środa, 10 stycznia 2018

Przygoda 088 cz. V

Przygoda LXXXVIII

Zaginiona księżniczka cz. V


Jedliśmy kolację, prawie nic przy tym nie mówiąc. Księżniczka Cecile patrzyła ponuro na swoją kuzynkę wzrokiem zdecydowanie nieprzyjemnym. Pomyślałam sobie wówczas, że gdyby wzrok mógł zabijać, to z pewnością Lucy leżałaby już trupem na podłodze. Nasza przyjaciółka więc miała wiele szczęścia, że tak nie było.
- Wszystko w porządku? - skierowałam swoje pytanie do Cecile, chcąc jakoś sprawić, żeby przestała tak patrzeć na Lucy.
Dziewczyna spojrzała na mnie gniewnym wzrokiem, poprawiając sobie lekko niesforny kosmyk włosów na czole.
- Tak, w porządku. A niby co by się miało stać?
- Nie wiem... Ja tylko tak z troskliwości...
- Więc proszę darować sobie tą swoją troskliwość i pilnować własnego nosa - mruknęła zadufana w sobie księżniczka, po czym zaczęła powoli jeść swój posiłek.
- Proszę cię, Cecile! - zwróciła jej delikatnie, chociaż gniewnie uwagę Wielka Księżna.
- Nic się stało - powiedziałam pojednawczym tonem.
Nie chciałam wywoływać sprzeczek i tylko dlatego starałam się jakoś bagatelizować całą tę sytuację, co jednak wcale nie było łatwe, a prócz tego również denerwowała mnie Cecile. Najchętniej cisnęłabym jej to prosto w twarz i nazwała ją od podłych, nędznych, zachłannych na kasę kreatur, ale wiedziałam doskonale, że nikomu w ten sposób nie pomogę, a jedynie tylko zaszkodzę. Dlatego też siedziałam cicho. Po twarzy Asha wiedziałam, iż w nim również kipi gniew, ale powstrzymuje się od tego, aby dać mu upust. Pochwalałam w duchu jego postawę i kibicowałam mu życząc, żeby jakoś wytrwał w swoim postanowieniu.
Tymczasem mały Andrew, znudzony już wyraźnie tą ciszą, zapytał:
- Musi być tu tak cicho?
- W sumie przy stole powinno być zawsze cicho, kochanie - odparła na to jego prababcia - Takie są zwyczaje.
- Jeśli mam być szczery, to dla mnie to jest głupi zwyczaj - rzucił nieco złośliwie Max.
- Szczerze mówiąc ja również tak uważam - powiedziała Bonnie.
- De-ne-ne! - zapiszczał wesoło Dedenne.
Mały Andrew zachichotał wesoło.
- Powinniśmy się śmiać i gadać, jak coś jemy - stwierdził.
- Nie mówi się „gadać“, tylko „rozmawiać“ - zwrócił mu uwagę ojciec - Choć w sumie jedno i drugie oznacza to samo, więc może i można mówić też „gadać“.
- U nas przy stole zawsze się rozmawia - powiedział na to Ash - Taki mamy zwyczaj w Alabastii.
- Rozumiem jednak, że tutaj takie prostackie maniery nie uchodzą - dodała złośliwie Dawn.
- No, jeśli mam być szczera, to odnoszę takie oto wrażenie, że większe prostactwo tutaj uchodzi na sucho - zaśmiałam się, wskazując delikatnie na Razustina, który znowu miał na całej brodzie plamy po zupie.
Jasnowidz beknął głośno, po czym zapytał:
- O co chodzi?
- O nic... Poza tym, że masz zieloną brodę - mruknęła złośliwie Dawn.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał złośliwie Piplup, jedząc karmę.
- Nie jest to zieleń, ale żółć przypominająca zieleń - zauważył Clemont.
- Wszystko jedno - jego dziewczyna miała kompletnie w nosie, jaki to kolor - Nieważne, jaka to barwa. Ważne, że ma brudną brodę.
- Przepraszam - Razustin zaczął szybko wycierać sobie serwetką swój zarost.
- On powinien jeść w chlewie, a nie przy stole - powiedział cicho Max.
- Proszę cię - skarciłam go.
- Kiedy taka prawda. On się zachowuje, jak jakiś kompletny prostak. Ja rozumiem, że to może być ekscentryk, ale niby czemu aż tak bardzo musi obrzydzać nam posiłek?
- Skoro nasza gospodyni to wszystko toleruje, to my również musimy tak postąpić, przyjacielu.
- Słusznie - pokiwał głową Ash - Mam rację, Pikachu?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- I po co ja niemądry pytam? - zaśmiał się mój luby.


Cała nasza drużyna delikatnie zachichotała, ale niestety, nagle wszyscy straciliśmy powód do śmiechu, ponieważ mały Andrew zaczął się krztusić i kaszleć.
- Co ci się stało, kochanie? - zapytała przerażona Lucy, łapiąc synka mocno na ręce.
Ten zaś zaczął mocniej kaszleć, a jego twarz cała posiniała. Przerażeni szybko zerwaliśmy się z krzeseł, aby mu jakoś pomóc, jednak tak prawdę mówiąc, to nie wiedzieliśmy, co mieliśmy zrobić. W końcu Ash zawołał:
- On się dusi! Chyba coś mu utknęło w gardle!
- Spokojnie! Wiem, co należy zrobić! - zawołałam, kiedy po chwilowej panice przypomniałam sobie, czego niedawno się nauczyłam - Jakiś czas temu przechodziłam kurs pierwszej pomocy!
- Poważnie? Niby kiedy? - spytała Dawn.
- Wtedy, kiedy mieliśmy sporo wolnego czasu od zagadek, czyli raczej niedawno - rzuciłam - Poza tym to teraz bez znaczenia.
Złapałam mocno chłopca od tyłu i zaczęłam naciskać na jego brzuch tak, jak mi to pokazywała Joy. W ten sposób po około pół minucie chłopiec wypluł z ust kawałek jakiegoś paskudztwa, który wyraźnie wywołał w nim atak, jakiego właśnie byliśmy świadkiem. Mały Andrew spojrzał na mnie zapłakanym wzrokiem i powiedział:
- Dziękuję, Sereno... Już lepiej...
- Och, kochanie! - Lucy objęła mocno do siebie swego synka i zaczęła płakać z radości - Dziękuję ci, Sereno. Naprawdę nie wiem, jak mam ci za to dziękować.
- To żaden problem - odparłam - Tylko co wywołało w nim ten atak?
- Ja chyba wiem - rzekł Ash.
Obserwował on właśnie przez lupę bardzo uważnie to, co wypluł ze swojej buzi Andrew.
- Clemont, nie znam się na kuchni jak ty. Czy możesz mi pomóc?
Nasz przyjaciel też obejrzał dokładnie ów kawałek jedzenia i rzekł:
- To kawałek czerwonej papryki.
- Papryki?! - wrzasnęła przerażona Lucy, słysząc te słowa - Przecież Andrew jest uczulony na paprykę!
- Uczulony? - zapytała Dawn.
- Pip-lu-pip?! - zaćwierkał Piplup.
- Tak, dokładnie tak - potwierdziła nasza przyjaciółka.
- To prawda. Wystarczy kawałek papryki i dostaje uczulenia - dodał jej mąż - Ktoś chciał zabić nasze dziecko!
- Niby skąd takie przypuszczenia? - zapytała Wielka Księżna - Może to po prostu czysty przypadek?
- Jakoś nie wydaje mi się - powiedział Alexander, podchodząc do niej - Znalazłem dzisiaj w naszym pokoju coś takiego.
Następnie pokazał on liścik, który wcześniej pokazywał nam. Wielka Księżna wzięła go i przyjrzała mu się uważnie, po czym jęknęła przerażona.
- O nie! To jest wyraźna groźba! - krzyknęła starsza pani - To po prostu niemożliwe!
- Obawiam się, że możliwe - odparł pan Cook - Ktoś wyraźnie chciał zabić syna wnuczki Waszej Wysokości.
Axew i Pansage wyglądali na przerażonych taką możliwością, a potem zapiszczały bojowym tonem.
- To prawda! - rzekł Razustin, przybierając niezwykle poważną minę - Mówiłem już Waszej Wysokości, że ktoś zechce zrobić krzywdę Wielkiej Księżniczce i jej synowi, ale nie miałem na to żadnych dowodów. Teraz zaś widzicie wszyscy, że miałem rację.
- Właśnie - pokiwał głową Ash - I chyba dobrze wszyscy wiemy, czyja to sprawka, mam rację?
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu, wskakując mu na ramię.
Wielka Księżna spojrzała na kartkę papieru przez binokle i rzekła:
- Chwileczkę... Ja znam to pismo... To pismo Cecile!
Wszyscy spojrzeliśmy uważnie na księżniczkę, która to była wyraźnie przerażona.
- Słucham?! Że niby to ja go próbowałam załatwić?! - krzyknęła - To jest po prostu oburzające!
- Poważnie? - spytała Wielka Księżna - A więc zaprzeczasz, że to jest twoje pismo, tak?!
To mówiąc podała jej list, który tak zaniepokoił na wszystkich. Cecile była wyraźnie przerażona, patrząc na kartkę.
- Ech... To jest moje pismo, zdecydowanie... Ale ja tego nie napisałam! Nie pisałam! Nigdy tego nie pisałam!
- Poważnie? - zaśmiała się z kpiną Wielka Księżna - Od początku nie lubiłaś Lucy ani jej synka! Byłaś zła, że będziesz musiała się z nimi dzielić spadkiem po mnie!
- Ale babciu, to nie tak! - krzyknęła Cecile, po raz pierwszy naprawdę bardzo przerażona - Ja wcale tego nie zrobiłam! To prawda, nie cierpię tych przybłędów, ale...
- Dość tego! Nie chcę cię więcej słuchać! Służba!
Do jadalni wpadli lokaje.
- Zabierzcie księżniczkę Cecile do jej pokoju i dopilnujcie, aby stamtąd nie wyszła! A ty, Cook, zadzwoń na policję. Powiedz tam, że mamy tutaj trucicielkę.
- Oczywiście, proszę pani - pokiwał głową Cook.
Chwilę później służba wyprowadziła ona z pokoju księżniczkę Cecile, która próbowała jeszcze jakoś się nam tłumaczyć z tego, co zrobiła, ale nic to nie dało.

***


- No, to mamy sprawę załatwioną - powiedziałam do Asha, kiedy już przebrana w nocną koszulę siedziałam na łóżku.
- Pewnie i tak... Dziwi mnie jednak nieco zachowanie Cecile - odrzekł mój chłopak, zakładając na siebie górę od piżamy - Nie mam pojęcia, o co tu chodzi. Niepokoi mnie to.
- Co cię dokładniej niepokoi, skarbie?
- To, co powiedziała do nas... Powiedziała, że to jest jej pismo, ale ona tego nie napisała. Dziwne, prawda?
- A co niby jest w tym dziwnego? Kręci i mataczy, żeby odciągnąć od siebie podejrzenia.
- Sereno... - Ash popatrzył na mnie niezwykle poważnie - Czy gdyby chciała odciągnąć od siebie podejrzenia, to czy nie mówiłaby, że to nie jest jej pismo?
- Przecież łatwo byłoby poznać, czy to jej pismo, czy nie - stwierdziłam na to dość ponuro - W końcu od czegoś mamy grafologów, prawda?
- Niby tak, ale... Powiedziała, że to jest jej pismo, ale nie ona pisała te słowa. O co w tym wszystkim chodzi? Po co bawi się w takie podchody?
- Wiesz dobrze, że ta jędza nie cierpi Lucy. Przecież za każdym razem, gdy tylko ma ku temu okazję podkłada jej nogę lub jej dogaduje.
- Sereno, od dogadywania do trucia jest daleka droga.
- Może i tak... Ale masz innych podejrzanych?
- Nie, nie mam, kochanie. Naprawdę nie mam i nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi.
Po tych słowach Ash usiadł powoli na łóżku i spojrzał na mnie z wielką uwagą, mając na twarzy wymalowane wyraźne zakłopotanie.
- Nie wiem, co mam zrobić - powiedział - Niby mamy jędzę, ale mimo wszystko coś w tym wszystkim mnie niepokoi. Czuję, że Lucy dalej grozi niebezpieczeństwo, a Cecile to wygląda mi nieco na parawan.
- Parawan? Przez kogo użyty?
- Gdybym to ja wiedział, kochanie... Gdybym to ja wiedział - jęknął załamanym głosem Ash.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i pocałowałam go czule w usta, pieszcząc powoli jej włosy.
- Kocham cię, skarbie. Tylko czy ty wszędzie musisz się doszukiwać drugiego dna?
- Drugiego dna?
- Tak. Odkąd tylko zostałeś detektywem, to naprawdę bywasz niekiedy bardzo uciążliwy z doszukiwaniem się wszędzie problemów.
- Kochana Sereno - Ash przybrał niezwykle uroczysty i poważny ton - Ja tam się wcale nie doszukuję wszędzie problemów, ale jestem zwyczajnie ostrożny. Poza tym tu nie chodzi o nas, lecz o Lucy. Naprawdę bardzo się o nią niepokoję.
- Ja w sumie też. Wszyscy zaangażowaliśmy się w tę sprawę i szkoda by było, gdyby teraz nagle, zupełnie niespodziewanie, miało spaść na nią niebezpieczeństwo. Bardzo się o nią niepokoję.
- Widzisz, ty też!
- Widzę, ale kochanie... W przeciwieństwie do ciebie ja nie szukam wszędzie drugiego dna. Cecile już jej nie zagraża.
- A jeśli to nie Cecile jest winna temu wszystkiemu?
- Więc kto?
- Nie wiem, skarbie. I to właśnie mnie niepokoi.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i objęłam go czule za szyję.
- Kochanie... Przestań już myśleć o samych negatywnych rzeczach. Skup się na tych, które są pozytywne. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
- Tak uważasz?
- Oczywiście, Ash. Inaczej bym tego nie mówiła.
Mój luby zaśmiał się i po chwili pocałował mnie w usta. A ja powoli podniosłam ręce do góry na znak, że pragnę teraz czegoś, co ze snem nie ma wiele wspólnego. Ash nie kazał mi długo czekać i szybko zdjął ze mnie nocną koszulkę, po czym zaczął jeszcze zachłanniej całować.
Oddaliśmy się oboje przyjemnościom nie mając pojęcia, co się szykuje przeciwko naszej drogiej przyjaciółce. Gdybyśmy to wiedzieli, to na pewno nie byłoby nam do śmiechu i nie zajmowalibyśmy się sobą, ale próbowali jej jakoś pomóc. Niestety, było inaczej, a choć Ash przeczuwał zagrożenie, ja je nieopatrzenie zlekceważyłam i przekonałam go, aby też tak zrobił. Efekty takiego stanu rzeczy nie kazały na siebie długo czekać.

