Przygoda XCI
Na ratunek Wiosce Smoków cz. I
Uzupełnienie pamiętników Sereny - zeznanie Anonima:
- Panie i panowie... Szef prosi państwa o ciszę - powiedziała sekretarka Giovanniego, panna Theodora Brown.
Była jak zwykle sucha i ponura, a do tego sztywna, jakby kij połknęła. Jej beżowy żakiet i fioletowa spódnica połączona z czarnymi rajstopami i czerwonymi szpilkami, jak również okularami o grubych ramkach, a także włosami spiętymi w kok sprawiały wrażenie, że jest to osoba pozbawiona jakichkolwiek pozytywnych emocji. Coś w tym było, gdyż ostatecznie nikt nigdy nie widział, aby się uśmiechała, a wszyscy agenci widzieli ją wiele razy od chwili, gdy zaczęła pracować dla ich szefa.
- Proszę państwa o zajęcie swoich miejsc i zachowanie ciszy. Szef za chwilę będzie z państwem rozmawiał.
Następnie kobieta wycofała się w cień, zaś elitarni agenci organizacji Rocket z kolei usiedli przy stole na swoich miejscach, które to zawsze zajmowali. Ci ludzie zawsze mieli wyznaczone swoje miejsca, gdyż ich szef niezwykle cenił sobie porządek. W takim więc wypadku nikt z agentów podczas zebrania nie zajmował przypadkowego miejsca. Zawsze musieli oni siedzieć w konkretnym miejscu, które sam Giovanni im wyznaczył. Nie było to bynajmniej wywołane jakąś chęcią kontrolowania swoich ludzi, co po prostu poczuciem własnej wartości u tego najbardziej niebezpiecznego człowieka w całym Kanto. Chciał mieć on zawsze wpływ na wszystko, co robią jego podwładni i największą nad nimi władzę. Co za tym więc idzie, również wyznaczał im miejsca, w których mają siadać. Nie tylko czuł się dzięki temu lepiej, ale jeszcze dawał im jasno do zrozumienia, że ostatnie zdanie należy do niego, a im zostaje jedynie się z tym pogodzić. Jego ludzie doskonale to wiedzieli, dlatego też nie mówili nic, a jedynie zajmowali wyznaczone im miejsca i siadali na nich.
Wkrótce potem przed ich twarze ze ściany wysunął się ogromny ekran telewizora, który umieszczony został tak, aby wszyscy dokładnie go mogli widzieć. Potem ekran się włączył, a na nim ukazała się postać Giovanniego.
- Witam państwa - powiedział mężczyzna.
Jak zwykle siedział on w fotelu, a na kolanach trzymał on wiernego Persiana, którego właśnie głaskał. Pokemon był z tego bardzo zadowolony i mruczał z zamkniętymi oczami, całkowicie nie przejmując się niczym z tego, co właśnie widział.
- Zaprosiłem was tutaj na spotkanie, ponieważ chciałem razem z wami dokonać bilansu waszych ostatnich sukcesów i porażek. Zacznijmy więc od najmłodszych z was. Nie mówię tu jednak tyle o wieku, ile o randze.
Te słowa skierował on do Jessie, Jamesa i Meowtha, którzy pierwszy raz zasiadali przy tym stole podczas zebrania elitarnych agentów organizacji Rocket. Dotychczas nie było to możliwe, ponieważ trio Zespołu R należało jedynie do agentów II kategorii, jednak ostatnio odnieśli kilka sukcesów i to na tyle poważnych, że sam szef zwrócił na nie uwagę.
- Muszę wam pogratulować, moi drodzy - powiedział - Przyznam się, że nie sądziłem, iż możecie dokonać naprawdę tak doskonałych akcji, jakich dokonaliście ostatnio. Dotąd miałem was jedynie za bandę błaznów, ale jak widzę umiecie się postarać, kiedy tylko chcecie.
- Och, szefie... Pan nam schlebia - zachichotała Jessie, lekko się przy tym rumieniąc.
- Och, zdecydowanie wyolbrzymia pan nasze ostatnie sukcesy - dodał równie skromnym tonem James.
- My tylko wykonujemy swoje obowiązki - dodał Meowth, szczerząc przy tym swoje zęby w głupkowatym uśmiechu.
Pokemon zazdrosnym wzrokiem spoglądał na Persiana wylegującego się na kolanach Giovanniego i z pewnością wróciły mu do wyobraźni jego marzenia o tym, aby zastąpić tego lizusa w objęciach swego szefa, jednak bez dokonywania niezbędnej do tego ewolucji. Tej bowiem za nic nie chciał on przechodzić, gdyż zdecydowanie go ona przerażała.
- Moim skromnym zdaniem odnieśliście tak wielkie sukcesy tylko i wyłącznie dlatego, że przestaliście już uganiać się za tym dzieciakiem - zauważył złośliwym tonem Giovanni.
Zespół R oczywiście doskonale wiedział, o kim mówi ich szef, dlatego uznali za logiczne sprostować całą tę sytuację.
- Musimy zaprotestować - powiedziała po chwili Jessie - Bo wie pan... Nasze sukcesy zawdzięczamy jedynie wierze szefa w nasze możliwości, a także doskonałym planom działania.
- No i oczywiście naszym mózgownicom - dodał Meowth, stukając się palcem w głowę.
- A one są nie od parady - poparł go James.
Wszyscy agenci ryknęli śmiechem, słysząc ich słowa. Zdecydowanie czego jak czego, ale inteligencji to u nich jak dotąd nie dostrzegli, więc dlatego teraz mieli z tego taki ubaw.
- No co? - obruszył się James, robiąc nadąsaną minę - To sama prawda.
- To teraz bez znaczenia - Giovanni przerwał tę dyskusję - Chcę wam powiedzieć, iż jestem bardzo zadowolony, że przestaliście chodzić za tym chłopakiem. Nawet jeśli ten jego Pikachu jest taki niezwykły, jak próbujecie mi to wmówić, to i tak uważam, że polowanie na tego właśnie Pokemona jest głupotą. Cieszy mnie, iż z tego zrezygnowaliście. Macie jednak rozum w tych waszych głowach.
- Prawdę mówiąc to był raczej pragmatyzm - zauważył James - Bo przecież ten cały Ash Ketchum, kiedy podróżował jako trener, był dość przewidywalny.
- Właśnie! - dodała Jessie - I łatwo było przewidzieć jego ruchy. Teraz jest to niemożliwe. Ciągle przemieszcza się w jakieś inne miejsce. Ostatnio był w Johto, a później chyba ruszył do Unovy.
- Z pewnością - odezwał się nagle Arlekin - Tam właśnie niedawno próbowaliśmy go schwytać, ale znowu nam nie wyszło.
- Wiem o tym - odparł Giovanni, nerwowo gładząc Persiana - Ale nie zamierzam się przejmować takimi drobiazgami. Nie złapaliśmy go dziś, to złapiemy go jutro. Nie w taki, to w inny sposób.
- Chętnie służę pomocą - rzekł Arlekin.
Jego pacynka, umieszczona na lewej dłoni, przemówiła wówczas:
- Byleby tylko nie kosztem obiadu, bo mi w brzuchu już burczy.
Giovanni parsknął śmiechem, widząc całe to przedstawienie, po czym odparł:
- Zjecie sobie za chwilę. Na razie chcę porozmawiać z wami o waszych sukcesach. Zespół R zaczął dokonywać naprawdę brawurowych akcji. 005 również nas nie zawiódł. Inni agenci także zaczynają się sprawdzać. No, a najbardziej Arlekin, którego to wielka pomysłowość przewyższa chwilami inteligencję niejednego agenta.
- Dziękuję, jest pan nadto łaskaw - rzekł 005, a jego pacynka na lewej dłoni przemówiła: - Staram się zasłużyć na ludzki szacunek.
- To dobrze - pokiwał głową Giovanni i spojrzał na bok - A co do was, to muszę wam powiedzieć, że zawiodłyście moje zaufanie.
- My, proszę pana? - zdziwiła się jedna z agentek, którą była Oakley.
- O tak, właśnie o was mówię - odparł ponuro ich szef - Zupełnie niepotrzebnie wmieszałyście się w sprawę tych diamentów. Nie dość, że nie mamy towaru ani też zysków, to jeszcze zdobyłyście sztuczne diamenty ze sklepu z zabawkami.
- Mówiłyśmy już panu, że...
Giovanni uciszył ją ruchem ręki i mówił dalej:
- Doskonale to rozumiem i pamiętam, co mówiłem. Ale ze wszystkich waszych błędów najgorsze jest to, że niepotrzebnie naraziliście mnie na nieprzyjemności ze strony naszych drogich kolegów z Wysp Oranżowych. Przypominam wam, że nie chcemy mieć z nimi wojny. Rozumiecie mnie? Nie chcę mieć tutaj wojny gangów. W każdym razie nie teraz, kiedy policja nasila akcje przeciwko nam. Teraz właśnie bardzo potrzebujemy zgody z gangami ani innymi organizacjami przestępczymi. Musicie o tym pamiętać i nie wchodzić w drogę naszym rywalom. Kiedy już nadejdzie odpowiedni czas, to wówczas wszystkich ich zmiażdżymy i to bezwzględnie. Macie na to moje słowo.
Obie siostry uśmiechnęły się podle, podobnie jak i ich koledzy oraz koleżanki z pracy, jednak bardzo szybko zeszły im z twarzy wesołe miny, kiedy tylko usłyszały dalsze słowa Giovanniego.
- Niestety, wasza ostatnia akcja nie została zakończona powodzeniem. Nie tylko naraziłyście nasze stosunki z naszymi rywalami, ale jeszcze prócz tego dałyście się okpić temu detektywowi jak dzieci.
- Ale ten detektyw to przecież nie jest byle kto, proszę pana! - zawołała Annie niemalże histerycznym głosem - Przecież to jest sam Sherlock Ash!
- Wiem o tym doskonale - uciszył ją ruchem dłoni Giovanni - To już jest zamknięty temat. Ten młodzieniec, jeśli wszystko dobrze pójdzie, nigdy więcej nie będzie nam sprawiać kłopotów.
- Zamierza pan go zabić? - spytała Oakley.
Jej głos wskazywał na to, że bardzo by tego chciała, ale jej szef bardzo zawiódł jej oczekiwania.
- Nie... Mam wobec niego inne plany, ale tym się nie przejmujecie. To już nie jest wasz problem.
Następnie popatrzył na Arlekina i rzekł:
- Tobie zaś, 005... Muszę serdecznie podziękować umiejętności, jakich nie powstydziłby się żaden genialny agent. Bardzo ci one pomogły podczas twoich ostatnich akcji.
- Jestem nad wyraz wdzięczny, proszę pana - uśmiechnął się bardzo zadowolony Arlekin.
- Tak, tak! Wdzięczność wielka dla łaskawego pana - zapiszczała jego pacynka imieniem Jacob.
Giovanni uśmiechnął się delikatnie i rzekł:
- Naprawdę sprawnie potrafisz działać, choć nie będę ukrywać... Twoja ostatnia akcja nie zakończyła się sukcesem.
Arlekin uśmiechnął się wesoło, gdyż cała ta sprawa bynajmniej go nie obeszła tak mocno, jak powinna. Trudno było jednak mieć mu to za złe. W końcu to nie on dowodził tą akcją i to nie on ponosił odpowiedzialność za jej porażkę, co oczywiście przypomniał swojemu szefowi.
- Pragnę przypomnieć panu, że to nie ja dowodziłem całą tą akcją. Kto inny kierował porwaniem młodego Ketchuma i ktoś inny spartaczył całą robotę. Nie chcę wymieniać nikogo z imienia, ale...
- To Domino! To ta pannica z tulipanem! - zapiszczał Jacob, pokazując rączką w stronę wyżej wspomnianej agentki.
Arlekin zdzielił pacynkę po głowie i warknął:
- Cicho bądź, Jacob! Nie wiesz, że to bardzo nie ładnie jest donosić na innych?!
- Kiedy taka prawda! To ona wszystko zawiniła. Mamy cierpieć za jej winy?!
- Słusznie... W sumie to prawda. Czemu mamy ponosić winę za coś, czego nie zrobiliśmy? Ostatecznie to chyba nie ja dałem temu detektywowi od siedmiu boleści uciec, prawda?
- Prawda, prawda.
- No właśnie. Panna Czarny Tulipan zawaliła sprawę.
Następnie spojrzał on w kierunku Domino, która to siedziała ponuro naprzeciwko niego i patrzyła na niego morderczym spojrzeniem. Gdyby tak wzrok mógł zabijać, to Arlekin padłby trupem pod jego wpływem. Jednak tak się nie mogło stać, dlatego też 009 jedynie wysyczała:
- Przecież doskonale wiesz, Arlekinie, że zachowałam wszelkie środki ostrożności na naszym statku, aby on nam nie zwiał. Nie moja wina, że on jakoś rozwiązał sobie więzy.
- Może następnym razem powinnaś związać go łańcuchem?
- Może ciebie też trzeba związać?
- Ale ci dogadała! - zaczął się śmiać Jacob, ale wówczas dostał ręką w głowę od Arlekina.
Podstępny i złośliwy agent Giovanniego zachichotał ponownie i rzekł:
- Droga Domino... Przypominam ci, że gdyby nie moja interwencja, to zabiłabyś Ketchuma zamiast go pojmać. O mały włos nie skoczyłaś mu do gardła, gdy go zobaczyłaś.
Agenci organizacji Rocket popatrzyli na kobietę w wyraźnym szoku. Nie spodziewali się oni tego, że Domino zlekceważy zakaz wydany przez ich szefa. Giovanni wszak sam wyraźnie zapowiedział, że nie wolno nikomu z nich tknąć młodego Ketchuma. Ma on być żywy, gdyż mężczyzna ma wobec niego poważne plany. Nie wiedzieli oni dokładnie, jakie to są plany, choć niejeden agent się tego już domyślał, lecz nikt nie mówił tego na głos uważając, że to nie ich sprawa kwestionować decyzje swego szefa. Jedynie Domino była na tyle bezczelna, aby złamać rozkaz Giovanniego. Zresztą zawsze pozwalała ona sobie na o wiele więcej niż inni. Nikt jednak nie miał pojęcia, dlaczego tak jest. Dlaczego nagle ten człowiek, tak znany ze swojej surowości wobec wszystkich wrogów oraz każdego, kto mu się narazi, teraz nagle zachowuje się w dość irracjonalny sposób pozwalając tej bezczelnej kobiecie na tak wiele. Niektórzy agenci sugerowali, iż prawdopodobnie jest ona kochanką Giovanniego, dlatego też ma ona większe przywileje niż inni. Brakowało im na to dowodów, ale czy plotka kiedykolwiek ich potrzebuje? Nigdy tak nie było i teraz też nie. Ludzie więc mogli swobodnie opowiadać między sobą, jakie są przyczyny dziwnego zachowania ich szefa, co rzecz jasna robili, zaś wiele agentek tym samym jeszcze bardziej znienawidziło Domino, gdyż bardzo chciały być na jej miejscu. Mężczyźni natomiast byli poirytowani jej wyniosłością i dumą, którą to zawsze im okazywała. Teraz więc byli oburzeni zachowaniem Domino czekali na reakcję ich szefa, choć spodziewali się, że będzie ona pobłażliwa, jak zwykle.
Giovanni tymczasem uważnie wpatrywał się w Domino, jednocześnie gładząc przy tym swojego Persiana.
- Czy to prawda, 009? - spytał tonem naprawdę oficjalnym.
Wszyscy na sali zaczęli się uśmiechać. Doskonale bowiem wiedzieli oni, że jeśli mężczyzna w taki sposób mówi do któregoś z nich, to na pewno jego rozmówca znalazł się w niełasce i lepiej zrobi, jeśli potulnie będzie błagać o wybaczenie. Rzecz jasna Domino była zbyt dumna, aby sobie na to pozwolić i wszyscy zebrani doskonale o tym wiedzieli. Dlatego spodziewali się, że ta podła, harda panienka w końcu dostanie to, na co sobie już dawno zasłużyła.
- 009... Zadałem ci pytanie... Odpowiedz mi... Czy to prawda? - spytał ponownie Giovanni, nie przestając głaskać przy tym swego Persiana.
Domino zasmucona opuściła głowę w dół i odparła:
- Tak, to prawda. Chciałabym jednak zauważyć, że...
Mężczyzna uciszył ją gestem ręki i rzekł:
- Wyjaśnijmy sobie coś teraz, moja droga... Ostatnim razem dałem ci zlecenie odnalezienia bardzo ważnego dla naszej sprawy człowieka, pana Nicholasa Nintendo zwanego N. Nasi szpiedzy donieśli nam, że znajduje się on na wyspie zamieszkałej przez prehistoryczne Pokemony. Wysłałem więc cię tam, abyś go złapała. Jego i tyle Pokemonów, ile tylko zdołasz złapać. A ty co zrobiłaś? Nie dość, że wytraciłaś ludzi, to jeszcze zabiłaś N zamiast go do mnie przyprowadzić. Czy uważasz może, że martwy bardziej nam się przyda niż żywy? A może jesteś tak głupia, iż nie odróżniasz słowa „żywy“ od „martwy“?
Wszyscy wokół zebrani zaczęli się śmiać wyraźnie ubawieni słowami swojego szefa. Domino właśnie na ich oczach została poniżona, a to była dla nich prawdziwa przyjemność. Nareszcie ktoś pokazał tej głupie, żałosnej i nędznej kreaturze, gdzie jest jej miejsce, zaś ludzie nie zamierzali udawać, iż widok ten ich nie bawi. Wręcz przeciwnie, bawił ich i wpatrywali się w niego uważnie czekając na dalszy rozwój wypadków.
Domino jednak nie zamierzała biernie znosić te wszystkie oskarżenia, gdyż zaczęła się bronić:
- Pozwolę sobie zauważyć, proszę pana, że cała ta sprawa nie poszła tak, jak powinna, ponieważ w nią wmieszał się ten żałosny detektyw, Ash Ketchum i jego kumple!
Giovanni prychnął pogardliwie, gdy to usłyszał:
- Zauważyłem ostatnio, że na wszystkie twoje porażki masz zawsze tylko jedno wytłumaczenie... Właśnie Asha Ketchuma. Czy nie nudzi cię już trochę ta śpiewka?
- Śpiewka? Czemu nie? - zaśmiał się Arlekin i zanucił wesoło „O sole mio“, choć zmienił słowo „sole“ na „Domino“, co wywołało niemalże atak śmiechu u kolegów i koleżanek.
Giovanni delikatnie się uśmiechnął, po czym odparł:
- Tak czy inaczej dostarczyłaś mi wieści o swojej porażce oraz o tym, że Ketchum jest obecnie w Unovie. Pozwoliłem ci go pochwycić, bo jego ostatnia akcja mocno mnie zdenerwowała i chciałem ukarać winnego tej całej sytuacji. A ty co? Poleciałaś tam, porwałaś go, a następnie ponownie pozwoliłaś mu uciec. Przyznasz chyba, że to nie jest wcale powód do dumy, mam rację?
Wszyscy zebrani zaczęli ryczeć śmiechem, zaś Arlekin zawołał:
- Panna Domino jest wielce rozjuszona, lecz Ash i tak ją pokona.
- Słuszna uwaga... On zawsze ją pokonuje - dodał inny agent - Przecież to już jest nasza tradycja, a z nią się przecież nie zrywa.
- Ona teraz wszystko na Ketchuma będzie zwalać - śmiała się jedna z agentek - Nawet gdyby spóźniła się na swój ślub, to jego by o to obwiniała.
- Ślub? A niby kto ją tam chciał? - dodał kolejny agent.
- Wiesz, nigdy nic nie wiadomo. Ostatecznie mówią, że każda potwora znajdzie swego amatora.
- Chyba amatora gorzkiego syropu z pokrzywy.
Wszyscy ryknęli śmiechem, zaś Giovanni nie przeszkadzał im w tym, a zamiast tego uważnie obserwował Domino, która była już coraz bardziej rozjuszona. Oni mieli czelność wyśmiewać się z niej? Z najlepszej agentki organizacji Rocket? Za dużo sobie pozwalają, łotry. Już ona im wszystkim pokaże, gdy tylko znowu odzyska wpływ na ojca.
Domino nie przyjmowała do wiadomości faktu, że przecież sama jest sobie winna, gdyż w końcu to ona wiele razy ośmieszała innych agentów Giovanniego, aby poczuć się lepiej lub ze zwykłej złośliwości. Wywyższała się ponad innych i pokazywała im, gdzie jej zdaniem jest ich miejsce, a prócz tego jeszcze czuła, że los wyraźnie sobie z niej zakpił, więc musi się zemścić w taki sposób, aby jej zemsta była straszliwa. Ale najpierw już ona zajmie się młodym Ketchumem, a kiedy już to zrobi, to wówczas będzie najszczęśliwszą kobietą na świecie i wtedy wszyscy, którzy teraz bezczelnie sobie z niej szydzą, pożałują tego.
Jak więc widać, panna Czarny Tulipan nie przyjmowała w ogóle do wiadomości, że w tej całej sprawie może być jej wina. Nie, ona czuła się po prostu bez winy.
- Dobrze, dosyć już tego dobrego - powiedział Giovanni, uciszając ten cały rwetes, który właśnie nastąpił.
Następnie popatrzył on na Domino i rzekł:
- Muszę ci powiedzieć, moja droga, że jestem wręcz zawiedziony twoją postawą. Nie tylko, że dałaś temu łotrzykowi uciec, ale jeszcze prócz tego próbowałaś go zabić, kiedy tylko miałaś ku temu okazję. Pięknie... No, po prostu wspaniale. Jestem zachwycony!
- Rozumiem, że te słowa są przesiąknięte ironią, prawda? - zapytał Jacob na dłoni Arlekina.
- Istotnie - uśmiechnął się delikatnie Giovanni - To ironia i z pewnością nasza kochana Domino doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co to wszystko oznacza dla niej, prawda?
- Jak najbardziej - wysyczała przez zęby młoda kobieta.
- Tym lepiej. Przyjmij zatem do wiadomości, że i tym razem daruję ci twoją winę, jednak robię to tylko i wyłącznie ze względu na twoje dawne zasługi. Chcę także, abyś wiedziała, iż Ash Ketchum jest nadal obecny w Unovie. W tym samym miejscu, w którym próbowałaś go porwać.
- Nie próbowałam, tylko porwałam, proszę pana.
- Niech ci będzie. To jednak jest bez znaczenia. Ja zamierzam mieć tego chłopca żywego i chcę skorzystać z okazji, że jest on obecnie tylko z trójką wiernych przyjaciół, z daleka od domu, gdzie nikt nie zdoła go ocalić. Tym razem już mi się nie wymknie.
- Tak! - zawołała radośnie Domino, zrywając się ze swojego miejsca - Proszę mi powierzyć to zadanie! Tym razem pana nie zawiodę!
- Już to wiele razy słyszałem - odparł z kpiną w głosie Giovanni - Nie zamierzam więcej tego wysłuchiwać. Sprawa jest dla mnie bardzo prosta. Zawiodłaś mnie w sprawie Asha Ketchuma, 009 i nie chcę, żebyś więcej zajmowała się tą sprawą. Podejmie się jej ktoś inny.
- Przecież ja jestem najlepszą pana agentką!
- Doprawdy? Odniosłem wrażenie, że to się skończyło z chwilą, kiedy to pierwszy raz ten młodzieniec stanął ci na drodze. Najwyraźniej ta twoja słabość do niego sprawia, że kapcaniejesz.
Wszyscy ryknęli gromkim śmiechem, zaś Arlekin wziął szklankę wody i wylał ją na głowę dziewczyny.
- Zwariowałeś?! - zawołała Domino z gniewem.
- Nie... Tylko chciałem cię podlać, mój ty kwiatuszku, abyś mi tu nie zwiędła - zaśmiał się podle agent.
Wszyscy zebrani na sali wybuchli gromkim śmiechem, zaś Domino poczuła wielką ochotę, aby złapać Arlekina za to jego tłuste gardło i odciąć mu dopływ tlenu raz na zawsze, aby wreszcie przestał się z niej śmiać.
- No dobrze, dość już tych żartów - skarcił ich Giovanni - 005... Lepiej zamiast sobie żarty urządzać zacznij się szykować do sprowadzenia tutaj Ketchuma.
Domino spojrzała w szoku na znienawidzonego przez siebie agenta i była wyraźnie zaszokowana tym, co właśnie usłyszała.
- Słucham?! Czy ja dobrze usłyszałam? Ten błazen ma sam schwytać Asha Ketchuma?
- Tak, dobrze usłyszałaś. Ten właśnie błazen, jak go raczyłaś nazwać, ma to zrobić.
009 oburzona wstała od stołu i spojrzała groźnie w kierunku ekranu.
- Przypominam panu, że 005 również bardzo często ponosił porażki z rąk swojego szacownego kuzynka!
- Owszem, ale nie było ich znów tak wiele, jak u ciebie - odparł na to Giovanni - Poza tym ty mnie ostatnio zawiodłaś i to na tyle mocno, że nie powierzyłbym ci nawet zapałki, a co dopiero tak ważnej misji.
Wszyscy zebrani znowu ryknęli śmiechem, słysząc słowa swego szefa. Domino zacisnęła zęby ze złości nie wiedząc, co ma teraz powiedzieć, zaś przywódca organizacji Rocket rzekł:
- A więc sprawa jest załatwiona. 005... Chcę, abyś wiedział, że ty także byłeś wtedy razem z Domino, więc jesteś współodpowiedzialny za ucieczkę Ketchuma. Jednak twoja wina jest mniejsza niż jej, dlatego masz jeszcze jedną szansę. Pamiętaj jednak, żebyś bez Kechuma mi się tu nie pokazywał.
- A w innym pokoju mogę się panu pokazać, skoro w tym nie mogę? - spytał zadziornie Arlekin.
Giovanni popatrzył na niego z ironią.
- Oszczędź sobie tych głupich żartów. Ash Ketchum nadepnął nam na odcisk zbyt mocno. Dotąd nie zamierzałem zlecać nikomu z was porywania go, bo wiedziałem doskonale, że z nim nie ma tak łatwo. Nie chciałem więc, abyście marnowali swój czas na uganianie się za nim, a jedynie złapali go wtedy, gdy tylko nadarzy się okazja. Ostatnia jednak akcja przyniosłam nam przyniosła nam wielkie straty w ludziach i pieniądzach, dlatego też liczę na to, że tym razem mnie nie zawiedziesz, 005.
- Nie zawiodę - uśmiechnął się do niego Arlekin, kłaniając się przy tym z szacunkiem.
- Doskonale... A ty, 009, przyjdź do mojego gabinetu. Chcę jeszcze z tobą porozmawiać... Na osobności.
Po tych słowach Giovanni popatrzył bardzo uważnie na wszystkich swoich ludzi i dodał:
- Zebrani uznaję za zakończone. Możecie się rozejść.
Chwilę potem ekran zrobił się ciemny, a obraz na nim zniknął.
- Doskonale! - zawołał radośnie Arlekin, zacierając ręce - A więc moja własna misja na mnie czeka.
Popatrzył potem w stronę Domino i zachichotał:
- A ciebie nie czeka misja! O nie! Ciebie czeka bura od szefa! Oj, nie chciałbym być teraz w twojej skórze...
- Lepiej niech każdy zachowa własną skórę - mruknęła na to Domino, miętoląc w ręku czarnego tulipana.
- Zgadzam się z tym - powiedział błazen - A więc doskonale! Ja będę sobie wojował, a ty przy odrobinie szczęścia, będziesz szorować podłogi.
Agentka 009 zacisnęła pięści ze złości, mrucząc pod nosem gniewne słowa. Arlekin zaś popatrzył na nią i zapytał:
- Panna Czarny Tulipan coś nie w sosie? I nic dziwnego, bo szef ma ją w nosie!
Następnie wskoczył on na stół i zaczął wesoło tańczyć kozaka, śmiejąc się przy tym rubasznie.
- No, powiedz sama... Czyż nie pożera cię teraz zazdrość, że ja mogę sobie swobodnie tańczyć i bawić się, ile tylko chcę? He he! Oj, biedactwo ty moje... Ciebie to, jak zwykle, najlepsza zabawa ominie. Hej! Hej, Domino, Domino, Domino maja! Hej, zagulał, zagulał, zagulał, zagulał czarny tulipan maładoj!
Podśpiewywał sobie jeszcze kilka innych zwariowanych piosenki, zaś 009 miała wielką ochotę skoczyć mu do gardła i udusić go na miejscu za te jego kpiny i złośliwości. Już miała to zrobić, kiedy nagle podeszła do niej sekretarka Giovanniego i powiedziała:
- Spokojnie, Domino. Masz teraz ważniejsze sprawy na głowie. Poza tym szef cię wzywa, pamiętasz?
- Wiem, ale muszę go udusić... Muszę odpłacić mu za te jego kpiny!
- Spokojnie... Na wszystko przyjdzie jeszcze czas. A na razie chodź ze mną.
Domino popatrzyła jeszcze przez chwilę w kierunku wciąż tańczącego na stole Arlekina, który to właśnie rozbawiał pozostałych agentów swoimi błazeństwami, po czym wyszła z Theo.
***
- No, jesteś nareszcie - powiedział gniewnie Giovanni widząc, jak 009 wchodzi do jego gabinetu w towarzystwie Theo.
- Tak, jestem. W końcu byłam wzywana - odparła Czarny Tulipan.
- Doskonale - uśmiechnął się zadowolony szef organizacji Rocket, po czym zaczął chodzić po pokoju - Mam tylko nadzieję, że dzisiejsza nauczka czegoś cię nauczyła.
- Mam rozumieć, że cała ta sytuacja miała być lekcją dla mnie?
- Oczywiście. Nie inaczej. Nauczką, abyś zrozumiała, że jeśli jeszcze raz złamiesz zakaz, który ci wydałem, to gorzko tego pożałujesz.
Domino popatrzyła na mężczyznę i dodała:
- Proszę pana... Skąd takie przypuszczenie, że Arlekin mówi prawdę? A może po prostu bezczelnie kłamie?
- Nie wydaje mi się - odparł na to Giovanni - On nie jest tak dobrym kłamcą, jak ty. Dobrze wiem, że dyszysz do niego nienawiścią. Ja to dobrze wiem. Nie będę udawał, iż rozumiem twoje motywacje, ale wiedz, że mam je kompletnie w nosie. Chcę, abyś wiedziała, że młody Ketchum jest dla naszej sprawy niezmiernie ważny.
- Niby dlaczego? Czy dlatego, że zdołał mnie pokonać?
- Nie tylko dlatego. Pragnę zauważyć, że jest on niezwykle zdolnym, młodym człowiekiem. Bardzo pomysłowym i o wielkich umiejętnościach godnych wykorzystania.
- Chce go pan zwerbować?
- Właśnie tak.
Domino parsknęła śmiechem, gdy usłyszała te słowa.
- Proszę mi wybaczyć moją śmiałość, jednak uważam, że Ash Ketchum jest ostatnią osobą, która może się nam dać zwerbować.
- Być może... A być może to tylko kwestia odpowiedniej ceny? Tak czy inaczej chcę go mieć w swoich szeregach.
- To niebezpieczne. On może chcieć nas zdradzić, kiedy tylko wejdzie w nasze szeregi.
- Owszem, istnieje taka możliwość, ale już my zadbamy o to, aby tak się nie stało.
- Mimo wszystko to jednak wielkie ryzyko.
- Być może, jednak dowiedz się, że rozkazy w tej sprawie pochodzą z samej góry. Od samej Madame Boss.
Domino popatrzyła zdumiona na swojego szefa, słysząc jego słowa. Była nimi wyraźnie zaszokowana, gdyż czego jak czego, ale tego wcale się nie spodziewała. To była dla niej prawdziwa niespodzianka.
- Sama Madame Boss chce mieć tego dzieciaka w organizacji?
- Dokładnie tak. Moja matka pragnie go mieć w naszych szeregach i nie odpuści, dopóki nie spełnię jej woli. I ja zamierzam ją spełnić.
- Ale czy Madame Boss wie, na co się porywa? Przecież on nigdy do nas nie przystąpi!
- Być może jeszcze się przekonasz, jak bardzo się mylisz. Tak czy siak to chwilowo jest nieważne. Mamy poważniejszy problem.
- Jaki? - spytała Domino.
- Moi szpiedzy donoszą mi o tym, że najprawdopodobniej w naszych szeregach znajdują się osoby niegodne zaufania.
- A konkretnie?
- Konkretnie uważa, że mamy do czynienie z tzw. piątą kolumną.
Domino przerażona popatrzyła na niego nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Słucham?! Piąta kolumna?! W naszych szeregach? Ale kim jest ten ktoś? O kim mowa?
- Nie mam pojęcia - odparł Giovanni - Wiem jednak, że to wiele nam wyjaśnia. Teraz już rozumiem, dlaczego to w ciągu kilku ostatnich miesięcy straciliśmy wielu naszych agentów. Nie wszystkich z nich wpakował do więzienia Ash Ketchum. Wielu z nich trafiło tam przez pewnego człowieka, który jak jakiś pasożyt pożera nas od środka i zabija. Ten ktoś nazywa się Anonim. Taki przydomek nosi. Chcę, abyś zbadała tę sprawę i to bardzo dokładnie. Oddasz mi tym wielką przysługę, jeśli odnajdziesz tego zdrajcę. Jeśli zaś go złapiesz, to przyprowadź go do mnie. Chcę z niego wycisnąć kilka nazwisk, zanim pozwolę, abyś zabiła drania.
Domino nie trzeba było tego powtarzać, ponieważ zadowolona zaczęła się bawić czarnym tulipanem, mówiąc:
- Może być pan pewien, że znajdę go, a wówczas wyciśniemy z niego wszystko, co wie. Podły łajdak. Policji kablować? Już my mu pokażemy.
Giovanni popatrzył na nią radośnie i dodał:
- Doskonale... A teraz skup się na tej misji i tylko na tej. Reszta niech cię nie obchodzi... Przynajmniej na razie.
009 zadowolona uśmiechnęła się do niego. Czuła, że odzyskuje jego szacunek, przynajmniej chwilowo, ale spokojnie... Jeszcze ten szacunek jej pomoże i będzie nie będzie musiała się niczym przejmować.
***
Pamiętniki Sereny:
Policjanci wyprowadzili z domu aresztanta, którego ręce były zakute w kajdanki. Reporterzy natychmiast go obskoczyli i zaczęli robić mu zdjęcia, natomiast miejscowa oficer Jenny skierowała do kilku z nich uzasadnienie aresztowania:
- W toku śledztwa wyszły na jaw motywy zabójcy, a także znaleziono niepodważalne dowody jego winy. Fakt, że ten człowiek jest znanym w tym regionie piosenkarzem bynajmniej nie ułatwiło nam sprawy, jednak mimo wszystko udało nam się rozwiązać tę zagadkę, do czego znacznie przyczynił się znany powszechnie detektyw Sherlock Ash.
Następnie poprosiła ona mojego chłopaka, aby do niej podszedł, co ten zrobił, uśmiechając się przy tym lekko. Pikachu, siedzący mu na ramieniu, zapiszczał wesoło i pomachał łapką w stronę kamery.
- Wiem, że w Unovie nie jest on może zbyt znany, ale w Kanto i Kalos policja zdążyła poznać jego talenty. Liczymy na to, że ten dzielny, młody człowiek zechce jeszcze z nami kiedyś współpracować.
Dziennikarze zaraz obskoczyli mojego chłopaka i zaczęli mu zadawać pytania, ten zaś lekko się zarumienił i powiedział skromnym tonem:
- To naprawdę miłe z waszej strony, ale muszę szczerze się przyznać, iż w tej sprawie pomogli mi moi wierni przyjaciele, wśród których jest moja ukochana.
Następnie wyciągnął on rękę w naszą stronę. Podeszliśmy razem do niego, a on dodał:
- Bez nich nie dałbym sobie rady.
- E tam, gadanie! Dałby sobie radę bez problemu! - zawołał Max.
- Bo on jest po prostu najlepszy! - dodała Bonnie.
- Sherlock Ash jest bezkonkurencyjny - powiedziałam z uśmiechem.
Mój luby zachichotał lekko i rzekł:
- Może jestem nieco za skromny, chociaż wielu zarzuca mi, że jestem raczej zbyt próżny. Ale to bez znaczenia. Bez moich przyjaciół nie dałbym sobie rady, a jeśli nawet, to przecież to nie byłoby to samo. A więc zasługa należy się także im.
Dziennikarze nie wyglądali na specjalnie przekonanymi tymi słowami, jednak mimo wszystko zaczęli nam zadawać kilka pytań. Potem znowu powrócili do wypytywania Jenny, która rzekła:
- Szczegóły procesu sądowego z pewnością nie będą tajne i na pewno wpuszczą waszych przedstawicieli do sądu. Tak czy inaczej, jeśli zechcecie zapoznać się ze szczegółami całej sprawy, to z największą przyjemnością zapraszam do mego gabinetu, który znajduje się na miejscowym posterunku policji. Przepraszam, ale muszę odwieźć aresztanta.
Następnie zadowolona odeszła na bok razem z nami.
- Naprawdę bardzo wam dziękuję za pomoc w tej sprawie. Nie wiem, czy umiałabym sobie sama z tą sprawą poradzić.
- Jeślibyś uważała, że tak sławny człowiek jak on nie mógłby zabić swojej dziewczyny pod wpływem używek, to rzeczywiście byś sobie raczej nie dała rady - rzuciłam jej zgryźliwie.
Doskonale bowiem pamiętałam o tym, jak nam mówiła na początku śledztwa, że to niemożliwe, aby człowiek tak sławny mógłby coś takiego zrobić. A jednak... Ash już od samego początku go podejrzewał, ale dopiero wnikliwe śledztwo pozwoliło nam to wyświetlić. Baliśmy się tylko, że drań zechce nas zabić, aby ukryć swoją zbrodnię, ale na całe szczęście okazał się on być na tyle słaby psychicznie, że kiedy przedstawiliśmy mu dowody, to zaraz załamał się, zaczął płakać i do wszystkiego się przyznał. Próbował co prawda jakoś nas przekupić, abyśmy nie robili problemu i zachowali swoje fakty dla siebie. Rzecz jasna odmówiliśmy i natychmiast zadzwoniliśmy do Jenny, która przyjechała, aby go aresztować. Nie wiadomo jak dowiedzieli się o tym dziennikarze (Ash podejrzewał, że jeden z nich obserwował dom piosenkarza ze specjalnym sprzętem do podsłuchiwania i usłyszał, co się dzieje, po czym wezwał kumpli, aby zrobić doskonały artykuł), ale tak czy inaczej ich obecność wcale nam nie przeszkodziła dokonać aresztowania tego drania.
Muszę się przyznać, że cała ta sprawa mocno nas zaszokowała. Nie sądziłam, iż natrafimy na podobną zagadkę do rozwiązania. Jednak widać życie zapowiadało nam jeszcze kilka niespodzianek. A mieliśmy po prostu przybyć do brzegów Unovy, złapać najbliższy statek do Kanto i wracać tam, gdzie jesteśmy najszczęśliwsi. Los jednak chciał czegoś innego dla nas. Przede wszystkim zaczęło się od tego, że nasza droga oficer Jenny z wielką przyjemnością aresztowała ludzi Domino, jednak aby móc ich posadzić za kratkami, potrzebowała naszych zeznań. Musieliśmy więc złożyć je wszyscy razem, a potem jeszcze pojawiły się dodatkowe przesłuchania, konfrontacje z aresztowanymi itd. Znaliśmy już te wszystkie procedury i nie były one nam obce, ponieważ już parę razy mieliśmy podobne sytuacje. Na szczęście to wszystko pomogło nam posadzić tych drani. Ash jedynie żałował tego, że nie udało nam się złapać panny Domino. Mieliśmy jednak nadzieję, iż w końcu dokonamy tego, a ta nędzna kreatura zapłaci za swoje zbrodnie.
Tak czy siak, gdy już przesłuchania się zakończyły, to Cullen i Luna wraz z profesorem Carsonem pojechali do najbliższego lotniska, z którego to złapali samolot do Johto. Pożegnali nas czule, wyrażając przy tym swoją nadzieję, że jeszcze się z nami spotkają oraz podziękowali nam za pomoc w rozwiązaniu kilku spraw jednej po drugiej. Ash rzecz jasna odpowiedział, że również będzie za nimi tęsknił (a ton jego głosu wyraźnie nam dowodził, iż nie kłamie), po czym pozwolił się uściskać całej trójce, lekko ucałować Lunie, a następnie patrzył z lekkim smutkiem w oczach, jak nasi przyjaciele odlatują. My zaś postanowiliśmy złapać transport do Kanto, jednak na swoje własne nieszczęście (czy też może szczęście - zależy, jak na to spojrzeć) kupiliśmy wydanie „Unova Express“ i tam właśnie przeczytaliśmy o śmierci młodej dziewczyny, którą znaleziono martwą pod miastem. Była uduszona, ale nikt nic nie widział, żadnych świadków, żadnych dowodów na to, co tam robiła ani z kim. Ash oczywiście z miejsca postanowił się przyjrzeć tej sprawie, więc nasz wyjazd został odłożony na czas rozwiązania tej zagadki.
Jednak potem sprawy potoczyły się nieco dziwacznie. Mianowicie Ash został uprowadzony w biały dzień z ulicy na oczach tłumu ludzi i nas wszystkich. Kilku ludzi ubranych na czarno, w kominiarkach na twarzach rzuciło parę bomb dymnych, porwało Asha i z nim uciekło. Nikt nie widział, gdzie oni zniknęli, ale oczywiście my próbowaliśmy ich szukać, jednak to było jak szukanie igły w stoku siana. Nie mieliśmy pojęcia, co mamy zrobić, kiedy nagle, pod wieczór Ash wrócił cały i zdrowy. Okazało się, że porwali go ludzie Domino, wsadzili na swój statek, gdzie siedziała panna Czarny Tulipan zapowiadając mu, iż ma on zaproszenie na rozmowę z jej szefem i to jest zaproszenie przymusowe, od którego to nie można się wymigać. Dziwna sytuacja, prawda? No, ale potem było jeszcze dziwniej. Mianowicie Arlekin, który leciał tym statkiem razem z Domino, podstępem wsypał jej środki nasenne do kawy, a następnie wypuścił on po cichu Asha, dał mu odrzutowy plecak Domino i kazał zwiewać. Dokonał tego wszystkiego tak, że nikt nie dowiedział się o jego udziale w tej sprawie, a przynajmniej Ash miał taką nadzieję. Mimo tego, iż Kevin McBrown był naszym wrogiem, to jednak ten czyn zmusił mojego chłopaka do myślenia i nie chciał on, aby Arlekin miał przez niego kłopoty.
- Jego motywacje bynajmniej nie są dla mnie miłe - rzekł Ash, gdy nam o tym opowiadał wieczorem tego samego dnia - Jak sam powiedział, zrobił to jedynie po to, aby dokuczyć Domino i ośmieszyć ją w oczach ich szefa. Gdyby nie chęć wyśmiania jej, to z pewnością pozwoliłby mnie on zabić tej wariatce.
- Wątpię, żeby ona chciała cię zabić - zauważyłam - Przecież gdyby chciała to zrobić, to już byś nie żył.
- Ja wiem o tym, ale po co Giovanni chciał mnie widzieć? - spytał załamanym głosem Ash, chodząc po pokoju - Nie wiem, czemu tak bardzo mu na tym zależy. Już kilka razy słyszałem to z ust jego agentów. Naprawdę to niezwykle zagadkowa sytuacja.
- Giovanni musi mieć wobec ciebie jakieś poważne plany - stwierdził Max.
- Może chce cię przekupić albo co? - zasugerowała Bonnie.
- Być może, jednak mimo wszystko dziwi mnie to - mój luby zaczął jeszcze bardziej nerwowo chodzić po pokoju - Nic z tego nie rozumiem. On ma pewnie wobec mnie jakieś plany, ale jakie? Chce mnie zwerbować lub przekupić? Nie rozumiem. Naprawdę ja nic z tego nie rozumiem. Czy on myśli, że zdoła mnie kupić? Jeśli tak, to się grubo myli, ponieważ ja jestem nieprzekupny!
- My wiemy o tym. Nikt z nas nie myśli inaczej - powiedziałam nieco pojednawczym tonem, chcąc go uspokoić.
Udało mi się tego dokonać, gdyż Ash uśmiechnął się delikatnie i usiadł obok mnie i przytulił mnie mocno do siebie.
- Ech, Sereno... Kochani moi... Moje życie to jedna wielka przygoda. Raz wesoła, raz smutna, a przede wszystkim zwariowana.
- Dlatego właśnie z tobą trzymamy - zażartował sobie Max - Przy tobie zawsze coś się dzieje.
- Aha... No, a ja myślałem, że trzymacie ze mną dlatego, ponieważ się przyjaźnimy, nie mówiąc już o tym, iż jestem waszym idolem - stwierdził żartem Ash.
- Tak, to też. Ale gdybyśmy się przy tobie nudzili, to już dawno byśmy dali sobie spokój z przebywaniem w twoim towarzystwie - stwierdził młody Hameron.
- Właśnie. Uwielbiamy cię, bo jesteś sobą i dobrze się z tobą bawimy - dodała radosnym głosem Bonnie - A przy okazji imponujesz nam bardzo swoimi umiejętnościami.
- Ale niech to nie pobudza twoje ego - rzucił złośliwie Max - Ja tam cię uwielbiam, jednak jeśli zaczniesz się wywyższać, to ci skopię tyłek i więcej mnie nie zobaczysz. Masz na to moje słowo.
Wszyscy parsknęliśmy gromkim śmiechem, słysząc jego wypowiedź, która bardzo nas rozbawiła.
Uśmiechnęłam się delikatnie, wracając powoli do teraźniejszości ze świata fantazji. To było po prostu niesamowite. W ciągu kilku dni Ash został porwany przez tych wariatów z organizacji Rocket, a potem uciekł im i skutecznie poprowadził śledztwo w sprawie morderstwa, przez co jego sława tylko wzrosła, chociaż on sam miał ją w nosie, bo przede wszystkim chciał mieć możliwość walczyć o to, aby tego zła mniej było na świecie i świadomość, że znowu tego dokonał sprawiła, iż miał wielką satysfakcję, co było mu największą zapłatą.
- Dobrze, kochani. Muszę już jechać, aby spisać raport na temat całej tej sprawy, którą właśnie zakończyliśmy - powiedziała po chwili Jenny - Liczę na to, że się jeszcze zobaczymy zanim wrócicie do Kanto.
- Być może - stwierdził Ash - Tak czy siak zatrzymujemy się w willi Cynthi, więc możesz nas tam odwiedzić.
Zapomniałam wspomnieć, że podczas naszego śledztwa spotkaliśmy w tym miejscu Cynthię, Mistrzynię Pokemonów Ligi Sinnoh, a prócz tego znaną celebrytkę, która żyła z nami w przyjaźni. Kobieta bardzo ucieszyła się, gdy nas spotkała i zaproponowała, abyśmy zostali u niej przez kilka dni, ponieważ ona sama raczej nie miała powodów na to, aby narzekać na tłok w swoim domu, a wręcz przeciwnie... Raczej na jego brak. Dobrze wszyscy wiedzieliśmy, dlaczego tak się stało. W końcu panna Cynthia sama była sobie winna, bo gdy zaczęła robić karierę, stała się wredna i chamska wobec tych, którzy byli jej bliscy, przez co zraziła do siebie wielu ludzi. Kiedy wreszcie zorientowała się w tym wszystkim i pojęła, jak zmarnowała sobie życie, było już za późno. Nie była ona w stanie tego naprawić. Ludzie nie zamierzali jej wybaczyć tego wszystkiego, co zrobiła. Odsunęli się od niej, a ona musiała się z tym pogodzić.
- Rozumiem... No nieźle, naprawdę nieźle - powiedziała zadowolonym głosem Jenny - Muszę powiedzieć, że zachodzisz coraz wyżej, Ash. Same elity zapraszają cię do siebie. Tak, elity. W końcu Cynthia nie jest byle kim. Podobnie jak Wielka Księżna Rosenbaum.
- A więc o tym też wiesz?
- Pewnie, że wiem. A myślisz, że nie czytam gazet z innych regionów? No dobra, tak po prawdzie, to ja ich nie czytam. Po prostu widziałam w Internecie wiadomości na ten temat. Blog prowadzony przez pannę Macy robi swoje, podobnie jak ten założony przez twojego przyjaciela Maxa.
Ash popatrzył na naszego hakera, który zachichotał delikatnie.
- No co? W końcu po coś ta strona jest - stwierdził chłopak.
- Wiem o tym, ale mimo wszystko trochę mnie to dziwi, bo w końcu jest to blog bardziej o moich sukcesach jako trenera Pokemonów.
- Być może, ale ostatnio jako detektyw bardziej się rozwijasz niż jako trener, więc cóż... Piszę o tym, co jest popularne.
- Niech zgadnę... To od ciebie Macy dowiaduje się o moich sukcesach, o których potem pisze na blogu?
Max zachichotał delikatnie, nerwowo przystępując z nogi na nogi.
- Nie no... Czasami ze sobą korespondujemy mailowo, ale nie mówię jej zbyt wiele. Poza tym w necie można znaleźć wydanie popularnych gazet z każdego regionu. Jeżeli zatem Macy uważnie śledzi wszystkie gazety, to cóż... Bez trudu odnajdzie wiadomości na temat twoich sukcesów.
- A ty udzielasz jej wszystkich niezbędnych szczegółów, prawda? - spytała nieco zadziornie.
- Nikt mi nie mówił, że to jakaś tajemnica stanu - zaśmiał się młody Hameron - No, a poza tym spokojnie... O tym, co jest sekretem, nikomu nie opowiadam.
Jenny uśmiechnęła się wesoło, widząc całą tę scenę.
- Nie ma to jak drużyna, z którą zawsze możesz się podroczyć. Szkoda, że ja takich kumpli nie mam. Dobra... Ja już muszę iść. Trzymajcie się i do zobaczenia!
Po tych słowach policjantka uścisnęła nam dłonie, zasalutowała nam i powoli wsiadła na swój motor, którym to odjechała w kierunku posterunku policji.
- No, to kolejna sprawa za nami - powiedziała Bonnie.
- Tak... Ciekawe, co teraz porabia Dawn z Clemontem - rzekł Max.
- Sama jestem tego ciekawa - uśmiechnęłam się - Ale może dowiemy się tego. Wystarczy tylko zadzwonić do pani Seroni i zapytać ją, co tam u jej córeczki.
- Nie zaszkodzi się tego dowiedzieć - wyraził zgodę Ash.
Jak postanowił, tak zrobiliśmy i kiedy tylko znaleźliśmy się w domu Cynthii, to ta oczywiście wyraziła zgodę, abyśmy zadzwonili do Johanny i porozmawiali z nią.
- Śmiało, moi kochani. Mój telefon jest do waszej dyspozycji - rzekła bardzo przyjaznym tonem Mistrzyni Pokemonów - Ja i tak nie mam zbytnio do kogo dzwonić. Wszyscy ludzie się na mnie poobrażali za to, jak ja ich kiedyś potraktowałam, więc teraz wydzwaniają do mnie jedynie ci, co chcą na mnie zarobić.
- A nie próbowałaś się jakoś dogadać z nimi i przeprosić ich za swoje zachowanie? - spytałam.
- Wiele razy, ale niestety nie chcieli mnie słuchać - odparła kobieta, poprawiając lekko swoje długie, puszyste blond włosy - Ech, nie ma co. To po prostu żałosne. Mam wille w każdym regionie, a poza moim wiernym kamerdynerem nie mam przyjaciół.
- My jesteśmy twoimi przyjaciółmi - rzekł Ash.
Cynthia uśmiechnęła się do niego delikatnie, popijając powoli kawę z filiżanki, którą trzymała w prawej dłoni.
- Wiesz... To naprawdę bardzo miłe z twojej strony, ale tak czy siak nie zmienia to faktu, iż moje życie to już farsa. Cieszę się jednak, że komuś jeszcze jestem na coś potrzebna. Dobra, idźcie już zadzwonić, a ja tu sobie tymczasem pomyślę nad tym, co ma być na kolację. Mam bowiem bardzo poważny dylemat w tej sprawie.
- Może ci coś doradzę? - zaproponowałam.
- Nie, idź już zadzwoń z Ashem do Dawn i jej mamy, a moje problemy powinny być tylko moimi problemami. Poza tym sobie poradzę. Zawsze sobie sama radziłam.
Nie chcieliśmy się z nią spierać i zgodziliśmy się na jej warunki, po czym poszliśmy do aparatu telefonicznego, a na nim wykręciliśmy numer Johanny. Szybko obraz kobiety ukazał się na ekranie.
- Witajcie, kochani! - zawołała, uśmiechając się na nasz widok od ucha do ucha - Miło, że dzwonicie. Naprawdę ciekawe rzeczy się u nas dzieją.
- Tutaj także - odpowiedział jej wesoło Ash - Rozwiązaliśmy już kilka zagadek, ale planujemy wrócić do Alabastii za dzień lub dwa.
- No proszę... A Dawn wraz z przyjaciółmi i Joshem poprowadziła małe śledztwo w sprawie zabójstwa.
- Tata tu jest?! - zawołał zdumiony Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- A tak... Przyjechał, kiedy się dowiedział, że Dawn potrzebuje pomocy podczas swojego śledztwa.
- Chwileczkę... Jakiego śledztwa?
- To już niech lepiej Dawn ci sama opowie... Właśnie mam ją tu pod ręką... Clemonta także. Chodźcie, kochani. Porozmawiajcie sobie z waszymi przyjaciółmi.
Kobieta odeszła na bok, a już po chwili na ekranie ukazali się nam Clemont i Dawn.
- Witajcie, kochani - powiedziała radośnie panna Seroni.
- Jak się macie? - dodał wesoło młody Meyer.
- Cześć, siostrzyczko! - zawołał radośnie mój luby - Miło cię znowu widzieć.
- Ciebie również, braciszku - odparła wesoło Dawn.
- Się masz, Clemont! - pisnęła radośnie Bonnie - Bawisz się dobrze bez nas?
- Oj tak! Ty nawet nie wiesz, ile tutaj jest zabawy - rzekł wesoło nasz kochany wynalazca - Ostatnio prowadziliśmy takie jedno śledztwo.
- My też prowadziliśmy śledztwo, nawet dwa, więc nie masz się czym chwalić - rzucił złośliwie Max.
- Nie zwracaj na niego uwagi - powiedziałam - Lepiej opowiadaj, co tam u was.
- To nie jest rozmowa na telefon, a poza tym długo by o tym opowiadać - odparł Clemont - Jednak mogę was zapewnić, że to była ciekawa sprawa. Naprawdę ciekawa.
- Tak, kilka osób zostało zabitych, a policja nie umiała sobie jakoś z tym poradzić - dodała Dawn - Ale rozwiązaliśmy zagadkę dzięki tacie.
- Słyszałem właśnie od twojej mamy, że tata jest w Twinleaf - rzekł po chwili Ash - Naprawdę nie sądziłem, iż pod moją nieobecność wciągniesz się w jakąś zagadkę.
- Wiesz... Widocznie to u nas rodzinne - zaśmiała się panna Seroni - W końcu jesteśmy z rodu Ketchum. Poza tym jestem twoją siostrą i wiele czasu podróżowałam z tobą, więc cóż... Stałam się wręcz niesamowicie podobna do ciebie.
- W sumie to ty jesteś takim jakby Ashem w spódnicy, wiesz o tym? - zażartował sobie lekko Max.
- Owszem, można to tak nazwać - zachichotała Dawn - Nie ma co, po prostu taka już jestem. Serena zresztą robi się również podobna do mojego brata.
- Co chcesz? Siedzę z nim niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę - uśmiechnęłam się wesoło - No i także rozwiązuję z nim zagadki, a więc to chyba oczywiste, że z charakteru jestem teraz do niego podobna.
- Tak, to pewnie właśnie jest przyczyna takiego, a nie innego stanu rzeczy - stwierdził wesoło Clemont - Tak czy inaczej, jak się już spotkamy całą drużyną, to będziemy wam mieli co opowiadać.
- My wam także... - powiedział Max - Mówię ci, to była niezła jazda. Adrenalina wychodziła nam uszami i nosem.
Wykrzywiliśmy się delikatnie, słysząc to porównanie, które było nieco niesmaczne, ale zachowaliśmy wszelkie komentarze w tej sprawie dla siebie uważając, że lepiej nie mówić ich na głos.
Jeszcze długo rozmawialiśmy sobie o najróżniejszych tematach, a do tego pokazaliśmy Dawn jej Buneary, która bardzo wesoło pogadała sobie z Piplupem i okazała wielką radość, że może ona sobie spędzić czas ze swoim ukochanym Pikachu.
- Coś mi mówi, że nasz kochany gryzoń wpadł po uszy - zachichotała panna Seroni widząc, jak Buneary przytula się do Pikachu, a ten rumieni się na całym pyszczku.
- W rzeczy samej - powiedziałam wesoło.
Kiedy nadszedł koniec rozmowy, pożegnaliśmy Clemonta i Dawn, po czym życzyliśmy im powodzenia, a oni życzyli go nam.
- Nie wpakujcie się ponownie w kolejne kłopoty, kochani - rzucił nam wesoło Clemont.
- To samo dotyczy również ciebie - dodał wesoło Ash - Nie narażaj niepotrzebnie na ryzyko mojej siostry.
- Narażać na ryzyko? Ona sama to robi - zaśmiał się młody Meyer.
- No co? Lubię dobrą zabawę - zachichotała Dawn.
- Tak czy siak dbaj o moją siostrę - rzekł ponownie Ash.
- A ty o moją - odparł wesoło Clemont - I dbajcie o siebie nawzajem, dobrze?
- Masz to u mnie - powiedział detektyw z Alabastii.
Z żalem pożegnaliśmy telefonicznie naszych przyjaciół i rozmowa się zakończyła. Potem zadowoleni poszliśmy do Cynthii, która wciąż siedziała w salonie, trzymając w dłoni kubek kawy.
- I jak? Rozmowa była udana? - spytała.
- Owszem i to nawet bardzo - odpowiedział wesoło Ash - A jak z tobą? Czy twój dylemat jest już rozwiązany?
- Niestety nie... Wciąż nie wiem, czy zdecydować się na gofry z bitą śmietaną, czy może jednak z dżemem? Wciąż nie umiem wybrać, na które z nich mam większą ochotę.
Popatrzyliśmy na nią z politowaniem, bo takie zachowanie pasowało raczej do dziecka niż do dorosłej kobiety, ale nic nie powiedzieliśmy. W końcu jednak Bonnie spytała:
- A nie możesz zrobić ich z tym i z tym?
Cynthia uśmiechnęła się lekko i uderzyła się dłonią w czoło.
- No nie! To przecież takie proste! Że też mi coś takiego nie przyszło do głowy!
- Czasami właśnie te najprostsze rozwiązania najtrudniej przychodzą nam do głowy - powiedział Ash.
- Tak to już z nimi jest. Najciemniej jest pod latarnią - dodałam.
- Pika-pika! - zgodził się ze mną Pikachu.
Cynthia zachichotała radośnie, po czym bardzo zadowolona pobiegła oznajmić swemu kamerdynerowi, jaką decyzję podjęła w kwestii posiłku.
***
Następny dzień u Cynthii spędziliśmy bardzo przyjemnie. Kobieta tym razem nie miała depresji, a wręcz przeciwnie, tryskała radosnym humorem i opowiadała nam żarty, z których zaśmiewaliśmy się do łez. Jednak niestety, ten radosny moment nie mógł trwać wiecznie, ponieważ rzeczywistość bardzo szybko nas dopadła. Siedzieliśmy właśnie na tarasie przed domem i korzystaliśmy z pięknej pogody, aby zagrać w pokera (którą to grą bardzo interesował się Max), kiedy nagle wylądował przed nami Pokemon mewa z tajemniczą kopertą w dziobie.
- O! To Wingull! - zawołał Ash.
- Ciekawe - powiedziałam zaintrygowana.
Widziałam już takie Pokemony kilka razy, gdy lecieliśmy samolotem lub płynęliśmy statkiem, jednak żaden z nich nigdy nie trzymał w dziobie koperty, tak jak ten okaz.
- Tutaj, w Unovie jest ich najwięcej - rzekł Max przemądrzałym tonem - Rzadko jednak zbliżają się do ludzi. Chyba, że ktoś je chce nakarmić.
- Ciekawe, co to za koperta? - dodała Bonnie.
Powoli podeszliśmy bliżej Pokemona, Max zaś powoli wytarł sobie okulary o koszulkę i powiedział:
- Tu pisze „Dla Asha Ketchuma - do rąk własnych“.
- Ciekawe - stwierdziła Bonnie - O co tu chodzi?
- Pewnie to jest jakiś kolejny podstęp ze strony Domino lub Arlekina - stwierdziłam.
- Być może - zgodził się Ash.
Wyciągnęłam rękę w kierunku Pokemona, ale ten odskoczył na bok, lekko przy tym skrzecząc. Gdy próbowałam zrobić to ponownie, on znowu odskoczył i zrobił to kilka razy.
- On chyba chce, abyś odebrał go osobiście - zauważyłam.
Ash pokręcił załamany i wziął od niego list.
- Nie musisz być aż takim formalistą - rzekł dowcipnym tonem mój chłopak - W końcu to jest moja dziewczyna.
Pokemon popatrzył na niego i lekko zaskrzeczał, a następnie zamachał skrzydłami i odleciał.
- Hej, zaczekaj! A odpowiedź?! - zawołała Bonnie.
- On jej nie oczekuje - powiedział Max.
- Najwyraźniej - rzekł Ash i otworzył kopertę.
Następnie wyjął z niej kartkę i przeczytał ją uważnie. Potem wyraźnie zaszokowany jego treścią usiadł na krześle, głośno przy tym oddychać.
- Co się stało, Ash? - spytałam zaniepokojona.
Mój luby bez słowa podał mi list. Wzięłam go od niego i usiadłam, po czym zaczęłam uważnie przeglądać jego treść. Max i Bonnie też to zrobili, stając tuż za mną i zerkając mu przez ramię.
- Arlekin znowu zaczyna swoje gierki - stwierdził Max.
- Ciekawe tylko, co teraz kombinuje - dodała Bonnie.
- Tak - powiedziałam - Tylko o co tu chodzi? Co ten list oznacza?
Zaniepokojona ponownie spojrzałam na kartkę, na której to widniał następujący wierszyk:
Na górze róże, na dole fiołki,
Siedzicie u Cynthii, jak jakieś kołki.
Nie wiecie, co na świecie się dzieje.
Domek z kart rozleci się, gdy wiatr powieje,
Lecz dość biadolenia i głupiego gadania.
Pora przejść zatem do działania.
W pewnej wioseczce w dalekiej Unovie,
Znajduje się miejsce, które się zowie
Wioską Smoków. Doskonale ją znasz.
Zwłaszcza, że przyjaciółkę jedną stamtąd masz.
Teraz owej wioseczce niebezpieczeństwo grozi.
Jest ono tak groźne, że krew ci w żyłach zmrozi,
Kiedy je poznasz. Tak to w życiu już bywa,
Że choć na odwadze bynajmniej ci nie zbywa,
To możesz się bać i boisz się już pewnie.
Słusznie, bo grozę sprowadzasz bezwiednie
Na to miejsce przepiękne, na tę wioseczkę.
Kiedy ty całujesz swą słodką laleczkę,
Niebezpieczeństwo wielkie wiosce zagraża.
Niech więc twój mózg mądrze rozważa,
Co czynić ci należy. Dodać jednak muszę,
Że ja cię do przybycia tam i tak zmuszę.
Przybądź więc dobrowolnie miejsce to ocalić.
Nie zmuszaj mnie do przemocy, nie chcę zwalić
Ci na głowę niczego strasznie ciężkiego,
Abyś nabrał rozumu, mój przyjacielu.
I dobrowolnie ocalił kompanów wielu.
Ruszaj więc, czas już cię nagli.
Wioska Smoków czeka gniewna jak diabli.
- Nie jest to raczej poezja wysokiego lotu - powiedziałam złośliwie, próbując jakoś rozładować napięcie.
- No, ale za to typowa dla niego - odparł ironicznie Ash - Tak czy siak naprawdę jestem załamany. Arlekin wyraźnie zapowiada nam, że coś knuje przeciwko Wiosce Smoków. Nie wiemy jednak, co to takiego.
- Nie musimy tego wiedzieć, jeśli zdołamy ją mimo wszystko ocalić - powiedział Max, zaciskając bojowo dłoń w pięść - Musimy tam pojechać i ocalić ich!
- Jasne! - dodała bojowym tonem Bonnie - Musimy ruszać i ratować ojczyznę Iris!
- Oni mają rację. Nie możemy ich zostawić tam samych - dodałam.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
- Nie inaczej - zgodził się z nami Ash ponurym tonem - Chociaż mam jakieś takie dziwne wrażenie, że ten drań zastawił tam na nas pułapkę i tylko czeka, aż w nią wdepniemy. Jednak mimo wszystko nie mogę zostać tutaj ani uciekać do Alabastii. On jest nieobliczalny i nie wiemy, co zrobi, jeżeli nie przyjadę. Poza tym zapowiedział mi w tym swoim kiepskiej jakości wierszyku o tym, że może mnie zmusić do tego, a ja tam wolę nie sprawdzać wiarygodności jego słów.
- Czyli co? Jedziemy? - spytał Max.
- Jedziemy! - zawołał Ash.
C.D.N.
środa, 10 stycznia 2018
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz