sobota, 6 stycznia 2018

Przygoda 071 cz. I

Przygoda LXXI

Kodeks magika cz. I

Opowiadanie to dedykuję Satoshi89 i Polineksowi96, których genialne pomysły bardzo mi pomogły przy pisaniu.


- Ach! Nareszcie Alabastia! - zawołałam radośnie, kiedy wysiedliśmy już z samolotu.
- Też się za nią stęskniłem - powiedział Ash, stając obok mnie - Nie byliśmy tutaj... Ile? Niech no pomyślę...
- Trzy tygodnie - zauważył Max z uśmiechem na twarzy.
- To prawda - poparł go Clemont - Dokładnie tyle nas nie było. Muszę powiedzieć, że chociaż pochodzę z Lumiose, to strasznie tęskniłem za tym miejscem.
- Wcale ci się nie dziwię, synu - zachichotał Steven Meyer, stając za nami i kładąc swemu pierworodnemu dziecku ręce na ramionach - Każdego z nas tutaj ciągnęło, choć oczywiście z innych powodów.
- Dobrze wiemy, jaki on ma powód, prawda? - szepnęłam po cichu do Asha.
Mój ukochany parsknął śmiechem i pokiwał delikatnie głową na znak, że się oboje rozumiemy.
- Nawiasem mówiąc, to ciekawe co ten powód teraz robi? Jak ostatnio rozmawialiśmy z nią przez telefon, to mówiła, że szykuje coś specjalnego dla mnie.
- Pewnie chodzi o przyjęcie urodzinowe - zasugerowałam.
- Zapewne, braciszku - zaśmiała się Dawn - Bo w końcu nie miałeś zabawy z okazji swoich urodzin.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał jej Piplup, siedzący swojej trenerce na barana.
- Przecież miałem przyjęcie. Nie pamiętasz? - spytał wesoło Ash.
- No tak, ale tamto było w Kalos, a to teraz będzie w Kanto, a prócz tego w twojej rodzinnej Alabastii. To chyba jest różnica, prawda?
- Właśnie! To spora różnica! - wtrąciła Bonnie.
- De-ne-ne! - poparł ją Dedenne, wysuwający powoli główkę z torby dziewczynki.
- Ostatecznie od przybytku głowa nie boli, prawda? - spytał Max.
- Ciebie na pewno nie - zaśmiał się lider naszej drużyny - No dobrze, a więc ruszajmy w drogę! Do miasta!
- Tak jest, Ash! - zawołali Bonnie i Max, salutując mu.
Mieli taki zwyczaj już od jakiegoś czasu. Uważałam go za niezwykle uroczy i zabawny.
- Czekajcie! - wtrącił nagle Clemont - Przecież twój tata miał po nas przyjechać autem, prawda?
- Ano tak, rzeczywiście - rzekł Ash, zdejmując czapkę i drapiąc się lekko po głowie - Tylko gdzie on teraz jest?
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
Nagle usłyszeliśmy głośny dźwięk jadącego samochodu, a po chwili sprawca tego zakłócania ciszy wjechał na teren lotniska. Sprawcą tym był sporych rozmiarów pojazd z małą szoferką oraz ogromną paką z tyłu. Za kierownicą tego niezwykłego zjawiska siedział Josh Ketchum, jak zwykle bardzo uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Witajcie, kochani! - zawołał radośnie mężczyzna, wyskakując z auta i podchodząc do nas.
- Co to ma być, tato?! - jęknęła załamana Dawn.
- A co, nie widać, córeczko? - spytał wesoło pan Ketchum, śmiejąc się przy tym radośnie - Samochód.
- Tatusiu... Ja nie chcę komentować twojej wypowiedzi, ale to BYŁ samochód... Był nim jakieś pięćdziesiąt lat temu. Teraz to jest gruchot!
- Oj tam, Dawn! Dużo się tam na tym znasz - parsknął śmiechem mój przyszły teść - Tylko to zdołałem załatwić w tak krótkim czasie. Poza tym chodziło mi o pojazd, który was wszystkich zdoła zabrać, a mało jest takich samochodów w mieście.
- I musiałeś wybrać najgorszy z nich? - spytał dowcipnie Ash.
- Nie, ten był drugi w kolejce do tytułu najgorszego - zripostował się Josh Ketchum - Cieszcie się lepiej, że nie wziąłem tego pomalowanego na różowo.
- Strasznie się cieszymy - stwierdziła ironicznie Dawn - No dobrze. Lepsze to niż chodzenie piechotą.
Przypomniało mi się wówczas, jak rok temu ja, Ash, Clemont i Bonnie szliśmy z lotniska piechotą do Alabastii. Wtedy jednak nikt z nas na to nie narzekał, ale cóż... Widocznie powodem takiego stanu rzeczy był fakt, że wtedy nie było z nami mającej ochoty na żarty panny Seroni, która teraz tak bardzo rozbawiła nie tylko nas, ale i swojego ojca.
- Och, córeczko - zaśmiał się Josh - Naprawdę przy tobie nie można się nudzić, to więcej niż pewne. To dobrze, że nie opuszcza cię poczucie humoru, ale lepiej już wsiadajcie, bo inaczej do jutra nie dojedziemy do miasta, a przecież czeka tam na was niespodzianka.
- Jaka niespodzianka? - spytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Dowiesz się na miejscu - odpowiedział radośnie jego ojciec - Jeśli ci teraz wszystko powiem, nie będzie niespodzianki.
- Ja mogę udać, że nic nie wiedziałem. Pikachu także będzie milczał, prawda? - zaproponował wesoło Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał rozkosznie jego starter.
Pan Ketchum zachichotał delikatnie, słysząc te słowa, po czym powoli zdjął z głowy Asha czapkę i poczochrał mu włosy.
- Jesteś naprawdę cwany, mój synu, ale nic z tych rzeczy. Nie licz, że puszczę parę z ust. Twoja matka nigdy by mi tego nie darowała, gdybym tak postąpił.
- Darowała ci już poważniejsze przewiny, tato. Ups... Wybacz mi. Nie chciałem cię urazić.
Josh wiedział doskonale, o co chodzi, ale nie był wcale urażony, więc czułym ruchem nałożył synowi jego czapkę na głowę i powiedział:
- Spokojnie, Ash. Nie gniewam się. Przecież doskonale wiem, że na nie sobie zasłużyłem.
Dawn fuknęła oburzona na swego brata.
- No co? - zdziwił się mój chłopak - Sama słyszałaś. On się przecież nie gniewa.
- Ale ja się gniewam - mruknęła moja przyszła szwagierka.
Pan Josh Ketchum popatrzył na swoje dzieci z uśmiechem i uścisnął je czule do siebie.
- Moje kochane, wspaniałe pociechy. Byłem idiotą, że straciłem tyle czasu, zanim was poznałem. Jesteście naprawdę wspaniałymi dziećmi. Ale spokojnie... Jeszcze wszystko naprawię, obiecuję wam to.
- Jak dla mnie naprawdę dobrze ci to idzie - powiedziała Dawn.
- Jestem tego samego zdania - dodał Ash z uśmiechem na twarzy.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Wszyscy tak uważamy - stwierdziłam radośnie.


Clemont, Bonnie, Max i pan Meyer także zgodzili się z tymi słowami, więc Josh nie miał powodu, aby wątpić w ich słowa.
- Cieszy mnie, że tak mówicie - rzekł mężczyzna - A więc doskonale... Wsiadajcie do samochodu i ruszajmy wreszcie w drogę.
Pan Meyer wsiadł do kabiny razem z panem Ketchumem, z kolei cała nasza drużyna usiadła na pace. Chwilę później ruszyliśmy razem w drogę rozkoszując się tą jakże przyjemną wycieczką. Wszyscy byliśmy nią bardzo zachwyceni, co okazywaliśmy radosnymi, a wręcz dzikimi krzykami.
- Ale jazda! - zawołała radośnie Bonnie.
- Ne-ne-ne! - pisnął jej Dedenne.
- Super zabawa! - dodał Max.
- Dawno tak nie jeździłem! - uśmiechnął się do nas Ash.
- A ja nigdy - zauważyłam - Tym większą mi to sprawia przyjemność.
- Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że tu znowu jestem - powiedziała Dawn, głaszcząc czule swego Piplupa - Naprawdę pokochałam to miasto.
- Wszyscy je pokochaliśmy, chociaż moim zdaniem najważniejszym do tego powodem jest fakt, że mieszka tu tak wielu ludzi, których kochamy - stwierdził nieco przemądrzałym tonem Clemont.
Jego dziewczyna uśmiechnęła się do niego delikatnie, po czym bardzo szybkim i zwinnym ruchem naciągnęła mu na oczy czapkę z daszkiem.
- Masz rację, skarbie - zachichotała nieco zalotnym głosem - Choć nie lubię, jak się wymądrzasz, to teraz masz rację.
- To nie jest żadne wymądrzanie się, tylko stwierdzenie oczywistości - odpowiedział z uśmiechem na twarzy nasz wynalazca - Po prostu mówię to, co wszyscy uważamy.
- Clemont ma rację - rzekł Max nieco naukowym tonem - Ja również jestem zdania, że Alabastia jest nam bardzo bliska przez osoby, które tutaj przebywają.
- Przede wszystkim kochamy to miasto, bo kochamy Asha, a on jest przecież z tego właśnie miasta - zauważyła Bonnie.
- O tak, to sama prawda - zgodziłam się z nią - Każde miejsce jest tak naprawdę piękne tylko wtedy, gdy mieszka w nim ktoś, kogo kochamy. W innym wypadku możemy to miejsce nawet lubić, jednak zawsze będzie nam obce.
Ash położył mi dłoń na dłoni i powiedział:
- Masz rację. Ja sam pokochałem bardzo miasta Vaniville i Lumiose. Bardzo też lubię Petalburg i Twinleaf.
- No, ja mam taką nadzieję - mruknęła nieco ironicznie Dawn - Inaczej musiałabym sobie z tobą poważnie porozmawiać na osobności.
- Wobec tego mam wielkie szczęście - zaśmiał się jej brat.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
- Nawet nie wiesz, jak wielkie - odparła mu żartem młodsza siostra.
- Wiecie... Jak byłem mały i wraz rodzicami oraz May jeździliśmy na wycieczki poza miasto, to śpiewaliśmy sobie zawsze jakieś wesołe piosenki - rzekł nagle Max - Może teraz także coś zaśpiewamy?
Ash uśmiechnął się do niego wesoło na znak, że ten pomysł bardzo mu się podoba.
- Bardzo dobry pomysł! Podoba mi się! - zawołał.
Wszyscy uważali tak samo. Ponieważ zawsze byliśmy i pewnie już zawsze będziemy raczej wesołą kompanią, to śpiewanie piosenek sprawiało nam naprawdę wielką przyjemność i teraz też sobie nie umieliśmy tego odmówić.
- Tylko jaką piosenkę zaśpiewamy? - spytałam.
- Mam pewien pomysł - rzekł Ash - W dzieciństwie razem z mamą lubiliśmy sobie śpiewać pewien dość zwariowany utwór.
- A jak on szedł?
- Zaraz się dowiesz, Sereno.
Po tych słowach oparł się on wygodnie o miejsce, w którym siedział i zaczął głośno śpiewać, machając przy tym wesoło rękami:

Z Alabastii jedzie fura!
A na furze Waligóra!
Hej!

I popija czaj! Czaj!
Czekoladę, czarną kawę!
I popija czaj! Czaj!
Czekoladę! Rum! Kakao!

Ojciec w niebie z aniołkami!
Syn na ziemi z panienkami!
Hej!

I popija czaj! Czaj!
Czekoladę, czarną kawę!
I popija czaj! Czaj!
Czekoladę! Rum! Kakao!

Ojciec w niebie na drabinie!
Syn na ziemi nia dziewczynie!
Hej!

I popija czaj! Czaj!
Czekoladę, czarną kawę!
I popija czaj! Czaj!
Czekoladę! Rum! Kakao!

Nie minęły dwa tygodnie!
Syn po ojcu sprzedał spodnie!
Hej!

I popija czaj! Czaj!
Czekoladę, czarną kawę!
I popija czaj! Czaj!
Czekoladę! Rum! Kakao!

Nie minęły cztery lata!
Syn po ojcu sprzedał fiata!
Hej!

I popija czaj! Czaj!
Czekoladę, czarną kawę!
I popija czaj! Czaj!
Czekoladę! Rum! Kakao!


Piosenka była zabawna, dlatego szybko zaczęliśmy razem z Ashem ją śpiewać, a przede wszystkim refren, który to najbardziej nas rozbawił i najłatwiej się go było nam nauczyć na pamięć ze względu na proste słowa, z jakich się on składał.
W takiej oto niesamowicie miłej atmosferze minęła nam cała droga do centrum miasta.

***


W Alabastii zgodnie z zapowiedzią Josha czekała na nas niesamowita niespodzianka, którą było to, co przewidywaliśmy już przed przyjazdem, czyli super przyjęcie urodzinowe dla Asha zorganizowane w restauracji „U Delii“. Zjawili się na nim wszyscy nasi przyjaciele, którzy wówczas byli obecni wtedy w mieście, czyli Misty, Brock, Tracey, Melody, May, Gary, Iris, Cilan, jak również Delia, profesor Oak, porucznik Jenny, sierżant Bob, kapitan Jasper Rocker z żoną i synem, Cindy Armstrong, jej córka Taylor oraz oczywiście cała masa osób należących do fanklubu Asha, jaki założyła ta wariatka Macy. Ale nawet jej obecność nie mogła nam popsuć humoru, ponieważ przyjęcie było naprawdę udane i sprawiło nam wielką radość, zwłaszcza naszemu drogiemu solenizantowi.
- Wiem, że urodziny miałeś około dwa tygodnie temu - powiedziała Delia - Jednak chcemy teraz nie tylko dzień twoich narodzin, kochanie, ale jeszcze coś innego.
- A co takiego? - spytał jej syn.
- Jak to, co?! - zawołał wesoło Cilan - Przecież byłeś w telewizji.
- No właśnie! - zgodził się z nim Brock - Pokazałeś prawdziwą klasę.
- Takiej, że lepszej nie mogłeś - poparła go Misty.
- Dałeś czadu, chłopie! - stwierdził Gary.
- Wszyscy byliśmy z ciebie naprawdę bardzo dumni, kiedy walczyłeś w obronie swojego tytułu Mistrza Pokemon - powiedziała May.
- Eee... Tak po prawdzie, skarbie, to on wcale by go nie stracił, nawet wtedy, gdyby przegrał - zauważył złośliwie młody Oak.
Panna Hameron popatrzyła na niego z ironią w oczach.
- Nie musisz mi o tym przypominać. Ja przecież dobrze o tym wiem, tylko po prostu... Tak mi się tylko powiedziało i tyle.
- Dobra, nie musisz mi tłumaczyć, o co ci chodzi - powiedział do niej wesoło Ash - Tak czy inaczej naprawdę doceniam, że oglądaliście mnie w telewizji podczas mojej walki.
- Oczywiście, że cię oglądaliśmy, stary - zaśmiał się Gary - Chyba nie wyobrażasz sobie innej opcji?
- Nie mogło być inaczej - dodał Tracey - Bo przecież nie bylibyśmy twoimi przyjaciółmi, gdybyśmy postąpili inaczej.
- No właśnie. Sama bym tego lepiej nie ujęła - rzekła Melody - Choć niewiele brakowało, a nie mielibyśmy okazji cię oglądać w akcji.
- Tak - rzekł jej chłopak - W tym pięknym uzdrowisku był tylko jeden telewizor, a okupowała go niemal cały czas jakaś grupa dość zwariowanych dziewczyn uwielbiających telenowele.
- Ciągle je oglądały, niemalże bez przerwy.
- No właśnie, Melody ma rację. Na całe szczęście okazały się one być twoim fankami, Ash, dlatego łatwo wyraziły zgodę na to, żeby przełączyć te wątpliwej jakości produkcje na relacje z Mistrzostw Ligi Kalos.
- No proszę. To w tym uzdrowisku także mam swoje fanki? - zapytał wesoło Ash.
- Pika-pika-chu? - pisnął Pokemon.
- A to już jest moja zasługa! - zawołała dumnie Macy - Mówiłam wam przecież, że założony przeze mnie fanklub Asha obejmuje ponad sto osób, z czego większość to dziewczyny.
- I jeden chłopak. Wiem - mruknęłam z ironią - Choć niewykluczone, że chłopaków obecnie może być więcej niż wtedy, gdy ostatnim razem nam to mówiłaś, bo w końcu fanów Asha przybywa jak kwiatków na łące latem.
Słyszałam głupią śpiewkę o założonym przez Macy fanklubie mojego chłopaka wiele razy i już mnie ona nieco męczyła, dlatego też musiałam to okazać dziewczynie, która oczywiście nie była tym wcale zachwycona.
- Możesz sobie kpić, ale taka jest prawda i dzięki niej wasi przyjaciele mogli sobie spokojnie obejrzeć Mistrzostwa Ligi Kalos, będąc daleko stąd - mruknęła ze złością Macy.
- Tak... Jesteś prawdziwą bohaterką - rzuciłam złośliwie.
Mój sarkazm wyraźnie doprowadzał ją do szału, ale nie miała wielkiej możliwości, aby mnie za to zlinczować, ponieważ było tu zbyt wielu ludzi, a co za tym idzie, cała masa świadków na popełnioną przez nią zbrodnię. Pomimo swojego bardzo niskiego ilorazu inteligencji ta panienka musiała doskonale to wiedzieć, więc dała mi spokój.
- Naprawdę bardzo mi się podobała twoja walka - powiedziała Delia zachwyconym głosem - Ash, jestem z ciebie naprawdę dumna.
- Wszyscy jesteśmy - rzekł profesor Oak - Widać było podczas tych zawodów, że dałeś z siebie naprawdę wszystko i zapanowałeś nad mocami swego Greninjy.
- Nie było to łatwe - zauważył jego chrześniak.
- Nie wątpię, ale w końcu dałeś sobie radę - stwierdziłam z uśmiechem na twarzy uczony.
- No chyba! - zaśmiała się porucznik Jenny - A niby czemu on miałby nie dać sobie rady, co?
- Właśnie tak! - dodał sierżant Bob - Bo jeżeli ktoś ma sobie dać radę z czymś, z czym inni nie dadzą sobie radę, to właśnie nasz drogi detektyw, genialny Sherlock Ash.
Jego głos był pełen podziwu dla mojego chłopca, podobnie jak głos Jenny. Obojgu udzielił się wyraźnie entuzjazm, który częściowo też widniał na twarzy pana kapitana Rockera, choć on (jak to zresztą miał w zwyczaju) zachował raczej powagę i opanowanie.
- Całe miasto jest z ciebie dumne, Ash - powiedział szef policji - Ty naprawdę rozsławiłeś swoimi czynami całą Alabastię. Jestem pod wielkim wrażeniem twoich osiągnięć.
- Wszyscy jesteśmy - wtrącił sierżant Bob.
Kapitan Jasper Rocker jęknął słysząc, jak jego podwładny się wtrącił i przerwał mu przemowę.
- Tak czy owak gratuluję ci wygranej, mój chłopcze. Widać, że Mistrz Pokemon Ligi Kalos to ktoś przez duże K.
- Bardzo dobrze pan to ujął! W końcu to jest mój przyszywany brat! - zawołała z dumą w głosie Taylor.
Ash westchnął głęboko, słysząc jej słowa.
- Ech... Czasami brakuje mi czasów, gdy ona mnie nie cierpiała - rzekł na pół żartem, pół serio.
Cindy zaśmiała się i położyła jej dłonie na ramionach.
- Nie przyspieszajmy faktów, ale to prawda. Wszyscy jesteśmy dumni z Asha.
- Dlatego właśnie na jego cześć zaśpiewajmy teraz razem głośno „Sto lat“! - zaproponował Josh Ketchum.
Propozycja ta wszystkim nam przypadła do gustu, dlatego też już po chwili zaśpiewaliśmy głośno dla naszego solenizanta tę wspaniałą pieśń. Potem rozpoczęły się tańce i zabawa, oczywiście okraszone niesamowitymi piosenkami wygrywanymi przez przecudowny zespół The Brock Stones, a prócz tego nastąpił również pokaz artystyczny.


- A teraz wystąpi przez państwem na scenie znakomita, sławna i znana na całym świecie iluzjonistka z regionu Sinnoh! - zawołała Melody do mikrofonu, gdy kolejna piosenka jej zespołu dobiegła końca - Powitajmy ją gromkimi brawami! Przed państwem panna Francesca!
- Francesca?! - zawołał zdumiony Ash, słysząc to imię.
- Znasz ją? - spytałam.
- Oczywiście, że tak - uśmiechnął się do mnie mój chłopak - Poznałem ją swego czasu, kiedy podróżowałem z Dawn i Brockiem po Sinnoh. Ma talent do iluzji, choć niestety jej Pokemony nie zawsze ją chciały słuchać i wychodziły z tego różne przykre sytuacje. Przykre dla niej oczywiście, ale jak się z nią żegnaliśmy, to poprawiła ona swoje umiejętności, więc mam nadzieję, że tym razem też jej wszystko dobrze pójdzie.
- Słyszałeś to, Ash?! - pisnęła radośnie Dawn, podbiegając do nas - Francesca ma wystąpić ze swoim pokazem iluzji!
- Pamiętasz ją jeszcze? - spytał z uśmiechem jej starszy brat.
- No pewnie, że ją pamiętam - zaśmiała się jego młodsza siostra - Była naprawdę fajna, choć też nieco zwariowana. A jej Pokemony były jeszcze bardziej zwariowane niż ona.
- Pamiętam, że były także nieposłuszne.
- Tylko jeden czy dwa.
- Możliwe. Ale w końcu zaczęły słuchać swej trenerki.
- Cicho! Wchodzi na scenę! - syknęłam do nich obojga.
Uciszyli się więc, a już po chwili na scenie pojawiła się jakaś młoda i całkiem piękna kobieta w wieku około dwudziestu paru lat. Miała długie, zielone włosy i fioletowe oczy, a jej strój zaś stanowił niebieski, obcisły kostium, czarne rajstopy oraz czerwony żakiet z czerwonym cylindrem. Towarzyszyły jej trzy Pokemony przypominające żółte kulki z oczami i łapkami zamiast rąk i nóg. Z głowy wyrastał mu coś w różowo-białe paski przypominające jakby rogi.
- Wow! To Chinglingi! - zawołała radośnie Dawn.
Zaintrygowana szybko wyjęłam z kieszeni spódniczki swój Pokedex, aby sprawdzić te Pokemony.
- Chingling! Pokemon typu psychicznego! Występuje wyłącznie na terenie regionu Sinnoh. Jest niemalże niemożliwy do złapania oraz trudny do oswojenia, choć gdy go się przekona do siebie, jest niezwykle oddany.
- Niesamowite - powiedziałam zachwycona, chowając komputerek do kieszonki spódniczki - Więc to są Chinglingi?
Francesca tymczasem uśmiechnęła się czule w kierunku publiczności, po czym wyjęła z rękawa bukiet kwiatów, a następnie podrzuciła go lekko w górę, machnęła czarodziejską pałeczką i bukiet zniknął nam z oczu przy akompaniamencie delikatnego „PUF!“. Nagrodziliśmy wtedy iluzjonistkę gromkimi oklaskami.
- Dziękuję bardzo za oklaski! - powiedziała radośnie kobieta - A teraz przedstawię wam moje Chinglingi, które to z wielką przyjemnością pokażą wam, co potrafią, a potrafią bardzo wiele.
Następnie zaczęła ona wykonywać różnego rodzaju sztuczki ze swymi podopiecznymi. Musiałam przyznać, że robi to po prostu wspaniale. Miała do tego nie tylko talent, ale i zapał oraz miłość, czyli wszystkie składniki niezbędne do bycia dobrym w tym, co się robi. Jednym słowem kochała swoją pracę i było to widać na pierwszy rzut oka.
- Dziękuję wam wszystkich! - zawołała Francesca, kiedy zakończyła swoje kolejne przedstawienie - A teraz przedstawię wam coś innego, lecz do tego będę potrzebować mojej wiernej asystentki i zarazem przyjaciółki. Panie i panowie... Panna Cleo Winter!
Chwilę później na scenę wyszła młoda kobieta o krótko obciętych na chłopaka czarnych włosach i oczach takiej samej barwy. Jej ubiór stanowiła niebieska sukienka oraz białe pantofelki.
- O rany! - zawołała Dawn.
- Jaka ona śliczna! - dodałam zachwycona.
- Tak! Prześliczna! - jęknął Max, łapiąc się za serce.
Ja, Ash i Dawn spojrzeliśmy na niego załamani.
- No proszę... Nasz drogi haker został właśnie trafiony strzałą Amora - powiedziała złośliwie moja przyszła szwagierka.
- Nic nie szkodzi. Przejdzie mu - zaśmiał się Ash - I to szybciej niż myślicie.
- Obyś miał rację. Jak na razie jeden wariat w drużynie zupełnie nam wystarczy.
- A kogo masz na myśli? - spytałam.
- Clemonta - wyjaśniła mi panna Seroni - Choć on jest z gatunku tych wariatów, których nie można nie kochać. Jeśli zaś chodzi o Maxa, to cóż... Sama nie wiem, czy mam się teraz śmiać, czy płakać.
Gdy spojrzałam na Maxa nie odrywającego wzroku od panny Cleo, która wykonywała sztuczki ze swoją szefową, to pomyślałam, że komentarz ten jest jak najbardziej na miejscu. Coś czułam, iż z tego wszystkiego mogą wyjść tylko kłopoty.
Tymczasem Francesca razem z Cleo pokazywały nam kolejne sztuczki magiczne, których było bardzo wiele, dlatego nie będę ich tutaj wszystkich wymieniać, ponieważ zajęło by mi to zbyt wiele czasu, a poza tym i tak ich wszystkich nie zapamiętałam. Tak czy inaczej mogę podczas jednej z nich Cleo została uniesiona wysoko w górę, aby potem wykonywać tam różne akrobacje razem z Chinglingami. Nie mam bladego pojęcia, jak ona tego dokonała, ale jakoś to zrobiła i to jeszcze w rewelacyjny sposób, co wręcz budziło mój zachwyt. Jeszcze później Francesca za pomocą swojej magii (a przynajmniej tak ona to tłumaczyła) uniosła w górę wielkie koło, przez które potem jej Pokemony przeskakiwały, następnie zaś Cleo wykonała piękne salto w powietrzu i zrobiła to samo, co owe sympatyczne stworki. Gdy już lądowała na scenie, to upadła tak, że przez chwilę myśleliśmy, iż skręciła sobie kostkę lub się nawet zabiła. Ale lęk szybko nam minął, kiedy dziewczyna zwinnie stanęła na nogach, co powitaliśmy nie tylko oddechem ulgi, ale i gromkimi brawami.
- To było naprawdę wspaniałe! - zawołałam zachwycona.
- Oj tak! Ona jest wprost niesamowita! - jęknął Max, mając w oczach wyraz cielęcego zauroczenia.
Francesca i Cleo tymczasem kłaniały się publiczności, zaś druga z nich posyłała również całusy publiczności.
- Och! Widzieliście! Ona posłała mi całusa! - zawołał radośnie młody Hameron, po czym złapał się za serce i zemdlał.
- O Boże! Co mu się stało?! - zapytała przerażona May, podbiegając szybko do brata.
- Nic takiego. Tylko się właśnie zakochał - odparła Dawn.
Starsza siostra Maxa spojrzała na nią z ironią.
- I ty uważasz, że to „nic takiego“?! Uwierz mi, będą z tego większe kłopoty, niż ci się wydaje! On zawsze był męczący i doprowadzał innych do rozstroju nerwowego, ale jeśli się zakochał, to teraz dopiero będzie nie do wytrzymania. Jeszcze sobie przypomnicie moje słowa.
Gdy May to mówiła poczułam, że chyba naprawdę bardzo szybko się przekonamy, iż ma ona rację w tej sprawie.

***


Przyjęcie urodzinowe Asha było naprawdę udane. Nie tylko mieliśmy na nim wspaniałą zabawę, ale prócz tego mój ukochany otrzymał piękne prezenty, które oczywiście otworzył w naszej obecności, abyśmy razem z nim mogli cieszyć się jego szczęściem. Co prawda nie chciał tego zrobić, bo uważał taki czyn za przechwalanie się, ale ponieważ bardzo na niego naciskaliśmy, to ostatecznie ustąpił i dał nam zobaczyć, jakie otrzymał od prezenty. Były naprawdę piękne, także przez chwilę nawet żałowałam, że sama nie mam dzisiaj urodzin. Muszę tu jednak zauważyć, że najbardziej podobały się Ashowi te prezenty, które otrzymał od naszej drużyny. Gdy je oglądał wzrokiem zachwytu, powiedział nawet:
- One najbardziej mi się podobają, ponieważ są właśnie od was, moich najbardziej wypróbowanych ostatnimi czasy przyjaciół.
Następnie uściskał każdego z nas mówiąc, że już dawno nie miał tak udanych urodzin.
- I pomyśleć, że to już rok minął od czasu, kiedy zostałeś Sherlockiem Ashem - powiedział Clemont.
- Pamiętam doskonale ten dzień! - zawołała Bonnie - Przybyliśmy do Alabastii, twoja mama nam zrobiła ciasteczka i one potem zniknęły, a ty zacząłeś szukać ich złodzieja.
Ash parsknął śmiechem, kiedy to usłyszał.
- Jeszcze to pamiętacie?! Te moje popisywanie się przed wami?
- Może się popisywałeś, ale za to rozwiązałeś zagadkę zaginionych ciasteczek i o to chodzi - powiedziałam.
- No właśnie - dodał Clemont - Choć nieco pomógł ci mój wynalazek.
- Który wybuchł, ledwie go tylko uruchomiłeś - mruknęła na to jego młodsza siostrzyczka złośliwym tonem.
Młody Meyer zrobił nieco urażoną minę.
- Proszę cię, Bonnie! Co ty w ogóle opowiadasz?! Przecież on wcale nie wybuchł wtedy, gdy go uruchomiłem! Zrobił to nieco później!
- A to cię bardzo przepraszam! Zwracam honor! - szydziła sobie dalej jego młodsza siostrzyczka.
- Szkoda, że nie było nam dane tego widzieć - powiedział Max.
- Właśnie! To musiał być niezły widok: Ash tropiący złodzieja ciastek - zażartowała sobie Dawn.
Brat spojrzał na nią groźnym wzrokiem.
- Coś mi mówi, że młodsze siostry dzisiaj wręcz proszą się o lanie od swoich starszych braci - rzekł siląc się na bycie przerażającym.
Panna Seroni parsknęła śmiechem, patrząc przy tym wesoło na swego starszego brata.
- Spróbuj mnie tylko tknąć, braciszku, a zobaczysz, co potrafi zrobić wkurzona czternastolatka.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał bojowo jej Piplup, machając lekko swoimi skrzydełkami.
- Uważaj, bo się przestraszę - mruknął mój chłopak - Przypominam ci, że to ja jestem od ciebie starszy i to o całe trzy lata i to ty się powinnaś bać mnie, a nie ja ciebie!
- Po pierwsze, braciszku, to ty jesteś ode mnie starszy tylko o dwa lata i jedenaście miesięcy - poprawiła go Dawn - Po drugie dzień, w którym będę się ciebie bała będzie ostatnim dniem w twoim życiu, bo ze strachu o swoje życie pozbawię ciebie twojego.
- Ulala! A wiesz, że to są groźby karalne? - spytał Max.
- No właśnie - powiedziałam wesoło - Do tego jeszcze wypowiedziane w obecności przynajmniej czterech świadków (nie licząc Asha, któremu ty grozisz), a więc cóż... Gdybyś chciała mu coś zrobić, to miałabyś potem z tego powodu niezłe kłopoty.
- Po czyjej ty stronie stajesz, co?! - zawołała udając oburzoną Dawn.
Tak naprawdę doskonale się razem z nami bawiła w tej całej scenie, choć udawała, że jest inaczej. Pomyślałam sobie, że byłaby niezła z niej aktorka, bo nawet ja przez chwilę dałam się nabrać na jej udawaną złość.
- Stoję po stronie sprawiedliwości, a ona znajduje się po stronie mego chłopaka - odpowiedziałam wesoło na pytanie mojej przyjaciółki.
- Jasne. Strasznie stronniczy z ciebie świadek - stwierdziła złośliwie panna Seroni.
- Weź znajdź bezstronnego w dzisiejszych czasach - zachichotałam delikatnie.
- Święte słowa - poparł mnie Max - To dzisiaj raczej mało możliwe, bo korupcja rządzi światem.
- Spokojnie, na pewno nie jest aż tak źle - rzekł Clemont - W każdym razie ja mam taką nadzieję.
- Poważnie? A wiesz, czyją matką jest nadzieja? - spytała Dawn.
Jej chłopak doskonale znał odpowiedź, jednak nie raczył jej udzielić uznając najwyraźniej, iż jest to pytanie retoryczne.

***


Następnego dnia po tych wydarzeniach powróciliśmy do stałych zajęć, jakimi dawno się nie zajmowaliśmy, czyli do pracy w restauracji „U Delii“. Muszę tutaj przyznać, że po trzech tygodniach w Kalos, które spędziliśmy głównie na uganianiu się za przestępcami, trenowaniem Pokemonów do walki i oglądaniu walk podczas Mistrzostw Ligi Kalos, naprawdę bardzo przyjemnie było nam spędzić czas przy zlewozmywaku myjąc naczynia, a nieco wcześniej przyjmując zamówienia od klientów oraz je realizując, co krótko mówiąc oznaczało dla nas święty spokój.
- Wiecie co, kochani? To jest naprawdę bardzo miła odmiana od trzech tygodni spędzonych w sposób niesamowicie aktywny - stwierdziłam bardzo wesoło, gdy pod koniec mojej zmiany myłam naczynia.
- Może i miła odmiana, ale ja to bym właśnie chciała znowu przeżyć jakąś ciekawą przygodę zamiast ciągle tutaj siedzieć i nie być użyteczną - zauważyła Misty.
- Przecież jesteś użyteczna - zdziwiła się Dawn.
- Owszem, jako kelnerka i nie powiem, że tego nie lubię, ale przecież miło jest czasami przeżyć coś innego niż tylko mycie naczyń.
Parsknęłam śmiechem, słysząc te słowa.
- Wiesz co? To zabawna sytuacja. My mamy dość przygód, a ty masz dość monotonii i braku przygód.
- Jednym słowem nikt nie jest zadowolony z tego, co otrzymał od losu - rzekła Melody - Chociaż muszę wam powiedzieć, że ja i Tracey też nie nudziliśmy się na Wyspach Oranżowych.
- A co tam robiliście? - spytał Ash.
- Ponieważ wygraliśmy pobyt na dwa tygodnie na Valencii w pięknym uzdrowisku kierowanym przez profesor Felinę Ivy, to cóż... Właśnie tam się wybraliśmy.
- To wiemy, ale co tam robiliście? - spytała Bonnie.
- De-ne-ne?! - pisnął Dedenne, patrząc uważnie na Melody.
Dziewczyna uśmiechnęła się do nas wesoło.
- Miło spędzaliśmy czas razem z naszymi Pokemonami - wyjaśniła - No, ale też nie wszystko było tam takie przyjemne.
- A co konkretnie było tam nieprzyjemne? - zapytałam zaintrygowana tymi słowami.
Panna z Shamouti zarumieniła się lekko i szybko zmieniła temat.
- Nieważne. To bez znaczenia - powiedziała - Lepiej wy opowiedzcie, jak spędziliście te trzy tygodnie w Kalos. Podobno nie tylko zajmowaliście się Mistrzostwami.
- To prawda - odparłam wesoło - Działo się tam bardzo dużo i trudno nam wszystko opowiedzieć w krótkim czasie.
- Może byś jednak spróbowała? - spytała Iris, wycierając naczynia - W końcu nie jest to chyba trudne dla kogoś, kto ciągle rozwiązuje zagadki detektywistyczne.
Spojrzałam na nią wręcz w morderczy sposób. Ta głupia dziewczyna niekiedy naprawdę działała mi na nerwy i miałam nieraz ochotę ją udusić gołymi rękami za te jej złośliwości. Gdyby nie to, że nie chciałam iść do więzienia na dożywocie, to pewnie już ta pannica byłaby zimnym trupem.
- W sumie masz rację - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy - Więc chętnie to zrobię, o ile Serena zechce mi pomóc.
Następnie oboje zaczęliśmy opowiadać naszym drogim przyjaciołom o przygodach, jakie spotkały nas w mieście Lumiose oraz w jego okolicach podczas naszego pobytu w Kalos. Oczywiście staraliśmy się jak najlepiej sprężać i mówić tylko i wyłącznie o tym, co miało znaczenie dla całej tej sprawy, pomijając sprawy, jakie nie miały najmniejszego znaczenia.
- A więc nasz drogi Zespół R poszedł siedzieć i to na dobre? - zapytała Misty z nadzieją w głosie.
- Tak, ale niedługo przed naszym powrotem tutaj miejscowa sierżant Jenny powiedziała nam, że ci dranie zwiali z aresztu - wyjaśnił Ash - Nie mam pojęcia, w jaki sposób tego dokonali, ale cóż... To oznacza, że jeszcze się z nimi pomęczymy.
Rudowłosa nasza przyjaciółka jęknęła załamana, słysząc te słowa.
- Wielka szkoda, naprawdę wielka szkoda - powiedziała smutno - A już myślałam, że będziemy mieli od nich święty spokój.
- Zamiast tego nie tylko musimy dalej się z nimi męczyć, to jeszcze doszedł nam do kolekcji kolejny wróg - zauważyła Iris - Ten cały Lysander pewnie jeszcze nam nieraz nabruździ.
- Mam takie same obawy - rzekł Clemont - Być może jednak w końcu go złapiemy i drań pójdzie do więzienia.
- Czyli tam, gdzie jego miejsce - dodała Bonnie.
- Ne-ne-ne! - zgodził się z nią Dedenne.
- Mam wielką nadzieję, że to w końcu nastąpi i że będę mogła sobie na to popatrzeć - stwierdziłam mściwym tonem - Nawet nie macie pojęcia, jak ten koleś mnie wkurza. On i ta jego francuszczyzna.
Ash położył mi dłoń na ramieniu.
- Spokojnie, kochanie. Jeszcze wsadzimy drania za kratki i masz moje słowo, że będziesz mogła sobie na to popatrzeć.
- Tak, jak cię wpuszczą na salę rozpraw - mruknęła Iris.
Mój ukochany westchnął głęboko, po czym lekko wysunął swoją nogę i podłożył ją dziewczynie, a ta się wywaliła i padła plackiem na podłogę. Ash szybko schował nogę tak, aby Mulatka nie zauważyła, kto odpowiada za jej upadek.
- Hej! Które z was to zrobiło, mądrale?! - zawołała oburzona Iris, ze złością rozglądając się dookoła - Gadać mi, który to zrobił, bo wiem, gdzie mieszka!
Oczywiście nikt z nas się nie przyznał, co wkurzyło ją jeszcze bardziej i zła zaczęła pomstować w naszym kierunku.
- Przyznać się! Kto tu jest taki dowcipny?! - wołała oburzona panna z Unovy.
- Ach... Teraz dopiero widzę, że wróciliśmy do domu - powiedziałam wesoło, patrząc na całą sytuację.

***


Niestety, choć bardzo cieszyliśmy się z możliwości powrotu do naszej kochanej Alabastii, to jednak nie dane nam było długo cieszyć się świętym spokojem, ponieważ już niedługo ponownie musieliśmy wrócić do naszej branży, czyli walki o to, aby tego zła mniej było na świecie. A wszystko miało swój początek tak niedługo po zakończeniu tej wyżej wspomnianej przeze mnie rozmowy z naszymi drogimi przyjaciółmi, która to odbyła się przy zlewozmywaku. Chwilę po niej cała nasza drużyna wyszła z miejsca pracy, aby potem miło sobie spędzić czas. Ja i Ash pożegnaliśmy naszych przyjaciół, po czym ruszyliśmy radośnie w kierunku kawiarni „Pod Różą“, tam zaś zamówiliśmy sobie Berti-Lody. Zjedliśmy je spokojnie, a potem powoli przechadzaliśmy się po mieście.
- Nie ma to jak święty spokój, Ash - powiedziałam radośnie - Pomyśl tylko... Przez całe trzy tygodnie mieliśmy tak wiele do zrobienia, a tak mało czasu dla siebie samych.
- To prawda, ale co chciałaś? Przywileje wiążą się niestety z wielką odpowiedzialnością - odparł Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu, jak zwykle siedzący mu na ramieniu.
- Masz rację, kochanie, ale przywileje mają to do siebie, że można je wykorzystać w dobrym celu - stwierdziłam, kładąc czule swoją głowę na ramieniu Asha.
- Owszem, z tym się muszę zgodzić.
Szliśmy sobie dalej, kiedy nagle mój luby stanął w miejscu, wyraźnie czymś zaabsorbowany.
- Czy coś się stało, kochanie? - spytałam zdumiona, podnosząc głowę i patrząc na niego uważnie.
Ash w odpowiedzi wyciągnął palec przed siebie. Spojrzałam więc we wskazanym przez niego kierunku i zauważyłam, że właśnie przypadek (czy też może los) zaprowadził nas niedaleko posterunku policji, przed który to przed chwilą podjechał radiowóz. Wysiadła z niego porucznik Jenny. Zaraz za nią uczynił to sierżant Bob i skuta... Francesca. Byliśmy w szoku, kiedy zauważyliśmy tę scenę. Szybko podbiegliśmy do niej.
- Francesca! Co się tu dzieje?! - zawołał detektyw z Alabastii.
Kobieta spojrzała na nas i odpowiedziała:
- Ash! Miło cię widzieć! Mam nadzieję, że podobał ci się wczorajszy występ, jaki dałam na twoich urodzinach.
- Oczywiście, że mi się podobał, ale to bez znaczenia! - odparł Ash - Co się tutaj dzieje?!
- Pika-pika?! - zapiszczał Pikachu.
- Co wy najlepszego wyprawiacie?! - krzyknęłam do Boba - Dlaczego ona jest skuta?!
- Ponieważ to złodziejka - wyjaśnił krótko policjant.
W szoku aż stanęłam w miejscu, gdy to usłyszałam.
- Że co?!
- Nie słuchajcie ich! To nieprawda! Jestem niewinna! - wołała do nas Francesca, gdy została wprowadzona na posterunek policji.
Ja i Ash spojrzeliśmy na siebie, milczeliśmy przez chwilę, po czym jednocześnie skinęliśmy głowami i wbiegliśmy szybko do środka budynku miejscowej policji. Wierny Pikachu złapał mocno łapkami ramienia swego trenera, aby przypadkiem z niego nie zlecieć.
Cała nasza trójka znowu więc była na tropie, zaś nasz święty spokój właśnie diabli wzięli, jednak z jakiegoś powodu żadne z nas się tym jakoś specjalnie nie przejęło. W głowach królowała nam wtedy tylko jedna myśl - dowiedzieć się, o co tutaj chodzi i ocalić Francescę, jeżeli jest niewinna. Chociaż... Istniało mimo wszystko ryzyko, że jednak popełniła zarzucane jej przestępstwo. Miałam wielką nadzieję, iż jest inaczej. Co prawda nie znałam tej dziewczyny osobiście, ale wiedziałam doskonale, że Ash, Dawn i Brock znają ją dobrze, a to już była dla mnie wystarczające, aby uznać jej osobę za niewinną zarzucanych jej czynów - bo skoro Ash był tego pewien, to i ja byłam tego pewna. Co prawda los niedawno dowiódł mi, że osoby nam znane z dawnych lat zmieniają się na gorsze, ale miałam nadzieję, iż ona jest wyjątkiem od tej reguły. Świadomość istnienia takiego wyjątku świadczyłby bowiem o tym, że jednak jest jeszcze nadzieja dla tego świata i znajdujących się na nim naszych starych, dobrych przyjaciół.

***


Weszliśmy na posterunek, gdzie mijaliśmy wielu policjantów znanych nam głównie tylko z widzenia. Wszyscy oni wyraźnie się do nas uśmiechali i patrzy na nas w sposób, który wyrażał szacunek, jak również podziw. Podejrzewałam, że ma to związek z tym, iż niedawno Ash dał prawdziwego czadu na Mistrzostwach Ligi Kalos, co dla mieszkańców Alabastii okazało się mieć olbrzymie znaczenie. Jeden z policjantów nawet podbiegł do nas i zawołał:
- Ashu Ketchum?! Widziałem cię w telewizji! Naprawdę dałeś czadu podczas zawodów w Kalos! Jestem pod twoim wielkim wrażeniem! Dasz mi autograf?!
Mój luby zdziwił się, kiedy tylko to usłyszał, ale oczywiście spełnił prośbę funkcjonariusza, który otrzymawszy autograf zachowywał się tak, jakby właśnie niebo się przed nim otworzyło, gdyż zadowolony podskoczył z radości, po czym dodał:
- Na serio jesteś wielki, chłopie! Mistrz Pokemon i słynny detektyw w jednym! Jesteś chlubą Alabastii!
Następnie zadowolony pobiegł do swoich zajęć.
- Widzę, że tutaj masz także fanów - zaśmiałam się.
- Coś mi mówi, że jeżeli więcej mieszańców Alabastii oglądało relacje z Mistrzostw Ligi Kalos, to niedługo będę musiał się oganiać od fanów - odpowiedział mi mój chłopak.
- A bo to dla ciebie pierwszyzna? - spytałam nieco złośliwie.
Oczywiście w ten sposób przypominałam mu o Macy i założonym przez nią fanklubie jego osoby. Ash doskonale zrozumiał aluzję, ponieważ załamany zasłonił sobie oczy dłonią.
- Proszę cię, nawet mi nie przypominaj o tej wariatce! Już na samą myśl o niej wzbiera we mnie chwilami żądza mordu.
- Nie dziwię ci się - stwierdziłam żartobliwym tonem - Sama mam o niej niezbyt przyjemne myśli. I ujęłam to wyjątkowo subtelnie.
Ash zaśmiał się słysząc moje słowa, po czym poszedł razem ze mną do gabinetu porucznik Jenny, w którym właśnie nasza serdeczna przyjaciółka przesłuchiwała Francescę. Bob zaś, siedząc przy biurku niedaleko gabinetu szefowej, zgodnie z procedurami najpierw nas zatrzymał, po czym wszedł do środka, aby zapowiedzieć nasze przybycie. Gdy już Jenny powiedziała mu, że może nas śmiało wpuścić, on oczywiście natychmiast to uczynił. My zaś skorzystaliśmy z tego zaproszenia wchodząc do środka.
- Witamy serdecznie naszą kochaną, panią porucznik! - zawołał na wstępie Ash - Cóż to?! Łapiemy już teraz artystów zamiast prawdziwych przestępców? A może to jakaś artystyczna fobia?
Jenny popatrzyła na niego z lekką ironią w oczach.
- Ash, przyjacielu... Widzę, że tryskasz humorem. Tym lepiej. Wielka szkoda, że ja nie, ponieważ obecnie jestem po prostu wściekła.
- A to niby czemu? - zapytałam - Czyżby nasza dobra znajoma była tego przyczyną?
- A żebyś wiedziała - mruknęła gniewnie policjantka - Miałam dzisiaj nadzieję na bardzo spokojny dzień i już miałam jechać do domu, kiedy to nagle dostałam zgłoszenie o dokonaniu kradzieży na obrzeżach miasta. Jadę więc tam i co znajduję? Naszą drogą iluzjonistkę oskarżoną o kradzież złotego zegarka jednego z ludzi, którzy ją obserwowali. Obszukuję ją i co znajduję? Właśnie to!
Po tych słowach wskazała ona palcem na dość niewielki złoty zegarek z długim łańcuszkiem, który leżał na biurku w plastikowym woreczku.
- Powtarzam pani jeszcze raz, pani porucznik! Ja go nie ukradłam! - zawołała załamanym głosem Francesca.
- Aha! A więc jak wytłumaczysz to, że ten przedmiot został znaleziony w twojej kieszeni, co?! - zapytała porucznik Jenny, biorąc do ręki woreczek z zegarkiem - Tylko mi nie mów, że to czary, bo ja ci w to nie uwierzę!
- Nie wiem, czy to czary czy zwykła ludzka podłość, ale ja tego nie wzięłam! - zawołała załamanym głosem Francesca.
- Więc skąd to wzięło w twojej kieszeni?
- Najwidoczniej ktoś mi to podłożył.
- Podłożył ci... No super... I ja mam w to uwierzyć?!
- Może pani sobie wierzyć w co pani tylko chce, pani porucznik, ale ja jestem niewinna! - krzyknęła oburzona iluzjonistka.
Jenny załamana zasłoniła sobie oczy.
- Proszę cię, kobieto... Naprawdę musisz mi to robić? Musisz? Miałam już wrócić do domu i rozkoszować się świętym spokojem po całym dniu pracy, a tymczasem nagle na przeszkodzie do realizacji tego celu stajesz mi ty i ten głupi zegarek ze szczerego złota, warty... bagatelka... Tylko pięć tysięcy dolarów. Naprawdę nie wiem, czym ja sobie na to zasłużyłam?
- Przepraszam... - wtrąciłam nieśmiałym tonem.
Pani porucznik spojrzała na mnie pytająco.
- Słucham?
- Chodzi o to, że... Może zabrzmię jak idiotka, ale o co chodzi z tym zegarkiem?
- No właśnie! - zawołał Ash - Przecież my nic w tej sprawie jeszcze nie wiemy poza tym, że winną dokonania tego czynu uznano Francescę, co jest przecież równie żałosne, co niemożliwe.
- Ach, no tak, rzeczywiście! Przecież wy nic nie wiecie - jęknęła Jenny - A ja już sądziłam, że wam odbiło albo coś w tym stylu, bo przecież wy zawsze wszystko wiecie, ale nieważne. Już wam mówię, w czym rzecz, moi kochani.
Następnie nasza przyjaciółka zaczęła wyjaśniać, o co chodzi. Okazało się, że Francesca wystawiała dzisiaj w budynku miejscowego teatru pewne iluzjonistyczne przedstawienie z udziałem swoich wiernych Pokemonów oraz asystentki o imieniu Cleo. Podczas zabawy urządziła sztuczkę, która polegała na tym, że kilka cennych przedmiotów, jakie jej widzowie nosili przy sobie zostało zabranych przez Cleo, ale szybko za pomocą magii wróciły one do swoich właścicieli. Wszystkie poza rzecz jasna tym złotym zegarkiem jednego mężczyzny.


- Ten mężczyzna jako jedyny nie odzyskał swojej własności - rzekła niezwykle poważnym tonem Jenny - Więc chyba doskonale rozumiecie, że się bardzo tym zdziwił i dlatego z miejsca zadzwonił do nas z żądaniem aresztowania złodziejki. Miał szczęście, że aresztowaliśmy cwaniarę zanim zdążyła uciec razem ze swoim łupem.
- Ale przysięgam, pani porucznik! Ja nic złego nie zrobiłam! Słowo! - zawołała załamana Francesca - Widzowie sami dali mi te rzeczy, a potem ja odesłałam je ich właścicielom!
- Aha... A niby w jaki sposób dokonałaś tej sztuczki?
Dziewczyna pokiwała smutno głową na znak protestu. Widać było, że nie ma zamiaru odpowiadać na to pytanie.
- Niestety, nie mogę pani powiedzieć. Tajemnica zawodowa.
Jenny popatrzyła na nią z ironią.
- Poważnie? A jak posiedzisz sobie sama w zimnej celi na pryczy i to przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, to zmienisz zdanie?
Oskarżona wyraźnie była daleka od zachwytu tą perspektywą, ale nic nie odpowiedziała.
- No dobrze, słuchaj - powiedziała Jenny już spokojniejszym tonem - Jeżeli mi powiesz, na czym polega ta twoja sztuczka z tymi przedmiotami, które wysłałaś magią do kieszeni ich właścicieli, wtedy być może uda się nam ustalić drogą dedukcji i eliminacji, kto jest temu wszystkiemu winien i cię wrabia. Więc jak?
- Nie mogę tego zrobić. Kodeks magika mi zabrania - odpowiedziała smutnym tonem Francesca - Chciałabym pomóc, ale sama pani rozumie. Takie zasady.
Nasza pani porucznik wyglądała tak, jakby miała zaraz wybuchnąć niczym czynny wulkan.
- Słuchaj, moja złota... Mam w nosie ten twój kodeks. Chcę rozwiązać tę sprawę, a ty mi niczego nie ułatwiasz. Jeżeli dalej będziesz tak robić, to zapewniam cię, że następne sztuczki będziesz dawać współlokatorkom w celi. Więc lepiej mów wszystko, co wiesz na temat tej sztuczki i kto twoim zdaniem mógłby chcieć ukraść złoty zegarek Nicholasowi Wildowi.
Słysząc to nazwisk Francesca delikatnie się zmieszała, ale szybko się opanowała, po czym odparła:
- Przykro mi, ale ja naprawdę nic w tej sprawie nie wiem. Ten zegarek powinien wrócić do kieszeni pana Wilde’a. Dlaczego tego nie zrobił, nie wiem.
Pani porucznik załamana opadła mocno na krzesło od swojego biurka i popatrzyła na nas.
- Może wy ją przekonacie, żeby zaczęła mówić, bo ja naprawdę już nic więcej z siebie nie zdołam wykrzesać.
Ash uśmiechnął się delikatnie, po czym podszedł do Francesci, która spojrzała na niego i zapytała z nadzieją w głosie:
- Ash! Ty mnie chyba nie podejrzewasz o kradzież, prawda?
- No oczywiście, że nie - odpowiedział jej mój chłopak - Ale muszę ci zadać jedno pytanie. Jedno, ale bardzo ważne pytanie.
- Jakie?
- Co cię łączy z Nicholasem Wildem?
Iluzjonistka zmieszała się lekko, słysząc to pytanie, przełknęła głośno ślinę, po czym odparła:
- Zapewniam cię, że nic. Nie znam tego człowieka. Dzisiaj podczas przedstawienia widziałam go pierwszy raz w życiu.
Detektyw z Alabastii pokiwał lekko głową, robiąc przy tym poważną minę, a następnie powoli skierował się ku wyjściu z gabinetu.
- To wszystko, co chciałem wiedzieć. Serena, idziemy!
Nie wiedziałam, o co mu teraz chodzi, ale doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że w jego zachowaniu jest zawsze jakiś sens, więc wstałam z krzesła i podeszłam do niego.
- Ash! No, co ty?! - jęknęła przerażona Francesca - Co ty wyprawiasz? Opuszczasz mnie w potrzebie?!
- Nie! Kończę tę rozmowę! - rzekł Ash tonem Sherlocka Holmesa, gdy ten wyczuwał, iż jego klient go okłamuje - Kończę rozmowę, która już od samego początku prowadzi do nikąd.
- Pika-pika! - pisnął bojowo Pikachu, siedzący mu na ramieniu.
- Ale dlaczego?
- Dlatego, że nie lubię, kiedy mnie ktoś okłamuje!
- Przecież ja cię nie okłamuję! Naprawdę nie znam tego człowieka!
- Oczywiście, nie znasz go. No dobrze, jak sobie chcesz. Wezwij mnie, jeśli zechcesz wreszcie być ze mną szczera.
Po tych słowach wyszedł on z gabinetu porucznik Jenny i ruszył w kierunku wyjścia z posterunku. Poszłam za nim wyraźnie zaintrygowana tym wszystkim, co właśnie zobaczyłam i usłyszałam, mając nadzieję, że on mi raczy to wyjaśnić.
- Skąd wiedziałeś, że ona go zna? - spytałam zdumiona Asha, gdy już byliśmy sami.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Nie wiedziałem. To był blef - odpowiedział mi mój chłopak - Miałem jednak nadzieję, że jej reakcja powie mi wszystko o niej i jej relacjach z panem Wildem.
- I powiedziała?
- Aż nadto. Wyraźnie widać, że tych dwoje coś łączy, ale Francesca z jakiegoś powodu chce to ukryć.
- Ciekawe... A więc co robimy? Bo chyba nie wierzysz w to, że to ona ukradła ten zegarek?
- Uwierzyć to ja nigdy w to nie uwierzę, jednak nie zamierzam z nią rozmawiać, póki nie zechce być ze mną szczera.
- Więc co? Zostawisz ją samą z tym problemem?
Ash zaśmiał się delikatnie.
- Tego nie powiedziałem, kochanie.
- To w takim razie co robimy? - zapytałam z uśmiechem na twarzy, choć już bardzo dobrze się domyślałam, jaką usłyszę odpowiedź.
Oczywiście ją usłyszałam i to bardzo szybko.
- Poprowadzimy własne śledztwo w tej sprawie, naturalnie. W końcu taka jest nasza powinność jako detektywów.
- Pika-pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu.
- Miałam nadzieję, że to powiesz - zaśmiałam się.



C.D.N.



1 komentarz:

  1. Kolejna przygoda Asha Ketchuma i jego kompanii zaczyna się powrotem do Alabastii, gdzie czeka na Asha spóźniona impreza urodzinowa. Po ekipę na lotnisko przyjeżdża ojciec Asha, co prawda trochę niecodziennym samochodem, ale zawsze to środek transportu. Wszyscy pakują się do niego i wyruszają wszyscy w drogę.
    W restauracji czeka na nich już cała ekipa przyjaciół, ktora ma dla nich wiele niespodzianek i atrakcji, m.in. występ artystki magicznej Franceski, znanej doskonale Ashowi z podróży po regionie Sinnoh, oraz jej asystentki Cleo, w której momentalnie zakochuje się Max... Ach ta młodzież. :D
    Po występie magicznym przychodzi następny dzień w którym nasza ekipa wraca do pracy w restauracji "U Delii", w której jak zwykle jest śmiechu co niemiara. Jak za starych dobrych czasów. A dodatkowo jeszcze Ash podstawiający Iris nogę... Cudowne :D
    Po pracy Ash i Serena wybierają się na lody do miejscowej kawiarni, a po zjedzeniu lodów wybierają się na spacer po mieście. Po drodze napotykają patrol policji, który prowadzi w kajdankach... Franceskę. Okazuje się, że dziewczyna została okradziona o kradzież zegarka niejakiego Nicholasa Wilde'a. Niezwłocznie zostaje ona przewieziona na komisariat, gdzie wraz z nią jadą Ash i Serena. W asyście oficer Jenny przeprowadzają oni przesłuchanie potencjalnej winowajczyni, która momentami zaczyna być naprawdę wkurzająca, gdyż nie chce zdradzić bardzo istotnych szczegółów, zasłaniając się kodeksem magika oraz tajemnicą zawodową.
    Ash zadaje jej jedno bardzo konkretne pytanie - czy zna Nicolasa Wilde'a. Robi to, ponieważ wcześniej przy wspomnieniu tego nazwiska przez oficer Jenny, Franceska zachowywała się tak, jakby tego mężczyznę znała. Jednak teraz w rozmowie z Ashem zdecydowanie zaprzecza jakoby znała okradzionego mężczyznę. Chłopak stosuje znaną nam obojgu sztuczkę Sherlocka Holmesa - po prostu wychodzi ze słowami, że wróci, jak ona zacznie mówić prawdę, czym wywołuje rozpacz Franceski. Jej reakcja wyraźnie pokazuje, że dziewczynę coś łączy z Wildem, ale nie chce tego powiedzieć. Pora więc, by do akcji włączył się Sherlock Ash... :D
    Zaczyna się ciekawie, będę z radością śledziła dalsze postępy w śledztwie. :)
    Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...