Pokemony - zwrócił nam uwagę Max.
- Dajcie spokój, to akurat bez znaczenia - powiedziałam.
- No właśnie! Ważniejsze jest to, że chyba po raz pierwszy wynalazek mojego brata na coś nam się przyda! - pisnęła zadowolona Bonnie, patrząc z zachwytem w stronę Clemonta.
Tymczasem chłopak dalej obserwował poczynania swojej maszyny.
- Mój wynalazek mówi, że poszukiwana przez nas maskotka znajduje się w promieniu zaledwie kilkunastu metrów od nas, licząc w górę.
- W górę? - zapytał Ash.
- Jesteś tego pewien? - dodałam.
- Całkowicie pewien. Poczekajcie, wzmocnię tylko intensywność oraz moc poszukiwań, a zaraz znajdziemy nasz cel.
Niestety, ledwie Clemont to zrobił, a maszyna zaczęła syczeć, buczeć i dymić. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, czym to za chwilę się skończy, dlatego odskoczyliśmy na bok. Chwilę później genialny wynalazek młodego Meyera wybuchł, zaś nasz drogi przyjaciel skończył cały pokryty sadzą i w rozczochranych przez to włosach.
- No i kolejny badziewny złom podzielił los swoich poprzedników - powiedziała złośliwym tonem Bonnie.
Clemont upadł na kolana i zaczął jęczeć z rozpaczy:
- Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego?!


- No, to chyba szukamy po staremu, co nie? - zapytał nas Max, patrząc uważnie na Ash i czekając na jego decyzję.
Mój chłopak zastanowił się przez chwilę.
- Możliwe, że tak... Chociaż ja bym przedtem sprawdził te rewelacje, które przekazała nam maszyna Clemonta, zanim łaskawie przeniosła się na tamten świat.
- Daj już spokój, Ash! Czy sądzisz, że to jest takie ważne? - zapytała sceptycznie Bonnie.
- Myślę, że to może być klucz do całej sprawy - rzekł mój luby nieco zamyślonym tonem - Coś mi przyszło do głowy. Serena, Clemont! Chodźcie ze mną. Muszę przyjrzeć się jakiemuś miejscu.
Ja oczywiście ochoczo za nim poszłam. Znacznie gorzej było z naszym kochanym wynalazcą, który to załamany dalej opłakiwał szczątki swojego wynalazku. Bonnie w końcu musiała go walnąć lekko piąstką przez plecy, żeby przestał robić widowisko.
- Clemont! Weź się w garść, chłopie! Ash na ciebie liczy! - zawołała oburzonym tonem.
Chłopak powoli otarł dłonią łzy z oczu, po czym podniósł się z ziemi, powiedziałabym nawet, że nieco niechętnie, a następnie poszedł za nami.
- Dokąd nas prowadzisz w Ash? - zapytał po chwili chłopak.
- Do pewnego miejsca... Zauważyłem w nim coś, co teraz nabrało dla mnie znacznie większego znaczenia niż na początku - odpowiedział mu nasz lider - Dawn, rządzisz tu, kiedy mnie nie ma. Pilnuj reszty drużyny, żeby nie wariowała.
- Wypraszam sobie! Ja nie wariuję! - odparł nieco oburzony Max.
Ash nie zwrócił na te słowa najmniejszej uwagi, tylko poprowadził nas na małą wycieczkę, jak to nazwał. Nie wiedziałam, o co może mu chodzić, jednak uznałam, że zadawanie pytań w tej sprawie jest bez sensu, gdyż nasz lider przecież, gdy już dotrzemy na to miejsce, wszystko nam wyjaśni.
W końcu doszliśmy pod jedną ścianę przedszkola, gdzie mój chłopak powoli wyjął z kieszeni lupę, uklęknął na ziemi i zaczął ją bardzo dokładnie obserwować.
- To jest właśnie to miejsce, które chciałem wam pokazać.
- A czemu chciałeś, abym je obejrzał? - zapytałam.
- Dlatego.
Ash pokazał coś na ziemi palcem. Ja i Clemont uklękliśmy lekko na ziemi, po czym dokładnie obejrzeliśmy sobie to, co wskazywał właśnie mój chłopak. Początkowo nie dostrzegliśmy tego szczegółu, który próbował nam wskazać nasz lider, jednak już po chwili zauważyliśmy ów niezwykle cenny (jak się później okazało) ślad.
- Odcisk buta... A właściwie to chyba bucika... Bardzo małego bucika... - powiedziałam.
- Wręcz dziecięcego, nie sądzisz? - zapytał z uśmiechem na twarzy mój luby, patrząc na mnie przez lupę.
Lekko odsunęłam dłonią owo narzędzie od swojej twarzy, po czym powiedziałam:
- No dobrze, ale nie rozumiem, co to ma za znaczenie.
- Już ci wyjaśniam, kochanie - rzekł radośnie Ash - Widzisz... Ten ślad jest jakiś dziwny. Nie wydaje ci się?
- A co jest w nim niby dziwnego, co?
- Przyjrzyj mu się.
Spełniłam jego życzenie, podobnie zresztą jak Clemont. Niestety, oboje nie widzieliśmy, do czego zmierza nas lider. W końcu jednak młody Meyer coś zaczął dostrzegać.
- Chyba rozumiem, co jest w nim wyjątkowego. Jest wyraźnie biały, jakby ktoś wdepnął w farbę tego koloru - powiedział.
Zadowolony Ash klasnął w dłonie słysząc jego wniosek.
- Właśnie o to mi chodziło. Cieszę się, że to zauważyłeś, przyjacielu.
- Rzeczywiście, ten ślad wygląda tak, jakby ten, kto go tutaj zostawił, wdepnął w farbę - dodałam po chwili - Ale... Tylko proszę, nie miej mnie za idiotkę, ale ja nadal nie rozumiem, co to może mieć za znaczenie.
- Ja też nie jestem tego całkowicie pewien, kochanie, ale spokojnie... Muszę jeszcze o coś zapytać Penelopy.
To mówiąc Ash podniósł się na nogi i popatrzył uważnie na ziemię.
- Widzicie? Jest tu więcej takich śladów, prawda?
- Prawda, ale nie mam pojęcia, co to oznacza - rzekł Clemont.
Dzielny detektyw z Alabastii powoli podniósł głowę w górę i spojrzał na dach przedszkola.
- Myślę, że jeśli Penelopy odpowie mi na kilka pytań, to już wszystko stanie się dla nas jasne.
Następnie weszliśmy razem do środka przedszkola, gdzie dzieci dalej się wesoło bawiły. Jedynie mały Kendall siedział smutny w kącie, mając za towarzyszy swego brata oraz pannę Alice, która próbowała rozbawić swego przyjaciela na wszelkie możliwe sposoby. Właśnie narysowała mu na kartce słoneczko i radośnie podała mu ów rysunek do ręki.
- Proszę, Kendall. To dla ciebie. Podoba ci się? - zapytała.
Chłopiec popatrzył lekko obojętnym wzrokiem na dzieło swej uroczej koleżanki i odparł:
- Owszem, całkiem śliczny.
Alice zachichotała słodko, po czym radośnie pisnęła oraz popatrzyła na Randalla.
- Słyszałeś?! Podobało mu się! Ładnie umiem rysować, prawda?!
- Owszem, niczego sobie - odpowiedział jej zapytany.
- Ale czemu on wciąż taki smutny?
- Bo tęskni za swoim Froakiem.
Alica jęknęła załamana, kiedy to usłyszała.
- Ciągle tęskni za tą swoja maskotką? Dlaczego?! To takie nie fair!
- Życie nie jest fair - powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy Ash, podchodząc do dzieciaków wraz ze swoim wiernym Pikachu - Dalej jesteś smutny, chłopie?
- Owszem, jestem i nie zamierzam przestać - rzekł Kendall - Znalazłeś już moją maskotkę?
- Jeszcze nie, ale jestem na tropie. Już niedługo odzyskasz Froakiego. Ale o tym potem. Mam takie małe pytanko do ciebie, Alice.
- Jakie? - dziewczynka spojrzała uważnie na mego chłopaka.
- Słuchaj, maleńka... Czy lubisz chodzić po drzewach?
Mała zarumieniła się lekko na twarzy.
- Nie... Ja tego nie lubię.
- Więc nigdy nie chodzisz po dachach?
- No coś ty?! Głupi jesteś?! - zawołała oburzona dziewuszka - Przecież to jest niebezpieczne! No, a ja... Ja się boję wysokości.
- Ej! Nie wolno tak mówić do starszych od siebie! - zawołała Penelopy, podchodząc powoli do rozmówców.
Wyraźnie była oburzona tym, w jaki sposób jedna z jej podopiecznych się odzywa do Asha, ten jednak machnął na to lekceważąco ręką.
- Nieważne, ja się nie gniewam. Wiem już, co chciałem wiedzieć. Rysuj dalej, Alice. Bardzo dobrze ci to wychodzi. Może teraz narysuj Froakiego?
Dziewczynka radośnie podchwyciła ów pomysł, po czym złapała za kartkę i ołówek, a następnie zaczęła rysować.


- Penelopy, miałbym dla ciebie kilka pytań - powiedział Ash - Pikachu, chodź ze mną.
- Pika! Pika-pi! - zapiszczał Pokemon, po czym radośnie wskoczył na ramię swego trenera.
Ash i Penelopy podeszli powoli do mnie i Clemonta, którzy staliśmy pod ścianą obserwując uważnie całą sytuację.
- Wpadłeś już na trop, przyjacielu? - zapytała przedszkolanka.
- Owszem, ale musisz mi odpowiedzieć na kilka pytań - rzekł mój luby z uśmiechem na twarzy.
- Z chęcią to zrobię, jeśli tylko zdołam ci w ten sposób jakoś pomóc.
- Na pewno mi pomożesz. Musisz być tylko ze mną szczera.
- No, to pytaj śmiało.
- A więc pierwsze pytanie... Czy wczoraj coś malowaliście?
- Wczoraj? A tak... Malowaliśmy drabinę, bo prawie cała farba z niej zeszła i trzeba było ją na nowo pomalować.
- Drabina? To by nawet pasowało... - zastanowił się przez chwilę Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał zdumiony jego słowami Pikachu.
Jego trener jednak nie odpowiedział mu na pytanie i zapytał:
- Słuchaj, Penelopy. Czy drabina, tuż po pomalowaniu suszyła się na świeżym powietrzu?
- Tak... Musieliśmy tak zrobić, żeby farba wyschła.
- I stała ona oparta o ścianę?
- No tak.
- A sięgała dachu?
- Chyba tak... Ale nie rozumiem, czemu o to pytasz.
- Nic nie szkodzi - powiedział Ash zadowolonym głosem - Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. Na razie potrzebuję pomocy Fletchindera. Nie widziałaś go może?
- Ostatnio był w kuchni razem z innymi Pokemonami. Szykujemy się na podwieczorek i cwaniaki chciały zobaczyć, co też będzie w dzisiejszym menu.
- No jasne. Mogłem się tego domyślić - zachichotał Ash.
- Ale może powiesz mi...
- Później, Penelopy! - zawołał mój chłopak, po czym pobiegł radośnie do kuchni.
Kobieta popatrzyła na mnie i Clemonta.
- A może chociaż wy powiecie mi, o co w tym wszystkim chodzi?
Rozłożyłam bezradnie ręce.
- Żebym to ja wiedziała, Penelopy. Żebym to ja wiedziała.
Chwilę później z kuchni przybył Ash z Fletchinderem na ramieniu.
- Chodźcie, przyjaciele. Pora zakończyć nasze śledztwo. Ruszajcie się! - zawołał zadowolony mój chłopak.
Wybiegliśmy wszyscy na podwórko i poszliśmy za naszym liderem do miejsca, w którym znaleźliśmy tajemnicze białe ślady.
- Doskonale. A teraz mam do ciebie prośbę, Clemont. Czy możesz się znowu przyjrzeć tym odciskom, ale tym razem dokładniej? - poprosił Ash.
Młodzieniec, choć nie miał pojęcia, o co chodzi, oczywiście to zrobił. Zmierzył je nawet linijką i w miarę swoich możliwości starał się zapamiętać wzorki odcisku buta.
- Zapamiętałeś każdy szczegół? - zapytał mój chłopak.
- Owszem - odpowiedział Clemont.
- Ale czy na pewno?
- Na pewno, choć nie wiem, co to...
- Nieważne! Dowiesz się później. Fletchinder! Leć na dach i znajdź to, co ci powiedziałem. Zrozumiałeś?
Pokemon wydał z siebie dźwięk oznaczający, że wszystko pojął jak należy, po czym poleciał na dach. Kilka minut później wrócił zadowolony, trzymając coś w swoich szponach. Przedmiot ów potem zrzucił na otwarte dłonie swego trenera. Ash przyjrzał się mu uważnie, po czym zawołał:
- Udało się nam! Osiągnęliśmy zwycięstwo! Dobra robota, Fletchinder! Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.
- Fle-chi-der! - zaskrzeczał Pokemon ptak zadowolony, gdy jego trener drapał go pod dzióbkiem.
- Ale o czym ty mówisz, Ash? Niby jakie zwycięstwo? - zapytałam nic z tego nie rozumiejąc.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Zobaczcie sami - uśmiechnął się do mnie mój chłopak.
Następnie podał on nam przedmiot, który jego Fletchinder znalazł na dachu. Było to coś małego, niebieskiego oraz zrobionego z pluszu. Od razu wiedziałam, z czym mam do czynienia.
- To jest ta maskotka! - zawołałam.
- Rzeczywiście! To ten Froakie, którego cały czas szukaliśmy! - dodał Clemont zachwyconym głosem - Ale powiedzcie mi wreszcie, proszę, co to wszystko znaczy?
- No właśnie, Ash! Skąd wiedziałeś, że ta maskotka jest na dachu? - dodałam podnieconym głosem.
Mój chłopak popatrzył na mnie zachwycony i odparł:
- Na pytania przyjdzie jeszcze pora. Nasze śledztwo jeszcze nie jest zakończone. Musimy znaleźć osobę, która wrzuciła tam tę maskotkę.
- Myślisz, że ktoś to zrobił celowo? - zapytałam - A może to po prostu przypadek? Może jakiś Pokemon zaniósł tam pluszowego Froakiego?
- Nie wydaje mi się - odparł z uśmiechem Ash.
- A więc masz już jakiś podejrzanych?
- Jedną osobę, ewentualnie kilka, ale nie wiem, czy dobrze myślę... Tak czy inaczej musimy coś jeszcze sprawdzić.
- To co? Oddajemy Kendallowi jego maskotkę? - zapytał Clemont.
- Jeszcze nie. Najpierw złapmy złodzieja.
To mówiąc powoli weszliśmy do środka przedszkola.
- A propos, Ash... Wiesz, że ta mała Alice cię buja? - spytałam, gdy już byliśmy w środku.
- Jak to, buja? - zdziwił się mój chłopak.
- Powiedziała ci, że ma lęk wysokości.
- Owszem, tak powiedziała. No i co z tego?
- Wydaje mi się trochę dziwne to, że rzekomo ma lęk wysokości, kiedy podczas zabawy przed budynkiem przedszkola łaziła po drzewach.
- Łaziła po drzewach? Jesteś pewna?
- Najzupełniej. Wobec tego pytanie brzmi, dlaczego nas okłamała?
Ash uśmiechnął się do mnie radośnie, po czym złapał mnie mocno w ramiona i pocałował oba moje policzki.
- Sereno! Jesteś po prostu najlepszym, najwspanialszym pomocnikiem i asystentem, jakiego tylko detektyw może sobie wymarzyć! Właśnie dzięki tobie rozwiązałem naszą zagadkę!
- Jesteś niezwykle miły, skarbie, ale... Jak brzmi rozwiązanie zagadki? - spytałam zdziwiona, rumieniąc się przy tym pod wpływem jego uroczych komplementów.
- Wszystko w swoim czasie - odparł na to Ash - Na razie musimy iść na podwieczorek, bo inaczej dzieciaki nic nam nie zostawią. Potem mam do ciebie prośbę, Clemont.
- Jaką? - zapytał jego najlepszy przyjaciel.
- Przekonaj jakoś Penelopy, żeby wszyscy jej podopieczni zdjęli swoje buciki, a kiedy to zrobią, to ty i Max musicie się im dobrze przyjrzeć.
- Chodzi o te wzorki, które zauważyliśmy na odcisku buta?
- Dokładnie o to.
- Chcesz wiedzieć, czy któryś z tych bucików aby nie pasuje do tych śladów?
- Właśnie tak.
Clemont uśmiechnął się zadowolony, po czym poprawił sobie na nosie okulary i powiedział:
- Możesz na mnie liczyć, Ash.

***


Po podwieczorku, który to sam w sobie był naprawdę bardzo pyszny, zebraliśmy wszystkie dzieciaki w jednym pokoju, po czym Ash, jak zwykle ubrany w swój ukochany strój Sherlocka Holmesa, przeszedł do wyjaśnienia całej sprawy.
- Drogie dzieci... Jak wiecie zostałem poproszony o to, aby rozwiązać pewną zagadkę. Jaka to zagadka, na pewno wszyscy bardzo dobrze wiecie. Waszemu koledze, Kendallowi, zginęła jego ukochana maskotka, pluszowy Froakie. Poproszono mnie, żebym ją odnalazł.
- I odnalazł ją pan? - zapytało jedno dziecko.
Oczywiście Ashowi imponował fakt, iż mówi się do niego per „pan“, więc odpowiedział jak najgrzeczniejszym tonem osobie, która tak miło się do niego zwróciła:
- Tak, odnalazłem, choć nie było to łatwe. Jak wiecie, przeszukaliśmy wszyscy dokładnie całe przedszkole i co? Maskotki jak nie było, tak nie ma. Pomyślałem sobie wówczas, że wobec tego musi być ona gdzieś, gdzie jej nie szukaliśmy. Mój przyjaciel, Clemont, za pomocą swojego wynalazku...
- Który oczywiście wybuchł - mruknęła do mnie po cichu Bonnie.
- Może i wybuchł, ale za to odkrył, że maskotka jest gdzieś na górze. Nie wiedzieliśmy tylko gdzie. Wtedy zwróciłem uwagę na tajemnicze, białe ślady, jakie zauważyłem już wcześniej, jednak nie miałem pojęcia, co one oznaczają. Przyszedł mi wówczas do głowy pewien pomysł. Ktoś musiał wdepnąć w farbę i narobić białych śladów. Oczywiście to nie musiało mieć nic wspólnego ze zniknięciem maskotki, ale...
- Ale miało? - zapytał podnieconym głosem Randall.
Detektyw pokiwał twierdząco głową.
- Miało, mój drogi przyjacielu. Miało. Poprosiłem więc Penelopy, żeby mi odpowiedziała na kilka pytań. Wasza pani przedszkolanka powiedziała, że niedawno malowano tutaj na biało drabinę i zostawiono ją pod ścianą, aby wyschła. Wtedy już wiedziałem, kto oraz jak ukrył maskotkę.
- A więc ktoś mi ją zabrał i ukrył? - zapytał zdumiony Kendall.
- Dokładnie tak. Ktoś, kogo tożsamości wcześniej nie znałem, ale teraz już ją znam. Ktoś, kto był bardzo zazdrosny o to, że bardziej lubisz swoją maskotkę niż ją. Mam rację... Panienko Alice?
Wszystkie spojrzenia zwróciły się w kierunku dziewczynki w kitkach, która głośno przełknęła ślinę i zachichotała nerwowo.
- Nie wiem, o czym ty mówisz - tylko tyle zdołała odpowiedzieć mała winowajczyni.
- Ja jednak myślę, że bardzo dobrze wiesz - powiedział Ash niemalże oskarżycielskim, chociaż spokojnym tonem - Clemont i Max na moją prośbę sprawdzili buty wszystkich dzieci w tym przedszkolu. Tylko twoje buciki zostawiają dokładnie takie ślady, jakie znaleźliśmy na miejscu zbrodni, jeśli można je tak nazwać.
- Głupoty gadasz! - pisnęła oburzonym tonem dziewczynka.
- Alice! Zachowuj się! - skarciła ją pani Beegee.
- Ale proszę pani! On na mnie skarży, a nie ma dowodów! - zawołała Alice zrozpaczonym głosem.
- W sumie to mała ma rację - rzekła poważnym tonem Dawn - Ślady to jeszcze żaden dowód.
- Żaden dowód? - zaśmiał się Ash - Czy tu naprawdę potrzeba więcej dowodów? To ta mała zabrała Kendallowi jego ulubioną maskotkę. Musiała ją jednak gdzieś ukryć. Najlepiej tam, gdzie nikt jej nie znajdzie. Zobaczyła suszącą się i opartą o ścianę drabinę. To świetna okazja, pomyślała sobie. Weszła przez nią na dach, ukryła maskotkę za kominem, po czym szybko zeszła na dół. Ponieważ jednak drabina była świeżo malowana, to zostawiła na ziemi białe odciski.
- Bzdura! - pisnęła oburzonym tonem dziewczynka.
- Możliwe - odpowiedział niezrażony tym okrzykiem Ash - Zawsze można to jednak łatwo sprawdzić.
- Jak? - zapytałam.
- Pika-chu? - zapiszczał Pokemon.
- To proste. Wystarczy tylko, że nasza oskarżona zdejmie rękawiczki, które nosi na rękach. Jeśli jest niewinna, nie znajdziemy na jej dłoniach nic, co by przemawiało przeciwko niej. Jeśli jednak jest inaczej, to wówczas...
Dziewczynka, gdy tylko usłyszała słowa mego chłopaka, przeraziła się nie na żarty, patrząc na nas uważnie.
- Ja... Ja nie wiem, po co... Mam to robić?
- Ponieważ my wszyscy cię o to prosimy - odpowiedziała jej Penelopy poważnym tonem - Proszę, zdejmij rękawiczki.
- Ale ja nie mogę... Naprawdę nie mogę.
- Dlaczego? - spytał Ash.
- Bo... Oparzyłam się i mam bąble - kłamała Alice.
- Proszę cię, nie zmyślaj. Zdejmij rękawiczki - rzekła pani Beegee.
Penelopy powoli podeszła do niej i uklękła przed nią.
- Alice... Proszę, zrób to dla mnie. Nikt cię za to nie ukaże.
- Obiecuje pani? - spytała głosem pełnym nadziei dziewczynka.
- Obiecuję, kruszynko. No już, zdejmuj.
Alice wahała się nadal, ale ostatecznie zdjęła z dłoni rękawiczki, choć dłoni nie chciała nam pokazać.
- Pokaż ręce... Proszę, Alice. Pokaż je - prosiła dalej Penelopy.
Dziewczynkę jęknęła, po czym wyjęła dłonie zza pleców i wówczas zobaczyliśmy na nich lekkie, białe smugi.


- No proszę... Rączki twoje noszą jeszcze ślady kradzieży - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash - Tak! O tak! To są ślady białej farby, którą była wymalowana drabina. Śladów tych nie zdołałaś, jak widzę, zmyć za pomocą mydła, bo ich resztki zostały na twoich ślicznych łapkach. Dlatego dzisiaj nosiłaś cały dzień rękawiczki, aby to ukryć. Nieźle... Nie powiem, żeby ci brakowało pomysłowości.
- Alice, dlaczego to zrobiłaś? - spytała oburzonym tonem pani Beegee.
- Właśnie, kochanie. Jak mogłaś tak postąpić? - dodała swoje pytanie Penelopy - Dlaczego ukradłaś Kendallowi jego maskotkę?
- Bo jej nie lubię! - zawołała dziewczynka, tupiąc nóżką, a w jej oczach pojawiły się łzy - On ciągle tylko z nią chodzi i się nią bawi, a o mnie to już zupełnie zapomina! A ja go tak lubię! Tak bardzo go lubię... A on jest głupi!
- Alice! Więc to wszystko z zazdrości? - zapytał zdumiony Randall - Zabrałaś mojemu bratu zabawkę, bo byłaś o niego zazdrosna?
- Tak! Bo ja chcę, żeby on się bawił ze mną, a nie tylko z tym swoim pluszowym Froakiem! A ja go tak lubię... Bardzo lubię... Chcę, żeby on się ze mną więcej bawił niż z tym swoim Froakiem!
- Mogłaś mi powiedzieć - rzekł smutnym głosem Kendall, podchodząc do dziewczynki - Ja naprawdę nie wiedziałem...
- Jesteś głupi, to nie wiedziałeś! - pisnęła mała Alice i rozpłakała się na całego.
Kendall podszedł do niej i delikatnie ją przytulił.
- Hej! Alice! Ja cię bardzo lubię, naprawdę.
- Ale tak bardzo bardzo? - spytała dziewczynka, łykając już swoje łzy.
- Tak... Nawet jeszcze bardziej bardzo - uśmiechnął się do niej chłopiec - I będę dalej cię lubił, tylko musisz mi coś obiecać.
- A co?
- Że nie będziesz mi więcej zabierać Froakiego.
- Zgoda, ale ty też nie będziesz się nim tyle bawił, dobrze?
- Dobrze.
Alice radośnie rzuciła się chłopcu na szyję i pocałowała go w policzek, a teraz lekko poczerwieniał na buzi lekko zawstydzony tym wydarzeniem. Wszyscy wybuchliśmy śmiechem, gdy to zobaczyliśmy.
- Ech, piękny widok! - powiedziała wzruszona Dawn.
- Tak... I do tego bardzo mi on coś przypomina - zaśmiałam się, patrząc uważnie na Asha.
Ten zachichotał delikatnie i pstryknął mnie palcem w nos.
- Mnie również to coś przypomina... Różowa Panienko.
Radośnie zaśmiałam się i złapałam go czule za dłoń. Cieszyło mnie, że te wspomnienia znaczą coś dla Asha i to równie mocno, jak dla mnie.
- Chwileczkę! Jeszcze jedna sprawa! - zawołała nagle Bonnie - Gdzie jest wobec tego ten pluszowy Froakie?
Ash uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- No tak! Zapomniałem o nim zupełnie. Już go oddaję.
To mówiąc wyjął z kieszeni maskotkę i podał ją Kendallowi, który ją radośnie uścisnął.
- To mój Froakie! Znalazłeś go! Dzięki, Ash! Jesteś wspaniały! - wołał chłopiec, przyciskając do piersi swój jakże cenny skarb.
Następnie popatrzył na Alice i powiedział:
- Możemy się nim razem bawić, jeśli chcesz.
- Tak, chcę! - pisnęła radośnie dziewczynka - No, ale też będziemy się bawić osobno, bez niego?
- Dobrze. Tylko więcej go nie kradnij.
- Zgoda!
Chwilę później oboje bawili się ze sobą radośnie, zaś Randall powoli podszedł do nas z uśmiechem na twarzy.
- Wiesz co, Ash?
- Co, Randall?
- Z ciebie naprawdę jest wspaniały detektyw.
- Dziękuję, Randall. Miło mi, że tak mówisz - odpowiedział mu Ash z lekkim rumieńcem na twarzy.
- Jak sądzisz? Czy ja też kiedyś mogę zostać detektywem?
- Myślałam, że chcesz być trenerem Pokemonów - zdziwiłam się.
- Chcę, ale chciałbym też zostać również tak wspaniałym detektywem, jak Ash.
Mój chłopak zachichotał radośnie, słysząc te jakże piękne słowa, po czym przyklęknął na jedno kolano i powiedział:
- Jestem pewien, że nim zostaniesz. A twoim partnerem będzie kiedyś Froakie lub nawet Frogadier, jeśli oczywiście tylko zechcesz.
- I wszyscy przestępcy będą się mnie bać! - zawołał bojowo chłopiec.
- Jestem tego pewien - odpowiedział mu Ash z uśmiechem na ustach.

