Zaginiona księżniczka cz. II
Chwilę później lecieliśmy naszym samolotem i rozmawialiśmy sobie na temat sprawy, której rozwiązania właśnie się podjęliśmy.
- Muszę wam powiedzieć, że cała ta sprawa wygląda naprawdę bardzo ciekawie - powiedziałam na początku rozmowy.
- Co dokładniej masz na myśli? - spytała Dawn.
- Pip-lu-li? - zaćwierkał Piplup, siedzący jej na kolanach.
- Chodzi o to, że cała ta sprawa wydaje się być bardzo łatwa - zaczęłam wyjaśniać, o co mi chodzi - Coś tak jednak czuję, że to są tylko pozory, bo prawda jest znacznie inna, a sama sprawa okaże się być bardzo trudna.
- Tak, to może mieć sens - powiedział na to Ash - Też mam wrażenie, że cała ta sprawa jest nieco za prosta.
- Moim zdaniem narzekasz, stary - stwierdził nieco ironicznie Max - Czy naprawdę dla ciebie zawsze sprawa musi być naprawdę bardzo mocno zagmatwana, żeby nie wyglądała podejrzanie?
- Właśnie! Ash, czy ty aby nie przesadzasz? - dodała Bonnie.
- Ja tam nigdy nie przesadzam w ostrożności - uśmiechnął się do niej delikatnie mój chłopak - Pamiętajcie o tym, że należy zawsze być czujnym i wyczuwać niebezpieczeństwo tam, gdzie normalnie się go nie wyczuwa. To się nazywa „ostrożność“.
- To się nazywa „przepis na paranoję“, braciszku - stwierdziła złośliwie Dawn - Przecież sprawa jest bardzo prosta. Mamy sprawdzić, czy ta panna jest Wielką Księżniczką Lucy i po sprawie.
- Właśnie to mnie niepokoi - powiedziałam.
- Prawdę mówiąc mnie również - stwierdził Ash - Nie ukrywam, że początkowo uważałem, iż cała ta sprawa jest na pewno łatwa i nie będzie z nią żadnych problemów. Teraz jednak, po głębokim namyśle, uważam tak samo, jak Serena. Ta sprawa może mieć drugie dno.
- Ale nie musi - zastrzegł sobie Clemont - Chociaż prawdę mówiąc to nieco podejrzane, że taka bogata i wpływowa osoba zatrudnia do wykonania niezwykle prostego zadania detektywów o naszej renomie.
- Właśnie... Przecież słyniemy na całe Kanto i okolice jako najlepsi detektywi na całym świecie - stwierdził Max, powoli się nad tym wszystkim zastanawiając - Więc to nieco dziwne, że Wielka Księżna zatrudnia nas do tak prostej roboty.
- Wobec tego mamy tylko dwa wyjaśnienia - rzekł detektyw z Alabastii - Albo Wielka Księżna nie traktuje nas poważnie i uważa za dzieciuchów, którym można powierzyć jedynie szukanie guzików czy kradnięcie komuś kosmyku włosów...
- Albo? - spytałam.
- Albo cała sprawa jest poważniejsza niż wygląda, tylko pan Cook nie raczył nam o tym powiedzieć - dokończył swoją wypowiedź Ash.
- Osobiście obstawiam to drugie - rzekł Clemont.
- Prawdę mówiąc ja również - stwierdziłam.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- No właśnie... Musimy więc mieć się na baczności. Cała ta sprawa jest podejrzana. Lepiej więc uważajmy.
- Może powinniśmy zrezygnować? - spytała Bonnie.
- Żartujesz sobie? - mruknął Max - Żadnego rezygnowania! Jesteśmy słynnymi detektywami, a tacy nigdy się nie poddają! A poza tym dowodzi nami nie kto inny, tylko sam słynny Sherlock Ash! Niby co się może nam złego stać?
- Praktycznie wszystko i nic zarazem - odparł na to Clemont - Ale tak czy inaczej zgadzam się z Maxem, że nie powinniśmy się poddawać tylko dlatego, że mamy pewne dziwne, a do tego jeszcze niepotwierdzone przez nikogo podejrzenia.
- Clemont ma rację - rzekł niezwykle poważnym tonem Ash, patrząc na nas uważnie - Nie możemy w żadnym razie zrezygnować z tego zadania. W końcu tu chodzi o naszą reputację.
- Pal licho reputację, Ash! - zawołał Clemont - Gdyby w tej sprawie istniało naprawdę poważne niebezpieczeństwo i to oparte na poważnych poszlakach, to sam bym doradzał rezygnację z niej. Reputacja nie jest tyle ważna, ile nasze bezpieczeństwo i bezpieczeństwo naszych bliskich.
- To prawda, jednak tym razem wcale nie ma żadnego potwierdzonego logicznie zagrożenia - stwierdziła spokojnie Dawn - Bo przecież niby co nam może grozić?
- Sam tego nie wiem - odparł jej chłopak - A może ta osoba, która nas wynajęła, celowo udaje Wielką Księżną i celowo chce, abyśmy potwierdzili tożsamość tej dziewczyny, bo ma wobec niej jakieś podłe plany?
- To jest możliwe, ale nie wiemy, dlaczego tak by miało być - rzekł Ash zamyślonym tonem - Oczywiście istnieje różne ryzyko np. takie, że Wielka Księżna nic nie wie o naszej misji i pan Cook działa na własną rękę. Inna możliwość jest taka, że rzekomy pan Cook nie jest tym, za kogo się podaje albo Wielka Księżna nas oszukuje. Ale jeśli chodź jedna z tych możliwości jest prawdziwa, to o co chodzi?
- Mogę poszukać w Internecie wiadomości na temat obojga - zauważył Max.
- I co nam to da? - spytała Bonnie - Przecież nie wiemy, jak wygląda księżna, bo ona nigdy z nami nie rozmawiała.
- Ne-ne-ne! - poparł ją Dedenne.
- Właśnie, więc nie dowiemy się, czy ona naprawdę nas wynajęła, czy też ktoś chce, żebyśmy tak myśleli - zauważył Clemont.
Max jednak nie tracił animuszu.
- Ale za to dowiemy się, czy naprawdę taka osoba istnieje, a to już coś.
- Ale my wiemy, że istnieje - wtrąciłam się do rozmowy - Te wszystkie wydarzenia, o których opowiadał nam pan Cook miały miejsce naprawdę. Czytałam kiedyś o nich. Rodzina Rosenbaum naprawdę rządziła niegdyś państewkiem Union.
- No, to już jedno wiemy na pewno - powiedziała Dawn - Ale może mimo wszystko warto by sprawdzić tego adwokata? Jeżeli pan Cook działa na własną rękę wbrew woli Wielkiej Księżnej lub też udaje kogoś, kim nie jest, aby wciągnąć, powinni się tego dowiedzieć.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał wesoło Piplup.
- Tak, to jest dobry pomysł - uśmiechnął się delikatnie Ash - Kochana siostrzyczko, uważam, że jesteś genialna.
- Mam to po tobie - parsknęła śmiechem panna Seroni, gładząc przy tym delikatnie po główce swojego Pokemona - A więc warto by zdobyć na temat tego pana kilka wiadomości.
- Na pewno to nie zaszkodzi - stwierdził Clemont - Maxiu, możesz to dla nas sprawdzić?
- Jak wylądujemy na miejscu, to z wielką przyjemnością to dla was zrobię - uśmiechnął się wesoło Max, bardzo dumny z tego, że może być nam potrzebny.
- Zatem postanowione! - zawołał radośnie lider naszej drużyny - Kiedy tylko znajdziemy się w miejscowym Centrum Pokemon, to zaraz się za to weź, Max. A przy okazji trzeba by jakoś ostrożnie nawiązać znajomość z dziewczyną, która być może jest Wielką Księżniczką Lucy.
Następnie wyjął z plecaka zdjęcie Lucy oraz zdjęcie osoby, która być może nią była.
- Jak dla mnie wygląda niezwykle podobnie - rzekł Ash.
Pikachu spojrzał mu przez ramię i zapiszczał delikatnie na znak, że uważa tak samo.
- Wiecie co? Mam pewien pomysł - zaproponował nagle Max - Mogę na miejscu zgrać na laptopa specjalny program, który nam pomoże.
- Jaki program? - spytałam.
- Taki, który jest ostatnio bardzo popularny - wyjaśnił nam nasz haker - Program pozwalający nam stwierdzić, jak osoba z danego zdjęcia będzie wyglądać za kilka lat.
- Ej! To jest genialny pomysł! - zawołała radośnie Bonnie - Przy okazji mógłbyś też sprawdzić i mnie?!
- Nie ma sprawy! - zaśmiał się do niej Max - Jeśli chodzi o mnie, to ja chętnie sprawdzę, jak będziesz wyglądać za dziesięć lat. Siebie zresztą także sprawdzę.
- Sprawdź nas wszystkich przy okazji - zaproponowała Dawn.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał wesoło Piplup.
Ash uśmiechnął się do nich wesoło.
- Tak, ale jak powiedziała Dawn, to wszystko przy okazji. Jak na razie zajmijmy się lepiej tym, za co nam płacą, czyli sprawdzeniem tego, czy dziewczyny z tych dwóch zdjęć to jedna i ta sama osoba.
Wzięłam fotografię od mojego chłopaka i obejrzałam je sobie bardzo dokładnie. Na jednym zdjęciu widniała ładna piętnastoletnia dziewczyna o włosach barwy rdzy, brązowych oczach, w białej sukni z Pansagem na ramieniu. Na drugim z kolei była młoda kobieta o takich samych włosach i oczach, ale starsza wyraźnie o około dziesięć lat. Spacerowała ona z około czteroletnim, czarnowłosym chłopcem posiadającym dokładnie takie same oczy, jak towarzysząca mu kobieta.
- Jaki śliczny chłopiec - powiedziałam wesoło i wzruszonym głosem - Ciekawe, czy tak będzie wyglądać nasze maleństwo, Ash?
Mój ukochany zachichotał delikatnie i zarumienił się lekko, patrząc przy tym na mnie nieco zawstydzony.
- Dobrze wiesz, jak będą wyglądać nasi potomkowie, bo miałaś okazję ich kiedyś poznać - stwierdził dowcipnym tonem.
- W sumie racja - zaśmiałam się - Ale i tak urocze maleństwo. Ma oczy swojej mamy. Ciekawe, kto jest jego tatusiem?
- Zapewne mąż lub chłopak mamusi - stwierdził Ash.
- A jak się nazywa ta pani? - spytał Max.
Mój ukochany sprawdził dokładnie w notatkach, które nam zostawił pan Cook i zaczął je uważnie przeglądać.
- Nazywa się Eva Tchaikowsky. Jest mężatką oraz matką czteroletniego Andrew Tchaikowsky’ego. Jej mąż nazywa się Alexander Tchaikowsky i jest dawnym żołnierzem. Obecnie pracuje jako nauczyciel przysposobienia wojskowego w miejscowej szkole. Ona nie pracuje, zajmuje się domem oraz dzieckiem.
- Widzę, że pan Cook odrobił pracę domową - zachichotała Dawn - Sprawdził dokładnie tę dziewczynę.
- No! I to jeszcze jak - uśmiechnął się Ash - Proszę! Mamy tutaj nawet świadectwo ślubu, metrykę urodzenia i akt chrztu pani Evy Tchaikowsky z domu Rovespierre, córki państwa Rovespierre. Mamy również kilka innych dokumentów, jak akt chrztu jej syna, metryka jego urodzenia oraz dane na temat jej męża.
- Pan Cook odwalił za nas prawie całą robotę - powiedział Max - Nie wiem, czy powinniśmy być mu za to wdzięczni, czy też raczej się na niego obrazić.
- Proponuję jedno i drugie - zażartowała sobie Bonnie.
- De-ne-ne! - poparł ją Dedenne.
- Dobry pomysł - zaśmiał się lekko Ash, dalej przeglądając papiery - O! Posłuchajcie tego... Wielka Księżniczka Lucy miała znak rozpoznawczy taki, którego nie sposób pomylić z innymi.
- A jaki to znak? - spytałam zaintrygowana.
- To małe znamię w kształcie kółka tuż pod lewą pachą.
- No nieźle... Ciekawe, jak my niby mamy sprawdzić, czy pani Eva posiada takie znamię? - jęknęła Bonnie.
- Naszym zadaniem jest przede wszystkim zdobyć jej DNA, aby z jego pomocą ustalić, czy to Wielka Księżniczka Lucy, czy też nie - przypomniał jej Ash.
- Tak, ale przyda się nam sprawdzić kilka szczegółów dla pewności - stwierdziła dziewczynka - A poza tym, to jak my niby zdobędziemy próbkę jej DNA?
- Wystarczy tylko kilka włosów i już po sprawie - stwierdził luźnym tonem Clemont.
- A niby jak chcesz zdobyć jej włosy?
Na to pytanie jej starszy brat niestety nie umiał odpowiedzieć, tylko zasępił się lekko, mówiąc:
- Ech... Nie ma co gadać. To chyba faktycznie jest dość trudne zadanie. Chyba już wiem, dlaczego właśnie nam je powierzono.
- Być może to nie jedyna trudność, jaką mamy do pokonania - rzekł na to Ash - Tak czy siak sprawdzimy prawdziwość tych danych. Warto by się dowiedzieć, czy pani Eva naprawdę urodziła się tam, gdzie jest to podane w jej dokumentach.
- Coś mi mówi, mój braciszku, że szykuje się dla mnie małe zadanie - powiedziała Dawn, uśmiechając się lekko.
- Być może, ale spróbujmy najpierw zdobyć jej włosy - rzekł na to Ash - Jeśli okaże się to trudne, wtedy sprawdzimy wszystkie możliwe dane, jakie tu mamy.
- Wiesz... Obawiam się, Ash, że zdobycie kilku włosów pani Evy raczej nie będzie zbyt łatwe - zauważyłam.
- Pika-pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu.
- Biorę to pod uwagę i być może będzie to trudne zadanie, ale kto wie? Może nam się uda? - rzekł mój ukochany - Wszystko okaże się w praniu.
***
Gdy już w końcu wylądowaliśmy na lotnisku w Unovie, to poszliśmy do najbliższego Centrum Pokemon, po czym znaleźliśmy w nim pokoje, w których się ulokowaliśmy. Tam ponownie omówiliśmy kilka niezbędnych spraw, a prócz tego również sprawdziliśmy dane na temat pana Cooka oraz Wielkiej Księżnej Rosenbaum. Max zdobył dla nas w tej sprawie wszystkie niezbędne informacje.
- Pan Cook wygląda dokładnie tak, jak ten człowiek, którego wszyscy poznaliśmy - zauważył nasz drogi haker - Więc to chyba on.
- Myślę, że możemy już wykluczyć możliwość, aby ktoś się za niego podawał - powiedziałam - Ale nie wiemy, czy Cook nie gra na własną rękę i nie udaje, że pracuje dla Wielkiej Księżnej, a tak naprawdę ma jakieś ukryte w tym cele.
- Albo że sama Wielka Księżna ma własne cele w tej sprawie - dodał przy tym Ash - Ale cóż... Ja myślę, że jednak powinniśmy wykonać nasze zadanie. Bo ostatecznie przecież te nasze podejrzenia są tylko i wyłącznie naszymi podejrzeniami.
- Dokładnie tak - pokiwał głową Clemont - Ale to wszystko jest nieco podejrzane, także mam pewne obawy względem tego naszego zadania.
- Nie tylko ty je masz - zauważyła Dawn - Coś mi mówi, że wszyscy obecnie je mamy, ale cóż... Musimy sprawdzić dokładnie co i jak.
- No właśnie - poparł ją jej starszy brat - Przecież tutaj chodzi o honor i dobrą renomę naszej drużyny detektywistycznej. I wiecie co? Odnoszę też wrażenie, że bez małego podziału naszej drużyny się nie obejdzie.
- Czyli jednak wysyłasz mnie z Clemontem po informacje? - spytała wesoło jego siostra.
Widocznie bardzo odpowiadało jej to, że będzie mogła spędzić miło czas ze swoim chłopakiem, nawet jeśli spędzaliby go na zbieraniu dla nas informacji. Ale w sumie dlaczego nie? Przecież podróżowanie wspólnie ze swoim ukochanym i przeżywanie z nim przygód to prawdziwa przyjemność dla bardzo zakochanej dziewczyny. W każdym razie ja tak mam i odnosiłam wrażenie, że odkąd Dawn zaczęła chodzić z Clemontem, to miała podobne podejście do tej sprawy.
- W sumie to właśnie miałem was o to prosić - rzekł Ash, uśmiechając się delikatnie - O ile oczywiście nie macie nic przeciwko temu.
- Ja na pewno nie mam - odezwała się jego siostra.
- Ja również nie mam - dodał jej chłopak - Byleby tylko udało się nam wykonać to zadanie w miarę możliwości na czas.
- Prawdę mówiąc, to pan Cook nie wyznaczył nam czasu - zauważyła Bonnie.
- Ne-ne-ne! - zapiszczał Dedenne.
- W sumie nie, ale przecież nie będziemy wlec się z tym śledztwem w nieskończoność, mam rację? - spytałam.
- Oczywiście, że nie! - powiedział Ash - Wykonamy to zadanie w miarę możliwości szybko i sprawnie. Tylko pamiętajcie, że póki nie będzie na to czas, to nie wolno się nam zdradzić z tym, że przysyła nas pan Cook.
- A niby czemu? - spytał Max.
- Przecież Cook już próbował sprawdzić tożsamość pani Evy i jakoś mu się nie udało - zauważył detektyw z Alabastii - Wyraźnie ani ona, ani jej mąż nie chcieli o tym rozmawiać. Więc chyba się nie pomylę, jeśli powiem, że teraz nasi drodzy małżonkowie będą reagować gniewem, a przynamniej wielką nieufnością na wszystkie propozycje rozmowy z nimi na taki temat.
- W sumie to racja - zasępił się nasz drogi haker - Ale dziwi mnie, dlaczego pani Evie nie zależy na tym, aby ujawnić się babci.
- Jeśli Wielka Księżna to rzeczywiście jej babcia - zwróciła mu uwagę Bonnie.
- Wiem, o co ci chodzi, ale jakoś nie potrafię tego zrozumieć - mówił dalej Max - Jeśli pani Eva to Wielka Księżniczka Lucy, to niby czemu się dotąd nie ujawniła? Czemu nie dała znaku życia? Czemu się ukrywa i to pod innym nazwiskiem? I czy jej mąż o tym wszystkim wie, czy też może wręcz przeciwnie?
- Wszystkiego się po kolei dowiemy - odrzekł z uśmiechem na twarzy Ash - A skoro mamy tyle pytań, które wymagają odpowiedzi, to bierzmy się wreszcie do roboty, kochani! Zacznijmy od tego programu, o którym mówił nam Max.
- Właśnie! Ja chcę zobaczyć siebie za dziesięć lat! - zawołała bardzo podnieconym głosem Bonnie.
Clemont popatrzył na nią z politowaniem.
- Bonnie, proszę cię! Czy ty nie słuchałaś tego, co mówił Ash? Przecież wyraźnie nam powiedział, że najpierw zajmiemy się naszą pracą, a dopiero potem przyjemnościami.
- On wcale niczego takiego nie powiedział! - warknęła na niego jego młodsza siostra.
- W sumie to nie mówiłem takich słów, ale podzielam zdanie Clemonta - uśmiechnął się delikatnie mój chłopak - Najpierw weźmy się za to, co jest najważniejsze, czyli za naszą pracę, a dopiero potem zajmiemy się innymi sprawami, w tym również przyjemnościami.
- Dokładnie tak - pokiwał głową nasz drogi wynalazca - A więc, Max, mój drogi przyjacielu, spróbuj zgrać z Internetu ten program, o którym nam mówiłeś.
- Nie ma sprawy, kochani! - zawołał radośnie młody Hameron - Choć nie jestem pewien, ile mi zajmie zgranie tego programu. Musicie dać mi na to nieco czasu.
- Spokojnie, będziesz miał go tyle, ile tylko ci będzie potrzeba - rzekł przyjaznym tonem Ash - Ale zacznij najlepiej od teraz, dobrze?
- Spoko, szefuńciu! - zasalutował mu Max.
