środa, 10 stycznia 2018

Przygoda 089 cz. II

Przygoda LXXXIX

Pluszowy interes cz. II


Następnego dnia, zgodnie z naszym planem poszliśmy wszyscy razem do hostelu dla studentów. Planowaliśmy porozmawiać wtedy z panną Nick, a przy okazji bardzo chcieliśmy dowiedzieć się, ilu studentom i w jakich okolicznościach zginęły maskotki. Byliśmy tego ciekawi, ponieważ cała ta sprawa zaczęła nas wszystkich intrygować, a w każdym razie mnie i Asha, gdyż za resztę naszej kompanii ręczyć przecież nie mogę, chociaż po ich zachowaniu doskonale wyczułam, że każde z nich pragnie już wyświetlić tę sprawę.
Szliśmy razem do celu naszej podróży, jednocześnie prowadząc przy tym wesołą rozmowę. Najbardziej dobry humor posiadał Max, który wesoło podskakiwał dookoła nas i śpiewał sobie:

Raz porucznik od saperów poszedł na zające
I napotkał trzy panienki nago się kąpiące.
Hulaj, dusza! Niech się rusza!
Hej, ha! Uha-ha!
Hulaj, dusza! Niech się rusza!
Dziewczyno moja!


- No proszę. Jakich ty ładnych piosenek się nauczyłeś - zażartowała sobie Dawn, patrząc wesoło na Maxa.
- Świetnie... Po prostu cudownie... May mnie zabije, jak Max takie coś jej zaśpiewa - dodał Ash, udając strach, ale tak naprawdę wręcz dusząc się ze śmiechu.
- Spokojnie, ja nie zamierzam jej coś takiego śpiewać - powiedział wesoło Max, patrząc na niego dowcipnie.
- To dobrze, bo pamiętaj, że w pewnym sensie jesteś pod moją opieką, a May mnie zlinczuje, jeśli cię sprowadzę na złą drogę, a prócz tego jeszcze twoi rodzice przestaną mnie lubić.
- A co ty się tak nagle przejmujesz ich opinią? - spytał z ironią młody Hameron - Chcesz się żenić z moją siostrą czy co?
- No właśnie, Ash - zachichotałam wręcz ironicznie, patrząc na niego pozornie groźnym spojrzeniem - Ja myślałam, że masz plany matrymonialne tylko wobec mnie.
- Bo ja naprawdę mam je tylko wobec ciebie - zaśmiał się wesoło Ash, lekko drapiąc się po karku - Ja bardzo lubię May, ale tylko jak przyjaciółkę i młodszą siostrę. Nic więcej.
- Nic więcej, powiadasz? - spojrzałam na niego dowcipnie - No, już dobrze. Powiedzmy, że ci wierzę, kochanie.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, wskakując mu na ramię.
- Nie powiem, naprawdę ciekawa sytuacja - zaśmiała się Dawn - A tak z innej beczki... Max, skąd ty znasz tę piosenkę?
- Od studentów, których to badaliśmy w tej sprawie ze skradzionymi wynikami egzaminów - wyjaśnił nam Max.
- No tak, oczywiście. I po co ja pytałam? - mruknęła zadziornie panna Seroni.
- Ech, moi kochani. Do czego zmierza ten świat? - zapytał załamanym głosem Clemont - Kiedyś studenci śpiewali zdecydowanie o wiele bardziej godne śpiewania piosenki, a teraz co? Wszystkie takie frywolne i w ogóle. Kiedyś tak nie było.
- Zdziwiłbyś się, jak kiedyś było - rzuciłam nieco złośliwym tonem.
- Braciszku, ty to jesteś strasznie staroświecki - powiedziała dowcipnie Bonnie - Znasz się na wynalazkach, ale nie masz zielonego pojęcia o tym, co się dzieje na świecie.
- Ach tak?! A ty zapewne doskonale to wiesz, prawda? - zapytał nieco złym tonem Clemont.
- Na pewno wiem o wiele więcej w tej sprawie niż ty - rzuciła mu na to dziewczynka.
- De-ne-ne! - poparł ją Dedenne.
- Rzadko to robię, ale tym razem muszę ci przyznać rację Bonnie - zaśmiała się Dawn - Clemont, naprawdę pod pewnymi względami straszny z ciebie konserwatysta, co mnie osobiście bardzo dziwi.
- Niby dlaczego?
- A niby dlatego, że mówisz, iż nauka to przyszłość, a przecież, gdyby tak pozwolić, aby było tak, jak chcą konserwatyści, to nauka nigdy by się nie rozwinęła.
- Coś w sumie w tym jest - odparł na to Clemont - Mimo wszystko nie zgodzę się z tym, że jestem konserwatystą. Zdecydowanie daleko mi jest do tego.
- No, ja mam taką nadzieję, bo nie lubię konserwatystów - mówiła dalej Dawn - Tacy to tylko na wszystko narzekają. Tak, dosłownie na wszystko. Na reformy polityczne, na nowe stroje, na nowe zwyczaje, na postępy techniczne i medyczne... Nawet na... Policję przed hostelem dla studentów...
- Policję?! - zawołaliśmy zdumieni.
- Pika?! - dodał zdziwiony Pikachu.
Wszyscy spojrzeliśmy wyraźnie zaszokowani na hostel, przed którym stał właśnie radiowóz. Obok niego była też karetka pogotowia z otwartymi drzwiami, a dwóch sanitariuszy właśnie wynosiło na noszach czyjeś ciało przykryte białą płachtą.
- O Boże! - jęknęłam przerażona, zasłaniając sobie usta dłonią - Kogoś zabili!
- To straszne! - pisnęła równie przerażona Bonnie.
- Ale kogo? - spytała przejętym tonem Dawn.
- Pip-lu-li?! - zapiszczał Piplup.
- Chodźmy to sprawdzić! - zawołał Ash.
Pobiegliśmy szybko do hostelu i spróbowaliśmy jakoś przyjrzeć się wynoszonemu ciału. Zauważyli jednak jedynie prawą rękę, która to leżała bezwładnie w kierunku ziemi wysunięta poza płachtę. Wskazywała ona wyraźnie na to, że zabita została osoba młoda, gdyż ręką jej była delikatna i gładka, pozbawiona zmarszczek i innych takich. Nie jestem co prawda jakąś znawczynią ludzkich ciał, ale tyle jeszcze potrafię rozpoznać.
- Boże! - pisnęłam, ponownie zasłaniając sobie usta dłonią - To jest po prostu straszne.
- To prawda - dodał Ash, przytulając mnie czule do siebie - Musimy koniecznie się dowiedzieć, kto zginął i kto go zabił.
- Chodźmy więc do środka - zaproponował Clemont.


Chcieliśmy już wejść, kiedy nagle wpadliśmy na dwoje ludzi ubranych w mundury policyjne. Jedną z nich była miejscowa Jenny, a drugim młody mężczyzna, brunet o brązowych oczach.
- O! Witam, Jenny - powiedział Ash - Co tutaj dokładniej się stało? Widzieliśmy przed chwilą czyjeś ciało wynoszone do karetki i nie wiemy, czyje to ciało...
- I lepiej, żeby tak zostało - mruknęła nieco Jenny - Zapewniam cię, że więcej nie musisz wiedzieć, dzieciaku.
- Dzieciaku?! - zawołała wściekle Bonnie, kładąc sobie ręce pod boki - Jaki dzieciaku?! Czy ty wiesz, kto to jest? Przecież to jest słynny Sherlock Ash!
- Sherlock Ash? - zdziwił się młody policjant, stojący tuż obok Jenny - Niesamowite! To naprawdę ty?! Sądziłem, że już pojechałeś do Kanto.
- Zmieniłem zdanie w tej sprawie, ponieważ jedna ze studentek prosiła mnie o pomoc w dręczącej ją sprawie - wyjaśnił Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Jenny westchnęła żałośnie.
- Ech... Ja chyba dobrze wiem, o czym mówisz, chłopcze. Chodzi o te rozpruwane maskotki, tak?
- Tak. Właśnie, o nich mówię - odpowiedział jej detektyw z Alabastii - Widzę, że o niej słyszałaś.
- Owszem, słyszałam - burknęła Jenny, a ton, którym mówiła wyraźnie wskazywał na to, że wcale nie sprawia jej przyjemności mówienie o tym - Naprawdę ja nie mam pojęcia, dlaczego oni się tym wszystkim przejmują. Przecież to tylko atak jakiegoś wandala.
- Nie wydaje mi się - powiedziałam - Przecież gdyby to był wandal, to chyba niszczyłby on wszystkie maskotki posiadane przez studentów, a nie tylko te konkretne.
- Właśnie! To brzmi logicznie! - zauważył Clemont.
Jenny jednak nie wyglądała na przekonaną jego słowami.
- Proszę pani, zabieramy ciało - powiedział nagle lekarz, zamykając drzwi od karetki.
- Dobrze, jeźdźcie już - odparła policjantka, po czym spojrzała na nas i dodała: - A co do was, to jak wam mówiłam, to jest wariat i dlatego właśnie jest nieobliczalny.
- Może i tak, ale nawet świr ma jakieś swoją logikę - zauważył Ash - Więc on też na pewno jakąś ma.
- Człowieku, a skąd ja niby mam wiedzieć, co też chodzi po głowie takiemu wandalowi? Przecież to jest świr! On nie działa racjonalnie!
- W tym jest sporo prawdy - odezwał się towarzyszący jej policjant - Ostatecznie przecież świr to świr, więc raczej trudno cokolwiek ustalić w tej sprawie, więc nie wiem, czy Jenny nie ma aby racji.
- No i widzicie? Nie tylko ja tak uważam - mruknęła policjantka - Ja naprawdę nie wiem, czemu wy wszyscy tak się tym wszystkim przejmujecie. Najpierw ta walnięta studentka, a teraz wy! Pewnie z nią już rozmawialiście, co?!
- Walnięta studentka? - spytała zdumiona Bonnie.
- Pewnie chodzi jej o Patty - odpowiedziałam jej.
- Aha! To ma sens!
Ash popatrzył na nią uważnie i uśmiechnął się lekko.
- Nie będę zaprzeczał, że owa walnięta studentka rozmawiała ze mną w tej sprawie - powiedział - Ona, o ile mnie pamięć nie myli, ma na imię Patty.
- Może być i Patty! Mało mnie to interesuje - warknęła na niego Jenny - Jak będziesz z nią ponownie rozmawiał, to przekaż jej ode mnie, że nie życzę sobie więcej nagabywania ani mnie, ani nikogo innego z policji w tej sprawie. Ta sprawa nas nie interesuje.
Następnie Jenny ruszyła przed siebie razem ze swoim partnerem.
- Popełniasz poważny błąd, moja droga - rzekł Ash - Ta sprawa może być kluczem do wszystkiego, co się tutaj dzieje.
- Nie wydaje mi się - odparła Jenny.
- A mnie się wydaje, że świadomie bagatelizujesz ważną poszlakę.
Policjantka odwróciła się do niego i spojrzała nań groźnym wzrokiem.
- Posłuchaj mnie, koleś! Dobrze wiem, że jesteś znanym detektywem i rozwiązałeś już niejedną wręcz zawiłą sprawę, ale pouczać mnie w moich obowiązkach na pewno nie będziesz! Może inne Jenny się tobą zachwycają, jednak mnie taki dzieciuch jak ty nie fascynuje! Rozumiesz mnie, kolego?!
Następnie podeszła do Asha i machnęła mu palcami przed twarzą.
- Masz pan jeszcze mleko pod nosem, panie Ketchum, a ja jestem już starszym posterunkowym, choć pracuję w tej branży zaledwie rok.
- Poważnie? - uśmiechnął się do niej ironicznie Ash - No, a ja i moja dziewczyna mamy już licencje detektywistyczne wyrobione nam za zgodą najwyższych władz policyjnych Kanto oraz na wniosek samego burmistrza Alabastii oraz porucznik Jenny, zastępczyni szefa policji w moim rodzinny mieście. Więc twój awans po roku pracy jakoś nie robi na mnie wielkiego wrażenia. Może na innych Jenny robi, ale na mnie nie.
Policjantka nieco spuściła z tonu, jednak wciąż była wyraźnie zła z powodu tego wszystkiego, co usłyszała, więc odparła:
- Jeśli tak bardzo tego chcesz, to możesz sobie śmiało poprowadzić tę sprawę, ale wybacz... Ja się zajmę sprawą morderstwa jednej ze studentek. To jest teraz mój priorytet! Sprawa jakiś głupich maskotek mało mnie teraz interesuje, zrozumiałeś?! Chcesz, to się nią zajmuj, ale ja nie zamierzam!
Ash popatrzył na nią z irytacją i nie umiał się oprzeć możliwości dogadania jej, co oczywiście zrobił.
- Wiesz, Jenny... Odnoszę wrażenie, że z takim tokiem myślenia, to ty raczej daleko nie zajedziesz.
Policjantka pominęła tę uwagę milczeniem, ponieważ tylko wsiadła do samochodu i poczekała na swego partnera, który dodał:
- Wybaczcie Jenny, jest nieco nerwowa. Ostatnio ciągle zawracają jej głowę tymi maskotkami i ma już ich serdecznie dosyć. Ale wybaczcie, nie przedstawiłem się. Kapral Oliver Wood, do usług!
- Miło nam cię poznać - powiedział wesoło Ash - Mam nadzieję, że szybko rozwiążecie tę sprawę.
- Ja również mam taką nadzieję - odparł Wood, powoli otwierając sobie od radiowozu - Niestety, jedziemy teraz do rodziców tej zabitej dziewczyny. To nie będzie wcale przyjemna rozmowa.
- Oczywiście, że nie będzie miła - odparła smutnym głosem Dawn - To nigdy nie są przyjemne rozmowy.
- Pip-pip-lu! - zaćwierkał smętnie Piplup.
- A jak się nazywa ta studentka? - zapytałam.
- Ta zatruta? Magdala Venique. Przyjaciele mówili na nią Nicky.
- NICKY?! - krzyknęłyśmy ja i Bonnie.
- Ne-ne-ne?! - pisnął przerażony Dedenne.
Policjant pokiwał potwierdzająco głową, po czym powoli wsiadł do samochodu i odjechał razem z Jenny.
- Ash! Przecież Nicky to jest ta sama dziewczyna, która dała mi moją maskotkę! - zawołała załamanym głosem Bonnie.
- Wiem o tym - rzekł smutno Ash, patrząc uważnie na odjeżdżający właśnie radiowóz - To naprawdę straszne. A wczoraj z nią rozmawialiśmy.
- Biedni jej rodzice - dodała smutno Dawn - Co oni poczują, gdy się dowiedzą, że ich córka nie żyje?
- Wolę sobie tego nie wyobrażać - powiedział przygnębiony Clemont - Boże... Gdzie my nie pojedziemy, to zaraz ktoś kogoś morduje lub próbuje zabić.
- Może my naprawdę przynosimy pecha? - spytał Max.
- Być może, ale ja wierzę, że zamiast pecha możemy dać innym też sprawiedliwość - stwierdził Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
Jego trener uśmiechnął się do niego przyjaźnie, po czym delikatnie pogłaskał go po głowie.
- Dziękuję ci, stary. Naprawdę bardzo ci dziękuję. Nie wiesz nawet, jak takie sprawy mnie dobijają. Wiem, że to nie moja wina, iż ta dziewczyna nie żyje, ale mimo wszystko...
- Czujesz, że mogłeś zrobić, a nie zrobiłeś nic? - dokończyłam za niego wypowiedź.
- Właśnie. Naprawdę nie wiem, jak mam się czuć. Ja rozumiem, że nie ponoszę za to winy, ale...
Ash zasłonił sobie twarz dłońmi, po czym powoli potarł ją sobie, a następnie uśmiechnął się do nas lekko i rzekł:
- No dobra, kochani. Nieważne. Dosyć już tego użalania się nad sobą. Musimy zbadać tę sprawę. Nie możemy w tej sprawie liczyć na policję.
 - A niby dlaczego? - zapytał Clemont - Przecież Jenny podchodzi do niej niezwykle poważnie.
- Ale lekceważy to, czego nie powinna lekceważyć - odpowiedział mu Ash - Lekceważy sprawę tych maskotek.
- Naprawdę uważasz, że jest ona taka ważna? - spytał wynalazca.
- Moim zdaniem łączy się ona z zabójstwem panny Nicky.
- Na czym opierasz swoje podejrzenia?
- Jedynie na moim własnym przeczuciu.
Clemont uśmiechnął się delikatnie i rozłożył bezradnie ręce.
- Nie miej mi za złe tego, co powiem, ale obawiam się, że policji to nie przekona.
- Dlatego właśnie musimy sami ją zbadać - wyjaśnił Sherlock Ash - Im szybciej, tym lepiej!
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, kiwając delikatnie łebkiem.

***


Ash założył na siebie swój strój detektywa, po czym powoli wszedł do środka hostelu, a my ruszyliśmy za nim. Wiedzieliśmy, co musiał on czuć, ponieważ wszyscy to czuliśmy, w każdym razie na pewno ja i Bonnie, bo przecież obie także rozmawiałyśmy z Nicky i dziwnie się czułyśmy, kiedy myślałyśmy o tym, że niedawno z nią rozmawialiśmy, a teraz już jej nie ma. To było naprawdę nieprzyjemne uczucie, niesamowicie przygnębiające i zdecydowanie bardzo dołujące. Ash jednak chyba najmocniej to przeżywał. Ostatecznie był przecież detektywem i tuż pod jego nosem (a przynajmniej w pewnym sensie) zabito dziewczynę, a on nie zdołał tego ani wyczuć, ani temu zapobiec. Oczywiście doskonale wiedział, że nie ponosi za to, co się stało ani odrobiny winy, ale mimo wszystko przeżywał całą sprawę, jakby się do niej przyczynił, a ja niestety nie miałam pojęcia, jak mam mu pomóc. Jedyne, co mi przychodziło do głowy, to rozwiązanie całej tej sprawy tak, aby sprawca tego mordu został schwytany i ukarany. To było jedyne wyjście w tej sprawie - zaprowadzenie sprawiedliwości.
Z takimi właśnie myślami weszliśmy powoli do salonu, gdzie siedziało kilkoro studentów. Było tam dwoje chłopaków i trzy dziewczyny. Jedną z nich była dobrze nam znana Patty. Pozostali byli nam nieznani. Była tam dziewczyna o zielonych włosach i brązowych oczach, była też okularnica o różowych włosach i czerwonych oczach. Prócz tego znajdowali się tam też rudowłosy posiadacz brązowych oczu elegancko ubrany i młody zielonooki właściciel dredów i ubrany w hawajską koszulkę i zdecydowanie za luźne spodnie. Razem z nimi siedziała w salonie również pani Lemon. Na nasz widok uśmiechnęła się radośnie i zawołała:
- Och, moi kochani! Tak się cieszę, że was znowu widzę! Pewnie już wiecie, co się stało, prawda?
- Niestety, wiemy - potwierdził Ash - Bardzo nam przykro z powodu panny Nick. I pomyśleć, że zaledwie wczoraj z nią rozmawialiśmy.
- Tak, wszyscy to przeżywamy - pokiwała głową pani Lemon.
Patty tymczasem poderwała się ze swojego miejsca i zachłannie rzuciła się Ashowi na szyję.
- Proszę, pomóż nam! Pomóż nam odnaleźć zabójcę Nicky!
Mój luby był zdecydowanie zmieszany tym, co się właśnie stało i przez dłuższą chwilę nie wiedział, co ma powiedzieć. W końcu jednak rzekł:
- Eee... No wiesz, zrobię co w mojej mocy, aby znaleźć sprawcę tego czynu, ale zakładam, że policja również tak postąpi.
- Nie wątpię, ale mimo wszystko naprawdę wolałabym, abyś ty także nie pozostawił tej sprawy bez echa.
- Spokojnie! Ash na pewno odkryje, kto zabił Nicky - powiedziała Bonnie pewnym siebie tonem.
- No jasne, przecież to jest Sherlock Ash, a nie byle kto - dodał wesoło Max - Nie ma szans, aby jakiś przestępca wymknął się jego sztuce dedukcji.
Patty zadowolona puściła w końcu Asha i potem przedstawiła nam swoich przyjaciół.
- Wybacz mi tę moją bezpośredniość, ale taka już jestem - rzekła nieco zmieszana - I wybacz, że nie przedstawiłam. To są moi przyjaciele. Kochani, to jest Sherlock Ash i jego kompania.
- Miło mi was poznać - rzekła okularnica - Jestem Lola.
- A ja Theresa - dodała dziewczyna o zielonych włosach.
- Leonard - przedstawił się rudzielec.
- Theodor - dodał hippis.
My również przedstawiliśmy się studentom, którzy bardzo uprzejmie nas powitali, a przy okazji również poprosili, abyśmy usiedli. Patty z kolei rzuciła bardzo przyjemną dla nas wszystkich myśl:
- Słuchajcie... Opowiedzmy może Sherlockowi Ashowi o tym, co się dzisiaj wydarzyło.
- Przecież już o tym opowiadaliśmy policji - zauważyła Theresa.
- Być może, jednak spokojnie możemy przecież powtórzyć to wszystko naszym genialnym detektywom - stwierdziła Patty.
Studenci naradzali się przez chwilę, po czym wszyscy uznali, że mogą oni nam śmiało wszystko wyjaśnić. Dlatego też zaczęli nam wszystko wyjaśniać. Najpierw nam opowiedzieli o tym, co dokładniej studiują i kim zostaną po zakończeniu studiów. Lola i Patty zostaną wykwalifikowanymi hodowcami Pokemonów, zaś Theresa i Leonard lekarzami Pokemonów, a Theodor archeologiem Pokemonów.
- Nicky była moją koleżanką po fachu - rzekł po chwili ten ostatni student - Naprawdę przykro mi z powodu jej śmierci. Bardzo ją lubiłem. Nie wiem, kto by chciał ją otruć.
- A więc ona została otruta, tak? - zapytał Max.
- Tak, nie inaczej - pokiwał głową młody student - Naprawdę bardzo mi jej brakuje.
- Już nie ma z kim rozmawiać o swoich upodobaniach - zażartował sobie nieco Leonard - Chyba, że pójdzie do miejscowego akademika i tam sobie z kimś pogada.
- Aha... A czy wolno wiedzieć, dlaczego wasza szóstka... Czy raczej już piątka... Zamieszkała tutaj, a nie w akademiku? - spytał Ash.
- W sumie to my wolimy mieć święty spokój przed przygotowaniami do egzaminów, a w akademikach to co chwila urządzano imprezy - rzekła Theresa - Nie żebym nie była drętwa czy coś... Umiem się bawić, ale sami chyba przyznacie, że co za dużo, to nie zdrowo.
- Doskonale cię rozumiem - zaśmiałam się lekko - Czasem uważam, że za dużo zagadek naraz w moim życiu to też zdecydowana przesada.
Zaśmiałam się lekko, widząc zmieszaną minę mojego ukochanego, po czym dodałam wesoło:
- Oczywiście muszę jednak też powiedzieć, podobnie jak mój chłopak, przywykłam do nich i chętnie się nim oddaję...
- Dobra, to już teraz bez znaczenia - zachichotała Dawn - Tak czy siak, a więc bierzmy się do dzieła. Opowiadajcie mi, co się stało dzisiaj rano z Nicky.
- A więc może ja opowiem - zaproponowała Lola - Bo ostatecznie to właśnie ja jako pierwsza ją znalazłam.


Ash popatrzył na Bonnie, która aż paliła się do tego, żeby móc spisać notatki na temat tego, co właśnie słyszeliśmy. Dziewczynka była bardzo zadowolona i zaczęła powoli pisać, kiedy to Lola dokładnie opowiedziała nam, czego była rano świadkiem.
- Obudziłam się tak niedługo po ósmej rano. Obudził mnie bardzo głośny krzyk dobiegający z pokoju Nicky. Mój pokój był najbliżej, więc podbiegłam najszybciej do niej, aby sprawdzić, co się dzieje. Zauważyłam wówczas, że Nicky siedzi na łóżku, kaszle i jęczy z bólu. Nie wiedziałam, co się z nią dzieje, więc podbiegłam do niej i jakoś próbowałam jej pomóc. Zbiegli się wszyscy, a na naszych oczach biedna Nicky nagle się uspokoiła, aby znowu zacząć zwijać się z bólu, po czym ktoś z nas... Nie pamiętam już, kto...
- To byłem ja - powiedział Leonard.
- Doskonale... - rzekł Ash, patrząc na niego - Zapisałaś to wszystko, Bonnie?
- Tak, zapisałam - uśmiechnęła się wesoło dziewczynka - Niech mówią dalej. To się robi coraz ciekawsze.
- Też tak uważam - pokiwał głową detektyw z Alabastii - A zatem mówcie dalej, proszę.
- Więc Leonard przyniósł wody, podaliśmy ją Nicky, która powiedziała nam, że czuje się już nieco lepiej i jej przeszło - mówiła dalej Lola - Dodała nam też, iż paliło ją w gardle i praktycznie we wszystkich wnętrznościach, ale teraz jest już lepiej. Niestety, pomyliła się, ponieważ za chwilę upadła na łóżko, zaczęła znowu wić się z bólu, po czym... po czym... umarła.
Pokiwałam delikatnie głową na znak współczucia i tego, że bardzo dobrze rozumiemy, jak muszą się oni czuć.
- Kto stwierdził zgon? - zapytał Clemont.
- Ja - odpowiedział ponuro Leonard - Jestem co prawda tylko lekarzem Pokemonów, a nie ludzi, ale umiem doskonale stwierdzić, czy ktoś żyje, czy właśnie umarł.
- Ja zaś wezwałem policję - dodał smutno Theodor - Ona i ich lekarz stwierdzili otrucie brucyną.
- Brucyną?! - zawołałam zdumiona.
- Czy to taka sama trucizna, jak w powieści „Hrabia Monte Christo“? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Tak, właśnie tak - uśmiechnął się lekko Theodor - Też czytałem tę książkę i wiem, o jakiej truciźnie tutaj mowa. To musiała być zdecydowanie właśnie ona. Nawet objawy, jakie były opisane w powieści zgadzały się z tym, co widzieliśmy.
- Nie inaczej - zgodził się z nim Leonard - To było okropne. Policja przesłuchała nas wszystkich i zrozumiała, że biedactwo zostało otrute, ale nie wiemy, kto i dlaczego to zrobił.
- Nikt z nas nie ma brucyny - powiedziała Patty.
Leonard pokiwał delikatnie głową, ale wyraźnie był zmieszany i nie wiedział, co ma powiedzieć, chociaż przed chwilą było zupełnie inaczej. Bardzo nas to zdziwiło. Asha uwadze oczywiście cały ten fakt nie uszedł, a wręcz przeciwnie, zaczął się on uważnie przyglądać młodemu mężczyźnie, jednocześnie słuchając opowieści pozostałych studentów.
- Policja przeszukała hostel? - zapytał Max.
- Jeszcze nie - odpowiedziała pani Lemon - Pewnie nie mieli nakazu albo co, ale to tylko kwestia czasu, jak go dostaną.
Leonard powoli otarł sobie czoło z potu, jakby zaczął się nieco bardziej denerwować. Nie wiedzieliśmy, co mamy o tym myśleć, ale zdecydowanie nam się to nie podobało i musieliśmy odkryć prawdę.
- Jak uważacie... Jak otruto Nicky? - spytał Ash.
- Nie jestem pewna, ale chyba podano jej truciznę w jej własnej butelce z sokiem - powiedziała Lola.
- Tak, to ma sens. Ona zawsze miała przy łóżku plastikową butelkę z sokiem - wyjaśniła Theresa -  Na wypadek, gdyby nagle chciało jej się pić w nocy lub też nagle, podczas nauki.
- Rozumiem. A czy wszyscy w hostelu o tym wiedzieli? - dopytywał się Ash.
- Pewnie, że wszyscy - odparła Patty - Nicky nie robiła z tego sekretu.
- A więc każdy mógł pod jej nieobecność wejść do jej pokoju i wlać do jej butelki brucyny? - zapytałam.
- Owszem. W sumie to tak - odpowiedziała mi Theresa.
Ash pokiwał delikatnie głową na znak, że rozumie, po czym rzekł:
- Doskonale... A więc powiedzcie mi, kto waszym zdaniem mógłby chcieć otruć waszą koleżankę?
- Nikt... Wszyscy ją kochali - stwierdziła Patty, po czym zasłoniła sobie oczy dłońmi i zaczęła płakać - Strasznie was wszystkich przepraszam. Tak, wiem! Beksa jestem, ale mimo wszystko naprawdę jakoś nie umiem podejść do tego normalnie. Każde z nas ją wręcz uwielbiało. Była taka racjonalna i rozsądna, ale za to też niezwykle pomocna i życzliwa dla nas wszystkich. Jak można było jej nie lubić?
- Rozumiem - Ash powoli wstał z krzesła - To na razie nam wystarczy. Czy możemy zobaczyć pokój panny Nicky?

***


Ponieważ nikt nie miał nic przeciwko temu, to nasza drużyna zaczęła uważnie oglądać cały pokój. Mieliśmy nadzieję, że dzięki temu znajdziemy tutaj coś, co naprowadzi nas na trop.
- To naprawdę bardzo zagadkowa sprawa - powiedziałam, kiedy razem oglądaliśmy pokój - Młoda i uwielbiana przez wszystkich dziewczyna nagle niespodziewanie zostaje otruta brucyną i co? Nikt nie ma wcale powodu, aby tego zrobić.
- I nie wcale odpowiedniej trucizny - dodała Dawn.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup, patrzący uważnie na swoją trenerkę.
- Nie ma co, to wszystko jest bardzo zagadkowe - rzekł Max - Ktoś z nich otruł Nicky, ale w sumie... Dlaczego miałby to robić?
- Właśnie o tym mówię... Brak motywu - dodałam nieco poirytowanym głosem - To zdecydowanie nie wróży nam niczego dobrego, kochani.
- Tak... Nie wróży - powiedziała Bonnie, głaszcząc za uszami swojego Dedenne - Ale przecież ktoś ją otruł, a sama tego nie zrobiła. Chociaż może sama zrobiła?
- Sama? I wybrała ona właśnie taką truciznę, która zabija powoli i w bólach? - mruknął Max - Weź pomyśl następnym razem, zanim powiesz coś równie głupiego.
Bonnie była urażona jego słowami, ale mimo to powiedziała:
- Przecież mogła nie mieć pod ręką innej trucizny.
- I co? Umierałaby z własnej woli, robiąc taki raban? - Max wciąż był sceptycznie nastawiony do takiego stwierdzenia.
- Faktycznie, to chyba jest mało możliwe - jęknęła załamanym głosem dziewczynka - Ale kto miałby ją otruć?
- Nie wiem, Bonnie, jednak cała ta sprawa wygląda podejrzanie - rzekł Clemont - Bardzo mi się nie podoba.
- A mnie się nie podoba ten cały Leonard - powiedziałam - Chyba widzieliście, jak zareagował on na samo wspomnienie trucizny. On musi coś ukrywać, to więcej niż pewne.
- Jeśli coś ukrywa, to ja się bardzo chętnie dowiem, co takiego - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Oglądaliśmy dalej bardzo uważnie cały pokój (oczywiście w białych, gumowych rękawiczkach), ale niestety niczego w nim nie odnaleźliśmy, a przynajmniej niczego, co by mogło nam wskazać jakikolwiek trop. Sytuacja była więc raczej mało przyjemna dla nas.
- Ech, to beznadziejne! - jęknęłam załamana - Po prostu niczego tutaj nie ma.
- Ta sprawa zdecydowanie nie zaczyna się najlepiej, jednak początki zwykle bywają trudne - powiedział Ash, siadając na łóżku denatki - Ale ja się tak łatwo nie poddam! Zapewniam was! Ja się nie poddam!
- Nie wątpię, Ash. W końcu pochodzisz z rodziny, która nigdy się nie poddaje, tylko walczy - rzekła z uśmiechem Dawn.
- Przypominam ci, że ty też do niej należysz - zaśmiał się jej brat.
- Pika-chu! - pisnął potwierdzająco Pikachu.
- Ano tak, racja - stwierdziła żartobliwie panna Seroni.
- Pip-lu-pip! - ćwierkał wesoło Piplup.
Nagle ktoś zapukał do drzwi pokoju i po chwili weszła do środka Lola. Była wyraźnie zakłopotana.
- Bardzo przepraszam, ale... Czy mogę z wami porozmawiać?
- Oczywiście, jak najbardziej - odpowiedział jej Ash - Zależy tylko, o czym chcesz mówić.
- Chodzi o tę brucynę - wyjaśniła dziewczyna, poprawiając sobie lekko okulary.
Wszyscy spojrzeliśmy na nią uważnie, bardzo ciekawi tego, co też ona może nam powiedzieć.
- Czy w tym domu była brucyna? - spytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Tak, ale tylko przez jeden dzień - odparła Lola.
- Jak to, przez jeden dzień? - zapytał Clemont.
- Właśnie! Co się tu dzieje? - dodała Dawn - Możesz nam wyjaśnić o co chodzi?
- A więc już mówię - rzekła Lisa, nerwowo skubiąc rąbek swojej bluzki - Widzicie... Leonard i Theresa są lekarzami, jak wiecie, znaczy będą już niedługo, ale znają się na lekach, a co za tym idzie również na truciznach. Patty z kolei fascynuje się kryminałami.
- Tak, zauważyliśmy to - mruknęłam z ironią.
- No i chodzi o to, że Patty czytała niedawno taki jeden kryminał - mówiła dalej Lola - W tym kryminale to facet truje dziewczynę za pomocą podstępem skradzionej trucizny. Na pozór nie ma żadnego motywu, aby to zrobić i dlatego nikt go nie podejrzewa. Patty była bardzo ciekawa, czy takie coś, o czym czyta, to fikcja literacka, czy też może można by taką zbrodnię przeprowadzić naprawdę.
- No i co w związku z tym? - spytał Max.
- W związku z tym Leonard stwierdził, że faktycznie można skutecznie przeprowadzić taką zbrodnię, jeśli tylko ma się truciznę. Theodor uważał, że zdobycie trucizny nie jest wcale takie proste, a on na to, iż bardzo proste. Założyli się i Leonard zdobył truciznę.
- Właśnie brucynę? - zapytała Dawn.
- Dokładnie tak - potwierdziła Lola.
- Jak on zdobył truciznę? - spytałam.
- Nie wiem. Nie chciał nam tego powiedzieć. Po prostu ją zdobył i już, a następnego dnia odniósł ją tam, skąd ją wziął. Nie mam jednak pojęcia, z jakiego to było miejsca.
- Ale kiedy on ją odniósł? - zapytał Ash.
- Kilka dni temu.
- Czyli nie było jej tutaj w chwili, w której zabito Nicky?
- Nie... W każdym razie nie oficjalnie.
- Oficjalnie?
- Tak, bo ja podejrzewam, że Leonard mógł tylko udawać, że odnosi truciznę na miejsce, a tak naprawdę zachował ją dla siebie i potem użył jej, żeby otruć Nicky.
- Ale po co miałby to robić? - zapytałam.
- Nie mam pojęcia - rozłożyła bezradnie ręce Lola - Być może się mylę, ale tak właśnie się sprawy mają.
Ash popatrzył na nią uważnie i pokiwał smutno głową.
- Rozumiem. Dziękuję ci bardzo za te informacje. Musimy sobie teraz porozmawiać z Leonardem.

***


Leonard był nieco zaskoczony tym, że już wiemy o tej sprawie, jednak mimo wszystko załamany otarł sobie w końcu pot z czoła, po czym rzekł:
- Dobrze, niech będzie. Nie będę zaprzeczał oczywistym faktom. Tak, miał miejsce taki bardzo głupi zakład z Theodorem. Tak, ukradłem brucynę z miejscowej apteki, ale nie, nie otrułem nią Nicky! Po co miałbym to robić? Przecież ja ją lubiłem. Nigdy bym jej nie skrzywdził.
- Może i tak, ale to tylko twoja wersja wydarzeń - zauważyłam nieco zgryźliwym tonem - Równie dobrze mogłeś jej nie cierpieć i tylko dyszeć chęcią zabicia jej.
- Słucham?! - zawołał gniewnie Leonard - Że niby ja miałbym chcieć ją zabić? Podajcie mi jeden sensowny powód, dla którego miałbym to zrobić!
- Mogę ci wymienić całą masę powodów, dla których mógłbyś chcieć ją zabić - zauważył Ash.
- Tak? To słucham. Jakie to powody?
- Zazdrość o lepsze wyniki w nauce lub też zadawniona nienawiść z czasów dzieciństwa... Nicky była z tobą w ciąży albo Nicky odrzuciła twoje zaloty... Nicky była z tobą w związku, jednak potem rzuciła cię dla niego... Albo może Nicky przyłapała cię na czymś, co jest niezgodne z prawem i nie chciała milczeć... Albo też chciałeś udowodnić Patty, że morderstwo z jej ulubionej książki jest możliwe... Chłopie! Powodów, które może wymyślić prokurator jako twoją motywację działania jest cała masa, a jeden z nich może być prawdziwy!
- Albo żaden z nich nie jest prawdziwy! - zawołał Leonard, patrząc coraz bardziej gniewnym i zarazem przerażonym wzrokiem - Człowieku, zrozum! Ja nie zrobiłem nic złego!
- Nic złego, tak? A kradzież brucyny z apteki to niby co? - spytała z ironią Dawn.
- Przecież ją odniosłem na miejsce.
- Ty tak uważasz. Niestety nie masz wcale świadków na potwierdzenie swoich słów, za to posiadałeś truciznę, którą później zabito pannę Nicky. Przypadek? - rzuciłam mu gniewnie.
Leonard złapał się przerażony za głowę, niemalże rwąc sobie z niej włosy.
- Dobrze, przyznaję, że kradzież tej trucizny była prawdziwą głupotą, ale ja przecież tylko ją zabrałem. Nie wykorzystałem jej.
- Poważnie? - spytał Max - A czy wolno wiedzieć, mądralo, jak tego dokonałeś?
- No właśnie! Bardzo chcemy to wiedzieć! - dodała Bonnie, próbując przybrać groźną pozę.
Student westchnął głęboko, po czym przeszedł do wyjaśnień.
- No dobrze... Poszedłem z Theresą do apteki i ona odwróciła uwagę sprzedawczyni, z kolei ja zabrałem stojącą na półce małą buteleczkę leku na serce, który zawiera w sobie brucynę. Potem w domu wziąłem nieco tego leku i wyciągnąłem z niego kilkanaście kropel brucyny. No i w ten sposób miałem truciznę. Zupełnie jak w książce.
- Doskonale. I co dalej? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Dalej to było tak, że wylałem brucynę do zlewu, a lek odniosłem na miejsce. Zapłaciłem jednemu kolesiowi, aby wszedł do apteki i udawał, że ma atak serca. Zrobiło się zamieszanie, które ja wykorzystałem, aby odłożyć buteleczkę z lekiem na miejsce. Nikt nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
- Świetnie, pogratulować ci pomysłowości, co nie zmienia faktu, że popełniłeś przestępstwo - powiedział Clemont karcącym tonem.
- Być może, ale przecież nikogo nie zabiłem.
Leonard popatrzył na nas wszystkich coraz bardziej przerażony tym, co mu mówimy. Musiał on widzieć i to wyraźnie po naszych minach, że jakoś mu nie dowierzamy.
- Nie wierzycie mi? Na miłość boską! Ja tylko chciałem udowodnić swoją tezę i wygrać zakład! Nikogo nie zabiłem!

***


Cała sprawa wydawała się nam co najmniej mocno podejrzana, dlatego też postanowiliśmy ją sprawdzić i to dokładnie. W tym właśnie celu ja i Ash w towarzystwie naszego wiernego Pikachu poszliśmy do najbliższej apteki, aby tam (w miarę możliwości dyskretnie) dowiedzieć się czegoś na temat kradzieży leku zawierającego w sobie brucyną.
- Dzień dobry, moi kochani. W czym mogę wam pomóc? - zapytała nas farmaceutka, która stała za ladą, gdy tylko weszliśmy do środka apteki.
Kobieta była młoda i całkiem urocza. Miała włosy o barwie ciemnego blondu, a prócz jasno-niebieskie oczy. Ubrana była w biały strój typowy dla pracowników apteki wpatrywała się w nas uważnie.
- Chcielibyśmy pani zadać kilka pytań w sprawie naprawdę bardzo dla nas ważnej - powiedział po chwili Ash.
Farmaceutka przyjrzała mu się bardzo uważnie, po czym zawołała:
- Chwileczkę, chłopcze... Ja cię znam! Ty jesteś Sherlock Ash! Ten słynny detektyw, który niedawno odnalazł zaginioną Wielką Księżniczkę Lucy Rosenbaum! Ja cię! Niesamowite!
Po tych słowach dziewczyna pisnęła, a ja pomyślałam, że rzeczywiście prawdą jest to, iż historia lubi się powtarzać.
- Tak, to właśnie ja - potwierdził jej przypuszczenia Ash - Ale widzisz, mamy taką małą sprawę...
Farmaceutka nie dała mu jednak dokończyć, ponieważ była ona tak podniecona, że aż podskoczyła z radości.
- Naprawdę niesamowite! To jest dla mnie prawdziwy zaszczyt móc cię poznać. Wiesz, „Johto Express“ nie tak dawno pisało o twoim ostatnim śledztwie i jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem, że wreszcie raczyłeś odwiedzić nasz region!
- Prawdę mówiąc, to już kiedyś go odwiedziłem, a nawet przez jakiś czas po nim podróżowałem, ale mniejsza z tym - odparł Ash - Chodzi o to, że potrzeba nam kilku informacji w pewnej bardzo ważnej dla nas sprawie.
- Nie ma sprawy! Dla dzielnego detektywa wszystko! Proś mnie, o co tylko chcesz.
Choć ta paniusia wyraźnie zaczęła mnie drażnić tym swoim naprawdę przesadnym zachwytem nad moim chłopakiem, to jednak mimo wszystko musiałam przyznać w duchu, że jej zwariowane zachowanie można jeszcze znieść, jeśli powie nam ona coś sensownego w temacie, który nas interesuje.
- A więc chodzi nam o sprawę kradzieży pewnego leku z tej apteki - powiedział Ash.
- A konkretnie to chodzi nam o lek, który zawiera w sobie brucynę - dodałam.
Farmaceutka doskonale wiedziała, o co nam chodzi, ponieważ zaraz, ledwie to jej powiedzieliśmy, to pokiwała delikatnie głową i rzekła:
- Rozumiem, że was to interesuje. Sama jestem tym naprawdę bardzo zaintrygowana. Nie umiem jednak odpowiedzieć wam na pytanie, kto ukradł to lekarstwo.
- To zbyteczne, bo my wiemy, kto to zrobił - rzekł Ash.
Młoda kobieta spojrzała na niego wyraźnie bardzo zachwycona tym, co właśnie od niego usłyszała.
- Serio? Wiesz?! I kto to taki?
- Pewien skruszony człowiek, który to jednak bardzo pragnie pozostać anonimowy - odpowiedział jej enigmatycznie detektyw z Alabastii.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał potwierdzająco Pikachu.
- Rozumiem - farmaceutka była wyraźnie podniecona tym, co właśnie usłyszała - A więc co chcecie wiedzieć?
- Chcemy wiedzieć, czy pamięta pani, jak to było z tą kradzieżą?
- W sumie nie mam pojęcia, jak do tego doszło - odpowiedziała mu kobieta - Jednak wiem, że była w całej aptece tylko jedna taka buteleczka i  wieczorem nie mogłam znaleźć tego leku, a wiedziałam, że go nikomu nie sprzedałam. Więc logiczne wydawało mi się, że ktoś ukradł ten lek. Ale już następnego dnia on sam się znalazł. Tak sam z siebie.
- Rozumiem. A więc to jednak prawda - pokiwał głową Ash - A czy sprawdziliście, czy to aby na pewno jest to samo, co zostało skradzione?
- Czekałam na to pytanie - zaśmiała się radośnie młoda farmaceutka - Prawdę mówiąc to jest właśnie najbardziej zagadkowe w całej tej sprawie.
- Co takiego? - zapytałam.
- Widzicie... Ukradziono mi lek zawierający w sobie brucynę, ale kiedy mi go oddano, to oczywiście zaraz, po jego znalezieniu, zbadałam go sobie dokładnie.
- Czy w całej aptece była tylko jedna taka buteleczka, czy też było ich więcej? - zapytał Ash.
- Była tylko jedna.
- Rozumiem. Kontynuuj, proszę.
- No więc zrobiłam analizę tego leku i wiecie, co odkryłam?
- No? Co takiego? - zapytałam coraz bardziej zaintrygowana.
- Pika-pika? - dodał Pikachu, patrząc uważnie na kobietę.
- To, że wcale nie zawierała ona w sobie tego leku.
- Słucham?! - zawołałam zdumiona - Jak to, nie zawierała leku?
- Normalnie - wyjaśniła farmaceutka - Tam nie było wcale tego leku, a jedynie jakiś sok.
Cała nasza trójka była zaszokowana tym, co właśnie usłyszała. Czego jak czego, ale takich rewelacji, to my się wcale nie spodziewaliśmy.
- To niesamowite - rzekł po chwili Ash - Oczywiście powiadomiłaś o wszystkim policję?
- Naturalnie. Chyba nie sądzisz, że pozwolę, aby złodziejowi uszło to na sucho? Ale i tak wątpię, żeby oni go znaleźli. Choć wy go znaleźliście. Możecie więc mu powiedzieć, że jeśli nie chce iść siedzieć, to niech odda lek, a ja wycofam skargę.
- Oczywiście przekażemy mu to - powiedziałam.
- Pika-pika! - potwierdził Pikachu.
- Dziękujemy ci, moja droga. Jesteś naprawdę wielka - rzekł Ash - Nie wiem, jak ci się odwdzięczymy.
- Autograf w zupełności mi wystarczy. I może jeszcze wspólna kolacja przy świecach - rzuciła bez namysłu farmaceutka.
Ash zachichotał nerwowo i rzekł:
- Może na razie poprzestaniemy na autografie, dobrze?
- Dobrze, ale jakby co, to ja wieczorem tak od siódmej mam wolne - odparła na to farmaceutka, przysuwając się do niego - Jeśli więc będziesz miał ochotę spędzić ze mną trochę czasu, to spław tę swoją niunię i odwiedź mnie.
- Hej! Niunia chyba też ma tutaj coś do powiedzenia, nieprawdaż?! - zawołałam groźnym i oburzonym głosem.
Ash zachichotał nerwowo, wyraźnie bardzo zakłopotany tym, co się właśnie stało.
- Wiesz, to ciekawa propozycja, ale widzisz... Ja mam dziewczynę i nie zamierzam jej zdradzać ani nic z tych rzeczy, dlatego daruj, ale muszę ci odmówić.
Kobieta była zawiedziona jego odpowiedzią, za to mnie ona całkowicie usatysfakcjonowała.

***


Wszystko wskazywało na to, że Leonard zwyczajnie nas okłamał, nie mieliśmy jednak pojęcia, jaki on niby miałby mieć cel w zabijaniu Nicky. Ostatecznie przecież nie posiadał żadnego motywu, aby to zrobić, choć być może posiadał go, ale my tego nie wiedzieliśmy. To wszystko zdecydowanie zaczynało nas denerwować, więc musieliśmy tę sprawę wreszcie wyjaśnić. Wróciliśmy więc do hostelu, a tam ponownie przesłuchaliśmy młodzieńca. Ten jednak upierał się przy swoim.
- Powiedziałem już wam, że zabrałem lekarstwo i oddałem lekarstwo! Nie wiem, czemu ta farmaceutka was okłamuje, ale ja nie zachowałem dla siebie tego leku z brucyną, a już na pewno nikogo nim nie zabiłem!
- Wobec tego na pewno nie będziesz miał nic przeciwko temu, abyśmy przeszukali twój pokój, prawda? - zapytał Ash.
- Proszę... Przeszukujcie go sobie, skoro tak was to bawi - rzekł na to student ze złością.
- Przyjacielu, to wcale nie jest zabawne, zapewniam cię! - odparłam na to wyraźnie poirytowana - Mogę cię również zapewnić o tym, że cała ta sytuacja wcale nas nie bawi!
- Twoja koleżanka zginęła, a wiele wskazuje na to, że to ty ją zabiłeś - dodał groźnym dość tonem Ash - Zapewniam cię więc, iż jeśli znajdziemy dowody przeciwko tobie, to będziesz mieć przechlapane.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu, puszczając iskry z policzków.
- Ale powtarzam wam, że ja nie miałem żadnych powodów, aby ją zabijać! - krzyknął Leonard - Zapewniam was, że Nicky nigdy mi nic złego nie zrobiła! Po co miałby ją zabijać?
- Mówiłem ci już, jakie mogłeś mieć motywy - odrzekł mu detektyw z Alabastii - Ale być może mówisz prawdę. Sprawdzimy to wszystko, możesz być pewien. No, a teraz, skoro nam na to pozwalasz, to sobie dokładnie przeszukamy twój pokój.
Mężczyzna pokazał nam ręką gest, że nie ma nic przeciwko temu, dlatego też skorzystaliśmy z okazji, aby przeszukać jego pokój, a kiedy już mieliśmy taką możliwość, to obejrzeliśmy go sobie bardzo dokładnie. Aby nam było łatwiej, to Ash i ja wypuściliśmy z pokeballi Panchama, Totodile’a i Bulbasaura, którzy dołączyli do Pikachu i od razu zaczęli nam pomagać w poszukiwaniach. Zajrzeli oni dokładnie w każdą szczelinę tego pokoju, aż wreszcie Bulbasaur pnączami podniósł jakąś obluzowaną deskę w podłodze, po czym zadowolony zapiszczał:
- Bulba! Bulba! Bulba-saur!
- Pika! Pika-pi! Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, podbiegając do niego i zaglądając w dziurę pod deską, po czym zaczął nas nawoływać.
- Co się stało, Pikachu? - zapytał Ash.
Podeszliśmy oboje do niego, a kiedy już elektryczny gryzoń i mały, zielony dinuś zaczęli pokazywać nam, że coś znajduje się w tej dziurze, więc Ash powoli klęknął przed nią i powoli wyjął z niej jakąś buteleczkę.
- A niech mnie! - zawołał - Zobacz, Sereno.
- Co to takiego? - zapytałam.
Ash powoli otworzył buteleczkę i powąchał jego szyjkę.
- Dziwny zapach. Nie bardzo się na tym znam, ale... To raczej nie jest sok, kochanie.
- W żadnym razie nie sok - dodałam - Wiesz, Ash... Ja tam nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, gdyż też się na tym nie znam, ale odnoszę jakieś dziwne, niejasne wrażenie, że to jest brucyna.


C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...