sobota, 6 stycznia 2018

Przygoda 073 cz. I

Przygoda LXXIII

Czarna magia Valencii cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Witamy serdecznie naszą kochaną solenizantkę! - zawołała Melody przez mikrofon, stojąc na scenie w restauracji „U Delii“ - Przygotowaliśmy dla ciebie szereg ciekawych atrakcji z okazji twoich urodzin i mamy wielką nadzieję, że ci się one spodobają! Dlatego zapraszamy do zabawy!
Dziewczyna mówiła uroczystym tonem, choć zwykle wolała raczej taki prosty i otwarty sposób mówienia, typowy dla dziewczyn w swoim wieku. Najwidoczniej branie kilka razy udziału w Święcie Legendy w roli kapłanki nauczyło ją przemawiania w sposób bardzo wzniosły, a może nawet wręcz patetyczny, co w sumie ją strasznie bawiło.
Cała jej przemowa, jaką właśnie zacytowałam w mojej opowieści, była skierowana do małej, dziewięcioletniej dziewczynki o brązowych włosach i zielonych oczach. Nosiła ona na sobie różową sukienkę i czerwone buciki. Jej włosy były spięte w dwa urocze warkocze, a na głowie nosiła słomkowy kapelusz. Od razu poczułam do niej sympatię, ponieważ przypominała mi ona mnie samą w wieku siedmiu lat, gdy przybyłam do Kanto na Letni Obóz Pokemonów prowadzony przez profesora Oaka i poznałam Asha, mojego ukochanego, który na zawsze zmienił moje życie.
Dziewczynka miała na imię Wendy i w tym dniu, w którym przyszła na świat spotkał ją wątpliwy zaszczyt zostania młodszą siostrą tej zarozumiałej divy, panny Belli, którą swego czasu poznaliśmy i to od najgorszej strony. Dzięki temu została ona także tym samym siostrzenicą obecnego burmistrza Alabastii, którego bardzo polubiliśmy. Mężczyzna kilka dni temu przyszedł do nas oznajmiając nam, że mała Wendy ma niedługo urodziny i z tej okazji chce on wynająć salę w naszej restauracji, żeby urządzić w niej przyjęcie urodzinowe dla tej jakże uroczej dziewuszki. Oczywiście Delia nie miała nic przeciwko temu, tym bardziej, że mężczyzna sporo jej za to zapłacił, jednak tak naprawdę motywy pieniężne miały dla niej najmniejsze znaczenie. Pani Ketchum bowiem od zawsze kochała dzieci, a jej serce bije wielką miłością do wszystkiego, co żyje, zarówno ludzi, jak i Pokemonów, a dzieci miały u niej szczególne względy. Dlatego bez wahania zgodziła się na propozycję burmistrza i nawet gdyby on nie chciał jej nic nie zapłacić za tę przysługę, to i tak by to dla niego zrobiła, ale na całe szczęście mężczyzna zachował się naprawdę porządnie wychodząc z założenia, że skoro chce o coś takiego prosić, to musi za to zapłacić, bo przecież przyjęcie urodzinowe pochłonie pewne koszta i należy to odpowiednio zrekompensować pani Ketchum.
Pieniądze Delia przyjęła i urządziła za nie naprawdę wspaniałą zabawę i to jeszcze godną prawdziwego podziwu. Było w nim wszystko, co mogło być, czyli baloniki, serpentyny i transparenty z radosnymi napisami. Wendy przybyła na przyjęcie razem ze swoimi rodzicami, starszą siostrą i wujkiem burmistrzem, którzy to siedzieli z boku nie chcąc przeszkadzać w radosnej zabawie swego dziecka oraz jej kolegów i koleżanek.
- A teraz zapraszamy serdecznie do wysłuchania piosenki połączonej z przedstawieniem przygotowanym dla naszej drogiej solenizantki, panienki Wendy - zawołała do mikrofonu Melody wesołym tonem - Wystąpią w nim najlepsi artyści w całym Kanto oraz wspaniały zespół muzyczny The Brock Stones!
Zebrani w restauracji goście zaczęli radośnie klaskać w dłonie, ja zaś schowałam głowę za kotarę osłaniającą miejsce, gdzie stała już reszta naszej kompanii gotowa do występu.
- No dobrze... Zaraz będziemy grać - powiedziałam - Mam nadzieję, że wszyscy są gotowi.
- Jak zawsze - uśmiechnął się do mnie Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu.
Jego trener poprawił na sobie kostium, który ucharakteryzował go na Pinokia z bajki Disneya.
- Weź się już tak nie poprawiaj, Ash. Wyglądasz bosko - powiedziałam do niego wesoło.
- Poważnie? - zapytał mój luby - No, a czy ten kostium mnie nieco nie pogrubia?
Dawn załamana zasłoniła sobie oczy dłonią.
- Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam - jęknęła - To jest właśnie efekt noszenia przez ciebie babskich ciuchów. Zaczynasz gadać jak dziewczyna!
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał zadziornie Piplup.
- Proszę cię! - jej starszy brat spojrzał na nią z przekąsem - Przecież ty dobrze wiesz, że jeżeli przebierałem się za dziewczynę, to zazwyczaj wbrew swojej woli i tylko po to, żeby móc odpowiednio przeprowadzić całą akcję, jaką miałem wtedy do przeprowadzenia.
- No, a poza tym, kiedy niby on ostatnio się przebierał za dziewczynę? - spytałam - Dość dawno temu, prawda?
- Dokładnie tak - skinął głową Ash - Więc bądź łaskaw nie wypominać mi tego. Raz sama mnie w to wkręciłaś, kochana siostrzyczko.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
Dawn zachichotała delikatnie na wspomnienie tego wydarzenia.
- Chodzi ci o ten Bar Pięknej Obsługi w Sinnoh? - zapytała.
- Dokładnie o tym miejscu mówię - potwierdził Ash.
Brock westchnął głęboko, słysząc tę nazwę.
- O tak! Doskonale pamiętam to miejsce. Spring, Summer i Autumn. Bardzo urocze dziewczyny.
Misty spojrzała na niego groźnym wzrokiem, prychając przy tym w sposób obraźliwy.
- A ten jak zwykle tylko o jednym.
Czarnoskóry chłopak zarumienił się delikatnie, słysząc jej komentarz.
- Przepraszam, Misty. Nie chciałem cię urazić.
- Mnie urazić? Mnie przecież tym nie uraziłeś - mruknęła dziewczyna.
Następnie poprawiła sobie na głowie czarną, kozacką czapę.
- Lepiej już wychodźmy na scenę, bo inaczej tłum nas zlinczuje, jeżeli tego nie zrobimy.
- Zatem, żeby uniknąć tej jakże bolesnej śmierci, to chodźmy do naszej kochanej publiczności - zaproponował mój luby.
- Doskonały pomysł - powiedział Clemont, ściskając w dłoniach swoją trąbkę.
Bonnie zaśmiała się radośnie i zawołała:
- Perkusja będzie miała dzisiaj używanie!
- De-ne-ne! - pisnął Dedenne.
- Dobrze, dosyć już! - klasnął w dłonie Tracey - Jak tak dalej będziemy gadać, to nigdy nie zaczniemy występu.


Chwilę później prawie wszyscy z nas wyszli zza kotary na scenę, gdzie czekały już instrumenty muzyczne. Zespół The Brock Stones złapał je w dłonie, po czym zaczął na nich grać, zaś Ash otrzepał lekko dłońmi swoje ubranie i zaczął wesoło tańczyć. Ja, Dawn i Misty pozostałyśmy za kotarą, żeby czekać na swoją kolej w występie, a tymczasem mój luby zaśpiewał:

Na sznurku nikt nie trzyma mnie,
Lecz nic a nic nie boję się.
Skoczę raz i skoczę dwa,
Wesoło hopsasa!
Gdzie chcę, tam mogę iść,
Niech zobaczy cały świat!
Dziś tu, a jutro tam,
Bujam sobie niby ptak.
Kto chce, niech sznurków trzyma się,
Mi bez nich wcale nie jest źle.
Jeśli nawet sprawi los,
Że stłukę sobie nos!


Chwilę później na scenę wyskoczyła Dawn ubrana w strój bawarski. Towarzyszył jej Piplup ubrany w podobny kostium, lecz męskiego typu (w końcu jest bowiem chłopcem). Panna Seroni zatańczyła wokół swego brata i zaśpiewała:

Na sznurku nikt nie trzyma cię,
Więc jeśli trochę lubisz mnie,
Pojedź ze mną, miły mój
Nad piękne Zuiderzee.


Następnie porwała Asha do tańca, a ich startery radośnie zaczęły sobie tańczyć, piszcząc przy tym wesoło.
Chwilę później ja wkroczyłam do akcji. Miałam wtedy na sobie suknię francuskiej artystki kabaretowej (z gatunku tych, które tańczyła kankana w XIX wieku). Obok mnie zaś skakał Pancham. Gdy byłam już na scenie, to zaśpiewałam do mojego ukochanego zalotnym tonem:

Sznureczki dwa,
Comme ci, comme ça,
Obetnę zaraz, olala!
Żeby móc swobodnie tak,
Za tobą lecieć w świat!


Następnie zaczęłam tańczyć coś w rodzaju kankana, a potem porwałam w tany Asha, śmigając z nim wesoło po scenie, sprawiając w ten sposób jemu i sobie wielką przyjemność.
Później dołączyła do nas Misty ubrana w różową sukienkę oraz czapkę kozacką. Zaśpiewała ona wesoło:

Hej! Tam, gdzie Wołgi brzeg,
Czeka na mnie Ivan dziś.
Czy mam się spotkać z nim,
Czy za tobą, miły, iść?
Hej!

Po tej zwrotce zaczęła ona tańczyć kozaka, a następnie razem ze mną i z Dawn porwała do dzikiego, radosnego tańca Asha. Mój luby rzecz jasna z przyjemnością dał się porwać w tany naszej babskiej i zarazem strasznie zwariowanej trójce. Śmigaliśmy wesoło po scenie, zaś Pikachu, Piplup oraz Pancham skakali radośnie wokół nas.
Ash zakończył ten występ wesołym okrzykiem:
- Bez sznurków nie jest źle!
Słowa ta były epilogiem występu, jednak chwilę potem podstępnie ja i Dawn jednocześnie radośnie skradłyśmy mu buziaka, wywołując na jego twarzy ogromny rumieniec.
- I znowu mnie wzięłyście z zaskoczenia - zachichotał Ash.
- Jak na detektywa jesteś dzisiaj strasznie mało czujny - powiedziała dowcipnie jego młodsza siostra.
- Trudno być czujnym przy takich pięknych paniach ubranych w tak urocze strojach - stwierdził zadziornie jej brat.
- No proszę - parsknęłam śmiechem - A więc dla naszego dzielnego śledczego z Alabastii piękne dziewczyny są czymś rozpraszającym?
- Pika-pika-chu? - pisnął pytająco Pikachu.
- No, czasami i owszem - zaśmiał się Ash.


Chwilę potem ja, Dawn oraz mój luby zeszliśmy ze sceny, aby odebrać podziękowania od burmistrza.
- Byliście po prostu wspaniali - rzekł bardzo zadowolony mężczyzna - Jestem naprawdę zachwycony waszym występem. Moja siostrzenica Wendy zresztą także.
Spojrzeliśmy na wyżej wspomnianą dziewczynkę, która to klaskała w dłonie zachwycona i wyrażała w ten sposób swój wielki podziw dla naszego występu.
- Właśnie widzimy - powiedziałam wesoło.
- Bardzo nas to cieszy, że sprawiliśmy przyjemność pana siostrzenicy - dodała radośnie Dawn.
- Uśmiech na jej twarzy to dla nas największa zapłata - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - poparł go jego starter.
- Co za poeta - zaśmiała się wesoło jego młodsza siostra.
Tymczasem na scenę wyszła Francesca, która to nadal przebywała w Alabastii i spędziła z nami nieco czasu. Miała więc możliwość wystąpić ze swymi Pokemonami w pokazie iluzjonistycznym na urodzinach małej panny Wendy, z czego chętnie skorzystała. Z wielką radością pokazywała gościom i solenizantce najróżniejsze sztuczki. Wyciągała kwiaty z rękawa, rzucała w powietrze karty, do których jej Pokemony strzelały potem swoimi mocami, wystawiła też masę innych sztuczek i wszystkie spodobały się siostrzenicy burmistrza.
- Byłaś po prostu wspaniała - powiedziała po występie, kiedy kobieta już zeszła ze sceny.
- Wendy jest zachwycona - dodał Ash - Dobrze, że zostałaś tutaj na tyle długo, żeby móc nam wystawić różne sztuczki.
- Ja również się z tego cieszę - powiedziała Francesca - Ale jestem też bardzo zasmucona i jakoś nie potrafię się teraz śmiać razem z innymi.
- Dlaczego? - spytałam zdumiona.
Ash popatrzył na iluzjonistkę i kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Ja się chyba domyślam. Chodzi o Cleo, prawda?
Kobieta kiwnęła głową potwierdzając jego przypuszczenia.
- Właśnie. Naprawdę bardzo się na niej zawiodłam. Nie sądziłam, że ona zechce wstąpić do organizacji Rocket i polować na ciebie, Ash.
- Wstąpiła tam oszukana przez Domino - zauważyłam.
- No właśnie - poparł mnie mój ukochany - Domino, ta podła kreatura, wmówiła jej, że zabiłem jej siostrę, Łowczynię J. Teraz Cleo chce się za to na mnie zemścić.
- Więc musicie jej uświadomić, jaka jest prawda - rzekła Francesca.
- Obawiam się, że to może być trudniejsze niż myślisz - odparłam z wielkim smutkiem w głosie - Ash próbował jej wyjaśnić, jak naprawdę się sprawy mają, ale Cleo nie chciała go słuchać.
- Była wzburzona i to dlatego tak się zachowała - stwierdziła nasza rozmówczyni - Wierzę jednak, że ona w głębi serca wie, iż źle postępuje. Właściwie to nawet jestem tego pewna. Znam ją od dawna i wiem, jaka jest. To niezwykle honorowa osoba.
- Znałaś też jej siostrę? - spytałam.
- Josephine? Owszem, choć nie miałam z nią tak dobrych relacji jak z Cleo. Dość szybko jednak urwał nam się kontakt, kiedy wyjechała w świat szukać przygód. Teraz już wiem, że została słynną Łowczynią J, złodziejką Pokemonów.
- Złodziejką, którą Domino niejeden raz się wysługiwała - zauważył ze złością w głosie Ash.
- Pika-pika! - pisnął bojowo Pikachu, zaś z jego policzków poleciały maleńkie iskierki.
- Widzicie... A teraz na jej miejsce ta cała Domino zwerbowała Cleo - jęknęła smętnie Francesca, opuszczając głowę w dół - To dla mnie bardzo bolesna strata. Cleo była mi jak młodsza siostra. Prawdę mówiąc to nadal jest mi bliska i dlatego właśnie jej zdrada tak mnie boli.
- Nie tylko ciebie - zauważyłam, patrząc na stolik, przy którym siedział zasmucony Max - Nasz drogi przyjaciel zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, a Cleo złamała mu serce swoim zachowaniem i przystąpieniem do naszych wrogów.
- Biedny chłopiec - powiedziała smutno Francesca, patrząc na naszego przyjaciela - Pewnie Cleo była jego pierwszą miłością, prawda?
- Ano pierwszą - kiwnął głową Ash.
- No właśnie... Pierwsza miłość najbardziej boli. Potem człowiek jest już zahartowany, co jednak nie oznacza wcale, że ból w ogóle się go nie ima. Ale co nas nie zabije, to nas wzmocni, więc być może Max teraz upadł boleśnie na ziemię, jednak jeszcze podniesie się i stanie na nogi z nadzieją w sercu.
- Wierzysz, że tak będzie? - zapytałam.
- Tak - kiwnęła głową iluzjonistka - I wierzę też w to, że Cleo jeszcze przejrzy na oczy. Ona nie jest złym człowiekiem. Znam ją bardzo dobrze. Zobaczycie... Jeszcze do nas wróci taka, jak była wtedy, kiedy tutaj ze mną przybyła na twoje urodziny, Ash.
Popatrzyłam w oczy Francesci, które powoli odzyskiwały blask nadziei na lepszą przyszłość. Liczyłam wówczas na to, że jej przewidywania w tej sprawie okażą się być słuszne, a sama Cleo wróci na właściwą drogę. Serce moje jednak przepełnione było obawą, że mimo wszystko panna Winter doprowadzi nas do takiej sytuacji, w której to trzeba będzie wybrać między jej życiem, a naszym, co oczywiście doprowadzi do wiadomego wyniku - naszej śmierci lub jej. Nie chciałam tego i liczyłam, że Sherlock Ash zrobi wszystko, co w jego mocy, aby ocalić Cleo przed śmiercią lub całkowitą zgubą, jaka nie ominęła jej siostrę.
Gdy prowadziłam te rozmyślania nie wiedziałam jeszcze, jak blisko jest do naszego kolejnego spotkania z panną Winter. Nie miałam też pojęcia, jakie będą nasze losy ani też w jakie tarapaty tym razem się wpakujemy.

***


Wyżej wspomniane wydarzenia miały miejsce dnia 20 lipca 2006 roku. Kolejnego dnia Francesca opuściła Alabastię wyruszając w drogę ku nowym przygodom.
- Obiecajcie mi jedno - powiedziała do mnie i do Asha, gdy się z nami żegnała - Obiecajcie, że zrobicie wszystko, co w waszej mocy, aby ocalić Cleo przed całkowitym stoczeniem się. Ona nie jest przecież jeszcze zła. Zawiodła mnie i nas wszystkich, ale przecież tak naprawdę to wciąż tylko nieszczęśliwa osoba, bardzo skrzywdzona przez los, a do tego jeszcze podle oszukana przez Domino. Proszę was... Zróbcie więc, co w waszej mocy, aby Cleo wróciła na właściwą drogę i nie została morderczynią. Możecie mi to obiecać?
Zgodziliśmy się na ten warunek, chociaż wiedzieliśmy doskonale, że będzie on naprawdę bardzo trudny do spełnienia.
- Obiecujemy zrobić co w naszej mocy, aby Cleo znów stała się taką osobą, jaką była kiedyś - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jego wierny starter.
- Nie pozwolimy, żeby Domino zrobiła z niej kolejną Łowczynię J - dodałam bojowym tonem.
Twarz iluzjonistki został rozjaśniony przez radosny uśmiech.
- Dziękuję wam, przyjaciele. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to będzie trudne zadane, ale proszę was... Zróbcie, co możecie, aby ja ocalić. Jeśli jednak nie zdołacie nic zrobić, aby jej pomóc, to wtedy oczywiście zrozumiem i... będę musiała się z tym jakoś pogodzić.
Francesca automatycznie posmutniała, ale szybko na jej twarzy znowu zagościł uśmiech.
- Nieważne. Nie mówmy już o tym. Będzie dobrze, jestem tego pewna. Dziękuję wam za gościnę w waszym pięknym mieście i miło mi było cię znowu zobaczyć, Ash.
- Mnie również było mi cię znowu spotkać - odpowiedział jej mój luby.
Młoda artystka uśmiechnęła się do niego i pocałowała Asha czule w policzek, wywołując lekki rumieniec na jego twarzy. Następnie poszła ona się pożegnać z resztą naszej kompanii, a przede wszystkim z Brockiem i Dawn. Gdy już to zrobiła, to odeszła w swoją stronę, a my wróciliśmy do swojej pracy, jednak ogarnął nas smutek, który to chyba zawsze towarzyszy człowiekowi wtedy, gdy musi się on pożegnać z bliską mu osobą, a przecież Francesca została naszą przyjaciółką, wiec pewnie nikogo nie dziwi fakt, że kiedy poszła ona w swoją stronę, to zaraz poczuliśmy się bardzo zasmuceni, bo przecież nie mieliśmy pojęcia, kiedy znowu ją zobaczymy, jeżeli w ogóle ją zobaczymy.

***


Minął następny weekend, podczas którego nie wydarzyło się raczej nic godnego wspomnienia w mej opowieści poza jedną rzeczą, być może małą, ale mimo wszystko niezwykle ważną do zrozumienia tego, co się wydarzyło potem. Otóż w sobotę Clemont otrzymał wiadomość przysłaną mu przez Fletchlinga. Był to list od burmistrza z Lumiose. Mężczyzna ten twierdził, że pewien człowiek bardzo chciałby kupić Wieżę Pryzmatu i założyć tam dom gry. Oczywiście coś takiego było niemożliwe, ponieważ Wieża ta jest Salą, w której to stanowisko Lidera pełnił nasz drogi przyjaciel Clemont. Jednak mężczyzna ów był przygotowany na taką odpowiedź i powołał się na pewne prawo mówiące, iż jeżeli Lider przebywa ponad rok poza swoją Salą, to może on zostać pozbawiony swojego stanowiska, zaś sama Sala może zostać zamknięta i oddana władzom miasta, które to wówczas mogą z nią zrobić, co zechcą. Wiązało się to także z tym, że nasz drogi wynalazca może stracić stanowisko Lidera.
- To przecież bez sensu! - zawołała Bonnie, gdy się o tym dowiedziała - Przecież mojego brata zastępuje Clembot!
- No właśnie - powiedział Clemont poważnym tonem - Chodzi o to, że Sala Lumiose musi mieć Lidera będącego człowiekiem, a nie maszyną, bo maszyna może co prawda zastąpić Lidera, ale nie cały czas.
- To dziwne, że podczas naszej podróży po Kalos władzom miasta nie przeszkadzało to, iż nie ma cię tak długo i dopiero teraz nagle to się stało - powiedziałam.
- Wiesz... To chyba jest spowodowane tym, że teraz ktoś chce kupić tę Salę i dlatego tak nagle urosło zainteresowanie nią ze strony władz miasta - odpowiedział mi nasz przyjaciel.
- Pewnie i tak - westchnęłam smętnie - No, ale co wobec tego możesz zrobić? Chyba nie oddasz im tak po prostu swojej Sali?
- No oczywiście, że nie - Clemont był w tej sprawie naprawdę bardzo zdecydowany - Burmistrz Lumiose także mi to odradza i proponuje, abym przyjechał zobaczyć się z tym człowiekiem. Być może przekonam go do zmiany zdania. Gdyby jednak to mi się nie udało, to jestem gotów oddać stanowisko Lidera komuś innemu, choćby mojemu ojcu, byleby tylko Wieża Pryzmatu nie została sprzedana.
- Zrezygnowałbyś z funkcji Lidera? - spytała Dawn.
- Oczywiście - powiedział jej chłopak - Mogę się na to zdobyć, bo w końcu wolę przebywać tutaj niż w Lumiose. Muszę przyznać, że jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do walk Pokemonów. Zawsze wolałem tworzyć nowe wynalazki i pomagać w ten sposób innym zamiast toczyć walki i rozdawać odznaki. To jakoś nigdy mnie nie kręciło. Także utrata stanowiska Lidera to dla mnie najmniejszy problem. Ale Wieży Pryzmatu szkoda, wielka szkoda. Przerobić ją na dom gry? W żadnym razie nie mogę na to pozwolić! Muszę więc tam jechać i sprawdzić, co da się zrobić, aby ten plan nie został nigdy zrealizowany.
- Ja pojadę z tobą! - zgłosiła się Dawn.
- I ja także! - dodała Bonnie.
- Pip-lu-li! De-ne-ne! - pisnęły ich Pokemony.
- My także jedziemy! - zawołałam.
Clemont jednak nie chciał się na to zgodzić.
- Przykro mi, ale muszę odmówić. Ta sprawa nie jest żadną zagadką do rozwiązania, a być może tutaj, pod waszą nieobecność coś się wydarzy, co będzie potrzebowało udziału Sherlocka Asha i co? Nasz dzielny detektyw odmówi pomocy, ponieważ będzie się zajmował sprawą jakiegoś głupiego wynalazcy.
- Wcale nie jesteś głupi i nawet nie waż się tak mówić - rzekł groźnym tonem Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał równie groźnie Pikachu.
Młody Meyer uśmiechnął się do niego przyjaźnie.
- Dziękuję ci za te słowa, Ash, ale tę sprawę muszę załatwić sam. To mój obowiązek, zaś twoim jest pozostanie na miejscu i czekanie na kolejną zagadkę do rozwiązania, bo jestem pewien, że już niedługo doczekasz się kolejnej.
Mój chłopak próbował jeszcze oponować przeciwko takiej decyzji, ale musiał ustąpić, ponieważ nasz przyjaciel był bardzo zdecydowany w tej sprawie, a my nie chcieliśmy się z nim kłócić, więc daliśmy sobie spokój z przekonywaniem go. Mimo tego Bonnie oraz Dawn oznajmiły, że one jadą z Clemontem. Wynalazca nie umiał im tego odmówić, gdyż jedna z nich była jego siostrą, natomiast druga dziewczyną, więc obie miały z nas wszystkich największe prawo (a wręcz obowiązek) mu towarzyszyć w tej wyprawie.
Poniedziałek rano przyniósł nam wszystkim zatem poważne zmiany. Przede wszystkim pan Steven Meyer, który ponownie wpadł na weekend do Alabastii, odleciał samolotem do Lumiose, jednak nie zrobił tego sam, gdyż tym razem lecieli z nim Clemont, Bonnie i Dawn.
- Już niedługo znowu się zobaczymy, jestem tego pewna - potwierdziła panna Seroni, ściskając nas radośnie.
- Nie mogę się już tego doczekać - odpowiedziałam jej czule.
- Ja również - zachichotała dziewczyna - Trzymaj się, Sereno. I dbaj o mojego brata.
Następnie mocno uściskała ona Asha, dodając:
- A ty dbaj o Serenę. I o Pikachu także.
- Ty zaś dbaj o Clemonta i Piplupa - zachichotał mój luby.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Będę o nich dbać, masz moje słowo - zaśmiała się dziewczyna - A wy nie wpakujcie się w jakieś kłopoty, gdy nas tu nie będzie.
- I uważajcie na siebie - pisnęła Bonnie przemądrzałym tonem.
- Ne-ne-ne! - poparł ją Dedenne.
- Trzymajcie też za nas kciuki, żeby się nam udało - rzekł Clemont głosem pełnym nadziei.
- Na pewno się wam uda, jestem tego pewien - powiedział Ash - Ale pamiętajcie, że w razie czego wystarczy tylko jeden telefon, a przylatujemy do was w trymiga.
- Spokojnie, będziemy pamiętać - zaśmiała się Dawn.
Piplup i Dedenne uściskali mocno Pikachu, przy którym stała Buneary. Jej trenerka czule ją do siebie tuliła.
- Dbaj o Pikachu, kochanie - powiedziała dziewczyna.
Pokemonka zapiszczała radośnie na znak, że o niczym innym ona nie marzy, tylko właśnie o tym, zaś Pikachu zarumienił się lekko.
Steven Meyer zaś uściskał mocno Delię i ucałował ją czule.
- Już niedługo znowu się zobaczymy - powiedział.
- Mam taką nadzieję - odparła kobieta - Już za tobą tęsknię.
Ash i ja patrzyliśmy na tę scenę niezwykle wzruszeni, zaś Max, który miał na twarzy bardzo pochmurną minę, westchnął głęboko, jakby miał coś ciężkiego w sercu. Mimo tego pożegnał się on z Clemontem, Bonnie oraz Dawn, którzy chwilę później odeszli w kierunku swego samolotu i odlecieli do Lumiose.
- No to połowa naszej drużyny sobie stąd już wybyła - powiedziałam z lekkim przekąsem w głosie.
- Tak, ale zawsze pozostała druga połowa - zaśmiał się Ash.
Spojrzałam na Maxa i rzekłam ironicznie:
- Prawdę mówiąc myślę, że z tej połowy chyba tylko 2/3 nadaje się do czegokolwiek.
Mój luby popatrzył uważnie na naszego hakera i mruknął:
- W sumie, jak tak na to patrzę, to dochodzę do wniosku, że masz rację. 1/3 naszych szeregów woli rozczulać się nad sobą, niż coś ze sobą zrobić.
- Takie już jest życie - rzekł Max z kpiną w głosie.
Widocznie słyszał on doskonale, o czym właśnie rozmawialiśmy.

***


Minął dzień od wyjazdu Clemonta, Dawn i Bonnie do regionu Kalos i nic ciekawego w całym mieście się nie wydarzyło. Misty powiedziała, że ten stan rzeczy jest po prostu cudowny, choć dodawała przy tym z lekką ironią:
- Coś mi jednak mówi, iż twój kochany detektyw raczej nie jest wcale zachwycony z tego powodu.
- A żebyś wiedziała - odpowiedziałam jej z lekką złością.
Rozmawiałyśmy obie ze sobą wtedy, kiedy miałyśmy małą przerwę w pracy i zajadałyśmy przy tym drugie śniadanie.
- Mówię ci, Misty... On cały dzień chodzi struty i nie wiem, jak mam mu pomóc.
- Odpuść sobie. Nie pomożesz mu w ten sposób. No... Chyba, że...
- Chyba, że co?
- Chyba, że znajdziesz w swojej szafie trupa, najlepiej wyschniętego na wiór. Wtedy to mu pomożesz.
- Nie bądź złośliwa - powiedziała w obronie mojego chłopaka Melody - On naprawdę stara się jak może być najlepszy w tym, co robi, a jakby nie patrzeć najlepiej wychodzi mu rozwiązywanie zagadek.
- A pamiętam doskonale czasy, kiedy to zajmowało go jedynie bycie trenerem Pokemonów - westchnęła głęboko nasza rudowłosa kumpela - To były piękne dni. Podróżowało się od miasta do miasta, walczyło w różnych zawodach i jedynie okazyjnie od czasu do czasu ratowało się świat przed jakimś czubkiem, który chciał go zniszczyć lub opanować. Zdecydowanie to były piękne dni.
- Co racja, to racja - mruknęła Iris - Nikt z nas wtedy nie musiał się przejmować tym, że gdzie nie pójdzie, to tam zaraz chcą go poszatkować za wtykanie nosa w nieswoje sprawy.
- Oj, byś się już przymknęła - jęknęłam załamana - Nie każda zagadka, którą rozwiązujemy, jest tak niebezpieczna.
- Poważnie? - prychnęła Mulatka - A ostatnia to niby co?
- No dobrze, większość przygód, jakie ostatnio nas spotykają są dość niebezpieczne, ale zdarzają się nam też sprawy całkiem spokojne. A poza tym co ty się odzywasz, skoro nie podróżujesz z nami i nie wiesz, jakie mamy przygody?
- Ale czasami wam pomagam i wiem tyle, że bycie detektywem to nie jest praca dla mnie.
- Poważnie? - zaśmiała się lekko Misty - To czemu spędzasz tyle czasu z Cilanem? Przecież on też jest detektywem.
- Taki z niego detektyw, jak z zadka Miltank słońce - stwierdziła Iris.
To było naprawdę wredne, nawet jak na nią, więc uznałam, że muszę się wtrącić.
- Wybacz, ale Ash opowiadał mi o tym, że kiedy podróżowaliście w trójkę, to Cilan rozwiązał kilka zagadek.
- Tak, to prawda. Jeżeli chodzi o szukanie zaginionych Pokemonów, to on jest całkiem bystry - powiedziała zarozumiała pannica z Unovy - Jednak inne takie sprawy z gatunku tych, które was ciekawią, zdecydowanie mogą go przerosnąć.
- Co kogo przerasta? - zapytał wesołym głosem Ash, wchodząc właśnie do pomieszczenia, w którym właśnie siedziałyśmy.
Razem z nim szedł Brock. Zauważyłam, że obaj panowie byli z siebie co najmniej bardzo zadowoleni, jeśli nie lepiej. Radość, jaka emanowała z nich, szybko udzieliła się również i nam.
- A nic takiego. Tak sobie tylko gadamy - powiedziała Iris beztrosko i takim wyraźnym poważaniem w głosie.
Muszę przyznać, że Iris zawsze darzyła Brocka szacunkiem, podobnie jak i Asha, choć to ostatnie czasami w niej zanikało, ale tylko na chwilę, ponieważ jej złośliwość zwykle skupiała się jedynie na Cilanie, który moim skromnym zdaniem miał wobec niej prawdziwie anielską cierpliwość, jakiej ja bym nigdy nie posiadała dla takiej osóbki.
- Mam nadzieję, że to prawda, bo jakoś nie palę się do wysłuchiwania złośliwości pod swoim adresem - rzekł Ash.
- Mnie też jakoś do tego nie ciągnie - zauważył Brock.
- Za to ciągnie cię do czego innego, jak choćby do ładnych panienek w minispódniczkach - burknęła Misty.
- O, przepraszam cię bardzo! Te w spodniach również są niczego sobie - odpowiedział jej złośliwie nasz kucharz.
- A mnie tam dziewczyny w spodniach się nie podobają - odezwał się Ash - Wolę te, co mają odsłonięte nogi.
- Zauważyłam to - zachichotałam zadziornie.
- Wiesz, dżinsy podkreślają kobiece kształty - rzekł na to Brock.
- Owszem, ale za to wszystko zasłaniają - zauważył mój luby - Więc ja tam wolę, jak dziewczyny noszą sukienki lub spódniczki, zwłaszcza latem. Noszenie spodni przez kobiety w upalne dni jest po prostu dziwne.
- To prawda, Ash. Dla mnie to jest zbrodnia przeciwko ludzkości.
- I przeciwko estetyce.
- No właśnie.
Popatrzyłyśmy na nich z ironią i już chciałyśmy coś im powiedzieć (a raczej Iris chciała to zrobić), kiedy to nagle z kuchni dał się słyszeć głośny huk, jakby coś w niej wybuchło. Brock z Ashem szybko pognali tam, aby to sprawdzić, a ja ruszyłam za nimi. Gdy już wbiegliśmy do pomieszczenia, z którego dobiegł nas ten dźwięk, to zauważyliśmy, że wszędzie walają się resztki zupy (sądząc po jej barwie, to musiała być przepyszna pomidorowa z makaronem), zaś na podłodze siedział Max, a niedaleko niego natomiast biegał Cilan mający garnek jako nakrycie głowy, które nieudolnie próbował z siebie zdjąć.

- Na miłość boską! Nie było mnie tutaj raptem pięć minut i co?! Już mi tu wszystko rozwalacie?! - jęknął załamanym głosem Brock.
- Boże, co wyście tutaj nawyrabiali? - zapytałam bardzo zdumiona, nie do końca wiedząc, czy mam się śmiać, czy płakać.
- Sam nie wiem, jak do tego doszło - zaczął się tłumaczyć Max - Może istotnie za mocno podkręciłem gaz.
- Mówiłem ci przecież, żebyś tego nie robił! - krzyknął szef kuchni, łapiąc się zrozpaczony za głowę.
- Ale ta zupa gotowała się za wolno!
- Tak właśnie miała się gotować!
- No dobrze, ale przecież nic takiego się nie stało.
- Jak to, nic się nie stało?! Kuchnia wygląda, jakby przeszło przez nią tornado, a Cilan ma garnek na głowie!
Znawca z Unovy zaczął właśnie obijać się o ściany, mamrocząc przy tym coś bez sensu. Najwidoczniej był on jeszcze mocno skołowany po tym, co właśnie się stało, dlatego też nie zdołał on zdjąć z siebie garnka, choć z pewnością to nie mogło być trudne.
- Tak, to prawda - zachichotał Max w sposób dość głupkowaty - Być może rzeczywiście jest tu nieco bałaganu...
- Nieco bałaganu?! - zawołałam załamana - Max, przecież to wygląda niczym stajnia Augiasza!
- Nie, kochana - poprawił mnie Brock - Stajnia Augiasza to wakacje w porównaniu z tym, co widzę tutaj.
Następnie spojrzał na Maxa i Cilana, który wreszcie zdjął z siebie ten głupi garnek, jak również powoli odzyskiwał zdolność orientowania się w tym, co się działo wokół niego.
- Słuchajcie... Ja nie wiem, jak wy chcecie to zrobić ani ile czasu wam to zajmie, ale macie to posprzątać!
Ash wziął mnie za rękę i wyszliśmy oboje z kuchni.
- Coś mi mówi, że naszemu kochanemu hakerowi nie służy złamane serce - zażartował sobie mój luby.
- A tobie by służyło? - zapytałam - Chociaż zgadzam się z tym, że on naprawdę powinien się za siebie porządnie wziąć. Inaczej w końcu puści całą restaurację twojej mamy z dymem.
- Spokojnie. Mama jest ubezpieczona, więc jakby co, to nie będzie dla niej żadna strata.
- Jakoś mnie to nie podnosi na duchu, wiesz?

***


Po zakończeniu naszej zmiany ja, Ash i Pikachu poszliśmy na spacer ulicami Alabastii, rozmawiając przy tym o całej sprawie.
- Wiesz co, kochanie? Zauważyłam, że jesteś dzisiaj jakiś taki dziwnie przybity - zaczęłam rozmowę - Powiedz, czy to jest wywołane tym, iż nie masz żadnej zagadki do rozwiązania?
- Chyba tak - skinął głową mój ukochany - Ja nie wiem, jak mam ci to wyjaśnić, żebyś nie wzięła mnie za jakiegoś nędznego egoistę, ale spokój w tym mieście źle na mnie działa.
- Tak, to prawda. Widocznie, podobnie jak twój wielki idol, Sherlock Holmes, ty też nie umiesz wytrzymać w spokoju.
- Pika-pi! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, widocznie podzielając moje zdanie.
- Najwidoczniej już taki właśnie jestem - zaśmiał się detektyw - Jednak muszę uczciwie zauważyć, że spokój w tym mieście jest mi miły i jedyne, co mnie dręczy, to fakt, iż jestem teraz bezużyteczny.
- Przecież pracujesz w restauracji swojej mamy i naprawdę bardzo się tam przydajesz - zauważyłam.
- Może i tak, ale to nie jest to samo co wtedy, kiedy mogę działać jako detektyw.
- Rozumiem. Mimo wszystko nie powinieneś się jednak przejmować tym wszystkim. Jestem pewna, że już niedługo będziesz miał do rozwikłania jakąś kolejną sprawę i to szybciej niż myślisz.
- Pewnie i tak, ale już ponad tydzień minął od ostatniej sprawy i nic. Nie sądzisz, że to jest nieco niepokojące? Powiedziałbym nawet, że to taka jakby cisza przed burzą. A ja nie lubię ciszy przed burzą, zwłaszcza wtedy, kiedy zapowiada się nam prawdziwe urwanie chmury.
- Ciekawa metafora.
- I jak najbardziej adekwatna, Sereno.
Nagle rozmowę przerwał nam jakiś głośny krzyk. Spojrzeliśmy oboje w stronę, z której on dobiegał. Zauważyliśmy wówczas młodego policjanta idącego chodnikiem z zadowolonym uśmiechem. Za nim zaś stał mężczyzna machający w dłoni jakimś papierkiem i wrzeszczący:
- To już jest po prostu świństwo! Gdyby nie ja i moje podatki, to nawet nie miałbyś pracy!
- Bez względu na ten fakt, drogi panie, za łamanie przepisów płaci się mandat - odparł na to złośliwie policjant.
Gdy podszedł bliżej od razu go rozpoznaliśmy.
- Sierżant Bob! - zawołałam wesoło - Od kiedy to wypisujesz mandaty?
- Od kiedy widzę gościa, który łamie przepisy drogowe - zaśmiał się do mnie policjant, podchodząc bliżej - Rzadko kiedy to robię, od takich spraw jest drogówka, ale przechodziłem akurat w pobliżu, zauważyłem to jawne łamanie przepisów, więc musiałem interweniować.
- No tak, ze mną jest podobnie - zachichotał mój ukochany - W końcu jako detektyw czasem tak mam, że trafiam na jakąś sprawę, którą należałoby rozwiązać i rozwiązuję ją. A propos spraw... Nie macie nic dla mnie?
- Ostatnio to raczej nie bardzo - odpowiedział ze smutkiem w głosie Bob - A co? Brakuje ci problemów, w jakie możesz się wpakować?
- Można tak to ująć, stary.
- No cóż... Przykro mi, ale nic nie mamy.
- A może jednak?
- Nie, naprawdę nie. Przykro mi, stary. Ale może pogadaj w tej sprawie z porucznik Jenny? Być może ona coś dla ciebie znajdzie. Tak właśnie mi się przypomniało, że podobno jakiemuś staruszkowi zginęła niedawno jego sztuczna szczęka.
Ash popatrzył na niego złym wzrokiem.
- Ha ha ha! Ale zabawne, wiesz?!
- Kiedy ja mówię serio - Bob miał na twarzy poważną minę - Dzisiaj rano jakiś dziadek zgłosił nam zniknięcie swojej sztucznej szczęki. Nawet nie wiecie, jak strasznie przy tym seplenił.
- Skoro nie miał zębów, to niby jak miał mówić? - zapytałam, parskając przy tym śmiechem - Oczywiście, że seplenił.
- I tylko tym wam zawracał głowę? - spytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął jego starter.
- Wiecie... Ta szczęka ponoć miała złoty ząb - rzekł Bob.
- Złoty ząb, powiadasz? - Ash pomasował sobie podbródek - A czy to było szczere złoto?
- Diabli wiedzą. Jak chcesz, możesz się zająć tą sprawą, choć jak znam życie, to wnuczek podpierniczył dziadkowi szczękę, żeby wyrwać z niej ten złoty ząb i pohulać za niego w jakimś barze - stwierdził policjant.
Parsknęłam śmiechem, słysząc to wyjaśnienie.
- Pewnie masz rację. Nie zdziwiłabym się, gdyby tak właśnie było.
- No właśnie - skinął głową nasz przyjaciel - A więc to raczej nie jest sprawa dla was.
- Raczej nie - potwierdził smętnie Ash.
- Pika-chu! - pisnął ponuro jego starter.
Bob uśmiechnął się do nas delikatnie.
- Naprawdę bardzo mi przykro z tego powodu, ale głowa do góry, bo jeszcze sobie znajdziecie jakąś zagadkę do rozwiązania. Dobra, muszę już iść, bo mam swoje sprawy.
Następnie skierował on swoje kroki tam, gdzie miał on pójść, zaś my ruszyliśmy swoją drogą. Nie uszliśmy jednak zbyt daleko, ponieważ nagle usłyszeliśmy, jak ktoś nas woła:
- Ash! Serena!


Odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy dobrze nam znaną postać dziewczęcą w towarzystwie drugiej przedstawicielki płci pięknej, chociaż słowo „piękność“ w przypadku towarzyszki naszej znajomej jest raczej mało adekwatne, gdyż była to osoba pulchna i w okularach, która z wyraźnym trudem dotrzymywała kroku swej szybkonogiej koleżance.
- Hej! Czy to nie Macy? - zapytałam.
- Tak... W towarzystwie jakieś okularnicy - odpowiedział mi Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Macy i jej towarzyszka podbiegła do nas i uśmiechnęła się bardzo, ale to bardzo radośnie.
- Nareszcie was odnalazłam! - zawołała nasza przyjaciółka (o ile, rzecz jasna, możemy ją w taki sposób nazywać) - Byłam wcześniej w restauracji twojej mamy, Ash, ale tam mi powiedziano, że już wyszedłeś, więc...
- Więc zaczęłaś mnie szukać - dokończył za nią mój chłopak.
Macy popatrzyła na niego zachwycona.
- Niesamowite! Jak on to odgadł?! - zawołała - Widzisz?! Mówiłam ci, że to genialny detektyw!
- Wiem, miałam okazję poznać jego zdolności i nie wiem, po co mi o nich mówisz - odpowiedziała jej towarzyszka niezbyt miłym tonem.
Ash i ja popatrzyliśmy na nią uważnie.
- Chwileczkę... My się chyba znamy, prawda? - zapytałam.
- Tak - potwierdziła dziewczyna - Widzieliśmy się ostatnio wtedy, gdy odwiedziliście Valencię i mieliście to zamieszanie z Lugią - odparła na to okularnica.
Gdy powiedziała te słowa, od razu ją sobie przypomnieliśmy.
- A niech mnie! Znam cię! Ty jesteś jedną z trzech asystentek profesor Ivy! - zawołałam.
- Tak, to właśnie ja - potwierdziła dziewczyna - Jak miło, że o mnie pamiętaliście, a przynajmniej jedno z was.
Z jej głosu biła czysta złośliwość, chociaż tak właściwie była ona jak najbardziej uzasadniona. Ja sama byłabym wredna, gdyby ktoś nie pamiętał mnie pomimo tego, że przeżył ze mną niesamowitą przygodę. Dlatego też postanowiłam ją jakoś udobruchać.
- Wybacz, że cię od razu nie poznałam, ale...
Dziewczyna nie dała mi się wytłumaczyć.
- To teraz bez znaczenia. Pani profesor przysłała mnie tutaj z pewną wiadomością i prośbą. Dzwoniła do was ostatnio, ale ciągle nie mogła was zastać. W końcu wysłała mnie, żebym się z wami skontaktowała. Ma pewną sprawę wymagającą pomocy prawdziwego detektywa.
- Poważnie? - zapytał Ash wyraźnie zaintrygowany tym, co mówiła mu dziewczyna.
- Pika-pika? - zapiszczał zainteresowany Pikachu.
- Widzisz, Ash?! - zawołałam wesoło do mojego chłopaka - Widzisz? Miałam rację! Doczekałeś się swojej nowej zagadki.
- Faktycznie - zachichotał delikatnie detektyw z Alabastii, poprawiając sobie czapkę z daszkiem na głowie - Cierpliwość czasami jednak się opłaca.
- Tak... Czasami i owszem - zaśmiałam się.
- Pika-pika-chu! - pisnął radośnie elektryczny gryzoń.

***


Poszliśmy z Macy i asystentką pani profesor Ivy do domu Asha, gdzie usiedliśmy w salonie przy stoliku. Mister Mime poczęstował nas ciastkami i herbatą, natomiast nasza wysłanniczka podała nam dyskietkę, na której była nagrana wiadomość.
- A listu napisać to już nie można? - zapytałam złośliwie.
- Najwidoczniej naukowcy bez komputerów już nie umieją żyć - rzekł nieco złośliwie mój chłopak.
- Odsłuchacie tego czy nie? - spytała gniewnym tonem wysłanniczka profesor Ivy.
Uśmiechnęliśmy się do niej delikatnie, po czym Ash nacisnął guzik na dyskietce. Ten zaś uruchomił hologram, który przybrał postać dobrze nam znanej uczonej.
- Witajcie, kochani - rozpoczęła się wiadomość - Skoro słuchacie mnie teraz, to oznacza, że moja droga wysłanniczka dotarła do was cała i zdrowa. Cieszy mnie to bardzo, ponieważ jak dobrze wiecie, bywa ona nieco mało zaradna poza moim laboratorium.
Asystentka się obruszyła, słysząc te słowa.
- Spokojnie, ona na pewno nie to miała na myśli - zachichotałam nieco zmieszana.
- Lepiej słuchaj zamiast gadać - burknęła dziewczyna.
Oczywiście z miejsca zamknęłam buzię i zaczęłam uważnie słuchać tej wiadomości.
- Cieszę się, że mogłam was wreszcie znaleźć. Już od kilku dni próbuję to zrobić i nie mogę. Widocznie jesteście zajęci i rozwiązujecie jakąś inną sprawę. Mam więc nadzieję, że teraz, kiedy słuchacie tej wiadomości, to nie macie już żadnych innych zobowiązań, ponieważ moja sprawa jest nie tylko ważna, ale także dość pilna i wymaga pomocy detektywów. Nie żebym nie ufała miejscowej policji, ale widzicie... Po prostu nie mam pojęcia, czego się mogę po tej sprawie spodziewać, a o ile dobrze wiem, to wy widzieliście już praktycznie wszystko, więc ta sprawa nie powinna być wam straszna.
- Mogłaby zmierzać do rzeczy - mruknął Ash.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
Postać z hologramu zmieszała się nieco.
- Ale wybaczcie... Opowiadam wam teraz jakieś bzdury, które nie mają sensu. Lepiej chyba zrobię, jeżeli już przejdę do rzeczy.
Słysząc to spojrzałam na mojego chłopaka i stwierdziłam żartobliwie:
- No proszę, życzenie się spełniło.
- Czasami tak bywa - odpowiedział mi detektyw.
Słuchaliśmy dalej wiadomości, która szła tak:
- W ciągu ostatniego miesiąca w Valencii wiele Pokemonów zaczęło się zachowywać naprawdę dziwnie. Jakby to ująć... One po prostu wręcz zdziczały. Stały się nagle agresywne i atakowały swoich trenerów, których w ogóle nie poznawały. Nie wiemy, co jest z nimi nie tak. Wiemy jednak, że nie ma to podłoża genetycznego. Wiem to, ponieważ przebadałam osobiście wszystkie przypadki tych zdziczałych Pokemonów i niczego nie znalazłam. Żadnego śladu toksyn ani nic z tych rzeczy. Nie mam zielonego pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Te Pokemony nie mogą dziczeć tak same z siebie. Podejrzewam, że może to być jakaś groźna choroba, ale nie wykryłam w organizmach żadnego z badanych przeze mnie stworków wirusów ani też bakterii. Jestem więc w kropce. Nie wiem, co się dzieje wokół mnie i nie wiem, dlaczego te Pokemony tak się zachowują. Jestem gotowa uwierzyć w nawet najbardziej absurdalne wyjaśnienie całej sprawy, byleby jednak to wyjaśnienie istniało i tu właśnie zaczyna się twoje zadanie, Ash. Chcę cię prosić, abyś przybył do Valencii i zechciał rozwiązać tę sprawę. Miejscowa oficer Jenny słyszała o tobie bardzo wiele, dlatego nie ma ona nic przeciwko temu, abyś zajął się tą sprawą. Już wszystko z nią ustaliłam i możesz do nas przylecieć w każdej chwili. Jeśli wyrazisz zgodę na moją prośbę, to proszę, zadzwoń do mnie. To bardzo ważne. Muszę wiedzieć, czy się na to piszesz. Będę czekać na wiadomość od ciebie. Proszę cię, Ash, pomóż mi. Być może jesteś jedyną nadzieją Valencii.
Chwilę później hologram zniknął, a rozmowa została zakończona.
- Pomóż mi, Obi-Wan Kenobi. Jesteś moją jedyną nadzieję - zanuciłam sobie pod nosem.


Ash parsknął śmiechem, słysząc moje słowa.
- Tak, mnie też się to przypomniało. Ale cała sprawa brzmi naprawdę poważnie.
- I jest poważna - powiedziała asystentka Feliny Ivy - Osobiście razem z moimi siostrami pomagałam pani profesor badać te wszystkie zdziczałe Pokemony i wiem jedno... Jeżeli to jest choroba, to jakaś bardzo dziwna, której nie umiemy wykryć.
- To sprawa w sam raz dla ciebie, Ash - stwierdziła radosnym tonem Macy - Jestem pewna, że nikt jej nie rozwiąże, tylko właśnie ty.
Po raz pierwszy całkowicie się z nią zgodziłam.
- Ona ma rację, kochanie. Kto ma rozwiązać tę zagadkę, jeżeli nie ty, słynny Sherlock Ash? Poza tym nareszcie masz swoją wymarzoną sprawę do rozwiązania.
- Tak, to prawda - skinął głową słynny detektyw - Ale z tego, co mówi profesor Ivy wynika, że cała ta sprawa jest naprawdę bardzo tajemnicza. Być może będziemy musieli poruszać się po omacku i to bez najmniejszych nawet wskazówek.
- Już kilka razy tak robiliśmy, kochanie moje i jakoś daliśmy sobie radę - powiedziałam pewnym siebie tonem.
- No właśnie! Co to dla ciebie, Ash?! - zawołała podnieconym głosem Macy - Rozwiążesz tę zagadkę w jeden dzień, góra dwa!
- Pika-pika! - pisnął radośnie Pikachu, podzielając jej entuzjazm.
- Co więc odpowiesz? - zapytała asystentka profesor Ivy.
Ash popatrzył najpierw na mnie, potem na Pikachu, później na Macy, a wreszcie na wysłanniczkę pani profesor, po czym rzekł:
- Zgadzam się. Lecę do Valencii najbliższym samolotem.
- HURRA! - zawołałyśmy ja i Macy, podskakując wesoło w górę.
- Pika-pi! - pisnął radośnie Pikachu.
Asystentka pani Feliny Ivy po raz pierwszy w tym dniu uśmiechnęła się, choć zrobiła to delikatnie.
- Wiedziałam, że można na ciebie liczyć, Ash. Wiedziałam.
- Ale ja nie mogę obiecać, iż zdołam rozwiązać tę zagadkę - zauważył szybko mój luby - Pamiętaj o wszystkich zmiennych, jakie tylko mogą zajść w całej tej sprawie.
- Biorę je pod uwagę, ale jestem pewna, że dasz sobie radę.
- Dziękuję za wiarę w moją osobę, ale nie oczekuj cudów.
- Nikt ich od ciebie nie oczekuję. Pani profesor prosi jedynie o to, abyś zrobił wszystko, co w twojej mocy, żeby rozwikłać tę sprawę, a przecież twoje umiejętności sprawiają, że potrafisz zdziałać cuda.
Ash zarumienił się delikatnie, słysząc te komplementy.
- Bardzo dziękuję za wiarę w moją osobę. Wobec tego postaram się nie zawieść i zrobię, co tylko zdołam, aby rozwiązać tę zagadkę.
- To właśnie chciałam usłyszeć - po raz pierwszy od przybycia tutaj asystentka uśmiechnęła się od ucha do ucha.


C.D.N.





1 komentarz:

  1. Nowa przygoda zaczyna się nietypowo, bo od przyjęcia urodzinowego dla siostrzenicy burmistrza, w której oczywiście nasi przyjaciele biorą udział śpiewając piosenkę prosto z bajki Disneya "Pinokio". Otrzymują za to gromkie brawa. Oczywiście przychodzi też część mało przyjemna - mianowicie pożegnanie się z Franceską, gdyż ta wyrusza w dalszą podróż. Prosi Asha by ten ocalił Cleo przed losem Łowczyni J i sprowadził ją na dobrą stronę, co ten jej oczywiście obiecuje.
    Następnego dnia do Clemonta przychodzi list z Lumiose. Jakiś biznesmen chce kupić Wieżę Pryzmatu, w której mieści się Sala, której liderem jest Clemont. Powołuje on się przy tym na przepis, że jeśli lidera nie ma w sali dłużej niż rok, to można ją zlikwidować (fakt, że jest tam Clembot nie pomaga, gdyż liderem powinien być człowiek a nie robot), a wtedy on by mógł przerobić ją na swój Dom Gry. Oczywiście Clemont nie ma zamiaru na to pozwolić i wraz ze swoim ojcem, Bonnie oraz Dawn wyrusza do Lumiose by ratować swoją salę.
    Tymczasem Ash jest przybity brakiem zagadek do rozwiązania i uważa, że jest to przysłowiowa cisza przed burzą i za chwilę spadnie na niego jakaś ciekawa sprawa.
    Oczywiście nie brakuje śmiesznych sytuacji, jak choćby wybuchu garnka, pod którym Max za mocno rozkręcił gaz i sprawił, że cała zawartość garnka znalazła się na podłodze, a samo naczynie na głowie biednego Cilana, który miał kłopot by pozbyć się takowego ciężaru ze swojej głowy.
    Jeszcze tego samego dnia po zakończeniu swojej zmiany Ash i Serena wybierają się na spacer po mieście. Napotykają po drodze sierżanta Boba, który to, widząc kierowcę łamiącego przepisy, wypisuje mu mandat mimo jego wyraźnego oburzenia. Rozmawiają przez chwilę z policjantem i ten stara się pocieszyć Asha opowiadając mu historię starszego pana, który na policji zgłosił zaginięcie swojej sztucznej szczęki ze złotym zębem i zapewne sprawcą tego zamieszania jest wnuczek starszego pana chcący wykorzystać złoto do balowania na koszt dziadka.
    Po rozstaniu z sierżantem Bobem Ash i Serena wyruszają w dalszą drogę i po drodze napotykają Macy oraz jedną z asystentek profesor Ivy, która ma dla nich wiadomość od swojej pracodawczyni. Idą więc wszyscy do domu Asha, gdzie asystentka pani profesor przekazuje im holograficzną wiadomość od kobiety (niczym R2-D2 pokazujący Benowi Kenobiemu wiadomość od księżniczki Lei).
    Okazuje się, że w Valencii Pokemony nagle dziczeją i atakują swoich trenerów. Nikt nie wie czemu tak się dzieje i dlatego jest potrzebna pomoc Sherlocka Asha, który oczywiście decyduje się wyruszyć do Valencii najbliższym samolotem. Czy uda mu się odkryć przyczynę tajemniczego zachowania stworków? To się okaże już w kolejnych częściach tej bardzo ciekawie zapowiadającej się przygody. :)
    Ogólna ocena: 10000000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...