Na ratunek Wiosce Smoków cz. III
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Opowiedzieliśmy jeszcze raz bardzo dokładnie mojemu tacie o całej tej sprawie. Ten wysłuchał uważnie wszystkiego, czego się dowiedzieliśmy w tej sprawie i postanowił pojechać z nami do domu kustosza, który nazywał się Leslie Goldberg. Mężczyzna ten mieszkał jedynie ze swoją gospodynią, starszą panią o siwych włosach, niebieskich oczach i delikatnym garbem na plecach. Kobieta początkowo nie była wcale chętna do tego, aby z nami rozmawiać, jednak ojciec umie przekonywać do siebie ludzi, a zwłaszcza kobiety, dlatego też ostatecznie starsza pani uległa jego argumentom.
- Policji już wszystko opowiedziałam w tej sprawie, ale słyszałam o panu synu i jego śledztwach - powiedziała kobieta z delikatnym uśmiechem na twarzach, po czym spojrzała na mnie: - Panienka również nie jest mi obca. Widziałem kiedyś panienkę na zdjęciu w „Sinnoh Express“ i jeszcze w „Głosie Twinleaf“. Była tam panienka razem ze swoim bratem, słynnym Sherlockiem Ashem. Rozwiązaliście wtedy chyba sprawę jakiegoś ducha czy czegoś tam... Nie pamiętam, ale wiem, że było o panience i jej rodzinie głośno. Znaczy w dobrym znaczeniu tego słowa. Nie chcę, żeby panienka pomyślała sobie, że ja źle myślę o panienki rodzinie. Bo ja panienki matkę dobrze znam... Pani Johanna to kobieta anioł. Panienki nie miałam okazji poznać, ale wiem doskonale o niej, bo pani Johanna wiele mi o panience opowiadała.
- Domyślam się, bo moja mama lubi o mnie opowiadać - zaśmiałam się delikatnie - Taka już ona jest. A zresztą mama Asha, mojego przyrodniego brata, jest dokładnie taka sama. No, może nie dokładnie takie same, ale tak czy siak naprawdę obie są do siebie podobne.
- Tak, rozumiem - uśmiechnęła się kobieta - Ale panie Ketchum... Ja wiem, że z obydwoma żonami mogło panu nie wyjść, jednak mam wielką nadzieję, iż pan w końcu się ustatkuje.
- Już działam w tym kierunku - zachichotał wesoło mój tata - Dobrze, proszę pani. Skupmy się więc teraz, w miarę możliwości, na najważniejszej sprawie. Mianowicie na sprawie, dla jakiej tu przyszliśmy.
- Rozumiem. Wybaczcie mi proszę - uśmiechnęła się do nas starsza pani - Jestem straszną gadułą.
- Zauważyliśmy - mruknęła po cichu Lyra.
Na całe szczęście starsza pani nie zwróciła na nią uwagi. Odetchnęłam z ulgą, bo w innym wypadku kobiecina mogłaby się zamknąć w sobie i nic nam nie powiedzieć. Bardzo się bałam możliwości, iż głupie gadanie Lyry może zaszkodzić nam wszystkim.
- A więc, jak mówiłam już policji, pan Goldberg zdecydowanie należał do ludzi mało towarzyskich. Mało kto go odwiedzał.
- Ale ktoś go odwiedzał, prawda? - spytał mój tata.
- Owszem, odwiedzało go parę osób, ale nie znam ich tożsamości.
- A umiałaby ich rozpoznać, gdyby doszło do konfrontacji?
- Oczywiście. Pani komisarz Jenny pytała mnie o to samo i już to jej potwierdziłam.
- Rozumiem. Czy możemy się rozejrzeć po domu?
- Proszę, ale policja już przeszukała to miejsce i nie wydaje mi się, żebyście państwo coś tutaj znaleźli.
- Spokojnie... Poszukamy i zobaczymy.
Kobieta wzruszyła lekko ramionami, po czym wyszła, a my zaczęliśmy bardzo dokładnie przeszukiwać cały dom. Na całe szczęście tata zadbał o to, abyśmy mieli na dłoniach rękawiczki, żeby nie zostawić żadnych odcisków palców.
- A czy wolno wiedzieć, czego my dokładniej szukamy? - spytała Lyra, kiedy przeglądała kolejno książki z regału.
- Prawdę mówiąc, to ja sam nie mam pojęcia - odpowiedział mój tata - Czegoś, co może nam pomóc rozwiązać sprawę.
- Tylko co dokładniej? - zapytałam - Masz może jakieś wyobrażenie tego, czego szukamy?
- Niestety, żadnego - odparł ojciec - Być może to będzie jakiś list, być może dyskietka, a być może cokolwiek... Sam nie wiem. Musimy po prostu szukać, a kiedy znajdziemy, to będziemy wiedzieli, co to jest.
- To trochę takie szukanie na oślep - zauważył Khoury.
- Być może, ale zapewniam cię, że to nie jest ani dla mnie, ani dla Dawn pierwszyzna - zaśmiał się lekko Clemont - W końcu już niejeden raz miało miejsce takie śledztwo, w którym szukaliśmy na oślep dowodów winy przestępcy.
- Tak, ale Asha tutaj z nami nie ma - powiedziałam.
- Być może, ale jest tu z nami jego siostra, a chyba ona u boku swojego brata nauczyła się bardzo wiele, mam rację?
Popatrzyłam na mojego chłopaka i oddałam mu czuły uśmiech.
- Dziękuję za wiarę we mnie, Clemont. Nie chcę jednak robić z siebie jakieś panny Jane Marple. Ja nie jestem detektywem. To Ash nim jest, a ja jestem tylko jego siostrą.
- Przeciwnie... Ty jesteś AŻ jego siostrą, a to zupełnie co innego.
- No właśnie, córeczko - zaśmiał się tata - Ty jesteś moim dzieckiem, podobnie jak i Ash. Oboje macie tych samych przodków, moich przodków. Więc to przecież oczywiste, że musicie sobie oboje dać równie mocno radę. Tylko więcej wiary w siebie, a zobaczysz... Nim się obejrzysz, to znajdziesz dowody winy.
Uśmiechnęłam się do taty, po czym zadowolona zaczęłam uważnie rozglądać się dookoła po całym pokoju. W końcu z ciekawości zajrzałam do kominka i zaczęłam go wraz z Clemontem przeszukiwać.
- W większości kryminałów to właśnie tu znajdują się dowody zbrodni - powiedziałam wesołym głosem - Wiem o tym, że to nie jest kryminał, ale prawdziwe życie, jednak kto wie? Może choć raz życie będzie jak książka?
- Coś tu widzę! - zawołał mój chłopak.
Przetrząsnęliśmy delikatnie popiół i już po chwili wyjęliśmy z niego niewielki kawałek papieru, mocno osmalony przez ogień.
- Nieźle - rzekł tata, podchodząc do nas - Ciekawe tylko, co też takiego na nim pisze.
- Dowiemy się tego, proszę pana - rzekł Khoury, kucając obok nas - Tylko musimy ostrożnie się temu przyjrzeć.
- Uważajcie! Ta kartka nie wygląda na zbyt mocną - zauważyła Lyra - Może lepiej zapiszmy szybko to, co jest na niej napisane.
- Słusznie, moja droga - powiedział tata - Szybko zapisuj.
Lyra złapała jakąś kartkę papieru i ołówek, po czym zaczęła pisać to, co dyktował jej Khoury.
- Tu pisze tak: „Strzeż się nawet swojego cienia, ponieważ nie znasz... ani godziny... Dintojra już cze...“. I tyle.
Jego dziewczyna dokładnie wszystko zapisała i spytała:
- Jak sądzisz, o co w tym wszystkim chodzi? Jaka dintojra?
- To w żargonie przestępczym oznacza „zemstę“ - wyjaśnił nam mój tata - Jest ono symbolem zemsty za przewinienie, które to ktoś z półświatka przestępczego (ewentualnie spoza niego) popełnił pewną przewinę, a za nią musi ponieść karę. No, a kara może być tylko jedna... śmierć.