***
Zgranie owego programu, o którym mówił nam nasz drogi haker, na laptopa rzeczywiście zajęło nieco czasu, także więc dopiero następnego dnia mogliśmy podjąć się sprawdzenia zdjęcia Wielkiej Księżniczki Lucy i dzięki niemu móc ustalić, jak obecnie wyglądałaby, gdyby żyła, na co po cichu liczyliśmy. Wynik sprawdzenia wyżej wspomnianego zdjęcia przyniósł nam naprawdę bardzo pozytywny wynik.
- Zobaczcie to - uśmiechnął się radośnie Max, pokazując nam postać kobiety, którą miała być obecnie Wielka Księżniczka Lucy.
Spojrzeliśmy wszyscy na komputer i uśmiechnęliśmy się radośnie.
- No proszę - zaśmiał się wesoło Ash - Wygląda dokładnie tak samo, jak pani Eva Tchaikowsky.
- Właśnie - potwierdziłam - Chociaż muszę zauważyć, że jednak to nie jest żaden dowód dla sądu czy naszej klientki.
- No właśnie, bez badań DNA się nie obędzie - zauważył Clemont - Zdjęcie jednak wyraźnie wskazuje na to, że Eva Tchaikowsky to jest właśnie Wielka Księżniczka Lucy Rosenbaum.
- Ale nie zaszkodzi nam oprócz badań DNA mieć również dodatkowe informacje - stwierdziła Dawn - Zwłaszcza na temat tych danych, jakie nam ofiarował pan Cook.
- Właśnie tak - pokiwał głową Ash - Im więcej więc będziemy mieli informacji, tym lepiej dla nas.
- Wobec tego możesz na nas liczyć, braciszku - Dawn uśmiechnęła się do niego wesoło - Ja i Clemont polecimy do Johto, żeby zdobyć informacje na temat rzekomej pani Evy Tchaikowsky.
- Doskonale - zgodził się z nią jej chłopak - Ruszamy jeszcze dzisiaj, a wy tymczasem nie traćcie czas, kochani.
- My nigdy nie tracimy czasu - zaśmiałam się do niej.
- Powiedzmy, moja droga. Powiedzmy - rzekła wesoło panna Seroni.
***
Jeszcze tego samego dnia Clemont z Dawn polecieli do regionu Johto, aby zdobyć niezbędne dla nas informacje na temat Evy Tchaikowsky, z kolei reszta naszej kompanii podjęła się zadania zbadania dokładnie całej sprawy. Najpierw pojechaliśmy do państwa Union, aby tam zobaczyć dawny pałac Rosenbaumów. Musiałam przyznać, że był on bardzo naprawdę imponujący. Te wszystkie komnaty, te wszystkie piękne sale i dzieła sztuki... Co prawda, jeżeli chodzi o dzieła sztuki, to praktycznie wszystkie zostały rozkradzione przez rebeliantów, jednak potem z czasem odzyskano większość z nich i oddano je do pałacu, który został później przerobiony na muzeum.
- W sumie tu jest naprawdę pięknie, ale nie mam pojęcia, dlaczego tutaj przybyliśmy - zauważyłam.
- Pewnie szukamy tu niezwykle ważnych poszlak - zauważyła Bonnie.
- De-ne-ne! - zapiszczał Dedenne.
- W żadnym razie - uśmiechnął się dowcipnie Ash - Po prostu bardzo chciałem zobaczyć ten pałac i dowiedzieć się, jak on wygląda.
- Aha... Czyli urządzamy sobie wycieczki turystyczne? - mruknął na to Max, po czym uśmiechnął się delikatnie - Chociaż w sumie to czemu nie? Ostatecznie to naprawdę bardzo piękne miejsce.
- Owszem, bardzo piękne, co jednak nie zmienia faktu, że najpierw mieliśmy zająć się pracą, a dopiero potem przyjemnościami - stwierdziłam na to z ironią w głosie.
- Spokojnie, być może ta wyprawa przyniesie nam coś pożytecznego - odrzekł na to wesoło Ash - Wszystkiego się dowiemy na miejscu, kiedy już nadejdzie odpowiedni czas.
- A kiedy on nadejdzie?
- Nie wiem, ale tak czy siak dowiemy się tego we właściwym czasie.
Westchnęłam załamana, słysząc słowa mojego chłopaka. On chwilami naprawdę bywał niereformowalny, choć musiałam przyznać, że w jednym ma rację. Ten pałac wyglądał po prostu cudownie. Nie umiałam oprzeć się jego urokowi, podobnie jak Bonnie i Max. W sumie to chyba tylko osoba całkowicie pozbawiona wrażliwości na piękno mogłaby nie docenić tego, jak wspaniale wygląda pałac Rosenbaumów, jak przepiękne są te wszystkie komnaty, jak cudowne są te obrazów, rzeźby itd... Ja osobiście nie mogłam oderwać wzroku od tych wszystkich dzieł sztuki, które zachwycały mnie w każdy z możliwych sposobów. Najpiękniejsza wydawała mi się sala balowa, bo wyglądała tak, jakby zaraz miało się tam odbyć wielkie przyjęcie.
- Wiesz, Ash... Mimo tego, że wizyta w tym miejscu teraz jest nieco nie na miejscu, ale naprawdę bardzo się cieszę, iż tu przyszliśmy - rzekłam po chwili - Tu jest po prostu cudownie. Wygląda jak miejsce z jakiegoś snu...
- Albo pięknego filmu - powiedziała wesoło Bonnie.
- De-ne-ne! - pisnął radośnie jej Dedenne.
- Z tym, że to jest lepsze niż film, ponieważ to się dzieje naprawdę - zaśmiał się Max.
Ja zaś stanęłam na środku sali balowej, po czym dygnęłam delikatnie przed moimi przyjaciółmi i zaczęłam się zwinnie okręcać dookoła własnej osi, wykonując coś w rodzaju tańca, a następnie wesoło zaśpiewałam:
Płynie czas, liczę dni,
Co minęły daremnie.
Nie wiem, skąd znana mi
Ta melodia gra we mnie.
- Eee... A ciebie co napadło? - zaśmiał się Max.
- Ona chyba tańczy - powiedziała wesoło Bonnie - A w każdym razie tak to wygląda, choć mogę się mylić.
- Przestańcie już... Ona naprawdę bardzo ładnie tańczy - wziął mnie w obronę Ash.
Przestałam tańczyć i uśmiechnęłam się do niego czule.
- Miło mi, kochanie, że tak mówisz - powiedziałam zachwycona jego komplementem - A więc, skoro skończyliśmy się bawić, to lepiej chodźmy odwiedzić naszą panią Tchaikowsky. A tak nawiasem mówiąc, to gdzie ona mieszka?
- Przecież już ci to mówiłem, kochanie - zauważył nieco zadziornym tonem Ash.
- Ktoś ma tutaj dziurawą pamięć - dodał złośliwie Max.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Zarumieniłam się lekko, słysząc te komentarze.
