piątek, 22 grudnia 2017

Przygoda 035 cz. I

Przygoda XXXV

Alibi na całą dobę cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Cieszysz się, że wreszcie wychodzisz ze szpitala? - zapytała Roxanne, siedząc na krześle i bawiąc się sznurkiem od swojego szlafroka.
Dziewczyna ta (będąca moją rówieśniczką) od kilku dni przebywała na tej samej sali, co ja. W ciągu tego krótkiego pobytu razem zdążyłyśmy się bardzo polubić i nawet trochę żałowałam tego, że zostałam już wypisana ze szpitala, a ona musi jeszcze tam zostać. Obiecałam jednak, iż będę ją odwiedzać i oczywiście zamierzałam dotrzymać danego słowa, gdyż dobrze wiedziałam, że będzie mi brakować rozmów z nią oraz jej dowcipów.
- No pewnie, że się cieszę, Roxy! - zawołałam wesoło, przebierając się za parawanem z piżamy w swoje normalne ubranie - Nawet nie wiesz, jak bardzo chcę wskoczyć teraz na zaspę śnieżną i się w niej wytarzać.
- Uważaj, bo w taki sposób możesz tu szybko wrócić.
- Masz na myśli, że złapię zapalenie płuc? Proszę cię, Roxanne. Nie strasz mnie. Poza tym od samego tarzania się w śniegu nie można dostać zapalenia płuc.
- W tej sprawie mam nieco inne zdanie - stwierdziła moja koleżanka nieco ironicznym tonem - Jak ktoś ma pecha, to nawet drapiąc się po głowie może sobie palec złamać.
Parsknęłam śmiechem, gdy usłyszałam te wesołe słowa. Ta zwariowana brunetka o zielonych oczach i niewielkim nosie potrafiła nieraz rozbawić mnie do łez swoimi żartami. Tak też było i tym razem.
- Przez ciebie oplułam się ze śmiechu! - zawołałam.
- Przynajmniej wiesz, że żyjesz, a ja czasami nie wiem, czy moje życie jest życiem - odparła na to moja przyjaciółka poważnym tonem.
- Nie rozumiem.
- Ach! - dziewczyna syknęła z bólu.
- Co ci jest, Roxanne? - zapytałam z troską, wychylając się powoli zza parawanu.
- Nic takiego, Sereno - powiedziała moja szpitalna koleżanka, masując sobie powoli prawą dłoń - Znowu mi ręką drętwieje. Dzisiaj miałam już to samo z lewą, a teraz dla odmiany z prawą... Ech...
- A dawno tak masz? - zapytałam z troską w głosie.
- Już tak około roku. Dlatego właśnie tu jestem, kochana. Lekarze mają dokładniej zbadać, co mi jest - odpowiedziała mi Roxanne.
Powoli pokiwałam głową, po czym wróciłam do przebierania się.
- A powiedzieli ci już coś konkretnego? - spytałam.
- Jeszcze nie i w tym właśnie problem - odpowiedziałem jej - Od kilku lat co rok tutaj przyjeżdżam na badania kontrolne, bo mam różnie takie bóle i inne draństwa.
- A jakie?
- Najpierw były to bóle i zawroty głowy, później lekkie zaniki pamięci, to ostatnie zresztą do dziś mi się to zdarza. No, ale przede wszystkim dręczą mnie te drętwienie rąk.
- I co? Lekarze nie umieją ci powiedzieć, co ci dolega? - zdziwiłam się.
- Najpierw uważali, że to nerwy oraz dziedziczne choroby głowy.
- No nie! Co to za bezczelne eskulapy! Oni ci niby sugerują, że jesteś psychiczna?! - zawołałam oburzona.
Roxanne zachichotała, widząc moją reakcję.
- Źle mnie zrozumiałaś, kochana. Chodziło im o choroby związane z bólami głowy. Mówią, że to może być rodzinne. Mają chyba rację, bo moja mama i babcia mają również częste bóle. Ale tych drętwień to już nie umieją mi w żaden sposób wyjaśnić.
- Ech... Myślałby kto, że mają oni strasznie niskie pensje, skoro mają pacjentów nosie.
- Serena, jesteś zabawna. A kto im płaci twoim zdaniem?
- To chyba jasne. Państwo im płaci. Władze regionu Kanto.
- No widzisz, kochana... I w tym tkwi problem. Myślisz, że lekarze za państwowe pieniądze będą cię porządnie leczyć? No, proszę cię... Nie bądź dzieckiem. Naprawdę nie wiesz, jak jest na świecie? Chcesz być leczona, to zapłać lekarzom prywatnie, bo za państwowe pieniądze to im się nie opłaca cię wyleczyć.
Westchnęłam głęboko, powoli kończąc nakładać na siebie ubranie.
- Ech... Musisz być taką pesymistką, Roxanne?
- Sama byś nią była, gdyby ciebie tak leczono, jak mnie - odparła na to moja przyjaciółka.
Powoli wyszłam zza parawanu i uśmiechnęłam się do niej czule.
- Za trzy dni wyjeżdżam z miasta na święta. A ty? - spytałam.
- Prawdopodobnie spędzę święta tutaj, w tym szpitalu. Chyba, że mnie wreszcie zbadają jak należy i dadzą mi spokój. Ale to nie jest pewne.
- Rozumiem. W każdym razie, na wypadek gdybyśmy się do Nowego Roku nie zobaczyli, to Wesołych Świąt, Roxanne.
- Wesołych Świąt, Sereno - odpowiedziała moja koleżanka, po czym delikatnie obie się przytuliłyśmy.


- Czy panienki skończyły już wreszcie te swoje czułości? - zapytał Ash, wchodząc na salę.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, wskakując na salę razem z nim.
Uśmiechnęłam się wesoło, widząc mojego ukochanego. Podeszłam do niego, objęłam za szyję i pocałowałam czule w usta.
- Och! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę radosną i zdrową - powiedział Ash.
- Czy tak do końca zdrowa jestem, to tego jeszcze nie wiem, aniołku - odpowiedziałam mu wesoło z uśmiechem - Ale spokojnie... Będzie dobrze. Idę jeszcze do ordynatora po wypis czy jak to się tam nazywa.
- Mam tam wejść z tobą?
- Nie, wejdę sama. Poczekajcie na mnie z Pikachu przed gabinetem.
- No dobrze.
Ash pokiwał głową zgadzając się, po czym spojrzał na Roxanne.
- A twój chłopak cię nie odwiedzi?
- A skąd wiesz, że ja mam chłopaka? - spytała zdumiona dziewczyna, patrząc uważnie na mnie - Ty mu powiedziałaś?
- Nie! Skądże! Nic a nic mu nie powiedziałam! - zawołałam, zupełnie zresztą zgodnie z prawdą.
Mój ukochany uśmiechnął się delikatnie, podobnie jak i Pikachu, który wesoło zachichotał widząc zdumioną minę mojej koleżanki.
- Mówiłam ci przecież, Roxanne, że Ash jest detektywem, a więc na pewno wystarczyło mu na ciebie spojrzeć, żeby wiedzieć, że kogoś masz.
- To prawda. Tak właśnie było. Spojrzałem i już wiem - powiedział słynny detektyw z Alabastii, na którego twarzy wciąż widniał uśmiech.
- A czy mógłbyś powiedzieć mi coś więcej na temat tych swoich metod śledczych? - zapytała dowcipnie Roxanne.
Ash uśmiechnął się do niej delikatnie, po czym odparł:
- Owszem, mogę ci to wyjaśnić. A więc już mówię. Zauważyłem, że się wymalowałaś.
Była to prawda, gdyż rzeczywiście, Roxanne miała nałożony na twarz delikatny makijaż, czyli szminkę, tusz do rzęs oraz cień do powiek. Jednym słowem, nosiła obecnie typowy zestaw upiększający każdą dziewczynę.
- Owszem, zrobiłam sobie makijaż, ale nie wiem, co to ma do rzeczy - zdziwiła się moja koleżanka.
- Już ci wyjaśniam. Otóż sam jestem w związku z dziewczyną i wiem doskonale, że płeć piękna stosuje takiego rodzaju sztuczki, żeby się podobać nie tyle sobie, co chłopakom. Kiedy zaś odwiedzałem ostatnio Serenę, twoja twarz była bez makijażu, a dzisiaj nagle jest. Wyciągnąłem więc wniosek, że musisz być z kimś umówiona i to z kimś, komu chcesz się podobać. Taką to osobą zatem jest raczej chłopak niż dziewczyna, gdyż w końcu dla żadnej dziewczyny druga dziewczyna raczej się nie maluje. No, chyba że ma inne upodobania. Chyba wiesz, co mam na myśli?
Roxanne wybuchła śmiechem, słysząc wyjaśnienia Asha.
- No nie... To naprawdę śmiesznie proste.
- Dokładnie. Tak, jak to napisał w jednym opowiadaniu John Scribbler, każdy problem wydaje się nam prosty, kiedy ktoś nam go wytłumaczy. No, a początkowo myślałaś, że pewnie jestem jakimś jasnowidzem i czytam ci w myślach.
- Owszem... Coś niecoś w tym rodzaju - zachichotała dziewczyna.
- O której przyjeżdża twój chłopak? - zapytał Ash.
- Niedługo. Tak jakoś za godzinę. Chciał tutaj przybyć wcześniej, ale niestety... Z powodu świąt wszelkie dojazdy do Alabastii są niestety bardzo utrudnione. Ludzie stąd albo wyjeżdżają, albo przyjeżdżają i to na masową skalę.
- No tak, bo jedni tu mają krewnych, a inni są tu gościnnie i wracają na święta do domów - powiedziałam z uśmiechem - Twój chłopak jest trenerem Pokemonów?
- Naturalnie, że tak. Brał udział w trzech Ligach Pokemon - wyjaśniła Roxanne.
- A w których konkretnie? - spytał Ash.
- Najpierw w Indygo, potem w Johto, a później w Sinnoh. Następnie miał przerwę, a obecnie trenuje, żeby móc wyruszyć do Unovy.
- Ruszasz z nim?
- Tak, jeśli mi oczywiście stan zdrowia na to pozwoli.
- Jak twój chłopak ma na imię?
- Christopher.
- Nawet ładnie - stwierdziłam.
- A przepraszam, że spytam, ale czy twoje pytania mają jakiś cel, Ash? To policyjne przesłuchanie? - zapytała Roxanna.
Mój ukochany wybuchnął śmiechem.
- Nie no, coś ty! Po prostu... Jestem z natury osobą dość ciekawską, jak zresztą każdy porządny detektyw.
- Słusznie, ale uważaj, bo osobom ciekawskim, które to wtykają nos w nieswoje sprawy, zwykle ktoś ten nos przycina - rzekła żartobliwym tonem Roxanne.
- Czy to groźba? - zachichotał dowcipnie Ash.
- Nie, to jest takie zwyczajne stwierdzenie faktu. Tak samo jak słynne powiedzenie, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
- Rozumiem.
- Pika-pika-chu!
Zaśmiałam się lekko, słysząc tę zabawną rozmowę. Widać było, iż Ash i Roxanne zdecydowanie przypadli sobie do gustu. Tym lepiej.
- Dobrze, no to pora na nas. Trzymaj się, kochana. Przed wyjazdem na święta jeszcze cię odwiedzę - powiedziałam.
- Trzymam za słowo - odpowiedziała moja koleżanka.
Po tych słowach ja, Ash i Pikachu wyszliśmy powoli z sali, a następnie skierowaliśmy swoje kroki w kierunku gabinetu ordynatora, żeby załatwić ostateczne formalności z moim wyjściem ze szpitala. Szanowny pan doktor prosił mnie, abym koniecznie zrobiła. Nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo mu na tym zależało, jednak postanowiłam spełnić jego prośbę choćby tylko dlatego, że jestem bardzo ciekawska.
- To tutaj - powiedziałam, gdy już zatrzymaliśmy się przed gabinetem ordynatora - Poczekasz na mnie?
- Wolałbym wejść tam z tobą, ale skoro wolisz zachować dyskrecję, to już niech tak będzie - odpowiedział Ash - Ja i Pikachu posiedzimy tu sobie.
- Wobec tego nie będziecie robić tego sami - usłyszałam jakiś dobrze mi znany głos.
Spojrzałam w stronę osoby, która to powiedziała i zobaczyłam, że jest to moja mama. Uśmiechnęłam się delikatnie na jej widok, gdyż jej obecność tutaj przyjemnie mnie zaskoczyła. Ostatecznie przecież mało kiedy miałam możliwość zaznania jej większej czułości niż pogłaskanie mnie po głowie, natomiast zobaczenie na własne oczy, jak moja matula okazuje prawdziwe zainteresowanie osobą swojej córki było już czymś naprawdę niesamowitym i wyjątkowym, choć ostatnimi czasy odnosiłam takie wrażenie, że to jakby zaczynało się stawać coraz częstszym zjawiskiem.


- Cześć, mamo. Co ty tu robisz? - zapytałam.
- Dowiedziałam się od Asha, że masz dzisiaj wyjść ze szpitala, więc postanowiłam ci w tym towarzyszyć - odpowiedziała moja matula.
- Miło z twojej strony - odparłam bezbarwnym tonem - Poczekajcie na mnie, dobrze?
Nie czekając na odpowiedź zapukałam do drzwi gabinetu ordynatora i słysząc słowo „Proszę“ weszłam.
- Dzień dobry, panie doktorze - powiedziałam.
- Dzień dobry, Sereno - odpowiedział lekarz, pokazując mi ręką krzesło naprzeciwko swojego biurka - Siadaj, proszę. Muszę z tobą porozmawiać.
- Oho! Pana ton nie brzmi zbyt radośnie. Czy mam już zacząć się bać? - uśmiechnęłam się, po czym usiadłam na krześle.
- Nie żartuj sobie, dziecko. To jest bardzo poważna sprawa - rzekł na to ordynator niezwykle poważnie.
Wpatrywałam się w mężczyznę nad wyraz uważnie. Był to szpakowaty pan znajdujący się tak pomiędzy pięćdziesiątym, a sześćdziesiątym rokiem życia. Miał długi, odstający nos zakończony koniuszkiem przypominającym haczyk, niebieskie oczy, a także delikatny zarost na podbródku. Sprawiał on ogólnie wrażenie człowieka bardzo kompetentnego oraz takiego, który wie, co robi. Czułam więc, że jeżeli on mówi coś bardzo poważnym tonem, to najwidoczniej ma ku temu powody.
- Słucham więc... Co mi pan chce powiedzieć?
Ordynator westchnął głęboko i z wyraźnym trudem, gdyż najwyraźniej przekazanie mi tej wiadomości było dla niego zdecydowanie bardzo, ale to bardzo nieprzyjemne. W końcu jednak zebrał się na odwagę i powiedział:
- Przykro mi, kochanie moje... Ale wyniki twoich badań jednoznacznie wskazują na to, że masz sclerosis multiplex.
Parsknęłam śmiechem, słysząc te słowa. Myślałam, że to jest jakiś żart, a pan ordynator jest naprawdę bardzo dobrym aktorem, gdyż jego powaga wyglądała niesamowicie realistycznie. Jednakże szybko pomyślałam sobie, jaki to niby powód miałby lekarz, żeby próbować mnie straszyć? Raczej nie widziałam żadnego sensu w tym, aby ordynator opowiadał mi kłamstwa. A więc... Czyżby więc to wszystko, co mówił, było prawdą?
- To nie jest żart, Sereno - powiedział lekarz, tak jakby czuł, o czym ja właśnie myślę.
- Panie doktorze... Ale jak to jest w ogóle możliwe? Przecież ja nawet nie miałam żadnych objawów tej choroby - stwierdziłam.
Oczywiście doskonale wiedziałam, o jaką to chorobę chodzi, więc tym bardziej nie chciałam przyjąć do wiadomości okropnego faktu, iż rzekomo na nią cierpię. Jednak słowa pana ordynatora brzmiały bardzo realistycznie, choć mimo wszystko nie umiałam się z nimi pogodzić. Przecież to by mogło zrujnować całe moje życie. W jednej chwili każdy mój plan na przyszłość stracił całkowicie prawo bytu i stawał się nieaktualny.
- Nie wiem, jak to jest w ogóle możliwe, jednak wyniki twoich badań mówią, że cierpisz na tę chorobę - mówił dalej ordynator.
- Ale jak ja mogę mieć stwardnienie rozsiane, skoro nie miałam jeszcze żadnych objawów tej choroby? - zapytałam załamana.
- To akurat nic nie znaczy, moja droga - odpowiedział mi ponuro lekarz - Równie dobrze pierwsze objawy mogą się pojawić u ciebie z czasem. Jesteś jeszcze młoda, a ta choroba zwykle atakuje nagle i niespodziewanie, niekiedy nawet bez uprzednich objawów. Poza tym wyniki twoich badań mówią same za siebie.
- Może zaszła tu jakaś pomyłka? - spytałam z nadzieją w głosie.
- Mało prawdopodobne, bo nasi lekarze są bardzo dokładni - rzekł na to ordynator - Ale ostatecznie możemy to wszystko sprawdzić, jeśli chcesz.
- Owszem, bardzo tego chcę.
- Wobec tego przyjrzę się dokładnie całej sprawie i dać ci później znać, co odkryłem. Mimo wszystko musiałem ci o tym powiedzieć.
- A więc jest nadzieja, że to pomyłka?
- Owszem, istnieje taka możliwość, choć niewielka.
Zasmucona usiadłam na krześle, oddychając z delikatną ulgą. A więc to wszystko mogło być jedynie pomyłką lekarzy. Chociaż co będzie, jeśli się okaże, że te wyniki są jednak prawdziwe i zgodne z faktami? O nie! To po prostu niemożliwe! Ja nigdy nie miałam żadnych objawów tej choroby, więc skąd nagle u mnie takie coś? Ale te wyniki... Nie! To z całą pewnością jakaś pomyłka i nic więcej. Tylko co wtedy, jeśli się okaże, że wyniki mają rację, a ja jestem w pierwszym stadium choroby, która jeszcze nie wykazała swych objawów?
- Panie doktorze... Ale jeśli jednak ją mam... To brak objawów oznacza pierwsze, wczesne stadium? - zapytałam.
- Owszem, moja droga - lekarz pokiwał głową twierdząco - W sumie w tym bym widział dla ciebie nadzieję. Jeśli jeszcze nie ma objawów, to mamy do czynienia z naprawdę bardzo wczesnym stadium.
- Więc można to draństwo zdusić w zarodku?
- Niestety nie, moja droga, bo widzisz... Tej choroby nie da się w żaden sposób całkowicie usunąć z organizmu człowieka. Można jednak zatrzymać jej rozwój. Skoro więc wiemy, że ona istnieje, to możemy z nią walczyć. Być może więc nigdy nie stracisz władzy w nogach.
- Być może... A być może zostanę już na zawsze kaleką i co wtedy?
Mówiłam to niemalże płaczliwym tonem, który wywołał wielki smutek na twarzy ordynatora i zaczął mnie on szybko pocieszać.
- Sereno... Wyniki twoich badań mówią tylko o tym, że wykryliśmy w twoim organizmie tę chorobę. Nie są jednak wyrokiem śmierci czy kalectwa dla ciebie. Zresztą więcej szczegółów dowiesz się później, kiedy dokładniej zbadam te wyniki, bo rzeczywiście mogło dojść do pomyłki.
- Ale pan w to nie wierzy, prawda?
Ordynator jeszcze bardziej posmutniał. Przez chwilę miał wątpliwości, co ma mi odpowiedzieć, w końcu jednak postanowił on przełknąć tę gorzką pigułkę, jaka go czekała.
- Pracowników mamy tutaj porządnych, jeszcze nigdy nie zdarzyła się nam pomyłka, ale przecież zawsze może być ten pierwszy raz. Także moja rada jest prosta...
- Nie tracić nadziei, prawda?
- No właśnie. Jak będę mógł się z tobą skontaktować, gdy już sprawdzę to wszystko?
- Może pan dzwonić pod numer pani Delii Ketchum. To matka mojego chłopaka. Mieszkam z nim obecnie - odpowiedziałam.
- Dobrze. Podaj mi numer, proszę.
Podałam go. Ordynator zapisał go sobie dokładnie, po czym rzekł:
- Nie bój się, kochana Sereno. Zbadam tę sprawę osobiście. Być może rzeczywiście mamy tu do czynienia z pomyłką. Porównam twoje poprzednie wyniki z obecnymi, przesłucham też personel. Zrobię coś w rodzaju małego śledztwa, żeby ustalić, czy naprawdę jesteś na to chora. Nawiasem mówiąc słyszałem, że twój chłopak jest detektywem.
- Owszem, zajmuje się rozwiązywaniem zagadek.
- Wobec tego ja spróbuję zrobić to samo. Zbadam całą tę sprawę. Mnie też nieco dziwi ten brak wcześniejszych objawów tej choroby u ciebie.
- Nie jestem zbyt zorientowana w tym wszystkim, więc nie wiem, jakie są objawy tej choroby. Mógłbym mi pan o nich powiedzieć?
- To teraz bez znaczenia, Sereno. Przeprowadzę dokładne śledztwo w tej sprawie. Obejrzę sobie twoje poprzednie wyniki, porozmawiam z innymi lekarzami, zbadam próbki twojej krwi i w ogóle. Powinienem w ciągu kilku dni znać już odpowiedzi na dręczące nas pytania, także cóż... Bądź dobrej myśli.
- Postaram się, panie doktorze, choć prawdę mówiąc w takiej sytuacji raczej trudno zachować pozytywne nastawienie do życia.
Po tych słowach powoli wstałam i wyszłam z gabinetu. Mimo licznych słów pociechy ordynatora czułam się po prostu okropnie. Moje serce wręcz niemiłosiernie krwawiło, bo jak ja niby mogłam tak zwyczajnie podejść do wiadomości, iż być może zostanę kaleką do końca życia? Przecież to było okropne. Ordynator nie miał żadnych pewności, czy moja choroba jest aby całkowicie pewna, choć mimo wszystko jego słowa o tym, iż jego personel prawie nigdy się nie myli, tylko mnie dobiły. Po mojej głowie krążyło zatem mnóstwo okropnych myśli.
Mój niepokój musiał być bardzo wyraźnie widoczny na mojej twarzy, ponieważ Ash, ledwie mnie zobaczył, zaraz to dostrzegł.
- Serena... Co ci się stało? - zapytał przejętym tonem.
- Pika-pika? - dodał piskliwym głosem Pikachu.
Bardzo szybko przywołałam na swoją buzię najczulszy uśmiech, jaki tylko zdołałam stworzyć, jednak nie oszukałam tym nikogo.
- Sereno... Przecież widzę, że coś ci się stało - powiedział mój chłopak bardzo smutnym tonem.
- Pika? Pika-pika-chu! - zapiszczał jego Pokemon.
- Nie, nic... To naprawdę nic takiego - odparłam na to.
Ash nie wyglądał jednak na przekonanego tym wszystkim, podobnie jak i moja mama, która podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
- Córeczko moja... Przecież dobrze wiesz, że nam możesz powiedzieć wszystko. Zawsze i wszędzie.
Odsunęłam się od niej delikatnie.
- Wiem, mamo... Ale mnie naprawdę nic się nie stało - powiedziałam.
- Możesz mi przysiąc, skarbie, że wszystko jest w porządku? - spytała moja matula.
- Mamo... Proszę... Przestań mnie dręczyć!
Ostatnie słowa wręcz wykrzyczałam, przez co zwróciłam niepotrzebnie na siebie uwagę innych ludzi.
- Nie musisz tak krzyczeć, córeczko. Mam dobry słuch, twój chłopak zresztą też.
- A daj mi wreszcie święty spokój! - powiedziałam już ciszej, po czym pobiegłam przed siebie.
Wiem, że to było całkowicie irracjonalne zachowanie z mojej strony, ale prawdę mówiąc nie wiedziałam, co mam wtedy zrobić. Czułam się po prostu okropnie. Cierpiałam, gdyż całe moje życie prawdopodobnie runęło w gruzy, ale musiałam zachować to dla siebie. Po prostu musiałam. Gdyby Ash się o tym wszystkim dowiedział, straciłabym go, a ja nie mogłam na to pozwolić. Przecież cała ta sprawa mogła być tylko zbiegiem okoliczności i pomyłką nie mającą nic wspólnego z prawdą. Gdyby jednak tak było, to on powinien pozostać w błogiej niewiedzy. Najmniejszy nawet cień podejrzeń takiej choroby u mnie może go ode mnie odstraszyć. Co prawda przecież znamy się nie od dziś, ale lepiej dmuchać na zimne. W końcu który młody i zdrowy chłopak chce sobie marnować życie z kaleką?


Nie mam pojęcia, jak długo biegłam przed siebie, ponieważ straciłam pojęcie, gdzie jestem. Dopiero później, zupełnie niespodziewanie, ocknęłam się z transu i zobaczyłam, że stoję przy jakimś koszu na śmieci na środku chodnika w centrum miasta. Znałam już dobrze Alabastię, więc wiedziałam, gdzie się znajduję, jednak w tej chwili jakoś wcale nie podnosiło mnie to na duchu. Załamana płakałam, a wręcz wyłam z rozpaczy. Łzy już rozmywały mi obraz, który widziałam oczami.
- Dlaczego? Dlaczego właśnie mnie to spotyka? - pytałam sama siebie, spoglądając w niebo - Czemu, Boże?! Czemu?!
Opuściłam głowę na dół i dalej chlipałam z rozpaczy, zraszając w ten sposób oszroniony chodnik swoimi łzami. Czułam, jak serce bije mi mocno, a wręcz szalenie. Tak mocno, że aż mnie ono bolało. Moje życie straciło już wszelki sens. Kiedy Ash się dowie o tym, to z pewnością stracę go. Byłam tego pewna. Zresztą jeśli nawet ze mną zostanie, to chyba tylko z litości, a ja nie chciałam tego. Wcale nie chciałam jego współczucia, tylko miłości. Tak, prawdziwej i szczerej miłości, lecz nie miałam co na nią liczyć, bo niby jak można kochać śmiertelnie chorą osobę?
Przed oczami zaczęły mi się pojawiać wspomnienia z dawnych czasów. Najpierw ujrzałam Asha w wieku siedmiu lat, jak poznaje mnie, uroczego, małego, zapłakanego dzieciaka. Ledwie tylko mnie zobaczył, a zaraz musiał mi pomóc. Bo jakże mógł zostawić mnie samej, ze łzami na buzi oraz z raną na kolanku?
- Hej, Różowa Panienko! Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz! - rzekł do mnie wtedy Ash.
Łatwo mu mówić. To nie on będzie jeździł przez resztę swego życia na wózku inwalidzkim i będzie wiódł żywot kaleki. Mnie to spotka, a nie jego. On sobie będzie zdrowy, szczęśliwy i radosny, a ja co?
Wspomnienia znowu ożyły. Zobaczyłam siebie i Asha, jak pływamy w jeziorze podczas Letniego Obozu Pokemonów profesora Oaka. Potem zaś, na tym samym obozie, ostatniego dnia jego trwania, tańczymy sobie razem. Później żegnamy się czule i pierwszy raz całujemy w usta. Następnie, tak po ośmiu latach dostrzegam Asha w telewizji podczas emitowania na żywo zajścia z Garchompem. Oczami wyobraźni znowu zobaczyłam ten program i uroczą twarz Asha, którą reporterzy pokazali pod sam koniec programu w zbliżeniu. Kolejną sceną z przeszłości, jaką ujrzałam w mojej wyobraźni, była ta, w której spotykam Asha w Santalune na Sali prowadzonej przez Violę. Później trening, w którym to razem z Clemontem, Bonnie oraz Alexą pomagam memu ukochanemu przygotować się do rewanżu z młodszą panną Marey. Następnie ujrzałam, jak Ash zaprasza mnie do swej drużyny, potem jak oddaję mu chusteczkę i przypominam mu, kim jestem. Kolejne ujęcia tej migawki wspomnień były takie: uczę Asha jeździć na Rhyhornach, razem walczymy z Zespołem R, przeżywamy kilka przygód, pierwszy raz łapiemy się za rękę, Ash i ja wyznajemy sobie miłość przy ognisku, docieramy do Alabastii, poznaję Delię Ketchum, Ash zostaje ciężko ranny wskutek intrygi Malamara, mam urodziny i mój chłopak daje mi sukienkę oraz pierścionek, przeżywam z Ashem swój pierwszy raz, jedziemy na rowerach, chodzimy trzymając się za rękę na posterunek Jenny, mamy sprzeczkę o te moje głupie pomysły ze sławą, jednakże dzięki Bogu nasz związek udaje się uratować. Ostatnią zaś sceną, która mi się przypominała, była ta, w której to leżę w szpitalu po przygodzie z Gangiem Czarnego Tulipana, zaś Ash siedzi przy moim łóżku, trzyma mnie za rękę, a także mówi, że mnie kocha.
Wróciłam powoli do rzeczywistości, oddychając przy tym głęboko. To były naprawdę piękne i cudowne wspomnienia. Szkoda, że one wszystkie nic nie będą znaczyć, gdy mój ukochany pozna prawdę na temat mego stanu zdrowia. Z całą pewnością mnie nie opuści, to więcej niż pewne. Jest zbyt szlachetny, aby coś takiego zrobić. Będziemy mnie przez jakiś czas kochać, potem jednak jego uczucie zastąpi litość. Z pewnością tak właśnie będzie. Nie zniosę myśli, że on jest ze mną tylko ze współczucia, pomyślałam sobie. Muszę więc ukryć te fakty przed Ashem jak najdłużej to będzie możliwe.
- Serena... - usłyszałem za swoimi plecami.
- Pika-pika...
Odwróciłam się i zobaczyłam Asha oraz Pikachu, którzy to patrzyli na mnie ze smutkiem w oczach.
- Dlaczego płaczesz, kochanie? - spytał mój luby.
- Pika-pika? - dodał jego Pokemon.
- A nic... Tak po prostu... Smutek mnie ogarnął - odpowiedziałam mu, ocierając sobie szybko łzy.
- Ale czemu, skarbie? Czemu?
- Ponieważ ordynator nie jest do końca pewien mojego stanu zdrowia i być może niedługo będę musiała wrócić do szpitala.
- I tylko dlatego płakałaś? - zdziwił się Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Tak... Tylko dlatego.
Mój luby nie na darmo jest jednak najlepszym detektywem Alabastii, dlatego wystarczyło mu, że popatrzył mi w oczy uważnie, po czym odparł:
- I sądzisz, że ja w to uwierzę? Takie bajki możesz opowiadać swojej mamie, skoro tego chcesz, ale nie mnie. Zresztą twoja matka nie jest wcale tak głupia, jak myślisz. Ja również jestem trochę mądrzejszy niż uważasz, więc oboje nie wierzymy w twoje tłumaczenia.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał nieco gniewnie jego Pokemon.
Posmutniałam jeszcze mocniej, gdy to usłyszałam. Dobrze wiedziałam, że ukrycie przed nim prawdy będzie bardzo trudne, jednak wolałam to niż powiedzenie mu, jak się sprawy naprawdę mają.
- Proszę cię, Ash... Nie pytaj mnie o te sprawy. Ja naprawdę nie chcę o tym rozmawiać. Nie chcę oraz nie mogę - powiedziałam.
- Czemu?
- Ash, do jasnej anielki! Przestań wreszcie zadawać mi takie pytania, dobrze?! - niemalże krzyknęłam.
Ash i Pikachu posmutnieli, a nawet lekko się cofnęli pod wpływem mojej reakcji. Zauważyłam, że nieco przesadziłam, dlatego też dodałam już spokojniejszym tonem:
- Przepraszam cię. Po prostu rozmowa o tym sprawia mi ból. Nie pytaj dlaczego... I nie próbuj dociekać, jakie są tego powody. Być może za kilka dni wszystko samo się wyjaśni. Nie chcę więc, abyś przez ten czas zadręczał swój umysł takimi myślami.
- Jak uważasz... Więc mam nie pytać o twoje problemy?
- Właśnie... Nie pytaj mnie już o to. Obiecaj, że więcej tego nie zrobisz. Obiecaj mi, proszę.
- Ale Sereno...
- Proszę, Ash! Ten temat jest dla mnie zbyt bolesny! Chętnie ci kiedyś o tym opowiem, ale jeszcze nie teraz, rozumiesz?
- Chciałbym ci powiedzieć, że tak, ale ja w przeciwieństwie do ciebie wolę nie budować naszego związku na kłamstwie. Mogę ci jednak obiecać, że więcej nie zapytam o to, czemu cierpisz. Gdy zechcesz, to sama mi o tym powiesz. Ale skoro nie mogę ci zadawać pytań, to co mam zrobić, żeby ci pomóc?
- A musisz mi pomagać? - spytałam.
- Muszę, bo czuję, że oszaleję, jeżeli będę siedział bezczynnie - odparł Ash smutnym tonem - Co więc mam zrobić?
- Przytulić swoją dziewczynę - odpowiedziałam mu bez namysłu - Ash, proszę cię... Przytul mnie, bo oszaleję.
Mój luby spełnił natychmiast mą prośbę, powoli pieszcząc dłońmi moje włosy. Wtuliłam się w niego zachłannie czując, że mogłabym to robić całe życie.
- W twoich ramionach jest moja siła - powiedziałam.
- Co mówisz? - spytał Ash.
- Nic, kochanie. Tak tylko sobie mruczę - uśmiechnęłam się.

***


Po tej rozmowie poszliśmy do domu Asha, gdzie czekało już na nas kilkoro naszych przyjaciół, z którymi porozmawialiśmy o naszych planach świątecznych. Okazało się wówczas, że Brock wraca na Boże Narodzenie do Marmorii, do swojego rodzeństwa. Melody także zamierzała powrócić na Shamouti, żeby święta spędzić z ojcem i siostrą, bo choć nie jest osobą zbyt rodzinną, to jednak w tym wypadku postanowiła zrobić wyjątek. Iris i Cilan też zaplanowali wrócić do Unovy, aby spędzić Boże Narodzenie z bliskimi. Pozostali przyjaciele mieli z nami pozostać.
- Misty nie wraca do rodziny - powiedziała Dawn - Twierdzi, że im rzadziej widzi swoje starsze siostry, to tym lepiej wychodzi na tym jej układ nerwowy, a poza tym ostatnio się z nimi widziała, więc cóż... Mało za nimi tęskni, jeśli w ogóle kiedykolwiek czuła do nich takie uczucie.
- Tak... To typowe dla naszej kochanej Misty - stwierdziłam dowcipnie.
- Mam tylko nadzieję, że wszyscy razem bardzo miło spędzimy święta - powiedział mój ukochany.
- Musimy je miło spędzić, bo w końcu nasze rodziny przyjadą na nie - przypomniał Max - Moja siostra i rodzice się zjawią.
- Moja mama także - dodała Dawn.
- No i oczywiście nasz tata! - pisnęła radośnie Bonnie, a jej Dedenne słodkim piskiem również uznał to za powód do radości.
- A twój tata też się zjawi, Ash? - zapytałam.
- Nie jestem pewien, ale możliwe, że tak - odparł mój ukochany - W końcu to będą pierwsze święta, które będę miał możliwość z nim spędzić, więc liczę na niego w tej sprawie.
- Rozmawiałam dzisiaj z ojcem i obiecał, że się zjawi - rzekła Dawn.
Jej starszy brat spojrzał na nią zdumiony tymi słowami.
- Jak to, rozmawiałaś z nim? Niby kiedy? - zapytał.
- Dzwonił dzisiaj do restauracji twojej mamy.
- Kiedy?
- Wtedy, kiedy ty poszedłeś do szpitala odwiedzić Serenę.
- Rozumiem. I co mówił?
- To, o czym już wspominałam. Że zamierza przyjechać do Alabastii i spędzić z nami święta.
- Tylko czy on wie, gdzie dokładniej będziemy wszyscy spędzać Boże Narodzenie?
- Jasne, że wie. Powiedziałam mu.
- To dobrze, bo nie chcemy, żeby nasz ojciec spędził święta szukając nas - zażartował sobie Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Jedno mnie zastanawia - powiedziałam - Profesor Oak prawie ciągle siedzi w swoim laboratorium, no i cóż... Jakoś nie przypominam sobie, żeby miał jakiś wielki dom, do którego nas teraz zaprasza.
- Bo prawdę mówiąc to nie jest dom jego, tylko Gary’ego - wyjaśnił mi Ash - Ale na czas świąt profesor tam rządzi.
- A z tego, co mówiłeś, Gary ciągle podróżuje po świecie, więc pewnie w domu bywa rzadko - powiedział Max.
- Owszem, ale ponoć na święta ma się zjawić - odparł mu na to lider naszej drużyny - Jednak tego nie mogę ci zagwarantować. Ostatecznie Gary Oak to.... No, po prostu Gary Oak.
Rozmowę przerwał nam dźwięk telefonu. Ash powoli wstał z fotela i odebrał go. Porozmawiał przez chwilę, po czym wrócił do salonu.
- Dzwoniła porucznik Jenny. Ma do nas sprawę.
- No jasne, a czego innego my byśmy mogli oczekiwać? - zażartowała sobie Dawn.
- Ona nigdy nie dzwoni do nas wtedy, kiedy nie ma żadnej sprawy - dodałam nieco złośliwie.
- Ale skąd Jenny wiedziała, że tu jesteśmy? - spytała Bonnie.
- Nie wiedziała. Dzwoniła najpierw do restauracji, ale tam powiedziano jej, że cała nasza drużyna, poza oczywiście Clemontem, który teraz bawi u profesora Oaka, wróciła już do domu - wyjaśnił Ash.
- No dobrze, ale czego chce nasza pani porucznik? - zapytał Max.
- Jeszcze nie wiem. Zakładam jednak, że jak pójdę na posterunek, to się tego dowiem - powiedział mój chłopak - Idziesz ze mną, Sereno?
- Też pytanie! Jasne, że idę! - zawołałam bojowym tonem.
- Pi-pika-chu! - dodał Pikachu, wskakując na ramię swego trenera.

***


Kwadrans później byliśmy już na posterunku policji i rozmawialiśmy z naszą serdeczną przyjaciółką, porucznik Jenny, która wyraźnie była czymś bardzo zakłopotana.
- Ja wiem, Ash, że na pewno masz własne plany związane ze świętami, jednak mam też wielką nadzieję, iż mimo tego zechcesz pomóc mi w pewnej sprawie, która dręczy całą policję Alabastii już od tygodnia.
- Mam nadzieję, że nie chodzi tutaj znowu o Gang Czarnego Tulipana - powiedział mój chłopak.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie jego Pokemon.
Jenny uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
- Spokojnie, Ash. Gang siedzi pod kluczem i jeszcze długo miejscowe więzienia będą się cieszyć ich obecnością. Nasz problem polega na czymś zupełnie innym.
- Na czym? - zapytałam.
- Sprawę wyjaśni wam osobiście mój szef. To on prosił, żebym was tu wezwała.
Ta wiadomość zdecydowanie bardzo nas zaskoczyła. Oboje bowiem doskonale wiedzieliśmy, że kapitan Jasper Rocker, szef policji w Alabastii, bynajmniej nie należał nigdy do naszych wrogów, ale też woli on korzystać z naszych usług jak najrzadziej, gdyż wychodzi z założenia, iż nasza pomoc tylko psuje opinię policyjnych śledczych i dowodzi też ich niskiego ilorazu inteligencji, skoro muszą w swojej pracy korzystać z pomocy nastolatków, co prawda bardzo uzdolnionych w dziedzinie logicznego myślenia, a także rozwiązywania zagadek, ale zawsze dzieciaków. Kapitan Rocker bardzo nas lubi, a także wysoko ceni sobie naszą pomoc, lecz musi też dbać o swoją opinię, która mogła ulec, że tak powiem, lekkiemu pogorszeniu, kiedy nasza sława wzrosła. Jednak uczciwie muszę przyznać, iż pomimo swoich kilku wad szef porucznik Jenny zawsze był i jest człowiekiem uczciwym, a przede wszystkim bardziej dba o zachowanie bezpieczeństwa w tym mieście niż o swoje stanowisko, co oczywiście należało zaliczyć mu na plus.
Mimo wszystko muszę przyznać, że naprawdę do ogromnych rzadkości należą sytuacje, w której ten człowiek osobiście prosi nas o rozwiązanie pewnej sprawy. Ostatnim razem to zrobił, zdaje się wtedy, kiedy doszło do zamachu na życie porucznik Jenny, zaś kapitanowi Jasperowi Rockerowi, który traktował swoją zastępczynię jak córkę, bardzo zależało na złapanie sprawcy tego czynu. Potem jednak już bardzo rzadko osobiście prosił nas o cokolwiek. To najwięcej Jenny lub też sierżant Bob zwracali się do naszej drużyny z prośbą o pomoc, kapitan natomiast wolał poprzestawać jedynie na umiejętnościach swoich ludzi. Skoro więc teraz osobiście prosił nas, abyśmy rozwikłali jakąś sprawę, to widocznie ta sprawa musiała być niesamowicie poważna.
Z takimi właśnie myślami w głowie towarzyszyłam Ashowi, Pikachu i Jenny w drodze do gabinetu szefa miejscowej policji. Chwilę później, kiedy się tam znaleźliśmy, kapitan Rocker poderwał się szybko z krzesła za swoim biurkiem, po czym radośnie uścisnął nam dłonie.
- Ash! Serena! Miło mi was znowu widzieć! Cześć, Pikachu! Co tam u ciebie słychać, mój przyjacielu?! - zawołał radośnie mężczyzna - Naprawdę wasz widok po prostu raduje moje serce.
- My również bardzo się cieszymy, że ponownie pana widzimy, panie kapitanie  - odparłam bardzo zachwycona sposobem, w jaki nas przywitał.
- Siadajcie, proszę - kapitan wskazał nam krzesła stojące naprzeciwko jego biurka.
Usadowiliśmy się na nich wygodnie, po czym pan Jasper Rocker usiadł za biurkiem, a Jenny stanęła u jego boku.
- Słuchajcie uważnie, bo to naprawdę bardzo ważne - powiedział szef policji w Alabastii - Zapewne twoja mama, Ash, opowiedziała ci o słynnym skoku na bank w naszym mieście, który miał miejsce dwa lata temu?
- Tak, wspominała mi o tym - odpowiedział mój chłopak - Gang, który składał się z pięciu mężczyzn wszedł zamaskowany w biały dzień do banku, sterroryzował pracowników i gości bronią maszynową, zabrał im pieniądze i uciekł.
- To wszystko jest prawdą, ale nie wiem, czy wiesz o tym, że na swoje nieszczęście herszt tej bandy miał pecha, gdyż przez chwilę maska, którą nosił, zsunęła mu się z twarzy i jego fizjonomia nagrała się na monitoringu. Mogliśmy go dzięki temu rozpoznać. Gość poszedł siedzieć, ale sęk w tym, że dostał tylko dwa lata, ponieważ pieniędzy nie znaleziono, więc adwokat doszukał się jakiś kruczków prawnych, które w takiej sytuacji zmniejszają wyrok czy coś tam... A zresztą nieważne! To bez znaczenia. Herszt wsypał wspólników, jednak ci byli bardziej cwani niż myślał, ponieważ ich twarze podczas napadu zasłaniały maski i nikt nie mógł im udowodnić winy. Do tego bliscy tych cwaniaków dali im alibi. Musieliśmy ich wypuścić.
- Rozumiem. Jak się nazywał herszt bandy? - zapytał Ash.
- Henry Crocket. Przed swoim aresztowaniem ukrył on łup z napadu w bezpiecznym miejscu - wyjaśniła Jenny.
- Zakładam, że ten cały Henry Crocket niedawno wyszedł z więzienia? - zasugerował mój ukochany.
- Tak, dokładnie tydzień temu. A skąd ty to wiesz? - zdziwił się kapitan Rocker.
- Panie kapitanie... Przecież to jest słynny Sherlock Ash. On miałby nie wiedzieć takich spraw? - odparłam z uśmiechem na twarzy.
- Pika-pika! Pika-chu! - poparł moje słowa Pikachu.
Jasper Rocker zachichotał delikatnie, podobnie jak i Jenny, po czym powiedział:
- Ano tak... To tylko dowodzi, że poprosiliśmy o pomoc właściwego człowieka. Widzicie... Sprawa jest naprawdę niezwykła. Tylko Crocket wie, gdzie znajdują się pieniądze zrabowane podczas napadu na bank dwa lata temu.
- Czyli teraz, jak wyszedł z więzienia, będzie musiał podzielić się nimi ze swoimi pomocnikami? - zapytałam.
Kapitan popatrzył na mnie z delikatną pobłażliwością i powiedział:
- Gdyby tak było, to nie wzywalibyśmy was tutaj, bo żaden problem by nie istniał, kochani. Kłopot natomiast istnieje i już wam mówię, jaki. Otóż Crocket w ciągu ostatniego tygodnia od wyjścia z więzienia zabił już trzech swoich pomocników.
- Jak to?! Zabił ich?! - zawołałam przerażona.
- Pika-pika?! - zdziwił się Pikachu.
- Nie inaczej - odpowiedziała Jenny - Pierwszego z nich zabił na kilka godzin po wyjściu z więzienia. Rozbił mu głowę czymś twardym, pewnie pałką. Drugiego zabił trzy dni później... Wrzucił go do przerębla w rzece. Trzeciego zaś załatwił przedwczoraj. Udusił go sznurem i to tuż pod naszym nosem.
- Nie rozumiem. Jak to, pod waszym nosem? - zapytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Miałam na myśli to, że jego ciało znaleźliśmy tuż pod posterunkiem - wyjaśniła Jenny.
- No tak, teraz już rozumiem... Ale skoro wiecie, że to on, więc w czym problem? Nie możecie go aresztować? - spytałam.
Kapitan Rocker uśmiechnął się tajemniczo i zaczął wyjaśniać:
- W tym właśnie problem. Nie wiemy, w jaki sposób on to robi. Ma on murowane alibi na czas dokonania wszystkich tych czynów.
- Tak, bo od tygodnia Henry Crocket praktycznie w ogóle nie wychodzi ze swojego mieszkania - wyjaśniła Jenny - Czasami je opuszcza, ale tylko na godzinę, góra dwie i tylko po to, żeby potem do niego wrócić. Moi ludzi, dowodzeni przez sierżanta Boba obserwują tego kolesie dzień i noc, wręcz dwadzieścia cztery godziny na dobę, a on nic. Nawet na chodnik drań nie splunął.
- Widocznie wie, że jest obserwowany - stwierdził Ash, lekko masując sobie palcami podbródek.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu.
- Możliwe, jednak staramy się w miarę naszych możliwości zachować pełną dyskrecję - powiedziała Jenny - Ludzi zmieniamy tak co kilka godzin, żeby nikt z nich nie zasnął na służbie i nie przeoczył niczego ważnego.
- Od kiedy zaczęliście obserwację Crocketa? - zapytał Ash.
- Od pierwszej chwili, gdy wyszedł z więzienia - odpowiedziała mu pani porucznik - Liczymy na to, że dowiemy się, gdzie schował pieniądze z napadu.
- Ale nadal tego nie wiecie?
- Nie.
- I nie wiecie też, w jaki sposób on zabija swoich wspólników?
- No właśnie. Ma alibi na całą dobę, którego podważyć nie można.
Ash zamyślił się przez chwilę.
- To rzeczywiście dość zawiła sprawa, ale takie właśnie my, detektywi, lubimy najbardziej. Prawda, Sereno?


Popatrzyłam na niego i pokiwałam radośnie głową, że tak właśnie jest, chociaż nieco dziwiło mnie, iż Ash wypowiada się również w moim imieniu wiedząc, co mi się podoba, a co nie. Ale z drugiej strony czy to rzeczywiście było takie niezwykłe? W końcu jest moim chłopakiem i zna mnie doskonale. Chociaż może nie tak do końca doskonale, skoro nie wiedział on, że jestem ciężko chora i prawdopodobnie za kilka lat zostanę kaleką. No, ale skąd ma to niby wiedzieć, skoro ja zachowałam ten sekret dla siebie?
- Chwileczkę! - z moich rozmyślań wyrwał mnie nagle okrzyk Asha - Podobno tych, co to napadli na bank, było pięciu, prawda? Herszt i czterech pomocników.
- Dokładnie - pokiwała głową Jenny.
- Herszt wyszedł na wolność i zabija wspólników... Trzech już nie żyje, a wobec tego prosta matematyka mówi nam, że przy życiu powinien zostać jeszcze czwarty z nich.
- Nieźle główkujesz - zaśmiał się delikatnie kapitan Rocker, patrząc uważnie na Ash - Masz całkowitą rację. Przy życiu jeszcze pozostał ostatni członek gangu Crocketa. Nazywa się...
Mężczyzna otworzył teczkę, którą miał na biurku i przeczytał zawarte w nim papiery.
- Gregory Massimer. Ma sklep jubilerski na mieście. Chodzą słuchy, że jego prawdziwy fach to paserstwo, ale cóż... Jak dotąd jeszcze nikt mu nie udowodnił zarówno paserski, jak i należenia do gangu Crocketa.
- Zakładam, że ten cały Massimer doskonale wie, że ma zostać zabity? - spytałam - W końcu musi on wiedzieć o śmierci kumpli oraz o tym, że jest ostatni na liście osób do usunięcia.
- Bez wątpienia to wie - odpowiedziała Jenny.
- Czy przydzielono mu już ochronę?
- Niestety, to niemożliwe.
- Dlaczego, pani porucznik?
- Ponieważ ten człowiek się ukrył i nikt nie wie, gdzie on jest.
Twarz Asha powoli rozjaśnił delikatny, a wręcz ironiczny uśmieszek, kiedy usłyszał słowa naszej przyjaciółki.
- To było łatwe do przewidzenia - powiedział - Gość wyraźnie drży na myśl o tym, że może zostać zabitym, więc chce on chronić swoją skórę. Jako przestępca nie ma też za bardzo zaufania do policji.
- Pika-pika-chu-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Czy naprawdę nikt nie wie, gdzie on jest? - zapytałam.
- Wie o tym tylko jedna osoba - odpowiedziała mi Jenny - To Abigail Massimer, żona naszego uciekiniera. Sęk w tym, że ona za nic w świecie nie zdradzi nam, gdzie ukrywa się jej mąż.
- Podejrzewam, że też nie ufa policji? - spytał Ash ironicznie.
- A żebyś wiedział - mruknęła Jenny - Póki nie wiemy, gdzie jest ten koleś, nie możemy go ochronić przed Crocketem. Sęk w tym, że do żadnego z małżonków nasze rozumowanie nie dociera.
- Rozumiem. No, a co do tego herszta... To jesteście pewni, że ma takie pewne alibi?
- Całkowicie. Z nikim się nie spotyka. Z mieszkania wychodzi tylko na chwilę, aby coś zjeść, po czym zaraz do niego wraca.
- I nic w jego zachowaniu nie wzbudziło waszego podejrzenia?
Jenny i Rocker zamyślili się nieco.
- W sumie to tak, ale trudno mi rzec coś konkretnego w tej sprawie - powiedziała po chwili pani porucznik.
Ash i ja oraz Pikachu powoli przesunęliśmy się w ich stronę.
- Co masz na myśli? - zapytał mój chłopak.
- Widzicie, przyjaciele... - Jenny przeszła na konspiracyjny ton - Henry Crocket, gdy siedział w więzieniu, to dostawał listy pisane przez niejakiego Alberta. Nie znamy jego nazwiska, ale możemy wnioskować, że jest to jakiś jego kompan. Zgodnie z zasadami bezpieczeństwa sprawdzaliśmy wszelkie listy oraz paczki, jakie do niego przychodziły, aby się upewnić, że drań nie planuje ucieczki. Jednakże w listach nie było nic niezwykłego, tylko jakieś pisanie o sprawach rodzinnych i nic poza tym. Albert dużo gadał o swojej siostrze i szwagrze oraz takie tak bzdety.
- Co ciekawe... Henry Crocket tuż po wyjściu z więzienia spotkał się z jakimś człowiekiem - dodał po chwili kapitan Rocker - Nie wiemy, kto to był, bo siedział w cieniu i dość szybko zniknął, ale za to wiemy, że tego samego dnia został zabity pierwszy członek gangu o nazwisku... A zresztą nieważne. To bez znaczenia.
- Razem z kapitanem podejrzewamy, że człowiek, z którym spotkał się Crocket, to jest ten Albert, nadawca listu - zaczęła mówić Jenny - Sądzimy, że został on wynajęty przez herszta bandy do zabicia wspólników. W ten sposób my pilnujemy Crocketa, a tymczasem on sam ma czyste ręce i wodzi nas nimi za nos.
- Wobec tego musimy znaleźć tego Alberta - powiedziałam.
- Tutaj właśnie pojawia się nasz problem, moja droga - odparła na to pani porucznik - Widzisz... Po pierwsze nie wiemy, czy ta teoria, o której ci powiedzieliśmy, ma w ogóle jakiekolwiek pokrycie w prawdzie, a po drugie nie możemy znaleźć tego całego Alberta.
- Po trzecie ja nadal uważam, że to Crocket zabija, a sam Albert albo jest postacią fikcyjną, wymyśloną w celu zmylenia nas, albo też istnieje on naprawdę i jedynie znajduje swojemu hersztowi członków jego gangu, żeby ten mógł się nimi należycie zająć.
- Rozumiem więc, że na tym polega moje zadanie... Wyjaśnić w miarę sensownie całą tę sprawę, prawda? - spytał Ash.
- Pika-pika-chu?! - zapiszczał pytająco Pikachu.
Jenny i Rocker pokiwali głowami na znak potwierdzenia.
- To wobec tego bierzmy się do dzieła! - zawołał wesoło mój chłopak, zacierając przy tym ręce, co w jego przypadku oznaczało wręcz wielką chęć natychmiastowego działania.
- Pi-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.

***


Po tej rozmowie Ash założył na siebie kostium Sherlocka Holmesa, a następnie razem wyszliśmy z gabinetu kapitana Rockera i na jego polecenie spotkaliśmy się z sierżantem Bobem, który to poszedł z nami poprowadzić śledztwo.
- Dokąd idziemy najpierw? - zapytałam.
- Proponuję odwiedzić sklep jubilerski państwa Massimer - rzekł Bob - Jest on najbliżej. Potem pójdziemy do mieszkania, które wynajmuje Henry Crocket. Znajduje się ono na obrzeżach miasta i to chyba nawet niedaleko twego domu, Ash.
- Tym lepiej, bo łatwiej będzie nam do niego wrócić po tym, jak już zrobimy swoje - powiedział mój chłopak, a Pikachu, siedzący właśnie na jego ramieniu, piskiem wyraził aprobatę dla tego pomysłu.
Skierowaliśmy zatem swoje kroki w kierunku zakładu jubilerskiego państwa Massimer. Po drodze do niego natknęliśmy się na Iris i Cilana.
- No proszę! Ash i Serena - zachichotała pierwsza z tych osób - Coś mi mówi, że znowu jesteście na tropie.
- Albo właśnie zostali aresztowani - dodał dowcipnie jej przyjaciel.
Mój chłopak zrobił do niego nieco złośliwą minę.
- Jakiś ty dowcipny, stary - zachichotał - Nie musisz się niepokoić. Nie zostaliśmy aresztowani. Prowadzimy małe śledztwo.
- Śledztwo powiadasz? To wobec tego czemu nie poprosiłeś o pomoc mnie, najlepszego detektywa z Unovy? - zapytał Cilan, prężąc dumnie pierś.
- Najlepszego, powiadasz? Chyba we własnym mniemaniu - mruknęła złośliwie Iris.
Ash popatrzył na Boba.
- Mogą iść z nami?
Policjant rozłożył ręce na boki.
- Twoja wola, mój przyjacielu. Dostałem od Jenny i kapitana rozkazy, że mam cię słuchać i postępować według twoich zastosowań, dlatego skoro uważasz, że można im zaufać, to nie ma sprawy.
- Mówiąc w wielkim skrócie, możecie do nas dołączyć i pomóc nam w śledztwie - zachichotałam.
Iris i Cilan oczywiście byli bardzo zadowoleni z takiego stanu rzeczy, więc natychmiast ruszyli razem za nami do jubilera. Ash w wielkim skrócie opowiedział im, jak się sprawy mają.
- No, to rzeczywiście nieciekawa sytuacja - rzekł Cilan.
- Ja tam nie wiem, czemu policja tak się bawi z tym panem - dodała Iris przemądrzałym tonem - Moim zdaniem jak ten gość pójdzie na dołek, do zimnej i obskurnej celi, to zaraz zmięknie i wszystko wyśpiewa.
- Tak albo zamknie się w sobie jeszcze mocniej - odparł ze śmiechem sierżant Bob - Z takimi osobami należy postępować we właściwy sposób, moja panno.
- Słusznie... Wobec tego musimy wymyślić odpowiednie podejście do tego pana - powiedziałam - A także do tego kolesia jubilera i jego żoneczki.
- Słuszna uwaga - rzekł policjant - Każdy człowiek wymaga fachowego podejścia.
Chwilę później weszliśmy wszyscy do sklepu jubilerskiego państwa Massimer. Zgodnie z tym, co sobie wcześniej ustaliliśmy, Iris i Cilan weszli nieco później, po czym zaczęli razem oglądać przedmioty za gablotami, nie mieszając się przy tym do rozmowy, ale przy tym uważnie słuchając tego, o czym była mowa.
- Dzień dobry, pani Massimer - rzekł sierżant Bob w ramach powitania - Przyszedłem porozmawiać z pani mężem.
Pani Abigail Massimer, żona właściciela sklepu, była kobietą mającą około trzydzieści lat, blondynką o jadowicie zielonych oczach i delikatnie wykrzywionych wargach, które jeszcze bardziej się zniekształciły, kiedy ich właścicielka nas zobaczyła.
- Przykro mi, panie sierżancie, ale mojego męża nie ma w tym sklepie - powiedziała kobieta.
- A wolno wiedzieć, co on teraz robi? - spytał Bob.
- Po raz pierwszy w życiu robi coś mądrego... Ukrywa się przed swoim dawnym szefem, aby ten go nie zabił, tak jak swoich innych pomocników - odparła kobieta.
- A gdzie on się ukrywa? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- A te dzieciaki co tutaj robią? - spytała Abigail Massimer ze złością w głosie.
- Oni są ze mną - odpowiedział jej Bob - Poza tym to nie są byle jakie dzieciaki. To jest Sherlock Ash i jego asystentka, panna Serena.
- No proszę. A więc policja zatrudniła tych słynnych detektywów? - zdziwiła się bardzo pani Massimer - Czyżby uważała, że sama nie umiecie sobie poradzić z tą sprawą? No, to wobec tego tym bardziej mój drogi mąż powinien się trzymać z daleka od was, mundurowych.
- Lepiej, żeby pani drogi mąż (dla swojego własnego dobra) w miarę swych możliwości zachował bezpieczną odległość od Henry’ego Crocketa - wtrąciłam się do rozmowy.
Kobieta popatrzyła na mnie z ironią w oczach, po czym powiedziała:
- On właśnie to robi, kochaneńka. No, a jeśli chcecie mnie namówić do tego, żeby mój mąż zechciał sobie porozmawiać z waszymi przyjaciółmi z policji, to zróbcie jedno... Namówicie waszego kumpla, pana sierżanta, żeby wreszcie aresztował Henry’ego Crocketa. Wtedy dopiero mój mąż z wami porozmawia i złoży zeznania.
Sierżant Bob zrobił bardzo smutną minę.
- Niestety, proszę pani... Z tym właśnie jest pewien problem. Nie mamy podstaw, aby to zrobić.
Abigail Massimer skierowała na nas bardzo złośliwą minę.
- Nie macie podstaw do tego, żeby go zamknąć? No proszę... Przecież on zabił już trzech swoich dawnych ludzi, z czego jednego udusił tuż pod posterunkiem. Nadal więc uważacie, że nie macie żadnych podstaw do tego, żeby go aresztować?
- Przykro mi, ale my nie mamy dowodów na to, że jest on winien tego wszystkiego, o czym mówimy - rzekł Bob.
- Wobec tego nie mamy o czym rozmawiać - odparła kobieta.
Dalsza rozmowa z kobietą na temat jej męża była pozbawiona sensu, więc wobec tego zmieniliśmy ów temat na mniej drażliwy.


- Proszę pani... Czy zna pani kogoś, kto ma na imię Albert?
Kobieta pokiwała twierdząco głową.
- Owszem, znam. To mój starszy brat, Albert Adamson.
- Albert Adamson? - zastanowił się Bob, drapiąc się lekko po głowie - A czy pani brat zna Crocketa?
- Owszem, nawet bardzo dobrze. Zanim wsadzono tego drania do kicia, to się ze sobą kolegowali.
- Czyli zatem pani brat mógł pisać listy do Crocketa, gdy ten siedział w więzieniu? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Kobieta zastanowiła się.
- Osobiście nie widzę żadnego powodu, aby miał to robić, ale owszem, istnieje taka możliwość. Jednak nie wiem, czy to prawda. Nie mam obecnie kontaktu z bratem.
- Czyli nie wie pani, gdzie on jest? - zapytałam.
- Nie, kochaneńka. Nie wiem. Bardzo możliwe, że wrócił on w nasze rodzinne strony, do Sinnoh.
- To pani jest z Sinnoh? - zainteresował się jej słowami Ash.
- Tak...
- A konkretnie to skąd?
- Konkretnie to z miasta Twinleaf, a co?
- Moja przyrodnia siostra tam mieszka razem ze swoją mamą - wyjaśnił jej mój chłopak - Być może pani ją zna. To Dawn Seroni. Jej mama nazywa się Johanna Seroni.
Abigail Massimer pokiwała twierdząco głową.
- Owszem, znam. Byłyśmy kiedyś dobrymi koleżankami. Jak ją kiedyś spotkacie, to powiedzcie, że ma ode mnie pozdrowienia.
- Nie omieszkam tego zrobić - rzekł Ash, dotykając lekko swej czapki na znak pozdrowienia i wyszedł ze sklepu.
- Do widzenia, pani Massimer - powiedziałam, robiąc to samo.
- I niech pani przekaże mężowi, żeby się jak najszybciej do nas zgłosił. Tu chodzi o jego życie - dodał sierżant Bob, wychodząc za nami.
Kilka minut później ze sklepu wyszli Iris i Cilan.
- No i co zaobserwowaliście? - zapytał ich Ash.
- To, że ta babeczka wyraźnie nie pali się do współpracy z policją - odpowiedziała mu Iris zadziornym tonem.
- Ja natomiast zauważyłem, że pani Massimer doskonale wie, gdzie jest jej mąż, ale ona nie chce nam tego powiedzieć i raczej w żaden sposób ją do tego nie przekonamy - dodał Cilan.
- Tyle, to i my zauważyliśmy - stwierdziłam - Jednak problem wciąż pozostaje problemem. Co my teraz zrobimy?
- Idziemy do mieszkania tego kolesia - wyjaśnił sierżant Bob - Warto się przyjrzeć jego lokum.
- Nie mam nic przeciwko temu - powiedział Ash, poprawiając sobie na głowie czapkę - Jestem bardzo ciekaw, gdzie ten koleżka mieszka.
- Pika-pika! Pika-chu! - poparł go Pikachu.


C.D.N.



1 komentarz:

  1. No nie powiem, zaczyna się ciekawie. Mamy Roxy i Serenę, dwie przyjaciółki ze szpitalnej sali. Jedna zupełnie zdrowa, a druga wyraźnie na coś chora, tylko jeszcze nikt nie wie na co. Rozmawiają sobie wesoło i nagle przychodzi do nich Ash odebrać Serenę ze szpitala. Szybko dedukuje, że Roxy ma chłopaka i na niego czeka cała umalowana, co dziewczyna potwierdza. Po całej rozmowie Ash i Serena idą do gabinetu ordynatora po wypis Sereny, gdzie spotykają też jej mamę. Dziewczyna wchodzi do gabinetu i dowiaduje się, że jest poważnie chora, jednak nie mówi o tym Ashowi. Swoją drogą, mam wrażenie, że to ta cała Roxy ma SM, a Serena jest zdrowa jak ryba, tylko ci "nieomylni" lekarze po prostu pomylili wyniki. Nie ma co, tylko się leczyć, prawda? :)
    Jakiś czas potem nasi przyjaciele zostają wezwani na komendę przez porucznik Jenny i okazuje się, że o pomoc prosi ich sam kapitan Rocker, człowiek do tej pory im niechętny. Bardzo ciekawe, bardzo ciekawe. :)
    Okazuje się, że sprawa dotyczy gangu Henry'ego Crocketa, który niedawno wyszedł z więzienia za napady na banki. Pozostali członkowie jego gangu zostali zamordowani w tajemniczych okolicznościach, przy życiu pozostał jedynie niejaki Gregory Massimer, miejscowy jubiler, który ukrywa się przed zbrodniarzami, a jedyną osobą, która wie gdzie jest, jest jego żona Abigail, niestety niezbyt chętna do pomocy. Swoją drogą, czy tylko mnie ona wkurza?
    Po chwili przesłuchania zdradza jednak jeszcze jedno nazwisko - Alberta Adamsona, który jest jej bratem i na domiar złego pisał listy do Crocketa, gdy ten siedział za kratkami.
    Mam wrażenie, że on odgrywa jakąś konkretną rolę w całym tym zamieszaniu. Inaczej nie zostałby wymieniony bez powodu. :) Czy tak jest naprawdę? To się okaże w następnym odcinku, kochany panie Kronikarzu. :)
    Opowiadanie ogólnie super, bardzo ciekawe, wciągające od samego początku. Mam wrażenie, że ponownie trafiłam na jedno z Twoich najlepszych opowiadań... ale to się okaże po lekturze drugiej części, więc wtedy to orzeknę na 100%. Na chwilę obecną bardzo mi się podoba. :)
    Ogólna ocenka: 11/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...