***


Godzinę później po tych wszystkich wydarzeniach przyjechał po nas swoją ciężarówką profesor Sycamore, aby zabrać nas do Lumiose. Przyszło więc nam się pożegnać z naszymi drogimi przyjaciółmi.
- Dziękuję wam jeszcze raz za to, że nas odwiedziliście - powiedziała pani Beegee.
- I mam nadzieję, że możemy się wkrótce spodziewać kolejnej wizyty - dodała Penelopy.
- Zobaczymy, jak to będzie. Czas pokaże - odparł nieco filozoficznym tonem Ash.
Następnie spojrzał na Alice i lekko pogroził jej palcem.
- Pamiętaj tylko, moja maleńka, żebyś pod żadnym pozorem więcej niczego nie kradła, a już na pewno nie maskotek swoich przyjaciół.
- Obiecuję więcej nie zabierać Froakiego Kendalla - odpowiedziała mu to uroczym głosem dziewuszka.
- No, ja cię trzymam za słowo! - uśmiechnął się do niej wesoło Ash - A ty, Kendall, dbaj o Alice i nie dawaj jej więcej powodów do zazdrości.
- Nie będzie ich miała, na pewno - zaśmiał się chłopiec, ściskając lekko dłoń dziewczynki.
Randall tymczasem podszedł do Asha.
- Wiesz... Będę za tobą tęsknić.
Mój ukochany uklęknął lekko, po czym uśmiechnął się do niego.
- Ja za wami także będę tęsknił, Randall, a za tobą to już najbardziej. Zobaczysz... Kiedyś jeszcze rozwiążemy kiedyś jakąś zagadkę.
- Naprawdę? Mówisz poważnie?! - zawołał wesoło chłopiec.
- Mówię poważnie. Wierzę, że jeszcze się spotkamy. W końcu jesteśmy przyjaciółmi i nic tego nie zmieni. Zobaczysz, iż któregoś dnia znowu się spotkamy, a wtedy obaj rozwiążemy jeszcze niejedną zagadkę.
- I tylko my dwaj?
- Tylko my dwaj.
- Jedynie ty i ja?
- Dokładnie. Tylko ty i ja.
Randall rzucił się Ashowi na szyję i wyściskał go mocno.
- Trzymam cię za słowo!
- Możesz mnie za nie trzymać jak mocno tylko zechcesz. Ja zawsze dotrzymuję danego słowa - odparł na to mój chłopak.
Chwilę później mój ukochany wstał i dołączył do swojej drużyny, która już czekała na niego w ciężarówce profesora Sycamore’a. Pomachaliśmy jeszcze Penelopy oraz jej podopiecznym, po czym wyruszyliśmy w drogę powrotną do Lumiose.
- Cześć, Garchomp! Czy pamiętasz nas jeszcze? - zapytał wesoło Ash na widok Pokemona, który siedział razem z nami w ciężarówce.
Ten lekko zaryczał przyjaźnie na znak, że doskonale go pamięta, po czym uśmiechnął się delikatnie.
- Wiesz... W pewnym sensie to właśnie ty nas połączyłeś - zaśmiałam się wesoło - Ale to dłuższa historia i jak chcesz, to chętnie ci ją opowiem.
Garchomp nie miał nic przeciwko temu, więc oczywiście przez cały czas podróży zdążyłam mu dokładniej wyłuszczyć całą opowieść o tym, jak to dzięki niemu się poznaliśmy.
Jakąś godzinę później z ciekawości wyjrzałam przez małe okienko w przyczepie ciężarówki, gdzie byliśmy ulokowani i zauważyłam coś bardzo interesującego. Okazało się, że ustawiony niedaleko Lumiose mały park atrakcji z diabelskim młynem, który to mijaliśmy jadąc w odwiedziny do Penelopy, wciąż tam stoi. Oczywiście z wielką radością powiedziałam o tym Ashowi i reszcie.
- Może więc pojeździmy na tym kole, póki jeszcze go nie zwinęli? - zaproponowała Dawn.
- Tak! To bardzo dobry pomysł! - powiedziałam.
- Świetny plan! - dodał Clemont.
Ash uśmiechnął się do nas, po czym zastukał do kabiny kierowcy.
- Mógłby pan stanąć, profesorze?
Uczony spełnił naszą prośbę i zapytał, o co chodzi.
- Bardzo chcemy pojeździć na tym diabelskim młynie, dopóki jeszcze mamy taką możliwość. Wie pan, jutro wracamy do domu i w ogóle.
- Rozumiem. No, to dobrze, ale pamiętajcie, że będę czekał na was za godzinę z kolacją.
- Nie spóźnimy się, profesorze. Zawsze przychodzimy punktualnie na kolację - odpowiedziałam z uśmiechem, wyskakując z przyczepki.
Chwilę po mnie wyskoczyli z niej Dawn, Clemont i Ash.
- Tylko pamiętajcie... Jak nie przyjdziecie na czas, to sama wszystko wam zjem - zachichotała Alexa.
- Nie ma takiej opcji, żebyśmy się spóźnili - odpowiedział Clemont.
- Do zobaczenia za godzinę! - zawołał Ash.


Ciężarówka odjechała, a my poszliśmy w kierunku diabelskiego młyna. Bardzo chcieliśmy się nią przyjechać, skoro mieliśmy ku temu okazję, bo długo moglibyśmy nie mieć już takiej możliwości.
- Ciekawe, czy jest tu jakaś obsługa? - zapytała Dawn, rozglądając się dookoła.
- Może w tym namiocie? - zasugerował Clemont, wskazując palcem na namiot stojący obok diabelskiego młyna.
Nim jednak zdążyliśmy to sprawdzić, to nagle wyszedł z niego wysoki mężczyzna w krótko obciętych włosach barwy fioletowej. Miał on na sobie zielony garnitur z czerwoną muszką, przeciwsłoneczne okulary, maleńkie wąsiki oraz duży cylinder. W dłoni zaś trzymał laseczkę, którą raz za razem  wesoło wymachiwał.
- Witajcie, moi drodzy! Właśnie miałem zamykać, bo myślałem, że nie będę miał dzisiaj więcej gości, ale skoro się tutaj zjawiliście, to zapraszam serdecznie.
- Chcielibyśmy chociaż chwilkę się przejechać na diabelskim młynie. Czy to możliwe? - zapytałam grzecznym tonem.
Mężczyzna lekko zachichotał, słysząc moje pytanie.
- Czy to możliwe? A czy Ziemia jest okrągła? Oczywiście, że tak!
Uśmiechał się on dalej życzliwie i zaprowadził nas do kasy, gdzie siedziała już ruda kasjerka o dość bujnych włosach i dziwacznej, czerwonej masce na twarzy.
- Zapraszam, moi mili. Zapraszam! Diabelski młyn jest zawsze otwarty dla takich miłych gości jak wy. Śmiało.
- To ile płacimy? - zapytał Ash, powoli wyjmując portfel.
Kobieta zaprzeczyła jego słowom ruchem rąk.
- Nic, kochasiu. Tę jazdę macie dzisiaj wyjątkowo za darmo.
- Za darmo?! A to ci okazja! - zawołał podnieconym głosem Clemont.
- Skoro tak, to ja z wielką przyjemnością pojadę! - pisnęła radośnie Dawn, przyciskając do piersi swojego Piplupa, który zaćwierkał wesoło.
Chwilę później usadowiła się ona w jednym wagoniku razem ze swym Pokemonem i Clemontem. Ja, Ash i Pikachu usiedliśmy w innym wagoniku.
- Trzymajcie się dobrze, moi kochani - powiedziała kobieta radosnym głosem, po czym uruchomiła diabelski młyn.
Ruszyliśmy radośnie w górę spodziewając się bardzo miłej przejażdżki i wielkich wrażeń. Niestety, los uszykował dla nas tylko to drugie, bo już po chwili ogromne koło się zatrzymało, a nasze wagoniki utkwiły wysoko w powietrzu razem z nami, ich pasażerami.
- Hej! Co się dzieje?! - zawołała przerażona Dawn.
- Wygląda na to, że z jakiegoś powodu to koło stanęło w miejscu! - powiedział do niej Clemont.
- No nie! Tylko nie to! - jęknęłam i spojrzałam na Asha.
- Pika-pika?! - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- Hej! Tam na dole! Chyba macie jakąś usterkę, bo diabelski młyn nie chce się ruszyć! - zawołał mój chłopak.
- Dobrze o tym wiemy, głąbie! - odezwał się nagle pewien naprawdę wredny głos.
Chwilę później jakaś wielka, mechaniczna łapa chwyciła Pikachu, po czym pociągnęła go w dół. Za nią poszła druga ręka, która złapała Piplupa.
- Pikachu! - wrzasnął Ash.
- Piplup! - dodała Dawn.
Wściekła wychyliłam się za barierkę wagonika i zobaczyłam stojącego Pokemona kota stojącego na tylnych łapach, który pakuje nasze stworki do wielkich szklanych pojemników.
- To Meowth! - zawołał przerażony Ash.
- No, nie! Tylko nie on - jęknęłam.
Chwilę później tuż obok kota stanęli mężczyzna i kobieta z obsługi karuzeli. Zrzucili oni z siebie przebrania, a po chwili stali już przed nami w swoich uniformach, które bardzo dobrze znaliśmy, podobnie jak i motto, które mówili.
- Te dwie niecnoty, jak legenda głosi...
- Niosą kłopoty, o które sam się prosisz.
- By uchronić świat od dewastacji...
- By zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji...
- Głąbom w diabelskim młynie nie przyznać racji...
- By gwiazd dosięgnąć, będziemy walczyć.
- Jessie!
- Oraz James!
- Zespół R wiecznie walczy w służbie zła!
- Więc poddaj się lub z karuzeli do walki z nami stań.
- Miau! To fakt!


Nie musieliśmy nawet zgadywać, kto właśnie zastawił na nas tę nędzną pułapkę, w którą tak łatwo się wpakowaliśmy.
- Zespół R! Zawsze musicie wszystko popsuć?! - krzyknął Ash.
- Oddajcie mi mojego Piplupa! - wrzasnęła wściekła Dawn.
- Wybacz, ale to niemożliwe - powiedziała Jessie z udawaną troską w głosie - Normalnie chcieliśmy wziąć tylko Pikachu, ale wiesz...
- Po ostatnich porażkach musimy się jakoś podlizać naszemu szefowi - dodał James.
- A ponieważ sam Pikachu by go nie zadowolił, toteż nasz szefuncio musi otrzymać prezencie coś jeszcze - zaśmiał się złośliwie Meowth.
- Coś tak czuliśmy, że tu przyjdziecie wracając z przedszkola - rzekła po chwili Jessie.
- Z przedszkola? A skąd wiecie, że my tam byliśmy? - zapytał Clemont.
Ash uderzył się dłonią w czoło.
- No jasne! Pamiętasz, Sereno, jak wtedy rozmawialiśmy z Penelopy i coś trzasnęło w pobliżu tego drzewa?!
Wiedziałam już, o co mu chodzi.
- To byliście wy?!
- No pewnie! Już wtedy próbowaliśmy wam zwędzić tego waszego Pikachu - odpowiedział James.
- Ale niestety... Jeden z nas zabujał się w Silveon i cóż... Wycelował łapakiem Pokemonów w inne miejsce niż powinien, a my wszyscy przez to straciliśmy równowagę i wylądowaliśmy w krzakach - dodała z wyrzutem w głosie Jessie, patrząc na Meowtha.
- Hej! Nie obwiniaj mnie o to, że tamto drzewo nie spełnia wymogów konstrukcyjnych! - jęknął załamany Meowth - Poza tym sprzęt był do bani!
- Wypraszam sobie! Sam go zbudowałem i wiem, że jest bardzo dobry! - zezłościł się James.
- Dobry chyba do tego, żeby czyścić nim zęby, a nie łapać Pokemony! - miauknął złośliwie Meowth.
- Dobra! Dosyć już tych pogaduszek! - wrzasnęła na nich Jessie, dając jednemu i drugiemu po głowie pięścią - Musimy się stąd zmywać, zanim zjawi się policja!
- Chętnie byśmy was zdjęli, ale nie chcemy, abyście nas ścigali, także... Sami rozumiecie - pomachał nam ręką na pożegnanie James.
- Na razie, głąby! - dodał Meowth.
- O nie! Tak łatwo nam nie uciekniecie! - zawołał za nim Ash.
Chwilę później z narażeniem życia opuścił on wagonik, następnie zaś zsunął się ostrożnie po kole diabelskiego młyna i dobiegł szybko do jego mechanizmu.
- Pomogę ci, braciszku! - zawołała Dawn, robiąc to samo, co jej brat.
- Ech! A oni zawsze w ruchu! - jęknął Clemont załamanym tonem.
Już po chwili diabelski młyn ruszył, a nasza dwójka była już na dole. Wyskoczyliśmy więc z wagoników, po czym pobiegliśmy całą czwórką w pościg za Zespołem R. Dość łatwo ich dogoniliśmy, ponieważ na ich drodze stanął dobrze ktoś, kto ich zatrzymał. Był to bardzo dobrze już nam znany osobnik, czyli Tajemniczy Bohater i jego MegaBlaziken.
- O nie! Znowu ten gamoń! - jęknęła Jessie.
- Musisz nam wiecznie wchodzić w paradę?! - dodał James oburzonym tonem.
Mężczyzna zaśmiał się spod swojej maski i odpowiedział:
- Muszę to robić, bo wy zawsze wchodzicie w paradę tym, którzy mają mój szacunek i przyjaźń.
To mówiąc wydał on polecenie MegaBlazikenowi, ten zaś zaatakował ognistym żarem całą trójkę.
- AU! Palę się! Zostanie ze mnie tylko zwęglone futro! - jęknął koci złodziejaszek.
Upuścił on wówczas oba pojemniki z Pokemonami, które natychmiast otworzyliśmy, wypuszczając na wolność Pikachu oraz Piplupa.
- Pikachu! Stary druhu! - zaśmiał się radośnie Ash, ściskając mocno swego Pokemona.
- Pika-pi! - piszczał wesoło jego stworek.
- Piplup, kochany! - wołała Dawn, ściskając swego ulubieńca.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał mały pingwiny partner dziewczyny.
Ash i Dawn po chwili spojrzeli groźnie na Zespół R.
- Chyba pora wyrównać rachunki - powiedział mój chłopak.
- Zostawcie to mnie! - dodała jego siostra - Piplup! Bąbelki!
Jej Pokemon zaatakował złodziejaszków, którzy to lekko oszołomieni polecieli do tyłu.


- Blaziken! Rzuć mi te pokraki na ten diabelski młyn! Zrobimy im małą przejażdżkę! - zaśmiał się Tajemniczy Bohater.
Pokemon szybko wykonał jego polecenie, także po chwili nasi starzy wrogowie znaleźli się we własnej pułapce, a my już dobrze wiedzieliśmy, jak ich ukarać.
- Pikachu! A teraz piorun! - zawołał Ash.
- Wyceluj w panel sterowania maszyną! - dodał Clemont.
- Pika-pika-chuuuuu!
Piorun uderzył prosto w mechanizm sterujący diabelskim młynem, ta zaś zaczęła się bardzo szybko obracać. Coraz mocniej, coraz dziczej, coraz szybciej.
- Proszę, zatrzymajcie to! - jęknęła Jessie.
- Błagam! Nie mogę! Zaraz zwymiotuję! - dodał James.
- Będziemy już grzeczni! Obiecujemy! - miauczał przerażony Meowth.
Koło jednak kręciło się coraz szybciej i szybciej, aż wreszcie wyrzuciło ono z siebie naszych wrogów, którzy polecieli wysoko w górę, wrzeszcząc przy tym:
- Zespół R znowu błysnął!
- I nie wracać mi tutaj! - zawołałam groźnie.
- Pika-pika! - zapiszczał bojowo Pikachu.
Już chwilę później mechanizm diabelskiego młyna przegrzał się tak bardzo, że wybuchł, a maszyneria stanęła w miejscu.
- Oj... Trochę szkoda, że tak właśnie ten biedny diabelski młyn musiał zakończyć swój żywot - powiedział nieco złośliwym tonem trener Blazikena w masce na twarzy, podchodząc do nas - Mógłby sobie na nim jeszcze ktoś pojeździć.
- Ciekawe, gdzie są prawdziwi właściciele tego koła? - spytał Clemont.
- Siedzą sobie związani w namiocie. Ale spokojnie, zaraz ich uwolnię - odpowiedział superbohater.
- Ups! Coś mi mówi, że nie będą oni zachwyceni, kiedy zobaczą, co zrobiliśmy z ich maszynką do robienia pieniędzy - zażartowała sobie Dawn.
- Wobec tego powinniśmy dać szybko drapaka, ale z fasonem, zanim odkryją, że to pobojowisko jest naszą sprawką - zaproponował Ash.
Jak powiedział, tak zrobiliśmy i szybko opuściliśmy plac przed chwilą stoczonego boju, oczywiście dziękując naszym wybawcom za pomoc.
- To dla mnie drobnostka - odpowiedział bohater - Pamiętajcie, że gdy będę w pobliżu, to zawsze wam pomogę. Ale lepiej już stąd idźcie. Muszę uwolnić właścicieli karuzeli, a lepiej, żeby oni was tu nie widzieli.



Poszliśmy za jego radą i udaliśmy się szybko w kierunku Lumiose.
- Pora już na nas, przyjaciele - rzekł Ash - Obiecaliśmy nie spóźnić się, gdy będą podawać kolację. Dotrzymajmy danego słowa.
- No właśnie, bo jeszcze Alexa wszystko nam zje - zaśmiała się Dawn.
- Zgodnie zresztą z zapowiedzią - dodał wesoło Clemont.
- Ale wiecie co? Jutro w ramach rekompensaty za nieudaną jazdę na diabelskim młynie zapraszam was wszystkich na Berti-lody. Co wy na to, moi kochani? - zaproponował mój chłopak.
Oczywiście nikt nie miał nic przeciwko temu. Ja tylko nieco dowcipnie dodałam:
- Wiesz co? Skoro jesteś taki hojny, to może wreszcie zapłacisz mi ten dług, który jesteś mi winien?
- Eee.... Nie wiem, o co ci w ogóle chodzi, Sereno - zachichotał Ash.
- Nie udawaj. Dobrze wiesz, o czym mówię - powiedziałam udawanym groźnym tonem - A mówię o tym, że wisisz mi pięć dolarów za przegrany zakład.
- A o co się założyliście? - spytał Clemont.
Ash popatrzył na niego i odpowiedział najbardziej poważnym tonem, jaki zdołał z siebie wykrzesać:
- Uwierz mi, przyjacielu... Nie chcesz wiedzieć.


KONIEC
















2 komentarze:

  1. Tak coś czułam, że to właśnie Alice maczała swoje paluszki (i także buciki) w zniknięciu masotki Froakiego należącej do Kendalla, którego bardzo polubiła. Coś czuję, że z tej znajomości w przyszłości coś niecoś się rozwinie, tak jak zresztą w przypadku Asha i Sereny. :)
    Na szczęście maskotka się znalazła i cała historia zakończyła się pozytywnie. Nasza drużyna ruszyła w drogę powrotną i oczywiście nie mogła się oprzeć by nie zatrzymać się przy diabelskim młynie, gdzie oczywiście czyhał na nich zespół R, który uwięził naszych przyjaciół i porwał Pikachu i Piplupa, ale na szczęscie przybył na czas nasz tajemniczy bohater i jego MegaBlaziken i uratowali naszych przyjaciół, a zespół R oczywiście "znowu błysnął" :D
    Oczywiście nie mogło zabraknąć wynalazku Clemonta, który jak zwykle po 5 minutach użytkowania wybuchł, ale na szczęście przed autodestrukcją wskazał właściwy trop poszukiwania maskotki, więc w sumie się przydał. :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne opowiadanie, ten blog to najlepsze, co w życiu czytałem

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...