środa, 10 stycznia 2018

Przygoda 091 cz. II

Przygoda XCI

Na ratunek Wiosce Smoków cz. II


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Kiedy mój kochany starszy brat z resztą naszej kompanii bawił się w detektywa na terenie Unovy, ja robiłam to samo na terenie Sinnoh poprzez kontynuowanie śledztwa, którym to ja się zajęłam wraz z Clemontem. Lyra i Khoury wiernie nas w tym wspierali, a prócz tego sporą rolę w całej tej historii odegrał też mój tata, Josh Ketchum, którego wezwałam na pomoc w owej sprawie. Czułam bowiem, że nie damy sobie rady sami. Co prawda tata nie posiadał aż takich zdolności, jak Ash (czy raczej posiadał je, ale nie tak rozwinięte, jak mój brat), lecz mimo wszystko już kilka razy zabłysnął jako detektyw, choćby w tej sprawie z tym rubinem skradzionym przez złodziei, którzy chcieli go użyć do produkcji lasera. Wtedy tata się wykazał wielką umiejętnością logicznego łączenia ze sobą faktów, chociaż Serena też sporo nam pomogła, jednak w tej akurat sprawie niestety, z całym szacunkiem do niej, więcej tam namieszała niż pomogła. Przyczyną tego był pewnie fakt, że po prostu wtedy chciała się zwyczajnie popisać, a o mały włos nie narobiła nam wszystkim problemów, jakich jeszcze nie mieliśmy. Tylko proszę, nie myślcie sobie, że ja ją o coś oskarżam Serenę. Po prostu uważam, że ona zwyczajnie narozrabiała, jak to zresztą chyba każdemu się może zdarzyć. Nie jestem osobą, która powinna ją oceniać. Ważne, że wszystko się dobrze skończyło i mogliśmy złapać bardzo groźnych przestępców, a tym samym przyczyniliśmy się do tego, żeby (jak mawia mój brat) tego zła mniej było na świecie. Ostatecznie tylko to ma znaczenie.
Szczerze mówiąc bardzo żałowałam, że mojego brata nie teraz ze mną. Bardzo by się nam teraz przydał. Jednak doskonale wiedziałam, iż Ash teraz ma własne problemy na głowie i własne sprawy do rozwiązania, więc ja nie miałam prawa go od nich wyrywać. Poza tym był jeszcze jeden problem, a mianowicie ten, że nie miałam kontaktu do Asha. Posiadał on co prawda telefon komórkowy, który dostał kiedyś od Lysandra, żeby łatwiej się z nim układać podczas sprawy z tym amuletem z Poketydy. Telefon zachował sobie, jednak dzwonienie do niego nie miało sensu, bo przecież nawet nie pamiętałam jego numeru, a prócz tego uważałam, iż jakby co, to on już doskonale wie, jak się ze mną skontaktować. Skoro jak na razie tego nie robił, to widocznie ma on teraz naprawdę poważne sprawy do załatwienia. Zagadki detektywistyczne nie są zawsze tylko i wyłącznie dobrą zabawą, ale nieraz są niezwykle poważnym problemem, któremu to należy poświęcić praktycznie jak najwięcej uwagi. Nie mogłam więc tej uwagi go pozbawiać.
Tak czy inaczej, kiedy tylko dowiedzieliśmy się o śmierci kustosza miejscowego muzeum najważniejszych wynalazków świata, do tego jeszcze zabitego w taki sam sposób, jak jubiler Lee Lusendorf, zrozumieliśmy, że sprawa jest naprawdę poważna i musimy wezwać posiłki. A mówiąc o nich mam na myśli mojego ojca, Josha Ketchuma. Jak postanowiłam, tak też zrobiłam i po powrocie do domu opowiedziałam mamie o całej sprawie i dodałam:
- Nie mamy innego wyjścia... Musimy wezwać tatę.
Mama spojrzała na mnie uważnie i przez chwilę zastanawiała się nad tym, co właśnie jej powiedziałam. Rozumiałam doskonale jej wątpliwości. W końcu ojciec swego czas porzucił mnie i ją, unikając ojcowskiej opieki nade mną, ale z czasem zmienił się na lepsze stając się takim człowiekiem, jakim w głębi serca zawsze był, czyli dobrym i odpowiedzialnym za siebie i swoje dzieci, którym umiał okazać nie tylko miłość, ale też wsparcie oraz pomoc. Dlatego kocham go, chociaż kiedyś sądziłam, że będzie to ostatnie uczucie, jakie może on ode mnie otrzymać. Mama jednak mimo wszystko miała pewne wątpliwości, które to, po długiej chwili namysłu, wyraziła w następujących słowach:
- Wiesz, kochanie... Ja nie jestem pewna, czy to aby na pewno dobry pomysł. Ostatecznie przecież policja na pewno poradzi sobie z tą sprawą.
- Być może, ale nie zaszkodzi, jeśli jej pomożemy - odezwała się Lyra.
- No właśnie, my chętnie pomożemy, a kto wie, czy aby nasza pomoc nie okaże się niezbędna? - dodał Khoury.
- Poza tym jesteśmy detektywami, proszę pani - zauważył Clemont - Już nie pierwszy raz prowadzimy takie sprawy.
- Wiem o tym, ale niemalże za każdym razem narażacie przy tym swoje życie - powiedziała moja mama - Nie chcę, aby się wam coś stało. Ten zabójca to nie jest byle kto, skoro tak skutecznie działa i jeszcze go nie złapali. Poza tym jest on bezczelnie pewny siebie, a co za tym idzie, jest również niesamowicie skuteczny i ma na pewno dobry plan działania. Jeśli staniecie mu na drodze, to on was... Nie, ja nawet nie chcę o tym myśleć! Ani mówić. To mi przez gardło nie przejdzie.
- Ale z tatą na pewno nic nam nie grozi - odparłam jej z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Wiem, ale mimo wszystko...
Mama nie dokończyła, a ja spojrzałam na nią uważnie i powiedziałam:
- A może tu nie chodzi o nasze bezpieczeństwo? Może tutaj chodzi o to, że nie chcesz po prostu widzieć tutaj taty? Ja myślałam, że wy już dawno się pogodziliście ze sobą.
- A i owszem, pogodziliśmy się, ale wiesz... Mimo wszystko czasami dziwnie się czuję, kiedy go widzę, zwłaszcza w tym domu.
- Wiesz, on nie musi nocować tutaj, a w Centrum Pokemon. Poza tym tata jest teraz z Cindy.
- Wiem o tym doskonale, jednak naprawdę czasami dziwnie się czuję, gdy tylko go wspominam, a co dopiero, gdybym miała zaprosić go tutaj, do tego domu, w którym kiedyś razem mieszkaliśmy.
Powoli podeszłam do niej i położyłam jej dłoń na ręce.
- Mamo... Proszę cię... To jest mój ojciec... On zrobił źle i dobrze o tym wie, ale teraz robi wszystko, aby naprawić swoje błędy.
- Pewnych błędów już nigdy nie naprawi, kochanie - rzekła na to moja mama.
To mówiąc odwróciła ona wzrok ode mnie i odeszła do innego pokoju. Popatrzyłam na Clemonta, Lyrę i Khoury’ego.
- Zaczekajcie tutaj, proszę.