- Przepraszam was bardzo, moi kochani, ale naprawdę trudno mi jest zapamiętać wszystko, co wy mi mówicie. Możesz więc mi powiedzieć, Ash, gdzie ona mieszka?
- Ależ nie ma sprawy - uśmiechnął się do mnie mój luby - A więc ona mieszka w sąsiednim państewku. Nosi ono nazwę Royal. Pan Cook zostawił nam wszystkie dane w tej sprawie.
- Doskonale - stwierdziłam wesoło - Wobec tego chyba już pora na nas, prawda?
- W sumie to racja - pokiwał delikatnie głową lider naszej kompanii, spoglądając na zegarek na lewej ręce - Mamy tak za niecałą godzinę autobus do Royal, więc ruszajmy w drogę, bo jeszcze się spóźnimy.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
***
Na całe szczęście dotarliśmy na przystanek autobusowy, stamtąd zaś złapaliśmy pojazd, którym szybko dojechaliśmy do Royal. Ponieważ granice między państewkami graniczącymi z Union nie były już tak fanatycznie pilnowane, jak to było za czasów dyktatury generała Milthona Che Gevery, to mogliśmy swobodnie dojechać na miejsce. Tam zaś od razu poszliśmy szukać domu państwa Tchaikowsky, kierując się wskazówkami pana Cooka.
- Ciekawi mnie tylko jedno - powiedziałam - W jaki sposób nawiążemy znajomość z Evą i Alexandrem?
- Dobre pytanie. Sama tego jestem ciekawa - stwierdziła Bonnie.
- Spokojnie, Ash na pewno ma już gotowy plan działania! - zawołał wesoło Max i spojrzał w kierunku mojego chłopaka - Prawda, stary?
Ash zachichotał delikatnie, lekko się przy tym rumieniąc.
- No, w sumie to tak... Plan pewien mam, ale nie wiem, czy coś z niego wyjdzie.
- A jaki dokładniej to plan? - spytałam.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- No więc myślałem, żebyśmy tam poszli, zapukali do drzwi i...
- I co?
- No właśnie nie wiem... - jęknął załamany Ash, opuszczając ręce ku ziemi - Tego szczegółu mojego planu jeszcze nie opracowałem.
- No, to pięknie! - zawołał nieco poirytowanym głosem Max - Przecież nie możemy działać bez planu.
- Ty myślisz, że ja tego nie wiem?! - krzyknął załamanym głosem mój luby - Przecież wiem o tym doskonale. Ale spokojnie, bez paniki. Zaraz na pewno coś wymyślę.
- Spoko! Ash ma przecież zawsze wiele dobrych pomysłów! - zawołała radośnie Bonnie głosem pełnym nadziei.
Jej idol poczuł się naprawdę przyjemnie, kiedy to usłyszał. Jego mina była radosna i szczęśliwa, co wyraźnie mówiło mi, że takie coś sprawiło mu wielką przyjemność.
- Doskonale! - zawołał radośnie Ash - A więc masz na to moje słowo, Bonnie, że ustalę jeszcze jakiś super plan działania.
- No właśnie! - uśmiechnęła się wesoło dziewczynka - Z pewnością pomysł przyjdzie mu do głowy bardzo szybko. Wystarczy tylko nie naciskać i dać mu czas.
- W sumie to masz rację - zgodziłam się z nią - Nie można naciskać. A więc mamy już część planu. Mianowicie przychodzimy do domu państwa Tchaikowsky, pukamy do ich drzwi, a potem... A potem... Ano właśnie, co potem?
- No, mówimy coś - zaśmiał się Max - Tylko... Co konkretnie?
- Sam nie wiem, ale na pewno coś jeszcze wymyślimy - stwierdził Ash - Wystarczy mieć odwagę, a wówczas wszystko będzie dobrze. Powiemy np. pani Evie, że...
Załamany jęknął i opuścił powoli głowę w dół.
- Ech, to po prostu beznadziejne.
- Pika-pika! - pisnął smętnie Pikachu.
- No właśnie - zgodził się z nim Ash - Bo co my mamy jej powiedzieć? Przecież nie...
- Ratunku! - odezwał się nagle jakiś dziecięcy głos.
- Ratunku? - zapytał zdumiony Max - Nie, zdecydowanie nie. To słowo nie pasuje do tej sytuacji.
- Przycisz się! - mruknął Ash i zaczął nasłuchiwać.
Chwilę później dało się słyszeć kolejne głośne:
- RATUNKU!
- Ktoś chyba wzywa pomocy - powiedział mój luby.
- Pika! Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał głośno Pikachu, zeskakując z ramienia Asha na ziemię, po czym ruszył biegiem w kierunku miejsca, skąd dobiegł nas krzyk.
- Hej, Pikachu! Zaczekaj! - krzyknął jego trener i pognał szybko przed siebie.
Wszyscy razem ruszyliśmy za nimi, żeby się dowiedzieć, kto wzywa pomocy i dlaczego to robi. Nagle znaleźliśmy się na jakieś polanie, gdzie pod drzewem stał jakiś mały chłopiec cały przerażony i drżący ze strachu na całym ciele. Przed nim bzyczało groźnie całe stado Pokemonów os.
- O nie! To są Beedrille! - krzyknęłam przestraszone - One zaraz go pożądlą!
- Nie pozwolimy na to! Pikachu, Atak Piorunem! - zawołał szybko mój ukochany.
- Dedenne, Szok Elektryczny! - dodała Bonnie bojowym tonem.
Oba Pokemony skoczyły do przodu i zaatakowały one prądem swoich przeciwników. Beedrille została w ten sposób mocno poturbowane, po czym zabrzęczały groźnie i odleciały daleko, znikając nam z oczu.
- Dedenne! Pikachu! Byliście genialni! - zawołała radośnie Bonnie, łapiąc oba dzielne Pokemony w objęcia i mocno je przytulając.
- Uff... W ostatniej chwili - jęknął Max, ocierając sobie pot z czoła - Już się bałem, że biedak skończy pożądlony.
- Spokojnie! Mamy już doświadczenie w załatwianiu takich drani jak te Beedrille - uśmiechnął się wesoło Ash.
- Właśnie - pokiwałam radośnie głową, po czym powoli podeszłam do chłopca - Hej, maleńki. Czy wszystko dobrze?
- Tak... Już dobrze - powiedział przyjaznym głosikiem chłopiec, powoli odsłaniając swoją twarz, którą zasłaniał rękami.
- No widzisz. Było groźnie, ale jest już wszystko dobrze - rzekł Ash, powoli podchodząc do dziecka.
Gdy tylko zobaczył twarz chłopczyka, to wręcz go zamurowało. Ja też byłam wyraźnie zszokowana i nic w tym chyba dziwnego. W końcu okazało się, że to dziecko, które właśnie uratowaliśmy przed Beedrillami, to było to samo dziecko widziane przez nas na zdjęciu razem z Evą Tchaikowsky. Co za tym idzie, ten chłopiec był synem kobiety, której poszukiwaliśmy.
- A niech mnie! - zawołałam zaszokowana - Ash! Czy ty widzisz to samo, co ja?
- Owszem, widzę i nadal nie mogę w to uwierzyć - odpowiedział mi mój chłopak - Nie sądziłem, że to jest możliwe, ale... To chyba rzeczywiście niezwykły przypadek.
- Jaki przypadek? - spytała Bonnie, podchodząc do nas wraz z Maxem.
Nagle oboje zobaczyli, o czym mówimy i westchnęli głośno.
- O co wam chodzi? - spytał cienkim głosikiem chłopiec - Mam brudną buzię?
- Nie, w żadnym razie - uśmiechnął się do niego Ash - Tylko, wiesz... Bardzo nam kogoś przypominasz.
- Pika-pika! Pika-chu! - potwierdził Pikachu.
- Właśnie! - dodała panna Meyer podnieconym głosem - Bardzo nam przypominasz pewnego... znajomego!
- Andrew! Andrew, gdzie jesteś?! - z lasu dobiegł nas kolejny głos, tym razem kobiecy.
- Mama! Mamusiu, tu jestem! - zawołał radośnie chłopiec.
Chwilę później z gęstwiny wybiegła kobieta, którą dotąd widzieliśmy tylko na zdjęciach. To była Eva Tchaikowsky, zaś obok niej gnał zielony Pansage. Chłopczyk na widok obojga radośnie zerwał się z ziemi, po czym podbiegł do kobiety i rzucił się jej na szyję.
- Mamo! Moja kochana mamusiu! Dobrze, że jesteś! - wołał chłopiec, całując swoją rodzicielkę.
- Andrew, kochanie! Ale strachu się przez ciebie najadłam! - płakała zrozpaczonym głosem kobieta - Dlaczego się oddaliłeś?
- Ja chciałem pobawić się z tym Pokemonem! - zapiszczał załamanym głosem chłopiec - Ale ja nie wiedziałem, że on jest dzieckiem Beedrilla! Ja naprawdę tego nie wiedziałem. Ale oni mnie uratowali!
To mówiąc wskazał na naszą czwórkę.
- Tak właściwie, to ocalili go Pikachu i Dedenne - zaśmiał się skromnie Ash - To oni szybko zareagowali i wkroczyli do akcji.
- Ale ostatecznie przecież my nimi kierowaliśmy, więc chyba my także go ocaliliśmy. Poniekąd - zachichotała dumnym tonem Bonnie.
- Pika-pika-chu! De-ne-ne! - zapiszczał Pikachu i Dedenne, rumieniąc się przy tym lekko.
Eva popatrzyła na nas uważnie i uśmiechnęła się radośnie, ściskając mocno nasze dłonie.
- Bardzo wam dziękuję... Naprawdę nie wiem, co bym zrobiła, gdyby tak moje dziecko skończyło pożądlone przez te potwory! Ech, czuję się po prostu okropnie! Co ze mnie za matka?!
- Spokojnie, proszę pani - powiedziałam do niej pocieszającym tonem - Przecież każdemu mogło się to zdarzyć.
- Być może, ale to przecież mnie nie usprawiedliwia - jęknęła kobieta zawstydzonym tonem, po czym szybko się uśmiechnęła - Ale dziękuję wam za to, co zrobiliście. A przy okazji jestem Eva Tchaikowsky, a to jest mój synek Andrew.
- Miło mi panią poznać - odpowiedział jej przyjaźnie Ash - Jestem Ash Ketchum, a to moja dziewczyna Serena Evans. A to są nasi przyjaciele: Max Hameron i Bonnie Meyer, a także Pikachu i Dedenne.
- Pika-pika-chu! De-ne-ne! - zapiszczały przyjaźnie stworki.
- Bardzo mi miło was poznać - zaśmiała się radośnie Bonnie.
- Wszystkim nam bardzo miło - dodał Max.
- Nie inaczej - zgodziłam się z nim - Tak czy siak naprawdę my nie zrobiliśmy nic takiego. Po prostu byliśmy wszyscy w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze.
- Dziękuję wam - powiedziała radośnie Eva, biorąc swoje dziecko na ręce i patrząc, jak jej Pansage podchodzi do Pikachu i Dedenne, witając się z nimi radośnie - Naprawdę bardzo wam dziękuję. Gdybym tylko mogła coś dla was zrobić...
Ash złapał się za brzuch, w którym mu bardzo głośno zaburczało. Mój luby zachichotał delikatnie, słysząc ten dźwięk i powiedział:
- W sumie, to coś by mogła pani zrobić. Nie chcę się narzucać ani nic z tych rzeczy, ale nie będę zaprzeczał, że jest coś takiego, co może pani dla nas zrobić.
Eva Tchaikowsky zachichotała wesoło.
- Domyślam się, co masz na myśli - powiedziała - I nie ma sprawy! Chodźcie, kochani! Zapraszam was do siebie na obiad. To i tak niewiele, ale w miarę swoich możliwości spróbuję wam jakoś należycie podziękować za waszą pomoc.
- Dobrym obiadem na pewno nam pani podziękuje - zaśmiał się wesoło mój Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Och, Ash - parsknęłam śmiechem pełnym czułości.
No i jak tu go nie kochać?
Eva Tchaikowsky zaprosiła nas do siebie, po czym bardzo radośnie ugościła nas w swoim uroczym domku niedaleko lasu. A gdy mówię, że nas ugościła, to mam na myśli przede wszystkim niesamowicie pyszny posiłek, jakim nas uraczyła. Ash i Pikachu byli naprawdę bardzo głodni, ponieważ jedli, aż im się uszy trzęsły. Ja, Max oraz Bonnie, chociaż nie byliśmy aż tak zgłodniali, to jednak również z apetytem zajadaliśmy posiłek przygotowany przez kobietę i chyba trudno nam się dziwić, ponieważ naprawdę cudownie smakował. Nawet nasze Pokemony zasmakowały w tym smakołyku.
- Ma pani prawdziwy talent! - zawołał radośnie Max.
- Mama to super kucharka! - zaśmiał się wesoło Andrew.
- Właśnie! Masz rację, mały - zachichotał Ash, głaszcząc go po głowie - Pani Tchaikowsky, ma pani prawdziwy talent do szykowania posiłków.
- Och, jaka tam ze mnie „pani“ - zaśmiała się kobieta - Mówcie mi Eva. W końcu nie jestem tak wiele od was starsza, abyście mnie mieli tytułować oficjalnie.
- Skoro tego sobie życzysz - uśmiechnęłam się do niej - To naprawdę bardzo miłe z twojej strony, że nas ugaszczasz.
- Nie mogłam inaczej postąpić - powiedziała Eva wzruszonym tonem - Przecież wy ocaliliście moje jedyne dziecko. Byłabym więc chyba ostatnią, niewdzięczną kreaturą, gdybym tak postąpiła.
Jej Pansage zapiszczał delikatnie na znak, że całkowicie się z nią zgadza. Pikachu i Dedenne pokiwali wesoło łebkami, nie przerywając ani na chwilę swojego posiłku.
- A powiedz mi, proszę... Mieszkasz tu sama z synem? - zapytał Ash delikatnym tonem, aby nie zabrzmieć na wścibskiego.
- Ależ skądże, broń Boże! - zaśmiała się wesoło Eva - W żadnym razie. Razem ze mną mieszka także mój mąż, Alexander. Niestety, nie ma go teraz w mieście.
- Tatuś pojechał na zimowe ferie ze swoimi uczniami! - pochwalił się z miejsca mały Andrew.
- To prawda. Mój mąż uczy wf-u oraz przysposobienia wojskowego - wyjaśniła dumnym tonem Eva - Nie jest jednak typem żandarma. Małego kocha nad życie, podobnie jak i mnie.
- To dobrze... Mężowie powinni kochać swoje żony - powiedział na to Max.
- A ojcowie swoje dzieci - dodała wesoło Bonnie.
- Tak powinno być, ale nie zawsze tak jest - rzekł smutno Ash - Choć my nie możemy narzekać, bo każde z nas ma kochających rodziców.
- Tak, to sama prawda - zgodziłam się z nią - Choć tylko Max i Bonnie mają pełne rodziny. Ja i Ash pochodzimy z rozbitych rodzin.
- No właśnie - zgodził się mój luby smutnym tonem.
- Rozumiem, ale to żaden powód do wstydu - stwierdziła smutno Eva - Przecież takie rzeczy się zdarzają na tym świecie. Nie można z tego robić tragedii. Ważne, aby można było normalnie żyć pomimo takich problemów. Poza tym rozbita rodzina to także rodzina, a ojcowie i matki dalej mogą kochać swoje dzieci.
- To prawda - zgodził się z nią Ash - Założę się, że twoi rodzice bardzo cię kochają, a Andrew jest ich oczkiem w głowie.
Eva wyraźnie posmutniała, kiedy usłyszała słowa mojego chłopaka.
- Coś się stało? - spytał zasmuconym głosem mój luby - Przepraszam, Eva. Powiedziałem coś złego?
- Ależ nie, Ash! W żadnym razie! - zawołała kobieta - Po prostu tak się głupio złożyło, że ja nie mam rodziców.
- Nie masz rodziców? - zdziwiłam się.
- Ano nie mam - odparła na to Eva - Moi rodzice umarli, gdy byłam bardzo mała... Praktycznie nawet ich nie pamiętam.
Zmyśla albo mówi prawdę, pomyślałam sobie. Jeżeli mówi prawdę, to nie jest to Wielka Księżniczka Lucy. Jeżeli jednak zmyśla, to musi być ona, tylko... Dlaczego ona kłamie? O co tutaj chodzi?
- Bardzo mi przykro z tego powodu - powiedziałam smutnym tonem.
- Mnie również - dodał Ash skruszonym głosem - Przepraszam cię, nie chciałem wywoływać w tobie złych wspomnień.
- Wcale ich nie wywołałeś - uśmiechnęła się do niego Eva - Po prostu to smutna historia, ale przecież każdemu mogła się ona trafić.
- Tak, prawda - potwierdził mój ukochany - Ale nie jest chyba tak źle, prawda? Masz w końcu teraz własną rodzinę.
- Tak, mam ją i jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu - odparła najszczerszym tonem na świecie nasza gospodyni - Dodam jeszcze, że nie zamieniłabym moich bliskich na żadne skarby świata. Czy chcecie może dokładkę?
Nie muszę chyba mówić, że bez wahania zgodziliśmy się na tę uroczą propozycję.
***
Spędziliśmy bardzo miły dzień w towarzystwie Evy, która później, gdy musieliśmy się pożegnać, powiedziała nam, że zaprasza nas serdecznie na wspólną zabawę nad jeziorem niedaleko jej domu. Do tych próśb dołączył również Andrew, który koniecznie chciał spędzić więcej czasu ze swoimi idolami. Bardzo go ucieszyło, gdy wyraziliśmy zgodę na tę prośbę.
Następnego dnia bardzo z siebie zadowoleni poszliśmy wszyscy razem nad jezioro, naradzając się po drodze.
- Muszę przyznać, że jak na razie, to idzie nam całkiem dobrze - rzekł zadowolonym z siebie głosem Ash - Mówię wam, naprawdę mamy dużo szczęścia. Teraz zostaje nam tylko zabrać jej kosmyk włosów i po sprawie.
- Jasne... Bo ty myślisz, że ona tak po prostu go nam da, kiedy ją o to poprosimy? - odparłam nieco ironicznie.
- Spokojnie, bez przesady - zaśmiał się do mnie Ash - Przecież nie musimy jej nic mówić. Wystarczy tylko, że będziemy na tyle blisko niej, aby jej jakoś zabrać pincetą kilka włosków.
- Niby jak chcesz to zrobić?
- Nie ja to zrobię, ale ty!
To mówiąc Ash wskazał palcem na mnie. Zdziwiłam się, gdy to zrobił.
- Słucham?! Że niby ja mam to zrobić?! I ciekawe niby, w jaki sposób, Ash?!
- Spokojnie, kochanie. Już ty coś wymyślisz - zaśmiał się wesoło mój luby - Masz w końcu głowę nie od parady, nieprawdaż?
Popatrzyłam na niego ironicznie.
- Oczywiście... Tak najłatwiej. Rzucić mi kilka komplementów i sądzić, że dzięki nim poczuję się na siłach, aby wykonać zadanie, którego ty nie możesz wykonać.
- Nie, że nie mogę, ale ty sobie z nim na pewno o wiele lepiej poradzisz - zaśmiał się wesoło mój chłopak.
Następnie pocałował mnie delikatnie w usta i uśmiechnął się bardzo delikatnie. Wpatrywał się w moje oczy przy tym rozkosznie.
- No i jak, kochanie? Zgadzasz się na to?
- No dobrze, niech ci już będzie - mruknęłam nieco niechętnie, ale w końcu jego uśmiech zniewolił mnie do tego stopnia, że musiałam ustąpić sile argumentów mego ukochanego.
Gdy już dotarliśmy na miejsce, to czekała tam na nas Eva Tchaikowsky wraz ze swoim synkiem. Na nasz widok uśmiechnęła się radośnie, a Andrew radośnie podbiegł do nas i wtulił się mocno w nogi Asha.
- Ash! Tak się cieszę! Mój kochany Ash! - piszczał radośnie chłopiec swoim ujmującym głosikiem.
Gdy tylko mój luby zobaczył chłopca, to wziął go radośnie w objęcia i przytulił mocno do siebie.
- Ja także się cieszę, że cię widzę - powiedział przyjaznym głosem, po czym czule go ucałował w policzek.
