środa, 10 stycznia 2018

Przygoda 088 cz. III

Przygoda LXXXVIII

Zaginiona księżniczka cz. III


Po bardzo miło spędzonym czasie nad jeziorem pożegnaliśmy panią Evę i pojechaliśmy razem do najbliższego laboratorium, aby oddać jej włosy oraz próbkę włosów zostawioną nam przez pana Cooka do analizy. Bardzo chcieliśmy wiedzieć, czy przypuszczenia Wielkiej Księżnej są słuszne, czy też się myli.
- Mam nadzieję, że można to załatwić w miarę możliwości szybko. Zależy nam na czasie - powiedział Ash.
Naukowiec, który przyjął od nas próbki włosów, uśmiechnął się do nas przyjaźnie, mówiąc:
- Proszę się nie niepokoić. Wszystko zostanie zrobione na czas, ale też musicie pamiętać, że to nie jest hop siup. Niestety, takie badania wymagają czasu.
- Wiemy o tym doskonale, ale chodzi mi o to, aby to nie zajęło bardzo wiele czasu - rzekł na to Ash - Czy tydzień wystarczy na dokonanie takiej analizy?
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Jak najbardziej - odpowiedział mu przyjaźnie naukowiec - Także nie musicie się niczym przejmować. Wszystko zostanie wykonane na czas, ale nie możecie nas ponaglać.
- Oczywiście - zgodził się z nim mój luby - Zależy nam na jakości, a przecież dobrze wiemy, że wymaga ona czasu i skupienia. Także możemy poczekać tyle czasu, ile będzie trzeba poczekać. Byleby to nie ciągnęło się w nieskończoność, pan rozumie.
- Naturalnie rozumiem i tak, jak powiedziałem, będzie to zrobione jak należy - uśmiechnął się przyjaźnie do nas naukowiec - Możecie więc być spokojni. Wszystko będzie wykonane tak, jak być powinno i na czas.
- Trzymamy pana za słowo - powiedział zadowolonym tonem detektyw z Alabastii - I liczymy na pana w tej sprawie. Do zobaczenia.
Po tych słowach Ash pożegnał naukowca i razem poszliśmy przed siebie, do wyjścia, gdzie czekali na nas Max z Bonnie i Dedenne.
- No i jak wam poszło? - spytał młody Hameron.
- Spokojnie, wszystko w porządku - uśmiechnął się zadowolony Ash - Obiecano nam, że zrobią to szybko, ale też nie możemy od nich oczekiwać, że zrobią to w jeden dzień.
- Spokojnie, my wcale na to nie liczymy - zaśmiał się wesoło Max - Przecież dla nas liczy się jedynie ten fakt, żebyśmy mieli pewność na temat tego, kim jest pani Eva.
- Ciekawi mnie, czego dowiedzieli się mój brat i twoja siostra - dodała Bonnie.
- Ne-ne-ne! - zapiszczał Dedenne.
- Warto do nich wieczorem zadzwonić. Wtedy chyba powinni już być na miejscu w Centrum Pokemon - powiedział Ash.
- Wiecie co? Myślę, że powinniśmy wszyscy zainwestować w telefony komórkowe - zauważyła złośliwie panna Meyer - Ja wiem, że w regionach ludzie dużo podróżują z miasta do miasta, zatrzymują się w Centrum, gdzie mają telefony pod ręką, więc nie opłaca im się mieć komórki, ale nam by się chyba to przydało...
- Spokojnie, za kasę, jaką zarobimy na tym zleceniu kupimy nawet całą telekomunikację miejską - zażartował sobie Max.
- Tak? A twoje plany na temat Las Vegas? - zażartowałam sobie.
- E tam! Las Vegas nie Bunnelby, nie ucieknie i może nieco poczekać! - zaśmiał się wesoło okularnik - Zajmiemy się wszystkim we właściwym czasie. Najpierw praca, potem przyjemności.
- Święte słowa, przyjacielu - zachichotał Ash, patrząc na mnie wesołym wzrokiem.

***


Przez następne kilka dni odwiedzaliśmy wszyscy Evę Tchaikowsky i spędzaliśmy z nią przyjemnie czas, a prócz tego bawiliśmy się z jej synkiem Andrew, który to serdecznie nas polubił. Szczególnie jednak jego sympatią cieszył się Ash, jego bohater i obrońca. Oczywiście, mój ukochany nieraz w rozmowie z chłopcem zaznaczał, że bez pomocy Pikachu oraz Dedenne nie dałby sobie rady ze stadem Beedrilli, jednak Andrew uważał, iż to, że te Pokemony tak szybko sprawnie go ocaliły było tylko zasługą Asha. No i oczywiście Bonnie, do której chłopca jednak nie ciągnęło tak bardzo jak do mojego chłopaka. Nie wiem, dlaczego tak sytuacja wyglądała, ale być może było to wywołane faktem, iż lider naszej kompanii od dawna ma podejście do dzieci i najlepiej z nas wszystkich je rozumie, bo doskonale pamięta, jak sam kiedyś był dzieckiem i dobrze wie, jakie uczucia kierują wtedy młodym człowiekiem. Prawdopodobnie właśnie z tego powodu umiał on zawsze się dogadać z dziećmi, czego już niejeden raz byliśmy świadkami i co teraz również zostało potwierdzone.
Tak czy siak Ash był idolem Andrew, który zachwycał się nim i jego Pikachu na każdym kroku. Mój luby najwięcej się z nim bawił, a ja mu w tym pomagałam myśląc, że kiedyś doświadczenie z takich zabaw może mi pomóc w wychowaniu naszych przyszłych dzieci. Może nieco przesadzam, ale tak czy siak wtedy właśnie tak myślałam, a prócz tego naprawdę lubię dzieci, zaś mały Andrew serdecznie przypadł mi do gustu i miło mi było się z nim bawić.
Te kilka dni minęło nam niezwykle przyjemnie, ale wciąż cała nasza czwórka czekała na wiadomości od naukowca, któremu to powierzyliśmy badanie próbek włosów, jakie mieliśmy, a prócz tego na wiadomości od Clemonta i Dawn. Pierwszego wieczoru, kiedy wyjechali do regionu Johto zadzwoniliśmy do nich, a oni ustalili, o jakich godzinach będą się z nami kontaktować w sprawie postępów w śledztwie. Nie mówili nam jeszcze nic na temat badania prawdziwości dokumentów, które to powierzył nam pan Cook, ale dobrze wiedzieliśmy, że właśnie tym się zajmują. Prócz tego mieli sprawdzić, czy Eva Tchaikowsky z domu Rovespierre rzeczywiście urodziła się w miejscu, które jest to podane w jej metryce. Dokumenty te pan Cook zdobył w miejscowej parafii, w której to państwo Tchaikowsky brali ślub. Ja i Ash razem z Pikachu rzecz jasna odwiedziliśmy to miejsce i próbowaliśmy zdobyć wiadomości na temat owej ceremonii. Co prawda ksiądz nie chciał nam udzielić informacji uważając, że to prywatna sprawa ludzi, których to dotyczy, jednak na szczęście Ash przekonał go do zmiany zdania za pomocą odpowiednich argumentów. Przyznam, że musieliśmy zabulić jak za zboże, aby duchownemu rozwiązał się język, ale na szczęście było nas na to stać, ponieważ nasza klientka była wobec nas niezwykle hojna. Te pieniądze, które przeznaczyła na pokrycie wszelkich kosztów śledztwa bardzo nam się teraz przydały, ponieważ dzięki nim ksiądz chętnie udzielił nam wszelkich informacji, a do tego nawet poczęstował nas sokiem i ciastkami.
- Muszę powiedzieć, że normalnie nie mówię takich rzeczy, ale skoro tak grzecznie mnie o to prosicie, to wobec tego muszę wam chyba ustąpić - uśmiechnął się zadowolony duchowny, gdy już dostał od nas w łapę - Poza tym sama Wielka Księżna Rosenbaum was wynajęła, a to przecież nie jest byle kto, dlatego też udzielę wam wszystkim informacji w tej sprawie.
Następnie usiadł naprzeciwko nas i razem zaczęliśmy rozmawiać na temat ślubu Alexandra Tchaikowsky’ego z Evą Rovespierre. Ksiądz bardzo dokładnie opowiedział nam o całej ceremonii ślubnej, zachowując przy tym wszystkie niezbędne (w każdym razie dla niego) szczegóły. Wysłuchaliśmy go uważnie, zadawaliśmy mu pytania, ale praktycznie nie dowiedzieliśmy się niczego nowego, chociaż poznaliśmy kilka ciekawostek, ale raczej mało pożytecznych w naszym śledztwie. Sprawa więc nie wyglądała najlepiej i wszystko teraz leżało w rękach naszych wiernych przyjaciół.
Ash uważnie analizował wszystkie zdobyte przez nas dane i robił na ich temat notatki, uważnie badając je oraz ich sens. Wydawało mi się, że próbował poszukiwać w nich jakikolwiek sens, ale nie zdołał tego odszukać. Zamiast tego, za pomocą odpowiednich łapówek, zdobyliśmy kilka bardzo ciekawych wiadomości o Alexandrze Tchaikowskym. Był on kapitan wojska dawnego cesarza Andrew Rosenbauma, potem po rewolucji nagle wrócił w rodzinne strony, czyli do Royal i przybył tutaj w towarzystwie nastoletniej dziewczyny, która zamieszkała razem z nim. Podawała się za córkę jego dawnego kolegi z wojska. Pięć lat temu pobrali się, a rok później przyszedł na świat ich syn, Andrew.
- To wszystko wydaje się zgadzać - powiedział detektyw z Alabastii, kiedy potem analizowaliśmy oboje wszystkie te fakty - To wszystko, co już wiemy, wydaje się potwierdzać przypuszczenia Wielkiej Księżnej.
- Czyli sugerujesz, że Alexander ocalił Lucy od śmierci, zabrał ją tutaj i ukrywał przed Che Geverą, a potem poślubił? - spytałam.
- Właśnie tak uważam, Sereno, ale ostateczną odpowiedź dadzą nam wiadomości od Clemonta i Dawn oraz badania DNA.
- Szkoda, że jeszcze nie mamy ich wyników.
- Wielka szkoda, ale spokojnie, kochanie. Będziemy je mieli, a wtedy wszystko wyjdzie na jaw.
- Obyś miał rację, Ash. Naprawdę, ta sprawa wydaje się być niezwykle prosta, a jednak wciąż jest w niej mnóstwo wątpliwości i pytań, na które nie umiemy odpowiedzieć.
- Przeciwnie... Umiemy odpowiedzieć, ale odpowiedzi na te pytania są liczne i niekiedy wzajemnie się wykluczające.
- Pika-pika! - pisnął smętnie Pikachu, kiwając ponuro główką.
- Tak, w sumie coś w tym jest - odparłam smutno - Ale Ash... Chociaż wszystko na to wskazuje, że Eva to Lucy, to jednak istnieje możliwość, że to zupełnie inna osoba, prawda?
- To prawda, jednak badania DNA oraz dowody zdobyte przez Dawn i Clemonta wszystko nam wyjaśnią.
- Jeśli jednak Eva to Lucy, to czemu nadal się ukrywa? Czemu jej mąż podrobił jej metrykę i akt chrztu, aby móc ją poślubić?
- Nie wiem, Sereno. Na te pytania nie umiem sobie odpowiedzieć w żaden logiczny sposób, a właściwie to umiem, jednak możliwości wyjaśnień jest zbyt wiele, aby wybrać tylko jedną opcję.
- Co więc mamy zrobić, Ash?
- Nic... Tylko czekać... Nie mamy innego wyjścia. Zobaczysz, że dzięki temu osiągniemy swój cel.
Miałam poważne obawy w tej sprawie, ale ostatecznie postanowiłam postąpić tak, jak on mi radził, po czym mocno się do niego przytuliłam.

***


Śledztwo toczyło się powoli i dlatego musieliśmy czekać na badania DNA, a prócz tego również informacje od Clemonta i Dawn. Oni jednak mówili, że należy czekać cierpliwie, ponieważ sprawa idzie im coraz lepiej. Dobrze, iż otrzymaliśmy sporą sumkę jako zaliczkę na poczet wyprawy, bo dzięki temu mogliśmy skutecznie poprowadzić nasze działania. Oni zresztą także. Nasi przyjaciele wydali sporą sumkę na łapówki, bo urzędnicy nie byli specjalnie chętni do pomagania im. To był pierwszy taki przypadek podczas naszych śledztw, ale na szczęście udało im się dzięki tego rodzaju argumentom przekonać kilku z nich do współpracy. Oczywiście Clemont nie był głupi i dawał pieniądze dopiero wtedy, kiedy otrzymali informacje. Jeszcze nie mieli wszystkich wiadomości, ale było coraz lepiej. Prócz tego musieli dobrze obejść całe miasto, w którym to rzekomo urodziła się oraz przebywała Eva jeszcze jako panna. Jak na razie nasi kompani nie zdobyli informacji na jej temat, a to zdawało się potwierdzać nasze przypuszczenia.
- Jak na razie nie znaleźliśmy nikogo, kto by znał lub choćby kojarzył rodzinę Rovespierre - powiedział Clemont, gdy rozmawialiśmy o nim przez telefon - Nikt nie kojarzy nikogo o takim nazwisku.
- Sprawdziliśmy urzędy, parafie oraz szkoły. Nigdzie nie ma w spisie uczniów czy parafian oraz podatników takiego nazwiska - dodała Dawn, na której głowie siedział Piplup - Sprawdzamy także sąsiednie miasta, bo być może tam ktoś coś słyszał, ale już zaczynamy czuć, że to szwindel.
- Tak czy inaczej musimy sprawdzić jeszcze kilka urzędów - rzekł jej chłopak - Być może odkryjemy tam kogoś o takim nazwisku, ale szczerze mówiąc, to zaczynamy w to wątpić.
- Doskonale, braciszku! - pogratulowała mu Bonnie - W tym wypadku brak wiadomości to dobra wiadomość.
- No właśnie - zgodził się z nią Ash - Wszystko zaczyna być jasne, ale szukajcie dalej. Im więcej będziemy mieli danych w tej sprawie, tym lepiej.
- Pamiętamy o tym, braciszku - powiedziała wesoło Dawn - A więc do zobaczenia, kochani. Niedługo do was wrócimy i wszystko będzie już jasne.
- Mam taką nadzieję - rzekł na to Max - Pozdrawiamy was z pięknej Unovy.
- A my was z równie pięknego Johto - zaśmiała się panna Seroni - I jeszcze Buneary chce przesłać buziaki Pikachu.
To mówiąc podsunęła ona nam pod ekran telefonu swojego Pokemona, który zapiszczał słodko i rumieniąc się nieco posłał buziaki łapką Pikachu, ten zaś odpowiedział na nie radosnym piszczeniem.
- Nasze słodziaki niedługo znowu będą razem - powiedziałam wesoło, niezwykle wzruszona tym widokiem - Do zobaczenia, kochani. Nie mogę się już doczekać chwili, kiedy wreszcie zakończymy tę sprawę.
- Ja również, bo szczerze mówiąc mnie już ona nieco męczy - rzekł na to Clemont.
- Ciebie męczy? Też coś - prychnęła Bonnie - A nas to niby nie?!
- No dobrze, już dosyć tego gadania! - uciszył ją Ash - Trzymaj się, Clemont! Dbaj o moją siostrzyczkę.
- A ty o moją - zachichotał Clemont - Jak się spotkamy na żywo, to już będziemy wiedzieli wszystko, co powinniśmy wiedzieć. Przynajmniej mam taką nadzieję.
- Nadzieja jest niezbędna w każdym działaniu - powiedział na to nasz lider - Bez niej ani rusz. No, dobrze, moi kochani. Nie będę was już dłużej zagadywał. Trzymajcie się!
- Wy też! - zawołali Clemont i Dawn.
Chwilę później rozłączyli się, a my spojrzeliśmy na siebie radośnie.
- Doskonale... A więc wiemy już więcej niż ostatnio - rzekł niezwykle zadowolony Ash - Wszystko wskazuje na to, iż pan Alexander Tchaikowsky sfałszował papiery swojej żony, którą jest nasza zaginiona księżniczka.
- Tego ostatniego jeszcze nie wiemy - przypomniałam mu.
- Wiem, ale na pewno się dowiemy. To tylko kwestia czasu.
To mówiąc Ash zachichotał lekko, po czym przybrał minę Sherlocka Holmesa, a przynajmniej w moim mniemaniu tak właśnie zrobił, bo przecież mogłam źle odczytać jego mimikę. Jednego jednak byłam wtedy pewna... Jego mina wskazywała wyraźnie na to, iż bardzo wierzy on w powodzenie naszego śledztwa.

***


Następnego dnia po wyżej ukazanej rozmowie poszliśmy ponownie do Evy Tchaikowsky, która z wielką radością przyjęła nas u siebie. Jak zwykle spędziliśmy z nią miło czasu, aż nagle stało się coś, co popsuło nam nieco działania, ale na całe szczęście nie tak mocno, jak tego się obawialiśmy. Wyglądało to tak, że kiedy byliśmy w trakcie obiadu, to nagle wszedł do środka ktoś, kogo nikt się tutaj nie spodziewał. Tym kimś był dość wysoki mężczyzna o czarnych włosach i zielonych oczach. Był on z twarzy wręcz niesamowicie podobny do Andrew. Nie można więc było mieć żadnych wątpliwości, że jest to właśnie jego ojciec i mąż Evy. Zresztą nawet jeśli mielibyśmy wątpliwości, to zostałyby one szybko rozwiane w chwili, kiedy młody mężczyzna zawołał radośnie:
- Witaj, kochanie! Wróciłem już do domu! O! No, proszę! Widzę, że mamy gości.
- Jak najbardziej, najdroższy - uśmiechnęła się do niego Eva, czule go obejmując i całując - To są nasi nowi przyjaciele.
- Tata! - pisnął radośnie Andrew, po czym skoczył wesoło w kierunku mężczyzny.
Ten zaś pochylił się powoli i złapał synka mocno w objęcia, ściskając go czule i całując po całej twarzy.
- Tak się cieszę, że cię znowu widzę, mój synku! - zawołał radośnie mężczyzna, po czym wziął dziecko na barana - Ciebie także, moje kochanie. Bardzo za wami tęskniłem.
Następnie pocałował czule policzek swojej ukochanej i uśmiechnął się do niej z miłością.
- Strasznie się za wami stęskniłem, najdroższa - dodał.
- Wierzę ci na słowo - odpowiedziała mu jego żona z miłością - Ale wybacz, gdzie moje maniery? Nie przedstawiłam jeszcze naszych nowych przyjaciół. To są Ash Ketchum, Serena Evans, Max Hameron oraz Bonnie Meyer. A to ich Pokemony.
Przedstawiliśmy się wszyscy z mężczyzną, który przyjaźnie uścisnął nasze dłonie, jednak nazwisko Asha wyraźnie dało mu do myślenia, gdyż ledwie je usłyszał, a zaraz zrobił dziwną minę, jednak jej znaczenia jakoś nie umieliśmy odgadnąć, chociaż sądziliśmy, iż musiało ono z czymś mu się skojarzyć. I raczej z czymś mało przyjemnym, ponieważ jego mina wyraźnie dawała nam to do zrozumienia. Owa mina jednak bardzo szybko zniknęła zastąpiona przez przyjazny uśmiech.
- Bardzo mi miło was poznać, moi drodzy - powiedział do nas - Jestem Alexander Tchaikowsky, mąż Evy. Naprawdę cieszę się, że was spotykam. Mam nadzieję, iż zjemy razem obiad.
- Właśnie mieliśmy zacząć jeść - odpowiedziałam na to - Nie chcemy się jednak narzucać.
- W żadnym razie się nie narzucacie - zachichotał lekko mężczyzna - Siadajcie, moi kochani. Chcę poznać przyjaciół mojej żony i mam nadzieję, że my również zostaniemy przyjaciółmi.
- Oczywiście. Nie wyobrażam sobie innej opcji - stwierdził na to z uśmiechem mój luby.
- Dokładnie tak - dodał wesoło Max.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
- Kochanie, naprawdę bardzo zaskoczyłeś mnie swoim powrotem - powiedziała po chwili Eva - Nic nie mówiłeś, że już dzisiaj wrócisz. Miałeś chyba wrócić za dwa dni.
- Wiem, ale udało mi się wrócić wcześniej - rzekł z wielkim uśmiechem na twarzy Alexander - Mam tylko nadzieję, że nie zepsułem ci tym żadnych planów.
- Ależ skąd! W żadnym razie! - zaśmiała się wesoło jego żona - Oboje z Andrew strasznie za tobą tęskniliśmy.
- A ja tęskniłem za wami, kochanie - odparł jej mąż.
Chwilę później usiadł przy stole, a Eva nałożyła nam wszystkim, po czym sama usadowiła się niedaleko nas.
- Właściwie, to ciekawi mnie jedno... W jaki sposób się poznaliście? - zapytał podczas posiłku Alexander.
Eva oczywiście nie omieszkała udzielić odpowiedzi na to pytanie i bardzo dokładnie, bez pominięcia żadnego szczegółu, wyjaśniła mężowi, w jaki sposób nas poznała. Alexander wysłuchał jej uważnie, po czym spojrzał na Asha i Bonnie zachwyconym wzrokiem, mówiąc:
- Naprawdę... Nie wiem, co mam powiedzieć. Ocaliliście moje dziecko. Moje jedyne dziecko. Zdaję sobie sprawę, że to nie oddaje w pełni mojej wdzięczności, ale... Dziękuję wam.
Następnie wstał od stołu i uściskał radośnie dłoń Asha, a potem mocno uściskał jego samego i Bonnie. Ja z Maxem parsknęliśmy śmiechem, widząc to wszystko. Stanowiło to naprawdę bardzo przyjemny i zarazem zabawny widok. Trudno było wtedy zachować powagę.
- Dziękuję wam! - zawołał radośnie - Naprawdę bardzo wam dziękuję. Nie umiem nawet wyrazić, jak bardzo jestem wam wdzięczny!
- To żaden problem - powiedział przyjaźnie Ash, zachowując przy tym skromność - Naprawdę żaden.
- Zrobiliśmy tylko to, co każdy zrobiłby na naszym miejscu - dodała równie skromnie Bonnie.
Słyszała ona niedawno taki tekst w jednym filmie i uznała, że warto go teraz wykorzystać. Moim zdaniem doskonale trafiła z tym cytatem, chociaż zdecydowanie ton, w jakim to wypowiedziała był zwariowany i brzmiał o wiele mniej poważnie niż same słowa.
- A ja myślę, że nie każdy by umiał tak wspaniale postąpić, jak wy - odparł na to radośnie Alexander Tchaikowsky - Cieszy mnie, że mogę was poznać i osobiście wam podziękować. To dla mnie bardzo ważne.
Eva i Andrew uśmiechali się radośnie, słysząc jego słowa.

***


Po obiedzie cała nasza czwórka spędziła jeszcze nieco czasu u państwa Tchaikowsky, a następnie wróciła do Centrum Pokemon, gdzie zjedliśmy kolację i przy okazji omawialiśmy sprawę naszego śledztwa.
- Muszę wam powiedzieć, że Alexander Tchaikowsky zrobił na mnie naprawdę bardzo dobre wrażenie - rzekł Max.
- Jest bardzo miłym człowiekiem - dodała Bonnie.
- Być może tak, a być może jest kimś zupełnie innym - rzekł Ash.
Spojrzeliśmy na niego zdumieni, gdy to powiedział.
- Co masz na myśli? - spytałam.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Nie mam pewności, ale coś mi się wydaje, że on nie jest taki do końca fair wobec swojej żony - powiedział detektyw z Alabastii.
Po tych słowach wstał on i zaczął chodzić po pokoju, nie przerywając mówienia:
- Coś czuję, że on jest w tę sprawę niezwykle zamieszany. Być może i ocalił on Wielką Księżniczkę Lucy, ale dziwi mnie, czemu nie zdołał ocalić reszty rodziny.
- Może nie mógł? - zaproponowałam.
- Być może - odparł Ash - Ale tak czy inaczej ukrywa tożsamość swojej żony przed światem. Dlaczego to robi? Jeśli Che Gevera kazał rozstrzelać cesarską rodzinę, to z pewnością nie byłby on zadowolony z tego, że ona jednak przeżyła.
- Milthon Che Gevera twierdził, że nie wydał takiego rozkazu - rzekł Max gwoli ścisłości.
- A co miał powiedzieć? Że kazał bezwzględnie zabić cesarską rodzinę, w tym kobiety i dzieci? Robił wszystko, aby się ukazać w znacznie lepszym świetle. To ma sens. A więc sens ma także ukrywanie tożsamości Lucy. Ale wobec tego dlaczego teraz, gdy Che Gevera już nie żyje i można swobodnie podpisywać się nazwiskiem Rosenbaum, Alexander nie wyzna prawdy Lucy i jej babci?
- Może Lucy przywykła do bycia Evą Tchaikowsky? - zaproponowała Bonnie.
- Ne-ne-ne? - zapiszczał Pikachu.
- Właśnie, to ma przecież sens - dodałam - Może nie chce ona wracać do dawnej tożsamości, bo obecna bardzo jej odpowiada?
- Bardzo być może - uśmiechnął się do mnie Ash - Jednak jest też inna możliwość. Przecież może być również tak, że Alexander wymusił na żonie takie, a nie inne zachowanie.
- Tylko po co, Ash? Po co miałby to robić?
- Właśnie, Sereno! To bardzo dobre pytanie. Niestety, nie znamy na nie odpowiedzi. I nie poznamy, dopóki nie zyskamy ostatecznej pewności, że Eva to Lucy.
- Ale to musi być ona, Ash! - zawołałam podnieconym głosem - Ma ona znamię pod lewą pachą! Widziałam je! Zresztą chyba my wszyscy je widzieliśmy, kiedy się rozebrała do bikini.
- No i jest niesamowicie podobna do Lucy - wyjaśnił nam Max - Sami sprawdzaliśmy na komputerze za pomocą tego programu. Wszystko więc się zgadza!
- Wiem, jednak póki nie zyskamy całkowitej pewności, to nie możemy niczego ustalić.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Popatrzyliśmy zdumieni w ich kierunku.
- O tej porze? Kto to może być? - spytałam zdziwiona.
- Proszę! - zawołał Ash.
Po tym zaproszeniu do pokoju wszedł Alexander Tchaikowsky. Nie miał on jednak uśmiechu na twarzy, a raczej coś w rodzaju irytacji.
- O! Alexander! Jak miło cię znowu widzieć - rzekł bardzo przyjaznym tonem mój chłopak.
- Chciałbym powiedzieć to samo, ale to niestety niemożliwe - rzucił nam mężczyzna.
Następnie powoli podszedł do niego, nie odrywając od niego wzroku.
- Co cię tu sprowadza? - zapytał Max.
- Właśnie. Co się stało? - dodała Bonnie.
- Myślę, że wasz przyjaciel doskonale się tego domyśla - uśmiechnął się dość ironicznie Alexander, patrząc na naszego lidera - W końcu renoma Sherlocka Asha jest tak dobra, że powinien się on domyślać takich spraw.


Kiedy wraz z Bonnie westchnęłyśmy bardzo zdumione tym, co właśnie usłyszałyśmy, to pan Tchaikowsky popatrzył na Asha, mówiąc:
- Tak myślałem. Spodziewałem się, że jesteś tym, kim jesteś. Ledwie tylko usłyszałem twoje nazwisko, a już wiedziałem, iż je gdzieś słyszałem. I miałem rację. Poszedłem do kogo trzeba i zapytałem tam, czy nazwisko Ketchum nie jest aby znane wymiarowi sprawiedliwości. Oni wskazali mi odpowiednie strony internetowe, na których były artykuły z gazet „Kanto Express“ oraz jeszcze kilku innych, głównie „Kalos Express“, a prócz tego także „Sinnoh Express“. W wielu artykułach tam zamieszczonych znalazłem nazwisko Asha Ketchuma, znanego powszechnie jako Sherlock Ash, Mistrz Ligi Kalos, Ósmy Mistrz Strefy Walk oraz dzielny detektyw walczący o to, żeby tego zła mniej było na świecie. Czyż nie mam racji?
Ash popatrzył na niego z delikatnym uśmiechem i dodał:
- Owszem, to właśnie ja jestem Sherlock Ash. Jeśli chcesz mi zarzucić kłamstwo, to możesz sobie darować, bo nie okłamałem ani ciebie, ani twojej żony. Ja tylko nie powiedziałem wam całej prawdy, a to zupełnie co innego.
- Niech ci będzie. Tak czy inaczej nie byłeś z nami szczery.
- Nie zaprzeczam, ale ty także nie byłeś szczery z nami.
- Niby w jaki sposób?
- Twoja żona to jest Wielka Księżniczka Lucy Rosenbaum - powiedział pewnym siebie tonem Ash - Ostatnio był u ciebie niejaki pan Cook, adwokat pracujący dla jej babci, Wielkiej Księżnej Anne Rosenbaum, ale odjechał z niczym, ponieważ nie pozwoliłeś mu na rozmowę z Evą, a raczej Lucy. Nie wiem, dlaczego to robisz, ale bardzo mi się to nie podoba. Ukrywasz prawdę z jakiegoś powodu i dlatego przestraszyłeś się mojego nazwiska.
- Tak... To sama prawda - odparł na to Alexander - Ale nie znasz moich powodów. Nie wiesz, dlaczego tak postępuję.
- Więc może nam to łaskawie wyjaśnisz? Dlaczego udajesz się, że Lucy to Eva? Dlaczego ukrywasz jej tożsamość?
- Nie zrozumiałbyś tego, nawet gdybym ci to wyjaśnił.
- Skąd niby to wiesz?
- Po prostu wiem. Proszę cię, żebyś przestał bawić się w to śledztwo i więcej nas nie nachodził, drogi panie detektywie. Czytałem wiele artykułów o twoich sukcesach i wiem, że doskonale sobie dajesz radę z każdą sprawą, jakiej się podejmiesz, ale tym razem zrezygnuj, proszę cię.
- A jeśli nie, to co zrobisz? Zastrzelisz mnie?
Alexander westchnął załamany, tracąc cały animusz, po czym odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi, jednak zanim przez nie wyszedł, to jeszcze na chwilę spojrzał na nas, mówiąc:
- Nie przychodź do nas więcej, rozumiesz?! Nigdy więcej! Zostaw nas wszystkich w spokoju!
Po tych słowach wyszedł z pokoju.
- No, to chyba incognito diabli wzięli - jęknęła Bonnie - I co my teraz zrobimy?
- Spokojnie, damy sobie radę - odpowiedział jej Ash - To nie utrudni nam śledztwa, a jeśli nawet, to co z tego? Przecież nie takie przeszkody już pokonywaliśmy.
- Podziwiam twój optymizm - powiedziałam ponuro.

***


Następnego dnia nie poszliśmy do Evy i jej męża spodziewając się, że żadne z nas z pewnością dalekie będzie od chęci rozmowy na jakikolwiek temat. Nie wiedzieliśmy, jak mamy teraz prowadzić śledztwo w tej sprawie, ale Ash był dobrej myśli, ponieważ jeszcze tego samego dnia przyszła do nas wiadomość z laboratorium, iż mają już wyniki badań DNA i można je odebrać. Oczywiście skorzystaliśmy z okazji i poszliśmy po nie, a gdy tylko je zobaczyliśmy, to uśmiechnęliśmy się zadowoleni.
- A więc jednak! - zawołał radośnie Ash - Mieliśmy rację od samego początku! Lucy to Eva, a właściwie Eva to Lucy! Choć to wszystko jedno, bo jedno znaczy drugie!
- Dokładnie tak! - powiedziałam do niego szczęśliwa, ściskając go mocno z radości.
- A więc jednak! - dodał wesoło Max - Tylko co dalej?
- Jeszcze poczekamy na odkrycia dokonane przez Clemonta i Dawn - odparł na to lider naszej kompanii - Musimy wiedzieć, czego oboje się tam w Johto dowiedzieli i wtedy nasze wiadomości będą całkowicie kompletne.
- Dobrze, a więc niech tak będzie - zgodziłam się z nim - Tylko kiedy oni wracają?
- Właśnie! Kiedy wracają? - dodała Bonnie.
- Prawdopodobnie już jutro - odpowiedział jej Ash - W każdym razie dowiemy się tego jeszcze, bo mają do nas zadzwonić.
- Czyli co teraz robimy? - spytała panna Meyer.
- Idziemy do Centrum Pokemon i czekamy na telefon od Clemonta i Dawn - wyjaśnił jej słynny detektyw.
Dziewczynka spojrzała na niego wyraźnie zawiedziona. Nie tego się bowiem spodziewała.
- I co? Mamy tak po prostu bezczynnie czekać?!
- A kto tu mówi, że bezczynnie? - zaśmiał się mój luby - Na pewno nie będziemy bezczynnie marnować czasu, masz na to moje słowo. Przestań się więc niepokoić, bo wszystko będzie dobrze.
Bonnie nie była tego do końca pewna, jednak ostatecznie zaufała jego słowu, podobnie jak my wszyscy, chociaż pewne wątpliwości jednak i tak pozostały. W końcu groziło nam to, że Alexander ucieknie z żoną i synkiem, a potem gdzie my go będziemy szukać? Ash nie uważał, że takie coś może mieć miejsce, ale dla pewności posłał jednego ze swoich Pokemonów, aby obserwował on domek Tchaikowskich. Na szczęście nie doszło do żadnej ucieczki, więc niepotrzebnie się niepokoiliśmy.
Następnego dnia zaś przylecieli do Unovy Clemont z Dawn, o czym zostaliśmy uprzedzeni przez nich samych. Czekaliśmy więc na lotnisku na ich przybycie, po czym, gdy tylko się zjawili, mocno ich wyściskaliśmy.
- Cieszę się, że was widzę, kochani! - zawołał radośnie Ash - Czy może odnaleźliście kogoś o nazwisku Rovespierre w Johto?
- Nie... Przeszukaliśmy dla pewności nawet najbliższe miasteczka i nic. Nikt taki nigdy tam nie mieszkał - odpowiedział Clemont.
- To znaczy kiedyś mieszkali tam ludzie o takim nazwisku, ale w XIX wieku przeprowadzili się do Kalos - wyjaśniła Dawn - Co prawda potem jeszcze żyli w Johto jacyś członkowie tej rodziny i możliwe, że żyją dalej, ale nie w tym miasteczku, które jest podane w metryce.
- Rozumiem. A więc jednak - uśmiechnął się zadowolony Ash - Pan Alexander Tchaikowsky sfałszował dane swojej żony, aby móc ją poślubić i żeby nikt nie odnalazł Lucy Rosenbaum.
- Mogę to zrozumieć, ale dlaczego ukrywa jej tożsamość nawet teraz? - spytała Dawn.
- Mam kilka hipotez na ten temat, ale nie mam pojęcia, która z nich jest prawdziwa - rzekł jej starszy brat - Dowiemy się wszystkiego na miejscu.
- Na jakim miejscu?
- W domu państwa Tchaikowsky - odparł wesoło Ash.
Następnie popatrzył zachwycony na Buneary, jak ta mocno ściska ona Pikachu i tuli swój pyszczek do jego.
- Myślisz, że Alexander zechce nam powiedzieć prawdę? - spytał Max - Bo przecież ostatnim razem nie był dla nas zbyt miły.
- Nie szkodzi. Myślę, że tym razem zmieni ton.
Ash jak zwykle był pewny siebie, jednak coś tak czułam, iż jak zwykle wszystko skończy się dobrze, a przynajmniej mieliśmy taką nadzieję.
- A wiecie, podczas naszej podróży po regionie Johto spotkaliśmy tego człowieka, o którym opowiadał nam mecenas Cook - rzekła nagle Dawn, przerywając panującą między nami ciszę.
- O jakim człowieku mówisz? - spytałam zaintrygowana jej słowami.
- O Gregorym Razustinie.
- Razustin? Chodzi o tego rzekomego jasnowidza? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Czemu zaraz rzekomego? - zdziwił się Clemont - Może on naprawdę potrafi przepowiadać przyszłość?
- Być może, ale odnoszę wrażenie, że ten człowiek to jakiś podejrzany osobnik - rzekł na to mój chłopak - No, bo sami zobaczcie. Wielka Księżna jest zrozpaczona po śmierci syna i jego rodziny, a tu nagle zjawia się ktoś, kto mówi, że jej wnuczka żyje i co się z tym kimś dzieje? Zostaje od razu zaproszony na salony i traktowany jest jak ktoś zaufany. Zastanawia mnie, czy aby nie o to mu cały czas kolesiowi chodziło.
- Ale wiesz... Wiemy już, że ten człowiek mówił prawdę - zauważył Max - Bo przecież Eva to Lucy. Nie ma żadnych wątpliwości.
- Wiem, ale mimo wszystko ten cały jasnowidz, który nagle zjawił się nie wiadomo skąd, jakoś mi się nie podoba - mówił dalej Ash.
- Wiesz... W sumie to po części nawet cię rozumiem - zauważyła Dawn - Mnie także ten człowiek się nie podoba.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał Piplup.
- O! No proszę! - zaśmiał się z satysfakcją w głosie jej brat - A czemu ci się on nie podoba?
- Bo on jest jakiś dziwny... Mówiliśmy wam, że go spotkaliśmy. Mogę was zapewnić, że to spotkanie wcale nie należało do przyjemnych.

***


Ja i Clemont poszliśmy do miejscowego baru, który znajdował się na skraju lasu niedaleko lotniska, aby sobie odpocząć przed drogą na samolot do Unovy. Byliśmy zmęczeni i chcieliśmy nabrać sił, a że mieliśmy jeszcze sporo czasu, to zatrzymaliśmy się tam, zamówiliśmy coś do jedzenia i wtedy właśnie, gdy jedliśmy sobie spokojnie nasz posiłek, drzwi baru otworzyły się, a do środka wparował jakiś człowiek. Był raczej skromnie ubrany, miał długą brodę, a także Zubata albinosa na swoim ramieniu. Na jego widok życie w barze wręcz zamarło, a sam człowiek rozejrzał się dookoła z kpiną i rzucił:
- Co to ma być? Park sztywnych? A może muzeum figur woskowych?! Co się tak patrzycie?! Zrobić mi miejsce! Z drogi, bo idzie Razustin!
Ludzie szybko usunęli mu się drogi, a tymczasem on powoli i bardzo z siebie zadowolony, robiąc przy tym dumne miny, ruszył w kierunku lady, gdzie zamówił wódkę. Barman podał mu butelkę i kieliszek, ale ten złapał za butelkę, otworzył ją i pociągnął sobie z gwinta tęgiego łyka. Mówię ci, Ash... Ja naprawdę widziałam wielu ludzi robiąc różne, dziwne rzeczy, ale jeszcze nigdy nie widziałam człowieka, który pije wódkę jak zwykłą wodę. No, dosłownie! A ty się tak nie śmiej, Max, bo mówię zupełnie poważnie! Naprawdę wypił on duszkiem pół butelki wódki! Następnie zaś wytarł sobie usta rękawem i zawołał:
- Doskonałe drinki tutaj serwujecie!
Potem wskoczył na ladę i zawołał głośno:
- No dalej, ferajna! Jazda! Świętujcie sukces naszej Wielkiej Księżnej i mój również! Wielcy detektywi z dalekiego Kanto niedługo sprowadzą tutaj Wielką Księżniczkę Lucy Rosenbaum!
- Ale przecież ona zginęła wraz z resztą swojej rodziny - zauważył jeden z ludzi.
- A wcale nie, bo ona żyje, a detektywi z Kanto sprowadzą ją tutaj do Johto.
- Serio? - zapytał jeszcze jeden gość - Czy aby nie wypiłeś zbyt wiele, przyjacielu?
Razustin popatrzył wówczas na niego groźnie i warknął:
- Nie wierzycie mi, tak? Nie wierzycie w moje umiejętności?! Śmiecie twierdzić, że wcale nie jestem jasnowidzem!? Śmiecie?! HĘ?! No, słucham uprzejmie!
- No, w sumie to niby tak - odparł ów sceptyk.
Razustin popatrzył na niego i spojrzał na swego Zubata, który podleciał do owego człowieka, po czym poraził go mocą ogłuszającą.
- I co? Czy ktoś z tu obecnych wątpi jeszcze w moje umiejętności? - zapytał złośliwym tonem Razustin.
Nikt teraz nie podważał jego słów, a on tymczasem znowu pociągnął sobie z butelki tak mocno, że upił połowę tego, co w niej zostało, następnie zaś kazał włączyć muzykę. Kiedy spełniono jego żądanie, to on zadowolony zaczął tańczyć na ladzie, co chwila pociągając sobie z butelki. Wreszcie wódka w niej skończyła się, zaś Razustin próbując wlać w siebie ostatnie kropelki napoju stracił równowagę i zleciał prosto na nasz stolik, rozwalając go całkowicie.
- Ech... Tak się kończy taniec po pijaku - powiedziałam z kpiną.
- Dobrze, że zjedliśmy swój posiłek - dodał Clemont.
Oboje byliśmy, delikatnie mówiąc, zdegustowani tym wszystkim, co właśnie zobaczyliśmy. Goście w barze też bynajmniej nie byli zachwyceni zachowaniem Razustina, dlatego właściciel baru wysłał kilku swoich ludzi, aby ci podnieśli i wyrzucili tego niefortunnego tancerza za drzwi.
- Oj, coś mi mówi, że ci profani nie znają się na prawdziwej sztuce - rzekł Razustin do mnie, gdy nasz wzrok się spotkał.
- Tak... To sama prawda - odpowiedziałam mu ironicznie.
- Jakbyś tyle nie rozrabiał, to by cię teraz nie wyrzucano - dodał dość przemądrzałym tonem Clemont.
- Bez rozrabiania przecież nie ma zabawy - odparł Razustin, kiedy go już wynoszono.
- Jak tam uważasz - rzuciłam złośliwie.
Chwilę później wyrzucono go za drzwi, a ja i Clemont uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli też sobie pójdziemy. Piplup zadowolony zaś schował się do pokeballa, gdy zobaczył ponury wzrok Zubata albinosa, lecącego za swoim panem. Przyznam się wam szczerze, że oczy tego białego Pokemona zdecydowanie nie należały do przyjemnych, dlatego w sumie to nawet go rozumiałam.

***


- No i tak to w skrócie wyglądało - zakończyła swoją opowieść Dawn - Nie jestem pewna, kim on naprawdę jest i dlaczego się tak zachowuje, ale moim zdaniem ten człowiek może być jasnowidzem, jednak zdecydowanie brak mu dobrego wychowania.
- Tak, zgadzam się z tobą. Na pewno przydałoby mu się nieco dobrego wychowania - powiedziałam zdegustowana całą tą historią - Ech, po prostu szkoda słów.
- Niektórym ludziom wziętym na salony nieźle odbija - zauważył Max - Mam nadzieję, że mnie nigdy to nie spotka.
- Wątpię, żeby ktoś cię zaprosił na salony, więc raczej ci to nie grozi - docięła mu Bonnie.
- Ne-ne-ne! - pisnął Dedenne.
- Ach tak? No, to jeszcze zobaczymy, niedowiarku - mruknął chłopiec urażonym tonem.
- W każdym razie ten cały Razustin nie wzbudził w nas wcale zaufania - powiedział Clemont, przerywając tę coraz bardziej ostrzącą się dyskusję między najmłodszymi członkami naszej kompanii.
- Mimo wszystko nie okłamuje on księżnej, bo przecież jej wnuczka żyje, moi kochani - przypomniałam im - Dlatego można przymknąć oczy na jego wybryki, gdy już przybędziemy na dwór naszej klientki z jej wnuczką.
- Wolę na razie nie przymykać oczu, bo kiedy to robię, to zaraz sobie przypominam szalony taniec Razustina - rzuciła Dawn i wykrzywiła się - Ja cię piko! To nie był przyjemny widok.
- Zdecydowanie nie był - poparł ją Clemont.
- Pip-pi-lup! - zaćwierkał ponuro, idąc obok niej Piplup.
- Pika-chu! - zapiszczał równie smutno Pikachu.
- E tam! To wszystko jest bez znaczenia! - zawołał w końcu Ash - Powinniśmy teraz raczej skupić się na naszym głównym zadaniu, czyli na odnalezieniu Wielkiej Księżniczki Lucy i rozmówieniu się z nią.
- Pika! Pika-pika! Pika-chu! - poparł go Pikachu, a Piplup i Dedenne dołączyli się do tego w swoich własnych językach.
- W sumie to racja. Lepiej na tym się skupmy - pokiwałam głową na znak zgody - Tylko mam nadzieję, że ten cały szanowny małżonek Evy, czy też raczej Lucy zechce z nami na spokojnie porozmawiać.
- Jak go grzecznie poprosimy, to z pewnością zechce - zaśmiał się Ash, po czym ruszył przed siebie w kierunku celu naszej podróży.
- Tak? A słowo „łudzić się“ coś ci mówi? - mruknęła złośliwie Dawn.
- Coś tam mi mówi, ale nie mam pojęcia, co takiego - odgryzł jej się Ash, nawet na nią nie patrząc i idąc dalej - I jakoś wcale nie chce mi się tego sprawdzać. Ruszajcie się, ferajna! Mamy zadanie do wykonania!
Moja najlepsza przyjaciółka załamana opuściła ręce w dół i spojrzała na mnie, pytając:
- Jak ty to wytrzymujesz, Sereno?
- Czasem sama zadaję sobie to pytanie - odpowiedziałam jej na wpół żartobliwie, a na wpół poważnie.

***


Tego samego dnia zapukaliśmy całą naszą drużyną do domu państwa Tchaikowsky. Otworzył nam Alexander, który to bynajmniej nie był wcale zachwycony naszym widokiem.
- Mówiłem wam chyba wyraźnie, że nie chcę was tu więcej widzieć! - zawołał groźnie mężczyzna.
- Owszem, ale bywam nieco głuchawy na jedno ucho i nie dosłyszałem tego zdania - zaśmiał się złośliwie Ash.
- Ty bezczelny...
Mężczyzna nie dokończył jednak zdania, ponieważ mój luby popatrzył nań groźnie, mówiąc:
- Dość zabawy, Alexander! Gdzie jest twoja żona?!
- Na spacerze z dzieckiem. A wy lepiej się stąd wynoście, bo inaczej zawołam policję!
- A proszę bardzo. Na pewno bardzo ich zaciekawi, że przetrzymujesz tutaj kobietę i to pod fałszywym nazwiskiem oraz to, iż sfałszowałeś jej akt urodzenia i akt chrztu, żeby móc ją swobodnie poślubić. Ciekawe, co na to powie nasz wymiar sprawiedliwości? Spodziewam się, że za mało minęło czasu, aby móc uznać tę sprawę za przedawnioną, prawda?
Mężczyzna wyraźnie przestraszył się słów mojego chłopaka. Widać te wszystkie zarzuty Asha były jak najbardziej prawdziwe, dlatego też nasz gospodarz w końcu uległ presji argumentów i wpuścił nas do środka.
- No i widzisz? - zaśmiał się Ash - Wiedziałem, że będziesz rozsądny.
- Ile już wiesz? - spytał załamanym głosem mężczyzna.
- Właściwie to prawie wszystko... Tylko nie mam jeszcze pewności, z jakiego powodu ukrywasz swoją żonę i jej prawdziwą tożsamość, ale bardzo bym chciał się tego dowiedzieć.
- Proszę bardzo - powiedział ponuro Tchaikowsky i pokazał nam dłonią krzesła - Opowiem wam wszystko. A tak przy okazji... Kim jest ta dwójka?
To mówiąc wskazał na Clemonta i Dawn.
- To jest moja siostra, Dawn Seroni oraz jej chłopak Clemont Meyer, brat Bonnie - wyjaśnił Ash - Zdobyli dla mnie kilka wiadomości. Wielka szkoda, że wybrałeś dla swojej żony nazwisko Rovespierre i jako miejsce pochodzenia Johto, gdzie już nie ma ludzi o takim nazwisku.
- Właśnie... Wielka szkoda, bo naprawdę myślałem, że dobrze to sobie wszystko obmyśliłem.
- Prawie dobrze - uśmiechnęłam się do niego - A więc mów... O co w tym wszystkim chodzi?
Alexander westchnął załamanym głosem, po czym zaczął mówić:
- Zaraz po skończeniu szkoły poszedłem do wojska. Korzystając z tej możliwości, że mój dziadek był wojskowym dostałem dość szybko miejsce w szkole oficerskiej. Ukończyłem ją ze stopniem porucznika. Miałem wtedy dwadzieścia pięć lat. Tego też samego roku poznałem Wielką Księżniczkę Lucy. Była ona wtedy trzynastoletnim bąkiem i uroczą dziewuszką. Jechała wtedy na spacer konno, kiedy nagle zaatakowały ją jakieś Pokemony. Nie pamiętam już, jakie, ale udało mi się je przegnać. Lucy mnie zapamiętała, a potem ocaliła mi życie.
- Jak to? - spytałam zdumiona - W jaki sposób?
- Mój dowódca popełnił poważne przestępstwo. Przywłaszczył sobie pieniądze na żołd dla żołnierzy z mojego oddziału. Dowiedziałem się o tym i chciałem go zmusić do oddania pieniędzy. Byłem młody i głupi. Liczyłem na to, że on zechce dobrowolnie oddać żołd. A on podrzucił pieniądze mnie, kazał zrobić rewizję w moim pokoju, no i co? Żandarmeria natychmiast mnie aresztowała i wsadziła do paki. Na czele sądu polowego stanął właśnie mój dowódca, dlatego nie mogłem się spodziewać litości. Skazali mnie na rozstrzelanie. Na całe szczęście, gdy mnie wieźli na plac egzekucji, to nagle wpadliśmy na przejeżdżających powozem księżniczkę Lucy i jej starszego brata. Lucy rozpoznała mnie i zażądała wyjaśnień. Wyjaśniłem jej więc, o co chodzi i poprosiłem o pomoc. Lucy rozkazała mnie wypuścić, zaś Rudolph nakazał poprowadzić śledztwo w mojej sprawie. No i odkryto prawdę. Mój dowódca został rozstrzelany, a ja awansowałem na kapitana. Zaprzyjaźniłem się też z Lucy, która podarowała mi swojego Pansage’a, aby mnie strzegł. Potem moja jednostka pojechała na front. Niestety, większa część wojska zdezerterowała, gdy wybuchła ta przeklęta rewolucja. Ja pozostałem wierny, ale udawałem, że jest inaczej licząc, iż może w ten sposób lepiej pomogę Lucy. Powoli, ale za to skutecznie odkryłem, gdzie mają być przewiezieni. Pojechałem tam zaraz, lecz nie zdążyłem im pomóc. Cała rodzina cesarska została rozstrzelana. Żołnierze potem pochowali ich w zbiorowej mogile. Obserwowałem ich zza drzewa i płakałem z rozpaczy. Moje serce rozdzierał smutek, a ja czułem, że cały świat mi się zawalił. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Już chciałem odejść, kiedy nagle zauważyłem, iż Lucy porusza ręką. Wiele ryzykowałem, ale wskoczyłem pomiędzy tych łajdaków i porwałem ją ze sobą, po czym oboje umknęliśmy na Rapidashu. Pościg nas nie dognał. Zabrałem ją do mojego znajomego i obaj wezwaliśmy lekarza. Biedna Lucy przeżyła tylko dlatego, że dostała jedynie trzy kule: pierwsza zraniła ją w bok, druga drasnęła skroń, a trzecia utkwiła w medalu, który miała na piersi.
- Medalu? - zdziwiła się Bonnie.
- Ne-ne-ne? - dodał Dedenne.
- Tak.


To mówiąc Tchaikowsky powoli wstał, podszedł do szafki i wyjął z niej coś, po czym podał go nam. To był duży, złoty medal z napisanymi na nim słowami „Za niezwykle honorowy czyn“. Medal miał ślad po kuli, która widocznie w nim utkwiła i potem została wydłubana.
- Od kogo Lucy dostała ten medal? - spytałam bardzo zaintrygowana, oglądając ów przedmiot.
- Od swojego ojca za niedopuszczenie do mojej egzekucji - odparł Alexander - Cesarz uznał, że zachowała się niezwykle odważnie i honorowo odwdzięczając się za pomoc, jaką jej kiedyś okazałem.
- No i właśnie ten medal ocalił jej życie - rzekł z uśmiechem na twarzy Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Właśnie - potwierdził Tchaikowsky - Dzięki niemu właśnie ocalała, a ja potem mogłem dać w łapę komu trzeba i uciec z kraju wraz z nią. Lucy udawała wówczas moją młodszą siostrę, a potem córkę mojego dawnego dowódcy. Ukryliśmy się tutaj i oboje czekaliśmy na jakieś lepsze czasy. Dla pewności wyrobiłem jej nielegalnie dokumenty dające jej nową tożsamość. Metrykę i akt chrztu. Nie pytajcie, u kogo to robiłem, bo to bez znaczenia.
- Dobrze... A więc ukrywaliście się przed Geverą - powiedział mój luby poważnym tonem - Z czasem pokochaliście się i pobraliście. Ale dlaczego Lucy nie wróciła do prawdziwego nazwiska, gdy już obalono Che Geverę?
- Uznaliśmy, że lepiej jest tak, jak jest - odparł Alexander - Poza tym... Ona... Ona...
- Ona co?
- Ona cierpi na amnezję.
Popatrzyliśmy na niego z lekkim niedowierzaniem, próbując odnaleźć w jego wzroku kłamstwo. Niczego takiego jednak nie znaleźliśmy, a wręcz przeciwnie. W jego oczach widziałam jedynie smutek i prawdziwa miłość do swojej żony, więc na pewno nie kłamał.
- Tak, to prawda - powiedział ze smutkiem w głosie Alexander - Ona nie pamięta, kim jest. Początkowo próbowałem jej jakoś pomóc odzyskać wszystkie wspomnienia. Opowiedziałem jej dokładnie dzieje jej rodziny i chciałem pomóc. Ona jednak wciąż niczego nie pamiętała, dlatego w końcu dałem sobie spokój. Uznałem, że nie ma sensu przypominać jej o tym, co było, skoro i tak już nie umie sobie niczego przypomnieć.
- A Cook? - zapytał Max - Czemu jego przegoniłeś?
- Ponieważ wiedziałem doskonale, czego on chce. On chce mi zabrać moją Lucy - odpowiedział mu na to Alexander - Myślicie, że ja nie wiem, jakie prawa panują w jej świecie? Taki mąż jak ja to dla nich jest nikt. Jej babunia z pewnością chciałaby, aby ona wyszła za kogoś z ich sfery. Łatwo udowodniłaby, że nasz ślub jest nieważny, skoro Lucy wzięła go na obce nazwisko. Już ten jej prawnik by się o to postarał. Nie chciałem tego. Nie chciałem, żeby nasz syn nie miał matki lub ojca.
- Skąd takie ponure przypuszczenia? - spytałam - Może wcale by tak nie było?
- A jeśli jednak? To co wtedy? Zabiorą mi żonę i dziecko? A ja zostanę sam? Nic z tego!
Pokiwałam smutno głową bardzo dobrze wiedząc, że jego obawy są jak najbardziej uzasadnione, ale mimo wszystko nie mogłam przystać na takie jawne oszukiwanie naszej klientki. Przecież ona chciała jedynie odnaleźć swoją wnuczkę i bardzo mocno ją kochała, bo inaczej nie marnowałaby tyle kasy na detektywów, aby ją odnaleźć. Przynajmniej ja tak myślałam, choć czułam, że być może się mylę. Ostatecznie ta sprawa wyraźnie dowodziła, iż niekiedy nie wszystko jest takie, jakie wydaje się być, a więc pewnie coś w tym jest.
Nie wiem, jakie myśli chodziły po głowie Asha, ale zdecydowanie nie miał on żadnych wątpliwości, co powiedzieć.
- Słuchaj, Alexander... Ja to wszystko doskonale rozumiem, ale muszę niestety poinformować naszą klientkę, a babcię Lucy o tym, co odkryliśmy. Inaczej nie będę fair wobec tej kobiety, a nie mam do tego prawa. Poza tym pamiętaj, że nie musi być tak, jak się tego obawiasz. Może cała opowieść dobrze się jednak skończy.
- Dobrze się skończy? Ty wierzysz w bajki, Ash?
- Nie, Alexandrze... Ale nigdy nie tracę nadziei. Ty też nie powinieneś.
Chwilę później drzwi do domu się otworzyły i weszła przez nie Lucy w towarzystwie swego synka.
- Witaj, kochanie. Co robisz? - spytała i nagle nas dostrzegła - A niech mnie! Ash! Serena! Co się stało? Co tu robicie?
Alexander zasmuconym wzrokiem spojrzał na żonę, po czym powoli wstał z krzesła i powiedział:
- Kochanie... Muszę ci coś wyjaśnić.


C.D.N.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...