- A więc to tak - powiedziałam patrząc, jak skrawek kartki rozlatuje się na kawałki w rękach Khoury’ego - To jest zemsta świata przestępczego, tak jak mówiliście na początku.
- Więc nasze pierwsze przypuszczenia w tej sprawie okazały się jednak prawidłowe - stwierdził Clemont - Mamy tutaj do czynienia z zemstą świata przestępczego. Dlatego właśnie zabili obu tych ludzi w taki dość niezwykły sposób. Zastrzelili ich śmiało i bez środków ostrożności, odpuszczając sobie przy tym kradzież kosztowności, które były na wyciągniecie ręki.
- Właśnie, kosztowności - rzekł Khoury - Jedno mnie zastanawia.
- Co takiego? - spytała Lyra.
- Widzicie? To tutaj w ścianie jest mały sejf - powiedział jej chłopak - Dziwi mnie bardzo, że kustosz muzeum ma coś takiego. O ile dobrze wiem, nie są oni biedni, ale też bogaci to chyba nie do końca.
- Wiesz, nie poznałem jeszcze żadnego bogatego kustosza - stwierdził mój tata - To wszystko zdecydowanie mnie niepokoi. Ten koleś musiał być kiedyś przestępcą.
- Założę się, że Lusendorf także - powiedziałam - Chociaż... To warto by było sprawdzić.
Miałam pomysł, jak to zrobić i podzieliłam się tym pomysłem z moimi przyjaciółmi. Ci oczywiście wyrazili na niego zgodę, także już po chwili wyszliśmy na zewnątrz, a tam czekała na nas gospodyni.
- Skończyliście państwo? - spytała - Bo chciałabym posprzątać.
- Owszem, ale mam tylko jedno pytanie - rzekł mój tata - Chodzi o tych gości, którzy odwiedzali pana Goldberga. Mianowicie chcemy wiedzieć, czy może odwiedzał go człowiek nazwisku Lee Lusendorf.
Kobieta pomyślała przez chwilę i odparła:
- Nie... Nie pamiętam nazwisk osób, które odwiedzały pana.
- Rozumiem. A czy może poznałaby go po twarzy?
- Myślę, że tak.
Clemont wyjął więc z plecaka egzemplarz „Sinnoh Expressu“ i pokazał kobiecie pierwszą stronę, na której to widniała postać zabitego niedawno jubilera. Gospodyni przyjrzała mu się uważnie, po czym zawołała:
- Tak! To on! Poznaję go! Odwiedzał mojego pana! Bardzo często.
- A kiedy ostatni raz go odwiedził? - spytał mój tata.
- Eee... Chyba tak... Tak! Właśnie wtedy.
- Czyli kiedy? - spytała Lyra.
- Dwa dni przed śmiercią pana Goldeberg - wyjaśniła - I jak wynika z tej gazety, to dzień przed własnym zgonem.
- Rozumiem - powiedział tata, kiwając głową - Tak, to wiele wyjaśnia. Bardzo wiele. A czy nie wie pani, o czym rozmawiali?
Gospodyni wyglądała na oburzoną.
- Proszę pana... Ja nigdy nie podsłuchuję prywatnych rozmów moich lokatorów.
- Ależ bynajmniej tego pani nie zarzucam, chociaż przydałoby się nam, gdyby pani coś wiedziała - rzekł mój tata.
Uśmiechnęłam się delikatnie i nagle coś mi przyszło do głowy.
- Proszę pani... Ja nie chcę zabrzmieć niegrzecznie, ale czy byłaby w stanie podać nam kilka niezwykle cennych dla nas informacji w zamian za... powiedzmy... małą sumkę?
- Moja droga! Bo się obrażę... - rzekła nieco urażona kobieta, po czym szybko zmieniła ton: - A o jakiej sumie mówimy?
- Powiedzmy... Tysiąc dolarów?
- Zgoda.
- Córeczko, skąd ty masz tyle pieniędzy? - spytał mnie po cichu tata.
- Mieliśmy ostatnio z Ashem naprawdę niezwykle bogatą klientkę - wyjaśniłam szeptem tacie - Była bardzo hojna i nie targowała się z nami w sprawie honorarium, a prócz tego sama z własnej woli zafundowała nam dodatkową sumkę za (że tak powiem) dodatkową pomoc.
- Rozumiem... Coś o tym słyszałem... Cindy mi mówiła, że czytała w internecie jakieś informacje na temat sprawy prowadzonej przez was dla Wielkiej Księżnej Rosenbaum. Nie sądziłem jednak, że była aż tak hojna.
- Zapewniam cię, że taka była - powiedziałam.
Następnie wyjęłam z portfela kilka banknotów i podałam je kobiecie. Oczywiście większość pieniędzy, które otrzymaliśmy od naszej zamożnej klientki mieliśmy na koncie Delii Ketchum, ale kobieta oczywiście uznała, iż tak wielka suma dla niej to za wiele, a poza tym my ją zarobiliśmy, a nie ona, więc zachowała jedynie niewielką część, zaś resztę podzieliła: część odłożyła na konto Asha, a część przekazała mojej mamie, mamie Serenie, Stevenowi Meyerowi oraz rodzicom Maxa. Wszyscy z nich założyli tzw. konta dla młodych, na których owe pieniądze spoczęły i mogliśmy z nich śmiało korzystać, gdybyśmy tylko ich potrzebowali. Podobnie było też z tymi pieniędzmi zarobionymi na diamentach, które otrzymaliśmy w czasie sprawy Zamku Bitew. Można więc powiedzieć, że byliśmy najbogatszymi dzieciakami w naszych rodzinnych okolicach.
Tak czy siak dałam kobiecie pieniądze, a ona przeliczyła je i dodała:
- Nie chcę, abyście sobie myśleli, że podsłuchuję swoich lokatorów - wyjaśniła smutnym głosem starsza pani - Mimo tego jednak muszę wam coś wyznać. Mianowicie na dzień przed swoją śmiercią pan Goldberg otrzymał pewną dziwną przesyłkę. Chwilę po jej otrzymaniu wezwał mnie do siebie i powiedział, żebym wyniosła jakieś paskudztwo.
- Jakie paskudztwo? - spytałam zaintrygowana.
- To był martwy Magikarp.
- Martwy Magikarp?! - zawołaliśmy wszyscy przerażeni.
- Brr... Makabryczne - powiedziała Lyra, wykrzywiając się.
- Zdecydowanie żart w kiepskim stylu - odrzekł Khoury.
- Nie rozumiesz - uśmiechnął się lekko mój tata - To nie jest żaden żart. W światku przestępczym na terenie regionów martwy Magikarp wysłany pocztą, to jest zapowiedź śmierci.
- Poważnie? - spytał Clemont.
- Jak najbardziej - pokiwał głową tata - Tak czy siak ciekawi mnie, czy wdowa po Lusendorfie powie nam, że ten jej mężuś dostał to samo przed śmiercią.
- Ja też jestem bardzo tego ciekawa - odparłam.
Poszliśmy z miejsca do domu pani Lusendorf, która to niechętnie nas przyjęła do siebie.
- Już panience udzieliłam wszelkich informacji - rzekła kobieta bardzo niechętnym tonem - Nie rozumiem, dlaczego jeszcze ty i twoi przyjaciele chcecie mnie męczyć. Najpierw policja, potem wy... Ja już wam wszystko powiedziałam.
- Obawiam się, że jednak nas pani nieco okłamała - odparłam na to z gniewem w głosie - Lepiej więc, żeby teraz zaczęła być pani z nami szczera.
Kobieta popatrzyła na mnie z wyraźnym gniewem w oczach, po czym dodała:
- Nie rozumiem, kim jest ten pan i co on tu robi.
- Ten pan to jest mój ojciec, Josh Ketchum - wyjaśniłam i dodałam nieco przewrotnie: - A przy okazji jest również naprawdę bardzo dobrym detektywem.
- O! Poważnie? - kobieta wyraźnie wyglądała na zaniepokojoną, choć próbowała to ona ukryć - Dziwi mnie, że sprowadziłaś tutaj znamienitego detektywa do rozwiązania tej sprawy.
- Nie pozostawiła nam pani większego wyboru - odparłam - Skoro nie była pani z nami szczera, to musieliśmy podjąć bardziej drastyczne kroki.
- Naprawdę wciąż nie rozumiem, o co wam chodzi.
- A może o to, że pani mąż należał kiedyś do szajki przestępców, do których należał też pan Goldberg? - spytała Lyra.
- I może o to, że pani mąż kontaktował się z panem Goldbergiem w sprawie tajemniczej przesyłki, jaką otrzymał przed śmiercią?
- Słucham? A niby o jakiej przesyłce mówicie?
Lyra wkurzyła się na całego. Podeszła z gniewnym wzrokiem, wołając:
- Proszę pani! Proszę przestać traktować nas jak inteligentnych inaczej! Dobrze wiemy o tym, że pani mąż i pan Goldberg się znali i razem mieli na pieńku z jakimś kolesiem z mafii, którzy poprzysięgli im dintojrę! Policja może jeszcze o tym nie wie, ale chętnie jej o ty powiemy i to w taki sposób, że z pewnością komisarz Jenny stwierdzi, iż jest pani w całą tę sprawę po uszy zamieszana. A chyba sama pani przyzna, że to nie świadczy o pani zbyt dobrze. Zanim się pani wytłumaczy naszej drogiej pani komisarz Jenny ze wszystkich tych spraw, to posiedzi sobie pani na dołku co najmniej kilka dni, a nie wiem, czy to będzie dla pani przyjemne!
- Czy ona aby nie przesadza? - zapytał Khoury po cichu mego ojca.
- Przeciwnie... Moim zdaniem doskonale działa - odparł na to mój tata - Dzięki temu ta wredna paniusia nie będzie już taka pewna siebie i może nieco spuści z tonu.
Tata miał rację, ponieważ kobieta rzeczywiście stała się nagle wobec nas milsza i rzekła:
- Dobrze... Spokojnie. Powiem wam wszystko, ale proszę was, żebyście nie posądzali mnie o nie wiadomo co. Zapewniam was, że nie miałam z tym wszystkim, co robił mój mąż, nic wspólnego.
- Poza tym, że pani go kryła - rzuciłam złośliwie.
Pani Lusendorf westchnęła głęboko, po czym oparła:
- Dobrze, niech wam będzie. Siadajcie, proszę.
Kobieta powoli usiadła naprzeciwko nas w fotelu i powiedziała:
- Niestety, mój mąż nie był taki kryształowy, jaki się wydawał.
- To znaczy? - spytał mój tata.
- Widzi pan... Mój mąż należał do szajki złodziei, która okradała banki. Plan ich zawsze był bardzo dobry. W maskach wparowywali do budynków, mieli broń i bez trudu terroryzowali ludzi, po czym zabierali pieniądze ze wszystkich kas, a następnie uciekali. Zawsze mieli podstawiony sprawny samochód, zawsze zdołali uciec i nikt nigdy nie mógł wpaść na ich trop. Działali głównie na terenie Kanto, aż w końcu doszło do tragedii. Ich szef podczas jednej akcji zastrzelił jednego ze strażników, który to z kolei go postrzelił. Po tej akcji mój mąż się przestraszył i postanowił skończyć z tym raz na zawsze. Ale to nie było takie proste. Wiedzieli doskonale, iż ich szef bez najmniejszych skrupułów ich zabije, jeśli spróbują się wycofać. Dlatego też anonimowo wydali go policji i drań poszedł siedzieć. Oczywiście wsypał swoich wspólników, ale nie zdołano im niczego udowodnić, bo załatwili sobie fałszywe alibi. Potem zaś uciekli tutaj, do Sinnoh i zamieszkali w tym samym mieście, aby móc rozpocząć uczciwe życie.
- Za skradzione pieniądze, mam rację? - spytałam złośliwie.
- Nie zamierzałam potępiać mojego męża, skoro zawsze zapewniał mi byt - odparła ponuro kobieta - Mimo wszystko nie pochwalałam jego metod i dlatego namówiłam go, aby zaczął on uczciwe życie. Miał dość pieniędzy, aby zostać jubilerem, a że zawsze znał się on na biżuterii, to bez trudu tego dokonał.
- Rozumiem. I teraz zginął, prawda? - spytał Clemont.
- Tak, a przed śmiercią dostał on martwego Magikarpa wysłanego mu pocztą. Nie chciał mi powiedzieć, co ta ryba oznacza, ale wyraźnie był tym wszystkim przerażony. Wiedziałam więc, że ukrywa on przede mną prawdę, ale niestety nie zdołałam z niego wydobyć prawdy. Nie chciał mi również powiedzieć, co to oznacza, choć mogę w sumie się domyślić.
- W świecie mafijnym na terenie regionów taka przesyłka oznacza wyrok śmierci - powiedziała Lyra tonem znawcy - To oznacza, że ktoś mści się na dawnych członkach gangu.
- A więc to musi być ich dawny szef! - zawołała z gniewem kobieta - Niech to! To wszystko jest naprawdę przerażające! Mój biedny mąż! Że też nie zdołałam mu pomóc!
- No dobrze, już dość tych łez - odparł mój tata - Proszę nam podać nazwiska pozostałych członków gangu.
- Niestety, nie znam ich - rzekła pani Lusendorf.
- Och, naprawdę? - spytała z kpiną w głosie Lyra - I my niby mamy w to uwierzyć?
- Możecie sobie wierzyć, w co chcecie, ale nie zamierzam wam na siłę dowodzić, że mówię prawdę - odparła kobieta nieco wyniosłym i wyraźnie urażonym tonem - Ja nie miałam z przestępczą działalnością mojego męża nic wspólnego.
- Tak, poza tym, że wiedziała pani o niej i jakoś nie zamierzała pani jej przeszkadzać - rzucił złośliwie mój chłopak.
- Oczywiście - odparłam tym samym tonem - A niby czemu miałaby pani tej działalności przeszkadzać, co? W końcu miała pani z tego cudowne życie. Bardzo bogate i dalekie od biedy.
Kobieta wyraźnie chciała już mu coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili sobie darowała, gdyż tylko westchnęła i odparła:
- Niestety, to prawda. Skusiło mnie bogactwo i łatwy chleb, a teraz co? Mój mąż nie żyje, a prawda o nim i tak wyjdzie na jaw. No, a ja? Ja zostanę ośmieszona i już nikt nie zechce kupować w naszym sklepie biżuterii.
- Przykro mi, ale cóż... To się chyba nazywa rachunek za przeszłość - powiedział ponuro mój ojciec - Proszę nam jeszcze powiedzieć, kiedy pani mąż porzucił żywot złodzieja.
- Pięć lat temu. To było pięć lat temu.
- Doskonale... I mówi pani, że działali oni na terenie Kanto? - spytał ponownie tata.
- Tak.
- Doskonale. Wobec tego już ja wiem, jak się dowiedzieć o tym, kim są pozostali członkowie gangu.
- W jaki sposób chcesz się tego dowiedzieć? - spytałam.
- Skorzystamy z pomocy pewnych informatorów - powiedział mój tata i wstał z kanapy - Chodźcie, kochani. Mamy sporo do zrobienia.
Pożegnaliśmy naszą gospodynię i wyszliśmy z jej domu, a ojciec zaczął nam mówić, jaki ma plan.
- Dawn, Clemont... Pojedziecie ze mną do Kanto. Musimy poszperać w starych gazetach sprzed pięciu laty.
- Nie lepiej będzie poszukać ich wydań w internecie? - spytał Clemont.
- Nie, bo w necie może nie być wszystkich numerów „Kanto Express“ i innych gazet, a my potrzebujemy dosłownie wszystkich numerów, aby mieć pewność, że niczego nie pominiemy.
- A my co mamy robić? - spytała Lyra.
- Wy dwoje będziecie naszymi oczami i uszami - rzekł mój tata - Macie dobrze i bardzo dokładnie obserwować, co się tutaj dzieje i donieść nam o kolejnych zabójstwach, ponieważ zakładam, że takie będą tu miały miejsce. No i przy okazji zasięgnijcie języka. Dowiedzcie się, kto jest przyjezdnym w tym mieście oraz jak dawno tutaj przybył i został na stałe.
Lyra i Khoury zasalutowali mu wesoło.
- Może pan na nas liczyć, panie Ketchum! - zawołała Lyra.
- Nie zawiedziemy pana! - dodał Khoury.
- Doskonale - uśmiechnął się tata - A więc sprawa załatwiona. Skoro wszyscy macie już przydzielone zadania, to możemy już ruszać w drogę. I spieszmy się, kochani. Im szybciej, tym lepiej.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Po rozmowie z Orionem wszyscy poszliśmy odpocząć do domu, który nam przydzielony. Był to ten sam dom, w którym mieszkała Iris z Cilanem. Na szczęście było w nim sporo miejsca dla nas wszystkich i mogliśmy tam się pomieścić. Niestety nie znaleźliśmy tam więcej niż tylko jedno łóżko, dlatego też musieliśmy rozłożyć sobie śpiwory. Przed snem jeszcze sobie nieco porozmawialiśmy o całej tej sprawie, która wyraźnie nas wszystkich intrygowała. Jednak musieliśmy zaznać nieco snu, bo inaczej nie bylibyśmy w stanie sobie poradzić z Arlekinem, a przecież chcieliśmy stawić mu czoła.
W nocy miałam mało przyjemne sny. Wierciłam się i szarpałam, aż w końcu usiadłam w śpiworze i rozejrzałam się dookoła. Wszyscy inni już spali, więc chciałam do nich dołączyć, gdy nagle zauważyłam, że Ash także siada na swoim posłaniu.
- Co się stało, Sereno? - zapytał.
- Nie mogę spać, Ash. Dręczą mnie nieprzyjemne sny.
- Nie tylko ciebie - rzekł mój luby - Choć mnie bardziej niepokoi to, co może się niedługo stać. Nie cierpię takiego czekania na to, co nieuniknione. Zwłaszcza, jeśli to coś złego.
- Przejdziemy się? Podobno taki spacer pomaga zasnąć.
- Chętnie się z tobą przejdę, kochanie.
Chwilę później bardzo ostrożnie, żeby nie obudzić naszych przyjaciół, powoli zaczęliśmy chodzić po Wiosce Smoków, prowadząc przy tym małą rozmowę.
- Ja już sama nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć, kochanie - powiedziałam po chwili - Obawiam się, że Arlekin zechce coś kombinować przeciwko mnie.
- Dlaczego przeciwko tobie, najdroższa? - zapytał Ash.
- Czyżbyś nie wiedział o tym, że on ma do mnie słabość?
- Wiem o tym doskonale, ale wiesz... Ostatecznie Giovanni wyraźnie chce mnie dostać w swoje ręce, więc jeśli Arlekin będzie coś planował, to z pewnością przeciwko mnie.
- Być może, jednak mimo wszystko mam złe przeczucia.
- Ja w sumie także.
Mój luby objął mnie czule do siebie i pogłaskał powoli moje włosy.
- Nie bój się, Sereno. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
- Czy wszystko, nie wiem, ale że dobrze, to pewne - usłyszeliśmy nagle czyiś znajomy głos.
Odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy stojącą przed nami Madame Sybillę. Od razu ją rozpoznaliśmy, pomimo panujących tutaj ciemności.
- No proszę... To pani - rzekł Ash z uśmiechem na twarzy - Jak widzę, tutaj też pani trafiła.
- Moje drogi są jak drogi kota... Chodzę nimi tak, jak sama chcę i nikt inny nie musi tego rozumieć - odparła na to kobieta - Tak czy siak bardzo miło mi, że mnie pamiętacie.
- Oczywiście, że panią pamiętamy - powiedział Ash - W końcu jest pani osobą, której przepowiednie zawsze się sprawdzają. Nie tak dawno dowiedziałem się od pani, że mój przyjaciel zginie i miała pani rację. Mam tylko nadzieję, że spełni się druga część przepowiedni i Domino niedługo też spotka sprawiedliwość.
- Na każdego łotra przyjdzie jego kolej - odpowiedziała nam Madame Sybilla - Ale najpierw ty, mój drogi chłopcze, niedługo weźmiesz udział w kolejnym pogrzebie.
- Jak to? - zdziwiłam się - Mało mieliśmy ostatnio pogrzebów? Jeszcze pani nam nowe dokłada?
- To nie ja wam je dokładam, ale życie - odpowiedziała nam smutnym tonem Sybilla - Ja tylko mówię, co się stanie i ostrzegam, abyście uważali na siebie, bo czeka was po długiej ciszy wielkie niebezpieczeństwo.
- Jakie niebezpieczeństwo? - spytałam.
- I kto tym razem zginie? - dodałam.
- Tego nie mogę wam powiedzieć - odparła na to Madame Sybilla - To już wkrótce zostanie wyjaśnione, jednak musicie na to poczekać cierpliwie. Wszystko w swoim czasie, pamiętajcie o tym. Bez pośpiechu. Powiem wam jedynie, że ten pogrzeb sprawi wam wiele smutku, choć nigdy byście tego nie powiedzieli. Nigdy byście bowiem nie sądzili, iż śmierć tej osoby może was zaboleć. A ty, moja kochana Sereno, bądź ostrożna w podejmowaniu decyzji, gdyż już niedługo będzie bardzo wiele od twoich decyzji zależeć, moja droga.
- No i znowu pani mówi do nas zagadkami - powiedziałam z lekkim wyrzutem w głosie.
- Bo taka jest już moja natura, jak wam mówiłam - uśmiechnęła się do mnie kobieta - Każdy ma swoją własną, a ja mam taką. Nie oczekuj, że będę inna. To silniejsze ode mnie. Zamiast tego przyjmij moją radę, a brzmi ona tak „Miłość, jeśli jest prawdziwa, to musi zawsze nieść tylko i wyłącznie dobro, nawet jeśli chce czynić zło“.
- Co to oznacza?
- Niedługo się dowiesz, kochanie. Niedługo się dowiesz.
Po tych słowach Madame Sybilla powoli odeszła w swoją stronę, a my zostaliśmy pogrążeni we własnych myślach, próbując w jakiś odpowiedni sposób zrozumieć to, co ona nam powiedziała.
***
Następnego dnia nie zdarzyło się nic wartego odnotowania w mojej opowieści poza tym, że panowała kompletna cisza, którą mój ukochany nazywał ciszą przed burzą. Uważał on bowiem, iż po kilku atakach Arlekina taka cisza zdecydowanie nie wróży nic dobrego. Miałam niestety bardzo poważne obawy, że ma on rację, jednak wolałam o tym nie myśleć. Niestety, myśli w tym temacie wracały i wracały do mnie natrętnie niczym jakiś ohydny Pokemon robak.
Ash próbował za pomocą różnych swoich metod śledczych odnaleźć kryjówkę Arlekina, ale nie osiągnął w tej sprawie żadnego sukcesu. Problem polegał na tym, że wiedzieliśmy, iż ten łajdak znajduje się gdzieś w pobliżu, jednak nie mieliśmy przy tym najmniejszego pojęcia, gdzie. Wobec takiego obrotu sytuacji po prostu błądziliśmy po omacku brakowało nam pomysłów na to, w jaki sposób mamy zmienić tę sytuację.
- To po prostu nie do wiary! - zawołał załamanym głosem Ash, chodząc wieczorem nerwowo po domu - Ja naprawdę robię, co mogę, a ten łajdak nic a nic nie robi. W ogóle się nie pojawia, nie grozi, nie wysyła listów ani ludzi do ataku... Wezwał nas tutaj i z pewnością wie, że tu jesteśmy. A jednak nie atakuje. Co to oznacza?
Nie wiedzieliśmy, co mamy mu odpowiedzieć, gdyż nas wszystkich sprawa ta bardzo dręczyła, ale czuliśmy się bezsilni. Ten drań cały czas nie robił nic, aby nam dać do zrozumienia, czego chce i co planuje.
- Nie cierpię czekania na najgorsze - powiedział Max.
- Ja tym bardziej - dodałam ponuro - Mam tylko nadzieję, że w końcu wszystko zostanie wyjaśnione i to szybciej niż później.
- Nie wiem, czy to dobrze życzenie - stwierdziła Bonnie.
- Wiem, co masz na myśli, jednak już wolę to niż czekać na najgorsze, które musi nadejść - odparłam.
- Rozumiem cię - powiedział Ash i usiadł obok mnie - Ale nie ma co mówić o tym wszystkim. Lepiej spróbujmy teraz sobie jakoś poradzić z tym wszystkim za pomocą snu.
- Czy w takiej sytuacji możesz myśleć o śnie? - zdziwiła się Iris.
- Prawdę mówiąc Ash ma rację. Sen bardzo nam pomoże, ale też nie mamy innego wyjścia. Musimy iść spać, bo inaczej zwariujemy - poparł go Cilan.
- Wobec tego chodźmy spać, chociaż i tak nie jestem do tego pomysłu specjalnie przekonana.
Mulatka pomarudziła sobie co nieco, po czym przeszła do realizacji owego planu, co poszło nam o tyle łatwiej, że poczuliśmy się nagle okropnie senni. Zmęczenie wzięło nad nami górę, po czym powoli zasnęliśmy. Nie wiem, jak inni, ale ja z całą pewnością nie miałam dobrych ani przyjemnych snów. Śniło mi się, że stoi nade mną Arlekin, który wpatrywał się we mnie uważnie, jednocześnie śmiejąc się przy tym podle. Do tego w moich uszach dźwięczała jakaś okropna muzyka grana na organach.
Obudziłam się, ale niestety rzeczywistość daleka była od sielanki, gdyż zamiast chaty Iris znajdowałam się w jakieś dziwacznej jaskini. Wokół na ścianach wisiały lampy zamontowane tak, aby oświetlały całą grotę przede mną. Nie wiedziałam, co mam robić, chociaż doskonale domyślałam się, kto jest za to odpowiedzialny, ale prawdę mówiąc ta świadomość bynajmniej mi nie pomagała. Wręcz przeciwnie, tylko utrudniała mi racjonalne myślenie.
Usiadłam na śpiworze i rozejrzałam się dookoła siebie. Zrozumiałam bez najmniejszej trudności, że musiałam zostać jakoś uprowadzona z Wioski Smoków razem z moim śpiworem. Ale w jaki sposób moi porywacze tego dokonali tak, że nikt tego nie zauważył? Nie wiedziałam tego, choć prawdę mówiąc raczej nie miałam specjalnie zamiaru się tym teraz przejmować. Chciałam wiedzieć, co się ze mną stanie i jakie ma plany wobec mnie mój porywacz. Poważnie zirytowana wstałam, po czym zawołałam:
- Hej! Czy jest tu ktoś?! Dlaczego mnie porwaliście?! Czego ode mnie chcecie?!
Odpowiedzią na moje pytanie początkowo była cisza, a potem ponura gra na organach, którą słyszałam podczas swojego snu. Dobrze wiedziałam, co to oznacza i nie paliłam się, aby tam iść, jednak uznałam, iż nie mam innego wyjścia, jak tylko iść w jego kierunku. Weszłam więc do najbliższej groty, w której to zauważyłam oświetlona świecznikami grota, a w jej kącie stały wielkie organy, na których grał tajemniczy osobnik siedzący plecami do mnie.
- Hej, ty! Kevin! Daruj sobie te nędzne gierki! Do licha! Po co mnie porwałeś?!
Arlekin (bo to oczywiście był on) odwrócił się nagle w moją stronę i uśmiechnął się podle. Jego oszpecona twarz wysmarowana grubą warstwą kremu teraz błyszczała oświetlona przez światło świec.
- Witaj, moja droga - powiedział przyjaznym tonem mój porywacz - Ciesze się, że tu przyszłaś. Zastanawiałem się, kiedy się zorientujesz, że tu jesteś i że jestem tu też ja. Odkryłaś to szybciej niż myślałem.
- Bystrzara! - zapiszczała jego pacynka.
Popatrzyłam na niego groźnie i zawołała:
- Słuchaj... Nie wiem, co ty kombinujesz, ale dobrze ci radzę! Odstaw mnie na miejsce!
- Och, okrutna! - jęknął Arlekin, łapiąc się obiema dłońmi za serce - To mnie godzi prosto w serce. A tak miałem nadzieję, że zechcesz tutaj ze mną zostać choć trochę i dowiedzieć się czegoś na temat moich planów.
- Planów? - spytałam zaintrygowana - A niby jakich planów?
Arlekin uśmiechnął się podle.
- Zainteresowało cię to? A więc bardzo chętnie ci wszystko powiem, jeśli tylko zechcesz usiąść i cierpliwie mnie wysłuchać.
Wiedziałam, że nie mam większego wyboru, więc skinęłam głową na znak zgody, zaś Arlekin zadowolony sięgnął po czerwony szlafrok i podał mi go.
- Proszę, załóż to. W samej piżamie na pewno nie jest ci ciepło.
- Dziękuję - odparłam z ironią, zakładając go na siebie.
Miły materiał szlafroka sprawił, że od razu poczułam, iż jest mi cieplej. Dzięki temu byłam w stanie normalnie rozmawiać z Arlekinem, nie drżąc przy tym z zimna.
- Dobrze, a więc mów... Po co tutaj przybyłeś? Chcesz porwać Asha? Mów mi tu zaraz całą prawdę! Czego chcesz od mego chłopaka i ode mnie?!
Arlekin uśmiechnął się do mnie lekko i rzekł:
- To chyba oczywiste. Giovanni chce mieć Asha żywego, gdyż ma dla niego pewną interesującą propozycję.
- Co to za propozycja?
- Nie zadawaj mi zbyt wielu pytań. Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie. Tak czy siak mam dostać w swoje ręce twojego chłopaczka.
- A jednak nie dostałeś go. Wiesz, że przybył on do Wioski Smoków, a jednak nie porwałeś go, tylko mnie. O co tu chodzi?
- Widzisz, moja droga - mówił dalej Arlekin, wciąż się do mnie przy tym uśmiechając - Mnie wcale nie obchodzą plany mego szefa wobec Asha. Naprawdę, mam je w głębokim poważaniu. Dlatego też bez żadnych, nawet najmniejszych trudności jestem w stanie puścić mojego kochanego kuzynka wolno, pod jednym wszakże warunkiem.
Odsunęłam się od niego delikatnie i odparłam:
- Chodzi ci o to, żebym ja została z tobą, prawda?
- Zgadłaś, moja ty słodka - pokiwał głową Arlekin - Jak widzę, jesteś równie bystra, co piękna. Tak, właśnie tego chcę.
- Ash się nigdy na to nie zgodzi!
- On sam może nie, ale ty i owszem...
- Ja też nigdy się na to nie zgodzę!
Arlekin parsknął śmiechem, a jego pacynka powiedziała:
- Nigdy nie mów nigdy!
- No właśnie - pokiwał głową Kevin McBrown - Żadna sprawa nie jest jeszcze przesądzona. Chcę ci dać czas do namysłu, a prócz tego pokazać ci się od innej strony, z której mnie nie znasz. Być może wtedy do mnie się przekonasz. Takie właśnie są moje plany, przynajmniej na chwilę obecną.
- No, a Ash?
- Nie bój się. Już ja się postaram, aby miał on zajęcie do chwili, kiedy cię tu znajdzie, bo na pewno cię znajdzie. A na razie przemyśl sobie moją propozycję, kochanie. Będziesz miała na to dużo czasu, ponieważ zostaniesz tu do jutra... Przynajmniej do jutra.
- Co? Chyba śnisz! - krzyknęłam oburzona.
- Poważnie? To chyba raczej ty.
Po tych słowach Arlekin nacisnął lekko palcami kwiatek, który to miał przymocowany piersi i psiknął mi czymś w oczy. Chwilę później zaczęłam się słaniać na nogach.
- Jak ci się podoba mój usypiający atrament? He he he. Spokojnie, nie jest groźny dla oczu. Tylko wywołuje natychmiastowy sen.
Wściekłam chciałam do niego doskoczyć, ale było już za późno, gdyż Środek nasenny zaczął działać, a ja sama upadłam na podłogę nieprzytomna.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha:
Na rano dokonaliśmy przerażającego odkrycia - Serena zniknęła. Nikt z nas nie miał pojęcia, gdzie zniknęła ani w jaki sposób to zrobiła. Przecież w Wiosce Smoków zostali wystawieni wartownicy, którzy mieli pilnować, czy Arlekin i jego ludzie nie zbliżają się. Niestety, ku mojej wściekłości, oni się pospali w nocy i nic nie widzieli.
- Jak mogliście spać na warcie?! - zawołał wściekłym głosem Orion - Czy wy w ogóle zdajecie sobie sprawę z tego, co się stało? Czy rozumiecie, jakie konsekwencje może mieć wasze niedbalstwo?!
- Proszę nam wybaczyć, proszę pana, ale to nie jest nasza wina - rzekł jeden z wartowników - To naprawdę nie nasza wina.
- A niby czyja?
- W nocy usłyszeliśmy przed sobą pewien dziwny dźwięk, taki jakby chichot. Nie wiedzieliśmy, co to może oznaczać, więc zapaliliśmy latarki i wtedy nagle wyskoczył przed nami Gengar. Zachichotał on podle, po czym strzelił nam w oczy jakiś dymem. Potem poczuliśmy się senni i padliśmy na ziemię.
Orion nie wyglądał na specjalnie przekonanego ich słowami.
- I wy myślicie, że ja to kupię, tak?! Wy naprawdę jesteście żałośni! Przychodzicie tutaj i próbujecie wcisnąć mi jakieś brednie sądząc, że jestem tak naiwny, aby w to uwierzyć?!
- Obawiam się, że oni mówią prawdę - powiedziałem.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
Orion popatrzył na mnie zdumiony moimi słowami.
- Słucham? To ty im wierzysz?
- Wierzę im, ponieważ doskonale znam Arlekina i dobrze wiem, jak on działa. Ten Gengar należał na pewno do niego. To z pewnością również ten łajdak odpowiada za zniknięcie Sereny, a skoro on tu jest winien, to wiem doskonale, jakie były motywy jego postępowania.
- On się kocha w Serenie - powiedział Max - Kocha ją swoją dziwną, szaloną wręcz miłością.
- Obawiamy się, że może jej zrobić krzywdę - dodała Bonnie.
- Ne-ne-ne! - zapiszczał Dedenne.
- Nie, spokojnie. On jej nie skrzywdzi - odparłem na to tonem bardzo spokojnym, chociaż w głębi serca drżałem ze strachu jak osika o los mojej dziewczyny - Znam go już na tyle dobrze, aby wiedzieć, że on jej nie zrobi krzywdy. On ją naprawdę kocha i chce jej pomóc.
- Ale skoro ją porwał, to wyraźnie chce ją zmusić, aby została z nim - zauważył Max.
- Być może, chociaż jeśli mam być z wami szczery, to uważam, że nie tylko dlatego on ją porwał.
Przyjaciele spojrzeli na mnie uważnie, czekając na dalszy ciąg mojej wypowiedzi, choć z pewnością doskonale się jej domyślali.
- Widzicie... Moim zdaniem on chce posłużyć się Sereną, aby mnie dopaść. On doskonale wie, że ja pójdę za moją dziewczyną nawet na koniec świata, więc jeśli ją porwie, to będzie liczył na to, iż zechcę ją znaleźć.
- Ale jak my mamy ją znaleźć? - spytała Bonnie - Przecież nie wiemy, gdzie on ją zabrał!
- Przeciwnie, wiemy! - zawołał Cilan.
Podbiegł on właśnie do mnie razem z Iris, trzymając w prawej dłoni jakąś kartkę.
- Znaleźliśmy to w domu - powiedział zielonowłosy.
- Może zostawił to Arlekin - zasugerowała Iris.
Popatrzyliśmy na oboje zaniepokojony, a ja potem wziąłem do ręki ów papier, rozwinąłem go i zacząłem uważnie czytać. Widniał na nim wierszyk taki, jakie zwykł pisać mój szacowny kuzynek.
Jak ci się spało, kuzynku kochany?
Czy teraz może już jesteś wyspany?
Gaz usypiający mojej produkcji
Dokonał już pewnie umysłu obdukcji.
Miałeś pewnie miłe sny, na co liczę.
Szlachetnych Twych przymiotów nie zliczę.
Bystry też umysł do nich też należy.
Dobroci Twojej zaś nikt nie zmierzy.
Wziąwszy to pod uwagę, pomyślałem tak:
Zabiorę ci osobę, której będzie Ci brak
Najbardziej na świecie. A Ty, kochany,
Będziesz w tej sprawie niezbyt obeznany,
Gdyż nie wiesz, gdzie mnie znaleźć, czyż nie?
Jednak zapytaj się tego, który coś wie,
A znajdziesz go łatwo, więc pytaj śmiało.
Pytaj o legendy tego miejsca, a jest ich nie mało.
Zapytaj ich o to, co pnie się w górę i końca nie ma.
Dowiedz się też o tym, co w środku sobie drzema.
Legendy odpowiedzi udzielą ci, mój przyjacielu.
Pytaj więc, kogo się da, choćbyś miał pytać wielu.
- I co tam pisze? - spytała Iris.
Załamany podałem jej list, a ta przejrzała oczami szybko, choć uważnie jego zawartość razem z resztą moich przyjaciół, po czym zawołała:
- To wprost oburzające! Ten świr za dużo sobie pozwala! Ash! Musisz ustawić go wreszcie do pionu!
- Zrobię to z prawdziwą przyjemnością, jeśli tylko dowiem się, gdzie on trzyma Serenę - powiedziałem załamany, łapiąc się obiema dłońmi za głowę - Ech! To jest po prostu niesamowite! Ja naprawdę nie wiem, co mam zrobić! O co mu chodzi? O jaką legendę?
- Legenda o tym, co drzemie w środku... - zaczął mówić Cilan - Ale w środku czego?
- W środku czegoś, co pnie się w górę i końca nie ma - dodał Max - O co może tu chodzić?
Normalnie myślenie idzie mi o wiele łatwiej, jednak w sytuacji, w której moja ukochana była zagrożona, jakoś moje małe szare komórki (jeśli faktycznie takowe posiadam) naprawdę zaczęły mi szwankować. Czułem się jak ostatni debil, który nie umie połączyć ze sobą kilku bardzo prostych wskazówek. Pikachu piszczał załamany i wraz z Buneary piszczał smętnie, próbując mnie jakoś pocieszyć, jednak nie udało mu się to, chociaż doceniał już samą próbę pomocy.
- A może to góra? - usłyszałem nagle pytanie Bonnie.
Spojrzałem na dziewczynkę zdumiony.
- Co mówiłaś, Bonnie?
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Może chodzi w tej zagadce o górę?
Spojrzałem szybko w kierunku gór i uśmiechnąłem się radośnie.
- Pnie się w górę i końca nie widać... To bardzo możliwe, tylko sęk w tym, że szczyty gór, jakie widzimy z Wioski Smoków możemy dostrzec.
- Jest jeden szczyt, którego nie można stąd dostrzec - odezwał się nagle Orion - Nie widać go, bo zasłaniają go chmury.
- To ciekawe - powiedziałem.
Zacząłem uważnie wypatrywać takiej góry, której to wierzchołek byłby zasłonięty przez chmury, ale nie widziałem go.
- Nic nie widzę - rzekłem po chwili załamany.
- Stąd trudno go wypatrzeć, bo jest częściowo przysłonięty przez inne góry - odparł Orion i wskazał mi go palcem - Proszę! Czy widzisz go teraz?
- Tak, teraz widzę - odparłem, gdyż rzeczywiście go widziałem - Jak się tam dostać?
- Nie wiem. My tam nie chodzimy. Wszyscy unikamy tego miejsca, jest zbyt groźne dla życia. Musisz poszukać jej osobiście.
- Dobrze... Wobec tego poszukam go - powiedziałem, zaciskając dłoń w pięść.
Spojrzałem na Iris i zapytałem:
- Czy ta góra z zasłoniętym przez chmury wierzchołkiem ma może jakąś legendę?
Iris pomyślała przez chwilę, nim mi odpowiedziała:
- W sumie to tak, ale ja nie wiem, czy ma ona cokolwiek wspólnego z prawdą. Być może to tylko fikcja.
- Dobrze, ale powiedz mi, jaka to legenda.
- Tę górę, która cię interesuje, nazywają Górą Śpiącego Dragonite’a. Według legendy znajduje się tam ponoć ogromny Dragonite, żyjący na tym świecie od czasów prehistorycznych.
- Raz na sto lat wylatuje ze swojej groty i włóczy się trochę po świecie, aby zajmować się swoimi sprawami - dołączył do tej opowieści Orion - Zawsze wtedy góra błyska ogniem, ziemia się trzęsie, a po chwili wszystko cichnie i jest spokój.
- Kilka lat temu miało to miejsce, więc być może ten Dragonite znów poleciał w podróż - dodał jeden z ludzi, którzy mieli stać na warcie - Nie wiemy, czy to prawda, ale krążą słuchy, że on zwykle jest spokojny...
- Chyba, że obudzi się go w jego jaskini - dodał drugi strażnik.
- Dlatego też nikt z nas nigdy tam nie chodzi - powiedziała Iris - Ja tam nie boję się ryzyka, ale takie coś to by było samobójstwo, dlatego wolę nie ryzykować. Ostatecznie wszystko ma swoje granice, nawet brawura.
- Najwidoczniej Arlekin nie zna tego powiedzenia, skoro tam właśnie zabrał Serenę - rzekł zaniepokojonym tonem Cilan.
Zacisnąłem pięść ze złości.
- Wobec tego ja także nie będę znał tego powiedzenia.
- Pika-pika! - zgodził się ze mną Pikachu, a z jego policzków poszły iskierki.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Obudziłam się tak jakoś o poranku. Nie leżałam jednak ani na ziemi, ani też w śpiworze, ale na bardzo ładnej kanapie z pięknym, klasycznym wręcz obiciem. Nie znam się co prawda na meblach, ale zdecydowanie to był wyjątkowo ładny mebel. Obok niego stało krzesło, zaś na niej sukienka z przyczepioną na niej karteczką, na której pisało:
Załóż ją, proszę.
Muszę przyznać, że choć cała ta sytuacja wcale mi nie pasowała, to jednak mimowolnie uśmiechnęłam się. W końcu Arlekin trafił w mój gust, dlatego też trudno mi było nie być zadowoloną. Ostatecznie przecież on mnie wyraźnie adorował, a bycie adorowaną to dla dziewczyny prawdziwa przyjemność. Dlatego też rozejrzałam się uważnie dookoła, czy nikt na mnie nie patrzy, po czym powoli zrzuciłam z siebie nocną koszulkę i założyłam na siebie zostawioną mi przez Arlekina różową sukienkę. Następnie powoli wyszłam z groty i natrafiłam na jednego z pracowników organizacji Rocket w standardowym, czarnym mundurze. Ukłonił on mi się bardzo nisko, po czym rzekł:
- Szef czeka, panienko.
Następnie zaprowadził mnie on do kolejnej groty, w której to siedział Arlekin przy stole suto zastawionym. Wokół paliły się lampy i choć, jak się domyślałam, był dzień, to jednak ich blask był niezbędny, bo w końcu nie dochodziły tutaj żadne promienie słońca i panowałaby bez tych lamp istna ciemność.
- Ach, moja droga! Miło cię znowu widzieć! - uśmiechnął się do mnie Arlekin - Widzę, że założyłaś tę sukienkę. Bardzo mi miło. Siadaj, proszę.
Człowiek, który mnie przyprowadził, odsunął mi krzesło, żebym mogła na nim usiąść. Oczywiście zrobiłam to, także już po chwili siedziałam sobie wygodnie przez stołem. Kilku ludzi Arlekina zapaliło świeczki na stole, a następnie na jeden ruch jego ręki zostawili nas samych.
- Mam nadzieję, że spodobała ci się jedna z moich kryjówek - rzekł wesołym tonem agent 005.
- Jest niczego sobie - odpowiedziałam, rozglądając się dookoła - Sam to wszystko zbudowałeś?
- Z moimi ludźmi, ale oświetlenie i inne takie to już przede wszystkim moja zasługa. Wiesz, że mam do tego smykałkę.
- Owszem, wiem.
- To dobrze. Częstuj się, śmiało.
Choć nie miałam zbytniej ochoty jeść z tym oszołomem czegokolwiek, jednak mimo wszystko zdobyłam się na to i powoli zaczęłam jeść. Musiałam przyznać, że on naprawdę pokazał klasę, ponieważ kanapki, owoce i inne przysmaki, jakie przygotował, były naprawdę smakowite, także wcinałam je bez większego zastanowienia. Arlekin jadł wolniej, jednocześnie uważnie mnie obserwując.
- Uważaj, bo się zakrztusisz - rzuciła mi jego pacynka.
- Wybacz, czasami się zapominam - zachichotałam z pełnymi ustami - Oj, przepraszam. Znowu to samo. Jestem niepoprawna.
Przyznam, że sama siebie nie rozumiałam w całej tej sytuacji. Przecież byłam przez niego porwana, a jednak jadłam z nim teraz śniadanie, a już po chwili on opowiadał mi różne dowcipne historie i rozbawiał mnie przy tym prowadząc najróżniejsze dysputy ze swoją pacynką, która to w zabawny sposób odpowiadała na jego pytania. Chwilami wręcz zaśmiewałam się do łez i zapomniałam o tym, że przecież on jest moim wrogiem. Nie wiem, co to sprawiło - czy Arlekin czegoś mi dodał na lepsze samopoczucie, czy też może po prostu widok tego, jak się dla mnie postarał zmiękczył moje serce? A może jedno i drugie? A może największe znaczenie miał tu fakt, że po raz pierwszy od naszego spotkania sam na sam Arlekin nie próbował zniszczyć Asha w moich oczach?
Tak czy siak opamiętanie kiedyś musi przyjść i dlatego na mnie też ono przyszło i to w chwili, kiedy w końcu przypomniałam sobie, że jestem tu więźniem. Z tego właśnie powodu, choć trochę niechętnie, wstałam od stołu i powiedziałam:
- No dobrze, Kevin... To wszystko jest naprawdę wspaniałe, ale bardzo chciałabym już powrócić do Wioski Smoków. Ash się na pewno już o mnie niepokoi.
- Spokojnie, kochanie moje. Już niedługo go zobaczysz - odpowiedział mi wesoło agent 005, spoglądając na zegarek kieszonkowy, który to wyjął z lewej kieszeni swoich spodni - Powinien tu niedługo być.
- Skąd ta pewność, że nas tu znajdzie? - zapytałam - Przecież nie wie, gdzie mnie szukać.
- Przeciwnie, on doskonale to wie - odparł wesoło Arlekin, chowając zegarek do kieszeni - Ostatecznie zostawiłem mu kilka wskazówek, jak ma cię znaleźć.
- Zostawiłeś mu wskazówki? - zdziwiłam się.
- Też uważam to za głupotę - mruknął Jacob.
Arlekin zdzielił go ręką przez głowę i rzekł:
- Oczywiście, Sereno. Przecież gdybym mu ich nie zostawił, to by nie mógł do nas dołączyć, a to byłaby wielka strata dla nas wszystkich, mam rację? Nie bój się. On niedługo tu przyjdzie, a wtedy z wielką przyjemnością zjem z nim śniadanie, potem go zwiążę i z miejsca wydam mojemu szefowi.
- Nie myśl sobie, że ci na to pozwolę! - zawołałam zdenerwowana.
Z miejsca zapomniałam o jego dobrych manierach i tym, że wręcz mnie rozpieszczał przez te kilka godzin, a jedynie pamiętałam, iż chce zwabić Asha w pułapkę. Doskoczyłam do niego i zaczęłam okładać go pięściami, wołając:
- Nie waż się go skrzywdzić! Nie wolno ci! Nie pozwalam!
Arlekin odepchnął mnie od siebie i powiedział groźnie:
- Kochanie, tutaj jedynie moja decyzja jest najważniejsza. Inne tracą na znaczeniu. Poza tym powinnaś być wobec mnie milsza. Przecież nie zabiję Asha.
- Nie, ale jeśli wydasz go Giovanniemu, to Domino dokończy swego dzieła! - krzyknęłam.
- Tak, to bardzo możliwe.
- I nic cię nie obchodzi, że on umrze?
- Wszyscy kiedyś umrzemy. Dziś czy jutro, co za różnica? Tak czy siak ja będę miał to, czego chce i to się liczy. Reszta jest milczeniem, jak pisał pewien poeta... Nie pamiętam już, jaki.
- Może Szekspir? - usłyszałam nagle dobrze mi znany głos.
- Tak, faktycznie! To był nasz stary, dobry Willuś - zaśmiał się Arlekin - Dzięki, przyjacielu, za pomoc.
- Ale to nie ja - odezwał się nagle Jacob.
Arlekin spojrzał zdumiony na pacynkę i dodał:
- Skoro nie ty, to kto?
Odwrócił się w lewo razem ze mną i wówczas ujrzał przed sobą Asha w towarzystwie naszych przyjaciół: Maxa, Bonnie, Iris i Cilana, a także Pikachu, Buneary i Dedenne. Wszyscy patrzyli groźnie w jego stronę.
- Czy ja dobrze słyszałem, że chcesz mnie zawieść do Giovanniego? - spytał mój luby - Naprawdę masz taki zamiar?
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Niech pomyślę... Tak, właśnie tego chcę - powiedział na to Arlekin - Nie będę ukrywać, że takie mam plany.
- Cóż... Wobec tego będziemy musieli cię rozczarować - rzekł Max.
- Bo Ash nie zamierza iść do Giovanniego! - pisnęła Bonnie.
- Ne-ne-ne! - dodał Dedenne.
- Obawiam się, że będziesz musiał, ponieważ właśnie sam, na własne życzenie, wpakowałeś się w moją pułapkę. Chłopcy, brać go!
Jednak nikt nie przybył na to wezwanie. Arlekin rozejrzał się nerwowo dookoła, po czym zawołał:
- Powiedziałem BRAĆ GO!
- Nie ma sensu wołać twoich ludzi - powiedziała złośliwie Iris - Bo widzisz... Coś ich zatrzymało.
- Tak, a konkretnie to my ich zatrzymaliśmy - dodał Cilan złośliwym tonem - No, bo widzisz, stary... Tak się składa, że twoi ludzie nie zachowali należytej czujności i cóż... Pozwoli się wziąć z zaskoczenia.
- Musisz chyba zainwestować w bardziej rozsądnych pomagierów - mruknął złośliwie Jacob, po czym zachichotał podle.
Arlekin strzelił go przez łeb dłonią i rzekł:
- Przyznaję, nie przewidziałem takiej sytuacji, ale cóż... Zawsze można mieć jakiś plan Be... Nieprawdaż?!
Następnie nie wiadomo skąd wyskoczył jego Gengar i strzelił w nas wielką, ciemną kulą. Pikachu szybko wystrzelił w niego elektryczną kulę, co sprawiło, że obie się zderzyły, robiąc przy tym sporo huku i jeszcze więcej dymu. Kiedy ten opadł, Arlekin zniknął nam z oczu i jedynie Gengar wisiał w powietrzu, śmiejąc się przy tym złośliwie.
- Gdzie jest Arlekin? - spytałam.
- Ja nie mam pojęcia, ale może ten jego czarny pokurcz nas do niego zaprowadzi! - zawołała Iris.
- Musimy najpierw go pokonać - dodał Cilan.
- Doskonale! Pikachu! Elektrokula! - krzyknął Ash.
- Dedenne! Szok Elektryczny! - pisnęła Bonnie.
Oba Pokemony strzeliły w niego, ten jednak bez trudu sparował ich ciosy, po czym uskoczył na bok, śmiejąc się przy tym podle. Iris, Cilan oraz Max wypuścili swoje stworki, które to natychmiast zaczęły ciskać w niego swoje moce. Pociski te jednak trafiały w skały, ponieważ ten drań zawsze odskakiwał na bok, pokazując nam język i śmiejąc się podle.
- Och, ty draniu! Już ja ci pokażę! - zawołała Iris, po czym nakazała swoim Pokemonom zaatakować go jeszcze zacieklej.
Już po chwili cała grota trzęsła się od ciosów naszych Pokemonów, które zamiast w Gengara trafiały w skały. Ash zaś początkowo zaciekle brał udział w tym wszystkim, jednak po chwili jakby coś go tknęło i zawołał:
- Przestańcie! Nie róbcie tak więcej!
Nasi przyjaciele natychmiast się uspokoili, a tymczasem on rzekł:
- Chyba już wiem, o co draniowi chodzi! W tej jaskini, w jednej z tych grot, znajduje się śpiący Wielki Dragonite! Takim zachowaniem tylko go zbudzimy, a coś mi mówi, że draniowi właśnie o to chodzi!
Wszyscy patrzyliśmy na niego zdumieni, po czym Iris zawołała:
- Ano tak! Przecież to Góra Śpiącego...
Cilan szybko zasłonił jej usta.
- Może nie tak głośno, co? Jeśli ta bestia jest gdzieś tutaj, to lepiej jej nie budzić.
- Racja - zgodził się Max i schował szybko do pokeballi Mudkipa oraz Treecko - Lepiej stąd wiejmy, póki czas.
- No właśnie - dodała Bonnie - No, ale co z Gengarem? On sam może obudzić Dragonite’a.
- Owszem, powinniśmy go złapać - jęknęłam załamana.
Przypomniałam sobie, że podczas rozmowy ze mną ten drań mówił mi, że w tej jaskini znajduje się coś, co może wykorzystać przeciwko Ashowi. Jeśli chodziło o tego Pokemona, to chyba lepiej stąd wiać póki czas. Mimo wszystko Gengar w razie porażki sam mógł obudzić grozę z tej jaskini, a co wtedy? Wolałam nie myśleć, co by się mogło wówczas stać.
Gengar jakby dobrze wiedział, co mówimy i myślimy, ponieważ latał wokół nas i próbował nas zmusić, abyśmy zaczęli za nim gonić. Siadał nam złośliwie na głowach, piszczał w wredny sposób i kiedy próbowaliśmy go pochwycić, zeskakiwał na głowę kolejnego z nas. Następnie podleciał on aż pod sufit, pokazując nam język. Pikachu zapiszczał gniewnie i chciał już zaatakować go piorunem, ale Ash go powstrzymał.
- Zostaw, Pikachu! On właśnie na to liczy! Tego właśnie chce. Zmusić nas do tego, abyśmy za nim ganiali i swoimi atakami rozdrażnili i obudzili Dragonite’a!
- On ma rację - poparłam go - Arlekin mówił mi, że ma w tej górze coś, co może użyć przeciwko tobie, skarbie. Pewnie chodziło mu właśnie o tego Pokemona.
- Właśnie! Wynośmy się stąd i to szybko!
Posłuchaliśmy jego rady, także już po chwili, najszybciej, jak to było możliwe, opuściliśmy tę jaskinię i ruszyliśmy w kierunku Wioski Smoków mając nadzieję, że uniknęliśmy w ten sposób wielkiego niebezpieczeństwa. Nie mieliśmy jednak pojęcia, iż ono dopiero miało nadejść.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz