piątek, 22 grudnia 2017

Przygoda 039 cz. II

Przygoda XXXIX

Mierz siły na zamiary cz. II


Wieść o dokonaniu mojego ukochanego szybko rozeszła się po całym Petalburgu i już następnego dnia zostały one opublikowane w najnowszym wydaniu pisma „Hoenn Express“, gdzie mówiono powszechnie o wielkim bohaterstwie dzielnego trenera Pokemonów z Alabastii, Asha Ketchuma, znanego też powszechnie jako Sherlock Ash, prywatny detektyw. Ten oto wysoce ceniony przez policję z regionu Kanto młodzieniec rozwiązał już kilka naprawdę trudnych i bardzo skomplikowanych spraw, podczas których wykazał się wielką pomysłowością, odwagą oraz determinacją w dążeniu do celu. Tym razem znalazł się on całkowicie przypadkowo na miejscu ataku przestępcy Arlekina, a mimo to stanął z nim do walki i pokonał go, chociaż sprawca ataku na Centrum Pokemon niestety zdołał się wymknąć, to jednak mimo wszystko dzielnemu młodemu detektywowi (który pomimo swoich zaledwie szesnastu lat zdobył tytuł Mistrza Pokemon Ligi Kalos), należą się wszelkie gratulacje, ponieważ to właśnie dzięki niemu stworki powierzone opiece miejscowej siostry Joy zostały ocalone przed porwaniem, zaś ludzi groźnego bandyty pochwycono i aresztowano.
Tak właśnie wyrażali się o moim chłopaku dziennikarze, jak i również dodawali, że pewnie jest to tylko kwestia czasu, kiedy dopadnie on także samego Arlekina.
Max z radością nabył gazetę z tym artykułem, po czym przyniósł ją nam do domu, żebyśmy mogli przeczytać zawarte w nim wiadomości na temat wczorajszych wydarzeń podczas drugiego śniadania.
- No proszę, Ash. Gdzie nie przyjedziesz, tam już zdobywasz sławę - zażartował sobie lekko Norman Hameron, gdy skończył czytać nam na głos artykuł na temat mego chłopaka.
- Wie pan... Jakoś tak samo wyszło... Ostatecznie nie planowałem tego - rzekł wesoło mój luby.
- Ty nigdy nie planujesz spotkania z przestępcami. A później zupełnie niespodziewanie oni sami ciebie spotykają i mamy zadymę - zaśmiała się do niego May.
- A żebyś wiedziała, że tak właśnie jest - pokiwał głową Ash.
Caroline popatrzyła na nas przejętym wzrokiem.
- Ale mam nadzieję, że nic wam się przy tym nie stało.
- Mamo, przecież opowiadaliśmy ci wczoraj o tym incydencie... Robiąc to wspomnieliśmy o wszystkim, co miało wtedy miejsce - zauważyła May.
- No właśnie, mamo! Gdyby coś złego nas spotkało, to wiedziałabyś o tym już od wczoraj - dodał Max.
- No jasne... Wy byście mi się przyznali do tego, że spotkało was coś złego? - mruknęła z wyrzutem w głosie Caroline - Zawsze ukrywacie przede mną takie szczegóły.
- Bo nie chcemy cię niepotrzebnie niczym martwić, mamo. Kierujemy się jedynie twoim dobrem - odpowiedziała na to May.
- No właśnie... Bo co by ci z tego przyszło, gdybyśmy ci meldowali o wszystkim, co nas nieprzyjemnego spotkało? - zapytał Max.
- Pomagałabym wam - odparła na to jego matka.
- I byś się niepotrzebnie wszystkim przejmowała - rzekł jej syn.
- Max ma rację. Nie musimy wiedzieć o wszystkim, co tylko spotyka nasze dzieci - powiedział Norman.
Jego słowa bardzo zdziwiły jego żonę, która w lekkim szoku rzekła:
- Ale przecież...
- Kochanie... Nasze dzieci są już na tyle duże, że nie muszą się nam spowiadać z każdych swoich problemów, małych czy dużych - przerwał jej mąż - No, może o tych dużych to powinni, ale o tych małych już nie muszą. Oczekujesz, że przybiegną do ciebie z prośbą o pomoc nawet wtedy, kiedy któreś z nich skaleczy się w palec?
- A szkoda... Chętnie bym wtedy służyła im jodyną oraz plastrem na palec - rzekła kobieta.
- Kochanie, nasze dzieci są na tyle duże, żeby same sobie poradzić i móc opatrzyć skaleczone palce.
- Wiem o tym... Tylko, że z trudem przychodzi mi czasami zrozumienie tego faktu.
- Kochana mamo... Ja wiem, że to trudne, ale będziesz musiała się do tego przyzwyczaić, że dajemy sobie radę w życiu - powiedział Max z lekkim uśmiechem na twarzy.
- A Max to już szczególnie potrafi tego dokonać - rzekł Ash.
- Tak, nie inaczej - odpowiedział chłopak - Bo wiecie... Ja może jestem niski i okularnik, ale jak się rozkręcę...
- To nie ma przebacz. Tak, wiemy! - jęknęli jednocześnie Ash i May.
- No właśnie - zaśmiałam się wesoło.
Miałam już niejeden raz okazję słyszeć ten tekst, a mimo to nieustannie mnie on bawił.


Po drugim śniadaniu poszliśmy do Sali, gdzie ponownie Ash podjął się ćwiczeń w boksie oraz w chodzeniu po bardzo wąskiej desce. Coraz lepiej mu to szło, pomimo tego, iż Caroline Hameron przy każdej okazji trzęsła ławką, żeby mojemu chłopakowi zadanie nie poszło zbyt łatwo.
- Doskonale ci idzie, Ash - powiedziała po chwili mama May i Maxa - Naprawdę bardzo dobrze. Teraz jednak musisz nauczyć się walczyć w ten sposób, żeby jednocześnie odpierać ataki przeciwnika, samemu atakować oraz utrzymać równowagę na ławce.
- Nie bardzo rozumiem, kochanie, co to może dać - zdziwił się Norman Hameron - O ile wiem Domino stosuje takie zwinne uniki i skoki, że Ash, jak sam mówił, może tylko pomarzyć, aby tak walczyć.
Jego żona spojrzała na niego uważnie.
- Żeby takie umiejętności, jakie posiada Domino, Ash mógł opanować, trzeba by było kilku lat, a przynajmniej roku, a o ile dobrze wiem, tyle czasu nie mamy.
- Właśnie tak, mam pewne swoje obowiązki i nie mogę tu siedzieć cały rok - powiedział mój chłopak.
- Dokładnie tak - uśmiechnęła się do niego Caroline - Nie zdołamy nauczyć Asha tego wszystkiego, co umie Domino, a co nasz drogi przyjaciel bardzo dokładnie nam opisał. Jednak możemy nauczyć go czegoś innego. Czegoś równie pożytecznego. Tym czymś jest moim zdaniem umiejętność walki na niezwykle niepewnym gruncie. Dzięki tej nauce Ash zdoła zarazem walczyć oraz utrzymać równowagę nawet stojąc na niepewnym gruncie. To może ci pomóc.
- Może, ale nie musi - zauważył Norman - Poza tym lepiej będzie, jak zada tej wiedźmie Domino jeden potężny cios pięścią w szczękę, a od razu ją powali na łopatki.
- To też mu się na pewno przyda, skarbie, ale jeśli nauczy się stosować szermierkę w dość niekonwencjonalnych chwilach, będzie bardziej gotowy do walki z tą jędzą - odpowiedziała mu jego żona.
- Popieram pani zdanie, pani Hameron - powiedziałam - A ty, Ash?
- Ja również, ale nie wiem, do czego zmierza ta rozmowa - rzekł mój chłopak.
Caroline uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
- Widzisz... W tym, o czym mówimy, tkwi szkopuł i to niestety dość poważny.
- Jaki? - zapytał Ash.
- Taki, że ja nie znam się na szermierce - powiedziała pani Hameron, rozkładając przy tym bezradnie ręce - Niestety, mogę nauczyć cię utrzymać równowagę na bardzo niepewnym gruncie, bo sama doskonale opanowałam tę technikę, ale niestety sprawa z szermierką już jest nieco inna. Brakuje nam nauczyciela tej sztuki walki.
- Aha... No to kicha - powiedział Max.
- Niestety tak, synku - potwierdziła jego mama.
- Niekoniecznie.
Odwróciliśmy się za siebie i zobaczyliśmy jakąś młodą blondynkę w białej podkoszulce oraz zielonych dżinsach. Od razu ją rozpoznaliśmy.
- Viola! - zawołał wesoło Ash.
- Cześć, Ash! Dawno się nie widzieliśmy - powiedziała z uśmiechem na twarzy dziewczyna - Witaj, Sereno. Czołem, Max. A ta panienka to jest...
- May Hameron, siostra Maxa - odparła zapytana - Widzę, że znacie się doskonale z tą panną.
- Nie inaczej. Dobrze się znamy i to od dawna. Pamiętasz na pewno dziennikarkę Alexę, prawda? - spytałam.
- Owszem, chociaż nieco słabiej ją znam niż wy - odpowiedziała May.
- A więc Viola jest młodszą siostrą Alexy - wyjaśnił Ash.
- Rozumiem - uśmiechnęła się do niego jego przyjaciółka - Wobec tego tym milej mi cię poznać.
- Ale skąd ty się tu wzięłaś? - zapytałam zdumiona.
- Przypadek sprawił, że przybyłam odwiedzić znajomą, która mieszka w tym mieście i dowiedziałam się, że przebywa tutaj mój drogi przyjaciel Ash - odpowiedziała wesoło Viola.
- Ale jak się tego dowiedziałaś? - zapytał zdumiony Max.
Twarz Asha została zaopatrzona w dość wesoły uśmiech.
- Gazeta, prawda?
- Dokładnie tak. Z ciebie jest naprawdę niezły detektyw - zachichotała Viola - Właśnie dzięki gazecie „Hoenn Express“ was znalazłam. Napisali w niej o tym, co zrobiłeś wczoraj, jak również dodali, gdzie się zatrzymałeś. Nie było więc większego problemu, aby cię znaleźć. Sala w Petalburgu jest powszechnie znana. Niechcący usłyszałam o czym rozmawiacie i coś mi mówi, że mogę wam pomóc.
- W jaki sposób? - zapytałam.
- Za pomocą szermierki, oczywiście - odparła Liderka Sali z Santalune - Tak się składa, że wiem bardzo dużo na temat tej już dawno zapomnianej sztuce walki. Krótko mówiąc, od dawna trenuję i mogę nauczyć Asha tego i owego.
- Naprawdę?! To wspaniale! - zawołała Caroline, klaszcząc w dłonie - Wobec tego nasz problem chyba został zażegnany.
- Jeszcze nie. Nasz detektyw musi wyrazić zgodę na obecność takiego nauczyciela - zażartował sobie Norman.
Jego wzrok, którym ocenił Violę, wskazywał jednoznacznie, że gdyby był on na miejscu Asha, to na pewno nie miałby żadnych wątpliwości, jaką decyzję w tej sprawie podjąć.
- No cóż... - rzekł po chwili Ash - Jeżeli Viola rzeczywiście zna się na szermierce, to chętnie skorzystam  jej porad.
- Doskonale! A więc zaczynajmy! Najlepiej od zaraz! - zawołała nasza przyjaciółka - Tylko się przebiorę i możemy zaczynać. Ma pan jakieś dwie szpady do treningu i maski treningowe?


- Coś się znajdzie - odpowiedział jej pan Hameron.
- Doskonale! A zatem zaczynajmy! Im szybciej, tym lepiej! - zarządziła Viola.
Kilka minut później nasza przyjaciółka przyszła ubrana w dość skąpy strój, odsłaniający większość partii jej ciała, poza rzecz jasna tzw. miejsca intymnymi. Strojem tym były bardzo krótkie spodenki sięgające jej zaledwie do połowy ud oraz niesamowicie krótka koszulka, zasłaniająca tylko piersi i ramiona dziewczyny.
- Już jestem gotowa - powiedziała Viola.
Ash popatrzył na nią w tym stroju i delikatnie poczerwieniał na twarzy. Max zaś głośno zagwizdał.
- Ale laska! To się nazywa nauczycielka! - zawołał zachwycony.
May walnęła go lekko pięścią w głowę.
- No co?! - zapytał zdumiony jej reakcją chłopiec.
- Ona ma go uczyć, a nie popisywać swoim wyglądem zewnętrznym. Poza tym zapominasz tu o pewnej bardzo ważnej osobie.
To mówiąc spojrzała na mnie. Max zarumienił się lekko.
- Wybacz, Sereno. Zupełnie zapomniałem o tobie.
- Nic nie szkodzi. Ja się nie gniewam - powiedziałam.
- Mój brat bywa nietaktowny, ale wiesz... To, że on wariuje na widok roznegliżowanej Violi nie oznacza, że Ash będzie się zachowywał tak samo - stwierdziła May.
- Obyś miała rację.
Mimo jej zapewnień poczułam nagle, jak normalnie krew się we mnie gotuje i miałam wielką nadzieję, że lekcja Asha z panną Marey nie potrwa za długo, a mój chłopak szybko opanuje wszystko to, co wiedzieć powinien.
Tymczasem Ash i Viola stanęli na odwróconej do góry nogami ławce, a następnie założyli na twarze maski, wzięli w dłonie szpady, po czym zaczęli nimi walczyć. Przy pierwszym starciu mój luby łatwo stracił równowagę i zleciał na materac, zaś jego nauczycielka powiedziała:
- Dobrze ci idzie, ale musisz się bardziej postarać.
- Taki mam zamiar - odparł na to jej uczeń.
Ash kilka razy jeszcze spadał z ławki, ale w końcu zdołał się na niej utrzymać, jak i równocześnie odpierać ataki Violi. Dziewczyna zaś po jakiś dwóch godzinach uznała, że mojemu chłopakowi całkiem dobrze idzie, ale lekcję będzie trzeba powtórzyć co najmniej jeszcze kilka razy, aby jej jakże pojętny uczeń wszystko właściwie zapamiętał.
Trening został zakończony dopiero w chwili, gdy cała nasza kompania postanowiła iść na obiad, który to uszykowała oczywiście Caroline. Kobieta zaprosiła również Violę, żeby zjadła z nami posiłek, co oczywiście młodsza panna Marey przyjęła z ochotą.
- Mówię wam, Ashowi naprawdę bardzo dobrze idzie - rzekła Liderka z miasta Santalune - Kilka dni takiego treningu i zobaczysz, że będziesz umiał wszystko, co powinieneś, a Domino będzie miała niezwykle trudnego przeciwnika do pokonania.
- Na końcu nauczysz się robić różne skoki i uniki, ale tak, żeby się przy tym niepotrzebnie nie męczyć - powiedziała pani Hameron - Oczywiście to nie będzie to samo, co umie twoja przeciwniczka, jednak chyba lepiej umieć takie coś, niż nie umieć nic, co nie?
- Owszem, zgadzam się z panią - poparł ją Ash - Liczę także na pomoc Violi, że zechce ona dalej mnie uczyć.
- A jak już ciebie podszkoli, to może i mnie zechce czegoś nauczyć? - dodał Max, wciąż wspominając naszą skąpo ubraną przyjaciółkę.
Chwilę później znowu otrzymał lekko cios w głowę piąstką od May.
- No co?! Nie wolno pomarzyć?! - jęknął chłopak.

***


Pod wieczór do państwa Hameron zadzwoniła miejscowa oficer Jenny z prośbą, żeby Ash przyszedł zaraz na posterunek w pewnej bardzo ważnej sprawie, która to dotyczy bezpośrednio jego osoby. Mój ukochany był tym wszystkim bardzo zdumiony, jednak ostatecznie postanowił spełnić prośbę policjantki. Ja oczywiście towarzyszyłam mu.
- Witajcie, przyjaciele - powiedziała funkcjonariuszka, ściskając nam przyjaźnie dłonie - Podkomisarz Jenny. Miło mi was znowu widzieć.
- Nam również. Czemu pani nas tutaj wezwała? - zapytałam bardzo grzecznym tonem.
Uznałam bowiem, że do funkcjonariuszy państwowych należy zawsze zwracać się w taki sposób, gdyż dzięki temu są oni do nas zdecydowanie o wiele milej usposobieni niż wtedy, gdy prosto z mostu mówimy do nich per „ty“. Chyba, że oni sami proszą o to, żebyśmy tak robili, wtedy co innego. Z Jenny z Alabastii byliśmy po imieniu, ale tylko dlatego, że oboje z nią nieraz już pracowaliśmy, a prócz tego Ash znał panią porucznik od kilku lat.
- Wezwałam was tu oboje, gdyż chcę z wami pomówić na temat pewnej bardzo niezwykłej sprawy - powiedziała podkomisarz Jenny chwilę później.
- Czyżby znowu chodziło o Arlekina? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał jego Pikachu.
- Owszem, właśnie o nim mówię. Siadajcie, proszę.
Ash usiadł na krześle, a jego Pokemon usadowił się wygodnie na jego kolanach. Ja zaś usiadałam na drugim krześle obok mojego chłopaka. Jenny natomiast zaczęła mówić:
- A więc... Jak zapewne doskonale wiecie, Arlekin wymknął się nam wczoraj, lecz jego ludzie, dzięki waszej pomocy, zostali ujęci. Chcę wam za to bardzo serdecznie podziękować.
- Ale chyba nie tylko dlatego nas tu wezwałaś, prawda? - spytałam.
Policjantka parsknęła śmiechem.
- Nie, nie tylko dlatego. Sprawa nie jest niestety zabawna, choć muszę przyznać, że ma ona pewne znamiona dowcipu. Bardzo w kiepskim guście, ale zawsze dowcipu.
- O co chodzi? - spytał mój luby.
Jenny podała mu do ręki kartkę papieru.
- Dostaliśmy to dzisiaj. Jest zaadresowany do ciebie.
Mój chłopak wziął kartkę do ręki i powoli przeczytał na głos to, co na niej było napisane:

Jestem głuchy i niemy, lecz wiedzę mam wielką.
Zawsze znam na świecie godzinę wszelką.
Moja wada jedynie na tym wszak polega,
Że cały czas od pogody jest uzależniona.
Gdy wielka jasna postać świeci na niebie,
Wtedy wszystko we mnie działa jak marzenie.
Jeśli jednak inna planeta mną kieruje,
Wówczas każda funkcja we mnie ustępuje.

- No nie! Znowu rymowane wskazówki! Dlaczego oni wszyscy piszą w formie wierszy?! - jęknęłam załamana.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Widać taka moda - powiedział i spojrzał na Jenny - Kto to napisał?
- Arlekin.
- Skąd ta pewność? - spytałam.
- Na kopercie, w której była ta kartka, pisało „Dla Asha Ketchuma od Arlekina“.
- Trudno o lepszy dowód - powiedział mój chłopak i ponownie spojrzał na wiadomość do siebie - O co chodzi w tej zagadce?
- I co jest jej rozwiązaniem?
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu, patrząc na wierszyk.
Ash zastanowił się przez chwilę.
- Coś, co wie, która jest godzina, ale jest uzależnione od pogody... I od wielkiej gwiazdy... Niech no pomyślę... Jaka gwiazda jest tak jasna, że może wskazywać godzinę? No jasne! Słońce!
- Rzeczywiście. Przecież słońce jest gwiazdą! - zawołałam.
- No właśnie, Sereno - uśmiechnął się do mnie mój luby - Wobec tego, skoro coś wskazuje godzinę w ciągu dnia, zaś w nocy, kiedy świeci jakaś wielka, jasna postać (pewnie chodzi tu o księżyc) już nie, to rozwiązaniem zagadki musi być zegar słoneczny. Nie widzę innej opcji.
- Zegar słoneczny? Ale co to ma wspólnego z Arlekinem?
- Pika-pika? Pika-chu?
Mój chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- To jest właśnie najważniejsza zagadka, którą musimy rozwiązać.
Następnie spojrzał na Jenny i powiedział:
- Mam nadzieję, że będzie mnie pani informować na bieżąco, gdyby przychodziły kolejne zagadki.
- Sądzisz, że będą przychodzić? - spytała policjantka.
Najlepszy detektyw Alabastii poprawił sobie na głowie swoją czapkę z daszkiem i powiedział:
- Ja tak nie sądzę. Ja jestem tego pewien.

***


Następnego dnia po ćwiczeniach (podczas których Viola znowu nosiła ten swój okropnie skąpy strój), ja i Ash poszliśmy na spacer po mieście rozmyślając nad tym wszystkim, co miało ostatnio miejsce. Ponieważ oboje byliśmy pogrążeni w naszych własnych myślach, to nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale.
Nagle usłyszeliśmy jakiś głośny krzyk. Ktoś wołał głośno o pomoc i tym kimś musiała być dziewczyna. Razem z moim ukochanym pognaliśmy szybko na miejsce, z którego on dobiegał.
- Spokojnie! Już biegniemy na pomoc! - zawołałam.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, dający susy tuż obok nas.
Krzyki dobiegały z jakiegoś ciemnego zaułka, do którego weszliśmy bez najmniejszych obaw. Tam jednak nie zastaliśmy nikogo. Bardzo nas to zdziwiło, bo przecież dobiegał właśnie stąd i dalej go wyraźnie słyszeliśmy.
- Nic z tego nie rozumiem... Gdzie jest osoba, która tak wrzeszczy? - zapytałam zdumiona, rozglądając się dookoła.
Ash powoli podszedł do dziecięcego wózka stojącego właśnie w kącie i wyjął z niego magnetofon.
- Oto przyczyna tego krzyku - powiedział, wyłączając sprzęt.
- O co tu chodzi? - spytałam zdumiona - Czyżby ktoś zrobił nam głupi kawał?
- Nie głupi, ale bardzo pomysłowy.
Odwróciliśmy się za siebie i zobaczyliśmy, że przed nami stoi Arlekin, śmiejąc się przy tym do rozpuku.
- Niesamowite! Po prostu niewiarygodne, że tak daliście się złapać! Ha ha ha! Po prostu bomba! - ryczał ze śmiechu nasz wróg - Ja wiedziałem, że dobrze ludzie mają zawsze miękkie serduszka, jednak naprawdę sądziłem, że nabierzecie jakiś podejrzeń. Jak widzę moje obawy były bezpodstawne.
- Straszni z was naiwniacy! - pisnęła jego pacynka Jacob.
Wściekła zacisnęłam dłoń w pięść.
- To znowu ty?! - zawołałam.
- Ojej... Słodka panienka nie jest zadowolona z mojego widoku? Och, chyba się zaraz rozpłaczę z rozpaczy!
Arlekin zaczął udawać, że płacze, po czym zachichotał podle i dodał:
- Albo nie... Wiecie, co? Mam lepszy pomysł. Może lepiej was zmuszę do płaczu! Chociaż tak właściwie, to ja zdecydowanie bardziej wolę, jak się ludzie do mnie śmieją niż płaczą.
- A co? Masz w zanadrzu jeszcze jakieś sztuczki? - spytał mój chłopak.
- Pika-pika?! - zapiszczał groźnie jego Pokemon, stając przy tym w pozycji bojowej.
- Tak, mam jeszcze kilka pomysłów w zanadrzu - potwierdził Arlekin - Żywię nadzieję, że docenicie moje starania.
To mówiąc wyjął z kieszeni talię kart, wziął jedną z nich i cisnął nią w Asha. Mój chłopak jęknął z bólu, po czym upadł na ziemię. Zauważyłam wówczas, że karta z wyraźną postacią Jokera jest wbita w jego ramię.
- Ash!
Przerażona jęknęłam, po czym podbiegłam do mojego ukochanego i pomogłam mu wstać, podczas gdy on sam wyjął sobie z ramienia kartę.
- Nieźle... To draństwo ma kanty ostre jak noże... Pogratulować - rzekł mój chłopak.
Arlekin dusił się ze śmiechu.
- Właśnie! Musisz przyznać, że to jest po prostu genialne.
Ponieważ żadne z nas nie zamierzało się wcale śmiać, więc mężczyzna wściekły złapał za nowe karty i zaczął nimi w nas rzucać.
- No co?! To jest zabawne! Macie się śmiać! Jazda, śmiać się!
Oboje zaczęliśmy skakać na boki, żeby unikać kolejnych rzucanych w naszą stronę kart. Zdążyliśmy jeszcze kątem oka zauważyć, że wszystkie pociski, jakimi w nas ciska ten łotr, miały postacie Jokera. Najwidoczniej był on jakimś ulubieńcem Arlekina, który wciąż zanosił się śmiechem, kiedy widział nasze uniki.
- Ha ha ha! Ależ wyglądacie zabawnie! Co prawda nie jest wam wcale do śmiechu, ale... Ja za to mam strasznie wielki ubaw! - mówił.


- Koniec twojej zabawy! Pikachu! Zaatakuj go piorunem!
Pikachu skoczył naprzód, ale Arlekin najspokojniej w świecie strzelił w niego atramentem w swoim kwiatku. Stworek otrzymał ten strzał prosto w oczy, przez co na chwilę stracił wzrok.
- Ha ha ha! Coś ty taki narwany, Pikachu?! - zapytał Arlekin, wciąż rycząc przy tym ze śmiechu - A może pragniesz więcej atramentu? Chcesz napisać powieść? Ha ha ha!
- Już ja ci pokażę, draniu jeden! Fennekin! Pancham! Bierzcie go! - zawołałam, wypuszczając swoje stworki.
Te stanęły do walki i zaatakowały Arlekina swoimi mocami, ten jednak osłonił się swoim parasolem, a następnie bez trudu odbił nim ataki w stronę obu swoich przeciwników. Ledwie zdążyli oni uskoczyć na bok.
- Nie wierzę! - zawołałam zdumiona.
- Ha ha ha! Niezłe cacko, co?! - zawołał zadowolony z siebie Arlekin, pokazując na parasol - Sam je zbudowałem. Musicie przyznać, że jest po prostu doskonałe.
- Dość mam tych twoich głupich żartów Arlekin! Fennekin! Pancham! Do dzieła! - zawołałam.
- Pikachu! Strzel piorunem naprzeciwko siebie! - dodał Ash.
Trzy Pokemony zaatakowały Arlekina, jednak ten zasłonił się swoim parasolem, który wchłonął moce naszych stworków, po czym wystrzelił je w naszą stronę. W ostatniej chwili uskoczyliśmy na bok.
- No i co? Jeszcze tego nie rozumiecie, idioci, że nie macie ze mną szans? - zapytał mężczyzna.
Chwilę później jednak jęknął z bólu, zaś jego parasol opadł na ziemię. Odwrócił się i zobaczył, że za nim stanął jakiś młody chłopak o brązowych włosach oraz zielonym ubraniu. Ubierał się on podobnie jak Ash, a do tego miał też plecak na plecach, a przy nim stał Pikachu.
- Sparky! Jeszcze raz! Atak piorunem! - zawołał nasz wybawca.
Jego Pokemon, widocznie posiadający imię Sparky, zaatakował znowu Arlekina, ten jednak zrobił unik i podniósł swój parasol.
- Widzę, że ta zabawa przestaje być przyjemna. Do zobaczenia zatem!
To mówiąc rozłożył swoją broń, po czym uleciał nim w górę, unikając kolejnego ataku naszego wybawcy. Przedtem jednak zrzucił w stronę Asha jakąś kopertę.
- A niech to! Znowu ten drań nam uciekł! - zawołał mój chłopak, kiedy Arlekin zniknął nam z oczu.
- Ale przynajmniej żyjemy, a to się liczy - powiedziałam.
Chwilę później nasz wybawca podbiegł do nas i zapytał:
- Czy wszystko dobrze?
- Dziękuję. Jesteśmy w dwóch kawałkach - odparł na to mój chłopak.


Nasz wybawca popatrzył na nas uważnie swoimi brązowymi oczami.
- Chwileczkę... Ash?! To naprawdę ty?!
Mój chłopak powoli spojrzał w kierunku młodzieńca, który nas ocalił, po czym zapytał:
- My się znamy?
- No, coś ty?! Nie poznajesz mnie, przyjacielu? - zapytał zachwyconym głosem młodzieniec - A Sparky’ego chociaż pamiętasz?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jego Pokemon, skacząc mu na ramieniu.
Teraz dopiero zauważyłam, że ów uroczy stworek miał grzywkę. Jak dotąd miałam okazję widzieć jedną osobę, która miała takiego Pikachu. Był nim książę Edward z królestwa Queenlandia, sobowtór Asha. Nie sądziłam więc, że jeszcze ktoś będzie posiadał Pikachu i to jeszcze z takim znakiem szczególnym.
- Jedną chwileczkę - rzekł mój chłopak, patrząc uważnie na naszego wybawcę.
Podszedł do niego, po czym zawołał:
- Ritchie?!
- Widzę, że mnie pamiętasz! - odpowiedział mu wesoło chłopak.
- Ritchie! Stary przyjacielu! Tak się cieszę, że cię znowu widzę!
Ash radośnie uścisnął mu dłoń, natomiast Pikachu, któremu wytarłam chusteczką oczy, szybko podskoczył do Sparky’ego. Oba stworki radośnie zapiszczały na swoje powitanie.
- Co ty tutaj robisz, Ritchie? - zapytał Ash po chwili, gdy już przestał mocno ściskać swego przyjaciela.
- Przybyłem tu w swoich sprawach i całkiem przypadkowo usłyszałem odgłosy walki - wyjaśnił chłopak - Widzę, że przybyłem w samą porę, żeby was ocalić.
- Oj tak, to prawda. Nie chcę cię za bardzo chwalić, bo to źle wpływa na każdego, a już na pewno na trenerów Pokemonów, ale cóż... Muszę to powiedzieć... Ocaliłeś nas.
Ritchie zachichotał, słysząc słowa Asha.
- Jak widzę, niewiele się zmieniłeś od naszego ostatniego spotkania - powiedział młodzieniec.
- Owszem, przyznaję ci rację, choć w pewnych sprawach jestem kimś zupełnie innym niż kiedyś - odpowiedział na to Ash - Teraz już nie walczę w zawodach Pokemonów, ale o realizację pewnego ważnego dla mnie celu.
- A czy wolno zapytać, jaki to cel?
- Zapytać zawsze wolno, ale czy ci na nie odpowiem, to inna kwestia.
Widząc te droczenie zaśmiałam się i powiedziałam:
- No więc ja oraz mój chłopak walczymy o to, żeby tego zła mniej było na świecie.
- Twój chłopak? - zdziwił się Ritchie, patrząc na mnie uważnie - A ty kim jesteś?
- Wybacz mi, zapomniałam podać swoje personalia - zachichotałam - Serena Evans, dziewczyna Asha i jego asystentka w pracy detektywa. A ty to kto?
- Też przepraszam, bo ja również zapomniałem się przedstawić. Jestem Ritchie.
- To już wiem. Chodziło mi raczej o to, skąd się znacie z Ashem?
Mój chłopak zachichotał wesoło.
- Wobec tego musisz lepiej formułować pytania, kochanie, ponieważ źle podane pytanie oznacza źle otrzymaną odpowiedź. A więc już mówię... Ritchie to mój przyjaciel. Poznaliśmy się podczas Mistrzostw Ligi Indygo w Kanto.
- Zaprzyjaźniliśmy się obaj wtedy, gdy Zespół R próbował nam ukraść Pokemony - dodał Ritchie - Potem razem walczyliśmy w zawodach Kanto.
- Niestety, podły los kazał się nam ze sobą pojedynkować, a wtedy to... Ritchie mnie pokonał - dodał Ash.
- Ale w następnej rundzie sam dostałem łupnia, przez co wylądowałem w Top 8 najlepszych trenerów Ligi Indygo.
- A ja w Top 16, ale odbiłem to sobie potem w Pomarańczowej Lidze na Wyspach Oranżowych.
- Tam też się spotkaliśmy podczas tego zamieszania z Lugią oraz jego synem.
- Nie inaczej. Mieliśmy wtedy bardzo nieprzyjemne starcie zarówno z Zespołem R, jak i również Butchem i Cassidy. A propos... Wiesz, że oni nie żyją?
- Kto? Butch i Cassidy? - zdziwił się Ritchie - To niesamowite! W jaki sposób zginęli? Bo chyba nie umarli śmiercią naturalną.
- To już dłuższa opowieść, ale chętnie ci ją opowiemy, kiedy już sobie stąd pójdziemy - odpowiedział na to Ash.
- Ty też musisz mówić do rymu? - spytałam z lekką ironią.
- Wybacz, to czysty przypadek - zachichotał mój chłopak.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, biorąc do łapek kopertę, którą upuścił Arlekin.
- Co się stało?! Ach tak! Nasz nieprzyjaciel to zostawił, kiedy uciekał - powiedział Ash, biorąc od swego Pokemona kopertę.
- Stawiam dziesięć do jednego, że to znowu zagadka pisana do rymu - powiedziałam.
- Wybacz, ale dzisiaj jakoś nie mam ochoty na zakłady z tobą - zaśmiał się Ash, otwierając kopertę.
- A przy okazji... To kim jest ten koleś, który was zaatakował? - zapytał Ritchie.
- Sami chcielibyśmy to wiedzieć - odpowiedziałam.
Mój chłopak tymczasem otworzył kopertę, po czym wyjął z niej kartę i zaczął czytać to, co było na niej napisane.
- Miałaś rację. Jest to kolejna zagadka napisana w formie wiersza - rzekł po chwili Ash - Posłuchaj, co teraz ten kolega pisze.

W górę i w górę wciąż pnę się wysoko,
Na dachu sobie stoję i jest spoko,
Bo przy każdego wiatru powiewie
W ruch się uruchamiam i jestem w niebie.
Drogę wskazuję, a raczej kierunku
Skąd przybywa na ziemię wietrzny wujek.

- O co tutaj chodzi? - zapytałam zdumiona - Arlekin pisze do nas jak jakieś dziecko, które chce sobie stroić żarty.
- Nie zapominaj, że on właśnie taki jest - powiedział Ash.
- Skąd to wiesz?
- Nie wiem tego na pewno, jednak jak ten koleś dotąd dowiódł, że ma w sobie coś z chorego psychicznie dziecka, które wciąż sobie stroi z kogoś żarty.
- Ta zagadka... Musi coś oznaczać, ale co? - zapytał Ritchie.
Oba Pikachu patrzyły uważnie na swoich trenerów wyraźnie ciekawe odpowiedzi na to pytanie.
- Moim zdaniem musi tutaj chodzić o taką strzałkę, którą wiesza się na dachu, żeby wskazywała ona kierunek wiatru - powiedział mój chłopak - Wyleciała mi z głowy fachowa jej nazwa, ale to bez znaczenia.
- Najpierw był zegar słoneczny, a teraz strzałka wskazująca kierunek wiatru? - zdziwiłam się - O co w tym wszystkim chodzi?
- Arlekin gra z nami w swoją chorą grę. Nie znam jej zasad, ale coś mi mówi, że bardzo mu zależy na tym, abyśmy razem z nim w nią zagrali.
- Chyba tego nie zrobimy?
- Myślę, że będziemy musieli. Jeśli go oczywiście chcemy schwytać.
- Ale przecież nadal nie wiemy, co oznaczają te zagadki.
- Cierpliwości, Sereno. Dowiemy się tego.
- Przepraszam, że nie jestem na bieżąco, ale kim jest Arlekin? - zapytał Ritchie.
Ash uśmiechnął się do niego przyjaźnie.
- Wybacz. Zapomniałem, że też tu jesteś. Już mówię. Arlekin to koleś, przed którym nas właśnie ocaliłeś. Otóż ten gość jest naszym wrogiem od kilku dni. Nie wiem, czego on od nas chce, ale zdecydowanie ma wobec nas wrogie zamiary.
- Tak... Zostawił już dwie takie dziwaczne zagadki dla nas. Tylko jedno mnie zastanawia.
- Co takiego? - zapytał Ash.
- Widzisz... Skoro zamierzał nas zabić lub coś w tym rodzaju, to czemu miał uszykowaną dla nas zagadkę?
To było naprawdę dobre pytanie i Ash nieźle się nad nim zamyślił.
- Być może on wcale nie chciał nas zabić, a jedynie zabawić naszym kosztem. Potem i tak by uciekł, a kartkę z zagadką zostawił.
- Myślę, że Ash ma rację. To jedyne logiczne wyjaśnienie - powiedział Ritchie - Tylko ja też nie rozumiem, co ta zagadka oznacza.
- W pierwszej mówił o zegarze słonecznym. W drugim o tej strzałce wskazującej kierunek wiatru - rzekł Ash, masując sobie palcami podbródek - Do czego to wszystko zmierza?
- Cóż... Jedno jest pewne, zapowiada się niezła przygoda, nieprawdaż? - zapytał Ritchie.
Ash uśmiechnął się do niego wesoło.
- Tak... A kto powiedział, że nie?

***


W ciągu kolejnych trzech dni doszło w mieście do zuchwałych napaści ze strony Arlekina i jego ludzi. Miały one jednak dość dziwaczny charakter, mianowicie nigdy nic nie zostało w nich skradzione. Nasz przeciwnik wcale nie dążył do tego, aby cokolwiek zabrać ze sklepów oraz innych miejsc, do których wparował wraz ze swoimi ludźmi. Jedynie demolował je, straszył znajdujących się tam ludzi, zostawiał kartki z napisanymi na nich przez siebie wierszami-zagadkami adresowanymi do Asha, po czym uciekał.
- Nic z tego nie rozumiem - powiedział mój chłopak, kiedy skończył swój codzienny trening i chodził załamany po Sali pana Hamerona - Ten człowiek nic a nic nie rabuje, tylko zostawia te zagadki dla mnie. Zagadki, które nie mają najmniejszego sensu.
- Widocznie gość ma w tym jakiś cel - rzekł Ritchie, patrząc uważnie na swego przyjaciela.
Ash pokiwał smutno głową.
- Najwidoczniej, tylko jaki? Oto jest pytanie! No, przecież te zagadki nie mają sensu. Ich odpowiedzi też są dziwaczne. Najpierw zegar słoneczny, potem kierunkowskaz dla wiatru, później były staw, dom oraz piwnica. Co to wszystko właściwie oznacza? Te zagadki nie mają żadnego sensu! Nawet najmniejszego!
- Moim zdaniem one go mają, tylko my nie wiemy, jaki - powiedział Max.
May parsknęła z ironią w głosie.
- Też mi wielkie odkrycie! Tyle to i ja się domyślam.
Jej brat nadąsał się lekko i zamilkł, ja tymczasem spojrzałam na mego chłopaka i powiedziałam:
- Słuchaj, Ash... A może wszystkie te zagadki łączą się w jakąś jedną całość?
- Jedną całość? - zapytał detektyw z Alabastii - Ale niby jaką? Co może łączyć ze sobą te wszystkie rzeczy, o których mówią zagadki?
Rozłożyłam bezradnie ręce.
- Przykro mi, ale ja tego nie wiem.
- Myślę, że Serena ma rację - powiedział Ritchie - To wszystko musi mieć jakiś swój sens. Coś mi się zaczyna powoli kojarzyć. Pewne miejsce... Ale nie... To może być tylko przypadek.
- O czym ty mówisz, Ritchie? - zapytał Ash.
- O niczym ważnym. To może być przypadkowy zbieg okoliczności. Przydałaby się jeszcze jedna zagadka, żeby wszystko stało się jasne.
- Wątpię, żeby mieszkańcy Petalburga byli tego samego zdania, co i ty - mruknęła na to nieco złośliwie May.
- Również mam poważne ku temu wątpliwości - odparł mój chłopak - Ale cóż... Zgadzam się z Ritchiem. Potrzeba nam jeszcze jednej zagadki.
To mówiąc zaczął on ponownie chodzić nerwowo po pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy, rozmyślając nad tym wszystkim. Zauważyłam, że Ritchie z ubioru i uczesania był niesamowicie podobno do Asha, jednak do życia podchodził inaczej niż on. Mój luby zawsze kierował się zasadą, że myśli mu się lepiej w biegu, więc nawet podczas dedukcji musiał chodzić, żeby wszystkie myśli odpowiednio krążyły po jego głowie. Z kolei Ritchie siedział spokojnie i patrząc bez słowa w jeden konkretny punkt w podłodze nic nie mówił, a jedynie myślał o sobie tylko znanych sprawach.
Ash nagle zatrzymał się i popatrzył na nas uważnie.
- Wiecie co?! Coś właśnie mi przyszło do głowy! - zawołał - Muszę zaraz zadzwonić do Clemonta!
- A po co? Co on tu pomoże? - zapytałam.
- On może wiedzieć coś, co zdecydowanie ułatwi mi zadanie - rzekł Ash - May, gdzie tu jest telefon?
- Najbliższy? W następnym pomieszczeniu - powiedziała dziewczyna.
Mój chłopak ruszył biegiem w kierunku aparatu telefonicznego, a ja i Pikachu pognaliśmy za nim.
Już po krótkiej chwili słynny detektyw Sherlock Ash rozmawiał sobie ze swym drogim przyjacielem, obecnie przebywającym w Alabastii. Na całe szczęście pamiętał doskonale, że o tej porze Clemont zwykle przebywa u profesora Oaka, więc tam też na pewno można go zastać. Miał rację, gdyż rzeczywiście nasz kompan właśnie w tym miejscu przebywał.
- Witajcie! Co tam nowego u was słychać? - zapytał młody Meyer.
- Wiesz, Clemont... Mam do ciebie pewną sprawę - zaczął bez owijania w bawełnę Ash - Czy możesz mi pomóc rozwiązać pewną naprawdę trudną dla nas zagadkę?
- Jeśli tylko zdołam, to pomogę.
- Więc skup się i powiedz mi, co myślisz o tym, co ci zaraz opowiem.
- No dobrze, zamieniam się w słuch.
Ash opowiedział mu więc dokładnie o wszystkich wydarzeniach, jakie ostatnio miały miejsce w Petalburgu. Clemont wysłuchał uważnie opowieści swego przyjaciela, po czym rzekł:
- Muszę powiedzieć, że to naprawdę bardzo trudna sprawa. A więc ten koleś zostawia wam napisane wierszem wskazówki?
- Dokładnie tak - potwierdziłam - Zupełnie nie wiemy, co mamy o tym myśleć. Ja stawiam na to, że być może należy wszystkie odpowiedzi na te zagadki połączyć w jedno i dopiero wtedy znajdziemy rozwiązanie.
- Moim zdaniem to by miało jedyny sens - rzekł Clemont - Wiecie, że lubiłem w dzieciństwie komiksy o Batmanie i innych superbohaterach?
- Nie dajesz nam nigdy o tym zapomnieć - odparłam z lekką ironią.
Chłopak udawał, że nie zwrócił na to uwagi i kontynuował:
- Moim zdaniem ten cały Arlekin chce naśladować wrogów Batmana i kilku innych superbohaterów. No, bo zobaczcie sami... Mówiłeś, Ash, że ma on wymalowaną twarz oraz blizny na niej.
- To prawda - pokiwał głową mój ukochany - A co?
- Joker miał podobnie. Do tego wiecznie się śmiał. A prócz tego nasz kolega jest gruby i ma parasol. Zupełnie jak Pingwin. Poza tym używa on zabawek jako broni. Tak jak Toyman. A teraz jeszcze zostawia wam zagadki na miejscu przestępstwa. Jak Człowiek Zagadka. Wszystko jest więc jasne. Ten gość naczytał się komiksów i teraz naśladuje wrogów Batmana.
- Toyman nie był wrogiem Batmana, tylko Supemana - zauważyłam.
- Ale pozostali wymienieni przeze mnie i owszem - rzekł niezrażony tymi słowami Clemont.
- No dobrze, ale nie rozumiem, jaki jest cel Arlekina? - zapytałam.
- Moim zdaniem on chce wam wskazać miejsce, w którym przebywa. Musicie znaleźć logikę w jego zagadkach i wtedy znajdziecie kryjówkę tego szaleńca.
- Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Przecież my nawet nie wiemy, gdzie ta kryjówka jest - powiedziałam.
- W tym to już wam raczej nie pomogę, ale moim zdaniem rozwiązanie jest takie, jak wam mówię. Połączcie w jedną, wielką całość odpowiedzi na te wszystkie zagadki, a dowiecie się, gdzie przebywa Arlekin.


Uznaliśmy słowa Clemonta za słuszne, dlatego pożegnaliśmy się z nim, po czym zakończyliśmy rozmowę i wróciliśmy do pozostałych, którym to opowiedzieliśmy o naszych spostrzeżeniach.
- A więc jednak! Musimy spróbować połączyć wszystkie te zagadki w jedno i spróbować znaleźć wspólne rozwiązanie - rzekł Ritchie.
Sparky zapiszczał potwierdzająco.
- Jest tylko jeden mały problem. Nie wiemy, jaki w ogóle sens mają te wszystkie wierszyki, które on nam zostawia - powiedziała May - Równie dobrze one mogą nie mieć żadnego sensu, a my szukając go tracimy tylko swój czas.
- Siostrzyczko kochana, w taki sposób żaden detektyw nie powinien nigdy myśleć. Działania przestępcy zawsze mają jakiś sens - odparł na to Max pewnym siebie tonem.
- Tak?! To spróbuj go znaleźć, mądralo! - warknęła jego siostra.
- Przestańcie wreszcie! Obydwoje! - krzyknęłam na nich wściekła - W ten sposób nam nie pomagacie!
- Serena dobrze mówi. Moglibyście choć na chwilę przestać się kłócić - poparł mnie Ash - Rozwiązanie się znajdzie... Trzeba tylko poczekać.
- W razie czego możecie na mnie liczyć - powiedział Ritchie.
Ash uśmiechnął się do niego i położył młodzieńcowi dłoń na ramieniu.
- Miło mi to słyszeć, Ritchie. Jesteś prawdziwym przyjacielem. Tak jak sobie przed laty obiecaliśmy.
Słysząc te słowa chłopak lekko posmutniał, po czym smętnie odparł:
- Tak... Prawdziwym przyjacielem... Jak przed laty...
- Czy wszystko w porządku? - zapytałam przejętym głosem.
Ritchie szybko się otrząsnął i uśmiechnął sztucznie.
- Jasne... Wszystko w jak najlepszym porządku.
Nie uwierzyłam mu, ale uznałam, że lepiej będzie teraz dać mu spokój i nie naciskać, żeby mi powiedział, co nagle pogorszyło jego dotąd całkiem dobry nastrój. Gdybym postąpiła wtedy inaczej, to być może uniknęlibyśmy tego, co się stało później. Ponieważ jednak nie znaliśmy swojej przyszłości, to niestety spotkało nas to, co nas spotkało.


C.D.N.



3 komentarze:

  1. Ulalalla... dzieje się i to sporo jak widać. :) Ale to dobrze, uwielbiam opowieści, w których sporo się dzieje. :)
    Na dobry początek mamy trening Asha z państwem Hameron. Chłopak powoli dochodzi do perfekcji w sztukach walki, jednak jednego nie może się nauczyć - walki szpadą. Jednak tu z pomocą przychodzi niespodziewanie stara znajoma Viola, która biegle włada szpadą i jest w stanie nauczyć Asha takich technik walki, by był on w stanie postawić się Domino. Oczywiście Serenie nie podoba się jej skąpy strój, który nosi podczas treningów, ale Maxowi wręcz przeciwnie. Nawet wyraża chęć, by Violet go czegoś później pouczyła. :)
    Tymczasem Arlekin nie odpuszcza. Zostawia ciągle dla Asha dziwne rymowane wskazówki, które pozornie wydają się nie mieć żadnego sensu. Nawet posuwa się do udawania ataku, czym wabi naszych przyjaciół w swoją pułapkę. Wywiązuje sie walka, z której nasi przyjaciele ledwo uchodzą z życiem dzięki Ritchiemu i jego Sparky'emu, którzy "płoszą" Arlekina. :) Przy okazji plus za pojawienie się Ritchiego, chociaż coś czuję, że ten chłopak coś niecoś namiesza. :)
    W ciągu kolejnych trzech dni po walce Arlekin dalej napada na miasto, jednak nie kradnie pokemonów, jedynie demoluje miejsca, gdzie te stworki są przechowywane, zostawia wierszyki dla Asha i ucieka. Nasz detektyw zbiera je i zastanawia się wraz z przyjaciółmi, co też one mogą oznaczać. Dzwoni w końcu do Clemonta, który proponuje mu połączyć zagadki w jedno i wtedy mogą dowiedzieć się, gdzie znajduje się kryjówka Arlekina. Czy naszym przyjaciołom się to uda? Zobaczymy w następnej, a zarazem ostatniej części. :)
    Opowiadanie ciekawe, bardzo, ale to bardzo mnie wciągnęło. Czytałam je z zapartym tchem. Zasługujesz na Nobla normalnie, skarbie mój. :)
    Ogólna ocena: 1000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kto to jest anna black? "zasługujedz an Nobla skarbie
    mój" co to ma być????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic to nie jest. Po co pytasz o coś, co jest moją prywatną sprawą? Kim ona jest, tym ona jest.

      Usuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...