Po tych słowach poszłam za mamą i powiedziałam:
- Mamo, o co ci chodzi? Ostatnio byłaś u profesora Oaka na święta i tam był również tata i jakoś nie zachowywałaś się w taki sposób.
- Wiem, kochanie. Wiem o tym. Tak, to jest naprawdę bardzo głupie, ale nie wiem sama, co mnie naszło. Po prostu... Dziwnie się nieraz czuję, gdy go widzę, a do tego jeszcze tutaj... W tym domu, który kiedyś był jego domem. Naprawdę nie umiem nazwać tych uczuć, jakie mi teraz towarzyszą. Obawiam się, że to mnie po prostu przerasta. Gdy jest mnóstwo ludzi, to ja jestem w stanie trzymać fason, ale tak to nie bardzo.
Podeszłam do niej powoli i delikatnie dotknęłam jej pleców dłonią.
- Mamo... Proszę cię... To przecież jest mój tata... On bardzo chce żyć z nami wszystkimi w zgodzie. Proszę cię, nie utrudniaj mu tego. Poza tym on naprawdę może nam pomóc.
Moja mama westchnęła głęboko, po czym rzekła:
- No dobrze... Niech będzie... Ale nie będzie spał tutaj, ale w Centrum Pokemon. Jasne?
- Oczywiście, mamo. Nie inaczej.
Mama uśmiechnęła się do mnie radośnie i bardzo czule mnie do siebie przytuliła.
- Dziękuję ci, moja córeczko. Dziękuję ci, że zachowujesz się bardziej dojrzale od swojej matki w tej sprawie.
- I nie tylko w tej - zażartowałam sobie.
Mama lekko trąciła mnie dłonią przez głowę.
- Tylko bez takich tekstów, proszę...
- Wybacz.
- Nic nie szkodzi. Dobrze, możesz zaprosić tu tatę. Ale pamiętaj, na co się umawiałyśmy.
- Nie zapomnę. Zresztą na pewno sam tata również nie zgodziłby się na inny warunek.

***


Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do taty i opowiedziałam mu przez telefon o wszystkim, co się stało. Ojciec był wyraźnie przejęty całą tą historią i rzekł:
- Kochanie, nic się nie bój. Przyjadę do was już jutro. Złapię najbliższy statek do Sinnoh i będę z wami. Pomogę wam.
Ucieszyły mnie jego słowa. Miałam jednak rację, że na mojego tatę zawsze mogę liczyć. Ash również dobrze o tym wiedział, chociaż początki między nim a naszym ojcem były zdecydowanie bardzo kiepskie (czemu trudno się jednak dziwić), ale ostatecznie zawsze najważniejsze jest to, że obaj znaleźli między sobą nić porozumienia. To i tylko to miało dla nas znaczenie. Reszta już nie. No, może jeszcze znaczenie ma tu fakt, że mimo kiepskich początków Josh Ketchum okazał się być po prostu super ojcem. Tak, to też miało i ma nadal dla nas ogromne znaczenie.
Następnego dnia tata zadzwonił do nas z informacją, że będzie u nas tak około godziny 14:00, dlatego też poprosił, abyśmy czekali na niego w porcie. Obiecaliśmy mu to, a zanim tego dokonaliśmy cała nasza czwórka, korzystając z wolnego czasu, poszła na posterunek policji, aby dowiedzieć się czegoś na temat zabójstwa kustosza muzeum. Miejscowa oficer Jenny niestety nie była naszą dobrą znajomą z Alabastii i zdecydowanie nie paliła się ona do tego, aby nam pomagać.
- Kochani, naprawdę doskonale was rozumiem, jednak mimo wszystko obawiam się, że Sinnoh to nie Kanto i tutaj nikt was nie będzie podziwiać.
- A z tym to się nie zgadzam, bo w końcu w mieście Solaceon jesteśmy wszyscy powszechnie uwielbiani - zażartował sobie Clemont.
Nawiązywał on w ten sposób do sprawy Angie, którą właśnie w tym mieście poprowadziliśmy, łącząc ją przy tym ze sprawą zabójstwa jednego bogatego gościa. Policjantka musiała o niej słyszeć, ponieważ delikatnie się uśmiechnęła i rzekła:
- Solaceon? Ach, tak! Rzeczywiście. To sama prawda. W tym miejscu rzeczywiście prowadziliście takie dwie sprawy, które to w jakiś sposób się łączyły, nawet chyba zostaliście odznaczeni czy coś.
- Owszem... Czy coś - rzuciłam złośliwie.
Lyra popatrzyła uważnie na policjantkę i powiedziała:
- Jenny... Ja nie rozumiem, dlaczego nie chcesz przyjąć naszej pomocy. Przecież to jest Dawn Seroni! Siostra słynnego Sherlocka Asha i członkini jego drużyny. A ten chłopak tutaj to jest jej ukochany, a do tego najlepszy kumpel Sherlocka Asha.
- Nie jestem pewien, czy ja zasługuję na to zaszczytne miano - rzekł Clemont.
Lyra delikatnie kopnęła go w kostkę na znak, żeby lepiej siedział cicho i pozwolił jej mówić.
- Podsumowując oni na pewno sobie poradzą z tą zagadkę. Należy dać im szansę. No, bo w końcu to są członkowie wręcz najsłynniejszej drużyny detektywistycznej we wszystkich regionach.
- Niezła mowa - zażartował sobie Khoury.
Jenny patrzyła na naszą przyjaciółkę uważnie i dodała:
- Wiesz... To jest naprawdę bardzo miłe z twojej strony, że pomagasz swoim przyjaciołom i podjęłaś się roli ich adwokata...
Lyra popatrzyła na nią uważnie i dodała:
- Czy się mylę, czy też może używasz teraz sarkazmu?
- Widzę, że jesteś równie bystra, co śliczna i tym razem to już nie jest sarkazm - odparła na to policjantka.
- Aha... Czyli wcześniej używałaś sarkazmu, tak?
- Być może... A co? Przeszkadza ci to?
- Nieco.
Jenny uśmiechnęła się delikatnie.
- No dobrze. Bez znaczenia. Tak czy siak naprawdę nie uważam, aby grupa dzieciaków, choćby naprawdę bardzo uzdolnionych, mogła mi pomóc w tej sprawie. Poza tym nawet jestem w stanie uwierzyć w wasz talent, ale widzicie... Jest jeden mały problem.
- A niby jaki? - spytałam.
- Widzicie... Moja droga Dawn. Ty jesteś siostrą Sherlocka Asha, ale nie Sherlockiem Ashem.
- Co ma na pani na myśli? - spytałam.
Wolałam mówić do kobiety per „pani“, ponieważ miała wysoki stopień w policji i wiekiem była starsza niż większość Jenny, które znamy. To, rzecz jasna, nie przeszkadzało Lyrze mówić do niej per „ty“. Cóż... Zawsze była bardzo bezpośrednia.
Policjantka tymczasem popatrzyła na mnie uważnie i powiedziała:
- Co ja mam na myśli? To, że jesteś na pewno bardzo utalentowana, ale nie jesteś swoim bratem i to nie ty rozwiązujesz zawsze skomplikowane i nie skomplikowane zagadki. Twój brat je rozwiązuje, a nie ty. Rozumiesz już?
- Rozumiem. A więc nie dostanę tej sprawy tylko dlatego, że nie noszę spodni i dziwacznego płaszcza, jak mój brat?
- Nie... Nie dostaniesz tej sprawy właśnie dlatego, że nie jesteś Ashem Ketchumem, który to już wiele razy dowiódł, iż jest wart swojej reputacji i sławy. Rozumiesz wszystko, czy mam dokładniej to wyjaśnić?
- Nie musi pani. Więc chodzi o to, że gdyby był tu z nami Ash, to zaraz by pani pozwoliła nam prowadzić tę sprawę.
- Zgadza się, choć czy zaraz, to nie powiedziałabym. Tak czy siak nie jesteś swoim bratem i nie możesz się z nim równać w umiejętnościach detektywistycznych.
- A skąd niby pani to wie?! - zapytałam zagniewana - Może właśnie mogę?
- Być może, ale ja nie zamierzam narażać jednego z najpoważniejszych śledztw tego stulecia tylko dlatego, że ty masz ochotę zabłysnąć.


Popatrzyłam gniewnie na Jenny i już chciałam jej coś powiedzieć (a zapewniam was, że zdecydowanie nie byłyby to miłe słowa), kiedy nagle odezwała się Lyra, która wyręczyła mnie w tej sprawie:
- Jenny, jesteś po prostu żałosna! Dawn to niesamowicie utalentowana dziewczyna! Może nie jest ona swoim bratem, ale potrafi naprawdę wiele dokonać. Tylko trzeba dać jej szansę. A pani nie chcę jej dać tej szansy! To nie jest ani miłe, ani fair!
Jenny spojrzała na nią ponurym wzrokiem i rzekła:
- Moja kochana... Życie nigdy nie było ani miłe, ani fair. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej.
- Pojęłam to już dawno temu - odburknęła na to dziewczyna - Po prostu chodzi mi o to, że zdecydowanie powinnaś dać szansę Dawn na to, aby razem z nami poprowadziła całe śledztwo. Poza tym przypłynie tutaj dzisiaj ojciec jej i Asha Ketchuma, czyli pan Josh Ketchum. A on to jest ktoś. Kilka razy też prowadził śledztwa.
Policjantka zdecydowanie nie wyglądała na przekonaną tymi słowami.
- Aha... Czyli rozwiązał kilka spraw. Ciekawe... Szkoda, że tylko kilka, a nie więcej. Gdyby tak rozwiązał ich więcej, to dowiódłby on tego, iż ma prawdziwy talent. No, ale cóż... On niestety rozwiązał zaledwie tylko kilka spraw. A wiadomo, że nawet ślepemu Pidgeotowi się trafi ślepe ziarno i to nawet kilka razy pod rząd.
Lyra popatrzyła na kobietę oburzona jej słowami i rzekła:
- Rozumiem, co sugerujesz i zapewniam cię, że się mylisz! Pan Josh Ketchum to jest niezwykle inteligentny człowiek. Można na nim polegać i powierzyć mu każde śledztwo.
- Poważnie? Możliwe, ale nie obraźcie się... Ja nie zamierzam tego sprawdzać.
- Ale... - odezwał się Khoury, lecz policjantka przerwała mu ruchem dłoni.
- Powiedziałam... Gdyby tu przyjechał Sherlock Ash, to nie ma sprawy. Poprowadziłby tę sprawę. Skoro jednak tu nie przyjechał, to nie liczcie na przekazanie śledztwa waszej dzielnej czwórce. Nie przekażę wam też żadnej informacji na temat ostatniego zabójstwa. Przykro mi.
Nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić, ale w końcu uznaliśmy, że nie ma co ją siłą przekonywać i dalsza rozmowa nie ma najmniejszego sensu, więc wyszliśmy z posterunku i ruszyliśmy razem w kierunku portu.
- Co za głupia baba! - zawołała Lyra zła jak Beedrill - Naprawdę ja nie rozumiem, jak można być aż tak tępym.
- Najwyraźniej - powiedziałam przygnębiona - Czyli możemy sobie darować proszenie Jenny o pomoc.
- Ale chyba z samego śledztwa, prawda? - spytał Khoury.
- W żadnym razie! - zawołałam ze złością - Skoro Jenny nie chce mieć w nas przyjaciół i współpracowników, więc będziemy działać sami bez jej zgody.
- E tam... To przecież dla nas nie pierwszyzna - stwierdził Clemont.
- Możliwe, ale tak czy siak za każdym razem mnie to równie mocno irytuje.
- Myślisz, że tylko ciebie?
- Nie, wcale tak nie myślę, ale wiesz... Mamy wciąż za mało danych.
- Spokojnie. Ja tak nie mówię, po prostu podkreślam całą sytuację i jej beznadziejność. Mam nadzieję, że tata nam pomoże, bo inaczej nie wiem, co możemy zrobić.

***


Zgodnie z obietnicą czekaliśmy na mojego tatę w porcie. Kiedy już przypłynął statek z Kanto, to wysiedli z niego pasażerowie, pośród których był on, nasze wybawienie i jedyny człowiek, który mógł nam teraz pomóc - Josh Ketchum.
- Tato! - zawołałam radośnie na jego widok, przeciskając się przez tłum ludzi.
- Dawn, kochanie! - zawołał radośnie mój ojciec, łapiąc mnie mocno w swoje objęcia, po czym podniósł w górę i okręcił wesoło w powietrzu, lekko przy tym jęcząc - Och! Jesteś coraz cięższa!
- Po prostu rosnę, tatusiu! - odpowiedziałam mu wesoło.
- Wiem, ale mogłabyś nie rosnąć tak szybko? Już niedługo nie będę w stanie cię unieść.
- To jest nieuniknione, tato.
Ojciec postawił mnie na ziemi i spojrzał na mnie z wielkim uśmiechem na twarzy. Miałam wtedy możliwość przyjrzeć mu się uważnie i zauważyć, że ma on na sobie niebieskie dżinsy, czarną koszulę, czerwoną rozpinaną bluzę w białe pasy oraz białe adidasy z czarnymi dodatkami. Jego czarne włosy rozwiewał delikatnie wiatr, zaś zielone oczy posiadały w sobie jakiś ukryty, figlarny blask.
- Tak się cieszę, że cię znowu widzę, kochanie - powiedział wesoło mój ojciec - To naprawdę dla mnie prawdziwa przyjemność.
- Dla mnie również. No, a co tam u ciebie i Cindy? Mam nadzieję, że dobrze się wam układa.
- Jak najbardziej - odpowiedział mi wesoło ojciec, poprawiając sobie torbę podróżną, którą miał na ramieniu - Wiesz, przy niej to już zupełnie odechciało mi się podróżować po świecie.
- Poważnie?
- Tak... Dotąd lubiłem się włóczyć i codziennie być gdzie indziej, ale w sumie, jak tak sobie o tym teraz myślę, to dochodzę do wniosku, że to była jedynie swego rodzaju próba ucieczki od moich wspomnień i poczucia winy za to, co zrobiłem.
- Czy opowiedziałeś już Cindy o swojej przeszłości?
- Tak, opowiedziałem, choć nie powiedziałem jej jeszcze wszystkiego. Ty i Ash też zresztą wszystkiego jeszcze o mnie nie wiecie.
- Jak to? - zdziwiłam się - Myślałam, że już wszystko nam o sobie powiedziałeś. Więc mówisz, iż jeszcze coś przed nami ukrywasz?
- Tak, ale nie bój się. To nie jest nic niezgodnego z prawem.
- No, ja mam nadzieję.
Ojciec zachichotał delikatnie i poczochrał mi lekko włosy.
- Kochanie, nic się nie bój. Ja nie skrywam niczego, co byłoby groźne lub coś w tym rodzaju. Ja po prostu mam pewne tajemnice, których wolę nie mówić. Na razie nie chcę, aby ktokolwiek się o tym dowiedział, nawet ty i Ash. Lepiej, aby to pozostało moją tajemnicą, dlatego nie pytajcie o to.
- Ale chyba mogę powiedzieć Ashowi, że jeszcze nie wszystko nam wyznałeś?
- Oczywiście, że możesz, choć coś mi mówi, że zechce on odkryć, jaki ja skrywam przed wami sekret. Ale to nieważne. Wszystkiego się jeszcze dowiecie, gdy już nadejdzie odpowiednia pora. Tak czy inaczej Cindy, kiedy tylko jej powiedziałem o sobie, to okazała wyrozumiałość i powiedziała, że mnie rozumie, tylko muszę przestać wreszcie uciekać. Dlatego, choć odkąd jesteśmy razem już kilka razy wyruszałem na małą włóczęgę, to jednak od jakiegoś czasu tego nie robię. Obiecaliśmy sobie z Cindy, że jeśli jeszcze kiedyś ruszę na włóczęgę, to tylko z nią i Taylor.
- No i jak się wam mieszka razem?
- Wyśmienicie.
- Taylor cię zaakceptowała?
- I to jak! Bardzo się oboje polubiliśmy. Fajna z niej dziewczynka. No i strasznie uwielbia ona Asha. To chyba od chwili, gdy ten dwa razy pod rząd ocalił jej życie.
Parsknęłam śmiechem, przypominając sobie, jak niegdyś mała Taylor nie lubiła Josha, a potem wkurzała się na Asha, bo jego ojciec zakochał się z wzajemnością w jej mamie i mała panna Armstrong już nie miała swojej matki tylko dla siebie, jednak potem diametralnie zmieniła nastawienie do Asha, gdy ten ocalił ją przed utonięciem oraz przed Łowczynią J. To była naprawdę zabawna sytuacja.
- Domyślam się tego - zaśmiałam się - No, ale my tutaj gadu gadu, a moi przyjaciele czekają na ciebie.
- No właśnie, nie możemy o nich zapomnieć, kochanie. Chodźmy już do nich.


Tata i ja podeszliśmy radośnie do Clemonta, Lyry i Khoury’ego. Tych ostatnich musiałam tacie przedstawić, ponieważ tata jeszcze ich nie znał.
- Poznajcie się... To są Lyra i jej chłopak Khoury. A to jest mój tata.
- Josh Ketchum, do usług - rzekł wesoło ojciec, ściskając dłoń obojgu.
- Miło mi pana poznać. Dawn wiele nam o panu opowiadała - rzekła wesoło Lyra.
- Podobno to właśnie po panu Ash odziedziczył swoje zdolności do rozwiązywania zagadek - dodał radośnie Khoury.
Tata zaśmiał się delikatnie, gdy to usłyszał.
- No, nie przesadzajmy już, moja droga. Zaraz tam po mnie. Raczej po swoim pradziadku, Johnie Ketchumie, znamienitym policyjnym detektywie, choć niewykluczone, że ja tam nieco przekazałem mu w genach pewne jego umiejętności, ale nie mogę tego powiedzieć z całą pewnością.
- Ale Dawn mówiła, że pan rozwiązał już kilka zagadek - zauważył Khoury - Więc na pewno posiada pan umiejętności podobne do tych, które posiada Ash.
- Potwierdzam, bo sam widziałem - odezwał się Clemont.
- Nie zaprzeczam, że jest wiele prawdy w tym, co mówicie i faktycznie, kilka spraw rozwiązałem, ale zawsze pomagali mi w tym Ash i Dawn lub jedno z nich.
- No i teraz będzie tak samo! - zawołała radośnie Lyra, której wyraźnie optymizm nie opuszczał - Uważam, że wszystko jest na najlepszej drodze do rozwiązania zagadki. Tylko trzeba użyć umysłu logicznego myślenia, a ze wszystkim sobie poradzimy!
- Och, moja droga, muszę cię nieco rozczarować, ale niestety zdolność logicznego myślenia nie jest wcale jedyną cechą, którą powinien posiadać detektyw i bynajmniej nie gwarantuje ona rozwiązania zagadki. Czy Ash nie mówił wam tego?
- Nie, ale on uważa, że logika jest tutaj najważniejsza - rzekła Lyra.
- No i jeszcze wspomniał o tym, że umiejętność dostrzegania pewnych faktów i skojarzenia ich z innymi faktami - dodał Khoury.
- I oczywiście jeszcze ważna jest umiejętność łączenia ze sobą owych faktów w jedno - zauważył Clemont.
- To wszystko prawda, ale moi kochani... To tylko teoria. W praktyce już różnie to wygląda - uśmiechnął się tata - Ale spokojnie. Wasza wiara w moje umiejętności z pewnością mi pomoże. Jednak nie możecie liczyć tylko na mnie, ale też na siebie samych. Moim zdaniem drzemie w was ogromny potencjał i mając was za pomocników z całą pewnością zdołam rozwiązać tę zagadkę, a raczej... ZDOŁAMY rozwiązać tę zagadkę.
- No i to właśnie chcieliśmy od ciebie usłyszeć, tato! - zawołałam radośnie - Widzisz?! Wiara w siebie motywuje do działania, jak mawia Ash!
- Twój brat jest niezwykle mądrym człowiekiem - uśmiechnął się tata - Myślę, że nawet mądrzejszym niż jego ojciec.
- Nie mów tak, tato. Jesteś bardzo mądry.
- Być może, ale stałem się mądrzejszy o wiele później niż Ash. No, ale dość już o tym! To przeszłość i nie naprawimy jej biadoląc na jej temat. Lepiej chodźmy razem zajrzeć do miejsca drugiej zbrodni. Być może nasza kochana policja coś przeoczyła.
- Zdziwiłbym się, gdyby tak było, ale nigdy nie zaszkodzi spróbować - stwierdził Khoury.
- A tobie nie zaszkodzi więcej optymizmu - burknęła Lyra - Z takim nastawieniem to ty nigdy daleko nie zajdziesz.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Mówiąc w jak największym skrócie (czyli nie wdając się podczas tej rozmowy w żadne niepotrzebne szczegóły) opowiedzieliśmy Cynthii o tym, co się stało i czego od niej oczekujemy.
- Rozumiem zatem, że potrzebujecie jak najszybszego transportu do Wioski Smoków, mam rację?
- Sam bym tego lepiej nie ujął - uśmiechnął się do niej Ash - Więc jak? Podrzucisz nas tam? Ja wiem, dobrze wiem, że to raczej daleko od twojej willi, ale przecież chyba możemy...
- Ja tam nie widzę problemu - powiedziała wesoło Cynthia - Przecież wiecie doskonale, że w takich sprawach ja zawsze chętnie służę pomocą swoim przyjaciołom. Chodźcie więc! Zabiorę was swoim jeepem.
To mówiąc kobieta wstała i zabrała nas do przed garaż, z którego już po chwili wyjechała sporym, zielonym jeepem.
- Wsiadajcie, moi kochani! - zawołała wesoło - I w miarę możliwości zapnijcie pasy, bo to nie będzie powolna jazda.
- Tylko nie przesadź - zaśmiałam się lekko.
- Spokojnie, Sereno. Nie jestem ogrodnikiem, aby przesadzać - rzuciła wesoło w odpowiedzi Cynthia - No, ale już dość tej gadaniny. Wskakujcie do jeepa i jedziemy, bo czas nagli.
Ash usadowił się wraz z Pikachu na miejscu obok kierowcy, z kolei ja, Bonnie i Max usiedliśmy wygodnie z tyłu, zapinając przy tym pasy.
- Wszyscy są na miejscach? Wszyscy mają zapięte pasy? Doskonale! To teraz trzymajcie się!
Chwilę później Cynthia wrzuciła piąty bieg i pognała przed siebie. Jechaliśmy więc przed siebie z naprawdę zawrotną prędkością. Nie jestem może wielką miłośniczką prędkiej jazdy, jednak tym razem bardzo mi się ona spodobała, a humor nam się powiększył, kiedy to Cynthia włączyła radio, z którego poleciała piosenka „Born to be wild“, tak uwielbiana przez motocyklistów. Chwilę później Ash i Cynthia śpiewali ją wesoło, jakby oni również byli urodzeni po to, aby być dzikimi. Bonnie i Max śmiali się do rozpuku, a i ja bynajmniej nie miałam powodów, aby narzekać, gdyż cała ta sytuacja niesamowicie mnie rozbawiła.
Tak czy inaczej jechaliśmy tak jakiś czas, a ponieważ gnaliśmy przed siebie niczym rakieta, to dość szybko dotarliśmy na miejscu i znaleźliśmy się na obrzeżach Wioski Smoków.
- To tutaj, kochani. Wszyscy wysiadka - powiedziała Cynthia.
Uśmiechnęliśmy się do niej przyjaźnie i powoli opuściliśmy jeepa, zaś nasza droga Mistrzyni Pokemonów zaśmiała się, poprawiła sobie niesforny kosmyk włosów na czole i rzekła:
- A więc jesteście na miejscu, moi kochani. Mam tylko nadzieję, że nie będziecie się zbytnio narażać na niebezpieczeństwo.
- Spokojnie, Cynthia. Zawsze kłopoty same nas znajdują. My ich nigdy nie szukamy.
- Wierzę ci na słowo - uśmiechnęła się Mistrzyni Pokemonów - Tak to już jest z takimi poszukiwaczami przygód jak wy. Kto szuka przygód, ten musi się liczyć również z tym, że znajdzie oprócz nich kłopoty.
- Już dawno doszliśmy do takich wniosków, a więc nie mówisz nam niczego nowego - powiedział Ash.
Uśmiechnęłam się do niego i popatrzyłam na Cynthię, mówiąc:
- Tak czy siak dzięki, że nas podwiozłaś. Oszczędziłaś nam w ten sposób wiele trudu.
- Domyślam się - odparła wesoło kobieta - No, dość już gadania. Idźcie na spotkanie swojej nowej przygody.
- A ty nie idziesz z nami? - spytał Max.
- Na razie nie... Wolę unikać kłopotów, chociaż w razie czego możecie mnie śmiało wezwać.
- Dobre i to - rzuciłam cicho pod nosem, a głośno dodałam: - No, ale tak czy siak pora już na nas. Dziękujemy, Cynthia.
- Do zobaczenia, moi kochani - pomachała nam ręką kobieta, po czym odjechała z piskiem opon, zostawiając za sobą tuman kurzu.
Zakrztusiliśmy się nim i musieliśmy poczekać, aż on opadnie, zanim cokolwiek powiedzieliśmy.
- A niech to licho! Ta kobieta jeździ jak wariatka! - jęknął załamany Max.
- Jakoś ci to nie przeszkadzało, kiedy gnaliśmy przez prerię z pieśnią na ustach - mruknęła złośliwie Bonnie.
- De-ne-ne! - zapiszczał wesoło Dedenne.
- Tak czy siak ważne, że nas podwiozła, bo inaczej byśmy musieli się wlec przez te wertepy nie wiadomo jak długo, a coś mi mówi, że czas jest dla nas bardzo ważny - zauważył Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Dla każdego powinien być on ważny - stwierdziłam, podchodząc do niego - Tak czy siak możemy już iść... Mam tylko nadzieję, że miło nas tam powitają.
- Ja również mam taką nadzieję - rzekł mój luby.
Pikachu wskoczył na ramię swego trenera i już po chwili ruszyliśmy w drogę przed siebie w kierunku wioski, którą to widzieliśmy z pagórka, na którym właśnie staliśmy.
- Piękny widok - powiedziała Bonnie zachwyconym głosem.
- Nie inaczej - zgodził się z nią Max - Szkoda by było, żeby zamiast niego został tutaj krajobraz po bitwie.
- Właśnie, więc ruszajmy - rzekł Ash i westchnął głęboko.
Szliśmy przed siebie w kierunku wioski, uważnie się w jej przy tym przyglądając. To faktycznie musiała być Wioska Smoków, ponieważ wokół domków (niewielkich i w większości pomalowanych na biało) znajdowały się różne sztandary w kształcie Pokemonów smoków, zaś pośrodku wioski stała fontanna z ogromnym wręcz posągiem Dragonite’a, któremu z pyska wylatywała woda.
- Czy tylko mnie wydaje się tu coś podejrzane? - spytał po chwili Ash, patrząc na nas.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu, rozglądając się dookoła siebie.
- Chodzi ci o tę ciszę? - spytała Bonnie.
- No właśnie. Nie sądzicie, że tutaj jest... No wiecie... Za cicho?
- Tak... Zdecydowanie za cicho - powiedziałam, uważnie rozglądając się dookoła - No i jeszcze pytanie, gdzie są wszyscy ludzie?
- Właśnie... Czy wioska taka jak ta nie powinna być aby... bardziej... że tak powiem... ludna? - zapytał Max.
- W sumie to powinna być - odparł Ash, kładąc swoją dłoń na rękojeści szpady - Nie podoba mi się to.
Pikachu zeskoczył z ramienia swego trenera i zaczął uważnie rozglądać się dookoła. Dedenne i Buneary poszli za nim, tak jakby próbowali wyczuć lub też wypatrzeć znajdujące się tu gdzieś zagrożenie. Podeszli potem do fontanny i uważnie obejrzeli posąg Dragonite’a.
- Jak myślisz, gdzie zniknęli wszyscy ludzie? - spytała Bonnie Ash.
Ten rozejrzał się uważnie dookoła i odparł:
- Nie jestem pewien, ale mam dziwne wrażenie, że gdzieś tu są i nas obserwują.
W tej samej chwili strumień ognia trafił pod jego nogi. Ash w ostatniej chwili odskoczył, a kiedy ów płomień ponownie uderzył i o mało nie spalił nam głów, mój luby powalił mnie na ziemię, padając tuż obok mnie.
- Hej! Co to ma być?! - spytałam z gniewem.
- Właśnie! Tak tu się wita gości?! - krzyknęła oburzona Bonnie.


Chwilę później ze wszystkich chat wyskoczyli ludzie wraz ze swoimi Pokemonami, którzy nas osaczyli. Pikachu, Buneary i Dedenne doskoczyli do nas, aby nas osłonić. Ash wydobył szybko szpady, po czym stanął przede mną gotów do walki.
- Obawiam się, że nie mamy z nimi szans - szepnęłam mu na ucho.
- Spokojnie... My przecież nie chcemy z nimi walczyć, tylko im pomóc - odpowiedział mi Ash.
- Obawiam się, że oni tego nie wiedzą - rzekł Max.
- Obawiam się, że masz rację - stwierdziłam.
Ludzie z Wioski Smoków patrzyli na nas groźnie, dysząc przy tym z żądzą mordu w oczach.
- Kim jesteście i czego tu chcecie?! - zapytał jakiś starszy człowiek o czarnej skórze i brązowych oczach, ubrany w biały strój przypominający jakby strój kapłana.
- Jestem Ash Ketchum i przybyłem tu wam pomóc w walce z waszym wrogiem, który jest również i moim wrogiem - odpowiedział Ash - A to są moi przyjaciele. Oni także chcą wam pomóc.
- Jasne, chcecie nam pomóc! - zawołała jakaś kobieta - Pewnie tak, jak ci, co nas dwa dni temu napadli! I wczoraj także!
- Oni są ich szpiegami! Mają nas podejść! - dodał jakiś chłopak.
- Trzeba ich zabić, bo inaczej oni nas zabiją! - rzekła jakaś dziewczyna.
- Chwileczkę! My wcale nie jesteśmy waszymi wrogami! Chcemy wam pomóc! - zawołała gniewnie Bonnie.
- Lepiej ich nie drażnij - syknął na nią przerażony Max - Nie chcemy, aby nas zwęglili.
- Dość tego! Lepiej gadajcie, kto was tutaj przysłał, bo jak nie, to...
Wypowiedź mężczyzny w stroju kapłana przerwała nagle jakaś młoda Mulatka, która wybiegła z tłumu ludzi. Miała ona bujne, fioletowe włosy ułożone w dziwaczną fryzurę, a na sobie długi, biały strój: bluza i spodnie z lekkiego materiału.
- Stójcie! Przestańcie! - krzyknęła - To są nasi przyjaciele!
- Iris! - zawołałam zdumiona - To ty?! Skąd się tu wzięłaś?!
- To już raczej ja powinnam was o to spytać - rzekła Iris, powoli do nas podchodząc - Nie spodziewaliśmy się was tutaj, choć w sumie to chciałam cię wezwać, Ash.
- Chciałaś mnie wezwać? A to czemu? - zapytał mój chłopak.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- To niesamowicie skomplikowana sytuacja - wyjaśniła Mulatka - Ale sprowadza się ona do tego, że dwa dni temu Wioskę Smoków zaatakowała banda ludzi Arlekina.
- Arlekin! A więc to jednak jego sprawka! - zawołałam.
- Tak, to on zaatakował Wioskę, a raczej jego ludzie, ale niczego nie ukradli, ani nikogo nie zabili. Powiedzieli, że chcą Asha Ketchuma i mamy mu go sprowadzić. Mieszkańcy Wioski pamiętają, że przyjaźnię się z tobą, więc zadzwonili do mnie, abym cię sprowadziła, ale ja nie miałam jak, bo ty przecież pojechałeś nie wiadomo gdzie.
- Przybyliśmy więc tutaj, aby jakoś pomóc, ale widzę, że ty także się tu zjawiłeś - rzekł jakiś młodzieniec o zielonych włosach, który przedarł się przez tłum.
- Cilan! - zawołaliśmy - Ty także tutaj?
- A pewnie... W końcu nie mogłem pozwolić jej jechać samej na taką misję - wyjaśnił chłopak - No, ale lepiej powiedzcie nam, skąd wy się tutaj wzięliście.
- Nie wiedzieliśmy, gdzie was szukać - dodała Iris - Wiesz co, Ash? Ty powinieneś wreszcie fundnąć swojej drużynie kilka porządnych telefonów komórkowych. Chyba mi nie powiesz, że cię na nie nie stać.
- Teraz stać go na całą fabrykę telefonów - stwierdził dowcipnie Max - Ale chyba powinniśmy najpierw kazać temu tłumowi się rozejść, a dopiero potem prowadzić jakąkolwiek rozmowę.
- No, racja - rzekł Cilan i odwrócił się do ludzi - Spokojnie! To są nasi przyjaciele! Przybyli, żeby nam pomóc.
- Właśnie! - dodała Iris - To jest Ash Ketchum, którego miałam wam sprowadzić. Zapewniam was, że to jest on. No, a poza tym zapomnieliście o tym, iż on tu raz już ze mną był.
- Być może był, a być może nie był - odrzekł Mulat w stroju kapłana - Kto to teraz pamiętacie? Skoro jednak mówisz, że to przyjaciel, to wszystko w porządku. Możecie opuścić broń i schowajcie wasze Pokemony.
Ludzie oczywiście natychmiast schowali broń, a mężczyzna podszedł do nas i rzekł:
- Wybaczcie nam, przyjaciele. Jestem Orion, naczelnik tej wioski, jak również wuj Iris. Obawiam się, że nie poznaliśmy się podczas twojej wizyty tutaj, ponieważ wtedy byłem w innym miejscu, gdzie zdobywałem wiedzę na temat Pokemonów smoków. Od roku jestem tutaj naczelnikiem. Wybacz nam to nasze niegrzeczne powitanie, jednakże niebezpieczeństwo, jakiego ostatnio doznaliśmy, nauczyło nas ostrożności.
- Rozumiem was doskonale, ale może opowiecie mi coś więcej o tym wszystkim, co się tutaj dzieje? - spytał Ash, chowając szpadę do pochwy.
- Z przyjemnością - odparł mężczyzna - Zapraszam was wszystkich do mego domu. Chodźcie ze mną.

***


Orion zaprowadził nas do swojego domu, choć w sumie nie wiem, czy słowo dom tu pasuje. Raczej była to trzyizbowa chata, z salonem, kuchnią i łazienką, podobnie jak praktycznie wszystkie domostwa w tej wioseczce. Mężczyzna poczęstował nas obiadem, po czym zaczął dokładnie opowiadać, co się tutaj stało.
- Iris wam już powiedziała wszystko, co jest najważniejsze w całej tej sprawie - rzekł ponuro Orion - Ja ze swojej strony mogę jedynie dodać tyle, iż ludzie, którzy to najechali na naszą wioskę powiedzieli, że pracują dla człowieka o imieniu Arlekin. Zaatakowali nas i pobili swoimi Pokemonami nasze Pokemony, a prócz tego uszkodzili kilka domów. Jednak dodali przy tym, iż nie chcą nam robić krzywdy, jeśli tylko sprowadzimy ciebie dla ich szefa, któremu bardzo na tobie zależy. Ale niestety, nie mieliśmy żadnego kontaktu z tobą, dlatego też poprosiliśmy o pomoc Iris, która wiele razy nam o tobie opowiadała, stąd zapamiętaliśmy twoje nazwisko, ale twój wygląd to już nie, stąd właśnie ten nasz atak na twoją osobę, za co cię teraz serdecznie przepraszamy.
- Nic się nie stało, ja się tam nie gniewam - odparł przyjaznym tonem mój luby - Tak czy siak najważniejsze jest to, że tutaj przybyłem. Ciekawi mnie tylko, czego dokładniej chce ode mnie Arlekin.
- Ci ludzie nie powiedzieli nam tego, ale oświadczyli nam, że jeśli chcemy zachować Wioskę Smoków w całości, to lepiej będzie, jeżeli cię tu sprowadzimy. No i właśnie nam się to udało. Arlekin niedługo powinien się do ciebie zgłosić.
- Ja tam osobiście uważam, że nie możemy czekać na atak Arlekina - powiedziałam stanowczym tonem - Musimy spróbować sami go znaleźć.
- Nie wiem, czy będzie to łatwe - zauważyła Iris - Ci dranie wczoraj, gdy przybyłam z Cilanem, zaatakowali także i przypomnieli nam o swoich warunkach, a potem zniknęli nie wiadomo gdzie. Próbowałam potem razem z Cilanem ich znaleźć, ale niestety nie udało mi się.
To mówiąc spojrzała na swojego przyjaciela i mruknęła złośliwie:
- A ten dureń chwali się, że jest zaraz za tobą najlepszym detektywem w regionach.
- Najlepszym detektywem w regionach? - zaśmiał się wesoło Ash - To bardzo interesujące.
Cilan zarumienił się delikatnie i rzekł:
- No co? Przecież udało mi się znaleźć kilka zaginionych Pokemonów podczas naszej wyprawy po Unovie.
- Owszem, ale tłumaczyłam ci już, że szukanie Pokemonów to jedno, a rozwiązywanie zagadek to drugie - rzuciła Iris - I choć Ash to chwilami dzieciak...
- Proszę cię! - warknęłam na nią groźnie, gdyż nie cierpiałam, kiedy tak nazywa Asha i wywyższa się ponad niego.
Dziewczyna nie zwróciła uwagi na moje słowa, gdyż kontynuowała swoją wypowiedź.
- Chodź z Asha to chwilami naprawdę dzieciak, to jednak ma on więcej rozumu w tej swojej makówce niż Cilan, który umie tylko nawijać makaron na uszy, a jak przyjdzie co do czego, to okazuje się, że wcale nie jest z niego taki bystrzak, jak się zdawało.
- Moim zdaniem nie doceniasz naszego przyjaciela - powiedział wesoło Ash - Uważam, że gdyby Cilan się postarał, to naprawdę mógłby być niezłą konkurencją dla mnie.
- Właśnie, gdyby się postarał, to by tak było. Ale on jest na to za mało tobą, jeśli wiesz, o co mi chodzi - rzuciła Iris i machnęła lekceważąco ręką - To zresztą jest teraz bez znaczenia. Podsumowując próbowaliśmy odnaleźć Arlekina, ale nie udało się nam.
- A czy dzisiaj Arlekin zaatakował? - spytał Max.
- Nie, nie zaatakował - odpowiedział Orion - Nie jestem pewien, ale on chyba obserwuje Wioskę i czeka na moment, w którym przybędziesz.
- Jeżeli obserwuje Wioskę, to już wie, że ja tu jestem - stwierdził Ash - Tylko czekać, aż on tu przybędzie. Nie mam jednak zamiaru czekać na jego przybycie.
- Czy pamiętasz, Ash, co ci kiedyś powiedział profesor Oak? - spytała Bonnie, karmiąca właśnie Dedenne, Pikachu i Buneary - Jeśli nie chcesz być zwierzyną, to zostań myśliwym.
- To rada dobra dla samobójców - mruknął Max.
- W sumie coś w tym jest - rzekł Cilan - Jednak moim zdaniem nieco przesadzasz z tymi samobójcami. Nie musi być aż tak źle.
- Właśnie - powiedziała Bonnie, wciąż karmiąc Pokemony - Przecież jak Ash się za coś weźmie, to musi mu się udać!
- Dziękuję za wiarę we mnie i w moje umiejętności - uśmiechnął się do niej mój ukochany - Tak czy siak sprawa jest prosta. Profesor Oak miał rację, gdy mi powiedział te mądre słowa. Nie chcesz być zwierzyną, stań się myśliwym. To nie Arlekin mnie, ale ja będę szukał Arlekina.
- Zaczekaj, Ash! - zawołał Max - A co, jeśli on tego właśnie chce?! Co, jeśli on chce, żebyś go znalazł?! I czeka gdzieś na ciebie z zasadzką?
- Nie wiem, ale jakoś za każdym razem wychodziłem obronną ręką z każdego starcia z nim. Tym razem też tak będzie.
- Pogratulować wiary w siebie - mruknęła Iris - Oby tylko twoja wiara cię ocaliła.
- Ona zawsze mnie ratowała. Czemu teraz miałaby mnie nie ocalić? - uśmiechnął się do niej Ash.
Dziewczyna nic mu nie odpowiedziała na to pytanie.


C.D.N.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...