środa, 10 stycznia 2018

Przygoda 090 cz. I

Przygoda XC

Kraina prehistorycznych Pokemonów cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Wiesz, skoro mam spędzić tu resztę życia, to chyba wyjdę za mąż - powiedziała Lyra, patrząc z zachwytem na Asha, Brocka i Khoury’ego.
Dziewczyna wraz z chłopcami i Dawn siedziała zamknięta w jednym niezbyt wielkim pomieszczeniu w starej elektrowni. Trafili tutaj, ponieważ jeden ze stworków Lyry wszedł do środka i potem zagubił się w labiryncie korytarzy. Nasi bohaterowie postanowili go poszukać, dlatego też poszli za nim, po czym napotkali miejscowego strażnika, którym był sympatyczny staruszek. Bez wahania zgodził się on, aby dzieciaki poszukały zaginionego Pokemona, a następnie wrócił do swoich obowiązków, czyli obserwowania monitoringu. Niestety bardzo szybko uciął sobie drzemkę, więc z jego pracy niewiele wyszło. Wskutek tego nie zauważył, że dzieciaki zostały niechcący zamknięte w jednym pomieszczeniu z samo-zamykającymi się drzwiami i nie mogli stamtąd wyjść. Tyle dobrego wynikło z tego wszystkiego, że ów zaginiony Pokemon się odnalazł, ale niestety w zamian za to członkom kompanii groziło to, iż zanim strażnik wybudzi się ze snu, to oni już zdążą umrzeć z głodu. Mieli co prawda jakieś zapasy, ale na jak długo miały one starczyć?
- A jeśli strażnik poszedł do domu i zapomniał dać nam znać albo wyjechał na długie wakacje, to może oznaczać tylko jedno… Utkwiliśmy w tym pomieszczeniu do końca naszego żałosnego, frustrującego i samotnego życia! - wrzeszczał przerażony Khoury, popadając w coraz większą panikę.
W wyobraźni widział już siebie jako staruszka, wygłodniałego i wręcz zniedołężniałego. Lyra popatrzyła na niego z politowaniem, po czym rzuciła złośliwym tonem:
- Wy też macie wrażenie, że Khoury’ego trzeba koniecznie wysłać na jakiś kurs pozytywnego myślenia?
Ash jednak nigdy się nie poddawał i już po chwili wymyślił, że można spróbować otworzyć szyb wentylacyjny, a potem z jego pomocą wydostać się stąd. Następnie chłopak powoli wspiął się po skrzyniach do miejsca na ścianie, w którym był szyb i zaczął się mocować z kratką do niego. Brock i Khoury ubezpieczali go, aby nie spadł. Lyra z Dawn tymczasem uważnie obserwowała jego poczynania i nagle rzuciła tekst o małżeństwie.
- No i mam trzy różne opcje - powiedziała po chwili.
- Lyra, o czym ty mówisz? - zdziwiła się Dawn.
Dziewczyna jednak wcale nie zwróciła uwagi na jej pytanie, tylko dalej ciągnęła swój monolog.
- Khoury… On zupełnie odpada.
Następnie spojrzała na swoją rozmówczynię, po czym spytała:
- Słuchaj… Czy Ash to twój chłopak?
Dawn aż pisnęła przerażona, słysząc to pytanie. W sumie to sama nie rozumiała, dlaczego właśnie tak zareagowała, ale zareagowała.
- CO?! Ash?! Nie! W życiu! - zawołała, machając szybko rękami na znak protestu.
Jej odpowiedź wyraźnie zadowoliła Lyrę, ponieważ zaczęła ona bardzo uważnie obserwować dalsze poczynania Asha i mówiła:
- Ash jest całkiem fajny, prawda?
Dawn nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć, choć naprawdę miała wielką słabość do Asha, jednak wolała o niej nie rozmawiać. W końcu był on pierwszym chłopakiem, do którego czuła coś podobnego i chwilami dość trudno jej było o tym nawet myśleć, a co dopiero o tym rozmawiać.
- No dobra, a gdybyś musiała, to którego z nich byś wybrała? - spytała po chwili Lyra.
Dawn nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć, ale w końcu rzekła:
- Nigdy o tym nie myślałam.
Jej rozmówczyni spojrzała na nią zdumionym wzrokiem.
- No wiesz, co? To pierwsza rzecz, o której ja bym pomyślała.
Jakoś wcale w to nie wątpię, odparła w duchu panna Seroni.
Rozmowa została przerwana, gdyż Ash wreszcie powoli zdjął kratkę z szybu wentylacyjnego, ale nie zdołał wejść do środka, ponieważ szyb był za wąski. Na całe szczęście Pikachu zdecydował się tam wejść i ruszył obudzić strażnika. Trochę mu to niestety zajęło, ponieważ natrafił on na Zespół R, który również zjawił się w elektrowni, aby naładować zbudowanego przez siebie robota. Gdy zobaczyli oni swój od dawna upragniony cel, to z wielką radością rzucili się za nim w pościg. Na całe szczęście go nie złapali, a sam Pikachu zdołał obudzić strażnika, a ten uwolnił przyjaciół.
W międzyczasie jednak Ash próbował z pomocą Pokemonów swoich i swoich kompanów otworzyć drzwi. Nie udało mu się to, jednak długo trwał w uporze, aby to osiągnąć. Jak moce Pokemonów nie pomogły, to próbował otworzyć drzwi łomem. Tym również nie zdołał tego dokonać, jednak jego umiejętności szczególnie doceniła Lyra, która to patrzyła na Asha wręcz z zachwytem w oczach.
- Ash jest taki odpowiedzialny, mam rację, Dawn? - zapytała, kiedy Ash powiedział, że nie chce czekać bezczynnie i chce spróbować otworzyć drzwi.
Potem wpatrywała się w niego zachwycona i podziwiała jego starania, a prócz tego sama ruszyła mu w sukurs. A kiedy próbował otworzyć drzwi łomem, westchnęła głęboko i rzekła:
- Jaki upór…
- Tak naprawdę upór i determinacja to jedna z największych zalet Asha - odpowiedział na te słowa przyjaźnie Brock.
- Wiesz, Khoury… Mógłbyś się od niego niejednego nauczyć - dodała wesoło Lyra, wpatrując się w swego przyjaciela z dzieciństwa.
A kiedy Ash załamany puścił łom, gdyż rozbolała go niemiłosiernie ręka, Dawn powiedziała wesoło:
- Spokojnie, jeden siniak nie jest w stanie go zatrzymać.
- To prawda - dodał Brock.
Lyra wprawiło w to jeszcze większy zachwyt.
- O rety! To niesamowite! Ash jest najlepszy! - zawołała.
- Najlepszy? - zdziwiła się Dawn.
Nie do końca rozumiała ona, dlaczego jej przyjaciółka w taki sposób okazuje swoje zainteresowanie Ashem, a prócz tego jeszcze wyraźnie daje o tym znać Khoury’emu. Czyżby chciała wzbudzić w chłopaku zazdrość i w ten sposób zmotywować go do działania? A może też po prostu chciała ona związać się z Ashem, bo ten jej coraz bardziej imponował? A może najpierw chciała osiągnąć jedno, a potem przyszło jej do głowy to drugie?
Ta ostatnia opcja wydawała się Dawn najbardziej prawdopodobna ze wszystkich możliwych opcji, ponieważ dalsze zachowanie Lyry właśnie to potwierdzało. Jakiś dzień lub dwa później cała dzielna kompania natrafiła na miejsce, gdzie grasował pewien agresywny Gible. Ash z Dawn, Khourym i Lyrą poszli, aby go zobaczyć (Brock zaś pozostał w miejscowym Centrum Pokemon, bo chciał pomóc w opiece nad Pokemonami miejscowej Siostrze Joy). Tam zaś Lyra odbyła z Dawn dość niezwykłą rozmowę.


- Słuchaj, Dawn… Co myślisz o Khourym?
- W jakim sensie? - spytała panna Seroni.
- W takim, czy nadaje się na chłopaka.
- Eee… Na chłopaka?! - pisnęła zdumiona i przerażona zarazem Dawn.
- Coś się stało? - zapytał Khoury, który szedł na przedzie z Ashem i usłyszał pisk dziewczyny.
- O! Nie, nie, nie! Skąd ten pomysł?! - zachichotała koordynatorka, nerwowo ocierając sobie pot z czoła.
Lyra tymczasem zadowolona mówiła dalej swoje.
- Khoury na pierwszy rzut oka jest bardzo dziwny, ale tak coś czuję, że pasowalibyście do siebie.
Dawn już miała jej coś powiedzieć, kiedy nagle Lyra głośno zawołała (korzystając z faktu, że chłopcy poszli dalej w przód i ich nie słyszeli):
- Dokładnie! Strzeżcie się Dawn i Khoury, bo was zeswatam w imię miłości!
- Nie! Nie musisz tego robić! Naprawdę nie trzeba! - pisnęła bardzo przerażona jej słowa Dawn.
Znała już swoją nową przyjaciółkę na tyle dobrze, aby wiedzieć, że ta jest zdolna to zrobić, dlatego też chciała za wszelką cenę jakoś jej w tym przeszkodzić. Nie dlatego, żeby bała się związku z Khourym, ale dlatego, że doskonale wiedziała, iż on kocha się w Lyrze, a prócz tego Dawn miała wtedy również wielką słabość do Asha i nie chciała, aby Lyra się do niego zalecała. Doskonale bowiem wiedziała, że o to jej chodzi: aby zeswatać ze sobą jakoś Dawn z Khourym, aby potem mieć całkowicie swobodny dostęp do młodego Ketchuma. Pannie Seroni wcale się to nie uśmiechało, dlatego też nie zamierzała wcale udawać, że pochwala plany swojej przyjaciółki.
Mimo tego jednak, kiedy trzeba było podzielić się na pary, ostatecznie Lyra poszła z Ashem, a Dawn z Khourym. Długo jednak nie mogli złapać Gible’a, a ich wszelkie starania w tym kierunku spełzły niestety na niczym. Pokemon był nie tylko bardzo agresywny, ale również niesamowicie sprytny i właśnie dlatego złapanie go stanowiło poważny problem. Wskutek tego wszystkiego obie pary poszukiwawcze musiały wejść do środka wielkiej jaskini, aby spróbować złapać tego drania. Jednak zamiast niego natknęli się na stado Zubatów, które ich zaatakowało i doprowadziło do tego, że cała drużyna rozbiegła się na dwie strony, później zaś każde w swoją stronę. Ostatecznie jednak Ash odnalazł w jaskini Dawn, a Khoury Lyrę, która to od tego czasu zaczęła go postrzegać inaczej i poprosiła nawet Asha, aby nie rywalizował z Khourym i pozwolił mu złapać Gible’a. Ash się na to zgodził, a jakiś czas później złapał swojego stworka tego gatunku. Sam zaś Khoury zyskał w oczach Lyry, która jednak nadal miała słabość do Asha, ale już nie do tego stopnia, aby pchać Dawn w ramiona Khoury’ego, żeby tylko być bliżej swojego idola.

***


- No i tak to właśnie wyglądało, oczywiście w dość wielkim skrócie - zakończyła swoją opowieść Dawn.
Obie rozmawiałyśmy wówczas na temat Lyry i Khoury’ego, których to lubiłam coraz bardziej, jednak ich zachowanie, a zwłaszcza Lyry, czasami budziło moje zdumienie, dlatego też chciałam koniecznie się czegoś o nich dowiedzieć, choć może powinnam raczej powiedzieć, że chciałam wiedzieć czegoś na temat Lyry i jej słabości do Asha. Byłam ciekawa, czy w czasach, kiedy Ash podróżował po regionie Sinnoh razem z Dawn i Brockiem, to ta nieco zwariowana pannica zalecała się do niego i w jaki sposób to robiła? Sam Ash w rozmowach, jakie kiedyś ze mną prowadził wyraźnie mówił mi, iż jego zdaniem Lyry smaliła do niego cholewki, ale nie miał pewności, czy to prawda. Dlatego też zapytałam o to Dawn uważając, że ona sama jako dziewczyna z pewnością musiała zauważyć w tej sprawie więcej niż Ash, któremu jako chłopakowi z pewnością wiele spraw umknęło. Miałam rację, ponieważ Dawn dokładnie opowiedziała mi wszystko, co tylko pamiętała z czasów, gdy Ash i ona wędrowali z Brockiem po Sinnoh, a Lyra i Khoury tymczasowo do nich dołączył.
- Oczywiście cała naszą wędrówka była o wiele dłuższa, jednak skoro pytałaś o zaloty Lyry wobec Asha, to właśnie w czasie tych dwóch przygód najwięcej to było widoczne - dodała po chwili Dawn - Mam tylko wielką nadzieję, że mimo wszystko nie przestaniesz lubić Lyry.
- Ja? Ależ w żadnym razie - zaśmiałam się wesoło - Naprawdę bardzo ją polubiłam i nie zamierzam wcale tego zmieniać, zapewniam cię.
- To dobrze - uśmiechnęła się do mnie moja najlepsza przyjaciółka - Mówię ci, Lyra i Khoury są nieco zwariowani, ale to też wierni towarzysze podróży i można zawsze na nich liczyć.
- Nie musisz mi tego mówić, bo sama doskonale to wiem - odparłam wesoło - W końcu widziałam ich w akcji. Ostatnio bardzo nam pomogli.
- Tak, to prawda. Okazali się niezwykle użyteczni i pomysłowi.
- Wielka szkoda, Dawn, że już niedługo musimy się z nimi rozstać.
- Owszem, wielka szkoda. Ale musimy wracać do swoich obowiązków w Alabastii. I tak zostaliśmy tu kilka dni dłużej niż planowaliśmy, żeby móc spędzić nieco więcej czasu z naszymi nowymi przyjaciółmi. Jednak nasza mała laba nie może przecież trwać wiecznie. W końcu musimy powrócić do naszych obowiązków.
- Niestety, to prawda - potwierdziłam smutno - Już niedługo marzec, a my wyjeżdżaliśmy z Alabastii pod koniec stycznia. Naprawdę dość długo zabawiliśmy w Unovie i w Johto.
- Znacznie dłużej niż to sobie zaplanowaliśmy - dodała Dawn - Mam jednak wielką nadzieję, że wszyscy zdążyli się tam za nami mocno stęsknić.
- Jestem tego pewna, Dawn. Zwłaszcza Delia. Tęsknię za nią.
- No proszę - zachichotała panna Seroni - Dziewczyna tęskni za swoją przyszłą teściową. To coś nowego.


Parsknęłam lekko śmiechem, po czym odparłam:
- Wiem, że to brzmi naprawdę dziwnie, ale to sama prawda. Uwielbiam tę kobietę. Jest mi jak druga matka.
- Ja również ją uwielbiam, Sereno. Dla mnie też jest jak druga matka. Prawdę mówiąc jest ona matką dla wszystkich przyjaciół swojego syna.
- To sama prawda. Niech mnie Bóg broni, żebym miała zaprzeczyć. Delia to prawdziwy anioł i kobieta z klasą, a prócz tego ma w swoim sercu tak wiele miłości, że nie umiem tego nawet wyrazić. Naprawdę wiele razy miałam z nią okazję sobie porozmawiać, a każda rozmowa z nią sprawiała, że stawałam się mądrzejsza tak bardzo, jakbym nagle podrosła o kilkanaście lat - podrosła emocjonalnie, rzecz jasna. Jej mądrość jest naprawdę wielka, ale jeszcze większe jest jej serce, którymi umie kochać miliony osób takim samym uczuciem. Oczywiście zawsze najważniejszy dla niej będzie Ash, to pewne, jednak mimo wszystko nigdy nikogo nie faworyzuje, a prócz tego zawsze można na nią liczyć. Ona jest wspaniała. Kocham ją jakby była moją prawdziwą matką.
- Ale to nie znaczy, że mniej kochasz swoją mamą, prawda, Sereno?
Uśmiechnęłam się delikatnie do Dawn i pokręciłam przecząco głową.
- W żadnym razie, Dawn. To tylko oznacza, że Delia Ketchum w pełni zasługuje na moją miłość i to jeszcze takiego rodzaju, jakby była ona moją matką chrzestną.
- Rozumiem. Taka matka zastępcza z niej.
- No właśnie. Matka zastępcza dla wszystkich przyjaciół swojego syna. Która kobieta dzisiaj umie tak kochać?
- Ja takiej nie znam, chociaż moja mama, muszę to przyznać, jest już na dobrej drodze, aby stać się drugą Delią.
Pokiwałam głową na znak zgody i odparłam:
- Tu masz rację. Twoja mama jest naprawdę do niej podobna. Tak samo matka May i Maxa. Ona również ma wielkie serce, chociaż mimo wszystko uważam, że największe serce ma właśnie Delia Ketchum.
- Och, mama Asha jest po prostu bezkonkurencyjna i tyle - zaśmiała się Dawn - Chociaż moja mama również nie należy do ostatnich. Tak nawiasem mówiąc cieszę się, że jadę do Sinnoh z Clemontem, Lyrą i Khourym. Będę miała okazję znowu ją zobaczyć. Nie widziałem jej od Bożego Narodzenia.
Posmutniałam, kiedy moja najlepsza przyjaciółka o tym wspomniała. Przez te wszystkie rozmowy o naszych nowych znajomych jakoś zupełnie wyleciało mi z głowy to, że Clemont z Khourym dowiedzieli się od Cullena Calixa, iż w Twinleaf ma się odbyć wystawa najlepszych wynalazków 2006 roku. Clemont bardzo chciał ją zobaczyć, a i Khoury’emu również się to udzieliło, dlatego obaj postanowili tam się wybrać. Dawn i Lyra zaś, jak na lojalne dziewczyny przystało, uznały, że powinny im w tym towarzyszyć.
- Ja nie jestem co prawda wielką miłośniczką nauki, jednak skoro mój chłopak tam jedzie, to ja również - stwierdziła Lyra takim tonem, jakby to, o czym mówi było czymś zupełnie oczywistym.
- Po prostu się boi, że inne panny będą go tam podrywać - zażartowała sobie Dawn - Ale w sumie ja też lepiej zrobię, jeżeli przypilnuję, aby do Clemonta żadna pannica się nie dobierała.
Nie chciałam ranić jej uczuć, dlatego nie powiedziałam na głos tego, co mi chodziło po głowie, a mianowicie faktu, że Clemont jest ostatnią osobą, która mogłaby być podrywana przez jakieś współczesne nastolatki, które wolą raczej taki typ chłopaka jak Ash niż typ kujona, choćby najbardziej genialnego. Nie myślcie sobie jednak, że ja nie szanuję naszego wspólnego przyjaciela. Wręcz przeciwnie, Clemont jest mi jak brat i to uczucie nigdy się nie zmieni. Muszę jednak powiedzieć to wprost - bożyszczem kobiet to on z pewnością nie jest. Chociaż może to i lepiej. Dzięki temu ma on swoją cudowną dziewczynę, z którą nawzajem dają sobie szczęście, a prócz tego Dawn nie miała powodu, aby być o niego zazdrosną.
Zupełnie inaczej przedstawia się moja sytuacja. W końcu Ash to jest typ poszukiwacza przygód i bohatera, który zawsze wychodzi obronną ręką z każdych niebezpieczeństw. Prócz tego jest także niesamowicie odważny i pomysłowy, nieco zwariowany, ale też uroczy i przystojny, nie mówiąc już o tym, że szanuje kobiety. Więc to chyba oczywiste, że ktoś taki, jak on jest wielbiony przez całe ich tłumy? No, może z tymi tłumami, to ja tu nieco przesadzam, ale jak sobie pomyślę, ile dziewczyn się w nim kochało, to wychodzi mi spora sumka, a to z kolei prowadzi mnie do wniosku, że jestem wielką szczęściarą, skoro właśnie mnie wybrał. W sumie to na swój sposób mi schlebiało, że ze wszystkich dziewczyn, które się w nim kochały, Ash wybrał właśnie mnie, jednak z drugiej strony cała ta sytuacja budziła we mnie również ogromny niepokój. Przecież w każdej chwili groziło mi to, że jakaś paniusia w rodzaju Macy czy też Scarlett zechce mi odbić mojego chłopaka, a będzie przy tym niesamowicie bezwzględna. W końcu nie od dziś jest wiadomo, że zazdrosna czy też zakochana kobieta jest gotowa na praktycznie wszystko, byleby tylko osiągnąć cel i wreszcie zdobyć obiekt swoich westchnień. Co prawda byłam całkowicie pewna tego, że pomimo tych wszystkich intryg wszystkich kobiet świata Ash będzie kochać mnie i tylko mnie, to jednak naprawdę wolałam nie przekonywać się, do czego są zdolne moje rywalki. Z tego właśnie powodu chciałam mieć pewność, że Lyra nie będzie do tej frakcji należeć. Na całe szczęście okazało się, iż mogę być o nią całkowicie spokojna. Dawn zapewniała mnie, że słabość Lyry wobec Asha jest całkowicie niegroźna i raczej opiera się na fascynacji jego osobą i jego umiejętnościami niż na nim samym jako niesamowicie super przystojnym chłopaku i fajnym chłopaku. Tak, zdecydowanie ta informacja uspokajała mnie na swój sposób.
Tak czy siak naprawdę ucieszyłam się, że Lyra okazała się być osobą sympatyczną, która w żadnym razie nie może stanowić dla mnie zagrożenia. Dla pewności jeszcze wypytałam się Asha o to, co myśli na temat naszej nowej znajomej. To znaczy „nowej” dla mnie, bo przecież on sam znał ją już od bardzo dawna.
- Co ja o niej myślę? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie Ash, lekko drapiąc się po głowie - Wiesz, w sumie to nie bardzo wiem, co masz na myśli, kochanie.
- Chciałabym po prostu wiedzieć, czy ją lubisz, skarbie - wyjaśniłam mu, chociaż tak naprawdę chodziło mi o coś zupełnie innego.


Ash z łatwością domyślał się, o co chcę go zapytać, jednak nic nie powiedział, tylko pozwolił, aby jego twarz została nagle rozjaśniona czułym uśmiechem i powiedział:
- Oczywiście, że ją lubię. Gdybym jej nie lubił, to chyba bym się z nią nie zadawał, prawda?
- Racja, to brzmi logicznie, mój ty panie detektywie - zachichotałam delikatnie - Ale wiesz… W sumie chodziło mi bardziej o to, czy lubisz ją tak mocno, jak mnie.
- Nie lubię żadnej dziewczyny tak mocno, jak ciebie, kochanie moje. Zapewniam cię.
- Dziękuję. Bardzo miło mi jest to słyszeć. Ale powiedz mi… Czy Lyra wydaje ci się… Sama nie wiem… Atrakcyjna?
Ash parsknął śmiechem, słysząc moje pytanie.
- Może i ma sporo urody, jednak zdecydowanie daleko jej do ciebie, kochanie moje.
- Miło mi to słyszeć, kochany. Ale kiedyś ci się ona podobała bardziej niż inne dziewczyny, prawda?
- Że słucham? - mój ukochany z trudem panował nad wybuchnięciem śmiechem - Czemu mnie o to pytasz?
- W sumie sama nie wiem… Naprawdę nie wiem. Jakoś coś mnie tak naszło. Wybacz, Ash. Powinnam sobie darować te głupie pytania.
- Nie są wcale głupie, zapewniam cię - odpowiedział mi wesoło Ash, gładząc powoli palcem mój policzek - Po prostu bywasz wciąż o mnie zazdrosna, co mi na swój sposób schlebia. Nie powinnaś jednak przesadzać, ponieważ inaczej powtórzy się sytuacja z Latias.
- O nie! Nigdy w życiu! - zawołałam - Ja w żadnym razie nie chcę powtórki tej sytuacji! Wtedy przesadziłam i nie zamierzam więcej do tego dopuścić.
- Mam taką nadzieję. Pamiętaj o tym, że twoja zazdrość mi schlebia jako chłopakowi, ale nie można przeciągnąć strunę, bo wtedy dzieją się dość niemiłe sytuacje, których wolelibyśmy uniknąć.
Doskonale wiedziałam, co on miał na myśli. Choć to się wydarzyło już dawno, to jednak widmo tego wszystkiego ciągle mnie dręczyło i niekiedy wyraźnie nie dawało mi spokoju. Czułam, że muszę zadbać o to, aby nigdy taka sytuacja się nie powtórzyła. Jak dotąd doskonale panowałam nad swoją zazdrością o Asha dbając, aby nigdy więcej nie przekroczyła ona granic dobrego smaku. Jak na razie szło mi całkiem nieźle i miałam nadzieję, że dalej tak będzie.
Wracając jednak do najważniejszego tematu, czyli wyjazdu Clemonta i Khoury’ego razem z Dawn i Lyrą do Sinnoh, to muszę powiedzieć, że naprawdę bardzo przykro mi się zrobiło, że nasza kompania musi się znowu rozdzielić. Wiedziałam doskonale, iż będę za nimi tęsknić, choć przecież nie wyjeżdżają na zawsze, to jednak zawsze bardzo mi ich brakowało, gdy tylko opuszczali naszą drużynę. Wiedziałam również, że będzie mi brakować Lyry i Khoury’ego, których również zdążyłam serdecznie polubić. Oboje stali się moimi serdecznymi przyjaciółmi, za którymi również miałam tęsknić.
- Naprawdę bardzo żałuję, że postanowiłeś pojechać do Sinnoh i to bez nas - powiedział Ash, gdy wieczorem po wyjawieniu swojej decyzji przez Clemonta siedzieliśmy razem w Centrum Pokemon.
- Właśnie! Mnie też to bardzo ciekawi - zauważyła złośliwie Bonnie - W końcu nie tak dawno chciałeś szybko jechać do Alabastii, a teraz co? Tak szybko zmieniłeś zdanie?
- Bonnie, pozwól, że ci coś wyjaśnię - odparł na to z ironią w głosie jej starszy brat - To nie moje zdanie się zmieniło, a raczej sytuacja, w jakiej obecnie się znajdujemy. Dowiedziałem się o tym, że wystawa najlepszych wynalazków 2006 roku ma się odbyć w rodzinnym mieście Dawn. To jest wielka okazja, której za nic nie mogę przegapić. Pamiętaj, że chociaż jestem kucharzem w restauracji „U Delii”, to przede wszystkim jestem wynalazcą i jako taki przede wszystkim działam. Poza tym dzwoniłem do pani Delii, która powiedziała mi, że nie mam się niczym przejmować i mogę jechać, dokąd chcę i wcale nie muszę się spieszyć.
- A co niby innego miałaby ci powiedzieć? - rzucił nieco złośliwie Max - Sądziłeś, że ona powie ci, że masz natychmiast wracać do Kanto, bo jesteś potrzebny? Pani Ketchum taka nie jest.
- To prawda. Moja mama to prawdziwa altruistka - zgodził się z nim Ash - Nigdy by nie każe szybko wracać do Alabastii wiedząc, że zatrzymują nas jakieś bardzo ważne sprawy. Nawet gdybyśmy byli jej potrzebni, to nie powiedziałaby nam tego wiedząc, że zajmujemy się czymś naprawdę dla nas ważnym.
Clemont wyraźnie posmutniał na twarzy, gdy to usłyszał.
- Chcesz mi powiedzieć, że twoja mama oczekuje, że wrócimy wszyscy do Alabastii?
- Nie - zaśmiał się Ash, kręcąc przecząco głową - Ja chcę ci jedynie powiedzieć, że jeśli po tej rozmowie, którą z nią odbyłeś, wrócimy razem do Alabastii, to naprawdę nie tylko zezłościłaby się, ale również odesłałaby nas wszystkich do Sinnoh pierwszym statkiem, który by tam płynął.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, zgadzając się z nim.
Buneary wpatrywała się w niego zachwyconym wzrokiem, lekko przy tym piszcząc i wzdychając. Ja i Dawn zachichotałyśmy delikatnie na ten widok, który nigdy nie przestał nas bawić i wzruszać jednocześnie.
- Ale czy jesteś pewien, że masz rację? - zapytał Clemont, który wciąż miał pewne wątpliwości - Czy naprawdę twoja mama nie będzie zła, że nie wróciliśmy wszyscy razem do Alabastii?
- Zapewniam cię, stary, że nie będzie - zaśmiał się Ash - A jeśli już będzie zła, to tylko za to, że wróciłeś rezygnując ze swoich planów.


Nasz drogi wynalazca przez chwilę nie wiedział, co ma powiedzieć, ale w końcu uśmiechnął się i rzekł:
- Wiesz… Skoro jesteś tego całkowicie pewien, to wobec tego i ja nie mam żadnych wątpliwości, że masz rację.
- No i o to chodzi, stary - detektyw z Alabastii uśmiechnął się do niego przyjaźnie - Leć więc do Sinnoh i baw się tam dobrze.
- I nie będziesz się bawić sam - dodała Dawn - Ja lecę z tobą.
- O! To ciekawe - zdziwił się Clemont - Też chcesz zobaczyć wystawę wynalazków?
- Owszem, chociaż nie tak bardzo, jak ty - odparła ze śmiechem jego dziewczyna - Przede wszystkim chcę zobaczyć się z mamą. Już dawno jej nie widziałam.
- Wobec tego my ruszymy z wami! - zawołała wesoło Lyra, patrząc na Khoury’ego - Dawno byliśmy w Sinnoh, więc najwyższa pora, aby nadrobić zaległości.
- Zgadzam się z tobą - pokiwał głową jej luby - Przy okazji nigdy nie mieliśmy okazji poznać panią Seroni, a wiemy z opowieści Asha i Dawn, że to wspaniała kobieta.
- Dokładnie tak - zgodził się z nim mój chłopak - To naprawdę miła i sympatyczna kobieta. Bardzo ją lubię. Wiecie, że była drugą żoną mojego ojca?
- Wiemy, już wspominałeś nam o tym przy okazji rozmowy na temat twojego pokrewieństwa z Dawn - odpowiedziała Lyra - Nawiasem mówiąc, to byliśmy z Khourym w niezłym szoku, kiedy się dowiedzieliśmy, że ty i Dawn jesteście rodzeństwem.
- To wyobraź sobie, w jakim ja byłem szoku, kiedy to odkryłem i to jeszcze niedługo po moich szesnastych urodzinach - zaśmiał się Ash, po czym bardzo szybko spoważniał - Oczywiście wtedy wcale nie było to dla mnie zabawne. Wręcz przeciwnie, to uderzyło we mnie niczym cios nożem, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
- No właśnie - pokiwała lekko głową Dawn - To zdecydowanie nie było wcale przyjemne ani dla mnie, ani dla mojego brata… Zwłaszcza, że swego czasu oboje czuliśmy do siebie coś więcej niż tylko przyjaźń, a kiedy już miało dojść do wyznania sobie uczuć, wtedy nagle spotkałam mojego… Znaczy naszego ojca, który od dawna nas po cichu bacznie obserwował. To było dość niezwykłe spotkać go po tak długim czasie, bo w końcu miałam zaledwie kilka lat, gdy ostatni raz go widziałam. A teraz proszę, spotykam go, kiedy już jestem nastolatką. Rozumiecie chyba, że nie byłam z tego zadowolona i początkowo wcale nie chciałam z nim rozmawiać. Jednak zrobiłam to… No i czego się dowiedziałam? Że obiekt moich westchnień to jest mój starszy, przyrodni brat. Strasznie mnie to zabolało, ale nie umiałam wyznać Ashowi prawdy, dlatego okłamałam go, że nie mogę z nim dłużej podróżować z powodu chęci rozwinięcia mojej kariery. Nie uwierzył mi jednak i zażądał wyjaśnień. Przyznałam mu więc, że ma rację i dodałam, iż nie może prosić mnie teraz o wyjaśnienia, gdyż jeszcze na to za wcześnie. Prawdę wyznałam mu dopiero jakoś tak dwa później, zaraz po tym, gdy Ash przypadkiem podsłuchał moją rozmowę z naszym ojcem i usłyszał więcej niż powinien. No i musieliśmy mu wyznać prawdę.
- Aha… A więc to takie buty - zaśmiała się Lyra - Rozumiem. W sumie powinnam się tego spodziewać.
- Nie rozumiem - rzekła zdumiona Dawn.
- Ty i Ash posiadacie wiele cech wspólnych… - zaczęła nam wyjaśniać dziewczyna - Oboje jesteście niesamowicie uparci, oboje zdeterminowani w dążeniu do celu, oboje macie podobne umiejętności detektywistyczne, a prócz tego również macie nawet podobne rysy twarzy. Bardziej podobne niż myślicie.
- Tak, to prawda - zgodziłam się z nią - Jak ją pierwszy raz poznałam, to wydawało mi się, że już gdzieś ją widziałam. No i dowiedziałam się w końcu, dlaczego mam takie wrażenie i wszystko zrozumiałam.
- Ja też już wszystko rozumiem - powiedziała z uśmiechem na twarzy Lyra - Wasza historia wiele mi wyjaśniła. Widzę, że oboje jesteście o wiele ciekawszymi osobami niż myślałam. Tym bardziej więc chcę poznać panią Seroni. Mam tylko nadzieję, że to możliwe.
- Jak najbardziej możliwe - uśmiechnęła się wesoło Dawn - Uwierz mi, Lyra… Moja mama, podobnie jak mama Asha, uwielbia gości.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał jak na potwierdzenie tych słów Piplup.

***


Nieco później, po tej całkiem przyjemnej dyskusji odbytej przy kolacji w Centrum Pokemon, porozmawiałam sobie na osobności z Dawn będąc ciekawa, czego mogę się od niej dowiedzieć o dwójce naszych nowych przyjaciół, ale o tym już pisałam, dlatego nie będę do tego wracać. Powiem więc jedynie tyle, że nas wszystkich zasmuciła decyzja Clemonta i Dawn o wyjeździe do Sinnoh. Proponowali nam co prawda, abyśmy ruszyli razem z nimi, ale odmówiliśmy. Byliśmy już wtedy nieco zmęczeni naszą ostatnią przygodą i chcieliśmy nieco odpocząć w naszej kochanej Alabastii. Poza tym mój luby miał jakieś dziwne przeczucie, którego nie umiał niestety w żaden sposób racjonalnie wyjaśnić, że może być potrzebny gdzieś indziej i lepiej by było, aby nie jechał z siostrą i jej chłopakiem do Sinnoh. Ja oczywiście postanowiłam z nim zostać, zaś Max i Bonnie dodali, że jeśli Ash zostaje, to oni także. W końcu był on ich idolem i zarazem liderem, więc czuli się w obowiązku być przy jego boku. Podobne odczucia zresztą miałam również i ja.
W tej sytuacji odprowadziliśmy czwórkę naszych dzielnych przyjaciół na lotnisko, po czym pożegnaliśmy się z nimi czule, życząc im powodzenia oraz mile spędzonego czasu.
- Mam nadzieję, że tak właśnie będzie - powiedziała Dawn, lekko się śmiejąc - Choć mam jakieś dziwne wrażenie, że May ma rację i tam, gdzie udajemy się ja i Ash lub też tylko jedno z nas, tam musi się dziać źle. Jakaś tajemnicza zagadka albo inne takie.
- Siostrzyczko, nie mów mi, że jesteś przesądna - zaśmiał się na to - Ja nie wierzę w takie bajki i dziwię się, iż ty w nie wierzysz. My dwoje wcale nie przyciągamy żadnego nieszczęścia, zapewniam cię.
- A jeśli jednak?
- Dawn, proszę cię… Nie dobijaj mnie takimi bajkami. Przecież oboje dobrze wiemy, że to czysty przypadek, że tam, gdzie pojedziemy, tam jest jakaś sprawa godna detektywów.
- Pewien mądry człowiek powiedział kiedyś, że nie ma czegoś takiego jak przypadek - odezwał się nagle dobrze nam znany głos.
Spojrzeliśmy za siebie i wówczas zauważyliśmy Madame Sybillę, która ubrana w swój niemalże cygański strój podchodzi do nas powoli, lekko się przy tym uśmiechając.
- Muszę wam powiedzieć, że naprawdę chwilami strasznie bawią mnie te wasze rozmowy - powiedziała kobieta wesołym tonem - Przesądy nie są tym, czym się charakteryzujecie.
- To prawda, jednak czasami ogarniają nas wątpliwości - odparła na to Dawn, uważnie obserwując kobietę.
- Kto to jest? - zapytała Lyra, zdumiona wizytą jasnowidzącej.
- To jest nasza droga przyjaciółka, Madame Sybilla - odpowiedział jej z uśmiechem Ash - Wiele razy już nam pomagał i wspierała swoimi mądrymi radami.
- Tak, ale strasznie enigmatycznymi - rzuciła złośliwie Dawn.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał Piplup.
- Właśnie! - dodała nieco buńczucznie Bonnie, kładąc sobie piąstki pod boki - Ciągle mówi zagadkami!
- Jakby nie mogła mówić wprost! - dodał tym samym tonem Max.
- Spokojnie, moi kochani - zaśmiała się wesoło Madame Sybilla - Nie bądźcie tacy w gorącej wodzie kąpani. Zapewniam was, że to wszystko, co dzieje się na tym świecie, ma swoje powody.
- Czyli wobec tego nasz wyjazd do regionu Sinnoh również ma swój powód, prawda? - zapytał zaintrygowany jej słowami Clemont.
- Ależ oczywiście - odpowiedziała mu z uśmiechem kobieta - On jak najbardziej ma swój powód... Ważny może tylko dla was, ale zawsze powód i zawsze ważny.
- Proszę pani... - spytała Dawn, patrząc uważnie na kobietę - Czy tam, w Sinnoh, czeka już na nas zagadka do rozwiązania?
- Być może - uśmiechnęła się tajemniczo kobieta - Jeśli jednak nawet, to nie myśl sobie, że przyciągasz niebezpieczeństwo. Ani ty, ani twój brat wcale tego nie robicie.
- Więc jak to jest w ogóle możliwe, że w wielu miejscach, do których się udaliśmy, pojawiały się jakieś zagadki do rozwiązania? - zapytał Ash.
- Ponieważ w każdym miejscu na tym świecie jest jakaś sprawa dla dobrego detektywa - odpowiedziała Sybilla, uśmiechając się do niego - Nie wmawiaj sobie jednak, że przyciągasz zło, Ash, bo wcale tak nie jest. Po prostu idziesz tam, dokąd czujesz, że powinieneś w danej chwili właśnie iść. Ty jesteś człowiekiem naznaczonym przez przeznaczenie…
- Co to znaczy? - spytał zaintrygowany Khoury.
Po jego minie wyraźnie było widać, że nie do końca wie, co myśleć o tej kobiecie. Miał on wypisaną na swojej twarzy mieszankę przerażenia oraz wątpliwości malujące mu się na twarzy.


- To znaczy, że ma on zadanie do wykonania - odparła kobieta, wciąż się uśmiechając - Jego przeznaczeniem jest bowiem wykonać zadanie, które jednak zakończone zostanie dopiero w chwili jego śmierci, bo nieważne, ile zła pokona… Zawsze zjawi się nowe zło i wtedy Sherlock Ash znów będzie potrzebny i póki żyje, póty będzie walczył z wiernymi przyjaciółmi u boku.
Uśmiechnęła się delikatnie i dodała:
- Dobrze, że zostajesz tutaj, Ashu Ketchum, ponieważ już niedługo znów będziesz potrzebny. Co zaś do ciebie, moja droga…
Tu zwróciła się do Dawn.
- Leć z ukochanym tam, gdzie on. Być może i tam odnajdziesz swoje zadanie.
- Moje zadanie? Jakie? - zapytała, a jej Piplup zapiszczał zdumiony.
- Tego dowiesz się w swoim czasie - powiedziała kobieta - Nie mogę ci mówić wszystkiego. Chcę cię jednak utwierdzić w twojej decyzji. Leć tam, gdzie miałaś lecieć i rób swoje. Okaż się godna nazwiska i rodu, z którego się wywodzisz.
Po chwili spojrzała na Lyrę i Khoury’ego, mówiąc:
- A wy dwoje pomóżcie jej. Być może wkrótce będzie ona potrzebować moralnego wsparcia wiernych przyjaciół. Wówczas wasza przyjaźń będzie na wagę złota. Pomóżcie jej.
Lyra i Khoury byli tym wszystkim co najmniej zdumieni, ale pokiwali oni lekko głowami na znak, że się zgadzają, a tymczasem Madame Sybilla spojrzała na mnie i na Asha, mówiąc dalej:
- Wy zaś zostańcie tutaj jeszcze jeden dzień. Ten jeden dzień zaważy na całym waszym życiu i przyczyni się do rozprawy z tym, który was gnębi.
- Niby z kim? - spytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu, również uważnie obserwując kobietę.
- Z tym, który jest ci bliski, a zarazem obcy. Z tym, kto już niedługo pozbawi życia kogoś, kto niegdyś był ci przyjacielem. Z tym, który białą bronią włada i z tym, któremu śmierć już wyznacza od dawna rendez-vous. Tym, którego zemsta doprowadzi do obłędu i zgonu.
- Ale kto? Kto to taki? - zapytałam coraz bardziej zdumiona słowami tajemniczej kobiety.
- Dowiesz się tego w swoim czasie - odpowiedziała Sybilla, dotykając lekko moich włosów - Tylko pamiętaj… Nie prześladuje wcale was pech ani fatum. Po prostu idziecie wszyscy tam, gdzie iść musicie. Reszty zaś nie musicie wiedzieć.
Po tych słowach kobieta uśmiechnęła się do nas delikatnie i wyszła z pomieszczenia, a właściwie zniknęła (i to dosłownie) w tłumie ludzi.
- Ona zawsze była taka? - zapytała Lyra.
- Normalnie mówi więcej zagadek - odparłam ironicznie.
Lyra pokiwała głową i lekko się uśmiechnęła.
- No dobrze… Pora już na nas, kochani. Trzymajcie się!
- Musimy już iść, bo inaczej samolot nam ucieknie - dodał Khoury.
Nasi przyjaciele uścisnęli nas wszystkich bardzo mocno, przy czym Dawn zrobiła to najmocniej, mówiąc:
- Zaopiekuj się Buneary. Nie mam sumienia zabierać ją ze sobą, gdy jej ukochany zostaje tutaj.
To mówiąc patrzyła wesoło i zarazem wzruszona na swoją Pokemonkę, która mocno tuliła się do startera mego chłopaka.
- Tak, urocze z nich słodziaki - powiedziałam wesoło - Dobrze, że nie każesz im się rozdzielać.
- Chyba nie miałabym serca, gdybym ich rozdzieliła - rzekła Dawn.
Następnie parsknęła śmiechem i ponownie nas wszystkich uściskała, a najmocniej chyba Asha.
- Trzymaj się, braciszku. I dbaj o Serenę, dobrze?
- Nie martw się, Dawn. Będę o nią dbał bardziej niż o siebie samego - odpowiedział wesoło mój chłopak - No, a Pikachu już mi w tym pomoże. Prawda, stary?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Tak też myślałem.
Dawn zaśmiała się lekko, a następnie podeszła ona do Clemonta, Lyrę i Khoury’ego, aby pomachać nam na pożegnanie i potem ruszyć w kierunku terminalu.

***


- No i znowu zostaliśmy sami - powiedziałam z uśmiechem, idąc tuż obok Asha.
- Zależy, jak zdefiniujesz słowo „sami” - zaśmiał się delikatnie Max, poprawiając sobie lekko niesforną fryzurę.
- Serena chyba miała na myśli fakt, że nie mamy już u naszego boku Clemonta i Daw - zachichotała Bonnie.
- Ne-ne-ne! - zapiszczał Dedenne.
- Właśnie to miałam na myśli - potwierdziłam wesołym głosem, który miał w sobie jednak wiele nostalgii - Naprawdę ja to już tęsknię za naszymi przyjaciółmi, zarówno tymi starymi, jak i nowymi.
- Nie tylko ty za nimi tęsknisz - uśmiechnął się do mnie mój chłopak - Ja również wyraźnie czuję, że jest mi ich brak. No, ale cóż… Słyszałaś, co powiedziała Sybilla. Każda z naszych dwóch grup udaje się tam, gdzie jest potrzebna. Kto wie, jakie Dawn z Clemontem przeżyją przygody w Sinnoh? I kto wie, jakie przygody czekają na nas tutaj?
- Coś mi mówi, że zaraz się tego dowiemy - powiedział nagle Max, wskazując palcem przed siebie.
Spojrzeliśmy w kierunku, który nam wskazywał i wtedy zauważyliśmy podchodzącego do nas Cullena Calixa. Choć w sumie muszę tu powiedzieć, iż nie tyle szedł, co raczej biegł w naszą stronę.
- Och, tak się cieszę, że was tu znalazłem! - zawołał - Bałem się, że odlecieliście samolotem.
- Spokojnie, chwilowo nigdzie stąd nie lecimy - odpowiedział mu Ash - Jedynie Clemont i Dawn odlecieli, ale my jeszcze trochę tutaj zostaniemy. Przynajmniej do następnego samolotu.
- To doskonale - powiedział uczony, ocierając pot z czoła i z trudem łapiąc oddech - Widzicie… Wiem, że zaledwie trzy dni temu zakończyliście swoje ostatnie śledztwo, ale mimo to muszę was znowu prosić o pomoc.
Oczywiście, a czego mogliśmy się spodziewałam, pomyślałam sobie w duchu.
Głośno jednak dodałam:
- A o co chodzi?
Cullen Calix rozejrzała się dookoła siebie i rzekł:
- To nie jest najlepsze miejsce na rozmowę. Chodźcie ze mną. Moja żona wszystko wam wyjaśni.
Asha i nas wszystkich wyraźnie zdziwiło zachowanie mężczyzny, ale mimo to spełniliśmy jego prośbę i poszliśmy za nim wyraźnie zaintrygowani tym wszystkim. Ja zaś poczułam w sercu, że właśnie zaczyna się spełniać przepowiednia Madame Sybilli o tym, iż Ash rusza zawsze tam, gdzie jest potrzebny. Tylko do czego tym razem był potrzebny słynnemu uczonemu, pytałam sama siebie. Nie wypowiedziałam jednak tego pytania na głos, bo czułam, że i tak zaraz wszystko się wyjaśni.

***


Poszliśmy do domu państwa Calix, gdzie już czekała na nas Luna. Była ona wyraźnie zaniepokojona, lecz kiedy nas zobaczyła, to jej twarz rozjaśnił radosny uśmiech.
- Och, jesteście, moi kochani! - zawołała wesoło - Jak to dobrze, że przyszliście! Bałam się, że mój mąż was nie złapie!
- Byłem w Centrum Pokemonów, ale ich tam nie zastałem. Na całe szczęście powiedziano mi tam, że znajdę całą grupę na lotnisku - wyjaśnił jej wesoło Cullen - Dlatego też pobiegłem ich szukać w tym miejscu, lecz nim tam dotarłem, przypadkiem ich spotkałem.
- Jak to dobrze, kochanie... Bo teraz... Zaraz! Dlaczego was jest tylko czterech? Gdzie Clemont i Dawn? Gdzie Lyra i Khoury?
Musieliśmy wyjaśnić kobiecie (w miarę możliwości jednak w wielkim skrócie), dlaczego z ośmiu wspaniałych na miejscu pozostało tylko czterech muszkieterów. Luna wysłuchała nas uważnie, po czym pokiwała głową z lekkim smutkiem i rzekła:
- Wielka szkoda. Miałam nadzieję, że cała wasza grupa mi pomoże, ale trudno... Musimy zadowolić się tym, co mamy, a tak prawdę mamy chyba całkiem niezłe zasoby ludzkie, nieprawdaż?
- Owszem i to nawet całkiem spore - powiedział dumnym tonem Max, poprawiając sobie lekko okulary na nosie - Może jest nas mało, ale przecież nie w liczebności jest zwycięstwo, a w sile serc i umysłów oraz niezwykłej solidarności między członkami danej grupy.
- Nie zaszkodzi też mieć trochę szczęścia - rzuciłam dowcipnie.
Chwilami ten chłopak naprawdę bardzo mnie bawił. Zwłaszcza, kiedy przybierał swój niezwykle mądry ton (w każdym razie on uważał, że ten ton brzmi mądrze) i próbuje naśladować Asha, który od dawna był jego idolem.
- A ty jak zwykle musisz się wymądrzać? - mruknęła Bonnie, krzyżując ręce na piersi - Ty myślisz, że jesteś taki mądry, bo rzucasz kilka mądrych zdań?
- Ash uważa, że jestem bardzo bystry - odparł na to młody Hameron, patrząc z nadzieją na detektywa z Alabastii, że ten go poprze.
- To prawda, nie zaprzeczam - zaśmiał się Ash - Max ma naprawdę wielki potencjał i jest już przecież trenerem Pokemonów, a do tego ma dwa naprawdę super stworki.
- Tak... Mudkipa i Treecko - powiedział Max z dumą w głosie - Oba są dla mnie niezwykle ważne.
- Ach, ci młodzi - uśmiechnął się Cullen Calix - Dobrze pamiętam, jak ja byłem w ich wieku i także chciałem być trenerem. Jednak ostatecznie zmieniłem zdanie i postanowiłem zostać uczonym.
- Ja miałam podobnie - dodała Luna - Chociaż nie powiem, chciałam kiedyś nawet spróbować swoich sił jako trenerka, jednak w końcu wygrała we mnie miłość do nauki.
- I to dlatego nie macie oboje żadnych Pokemonów, prawda? - spytała Bonnie.
- Tak, ponieważ naukowcy nie mają własnych stworków. Nie mieliby ich zresztą kiedy trenować, zaś posiadanie ich dla samej przyjemności to czysty egoizm - wyjaśniła kobieta - Chociaż ja, tak między nami mówiąc, to zawsze chciałam mieć Chikoritę. A wy?
- Ja nie wiedziałam, jakiego chciałabym mieć startera, ale trafił mi się Dedenne, którego złapał dla mnie mój starszy brat - wyjaśniła Bonnie.
- A ja chciałam mieć Fennekina i zawsze to wiedziałam - dodałam wesoło - Od pierwszej chwili, gdy dowiedziałam się o tym, jakie są zasady bycie trenerką.
- Ja zaś chciałem mieć Treecko, ale tak wyszło, że trafił mi się Mudkip - rzekł na to Max.
Bonnie popatrzyła na niego z ironią, gdy to powiedział.
- Trafiło ci się? Tak, jasne... May mi mówiła, że po prostu zwyczajnie zaspałeś i nie dotarłeś na czas do laboratorium profesora Bircha, przez co nie było już żadnych Treecko dla ciebie i musiałeś wziąć Mudkipa.
- Poważnie? - zachichotałam - A nam mówiłeś, że zdecydowałeś się na Mudkipa, bo zmieniłeś zdanie w sprawie Treecko.
Max zarumienił się na twarzy, słysząc moje słowa, po czym dodał:
- He he he... Prawdę mówiąc to... Ja... No, tego no... May ma w sumie sporo racji, ale nie powiedziałbym, że tak po prostu zaspałem. Po prostu budzik nawalił i tyle...
- Ta, jasne - prychnęła z kpiną Bonnie.
- Dobrze, już daj mu spokój - odezwał się w końcu Ash - Nie powinnaś śmiać się z Maxa. Ostatecznie każdy popełnia błędy.
- No, ale żeby zaspać w dniu otrzymania swego startera? Na pewno tobie się to nigdy nie przydarzyło.
Ash podrapał się delikatnie po karku i zachichotał, patrząc na mnie i na Pikachu, po czym odparł:
- Tak prawdę mówiąc, to... Muszę się przyznać, że właśnie w dniu, w którym miałem dostać swojego pierwszego Pokemona, zaspałem.
Bonnie była zaszokowana, kiedy to usłyszała. Najwidoczniej czego jak czego, ale takiego wyznania się nie spodziewała.
- Jak to? Ty też zaspałeś, gdy miałeś dostać swego startera?
- Owszem. Tak właśnie było - potwierdził Ash.
Dziewczynka jednak nie do końca mu dowierzała.
- Nie wierzę ci! Tak tylko gadasz, aby bronić Maxa.
- Nie! Ja mówię poważnie - uśmiechnął się do niej detektyw z Alabastii - To było tak, że w nocy nie mogłem zasnąć, gdyż byłem tak podniecony myślą o tym, iż zostanę trenerem, że po prostu sen nie przychodził. Kiedy już przyszedł, to zapomniałem nastawić budzik i gdy się wyrwałem ze snu, było już dawno po czasie. Załamany wybiegłem z domu tak, jak stałem, czyli w piżamie, nawet tego nie zauważając. Dobiegłem do laboratorium profesora Oaka, gdzie mój mentor sprawdził pokeballe. Wtedy okazało się, że wszystkie są puste, bo wszystkie Bulbasaury, Squirtly oraz Charmandery zostały już wybrane przez tych trenerów, którzy przyszli na czas. Jednak profesor powiedział, że ma dla mnie pewnego specjalnego Pokemona. Był nim Pikachu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał elektryczny gryzoń, siedzący mu właśnie na ramieniu.
- O! To ciekawe! - zaśmiał się Max - W ogóle nie miałem pojęcia, że coś takiego miało miejsce. Nigdy nam tego nie opowiadałeś.
- Mnie opowiadał - wtrąciłam wesoło.
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi - rzuciła Bonnie - W końcu jesteś jego dziewczyną, więc mówi ci więcej niż nam.
- Dziwi mnie jednak, że nam tego nie powiedziałeś wcześniej - dodał zdumiony Max - Przecież byśmy cię nie wyśmiali, stary.
- Może i nie, jednak nie jest to dla mnie powód do dumy - odparł na to Ash - Choć właśnie dzięki temu poznałem mojego pierwszego przyjaciela pośród Pokemonów.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Ale chyba nie był początkowo zbyt posłuszny, prawda? - zapytała Bonnie - Bo wydaje mi się, że nam kiedyś o tym opowiadałeś.
- Owszem, opowiadałem wam to i tak, Pikachu był początkowo bardzo nieposłuszny, lecz po tej awanturze ze stadem Spearowów, podczas której nawzajem się uratowaliśmy, zostaliśmy przyjaciółmi.
Ash pogłaskał delikatnie swego Pokemona po głowie i dodał:
- Wiecie... Jak tak sobie o tym myślę, to dochodzę do takiego wniosku, że mogłem już wam mówić o tym, jak zaspałem pierwszego dnia podróży. Ale być może się mylę i nigdy wcześniej wam tego nie wyjawiłem. Nie wiem i w sumie to bez znaczenia.
- Racja - wtrąciłam się do rozmowy - W końcu zostaliśmy tu wezwani z innego powodu niż dlatego, że Luna Carson-Calix chce poznać początki naszych podróży.
- Właśnie - pokiwała głową kobieta - Powód jest zdecydowanie o wiele bardziej poważny. Chodzi tutaj o mojego ojca.
- To ty masz ojca? - zapytał zdumiony Max.


Ja, Ash i Bonnie spojrzeliśmy na niego z ironią, dlatego chłopak lekko zachichotał.
- Wybaczcie... Gadam głupoty. Przepraszam... Ustalmy, że tego pytania nie było.
- Tak w sumie będzie najlepiej - rzuciłam.
- Dobrze, a więc pytania nie było - odparła Luna, lekko się uśmiechając - Tak czy siak mam ojca, który jest słynnym uczonym, podobnie jak i ja, choć ja nie jestem tak słynna, ale to nie jest ważne. Jego największą pasją są prehistoryczne Pokemony.
- Aha... To takie jak Aerodactyl czy Kabutops? - zapytałam.
- Dokładnie tak - potwierdziła kobieta - Ale jest ich znacznie więcej z tym, że większość z nich wymarła, a pozostałe gatunki mają już tylko kilka egzemplarzy.
- Rozumiem - powiedział Ash - Domyślam się, że twój ojciec bardzo chciał się dowiedzieć, czy to prawda i czy być może nie ma gdzieś jakieś populacji wymarłego Pokemona?
- Owszem, przyjacielu. Z ciebie, Ash, to jest naprawdę niezły śledczy - zaśmiała się Luna - Nigdy jednak nie zgadniesz, co odnalazł mój ojciec.
- Jednak spróbuję... Z pewnością to jakieś miejsce, gdzie występuje jakaś populacja nie tylko jednego wymarłego Pokemona, ale nawet kilku.
Luna patrzyła na Asha wyraźnie zachwycona.
- Dokładnie tak, ale to jest tylko kawałek tego wielkiego i pysznego ciasta pełnego niespodzianek.
- Więc jak wygląda reszta tego tortu? - spytał mój luby.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Otóż wygląda tak, że nikt z nas się tego nie spodziewał - wyjaśniła nam Luna - Ale lepiej już wam powiem, bo zaraz was spali ciekawość.
- Tak, a nie chcę płonąć w tak młodym wieku - zażartował sobie Ash - Joanna d’Arc spłonęła na stosie w wieku dziewiętnastu lat, a ja nawet nie mam jeszcze osiemnastu. Jeśli więc ma mnie spalić ciekawość, to niech to nastąpi dopiero za kilka lat... Przynajmniej za kilka.
- A najlepiej to w ogóle nie płoń - rzuciłam dowcipnie - Wcale nie byłabym zadowolona, gdybyś tak nagle się spalił.
- Słusznie... Wszyscy byśmy tylko na tym stracili - zażartowała sobie Luna - No, ale wracając do tematu, to mój ojciec jest naprawdę wielkim ekscentrykiem, jak zresztą chyba większość uczonych. Tak czy siak bardzo go zachwycają prehistoryczne Pokemony. Jego zdaniem są one po prostu cudowne i jakiś czas temu wyruszył on na wyprawę do regionu Unova, aby tam prowadzić swoje poszukiwania.
- Jakie dokładniej poszukiwania? - zapytałam.
- Krainy, o jakiej nikomu z was się nie śniło - wtrącił się do rozmowy Cullen Calix - Krainy, która jest zamieszkała przez Pokemony dawno już wymarłe na terenach. Krainy, gdzie żyją tylko i wyłącznie prehistoryczne Pokemony.
Patrzyliśmy na niego w szoku nie wiedząc, co mamy powiedzieć. Cała historia brzmiała po prostu fantastycznie. Wyglądało to tak, jakbyśmy nagle znaleźli się w fabule tej bardzo słynnej powieści sir. Arthura Conan Doyle’a o jurajskim świecie. Tylko, że ta książka o mały włos nie zakończyła się dla głównych bohaterów śmiercią. Co czekało nas? W sumie raczej nic, skoro Madame Sybilla była zupełnie spokojna i nie dawała znać o tym, że coś nam grozi. Chociaż kto ją tam wie? Może milion ludzi w te czy wewte nie robi na niej wielkiej różnicy? W końcu co my o niej wiemy? Raczej niewiele poza tym, że zjawia się nie wiadomo skąd i potem znika nie wiadomo gdzie, a prócz tego łazi za nami od czasu do czasu, po czym raczy nas różnymi zagadkami, których sensu nawet nie próbujemy się domyślać. Teraz np. otrzymaliśmy od niej historyjkę o tajemniczym dawnym przyjacielu Asha oraz wrogu władającym białą broń, którego zgubi jego własna nienawiść. O kim ona mówiła? I dlaczego nam to mówiła?
Wracając jednak do głównego tematu naszych rozmyślań, to muszę tu zauważyć, że naprawdę byłam zaskoczona, kiedy tylko dowiedziałam się, jakiego rodzaju krainy poszukiwał ojciec Luny. Poczułam naprawdę wielkie podniecenie połączone z wyraźnym niepokojem o nasze życie.
- Kraina prehistorycznych Pokemonów - powiedział Ash, też wyraźnie bardzo zachwycony - To dopiero cel poszukiwań.
- Niejeden uczony dałby się za takie odkrycie pokroić na plasterki - dodał niezwykle poważnym tonem Max.
- Ja tam wolę się nie dać pokrajać, ale bardzo chętnie zobaczyłabym jakieś prehistoryczne Pokemony - dodała Bonnie.
- De-ne-ne! - zapiszczał radośnie Dedenne.
Pikachu i Buneary bynajmniej nie podzielali jego zdania, ponieważ najwidoczniej wychodzili oni z założenia, że prehistoryczne Pokemony są wobec takich stworków jak one wyjątkowo niebezpieczne i takie maluchy jedzą wręcz po kilka naraz. Całkowicie się z nimi w tej sprawie zgadzałam i pomyślałam sobie, że nie chciałabym, aby nasi mali przyjaciele zostali pożarci przez jakieś wielkie i wiecznie głodne, przerażające prehistoryczne paskudztwa.
- No dobrze, zakładam, że twój ojciec odnalazł tę krainę - przerwał nagle nasze rozmyślania Ash.
- Do niedawna nie byłam jeszcze tego pewna - odpowiedziała mu Luna - Długo nie otrzymywałam od niego żadnych informacji, jednak w końcu je dostałam. Było to wczoraj wieczorem. Mój ojciec za pomocą swego laptopa nadał na mój komputer nagranie, w którym to opowiada mi on o swoich odkryciach. Podał mi także dokładnie położenie miejsca swojego obecnego pobytu. Niestety, to nagranie jest urwane i słychać na nim coś, co mnie niepokoi... Zresztą posłuchajcie sami.
Po tych słowach Luna powoli położyła na stole laptopa, a następnie nacisnęła na nim kilka guzików. Chwilę później ze sprzętu doleciał nas głos mężczyzny w średnim wieku.
- Witaj, Luno. To ja, twój tata. Wybacz mi, że tak długo nie dawałem ci znaku życia, jednak uwierz mi, maleńka, miałem ważne ku temu powody. Najważniejszym z nich był fakt, że mój sprzęt został uszkodzony i musiałem poświęcić wiele czasu, aby jakoś go naprawić. Dzięki temu mogę teraz cię poinformować o czymś, co sprawiło mi ogromną radość, kochanie. Wyobraź sobie tylko, że odnalazłem ją wreszcie! Rozumiesz to?! Odnalazłem krainę jurajską! Krainę prehistorycznych Pokemonów! Miałaś rację, że w Unovie najłatwiej ją znajdę. Udało mi się to. Ona jest na wyspie niedaleko samego regionu.
Po tych słowach mężczyzna podał córce bardzo dokładne położenie geograficzne tego miejsca, jednak nie przytoczę tutaj jego słów, gdyż jako humanistka w takich sprawach jestem kompletną nogą i wolę niczego nie pisać niż się zbłaźnić.
- Kochanie, powinnaś tu przyjechać - mówił dalej mężczyzna - Jestem pewien, że spodobałoby ci się tutaj. Jeszcze nigdy nie widziałaś takiego miejsca. Odnalazłem tutaj naprawdę wiele wymarłych gatunków, ale prócz tego natrafiłem tu na coś jeszcze. Na coś, czego wcale nie spodziewałem się tu znaleźć. Wyobraź sobie, że tutaj jest...
Nagle coś świsnęło i głośno trzasnęło, po czym usłyszeliśmy głos ojca Luny, który woła:
- Co ty wyprawiasz? Zostaw to! Nie ruszaj! NIE!
I w tym oto przerażającym miejscu nagranie zostało przerwane. Ash spojrzał na nas wszystkich, po czym poczekał na naszą opinię.
- Co to było? - zapytała Bonnie.
- Coś się tam musiało stać - dodał Max.
- Też tak uważam - zgodziłam się z nimi - Obawiam się, że twój ojciec może być w niebezpieczeństwie.
- Bune-bune! - zapiszczała smutno Buneary.


- Teraz już rozumiem, dlaczego mnie tu wezwałaś - powiedział Ash, przybierając niezwykle poważny ton - Nagranie to dowodzi, że twojego ojca spotkało lub mogło spotkać coś bardzo złego.
- Oby tak nie było - rzekł Cullen Calix, załamany opuszczając smutno głowę - Mój teść to naprawdę wspaniały i bardzo porządny człowiek. Nie wyobrażam sobie, aby miało spotkać go coś złego.
- Mój ojciec od śmierci mamy jest mi jedyną bliską osobą, nie licząc oczywiście mojego męża - dodała Luna - Dlatego właśnie wiem, że muszę coś zrobić. Wraz z Cullenem naradzaliśmy się niemalże całą noc i wiemy już, jaką powinniśmy podjąć decyzję. Chcemy wykorzystać przekazane nam przez ojca dane, aby go odnaleźć, a potem ocalić go.
- Ocalić go, dobrze, tylko przed czym? - zapytałam.
- No właśnie tego nie rozumiem - odparła zasmuconym głosem Luna, wyłączając powoli laptopa - W tym wszystkim jest coś nie tak. On wyraźnie do kogoś mówił. Wątpię, aby mówił do Pokemona, więc być może to był jakiś człowiek.
- Co?! Człowiek?! W krainie prehistorycznych Pokemonów?! - zdziwił się Max.
- Dla mnie to też jest dość niezwykłe, ale to chyba jedyne wyjaśnienie - odparła Luna - Zresztą jakie to ma znaczenia, co go zaatakowało? Dla mnie to może być nawet sam diabeł! Nic mnie nie powstrzyma przed ocaleniem taty!
- Wobec tego już doskonale rozumiem, czemu nas sprowadziłaś - rzekł z uśmiechem Ash - Chcesz nas poprosić o pomoc w poszukiwaniach, mam rację?
- Pika-pika? - dodał Pikachu, choć podobnie jak jego trener doskonale wiedział, jak brzmi odpowiedź na to pytanie.
- Owszem, o ile to nie jest żaden problem dla was - odparła Luna.
- Możemy na ciebie liczyć, Ash? - dodał Cullen, po czym spojrzał na nas, mówiąc: - To znaczy, chciałem powiedzieć... Na was.
Ash popatrzył na mnie, Maxa, Bonnie, Pikachu, Buneary i Dedenne, jakby oczekiwał naszej decyzji. Gdy Max i Bonnie zacisnęli bojowo dłonie w pięści, a Pokemony zapiszczały, zaś ja pokiwałam lekko głową, detektyw z Alabastii nie miał już żadnych wątpliwości.
- A więc sprawa załatwiona. Ruszamy w drogę! - zawołał.
- Tak jest! - zawołaliśmy wszyscy bardzo uradowani.
Cullen i Luna uśmiechnęli się radośnie.
- Mieliśmy nadzieję, że tak zrobisz - powiedział Cullen.
- A ja wiedziałam, że on się zgodzi - dodała Luna - Chyba wisisz mi dwadzieścia dolarów kochanie, prawda?
- O tak, w rzeczy samej - zaśmiał się jej mąż, po czym wyjął portfel i podał z niego żonie cztery banknoty.
Zachichotałam delikatnie, widząc tę scenę, która bardzo przypominała mi o pewne wydarzenia z mojego własnego życia, kiedy to ja i Ash sami się zakładaliśmy o pewne sprawy.
- A czy wolno spytać, czego to dokładnie dotyczył zakład? - zapytał wesoło mój ukochany - Chyba żadne z was nie wątpiło w to, że się zgodzę, prawda?
Cullen Calix zachichotał delikatnie, po czym odparł:
- Prawdę mówiąc miałem pewne obawy w tym temacie. Ostatecznie to nie jest sprawa dla detektywa. Raczej dla poszukiwacza przygód.
- Ja jestem jednym i drugim - zauważył Ash.
- Wiem o tym, jednak mimo wszystko miałem pewne obawy - rzekł w swojej obronie mężczyzna.
- Jeśli zaś chodzi o mnie, to ja nigdy w ciebie nie wątpiłam - zaśmiała się Luna, przeliczając wygrane pieniądze.
- Miło mi, choć muszę powiedzieć, że jakoś na nieco małą sumkę mnie wyceniłaś, co mnie smuci - rzucił dowcipnie Ash.
- To już mój mąż ustalał stawkę, a nie ja - zachichotała wesoło kobieta, chowając pieniądze do swego portfela.
Cullen zarumienił się zawstydzony i podrapał się po karku.
- Wiesz, to była pierwsza suma, jaka mi przyszła do głowy. Ale ważne, że jedziesz.
- Owszem, ale mam pewien warunek - rzucił Ash.
- Jaki? - spytali jednocześnie państwo Calix.
- Następnym razem wyceń mnie na co najmniej sto dolarów, Luna.
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, słysząc jego słowa.
- Masz to u mnie! - zawołała wesoło słynna uczona.


C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...