Kraina prehistorycznych Pokemonów cz. III
Nasze Pokemony stanęły szybko przed nami i zasłoniły nas własnymi ciałami. Widać było wyraźnie, że są gotowe bronić swoich trenerów przed niebezpieczeństwem, nawet gdyby miały przypłacić to życiem i tego właśnie najbardziej się obawiałam. Nie chciałam, aby one za nas ginęły, jednak one nie zamierzały odejść i zostawić nas samych.
- Czy ktoś ma teraz jakiś pomysł? Jakikolwiek? - zapytałam bardzo przerażona - Bo wiecie... Ja tam nie mam nic przeciwko temu, aby ktoś teraz miał jakiś plan. I to w miarę możliwości szybko!
- Wiecie, ja mam jeden plan! - zawołał wesoło Max - Ale chyba głupi.
- Daj spokój, Max. Jak jest burza mózgów, to każdy pomysł jest dobry - odparł na to Ash.
- No więc, ja proponuję, abyśmy zwiewali stąd, wrzeszcząc przy tym ze strachu wniebogłosy - zaproponował młody Hameron - Może przestraszą się naszych wrzasków i dadzą nam spokój. Jak myślicie?
- Każdy oprócz tego, jak widać - mruknął mój luby.
Max zachichotał nerwowo, słysząc tę krytykę.
- No co? Chciałem dobrze.
- Wszyscy tak mówią.
Chłopiec obruszył się lekko, słysząc jego słowa.
- Słucham?! To nie ja dotykałem tego głupiego gniazda! To nie ja cię nie słuchałem, gdy nas ostrzegałeś! Ja cię zawsze słucham!
- Tak? Więc teraz też mnie posłuchaj i zamknij się na chwilę. Może uda mi się coś wymyślić.
Następnie Ash spojrzał w kierunku stada Kabutopsów, które osaczyły nas i wyraźnie zamierzały posłać naszą gromadkę na spotkanie ze stwórcą. Wiedzieliśmy, że nasi pokemoni przyjaciele z pewnością nam pomogą, ale nie możemy oczekiwać od nich cudów. Przeciwników było zbyt wielu, a nas za mało, aby skutecznie się im oprzeć. Mimo to nasze stworki zamierzały walczyć za nas do samego końca - swojego lub naszego.
Nim jednak do tego doszło, to nagle zza krzaków wyskoczył jeszcze jakiś Pokemon. Był to sporych rozmiarów stwór o głowie na długiej szyi z wystającymi z niej czymś, co wyglądało jak rogi. Stał on na tylnych łapach w pozycji wyprostowanej, a jego przednie łapy były złączone ze skrzydłami jak u wiwerny z legend brytyjskich. Jego skóra była śnieżnobiałej barwy, a z ud wyrastały mu pióra wyglądające jak druga para skrzydeł.
- A co to takiego? - spytała Bonnie, wyraźnie zaintrygowana nowym Pokemonem, podobnie jak i my wszyscy.
- To jest Reshiram! - zawołał Cullen Calix, który rozpoznał Pokemon.
- Reshiram? - spytałam zdumiona.
Ash popatrzył na Pokemona bardzo uważnie i dodał:
- Widziałem już kiedyś takiego, dawno temu... Gdy podróżowałem po regionie Unova.
- Mam pytanie... Czy on ma wobec nas przyjazne zamiary? - spytała Bonnie z niepokojem w głosie.
- Nie mam pojęcia... - odpowiedział jej idol - Mam nadzieję, że tak.
Tymczasem Reshiram spojrzał na Kabutobsy i ryknął na nie groźnie. Pokemony odpowiedziały mu rykiem, jednak ten nie przejął się tym wcale i ryknął na nie jeszcze groźniej. Stwory zaś wyraźnie zaczęły mięknąć, choć początkowo wyraźnie chciały nam tego ukazać. W końcu jednak dały nam spokój i odsunęły się daleko w tył. Reshiram zaryczał ponownie, po czym spojrzał w naszym kierunku, uważnie się nam przy tym przypatrując.
- Dziękujemy ci, Reshiram - powiedział Ash wzruszonym głosem do Pokemona - Jesteśmy twoimi dłużnikami.
Reshiram spojrzał na niego tajemniczym spojrzeniem, po czym powoli kiwnął głową w naszą stronę i ruszył bardzo wolnym krokiem przed siebie. Następnie ponownie się odwrócił, znowu kiwając łbem w naszą stronę.
- Co on tak kiwa głową? - spytała Bonnie.
- De-ne-ne? - pisnął pytająco Dedenne, podchodząc do niej.
- Coś mi mówi, że chce, abyśmy za nim poszli - powiedziała Luna.
- Też tak sądzę - rzekł jej mąż.
- Czy możemy mu zaufać? - zapytał Max i spojrzał na Asha.
Uważałam, że kto jak kto, ale to właśnie on powinien podjąć decyzję w tej sprawie. Oczywiście Ash szybko ją podjął.
- Moim zdaniem i tak nie mamy żadnego wyboru. Albo pójdziemy za tym naszym bodyguardem albo zostaniemy lub pójdziemy gdzie indziej, a wtedy znowu nas zaatakuje jakieś paskudztwo i możemy nie zdołać się obronić. A wtedy zostaniemy rozerwani na kawałki w sposób tak bolesny, że nie umiem tego nawet opisać. Następnie te wszystkie Pokemony zjedzą nas i strawią, zaś cały świat o nas zapomni, choć może nie tak szybko, ale zawsze.
Max i Bonnie mieli ciarki, gdy to usłyszeli i zaraz biegiem ruszyli za Pokemonem.
- Musiałeś być aż tak dosadny? - spytałam ironicznie Asha.
- Może nieco przesadziłem, ale przynajmniej się ruszyli, a to jest chyba najważniejsze - zaśmiał się mój chłopak.
- Ja to się dziwię, że ty masz jeszcze siłę żartować w takich chwilach - rzekł Cullen Calix.
- Prawdę mówiąc ja również się sam sobie dziwię - odparł detektyw z Alabastii.
***
Nie wiem, jak długo szliśmy przed siebie, ale w końcu dotarliśmy do ogromnej jaskini, do której to zostaliśmy wprowadzeni przez tajemniczego Reshirama. Co prawda Max miał pewne opory przed wejściem do środka, ale ledwie usłyszał ryki Pokemonów, które mijaliśmy po drodze, to zaraz nabrał odwagi i poszedł tam, gdzie mu kazano.
- Ciekawe, dlaczego on nas tutaj prowadzi? - spytałam.
- Być może chce nam kogoś przedstawić - zasugerowała Bonnie.
- Mam tylko nadzieję, że nie chce nas zaprosić na obiad z nami w roli głównego dnia - rzucił Max - Chociaż przecież nigdy nic nie wiadomo. Kto wie, jak chore myśli krążą po tej jego zwyrodniałej głowie.
- Wiesz, że nikomu tym nie pomagasz? - mruknęłam do niego.
Chłopak zamknął się, a tymczasem my wszyscy po chwili znaleźliśmy się w wielkiej grocie oświetlonej pochodniami. Tam natomiast, ku swojemu zdumieniu, zastaliśmy jakiegoś człowieka w średnim wieku, z zielonymi włosami i brązowymi oczami oraz delikatną, nieco siwawą brodą. Był on ubrany w czarny strój i siedział przy płaskim kamieniu, na którym leżała szachownica z ułożonymi na niej figurami i pionkami. Mężczyzna właśnie grał z kimś w tę jakże pasjonującą grę i zrobił ruch, po czym spojrzał w kierunku tego kogoś, który to ktoś siedział naprzeciwko niego. Cień opadał temu osobnikowi na twarz, przez co nie było mu jej widać.
- Nie chcę cię zasmucać, ale znowu wygrałem. Szach mat - rzekł po chwili mężczyzna.
Jego rozmówca pokiwał delikatnie głową, po czym spojrzał on w naszą stronę, mówiąc:
- Zdaje się, że Reshiram sprowadził nam naszych gości.
Mężczyzna w średnim wieku popatrzył na nas, a wówczas jego twarz rozjaśnił radosny uśmiech.
- Luna! Córeczko!
- Tata!
Pani Calix i jej ojciec wpadli sobie radośnie w objęcia. Chwilę później z cienia jaskini wybiegły Pikachu i Buneary, piszcząc przy tym radośnie.
- Pikachu! - zawołał radośnie Ash na jego widok.
- Pika-pi! - pisnął wesoło Pokemon, skacząc mu w ramiona.
Ja zaś mocno uściskałam Buneary, gładząc ją słodko między uszami.
- Co się stało, kochani? Co wy tu robicie? - spytałam zaintrygowana tym wszystkim.
- Chyba mogę wam to wszystko wyjaśnić - odezwał się ojciec Luny - Ale najpierw pozwólcie, że się przedstawię. Fineas Carson, do usług.
- Miło mi pana poznać - powiedział przyjaźnie Ash, po czym dokonał prezentacji nas wszystkich.
Uczony był zachwycony, gdy tylko poznał nasze nazwiska. Jak widać, nasza sława dotarła do niego.
- Naprawdę cieszy mnie fakt, że w końcu mogę was poznać, moi mili - rzekł zadowolonym głosem mężczyzna, wciąż się uśmiechając - Ale nie do końca rozumiem, dlaczego tutaj przyszliście.
- Dlaczego, tato?! Dlaczego?! Przecież to oczywiście! Chcieliśmy cię ratować! - zawołała Luna raczej załamanym głosem.
Mężczyzna popatrzył na nią zdumiony i wybuchł śmiechem.
- Mnie ratować? Kochanie... Mnie przecież wcale nie trzeba ratować.
- Jak to?
- Tak to. Ja przecież wcale nie jestem porwany ani nic z tych rzeczy. Ja jedynie korzystam z gościny szanownego pana Nintendo.
- To prawda - odezwał się tajemniczy człowiek ukryty w cieniu.
Mówił on spokojnym oraz opanowanym głosem, choć mimo wszystko nieco wzbudził mój niepokój.
- Kim jesteś? - spytał Ash.
- Kto jak kto, ale ty powinieneś doskonale to wiedzieć, Ashu Ketchum. Przecież kiedyś z tobą podróżowałem.
- Nie przypominam sobie ciebie.
- Poważnie? A więc spróbuj przypomnieć sobie... Podróż po regionie Unova. Towarzyszą ci Iris i Cilan... Walczycie z Zespołem Plazma. Już coś sobie przypominasz?
Ash zastanowił się przez chwilę, po czym spojrzał na tajemniczego osobnika i powiedział:
- Coś już sobie przypominam. Czyżbyś był tym trenerem Pokemonów, który nienawidził walk ponad wszystko, ale potem, po przygodach ze mną zmienił zdanie i mogą one jednak mieć w sobie coś?
- Dokładnie tak. Jam ci to jest - rzekł uroczystym tonem nieznajomy.
Następnie ów człowiek powoli wyszedł z cienia i uśmiechnął się przy tym do niego delikatnie.
- To ja jestem człowiekiem, który podróżował z tobą swego czasu po Unovie i walczył u twego boku przeciwko Zespołowi Plazma. Na pewno już wiesz, kim jestem.
Teraz dopiero miałam możliwość przyjrzeć się temu tajemniczemu osobnikowi. Był on wysokim młodzieńcem w wieku około dwudziestu paru lat, posiadaczem dość długich, jasno-zielonych włosów i niebieskich oczu. Ubrany był w biały strój wyglądający, jakby pochodził z nieco innej epoki niż nasza - zdecydowanie wcześniejszej. Jedynie biała czapka z daszkiem była tutaj prawdziwie nowoczesnym dodatkiem.
- Owszem, dosyć dawno - odpowiedział mu z uśmiechem człowiek - Choć prawdę mówiąc może to i lepiej, Ash. Ostatecznie to spotkanie z tobą na zawsze odmieniło moje życie.
- Miło mi to słyszeć.
Młodzieniec popatrzył na niego uważnie i rzekł:
- To nie był komplement. Wręcz przeciwnie, to był zarzut.
- Słucham?! - zapytał zdumiony jego słowa Ash - O czym ty mówisz?
- To przez ciebie zachwyciły mnie te przeklęte walki Pokemonów - rzekł nieznajomy spokojnym, choć smutnym głosem - Zacząłem brać w nich udział ku radości mojego ojca, który to zawsze uważał, że syn nie będący trenerem Pokemonów, to nie syn. No i cóż... Zaprzedałem swoje ideały, aby poprzez te głupie i nic nie warte walki spróbować odnaleźć więź pomiędzy sobą a Pokemonami. Spotkała mnie za to kara.
- O czym ty mówisz? - zdziwiłam się - I kim ty w ogóle jesteś?
- Wybaczcie, nie przedstawiłem wam - rzekł wesoło profesor Carson - To jest pan Nicholas Nintendo, syn mojego dobrego znajomego.
- Nicholasa Nintendo już nie ma, proszę pana - odparł na to ponuro młodzieniec - Nazywam się N i pod tym imieniem zna mnie wasz przyjaciel, Ash Ketchum.
