Śmierć czai się na plaży cz. II
Opowiadanie Johna Scribblera c.d:
W ciągu ostatnich kilku dni nie wydarzyło się nic, co by było warte odnotowania, dlatego poprzestanę jedynie na stwierdzeniu tego oczywistego faktu.
Ja, Ash i Dawn uważnie obserwowaliśmy dokładnie wszystkich gości uzdrowiska podczas naszego pobytu na Shamouti. Odnotowaliśmy przy tym bardzo interesujące fakty. Przede wszystkim takie, że zgodnie z tym, co mi powiedziała wcześniej panna Adler, to mało kto w tym uzdrowisku lubił Violet Jacobson, choć dokładniej rzecz ujmując to nikt za nią nie przepadał, co było zresztą całkowicie zrozumiałe. Przyczyna tego faktu była oczywista. Chrześniaczka pana ministra spraw wewnętrznych po prostu działała już na nerwy wszystkim popisując się wyraźnie swoim pięknym klejnotem, który nosiła cały czas na szyi. Nie dość, że drażniła w ten sposób ludzi, to przy okazji dźgała w oczy również złodziejom, którzy zgodnie z tym, co mówił nam wcześniej Tracey Ash, cały czas znajdowali się na terenie uzdrowiska i czekali na dogodną okazję, aby przejść do działania.
Naszym zadaniem było albo nie dopuścić do kradzieży (co w świetle tego wszystkiego, o czym wcześniej wspominałam, było raczej niemożliwe), albo też rozwiązać zagadkę kradzieży, oczywiście wtedy, kiedy już do niej dojdzie i złapać sprawców tego czynu. Tak czy inaczej spodziewaliśmy się rozpoczęcia działalności naszych złodziei w każdej chwili, co bynajmniej nie ułatwiało nam pracy.
Pięć dni po naszym przybyciu do uzdrowiska miało miejsce coś, co diametralnie zmieniło naszą sytuację. Tego właśnie dnia na plaży znaleziono ciało Violet Jacobson. Została ona uduszona, zaś jej naszyjnik z Klejnotem Bazarena zniknął. Ciało znalazła Dawn Adler, która wybrała się na spacer po plaży, żeby porozmyślać, jak to często zresztą miała w zwyczaju. Widząc ciało dziewczyny przeraziła się i zaalarmowała nas. Natychmiast poszliśmy do dyrektora uzdrowiska, który natychmiast wezwał policję, także już pół godziny później na Shamouti zjawili się inspektor Clemont Lestrade oraz jego asystent, aspirant Max Gregson. Obaj byli naszymi bardzo dobrymi przyjaciółmi, więc bardzo się ucieszyli na nasz widok.
- Witajcie - powiedział wesoło inspektor.
Jak zwykle miał na sobie szary prochowiec oraz kapelusz takiej samej barwy, a także duże okulary. Jego pomocnik ubierał tak samo, jak i również miał kiepski wzrok, dlatego nosił małe, ale za to niezwykle mocne binokle, które co chwila poprawiał sobie na nosie.
- Sherlock! Serena! Jak miło was znowu widzieć, przyjaciele! - zawołał radośnie aspirant Gregson.
- Was również, choć wielka szkoda, że kolejny raz spotykamy się nad trupem - rzekł Ash, ściskając obu policjantom dłoń.
- Tak to już bywa na tym świecie - rzekłam z lekką ironią w głosie.
- Najwidoczniej taki jest nasz los, ale cóż... Będziemy musieli się z tym pogodzić - odparł na to Max.
- Będziemy mieli jeszcze czas na to, żeby się z czymś godzić - mruknął Clemont - Na razie musimy dopilnować tego, aby człowiek odpowiedzialny za ten czyn został należycie ukarany.
- Masz już jakieś podejrzenia co do tożsamości sprawcy? - zapytał Ash.
- No cóż... Violet została uduszona silnymi dłońmi i myślę, że raczej męskimi niż żeńskimi - odpowiedział inspektor.
- Nie byłbym tego wcale taki pewny, panie szefie - powiedział aspirant Gregson - Ostatecznie obaj znamy niejedną babkę, która ma tak silne ręce, że umie nimi łamać podkowy.
- Owszem, ale to są zawodniczki boksu kobiet, a żadnej z nich tutaj nie ma - rzekł z ironią w głosie Lestrade.
- O ile wiemy, to raczej nie, ale cóż... Lepiej zamiast gdybać spróbujmy w jakiś sposób znaleźć winnego spośród gości uzdrowiska, a jest ich trochę - powiedział Sherlock Ash.
To mówiąc opowiedział Clemontowi, jak to dokładniej wygląda sprawa z Violet Jacobson. Inspektor, gdy usłyszał całą tę historię, poważnie się nad tym zastanowił.
- Cudownie... Po prostu cudownie... Mamy tu wobec tego całą masę podejrzanych, którzy posiadają motyw, aby zabić i jak mniemam, będą mieli także murowane alibi na czas zabójstwa.
- A właśnie, kiedy ją zabito? - zapytałam.
- Patolog uważa, że Violet Jacobson zginęła w godzinach porannych, tak coś 7:00 rano, plus minus kilka minut - odpowiedział Max.
- Cóż... To by się zgadzało, bo nie widziałem jej na śniadaniu - rzekł Ash - Moim zdaniem wstała ona wcześnie rano, przed wszystkimi, żeby się z kimś spotkać zanim ludzie w uzdrowisku się obudzą. Potem zamierzała jakby nigdy nic wrócić na śniadanie.
- No dobrze, ale z kim zamierzała się spotkać i po co? - zapytałam.
- Nie mam pojęcia... Ale sądzę, że możemy to odkryć.
Inspektor zgodził się z moim narzeczonym.
- Chodźmy przesłuchać gości.
Następnie popatrzył na mnie i na Asha.
- Mam nadzieję, że zechcecie mi pomóc w tym śledztwie.
Oczywiście nie mieliśmy nic przeciwko temu.
***
Inspektor odwiedził kolejno gości uzdrowiska w ich pokojach, żeby z nimi porozmawiać na temat ostatnich wydarzeń. Każdy z nich był przejęty śmiercią Violet Jacobson, choć prawdę mówiąc większość nie wyglądała na osoby zaskoczone tym faktem.
Na pierwszy ogień poszedł profesor Augustine Sycamore, narzeczony zamordowanej. Był on bardzo zaszokowany tym wszystkim, co się stało.
- Aż trudno mi w to wszystko wierzyć - powiedział uczony - Nie wiem, kto mógłby chcieć zamordować moją narzeczoną. To była taka wspaniała kobieta. Uosobienie wszelkich cnót.
Popatrzyłam na niego z lekkim politowaniem, gdyż jeszcze nigdy nie widziałam tak wielkiego naiwniaka, a miałam okazję widzieć ich całkiem dużą liczbę, jednak takiego, to jeszcze nie. Ten człowiek musiał naprawdę bardzo mocno kochać swoją narzeczoną, skoro nie widział lub też nie chciał widzieć jej oczywistych wad. Ale cóż... Dawn zwykła mówić, że miłość jest ślepa. Chyba ma rację.
- Proszę nam powiedzieć, czy pana narzeczona skarżyła się na kogoś? - zapytał po chwili inspektor Clemont.
- A może mówiła, że się kogoś obawia? - dodał pytająco aspirant Max.
Profesor pokiwał przecząco głową.
- Nie... Jedyne, czego Violet się obawiała, to tego, że ktoś może jej ukraść ten naszyjnik, który ciągle nosiła na szyi - powiedział uczony.
- Powiedziałbym raczej, że nim szpanowała - rzucił z kpiną w głosie Sherlock Ash.
Profesor Sycamore spojrzał na niego nieco gniewnym wzrokiem.
- Moja narzeczona dostała ten klejnot od swojego śp. ojca, który był bardzo bliskim przyjacielem pana ministra spraw wewnętrznych. Miała więc chyba prawo nosić go na szyi kiedy tylko chciała, a jeśli ludzie pragną mieć podobne naszyjniki, to niech sobie na nie zarobią.
- Czyli mówi pan, że poza chęcią ukradnięcia jej naszyjnika, to nikt nic do pana narzeczonej nie miał? - zapytałam.
- Dokładnie tak, proszę pani - odpowiedział mi profesor, biorąc na rękę smutnego Vulpixa i delikatnie go głaszcząc dłonią po grzbiecie - Niestety, ludzie zazdroszczą zwykle tym, którym się lepiej powodzi, dlatego też chcą za wszelką cenę im dokuczyć. Powodem takiego zachowania jest zwyczajna zawiść, pani doktor. Nic więcej, tylko zazdrość i zawiść.
- Zwłaszcza, gdy ci ludzie, którym się powodzi, dźgają innym w oczy swoim bogactwem i szczęściem - odparł Ash.
Uczony zasmucony dalej głaskał Vulpixa, po czym powiedział:
- Cóż... Prawdę mówiąc to ma pan trochę racji. Violet zdecydowanie nieco przesadzała z tym swoim szpanowaniem naszyjnikiem i pewnie wielu ludzi mogło chcieć się na niej za to odegrać. Ale żeby zaraz zabić? Jakoś nie umiem sobie tego wyobrazić.
- No dobrze... Co pan robił w chwili, w której zabito pana narzeczoną? - zapytał inspektor.
- Spałem. Pracuję zwykle do późna w nocy i śpię do późnych godzin porannych - odparł uczony.
- Rozumiem. Czy ktoś może to potwierdzić, że spędził pan ten ranek w swoim łóżku? - spytał aspirant.
- Tak... Moja poduszka - parsknął ironicznym śmiechem profesor, ale widząc groźny wzrok Clemonta Lestrade’a szybko zmienił ton - Przykro mi, lecz nikt mnie nie widział.
- Pańską narzeczoną zabito wcześnie rano, zanim jeszcze inni goście zaczęli wstawać z łóżek - powiedział inspektor - Macie państwo wspólny pokój. Nie usłyszał pan, jak pana narzeczona wychodzi?
- Nie... Sen mam mocny.
- Rozumiem - Lestrade popatrzył w oczy Asha - Ja już nie mam pytań, ale może ty?
- Tylko jedno... - rzekł Sherlock, podchodząc do uczonego - Proszę nam powiedzieć, jak się układały relacje pana narzeczonej z pańską córką?
Mężczyzna popatrzył uważnie na detektywa.
- Obie się bardzo lubiły.
- Czyżby? Odniosłam inne wrażenie - powiedziałam z kpiną w głosie.
Uczony spojrzał na mnie groźnie.
- Myślałem, proszę pani, że śledztwo musi się opierać na faktach, a nie na czyichś wrażeniach, pani doktor - wysyczał przez zęby mężczyzna w taki sposób, jakby jego usta były pełne jadu, którym chciałby mnie opluć.
- To nie jest tylko wrażenie, ale prawda. Widziałam na własne oczy, jak panna Sycamore okazywała publicznie, nie kryjąc tego przed nikim, niechęć do pańskiej narzeczonej.
- Skoro więc to takie oczywiste, to po co państwo zadają mi pytania na ten temat? - warknął uczony.
- A dlaczego pan nas okłamuje? - zapytał Ash.
Uczony westchnął głęboko, po czym powiedział:
- Bo bardzo ciężko mi jest o tym mówić. Moja córka... Ona nigdy nie akceptowała mojej narzeczonej. Mówiła, że zupełnie niepotrzebnie się z nią związałem, że to podobno kobieta nie dla mnie. Twierdziła, iż mogę tylko płakać z jej powodu. W pewnym sensie miała rację.
- No dobrze, panie profesorze. To wszystko - stwierdził Ash.
Chwilę później wszyscy wyszliśmy z pokoju Sycamore’a.
- I co o nim sądzisz? - zapytał inspektor mego narzeczonego.
- Za mało jeszcze wiem, żeby wyciągać jakiekolwiek wnioski - rzekł Sherlock - Przesłuchajmy teraz córeczkę pana profesora.
Poszliśmy więc do jej pokoju ciekawi, co też tam zastaniemy.
Panna Alexa była dziewczyną bardzo nowoczesną. Siedziała w fotelu z nogą zarzuconą na nogę oraz paliła papierosa. W ogóle nie wyglądała ona na kogoś zasmuconego wieścią o śmierci przyszłej macochy.
- Nie cierpiałam jej - powiedziała, kiedy zapytaliśmy ją o Violet - Tak, mówię to państwu uczciwie. Mogłabym państwa okłamać w tej sprawie, ale po co? I tak wszyscy w uzdrowisku doskonale wiedzieli, jakie do niej żywię uczucia. Nie lubiłam jej i nie zamierzałam tego ukrywać. Więcej państwu powiem. Miałam nadzieję, że ktoś wreszcie zrobi z nią porządek.
- A wolno wiedzieć, co miała pani jej do zarzucenia? - zapytałam.
- Wszystko. Zwodziła mężczyzn jednego po drugim, jednak ostatecznie związała się z moim ojcem. Czemu? Bo miał wszystko, co jej imponowało, czyli pieniądze i stanowisko w świecie, nie mówiąc już o tym, że był bardzo sławny. Trzy w jednym. Po prostu wymarzony kandydat na męża.
- Rozumiem więc, że nie wierzyła pani w szczerość uczuć narzeczonej pani ojca? - spytał inspektor Lestrade.
- Szczerość uczuć? - parsknęła śmiechem dziewczyna - Proszę mnie nie rozśmieszać. Mam dopiero dwadzieścia lat, jednak wiem o miłości o wiele więcej niż mój ojciec. Ta pannica kochała tylko pieniądze i sławę.
- Czyli zatem śmierć panny Jacobson wcale pani nie zdziwiła? - zapytał aspirant.
- Nie, wcale nie - odparła Alexa - Chociaż nie życzyłam jej tego nigdy. Chciałam jedynie, żeby się odczepiła od mojego ojca i tyle. I uprzedzając państwa następne pytania, to powiem, że nie zabiłam jej. Więcej powiem, mam alibi na czas jej zabójstwa. Brałam wtedy kąpiel.
- Ktoś może to potwierdzić?
- Tak. Pokojówka Luiza, która mi pomagała w kąpieli.
- Potwierdzi pani słowa?
- Naturalnie.
Aby mieć pewność że panna Sycamore mówi prawdę inspektor wysłał aspiranta Gregsona wraz z kilkoma policjantami, aby sprawdził to alibi.
- No, to tę mało sympatyczną panienkę chyba możemy wykluczyć - stwierdził Clemont, gdy już wyszliśmy z pokoju Alexy.
- Ja bym jeszcze tego nie zrobił - powiedział Ash - Powinniśmy jak na razie przesłuchać inne osoby.
Kolejną osobą, którą odwiedziliśmy w celu jej przesłuchania, był pan hrabia Norman Sylvius. Mężczyzna ten bynajmniej nie ucieszył się na nasz widok, czemu wcale się nie dziwiłam.
- No proszę... Pan Sherlock Ash i jego wierna narzeczona - powiedział złośliwym tonem, ledwie nas zobaczył - Jak widzę, wciąż jesteście na tropie, nieprawdaż?
- Prawda, przyjacielu - odpowiedział mu złośliwie Ash - Spokojnie, nie jestem na twoim tropie, ale to w każdej chwili może się to jeszcze zmienić. Zależy od tego, czy zabiłeś pannę Jacobson czy też nie.
- Z góry odpowiem ci, że jestem niewinny - rzekł hrabia Sylvius dość obojętnym tonem - Kiedy ją zabito?
- Tak około siódmej rano - odpowiedział mu inspektor - Co wtedy pan robił i gdzie?
- Spałem, podobnie jak większość gości w tym uzdrowisku. Śniadanie jest dopiero o 8:30, a ja nie miałem powodów, żeby o 7:00 wstawać z łóżka - odparł na to hrabia.
- A więc nikt nie może potwierdzić, że spał pan wtedy w swoim łóżku? - zapytał inspektor.
- Nie wydaje mi się, panie inspektorze, aby ktoś mógł to potwierdzić. Chociaż... Chwileczkę, coś mi się przypomniało - hrabia zaczął delikatnie masować sobie podbródek - Około godziny 6:50 obudził mnie recepcjonista mówiąc, iż dzwoni do mnie telefon i pyta, czy ma przełączyć do pokoju. Odpowiedziałem mu, że oczywiście chcę tego. Rozmawiałem potem przez telefon tak z kwadrans, może nieco dłużej.
- O czym? - zapytałam.
- O interesach - odpowiedział hrabia - Zresztą, jak mi nie wierzycie, to możecie sprawdzić. Recepcjonista potwierdzi moje słowa.
- Sprawdzimy to - rzekł Ash poważnym tonem - A ty, Sylvius... Lepiej uważaj, bo ja mam na ciebie oko.
Hrabia zachichotał złośliwie, podszedł do detektywa i powiedział:
- Twoje oczko, mój ty kochany Sherlocku, najwidoczniej nie dowidzi, gdyż nie może dostrzec tego, że jestem czysty, jak łza.
Ash powoli westchnął głęboko, po czym odparł:
- Po pierwsze „kochanym Sherlockiem“ to ja jestem tylko dla moich przyjaciół, a ty się do nich nie zaliczasz, Sylvius. A po drugie mam własne zdanie co do tego, że ty niby jesteś czysty jak łza. Zanim poznałem pannę Watson, to już dwa razy mieliśmy ze sobą styczność. Pamiętasz? A później razem z moją narzeczoną spotkałem cię trzeci raz. Za każdym razem byłeś o coś oskarżony. Jak na osobę czystą jak łza, to nie brzmi zbyt dobrze.
- Za każdym razem, kochasiu, to ty nic na mnie nie miałeś i sąd musiał odrzucić te twoje żałosne zarzuty, jakie wobec mojej osoby wysnuwałeś - zaśmiał się złośliwie hrabia Sylvius - Tym razem też nic na mnie nie masz.
- Jeszcze nie, ale ty się lepiej tak nie ciesz, kochasiu... Jak to mówią: Co się odwlecze, to nie uciecze. Ten się śmieje, kto wiesz...
Po tych słowach Ash wyszedł z pokoju razem ze mną i inspektorem.
- Czy nie za bardzo uwziąłeś się na tego Sylviusa? - zapytał Lestrade - Przecież naprawdę nic na niego nie mamy...
- Spokojnie... Ten drań był winny za każdym razem, kiedy na niego polowałem. Na pewno znowu coś wywinie, to tylko kwestia czasu. A gdy już do tego dojdzie, to tym razem udowodnię mu winę.
- Sherlocku, nie bądź taki zawzięty.
- To nie zawziętość, Clemont, ale zwyczajna chęć ukarania winowajcy. Zobaczysz, że jeszcze wsadzę tego drania za kratki. Masz na to moje słowo - powiedział mój ukochany, zaciskając ze złości pięść.
- Na razie jednak lepiej zajmijmy się innymi osobami podejrzanymi w tej sprawie - przypomniałam Sherlockowi
Następną osobą, która została przez nas przemaglowana, był doktor James Moran. Wyglądał on na człowieka bardzo zaszokowanego tym, co się właśnie stało. Jąkał się, plątał w tym, co mówi i w ogóle sprawiał niezbyt przyjemne wrażenie, podobnie zresztą jak jego Persian.
Kolejną osobą przez nas przesłuchaną była Diantha Smith. Ta z kolei zachowała stoicki spokój w rozmowie z nami, choć musiałam przyznać, że naprawdę poważnie przejęła się śmiercią Violet Jacobson, ale nie ukrywała, iż miała co do niej bardzo nieprzyjemne uczucia. W chwili, gdy popełniono zbrodnię, leżała w swoim pokoju z maseczką upiększającą na twarzy.
- Czy ktoś widział panią wtedy? - zapytał inspektor.
Diantha parsknęła śmiechem, słysząc to pytanie.
- Pan zapewne nie jest żonaty, panie inspektorze - stwierdziła.
- Nie, nie jestem - odparł Clemont.
- Od razu to po panu widać. Nie wie pan więc, że kobieta z maseczką upiększająca na twarzy musi zostać sama i na pewno nie pokaże się nikomu. Nie wyszłaby ze swojego pokoju nawet wtedy, gdyby do tego uzdrowiska wpadła bomba lub wybuchł w nim pożar.
- Więc nikt nie może potwierdzić pani słów? - zapytałam.
- Przeciwnie, może... Jedna z pokojówek mi nakładała tę maseczkę.
- Rozumiem. Czy coś jeszcze może nam pani powiedzieć? - spytał Ash.
Kobieta zastanowiła się przez chwilę.
- Właściwie to tak... Widzicie państwo... O 6:30 wyszłam z uzdrowiska na plażę, znaczy w okolice plaży.
- Po co? - spytał inspektor.
- Żeby pobiegać. Wie pan... Taki mały jogging. Biegałam do 6:55... I wtedy widziałam kogoś, jak wraca dyskretnie do uzdrowiska.
- Kto to był? - spytał Ash.
- Pan profesor Sycamore. Ale nie wiem, co on robił tak wcześnie rano poza swoim pokojem.
- O której go pani widziała?
- Kiedy wracałam, czyli tak właśnie 6:55.
- A Violet zabito o 7:00 - rzekł Ash.
- Tego niestety nie da się z całą pewnością co do sekundy stwierdzić - zauważyłam - To jest tylko taki przypuszczalny czas zgonu. Może się on wahać o parę minut w jedną lub drugą stronę.
- Rozumiem - powiedział inspektor - No, to chyba mamy winnego.
- Niekoniecznie... - stwierdził mój narzeczony - Ja tam bym nikogo nie spisywał na straty. Jeszcze na to za wcześnie.
Max Gregson na polecenie inspektora przesłuchał pracowników hotelu, którzy byli od rana aktywni. Ich zeznania potwierdziły słowa Dianthy Smith i Alexy Sycamore, a także hrabiego Sylviusa. Co ciekawe, recepcjonista powiedział nam coś bardzo interesującego. Powiedział, że widział profesora Sycamore’a, jak ten wchodzi do uzdrowiska, choć o dziwo nie widział, jak z niego wychodzi. Oczywiście pracownik zwalił winę za ten czyn na wczesne godzinny poranne, a także to, że mógł być niewyspany. Jednak słowa te zwróciły naszą baczną uwagę.
Jedyną osobą, której nie zdążyliśmy przesłuchać, była Dawn, którą na szczęście udało się nam złapać, gdy właśnie wracała ze spaceru.
- Zaczekaj, kuzyneczko! - zawołał Ash, podchodząc do niej razem ze mną i Clemontem - Mam do ciebie kilka pytań.
- Chodzi o morderstwo Violet Jacobson. Pewnie o nim już wiesz - dodałam.
- Trudno było nie słyszeć o tym, co się stało. Całe uzdrowisko o tym mówi - odpowiedziała Dawn.
- Mamy do pani kilka pytań - powiedział uroczystym tonem Clemont.
- Chodzi nam o to, czy miałaś coś do Violet Jacobson - wyjaśnił jej Ash - Ostatecznie w takich sprawach na pierwszy ogień idą osoby mające jakąś awersję do zamordowanej, a ty miałaś do niej coś niecoś. W końcu, kiedy pierwszy raz o niej rozmawialiśmy, to powiedziałaś nam...
- Że sama chętnie bym ją zadźgała igłą do cerowania - zachichotała Dawn, po czym szybko spoważniała - Ja nie mówiłam tego na poważnie. Wiesz, miałam do niej żal, ale przecież nie zabija się z takich powodów. No, a poza tym, gdybym chciała ją zabić, to na pewno bym ci o tym nie mówiła, żebyś miał potem powód, aby mnie zatrzymać.
- A czemu masz do niej żal? - spytałam.
- No cóż... Widzicie, Violet miała wystąpić w sztuce, którą ja osobiście wyreżyserowałam. Niestety, zrezygnowała z tego planu na kilka dni przed premierą.
- Dlaczego? - zapytał inspektor.
- Nie podawała mi powodów - odpowiedziała Dawn - Tak czy inaczej poniosłam przez nią spore straty, więc cóż... Chyba mi się nie dziwisz, że mówiłam takie rzeczy, ale ja jej nie zabiłam.
- Co robiłaś o 7:00 rano? - spytał Ash.
- Opalałam się na balkonie. Widziało mnie kilku pracowników hotelu. Mogą to potwierdzić.
- Sprawdzimy to - powiedział Clemont Lestrade.
- Świetnie. Więc przy okazji sprawdźcie również to cacko.
Wypowiadając te słowa Dawn wyciągnęła przez chusteczkę z kieszeni swej sukienki coś dużego i na łańcuszku.
- To Klejnot Bazarina! - zawołał inspektor.
- Skąd go wzięłaś? Ty go ukradłaś? - spytałam zdumiona.
Dawn parsknęła śmiechem.
- No, coś ty! Jak mogłaś tak pomyśleć?! - zawołała załamanym głosem dziewczyna.
- To skąd go wzięłaś? - spytał Ash.
- Znalazłam przed chwilą w krzakach.
- Czyli go nie ukradłaś?
- Proszę cię. Gdybym go ukradła, to nie pokazywałabym go wam teraz!
- Coś w tym jest - rzekł inspektor Lestrade, powoli odbierając od Dawn naszyjnik przez chusteczkę - Gdzie panienka to znalazła?
- W krzakach, niedaleko.
- Rozumiem.
Następnie Clemont spojrzał na nas i zapytał:
- Nie wydaje się wam to wszystko dziwne? Ktoś zabija Violet, kradnie jej naszyjnik, który potem wyrzuca w krzaki? Zastanawiające.
- Mogę? - spytał Ash, wyciągając rękę w stronę inspektora.
Policjant zdziwiony tym wszystkim podał mu przez chusteczkę kamień, a mój narzeczony powoli przyjrzał się znalezisku swojej kuzynki, po czym delikatnie go ugryzł. Następnie zachichotał on wesoło i oddał inspektorowi naszyjnik.
- Tak jak myślałem. To imitacja. Poszukajmy prawdziwego.
- Imitacja? - zdziwiłam się - Ale po co ktoś miałby wyrzucać w krzaki imitację naszyjnika z Klejnotem Bazarina?
- Tego właśnie musimy się dowiedzieć - powiedział mój ukochany - Musimy też odkryć kilka innych spraw. Przede wszystkim, czy Violet zabito dla naszyjnika, czy też naszyjnik ukradziono, żeby zamaskować prawdziwe motywy zabójstwa?
- Myślę, że rewizja wszystkich pokoi gości powinna coś nam pomóc - rzekł inspektor Clemont Lestrade - Zadzwonię do prokuratora i poproszę go o zezwolenie na to. Już jutro powinienem je otrzymać.
***
Rzeczywiście, pozwolenie na rewizję inspektor otrzymał. Max Gregson wyjechał do miasta, spotkał się z prokuratorem, otrzymał zezwolenie, po czym bardzo zadowolony powrócił do swego szefa. Zachwycony Clemont natychmiast przeszedł do dokonania przeszukania pokoi gości uzdrowiska. Przeszukano je bardzo dokładnie. Nim jednak do tego doszło, to wieczorem poprzedniego dnia miało miejsce bardzo niepokojące wydarzenie.
Sherlock Ash wyszedł na spacer, żeby przemyśleć sobie wszystko to, co ostatnio miało miejsce. Wrócił cały brudny i mokry, choć bardzo z siebie zadowolony.
- Na miłość boską, Ash! Co ci się stało?! - krzyknęłam, kiedy tylko go zobaczyłam.
- Miałem bardzo niemiłą przygodę, ale pozwól, że się doprowadzę do stanu używalności, zanim ci odpowiem na jakiekolwiek pytanie, skarbie - odpowiedział mój ukochany takim tonem, jakby nic się nie stało.
Poszedł do łazienki się umyć oraz przebrać, po czym wrócił do pokoju w piżamie i szlafroku.
- A więc słuchaj, bo to naprawdę interesujące - powiedział detektyw - Spacerowałem sobie spokojnie wzdłuż klifu, kiedy nagle ktoś podbiegł do mnie i zepchnął mnie z niego.
- Kto to był? - zapytałam przerażona.
- Nie mam pojęcia. Nie zdążyłem zauważyć jego twarzy. Zamyśliłem się, dlatego miał nade mną przewagę. Zakradł się za mną od tyłu i zepchnął mnie w przepaść. Był silny, więc zleciałem od razu.
Powoli zapalił fajkę i zaczął ją delikatnie pykać.
- Jestem po prostu kompletnym idiotą. Dałem się załatwić jak dziecko. Wpadłem do wody, ale za to umiem dobrze wpływać. Dziękować losowi nie zleciałem na skały, więc miałem jeszcze więcej szczęścia niż rozumu. Ale to nawet lepiej, że przeprowadzono zamach na moje życie.
- Czemu niby dobrze? - spytałam zdumiona.
- Bo to oznacza, że sprawa jest naprawdę poważna, a sprawca się boi. A skoro się boi, to możemy śmiało rozpocząć polowanie.
Owe łowy, o których mówił mój narzeczony, swój początek miały już następnego dnia, kiedy Clemont Lestrade otrzymał zezwolenie na rewizję gości uzdrowiska. Zezwolenie było niezbędne, gdyż prawie wszyscy goście byli osobami naprawdę ważnymi postaciami w świecie towarzyskim, więc nasz drogi inspektor miał poważne wątpliwości, czy prokurator się zgodzi, na szczęście nastąpiło to całkowicie bez trudności. Przyznać muszę, iż w tej sprawie interweniował Ash, który poprosił o wsparcie Tracey’ego, ten zaś pogadał z ministrem, wujkiem Violet Jacobson. Mężczyzna oczywiście nie miał nic przeciwko temu, aby dopaść zabójcę swojej chrześniaczki, pogadał więc z prokuratorem, ten zaś wyraził zgodę na prośbę Clemonta Lestrade’a. Max pojechał więc po zezwolenie i przywiózł je, dzięki czemu mogliśmy przeprowadzić rewizję.
Zaczęliśmy od pokoju denatki i jej narzeczonego. Znaleźliśmy w nim coś bardzo interesującego.
- Zobaczcie, co leżało w kominku - powiedział Max, pokazując nam małą, nie do końca spaloną kartkę papieru.
Obejrzeliśmy ją dokładnie. Widniały na niej słowa:
...bądź o 7:00 na plaży pod skarpą. Jestem zakoch...
- Hmm... Co to może oznaczać? - zapytałam.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Najwidoczniej ktoś bardzo chciał wywabić wcześnie rano pannę Violet Jacobson z jej pokoju - odparł mój ukochany.
- Tylko bardzo dziwne, że recepcjonista jej nie widział, jak wychodzi z uzdrowiska - stwierdził Max.
- Jej narzeczonego też nie widział, a on przecież wyszedł - powiedział Ash.
- O ile oczywiście możemy wierzyć Dianthcie - rzekł Clemont.
- Myślę, że możemy to zrobić - uśmiechnął się mój narzeczony - Ale pan profesor nie powiedział nam, iż wychodził ze swego pokoju rano.
- Tylko po co wychodził? - zapytał Max.
Sherlock uśmiechnął się do niego wesoło.
- To proste. Odkrył, że jego narzeczona flirtuje z kimś innym. Dla niej pewnie takie spotkanie było niezłą zabawą, ale nie dla niego. Poszedł więc sprawdzić, czy to prawda. Zobaczył ją z innym i załamany albo ją udusił, albo odszedł i Violet zabił ten, z którym się spotkała.
- A Klejnot Bazarina? - zapytałam.
- Być może nie ma on nic wspólnego z zabójstwem - odparł Ash - Czy technicy znaleźli jakieś odciski palców na nim?
- Żadnych - odpowiedział Clemont.
- Tak myślałem. No dobrze... Sprawdźmy teraz pokój córeczki - rzekł detektyw.
W pokoju Alexy Sycamore znaleźliśmy coś równie interesującego, co ów tajemniczy liścik. A konkretniej, to pod łóżkiem dziewczyny leżała jakaś dziwaczna laleczka z wełny, w którą ktoś powbijał szpilki i igły. Do głowy lalki była przyklejona twarz Violet Jacobson, wycięta z jakiegoś jej zdjęcia.
- No proszę... Najwyraźniej ktoś tutaj się bawił w voodoo - zachichotał Max.
- Coś mi mówi, że panna Sycamore ma bujną wyobraźnię - dodałam nieco żartobliwym tonem, gdyż ów widok naprawdę mnie rozbawił.
- I najwyraźniej kogoś bardzo nie lubi - powiedział Clemont, patrząc na Asha uważnie - No, to chyba mamy zabójczynię.
- Nie wydaje mi się - rzekł mój narzeczony - O ile dobrze znam się na psychologii, to ktoś, kto bawi się w takie hece, jedynie rekompensuje sobie w ten oto sposób brak możliwości osobistego skrzywdzenia znienawidzonej osoby. Uwierzcie mi, że ludzie robiący takie rzeczy raczej rzadko zabijają. Nie mają odwagi tego zrobić, więc wola użyć półśrodków.
- Poza tym osoba, która udusiła Violet, musi być bardzo silna fizycznie, a Alexa Sycamore raczej nie pasuje do tego schematu - powiedziałam.
- No, to szukajmy dalej - stwierdził inspektor.
Następnie przeszukaliśmy dokładnie pokój hrabiego Sylviusa. Tam też znaleźliśmy coś bardzo interesującego.
- Zobaczcie... Jakąś książkę wsadził on we wnękę łóżka - rzekł Max, wydobywając ów przedmiot.
- Dziwne miejsce na trzymanie książek - powiedziałam.
- Obejrzyj ją - rozkazał Clemont.
Aspirant przetrząsnął książkę, a wówczas zauważył, że ostatnie strony powieści mają w sobie wyciętą dziurę.
- Hmm... A to ciekawe - rzekł Max - Dziura w książce. Do tego jakaś taka... Kwadratowa.
- A niech mnie... Ale po co komuś taka książka? - zapytałam zdumiona.
- Może po to, żeby przemycić w niej kopię naszyjnika z Klejnotem Bazarina? - zasugerował Ash.
W takiej sytuacji wezwaliśmy do pokoju hrabiego Sylviusa, który jak zwykle śmiał się złośliwie i zachował przy tym bardzo butnie. Pokazaliśmy mu książkę i zażądaliśmy wyjaśnień, ale on wyśmiał nas twierdząc, że nic nie wie w sprawie klejnotu.
- Powiedz lepiej, gdzie masz Klejnot Bazarina, a być może dostaniesz łagodniejszy wyrok - powiedział Clemont.
Mężczyzna parsknął śmiechem, słysząc naszą propozycję.
- Nie przyznam się, bo nie mam do czego. Skoro wy nie macie więcej pytań, to pozwólcie, że sobie już pójdę, gdyż jestem umówiony.
Ash zacisnął zęby i pięść ze złości, po czym patrzył, jak mężczyzna kieruje się w kierunku wyjścia. Nagle jednak coś go olśniło.
- Chwileczkę, panie hrabio!
Detektyw podszedł do arystokraty, po czym wyrwał mu z ręki laskę i zaczął ją dokładnie oglądać.
- Piękny przedmiot. Naprawdę piękny. Niezwykle fachowa robota. Kto ją dla ciebie zrobił?
- Nie twój interes, łapsie! - warknął na niego hrabia, którego buta oraz pewność siebie niespodziewanie zniknęły bez śladu, a zostały zastąpione wręcz panicznym strachem.
Ash powoli obejrzał laskę, po czym zachwycony oderwał jej główkę.
- Nieźle... Ta laseczka ma w sobie wnękę zakrywaną główką. Bardzo to pomysłowe. A w środku... Niespodzianka.
Sherlock Ash przechylił laskę w dół i już po chwili na jego dłoni leżał Klejnot Bazarina.
- No proszę... Pan czysty jak łza jednak tym razem nie wyłga się nam od więzienia - zaśmiał się detektyw.
Hrabia był po prostu przerażony, kiedy zobaczył kamień.
- Nie wiem, skąd się to wzięło... Ktoś mi musiał podrzucić to coś...
- UHM.... Jasne... A mnie na głowie rośnie kaktus - warknął Clemont - Max, skuj go.
Aspirant nie bez satysfakcji wykonał polecenie.
- Powiedz mi tylko jedno, cwaniaku - rzekł Sherlock Ash, patrząc na Sylviusa spode łba - Gdzie schowałeś złotą oprawę naszyjnika?
- Wyrzuciłem przez okno. Mój człowiek go zabrał i miał przetopić - odpowiedział hrabia.
- Rozumiem. Kim jest twój człowiek?
- To jeden z pracowników uzdrowiska. Młody kelner Johnny.
Ash uśmiechnął się ironicznie do Sylviusa.
- Jak widzisz... Za czwartym razem w końcu cię dopadłem, cwaniaku - rzekł detektyw - Ale wiesz... Chyba cię nie doceniałem. Dotychczas byłeś tylko złodziejaszkiem i oszustem, a tymczasem nagle okazałeś się również być mordercą.
- Przysięgam wam! Ja jej nie zabiłem! Naprawdę! Musicie mi uwierzyć - zawołał przerażonym głosem Sylvius - W nocy włamałem się podstępem do pokoju Violet i jej narzeczonego. Ukradłem naszyjnik, zostawiając w zamian kopię. Chciałem wyjechać następnego dnia, ale napatoczyło się to morderstwo i policja zablokowała wyjazd z wyspy.
Nie wiedzieliśmy, czy możemy mu wierzyć. Ostatecznie przecież miał on naprawdę bardzo dobry motyw, żeby zabić Violet, ale cóż... Wiele spraw wciąż pozostawiało wątpliwości i to poważne. Przede wszystkim, niby skąd podróbka naszyjnika wzięła się w krzakach? Kto ją tam wyrzucił i po co? Ta zagadka również wymagała znalezienia na nią odpowiedzi.
- I co o tym wszystkim sądzisz? - zapytałam Asha.
Mój narzeczony zastanowił się przez chwilę.
- Moim zdaniem Sylvius może mówić prawdę. To by nawet pasowało do wszystkich faktów, które mamy. Hrabia kradnie naszyjnik i zamienia go na podróbkę. Morderca pod pretekstem randki zwabia rano Violet na plażę. Kobieta bardzo chce zobaczyć mężczyznę, który rzekomo jest w niej bardzo zakochany. Idzie więc na schadzkę, ale jej narzeczony rusza za nią. Widzi wszystko i załamany wraca do uzdrowiska. Gdy to robi jest widziany przez Dianthę, która właśnie uprawia jogging. Tymczasem zabójca robi swoje, zabija Violet, zabiera jej naszyjnik, a raczej jego kopię, którą potem wyrzuca w krzaki. Tak moim zdaniem to wyglądało.
- Ale wobec tego kto jest mordercą? - spytałam.
- Przeszukajmy inne pokoje, a może wtedy poznamy odpowiedź na to pytanie - rzekł mój ukochany.
Kolejnym do przeszukania pokojem był pokój doktora Morana. W nim nie znaleźliśmy nic podejrzanego, poza czymś, co wzbudziło niepokój mego narzeczonego.
- Zobaczcie... To jakby grudki błota...
Obejrzał je dokładnie przez lupę i powiedział:
- Takie same, jak te, które są na klifie, gdzie mnie próbowano zabić.
- Nie możesz tego wiedzieć - zaśmiał się Clemont.
Detektyw jednak mówił poważnie. Wiedziałam o tym doskonale, więc potraktowałam jego wyznanie na serio. Zwłaszcza, że mój ukochany miał zawsze zdolności, które pozwalały mu rozróżniać od siebie tytoń z dwóch różnych papierosów, a co dopiero grudki błota spod butów.
- Ale to przecież niczego nie dowodzi. On mógł tam często chodzić - powiedziałam.
- Może... Ale może by tak... Max, mógłbyś wezwać tego kolesia? Chcę z nim sobie porozmawiać.
Aspirant Gregson wyszedł na chwilę z pokoju, po czym wrócił on z doktorem Moranem, który zapytał, czego sobie od niego życzymy.
- Panie doktorze... - zaczął Ash poważnym tonem - Chciałbym pana o coś zapytać.
- Proszę, niech pan pyta - powiedział Moran.
- Dlaczego chciał mnie pan zabić wczoraj wieczorem?
Doktor parsknął śmiechem, słysząc to pytanie.
- Ja nie wiem, o czym pan mówi. Pan sobie żartuję.
- Z takich spraw ja nigdy nie żartuję, przyjacielu. A więc jeszcze raz... Dlaczego?
Moran zaczął się wymigiwać mówiąc, że nie rozumie, o co mi chodzi, że to musi być jakaś pomyłka, że on wtedy był w pokoju itd.
- To nieprawda - powiedziałam - Tak się składa, że widziałam pana, jak wchodził pan do uzdrowiska około godziny, w której mój narzeczony został zaatakowany.
Był to oczywiście czysty blef z mojej strony, dokładnie zaplanowany przez Sherlocka, ale poskutkował, bo Moran natychmiast poderwał się z krzesła i rzucił w kierunku drzwi. Jednak Clemont i Max szybko go złapali oraz zakuli w kajdanki.
- Kto by pomyślał? Taki grubas, a ile ma on w sobie pary - zachichotał inspektor - No, to teraz powiedz mi grzecznie, czemu chciałeś zabić mojego przyjaciela? I nie próbuj kłamać, bo ja się w tym zorientuję!
Moran popatrzył na nas uważnie, po czym powiedział:
- Dobrze wiecie, dlaczego... Przecież po to właśnie wysłaliście tutaj tego detektywa. Żeby zbadał sprawę śmierci mojej żony.
- Którą otrułeś, prawda? - zapytałam.
- Wiedzieliście od początku, co nie? - warknął ze wściekłością Moran - Doskonale to wiedzieliście, ale nie mieliście na mnie żadnych dowodów. Dlatego też wysłaliście tutaj tego swojego łapsa, żeby te dowody znalazł. A ta sprawa z Violet przyspieszyła wasze działania. Wiedziałem, że mam coraz mniej czasu. Nie mogłem ryzykować, że wasz kochany detektyw przekaże wam swoje rewelacje na mój temat.
- I dlatego też chciałeś mnie zabić, prawda? - zapytał Ash.
- Nie miałem wyboru! Nie chciałem iść na szubienicę!
- Niestety... Twój zamach na mnie tylko założył ci stryczek na szyję. Zabierzcie go.
Clemont z Maxem zaraz wezwali policjantów, którzy to wyprowadzili doktora Morana.
- A więc to szanowny pan doktorek próbował cię zabić - rzekł chwilę później inspektor, gdy aresztant został już zabrany - Ale czemu zabił Violet Jacobson?
- To nie on ją zabił - powiedział Ash.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Nie on. Miał co prawda żal do dziewczyny, ale zrozumiałem właśnie pewien istotny aspekt. Skoro Violet znała Morana i to doskonale, to musiała znać równie dobrze jego charakter pisma. Pan doktorek jest osobą dosyć romantyczną, na pewno pisał jej liściki miłosne. Gdyby to on umówił się z nią na schadzkę, to wówczas panna Jacobson na pewno by rozpoznała jego pismo i nie poszłaby na spotkanie.
- Mógł zmienić charakter pisma - powiedział Max.
- Albo naśladować inny - dodał Clemont.
- Możliwe, ale mam wrażenie, że on jest na to za głupi - rzekł Ash.
- Za głupi na podstęp, ale żonę jakoś zabił - powiedziałam.
- A pewnie, że zabił i nikt nic mu nie mógł udowodnić, ale to nie było wcale takie trudne. Jest lekarzem, więc doskonale wie, jak zabić, aby zwalić winę na chorobę. A próba zabicia mnie była aktem desperacji. Gdyby ten koleś był mądry, to w ogóle by się w to nie bawił, a w ten sposób zaś tylko niepotrzebnie zwrócił na siebie uwagę.
- No, to chyba wracamy do punktu wyjścia - jęknął załamany Clemont - Wciąż nie znamy tożsamości sprawcy.
Sherlock Ash uśmiechnął się do niego tajemniczo.
- Spokojnie, mój przyjacielu. Wkrótce ją poznamy.
- Ale jak? - zapytałam.
Mój narzeczony uśmiechnął się delikatnie i rzekł:
- Zostawcie to mnie.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
- Tutaj opowiadanie się urywa - powiedziałam smutnym głosem, kiedy skończyłam czytać.
Ash spojrzał na mnie uśmiechnięty.
- Musisz przyznać, że to naprawdę niezła lektura. Bardzo mi się ona spodobała.
- Mnie również, ale ja już nie wiem, kto mógłby zabić Violet... Skoro nie doktor Moran i nie hrabia Sylvius, to w takim razie kto?
Mój luby zastanowił się przez chwilę.
- Niech pomyślę... Tu przede wszystkim trzeba znaleźć motyw. Skoro kradzież naszyjnika jako motyw musimy wykluczyć, to pozostaje nam tylko jedno. Osobista zemsta.
- Moran i Sylvius ją mieli, ale niestety żaden z nich nie jest winien - przypomniałam.
- Pika-pika! Fenne-kin! - zapiszczały nasze Pokemony.
- Wobec tego spróbujmy poszukać kogoś innego. Kto jeszcze miałby motyw?
- Profesor Sycamore! Viola była jego narzeczoną i flirtowała z innymi. Miał motyw.
- To jest dobry pomysł, ale nie wydaje mi się, żeby tak było. Z tego, co widzieliśmy (a raczej czytaliśmy) możemy wyciągnąć wniosek, że jest on takim człowiekiem, który na widok zdradzieckiej narzeczonej by się raczej załamał i wrócił do siebie, a poza tym John Scribbler bardzo lubi profesora Sycamore’a, znaczy tego prawdziwego, więc postać inspirowaną jego osobą na pewno nie uczyniłby zabójcą.
- Więc kto? Diantha?
- Też nie. John Scribbler też za bardzo ją lubi, aby miał to zrobić.
- No to kto? Nikt nam już nie zostaje.
Ash uśmiechnął się delikatnie.
- Przeciwnie. Istnieje ktoś jeszcze, kto mógł mieć żal do Violet i być bardzo mściwy i bardzo silny.
- Chyba nie Dawn Adler.
- W żadnym razie. To ktoś inny. Ktoś, kogo pominęliśmy na wstępie, kto zna owo uzdrowisko jak własną kieszeń i może swobodnie się poruszać po jego terenie tak, że nikt nie zwróciłby na niego uwagi, a jego obecność nawet wczesnym rankiem w nikim nie wzbudzi podejrzeń.
- Kto to taki?
Pikachu i Fennekin uważnie spojrzeli na Asha oraz nadstawili uszu, a tymczasem mój ukochany uśmiechnął się i powiedział, kogo ma na myśli. Podał również powody, jakie ów zabójca może mieć.
- No i co ty na to?
- Sądzę, że to może być całkiem niezła teoria - zaśmiałam się - Pan John Scribbler będzie miał wreszcie swojego zabójcę.
- Zaraz do niego zadzwonię i mu to powiem - rzekł Ash zadowolonym tonem. - Pewnie bardzo chce już dokończyć swoje najnowsze opowiadanie. Teraz, dzięki nam, stanie się to możliwe.
***
Zakończenie opowiadania Johna Scribblera:
Sherlock Ash zebrał kilku najważniejszych podejrzanych w salonie uzdrowiska, po czym przechadzając się po pomieszczeniu zaczął mówić:
- Jak wszyscy wiecie została niedawno zamordowana młoda kobieta, Violet Jacobson. Wraz z policją prowadzę śledztwo w tej sprawie. Dla tych, którzy mnie znają, dopełniam formalności. Jestem Sherlock Ash, prywatny detektyw. Przybyłam tutaj na polecenie ojca chrzestnego panny Violet, który bał się, że ktoś ukradnie ten jej cenny naszyjnik. Miałem obserwować pannę Jacobson i w razie kradzieży klejnotu, który ona nosiła, złapać winnego tego przestępca. Jednak ani ja, ani też mój znakomity klient nie przewidzieliśmy jednego. Mianowicie tego, że panna Violet zostanie zamordowana. Moim zadaniem jest zatem znalezienie sprawcy.
- Znalazł go pan już? - zapytał dyrektor uzdrowiska, Herbert Jenkins.
- Owszem, proszę pana. Znalazłem. Nie zdołał on ujść przed czujnym okiem Sherlocka Asha - uśmiechnął się do niego detektyw - Muszę jednak zauważyć, iż nie było to łatwe, ponieważ od samego początku widziałem, że nikt tutaj nie pałał sympatią do denatki, poza oczywiście jej narzeczonym.
To mówiąc detektyw spojrzał uważnie na profesora Sycamore’a.
- Jednak i on dowiedział się niedawno o tym, iż jego ukochana flirtuje za jego plecami z innymi mężczyznami. Mógł więc chcieć ją za to ukarać.
- To jest kłamstwo! Wierutne kłamstwo! - zawołał uczony przerażonym głosem - Gdy ją zabito, to spałem jeszcze w swoim pokoju!
- Naprawdę? - zaśmiał się z kpiną mój ukochany - Tak się składa, że panna Smith widziała pana, jak wracał pan tak około 6:55 z plaży i szedł w kierunku uzdrowiska.
- To prawda, widziałam go - powiedziała Diantha, spokojnie głaszcząc swego Gardevoira - To był na pewno on.
- Mój ojciec nikogo nie zabił! - krzyknęła oburzonym tonem Alexa.
Detektyw spojrzał na nią, po czym uśmiechnął się półgębkiem.
- Panna Sycamore bardzo kocha swojego ojca i jak widać staje zawsze w jego obronie. Mogła chcieć więc ochronić go przed zachłanną na dobra doczesne narzeczoną. Może nawet w sposób bardzo radykalny.
- Zostaw ją pan w spokoju! - wrzasnął profesor, zrywając się z fotela - W porządku! Przyznaję się! Okłamałem was wcześniej. Poszedłem za Violet i widziałem, że się z kimś spotkała, ale nie widziałem, kto to był, gdyż stał odwrócony do mnie tyłem.
- Niczego pan więc nie dostrzegł? - zapytał Ash.
- Nie, stałem za daleko... Wiem jednak, że to był mężczyzna.
- Co pan zrobił, gdy pan ich zobaczył?
- Załamany wróciłem do pokoju i wyłem z rozpaczy w poduszkę.
- No cóż... Wierzę panu, panie profesorze - rzekł na to detektyw - Jak i również wierzę w to, że pańska córka tego nie zrobiła. Brała wtedy kąpiel, co potwierdziła jedna z pokojówek. Poza tym panna Alexa wolała bawić się uprawianie czarów voodoo niż w zabijanie kogoś osobiście.
- Więc pan wie? - spytała dziewczyna.
- Wiem. Znalazłem laleczkę pod pani łóżkiem. Niezła robota - zaśmiał się Ash - Ale wracajmy lepiej do sedna sprawy. Kto jeszcze mógłby chcieć zabić Violet Jacobson? Doktor Moran, którego ona odrzuciła, choć ten zabił dla niej swoją żonę? Nie... Wiemy, że to nie on, choć próbował zabić mnie bojąc się, iż wpadłem na jego trop. Kim więc jest nasz winowajca? Może to hrabia Sylvius kochający klejnoty pragnący za wszelką cenę dostać w swoje ręce Klejnot Bazarina? Nie... On niestety także musi zostać skreślony z listy podejrzanych. Wobec tego kto jest winien?
Spojrzał na Dawn.
- Może ty? Miałaś w końcu swoje powody, kuzyneczko, żeby ją zabić. Ostatecznie poniosłaś przez nią spore straty finansowe.
- No wiesz co, Sherlocku?! Jak możesz?! - zawołała Dawn.
Ash nie przejął się tym jednak i spojrzał na Dianthę.
- A może panna Smith, której ojciec zbankrutował przez oszustwa na giełdzie ojca Violet?
Diantha ze stoickim spokojem zniosła ten atak, w ogóle na niego nie odpowiadając.
Tymczasem mój ukochany ciągnął dalej:
- Uznałem, że w tym uzdrowisku jest sporo osób, które mogą życzyć źle denatce. Ale może właśnie wobec tego powinienem poszukać kogoś, kto na pozór nic do niej nie ma? Wówczas, gdy tak pomyślałem, zorientowałem się, iż wiem już, kto może chcieć zabić pannę Jacobson. Zadzwoniłem do swojego człowieka w Alabastii i poprosiłem go, aby sprawdził on tę osobę. Dziś rano otrzymałem wiadomość, bardzo zresztą interesującą.
Detektyw popatrzył na nas uważnie i po chwili ciągnął dalej:
- Wiadomość ta brzmi następująco... Pan Herbert Jason swego czasu siedział w więzieniu za oszustwo, którego ponoć nie popełnił, a o którego popełnienie został oskarżony przez rzekomo prawdziwego winowajcę. Ten zaś uniknął kary i stał się bardzo wpływowym człowiekiem. Tym kimś był ojciec Violet Jacobson.
- Herbert Jason? Kto to taki? - spytałam zdumiona.
- Teraz nazywa się Jenkins - powiedział Ash i spojrzał na dyrektora uzdrowiska - Wyszedł z więzienia, zmienił nazwisko, a także odziedziczył ten interes po swoim ojcu (który jako jedyny wierzył w jego niewinność) i zaczął normalnie żyć, choć interes nie kwitnął najlepiej, mam rację? Proszę zobaczyć, ile osób w tym roku przyjechało do uzdrowiska. Tylko te, które są tu obecne, nie licząc oczywiście nie żyjącej już Violet Jacobson, a także aresztowanych doktora Morana i hrabiego Sylviusa. Coś mi mówi, że w tym należy upatrywać przyczynę faktu, iż to miejsce przestało cieszyć się dobrą sławą. Prawda?
- O tak, to prawda! - wrzasnął Jenkins wściekłym głosem, uderzając dłońmi o oparcie fotela - Kiedy wyszedłem z więzienia byłem nikim! Nikt nigdzie nie chciał mnie zatrudnić. Wszyscy patrzyli na mnie jedynie jak na nędznego złodzieja. Tylko na ojca mogłem liczyć. Zapisał mi on po śmierci to uzdrowisko, ale sławy ono nie odzyskało, więc musiałem żyć z tylu gości, ilu łaskawie zechciało do mnie przyjechać. Całe szczęście, że zmieniłem nazwisko i nikt nie skojarzył mej osoby z Herbertem Jasonem, bo gdyby nie to, straciłbym wszystkich gości.
- To bardzo smutne, ale coś mi mówi, że niesłusznie robi pan z siebie takie niewiniątko - powiedział z kpiną w głosie Ash - Myślę, że miał pan spory udział w tym wszystkim, co zrobił ojciec Violet. Prawda?
- Owszem, byliśmy wspólnikami i mieliśmy sprawiedliwie podzielić się łupem, ale on zagarnął wszystko dla siebie, a na mnie zwalił całą winę za to, co się stało. A jego córeczka? O wszystkim wiedziała i zeznała w sądzie kłamliwie, że to ja wszystko wymyśliłem, a prócz tego chciałem wciągnąć jej ojca do swoich machlojek. Żałosna i podła jędza. Gdy ją tu zobaczyłem, to od razu postanowiłem się na niej odegrać za wszystko, co zrobiła. Jej ojca już nie mogłem dosięgnąć, bo umarł, ale do niej miałem swobodny dostęp.
- Ponieważ to jest twoje uzdrowisko, to doskonale wiedziałeś, jak się po nim poruszać w taki sposób, żeby twoi pracownicy cię nie zauważyli na rano - powiedział Sherlock Ash - Napisałeś list do Violet podając się w nim za zakochanego w niej amanta i zwabiłeś ją na spotkanie.
- To było proste. Violet była próżna i zarozumiała. Wiedziałem, że nie oprze się tej pokusie. Kiedy mnie zobaczyła, nie poznała we mnie dawnego wspólnika ojca. Łatwizną więc było uwieść ją, a potem udusić. Zabrałem jej przy okazji ten naszyjnik, żeby wszyscy pomyśleli, że zabito ją w celach rabunkowych. Ale cóż... Jak zwykle przegrałem.
- Ano niestety przegrałeś, drogi kolego - powiedział inspektor Clemont Lestrade, podchodząc do niego - A więc Herbercie Jenkins... Aresztuję cię za zamordowanie Violet Jacobson.
Właściciel uzdrowiska jednak zerwał się gwałtownie z fotela, po czym wyjął z kieszeni rewolwer, z którego wymierzył w naszą stronę.
- Nie ruszać się! Cofnijcie się! - zawołał.
- Nie bądź głupi! Mam ludzi na całej wyspie! Nie zdołasz stąd uciec! - krzyknął groźnie Clemont.
- Może i nie, ale wam też się to nie uda, jeśli któreś z was zrobi choćby krok w moją stronę - dodał Jenkins.
Następnie złapał mnie mocno za rękę i przyciągnął do siebie.
- A ona idzie ze mną...
- Nie waż się! - wrzasnął Ash, robiąc krok w jego stronę.
- Zabieraj swoje łapy! - zawołałam, próbując zabrzmieć groźnie.
Mężczyzna jednak nie przestraszył się moich słów, po czym wymierzył lufę swego pistoletu w moje czoło.
- Dla swojego dobra lepiej się uspokój, maleńka. A ty, mój detektywie, spróbuj zrobić krok w moją stronę, a twoja ukochana będzie za chwilę miała śliczną dziurkę na środku głowy!
- Jeśli to zrobisz, zabiję cię! - wrzasnął wściekły Sherlock.
- Możliwe, ale życia jej w ten sposób nie wrócisz.
Poczułam, jak bardzo mocno mi serce bije z przerażenia. Ash również był przelękniony, ale nie wiedział, co ma zrobić. Jeden krok w kierunku tego psychopaty mógł go rozjuszyć do tego stopnia, że strzeliłby on i wtedy byłoby po mnie. Nie żebym bała się śmierci, bo nieraz się już o nią otarłam, ale mimo wszystko tym razem miałam duszę na ramieniu, jak chyba każdy, kto byłby na moim miejscu.
Na całe szczęście jakąś chwilę później Herbert Jenkins wrzasnął z bólu i puścił mnie. Przyczyną takiego zachowania zabójcy był Vulpix zmarłej Violet Jacobson, który skoczył na niego od tyłu, po czym ugryzł on tego łotra w pośladki. Widocznie słyszał on wyraźnie, jak ten drań przyznaje się do zabójstwa jego trenerki, po czym postanowił wymierzyć mu za to karę. Atak Pokemona pomógł mi wyrwać się z rąk tego łajdaka, a Clemont i Max wykorzystali tę okazję, żeby skoczyć na Jenkinsa i skuć go kajdankami. Ash zaś złapał mnie mocno w objęcia oraz pogłaskał czule moje włosy.
- Och, Sherlocku! Mój ukochany! - zawołałam, zachłannie się w niego wtulając - Mój najdroższy... Mój jedyny...
- Było gorąco - uśmiechnął się Max, trzymając mocno za ręce Jenkinsa - Ale cóż... Dzielny, mały Pokemon nam pomógł.
Vulpix usiadł zadowolony na podłodze, ściskając w pyszczku materiał spodni swojej ofiary.
- Jesteś bohaterem, mały - powiedziała Dawn, głaszcząc go po głowie.
- Wielkim bohaterem. Coś mi mówi, że możemy się zaprzyjaźnić. Co ty na to? - rzekłam z uśmiechem na twarzy.
Stworek zrozumiał, o co mi chodzi i zapiszczał przyjaźnie na znak, że chętnie zostanie moim Pokemonem, po czym zaczął się ocierać o moje nogi, okazując w ten sposób swoją radość.
- No dobrze, Max... Pora już wyprowadzić naszego aresztanta - rzekł Clemont zadowolonym tonem, po czym spojrzał na Asha - Nie wiem, jak ty to zrobiłeś, ale rozwiązałeś tę zagadkę jak zwykle w sposób mistrzowski.
- Owszem, jednak nie zapominaj o swoim udziale w tej sprawie, mój przyjacielu - odpowiedział mu słynny detektyw - W końcu to ty ocaliłeś dziś moją ukochaną.
- Z drobną pomocą pewnego uroczego Pokemona - powiedział wesoło inspektor, salutując przy tym Vulpixowi - Gratuluję obywatelskiej postawy, mój maleńki.
Vulpix zapiszczał tylko ponownie, po czym zawarczał groźnie, patrząc na Jenkinsa, którego policjanci właśnie wyprowadzili z salonu.
- Och, Ash! To było po prostu przerażające! - zawołałam, wtulając się mocno w mego ukochanego.
- Moja kochana panno Watson - zachichotał delikatnie mój ukochany - Ja też się bałem, może nawet bardziej niż ty. Ale na całe szczęście żyjemy i będziemy jeszcze długo żyć.
- Długo i szczęśliwie, kuzynku - dodała żartobliwie Dawn.
- W rzeczy samej, moja kuzyneczko - odparł na to Ash - Cieszę się, że Vulpix nie pozwolił ci odejść z tym panem. W końcu takie coś popsułoby nam wszystkie plany.
- Jakie plany? O czym ty mówisz? - zdziwiłam się.
- No przecież już za kilka dni jest nasz ślub - odpowiedział na to mój narzeczony, szczerząc przy tym wesoło zęby.
- A tak, masz rację - zachichotałam, całując go w usta - Jakże mogłam o tym zapomnieć? Dziękuję, że mi przypomniałeś.
- Tylko nie zapomnij o tym, gdy nadejdzie dzień naszej uroczystości ślubnej - zażartował sobie Ash.
- Spokojnie. Aż tak zapominalska to ja nie jestem - powiedziałam mu z uśmiechem na twarzy.
KONIEC
Bardzo ciekawe zakończenie historii, aż czuć wyraźnie inspirację opowieściami o Sherlocku Holmesie i Herkulesie Poirot (o którym mam zamiar ponownie nabyć kilka dzieł cudownej pani Christie) :) Nie powiem, jest to dla mnie ogromna gratka, dlatego z przyjemnością przeczytałam tą historię. :)
OdpowiedzUsuńI przyznam szczerze, że nie spodziewałam się takiego zakończenia. Osoba pozornie tylko niemająca nic wspólnego z ofiarą, okazuje się mieć do niej ogromny żal i to tak ogromny, że pod jego wpływem decyduje się ją udusić.
Nie podejrzewałabym Herberta Jenkinsa o zamordowanie Victorii Jacobson. Tak jak Serena brałam pod uwagę bardziej hrabiego Sylviusa czy Jamesa Morana, ale nie Herberta. Cóż..jak widać nasz autor lubi bardzo zaskakiwać swoich czytelników. :) I to jest dla niego absolutnie na plus. :)
Pod koniec zrobiło się trochę gorąco, Serenie groziło niebezpieczeństwo, jednak bohaterski Vulpix ocalił dziewczynie życie gryząc zabójcę swojej trenerki w... cztery litery. :) Dzięki Bogom, że on się tam pojawił. :)
Ogólna ocena za historię: 10/10 :)