środa, 10 stycznia 2018

Przygoda 088 cz. I

Przygoda LXXXVIII

Zaginiona księżniczka cz. I


- Zaraz sforsują bramę! - krzyknęła cesarzowa.
Kobieta wyglądała właśnie przez okno pałacu, patrząc przerażonym wzrokiem na wściekły tłum szturmujący wejście do cesarskiej posiadłości. W końcu, zgodnie z jej przewidywaniami, brama puściła, a ludzie wpadli do środka, wrzeszcząc przy tym bardzo rozjuszeni antymonarchistyczne hasła. Czekający już na nich oddział żołnierzy ustawiony tuż przed drzwiami pałacu w prowizorycznej barykadzie, otworzył do nich ogień z karabinów maszynowych. Stojące tuż obok nich Pokemony w hełmach wojskowych zaczęły ciskać w rewolucjonistów swoimi mocami. Pierwszy i drugi szereg atakujących padł na ziemię pod tą salwą. Nie był to jednak koniec walki, ponieważ tłum również miał broń i wspierające ich Pokemony. Poszły w ruch kule oraz moce stworków, zaś rewolucjoniści szybko zaczęli osłaniać się prowizorycznymi tarczami - stołami, drzwiami i innymi takimi, które mieli pod ręką. Szli oni teraz niczym taran na próbujących ich odeprzeć przeciwników. Wielu z nich padło, lecz i tak będąca po stronie atakujących przewaga liczebna okazała się zbyt ogromna, dlatego też rebelianci zabili wreszcie jednego po drugim żołnierzy, których niestety nie było zbyt wielu, ponieważ cesarz nie płacił od jakiegoś czasu żołdu swoim wojskom, przez co większa ich część już porzuciła służbę u niego, a inni przyłączyli się do rebeliantów. Zostali tylko nieliczni, których jednak nie było wielu i mimo, iż karabinami oraz szablami powalili oni wielu przeciwników, to w końcu musieli oni ulec przewadze liczebnej atakujących.
Pierwsza barykada, ustawiona tuż przed samymi drzwiami do pałacu padła w zaledwie kwadrans. Pozostałe, znajdujące się wewnątrz budynku zdecydowanie dłużej się broniły, w czym pomagały im wąskie korytarze, w których zostały one ustawione. Walka była bardzo krwawa, żołnierze i ich Pokemony atakowali kulami i mocami swoich przeciwników, jednakże ci, chociaż pozostawili za sobą wiele zabitych towarzyszy, w końcu zniszczyli wszelki opór i zabili wszystkich przeciwników, którzy stanęli im na drodze, zarówno ludzi, jak i Pokemony. Walka była nad wyraz okrutna. Buntownicy zdobywali jedną barykadę po drugiej, aż w końcu wtargnęli do salonu, w którym zebrała się rodzina cesarska.
Ktoś pewnie zapyta, dlaczego cesarz nie próbował wtedy uciec wraz ze swoimi bliskimi. Odpowiem więc, że próbował on to zrobić, ale niestety, cały pałac został obstawiony przez rebeliantów, którzy strzelali do swoich władców, gdy tylko ci próbowali opuścić jego teren. Był jeszcze co prawda helikopter, ale ten znajdował się w garażu na dachu, a ledwie cesarz lub ktoś z jego żołnierzy próbowali tam wejść, to zaraz obserwujący pałac rebelianci ostrzeliwali ich z karabinów. Ucieczka zatem była niemożliwa. Również wezwanie pomocy drogą telefoniczną lub przez Internet zawiodło, ponieważ buntownicy posiadali w swoich szeregach wynalazcę, który skonstruował urządzenie do skutecznego blokowania wszelkich możliwych przekazów telefonicznych i internetowych wychodzących z pałacu i przychodzących do pałacu. Cesarz i jego rodzina zostali przez to sami, zdani na łaskę lub też niełaskę swoich przeciwników, którzy właśnie ich pojmali.
- Wasze Wysokości, jesteście aresztowani - rzekł jeden z buntowników, ocierając sobie ręką krew z czoła.
- Jakim niby prawem chcecie nas aresztować? - zapytał dumnym tonem cesarz.
- A takim, że jesteś nikczemnym tyranem i tylko twoje obalenie może przywrócić temu miejscu sprawiedliwość.
Cesarzowa jęknęła przerażona i natychmiast przytuliła do siebie mocno swoje córki: starszą Josephine i młodszą Lucy. Ich starszy brat, arcyksiążę Rudolph patrzył spokojnie, choć zarazem z wielkim niepokojem na to, co się działo wokół niego nie wiedząc, co ma zrobić. W końcu zapytał:
- Jaki los nas czeka?
- Zostaniecie postawieni przed sądem i osądzeni - odparł na to jeden z rebeliantów.
- Jakim prawem chcecie nas sądzić? - spytała cesarza z dumą w głosie oraz pogardą do osoby, z którą musiała rozmawiać.
- Prawem ludu ciemiężonego przez takich jak wy, moja pani - rzekł na to buntownik - Im szybciej, tym lepiej.

***


Rebelianci zajęli pałac cesarski, który szybko został rozkradziony ze wszystkich dzieł sztuki i tego, co można było spieniężyć. Potem przywódca rebeliantów, Milthon Che Gevera, przybył wraz ze swoją świtą, aby objąć władzę. Nie zamierzał on zostawać królem ani cesarzem. Zamierzał mieć znacznie większą władzę. Władzę dyktatora. Mógł on sobie na tak ambitne plany pozwolić, ponieważ popierał go prawie cały lud, a przede wszystkim wojskowi, którzy już od kilku miesięcy nie otrzymywali żołdu. To właśnie oni zaopatrzyli zbuntowany lud w broń do walki z wiernymi oddziałami cesarza. Che Gevera, dawny generał wojsk cesarza, nie otrzymawszy po raz kolejny swego żołdu rozpoczął bunt, korzystając przy tym z okazji, iż lud buntuje się przeciwko temu, że cesarz bawi się, wydaje pieniądze na bale i zabawy, a tymczasem wielu jego poddanych głoduje, ponieważ z powodu suszy uprawy nie były tak obfite, jak zwykle, a w wielu terenach królestwa Union, będącego częścią regionu Unova, zapanował głód, natomiast inne państwa za import jedzenia żądały coraz większych sum, których płacić nie miano jak. Cesarz lekceważył wszelkie wiadomości w tej sprawie, chociaż później, gdy go przesłuchiwali inspektorzy rewolucyjni, to mówił, iż nigdy żadne wieści w tej sprawie do niego nie docierały.
- Wszelkimi takimi sprawami zajmowali się moi ministrowie - odrzekł na zarzuty pod swoim adresem cesarz - Jeśli macie do kogoś pretensje, to tylko do nich, a nie do mnie.
- Ale przecież to właśnie ty, obywatelu, byłeś niegdyś głową tego może i niezbyt wielkiego, ale za to pięknego państwa - powiedział mu inspektor ze złośliwością w głosie - Za błędy rąk ponosi winę głowa. To przecież jest powszechnie obowiązujące prawo.
- Powiedziałem, ja o niczym nie wiedziałem - rzekł z irytacją w głosie cesarz - Nie otrzymywałem raportów o złym stanie moich ziem.
- Gdybyście się, obywatelu, więcej nimi interesowali, to może byście posiadali w tej sprawie więcej wiedzy - rzucił przesłuchujący go człowiek - Jesteście więc winni obojętności na cierpienia swego ludu i musicie ponieść za to karę. Wy i wasi bliscy.
- Kto wymierzy mi tę karę?
- Sąd ustanowiony przez naszego przywódcę, szanownego Wielkiego Generała Milthona Che Geverę.
- Nędzny zdrajca, który zdradził swego cesarza!
- To nie nasza sprawa - mruknął inspektor z obojętnością - Sąd osądzi, obywatelu, was i waszą rodzinę i ustali, czy jesteście zdrajcami, czy też nie.
Cesarz chciał już coś odpowiedzieć w tej sprawie, ale wiedział, że to bez sensu. W końcu ci ludzie doskonale wiedzieli, czego chcą, a chcieli jego głowy. Nie było więc sensu się dłużej bronić. Sprawa była prosta, rebelianci chcieli go zniszczyć, więc sąd ustanowiony przez tego nędznego zdrajcę z pewnością musiał orzec wyrok na niekorzyść swego ex-władcy, który mógł teraz liczyć jedynie na jedyną łaskę w postaci wygnania dla siebie i swojej rodziny.
Sąd oczywiście został ustanowiony i bardzo prędko orzekł swój wyrok, którym była banicja. Żołnierze mieli wywieść cesarza oraz całą jego rodzinę poza granicę królestwa Union, a oni sami otrzymali zakaz przekraczania granic tego miejsca pod groźbą śmierci.
Niestety, biedna cesarska rodzina nigdy nie ujrzała już granicy swego królestwa, gdyż niedługo po wyroku sądowym zniknęli oni w tajemniczych okolicznościach i nikt ich więcej nie widział, a już z pewnością nie osoby, które to miały je odebrać na granicy Union z polecenia Wielkiego Generała. Żadne z tych ludzi ich nie spotkało, dlatego wysłali oni pismo do samego Che Gevery, a prócz tego też wielokrotnie dzwonili do niego, wysyłali maile oraz oficjalne petycje z żądaniem informacji na temat rodziny cesarskiej. Nowy przywódca kraju Union twierdził jednak uparcie, że nie odpowiada za zniknięcie cesarskiej rodziny, zaś oni uciekli swojej straży w nieznanym kierunku. Tak w każdym razie zeznali żołnierze mający ich odwieść aż do granicy. Nikt nie podważył ich słów, w każdym razie nie w głębi kraju. Na terenie całej Unovy była to jedna z największych afer. Bardzo długo o niej mówiono i plotkowano, wysuwane różne teorie spiskowe, a prócz tego na polecenie krewnych przeprowadzono liczne poszukiwania rodziny cesarza. Pojawiali się świadkowie, którzy za sporą sumę pieniędzy podawali dane na temat rzekomego miejsca pobytu kogoś z rodziny cesarskiej, ale wszyscy okazywali się być tylko nędznymi oszustami. Poszukująca syna, synowej i wnucząt cesarzowa matka, Anne Rosenbaum straciła już wszelką nadzieję nie wiedząc, co ma zrobić. Słuchała różnych bredni na temat jej bliskich, o ich tajemniczej ucieczce i ukrywaniu się z obawy przed zemstą Wielkiego Generała.
Prawda jednak okazała się być bardziej prozaiczna.
Po pięciu latach panowania Che Gevera, który podczas swoich rządów wykazał się wyjątkowym okrucieństwem i tyranią, został w ramach puczu obalony i aresztowany. W Union zapanowała republika, a miejsce to stało się znowu bezpieczne dla ludzi. Wówczas to granice przestały być już tak obcesowo pilnowane przez żołnierzy, zaś mieszkańcy tego kraju dbali o to, aby już nigdy żadna jednostka nie zaszła tak wysoko, jak cesarz czy Wielki Generał ustanawiając nową konstytucję i wybory na prezydenta. Ten zaś, gdy został już wybrany, to nakazał dokładne zbadanie sprawy zaginionej rodziny cesarskiej. Ta sprawa nie dawała mu spokoju z tego powodu, iż był on ciotecznym bratem cesarza i czuł się w jakiś sposób odpowiedzialny za odkrycie prawdy. Żołnierze Che Gevery, którzy wówczas przewozili swoich dostojnych więźniów, upierali się, że nic im nie zrobili, a ci po prostu sami uciekli, kiedy zatrzymano się na postój w małej leśniczówce, jednakże pan prezydent kazał dokładnie zbadać to miejsce swoim najlepszym detektywom policyjnym. Ci zaś, po zbadaniu go, zaczęli badać tropy, które niestety nie był już świeże, ale od czego ma się mądre głowy? Dobrze przeszukano teren i znaleziono w końcu świadka, który widział, jak pięć lat temu późnym popołudniem grupa żołnierzy przywiozła coś samochodem i potem zakopała to głęboko pod ziemią. Natychmiast więc rozkopano ziemię we wskazanym miejscu i znaleziono tam szczątki ciał ludzi i paru Pokemonów. Wszystko wówczas stało się jasne, a to, o czym bano się nawet myśleć, zostało teraz potwierdzone. Rodzinę cesarską wymordowano i to na rozkaz Wielkiego Generała, który do samego końca zaprzeczał temu, aby coś takiego rozkazał. Nikt mu jednak nie uwierzył. Sąd, przed którym go postanowiono, skazał go na karę śmierci przez rozstrzelanie za liczne zbrodnie, w tym podżeganie do zabójstwa cesarza i jego rodziny.
Abyście lepiej zrozumieli całą tę historię, przedstawię wam teraz, jak wyglądały ostatnie chwile cesarza i jego najbliższych. Prawda wyszła na jaw dopiero niedawno, dzięki czemu mogę ją wam teraz ukazać.
Rodzina cesarska została zaprowadzona do piwnicy w leśniczówce. Gdy zapytali, dlaczego są tutaj prowadzeni, nic im nie odpowiedziano, więc darowali sobie dalsze pytania. Zostali oni potem ustawieni pod ścianą, gdzie stało kilka krzeseł.
- Usiądźcie - powiedział jeden z żołnierzy - Trzeba zrobić wam zdjęcia do nowych dokumentów.
- Dokumentów? - zdziwił się cesarz - A będą nam potrzebne?
- Będą - burknął żołnierz i odszedł.
Przez chwilę rodzina siedziała z niecierpliwością oczekując na dalszy rozwój wypadków. Kilka minut później przyszedł do nich cały oddział - ten sam, który ich eskortował do granicy. Wraz z nimi był jakiś człowiek w cywilu, dobrze jednak znany cesarzowi.
- To ty! - zawołał ex-władca Union z gniewem w głosie, gdy tylko go zauważył.
- W istocie - uśmiechnął się podle ów człowiek, a następnie spojrzał na żołnierzy, mówiąc: - Odczytajcie wyrok.
Dowódca żołnierzy wyjął jakiś papier, po czym odczytał głośno jego treść.
- W imieniu Wielkiego Generała Che Gevery ogłaszam, że obywatele Andrew Rosenbaum, Mathilde Rosenbaum, Rudolph Rosenbaum, Josephine Rosenbaum oraz Lucy Rosenbaum zostali uznani przez najwyższy sąd za zdrajców państwa Union i skazani na mocy wyżej wymienionego uznania, na przewidywaną zawsze w przypadku zdrady stanu karę śmierci poprzez rozstrzelanie. Wyrok jest prawomocny.
- Słucham?! - krzyknęła cesarzowa - Jaka kara śmierci?!
- To oburzające! - dodał Rudolph.
- Niesłychane! - zawołała Josephine.
- Mamo, boję się! - pisnęła Lucy.
- Kto wydał ten wyrok?! - wrzasnął cesarz, zrywając się z miejsca - To jest po prostu oburzające! Nie macie prawa nas...
Nie dokończył, bo żołnierz popchnął go na krzesło, po czym strzelił do niego z pistoletu. Trafił cesarza prosto w serce. Jego żona i dzieci krzyknęli z przerażenia, ale w tej samej chwili żołnierze złapali za swe jednostrzałowe karabiny i zaczęli do nich strzelać. Po około minucie cała rodzina leżała już martwa na podłodze piwnicy w starej leśniczówce, natomiast obserwujący to wszystko cywil uśmiechnął się w podły sposób.
- Doskonale - powiedział zadowolony - Teraz pozbądźcie się ciał!
Żołnierze wykonali polecenie i zakopali ciała w lesie, o czym już była wcześniej mowa. W ten sposób rodzina cesarska Rosenbaumów zniknęła na zawsze w tajemnicy przed całym światem.
Tak oto wyglądała cała sprawa i z pewnością, po odkryciu tych faktów zostałaby ona zamknięta, gdyby nie jeden istotny szczegół, a mianowicie fakt, że w grobie znajdowały się cztery ludzkie ciała oraz dwa pokemonie (żołnierze bowiem nie oszczędzili Pokemonów towarzyszących cesarskiej rodzinie w chwili ich śmierci). Nie było pośród nich jednego ciała. Którego? Mianowicie nie było tam ciała Wielkiej Księżniczki Lucy, czyli najmłodszej pociechy cesarza, liczącej sobie w chwili śmierci swojej rodziny zaledwie piętnaście lat. Dziewczyna zniknęła, a jej poszukiwania nic nie dały. Prawda o tym, co się z nią stało i dlaczego nie leżała ona w grobie razem z resztą członków swojej rodziny, nigdy nie wyszła na jaw. Aż do chwili, gdy pod koniec stycznia 2007 roku sprawą zainteresował się sam Sherlock Ash.

***


- Ty naprawdę nie masz powodu do narzekania, Ash - powiedziałam wesołym głosem do mojego ukochanego.
Siedziałam właśnie po turecku na łóżku w naszym pokoju. Miałam na sobie jedynie koszulkę Asha, sięgającą mi zaledwie do połowy ud. Muszę przyznać, że naprawdę bardzo przyjemne było dla mnie noszenie tej części jego garderoby i czuć dzięki temu zapach tego wręcz najcudowniejszego ze wszystkich chłopaków na świecie. To naprawdę wspaniałe uczucie. Czułam dzięki niemu naprawdę przyjemne dreszcze, które sprawiały, że moje życie ma cudowny smak.
- Może i nie mam powodów do narzekania, ale mimo wszystko trochę dziwnie się z tym wszystkim czuję - rzekł do mnie Ash, patrząc na mnie wesoło.
Miał on na sobie jedynie dżinsy i stał oparty o okno, nie odrywając ode mnie wzroku.
- To po prostu dziwne... Tyle czasu już minęło od tego Sylwestra, kiedy znaleźliśmy Brocka porwanego przez Zespół R. I co? I nic! Żadnej zagadki do rozwiązania.
- Bzikujesz, bo w tym mieście od Nowego Roku nikt nikogo nie zabił ani nie porwał?
Ash parsknął delikatnym śmiechem.
- Nie no, coś ty, Sereno. Ja w żadnym razie czegoś takiego nie czuję. Tylko nieco dziwnie mi z tym, że jako detektyw nie jestem użyteczny.
- Już parę razy tak miałeś i co? Zawsze potem okazywało się, że jednak jest jakaś sprawa, którą to możesz poprowadzić i naprawdę moim zdaniem wystarczy tylko, żebyś poczekał, a znajdziesz coś, czym będziesz mógł się zająć, Sherlocku Ashu.
- Naprawdę tak sądzisz, kochanie?
- Ja jestem tego pewna - odpowiedziałam wesoło, poprawiając sobie lekko niesforny kosmyk włosów na czole - Spokojnie... To tylko cisza przed burzą. Niedługo nie będziesz mógł się wręcz opędzić od zleceń.
- Poważnie?
- Na pewno. A bo to pierwszy raz?
Ash uśmiechnął się do mnie czule.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, kochanie.
- Od tego już chłopcy mają swoje dziewczyny, a detektywi wiernych asystentów - powiedziałam dowcipnym tonem.
Mój luby podszedł do mnie i pocałował czule moje usta.
- Kocham cię, Sereno.
- Ja ciebie też kocham, Ash.
- No dobrze, moja maleńka... A teraz chyba musimy wstawać i ubierać się, bo niedługo śniadanie, a potem praca.
- Tak... Masz rację, choć jak na tę chwilę, to nie mam specjalnie ochoty się ruszyć.
- Wiem, ja również, ale jak trzeba, to trzeba.
Spojrzałam wesoło na zegar wiszący na ścianie i uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam, która to jest godzina.
- Mamy jeszcze trochę czasu, Ash... Możemy go chyba spożytkować w bardzo miły sposób, jeśli oczywiście chcesz.
Ash popatrzył na mnie z uśmiechem i zachichotał lekko, gładząc mój policzek powolnym ruchem palca.
- Wiesz, jak mnie przekonać do tego, czego chcesz.
- Owszem.... Wiem i bardzo mnie to cieszy.
Następnie pocałowaliśmy się w usta, zaś ja pociągnęłam go na siebie, śmiejąc się przy tym wesoło.

***


Moja przepowiednia na temat tego, że już niedługo Ash będzie mógł się spodziewać jakieś zagadki do rozwiązania, sprawdziła się zdecydowanie szybciej niż można było się tego spodziewać. Tego samego dnia, w którym wypowiedziałam te słowa, nastąpiło to, co mówiłam mojemu chłopakowi, dzięki czemu po trzech tygodniach przerwy Sherlock Ash znowu wrócił do gry.
Skończyliśmy swoją zmianę w pracy i mieliśmy właśnie ja i mój luby spędzić miło czas we dwoje, kiedy nagle zawołała nas Delia.
- Kochani... Dzwoni porucznik Jenny!
- Jenny? A co się stało? - zapytałam zdumiona.
Ash na sam dźwięk imienia policjantki uśmiechnął się radośnie.
- No proszę! Porucznik Jenny! A więc jednak! Miałaś rację, Sereno! Kolejna sprawa do rozwiązania trafiła mi się szybciej niż myślałem!
- Sama nie wiem, czy powinniśmy to uważać za powód do radości - zauważyłam nieco ironicznie - Przecież mogli kogoś zamordować albo co, a ty się z tego cieszysz.
Ashowi zaraz uśmiech zszedł z twarzy.
- A niech mnie, Sereno! O tym nie pomyślałem! Przepraszam! Tego nie wziąłem pod uwagę.
- Spokojnie, skarbie. Przecież to niekoniecznie musi być zabójstwo - dodałam uspokajającym tonem, dotykając jego ramienia - Proszę cię, Ash... Weź się tak już nie niepokój. Po prostu nie okazuj aż tak wielkiej euforii, dobrze?
- No dobrze... Nie ma sprawy - Ash uśmiechnął się do mnie lekko - A więc chodźmy po prostu sprawdzić, czemu Jenny nas szuka.
Poszliśmy oboje do aparatu telefonicznego, na którego ekranie właśnie widniała dobrze nam znana twarz pani porucznik.
- Witajcie, kochani - powiedziała wesoło, ledwie nas zobaczyła - Miło mi was znowu widzieć.
- Mnie tym bardziej - rzekł Ash - Zwłaszcza, że domyślam się, iż nie dzwonisz do mnie tylko i wyłącznie po to, aby mi życzyć dobrego dnia.
- To prawda - zaśmiała się wesoło Jenny - Naprawdę bardzo bystry z ciebie młodzieniec. Ale cóż... Tak czy siak masz rację. Dzwonię do ciebie w sprawach służbowych.
- Tak też myślałem - zaśmiał się mój luby - No, a więc słucham cię. Co takiego cię do mnie sprowadza?
- Już ci mówię, ale uprzedzam, że to poważna sprawa - powiedziała na to policjantka.
- No nie! Tylko mi nie mów, że chodzi tutaj o morderstwo - jęknęłam przerażonym głosem.
Owszem, uwielbiam rozwiązywać zagadki detektywistyczne razem z Ashem, ale przecież żadne z nas nie cieszy fakt, kiedy ktoś zostaje zabity. Zdecydowanie oboje bardziej wolimy rozwiązywać sprawy kradzieży lub porwań niż zabójstw, ale niestety, takie też się nam trafiają i to praktycznie najczęściej ze wszystkich. Wówczas, kiedy proszą nas o rozwiązanie takiej sprawy oczywiście nie odmawiamy swojej pomocy, jednak mimo wszystko bywa to naprawdę dołujące. W końcu śmierć kogoś bliskiego dla naszych klientów nie jest czymś, z czym łatwo się pogodzić i nawet złapanie zabójcy nie zawsze przynosi satysfakcję tym, którzy utracili kogoś bliskiego.
- W pewnym sensie chodzi tutaj o morderstwo - odpowiedziała na moje pytanie Jenny.
Posmutniałam, kiedy to usłyszałam.
- A niech to! Kogo tym razem zabili?
- Całą rodzinę, ale być może ktoś jednak przeżył - wyjaśniła mi pani porucznik.
- Nie bardzo rozumiem - powiedziałam zdumiona.
- W sumie to ja też nie - dodał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu, podchodząc do nas.
- Spokojnie, to chodzi o wydarzenia sprzed dziesięciu lat - wyjaśniła nam Jenny.
- Sprzed dziesięciu lat? - zdziwił się detektyw z Alabastii.
- No właśnie - dodałam bardzo zdumiona - Nigdy jeszcze takich spraw nie prowadziliśmy. Dlaczego teraz mamy taką prowadzić?
- Bo ktoś bardzo wpływowy was o to prosi - odpowiedziała na to nasza przyjaciółka - Ale jeśli nie zechcecie przyjąć tego zlecenia, to rzecz jasna, ja to zrozumiem.
- Spokojnie, Jenny. Ja nie mówię „nie“, tylko chciałbym wiedzieć coś więcej w tym temacie - wyjaśnił Ash.
Policjantka uśmiechnęła się delikatnie, słysząc jego słowa.
- To właśnie chciałam usłyszeć, chłopie! To w takim razie ruszaj się, Ash! Ty także, Sereno! Osoba, która chce z wami porozmawiać, jest u mnie i zamierza jechać do was, dlatego lepiej wracajcie już do domu, ponieważ niedługo będziecie mieli gości.
- Naprawdę? To doskonale. W takim razie niech ta osoba przyjeżdża i to szybko! My zaraz będziemy na miejscu - odpowiedział Ash - Ale też nie obiecujcie tej osobie zbyt wiele. Nie mogę przecież z góry powiedzieć, że przyjmę to zlecenie.
- Wiem o tym i zapowiedziałam to już tej osobie - odrzekła porucznik Jenny - Przecież to, czy przyjmiesz tę sprawę, czy też nie, zależy już tylko i wyłącznie od ciebie.
- No i ja również mam tu coś do powiedzenia - zauważyłam wesoło - Że już nie wspomnę o tym, iż cała nasza drużyna także powinna się móc wypowiedzieć w tej sprawie.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Właśnie tak - zgodziła się Ash.
- Doskonale! A więc wszystko załatwione - na twarzy Jenny zajaśniał wielki, radosny uśmiech - Wobec tego gnajcie do domu i przygotujcie tam herbatę albo co. Niech gość się rozgrzeje, gdy przyjdzie was odwiedzić.
- Nie ma sprawy, Jenny! - zawołałam głosem pełnym euforii.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, salutując jej łapką.
Po tych słowach rozmowa została zakończona, zaś cała nasza trójka pognała do domu, aby przygotować się na spotkanie z gościem. Co prawda chcieliśmy też zabrać ze sobą resztę członków naszej drużyny, ale oni już wyszli, gdyż zakończyli swoją zmianę, a my nie mieliśmy wtedy czasu, aby ich szukać. Postanowiliśmy więc dokładnie powtórzyć im wszystko, czego się dowiemy, gdy już się tego dowiemy.

***


Wróciliśmy w trójkę do domu, gdzie zaczęliśmy się przygotowywać na spotkanie z tajemniczym gościem. Pomogli nam w tym Mister Mime oraz Latias, która wróciła do domu niedługo po nas. Razem przygotowaliśmy mały poczęstunek i potem zostało nam tylko czekać na przybycie naszego nieznajomego gościa.
W końcu odezwało się pukanie do drzwi.
- Oho! To chyba nasz gość - powiedziałam wesoło.
- To doskonale. Nareszcie przybył - zaśmiał się Ash - Latias, otwórz proszę drzwi.
Nasza pokemonia przyjaciółka w ludzkiej postaci pokiwała potakująco głową, po czym radośnie poszła otworzyć drzwi. Już chwilę później dało się słyszeć z nich dobrze nam znany głos.
- O! Witaj, Bianko! Jest Ash w domu?
Latias vel Bianka rzecz jasna nie mogła mu odpowiedzieć ludzkim głosem, więc prawdopodobnie jedynie pokiwała wesoło głową (używam tu słowa „prawdopodobnie“, gdyż tego nie widziałam), po czym wprowadziła do salonu dwóch mężczyzn. Jednym z nich był kapitan Jasper Rocker, a drugim nieznajomy, o którym mówiła nam Jenny. Był to wysoki mężczyzna w okularach, w średnim wieku, siwy, z delikatną łysiną oraz niebieskimi oczami. Był ubrany w czarny garnitur, a w dłoni trzymał szarą teczkę.
- Dzień dobry, panie kapitanie! - zawołał wesoło Ash na widok szefa policji w Alabastii - Miło mi pana znowu widzieć. Co pana sprowadza?
- Interesy, że tak powiem - zaśmiał się delikatnie kapitan Jasper Rocker - Chciałem przedstawić wam człowieka, który pracuje dla osoby, która chce was zatrudnić.
- Pan chyba wie, że my rzadko kiedy pracujemy prywatnie - zauważył mój luby tonem prawdziwego śledczego - Zwykle pracujemy dla policji i na jej wyraźne polecenie.
- To prawda, ale zdarzały nam się też wiele razy prywatne zlecenia - zauważyłam.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- W sumie masz rację - uśmiechnął się do mnie mój chłopak - Tak czy siak nie bierzemy pierwszych lepszych zleceń.
- To prawda - potwierdziłam - Musimy dowiedzieć się, o co tu chodzi.
- Spokojnie, wszystko zostanie wam wyjaśnione - rzekł kapitan - Ale do rzeczy. Chciałbym wam kogoś przedstawić. To jest pan Cook, pracuje on dla Wielkiej Księżnej Rosenbaum.
- Wielka Księżna Rosenbaum? - zdziwił się Ash - Nie słyszałem o kimś takim.
- To jest przedstawicielka znanego powszechnie w regionie Johto rodu arystokratycznego - odpowiedział na to pan Cook.
Miał on dość suchy i spokojny głos, ale zdecydowanie nie był to głos złowrogi. Pomyślałam sobie, że tak zwykle mówią adwokaci z prawdziwego zdarzenia. Tylko dlaczego ten człowiek do nas przybył? Czyżby owa Wielka Księżna zamierzała nas wynająć? Tylko w jakim celu?
- Proszę usiąść - powiedział mój chłopak, wskazując dłonią kanapę.
Pan Cook usiadł razem z kapitanem Rockerem, a my usadowiliśmy się na drugiej kanapie naprzeciwko nim. Poczęstowaliśmy ich herbatą oraz łakociami. Szef naszej policji z wielką przyjemnością zaczął je jeść, ale jego towarzysz zachował umiar, jedynie tylko czasami kosztował on herbaty i ciastek. Zachowywał się dość sztywno, zaś słowa wypuszczał z ust bardzo powoli i ostrożnie, jakby uważał, że każde z nich jest wręcz na wagę złota i kosztuje go bardzo wiele, dlatego mówił bardzo niewiele i do rzeczy.
- Chodzi o sprawę cesarskiej rodziny Rosenbaum - rzekł pan Cook.
- Cesarskiej rodziny? - zdziwił się Ash.
Nagle mnie coś tknęło.
- Chwileczkę... Chyba zaczynam coś rozumieć - zauważyłam - Coś o nich czytałam... To chyba była rodzina rządząca takim małym państewkiem w regionie Unova.
- Dokładnie - potwierdził smutnym tonem pan Cook - Jeśli pani o tym czytała, to z całą pewnością doskonale pani wie, panno Evans, że ta rodzina została wskutek źle prowadzonej polityki obalona, a później zabita przez rewolucjonistów.
- Boże... - jęknął załamany Ash - A ja myślałem, że takie rzeczy już nie mają miejsca, w każdym razie nie w regionach.
- Jak widać, wciąż mają - stwierdził smutno Cook - Ale pamiętajmy, że region Unova znajduje się na terenie Ameryki Południowej, a to wciąż jest dzikie miejsce.
- Tak, to sama prawda - pokiwał smutno głową Ash - Nie ma bardziej dzikiego i groźnego regionu niż właśnie Unova. Tak czy siak ciekawi mnie to, o czym tu się mówi. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tej sprawie.


- Ach, to jest bardzo smutna historia - powiedział Cook - Syn Wielkiej Księżnej Rosenbaum, Andrew został wybrany na cesarza po abdykacji swej matki, która to nie czuła się po śmierci męża na tyle silna, aby móc rządzić krajem. Oddała władzę synowi, a sama wyjechała do rodzinnego miasta w Johto. Niestety, Andrew Rosenbaum nie okazał się być zbyt dobrym władcą. W wielu sprawach zaniedbał swoje obowiązki, przez co, kiedy doszło do suszy w kraju, rebelianci dowodzeni przez Milthona Che Gevery wywołali powszechną rewoltę w całym kraju i dzięki niej obalili oni cesarza. Potem przywódca tego buntu stanął na czele państwa jako dyktator, a tymczasem rodzinę Rosenbaum miano odwieść za granicę do sąsiedniego kraju, gdzie mieli odebrać ich dalsi krewni. Niestety, nigdy  tam nie dotarli, ponieważ na polecenie Che Gevery zostali potajemnie rozstrzelani w jakieś leśniczówce.
- Czytałam o tym - pokiwałam smutno głową - To naprawdę bardzo przykra historia.
- Prawda na temat zamordowania członków rodziny cesarskiej wyszła na jaw dopiero po obaleniu Che Gevery - wyjaśnił Cook - Wcześniej tylko chodziły takie pogłoski, kiedy cesarz i jego bliscy zaginęli. Nic jednak nie było wtedy pewne aż do tej chwili, gdy prawda wyszła na jaw.
- Rozumiem, że to bardzo przykra historia, jednak co my mamy z nią wspólnego? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Chodzi o to, że Wielka Księżna Rosenbaum... Chociaż powinienem ją tytułować cesarzową matką, ale cóż... Ona po śmierci męża nie chce mieć takiego tytułu i dlatego nazywa się ją Wielką Księżną. Ostatecznie pochodzi ona z książąt Basenroad, zaś każdej żeńskiej członkini rodziny cesarskiej przysługuje jej tytuł Wielkiej Księżnej. Dla wyjaśnienia dodam tutaj, iż jej wnuczki nosił tytuł Wielkich Księżniczek, jako że w chwili śmierci były pannami. Gdyby wyszły za mąż, byłyby Wielkimi Księżnymi.
- Rozumiem - pokiwał głową Ash, nieco poirytowany tym wywodem, który nic nie wnosił do sprawy - A przynajmniej próbuję zrozumieć, jednak nie powiedział pan nadal, czego Wielka Księżna sobie od nas życzy.
- Już mówię - pan Cook zaczął wreszcie udzielać nam wyjaśnień - A więc chodzi tu o to, że wszyscy członkowie rodziny cesarskiej zginęli. Czyli cesarz Andrew, jego żona, cesarzowa Mathilda oraz ich dzieci: arcyksiążę Rudolph, Wielka Księżniczka Josephine i Wielka Księżniczka Lucy zostali rozstrzelani. Tak w każdym razie sądziliśmy do jakiegoś czasu. Pewnego dnia dowiedzieliśmy się jednak, że istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że Wielka Księżniczka Lucy wciąż żyje i teraz musimy potwierdzić tę hipotezę.
- Już zaczynam powoli rozumieć - uśmiechnął się doń Ash - To po to są państwu potrzebni detektywi. Mamy sprawdzić, czy księżniczka żyje, czy też nie.
- Czy Wielka Księżniczka Lucy żyje - poprawił go Cook - Tak, właśnie to macie państwo sprawdzić.
- A skąd w ogóle przypuszczenie, że ona żyje?
- U Wielkiej Księżnej pojawił się pewnego dnia człowiek, który swego czasu był powiązany z jej synem i jego potomkami. Nazywa się Gregory Razustin i twierdzi, że będąc na terenie małego państewka Royal w Unovie widział tam osobiście jej wnuczkę, Wielką Księżniczkę Lucy.
- No, a czy to jest człowiek normalny? W sensie... Czy jest on zdrowy psychicznie?
- Dobre pytanie, panie Ketchum. Owszem, zbadali go specjaliści. Jest zdrowy psychicznie.
- Ale przecież może kłamać, prawda?
- Właśnie... Może kłamać lub się mylić. Ma pan rację, panie Ketchum i bardzo chcemy, aby pan sprawdził, czy ta osoba, o której to mówi Razustin, jest naprawdę Wielką Księżniczką Lucy.
- Wobec tego sprawdzimy to, tylko jak możemy tego dokonać? - spytał Ash.
- To bardzo proste - uśmiechnął się do niego delikatnie Cook - Musicie odnaleźć ową osobę i wypytać ją dokładnie o wszystko. Prócz tego zrobicie jej dyskretnie badania DNA, aby sprawdzić, czy rzeczywiście jest wnuczką mojej klientki.
- Przypominam, panie Cook, że takie badania kosztują i to sporo.
Mecenas popatrzył na nas z lekkim uśmiechem, po czym posadził sobie na kolanach swoją szarą teczkę i wyjął z niej powoli kilka plików zielonych banknotów. Muszę się przyznać, że aż mi oczy zabłyszczały ze zdumienia. Jeszcze nigdy nie widziałam aż tylu pieniędzy i to nawet wtedy, kiedy każdy członek naszej drużyny detektywistycznej po rozwiązaniu sprawy skarbu Zamku Bitew otrzymał diament wartości około dwudziestu tysięcy dolarów. Pan Cook zaś bez najmniejszego wrażenia wyjmował powoli pliki pieniędzy i powiedział:
- W tej oto teczce, jak sami państwo widzicie, mam pięćdziesiąt tysięcy dolarów w nowych banknotach. To jest zaliczka dla całej waszej drużyny oraz środki na pokrycie wszelkich kosztów podróży i innych takich.


- Pięćdziesiąt tysięcy? - jęknął Ash, przełykając głośno ślinę.
- Do podziału pomiędzy waszą szóstkę - powiedział mecenas - Wielka Księżna liczy bowiem na to, że cała drużyna detektywistyczna Sherlocka Asha weźmie w tym śledztwie udział. Cała ta suma jest przeznaczona na pokrycie wszelkich kosztów podróży i innych. Reszta pieniędzy jest dla was na wasz prywatny użytek. Jeżeli zaś znajdziecie Wielką Księżniczkę Lucy, to otrzymacie całą drużyną aż milion dolarów.
- MILION?! - jęknął Ash.
- Pika-pika?! - dodał zdumiony Pikachu.
- Pan sobie żartuje, prawda? - zapytałam.
- Wcale nie - uśmiechnął się do nas mężczyzna - Wielka Księżna taką właśnie sumę pięć lat temu wyznaczyła jako nagrodę dla tego, kto odnajdzie jej wnuczkę.
- Skąd w ogóle wniosek, że ona przeżyła? - spytał Ash.
- Ponieważ nie znaleziono nigdy jej ciała - zauważył Cook - Więc jak sami państwo widzicie, istnieje możliwość, że jednak przeżyła.
- Pan mecenas jest moim dawnym dobrym znajomym i pomyślałem, że być może moja obecność pomoże wam podjąć właściwą decyzję - odezwał się po długiej chwili milczenia kapitan Rocker.
- Aha... Czyli jakby łapówka nie poskutkowała, to mamy ulec presji ze strony przyjaciela? - zapytał dowcipnie Ash.
Szef policji w Alabastii zaśmiał się delikatnie, słysząc te słowa.
- Nie o to chodzi. Po prostu chciałem potwierdzić, że jest to sprawa czysta, a nie żadna podejrzana, dlatego też możecie się zająć swobodnie tym zadaniem bez najmniejszych obaw.
- Rozumiem - powiedział mój ukochany - Ale muszę się w tej sprawie naradzić z moimi przyjaciółmi.
- Naturalnie, to jest zrozumiałe - odparł na to mecenas - Wiem bardzo dobrze o tym, że pracujecie państwo w restauracji „U Delii“, ale spokojnie. Pieniądze, które teraz państwu oferuję, powinny chyba z nawiązką pokryć ewentualne straty, jakie to z powodu waszej nieobecności mogłaby ponieść państwa szefowa.
- Tak, zdecydowanie powinny - uśmiechnął się Ash - Ale tak czy siak nie mogę decydować za swoich przyjaciół. Ja sam ze swojej strony chętnie się tego podejmę, ale czy cała moja drużyna ze mną pojedzie, to już inna sprawa. Tego zagwarantować panu nie mogę.
- Nawet na to nie liczyłem - odpowiedział mu pan Cook - Proszę więc porozmawiać ze swoimi przyjaciółmi i naradzić się z nimi w tej sprawie. Jeżeli można, to prosiłbym, aby do wieczora dostarczyć mi informację, czy cała wasza drużyna rusza w drogę.
- Naturalnie... Dostarczymy je panu - uśmiechnął się Ash - Mam tylko pytanie. Co będzie, jeżeli odnajdziemy tę dziewczynę, o której tu mowa, a potem okaże się, że nie jest ona wcale wnuczką pana klientki?
- Wtedy nie otrzymacie miliona dolarów nagrody, lecz dziesięć tysięcy dolarów za wyjaśnienie sprawy - odparł mecenas - To chyba jest uczciwa oferta, prawda?
- A i owszem, uczciwa - stwierdził mój ukochany, jeszcze bardziej się uśmiechając - Jeszcze tak wysokiego honorarium nie otrzymaliśmy za żadną sprawę... No, może poza sprawą Zamku Bitew.
- Doskonale - ucieszył się Cook, powoli wstając z kanapy - A zatem czekam na wasze informacje w tej sprawie.
Następnie uścisnął nam przyjaźnie dłonie i wyszedł, a chwilę po nim wyszedł z domu kapitan Rocker, uśmiechając się do nas przyjaźnie.
- Liczę, że przyjmiecie tę sprawę - powiedział wesoło, wychodząc - Bo nie tylko na tym zarobicie, ale również możecie pomóc dobrym ludziom, a przecież o to przede wszystkim chodzi w pracy detektywa, prawda?
Musieliśmy przyznać mu rację, chociaż nie mogliśmy decydować w tej sprawie za naszych przyjaciół. Doskonale jednak wiedziałam, że cokolwiek zdecydują inni, to i tak pojadę z Ashem rozwiązać tę sprawę. Mój chłopak również o tym wiedział, ponieważ jedno jego jakże wymowne spojrzenie mówiło mi aż nadto wyraźnie, iż odgadł on moje myśli i to tak łatwo, jakby były one jego własnymi myślami. No cóż... Najwidoczniej tak to już jest z ludźmi, którzy się kochają, że często rozumieją się bez słów.

***


Nie wiedzieliśmy, gdzie poszli Clemont, Dawn, Max i Bonnie, a choć doskonale mogliśmy to odgadnąć, to jednak postanowiliśmy tego nie robić uważając, że powinniśmy uszanować ich prywatność i nie przeszkadzać im. Poza tym dobrze wiedzieliśmy i tak zdążymy jeszcze opowiedzieć naszym kompanom o wszystkim, a oni z pewnością zdążą na czas podjąć właściwą decyzję.
Mieliśmy rację, ponieważ, kiedy wieczorem nasi przyjaciele wrócili do domu, to zaraz przy kolacji wszystko jej opowiedzieliśmy. Cała ta opowieść wyraźnie ich zaintrygowała.
- Pięćdziesiąt tysięcy dolarów zaliczki! - zawołał zaszokowany Max - Ja cię sunę! To naprawdę dowodzi, że tej paniusi zależy na odnalezieniu wnuczki.
- A dziwisz jej się? - spytała Delia - Gdybym ja była na jej miejscu, to również bym zrobiła wszystko, aby odnaleźć moich potomków. W końcu to jest dziecko jej syna. Nawet nie wiesz, ile to znaczy dla kobiety, gdy kocha swoje dzieci i dzieci owych dzieci.
- W sumie to faktycznie trudno mi cokolwiek w tej sprawie powiedzieć - powiedział wesoło Max - Ale za to, gdy za wiele lat zostanę dziadkiem, to będę kochał swoje wnuki całym sercem.
- Najpierw musisz mieć żonę i dzieci - zauważyła na to dość złośliwym tonem Bonnie - A z tym nie jest wcale tak łatwo.
- Właśnie... Trzeba znaleźć najpierw ukochaną osobę godną miłości - rzekła Dawn - Potem się jeszcze upewnić, że naprawdę warta jest kochania, a później planować z nią związek na całe życie i założenie rodziny, choć to nie jest wcale ani łatwe, ani proste.
- Co prawda, to prawda - pokiwał delikatnie głową Clemont - No, ale niektórym się udaje.
Po tych słowach delikatnie ścisnął dłoń swojej dziewczyny. Z kolei ja popatrzyłam na Asha wzrokiem pełnym miłości.
- Nie ukrywam, że Dawn ma rację - powiedziałam po chwili - Tak czy siak to teraz bez znaczenia. Powinniśmy porozmawiać o tym, czy chcemy ruszyć całą drużyną na tę wyprawę.
Nasze Pokemony, siedzące sobie wesoło na dywanie i jedzące karmę, zadowolone zapiszczały na znak, że bardzo im się taki pomysł podoba.
- Coś mi mówi, że już mamy kilka osób chętnych do wzięcia udziału w tej przygodzie - zaśmiał się Ash.
- No dokładnie - zgodziłam się z nim - Ale widzisz... Nasza drużyna sama musi podjąć decyzję. Więc jak, kochani? Co wy na to?
- Jeżeli chodzi o mnie, to choć nie mam w tej sprawie prawa głosu, to proponowałabym, abyście się zgodzili. Wszyscy, bez wyjątku - rzekła nagle Delia Ketchum.
Popatrzyliśmy zdumieni na kobietę ciekawi, dlaczego podjęła ona taką właśnie decyzję. Czyżby skusiła ją wizja ogromnych pieniędzy, jakie nam ofiarował pan Cook? Jakoś trudno nam było w to uwierzyć.
- Nie myślcie sobie, że te wszystkie pieniądze do mnie przemawiają, choć nie powiem, ich wizja jest też niczego sobie - zaśmiała się lekko Delia - W końcu pięćdziesiąt tysięcy dolarów to nie byle jaka suma. Niewielka ich część z pewnością pójdzie na podróż i załatwienie wszelkich formalności. A zresztą nawet jeśli pójdzie połowa, to co z tego? Tu nie o to chodzi, choć nie ukrywam, że mieć chociaż połowę tej sumy do podziału między was i do mnie jako wyrównanie ewentualnych strat, jakie mogłabym ponieść z braku waszych osób w pracy, to nie byle co.
- No pewnie - zauważyła Dawn - Przecież takie pieniądze piechotą nie chodzą. Każde z nas mogłoby je potem przeznaczyć na swoją przyszłość... Na jakieś wyższe studia lub coś...
- Żadne studia! Jak zgarnę swoją część, to jadę do Las Vegas! - zawołał wesoło Max.
- Tak? To postaw za mnie w ruletce - zaśmiał się Ash.
- Masz to u mnie - zachichotał wesoło chłopak w okularach.
- Tylko jak ty byś chciał wygrać coś w ruletce? - spytała Bonnie.
- Moja droga, ja mam więcej talentów niż ci się wydaje - odparł na to młody Hameron - Poza tym razem z Clemontem możemy stworzyć jakieś super obliczenia prawdopodobieństwa, które bardzo nam pomogą, a wtedy wszystkie kasyna stoją przed nami otworem.
- Jesteś zbyt pewny siebie, Maxiu - zaśmiał się wesoło Clemont - No, ale przyznaję, że to by była ciekawa wizja zarobić na ruletce czy pokerze. Nie wiem jednak, czy bym się na to zdobył. Poza tym obliczenie rachunku prawdopodobieństwa wcale nie jest takie łatwe.
- Nieważne, czy łatwe, czy też nie - stwierdził Max - Ważne, żeby było doskonale przeprowadzone, a to jest możliwe dzięki naszym umysłom, które są niczego sobie. No i pamiętajcie także o tym, że ja może jestem niski i okularnik, ale jak się rozkręcę...
- To nie przebacz. Tak, wiemy! - jęknęliśmy ja i Ash.
- No właśnie - zachichotał wesoło młody Hameron.


- A więc zmierzając do sedna sprawy chodzi o to, że ja proponuję wam, żebyście rozwiązali tę sprawę - powiedziała po chwili Delia - Jednak nie chodzi tutaj wyłącznie o pieniądze. Powód mojej prośby jest znacznie inny.
- A jaki, mamo? - spytał Ash.
- No więc chodzi o to, kochanie, jaka to jest sprawa - rzekła na to jego rodzicielka - Widzisz... Tu chodzi o to, że twoja nowa klientka jest mi na swój sposób bardzo bliska. W końcu sama jestem matką i jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to wówczas zostaną również i babcią. Więc tym bardziej rozumiem uczucia kobiety, która bardzo kocha swoje potomstwo i chce dla niego jak najlepiej. Gdybym sama była na miejscu Wielkiej Księżnej, to wówczas z pewnością poświęciłabym wszystkie swoje pieniądze, jakie bym tylko posiadała, żeby odnaleźć moją wnuczkę. I nie wahałabym się prosić o pomoc znanych detektywów, aby osiągnąć ten cel.
- Rozumiem, mamo - uśmiechnął się do niej Ash - I jeśli chodzi o mnie, to ja z największą przyjemnością podejmę się tej sprawy. Nie mogę jednak mówić za moich przyjaciół, gdyż oni sami muszą podjąć właściwą dla nich decyzję.
- Właśnie tak - poparłam go - Choć ja sama na pewno ruszę z Ashem w drogę i namawiam was na to samo, kochani, jednak decyzja należy do was.
- No i jak uważasz, Dawn? - spytał Clemont - Polecimy tam? Ja chcę jechać, ale najbardziej chciałbym lecieć z tobą.
- A ja chcę lecieć z tobą, Clemiś - powiedziała na to moja najlepsza przyjaciółka - Wobec tego chyba sprawa załatwiona.
- Racja. Skoro więc pani Ketchum nie ma nic przeciwko temu, abyśmy wyruszyli wszyscy w drogę i zapewnia nas, że nie będzie to dla niej żaden kłopot, to nie mam żadnych wyrzutów sumienia.
- Nawet gdybyś je miał, to namawiałabym cię, abyś je porzucił i to jak najszybciej - zaśmiała się Delia - A zatem już wiemy, że wasza czwórka jedzie. A co z najmłodszymi członkami kompani?
- Ja ruszam z wami! - zawołał Max - Doskonała przygoda nam się szykuje i ja miałbym nie skorzystać z okazji, aby ruszyć z wami w drogę? Jeszcze czego! Chyba bym upadł na głowę!
- No właśnie, a przecież nie upadłeś, ani ja tym bardziej - zaśmiała się Bonnie - Więc ja również lecę na tę wyprawę!
- A zatem już wszystko załatwione - zaśmiała się wesoło Delia - To w takim razie cała wasza drużyna znowu rusza na trop.
- Tak, mamo! Tak, jak być powinno! - zawołał wesoło jej syn - A więc wobec tego zostaje nam tylko zadzwonić do tego pana i zaraz mu przekazać naszą decyzję.
- Właśnie tak! - zaśmiała się radośnie Dawn - No i wiecie co? Ja tam proponuję, żebyśmy teraz wypili za powodzenie naszej misji!
- Doskonały pomysł! - dodał wesoło Clemont, wstając i podnosząc do góry szklankę z lemoniadą - Przyjaciele! Za powodzenie naszej misji!
- Nasze zdrowie! - dodał wesoło Max, stukając się z nim szklanką.
- I zdrowie księżniczki Lucy! - pisnęła Bonnie.
- Wielkiej Księżniczki Lucy - poprawił ją po cichu Clemont.
- Ano tak... Sorki - zaśmiała się jego młodsza siostra - A więc zdrowie Wielkiej Księżniczki Lucy!
- Obyśmy ją znaleźli - dodałam wesoło.

***


Po kolacji natychmiast zadzwoniliśmy do pana Cooka z informacją o tym, że cała nasza szóstka (nie licząc tu oczywiście towarzyszących nam Pokemonów) postanowiła polecieć do regionu Unova i odnaleźć tajemniczą dziewczynę, która może być (przynajmniej zdaniem tej zaufanej osoby w otoczeniu Wielkiej Księżnej) zaginioną Wielką Księżniczką Lucy. Naszym zadaniem było odnaleźć tę dziewczynę, a prócz tego sprawdzić dokładnie, czy jest ona rzeczywiście wnuczką naszej klientki. Mieliśmy za zadanie porozmawiać z nią, zdobyć jej materiał genetyczny i dać go do analizy, a potem poinformować Cooka o tym, co odkryliśmy. Przyznam się, że to było dość dziwne zadanie, bo w końcu to równie dobrze Cook mógłby załatwić przez kogoś innego, a nie przez detektywów. Rzecz jasna zapytaliśmy go o to, gdy rozmawialiśmy z nim telefonicznie, na co on odparł:
- Chodzi o to, że zależy nam na fachowcach. To nie może być byle kto. To musi być naprawdę wysokiej klasy człowiek, któremu wcale nie są obce przebieranki i inne umiejętności niezbędne do zdobywania informacji. O ile mnie pamięć nie myli, to czytając w gazetach o waszych sprawach mogłem wywnioskować, że bardzo dobrze się na tym wszystkim znacie. Poza tym... Jesteście fachowcami, prawda? A więc chyba umiecie sobie poradzić z tak prostym zadaniem.
- Skoro to takie proste, to czemu sam pan tego nie zrobił? - spytał na to dowcipnie Ash - A może już pan to zrobił, tylko ta dziewczyna nie chciała z panem rozmawiać?
Pan Cook zrobił nieco zmieszaną minę, natomiast Ash uśmiechnął się do niego ironicznie.
- Rozumiem. A więc to takie buty. Dlatego wysyła pan nas, ponieważ sam pan dał plamę.
- Nic na to nie poradzę, że jej mąż wcale nie chciał mnie dopuścić do rozmowy z nią.
- Jej mąż? - zdziwiłam się - To ona ma męża?
- Tak i czteroletniego synka.
- Nieźle... A więc pańska klientka jest już prababcią?
- Dokładnie tak, jeśli oczywiście ta dziewczyna jest naprawdę Wielką Księżniczką Lucy, czego ustalić nie mogę bez pana pomocy.
- Rozumiem - pokiwał głową Ash - A więc dobrze... Podejmujemy się tego zadania i nasza decyzja w tej sprawie jest już pewna, jednak mógłby pan na przyszłość być wobec nas bardziej szczery, nie sądzi pan?
- W sumie mógłbym, ale cóż... Jak przystało na prawnika lubię mieć pewne karty przy sobie i nie ujawniać ich wcześniej niż wtedy, kiedy będę musiał to zrobić.
- Rozumiem pana, ale tak czy siak szczerością tylko ułatwi nam pan zadanie, zaś brakiem szczerości jedynie nam pan je utrudni.
- Oczywiście, pojmuję to i obiecuję zachować wobec państwa pełną szczerość w dalszych działaniach.
- Liczymy na to - powiedział Ash, kończąc rozmowę.
Następnie odłożył słuchawkę i popatrzył na mnie.
- Naprawdę cała ta sprawa wydaje mi się mocno podejrzana. Takie proste zadanie dla detektywów naszej miary? Coś tu jest nie tak.
- Nie wiem, czy to zadanie będzie proste - powiedziałam - W końcu nie zapomnij o tym, że Cookowi nie udało się osiągnąć celu.
- Wiem, ale spokojnie... My to już załatwimy i będzie dobrze. Nie może być inaczej. W końcu nie od dzisiaj zajmujemy się podobnymi sprawami. Radziliśmy sobie z trudniejszymi zadaniami, więc co to dla nas?
- Nie bądź zbyt pewny siebie, Ash - zauważyłam nieco ironicznie - Pamiętaj o tym, co mi kazałeś sobie mówić w podobnych sytuacjach.
- A co kazałem ci mówić?
- Klarnet.
Mój luby uśmiechnął się delikatnie i zachichotał nieco zakłopotany.
- Masz rację, Sereno. Nie ma co wysuwać zbyt pochopnych wniosków. Pożyjemy, zobaczymy. Ale tak czy siak coś mi mówi, że ta sprawa z czasem rozwinie się w skomplikowaną sprawę, która będzie godna prawdziwych detektywów. Co o tym sądzisz?
- Jak sam powiedziałeś, Ash... Pożyjemy, zobaczymy.

***


Ponieważ cała nasza drużyna zgodziła się pojechać na wyprawę do Unovy, żeby rozwiązać zagadkę Wielkiej Księżniczki Lucy, to rzecz jasna poszliśmy wszyscy spać, po czym radośnie wstaliśmy rano, ubraliśmy się, spakowaliśmy, a następnie pożegnaliśmy Delię Ketchum, która mocno nas wyściskała i wycałowała.
- Kochani moi... Proszę, uważajcie na siebie, dobrze? Nie mogę się już doczekać waszego powrotu - powiedziała kobieta smutnym i zarazem wręcz wzruszonym tonem - Cieszę się, że podjęliście się tego zadania, ale mimo wszystko będę za wami tęsknić.
- My za tobą także, mamo - uśmiechnął się do niej wesoło Ash - W razie czego będziemy się z tobą kontaktować i informować cię o tym, jak idą postępy w naszym śledztwie.
- Nie musisz mi się ze wszystkiego spowiadać, synku - zachichotała wesoło pani Ketchum - To już nie są te czasy, kiedy miałeś taki obowiązek. Ale tak czy siak będzie mi miło, jeżeli po wszystkim opowiecie mi, jak wam poszło.
- To ma pani jak w banku - odpowiedziałam wesoło - Możemy to pani obiecać.
- Doskonale. A więc trzymam cię za słowo, Sereno - powiedziała moja przyszła teściowa - Liczę na twoją relację już po rozwiązaniu całej sprawy.
- Z chęcią ją przytoczę - odparłam wesołym tonem.
Następnie ponownie uściskaliśmy się z nią jeszcze raz, Delia ponownie nas ucałowała, po czym radośnie poszła ona do pracy, a cała nasza drużyna ruszyła w drogę na lotnisko. Tam zaś czekał już na nas pan Cook, który to przekazał nam pieniądze, jakie nam wcześniej pokazał w domu Asha, choć muszę zauważyć, ta kasa tylko częściowo została przez nas wzięta, resztę zachował mecenas, lecz wypisał in blanco kilka czeków.
- Proszę, moi państwo. Jeżeli będzie wam potrzeba więcej pieniędzy, to śmiało wpisujcie jaką chcecie sumę, ale pamiętajcie... Ma to być w granicy pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Jeśli przekroczycie tę sumę, to odciągniemy wam to od wypłaty.
- Spokojnie, nie przekroczymy tej sumy, to niemożliwe - zaśmiał się Ash - Poza tym tak jest zdecydowanie lepiej, bo sam pan mówił, że to nieco niebezpieczne wożenie przy sobie tak wielkiej sumy pieniędzy.
- Tak, to pokusa dla złodzieja - odparł na to Cook - Ja sam wyjąłem te pieniądze z banku konta dopiero po przyjechaniu tutaj. No i pamiętajcie... Po wykonaniu zadania otrzymacie milion dolarów, a także pozostałą część tych pięćdziesięciu tysięcy dolarów, które to wam obiecałem na polecenie mojej klientki. Chyba, że te ostatnie pieniądze wydacie wcześniej.
- To niemożliwe... Nie jesteśmy aż tak rozrzutni - zaśmiała się Dawn.
- No, nigdy nic nie wiadomo - powiedział dowcipnym tonem mecenas Cook - Przywykłem już do towarzystwa ludzi, którzy takie sumy wydają na miesiąc.
- Cóż... Ja za to wychowałem się w rodzinie raczej średnio zamożnej - rzekł na to Ash - W sumie wszyscy jesteśmy właśnie z takich rodzin i nie przywykliśmy do bogactwa i wielkich wydatków.
- Nie szkodzi, to się jeszcze może zmienić - zachichotał pan Cook - Albo pozostanie takie samo, lecz to teraz bez znaczenia. Liczę na was, moi państwo.
Zauważyliśmy, że rozmawiając z nami nasz rozmówca jakby zaczął się stopniowo coraz bardziej rozkręcać i stawać jakby weselszy, chociaż nadal zachowywał pewien dystans wobec nas, choćby poprzez mówienie do nas per „pan“ i „pani“ oraz „proszę państwa“. No cóż... Skoro tak wolał, to jego sprawa, a my z Ashem i tak ostatecznie przecież mieliśmy za pół roku być pełnoletni, więc pewnie wypadało mu w taki sposób do nas mówić.
- Czy macie państwo jeszcze jakieś pytania? - spytał po chwili Cook.
Nasi przyjaciele powiedzieli, że nie, ja również, ale Ash miał i zaraz skorzystał z okazji, aby je powiedzieć.
- Mam jedno pytanie i myślę, że najważniejsze.
- Słucham pana... Proszę pytać - rzekł uroczystym tonem pan mecenas, patrząc na Asha uważnie.
- Czy pan, po otrzymaniu informacji o jakże cudownym odnalezieniu Wielkiej Księżniczki Lucy, pojechał ją zobaczyć i sprawdzić, czy to jest rzeczywiście ona?
- Ano tak. Właśnie tak było.
- Czy ma pan może jej zdjęcie?
- Naturalnie. Rozumiem, do czego pan zmierza i proszę...
To mówiąc wyjął z walizki kilka rzeczy, które podał Ashowi.
- To zdjęcie rodziny cesarskiej Rosenbaum. Wielka Księżniczka Lucy jest na nim o tutaj... W dolnym rogu po prawej. Tutaj zaś jest zdjęcie tej młodej kobiety, którą macie państwo sprawdzić. Tu zaś jest kosmyk włosów Wielkiej Księżnej, czyli wszystko, czego państwu potrzeba.
- Doskonale - Ash zadowolony schował wszystko do plecaka - Bardzo panu dziękujemy. Wobec tego nie zostaje nam nic innego, jak tylko lecieć do Union i zająć się tą sprawą.
- Liczę na to, panie Ketchum - po tych słowach pan mecenas uścisnął dłoń Asha - Cieszę się bardzo, że pan się zgodził. Dziękuję również i pana przyjaciołom. Zatem zostaje mi teraz tylko życzyć państwu powodzenia. A zatem... powodzenia.
Uśmiechnęliśmy się do niego przyjaźnie, po czym powoli cała nasza szóstka (wraz z Pikachu, Piplupem oraz Dedenne siedzącym na ramionach swoich trenerów) ruszyła w kierunku samolotu, którym mieliśmy polecieć do regionu Unova i tam poprowadzić nasze śledztwo.


C.D.N.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...