piątek, 22 grudnia 2017

Przygoda 036 cz. II

Przygoda XXXVI

Boże Narodzenie Sherlocka Asha cz. II


- Doskonale. Wobec tego weźmy się do dzieła. Im szybciej, tym lepiej - powiedziałem z uśmiechem na twarzy - Proponuję, żebyśmy się podzielili w pary i wspólnie szukali. George... Weź Maxa i ruszaj z nim. Emily... ty idź z May. Ja pójdę z Pikachu. Przeszukajmy każdy część centrum handlowego i spróbujmy znaleźć naszą małą zgubę. Być może jeszcze stąd nie wyszła.
- A jeśli wyszła, to co wtedy zrobimy? - spytał George.
- Wtedy dopiero zaczniemy się martwić - powiedziałem.
Jak zarządziłem, tak zrobiliśmy i już po chwili, kiedy nałożyłem na siebie strój Sherlocka Holmesa, przetrząsaliśmy dokładnie każdy fragment centrum handlowego. Poszukiwania trochę trwały, także nie będę się nad nimi specjalnie rozpisywał. Powiem wam jedynie tyle, że trwały one bardzo długo i nie dały one żadnego rezultatu. W każdym razie ani ja, ani Pikachu nie znaleźliśmy niczego.
- No i jak, May? Macie coś? - spytałem, gdy podbiegła do mnie moja przyjaciółka.
- Nie... Jeszcze nie, ale coś mi nie daje spokoju - odpowiedziała mi dziewczyna.
- Co konkretnie? I czemu nie ma z tobą Emily?
- Została na chwilę z Georgem i Maxem. Poprosiłam ją, żeby została, bo muszę ci coś powiedzieć i lepiej, żeby ona tego nie słyszała.
May rozejrzała się dookoła, po czym zaczęła mi wyjaśniać. Okazało się wówczas, że jeden z ochroniarzy widział, jak Emily wchodzi do centrum handlowego sama, a kilka minut później wychodzi z jakimś chłopcem, po czym znowu tu przychodzi, ale już sama.
- Może to nic nie znaczy - mówiła dalej May - Ale kiedy zapytałam o to Emily, to ta wyparła się wszystkiego i powiedziała mi, że ten ochroniarz musiał się pomylić.
- Interesujące - powiedziałem, lekko masując sobie palcami podbródek - Panna Emily coś przed nami ukrywa.
- Tylko nie rozumiem, jaki by miała ku temu powód, Ash.
- A ja chyba doskonale rozumiem - poprawiłem sobie na głowę czapkę - Przyszła mi do głowy dość szalona, ale jakże błyskotliwa myśl. Być może ma ona rację bytu, a być może i nie. Chodź, May! Muszę coś sprawdzić. Ale najpierw... Pikachu... Mam dla ciebie zadanie.
Popatrzyłem na mojego Pokemona i poprosiłem go, aby pożyczył sobie po cichu to, co znajdzie w kieszeni panny Emily, ale tak, żeby ona tego nie widziała. Pikachu radośnie wykonał szybko polecenie, po czym powrócił z chusteczką w pyszczku.
- Czy tego się spodziewałeś? - zapytała mnie May.
- Nie... A z której kieszeni to jej gwizdnąłeś? Z prawej? Wobec tego zajrzyj do lewej. A to jej oddaj. Tylko tak, żeby niczego nie zauważyła.
Pokemon pobiegł szybko, po czym wrócił z czymś innym. Zadowolony obejrzałem ów przedmiot.
- Doskonale... Na to właśnie liczyłem - powiedziałem.
May wzięła ode mnie znaleziony przez Pikachu przedmiot.
- Miarka krawiecka? Po kiego grzyba jej miarka krawiecka?
- Dowiemy się tego - odparłem na to.
Chwilę później poszliśmy oboje w kierunku działu z ubraniami dla dzieci w wieku od pięciu lat do dziewięciu lat. Przywitała nas tam naprawdę urocza sprzedawczyni. Kiedy powiedziałem jej, z czym do niej przyszedłem, a prócz tego opisałem Emily, odpowiedziała mi radośnie:
- Owszem, przyjacielu. Była tu taka dziewczyna. Ktoś jej towarzyszył.
- Kto? - spytała May.
- Jakiś dzieciak.
- Jak wyglądał?
- Nie wiem. Nie zdążyłam mu się przyjrzeć, bo dziewczyna wsadziła go szybko do przebieralni i kazała się ubrać w ciuchy, które u mnie kupiła. Powiedziała, że to jej młodszy brat.
- Interesujące... Ale nie może pani powiedzieć, że to był naprawdę jej brat? - zapytałem.
- Pika-pika-chu? - zapiszczał Pikachu.
- Nie wiem, chłopcze. Wiem jedynie tyle, że potem ten ktoś wyszedł z przebieralni i wyglądał jak chłopak. Więc pewnie to jej brat.
- A więc pewności pani nie ma? - zapytałem.
- Nie, nie mam, ale to chyba bez znaczenia. Bo po co by ta dziewczyna miała kłamać?
- No właśnie... Po co? - uśmiechnęła się May - Co o tym sądzisz, Ash?
- Myślę, że wiem już, jaki los spotkał Katherine - odpowiedziałem jej.
- Ale chyba nic groźnego, co nie?
- Spokojnie... Jest pod dobrą opieką. Idziemy do reszty.


Poszliśmy do George’a, Emily i Maxa, którzy czekali na nas.
- I co? Dowiedziałeś się, gdzie jest moja siostra? - zapytał chłopak.
- Już prawie na pewno wiem, w jakim miejscu ona przebywa. Muszę jeszcze tylko zweryfikować kilka faktów - odpowiedziałem mu.
Następnie spojrzałem w kierunku miejscowego bufetu.
- Możesz iść na chwilę tam? Zamów sobie gorącą czekoladę albo coś w tym guście. Dobrze? Ja muszę jeszcze pomyśleć o tym i owym, a niestety twoja obecność, że tak powiem, lekko mnie rozprasza.
George nie wyglądał na zbyt przekonanego tą propozycją, ale mimo to poszedł do bufetu, a Max wraz z nim. Emily została ze mną, May i Pikachu.
- Powiedzcie mi, proszę, czy wiecie już, gdzie jest Katherine? - spytała dziewczyna George’a.
- Owszem... Już wiemy...
To mówiąc wziąłem do ręki notes oraz ołówek, które podała mi May i udawałem, że coś piszę, po czym wydarłem z notesu kartkę i powiedziałem:
- Proszę bardzo. Tu jest napisane, gdzie znajduje się nasz mały aniołek.
Po tych słowach podałem kartkę Emily. Ta zaś przyjrzała się jej bardzo zdumiona i w szoku.
- Nie rozumiem. To przecież czysta kartka. Nic na niej nie ma.
- Wiem - uśmiechnąłem się lekko i podałem jej ołówek - Czekam, aż ty napiszesz mi, w jakim miejscu ukryłaś Kath.
Dziewczyna była w wielkim szoku. Nie wiedziała przez chwilę, co ma powiedzieć.
- Maskarada się skończyła, Emily - powiedziała poważnym tonem May - Wiemy, że to ty zabrałaś stąd Katherine, przebrałaś ją w męskie ubranie i potem wyprowadziłaś z centrum. Co było potem, nie wiemy, ale skoro Ash jest spokojny, to myślę, że chyba wszystko z małą dobrze.
Emily nic nie mówiła, tylko stała i patrzyła na nas zaszokowana.
- Powiedz mi, gdzie jest Kath? - zapytałem.
- Niedaleko stąd... W małym sklepiku ze słodyczami. Pilnuje jej moja koleżanka.
- Po co to wszystko uknułaś? - zapytałem.
- Bo chodzi o to, że ta.... Ta mała zajmuje mojemu chłopakowi ciągle wiele czasu. Gdy przyszły święta, to jego rodzice zajęli się przygotowaniami do Gwiazdki i zwalili mu na głowę tę małą smarkulę.
- Odniosłam wrażenie, że on kocha tę smarkulę - powiedziała May z lekkim wyrzutem.
- Pika-pika! - zapiszczał gniewnie Pikachu.
- Ja mu tego wcale nie bronię. Niech ją kocha, ale przecież on przez tę małą nie ma czasu dla mnie. Zniosłam to jeden dzień, drugi, trzeci... Ale ta sytuacja trwa już półtora tygodnia. Zdenerwowałam się w końcu i...
- I uknułaś ten chory plan, tak? - spytałem - Twoim zdaniem coś ci to pomoże? Powiedz mi... Tak szczerze... Co chciałaś przez to osiągnąć?
- Sama tego nie wiem! - jęknęła załamana Emily, roniąc coraz większe morze łez - Ja naprawdę jestem załamana i w desperacji. On nie ma w ogóle dla mnie czasu, a jak już, to tylko kilka minut na całą dobę. To przecież ja jestem jego ukochaną, a on w ogóle zapomniał o tym, że istnieję!
Popatrzyła następnie na May i zapytała:
- Ty jesteś dziewczyną! Ty musisz mnie zrozumieć! Proszę, nie oceniaj mnie surowo! W końcu nie zrobiłam nic złego!


- Twoim zdaniem jesteś całkowicie porządną osobą, prawda? - zakpiła sobie moja przyjaciółka - Wyobraź sobie, że się mylisz. Porwałaś dziecko...
- Jakie porwałam? Sama ze mną poszła! Dobrowolnie! Z własnej woli!
- Ale zabrałaś ją spod opieki jej brata. Miałaś farta, że wpakowałaś ją szybko do przebieralni i sprzedawczyni nie zobaczyła, że idzie z tobą mała dziewczynka, a następnie robi to mały chłopiec. Masz więcej szczęścia niż rozumu. Jednak cóż... Twój fart właśnie się skończył.
- Dokładnie tak - dodałem z najpoważniejszą miną, jaką zdołałem z siebie wykrzesać - Ale wiesz co, Emily? Możemy jeszcze załagodzić jakoś tę sprawę. Gdzie jest Kath?
- Mówiłam, że w sklepie niedaleko.
- Idź więc zaraz po nią, przebierz ją w jej normalne rzeczy i odprowadź do George’a.
- I co ja mu powiem?
- Nie wiem. Miałaś dość wyobraźni, żeby wymyślić taki plan, więc na pewno wymyślisz też jakąś naprawdę bardzo dobrą bajeczkę, która w jakiś sposób uzasadni, jak znalazłaś siostrę swego chłopaka.
To mówiąc poprawiłem na swojej głowie czapkę, po czym odwróciłem się plecami do Emily, aby ruszyć w przeciwnym do niej kierunku.
- Ona jest bezpieczna. Nic jej nie groziło. Ani przez chwilę! Słowo! - powiedziała dziewczyna.
Odwróciłem się do niej i powiedziałem:
- Wiem o tym. Gdybyś myślał inaczej, to nie rozmawiałabyś teraz ze mną, ale z policją.
Emily pobiegła szybko po małą Katherine, a May podeszła do mnie i zapytała:
- Powiedz mi, proszę... Jak rozwiązałeś tę zagadkę?
- Przede wszystkim pomogły mi wiadomości, które mi przekazałaś - powiedziałem do niej - Potem uznałem, że skoro Emily była w towarzystwie chłopca, z którym to znajomości się wyparła, to ten chłopiec musi mieć w tej historii jakieś znaczenie. A jakie mógł mieć znaczenie? Tylko takie, że tak naprawdę jest to Katherine w przebraniu.
- Ale po co Emily miałaby ją przebierać? - zdziwiła się May - Czy to pytanie także sobie zadałeś?
- Jak najbardziej i szybko zrozumiałem, jaka to może być odpowiedź. Zazdrość i nic więcej. Dał mi o tym znać również ten dziwny stoicki spokój panny Emily. Jej chłopak boi się, że jego siostrzyczkę spotkało coś bardzo strasznego, a ona co? Jest zupełnie spokojna. Zdecydowanie za spokojna, przynajmniej jak dla mnie. Dało mi to oczywiście do myślenia, zwłaszcza, gdy przekazałaś mi to, co odkryłaś. Dlatego potem kazałem szukać miarki w jej kieszeni.
- I znalazłeś ją - uśmiechnęła się moja przyjaciółka.
- Nie ja, ale Pikachu - odpowiedziałem - Ale gdy już ją znalazłem, to miałem pewność, że moje przypuszczenia są słuszne. Emily musiała sama ubrać Kath w chłopięce stroje, a więc musiała wiedzieć, jakie mała posiada wymiary. Zmierzyła ją więc, dobrała ubrania i po sprawie. Takie to właśnie były moje przypuszczenia. Potem wystarczyło ją potwierdzić w tym dziale z ubraniami dla dzieci.
- Niezwykła sprawa...
- Owszem, ale nie taka trudna. Byle policyjny śledczy by sobie z nią poradził - odparłem skromnie.
Kilkanaście minut później Emily powróciła z małą Katherine, którą już przebrała w jej normalny strój. Dziewczynka rzuciła się bratu na szyję, a ten uściskał ją radośnie i całował zachłannie, a także bardzo dziękował swojej dziewczynie, że ta ją znalazła.
- Wiesz... Nie poradziłabym sobie bez Asha. To on naprowadził mnie na właściwy trop - powiedziała Emily.
- Kłamliwa jędza - mruknął Max, któremu zdążyliśmy wyjaśnić prawdę - Jak ona może tak bezczelnie łgać w żywe oczy?
- No cóż, przyjacielu... My nie jesteśmy lepsi, skoro potwierdzamy jej blagę - odparłem na to - Ale co byśmy zyskali mówiąc prawdę? W żadnym razie nic, a Emily straciłaby chłopaka i cierpiałaby.
- Być może na to zasłużyła.
- Może... Ale przecież mamy dzisiaj Wigilię Bożego Narodzenia, czas przebaczania. Więc okażmy łaskę i wybaczmy jej.
- Popieram, choć nadal uważam, że tej zołzie przydałaby się nauczka - stwierdził Max.
- Jak raz się z tobą zgadzam - poparła go May.
- Nieważne. Ja całą sprawę uważam za zakończoną - powiedziałem.
May wtedy nagle uderzyła się w czoło.
- No nie! Z tego wszystkiego zapomniałam, że muszę jeszcze kupić prezent dla taty, bo ten dla mamy już mam...
- Wobec tego wracajmy do naszych poszukiwań - zaśmiałem się - Ale tym razem wiemy, gdzie szukać. Prawda, Pikachu?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło mój Pokemon, wskakując mi przy tym na ramię.

***


- I tak właśnie to wszystko wyglądało - zakończył swoją opowieść Ash.
Pikachu wesołym piskiem potwierdził tę historię, zaś Max zawołał, że wszystko się dokładnie zgadza z tym, co mówi, natomiast May pokiwała tylko głową i odparła:
- Powiedzmy, że wszystko było dokładnie tak, jak mówi Ash.
- Co to znaczy „powiedzmy, że tak było“? - zapytał mój chłopak nieco oburzonym tonem.
- To ma oznaczać, że ja niektóre sprawa zapamiętałam nieco inaczej niż ty, ale mniejsza już o szczegóły - wyjaśniła mu jego przyjaciółka.
Mój chłopak jęknął tylko lekko i opadł głową na stół.
- A niech to... Że też ja muszę znosić takie rzeczy.
- Cóż... Jak mówi przysłowie, kto się czubi, ten się lubi - stwierdziła dowcipnym głosem Dawn.
- No właśnie, a ja cię przecież bardzo lubię, Ash - rzekła May, kładąc Ashowi rękę na dłoni.
Jej przyjaciel spojrzał na nią uważnie.
- Mówisz poważnie?
- Jak najbardziej. Wiesz... Najlepiej zacytuję ciebie „Ja z takich spraw nigdy nie żartuję“, czy jak to ty tam mówisz.
Słynny detektyw z Alabastii uśmiechnął się do niej przyjaźnie, po czym między nim a panną Hameron znowu zapanowała przyjaźń.
- No dobra, a teraz chyba pora na najlepszą część tego dnia! - zawołała Bonnie, klaszcząc przy tym radośnie w dłonie - Na otwieranie prezentów!
- Bonnie, zachowuj się! - skarcił ją Clemont.
Pan Meyer zachichotał delikatnie.
- Spokojnie, mój synu. Spokojnie. Ja sam w jej wieku wariowałem na punkcie prezentów podczas Bożego Narodzenia. A jak to mówią, niedaleko pada jabłko od jabłoni.
- Co prawda to prawda - stwierdziła dowcipnie Delia Ketchum.
- Ja natomiast popieram Bonnie! Pora wreszcie otwierać prezenty! - zawołał wesoło Max.
- Świetnie, kolejny wariat - jęknęła załamana May, zasłaniając sobie dłonią oczy - Ale czego można oczekiwać? Kto z kim przestaje, sam się taki staje.
- No dobrze, przyjaciele. Skończcie już te przysłowia i przejdźcie do otwierania prezentów - powiedział profesor Oak tonem Świętego Mikołaja.
Szybko poderwaliśmy się więc wszyscy od stołu, po czym radośnie podbiegliśmy do choinki i zaczęliśmy kolejno otwierać wszystkie prezenty, które tam znaleźliśmy. Miały one przyczepione niewielkie kartki z napisem wyjaśniającym, dla kogo one są i od kogo były, dlatego nie było żadnego problemu z ich identyfikacją. Wszyscy otwieraliśmy je wesoło z bijącymi bardzo mocno w piersiach sercami. Gdy już otworzyliśmy je wszystkie, to dorośli przeszli do otwierania tych prezentów, które od nas mieli otrzymać. Robili to już spokojniej niż my, choć widać było wyraźnie, że byli równie mocno tym wszystkim podnieceni, co każde z nas. Oczywiście, ku naszej wielkiej uldze, podarunki, które uszykowaliśmy dla rodziców, bardzo im się spodobały. Nawet moja mama powiedziała, że otrzymała od swojej córki naprawdę niesamowicie piękny prezent. Ja również nie miałam powodów, by narzekać na to, co otrzymałam od mej szanownej rodzicielki.
Po otwarciu podarunków przeszliśmy do wesołej zabawy. Ponieważ mieliśmy ze sobą kilka instrumentów muzycznych, to zespół The Brock Stones zagrał parę radosnych, świątecznych przebojów. Jednym z nich była wspaniała, urocza piosenka, którą zaśpiewałam osobiście.
- Zawsze marzyłam o tym, żeby móc mieć komu zaśpiewać ten utwór, ale niestety nigdy nie nadarzyła się ku temu okazja - z uśmiechem na twarzy powiedziałam do mikrofonu - Rok temu jeszcze nie byłam dziewczyną Asha, chociaż oboje wyraźnie mieliśmy się ku sobie. Teraz jednak, skoro już nią jestem, to mogę zaśpiewać memu ukochanemu ten oto utwór. Tłumacząc na nasz język jego tytuł oznacza „Wszystko, co chcę dostać na Gwiazdkę, to ty“. Tylko tyle i aż tyle.
Spojrzałam radośnie na Misty, Clemonta, Bonnie i Tracey’ego, a także Fennekina i Panchama, który stali tuż za mną.
- Z biglem, przyjaciele. Zaczynamy powoli, a potem dajemy czadu.
- Się wie, no nie?! - zawołał wesoło Tracey.
Chwilę później z instrumentów muzycznych poleciała muzyka, zaś ja zaczęłam śpiewać utwór „All I want for Christmas is you“. Chwilę później piosenka przybrała formę niemalże rock and rolla, także cała sala porwała się do tańca, a Ash patrzył na mnie zachwycony, kiedy śpiewałam tylko dla niego „Wszystko, czego chcę na Gwiazdkę, to ty“. Wydawało mi się nawet przez chwilę, że wszystkie osoby obecne w tym domu zniknęły, a jesteśmy tylko ja i mój ukochany, który słucha uważnie, jak śpiewam te jakże piękne słowa skierowane wyłącznie dla niego.
Gdy już piosenka dobiegła końca, to podbiegłam radośnie do Asha, który złapał mnie mocno w objęcia i powiedział:
- Wspaniale śpiewasz. Masz do tego wielki talent.
- Dziękuję ci - odpowiedziałam mu, rumieniąc się - Jesteś niezwykle miły.
- I szczery, bo to wszystko prawda.
- No, ja mam nadzieję.
- Przecież nie będę cię okłamywał w święta, Sereno.
- Nawet gdybyś mnie okłamał, to tego jednego dnia mogłabym ci to wybaczyć. W końcu są święta, czas przebaczania. Sam tak powiedziałeś.
- Wobec tego przebacz mi to, co zaraz zrobię.
Następnie Ash pocałował mnie bardzo czule w usta, a ja bynajmniej nie zamierzałam mu tego zabraniać.

***


Następnego dnia cała nasza grupka wyszła na zewnątrz, aby bawić się w śniegu. Od dawna o tym marzyłam i teraz wreszcie miałam możliwość realizacji tego marzenia. Razem z moim ukochanym skoczyliśmy wesoło na zaspę i zaczęliśmy się po niej tarzać, a potem robiliśmy orła w śniegu oraz urządzaliśmy inne, równie zwariowane zabawy. Jeździliśmy na sankach, rzucaliśmy się śnieżkami, urządzając w ten sposób wręcz prawdziwą bitwę, a także jeździliśmy sobie na łyżwach po sztucznym lodowisku urządzonym niedaleko domu profesora. Mnie w tym ostatnim poszło najgorzej, ponieważ co chwila upadałam tyłkiem na lód.
- Och, kochana Sereno... Coś mi mówi, że brakuje ci w tym wprawy - zachichotała wesoło Dawn, podjeżdżając bliżej mej osoby.
- Niestety, nie miałam kiedy trenować jazdy na lodowisku, moja droga - odpowiedziałam jej.
Ash podjechał do mnie i pomógł mi się podnieść.
- Musisz zacząć spokojnie, a dopiero potem spróbować jeździć coraz szybciej.
- Znawca się znalazł - zachichotała jego siostra - Ale w sumie to mój kochany braciszek jeździ jak zawodowiec.
- Zawodowcem to raczej nazwałbym ciebie - odpowiedział jej Ash - Ja zaś jeżdżę nieco lepiej niż przeciętny amator.
- Taki jak ja - zaśmiałam się radośnie - Wobec tego mam nadzieję, panie ponadprzeciętny amatorze, iż pomożesz mi w szkoleniu.
- Też pytanie! Oczywiście, że ci pomogę.
Chwilę później oboje jeździliśmy na lodzie. Oczywiście robiliśmy to na spokojnie, bez zbędnego pośpiechu. Raz za razem jednak przewracałam się i ciągnęłam za sobą Asha, jednak szybko odzyskiwałam formę.
- Spokojnie, najdroższa. Spokojnie. Tylko bez pośpiechu - mówił mój chłopak, podnosząc mnie po kolejnym upadku.
- W takim tempie nigdy nie opanuję jazdy na łyżwach - mruknęłam niemalże płaczliwym tonem.
- Mając takie nastawienie na pewno tego nie dokonasz - powiedział karcąco mój chłopak - Spróbuj spokojnie i powoli. Jeszcze raz.
- Tyle razy już mi to pokazywałeś, a ja ciągle padam plackiem na lód.
- Raczej tyłkiem niż plackiem, ale to przecież bez znaczenia. Choćbyś miała upaść sto razy, to spróbujemy jeszcze sto pierwszy raz. Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz.
- Ech... Ty i to twoje ulubione powiedzonko. Czasami doprowadzasz mnie nim do pasji.
- Domyślam się. A więc do dzieła!
Mimo moich delikatnych oporów determinacja Asha przyniosła nam pozytywne wyniki, bo w końcu zaczęłam całkiem nieźle jeździć na lodzie, a co najważniejsze, zdołałam bez problemu utrzymać równowagę. Jedynie z jazdą figurową miałam nieco problem, ale przecież nie mogłam opanować wszystkich umiejętności naraz.
- Hej! Dzieciaki! Pora na obiad! - zawołał John Scribbler, stając przed lodowiskiem.
- Już pora?! - zdziwił się Clemont, podjeżdżając do brzegu.
- Ano pora, przyjacielu - odpowiedział mu pisarz.
Młody Meyer też miał problem z utrzymaniem równowagi na lodzie, dlatego też trzymał się blisko brzegu, żeby w razie czego nie powpadać na innych uczestników naszej zabawy. Jednak widziałam, że on również robi postępy w nauce jazdy na łyżwach, a więc tym bardziej uznałam, iż ja nie mogę być w tej sprawie gorsza.
Na wieść o obiedzie wszyscy bardzo się ucieszyliśmy, gdyż już nieco zgłodnieliśmy podczas tych naszych uroczych harców. Ostatecznie przecież dobra zabawa zawsze wzmaga apetyt. Jedynie Clemont był daleko od bycia zachwyconym, gdyż uważał, że kucharz powinien go powiadomić wcześniej o tym, iż szykuje się obiad.
- Tak bardzo chciałem mu pomóc w jego uszykowaniu - powiedział nasz przyjaciel - Czuję się, delikatnie mówiąc, bardzo zawiedziony.
- Weź tyle nie narzekaj, tylko spróbuj się cieszyć życiem - skarciła go Dawn.
- No właśnie, braciszku. Czy ty zawsze musisz być takim marudą? - dodała Bonnie, a jej Dedenne zapiszczał gniewnie.
Clemont wyszczerzył zęby w delikatnym uśmiechu.
- Ja marudą? Skądże znowu. Po prostu mówię, co myślę i tyle.
- Czasami lepiej to, o czym się myśli, zachować dla siebie - rzekł Max.
- Doprawdy? Szkoda, że ty sam nie stosujesz tej zasady - zamruczała złośliwie May.
- Dobra, dobra! Możecie już skończyć tę gadaninę?! - zawołała Misty - Chodźmy wreszcie na ten obiad, bo nam całkiem wystygnie, a ja nie lubię jeść zimnego posiłku.
- A kto niby lubi? - zapytał Tracey.
- Teoretycznie, to nikt - stwierdziła rudowłosa, po czym spojrzała na Biankę i Latias - Idziecie wreszcie?
- No pewnie, że tak! Jeszcze się pytasz, Misty! - odpowiedziała wesoło pierwsza z nich.
Druga, ponieważ mówić nie umiała, poprzestała jedynie na wesołym kiwnięciu głową.
Chwilę później ruszyliśmy w kierunku domu, gdy nagle mała Bonnie potknęła się o coś i upadła twarzą w śnieg.
- Ech! Ble! - zawołała, ścierając sobie biały puch z twarzy - Niech to! Co to takiego jest?
Następnie zaczęła przesypywać śnieg i po chwili wydobyła z niego coś całkiem sporego.
- To jakiś Pokemon! Chodźcie!


Ja, Ash, Dawn, Clemont i John Scribbler, ponieważ byliśmy najbliżej i jeszcze nie zdążyliśmy dojść do domu, szybko podbiegliśmy do Bonnie, po czym przyjrzeliśmy się znalezisku, które to trzymała ona w rękach. Był nim całkiem słusznych rozmiarów Pokemon sowa o brązowym upierzeniu. Na jego nodze widniała mała, metalowa obrączka szarego koloru.
- To Noctowl! - zawołał Ash - Poznaję go, bo sam mam takiego!
- Noctwol? - zdziwiłam się.
Szybko wyjęłam Pokedex i skierowałam go na Pokemona. Komputerek ukazał mi hologramowy obraz tego stworka, po czym przemówił:
- Noctowl, Pokemon sowa. Ewoluuje z Hoothoota. Prowadzi nocny tryb życia i mieszka głównie w lasach. Ceni sobie spokój, ale potrafi także skutecznie walczyć, gdy zajdzie taka potrzeba.
- A więc to jest Noctowl - powiedziałam, chowając do kieszeni swój Pokedex.
- Strasznie przemarzł, biedak - rzekła płaczliwym tonem Bonnie.
- Pewnie leżał w tej zaspie już całkiem długi czas - dodała Dawn.
- Musimy go szybko zabrać do domu i rozgrzać, bo inaczej umrze - rzekł Clemont.
- W rzeczy samej, mój drogi chłopcze - odparł pisarz, po czym wziął Pokemona na ręce i przykrył go połami swej kurtki.
- Nie traćmy więc czasu! Szybko! - zarządziłam.
Chwilę później byliśmy wszyscy w domu. Profesor Oak, ledwie tylko zobaczył nasze znalezisko, natychmiast powierzył je opiece Jenkinsa, który doskonale wiedział, co w tej sprawie należy zrobić.
- Spokojnie, przyjaciele. Nic mu nie będzie. Jenkins się już nim zajmie jak należy - powiedział uczony uspokajająco - Na razie chodźcie lepiej coś zjeść, bo inaczej padniecie tu z głodu.
Nie bardzo chcieliśmy zostawiać Pokemona samego bez pewności, że nic mu się nie stało, ale mimo to uwierzyliśmy profesorowi, iż wszystko będzie dobrze ze stworkiem i poszliśmy na obiad, chociaż zdecydowanie apetytu nie miało żadne z nas.

***


Po obiedzie poszliśmy w kilka osób do salonu, gdzie siedliśmy sobie i zaczęliśmy grać w grę „Zgadnij, z jakiego to filmu“.
- Dobrze, Sereno... No, a teraz to... Jesteś jak złodziej, który nie żałuje tego, że ukradł, ale że pójdzie za to do więzienia - powiedział Ash.
Zaśmiałam się wesoło i odpowiedziałam:
- Łatwizna. „Przeminęło z wiatrem“.
- Dobrze, a teraz ty.
Zastanowiłam się przez chwilę.
- Toto... Coś mi mówi, że to już nie Kansas.
- „Czarnoksiężnik z Krainy Oz“.
- Która wersja?
- Z 1939 roku.
- Doskonale! Teraz ty!
Ash pomyślał przez chwilę i powiedział:
- Czy tańczyłeś kiedyś z diabłem w świetle księżyca?
- „Batman“! - zawołałam.
- Brawo! Twoja kolej.
Namyśliłam się i powiedziałam:
- Zagraj to dla mnie, Sam. Przez wzgląd na dawne czasy.
- „Casablanca“.
- Niezły jesteś.
- Ty także. A co powiesz na to: Ten, kto kocha, nie musi mówić, że mu przykro.
- „Love Story“! Łatwizna. Teraz ja cię załatwię.
- No to czekam, aż to zrobisz, kochana.
Pomyślałam przez chwilę, po czym powiedziałam:
- Pewien mój znajomy zdjął kiedyś ubranie i skoczył nago w kaktusy. Też go zapytałem, dlaczego to zrobił. Odpowiedział mi, że wtedy wydawało mu się to dobrym pomysłem.
Ash pomyślał przez chwilę, bo widocznie zagadka ta była dla niego dość trudna, ale w końcu znalazł na nie odpowiedź:
- „Siedmiu wspaniałych“!
Uderzyłam się dłonią o kolano.
- Ty naprawdę jesteś za dobry! - zawołałam.
- No cóż... W końcu oglądamy te same filmy - zachichotał mój luby.
Zabawę przerwał nam profesor Oak, który wszedł do salonu razem z Garym Oakiem.
- Słuchajcie... Mamy z moim wnukiem dla was takie małe, świąteczne zadanie i jesteśmy bardzo ciekawi, czy mu podołacie - powiedział uczony.
- Czy my mu podołamy? Też coś - zaśmiał się wesoło Ash - Równie dobrze mógłby pan profesor zapytać, czy woda jest mokra.
- Pewności siebie to ci nie brakuje, Ash - rzekł Gary Oak.
- Możliwe, ale jestem pewien, że mam jej akurat tyle, ile powinienem mieć - odparł na to mój chłopak.
Clemont i Bonnie szybko poderwali się ze swoich miejsc.
- Panie profesorze... Czy może nam pan powiedzieć, jak się miewa Noctowl? - zapytał młody Meyer.
- Czy wszystko z nim w porządku? - dodała jego młodsza siostra.
Uczony popatrzył na nich z uśmiechem na twarzy, po czym spokojnym głosem odpowiedział:
- Nie musicie się niepokoić. Biedaczek po prostu przemarzł, ale już z nim wszystko dobrze. Opiekują się nimi Jenkins oraz John Scribbler.
- On też? To trochę dziwne - powiedział Ash.
- Wcale nie takie znowu dziwne - odparł profesor Oak - Po prostu ten Pokemon bardzo spodobał się waszemu przyjacielowi. Widzicie... Noctowly to typy samotników. Lubią one chodzić, a raczej latać własnymi drogami, podobnie jak ów słynny pisarz, którego mam zaszczyt u siebie gościć.
- Obaj zdecydowanie pasują do siebie - dodał Gary wesołym tonem - Coś mi mówi, że to początek pięknej przyjaźni.
- „Casablanca“! - zawołaliśmy jednocześnie ja i Ash.
Młody Oak zachichotał.
- Nieźle... Widzę, że wy naprawdę macie głowę do tego. Ciekawi mnie więc, jak sobie poradzicie z tym...
To mówiąc podał mi kartkę papieru, na której było coś napisane.
- Ja i mój dziadek ukryliśmy prezenty, które dla was przygotowaliśmy, w kilku miejscach tego domu - mówił dalej nasz przyjaciel - Proponujemy wam, żebyście spróbowali ich poszukać kierując się wskazówkami, jakie dla was zostawiliśmy.
- Podoba mi się ten pomysł! - zawołała Bonnie.
- Mnie także - dodał Max.


Wszyscy uznaliśmy, że to bardzo dobry pomysł na wspólne spędzenie ze sobą czasu.
- Proponuję wam zatem, żebyście podzielili się w pary - rzekł profesor - I nawet wiem, w jakie. Ash i Serena... Clemont i Dawn... Max i Bonnie. Może być?
- Może być! - powiedzieliśmy chórem.
- Doskonale. Dla każdej z par mamy odpowiednie wskazówki. Musicie po kolei wszystkie znaleźć, a dzięki nim dotrzecie do swoich prezentów - mówił dalej uczony.
- A co z resztą naszej kompanii? - zapytałam.
- Już jest ona gotowa do drogi - odparł Gary - Misty idzie z Traceym, natomiast May z Latias i Bianką.
- No to niezbyt do pary ich podzieliłeś - stwierdził złośliwie Max.
Młody Oak zachichotał delikatnie.
- Nie moja wina, że jest was nieparzysta liczba, a Latias przecież nie mogła zostać sama.
- Niech będzie... A więc proszę o rozdanie naszej drużynie wskazówek - rzekł Ash.
Profesor rozdał je nam, po czym ruszyliśmy w różnych kierunkach, gdyż wskazówki prowadziły nas w zupełnie inne miejsca.
- Ciekawe, jak mamy niby rozumieć te słowa? - zapytałam, patrząc na kartkę, gdzie były napisane następujące wiersze:

Dwa ucha mam, jak i wy, drodzy moi.
Jedną mam jednak nogę, na której stoi
Cała moja wspaniała, jakże wielka postać,
W najróżniejsze wzory wymalowana, aby stać
Dla potomności i tych, co mnie podziwiać chcą.
Znajdźcie mą osobę, a zdobycz znajdziecie swą.

- Niezbyt udane rymy - powiedziałam.
- Najwidoczniej ich autorowi nie chciało się wymyślać czegoś bardziej skomplikowanego - stwierdził z lekką ironią Ash.
- Pika-pika - zapiszczał wesoło Pikachu, siedząc na jego ramieniu.
Ash zastanowił się przez chwilę.
- O co może tutaj chodzić? Coś, co stoi na jednej nodze i ma wielkie uszy, jest malowane w różne wzory, by potomni mogli je podziwiać?
Myśleliśmy nad tym, po czym zadowolona pstryknęłam palcami.
- Już wiem! To pewnie waza! - zawołałam.
- No dobrze, kochanie, ale w tym domu jest całkiem sporo waz - odparł na to Ash.
- Możliwe, ale widziałam tylko jedną w niezwykłe zdobienia. Inne są raczej gładkie.
Mój luby uśmiechnął się do mnie radośnie.
- Sereno! Jesteś genialna!
- Wiem, ale powtarzaj mi to częściej - odpowiedziałam mu.
Pobiegliśmy na korytarz, gdzie akurat stała wyżej wspomniana waza, po czym zajrzeliśmy do środka. Tam zaś znaleźliśmy małą kartkę z kolejną wskazówką, która brzmiała tak:

Dobrze wam idzie, lecz rzecz nie skończona.
Aby cała sprawa została należycie uświęcona
Skarb znaleźć musicie, a więc do dzieła.
Szukajcie tego, komu żywności już nie trzeba,
Do życia, ponieważ w naszej pamięci wiecznie on żyje.
Czasami jego postać lokaj miotełką zakryje
Podczas porządków robienia, więc nie ma gadania.
Wracajcie szybko do dalszego szukania.
Pamiętajcie, osoba ta zmarła już dawno temu.
Pomimo tego mieszka tutaj, pośród znajomych wielu,
Co też już dawno ten padół łez opuścili.
Najstarszego musicie znaleźć, żebyście mu odbili
Wskazówkę kolejną do skarbu wspaniałego
Który w sercu waszym zasieje coś radosnego.

- Na końcu tego wierszyka też się nasz drogi autor niezbyt postarał - powiedziałam.
- Owszem, rymy pod koniec nie są najlepszej jakości, ale przecież liczy się efekt, a on jest całkiem niezły - stwierdził Ash, po czym zaczął myśleć - O co może tutaj chodzić?
- Mam tylko wielką nadzieję, że nie o duchy - jęknęłam czując, że mam dreszcze na plecach.
Mój chłopak spojrzał na mnie wesoło.
- Proszę cię, Sereno... Naprawdę jesteś bardzo zabawna z tymi swoimi pomysłami. To nie jest żadna nawiedzona posiadłość. Tu musi chodzić o coś innego... O coś takiego jak na przykład... Jak portret!
Ash uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- No właśnie! Tu chodzić musi o galerię portretów. Pewnie przodków profesora Oaka i Gary’ego.
- Tylko o który z tych portretów może chodzić? - zapytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- To oczywiste. Wskazówki mówią o tym wyraźnie - powiedział Ash - Chodzi o portret najstarszego z przodków.
Chwilę później weszliśmy do galerii z przodkami pana profesora i jego wnuka. Osobiście nie wiedzieliśmy, który pan miałby być najstarszy, ale na szczęście każdy z portretów miał do ramy przyczepioną tabliczkę z datą, w jakich latach ów pan żył. Znaleźliśmy więc najstarszego, a następnie lekko odsunęliśmy obraz od ściany. Wówczas zauważyliśmy, że do tylnej jego części jest przyczepiona mała karteczka. Odczepiliśmy ją i przeczytaliśmy. A oto, co na niej widniało:

Widzę, że się staracie, przyjaciele.
Teraz musicie naprawdę bardzo wiele
Pomysłowości wykazać, bo już tylko krok
Jeden został, aby skarb znaleźć. Będzie to szok
Dla was, gdy dowiecie się, w jakim miejscu jest on.
Teraz zaś w górę idźcie, gdzie trzyma się złom
Oraz wiele innych zużytych dawno drobiazgów,
A także pamiątki rodzinne, wśród kurzu i cienia.
Szukajcie więc tam uważnie, idąc schodami do nieba.

- Teraz rymy były nieco lepsze - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Tylko powiedz mi, proszę... O jakie miejsce może chodzić?
- O takie pełne cienia i kurzu - zaczął się zastanawiać Ash.
- Gdzie się trzyma pamiątki rodzinne... - mówiłam.
- I gdzie prowadzą schody w górę, jak do nieba... - dodał mój luby.
Oboje spojrzeliśmy na siebie zachwyceni i zawołaliśmy jednocześnie:
- STRYCH!
Szybko pobiegliśmy w kierunku tego miejsca, o którym mówił list, aby odnaleźć przygotowane dla nas prezenty.

***


- Hmm... Trochę kurzu tu jest, to fakt - powiedział Ash, rozglądając się uważnie po strychu.
Zaśmiałam się wesoło.
- „Trochę“ nie jest tutaj właściwym słowem - odparłam na to.
- Pika-pika! - zaśmiał się wesoło Pikachu.
- Owszem, ale szukajmy już tych prezentów - rzekł mój chłopak.
- My już swój znaleźliśmy! - zawołał nagle jakiś miauczący głos.
Chwilę później Pikachu został złapany przez dużą, mechaniczną rękę, po czym coś pociągnęło go do tyłu i zamknęło w sporej, przeźroczystej kuli.
- Strzał w dziesiątkę! - zawołał radośnie niski osobnik, który właśnie porwał nam Pikachu.
- W rzeczy samej! - dodali towarzyszący mu chłopak oraz dziewczyna, nieco starsi od nas.
Oczywiście bez problemu rozpoznaliśmy tę podłą trójkę.
- To wy?! - zawołał Ash.
Nasi wrogowie ustawili się tak, jakby mieli właśnie pozować do zdjęć, po czym zaczęli recytować:
- Te dwie niecnoty, głuptasy słodkie...
- Niosą kłopoty, niemalże boskie.
- By uchronić świat od dewastacji...
- By zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji...
- Głąbom i świętom nie przyznać racji...
- By Gwiazdki dosięgnąć, będziemy walczyć!
- Jessie!
- Oraz James!
- Zespół R świątecznie walczy w służbie zła!
- Więc poddaj się lub do świątecznej walki z nami stań!
- Miau! To fakt!


- Zespół R! - krzyknęłam wściekła - A skąd wy się tu wzięliście?!
- Widzisz, jak wiadomo Święty Mikołaj daje prezenty tylko grzecznym dzieciom - rzekł Meowth.
- A my do grzecznych, to się niestety nie zaliczamy - powiedział James niemalże smutnym głosem - Uznałem więc to za jawną niesprawiedliwość i postanowiłem podwędzić nieco prezentów z tego domu.
- Przy okazji pomyśleliśmy, że być może uda się nam zabrać waszego uroczego Pikachu - dodała Jessie.
- Dzięki temu będziemy mieli piękny, świąteczny prezent dla naszego szefa - powiedział Meowth - Tak! Na pewno mu się on spodoba, jestem tego pewien. Jedyny w swoim rodzaju Pikachu będzie prawdziwą perełką jego prywatnej armii Pokemonów.
- Nawet nie myślcie, że wam na to pozwolimy! - zawołał Ash.
- A co nam niby zrobisz, głąbie? - zakpiła sobie Jessie.
- Inkay, weź naucz rozumu te bachory! - zawołał James, wypuszczając swego Pokemona.
- Fennekin! Naprzód! - krzyknęłam.
Lisek stanął do walki i zaatakowałem żarem, jednak Inkay strzelił mu atramentem prosto w twarz, na chwilę odbierając w ten sposób widoczność swemu przeciwnikowi.
- Doskonale! - zaśmiał się James - A teraz Psychopromień!
- Nie bądź taki pewny siebie! - zawołałam i wypuściłam Panchama.
Ten zaatakował Inkaya, skacząc na niego oraz uderzając go piąstkami po głowie. Pokemon próbował go z siebie zrzucić, ale nie udawało mu się to, ponieważ mój stworek był zbyt zwinny.
- Najwyraźniej jak chcesz coś zrobić dobrze, to zrób to sama! - jęknęła Jessie - Pumpkaboo! Kula Cienia!
Jej Pokemon wyskoczył szybko z pokeballa, ale James nie pozwolił mu działać.
- Zostaw! Uderzysz Inkaya!
- Nic mu się nie stanie, gamoniu! Nie przeszkadzaj mi! - odkrzyknęła na to jego koleżanka po fachu.
Pancham tymczasem zasłonił oczy Inkayowi, który to zaczął latać po całym strychu, próbując zrzucić go z siebie, co jednak mu się nie udało, a on sam w końcu uderzył mocno w ścianę i znokautował sam siebie.
- Inkay, wracaj! - James przywołał go do pokeballa.
- Dość tego dobrego! Pumpkaboo! Załatw go! - wrzasnęła Jessie.
Jej Pokemon strzelił w mego stworka Kulą Cienia, ale nie uderzyła ona w niego, gdyż nagle, zupełnie niespodziewanie coś poderwało Fennekina w górę. Spojrzałam z Ashem w kierunku tajemniczego ratownika i wówczas okazało się, że jest nim Noctowl, którego znaleźliśmy dzisiaj na śniegu.
- To nasz znajda! - zawołałam zdumiona.
- Co on tu robi? - zdziwił się Ash.
- Nieważne! Ważne, że jest po naszej stronie - odparłam wesoło.
Rzeczywiście, ten stworek grał z nami w jednej drużynie, ponieważ po chwili on i mój Pancham wspólnie zaatakowali Pumpkaboo, powalając go na ziemię. Wykorzystałam tę okazję, żeby wytrzeć z oczu Fennekina plamę atramentu. Mój Pokemon natychmiast zaatakował małą kulą żaru więzienia Pikachu, rozbijając je na kawałki. Elektryczny gryzoń radośnie skoczył w ramiona Asha.
- Pikachu! Przyjacielu! - zawołał mój luby, ściskając szczęśliwy swego Pokemona - Już myślałem, że cię stracę!
- Pika-pi! Pika-pi! - zapiszczał wesoło Pokemon, po czym wyskoczył z jego ramion i stanął do walki.
- A teraz razem pokażmy tym złodziejaszkom, że kradzież nie popłaca! - powiedział Ash.
- Zwłaszcza na Gwiazdkę! - dodałam.
Chwilę później Pikachu, Fennekin, Pancham oraz Noctowl zaatakowali Zespół R swoimi mocami. Powstał z tego wybuch, który wyrzucił naszych złodziejaszków przez małe okienko w dachu prosto na zewnątrz.
- I to tyle, jeśli chodzi o wesołe święta! - jęknął James.
- Dla nas zdecydowanie nie są one radosne! - dodał Meowth.
- To nie fair! My nawet w święta mamy pod górkę! Kto pisze te durne opowieści?! - płakała Jessie.
- Chyba ktoś kto nas nie lubi! Zespół R znowu błysnął! - wrzasnęło w tej samej chwili całe trio.
Chwilę później już ich nie było.
- Udało się! - zawołał wesoło Ash, podskakując radośnie.
- Pi-pika-chu!
Spojrzeliśmy na Noctwola, który usiadł sobie właśnie na jednej z belek i patrzył na nas uważnie.
- Dziękujemy ci. Ocaliłeś nam życie.
Pokemon zahuczał w swoim języku i delikatnie się do nas uśmiechnął.

***



- I wtedy to Noctowl się zjawił i pomógł mojemu Panchamowi, dzięki czemu Zespół R stracił czujność, a ja mogłam wreszcie uwolnić Pikachu! - opowiadałam kilka minut później całą tę historię naszym przyjaciołom.
- A potem spuściliśmy Zespołowi R solidny łomot i na pewno dwa razy się zastanowią, zanim znowu tu przyjdą - dodał Ash.
John Scribbler uśmiechnął się wesoło i pogłaskał delikatnie Noctowla po głowie.
- Kto by pomyślał, że nasz kochany znajdek tak bardzo nam pomoże. Widać, że to naprawdę niezwykle użyteczny Pokemon.
- W rzeczy samej - rzekł Josh Ketchum - Ciekawi mnie tylko to dziwne metalowe coś, które on ma na nodze.
Clemont przyjrzał się uważnie temu przedmiotowi.
- Wygląda jak jakaś obrączka... Ale nie wiem, co to jest. Musiałbym się temu lepiej przyjrzeć. Nie można tego zdjąć?
- Właśnie sęk w tym, że nie - odpowiedział mu profesor - Próbowałem z Traceym tego dokonać, ale to draństwo wciąż się trzyma.
- Może to oznacza, że ten Pokemon do kogoś należy? - zasugerowała Delia.
- Całkiem możliwe - rzekła Johanna Seroni - Ale nie mamy pewności, do kogo. Chyba, że na tej obrączce jest nazwisko właściciela.
- Nie ma. Są tylko jakieś małe guziczki - powiedział Clemont, uważnie oglądając nogę Noctowla.
- To bardzo niepokojące - rzekł Max, robiąc to samo, co jego kolega - A może w tej obróżce jest coś ukryte?
- Niby co? - spytała Bonnie.
- Może np. nadajnik, za pomocą którego właściciel tego Pokemona nas wszystkich inwigiluje? - odparł młody Hameron.
- Że co? - jęknęli jego rodzice, słuchając zdumieni tego, co on mówi.
May zasłoniła sobie oczy dłońmi.
- Widzicie? A mówiłam, żebyście nie pozwalali mu oglądać filmów o Bondzie. Teraz mu odbiło i wszędzie widzi szpiegów.
- Szpiedzy są wśród nas, siostruniu - odparł na to jej brat poważnym tonem - Poza tym doskonale wiesz o organizacji Rocket, z którą Ash i ja walczymy.
- Cała nasza drużyna z nią walczy, przyjacielu - poprawiła go Dawn - Tak czy inaczej ta obrączka mnie też bardzo niepokoi.
- Jeszcze się jej lepiej przyjrzymy - powiedział profesor Oak - Ale póki co cieszy mnie, że wszyscy znaleźliście swoje prezenty, które ukryliśmy dla was z Garym.
- Nie było to wcale takie trudne. Wskazówki były stosunkowo łatwe - odpowiedział mu Clemont.
- Następnym razem postaramy się, żeby były trudniejsze - rzekł Gary.
- A propos zagadek, to mam jedną taką w sam raz dla Sherlocka Asha - zaśmiał się wesoło John Scribbler.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego uważnie, ponieważ byliśmy strasznie ciekawi, co też on chce nam powiedzieć.
- Słuchamy... Co to za zagadka? - zapytał mój chłopak.
Pisarz wygodnie wyłożył się w fotelu, w którym właśnie siedział, po czym powiedział:
- Oto ona... Sherlock Holmes miał w specjalnym domu swoje ukochane skrzypce, dzieło Stradivariusa. Pewnego dnia te skrzypce zniknęły. Strażnik pilnujący domu powiedział, że wchodzili do niego kolejno: doktor Watson, inspektor Lestrade, profesor James Moriarty (największy wróg Holmesa), jakaś sprzątaczka i pani Hudson (gospodyni domu detektywa). Na miejscu przestępstwa znaleziono tylko gwizdek policyjny, stetoskop, suchą ścierkę do podłogi oraz ślady stóp prowadzące od kominka do okna i z powrotem. Tylko doktor Watson w swojej torbie lekarskiej oraz sprzątaczka w kuble na śmieci mogli niezauważenie wynieść skrzypce. Wyjaśnij tę sytuację.
Ash uśmiechnął się wesoło do pisarza.
- Ma pan rację, panie Scribbler. To zadanie w sam raz dla mnie. Jutro przy śniadaniu usłyszy pan moją odpowiedź.
- Doskonale! - zawołał pisarz, zacierając ręce z radości - Profesor Oak otrzymał już ode mnie kartkę z napisanym rozwiązaniem tej zagadki. Gdy już podasz mi swoje rozwiązanie, to ja i on powiemy ci, czy dobrze zgadłeś.
- Świetnie! - zawołał wesoło Sherlock Ash - Pora zatem wysilić moje małe, szare komórki i nieco pomyśleć.

***


Cały wieczór i do późna w nocy Ash i ja z pomocą naszych przyjaciół kombinowaliśmy nad rozwiązaniem tej zagadki, ale niestety bezskutecznie, ponieważ wszystkie rozwiązania, jakie nam przychodziły do głowy, były po prostu do niczego. Rozważaliśmy wszystkie za i przeciw.
- Moriarty miałby najwięcej motywów, żeby ukraść skrzypce Holmesa - powiedziała Bonnie.
- Ale pamiętajcie, że brakowało mu możliwości, żeby je wynieść w taki sposób, aby strażnik tego nie zauważył - dodał Max - No chyba, że ze sobą w zmowie.
- Albo sprzątaczka to człowiek Moriarty’ego - dodałam.
- Wobec tego skąd te ślady na podłodze? Skąd stetoskop i gwizdek? - zapytała Dawn.
Na te pytania nikt z nas nie znał odpowiedzi.
- A ty co myślisz o tym, Ash? - zapytał Clemont.
- No właśnie, Ash! Co o tym sądzisz?! - dodała pytająco Bonnie.
Lider naszej drużyny uśmiechnął się delikatnie i odpowiedział:
- Myślę, że przede wszystkim powinniśmy teraz iść spać, bo jeszcze w ten sposób przegadamy całą noc.
Jego rada była słuszna, więc postąpiliśmy zgodnie z nią.
Na rano natomiast dalej wszyscy rozmyślaliśmy nad tym wszystkim, niestety wszelkie teorie, próbujące uzasadnić w sposób logiczny tę zagadkę nie miały sensu, dlatego musieliśmy je porzucić i spróbować znaleźć inne. Jednocześnie Ash w milczeniu myślał o tym wszystkim, a jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego, więc trudno mi było powiedzieć, czy znalazł on rozwiązanie, czy też nie.
Zeszliśmy więc na dół ze smutkiem w oczach. Czuliśmy, że być może po raz pierwszy Sherlock Ash będzie musiał wywiesić białą flagę i przyznać się do porażki. Jednak mój ukochany, jak zwykle, po raz kolejny zaskoczył nas wszystkich.
- Więc jak, Ash? Czy masz już może rozwiązanie zagadki? - zapytał go wesoło John Scribbler, patrząc uważnie na lidera naszej kompanii.
Chłopak uśmiechnął się wesoło, po czym powiedział:
- Prawdę mówiąc jeszcze przez kilkoma minutami go nie miałem, ale teraz sądzę, że już je mam i jest to doskonałe rozwiązanie, które uzasadnia absolutnie wszystko.
- Mów zatem, młodzieńcze. Jestem ciekaw, czy odgadłeś prawidłowo.
Ash usiadł wygodnie na krześle naprzeciwko pisarza, po czym zaczął mówić:
- Moim zdaniem skrzypce ukradł doktor John Watson, żeby ukryć je w bezpiecznym miejscu przed zakusami profesora Jamesa Moriarty’ego. Na akcję poszedł razem z inspektorem Lestradem. Chciał schować skrzypce do swojej torby lekarskiej, ale przeszkadzał mu stetoskop. Wyciągnął go więc i odłożył na stół, po czym zapomniał go wziąć, podobnie jak inspektor, który na dobitkę upuścił swój policyjny gwizdek. Obaj panowie wyszli potem z budynku ze skrzypcami w torbie. Chwilę później wszedł Moriarty. Widząc, że skrzypiec nie ma zaczął on bardzo dokładnie przetrząsać cały pokój w ich poszukiwaniu. Wszedł nawet do kominka, potem poszukiwał ich na oknie i w zasłonach. Widząc, że sprzątaczka zbliża się w stronę domu, wbiegł do kominka i schował się w nim. Stąd też właśnie ślady na podłodze. Weszła sprzątaczka. Widząc owe ślady, jakie zostawił profesor, poszła po wiadro z wodą, żeby je umyć. Zostawiła na podłodze ścierkę. Moriarty mógł wtedy okazję uciec, co oczywiście zrobił. Widząc jednak, że robi ślady, ponieważ wdepnął w palenisko, szybko zdjął buty i na bosaka wyszedł z pokoju, po czym opuścił dom. Potem weszła pani Hudson, która widząc brak skrzypiec zaalarmowała policję. Co pan to?
John Scribbler był w kompletnym szoku, kiedy usłyszał wyjaśnienie Asha. Nieco mnie ta jego mina przeraziła. Czyżby oznaczała ona, że nasz drogi detektyw się pomylił?
- O co chodzi? Ash nie zgadł? - zapytałam, nie mogąc znieść tej ciszy, która właśnie zapanowała.
Pisarz pokręcił jednak przecząco głową i powiedział:
- Wprost przeciwnie. Panie profesorze... Mógłby pan?
Uczony wyjął kartkę, którą wczoraj dał mu Scribbler i przeczytał ją.
- Zgadza się co do joty. Słowo w słowo i to tak, jak powiedział to Ash.
- To niesamowite! - krzyknęłam, obejmując mocno mojego chłopaka za szyję - Słyszałeś to, kochanie?! Odgadłeś prawidłowo!
- Nie mogło inaczej być! - powiedziała z dumą w głosie Dawn - To w końcu mój brat to prawdziwy detektyw. Co tam dla niego taka zagadka! On sobie poradzi z każdą sprawą!
- Obyś miała rację, siostrzyczko - rzekł poważnym tonem Ash - Jeszcze pewnie niejedna zagadka przede mną, czego też bardzo sobie życzę. Przede wszystkim jednak jako detektyw pragnę dwóch rzeczy.
- Jakich? - zapytałam.
- Pierwsza to dopaść wreszcie Malamara. Po drugie całkowicie oraz definitywnie zniszczyć organizację Rocket, jak i również wsadzić za kratki Giovanniego. Jego agentów także.
- Szczególnie tę paskudną Domino! - dodała Bonnie gniewnym tonem.
Ash uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Owszem. Ją przede wszystkim.
- Proponuje wznieść za to toast - powiedział Josh Ketchum, wstając od stołu z kieliszkiem wina w ręku.
Wszyscy zrobiliśmy to samo, podnosząc w górę kieliszki z tym, co w nich mieliśmy (w przypadku naszej nastoletniej kompanii oczywiście była to lemoniada).
- Wznoszę toast za naszego drogiego Sherlocka Asha! Niech żyje jak najdłużej i niechaj spełni swoje najważniejsze życiowe zadania - powiedział pan Ketchum, patrząc uważnie na syna - Obyś zawsze osiągnął to, co sobie postanowisz, mój synu. Twoje zdrowie.
- Zdrowie! - zawołaliśmy wszyscy, wznosząc w górę kieliszki, po czym pijąc z nich trunek za pomyślność w życiu Asha.
- I żebyśmy zawsze byli tak zgranym zespołem, jakim jesteśmy teraz - dodałam wesoło.
- Żebyśmy nigdy się nie kłócili! - rzekła Dawn.
- A jeśli już, to tylko lekko i szybko umieli się pogodzić - powiedział Clemont.
- Żebyśmy zawsze sobie dawali radę - pisnęła Bonnie.
- I żeby nic nas nigdy nie zmogło! - zawołał uroczyście Max.
Wszyscy dodaliśmy coś od siebie do tego toastu. Latias, jako jedyna, nie mogła powiedzieć na głos swoich myśli, dlatego też pokazała je na migi. Bianka szybko pospieszyła z wyjaśnieniami.
- I żebyśmy następne święta mogli spędzić równie wspaniale, co teraz!
- Zgadzam się z tobą! - rzekł Lorenzo i popatrzył na Asha - I oby nasz drogi detektyw oraz jego mama byli dalej dobrymi opiekunami dla naszej kochanej Latias.
- To znaczy, że ona zostaje z nami? - zawołała radośnie Bonnie.
- O tak... Latias wyraziła chęć pozostania z wami oraz z panią Delią - powiedział Lorenzo.
- A nie będziecie za nią tęsknić? - spytała Misty.
- Oczywiście, że będziemy, ale przecież będziemy ją też odwiedzać - odpowiedziała jej wesoło Bianka.
- A ona nas - dodał jej dziadek - Latias też powiedziała mi, że bardzo panią polubiła, pani Ketchum i chce zostać przy pani jako jej córka, o ile oczywiście wyrazi pani na to zgodę.
Odpowiedź Delia mogła być tylko jedna.
- Naturalnie, że się na to zgadzam!
- Hurra! Latias zostaje jednak z nami! - krzyknęła Bonnie, podskakując radośnie w górę.
Nasze Pokemony też podskoczyły radośnie w górę, a już szczególnie Pikachu oraz Dedenne.
- A ty się z tego cieszysz, Ash? - zapytałam mego chłopaka.
- Jeszcze jak, Sereno. Jeszcze jak - odpowiedział mi on i uśmiechnął się radośnie do Latias, która puściła nam wesoło oczko.


KONIEC












1 komentarz:

  1. A więc jednak! To Emily uprowadziła małą siostrzyczkę swojego chłopaka, gdyż czuła się o nią zazdrosna. Dziewczynka pochłaniała całą jego uwagę i ten nie zwracał uwagi na swoją ukochaną. Więc Emily postanowiła uprowadzić dziewczynkę przebierając ją za chłopaka i próbując wyprowadzić gdzieś w inne miejsce. Na szczęście Ash demaskuje niedoszłą porywaczkę i Katherine wraca do swojego brata. :)
    Potem mamy czas na prezenty świąteczne, które są przepiękne i dopasowane idealnie do każdego. A w szczególności spodobała mi się piosenka jaką Serena zaśpiewała ukochanemu Ashowi. Jedna z moich ulubionych piosenek świątecznych w oryginale śpiewana głosem cudownej Mariah Carey. :) Ale wykonanie Sereny też na pewno jest fantastyczne, wszak dziewczyna ma talent i "ma tę moc" :)
    I oczywiście nie można zapomnieć o zespole R, który jak zwykle nie mógł nawet w święta odpuścić porywania Pikachu, co na szczęście udaremnił uratowany przez przyjaciół ze śniegu Noctowl i zespół R "znowu błysnął" :)
    Dodatkowego smaczku dodaje zagadka wymyślona dla Asha przez Johna Scribblera. Z pozoru dla normalnego śmiertelnika wydaje się ona być trudna i nie do wykrycia na pierwszy rzut oka. Jednak po dłuższym zastanowieniu się okazuje się bardzo prosta. :) I oczywiście Ash ją rozwiązuje po nocnych rozmyślaniach. :)
    Ogólnie rzecz ujmując, opowiadanie lekkie, łatwe i przyjemne. Dobrze się je czytało, taki kolejny oddech po intensywnych przygodach naszych przyjaciół. Wszak święta to czas odpoczynku, prawda? :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...