Spojrzeliśmy na Asha, który pokiwał delikatnie głową.
- Tak, to prawda. Znam go pod imieniem N. Nie znałem jednak jego prawdziwego nazwiska.
- No dobrze, N... Chcielibyśmy ci podziękować - odezwał się po chwili Max - Wiesz... W końcu twój Pokemon nas ocalił. Gdyby nie on, to...
- Reshiram nie jest moim Pokemonem - przerwał mu N - On jest moim przyjacielem.
- Nie wiem, czemu to tak podkreślasz. Nasze Pokemony też są naszymi przyjaciółmi.
- Mylisz się, mój chłopcze. One nie są waszymi przyjaciółmi. One są waszymi niewolnikami, których walką zmusiliście do tego, aby wam ulegli i poddali się waszej woli. Posyłacie je do walki z byle powodu, dając im w ten sposób do zrozumienia, że nie będziecie ich kochać, jeśli one nie będą walczyć.
- Pokemony przecież walczą, bo chcą.
- Pokemony walczą, bo muszą. Uważają, że muszą być wojownikami i walczyć na arenie ku uciesze gawiedzi tylko dlatego, iż tylko w ten sposób będziecie ich kochać. A gdy wygrywają, to was wszyscy chwalą, a ich nie. Nigdy nie umiecie im też należycie podziękować za ich wspaniałą walkę. Zgarniacie całą chwałę, choć w walce Pokemonów tylko one są coś warte. Wy jedynie nimi dyrygujecie.
- Poprzez walki Pokemony tworzą więź z człowiekiem i vice versa.
- Poprzez walki Pokemony uczą się braku samodzielności i rozwijają w sobie agresję i umiejętność rozwiązywania wszelkich konfliktów poprzez nikomu niepotrzebną walkę.
- No, a przyjemność wynikająca z rywalizacji oraz rozwijanie się przez nią?
- Rywalizacja, mój chłopcze, rozwija w człowieku jedynie kompleksy albo wyższości, albo też niższości. Jest ona żałosna i nic nie warta, a wasze Pokemony tylko na niej cierpią. Jakie masz Pokemony?
- Ja? Mam Mudkipa i Treecko. Oba dostałem od profesora Bircha. Oba też poszły za mną z własnej woli - odpowiedział Max.
- A ja mam tylko Dedenne i on również zgodził się on iść ze mną, gdy uratowaliśmy mu życie - dodała Bonnie.
- De-ne-ne! - zapiszczał wesoło Dedenne.
Zielonowłosy młodzieniec popatrzył na nią uważnie, po czym zaczął wpatrywać się w jej Pokemona, który zapiszczał ponownie.
- Mówisz prawdę - odparł powoli N - Twój Pokemon to potwierdza, ale widzę wyraźnie, że masz wielkie zadatki na prawdziwego wojownika. I to wcale nie jest komplement.
Bonnie wyraźnie posmutniała, a Max popatrzył na niego i rzekł:
- Uważasz, że naprawdę walki są złe? A może jednak jest w nich coś dobrego, jak choćby wspólne poznawanie się nawzajem z sobą oraz swoimi Pokemonami? Może właśnie podczas walki poznajesz drugiego człowieka?
- To ostatnie jest prawdą. Podczas walki wychodzą na jaw mroczne zakamarki duszy człowieka - odparł N - Ludzie mogą sobie mówić, że to dla zrozumienia drugiej osoby lub swojego stworka walczą, ale trenerzy tak naprawdę toczą walki dla konkurowania oraz przyjemności, jaką przy tym czują... Nędzni egoiści! Ranią w ten sposób swoje Pokemony i Pokemony innych ludzi! Czy ja naprawdę jestem jedynym, który uważa, że to strasznie bolesne?
- Ja uważam podobnie - powiedział Ash.
N przypatrywał mu się uważnie, jakby szukał w jego oczach kłamstwa, ale ponieważ go nie znalazł, to kontynuował swoją wypowiedź:
- A zresztą to nieważne... Porozmawiam o tym z twoimi Pokemonami i dowiem się, co one myślą. Od czasu, kiedy tylko się urodziłem, żyłem z Pokemonami, więc jest mi o wiele łatwiej zrozumieć ich niż wielu ludzi. Ponieważ Pokemony nigdy nie kłamią, a ludzie i owszem.
- Jak chcesz porozmawiać z moim Pokemonem? - zdziwił się Max.
- On to potrafi - odparł Ash - Ma wielki dar rozumienia Pokemonów.
- To prawda, od dziecka to potrafię - rzekł młodzieniec - Nie wiem, dlaczego posiadam tę zdolność. Być może się z tym darem urodziłem. A być może każdy z was go ma, tylko nie ma o tym pojęcia? Możecie tak bardzo zrobiliście z nich swoich niewolników, że nie umiecie z nimi już rozmawiać o niczym. One do was mówią, jednak wy jesteście zbyt ograniczeni, aby je usłyszeć. Czemu się tak dziwisz, mój ty młodzieńcze w okularach? Tak, one mówią. Mówią zrozumiale, tylko wy tego nie rozumiecie, o czym świadczą wasze miny. A więc żaden z was nie rozumie tego, co mówią... Och, jakie to smutne.
Następnie spojrzał na nas i powiedział:
- Wy wszyscy jesteście żałośni. A ty najbardziej, Ash Ketchum. To ty właśnie przekonałeś mnie do swoich poglądów, czym zrobiłeś mi większą krzywdę, niż myślisz.
- Ja? Tobie krzywdę? - spytał zdumiony Ash - O czym ty mówisz?
N jakby się zmieszał, ponieważ bardzo szybko zmienił temat.
- To bez znaczenia. Przeszłości nie naprawisz. Tak czy inaczej kiedyś byłeś mi przyjacielem, dzisiaj zaś czuję do ciebie niechęć, lecz nie na tyle wielką, aby ci nie pomóc w potrzebie. Dlatego też wysłałem ci na pomóc Reshirama, choć powinienem pozwolić was rozerwać na kawałki żyjącym tu Pokemonom. Ale nie mogłem. Nie jestem taki jak wy. Ja nie jestem wami.
Ash spojrzał na mnie zdumiony nie wiedząc, co ma mu odpowiedzieć. Ja postanowiłam więc to zrobić.
- N... Powiedz nam, o co ci chodzi? Co ty masz do Asha? Dlaczego masz do niego żal?
- Przekonał mnie do swoich poglądów i pożałowałem tego. Przez niego moje życie stało się nic nie warte przez twojego ukochanego, panno...
- Evans... Serena Evans.
- Niech będzie. To teraz jest bez znaczenia, choć chętnie poznam wasze imiona, bo jeszcze mi się przydadzą.
- Owszem, jeśli będziesz chciał do nas napisać listy - odparła z ironią Luna Calix - Wybaczcie, że przeszkadzam tę całą pogawędkę, ale naprawdę zaczyna mnie już ona nieco męczyć. Przybyliśmy tu, aby uratować mojego ojca, którego ty porwałeś!
- Ja porwałem? - spytał z lekkim uśmiechem na twarzy N - Nie, nikogo nie porwałem. Twój ojciec przybył tu z własnej woli, aby badać Pokemony i sam skorzystał z mojej gościny.
- Tak, to prawda. Nie zaprzeczam - rzekł profesor Carson - Badałem je i potem spotkałem panicza Nintendo. Zaskoczyło mnie to spotkanie, dlatego też postanowiłem wysłać ci wiadomość w tej sprawie, aby podzielić się z tobą tą radosną nowiną, ale wtedy N pojawił się i widząc, co robię rozwalił mi laptopa jednym celnym rzutem kamienia.
- Nie chciałem, abyś wysyłał jakąkolwiek wiadomość, a już zwłaszcza o tym, co tu robisz - odpowiedział na to N ponurym głosem - Nikomu nie wolno wiedzieć o tym, że ten świat istnieje. Ja go odkryłem i ja w nim żyję z dala od waszego świata, który bardzo mnie zawiódł. Jestem tu szczęśliwy i nie pozwolę na to, aby inni mi to szczęście odebrali. Dlatego zniszczyłem ci laptopa.
- Tak, razem z moimi wszystkimi badaniami - dodał smutnym głosem profesor Carson.
- Nieważne wyniki. Ważne, że ty żyjesz - odpowiedział na to Cullen.
Następnie spojrzał na N i dodał:
- Skoro więc ci przeszkadzamy, to pozwolisz wobec tego, że opuścimy twoją krainę i nigdy więcej się tu nie zjawimy.
- Opuścić? - spytał N - Wybaczcie, ale nie mogę się zgodzić na to, co mi proponujecie.
- Jak to? - zapytałam przerażona rozumiejąc, do czego on zmierza - Chcesz nam powiedzieć, że...
- Przykro mi. Być może jesteście najlepszymi ludźmi na świecie, ale ja już nie ufam ludziom. Od nich doznałem tylko cierpienia. Dlatego właśnie musicie tutaj zostać już na zawsze. Nie mogę wam pozwolić na to, abyście wrócili do waszego świata i opowiedzieli innym o tym, co tu widzieliście.
- Nikomu o tym nie powiemy! - zawołałam.
- Właśnie! - jęknęła Bonnie - Nikomu tego nie opowiemy!
- Ne-ne-ne! - dodał Dedenne.
- W to nie wątpię - uśmiechnął się lekko N - Dzisiaj spotkałem Pikachu i Buneary, od których to dowiedziałem się, kto tutaj trafił i dlaczego. Oboje uważali, że mam do czynienia z najszlachetniejszymi ludźmi na świecie. Pewnie mają rację, lecz wybaczcie mi... Możecie przypadkiem się wygadać, a wówczas wszyscy się tu zlecą, aby móc zobaczyć krainę prehistorycznych Pokemonów. Nie mogę do tego dopuścić, dlatego też zostaniecie tutaj już na zawsze.
Następnie popatrzył on na Asha i dodał:
- Przykro mi, Ash. To nie moja wina, że należysz do świata, którym ja gardzę i że nie widzisz w tym nic złego. Uważając tak jednak popełniasz błąd, a za błędy się niestety płaci. Ja za swój zapłaciłem wysoką cenę. Teraz pora na ciebie.
Po tych słowach powoli wyszedł on z groty i ruszył przed siebie.
- Nie możesz nas uwięzić! - krzyknął Cullen, próbując za nim biec.
Wtem stanął przed nim Reshiram i zaryczał groźnie, dając uczonemu do zrozumie, że go skrzywdzi, jeśli ten będzie szedł dalej. Cullen doskonale zrozumiał aluzję i westchnął głęboko.
- Coś mi mówi, że utkwiliśmy tu na dobre - powiedział.
- Tak, to bardzo możliwe - odparł ponuro Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał smętnie Pikachu.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Historia, o której usłyszeliśmy jadąc do domu mej mamy bardzo nami wstrząsnęła. Nie wiedzieliśmy, co o niej myśleć, dlatego właśnie, gdy tylko znaleźliśmy się w moim dawnym pokoju (mama utrzymywała w nim stale porządek na wypadek, gdybym kiedyś wróciła choćby tylko na kilka dni) omówiliśmy cały ten temat.
- Moim skromnym zdaniem to zabójstwo, to są osobiste porachunki - powiedziałam poważnym tonem - Facet nie zabił tego biednego jubilera dlatego, aby go okraść. Wyraźnie przyszedł do sklepu z zamiarem zabicia go i to w sposób szybki oraz skuteczny.
- To brzmi logicznie, jednak dziwne, że nie zabił jego bliskich, którzy przyłapali go na tym czynie - zauważył Clemont.
- Może nie obawiał się ewentualnych świadków? - zasugerowała nam Lyra.
- Z doświadczenia detektywistycznego, zdobytego pod bokiem mojego brata mogę wam śmiało powiedzieć, że mordercy zawsze boją się świadków swoich czynów, dlatego zabijają ich bez wahania.
- Może i tak, jednak ten nie zabił - rzekł Khoury - Dlaczego? Należy to spróbować zrozumieć. Dlaczego on ich nie zabił?
- Logicznie chyba tylko jedno wyjaśnienie wydaje się być sensowne - stwierdził po chwili Clemont.
Spojrzeliśmy na niego uważnie czekając na to, co nam powie.
- Jeśli chodzi o mnie, to ja uważam, iż on chciał, aby wieść o tym, co zrobił rozniosła się po mieście. W innym wypadku nie zostawiłby świadków swoich czynów.
Zastanowiliśmy się przez chwilę nad tymi słowami, po czym odparłam:
- Tak, to ma sens. A więc ktoś zabił tę osobę celowo licząc na to, że wszyscy się o tym dowiedzą. Tylko pytanie, po co? Chce kogoś nastraszyć?
- Niewykluczone - pokiwał głową Clemont - Brzmi ona z sensem, w każdym razie jak dla mnie. Tylko pytanie, kto to robi i kogo on chce dzięki temu nastraszyć?
- Nie mam pojęcia, ale być może policja coś o tym już wie - rzuciła Lyra - Chociaż coś mi mówi, że raczej niezbyt chętnie podzielą się z nami swoją wiedzą.
- Zawsze warto spróbować - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Możemy porozmawiać z Jenny i poprosić ją, aby nam wyjawiła, co wie. W końcu zna nas doskonale i wie, że może nam zaufać.
- Mimo wszystko nie sądzę, aby oficer Jenny była skora do współpracy - zauważył Clemont - Prędzej już profesor Rowan coś na powie. Możemy go zapytać o to podczas tej wystawy najlepszych wynalazków 2006 roku.
Uśmiechnęłam się do niego wesoło.
- Clemont, ty jesteś genialny! Tak! To ma sens i to wielki! Podoba mi się twój pomysł i z wielką przyjemnością go zrealizuję.
- Zaczynasz gadać jak Ash - zauważyła Lyra.
- To efekt przebywania w jego towarzystwie - zaśmiałam się radośnie.
***
Kilka dni później miała odbyć się owa słynna wystawa najlepszych wynalazków 2006 roku. Cała nasza czwórka poszła tam mając nadzieję, że spotkamy na niej profesora Jasona Rowana, który mógł nam udzielić kilku niezbędnych dla nas informacji na temat zabitego. Oczywiście było pytanie, skąd uczony miałby znać owego zabitego, ale tak biorąc całą sprawę na logikę uznałam, że uczony wyraźnie musiał znać jubilera, ponieważ jego śmierć mocno go obeszła. Oczywiście jego śmierć mogła go obejść z tego powodu, iż jest on bardzo wrażliwym człowiekiem i po prostu nie umie przejść obok czyjegoś zgonu, jednak tak naprawdę wątpiłam w taką teorię i uważałam, że prawda musi być inna. Nie jestem może takim detektywem jak mój brat, jednak mimo wszystko pewne zdolności mamy bardzo podobne. Ostatecznie przecież jesteśmy rodzeństwem i mamy tego samego przodka ze strony ojca, co za tym idzie musimy dziedziczyć pewne geny i umiejętności. Dlatego też moja intuicja podpowiadała mi, że mam rację, posiadając przy tym nadzieję, iż moje przeczucia mnie nie mylą.
- Naprawdę mamy tutaj wspaniałe ekspozycje - powiedział Clemont bardzo zachwyconym głosem, kiedy razem zaczęliśmy zwiedzać miejscowe muzeum, w którym miała mieć miejsce owa wystawa - Wystawiają oni tutaj wszystkie wynalazki, które w zeszłym roku zdobyły nagrody w różnych konkursach.
- Rozumiem, że dla takiego bzika jak ty, to jest wielka okazja, ale nie zapominaj, iż przede wszystkim przyszliśmy tu porozmawiać z profesorem Rowanem - zauważyła nieco złośliwie Lyra.
- Daj nam popatrzeć - mruknął do niej, znudzony już jej marudzeniem Khoury - Przecież taka okazja, jak ta może się nam nie trafić.
- Mam nadzieję, bo jakoś mało mi się uśmiecha chodzenie po takich miejscach - rzuciła dziewczyna.
Oczywiście ja sama nie byłam zbyt zachwycona takim pokazem, ale siedziałam cicho, ponieważ wiedziałam doskonale, że mojemu chłopakowi na tym zależy, a poza tym to wcale nie było takie nudne. W każdym razie z pewnością było to o wiele ciekawsze niż wykłady Cilana, jakimi to swego czasu parę razy nas uraczył. Zdecydowanie tego nie można było do siebie porównywać.
- Spokojnie, wszystko w swoim czasie - rzekł po chwili Clemont - Poza tym chyba nigdzie nie widzicie Rowana, prawda? No właśnie, więc możemy jeszcze sobie tutaj pochodzić, prawda? Poza tym ciekawi mnie taka jedna, bardzo ważna dla mnie rzecz.
- Jaka? - zapytałam zaintrygowana jego słowami.
- Zaraz się dowiesz, kiedy tylko to znajdę.
To mówiąc zaczął on szybko chodzić wokół wszystkich możliwych wynalazków ustawionych za szybą wraz z nalepią na niej kartką, która to zawierała opis konkretnego dzieła. W końcu znalazł to, czego szukał, gdyż zawołał nas wesoło i pokazała nam to.
- Zobaczcie sami!
Spojrzeliśmy wszyscy na dość niezwykły przedmiot wyglądający na skrzyżowanie kilku sprzętów domowych, nie widząc w nim raczej niczego niezwykłego. Potem jednak dostrzegłam kartkę, a na niej napisane słowa:
Najnowszy wynalazek pana Clemonta Meyera - „Akumulator ładujący dla elektrycznych Pokemonów“.
- No proszę... Nie mówiłeś nic, że jeden z twoich wynalazków został nagrodzony w zeszłym roku - powiedziała Lyra.
- To jest po prostu niesamowite! - uśmiechnął się Khoury, bardzo tym widokiem zachwycony.
Ja zaś popatrzyłam na mojego chłopaka i rzuciłam mu dość dowcipnym tonem:
- Teraz już rozumiem, dlaczego tak bardzo chciałeś tutaj przyjechać, Clemiś. Jednak mogłeś nam to powiedzieć wcześniej.
- Może i mógłbym, ale wolałem zrobić wam niespodziankę - zaśmiał się wesoło Clemont.
Spojrzałam na niego z delikatnym uśmiechem, po czym zauważyłam, że niedaleko stoi profesor Rowan rozmawiający właśnie z pewnym łysym panem ubranym w garnitur, z binoklami na nosie oraz gęstym zarostem. Byliśmy bardzo zadowoleni, że go zauważyliśmy, ale kiedy już chcieliśmy do niego podejść, to on sam nas zauważył, po czym uśmiechnął się lekko, przeprosił swego rozmówcę i podszedł do nas.
- Witajcie, kochani - powiedział uczony - Miło mi was widzieć. Cieszę się, że przyszliście.
- Nie mogliśmy nie przyjść, bo przecież tutaj jest wynalazek mojego chłopaka - zaśmiałam się dowcipnie.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup, machając lekko skrzydełkami.
- Aha... Czyli już wiecie - uśmiechnął się delikatnie profesor Rowan, powoli podchodząc do szyby i oglądając wynalazek - Niezłe dzieło, bardzo użyteczne.
- Właśnie, podobnie podchodzę do tego tematu - odpowiedział bardzo zadowolonym tonem mój chłopak - Pomysł na to przyszedł mi do głowy podczas mojej podróży po Kalos, gdy towarzyszyłem Ashowi, Serenie oraz Bonnie. Kilka razy musieliśmy ładować Pikachu lub Dedenne. Wtedy jakoś próbowałem stworzyć dobry wynalazek, który mógłby ładować biedaków, jeśli ci stracą siły. Niestety, tamte dzieła były jakieś takie... Dość wadliwe. Chciałem więc, aby ten wynalazek okazał się o wiele lepszy niż wszyscy jego poprzednicy, a prócz tego skuteczniejszy. Naprawdę nie spodziewałem się, że dostanę za niego nagrodę.
- No i widzisz. Dobrze więc zrobiłeś, że spróbowałeś, bo dzięki temu możemy podziwiać twoje dzieło. Teraz jeszcze tylko musisz je opatentować i zarobisz na tym sporo pieniędzy.
- E tam, zaraz pieniądze! - zaśmiał się delikatnie Clemont - Ja tworzę moje wynalazki po to, aby dawać innym radość i pomagać światu.
- Idealista z ciebie, mój przyjacielu - rzekł profesor Rowan z wielkim uśmiechem na twarzy - W sumie czemu nie? W końcu tacy ludzie powinni na tym świecie być.
- Cieszę się, że pan tak uważa. Ale przepraszam, kim jest ten pan, z którym pan rozmawiał?
Profesor spojrzał na siebie i odpowiedział:
- To jest kustosz tego muzeum. To on właśnie zadbał o powstanie tej wystawy. Powinniście go poznać, zwłaszcza, że bardzo zachwycił go twój wynalazek, mój chłopcze.
- Bardzo chętnie go poznamy - odparłam przyjaźnie - Ale teraz bardziej nas interesuje ktoś inny.
- A kto taki? - zapytał profesor Rowan.
- Ten człowiek, który niedawno został zastrzelony w swoim własnym sklepie jubilerskim.
Uczony posmutniał, ledwie to usłyszał. Popatrzył na nas i dodał bardzo ponurym głosem:
- Czemu ten człowiek was tak interesuje? Przecież policja już się tym zajmuje i jestem pewien, że sobie poradzą i to bez was.
- Nie wątpię, panie profesorze, jednak mimo wszystko bardzo, ale to bardzo chcielibyśmy móc poprowadzić tę sprawę. Gdyby Ash tu był, to z pewnością również by to zrobił.
Profesor Rowan uśmiechnął się delikatnie, po czym dodał:
- Rozumiem, kochani, ale czy nie sądzicie, że powinniście dać sobie spokój?
- A niby dlaczego? - zapytała ironicznie Lyra - Czy to dlatego, że nie ma z nami Asha? Czy to z tego powodu mamy być traktowani jak gorsi?
- Lyra, proszę cię - jęknął załamanym głosem Khoury.
- No co? A to nie jest prawda? - mruknęła dziewczyna - Przecież to fakt! Gdyby był tu z nami Sherlock Ash, to by zaraz policja powierzyła mu rozwiązanie tej zagadki, a tak to my jesteśmy traktowani jak nic nie warte dzieciuchy, którym nic nie można powierzyć, bo wszystko zepsują! A pan mógłby nam spokojnie udzielić kilku odpowiedzi w tej sprawie! Co to panu szkodzi?!
- A niby skąd taki wniosek, że ja coś o tym wiem? - spytał Rowan.
- Ponieważ pan był wyraźnie załamany, kiedy pierwszy raz pan z nami o tym rozmawiał. W każdym razie Dawn tak uważa.
Uśmiechnęłam się delikatnie w skromny sposób, a uczony popatrzył na nas i rzekł:
- No dobrze... Widzę, że naprawdę posiadasz pewnego rodzaju sztukę dedukcji.
- Dlaczego niby tylko pewnego rodzaju? - spytałam nieco urażona jego słowami.
- Spokojnie, nie chciałem cię urazić - zaśmiał się uczony - No dobrze. W sumie mogę wam powiedzieć, kim jest ten człowiek. Jakby nie patrzeć, to przecież w żaden sposób nam nie zaszkodzicie, a może nawet pomożecie.
- Mamy taką nadzieję - odpowiedziałam - Tak czy siak musimy zbadać tę sprawę, ponieważ inaczej chyba zwariujemy.
- Dobrze, a więc słuchajcie... Ten człowiek nazywa się Lusendorf. Lee Lusendorf. Był moim dobrym znajomym od kilku lat, od kiedy tutaj przybył.
- Aha... Czyli nie był stąd? - spytałam zaintrygowany.
- Nie. Przybył on tutaj jakieś cztery lata temu. Nie wiem, czym się wcześniej zajmował, ale wiem, że otworzył potem sklep jubilerski i dobrze mu się powodziło do czasu, aż niedawno zginął. Nie wiem więcej, policja prowadzi śledztwo, ale nie dzieli się ze mną danymi w tej sprawie.
- Rozumiem. Czyli, że on jest przyjezdny... Ciekawe - uśmiechnęłam się delikatnie - Doskonale. A więc czy może nam pan powiedzieć, gdzie on mieszka, znaczy mieszkał?
- Nie ma sprawy.
Uczony podał nam adres, a my podziękowaliśmy mu, aby potem pójść porozmawiać z żoną zabitego.
- Powiedzcie jej, że ja was przysyłam, to może udzieli wam wszystkich informacji, jakich zechcecie - dodał nam na pożegnanie profesor Rowan.
Postanowiliśmy wykorzystać tę propozycję, aby łatwiej sobie poradzić podczas planowanej rozmowy z żoną pana Lusendorfa. Co prawda Clemont i Khoury chcieli zostać w muzeum jeszcze dłużej, aby móc się napatrzeć na wynalazki tutaj prezentowane, ale jakoś ja i Lyra przekonaliśmy ich, że są sprawy ważne i ważniejsze, a sprawa rozmowy ze świadkiem zbrodni.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
N zgodnie ze swoją zapowiedzią nie chciał nas wypuścić z Wyspy Prehistorycznych Pokemonów, jak zaczęliśmy nazywać ten nieznany nauce ląd. Oczywiście na pozór wydawać się może, że ten człowiek nie mógł nas w żadnym razie zatrzymać, bo w końcu niby jak miał on to zrobić? Przecież był tutaj sam jeden, a nas kilku. Nie posiadał tutaj żadnego człowieka, który pomagałby mu zatrzymać nas i pilnowałby nas dzień i noc, a sam N tego robić nie mógł. Jednak gość miał całą naszą kompanię w garści, ponieważ doskonale wiedział, że nie posiadamy żadnej możliwości uciec z wyspy. Wszak brakowało nam tutaj jakiegokolwiek środka transportu. Żadnej łodzi, ani żadnego samolotu, niczego. Co prawda były Pidgeot i Charizard, ale nie mogły one zabrać na wszystkich. Jedynie co, to mogłyby one zabrać nas pojedynczo z wyspy, jednak to też okazało się być niestety niemożliwe, ponieważ Reshiram pilnował uważnie oba stworki tak, aby te nie próbowały opuścić lądu. Prócz tego większość Pokemonów z tej wyspy szanowało N oraz Reshirama, dlatego też każde z nas musiało wziąć to pod uwagę w swoich planach. Trudno zresztą jednak było tego nie dostrzec, bo przecież prehistoryczne Pokemony z szacunku do N, który był naszym gospodarzem, nie ważyły się nas zaatakować. Miały co prawda pozwolenie, aby to zrobić, jednak tylko i wyłącznie wtedy, gdybyśmy próbowali zwiać. Wtedy mieli oni prawo zrobić nam małą krzywdę, jednak nie zabić. N nam to zresztą sam powiedział, kiedy zobaczyliśmy kilka dzikich Kabutopsów, które zgodnie z prawami natury (i naszym doświadczeniem) powinny nas zaatakować, ale tego nie zrobiły, a wręcz odsunęły się od nas.
- Spokojnie, przyjaciele - rzekł N, podchodząc wówczas do nas - Te Pokemony was nie skrzywdzą, bo taka jest moja wola.
- Poważnie? - spytał z lekką ironią Max - Chcesz powiedzieć, że jesteś tutaj królem?
- W pewnym sensie - odparł na to tajemniczy młodzieniec - Nie chcę was oszukiwać. Wymusiłem na tych Pokemonach posłuszeństwo za pomocą Reshirama, jak również i szacunek, jaki wzbudziły w nich wszystkich moje umiejętności. One to właśnie sprawiły, że mnie uszanowano tutaj i zostałem nieformalnym królem tego lądu.
- Nieformalnym? - zapytałam zdumiona.
- Tak... Gdyby był tu król, to ja bym nim był. Ale go nie ma, a ja jestem jedynie obrońcą tego miejsca i strzegę go przed wszelkim złem. Umiem też odpowiednio zorganizować Pokemony w razie zagrożenia, dlatego muszę wam zapowiedzieć, iż w każdej chwili one wam mogą zrobić krzywdę, jeśli zechcecie opuścić to miejsce.
- A niby jak mamy je opuścić, co?! Przecież nie mamy żadnej łodzi ani też możliwości, aby ją zbudować! - jęknęła Bonnie.
- Wiem - N uśmiechnął się nieznacznie - Dlatego macie pełną swobodę działania. Możecie chodzić po tej wyspie i robić tutaj wszystko, co tylko można robić. Przyzwyczajajcie się, bo to teraz będzie wasz nowy dom.
- Zapomnij o tym! - zawołał Ash - Nie powstrzymasz nas i kiedyś opuścimy to miejsce!
- Może i tak, jednak póki co jesteście u mnie w gościnie. Może to jest swego rodzaju więzienie, jednak mimo wszystko posiada pewien urok, nie sądzicie? Ten świat jest piękny!
- Owszem, jest naprawdę piękny - rzekł Ash, rozglądając się dookoła - Stworzyłeś tu sobie wspaniałe królestwo. Niemalże Utopię.
- To nie ja je stworzyłem, ale natura - odparł mu N, również patrząc wokół siebie - Mimo wszystko zadbałem o to, aby ten świat był piękny. Gdy tu przybyłem, wiele Pokemonów było źle nastawionych do siebie nawzajem.
- Co to znaczy? - spytałam.
- Polowały one nie tylko na siebie, ale i na swoje potomstwo, co moim zdaniem jest niegodne Pokemonów. No, bo widzicie... Dla mnie ktoś, kto atakuje znacznie mniejszego od siebie i znacznie słabszego przeciwnika, aby go zabić lub pożreć. Jest to godne potępienia. Dlatego też musiałem to zwalczyć.
- Jak to zrobiłeś? - spytała Bonnie.
- Chodziłem po tej wyspie i broniłem każde biedne pokemonie dziecko zaatakowane przez dorosłego osobnika i ogłosiłem wszystkim mieszkańcom tej krainy, co myślę o tych ich prawach dżungli. Kilka takich drapieżników niestety Reshiram musiał pobić, a nawet zabić. Nie było to dla nas łatwe, ale osiągnąłem swój cel. Pokemony zachwyciła moja znajomość ich języka oraz przyjaźń z niezwykle silnym Reshiramem, a prócz tego chyba również moje zasady moralne wywarły duże wrażenie. Dzięki temu stałem się opiekunem tej krainy i zostałem tutaj na stałe, wprowadzając własne zasady i wartości w tym miejscu.
- Jakie wartości? - zapytał Max.
- Wartości takie jak honor czy też godność. Na tym świecie miesza się wiele wartości, a świat przez to staje się szary. Dzieje się tak, ponieważ wartości niejeden raz zaprzeczają sobie nawzajem. Ja zadbałem o to, aby moje zasady nie wykluczały się nawzajem. Postanowiłem więc oddzielić Pokemony i ludzi, a także sprawić, że czerń i biel będą się od siebie o wiele bardziej wyróżniać niż to normalnie wygląda. Wszystko będzie teraz już całkowicie jasne i nic nie będzie niezrozumiałe... Tylko wtedy Pokemony staną się idealnymi istotami, a ludzie zaczną wreszcie brać z nich przykład.
N westchnął głęboko i dodał:
- Takie to były moje dziecinne marzenia i wczesnej młodości przed poznaniem ciebie. To było moje marzenie, które bardzo chciałem spełnić. Jednak nie udało mi się to, ponieważ to utopia. Widzę to wyraźnie. Zawsze widziałem, ale jakoś nie przyjmowałem tego do wiadomości. Potem brutalna rzeczywistość zmusiła mnie, abym to zrozumiał. Mimo tego nie wyrzekłem się swoich marzeń, choć zmieniłem swoje zasady i porzuciłem kilka idei, za co spotkała mnie kara.
- Jaka kara? - spytał Ash.
N machnął na to ręką, ponieważ nie chciał o tym rozmawiać.
- Tak czy siak po ostatnich przeżyciach wiedziałem już doskonale, że muszę coś zrobić, coś użytecznego. Wiedziałem jednak, iż jestem bezsilny. Ludzie zniewolili Pokemony i zmusili je do siedzenia w pokeballach oraz wychodzenia dopiero wtedy, gdy są im potrzebne. Tak długo to trwało, że biedactwa do tego przywykły. Zrozumiałem to, jak również zrozumiałem, iż tak długo, jak Pokemony będą więzione w pokeballach, to tak długo nie będą one istotami doskonałymi, jakimi być powinny. Zamierzałem niegdyś zmienić ten świat na lepsze nie tyle dla ludzi, co dla Pokemonów, bo one są moimi przyjaciółmi.
- Nasze Pokemony są naszymi przyjaciółmi - odezwałam się.
- Doprawdy, Sereno? - N spojrzał na nas ironicznie - I dlatego właśnie trzymaliście je w pokeballach?
- Teraz tego nie robimy.
- Ponieważ ja od was tego zażądałem, a wy nie macie odwagi mi się przeciwstawić. Spokojnie. Dobrze wiem, że jesteście uczciwi, jednak mimo wszystko jesteście również częściowo wyniszczeni przez zasady świata, w którym żyjecie. Macie także marzenia... Ale dość prymitywne.
- Skąd niby to wiesz? - spytał Max oburzonym tonem - Przecież nawet ich nie znasz.
- Więc opowiedz mi o nich, przyjacielu.
- Moje marzenia są bardzo proste - rzekł młody Hameron - Chcę zostać naprawdę dobrym trenerem Pokemonów i świetnym detektywem, a prócz tego rozwijać w sobie talent do komputerów.
- Ja także chcę być trenerką Pokemonów i dobrą sekretarką tej drużyny - dodała Bonnie - A potem się zobaczy.
- Chcecie być trenerami Pokemonów, tak? - zapytał N - No, a w jaki sposób zamierzacie się za to zabrać?
- No, złapiemy sobie kilka Pokemonów i wtedy...
N popatrzył na dziewczynkę dość ponurym wzrokiem, a ta zrozumiała z miejsca, że palnęła gafę.
- Ups... Wybacz... Mój błąd.
- A więc chcesz osiągnąć swój cel poprzez złapanie wielu Pokemonów w pokeballe? Chcesz je odrywać od bliskich, od rodziny, od naturalnego środowiska tylko po to, aby z ich pomocą zyskać sławę. Pięknie, chłopcze. Pogratulować ci twoich marzeń.
- Przepraszam, nie chciałam cię obrazić - jęknęła załamana Bonnie - Ale ja jestem trenerką i bycie nią zmusza do łapania Pokemonów.
- Naprawdę? Ja też jestem trenerem, ale zastanawiam się, czy aby na pewno Pokemony są z tego powodu, że je łapiemy naprawdę szczęśliwe. I wiesz, co sobie odpowiadam? Nie! Nie są! Łapanie Pokemonów jest podłe, a ich życie u was jest dobrowolną niewolą, bo kochają was zbyt mocno, aby was opuścić. A czemu was kochają? Bo umiecie sobie na to zapracować. Jedni w uczciwy sposób, drudzy zaś w fałszywy. Ja tego nie pochwalam i nie zgadzam się na takie udawanie. Mój przyjaciel towarzyszy mi z własnej woli.
- Nasze Pokemony też! - zawołałam oburzona - Żadnego z nich nigdy nie zmusiliśmy do tego, aby nam towarzyszył! Wszyscy są u naszego boku z własnej woli!
- Wierzę wam na słowo, jednak tak prawdę mówiąc, to ile Pokemonów poszło z wami zmuszonych albo też dlatego, że honor nie pozwalał im po przegranej odsunąć się od was?
- N... Ja ostatnimi czasy myślę bardzo podobnie jak ty - rzekł Ash - Naprawdę w wielu sprawach bardzo dobrze cię rozumiem. Nie jestem już takim samym chłopcem, jak kiedyś. Teraz już nie walczę jako trener, chyba, że jest to konieczne. Walki Pokemonów już mnie nie bawią, jak kiedyś. Po prostu przejrzałem na oczy.
- Rozumiem i wierzę ci, ale co w związku z tym? - spytał N.
- W związku z tym, może lepiej byłoby pozwolić ludziom na to, aby sami przejrzeli na oczy?
N uśmiechnął się do niego ironicznie i rzekł:
- Mówisz, że powinienem po prostu pozwolić ludziom, aby myśleli tak, jak oni chcą i traktowali Pokemony tak, jak im się podoba, bez względu na to, czy Pokemony cierpią?
- Wcale nie o to mi chodziło, ale wiesz... Świata nie zmienisz. Może do pewnych jego praw trzeba przywyknąć?
- Ciekawe, do jakich? Może do prawa dżungli? A może do prawa, że w tym świecie tylko ten, co umie się bić jest coś wart? Nie, Ashu Ketchum! Nie zgadzam się na to! Odmawiam tolerowania egzystencji świata takiego jak ten!
- Ale przecież wiesz doskonale, że go nie zmienisz.
- Wiem i dlatego właśnie przybyłem tu, aby nie musieć więcej oglądać tego, co widziałem w swoim świecie, a uwierz mi, dość się już napatrzyłem.
Po tych słowach N powoli odszedł w swoją stronę.
- Biedny chłopak - jęknęła Bonnie - Musiało go spotkać coś naprawdę złego.
- Tak, masz rację - zgodził się z nim Max - Tylko co takiego?
Spojrzeliśmy na Asha pytająco licząc na to, że nam to wyjaśni. On zaś udzielił nam odpowiedzi na tyle, na ile sam ją znał.
- Nie jestem pewien, ponieważ nie wiem o nim wszystkiego. Kiedy go poznałem, to był niemalże taki sam, jak teraz, jednak miał w sobie więcej radości i optymizmu niż obecnie. Cieszył się z życia, choć potępiał walki Pokemonów. Walczył razem ze mną, Iris i Cilanem przeciwko Zespołowi Plazma, groźnej organizacji przestępczej dowodzonej przez takiego jednego gościa o nazwisku Ghetsis. Udało nam się ich zniszczyć, choć nie było to łatwe. N potem wrócił w swoje rodzinne strony, a prócz tego przekonał się do walk mówiąc, że one mogą mieć w sobie piękno.
- Jak widać znowu mu się odmieniło - stwierdził Max - Ciekawi mnie tylko, dlaczego?
- Jeśli nam nie powie, to się sami tego nie dowiemy - rzekł smutno Ash - Wiecie co? Mimo, że nas tutaj więzi, to jednak trudno mi go nie lubić. Ostatecznie to dobry człowiek, tylko się pogubił w tym wszystkim.
- Niedługo i my się pogubimy, jeśli zostaniemy tu dłużej - odparłam - Musimy jak najszybciej stąd uciec.
- Dobrze, kochanie. Tylko jak?
Tego niestety nie wiedziałam ani ja, ani nikt z nas.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz