środa, 10 stycznia 2018

Przygoda 090 cz. IV

Przygoda XC

Kraina prehistorycznych Pokemonów cz. IV


Spędziliśmy w krainie prehistorycznych Pokemonów kilka dni. Przez ten czas poznaliśmy to miejsce na wylot, ojciec Luny wraz z córką i zięciem bardzo dokładnie zbadał to miejsce licząc na to, iż kiedyś będzie mógł on opublikować notatki na jego temat. Cała trójka szybko zapomniała o tym, że jesteśmy tutaj więźniami, a przynajmniej nie chciała tego pamiętać. Zajęta obserwacją Pokemonów oraz robieniem notatek spędzała bardzo miło czas w tym miejscu. Nasze Pokemony zaś biegały radośnie po buszu, bawiąc się doskonale nie nękane przez miejscowe drapieżniki (widać było w tym rękę N). Z kolei ja, Ash, Max i Bonnie próbowaliśmy również miło spędzać czas, chociaż zdecydowanie nie było to łatwe, a zwłaszcza wtedy, kiedy sobie przypomnieliśmy, że przecież jesteśmy tutaj uwięzieni, choć mimo wszystko to więzienie nie było wcale takie złe. Codziennie zwiedzaliśmy okolice, a N niejeden raz oprowadzał nas po najróżniejszych miejscach, pokazując nam ich uroki. Wspinaliśmy się na skały, pływaliśmy w morzu i na jego dnie, zwiedzaliśmy groty i robiliśmy wszystko, co tylko można było tutaj robić. Było tego naprawdę bardzo wiele i trudno mi to wszystko opisać, gdyż nie starczy tutaj dość miejsca, aby to wszystko ukazać. Dlatego też poprzestanę jedynie na ogólnym opisie.
Przeżyliśmy podczas pobytu na tej wyspie kilka ciekawych przygód, z czego zdecydowanie ciekawa była ta, w której Bonnie została zaatakowana przez jednego z Pokemonów nie uznających prawa N, jednak nasz dzielny gospodarz w ostatniej chwili wyrwał ją ze szponów bestii. Dziewczynka była zachwycona, kiedy została ocalona, więc radośnie wtuliła się w swego wybawcę, wołając:
- Och, N! Jesteś taki dzielny i kochany! Ocaliłeś mi życie!
- Och, N! Jesteś dzielny i ocaliłeś mi życie! - przedrzeźniał ją złośliwie Max - Naprawdę mam już jej serdecznie dość. Ta dziewczyna robi się po prostu irytująca. Ledwie byle koleś ją ratuje, a tej miękną kolana na sam jego widok.
- Ktoś tu chyba jest zazdrosny - zachichotałam dowcipnie do Asha.
- Pewnie tak - zaśmiał się mój luby.
Bonnie od tego czasu zaczęła bardzo jawnie okazywać swoją sympatię N, jednocześnie celowo patrzyła na Maxa upewniając się, że obserwuje on całą tę sytuację. Cwana bestia, pomyślałam. A więc to tak sobie pogrywasz? Myślisz może, że coś tym zyskasz, poza zazdrością wybranka swego serca? Proszę bardzo... Powodzenia. Może ci się uda, choć szczerze mówiąc to ja mocno w to wątpię.
Takie myśli chodziły mi po głowie, kiedy obserwowałam to wszystko. Była to zdecydowanie jedna z tych zabawniejszych sytuacji, jakie nas tam spotkały. Niestety, miały tam również miejsce te poważniejsze. Szczególnie ponure były różne sprzeczki pomiędzy N a profesorem Carsonem.
- Mimo, że jest pan uczonym, to jednak w wielu sprawach jesteś bardzo ograniczony w ocenie relacji między Pokemonami a ludźmi - rzekł mu raz N - Umieszczasz Pokemony w kategoriach używając przy tym dziwacznych, dowolnych zasad i myślisz sobie, że możesz je dzięki temu lepiej zrozumieć. Ale mylisz się. Nie rozumiesz. Dzieląc je na kategorie do Pokedexu jedynie ograniczasz sam siebie, gdyż tak naprawdę każdy z Pokemonów jest inny i to, jakiego jest gatunku, to nie ma znaczenia. Idea Pokedexu obraża mnie, bo ukazuje jedynie cechy fizyczne, a ja się skupiam na psychice. Tylko ona się liczy. Tylko wnętrze.
Uczony poczuł się głupio, kiedy to usłyszał i nie wiedział już, co ma odpowiedzieć. Ja zaś, choć naprawdę serdecznie współczułam N, to jednak mimo wszystko uważałam, że chwilami wyraźnie robi z siebie ofiarę losu i biednego, pokrzywdzonego człowieka. Niewątpliwie takim właśnie był, ale po co to tak zażarcie akcentować?
W każdym razie większość sytuacji było zabawnych i przyjemnych, a tylko niektóre z nich były ponure oraz smutne, a także nerwowe. My jednak, pomimo tego wszystkiego, robiliśmy swoje i zajmowaliśmy się tym czując, że postępujemy właściwie. W końcu co innego moglibyśmy jeszcze zrobić?


Wreszcie nadeszła chwila, która przerwała nam pobyt w tym miejscu i już na zawsze miało wpłynąć na nasze życie. Ja i Ash razem siedzieliśmy w wodzie jeziora i kąpaliśmy się, chichocząc przy tym z radością. Było nam przyjemnie w naszym towarzystwie, a prócz tego naprawdę doskonale się bawiliśmy.
- Tutaj w sumie nie jest tak źle - powiedziałam po chwili - Jeśli mamy tu siedzieć przez całą wieczność, to nie ma co narzekać, tylko spróbować znaleźć pozytywne strony całej tej sytuacji.
- Masz rację, choć jeśli chodzi o mnie, to ja nie zrezygnuję z planów opuszczenia tego miejsca, gdy tylko będziemy mogli.
- Dobrze, ale na razie cieszmy się tym, co mamy. Zgoda, skarbie?
- Zgoda - odparł Ash, po czym pocałował mnie czule w usta.
Nagle usłyszeliśmy jakieś bardzo niespokojne piski. Wydawali je z siebie Pikachu i Buneary, którzy biegli w naszą stronę. Oboje mieli wyraźne przerażenie malujące się na ich pyszczkach.
- Co się stało, kochani? - zapytałam z niepokojem.
- Pika! Pika-pika! Pika-chu! - pisnął Pikachu, po czym zaczął szybko pokazywać coś łapkami na migi.
Buneary, choć nie znała tak dobrze migowego, wtórowała mu w jego działaniach, wręcz podskakując przy tym z przerażenia.
- Intruzi na wyspie? Jak pokonali Aerodactyle? - spytał Ash, doskonale odczytując słowa języka migowego.
Pokemony rozłożyły bezradnie łapki i zaczęły ponownie pokazywać coś w języku migowym.
- Oni mają specjalny sprzęt do łapania Pokemonów? Niedobrze - jęknął mój ukochany i spojrzał na niego - Musimy iść i to sprawdzić!
Szybko wyskoczyliśmy z wody, ubraliśmy się, a następnie bardzo zaniepokojeni pognaliśmy za Pikachu i Buneary, którzy poprowadzili nas na plażę. Tam zaś zobaczyliśmy kilkunastu ludzi ubranych w czarne stroje z wielkim czerwonym R na nich wyszytymi. Mieli oni maski na górnej części twarzy, a w dłoniach trzymali coś jakby karabiny i bazooki.
- To organizacja Rocket! - jęknęłam przerażona - Tylko jak oni nas znaleźli?!
- Myślę sobie, że oni nie szukają nas, ale prehistorycznych Pokemonów - odpowiedział mi Ash - Oczywiście mogę się mylić.
Ponieważ nie mieliśmy najmniejszych szans z tymi łotrami (w końcu wypuściliśmy na polecenie N wszystkie nasze stworki, przez co teraz nie mieliśmy możliwości ich przywołać), a wszelka walka była bezcelowa, więc nawet jej nie próbowaliśmy. Jedyne, co oboje zrobiliśmy, to dokładnie obserwowaliśmy poczynania tych ludzi, którzy to wkrótce ruszyli w głąb buszu.
- O nie! Nasi przyjaciele! - jęknęłam przerażona - Natrafią na nich i jeszcze wpadną w ich ręce!
- Musimy ich ostrzec, Sereno. Szybko!
- Patrz, Ash!
Już mieliśmy pobiec, kiedy nagle wskazałam mu palcem jakiś pojazd, który właśnie ukazał się na niebie. Był to ogromny sterowiec z wielką literą R na balonie. Już chwilę później wylecieli z niego ludzie na odrzutowych plecakach, którzy polecieli w głąb wyspy.
- Ciekawe, kto nimi dowodzi? - spytałam.
- Nie wiem, ale to teraz bez znaczenia - odpowiedział mi Ash - Musimy znaleźć naszych przyjaciół i ocalić ich.
Pikachu i Buneary zgodzili się z nim, po czym pognaliśmy razem przed siebie, przez puszczę, aby móc ostrzec naszych przyjaciół, chociaż prawdę mówiąc nie miałam pojęcia, gdzie mamy ich znaleźć ani w jaki sposób. Pomimo to biegliśmy dalej próbując ich jakoś namierzyć.
- Bonnie! Max! Luna! Cullen! Panie profesorze! Gdzie wy jesteście?! - nawoływaliśmy ich mając nadzieję, że któreś z nich nas usłyszy.
Niestety, nigdzie nie mogliśmy ich znaleźć, a co gorsza na całej wyspie nagle zaroiło się od bandytów z organizacji Rocket. Było ich coraz więcej, a wszyscy razem bezwzględnie łapali Pokemony w wielkie sieci naładowane elektrycznością. Biedne te stworzenia jedne po drugim padały na ziemię zmuszeni prądem do uspokojenia się i zaprzestania prób ucieczki. Z trudem ja, Ash, Pikachu i Buneary uniknęliśmy schwytania, choć prawdę mówiąc byliśmy już coraz bliżej spełnienia tej wizji, ponieważ nasze poszukiwania zwróciły uwagę bandytów, którzy próbowali nas schwytać. Przez chwilę już byli bliscy osiągnięcia tego celu, ponieważ osaczyli całą naszą czwórkę ze wszystkich stron. Pikachu i Buneary wówczas przyjęli bardzo bojowy ton, my zresztą także byliśmy gotowi walczyć. Jednak nie doszło do walki dzięki pomocy Reshirama, który niespodziewanie wylądował tuż przed nami, po czym zaryczał groźnie, machnął kilka razy łapami i pokazał nam, abyśmy wskoczyli na jego grzbiet, a gdy to zrobiliśmy, to polecieliśmy razem przed siebie.
- Dranie! Podłe dranie! - pomstowałam na nich po cichu - Już my im pokażemy!
- Dobrze, tylko jak? - spytał Ash - Nie mamy żadnego planu.
Niestety, to był poważny problem. Brakowało nam jakiegokolwiek konceptu w tej sprawie. Nie wiedzieliśmy, co mamy robić i chociaż zwykle wymyślaliśmy plany na bieżąco, tym razem jednak brakowało nam jakiegoś pomyślunku.
Lecieliśmy przed siebie obserwując z lotu ptaka całą wyspę, w której panoszyli się żołnierze organizacji Rocket, którzy to chwytali za pomocą specjalnego sprzętu prehistoryczne Pokemony. Te próbowały się przed nimi bronić, jednak nic im to nie dało, ponieważ broń, jaką mieli ludzie była o wiele silniejsza od nich. Rzucali na nich głównie takie ogromne koła, które przypominały hula-hop i zaciskały się wokół ich ciała, po czym raziły ich prądem oraz krępując im ruchy. Z każdą próbą poruszania się raził je prąd, więc musiały się poddać.
- To jest po prostu straszne... Okropne - powiedziałam, patrząc na to załamanym wzrokiem - To jest przerażający widok.
- Tu jest jeszcze gorszy - rzekł nagle Ash.


Spojrzałam przed siebie i zauważyłam, jak przed nami w powietrzu unosi się Domino na odrzutowym plecaku, mając w dłoni czarny tulipan, którego jak zwykle udawała, że wącha. Wokół niej unosili się w powietrzu jej ludzie, również mający wielki plecak na plecach.
- No proszę... Kogo ja tu widzę? - rzekła ironicznym głosem Domino - Nasz kochany pan detektyw i jego dziewczyna. Nie sądziłam, że was tutaj spotkam. Myślałem, że znowu gdzieś walczysz ze złem tego świata.
- A my nie sądziliśmy, że spotkamy tu ciebie - odgryzł się jej Ash - Myśleliśmy, że dręczysz jakiś niewinnych ludzi w miejscu bardziej przez ludzi zaludnionych.
- Zatem oboje nawzajem się zaskoczyliśmy, Ash - stwierdziła Czarny Tulipan - No, ale nic nie szkodzi. Dzisiaj wyjątkowo cię nie ścigałam, ale przybyłam tutaj po to wszystko, co tutaj widzisz.
Wypowiadając te słowa pokazała ona dłonią na ziemię, po czym bardzo podle się uśmiechnęła.
- Przybyłaś tutaj po prehistoryczne Pokemony? - spytałam.
- A i owszem - rzekła podłym tonem Domino, dalej bawiąc się swoim czarnym tulipanem - Chyba zapominasz, że Giovanni zleca swoim agentom łapanie rzadkich Pokemonów. A chyba sama przyznasz, że nie ma bardziej rzadkich Pokemonów niż te prehistoryczne?
- A skąd się o nich dowiedziałaś?
- Mam swoich szpiegów. A zresztą szczegóły nie mają tutaj żadnego znaczenia. Ważne jest coś zupełnie innego.
- A co takiego? - spytał Ash.
- Mianowicie to, że oprócz tych wszystkich Pokemonów, to ja chcę czegoś jeszcze. Przyszłam tutaj zapolować na kogoś, kto zdecydowanie jest o wiele więcej wart niż te wszystkie paskudztwa, choć przyznaję, że i one mają swoją wartość. Jednak ja chcę złapać większą rybkę niż te tutaj.
Domyślałam się, o kim ona mówi, jednak wolałam się nie odzywać i słuchać tego, co ta jędza powie.
- Ta rybka, to jest człowiek, który to bardzo wiele znaczy dla naszej organizacji. Jego umiejętności mogą się nam przydać w naszej działalności.
- Kto to taki?
- Nie udawaj, Ash. Przecież dobrze wiem, że się z nim przyjaźniłeś. A może spróbujesz mi wmówić, że nie znasz tego człowieka?
Następnie wyjęła ona z kieszeni jakieś małe urządzenie, nacisnęła na nim guzik, a z przyrządu wyszedł hologram w kształcie postaci N.
- Nazywa się Nicholas Nintendo, ale wszyscy mówią na niego N. Jest niezwykle zdolnym młodzieńcem. Swego czasu, gdy był dzieciakiem porwał go Zespół Plazma i trzymał go u siebie przez kilka lat, zaś ich przywódca, niejaki Ghetsis, próbował wychować z niego osobę sobie podobną. Jednak N w końcu jakoś mu się wymknął i odnalazł potem swoich prawdziwych rodziców, którzy szybko go zawiedli, dlatego biedak zaczął podróżować po świecie jako trener Pokemonów. Po latach podróży poznał ciebie i razem zniszczyliście Zespół Plazmę. Potem koleś zaczął on brać udział w walkach Pokemonów i wtedy właśnie zwrócił uwagę naszych agentów.
- A niby czemu zwrócił waszą uwagę? - spytałam.
- Nie wiesz, ślicznotko? - spytała zadziornie Domino, oglądając dalej hologram N - Widać twój chłopak lub wasz przyjaciel nie podzielił się z tobą tą wiedzą. Nieładnie. A więc powiem ci. Ten przystojniaczek posiada umiejętność rozmawiania z Pokemonami.
- Wszyscy posiadają tę umiejętność, jeśli są dość wrażliwi, aby kochać Pokemony - odpowiedział Ash.
- Jesteś naprawdę romantykiem - rzekła ironicznie Czarny Tulipan - Tak czy siak nie o to mi chodziło. Raczej o to, że N doskonale rozumie, co mówią Pokemony. Dosłownie wszystko, co one mówią, on bardzo dobrze rozumie. Nie wiadomo, jak on to robi... Prawdopodobnie się z tym urodził, ale jego rodzina ze strony matki ma już takie moce.
- Rodzina ze strony matki? - spytałam.
- Ano tak. Chociażby jego kochana kuzyneczka Anabel czyta z emocji ludzi i Pokemonów.
- Anabel?! - zawołaliśmy - Ona jest kuzynką N?!
- O! No proszę! Nie wiedzieliśmy o tym? - zachichotała podle Domino - Wobec tego czeka was niezwykle poważna rozmowa z waszym kumplem. I dobrze, bo bardzo mi na tym zależy.
- Mów po ludzku! O co ci chodzi? - warknął na nią Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał groźnie Pikachu.
Podła agentka 009 uśmiechnęła się do niego i rzekł:
- Nie ma sprawy. A więc powiem bez ogródek. Mojemu szefowi zależy na tobie, ale równie mocno, a może jeszcze bardziej, zależy mu na N. Jego umiejętności mogą nam się przydać. Jednak moi ludzie przeszukali już całą wyspę i nigdzie nie mogą go znaleźć. Ty jesteś genialnym detektywem, co przyznaję z niechęcią, ale teraz paradoksalnie bardzo mi to pomoże. A więc reasumując: pójdziesz poszukać N i lepiej dla ciebie, abyś go znalazł.
- Skąd wniosek, że ja wiem, iż on tu jest? - spytał mój luby.
- Bo ja nie jestem głupia. Skoro ty tu jesteś, mój panie bystrzaku, to z pewnością musiałeś się z nim widzieć. A skoro tak, to wiesz, gdzie on jest. A skoro wiesz, to mi go przyprowadzisz tutaj, w to miejsce, na tej polanie.
To mówiąc wskazała ona nam palcem polanę pod nami.
- A niby czemu mamy dla ciebie go szukać? - spytałam.
- Och, wybaczcie... Zupełnie zapomniałam o honorarium - podle się zaśmiała Domino - Dostaniecie je i to takie, że nigdy od nikogo jeszcze nie dostaliście lepszego.
Po tych słowach pstryknęła ona palcami, a wówczas na polanę wyszli ludzie Domino ze związany Luną, Cullenem, Maxem, Bonnie, profesorem Carsonem oraz naszymi Pokemonami.
- O nie! - krzyknął przerażony Ash - Przyjaciele!
- Pika-pika! - zapiszczał przerażony Pikachu.
- Nie daj się nabrać na jej sztuczki, Ash! - zawołał Max - Ona i tak nas zabije, kiedy dostanie to, czego chce!
- Przymknij się, młody! - warknęła Domino, po czym dodała: - Ash, lepiej się zastanów. Wolność N za wolność twoich przyjaciół. To chyba jest uczciwa oferta, prawda?
Ash popatrzył na nią wściekłym wzrokiem, a potem spojrzał na swoich przyjaciół nie wiedząc, co ma zrobić.
- Zastanów się, kochasiu - rzuciła 009 - Ten N... Co on cię w ogóle obchodzi? Przejmujesz się nim? A po co? Przecież on nie kiwnąłby palcem, aby cię ocalić. To chory idealista kochający bardziej Pokemony niż ludzi. Bez wahania by mi on was wszystkich sprzedał w zamian za wolność tych wszystkich prehistorycznych bestii. Czy naprawdę chcesz dla niego narażać życie swoich przyjaciół?
Po tych słowa Domino uśmiechnęła się i dodała:
- Macie czas do wieczora. Lećcie i szukajcie N zanim znajdą go moi ludzie, bo oni może go znajdą, a może nie. Chociaż jakoś nie wydaje mi się, aby im się udało. Z tobą nie mają oni szans. Więc bierz się do dzieła, a jeśli przyprowadzisz mi N, to ja oddam ci twoich przyjaciół w nienaruszonym stanie.
- Jak ja mam ci ufać? - spytał Ash - Przecież jesteś nędzną oszustką i morderczynią! Twoje obietnice nic nie znaczą!
- Poważnie? Może i tak, ale ja się wbrew pozorom wcale nie lubuję w zabijaniu i uwolnię ich, gdy tylko dostanę to, czego chcę. Więc lepiej rusz się, kochasiu. Masz czas do wieczora. Jeśli do zachodu słońca nie dostanę N w swoje ręce, to wówczas... Sam chyba rozumiesz... A więc cóż... Tik-tak, Ashu Ketchum!
To mówiąc Domino wyłączyła hologram z postacią N i zaczęła wręcz podle rechotać.
- Ruszamy w drogę, chłopcy - rzuciła do swoich ludzi - Mamy jeszcze sporo Pokemonów do złapania.
Następnie odleciała przed siebie bardzo zadowolona, śmiejąc się przy tym podle. Jej ludzie odlecieli za nią, a na polanie pozostali nasi przyjaciele związani pilnowani przez pozostałych pomagierów 009, którzy przykładali im pistolety do głów. Zacisnęliśmy pięści ze złości, ale nie wiedzieliśmy, co mamy innego zrobić. Ta nędzna kreatura miała nas w garści i dobrze o tym wiedziała. Nie mieliśmy więc wyboru i musieliśmy odnaleźć N.

***


Na całe szczęście Domino, chociaż wiedziała naprawdę sporo o N, to jednak nie miała ona bladego pojęcia o tym, że Reshiram jest Pokemonem jej celu, dlatego też ruszyliśmy w drogę pozwalając na to, aby nasz środek transportu zabrał nas do miejsca, w którym przebywał N. Mieliśmy jednak nadzieję, że Domino nie kazała nas śledzić. Uważnie więc obserwowaliśmy podczas lotu całą najbliższą okolicę w towarzystwie Pikachu i Buneary, jednak nikogo nie zauważyliśmy. Nikt nas nie śledził, a w każdym razie nic na to nie wskazywało. Mieliśmy nadzieję, że się nie mylimy w tej sprawie.
W końcu dolecieliśmy do jaskini, w której pierwszy raz spotkaliśmy N. Pokemon wleciał tam z nami, po czym zasłonił wejście stojącym z boku wielkim głazem, także nikt nie mógł tam się dostać. Zadowoleni ruszyliśmy prowadzeni przez Pokemony, aż dotarliśmy do groty, w której odbyliśmy pierwszą rozmowę z N. Zastaliśmy tam naszego przyjaciela, który siedział na wielkim kamieniu z głową opuszczoną nisko w dół.
- Jesteście tu? - zapytał załamanym głosem N - To dobrze. To bardzo dobrze. Miałem nadzieję, że Reshiram was znajdzie. Posłałem go po was, gdy się dowiedziałam, że są tu jacyś intruzi. Chciałem was tu schować. Ale reszty nie ma...
- I już nie przyjdą, bo Domino ich złapała - powiedziałam.
- Domino?! Ona tutaj jest?! - jęknął przerażony młodzieniec - O nie! Tylko jej tu brakowało. Wiedziałem, że prędzej czy później mnie znajdzie, ale nie sądziłem, że tak szybko.
- Skąd ty w ogóle ją znasz? - spytałam.
- Chyba jesteś nam winien wyjaśnienie - dodał Ash.
- Pika-pika! Bune-bune! - zapiszczały groźnie Pikachu i Buneary.
N zasmuconym wzrokiem popatrzył na nas, po czym wskazał dłońmi na płaskie kamienie. Usiedliśmy więc i spojrzeliśmy w kierunku naszego przyjaciela.
- Jak już oboje wiecie, nazywam się Nicholas Nintendo - powiedział smutnym głosem N - Miałem naprawdę kochających rodziców, ale tylko na pozór. Tak naprawdę żadne z nich nigdy mnie nie rozumiało. Ojciec zawsze kochał walki Pokemonów, a matka uważała, że jest to niezwykle męskie i godne szacunku. Od dziecka pokazywano mi walki Pokemonów. W sumie to od najmłodszych lat, ale to nie były typowe walki takie, jakie widzieliście wy. One były straszne... Brutalne, bezwzględne, okrutne... i do tego jeszcze wszystko zgodne z prawem. Widziałem je i czułem do nich obrzydzenie, ale rodzice nie chcieli nic o tym słyszeć. Pewnego dnia widziałem, jak ojciec walczył w jednej walce Pokemonów. Posyłał swojego stworka do walki i to nie liczył się z tym, iż ten ledwie trzyma się na nogach. Dał mu środek wzmacniający przed walką, dzięki czemu ten trzymał się, ale choć wygrał, to jednak padł na ziemię i umarł z wycieńczenia oraz od tych ohydnych środków. Ojciec nie przejął się tym, zaś moja mama, choć oczywiście ją to zabolało, to uznała, iż życie nie uznaje sentymentów i ja muszę się z tym pogodzić. Nie rozumiałem tego. Załamany wyjechałem do mojej kuzynki Anabel... Może ją znacie. Jest obecnie Mistrzynią w Strefie Walk.
- Tak, wiemy o tym - rzucił Ash - Mów dalej.
- No i muszę wam powiedzieć, że jedynie Anabel i jej rodzice mnie rozumieli. Dobrze się przy nich czułem, ale niestety długo to nie trwało, ponieważ zostałem uprowadzony przez pewnych ludzi. Pracowali oni dla Zespołu Plazma. Była to groźna organizacja przestępcza, która to chciała uwolnić Pokemony od wszystkich ludzi. Byli wręcz fanatykami w swoich działaniach i nie wahali się zabijać, choć przy okazji muszę tu dodać, iż ich szef Ghetsis miał własne plany wobec Pokemonów, ale to już teraz bez znaczenia. Tak czy inaczej porwali mnie i trzymali w swojej siedzibie. Dali mi wiele miłości i dobroci, więc polubiłem ich i nie chciałem wracać do swojego świata. Jednak z czasem zrozumiałem, że są wobec mnie mili, bo mnie po prostu potrzebują. Mnie, czy raczej moich zdolności rozumienia Pokemonów. Gdy skończyłem tak około dwanaście lat to zorientowałem się w tym i postanowiłem uciec. Pomogła mi pewna kobieta, która dla nich pracowała. Swoje poświęcenie przypłaciła życiem. Ja zaś wróciłem do domu i wiecie, czego się dowiedziałem? Rodzice nawet mnie nie szukali. Nic ich nie obeszło to, że zniknąłem. Mieli już inne dziecko i kochali je, a mnie przestali kochać. Przez pięć lat, gdy mnie nie było, oni o mnie po prostu zapomnieli. Załamany odnalazłem Anabel i jej rodziców. Oni właśnie mnie przygarnęli, ale potem ruszyłem we własną podróż trenera Pokemonów razem z moją kuzynką, którą się opiekowałem. Jest młodsza ode mnie o około cztery lata. Zawsze byliśmy sobie bliscy. Potem jednak nasze drogi się rozeszły, ponieważ ona lubiła walki Pokemonów, a ja ich nienawidziłem. Jako nastolatek zacząłem więc wędrować sam po świecie wytyczając sobie własne zasady. Czułem, że wszyscy mnie zawiedli. Nikomu już nie ufałem. Zaprzyjaźniłem się z wieloma Pokemonami, aż w końcu spotkałem ciebie i wywróciłeś moje życie do góry nogami.
- Wiem, mówiłeś - rzucił Ash.
- Co on takiego ci zrobił? - spytałam zdumiona.


- Ash pomógł mi zniszczyć próbujący ponownie mnie złapać Zespół Plazmę. To dzięki niemu zginął Ghetsis, a jego banda przestała istnieć, ale potem sprawił, że dostrzegłem w walkach Pokemonów coś, czego wcześniej w nich nie widziałem. Wyrzekłem się swoich idei, aby spróbować swoich sił w zawodach. Czułem, że mogę tak, jak Anabel znaleźć w tym jakieś piękno i prowadzić je według moich zasad, nikogo jednak przy tym nie krzywdząc. Spotkała mnie za to kara.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Moje umiejętności sprawiły, że stawałem się coraz lepszy. Pokemony szybko znalazły ze mną więź, jednak ja nie czułem się cudownie. Wciąż pamiętałem tę feralną walkę mojego ojca. Niby wygrywałem, ale naprawdę przegrywałem z samym sobą. Nie byłem takim trenerem, jakim powinienem być. I wiem, dlaczego. Bo nigdy tego nie kochałem, więc nie umiałem w to włożyć serca. Bo czy to jest dla możliwe, abym wygrywał z radością, gdy czuję się źle będąc trenerem takim, jak wszyscy? Jak miałem realizować moje ideały w z czymś tak bezsensownym jak walka?! Jak to miało uczynić mnie godnym bycia przyjacielem Pokemonów?
N powoli potarł sobie oczy dłonią, po czym mówił dalej:
- Tak czy siak poznałem pewną uroczą dziewczynę. Miała ona na imię Geraldine. Była podobnie do mnie i miała niemalże takie same poglądy na walki jak ja, mimo to nie rezygnowała z nich próbując znaleźć w nich jakieś piękno. Szybko się polubiliśmy, a nawet zaczęliśmy czuć do siebie coś znacznie więcej. Pewnego dnia, gdy byliśmy oboje na randce, spotkaliśmy Domino. Widziała ona kilkanaście moich walk i wyraźnie była nimi bardzo zachwycona. Odkryła we mnie wręcz wielki potencjał, podobnie jak Zespół Plazma i podobnie jak oni, tak ona chciała go wykorzystać do swoich celów. Jawnie zaproponowała mi współpracę, ale odmówiłem. Wówczas Domino przeszła od próśb do gróźb, a wreszcie do rękoczynów. Doszło wówczas do walki. Podczas niej Geraldine zasłoniła mnie i otrzymała śmiertelny cios nożem. Ta jędza zabiła wybrankę mojego serca... Na moich oczach... A ja nie zdołałem jej uratować. Stałem spokojnie i pozwoliłem, aby ją zabili. To było po prostu straszne.
Załamany N powoli zaczął ronić łzy, które kapały na ziemię, aż on sam je powoli starł dłonią i rzekł:
- Nie wiem, jak im uciekłem, ale zdołałem to zrobić i ukryć się tutaj. Siedzę już dwa lata na tej wyspie. Przez ten czas skutecznie się ukrywałem przed członkami organizacji Rocket. Wiedz jednak, Ash, że mam do ciebie wielki żal... Tak, do ciebie. Bo to ty przekonałeś mnie do zmiany poglądów i to przez ciebie zainteresowały mnie walki. Gdyby nie ty, to być może moja ukochana Geraldine by jeszcze żyła. Chociaż kto wie? Nie wiem. Nigdy się już nie dowiemy, co by było, gdyby. Tak czy siak już wszystko rozumiesz.
- Tak... Już wiem, dlaczego mnie nienawidzisz - powiedział Ash.
- Nie... Ja cię nie nienawidzę, przyjacielu - odparł N - Po prostu czuję do ciebie pewną niechęć i mam do ciebie żal z powodu przeszłości. Jednak wiem doskonale, że przede wszystkim jestem sam sobie winien. W końcu miałem własny rozum i powinienem go słuchać. Zamiast tego posłuchałem ciebie i zobacz, co mnie spotkało.
Jego gadanina zdenerwowała mnie na całego, dlatego też zawołałam, zrywając się z miejsca:
- Nie obwiniaj Asha za swoje własne błędy! Poza tym on zmienił się bardziej niż myślisz! Już nie podziwia walk Pokemonów, a jeśli nawet, to nie tak, jak kiedyś!
- To prawda. Serena ma rację - dodał Ash smutnym głosem - Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogły twoje nauki, N... Choć przyznaję, że dopiero po jakimś czasie... Dość długim czasie zrozumiałem, iż miałeś rację, choć nie umiałem się wyrzec walk, jednak obecnie moją walką jest walka o to, aby tego zła mniej było na świecie.
- I teraz właśnie potrzebujemy twojej pomocy! - zawołałam - Domino pojmowała naszych przyjaciół i grozi, że ich zabije, jeśli nie wydamy cię w jej ręce!
- A wy chcecie to zrobić? - spytał N, patrząc na nas uważnie.
- Nie wiemy, co mamy zrobić i dlatego potrzebujemy twojej pomocy - stwierdził Ash - N, zrozum... Ja nie mogę cię wydać Domino, ale też nie mogę pozwolić na to, aby ona skrzywdziła moich przyjaciół... Co ja mam zrobić? Jak mam postąpić? Proszę, pomóż mi! Byliśmy kiedyś przyjaciółmi! Wiem, że mogłem cię zawieść, jednak nie zrobiłem tego umyślnie. Proszę cię... Pomóż mi...
N patrzył ponuro w podłogę i rzekł:
- Wybacz mi, Ash, ale nie wiem, jak ci pomóc. Gdybym wiedział, że to cokolwiek pomoże, to sam bym się oddał w ręce Domino, aby ich ocalić, ale to nie da nikomu pożytku. Prócz tego nie mogę się dać złapać. Nie po to się ukrywałem przez te wszystkie lata, aby teraz zostać narzędziem w rękach Giovanniego.
- A więc co zamierzasz teraz zrobić? - spytałam - Pozwolić, aby nasi przyjaciele zginęli, bo ty się boisz walczyć?
- Nie boję się walczyć, Sereno... Ale boję się tego, co Domino może zrobić z moimi umiejętnościami. Wtedy cierpienia, jakich dozna świat będą o wiele większe niż te, które ta kreatura już czyni.
- Więc mam rozumieć, że poświęcisz Lunę i resztę?! - zawołałam.
- Lepsze to niż żebym został pracownikiem Giovanniego i działał w służbie zła.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Dotąd miałam N za osobę dość trudną w relacjach z innymi, ale mimo wszystko porządną, a prócz tego też idealistę, a teraz okazał się on być zwykłym tchórzem i egoistą.
- Ty cyniczny draniu! - krzyknęłam oburzona - Po prostu nie mogę w to uwierzyć! A Ash wypowiadał się o tobie tak pozytywnie!
- Pika-pika! Bune-bune! - piszczały Pikachu i Buneary.
- Wiesz, Serena ma rację... Nie sądziłem, że możesz być takim draniem - powiedział Ash spokojnym, ale naprawdę oburzonym tonem - Wiesz co? N, którego kiedyś znałem, prędzej oddałby życie za innych niż sam siedział w ukryciu i pozwolił, aby ludzie i Pokemony ginęli za niego.
- Ten N już nie istnieje, mój przyjacielu.
- Właśnie widzę. I wiesz co? Nie wiem, kim jesteś, ale teraz z większą przyjemnością wydam cię Domino!
Ledwie to powiedział, a Reshiram zawarczał groźnie, po czym stanął on przed swoim przyjacielem, osłaniając go własnym ciałem. Pikachu zaś skoczył przed niego i zapiszczał groźnie, a iskierki poszły z jego policzków.
- Jeśli mnie do tego zmusisz, N, będę walczył - powiedział Ash - Choć nie chcę tego, ale jeżeli nie będę miał wyboru, to stanę z tobą do walki.
N stał spokojnie i patrzył na to wszystko uważnie, bez żadnych emocji, ale w końcu westchnął głęboko, po czym rzekł:
- Przestańcie... Nikt się nie będzie za mnie bił. Ani za mnie, ani ze mną. Ash... Masz rację co do mnie. Jestem godny pożałowania, jednak naprawdę mogę jakoś pomóc. Gdybym tylko miał jakiś plan... Nie chcę wpadać w ręce Domino.
- Tego możemy uniknąć - stwierdził mój luby - Wystarczy tylko dobrze pomyśleć.
Ash pomasował sobie lekko podbródek i rzekł:
- Słuchaj... Chyba mam pewien pomysł. Kiedy miałem swoje pierwsze starcie z Domino, to pokonaliśmy ją dzięki pomocy pewnych Pokemonów. Teraz też możemy wykorzystać ich moc. Jeśli tylko zechcesz mi pomóc, N.
Młodzieniec spojrzał na nas uważnie i uśmiechnął się zadowolony, mówiąc:
- Dziękuję ci, Ash. Wybacz mi moje słowa. Nie chciałem zabrzmieć jak cyniczny drań. Pomogę ci. Tylko powiedz mi, co mam robić.
Ash uśmiechnął się do niego delikatnie, po czym wyjawił nam swój plan.

***


Jakąś godzinę później ja, Ash, Pikachu i Bunery przyszliśmy powoli do doliny, w której miała obóz Domino. Prowadziliśmy ze sobą związanego N. Młodzieniec szedł powoli przy nas, spokojnie oraz z pokorą, nic przy tym nie mówiąc. Kiedy już dotarliśmy tam, to szybko obskoczyli nas członkowie organizacji Rocket.
- Doskonale... A więc jesteście - powiedział jeden z nich - Szefowa już zaczęła się niecierpliwić.
Następnie zaprowadzili nas do niej. Domino patrzyła na nas bardzo zadowolona, lekko się przy tym uśmiechając.
- Naprawdę nie wiesz, jak wielką mi teraz sprawiłeś przyjemność, Ash - powiedziała złośliwym tonem ta nędznica - Widać, że nie myliłam się co do ciebie. Nie przeceniałam też twoich talentów. Znalazłeś go, choć trochę ci to zajęło.
- Dziwisz się? To nie jest byle kto - odparłam bezczelnie - To jest sam wielki N, którego tak bardzo chcesz złapać.
- Wielki N... - zachichotała podle Domino, podchodząc do naszego przyjaciela - Chyba jednak nie taki wielki, skoro tak łatwo dał się złapać.
- Kto powiedział, że było łatwo? - zapytał zadziornie N.
- Ano racja. Z Ashem Ketchumem nie jest wcale tak łatwo - stwierdziła podła agentka - Tym razem jednak wyszło nam to na dobre. Mój szef będzie zachwycony. Jego propozycja względem ciebie jest nadal aktualna, N.
- Nie będę wam pomagał! - zawołał N bojowo, choć spokojnie.
- Cierpliwości... Jestem pewna, że znajdziemy odpowiednie sposoby na zwalczenie twojego uporu - zachichotała podle Domino.
- Domino... Ja dotrzymałem danego słowa - powiedział po chwili Ash - Teraz twoja kolej. Uwolnij moich przyjaciół i daj im odejść!
- Proszę bardzo! Nie są mi już potrzebni - zaśmiała się 009 i klasnęła w dłonie - Przyprowadźcie tu jego kumpli i uwolnijcie ich.
Jej ludzie spełnili jej polecenie i już po chwili zobaczyliśmy naszych przyjaciół, którzy zostali rozwiązani. Radośnie objęliśmy ich mocno oraz uściskaliśmy za wszystkie czasy.
- Nic wam się nie stało? - spytałam z troską.
- Spokojnie, żyjemy - powiedział Cullen Calix i spojrzał na Domino - Nawiasem mówiąc nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek spotkam tę kreaturę.
- Licz się ze słowami, mój były szefie - odparła Domino z pogardą - Bo inaczej mogę zmienić zdanie co do wolności twojej i twojej pięknej żonki. Szkoda by było was uśmiercać. Świat nauki poniósłby przez to ogromną stratę, nie sądzisz?
Następnie wybuchła śmiechem. Max próbował rzucić się jej do gardła, ale Ash go przytrzymał.
- Daj spokój. Chodźmy stąd... Pora już na nas.
- Na was? Nie wydaje mi się.
Spojrzeliśmy zdumieni na Domino, wyraźnie zaskoczeni jej słowami.
- O co ci chodzi? - spytał Ash - Przecież dostałaś to, czego chciałaś. Oddałem ci N. Dlaczego teraz mówisz mi takie rzeczy? Miałaś nas puścić wolno! Taka była umowa!
- Kochany Ashu Ketchum... Jesteś genialnym detektywem, ale raczej kiepskim negocjatorem.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że owszem, obiecałam ci wypuścić twoich przyjaciół, gdy już dostanę w swoje ręce N... Ale o tobie, mój ty słodki panie detektywie, wcale nie wspominałam.
Byliśmy przerażeni jej słowami doskonale rozumiejąc, o co jej chodzi, a Domino tymczasem parsknęła śmiechem:
- Wybacz, ale nie ustalaliśmy wcale, że wypuszczę cię wolno, kiedy już dostanę N. Tylko obiecałam ci wypuścić twoich przyjaciół i to zrobiłam. Ciebie zaś nie obiecywałam wypuścić.
- Ty podła oszustko! - krzyknęłam wściekła.
Domino strzeliła do mnie z tulipana. Dostałam w brzuch i padłam jak długa na ziemię. Ash z Pikachu skoczyli w moją stronę, po czym pomogli mi wstać.
- Nie zarzucaj mi kłamstwa, ślicznotko - powiedziała 009 - Miej żal do swojego chłopaka, że nie umie porządnie negocjować warunków umowy z waszymi wrogami.
- Może i tego nie umiem, ale za to posiadam inne zdolności - rzekł Ash pewnym siebie tonem.
- Owszem i właśnie dlatego mój szef chce cię mieć żywego - mówiła dalej podła kobieta - Ale nie łudź się, Ash. Nie wydam cię Giovanniemu. Ja cię zabiję, młody. A wiesz, za co? Bo mnie zniszczyłeś! Wielokrotnie mnie upokarzałeś w oczach szefa pokonując mnie. Tego nie można tak po prostu wybaczyć i ty musisz za to zapłacić. I zapłacisz.
- Chcesz mnie zabić? - spytał Ash.
- Tak, ale nie swoimi rękami. Zrobi to za mnie moja wierna agentka C, która także ma do ciebie żal. Ja zaś, jakby co, będę miała czyste rączki.
Chwilę później z tłumu agentów wyszła powoli przebrana za ninja młoda dziewczyna. Bez trudu rozpoznaliśmy w niej naszą dobrą znajomą.
- Cleo! Dlaczego ty to robisz?! - jęknęłam załamana - Dlaczego ty jej pomagasz?!
- Cleo, proszę! Nie rób tego! - dodał Max z płaczem w głosie.
Dziewczyna spojrzała na niego smutnym wzrokiem i odparła:
- Wybacz, Max... Ale muszę pomścić siostrę. Jej duch żąda pomsty. Jej śmierć musi zostać ukarana.
- Wiesz, kim była J?! Wiesz, co ona robiła?! - wrzasnęłam.
- Wiem, dobrze to wiem, ale wybacz mi... To była tylko jedna jej twarz. Drugą zaś była kochająca i pełna miłości moja starsza siostra. I tę właśnie kobietę muszę pomścić. Wiedziałeś, Ashu Ketchum... Wiedziałeś doskonale, że w końcu nadejdzie ten dzień.
- Tak, wiedziałem... Choć nie sądziłem, że właśnie dzisiaj.
Pikachu skoczył do przodu i zapiszczał bojowo, ale Ash dał mu znak ręką, aby się wycofał.
- Nie, przyjacielu... Tę walkę muszę stoczyć sam.


Następnie złapał za szpadę i wydobył ją z pochwy. Cleo zaś dobyła swojej katany i ustawiła się do walki. Normalnie ostrze jej broni rozcięłoby szpadę bez najmniejszej trudności i cały ten pojedynek dość szybko zostałby rozstrzygnięty, jednak ostrze szpady Asha zostało wykute z meteorytu i nic nie mogło go zniszczyć.
Cleo pierwsza natarła na Asha, atakując go kataną, jednak mój luby ze stoickim spokojem (tak, jak go uczyła Viola) odpierał jej ataki. Pamiętał doskonale, jak należy odbijać ciosy nacierającego przeciwnika,więc raz za razem, spokojnie i stanowczo to robił. Nie atakował, pozwalał atakować się Cleo, która wykorzystywała wszystkie możliwe sposoby, aby go dosięgnąć swoim mieczem. On jednak tylko się bronił, ani razu na nią nie natarł.
- Co tak stoisz?! Walcz, ty tchórzu! Walcz! - krzyknęła rozjuszona jego zachowaniem Cleo.
- Nie zabiłem twojej siostry - odpowiedział jej ze spokojem Ash - Nie będę cię jednak wiecznie przekonywał. Prawda wygląda jednak tak, jak ci ją przedstawiam.
Cleo Winter spojrzała na niego wściekle, dysząc przy tym tak, jakby dostała furii (co też prawdopodobnie się stało). Atakowała ona Asha raz za razem, zaciekle i coraz bardziej szalenie. Jej ciosy były coraz trudniejsze do odparcia. Widziałam wyraźnie, że Ash zaczął powoli słabnąć pod naporem jej ciosów i w końcu musiał jej ulec.
- Ash, proszę... Walcz... Atakuj... Pokonaj ją - błagałam w duchu.
On jednak robił swoje, wyraźnie grając na zwłokę. Wciąż tylko unikał ciosów, parował je, ale ani razu sam nie uderzył. Cleo zaś miała w oczach furię. Nacierała coraz mocniej, raz za razem zadając swoje ciosy. W końcu popchnęła Asha na drzewo i nim się obejrzał, miał on już ostrze katany na gardle.
- Nie! Ash! - krzyknęłam przerażona, próbując do niego podbiec, lecz Domino uderzyła we mnie mroczną energią z czarnego tulipana.
- Nie mieszaj się, do tego moja droga - warknęła, uśmiechając się przy tym podle.
Wyraźnie była z tego wszystkiego bardzo zadowolona i czekała tylko chwili, aż Cleo dokona dekapitacji Asha. Mój luby patrzył na pannę Winter załamanym głosem, a ona dyszała w furii, jakby wahała się, co ma zrobić, aż w końcu wzięła zamach mieczem, lecz w tej samej chwili spadło coś na nią z nieba. To był jakiś pyłek, który zamroczył ją, po czym sprawił, że padła nieprzytomna na ziemię.
- Co się dzieje? - spytała zdumiona Domino, patrząc na niebo.
Wówczas zobaczyła nad sobą całe stado Butterfree lecących nad nimi i rozpylających pyłek usypiający.
- To Butterfree! - zawołała radośnie Bonnie.
Ash uśmiechnął się zadowolony, podobnie jak i ja. Domino natomiast spojrzała na nas groźnie i warknęła:
- To twoja sprawka, prawda?
- A i owszem... Sądziłaś, że dobrowolnie oddam się w twoje ręce bez planu ucieczki? - odpowiedział jej Ash.
Domino ryknęła niczym rozjuszony Tauros i szybko zamieniła swojego tulipana w tyczkę, po czym uskoczyła na bok daleko od magicznego pyłku. Jej ludzie zaczęli uciekać, jednak spora część oberwała proszkiem i pospała się. Inni zaś próbowali uciec, lecz wtedy do akcji wkroczyło stado Beedrilli oraz jeszcze innych Pokemonów robaków, które nadleciały wręcz znienacka prosto na obozowisko.
Taki właśnie był plan Asha. Reshiram na prośbę N poleciał do Unovy, która znajdowała się niedaleko wyspy, aby sprowadzić posiłki w postaci Pokemonów robaków oraz Pokemonów ptaków. Teraz te przybyły nam z pomocą. Wszystkie bez wahania poszły za dzielnym przyjacielem N, gdyż zarówno o nim, jak o N wiedziały one bardzo wiele. Znali go jako wiernego kompana każdego Pokemona. Dlatego też zjawił się cały oddział naszych wybawicieli, którzy rzucili się na Domino i jej ludzi.
- Udało się! Udało! - krzyknęłam radośnie.
- Wiem! - odpowiedział mi Ash, po czym wesoło skoczył w kierunku N, rozcinając mu szpadą więzy.
Obaj uścisnęli sobie przyjaźnie dłonie, a następnie skoczyli na ludzi Domino, którzy próbowali umknąć Pokemonom, zaś ja i nasi przyjaciele również dołączyliśmy do walki, także już po chwili biliśmy tych drani bez litości nogami i pięściami. Nasi sojusznicy z kolei rozlecieli się po całej wyspie, aby móc pokonać wszystkich bandytów z organizacji Rocket, którzy się tu panoszyli.
Nigdy jeszcze tak zaciekle nie biłam się u boku moich przyjaciół oraz i naszych Pokemonów. Czułam się jednak cudownie, zadając każdemu z tych drani ciosy pięściami i nogami. Pancham i Braixen atakowali ich u mego boku swoimi mocami. Charizard i Pidgeot zaś nacierali na nich razem z Reshiramem. Ash zaś biegał razem z N po placu boju nie tylko walcząc, ale również poszukując Domino. Mój luby nie chciał pozwolić tej jędzy uciec, jednak wszystko wskazywało na to, iż ta jędza znowu nam umknie.
W końcu walka dobiegła końca, w każdym razie w dolinie. Wokół nas leżeli pobici i uśpieni przeciwnicy, których Luna z mężem i ojcem wiązały, a Max z Bonnie dzielnie ich przy tym wspierali. Dysząc zachłannie otarłam pot z czoła i rozejrzałam się dookoła.
- Doskonale... Załatwiliśmy ich - powiedziałam zadowolona.
Nagle zauważyłam coś, co mnie przeraziło. Ash właśnie kończył bić się z jednym przeciwnikiem, gdy nagle niedaleko niego zawisła w powietrzu na odrzutowym plecaku Domino. Miała w ręku czarnego tulipana.
- Ash, uważaj! - krzyknęłam przerażona.
Mój luby odwrócił się na bok i zauważył Domino.
- Dość krwi mi napsułeś! Widzę, że wszystko muszę robić sama!
Następnie strzeliła do niego z tulipana. Ash dostał ciemną kulą energii prosto w pierś, co go na chwilę sparaliżowało. Sama Domino przemieniła wówczas swój tulipan w sztylet. Wiedziałam już, co chce zrobić, dlatego przerażona rozejrzałam się dookoła, szukając pomocy. Ale niestety, wszyscy moi przyjaciele byli dość daleko, kończyli swoje walki. Nikt nie mógł mi pomóc. Tylko ja sama mogłam to zrobić. Przerażona ruszyłam biegiem w kierunku Asha licząc, że jakoś go ocalę, a przynajmniej przyjmę cios nożem na siebie. Wiedziałam, iż w ten sposób zginę, ale nie widziałam teraz innego wyjścia, aby ocalić mego ukochanego.
Kilka sekund później Domino rzuciła w Asha nożem. Ten nie mógł uciec, ponieważ moc tulipana go osłabiła i odebrała zdolność ruchu. Szybko przyspieszyłam, aby zasłonić Asha, lecz wtedy nagle zauważyłam coś, co mnie zdumiało. Jakiś cień szybko przemknął przed nożem i przyjął go na siebie. Tym kimś był N. Chwilę później jęknął on z bólu, po czym upadł z bronią Domino w piersi.
- NIE! - krzyknęłam zrozpaczona.
Domino syknęła wściekła, po czym odleciała na swym odrzutowym plecaku. Patrzyłam bezsilnie, jak odlatuje, a w pobliżu nie było nikogo, kto by mógł ją ścigać. Wszyscy byli zajęci kończeniem walki z jej ludźmi.
- Pomocy! Pomóżcie mi! - wrzeszczałam przerażona, podnosząc głowę N i kładąc ją na swoje kolana.
- Nie... Nie krzycz... Nie warto - uśmiechnął się do mnie delikatnie N - Tak musiało być. Takie już widocznie było moje przeznaczenie... No, a poza tym zawsze chciałem tak umrzeć. W taki sposób... Za przyjaciół... Za to, w co wierzę. Czy można wyobrazić sobie piękniejszą śmierć?


Ash wreszcie odzyskał władzę w swoim ciele, a gdy to się już stało, to powoli podszedł załamany do N. Wokół nas zaczęli powoli zbierać się nasi przyjaciele. Gdy zobaczyli, co się stało, chcieli pomóc, ale umierający nie pozwolił im na to.
- Dajcie spokój... To już bez znaczenia - powiedział spokojnym tonem - Z przyjemnością odejdę z tego świata, który mnie zawiódł. Ale ostatnio i ja zawiodłem was. Wybaczycie mi, że was tu uwięziłem?
- Już nawet tego nie pamiętam - odparła Bonnie, łykając łzy ze swoich oczu.
- Nigdy nie byłeś naszym wrogiem - rzekł Max.
- Dziękuję wam za te słowa. Wybaczcie mi, że was uwięziłem. A ty, Ash... Wybacz mi, że obwiniałem cię za moje błędy.
Ash ścisnął mu przyjaźnie dłoń, roniąc łzy coraz mocniej, podobnie jak i ja. Zresztą wszyscy płakaliśmy.
- Nie poddawaj się nigdy, przyjacielu. Nie rezygnuj ze swoich marzeń tak, jak ja to zrobiłem. Nie zwalaj winy na innych, ale wyciągaj wnioski z własnych błędów... I pamiętaj... Bądź silny.
- Obiecuję ci to, N! Obiecuję! - płakał zrozpaczonym głosem Ash.
N uśmiechnął się do niego, po czym pogłaskał powoli Reshirama po głowie. Jego wierny kompan cierpiał najmocniej z nas wszystkich.
- Reshiram... Mój drogi przyjacielu... Proszę, przekonaj najsilniejsze Pokemony ptaki, aby zabrały naszych przyjaciół z tej wyspy. Beze mnie te prehistoryczne dranie, a już zwłaszcza te, które zawsze łamały moje prawa, już nie będą miały wobec nich skrupułów i zabiją ich bez litości, gdy tylko zgłodnieją. Nie dopuść do tego. Chcę, aby byli bezpieczni.
Pokemon pokiwał delikatnie głową na znak, że się zgadza na to, a N uśmiechnął się do niego i popatrzył na mnie.
- Nie miej mi za złe, że przyjąłem cios, który sama chciałaś otrzymać. Ale twoje życie ma jeszcze znaczenie na tym świecie. A moje już nie. Ty powinnaś żyć. Musisz zadbać o Asha, aby zawsze był szczęśliwy. Ty mu dajesz szczęście, a on daje je tobie. Kochajcie się i dalej walczcie ze złem. I życzcie mi szczęścia... Być może spotkam tam, w zaświatach moją drogą Geraldine... I kto wie? Może też znajdę tam ideały, których bezcelowo tutaj szukałem?
N zakaszlał i dodał ponuro:
- Nie chcę grobu. Spalcie moje ciało, a prochy rozsypcie nad wyspą. To tutaj znalazłem sens swego istnienia i to właśnie tu chcę już po kres świata spoczywać jako proch... Bo zawsze byłem tylko prochem.
- No dobrze... Tak zrobimy - powiedział profesor Carson załamanym głosem - Żegnaj, przyjacielu. Cieszę się, że cię poznałem.
- Dziękuję wam... Dziękuję wam, że spędziliście ze mną moje ostatnie chwile. Dziękuję, że sprawiliście, iż choć przez chwilę znowu poczułem, że żyję. Dziękuje wam... Dziękuję...
Po tych słowach głowa N opadła na moje kolana, zaś sam młodzieniec zamknął oczy na zawsze. Wówczas rozległ się wielki lament wokół nas, a nikt z całej naszej kompanii nie wstydził się swoich łez, bo czy można się ich wstydzić w chwili, gdy odszedł nasz przyjaciel?

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Trudy Lusendorf ugościła nas wszystkich życzliwe i poczęstowała nas kanapkami oraz herbatą. Była załamana, kiedy ponownie opowiadała komuś o śmierci swojego męża.
- Przyszedł tam tak po prostu... Niespodziewanie - mówiła załamanym głosem kobieta - Tak zwyczajnie, jak każdy inny człowiek, który chciał coś kupić. I zwyczajnie go zastrzelił. Tak po prostu. Bez żadnego wyjaśnienia.
- Jak wyglądał ten człowiek? - spytałam załamana.
Słuchanie tej historii nie było wcale dla nas przyjemne, ale doskonale wiedziałam, że muszę to zrobić, aby spróbować jakoś zdobyć niezbędne dla nas informacje.
- Policja mnie już o to pytała, a ja mogę wam powiedzieć jedynie to, co powiedziałam im - odparła kobieta - Wyglądał całkiem zwyczajnie. Czarne włosy, lekki zarost, brązowe oczy... Żadnych znaków szczególnych... Taki człowiek, jakiego łatwo jest codziennie spotkać na ulicy. Nie umiem o nim powiedzieć niczego szczególnego.
- A może poruszał się w jakiś wyjątkowy sposób? - spytał Clemont.
- Nie... Niczego takiego nie zauważyłam.
- Czyli, że zabójstwa mógł dokonać dosłownie każdy... - jęknęła Lyra wyraźnie niezadowolona - To nam nic nie daje.
- Jakbym nie wiedziała - mruknęłam ponuro - Ale przecież nikt tak sobie bez powodu nie morduje ludzi. On musiał mieć powód, tylko jaki?
- Od chwili śmierci mego męża zadaję sobie to samo pytanie - rzekła po chwili pani Lusendorf - Dlaczego? Dlaczego mnie to spotkało? Dlaczego właśnie jego zabił ten łajdak? Co mój mąż mu zrobił?
- Czy pani mąż dostawał jakieś listy z pogróżkami? - zapytał Khoury.
- Nie... W każdym razie ja nic o tym nie wiem.
- Miewaliście państwo przed sobą tajemnice? - spytał Clemont.
- Nie. A przynajmniej tak myślę.
- A czy pani mąż miał może kryminalną przeszłość? - zapytałam nagle bardzo ciekawa, jak kobieta na to pytanie zareaguje.
Ta zaś popatrzyła w naszą stronę, zmieszała się lekko i odparła:
- Nie... Mój mąż był zawsze uczciwym człowiekiem.
- Skąd państwo przybyli?
- Słucham?
- Profesor Rowan mówi, że jesteście państwo przyjezdni.
Kobieta pokiwała smutno głową.
- Tak... To prawda... Przyjechaliśmy z takiego miasteczka na prowincji w Kanto. Przyjechaliśmy tu zarobić majątek.
- Rozumiem...
Nie mieliśmy już więcej pytań, dlatego właśnie pożegnaliśmy kobietę i poszliśmy sobie. Po drodze do domu mojej mamy rozmawialiśmy o naszych odkryciach.
- No i co wy o tym sądzicie? - spytałam.
- Moim zdaniem ona kręci - rzekła Lyra - Coś ukrywa przed nami, ale nie wiem co. Zauważyłaś, jak się zmieszała, gdy spytałaś ją o przeszłość jej męża?
- Warto by było czegoś się o ich przeszłości dowiedzieć - powiedział Clemont - To może być klucz do całej tej zagadki.
- No i nie zaszkodzi może obserwować tę kobietę - dodał Khoury - Kto wie, co jeszcze ona ukrywa.
Wtem usłyszeliśmy dźwięk jadącego motoru, potem zaś bardzo ostre hamowanie połączone z pomstowaniem.
- Co wy najlepszego wyprawiacie?! Chcecie zginąć?!
Spojrzeliśmy na tę osobę. Była to miejscowa oficer Jenny.
- A ty co? Chcesz rozbić swój łeb czy motor?! - odgryzła się jej Lyra - Dokąd tak pędzisz, co?!
- Też byś tak pędziła, gdybyś tak miała ważną sprawę do załatwienia - odparła na to Jenny - Więc nie przeszkadzajcie mi, mam robotę.
- A co? Umarł ktoś? - zachichotała Lyra.
- Owszem, umarł.
Śmiech zaraz zszedł dziewczynie z twarzy, a zastąpiła ją mina pełna przerażenia.
- Jak to?! - zawołała - O czym ty mówisz?!
- Wczoraj wieczorem zabito kustosza naszego muzeum - wyjaśniła nam policjantka - Tak samo, jak tego jubilera. Strzałem w serce. Co się tu dzieje, na miłość boską? Dziki Zachód sobie ktoś urządza, czy co?
Następnie nacisnęła ona gaz i odjechała, pozostawiając nas samych z naszymi myślami.
- No, to ładnie - powiedziałam - Coś mi mówi, że sami nie damy sobie rady. Musimy wezwać posiłki.
- Dobra, nie ma sprawy - zgodziła się Lyra - Tylko kogo?
Uśmiechnęłam się delikatnie, ponieważ ja już doskonale wiedziałam, kto nam może pomóc.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Pochowaliśmy N zgodnie z jego życzeniem, czyli ułożyliśmy mu stos pogrzebowy, po czym położyliśmy tam ciało naszego bohatera, a następnie Charizard podpalił go swym oddechem. Niewielką chwilę później stos zajął się ogniem, zaś my wszyscy, zebrani wokół niego, patrzyliśmy ze smutkiem i rozpaczą na ten widok. Bonnie płakała i Max objął ją do siebie zachłannie, głaszcząc powoli jej włosy. Ash obejmował mnie i razem ze mną ronił łzy. Luna i Cullen trzymali się za ręce płacząc przy tym delikatnie. Wszystkie nasze Pokemony również roniły łzy, a zwłaszcza Buneary obejmowana czule przez Pikachu. Natomiast profesor Carson ze smutkiem oraz łzami w oczach obserwował to wszystko, zachowując jednak milczenie.
Pogrzeb N był skromny i cichy tak, jak ten, którego w ten sposób pochowaliśmy. Nieco inaczej wyglądało związanie i wyrzucenie na wielkie tratwie wszystkich ludzi Domino. Puściliśmy ich z prądem w kierunku brzegów Unovy, a z nimi wysłaliśmy jednego latającego Pokemona z listem do miejscowej policji z opisem ich czynów. Jedynie Cleo nie skończyła w ten sposób, ponieważ ponownie nam uciekła, a wcześniej to samo zrobiła Domino. Odniosłam wrażenie, że podobnie jak Max, tak i Ash przyjął to z ulgą, ale myśli te zachowałam dla siebie.
- Spełniła się zatem przepowiednia Madame Sybilli - powiedział do mnie Ash, kiedy po pogrzebie zbieraliśmy prochy N do małego dzbanka - Zginął człowiek, który był mi przyjacielem.
- Ale jeszcze nie spełniła się ona jeszcze całkowicie - przypomniałam mu - Jego morderczyni też niedługo zginie.
- Oby prędzej czy później - rzekł Ash, zaciskając pięść ze złości - Mam z nią rachunki do wyrównania.
- Więc mam rozumieć, że chcesz kontynuować to szaleństwo? - spytał profesor Carson, pomagając nam - Chcesz więc dalej walczyć ze złem tego świata? Zrozum, że to czyste wariactwo! Nie wygrywasz w tej walce! Zła z całego świata nie zniszczysz.
- Ale tyle, ile zdołam, to zniszczę.
- To szaleństwo, chłopcze.
Ash spojrzał na niego groźnie i zawołał:
- Szaleństwo?! Być może! Ale wie pan, co panu powiem? Dla tego, jak pan to nazywa „szaleństwa“ zginęła Meloetta, moja serdeczna przyjaciółka! Dla tego samego szaleństwa poległ i został tu dzisiaj pochowany jeden z najszlachetniejszych ludzi na tym świecie! Jeśli więc to szaleństwo, to chcę dalej brać w nim udział, aby ich ofiara nie poszła na marne!
Uczonemu zrobiło się głupio, gdyż spuścił wzroku ku ziemi i rzekł:
- Przepraszam cię. Nie chciałem cię urazić.
- Ja też przepraszam... Nie potrzebnie się uniosłem.
Obaj szybko się pogodzili, a kiedy razem lecieliśmy wysoko w górze na grzbietach zaprzyjaźnionych Pokemonów ptaków, Ash rozsypał prochy N nad wyspą, lekko się przy tym uśmiechając.
- Spoczywaj w pokoju, przyjacielu - powiedział - Obiecuję, że twoja ofiara nie pójdzie na marne.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał czule Pikachu, dotykając łapką jego dłoni.
Ja dotknęłam drugiej, czule wtulając się w jego plecy. Ash pogłaskał zaś mój policzek palcem i spojrzał na nas wszystkich, mówiąc:
- Lećmy już. Unova na nas czeka.
Chwilę później ruszyliśmy w jej kierunku nie wiedząc, jakie jeszcze przygody mamy przed sobą.


KONIEC

















1 komentarz:

  1. Świetna przygoda, nawiązująca do super historii: filmu „Park Jurajski” oraz dzieł Juliusza Verna. N ma w sobie cechy zarówno znane z anime, a poza tym dodano mu cechy Kapitana Nemo. Po kolei jednak. Historia zaczyna się od retrospekcji ukazującej wspólną przygodę Asha z Brockiem, Dawn, Lyrą i Khourym. W czasie teraźniejszym nasi bohaterowie zbierają się, aby powrócić w końcu do Alabasti, lecz znów ich plany ulegają zmianie. Przy okazji możemy dostrzec, jak wielkim przywiązaniem przyjaciół Asha cieszy się jego matka, Delia. Tak czy siak bohaterowie chcą wracać do Kanto, jednak otrzymawszy informację, że w Twenleaf odbywa się wystawa najlepszych wynalazków z 2006 roku zmieniają swoje plany, gdyż Clemont i Khoury bardzo pragną ją zobaczyć. Towarzyszą im Dawn i Lyra. Asha i resztę czeka inna przygoda, obie sprawy jednak zapowiada im, pojawiająca się niespodzianie Madame Sybilla. Zapowiada ona również śmierć dwóch osób: jedna to dawny przyjaciel Asha, druga to wróg, który gnębi go od dawna. Detektyw z Alabastii nie musi długo czekać na nową misję: ojciec Luny, profesor Carson zaginął, dokonując ważnego odkrycia. Brygada ratunkowa na czele z Ashem dociera do miejsca pobytu profesora: Wyspy Prehistorycznych Pokemonów. Uczony nie jest jednak sam pośród agresywnych stworzeń. Opiekunem wyspy okazuje się być N, znany nam z Unowy. Niegdyś Ash z przyjaciółmi oraz Zespołem R pomógł mu pokonać Zespół Plasmę, groźnych przestępców pragnących wykorzystać umiejętności N. Ich Lider, Ghetsis pragnął szczególnie schwytać Reshirama, który obecnie jest towarzyszem opiekuna Wyspy. Dawny przyjaciel ma żal do Asha, gdyż to pod jego wpływem polubił on walki Pokemonów, co przyniosło mu nieszczęście. Nie pozwala On również przyjaciołom opuścić Wyspy bojąc się, że ci mogą opowiedzieć innym, co tu widzieli, a tego chce uniknąć. Jednak atak agentów Rocket z Domino na czele zmusza go do zmiany planów i nastawienia do walki. Wychodzi na jaw, że Domino chce schwytać N, gdyż Giovanni, podobnie jak Ghetsis chce wykorzystać umiejętności chłopaka do niecnych celów. W wyniku starcia sił dobra i zła N ginie, walcząc w obronie Asha, który wcześniej pojedynkował się jeszcze z Cleo. Jednak w wyniku pojawienia się Pokemonów z Unowy oraz walki podjętej przez bohaterów, Domino musi uciekać, podobnie jak Cleo. Przyjaciele pojęli już sens przepowiedni Sybilli: N, dawny przyjaciel Asha zginął, lecz i dni Domino są już policzone. Tymczasem Clemont i Dawn trafiają na zagadkową śmierć jubilera. Jak widać i Oni mają ręce pełne detektywistycznej roboty. Jako dodatkowy plus możemy zaobserwować, że pośród najlepszych wynalazków 2006 roku, widnieje dzieło naszego uczonego z Lumious. Podsumowując naprawdę udana i emocjonująca przygoda, składająca się z dwóch wątków i spraw: jedną prowadzi Ash, zaś drugą Dawn. Mamy też kolejne przepowiednie Madame Sybilli oraz ponowne wykorzystanie Laleczek od Latias. Nie spodziewałem się jedynie śmierci N, niemniej stanowi ona dodatkowy motyw dla Asha, aby ostatecznie pokonać Domino. Zatem zasłużone 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...