***


Następnego dnia przyjechała do pałacu ponownie miejscowa aspirant Jenny. Policjantka chciała nas przesłuchać w sprawie zajścia poprzedniego wieczoru. Co prawda wczoraj już to zrobiła, ale chciała wiedzieć, czy aby nie pominęliśmy kilku szczegółów, które chociaż pozornie są nieistotne, to jednak zdecydowanie mają ogromne znaczenie. Niestety, nie umieliśmy jej nic powiedzieć poza tym, co już poprzednio wyjaśniliśmy.
- Szkoda - rzekła zawiedzionym tonem Jenny - Tak czy siak naprawdę jestem tutaj również po to, aby poinformować was o tym, że grafolog zbadał pismo, które nam daliście.
- I czego się dowiedzieliście? - spytał Ash.
- Mianowicie tego, że to jest zdecydowanie pismo panny Cecile.
- A więc jednak - powiedziałam - Wielka Księżna miała rację. A więc co teraz zrobicie?
- Postawimy jej zarzut próby zabójstwa. Musimy jednak porozmawiać jeszcze z małym Andrew.
- Nie jestem pewien, czy to jest dobry pomysł - rzekł Ash - W końcu biedaczek sporo wczoraj przeszedł. Lepiej chyba, żeby nie przechodził tego ponownie.
- Przykro mi, mój drogi, ale ja muszę to zrobić. Mały może powiedzieć coś naprawdę istotnego - stwierdziła policjantka - Spokojnie, będę wobec niego delikatna. Słowo.
- Uhm... Już ja to widzę - mruknął mój chłopak.
Wyraźnie nie wierzył on w to, żeby Jenny miała być delikatna wobec chłopca. Szybko się okazało, że miał on rację, ponieważ ledwie poszliśmy do pokoju, gdzie Lucy siedziała z Andrew, to zaraz zaczęła bez żadnych skrupułów zadawać dziecku pytania. Próbowała, co prawda być łagodna, ale chociaż ton miała łagodny, to zaczęła pytać o takie szczegóły, że po prostu nawet mnie zaczęło się nieco niedobrze robić, a co dopiero temu małemu.
- Chcę wiedzieć, co dokładniej ci się stało, gdy zjadłeś tę paprykę - powiedziała Jenny - Co ci się stało w żołądku? A co z buzią? Co z gardłem? Co dokładniej ci dokuczało? Opowiadaj mi dokładniej, bo naprawdę bardzo chcę to wiedzieć, a dzięki temu możemy dowiedzieć się, kto cię tak urządził i wsadzimy go za kratki, aby spędził on długie lata w zimnej celi pełnej robactwa.
Zamiast pocieszyć tym małego, to tylko jeszcze bardziej go przeraziła i wywołała w nim palpitacje, przez co mały Andrew zaniemówił, a potem zaczął się trząść na całym ciele.
- No i co pani narobiła?! - krzyknęła oburzona Lucy - Nie mogła pani oszczędzić sobie tych szczegółów?!
- Przepraszam, ja chciałam jak najlepiej! - jęknęła Jenny nie wiedząc, co ma zrobić.
Mały tymczasem dostał palpitacji i zaczął jęczeć. Lucy próbowała go w jakiś sposób uspokoić, jednak nic to nie dało. Na całe szczęście do pokoju wszedł właśnie Razustin w towarzystwie Wielkiej Księżnej. Ta ostatnia była wręcz przerażona tym widokiem.
- Co tu się dzieje?! - krzyknęła - Co pani zrobiła mojemu prawnukowi?
- No jasne, pewnie! Zwalcie wszystko na mnie! - warknęła policjantka wyraźnie rozgniewanym głosem.
- Spokojnie, tylko bez paniki - powiedział Razustin - Spróbujemy jakoś załatwić tę sprawę. Ja wiem, co w takich sytuacjach należy zrobić. Odsuńcie się! Zróbcie mi miejsce!
Nie do końca wiedzieliśmy, co ten człowiek planuje, ale posłuchaliśmy go i zrobiliśmy mu miejsce. Mężczyzna podszedł zaś do Lucy trzymającej na rękach swojego synka, który wciąż miał drgawki i jęczał głośno. Położył mu dłoń na czole, po czym rzekł:
- Biedaczek ma atak histerii. To typowe dla dzieci, które przeżyły coś takiego.
- Może powinniśmy wezwać lekarza? - zapytałam.
- Lekarz nie jest tutaj potrzebny, bo macie mnie, Razustina! - zawołał dumnym tonem jasnowidz.
- Spokojnie, możemy mu zaufać i to pod każdym względem - rzekła Wielka Księżna.
Nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić i spojrzałam pytająco na Asha, który położył mi dłonie na ramionach.
- Spokojnie, Sereno... Myślę, że on nie skrzywdzi Andrew i to jeszcze na oczach swojej protektorki.
- Mam taką nadzieję - powiedziałam smutno.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Nie wiedziałam, co mam myśleć, gdyż ten cały Razustin zdecydowanie mnie niepokoił, mimo wszystko pozwoliliśmy mu wszyscy działać. On zaś powoli położył chłopca na kanapie, stanął nad nim i zaczął machać lekko rękami przed jego twarzą, patrząc przy tym na niego uważnie, a następnie powoli, stopniowo i spokojnie mówił:
- Bądź spokojny... Wycisz się... Nie jesteś zagrożony. Jesteś całkowicie bezpieczny. Nie musisz się więc niczego obawiać, prawda?
- Tak... Już nie muszę się niczego obawiać - odpowiedział mu Andrew jakimś sztucznym, nienaturalnym głosem.
- Co się tutaj dzieje? - zapytałam zdumiona.
- Mam wrażenie, że właśnie widzimy, jak Razustin używa hipnozy - odpowiedział mi Ash.
Spojrzeliśmy na Lucy, która to miała na twarzy naprawdę dziwną minę. Ta mina, to była wyraźna mieszanka strachu i grozy oraz podziwu.
- Lucy... Czy wszystko dobrze? - spytałam.
Nasza przyjaciółka pokiwała delikatnie głową, po czym odparła:
- Wszystko dobrze, tylko... Chodzi o to... O wspomnienia.
- Wspomnienia?
- Tak... Coś mi to przypomina. Razustin... On...
- On przecież służył na dworze twojego ojca - powiedział Ash - Twoja babcia tak mówiła. To prawda?
- Chyba tak... Nie jestem pewna, ale chyba tak. Jego twarz od początku wydaje mi się znajoma, ale nie wiem... Naprawdę nie wiem, co się ze mną dzieje.
Lucy złapała się dłonią za głowę i jęknęła:
- Wracają mi jakieś wspomnienia... Coś mi się przypomina. Coś mi się przypomina... Razustin... Hipnoza... Co takiego? Co to takiego?
Patrzyłam wręcz przerażona na kobietę, a potem na jej syna, który był wyraźnie pod stanem hipnozy. Razustin uspokajał go, pocieszał i mówił, że wszystko będzie dobrze, a on nie ma się już czego obawiać.
- Teraz zaśniesz, a kiedy już się obudzisz, to będziesz szczęśliwy i nie będziesz się więcej bał tego, co wywołało w tobie strach.
- Tak... Tak... - potwierdził Andrew i zamknął powoli oczy, po czym powoli zasnął.
- Doskonale - uśmiechnął się radośnie Razustin - Teraz chłopiec będzie spał kilka godzin i kiedy się wybudzi, będzie cały szczęśliwy.
- Dziękuję ci, Razustin! - zawołała radośnie Wielka Księżna, po czym pocałowała zachłannie jego dłoń - Znowu ratujesz moją rodzinę.
- To dla mnie sama przyjemność - uśmiechnął się zadowolonym tonem Razustin.
- Widzisz, Lucy? Wszystko będzie dobrze - powiedziała staruszka do swojej wnuczki, po czym nagle zauważyła zachowanie Lucy - Kochanie, co ci się stało?
Kobieta westchnęła delikatnie, a następnie oparła się o ścianę i zaczęła głęboko i powoli oddychać.
- Spokojnie... Nic takiego... To tylko... Wspomnienia wracają.
Wielka Księżna spojrzała na nią zaintrygowana.
- Wspomnienia? Jakie wspomnienia?
- Nie wiem... Pewne obrazy, których nie umiem jednak dopasować do wydarzeń w moim życiu.
- Spokojnie, kochanie. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Chciała ona przytulić wnuczkę, ale ona odsunęła się od niej.
- Nie... Ja muszę... Ja muszę do Alexandra! Nie powinnam była tutaj nigdy przyjeżdżać! Chcę wracać do domu! Do mojego prawdziwego domu!
Następnie wybiegła zapłakana z pokoju.
- Biedactwo - rzekł smutno Ash - Dobrze wiem, co czuje. Sam kiedyś na pewien czas straciłem pamięć.
- Tak, ale ty straciłeś ją tylko na kilka dni, a ona na całe dziesięć lat - zauważyłam - To niestety jest spora różnica.
- Może i tak, ale wierzę w to, że ją całkowicie odzyska. Już i tak sporo zaczyna sobie przypominać.
- Wiem... Zaczynam jednak się o nią martwić.
- Ty też, Sereno? A jak wczoraj ci mówiłem, że...
- Wiem o tym. Przepraszam, miałeś rację. Czyli co? Ta sprawa jeszcze nie jest zakończona?
- Zakończona? Obawiam się, że ona dopiero się zaczęła.

***


Rzeczywiście, słowa Razustina sprawdziły się, gdyż Andrew poczuł się o wiele lepiej i potem zadowolony poszedł do swojej mamy, która z wielką radością mocno go do siebie przytuliła i głaskała czule po głowie, wesoło się przy tym uśmiechając.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham, mój skarbie - powiedziała do niego czule.
Następnie spojrzała na swojego męża i dodała:
- Proszę, Alexandrze. Wracajmy do naszego domu.
- Kochanie, nie! Proszę cię, nie rób tego! - zawołała przerażona Wielka Księżna - Proszę! Przecież tutaj jest twój dom.
- Nie, tutaj nie jest mój dom - odpowiedziała zasmucona Lucy - To nie jest wcale mój dom, a jedynie twój dom. Tutaj jest wspaniale i wy wszyscy jesteście dla mnie dobrzy, ale ja nie mogę tu zostać. Nie czuję się tu dobrze. Te wspomnienia... One mnie po prostu dobijają! Chcę już wrócić do Unovy, do naszego domku w Royal!
Wielka Księżna załamana opuściła głowę, po czym rzekła:
- Skoro taka jest twoja wola, to nie wolno mi cię zatrzymywać. Ale mam nadzieję, że jeszcze będziemy się widywać.
- Oczywiście, że tak. U nas zawsze będziecie wszyscy mile widziani zawsze, kiedy tylko zechcecie przybyć.
- Właśnie, proszę pani - rzekł Alexander - W naszym domu nigdy nie zabraknie dla was miejsca.
Wielka Księżna spojrzała na niego ponuro i z lekką złością. Widać było wyraźnie, że uważa go za przyczynę wyjazdu jej wnuczki, jednak w końcu musiała zaakceptować jej decyzję, choć bynajmniej nie było to dla niej miłe. Dla nas również, bo w końcu oznaczało to porażkę naszych starań, aby ona odzyskała pamięć, choć tak prawdę mówiąc, to co my jeszcze mogliśmy w tej sprawie zrobić?
Z tą smutną myślą poszliśmy wszyscy do naszych pokoi, a ja i Ash mieliśmy coraz większe przeczucie, że niedługo może się stać coś złego. Przebraliśmy się w stroje nocne, ale jakoś wcale nie zbierało się nam na sen. Wręcz przeciwnie, nerwy nie pozwalały nam na to, więc musieliśmy oboje usiąść na łóżku i aby się jakoś uspokoić, ustawiliśmy sobie szachownicę i zaczęliśmy grać w szachy.
- Wielka szkoda, że już jutro Lucy wyjeżdża - powiedziałam - To jest naprawdę przykra sytuacja.
- Właśnie... Nasze starania poszły na marne - zauważył Ash - Nie wiem sam, co moglibyśmy zrobić.
- Wiesz... W sumie swoje zadanie już wykonaliśmy - stwierdziłam - Bo przecież odnaleźliśmy Lucy i potwierdziliśmy, że to ona.
- Tak, ale co z tego, skoro nie pomogliśmy jej odzyskać pamięci? - spytał Ash - To jest naprawdę przykra sytuacja.
- Dla mnie także, ale cóż... Może tak jest lepiej?
- Co masz na myśli?
- No, że Lucy wraca tam, gdzie się dobrze czuje. Może powinna tam zostać i nigdy stamtąd nie wyjeżdżać?
- Może i masz rację. Ale tak czy siak czuję, że zawiodłem. Wiem, że to nie Cecile stoi za atakiem na Andrew.
- Nie ona? To w takim razie kto?
Nagle spojrzałam na niego uważnie.
- Chwileczkę... Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że...
- Słuchajcie! Nieszczęście!
Do naszego pokoju wparował nagle Alexander. Był on przerażony. Na sobie miał jedynie piżamę i szlafrok.
- Co się stało? - spytał Ash.
- Lucy zniknęła.


Mój luby zerwał się szybko z łóżka tak mocno, że strącił w ten sposób niechcący szachownicę i pionki.
- Jak to?! - zawołał - Jak to, zniknęła?
- Normalnie. Szedłem właśnie spać, kiedy nagle przyszedł lokaj, żeby mi powiedzieć, że Wielka Księżna chce mnie widzieć. Poszedłem do niej zostawiając Lucy i Andrew samych i spokojnie śpiących. Wielka Księżna jednak nie chciała wcale ze mną rozmawiać i zdziwiła się, co ja tutaj robię. Nic już z tego nie rozumiejąc wróciłem do siebie, ale wówczas zobaczyłem, że jest tylko Andrew. Lucy zniknęła. Pomyślałem, że poszła do toalety, ale odczekałem pół godziny i nie wróciła. Zacząłem się niepokoić i zapytałem służbę, czy gdzieś ją widziała. No i jeden z nich mi powiedział, że widział Lucy, jak lunatykuje. Nie przeszkadzał jej wiedząc, że lunatykom nie wolno przeszkadzać, ale dokąd poszła, nie wiem.
- ŻE CO?! - krzyknęłam przerażona, naciągając na siebie szlafrok - Musimy ją szybko znaleźć! Przecież może jej się coś stać!
- Właśnie! - dodał Ash, również wciągając szlafrok - Ruszajmy i to szybko, póki nie jest za późno!
Pognaliśmy szybko do pokoju, gdzie byli Clemont i Dawn, a potem do pokoju Maxa i Bonnie, gdzie oprócz wyżej wspomnianej parki był też nasz Pikachu, który spał osobno, aby nam nie przeszkadzać. Zaraz z miejsca im wszystkim oznajmiliśmy, co się stało, a ci natychmiast dołączyli do naszych poszukiwań.
Przeszukaliśmy dokładnie wszystkie pokoje razem ze służbą, którą o wszystkim powiadomiliśmy, jednak nigdzie nie znaleźliśmy Lucy. W końcu jeden lokaj sobie nagle przypomniał, że widział on Wielką Księżniczkę, jak idzie powoli w kierunku wyjścia, ale nie miał pojęcia, czy przez nie wyszła. Przerażeni ja, Ash i Alexander wybiegliśmy z domu i zaczęliśmy rozglądać się dookoła. Chcieliśmy ją nawoływać, jednak sobie darowaliśmy, ponieważ Lucy była pogrążona we śnie i nie mogła nas usłyszeć. Poza tym, jeżeli znajdowała się na jakimś niebezpiecznym miejscu, to gwałtownie wyrwana ze snu przez nasze krzyki może się ona przestraszyć i coś niechcący sobie zrobić.
- Gdzie też ona może być? - pytał Alexander, denerwując się przy tym coraz bardziej - Nigdy sobie nie wybaczę, jeśli coś jej się stanie.
- Tam jest! - krzyknął Ash.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
Obaj wskazywali szybko palcami na dach pałacu Wielkiej Księżnej. Ja i Alexander spojrzeliśmy tam, a wówczas zauważyliśmy chodzącą po nim Lucy w nocnej koszuli i rękami wyciągniętymi przed siebie. Szła powoli i pogrążona w głębokim śnie.
- O nie! Lucy! - krzyknął przerażony Alexander.
Chciał ruszyć jej na pomoc, ale Ash go powstrzymał.
- Nie krzycz, bo jak się teraz obudzi, to może się przerazić, a wówczas straci równowagę i spadnie w dół.
- Właśnie! - poparłam go - Musimy ją jakoś stamtąd zabrać.
- Ale jak? - spytał Alexander - O nie!
Krzyk ten mężczyzna wydał z siebie, ponieważ właśnie zauważył, jak jego ukochana zatrzymuje się, po czym bierze głęboki wdech i skacze w dół tak, jakby skakała do wody. Przerażona pisnęłam, a Ash i Alexander szybko ruszyli w kierunku miejsca, gdzie miała upaść Lucy. Liczyli oni na to, że ją złapią zanim spadnie na ziemię, tak się jednak nie stało, ponieważ nagle dziewczyna zawisła w powietrzu i znieruchomiała.
- Co się dzieje? - spytałam zdumiona.
Chwilę później przez okno, pod którym wisiała Lucy, wychylił głowę Clemont, śmiejąc się przy tym wesoło.
- Witajcie! - zawołał.
- Ches-pi! Ches-pi! - pisnął jego Chespin, również wychylając głowę.
Z jego ciała sterczały dwa wielkie pnącza. To właśnie one złapały w ostatniej chwili Lucy.
- Uff... Dzięki Bogu! - powiedziałam, łapiąc się za serce i oddychając z ulgą - Dzięki, Clemont!
- Nie ma sprawy! Po to przecież mnie macie! - zachichotał chłopak.
Następnie jego Chespin powoli opuścił nieprzytomną Lucy w ramiona swego męża, który objął ją mocno i zaczął zachłannie całować ją po twarzy. To ją obudziło, gdyż kobieta powoli otworzyła oczy i spytała:
- Co się tu dzieje? Gdzie ja jestem? Alexander? Ash? Serena? Pikachu też... Co wy tutaj wszyscy robicie? I co ja tu robię?
- Sam chciałbym to wiedzieć - powiedział jej mąż - O mały włos byś się nie zabiła skacząc z dachu na ziemię.
- Ja? Z dachu na ziemię? - zdziwiła się Lucy - O czym ty mówisz? Chcesz mi powiedzieć, że ja lunatykuję?
- Nie wiem, kochanie, ale wszystko na to wskazuje - rzekł jej mąż - Co mnie dziwi, bo przecież nigdy nie lunatykowałaś.
- To bardzo interesujące - powiedział Ash, masując sobie podbródek - Ale myślę, że umiem to logicznie wyjaśnić.
Następnie klasnął w dłonie i zawołał:
- Kochani moi... Chyba już najwyższa pora na to, abyśmy wyjaśnili tę sprawę i to raz na zawsze.

***


Ash na doczekaniu szybko wymyślił bardzo sprytny plan, który miał nam pomóc złapać osobę odpowiedzialną za całe to zamieszanie. Sami nie wiedzieliśmy, czy on się uda, ale postanowiliśmy zaryzykować. Lucy wraz z mężem została schowana w pokoju moim i Asha, natomiast służba została poinformowana, że pani Lucy lunatykując spadła z dachu, ale wciąż żyje i Aleksander wraz z Clemontem zabrali ją do Centrum Pokemon korzystając z pomocy Pidgeota Asha. Sam pan Tchaikowsky wraz z żoną i Clemontem zostali w naszym pokoju, zaś reszta naszej kompani oznajmiła to wszystko Wielkiej Księżnej, która dostała ataku płaczu i była załamana. Rozpacz jej sięgała zenitu. Płakała, wyła z rozpaczy, padła na kolana wyraźnie cierpiąc. Stojący przy niej Razustin oraz Axew próbowali ją pocieszyć, ale nic to nie dawało. Doskonale udając załamanych tym widokiem wyszliśmy i udaliśmy, że odchodzimy, jednak tak naprawdę ja i Ash zaczęliśmy bardzo uważnie obserwować, co się dzieje w pokoju. Robiliśmy to przez szparę w drzwiach, którą to celowo zostawiliśmy wychodząc. Dzięki niej mogliśmy zobaczyć, co nastąpi po naszym wyjściu.
A o to, co się stało: Razustin powoli otworzył nagle okno i wypuścił przez nie swego Zubata albinosa, mówiąc mu:
- Znajdź dziewczynę i nie pozwól, aby doleciała do szpitala.
Następnie powoli, gdy Pokemon odleciał, zamknął okno i rzekł:
- Biedna Wasza Wysokość... To okropne stracić kogoś bliskiego, kogo się kocha, prawda?
- Och, tak... To jest po prostu przerażające - łkała zrozpaczona Wielka Księżna, a Axew gładził łapką jej dłoń.
- Niestety... Ale to jeszcze nie jest koniec twoich problemów, pani - mówił dalej Razustin - Syn twojej wnuczki już wkrótce połączy się ze swoją matką.
- Jak to? - zapytała Wielka Księżna, patrząc na niego z przerażeniem - Czyżbyś miał kolejną wizję?
- Nie jest to żadna wizja, ale mój jakże genialny plan - Razustin nagle przestał być miły do swojej pracodawczyni, zaś jego głos przybrał bardzo podły ton - Musisz mi przyznać, że dobrze to sobie wszystko obmyśliłem, prawda?
- O czym ty mówisz, Razustin?
- Jeszcze się nie domyślasz, moja pani? - zapytał podle mężczyzna - Czy naprawdę nigdy moje nazwisko nic ci nie mówiło?
Wielka Księżna spojrzała uważnie na Razustina, wciąż nic z tego nie rozumiejąc. My zaś uważnie czekaliśmy na dalszy rozwój wypadków.
- Przypomnę ci zatem, moja droga - mówił dalej człowiek, chodząc wokół niej niczym Ariados wokół swojej ofiary - Pamiętasz pewną służącą, do której twój mąż nieboszczyk miał wielką słabość?
- Nie, nie pamiętam.
- Przypomnij więc sobie... - Razustin pochylił się i mówił jej na ucho podłym tonem - Przypomnij sobie. Młoda, niezwykle urodziwa dziewczyna. Młodsza od ciebie. Ty nie mogłaś urodzić dziecka, a twój mąż właśnie na nią zaczął zwracać uwagę. Wdał się z nią w romans. Nakryłaś go kiedyś in flagranti i zażądałaś, aby ją porzucił. On to uczynił. Już pamiętasz?
- Boże... Sonia! - jęknęła załamana Wielka Księżna - Ale co ty masz z tym wspólnego?
- Jeszcze się nie domyślasz? - mówił dalej Razustin, krążąc wokół niej powolnym krokiem - Kilka miesięcy po wyrzuceniu z pałacu Sonia urodziła dziecko... Syna... Syna twojego męża. Twoja mina mówi mi, że zaczynasz rozumieć. Tak, dobrze pojmujesz. To ja jestem tym dzieckiem. Ja! Gregory Razustin! Moja matka ciężko pracowała, aby mieć na życie dla nas, ale nie miała łatwo. Panna z dzieckiem nawet dzisiaj jest traktowana jako gorsza. A na twojego męża to nie mogliśmy liczyć zwłaszcza, że już kilka lat później urodziłaś mu syna, zaś on, chcąc cię jakoś ugłaskać, nie odpisywał na listy od mojej matki. Miał taki ogromny majątek, a nigdy nas nie wsparł! Nigdy nam nie pomógł. Gdy matka moja umarła od nadmiaru pracy, postanowiłem się zemścić. Spotkałem kilku nieco szemranych typków i poszedłem z nimi. Jeden z nich posiadał wielki talent... Umiał hipnotyzować. Nauczył mnie tego, a także tego, jak można omamić ludzi sprzedając im bajeczki o darze jasnowidzenia. Posiadłem umiejętność wróżenia, a raczej mówienia ludziom tego, co chcą usłyszeć i nauczyłem się poznawać ich charaktery po liniach na dłoni. Miałem też bardzo dobrych informatorów. Zawsze informowali mnie o kliencie na tyle dokładnie, abym mógł im mówić coś o nich w taki sposób, aby uwierzyli oni w moje opowieści o jasnowidzeniu. Byłem wręcz doskonały. Dlatego też wyjechałem do Unovy, gdzie przedstawiłem swoje umiejętności twemu synowi, już wtedy cesarzowi Union. Przyjął mnie on na mój dwór, a ja nawet cudownie wyleczyłem jego syna, kiedy dostał ataku hemofilii przez upadek z konia i zranienie się w kolano.
- Pamiętam... Sama to widziałam - jęknęła Wielka Księżna - To była hipnoza, prawda?
- Właśnie. Dzięki niej zdołałem też pozyskać sobie kilku ludzi z dworu twego syna. Sprzeniewierzyli oni na moje polecenie pieniądze przeznaczone na realizację reform. Dzięki temu sytuacja w kraju pogorszyła się znacznie, a ja mogłem patrzeć z bezpiecznej odległości, jak dochodzi do rewolucji, w której ginie cała twoja rodzina. Ale ten idiota Che Gevera nie chciał ich zabijać, a jedynie deportować. Musiałem wziąć sprawy w swoje ręce. Kiedy żołnierze jechali sobie z twoją rodziną ku granicy, to nagle zatrzymali się w leśniczówce. Nie zrobili tego jednak przypadkiem. Och, nie! To ja wcześniej ich zahipnotyzowałem i zmusiłem do zrobienia tego, czego im kazałem. A ja im kazałem rozstrzelać całą rodzinę cesarza.
- Nie! To niemożliwe! - Wielka Księżna była w coraz większym szoku - Ty... Przyjaciel naszej rodziny... Coś takiego?
- Udawałem waszego przyjaciela, aby was wszystkich podejść - mówił podle Razustin - Najpierw podesłałem po cichu twojemu ciężko choremu mężowi lek przez zaufanego człowieka. Lek, który to posłał go do grobu. Chciałem potem zabić ciebie, ale uznałem, że musisz bardziej cierpieć, bo to twoja wina, że moja matka umarła! To twoja wina, że wychowałem się w biedzie! To przez ciebie byłem nikim! Musiałaś cierpieć tak samo, jak ja. Za sprawą mojej intrygi twój mąż umarł. Dzięki hipnozie żołnierze zastrzelili twoich bliskich. Myślałem, że moje zemsta się dopełniła, ale dowiedziałem się, że krążą słuchy, iż twoja ukochana wnuczka żyje. Wielka Księżniczka Lucy przeżyła rzeź, mówiono. Pojechałem więc to sprawdzić. Dość długo jej szukałem, ale ostatecznie znalazłem ją. Postanowiłem więc umożliwić ci odzyskanie twojego skarbu jedynie po to, abyś go już potem raz na zawsze straciła! Dzięki temu cierpiałabyś jeszcze bardziej! I udało mi się! Posłałem mego wiernego Zubata, aby zatrzymał twoją wnuczkę w drodze do szpitala. Nie zdołają tam dolecieć, gdyż Zubat poczęstuje ich swoją mocą, która ich ogłuszy i zlecą w dół prosto na ziemię. Zabiją się lub okaleczą do końca życia! A jeśli nie, to ja sam ich dobiję! A twój mały prawnuczek Andrew włóczy się gdzieś teraz po lesie w takiej samej hipnozie, w której to była jego mamusia. Z pewnością już go zjadają dzikie Pokemony.
- Nie! Błagam, nie! - krzyczała Wielka Księżna, po czym podbiegła do Razustina i złapała go za płaszcz - Proszę, cofnij swoją hipnozę! Ja wiem, że potrafisz to zrobić nawet na odległość! Błagam cię, Gregory! Błagam cię! Nie pozwól umrzeć mojej wnuczce i jej synkowi! Miej litość, Gregory!
- Ja mam mieć litość?! - warknął na nią Razustin, odpychając kobietę ręką od siebie - A gdzie ty miałaś litość, kiedy to wygnałaś z dworu moją matkę? Gdzie ty miałaś litość, kiedy wymusiłaś na moim ojcu, aby nawet się ze mną nie kontaktował?!
- Zawiniłam, wiem to! Skrzywdziłam cię bardziej niż myślałam... Ale błagam cię! Czy mało już się zemściłeś?! Oszczędź mojego prawnuka! On nic ci nie zrobił!
- On nie, ale ty i owszem - odparł podle nikczemnik - A już w Biblii jest napisane, że za błędy ojców dzieci będą cierpieć i to aż do siódmego pokolenia! Tak jest napisane! Ja tylko wypełniam Bożą wolę! Ty natomiast oskarżyłaś o próbę zabicia Andrew tę głupią i żałosną Cecile, którą to ja jedynie zahipnotyzowałem, aby pisała te wszystkie listy do Lucy i robiła to, co jej każę!
Po tych słowach Razustin uśmiechnął się i powoli podszedł do barku, z którego wyjął butelkę i kieliszek. Następnie nalał wina do owego naczynia i wypił je duszkiem.
- A wiesz, co jest najlepsze w tym wszystkim, głupia starucho?! To, że ty również bywałaś w stanie hipnozy, chociaż wcale nie zdajesz sobie z tego sprawy. Tak, byłaś i zostawiłaś u swojego prawnika, pana Cooka testament na mocy którego zapisujesz wszystko mnie! Rozumiesz to, starucho?! To ja będę dziedziczył twój majątek, gdy za kilka dni, kiedy będziesz umierać na serce... przynajmniej oficjalnie, gdyż nieoficjalnie umrzesz na coś innego... Jeszcze nie wiem, na co, ale coś wymyślę.
Następnie Razustin odrzucił kieliszek na bok, pociągnął sobie z butelki tęgiego łyka, po czym zadowolony wskoczył na stół, śmiejąc się przy tym do rozpuku i zaczął tańczyć.
- Tak! Moje! Moje! To wszystko jest od teraz moje! - krzyczał wręcz wniebogłosy, śmiejąc się przy tym podle - A najlepsze jest to, że już nic na to nie poradzisz!


- Nie mogę w to uwierzyć! - łkała dalej zrozpaczona Wielka Księżna - Przecież ty pomagałeś mi odnaleźć moją wnuczkę! Ty ją znalazłeś! Ty też ostrzegałeś mnie i moich przyjaciół, że ktoś chce skrzywdzić Lucy oraz jej synka! Po co to robiłeś, skoro chciałeś nas wykończyć?
- To wszystko było częścią mojego planu. Celowo piłem i wszystkim opowiadałem swoje przepowiednie, gdy byłem na gazie, aby nikt nie brał moich słów na poważnie - zaczął wyjaśniać Razustin, dalej popijając wino - Dzięki temu mogłem śmiało mówić, co spotka twoją kochaną wnuczkę i nikt nie przejął się tym. Sam wam wystawiłem się jak na tacy, a wy tego na własne życzenie nie widzieliście. A wszystko dlatego, że celowo urządzałem pijackie popisy godne największych prostaków. Naprawdę, moja droga pani, ludzka psychika jest taka prosta... Nikt nie bierze takich bzików jak ja na poważnie. Poza tobą, ale ty, moja protektorka, też nie byłaś za często brana zbyt serio z powodu opieki nad moją osobą. I bardzo dobrze! Mój genialny plan, połączony z umiejętnością hipnotyzowania innych sprawia, że jestem bezkarny!
- Lepiej tak nie krzycz, bo jeszcze ktoś cię usłyszy - powiedziała z gniewem w głosie Wielka Księżna.
- A niech słyszą! Co mnie to teraz obchodzi? - zachichotał Razustin, oblewając się winem - Mogę wszystkich zahipnotyzować, a oni będą mi służyć! Mogłem już to dawno zrobić, ale wolałem najpierw powoli odebrać ci to, co pomogłem ci odzyskać. Dzięki temu teraz bardziej cierpisz, moja droga. Tak, cierpisz... A mnie sprawia to wielką przyjemność.
Wiedzieliśmy już wszystko, dlatego też Ash powiedział, abym pobiegła szybko do Alexandra, Lucy i Clemonta, aby im przekazać, czego właśnie się dowiedzieliśmy. Musieliśmy też szybko znaleźć Andrew, zanim będzie za późno.
Gdy tylko przekazałam wiadomość Lucy i jej mężowi, ci przerazili się i natychmiast pognali oni przed siebie, aby pochwycić Razustina. Zwłaszcza Alexander chciał mu porachować kości. Clemont natomiast szybko pobiegł po Maxa i Bonnie, aby razem z nimi poszukać Andrew nim małemu coś się stanie. Miałam nadzieję, że zdążą na czas, sama zaś pobiegłam za Lucy i jej mężem.
W końcu dotarliśmy na miejsce, gdzie wciąż czekał na nas Ash wraz z Pikachu. Dzielny detektyw z Alabastii uśmiechnął się wesoło, gdy tylko nas zobaczył, po czym powiedział:
- Dobra, kochani... Teraz pora pokazać temu tancerzowi od siedmiu boleści, że jego plan nie do końca się powiódł.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał bojowo Pikachu.
- Niech żyją Rosenbaumowie! - śmiał się podle Razustin.
- Tak! Nareszcie coś mądrze powiedziałeś! - zawołała głośno Lucy, wparowując do pokoju.
Razustin był zdumiony jej widokiem. Nie umiem opisać, jak wielkie zdumienie malowało mu się na twarzy, ale gdyby wtedy w tej sali wybuchła bomba, to Razustin nie mógłby być tym faktem bardziej zdumiony niż teraz.
- Co?! Ale jak to możliwe?! Przecież ty... spadłaś!
- Och, Lucy! Moja mała, kochana Lucy! - krzyknęła Wielka Księżna na widok wnuczki całej i zdrowej.
- Tak, babciu! To właśnie ja! - zawołała do niej radośnie Lucy.
- Babciu? Nazwałaś mnie babcią?! - jęknęła wzruszona kobieta.
- Tak, babuniu. Pamiętam już wszystko, a jeśli nie wszystko, to bardzo wiele. Dzisiaj, jak zobaczyłam Razustina, kiedy leczył hipnozą mojego syna, zaczęłam przypominać sobie pewne fakty. I wreszcie przypomniałam sobie coś jeszcze, chociaż nie wiedziałam, czy to był sen, czy jawa. Teraz wiem, że to była jawa!
Spojrzała na rzekomego jasnowidza groźnym wzrokiem, mówiąc:
- Widziałam cię na egzekucji mojej rodziny! Tak! Byłeś tam obecny! Patrzyłeś z satysfakcją na twarzy, jak żołnierze odczytują nam wszystkim wyrok śmierci i obserwowałeś, jak nas zabijają!
- Widać nie całkiem dobrze im poszło - mruknął na to Razustin - Ale to się zaraz naprawi, moja panno! Wszyscy zaraz wyskoczycie przez to okno prosto na ziemię, która znajduje się tak kilka ładnych metrów pod nami! To będzie bardzo piękne, zbiorowe samobójstwo!
Następnie spojrzał na nas, a jego oczy zaczęły świdrować niczym dwa niewielkie, ale groźne świdry. Tęczówki zamieniły mu się w dwie spirale, którymi obracał coraz szybciej i szybciej.
- Nie patrzcie mu w oczy! - krzyknął Ash, zasłaniając sobie dłonią narząd wzroku - On chce nas zahipnotyzować!
Zasłoniliśmy sobie wszyscy oczy dłońmi, zaś Pikachu szybko strzelił w łajdaka piorunem. Ten jęknął z bólu i upadł na podłogę, co wykorzystał Alexander, żeby skoczyć na niego, a następnie bezwzględnie okładając go pięściami. Razustin nie należał jednak do ułomków, gdyż bronił się dzielnie i zaciekle. Walka była okrutna, a po chwili przez okno wparował jego Zubat, który rozbił szybę i skoczył na Alexandra. Wtedy jednak na drania skoczył Pansage, który to nie wiedzieć skąd się tam wziął. Oba Pokemony zaczęły walkę, ale Zubat wygrałby, gdyby nie Pikachu, który zaatakował drania od tyłu swoim elektrycznym atakiem, co dało szansę zielonemu stworkowi na obezwładnienie przeciwnika.
W tym samym czasie Alexander oraz Razustin na zmianę okładali się pięściami, dysząc przy tym zaciekle. Jeden z drugim zadawali sobie raz za razem ciosy pięściami i nogami. Wreszcie Gregory Razustin przydusił do ziemi Alexandra i złapał go za gardło, próbując udusić. Na całe szczęście z pana Tchaikowsky’ego nie był wcale ułomek, gdyż bardzo szybko zrzucił drania z siebie i popchnął go na ścianę. Ten wówczas wyjął zza pazuchy pistolet, po czym wymierzył go w naszą stronę.
- Nie ruszać się, bo was wszystkich powystrzelam! - zawołał groźnie.
Po tych słowach powoli podszedł do nas, mierząc dalej w naszą stronę lufę pistoletu.
- Jak widzicie, ja jeszcze nie przegrałem - powiedział, ocierając sobie krew z ust - Ze mną tak łatwo wam nie pójdzie, moi drodzy. Nie szkodzi, że mnie zdemaskowaliście. Ja i tak jestem górą. Nie macie ze mną szans!
- Tak ci się wydaje? - spytał zadziornie Ash - Może powinieneś nieco lepiej obejrzeć sobie tę swoją kryształową kulę?
- A niby co bym w niej takiego zobaczył, gdybym do niej teraz zajrzał? - zapytał Razustin, uśmiechając się podle.
- A choćby to, że zaraz będziesz mieć wielki ból głowy...
Następnie spojrzał on w kierunku swojego startera, stojącego niedaleko Razustina i zawołał:
- Pikachu! Teraz!
Pokemon strzelił piorunem tuż nad głową nikczemnika, który zaśmiał się podle.
- I co? Nie trafiłeś, pokurczu!
- Przeciwnie... Trafił tam, gdzie miał trafić - odparł na to Ash.
Chwilę później Razustin usłyszał głośny trzask i jęknął przerażony widząc, że w jego kierunku leci ogromny żyrandol, który to Pikachu strącił celnym strzałem pioruna. W ostatniej chwili drań odskoczył na bok, gubiąc jednak pistolet. Alexander skoczył w jego kierunku, złapał go i wymierzył w Razustina.
- Nie ruszaj się! Ręce do góry! - zawołał groźnie.
Nikczemnik zachichotał podle, mówiąc:
- Oj... Chyba rzeczywiście nadszedł mój kres...
To mówiąc powoli zaczął podnosić się z podłogi, wykonując przy tym dziwny ruch ręką.
- A może jednak nie! - zawołał i nagle w jego dłoni pojawił się ukryty w rękawie sztylet.
Następnie cisnął on nim w Alexandra, któremu wbił się on mocno w ramię. W tej samej chwili mężczyzna pociągnął palcem za spust pistoletu, a wystrzelona kula trafiła Razustina prosto w serce. Podlec ów jęknął głucho, po czym spojrzał groźnie w stronę Wielkiej Księżny i upadł na podłogę. Już się więcej nie poruszył.
- Och, Alexandrze! - krzyknęła Lucy, podbiegając do niego.
Wszyscy zrobiliśmy to samo, a mężczyzna tymczasem wyrwał sobie nóż z ramienia.
- Trzeba szybko wezwać lekarza! - zawołała Wielka Księżna - Lekarza! Dzwońcie po lekarza!
Służba, która zbiegła się na odgłos strzału, bardzo szybko wykonała jej polecenie, a Lucy tuliła zachłannie swego męża, całując go po całej twarzy. Chwilę później do sali wpadli Clemont wraz z Dawn, Maxem i Bonnie. Cała czwórka przyprowadziła ze sobą Andrew, który wpadł radośnie w objęcia rodziców.
- Och, Alexandrze - powiedziała Wielka Księżna, z trudem panując nad łzami - Bardzo cię skrzywdziłam swoją pogardą i tym, że uważałam cię za niegodnego ręki mojej wnuczki. Myliłam się co do ciebie. Jesteś najbardziej jej godny, jak nikt inny na tym świecie. Czy zechcesz wybaczyć starej, głupiej kobicie jej upór?
Alexander uśmiechnął się do staruszki, masując sobie obolałe ramię.
- Już je pani wybaczyłem.
- Och, proszę cię... Bez tej ceremonii. Mów mi „babciu“, tak jak twoja żona. Jesteś odtąd moim wnukiem i członkiem naszej rodziny.
Następnie starsza pani objęła mocno całą rodzinę Tchaikowskich, na co my patrzyliśmy niesamowicie wzruszeni.
- Jakie to piękne - powiedziała Dawn - To wspaniały koniec.
- Nie... To wspaniały początek - poprawił ją Clemont.
- W rzeczy samej - zaśmiał się Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Wszystko dobre, co się dobrze kończy - stwierdziłam.
- To prawda - poparła mnie Bonnie.
- Niby wszystko fajnie, ale kto teraz sprzątnie ten cały bałagan, co? - zapytał Max.
- Nie bój się. Na pewno nie my - powiedziałam.
- Mam nadzieję, bo my przecież nie jesteśmy od sprzątania - stwierdził młody Hameron.
- Masz rację - pokiwałam głową wesoło - My jesteśmy od walki o to, aby tego zła mniej było na świecie. I coś mi mówi, że znowu nam się udało.
- Tak... Udało się nam - rzekł z uśmiechem na twarzy Ash.

***


- Muszę przyznać, że zachowanie Lucy na widok działań Razustina przy jej synku dało mi wiele do myślenia - powiedział do mnie Ash.
Oboje staliśmy wtedy na sali balowej, gdzie odbywał się bal z powodu cudownego ocalenia Wielkiej Księżniczki Lucy i jej rodziny, a także na naszą cześć, bo przecież to właśnie my przyprowadziliśmy ją tutaj i byliśmy jej przyjaciółmi, a prócz tego jeszcze odegraliśmy znaczną rolę w rozprawie z Razustinem.
Księżniczka Cecile została uniewinniona i wypuszczona na wolność, jednak nie zjawiła się na balu uważając, że zawiodła się na babce za to, iż ta mogła uwierzyć w plotki na temat swojej rzekomej winy, chociaż wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że gdyby nie okazywała ona jawnie swojej niechęci do Lucy, to przecież nigdy by jej o to nie posądzono.
Staliśmy ja i Ash z boku sali obserwując, jak Lucy i Alexander radośnie ze sobą tańczą, podczas gdy Wielka Księżna trzyma w objęciach małego Andrew, który śmieje się wesoło. Jednocześnie obserwowałam ten widok i słuchałam słów Asha.
- Ja też nabrałam co do niego pewnych podejrzeń, jednak nie miałam żadnych dowodów - powiedziałam - A poza tym sądziłam, że to są raczej nerwy Lucy niż jej podejrzenia względem kogoś.
- Tak, ale kiedy widziałem zachowanie Lucy na dachu, to już dobrze wiedziałem, że to nie jest takie zwykłe lunatykowanie - mówił dalej Ash - Lunatyk nigdy nie zrobiłby sobie krzywdy dobrowolnie. A zatem to musiała być hipnoza, a skoro hipnoza, to musiał stać za nią Razustin.
- Ale nie znałeś motywów jego postępowania.
- To prawda, ale liczyłem, że upojony swoją wygraną sam je zdradzi lub zacznie się zachowywać podejrzanie. Zrobił jednak o wiele więcej, niż oczekiwałem i tym lepiej. Przynajmniej jednego drania mniej na świecie.
- I tego zła także mniej na świecie - dodałam.
- Otóż to - uśmiechnął się do mnie Ash.
Orkiestra tymczasem zaczęła grać pewną bardzo wzruszającą piosenkę, a wynajęta piosenkarka zaśpiewała do niej słowa:

Może w snach powrócą tamte dni,
Gdy dziecka rączkę mogła wsunąć
W ojca dłoń.
Patrzeć, jak radości płyną łzy,
Gdy matka głaszcze syna skroń.

Lecz czas się nie zatrzyma,
A życie naprzód gna.
Nie wróci przeszłość
Ani dobra, ani zła.
Choć czas się nie zatrzyma,
A życie naprzód gna,
To pamięć o najbliższych
W sercach trwa.

Unieść się, jak ptak, jak liść, jak dym.
Z błękitu nieba wzrokiem objąć
Cały świat.
Jeszcze raz zobaczyć chciałabym
Zabawy z mych dziecinnych lat.

Bo czas się nie zatrzyma,
A życie naprzód gna.
Nie wróci przeszłość
Ani dobra, ani zła.
Choć czas się nie zatrzyma
I życie naprzód gna,
To pamięć o najbliższych
W sercach trwa.

I choć minęły szybko
Jasne szczęścia dni,
Obraz ich wyraźnie
Wciąż w pamięci tkwi.

Czas się nie zatrzyma,
A życie naprzód gna.
Nie wróci przeszłość
Ani dobra, ani zła.
Czas się nie zatrzyma
Życie naprzód gna,
Ale pamięć o najbliższych
W sercach trwa.

Słowa tej piosenki bardzo mnie wzruszyły, podobnie jak i Asha, który przytulił mnie mocno do siebie, mówiąc:
- Tak, to prawda. Czas się nie zatrzyma, a życie gna naprzód, jednak... Dzięki wspomnieniom nasi bliscy już zawsze będą z nami, choćby odeszli z tego świata.
- To prawda - odparłam, ocierając łezkę - Ale wiesz co? Lucy chyba nigdy nie była tak szczęśliwa, jak teraz.
- Pewnie tak - zgodził się ze mną mój luby - I to nieważne, czy wróci do Unovy, czy też zostanie w Johto. Jej babcia, mąż i syn już nigdy jej nie opuszczą i będą z nią tak długo, jak długo tylko starczy im wszystkim na to życia.
- Oby go mieli jak najdłużej.
- Oby, kochanie.
Chwilę po tej naszej rozmowie orkiestra zaczęła grać wesołą melodię, która jest końcowym utworem muzycznym w pewnej bajce Dona Blutha z 1997 roku. Nie powiem, jaki to utwór licząc na to, że czytelnicy moich pamiętników sami się tego domyślą. Podpowiem im jedynie, iż jego historia niezwykle przypomina naszą przygodę.
Powiem wam też, że gdy zaczęły lecieć jej takty, to Alexander i Lucy pocałowali się, po czym radośnie poszli w tan. Chwilę później Ash wraz ze mną pobiegł na środek sali, gdzie też oboje zaczęliśmy tańczyć. Następnie Clemont ukłonił się nisko Dawn i poprosił ją do tańca, czego ona mu nie odmówiła. Bonnie zaś porwała w tany Maxa, a Buneary Pikachu, dzięki czemu kilka zakochanych par sunęło radośnie wokół szczerze i bardzo się kochającego państwa Tchaikowsky.


KONIEC


























1 komentarz:

  1. Kolejna świetna przygoda. Tym razem Nasi detektywi mają z pozoru proste zadanie – potwierdzić, czy pewna młoda kobieta jest w rzeczywistości zaginioną przed laty księżniczką. Prośbę o zajęcie się tą sprawą składa babcia owej dziewczyny, Wielka Księżna Rosenbaum. Lucy, bo tak ma na imię domniemana wnuczka, była młodszą córką Cesarza państwa Union, znajdującego się w Regionie Unova, jednak na skutek rewolucji, nawiązującej do Rewolucji w Carskiej Rosji oraz tej na Kubie (osoba Che Gevery nawiązuje oczywiście do Ernesto Che Guevary) cała jej rodzina zginęła, a sama Lucy zaginęła. Księżniczka Lucy to oczywiście odpowiednik księżniczki Anastazji Romanow, wokół której krążą legendy mówiące, że ocalała od śmierci z rąk Bolszewików. Powstały również dwa piękne filmy animowane na podstawie Jej losów i na obu opierał się autor, pisząc swoje dzieło. Piosenki pojawiające się w opowiadaniu pochodzą z obu tych filmów i są piękne oraz doskonale wkomponowane w treść. Najbardziej rzucającym mi się w oczy nawiązaniem do tej popularniejszej bajki, czyli tej Dona Blutha, była postać Razustina w towarzystwie białego Zubata. Gregory Razustin to odpowiednik Grigorija Rasputina, doradcy i powiernika Carskiej rodziny, który uratował życie carewicza Aleksego, w obu bajkach zaś jest antagonistą i demonicznym mnichem, chcącym zniszczyć Romanowów. W wspomnianej bajce Dona Blutha Rasputin ma za pomocnika białego nietoperza, Bartoka (tutaj jego odpowiednik ma białego Zubata). Rewolucjoniści okazali się być jednym z narzędzi podłego mistyka, który za dawne krzywdy chciał zniszczyć rodzinę cesarską i przejąć jej majątek. Ash i przyjaciele jednak zdołali odsłonić kulisy spisku i wraz z mężem Lucy, Alexandrem powstrzymali złoczyńcę. W opowiadaniu możemy dostrzec wspaniałe nawiązania zarówno do prawdziwej historii i wydarzeń z Rosji, Kuby a także Austro-Węgier, jak i filmów animowanych o Anastazji. Co do zagadki, to znając treść bajek, możemy się domyślić faktu, że Razustin jest głównym złoczyńcą, zaś księżniczka Cecile, choć okazuje oczywistą niechęć do kuzynki, jest jedynie jego bezwolnym narzędziem. Podobał mi się motyw, który ukazywał jak księżniczka w dzieciństwie uratowała Aleksandra przed niesłusznym wyrokiem i jak później On sam ocalił Jej życie. Ich miłość jest ukazana w piękny sposób, zaś w finale przezwyciężone zostają niechęci klasowe, jakie widać w relacjach babci dziewczyny z Aleksandrem. Spodobały mi się również delikatne wspomnienia odnośnie opowiadania z amnezją Asha, w momencie, gdy okazuje się, że Lucy na nią cierpi, a także pojawienie się przyjaciela detektywów, kapitana Rockera, którego dawno już nie mieliśmy okazji widzieć – miał on za zadanie nakłonić Asha do udziału w sprawie oraz uwiarygodnić tożsamość zleceniodawcy. Ogólnie rzecz biorąc mamy tu kolejną świetną przygodę i doskonałą akcję, zatem ocena nie może być inna, jak 10/10 :) .

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...