Andrew został mocno przez nas wszystkich wyściskany, a następnie on czule przytulił Pikachu i Dedenne, których strasznie uwielbiał, czemu wcale się nie dziwiliśmy, bo w końcu to właśnie one go ocaliły od żądeł Beedrilli.
- Widzę, że mój synek was polubił - uśmiechnęła się przyjaźnie Eva - Naprawdę sprawia mi to wielką przyjemność. Nawet nie wiecie, jak wielką.
- Jeśli taką samą, jaką nam, to naprawdę ogromną - powiedział wesoło Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął Pikachu, dość brutalnie miętolony przez małego Andrew.
- To co? Idziemy popływać? - spytał wesoło Max.
- Ale jeszcze nie przebraliśmy się w kostiumy - zauważyłam.
- W sumie to ja też nie - zaśmiała się nieco zawstydzona Eva - Zupełnie o tym zapomniałam. Sereno, Bonnie, chodźmy stąd. Niech nasi chłopcy się przebiorą w spokoju.
Po tych słowach Eva poszła z nami w osobne miejsce w krzakach, aby móc się swobodnie przebrać. Szybko zrzuciłyśmy wówczas swoje ubrania i założyliśmy kostiumy kąpielowe. Nasza drużyna wzięła je ze sobą wiedząc, iż mimo, że w Alabastii jest zima, to tutaj jest stale ciepło, więc na pewno będzie okazja popływać. I teraz zamierzaliśmy skorzystać z tej okazji.
- Wiesz, Sereno... Masz bardzo ładną figurę - powiedziała nagle Eva, obserwując moją postać w bikini.
- Twoja też jest niczego sobie - zaśmiałam się do niej przyjaźnie.
Młoda kobieta zachichotała, po czym zaczęła poprawiać sobie nieco swoje włosy. Wówczas miałam możliwość dobrze zobaczyć jej lewą pachę i zauważyłam, że widnieje pod nią niewielkie, brązowe znamię w kształcie kółka.
- Ładne znamię - powiedziała Bonnie niewinnym tonem.
Eva spojrzała na nie i zaśmiała się lekko.
- Tak, też tak uważam. Jest ono bardzo ładne. Mój mąż uważa, że to oznaka kobiecości.
- Pewnie ma rację - odparłam z uśmiechem.
A więc masz znamię, pomyślałam sobie. To bardzo ciekawe. I jeszcze do tego posiadasz odpowiedni wiek i wygląd. Czyżbyś więc była naprawdę Wielką Księżniczką Lucy Rosenbaum? Ale dowiemy się wszystkiego, kiedy już sprawdzimy twoje DNA. Wtedy już nam się nie wywiniesz.
- Chodź, Sereno! Chłopcy się już przebrali i możemy iść! - zawołała Bonnie, wyrywając mnie z rozmyślań.
Następnie dziewczynka pognała wesoło do wody i wskoczyła do niej wesoło, dziko krzycząc:
- BOMBA LECI!
Eva śmiała się do rozpuku, po czym sama również tam wskoczyła. Ja zaś powoli zaczęłam planować, jak ukraść jej nieco włosów. Obejrzałam jej ubranie, ale niestety, nie było tam żadnego włoska z jej czupryny. Szkoda... Będę więc musiała użyć nieco drastyczniejszych metod, pomyślałam sobie. No, ale trudno, skoro nie ma innego wyjścia...
***
Zabawa była po prostu przednia i wszyscy doskonale się bawiliśmy. Pływaliśmy, nurkowaliśmy, chlapaliśmy się wodą, skakaliśmy do jeziora na bombę, wygłupialiśmy się... No i jednym słowem, po prostu cieszyliśmy się wszyscy życiem. Ja jednak poczułam w sercu takie nieprzyjemne ukłucie wywołane tym, że ukrywamy przed tą kobietą nasze prawdziwe intencje na temat jej osoby. Co prawda nie chcieliśmy w żadnym razie jej skrzywdzić, a wręcz przeciwnie. Chcieliśmy przecież jej pomóc, ale czy ona tego chciała? Skoro celowo się ukrywała przed babcią i resztą rodziny, to czy mieliśmy prawo ją wydzierać z tego świata? Chociaż z drugiej strony być może ona wcale nie kłamała i być może faktycznie nie pamiętała swoich rodziców, jak nam powiedziała. To by oznaczało, że cierpi na amnezję i nie pamięta, kim jest. To by wiele wyjaśniało, jednak mimo wszystko czułam, że Lucy vel Eva doskonale wie, kim jest, lecz nie umiałam jakoś znaleźć motywację dla takiego postępowania. Więc może naprawdę straciła ona pamięć?
Nie wiedziałam tego, ale czułam, że ta sprawa naprawdę nie jest tak prosta, jak się wydaje i budziła wiele wątpliwości. Tak czy siak wiedziałam, że nie zostaną one rozwiane, dopóki nie dowiedziemy, że jest ona lub nie jest Wielką Księżniczką Lucy. Ale tego dowiemy się jedynie wtedy, kiedy zdobędziemy jej włosy i z ich pomocą zbadamy dokładnie DNA rzekomej pani Tchaikowsky. Wiedziałam o tym, a także wiedziałam już, w jaki sposób mam to zrobić.
- Wiecie co? Dawno się tak dobrze nie bawiłam - rzekła przyjaznym głosem Eva, gdy siedzieliśmy na piasku i raczyliśmy się różnymi łakociami, jakie zabraliśmy ze sobą.
- My również - odpowiedziałam jej wesoło, siadając tuż obok niej - Ostatnio mieliśmy bardzo wiele obowiązków, a poza tym u nas panuje zima.
- Dokładnie i nie ma jak pływać w jeziorze czy w morzu - dodał Ash - To zdecydowanie nie ten klimat.
- Widzicie... Wy macie teraz śnieg, jednak my nigdy go tu nie mamy - uśmiechnęła się na to Eva - Trochę szkoda, bo naprawdę chciałabym, aby mój synek miał możliwość poznać, co to jest śnieg.
- Musicie więc kiedyś pojechać tam, gdzie jest śnieg - zasugerował jej Max.
- To dobry pomysł - poparła go Bonnie.
- Genialny pod każdym względem - powiedziałam, wysuwając powoli z dłoni pincetę.
Następnie korzystając z tego, że Eva patrzy właśnie w przeciwną stronę wyrwałam jej owym przedmiotem kilka włosów. Kobieta pisnęła, łapiąc się ręką za głowę.
- Co ci się stało? - zapytałam z udawaną troską, chowając szybko za siebie swoją zdobycz.
- Sama nie wiem... Chyba coś mnie pociągnęło za włosy - odparła Eva, lekko dotykając miejsca, które ją bolało.
- Może to był jakiś mały Pokemon? - zasugerowałam - Albo sama nie wiem, co. A może ci się wydawało?
- Nie wiem... Ale pewnie masz rację - rzekła na to Eva, lekko się przy tym uśmiechając.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz