Idealny świat cz. V
Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Ash chodził powoli po całej okolicy, rozmyślając o tym, co właśnie usłyszał. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Nie, to przecież niemożliwe. Giovanni nigdy by tego nie zrobił. Josh Ketchum był wszak jego bratem. Co z tego, że tylko przyrodnim? Zawsze mieli oni te same matki, więc byli braćmi. Czy brat może brata tak po prostu zabić? I potem jeszcze bezczelnie kłamać, że odpowiadają za to bandyci, których nigdy nie odnaleziono? Nie, to po prostu niemożliwe. Chociaż z drugiej strony ten człowiek dopuścił się wielu rzeczy, które były po prostu godne potępienia. Ash wcześniej nie widział tego wszystkiego, a może po prostu nie chciał on widzieć? A może widział, lecz wychowany w sposób zgodny z reżimem Wielkiego Brata był przekonany o słuszności jego poglądów? Tak, z pewnością to miało wielki wpływ na podejście młodego Ketchuma do życia i polityki. Dopiero ostatnie wydarzenia sprawiły, że zaczął on patrzeć na wiele rzeczy inaczej niż robił to dotychczas. A prócz tego rozumiał już to, czego wcześniej nie rozumiał. Był wściekły sam na siebie i zarazem też na Oaka, który mu powiedział to wszystko i dowiódł, że Ash jest idiotą, skoro wierzył w brednie opowiadane mu przez stryja. Przede wszystkim był wściekły sam na siebie, ponieważ czuł, że jeśli ktoś chciałby go nazwać idiotą, to miałby do tego pełne prawo.
Czy jednak to było możliwe, żeby Giovanni zabił jego ojca? To już stanowiło inną kwestię i Ash Ketchum musiał ją wreszcie wyjaśnić i to jak najszybciej. Wiedział, co musi zrobić w tej sprawie, tylko bał się tego, co może usłyszeć. Bał się usłyszeć prawdę, a jednocześnie wiedział, iż musi ją poznać, choćby to miało przewrócić całe jego życie wręcz do góry nogami. Dlatego właśnie powoli oraz spokojnie szedł przed siebie załamany. Nie spieszyło mu się do odkrycia prawdy, której się domyślał, choć wiedział też, że prędzej czy później będę musiał ją poznać. To było nieuchronne i w końcu musiał się z nią zmierzyć. Tylko, czy będzie on w stanie przetrwać ogrom tego, co odkryje?
Pogrążony w takich myślach Ash powoli dotarł do domu, w którym mieszkała szefowa miejscowej policji, kapitan Jenny. Wiedział, że o tej porze musi być ona w domu. Dlatego też westchnął głęboko, powoli zbliżył się do jej drzwi i nacisnął guzik dzwonka. Chwilę później otworzyła mu wysoka policjantka o zielonych włosach i brązowych oczach, ubrana w niebieski szlafrok, spod którego wystawało ubranie.
- O, Ash! - zawołała wesoło Jenny na widok młodzieńca - Naprawdę miło mi cię widzieć. Co cię do mnie sprowadza?
- Szukam prawdy - odpowiedział jej Ash.
- Prawdy? A jakiej prawdy?
- Na bardzo poważny temat i sądzę, że tylko ty będziesz w stanie mi pomóc.
- To bardzo mi miło. Wejdź, proszę. Jeśli tylko zdołam, to ci pomogę.
Ash powoli wszedł do środka, po czym przeszedł do salonu. Jenny weszła tam za nim i spytała:
- To, co dokładniej cię sprowadza?
- Już mówiłem. Szukam prawdy.
- To wiem, ale nie powiedziałeś mi, jakiej prawdy.
- Przed domem nie mogłem mówić, ponieważ to jest zbyt poważny temat, aby go omawiać na zewnątrz.
- A jaki to temat?
- Chcę wiedzieć, czy Giovanni zabił mojego ojca.
Jenny spojrzała na młodzieńca wręcz przerażona, gdy usłyszała jego słowa. To, co on powiedział było przerażające i przez chwilę nie wiedziała, jakiej ma mu udzielić odpowiedzi. W końcu, z wielkim trudem zdołała z siebie wydusić:
- Słuchaj, ja rozumiem, że musisz być teraz w niezłym szoku, ponieważ normalnie byś nie zadawał mi takiego pytania.
- Normalnie nie wiedziałbym tego, co wiem teraz - odparł na to Ash, krzyżując ręce na piersiach.
- A co teraz wiesz?
- Nieważne. Chcę wiedzieć, czy Giovanni zabił mojego ojca.
- Skąd pomysł, że niby ja coś o tym wiem?
- Ponieważ wiem z dobrze poinformowanego źródła, że wiesz o tym praktycznie wszystko.
Jenny parsknęła dość ironicznym śmiechem, próbując nim zamaskować jakoś swój przestrach.
- Ash, posłuchaj... Rozumiem, że możesz być przemęczony pracą i w ogóle, ale takie pytania...
- Lepiej mnie nie drażnij, bo przestanę być miły! - wycedził przez zaciśnięte zęby młody Ketchum - Gadaj natychmiast! Czy to Giovanni zabił mojego ojca?!
- Gdybym nawet to wiedziała, to i tak byś niczego ode mnie się nie dowiedział!
- Naprawdę? Dobrze więc. Wobec tego przekażę mojemu stryjowi, że odkryłem, iż to ty zabiłaś mojego ojca. Z pewnością Wielki Brat zechce w takiej sytuacji pozbyć się niewygodnego wspólnika zbrodni, o czym zresztą już mi dawno wspominał.
- Co?! Wspólnika zbrodni?! - krzyknęła oburzona Jenny - O nie, Ash! Domyślam się, o co chodzi tobie i twojego stryjaszkowi! Chcecie się mnie pozbyć, ale to wam się nie uda! Wspólnik zbrodni, też coś! Żadne takie! Żaden wspólnik zbrodni! To twój stryjaszek pociągnął za spust i dobrze o tym wie! Ja tylko na jego wyraźne polecenie zatuszowałam dowody, które by przemawiały przeciwko niemu! I przypomnij stryjaszkowi, że ja mam te dowody w ukryciu i w każdej chwili mogę ich użyć przeciwko niemu! Niech więc on lepiej dotrzymuje warunków naszej umowy i nie próbuje mnie wygryźć z interesu, bo jeśli mi włos z głowy spadnie, to jemu spadnie łeb razem z szyją!
Ash wpatrywał się uważnie w Jenny i pokiwał delikatnie głową.
- Doskonale. Z przyjemnością mu to przekażę. Tak, jak i to, że masz za długi jęzor.
Następnie uśmiechnął się okrutnie i powoli wyszedł z domu. Jenny dopiero teraz pojęła podstępną grę Asha, który wycisnął z niej to, co chciał wiedzieć. Załamana podskoczyła do telefonu i wykręciła numer do swego siostrzeńca.
- Gary, słuchaj - powiedziała przerażona - Ketchum był przed chwilą u mnie. Wypytywał mnie o dziwne rzeczy. Zachowuje się naprawdę bardzo niezwykle, żeby nie powiedzieć gorzej.
- Ostatnio ciągle się tak zachowuje - odpowiedział jej Gary, którego postać ukazała się na ekranie telefonu - Dobrze, że mnie informujesz o tym wszystkim.
- Sam mnie prosiłeś, abym to zrobiła.
- Wiem i bardzo się cieszę, że pamiętałaś o mojej prośbie. A więc nasz drogi Ketchum zachowuje się dziwnie. Czy sądzisz, że jego zachowanie podpada pod brak wierności Wielkiemu Bratu?
- Aż nadto podpada.
- Doskonale. Tym lepiej. Poczekamy trochę na jego dalszy ruch i wtedy uderzymy z całej siły. A wówczas Wielki Brat będzie musiał znaleźć sobie innego następcę. Przyznam się, że z przyjemnością przywitam ten dzień.
To mówiąc Gary rozłączył się.
***
Ash powrócił powoli do swojego domu i rozważał wszystko, czego się dowiedział. Już miał całkowitą pewność, że to Giovanni zabił jego ojca, a Jenny pomogła mu ukryć tę prawdę. To było straszne. A więc on cały czas służył człowiekowi, który zamordował swego brata i zarazem jego ojca. To straszne! Świadomość ta doprowadzała Asha do rozpaczy. Załamany nie zwracał uwagi na próbującego go pocieszyć Pikachu i usiadł w jednym z pokoi przed lustrem, po czym spojrzał na swoje odbicie.
- Zobacz, jak teraz żałośnie wyglądasz, Ashu Ketchum - powiedział sam do siebie - I gdzie jest teraz twoja wielka wiara w twojego stryja? Gdzie się podziała ta twoja pewność, iż pracujesz dla kogoś, kto jest tego wart? Jesteś żałosny!
- Raczej zagubiony - usłyszał za sobą znajomy głos.
Odwrócił się za siebie i zauważył Serenę stojącą kilkanaście kroków od niego. Stała tak, iż nie było jej widać w lustrze, dlatego też wcześniej jej nie dostrzegł.
- Co ty tu robisz? Jak tu weszłaś?
- Mister Mime mnie wpuścił - odpowiedziała Serena - Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam w użalaniu się nad sobą.
- A czy w tym można przeszkadzać? - spytał Ash i usiadł tak, aby ją dokładnie widzieć - Co ty tu robisz?
- Pomyślałam sobie, że możesz nie chcieć być z tym wszystkim sam i chyba miałam rację.
- Tak... Miałaś rację - odpowiedział jej Ash, smutno kiwając głową - Miałaś rację w wielu sprawach. Od jak dawna wiesz o moim ojcu?
- Odkąd dołączyłam do Oportunistów.
- Kto cię zwerbował?
- Twoja siostra. Ona otworzyła mi oczy, a jej Clemont.
- Rozumiem - Ash powoli pokiwał głową i dodał: - I co teraz mam zrobić? Przez całe swoje życie służyłem człowiekowi, który odebrał mi ojca, a teraz godność.
- Spokojnie... Jeszcze masz czas, aby jakoś to naprawić i tę godność odzyskać. Poza tym chyba za bardzo dramatyzujesz. Jesteś jedynie jedną z licznych ofiar systemu. Ale system przecież można zmienić, kochany mój. Wystarczy tylko wiedzieć, jak to zrobić.
- A ty wiesz?
- Wiem. Walką do zwycięstwa.
- Przez tę walkę możesz zginąć.
- Jeżeli moja śmierć przyczyni się do zwycięstwa oraz ocalenia innych, jestem gotowa zaryzykować.
- I zginiesz dla idei? Nie sądzisz, że to głupie?
- Może i głupie, ale lepsze niż służenie Wielkiemu Bratu. Chociaż... Ty już mu nie służysz.
- Skąd niby to wiesz?
- Gdybyś mu służył, wydałbyś mnie, Clemonta i Bonnie bez wahania. Nie zrobiłeś tego. Ocaliłeś nas. Co więc teraz zamierzasz zrobić?
- Na pewno wiem, czego nie zamierzam. Nie zamierzam więcej służyć Wielkiemu Bratu. Chcę go zniszczyć! Chcę go wykończyć! Zabić za śmierć mojego ojca!
Serena podeszła do niego powoli i położyła mu delikatnie dłonie na ramionach.
- Spokojnie, Ash. Bez pośpiechu. Wszystko będzie dobrze. Dasz sobie radę. Ale musisz walczyć ostrożnie i bez zbytniej brawury. Spokojnie, ja ci w tym pomogę, masz moje słowo.
Ash popatrzył na nią uważnie i rzekł:
- Czy weszłaś mi do łóżka po to, aby wybadać mnie i przeciągnąć na swoją stronę?
Serena wpatrywała się w niego przerażona oraz oburzona zarazem.
- Słucham?! Jak możesz tak mówić?! Wiesz dobrze, że tak nie jest! Jeśli straciłam z tobą niewinność, to tylko dlatego, że cię kocham! Polityka nie ma z tym nic wspólnego! Aż tak zepsuta nie jestem!
- A jesteś zepsuta?
- Jestem, ponieważ nawet teraz myślę tylko o tym, abyś mnie zabrał do sypialni i pokazał, jak bardzo mnie kochasz!
Ash spojrzał na nią i uśmiechnął się do niej czule, po czym wstał z krzesła, objął ją mocno do siebie i pocałował zachłannie jej usta. Następnie porwał ją na górę, po czym spełnił jej oczekiwania, dając tym samym wielką radość zarówno sobie, jak i jej.
- To wszystko jedno wielkie wariactwo - powiedział, gdy po wszystkim leżeli nadzy i mocno przytuleni do siebie - Prędzej czy później złapią nas i wykończą. A my zginiemy dla paru książek, filmów i piosenek.
- Nie, Ash - rzekła Serena, rysując palcem kółka na jego torsie - Jeśli już zginiemy, to tylko za to, co te wszystkie przedmioty sobą reprezentują. A wiesz, co one reprezentują? Przykładowo ta powieść, którą czytasz sobie po cichu. Wiesz, co to jest? Myślisz, że to tylko jakaś tam książka? Nie, kochanie. To jest symbol wolności. To jest prawdziwa wersja znakomitej powieści. Prawdziwa, rozumiesz? A prawdziwa, to znaczy szczera, uczciwa, bez fałszu. Fałsz to zbrodnia i niszczy nasz świat. Oportuniści zwalczają go, żeby ocalić prawdę, bo dzięki tej prawdzie istnieje wolność. Wiesz, czym jest wolność? To prawo do tego, aby móc swobodnie myśleć o tym, że dwa razy dwa równa się cztery. Wolność pozwala nam wierzyć nawet w to, iż dwa i dwa to pięć, czy nawet dziesięć. Jeśli chcemy w to wierzyć, mamy do tego prawo. To jest wolność... Prawo do swobodnego myślenia, czucia oraz życia tak, jak tego pragniemy.
- To lekcje Oaka?
- Tak, choć trochę swobodnie podałam pewne szczegóły, ale przekaz pozostał ten sam, a to najważniejsze.
- No właśnie. A już się bałem, że uczysz się regułek na pamięć.
- Jedyne, czego się uczę na pamięć to wiersze... I twoja postać w stroju Adama.
Ash parsknął śmiechem, po czym zaczął mówić:
- Pomarańcze za pensa, krzyczą dzwony Klemensa...
- Skradł cytryn pół tuzina, dudnią dzwony Marcina - dodała Serena.
- Zaraz złapię złodzieja, ryczą dzwony Baileya.
- Inni liczą, ty też licz, radzą dzwony Shoreditch.
Młody Ketchum popatrzył uważnie na swoją ukochaną i spytał:
- Znasz ten wiersz?
- Uczyłam się go w dzieciństwie. Tak samo, jak ty.
- Tak... Uczyliśmy się tych samych wierszy... I tych samych piosenek. Tych samych bredni. A jak to obalimy, to nowe pokolenie będzie się uczyć innych bredni. Tak czy inaczej pewne sprawy pozostaną takie same.
- Pewne sprawy zawsze pozostają takie same. Choćby moja miłość do ciebie, Ash. Ona nigdy się nie zmieni.
- Moja też nie, Sereno... Moja też.
Oboje objęli się zachłannie i pocałowali się czule w usta.
***
Od tego czasu Ash zaczął być całkowicie oddany Oportunistom. Dalej pracował w straży pożarnej, ale jego prawdziwa lojalność już nie należała do Wielkiego Brata, tylko do Oaka, a przede wszystkim do samego siebie, Sereny i prawdy. Wiedział, że musi on dążyć do celu, jakim jest walka o prawdę i że ta walka na pewno będzie trudna i potrwa długo, ale musi się udać. Wystarczy tylko odpowiednio wszystko rozegrać.
- Prawdziwe książki i płyty z filmami oraz piosenkami muszą być rozdawane zaufanym ludziom, którzy to będą pozyskiwać sobie kolejnych członków naszej organizacji - tłumaczył mu Oak, gdy się ponownie spotkali - Ci będą nam pozyskiwać kolejnych, a tamci jeszcze kolejnych. W końcu będzie nas tylu, że to my będziemy stanowić większość i to my będziemy stanowić prawo. Wszystko trzeba jednak robić po kolei i na spokojnie. Ale twoje zadanie nie polega na werbowaniu nowych członków. Twoje zadanie to przede wszystkim dbanie o to, żeby twoja wiedza o prawdzie nigdy nie zaginęła. I jeśli będziesz mógł, ostrzegaj tych, co są zagrożeni.
Ash obiecał spełnić tę prośbę, jednak jego praca nie zawsze pozwalała mu na to, żeby móc w porę ostrzec kogoś zagrożonego rewizją. Poza tym doskonale wiedział, że musi uważać, ponieważ jego zbytnie zainteresowanie donosami na temat miejsc podejrzanych politycznie może zwrócić zbytnią uwagę Gary’ego oraz innych ludzi, którzy tylko czekali na okazję, aby go zniszczyć. Wiedział, że musi na nich uważać i cokolwiek zrobi, musi być ostrożny, aby się nie zdekonspirować. Dlatego też działał z rozwagą, ale też z myślą o idei, za którą walczy. W jego głowie zaś krążyła wciąż chęć wpakowania kulki między oczy Wielkiemu Bratu, ale zbyt dobrze pamiętał, co powiedział mu na ten temat Oak.
- Jeśli go zabijesz i to jeszcze w taki sposób, staniesz się taki sam, jak on. Nie wolno ci nigdy tak postąpić. Ty musisz być inny od niego. Lepszy i porządniejszy. Tylko dzięki temu wygrasz. Tylko będąc lepszym.
Ash więc pohamował w sobie nienawiść do stryja i działał spokojnie. Myślał nie o zemście, ale o idei, która to myśl uspokajała go i sprawiała, że czuł się o wiele lepiej. Myśl o zemście rodzi przemoc oraz chęć zniszczenia przeciwnika, z kolei on musiał skupić się na tym, aby idea wygrała, bo inaczej może posunąć się do czynów niegodnych człowieka honoru, którym chciał być. Wiedział, że Oak ma rację i tylko jeśli będzie lepszy niż jego przeciwnik, to będzie w stanie wygrać. Jeżeli zaś stanie się taki sam, jak Giovanni, to wówczas wszelka jego wygrana będzie tylko i wyłącznie jego porażką oraz wygraną Giovanniego, a na to sobie pozwolić już nie mógł. Musiał wygrać z nim w każdy możliwy sposób - formalny i moralny.
Podczas kolejnych akcji straży pożarnej Ash był spokojny i zarazem ponury, jak zawsze zresztą. Jego zachowanie nie budziło wcale zdziwienia u współpracowników, którzy doskonale wiedzieli, jaki on jest, dlatego też taki rodzaj zachowania bynajmniej nie budził ich zdumienia. Ash wiedział o tym i celowo tak się zachowywał, jednocześnie uważnie wszystko obserwując. Gdy zaś patrzył w ogień, który trafi wszystkie przejawy wolności, jakie strażacy znaleźli, po prostu rozpacz ogarniała jego serce. Rozpacz i bezsilna wściekłość. To było tak obrzydliwe, że Ash nie mógł na to patrzeć.
- Coś ci się stało, przyjacielu? - spytał kapitan Surge z niekłamanym przyjęciem.
- Nie, nic... Tylko... Trochę mi niedobrze... Muszę... - Ash zasłonił sobie usta dłonią - Muszę zajrzeć do łazienki, bo wolę nie puszczać pawia tutaj.
- Dobra, stary. Idź, tylko szybko wracaj. Niedługo jedziemy.
Ash pokiwał głową i pobiegł szybko do domu, który właśnie straż pożarna skończyła rewidować, po czym znalazł on łazienkę i w niej obmył sobie twarz. Wcale nie zamierzał wymiotować, po prostu chciał chociaż na chwilę odetchnąć powietrzem wolnym od tego ohydnego, gryzącego dymu ogniska zrobionego z palonych właśnie książek.
- Po prostu ohyda - jęknął załamanym głosem - Że też wcześniej się temu nie zacząłem sprzeciwiać. Ciekawe, ile jeszcze tego rodzaju widoków będę musiał oglądać.
Załamany powoli jeszcze raz przemył sobie twarz wodą, a następnie popatrzył na swoje odbicie w lustrze.
- Ech... Wygląd godny pożałowania - rzucił.
Potem wytarł sobie twarz ręcznikiem i wyszedł z łazienki, po czym skierował swoje kroki do wyjścia, gdy nagle zauważył coś, co go bardzo zaintrygowało. To był wielki regał na książki. Z ciekawości podszedł i zaczął oglądać każdy z położonych tam tomów. Wszystkie miały pieczątki, bo te, które ich nie miały, były właśnie palone. Jedna z nich zaś, gdy Ash ją otworzył, to ujawniła swoją zawartość, którą to stanowiły nie tylko stronice, ale także kilka płyt z muzyką. Płyty te, rzecz jasna nie posiadały pieczątki poprawności politycznej.
- No proszę, nasi dzielni strażacy pominęli ten dość ciekawy szczegół - powiedział sam do siebie Ash, a następnie schował płyty za pazuchę swego munduru - Lepiej więc nie wyprowadzać ich z błędu.
Następnie zadowolony wyszedł.
- Już ci lepiej, stary? - spytał Surge.
- Tak, już mi lepiej. Dzięki... stary - rzucił Ash.
Kapitan pokiwał głową i zajął się swoimi obowiązkami, zaś młody Ketchum zadowolony z tego, co zrobił nawet nie zauważył Gary’ego, który miał na twarzy wymalowany podły uśmiech. Niestety, ten uśmiech miał swój powód, a był nim fakt, że widział wyraźnie, jak Ash chowa kilka płyt za pazuchę.
- A więc to tak, paniczyku - rzucił zadowolony Gary - Tym lepiej. To mi bardzo ułatwia sprawę.
Ash już przez jakiś czas zbierał kilka przedmiotów niepoprawnych politycznie, aby się z nimi dokładnie zapoznać, a potem rozdać je zaufanym ludziom, gdy tylko znajdzie ku temu możliwość. Oczywiście na to ostatnie jeszcze długo czas nie miał liczyć, ale wiedział doskonale, że w konspiracji przede wszystkim liczy się cierpliwość, więc był on spokojny. Wszystkie nielegalne rzeczy trzymał w sejfie ukrytym za obrazem Wielkiego Brata. Spodziewał się, że nikt nie będzie szukał w takim miejscu.
Niestety, jego dobra passa trwała jakiś czas, ponieważ po pewnym czasie przyszedł do straży pożarnej kolejny donos o przestępcy politycznym w okolicy zamieszkania Asha. Straż pożarna miała obowiązek to sprawdzić, a nasz bohater, jako kontroler musiał być wtedy obecny. Oczywiście nie było to dla niego coś przyjemnego, ale miał on obowiązek być przy tym, dlatego też wsiadł wraz z innymi do wozu strażackiego i ruszyli w drogę.
- Znowu ktoś w twojej okolicy, Ash - powiedział Gary po chwili - Coś mi mówi, że ostatnimi czasy na tej ulicy aż zaroiło się od zdrajców.
- To bardzo możliwe - odpowiedział mu Ash.
Straż pożarna szybko dojechała na miejscu, a kiedy wysiadła z wozu, to Asha zamurowało.
- Dziwne... Wygląda jak mój dom - powiedział zdumiony na widok budynku, który trzeba było zrewidować.
- Naprawdę? To bardzo interesujące - zaśmiał się podle Gary, po czym wskazał na skrzynkę pocztową, na której to widniało nazwisko właściciela domu.
Ash przyjrzał się uważnie temu nazwisku i zobaczył... że jest to jego nazwisko.
- A niech mnie! To jest mój dom!
- Owszem, przyjacielu. Jakiś idiota złożył wczoraj na ciebie donos - rzekł Surge, podchodząc do Asha - Spokojnie, stary. Przecież nikt z nas cię o nic nie podejrzewa. Musimy tylko trzymać się procedur i przeszukać dom. Chyba nie masz nic przeciwko temu?
- Właśnie, paniczu. Chyba nie masz nic przeciwko temu? - zapytał Gary z podłym uśmiechem na twarzy.
Młody Ketchum westchnął załamany nie wiedząc, co ma zrobić, ale pokiwał delikatnie głową na znak, że oczywiście nie ma on nic przeciwko temu, aby jego dom przeszukano. Miał on wielką nadzieję, iż nie znajdą niczego, bo w końcu znalezienie dowodów jego winy równało się śmierci. Ale spokojnie... Przecież nikt nie znajdzie sejfu za portretem Wielkiego Brata. W końcu nikt nie pomyśli, że Ash popełniłby takie świętokradztwo i portret swojego stryja potraktuje jako kryjówkę.
Niestety, nie docenił Gary’ego, który był zawzięty, aby go zniszczyć i za wszelką cenę musiał to zrobić. Przeszukał więc on wraz z całą resztą strażaków wszystkie kąty w domu Asha. Niczego w nim nie znalazł, ale był pewien, że tutaj właśnie znajduje się coś nielegalnego.
- Chyba nic tutaj nie ma, stary - rzekł na to jeden ze strażaków do Gary’ego - Przeszukaliśmy dom dokładnie i nic.
- Ja wiem, że ten drań posiada nielegalne rzeczy - odpowiedział mu Gary wściekłym tonem - Ta gnida mnie nie oszuka. Wiem, że on gdzieś tu trzyma te rzeczy i ja tego dowiodę.
Pomyślał przez chwilę, po czym spojrzał na portret Wielkiego Brata i zapytał:
- A szukaliście za tym obrazem?
- Nie, bo przecież taki obraz, to świętość. Nie można go profanować i zaglądać pod niego jak po pierwsze lepsze zdjęcie - jęknął ze strażaków.
- Tak? - zaśmiał się podłym głosem Gary - To rzeczywiście straszne. Prawdziwa świętość i do tego jeszcze genialne miejsce na kryjówkę.
Po tych słowach podszedł do obrazu i zaczął go szarpać.
- Zostaw! A co, jak ma kamerę?! - zawołał jeden ze strażaków.
- Właśnie! Co będzie, jak nas zobaczą? - spytał drugi strażak - Przecież wiesz, że Wielki Brat patrzy.
- Jasne, patrzy - mruknął złośliwie Gary, zdejmując obraz ze ściany - Przecież żaden z nich nigdy nie miał kamery. To całe gadanie to tylko pic na wodę, aby straszyć takich idiotów jak wy!
Następnie zobaczył wykuty w ścianie sejf, który to znajdował się za obrazem.
- Doskonale. Tak też myślałem. Otworzyć mi to!
Strażacy przynieśli butlę z gazem i palnik, po czym rozpruli oni z jej pomocą sejf, a w nim znaleźli wszystko, co Ash otrzymał od Oaka.
- No proszę! - zaśmiał się bardzo zadowolony Gary, biorąc do ręki te przedmioty - Ciekawe, co powiesz nasz drogi paniczyk, kiedy to zobaczy.
Następnie powoli wyszedł z domu i położył rzeczy na trawie.
- Zobacz, kapitanie, co znalazłem.
Wszyscy strażacy i kapitan Surge jęknęli w szoku, kiedy to zobaczyli, zaś Ash załamany jęknął. Wiedział, że to już koniec, a pełna zadowolenia mina Gary’ego dobijała go i drażniła jednocześnie.
Surge tymczasem oglądał uważnie wszystkie przedmioty, po czym zawołał:
- Nie! Nie! To niemożliwe! Powiedz mi, że to tylko dowody, jakie zbierasz w jakieś sprawie!
Ash nic nie powiedział, tylko patrzył na niego bardzo przygnębionym wzrokiem. Wiedział, że cokolwiek teraz powie, już się nie ocali, więc wolał milczeć zamiast pogorszyć swoją sytuację.
- Nie spodziewałem się tego po tobie! - krzyknął Surge coraz bardziej rozjuszony.
- A ja się spodziewałem - zachichotał Gary.
Kapitan kazał mu siedzieć cicho, po czym spojrzał on na strażaków i zawołał do nich, wskazując przy tym na Asha:
- Brać go!
Chwilę później młody Ketchum został zakuty w kajdanki, a następnie wsadzony do wozu strażackiego. Wiedział doskonale, co go teraz czeka i bynajmniej nie napawało go to radością.
***
Wielki Brat szalał ze wściekłości, kiedy tylko przedstawiono mu całą sytuację. Rozjuszony jak jeszcze nigdy przedtem, rzucał po całym swoim gabinecie przedmiotami z biurka i wrzeszczał:
- To niedopuszczalne! Niemożliwe! Nie ty! Wszyscy, ale nie ty! Nie mój bratanek i następca! Jak mogłeś?! Ty zdrajco! Ty nędzny szczurze?! Jak możesz przechodzić na stronę moich wrogów?!
- A jak ty mogłeś zabić mojego ojca?! - zawołał do niego Ash, który skuty kajdankami siedział na krześle przed biurkiem swego stryja.
Za nim stali Surge i Gary, z których pierwszy miał przygnębioną minę, a drugi bardzo zadowoloną. Obaj jednak byli nieźle zdumieni, gdy usłyszeli słowa Asha, a jeszcze bardziej zdumiała ich odpowiedź, jakiej na to pytanie udzielił Giovanni.
- Aha, a więc o to idzie! Prywatne porachunki, tak? Zamierzasz w ten sposób pomścić śmierć tatusia?!
- Między innymi - odpowiedział mu Ash wściekłym tonem - Jak ty mogłeś coś takiego zrobić?! Jak mogłeś zabić mojego ojca?!
- Twój ojciec był zwykłym zerem, podobnie jak i ty - odpowiedział mu stryj, wstając z krzesła i przechadzając się po pokoju - Chciał mi odebrać władzę i przekazać ją ludowi. Chyba rozumiesz, że nie mogłem mu na to pozwolić.
- I dlatego go zabiłeś?! Aby zachować stołek?!
- Władza, mój chłopcze, jest celem, dla którego wielu było i wciąż jest gotowych zabić. Dlaczego ja miałbym być inny?
- Bo to był twój brat!
- Zdrajca nie jest członkiem mojej rodziny, chłopcze... To dotyczyło twojego ojca i teraz dotyczy też ciebie. Wielka szkoda. A widziałem w tobie godnego następcę - Giovanni podszedł do Asha bardzo z siebie zadowolony - Ale spokojnie. Jeszcze nie wszystko stracone. Być może jeszcze zmienisz swoje podejście do życia, gdy już odpowiednio z tobą porozmawiam.
- Nie zamierzam o niczym z tobą rozmawiać, stryjku!
- Teraz być może nie, ale spokojnie. My już mamy swoje sposoby na rozwiązywanie języków. Przywiążcie go do krzesła!
Ash został przywiązany do krzesła, po czym wprowadzono do pokoju dwa Pokemony typu walczącego. Oba miały na swych dłoniach rękawice bokserskie. Podeszły do Asha, lekko stukając się lekko rękawicami.
- A więc jak? Będziemy grzecznie rozmawiać, czy mamy rozpocząć sparing? - spytał Gary nie bez satysfakcji w głosie.
- Na takich śmieci jak ty, to ja nie będę sobie strzępić języka! - zawołał wściekle Ash.
- Chłopcy... Nauczcie tego panicza dobrych manier - rzekł Wielki Brat, po czym odwrócił wzrok i spojrzał w okno.
Oba Pokemony zaczęły bezlitośnie okładać pięściami Asha po twarzy, żołądku i piersi. Zadały mu z kilkanaście ciosów, aż w końcu Giovanni pstryknął palcami, dając im znak, aby przestali.
- To jak, bratanku? - spytał Wielki Brat, nie odrywając wzroku od okna - Będziesz teraz milszy?
- A niby w jaki sposób mam być milszy? - odpowiedział mu pytaniem na pytanie Ash.
- To bardzo proste. Opowiesz nam wszystko o swoich przyjaciołach Oportunistach. Kto, z kim, gdzie, kiedy, po co, adresy, kontakty, nazwiska. Wszystko, co tylko wiesz.
- Ale ja nic nie wiem!
Giovanni pstryknął palcami i jeden z Pokemonów uderzył mocno Asha prosto w twarz.
- To kara za złą odpowiedź. Za każdą następną będzie kolejny cios w twoją śliczną twarzyczkę. To jeszcze raz... Kto, z kim, gdzie...
- Daruj sobie! Nic ci nie powiem! - krzyknął Ash i otrzymał kolejny cios pięścią.
Scena powtarzała się kilka razy, a Gary obserwował ją z prawdziwą satysfakcją w oczach, Surge zaś z mieszanymi uczuciami. Ash jednak nic nie mówił, co doprowadzało Wielkiego Brata do szału.
- Dosyć! Nie chce gadać, to trzeba z nim porozmawiać inaczej - rzucił podłym tonem Giovanni - Surge! Do celi z nim! A jutro zawieziecie go do najbliższego obozu pracy! Niech tam nasi strażnicy porozmawiają z nim w swój ulubiony sposób. Masz za zadanie wszystkiego dopilnować! A jak już zacznie śpiewać, to spisz jego zeznania.
- Tak jest, proszę pana! - zasalutował mu Surge.
- Czy mógłbym osobiście pilnować więźnia podczas przewożenia, o Wielki? - zapytał z uniżeniem Gary.
- Oczywiście, mój drogi. Zasłużyłeś na to. A gdyby próbował uciec, palnij mu w kolano, a jeśliby nadal próbował, to w drugie. Tylko go nie zabij. Żywy bardziej nam się przyda.
Gary uśmiechnął się podle i widać było wyraźnie, że z chęcią strzeli Ashowi w kolana nawet bez jego chęci ucieczki.
Chwilę później oba Pokemony typu walczącego rozwiązały Asha i wyciągnęły go pobitego z gabinetu stryja. Surge i Gary wyszli powoli wraz z nimi, a Wielki Brat pozostał sam z własnymi myślami, ale nie na długo, bo nagle do pokoju wpadła Dawn. Była cała przerażona.
- Stryju! Co się tu dzieje?! Przed chwilą wynieśli stąd pobitego Asha!
- To prawda, moja droga - odpowiedział jej Giovanni ponurym tonem - Twój drogi brat został stąd wyniesiony i właśnie zabierają go do celi, a jutro w południe wywiozą go do obozu pracy w Marmorii.
- CO?! Ale jak to?! Dlaczego?! I niby za co?! - Dawn i kroczący za nią wierny Piplup nie mogli wyjść ze zdumienia po tym, co usłyszeli.
- Ten człowiek zdradził nas wszystkich. Zdradził państwo, system i własną rodzinę. Nie zasługuje na żadne względy. Zostanie potraktowany jak zwykły przestępca, którym zresztą jest.
- Stryju, błagam cię! To na pewno jakaś pomyłka!
- O pomyłce nie ma mowy! - odpowiedział Giovanni ponuro - My w końcu nie popełniamy pomyłek. Zapomniałaś o tym?
Dawn popatrzyła na stryja załamanym wzrokiem i rzekła:
- Jesteś... bez serca!
Po tych słowach wybiegła przerażona z gabinetu.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Popatrzyłam na Asha bardzo zaniepokojona, oczekując od niego słowa lub polecenia, które by mi wyjaśniło, co mamy teraz zrobić. On jednak stał przez chwilę jak osłupiały i nic nie mówił.
- Ash! - zawołałam do niego - Ocknij się!
Mój luby spojrzał na mnie i spytał:
- O co chodzi, Sereno?
- Ty się pytasz, o co?! - zawołałam oburzona - Przecież musimy coś zrobić! Lisa zaraz użyje mocy Unown do zaatakowania ostatniego ze swych prześladowców! Musimy go ostrzec!
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- Naprawdę? A ciekawe, jak ty to zamierzasz zrobić? - spytał mnie z lekką ironią w głosie Ash - Niby jak chcesz się z nim dogadać, nie znając niemieckiego? Poza tym kto ci uwierzy, nawet gdybyś znała ten język? Nie! My musimy zrobić co innego!
- To znaczy?
- Musimy biec do Lisy i spróbować przemówić jej do rozsądku, zanim będzie za późno.
- No! Wreszcie jakieś konkretne działanie! - zawołałam - Tylko jak my mamy ją powstrzymać?!
- Właśnie w tym jest problem. Nie mam pojęcia, jak to zrobić.
Po tych słowach Ash spojrzał na mnie, Pikachu i Buneary, którzy wciąż oczekiwaliśmy jego decyzji, jak mamy postąpić. Ostatecznie mój chłopak był naszym liderem, dlatego do niego należały decyzje w takich sprawach. Tymczasem on nie wiedział, co ma teraz zrobić i wcale mu się nie dziwiłam. Sama byłam teraz tak przerażona, że nie wiedziałam, jak mam postępować.
W końcu Ash poprawił sobie bawarską czapkę na głowę i rzekł:
- Dobrze, cokolwiek byśmy nie mieli zrobić, musimy biec do domu dziecka i przeszkodzić Lisie w pogrążeniu się w mocy Unown. Jeżeli jej nie przeszkodzimy, to te przerażające stwory mogą ją zniszczyć. I nie tylko ją.
- Więc biegnijmy! Nie ma chwili do stracenia! - zawołałam.
Pikachu i Buneary zapiszczeli również na znak, że tak samo uważają, dlatego też ruszyliśmy biegiem w kierunku drzwi. Ash ruszył jako ostatni, najwidoczniej układając sobie jeszcze w głowie jakiś plan działania. Zwykle ustalał go właśnie podczas szybkiego biegu. Tym razem zaś było inaczej. Najwidoczniej cała ta sprawa niepokoiła go tak bardzo, że mógł czuć się bezsilny, a co za tym idzie dłużej musiał wszystko obmyślać. Cóż... Nawet najlepszy umysł nie zawsze jest w stanie myśleć w biegu.
Biegliśmy przed siebie w kierunku miasta, a w naszych głowach głębiło się naraz wiele myśli. To znaczy nie wiem, jak głowa Asha, ale moja to zdecydowanie miała ich natłok. Zastanawiała się, co teraz? Czy zdążymy na czas? Co zrobimy, kiedy już staniemy twarzą w twarz z Lisą? I co będzie dalej? Co się stanie z tą biedną dziewczyną? Czy będziemy musieli ujawnić to wszystko, co ona zrobiła? Wolałam o tym wszystkim nie myśleć, jednak moja głowa mieściła w sobie to wszystko, co zdecydowanie nie ułatwiało mi zadanie, a jedynie je utrudniało.
Dobiegliśmy w końcu do miasta, a tam Ash kazał nam się na chwilę zatrzymać. Gdy już to zrobiliśmy, mój luby szybko wyjął jakiś notes i zaczął na nim coś pisać. Potem wydarł kartkę z zapisaną wiadomością i podał ją Pikachu, który wziął ją w ząbki.
- Masz! Zanieś to Lapitchowi! Szybko! Buneary, biegnij z nim!
Buneary zasalutowała mu po wojskowemu, po czym ruszyła ze swoim ukochanym przed siebie.
- Czemu kazałeś wezwać Lapitcha? - zapytałam zdumiona.
- No, jak to, czemu? - zdziwił się Ash - Przecież tylko on jest w stanie zapanować nad Lisą. Tylko jemu ona ufa bezgranicznie. My możemy do niej nie przemówić, ale on i owszem.
Uderzyłam się dłonią w czoło ze złością na samą siebie.
- A niech to! Ash, masz rację! Wybacz mi to moje głupie pytanie! Ja naprawdę nie umiem myśleć w biegu.
- To teraz skup się, bo za chwilę będziemy musieli dalej biec! - zawołał Ash, po czym ruszył biegiem w kierunku domu dziecka, a ja ruszyłam za nim.
Nie pobiegliśmy jednak daleko, bo nagle usłyszeliśmy za sobą dźwięk klaksonu. Odwróciliśmy się i zauważyliśmy jadącą właśnie na motorze Helgę Sinclar, która jechała w naszą stronę. Przez chwilę oślepił nas blask jej reflektora, ale na szczęście szybko podjechała obok nas i światło już nie padało na nasze twarze.
- Co wy tutaj robicie? - spytała zdumiona policjantka.
- Musimy pędzić do Lisy - odpowiedziałam jej - To jest bardzo pilna sprawa!
- Wiemy już, który to Pokemon za tym wszystkim stoi - dodał Ash - Musimy powstrzymać Lisę przed ponownym użyciem jego mocy, inaczej skutki mogą być opłakane.
Helga wyglądała na naprawdę przejętą, dlatego szybko pokazała nam na swój motor z przyczepką, abyśmy jechali z nią. Ash usiadł zatem na siodełku za nią, ja zaś usadowiłam się w przyczepie, po czym policjantka pognała w kierunku domu dziecka.
Dzięki temu pojazdowi dojechaliśmy na miejsce bardzo szybko, a gdy już tam byliśmy, to Ash wyskoczył z pojazdu i zaczął walić w drzwi domu dziecka. Wokół były światła pogaszone, a okna były zamknięte, więc było ryzyko, iż już wszyscy poszli spać i nikt nas nie usłyszy. Na całe szczęście usłyszał nas ktoś, bo już po chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich właścicielka domu dziecka ubrana w różową nocną koszulę oraz różowy szlafrok.
- Co się tutaj dzieje? Właśnie miałam iść spać - spytała zdumiona po angielsku, gdy tylko nas zobaczyła.
- Musimy natychmiast iść do Lisy! To bardzo ważne! - zawołał Ash.
- Teraz? O tej porze? - zdziwiła się kobieta - Ona już na pewno śpi.
- Wątpię. Ona nie śpi, tylko działa.
- Działa?
- Później wyjaśnię. Musimy teraz szybko iść do Lisy zanim będzie za późno.
Dyrektorka nic z tego nie rozumiała, ale mimo wszystko wpuściła nas do środka. Wbiegliśmy więc szybko do budynku, a potem po schodach ruszyliśmy do pokoju Lisy. Wokół nas zebrały się dzieciaki z domu dziecka, ubrane już w piżamy i wyraźnie zdumione naszą obecnością. Zadawały one tysiące pytań, ale w języku niemieckim, więc i tak nie zdołalibyśmy na nie odpowiedzieć, nawet gdybyśmy mieli czas, a niestety, nie mieliśmy go.
Wbiegliśmy po schodach na górę, gdzie znajdował się pokój Lisy. Zobaczyliśmy wtedy, że spod jego drzwi biło jakieś jasne światło.
- To dziwne - powiedziała dyrektorka, widząc ten blask - Przecież Lisa powinna już spać. Czemu jeszcze tego nie robi? I co to za światło? Nie może pochodzić z jej lampy, bo ona tak jasnego światła nie tworzy.
- Mam jak najgorsze przeczucia - powiedziałam zaniepokojona.
Ash próbował nacisnąć klamkę, ale drzwi były zamknięte na klucz.
- Odsuń się, lepiej ja to zrobię - rzekła Helga, po czym wzięła zamach i mocno uderzyła w drzwi nogą.
Drzwi natychmiast ustąpiły pod wpływem tego ciosu, a kiedy to się stało, to ja, Ash i policjantka weszliśmy do środka. Dyrektorka za moją radą pozostała na zewnątrz, jednak nawet ona zauważyła to, co zauważyliśmy wszyscy. A co tam zauważyliśmy? Dosyć niezwykły widok, który stanowiła siedząca na podłodze po turecku Lisa w piżamie, a prócz tego wielkie stado latających wokół jej głowy jakby literek egipskich.
- O, Herr Gott! - zawołała przerażona dyrektorka - Was is das?!
- O nie! To Unown! - krzyknął Ash.
Lisa dopiero po tym krzyku dostrzegła nas i spojrzała w naszą stronę dość przelęknionym wzrokiem.
- Co wy tu robicie?! - zapytała nas po angielsku.
Unown przestały wirować nad naszymi głowami i zaczęły uważnie wpatrywać się w nas, co było tym bardziej przerażające, że większość z nich wyglądało jak oczy.
- Spokojnie, Liso. Tylko spokojnie - powiedziałam do niej po angielsku - Nie chcemy ci zrobić krzywdy!
- Chcemy tylko porozmawiać, nic więcej! - dodał przyjaźnie Ash w tym samym języku, powoli podchodząc do Lisy - Nie musisz się nas bać. My chcemy ci pomóc.
- Nie! - zawołała Lisa wściekłym tonem - Wy mnie chcecie aresztować! Chcecie mnie wsadzić do domu wariatów! Ale ja wam na to nie pozwolę!
Ledwie to powiedziała, a Unown uderzyły w Asha jakiś potężnym promieniem, odrzucając go w moją stronę.
- Ash! - krzyknęłam przerażona.
Mój chłopak, masując sobie dłonią pierś powoli podniósł się z ziemi i zawołał:
- Liso, proszę! Posłuchaj nas! My nie chcemy cię skrzywdzić!
- Chcemy tylko porozmawiać! - dodałam.
- Nieprawda! Wy chcecie, żebym trafiła do domu wariatów! Tak samo, jak tamci tego chcieli! Ale oni za to zapłacili! Oni już nigdy więcej mnie nie skrzywdzą! I wy też nie! - krzyczała do nas Lisa.
Chcieliśmy już coś powiedzieć, kiedy nagle Helga zamknęła drzwi do pokoju Lisy, zostawiając za nimi zdumioną i przerażoną dyrektorką, która zaczęła coś krzyczeć po niemiecku w naszą stronę.
- Słusznie mówisz, Liso. Nie możesz im ufać - powiedziała Helga.
- CO?! Co ty wyprawiasz, Helgo?! - zawołałam zdumiona.
- Po co jeszcze ją drażnisz?! - zdziwił się Ash.
Helga spojrzała w naszą stronę przerażającym wzrokiem, po czym zapytała nagle jakimś innym głosem niż przedtem:
- Jeszcze się tego nie domyślasz, panie detektywie?!
- Boże, Ash! Ten głos! - zawołałam przerażona.
Mój chłopak zacisnął dłonie w pięści i zazgrzytał ze złości zębami.
- Tak, jak również go znam - powiedział wściekły - Ty nie jesteś Helga Sinclar! Jesteś Wampirzyca Noivern!
- Szybki jak zawsze - zakpiła sobie fałszywa policjantka, a z jej ust wysunęła się para kłów - Dobrze wiedzieć, że twój rozum pracuje na równie szybkich obrotach, co poprzednio, Sherlocku Ashu. A może wolisz Jacku Hunterze? Tak, rozpoznałam cię wtedy i to znacznie szybciej niż ta twoja panienka! A niby jesteś taka bystra, Sereno, a zobacz... Nawet go wtedy nie poznałaś. Wstyd.
- Czego ty chcesz?! - krzyknęłam oburzona - Zostaw Lisę w spokoju!
- Ja mam ją zostawić w spokoju? - zaśmiała się Noivern - O nie! To wy musicie ją zostawić w spokoju. Przecież chcecie ją skrzywdzić... Chcecie zadać jej ból. Chcecie, aby nie mogła dokonać zemsty!
- A co ciebie obchodzi jej zemsta?! - zawołałam.
- Mnie ona wiele obchodzi - odpowiedziała Wampirzyca - Od samego początku mnie ona bardzo wiele obchodzi.
- Dlaczego? - spytał Ash.
- Jeszcze nie rozumiesz, panie detektywie? - spytała Noivern - Dobrze, a więc ci powiem. To ja udając przedstawicielkę fundacji przyszłam do dyrektorki mówiąc, że są zbierane dla niej pieniądze. Tak naprawdę nie są one wcale zbierane. Fundacja została powiadomiona, ale postarałam się, aby papiery w sprawie Lisy zaginęły, żeby nikogo tam nie wysłano i żebym ja tam mogła pójść. To wszystko była część mojej intrygi. To ja dałam Lisie pudełko z Unown i powiedziałam jej, jak korzystać z tej mocy. To ja też jako Helga robiłam wszystko, abyś zainteresował się tą sprawą, Sherlocku Ashu. Widziałam, jak bardzo przejąłeś się losem tej małej wtedy, na ulicy. Wiedziałam więc, że jeśli coś się złego wokół niej zacznie dziać, wkroczysz do akcji. A na tym zależało mi najbardziej.
- Niby czemu? - spytałam.
- Ponieważ dzięki temu wpadliście w moją pułapkę - mówiła dalej Wampirzyca - Wpadliście w zasadzkę Unown, a teraz zabiję was rękami waszej przyjaciółki. I już nigdy więcej nie wejdziecie mi w drogę!
- A więc po to wszystko? - spytał Ash - Po to, żeby nas zabić?!
- A tak... Bo ostatnim razem przeszkodziliście mi i zrozumiałam, że nigdy nie będę bezpieczna, jeśli wy będziecie wśród żywych. Wobec tego postarałam się, abyście szybko opuścili ten padół, zwłaszcza, że teraz trafiła mi się ku temu znakomita okazja.
- Mogłaś nas sama zabić! - zawołałam.
- A i owszem, ale przyjemniej mi będzie patrzeć na to, jak zabija was wasza przyjaciółka.
To mówiąc Noivern podeszła do Lisy i powiedziała:
- Na co czekasz, Liso? Chcesz być wreszcie bezpieczna? Chcesz już nigdy nie płakać?
- Nie słuchaj jej! - krzyknęłam - Ona chce cię tylko wykorzystać! To my jesteśmy twoimi przyjaciółmi! To my chcemy ci pomóc!
- To nieprawda - mówiła dalej Noivern - Oni są detektywami, stróżami prawa. A wiesz dobrze, że stróże prawa cię zawiedli. Stawali po stronie twoich prześladowców.
- Liso, nie słuchaj jej! Ona chce cię skrzywdzić! - krzyknął Ash.
- Słyszysz? Znów ktoś ci mówi, co masz robić! - mówiła dalej podłym tonem Wampirzyca do swej ofiary - Znowu cię pouczają, krytykują...Szydzą i kpią z ciebie za twoimi plecami.
- To nieprawda! - krzyknęłam wściekła i załamana zarazem - Liso, proszę! Odwołaj Unown! Jeszcze nie jest za późno!
- Dla was już jest - odpowiedziała Noivern - Wykończ ich już, Liso! Wykończ ich, inaczej nigdy nie przestaniesz się bać!
Ja i Ash zaczęliśmy krzyczeć do Lisy, aby ją uspokoić, zaś Noivern spokojnym, acz podłym tonem zachęcała naszą przyjaciółkę do złego.
- Dosyć! - krzyknęła nagle Lisa, po czym nagle przed nami wyrósł ogromny kolos o wielkich rękach, wyglądający trochę jak olbrzym z bajki o Jacku i czarodziejskiej fasoli.
Jedną ręką potwór złapał mnie, a drugą Asha. Oboje szarpaliśmy się, a Wampirzyca śmiała się podle, ale nie na długo, bo z piersi stworowi wyrosła trzecia ręka i złapała ona mocno Noivern, która teraz także zaczęła się wić i szarpać.
- Puszczaj mnie, ty głupi klocu! - wrzeszczała Wampirzyca, próbując się wyrwać.
- Liso, przestań! Nie rób nic głupiego! - zawołałam.
- Liso, proszę... Naprawdę jesteśmy twoimi przyjaciółmi! - dodał Ash.
- Ja nie mam przyjaciół! Wszyscy chcą mnie skrzywdzić - mówiła dalej Lisa patrząc, jak jej nowy kolega próbuje nas wszystkich zmiażdżyć tymi swoimi wielkimi dłońmi.
- Liso, przestań! - dało się nagle słyszeć czyiś męski głos.
Obejrzeliśmy się i zauważyliśmy, że w drzwiach stoi Lapitch, a obok niego Pikachu z Buneary. Oba stworki zapiszczały przerażone widząc to, co się dzieje, a Lapitch ponownie przemówił:
- Liso, proszę cię! Nie rób tego! - chłopak mówił spokojnym i bardzo łagodnym tonem (a do tego po angielsku, abyśmy i my mogli zrozumieć), powoli podchodząc do dziewczyny.
- Muszę! Inaczej oni mnie zamkną do domu wariatów! - pisnęła Lisa tonem przerażonego dziecka.
- Nikt cię tam nie zamknie, obiecuję ci to - mówił dalej Lapitch, wciąż do niej podchodząc - Proszę, nie krzywdź ich! Ash i Serena to przecież nasi przyjaciele. Naprawdę chcą dla ciebie dobrze.
- To detektywi, a tacy zawsze mnie krzywdzili!
- Nie oni. Oni nam uratowali życie. Pamiętasz wtedy na ulicy? Chcesz być niewdzięczna? Poza tym zastanów się... Jeśli teraz ich zabijesz, staniesz się taka sama, jak ci ludzie, którzy cię skrzywdzili. A wtedy to oni wygrają. Naprawdę tego chcesz? Chcesz być taka sama, jak tamci?
Lisa patrzyła na niego załamana, po czym zaczęła płakać i opadła na kolana. Jej stwór wówczas zniknął i wypuścił nas tym samym ze swoich rąk. Wampirzyca wykorzystała tę chwilę, aby wyskoczyć przez zamknięte okno, rozbijając je w drobny mak i znikając w mroku nocy. My jednak wtedy nie zwracaliśmy na to większej uwagi, patrząc głównie na to, jak Unown powoli unoszą się w powietrzu nad głową Lisy coraz mocniej i mocniej i mocniej, aż w końcu zwalniają, a potem opadają na podłogę, przemieniając się w serię kwadracików.
Tymczasem Lapitch podszedł powoli do Lisy i objął ją bardzo mocno do siebie. Dziewczyna płakała długo w jego ramię, przepraszając przyjaciela za wszystko, co się stało, a ten przytulał ją i głaskał czule po głowie.
- Spokojnie, Liso. Będzie dobrze, zobaczysz - mówił do niej czułym głosem chłopiec.
Nagle dziewczynka opadła bokiem na podłogę niczym drzewo ścięte przez drwala. Oczy miała zamknięte, a jej usta były tylko lekko otwarte.
- Och, nie! - krzyknął przerażony Lapitch - Tylko nie to! Liso, proszę! Nie umieraj! Liso! Na pomoc! Ratunku!
Ja, Ash, Pikachu i Buneary przez niewielką chwilkę patrzyliśmy na to wszystko, po czym mój ukochany jako pierwszy odzyskał rozum, bo zaraz doskoczył do drzwi i zawołał o pomoc.
Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Pobity Ash został wrzucony do celi, gdzie spędził noc, a następnego dnia zapakowano go do karetki więziennej, w której zasiadł Gary jako jego strażnik, a prócz niego wsiadło jeszcze dwóch policjantów. Trzeci policjant wraz z Surgem wsiedli do szoferki, po czym ruszyli w drogę w kierunku obozu pracy.
- Spokojnie, paniczyku - powiedział podłym tonem Gary - To nie jest daleko i szybko dojedziemy na miejsce. A tam to już sobie porozmawiasz z takimi ludźmi, którzy łatwo znajdą lekarstwo na twój upór, możesz być tego pewien.
Ash spojrzał na niego wściekłym wzrokiem żałując, że nie posiada spojrzenia bazyliszka, ponieważ z największą przyjemnością zabiłby tego drania samym spojrzeniem. Niestety, był pozbawiony tej zdolności i dlatego też musiał jedynie w myślach pomstować na niego za wszystkie czasy, lecz niestety nawet to nie przynosiło mu ulgi. Wiedział doskonale, jaki los go teraz czeka i co się z nim stanie, gdy kaci jego stryja wezmą go w obroty. Nie miał zbyt wielkich złudzeń, co do tego, jak długo może wytrzymać ich tortury. Bał się, że jego siły fizyczne będą zbyt niewielkie, aby to przetrwać, a wówczas wsypie on wszystkich, o których wie, łącznie z Sereną, czego obawiał się najbardziej. Żałował, że nie miał przy sobie fiolki z cyjankiem potasu, jak na filmach. Wówczas bez trudu zdołałby odebrać tym bydlakom źródło informacji w postaci swojej osoby. A tak ryzyko wsypania ich wciąż istniało i to większe niż by chciał.
Tymczasem karetka więzienna jechała dalej ulicami miasta w kierunku obozu pracy, jednak wycieczka ta nie trwała długo, ponieważ nagle drogę zastąpił im wielki Charizard, który wylądował nie wiadomo skąd i zaryczał groźnie. Kierowca zahamował przerażony, aby w niego nie uderzyć, po czym wyskoczył z szoferki, krzycząc przy tym wściekle. Wówczas spośród obserwujących to wydarzenie przechodniów wypadło kilku ludzi, którzy to wydobyli rewolwery i wymierzyli je w strażnika.
- Nie ruszaj się, to nic ci się nie stanie! - zawołał jeden z ludzi.
Kierowca-policjant spojrzał na nich, po czym sprawnym ruchem wyjął broń z kabury, lecz nie zdążył strzelić, bo drugi z ludzi trafił go kulą z pistoletu. Policjant osunął się martwy na ziemię. Surge, widząc to szybko wyskoczył z drugiej strony szoferki, wydobył broń i zaczął z niej strzelać w powietrze na znak niebezpieczeństwa.
- Rzuć broń! - krzyknął ten sam człowiek, który strzelił do policjanta, a był nim wysoki okularnik o blond włosach.
Surge bez wahania wymierzył w niego i strzelił, trafiając go w ramię. Blondyn upadł na ziemię i opuścił broń. Kapitan straży pożarnej nie zdążył jednak strzelić ponownie, bo za chwilę padł krzyk:
- Ty bydlaku!
A za chwilę kolejne dwa strzały, z których jeden trafił Surge’a w pierś, a drugi w głowę. Oba wystrzeliła młoda dziewczyna o niebieskich włosach, która podbiegła do blondyna i próbowała podnieść go z ziemi.
W tej samej chwili dziewczyna o miodowych włosach oraz chłopak o zielonej czuprynie i z okularami na nosie dobiegli szybko do drzwi karetki i otworzyli jej. W nich stał już Gary z bronią w ręku, jednak zanim zdążył pociągnąć za spust, zobaczył dziewczynę i znieruchomiał.
- TY?! - zawołał zdumiony.
Dziewczyna złapała go za rękę, wyrwała mu broń i zepchnęła z karetki na ulicę, a jakaś mała blondyneczka, która to nagle wyrosła jak spod ziemi, doskoczyła i walnęła łajdaka w głowę tak, że go ogłuszyła.
Policjanci w karetce złapali za broń, jednak strzały zielonowłosego okularnika w jednej chwili zakończyły ich karierę i życie. Dziewczyna zaś wskoczyła do karetki i rzuciła się na szyję Ashowi.
- Serena?! - zawołał on zdumiony - Co ty tu robisz?!
- Odbijamy cię! - odpowiedziała jego ukochana - Szybko, zanim zjawią się posiłki policyjne!
- Zbieraj się, szefuńciu! Pora na nas! - dodał zielonowłosy.
- MAX?! - zawołał zdumiony Ash - Ty też jesteś Oportunistą?
- Zgadłeś, szefuńciu! Wygrałeś lot na Charizardzie pierwszą klasą! - zawołał wesoło Max, chowając broń - Lepiej korzystaj, zanim się tu zjawią niebieskie anioły sprawiedliwości.
Serena wyciągnęła Asha z karetki i pomogła mu wsiąść na Charizarda, sama siadając tuż za nim.
- Szybko, lecimy! - zawołała do Pokemona.
- Koniec akcji! - dodał Max.
Dziewczynka (w której Ash rozpoznał Bonnie) zagwizdała, a wówczas dobiegli do nich blondyn w okularach, trzymający się za ranne ramię oraz niebieskowłosa dziewczyna.
- Co się stało, Dawn?! - zapytał przerażony Max.
- Clemont oberwał! - odpowiedziała mu zapytana.
- Drobiazg! Wiejmy stąd, szybko! - zawołał wynalazca.
Szybko Dawn wypuściła z pokeballi Pidgeota i Noctowla, z których pierwszy wziął na swój grzbiet Clemonta i Dawn, a drugi Maxa i Bonnie. Czas był już najwyższy na to, aby uciekać, ponieważ policja już się zbliżała. Uciekinierzy szybko unieśli się wysoko w górę, żegnani przez świst kul wystrzeliwanych przez policjantów. Na szczęście te nie mogły ich dogonić i po chwili cała grupa była już daleko od niebezpieczeństwa.
- Ale to była akcja! - zawołał Max - Czekam na następną!
- A nas czeka wizyta u lekarza, stary - zaśmiał się Clemont do Asha - Jak widzę, obaj nieźle oberwaliśmy.
- Tak, ale na szczęście nasze rany są uleczalne - odpowiedział mu wesoło Ash.
- I na szczęście macie dziewczyny, które umieją wam pomóc - dodała dowcipnie Dawn.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Lisa została przewieziona do szpitala, gdzie stwierdzono kolejny atak jej choroby wywołany nadmiernymi emocjami, które niestety miały miejsce ostatnimi czasy. Stwierdzono, że na szczęście to nic groźnego, ale dla jej własnego dobra powinna zostać jak najwcześniej zoperowana. Problem w tym, że sprzęt do jej operacji kosztował, a fundacja tak naprawdę wcale nie zbierała dla niej pieniędzy, zaś te, które zebrał Lapitch nawet w jednej dziesiątej nie pokrywały kosztów operacji. Na całe szczęście Ash był w tej sprawie dobrej myśli i powiedział pewnym siebie tonem:
- W tej sprawie pieniądze to jest drobiazg.
Rzeczywiście, miał rację, bo wiedział doskonale, co zrobić i jak może pomóc w tej kwestii. Gorzej sytuacja się miała z lekarzem. Tutaj jednak do akcji wkroczyła Maggie, która wraz z Johnem przybyła do szpitala, ledwie tylko dowiedziała się o tym, co się stało.
- Ja i mój starszy brat znamy jednego takiego bardzo dobrego chirurga - powiedziała panna Ravenshop - Operował on już podobny przypadek i myślę, że z tym też by sobie poradził. Trzeba go tu tylko wezwać.
W tym celu Maggie zadzwoniła do swojego brata, który na szczęście posiadał adres i telefon owego chirurga. Thomas Ravenshop więc bez trudu skontaktował się z chirurgiem, który to obiecał zbadać Lisę i zająć się jej przypadkiem. Ash mógł zatem ze spokojnym sumieniem powiedzieć potem do Lapitcha:
- Głowa do góry, przyjacielu. Lisa będzie żyła.
Lapitch uśmiechnął się do niego przyjaźnie, po czym usiadł na krześle, roniąc łzy radości.
- Przepraszam cię, Ash - rzekł po chwili - Tak bardzo cię przepraszam. Nie powinienem odrzucać twojej pomocy. Gdybym od razu przyjął twoją pomoc zamiast unosić się dumą, może do niczego by nie doszło.
- Nie sądzę, że uniknęlibyśmy tego - pocieszał go Ash - Ta podła jędza Noivern, to mój stary wróg. Chciała mnie wciągnąć w pułapkę i zabić. Więc tak czy siak wykorzystałaby biedną Lisę do swoich celów.
- Ale Lisa się zemściła z jej pomocą. A właśnie... Co z tym ostatnim draniem, który ją gnębił?
- Wtedy, gdy my próbowaliśmy przekonać Lisę do przerwania akcji, to jej wysłannik stworzony przez Unown załatwił ostatniego z tych drani. Trafił on już do wariatkowa, jak pozostali.
Lapitch uśmiechnął się mściwie, gdy to usłyszał.
- Doskonale. Sprawiedliwości stało się zadość. Tylko co z Lisą? Czy zostanie aresztowana?
- Helga Sinclar... To znaczy ta prawdziwa - powiedział Scribbler - To powiedziała nam, że nie. I tak żaden sąd nie uwierzy w to, że za szaleństwo tych paniczyków odpowiada Lisa i jakiś tajemniczy Pokemon. A właśnie, co zrobiliście z Unown?
- Zabezpieczyliśmy - odpowiedziałam mu - I zamierzamy przekazać je profesorowi Oakowi. Te stwory nie mogą więcej wpaść w niepowołane ręce. Zwłaszcza takich osób jak Wampirzyca Noivern.
- Szkoda, że nam uciekła - dodał Ash - Ale jeszcze ją dopadniemy.
- Albo ona dopadnie nas - powiedziałam ponuro.
Ta rozmowa odbyła się wieczorem następnego dnia po tych strasznych wydarzeniach, jakie miały miejsce w domu dziecka, które opisałam tu już wcześniej. Następnego dnia zaś Thomas zadzwonił do Maggie na komórkę mówiąc, że chirurg do Lisy leci już prywatnym samolotem i w ciągu doby będzie na miejscu, więc być może jeszcze dzisiaj wyleczy Lisę. Wiadomość ta wywołała w nas wielką radość, którą niestety przyćmił pewien smutny fakt, a mianowicie zjawienie się w szpitalu Agathe, której twarz wyrażała ogromną rozpacz.
- Agathe? Co ty tu robisz? Co się stało? - spytałam załamana, widząc jej twarz.
- Wczoraj wróciliśmy ze Szwajcarii - odpowiedziała mi zapytana - Mój kuzyn... Hans... On... On umiera...
- Umiera? Już? Tak wcześniej?! - krzyknęłam załamana.
- Tak... I bardzo chciał was zobaczyć, zanim odejdzie.
Spojrzałam na Asha, który skinął delikatnie głową, po czym przeprosił Lapitcha, że musimy go teraz pozostawić samego, a następnie podszedł do Agathe, mówiąc:
- Zaprowadź nas do Hansa.
Hans leżał ubrany w niebieską piżamę na łóżku i wyglądał na wyraźnie osłabionego. Obok niego siedziała wierna Mako, której to czerwone od łez oczy świadczyły wyraźnie, że niedawno płakała, jednak teraz próbowała się jakoś trzymać. Z drugiej strony łóżka siedział Helmut, czyli ojciec Hansa. Mężczyzna również wyglądał na załamanego tym wszystkim.
- Witaj, Hans - powiedział po angielsku Ash, kiedy wszedł do pokoju razem z nami - Słyszałem, że udajesz obłożnie chorego, więc przyszedłem z resztą kompanii, aby cię zdemaskować.
Młodzieniec powoli spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko.
- Witaj, Ash. Witajcie, przyjacielu. Tak się cieszę, że mogę was tutaj zobaczyć. Tak bardzo chciałem, żebyście byli przy tym, kiedy odejdę.
Helmut załamany popatrzył na niego, potem na nas, a następnie rzekł coś po niemiecku. Syn odpowiedział mu w tym samym języku, natomiast on powoli odszedł w kąt pokoju i bez słowa przyglądał się naszej rozmowie.
- Bardzo się cieszę, że mogę was tu wszystkich widzieć - rzekł po chwili Hans - Chciałem was jeszcze raz zobaczyć, zanim umrę.
- Przecież ty nie umrzesz! - zawołała załamana Agathe - Przecież ty będziesz żył jeszcze długie lata!
- I kogo ty okłamujesz, kuzyneczko? - uśmiechnął się ironicznie Hans - Przecież dobrze wiesz, że na to, na co ja cierpię nie ma lekarstwa. Ale to bez znaczenia. Wezwałem was tutaj w innej sprawie.
- Słuchamy - rzekł Michael, kładąc Agathe dłonie na ramionach - Mów śmiało, przyjacielu.
- Chcę wam wszystkim podziękować, że wmieszaliście się ostatnio w moje życie. Dzięki temu zyskałem dla siebie, może i niewiele, ale zawsze trochę szczęścia, którym nasyciłem swoje ostatnie dni.
To mówiąc Hans spojrzał na Mako i uśmiechnął się do niej czule, a ta rozpłakała się na dobre.
- Nie! Proszę cię, nie! - wołała dziewczyna - Hans, ja nie chcę, żebyś umierał! Proszę! Ja tego nie chcę! Zabraniam cię!
- Zabroń mi umrzeć, mój skarbie. Kto wie? Być może cię posłucham - zachichotał delikatnie Hans, czule gładząc jej włosy.
Następnie spojrzał na nas i dodał:
- Dzięki wam znalazłem miłość swojego życia. Może nie było to zbyt długie życie, ale cieszę się, że choć jego resztę spędziłem z tak wspaniałą dziewczyną. Dziękuję ci, kuzynko... Dziękuję ci, że się wtrąciłaś w moje życie.
- Nie ma za co, Hans - zachlipała Agathe.
- Dziękuję ci, Michael, że jej pomagałeś, chociaż tego nie popierałeś - mówił dalej Hans.
- Drobiazg, przyjacielu - odpowiedział mu wzruszony Michael.
Hans spojrzał na nas i mówił dalej:
- Dziękuję panu, panie Scribbler, że pisze pan tak wspaniałe kryminały, które ostatnimi czasy dotarły także i tutaj. Dziękuję pani, panno Ravenshop, za pani genialne dwa opowiadania. Jestem nimi zachwycony. Dziękuję ci, Ash, że ujawniłeś uczucie, jakie do mnie żywi Mako. I dziękuję też tobie, Sereno, że mu w tym pomogłaś.
Wszyscy powiedzieliśmy chłopakowi to samo - iż to nic takiego i że każdy na naszym miejscu postąpiłby tak samo.
- Mam dla was dwie prośby. Proszę, obiecajcie mi, że je spełnicie.
Obiecaliśmy mu to i to w ciemno, czego jeszcze nigdy wcześniej nie robiliśmy.
- Chcę, aby skremowano moje ciało - rzekł Hans - A popioły rozsypcie na wietrze. Kocham to miejsce, kocham te góry i kocham Bawarię... A moje życie, podobnie jak i sława, przeleciały jak ten wiatr, więc i ja chcę odlecieć z wiatrem. Dopilnujcie, aby tak się stało.
Obiecaliśmy mu to.
- A teraz druga moja prośba... Agathe... Włącz mi, proszę, tę piosenkę Elvisa. Wiesz... Tę, która mi się tak podobała.
Agathe zapłakana pokiwała głową, po czym podeszła do stojącego na stoliku gramofonu i nastawiła płytę. Chwilę później zaś poleciała z niej piosenka „My way“ w wykonaniu Elvisa Presleya. Hans uśmiechnął się do nas bardzo szczęśliwy, po czym zamknął oczy i zaczął zachwycony słuchać słów piosenki, podobnie jak i my.
Utwór leciał powoli, wywołując łzy w oczach nas wszystkich, a jego słowa spokojnie i bez pośpiechu trafiały do naszych uszu i serc. Gdy zaś dobiegła końca, Mako popatrzyła na Hansa i powiedziała:
- To jedna z najpiękniejszych piosenek Elvisa. Nie sądzisz, skarbie?
Hans jednak nie odpowiedział jej. Tylko leżał na łóżku z zamkniętymi oczami i uśmiechał się delikatnie.
- Skarbie? - spytała po chwili Mako i lekko nim potrząsnęła - Hans? Czy wszystko dobrze? Hans? O nie!
Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, co się stało. Hans umarł. Ledwie to do nas dotarło, a doszło do wielkiego ataku płaczu nas wszystkich. Ja, Maggie i Agathe zaczęłyśmy dziko płakać, wtulając się mocno w ramiona naszych chłopaków, którzy płakali, choć po męsku i twardo, ale z wielką rozpaczą w sercach. Pikachu i Buneary także płakali, roniąc strumień łez. Helmut zaś podszedł załamany do łóżka i opadł na kolana, po czym krzycząc z rozpaczy wyrwał sobie dwie garście włosów z głowy i zaczął wręcz wyć z bólu, czego żaden z nas nie miał mu jednak za złe. Mako zaś powoli położyła się na łóżku obok Hansa i dziko płacząc wtuliła się w niego. Chwilę później znieruchomiała i jedynie cichy szloch wskazywał nam jeszcze na to, że jest żywym człowiekiem, a nie manekinem.
- Trzeba będzie zawiadomić... Tych no... No, wiecie sami... - rzekła po chwili Maggie, łykając własne łzy - Tych, co się ich zawsze wzywa w takich przypadkach.
- Tak, masz rację - powiedziałam i podeszłam do Mako, dotykając jej ramienia - Mako... Chodź... Musisz wziąć coś na uspokojenie.
- Wszyscy musimy - rzucił John.
Ale Mako się nie poruszyła. Szarpnęłam lekko jej ramieniem, lecz nic tym nie zyskałam. Dziewczyna była nieruchoma, a co gorsza nie oddychała. Przerażona sprawdziłam jej puls, lecz go nie wyczułam.
- Boże, Ash! - zawołałam - Ona... Ona chyba...
Mój luby podszedł do mnie i również sprawdził dziewczynie puls, ale też go nie wyczuł.
- Czy ona...? - jęknęłam przerażona.
Ash przyjrzał się uważnie Mako i nagle coś przykuło jego uwagę. Powoli wziął do ręki lewą dłoń dziewczyny, która była zaciśnięta w pięść, otworzył ją i wyjął z niej niewielką buteleczkę z białą etykietką oraz z narysowaną nań trupią czaszką. Wszystko było dla nas jasne.
- O Boże! Ash! - jęknęłam - Ona... Ona...
- Spokojnie, Sereno - powiedział Ash załamanym głosem - Już jest wszystko dobrze. Już dla nich jest wszystko dobrze.
Wtem do pokoju weszła pielęgniarka, która przed tą rozmową wyszła z domu po leki i dopiero teraz wróciła.
- Co się tu dzieje? - zapytała po angielsku, ale z niemieckim akcentem - Czemu wszyscy płaczą? Czy... O, Herr Gott! Czy panicz... Och, nein! A panienka?! Co z nią? Czemu się nie rusza?! Czy ona także... Och! Tylko nie to! Oni oboje umarli?!
- Nie, proszę pani. Tylko śpią - rzekł smutno Ash, ale w jego głosie nie wyczułam ani odrobiny sarkazmu.
Spojrzałam na ciała Hansa i Mako i musiałam przyznać, że naprawdę oboje wyglądali, jakby po prostu spali.
Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Wielki Brat szalał ze wściekłości, kiedy tylko się dowiedział o tym, co się stało. Wściekły przewrócił biurko i wywalił wszystko, co na nim się znajdowało na podłogę, po czym chwytał te przedmioty i ciskał każdym z nich w swoich podwładnych, którzy tylko mu się nawinęli. Nakazał policji przeszukać dokładnie wszystkie okoliczne lasy i znaleźć swego bratanka. Ponieważ nie mógł też nigdzie znaleźć bratanicy domyślił się, że i ona brała udział w ucieczce Asha, więc ją też miano znaleźć. Poszukiwania jednak nic nie dały, ponieważ uciekinierzy ukryli się w tak bezpiecznym miejscu, że wszelkie działania policyjne w tym zakresie spełzły na niczym.
Giovanni załamany wiedział, że jego bratanek prędzej czy później wystąpi przeciwko niemu, to była tylko kwestia czasu. Załamany oczekiwał w każdej chwili wieści o jego zbrojnym wystąpieniu, o jakieś rewolucji czy demagogii na ulicach. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Ash przepadł jak kamień w wodę i wyraźnie nie zamierzał się więcej tutaj pojawiać. Wielki Brat zaczął więc powoli czuć się bezpiecznie.
Pewnego razu położył się do łóżka, po czym zmęczony zamknął oczy, mówiąc sobie:
- Ech, ten mój głupi bratanek! Musiał mi wszystko popsuć. Niech ja go tylko dostanę w swoje ręce, to wtedy...
- Co wtedy mi zrobisz, stryjaszku? - odezwał się znajomy głos.
Giovanni przerażony usiadł na łóżku i zobaczył siedzącego przy nim Asha z pistoletem w dłoni, który miał wymierzony w niego.
- TY?! - zawołał zaszokowany Giovanni - Skąd się tu wziąłeś?!
- To bardzo proste - odpowiedział mu Ash - Pamiętasz, jak jeszcze byłem u ciebie w łaskach? Pokazałeś mi kilka tajnych przejść w tym pałacu. Teraz wykorzystałem tę wiedzę, aby móc cię zapoznać z kilkoma moimi przyjaciółmi.
Giovanni rozejrzał się i zauważył, że tuż przed nim stoją Oak, Serena i Max, wyraźnie ubawieni całą tą sytuacją.
- No proszę, wy tutaj także - rzucił podle Wielki Brat - Ale czego ja oczekiwałem? Zdrajca brata się ze zdrajcami. Czego więc można było się spodziewać?
- Zdrada jest wyłącznie kwestią dat, jak sam mi to kiedyś powiedziałeś - rzekł do niego Oak - Dlatego też będzie nam miło, jeśli raczysz podpisać ten oto papierek.
To mówiąc podsunął jakieś pismo Giovanniemu oraz długopis.
- A to co takiego? - spytał Wielki Brat.
- Oświadczenie, że zrzekasz się natychmiast funkcji prezydenta Kanto na rzecz swego bratanka - odpowiedział mu Oak.
- Nowego Wielkiego Brata - dodał Max.
Giovanni był oburzony taką propozycją.
- Że słucham?! Wy chyba kompletnie postradaliście rozum! I może jeszcze uważacie, że ja coś takiego podpiszę?! Nigdy w życiu!
Ash powoli przyłożył mu lufę do czoła i Wielki Brat zaczął powoli spuszczać z tonu.
- No dobrze... A jeśli jednak podpiszę, to co wtedy?
- Wtedy darujemy ci życie - powiedział do niego Ash - Uwierz mi, mam wielką ochotę rozwalić ci łeb za to, co zrobiłeś mojemu ojcu, ale nie jestem taki, jak ty. Wobec tego podpisz ten papier, a daruję ci życie.
- A jeśli odmówię, to mnie zabijesz? I co ci to da?
- Automatycznie będę twoim następcą i zrobię, co zechcę.
- Zabiłbyś własnego stryja?
Ash strzelił dwa razy w poduszkę i powiedział:
- Z największą przyjemnością. To jak? Mam pociągnąć za spust jeszcze raz? Ale tym razem strzelę ci w kręgosłup i zadbam o to, abyś był już kaleką do końca życia.
Giovanni widział, że sprawa jest przegrana i już nic nie jest w stanie zrobić. Załamany szybko ocenił sytuację. Wiedział, że bratanek dotrzyma danego słowa i zrobi z niego kalekę. Lepiej więc będzie ustąpić i czekać na dalszy rozwój zdarzeń. Na pewno w Kanto są jego zwolennicy, dlatego też odzyskanie z ich pomocą władzy nie będzie takie trudne.
- Dobrze, zgadzam się - powiedział Giovanni i powoli złożył podpis na dokumencie.
W tym samym czasie do pokoju wpadli nagle dwaj strażnicy oraz Gary. Cała trójka wyglądała na przejętych.
- Słyszeliśmy jakieś strzały! Co się tu dzieje?! - zawołał Gary, po czym nagle dostrzegł Asha - No proszę! Nasz drogi paniczyk wrócił do swojego rodzinnego gniazda! Tym lepiej, bo wreszcie wyrównamy rachunki!
- A i owszem - potwierdził Ash i rzekł strażnikom: - Aresztować tego człowieka.
Gary był nie mniej zdumiony, co strażnicy, więc zapytał:
- Słucham? Czy ja się aby teraz nie przesłyszałem? TY kazałeś MNIE aresztować?! Nie no, ty to naprawdę jesteś walnięty! Sądzisz, że możesz tu wydawać jakiekolwiek polecenia?
- Może, bo właśnie został Wielkim Bratem! - zawołał Max.
Gary zdumiał się ponownie, gdy to usłyszał.
- Słucham?! W jaki sposób?
- Poprzedni Wielki Brat abdykował na jego korzyść - odpowiedziała z uśmiechem Serena.
- To prawda - potwierdził skinięciem głowy Giovanni - Teraz on jest Wielkim Bratem i panem Kanto. Musicie odtąd słuchać jego rozkazów.
Gary upuścił przerażony broń z dłoni, a już chwilę później strażnicy pochwycili go.
- Co zrobimy z tym śmieciem? - spytał Max mściwym tonem.
- Do obozu pracy z nim - zdecydował Ash - Zobaczymy, jak mu się tam spodoba, zwłaszcza, jak znajdzie się pod opieką swoich własnych katów.
Gary obdarzył go mrocznym spojrzeniem i został wyprowadzony z pokoju, a nasi przyjacielu uśmiechnęli się zadowoleni.
***
Wkrótce potem Giovanni oficjalnie i formalnie abdykował na korzyść swego bratanka, licząc przy tym jednak na to, że Ash zrazi do siebie wielu ludzi, a także wierzył w swoich zwolenników, którzy na pewno go odbiją. Przeliczył się wszak, gdyż nie zamierzali oni tak postąpić. Dla nich sprawa była już zakończona, podobnie jak i dla niego, ponieważ niedługo potem Giovanni stanął przed sądem za liczne zbrodnie i skazany na dożywocie w obozie pracy, który opuścili już wszyscy pensjonariusze poza strażnikami, którzy teraz na Giovannim, Garym oraz innych łajdakach mogli wyładować wszystkie swoje negatywne emocje.
Ash jako przywódca kraju zniósł cenzurę oraz zaprowadził prawdziwe książki, filmy i piosenki, a prócz tego jeszcze zmienił konstytucję, a gdy to nadeszło, zrezygnował z urzędu, lecz niedługo potem objął go ponownie wybrany na prezydenta. Po upłynięciu pięciu lat jego kadencji wyborcy zażądali zmiany konstytucji, co też im się udało i odtąd prezydent był wybierany dożywotnio, a nim został oczywiście Ash. Bohater nie chciał się zgodzić, ale ostatecznie zrobił to, aby móc pomagać wszystkim i każdemu z osobna.
Serena oczywiście wyszła za Asha, a Dawn za Clemonta, co zresztą było łatwe do przewidzenia. Max i Bonnie związali się ze sobą, a Oak został doradcą nowego prezydenta, który bardzo chętnie korzystał z jego porad, na czym zresztą dobrze wychodził.
Nieco gorzej los obszedł się z Giovannim i Garym. Za swoje podłości i godne potępienia czynu zostali skazani na dożywocie w obozie pracy, który tylko dla nich i dla im podobnych zwyrodnialców został zachowany. Nie trafiało tam jednak za czasów Asha zbyt wielu ludzi, a po jakimś czasie, gdy obaj łajdacy, o których mowa, zmarli wskutek zbyt ciężkiej dla nich pracy, obóz został zlikwidowany, aby już nigdy nie zostać ponownie otwarty. Jego więźniowie zaś zostali przeniesieni do więzienia, a wśród nich była także Jenny z miejscowej policji (ta sama, która kiedyś pomogła Wielkiemu Bratu zatuszować sprawę śmierci ojca Asha. Sam Ash miał zaś pełną satysfakcję z dobrze wykonanego zadania.
- Coś mi mówi, że udało nam się stworzyć idealny świat z twoich wizji, Oak - powiedział pewnego razu Ash - Stworzyliśmy wreszcie idealny świat.
- Do ideału jeszcze mu trochę brakuje, ale spokojnie - odparł na to Oak - Popracujemy nad nim i wszystko będzie takie, jakie być powinno.
- Nie może być inaczej. Ale wszystko w swoim czasie. Bez pośpiechu i po kolei. Tak, jak powinien być wprowadzany idealny świat, w którym to tyrani zostają obaleni, a sprawiedliwi władcy wprowadzają porządek.
Pamiętniki Sereny c.d:
Nie wiem, co mogę jeszcze dodać w całej tej historii. Chyba tylko to, jak ona ostatecznie została zakończona.
Ciała Hansa i Mako poddano kremacji, po czym Agathe rozsypała ich prochy na wietrze. Helmut załamany pogrążył się w rozpaczy, ale na całe szczęście nie był w swoim cierpieniu osamotniony, gdyż wspierała go panna Trapp, która także cierpiała, gdyż straciła ukochaną siostrzenicę, dlatego też doskonale rozumiała, co on musi teraz czuć.
- Coś mi mówi, że to nie będą dla nich szczęśliwe święta - rzekła po chwili Maggie, kiedy stojąc razem na łące przed miastem rozmawialiśmy o tym wszystkim.
- A może jednak? - spytała Agathe - Może jednak będą szczęśliwe, gdy tylko zdołają zrozumieć, że Hans i Mako są szczęśliwi w jakimś idealnym świecie, do którego nie mają dostęp wady tego świata?
- Kto wie? Być może i tak? - zapytał Michael - Tak czy inaczej lepiej będzie, jeśli z nimi pozostaniemy na święta.
- Czyli jednak z nimi zostajecie? - zapytałam smutno.
- Musimy - rzekła smutno Agathe - Nie możemy ich zostawić samych. Oni nas potrzebują.
- Szkoda, że ta część naszej przygody tutaj nie kończy się dobrze - dodał zasmucony John - Ale przynajmniej Lisę zoperowano i dziewczyna będzie żyła.
- Tak, to prawda - zgodziła się z nim Maggie - A Lapitch pomógł jej to wszystko przejść. On musi naprawdę bardzo ją kochać.
- Tak... Ciekawe tylko, skąd nagle szpital wziął pieniądze na operację tej małej?
- Właśnie, to dopiero zagadka. Skąd szpital wziął pieniądze na operację Lisy? Jak sądzisz, Sereno?
Ja i Ash uśmiechnęliśmy się tajemniczo, dając im do zrozumienia, że wiemy to, ale nie powiemy. Zresztą nasza kochana para artystów z całą pewnością już się tego sama domyślała, więc po co im było mówić coś, co i tak było dla nich oczywiste?
Ponieważ zbliżały się święta, postanowiliśmy powrócić wreszcie do Alabastii i tam zająć się zorganizowaniem Bożego Narodzenia w naszych rodzinnych stronach. John i Maggie obiecali wrócić z nami, aby nam w tym pomóc. Agathe i Michael zostali na święta w Bawarii, podobnie jak Lapitch i Lisa, których odwiedziliśmy przed naszym powrotem, życząc im Wesołych Świąt oraz Szczęśliwego Nowego Roku. Oboje odwzajemnili się nam tym samym.
- Mam tylko nadzieję, że jeszcze nas odwiedzicie - powiedział Lapitch - W końcu jesteśmy przyjaciółmi.
- Tak... I zawsze nimi będziemy - dodała Lisa, która wciąż miała na głowie bandaż, ślad po niedawno przebytej operacji.
- Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi i oczywiście, że jeszcze was odwiedzimy - rzekłam bardzo radosnym głosem - W końcu przyjaciele się odwiedzają, prawda?
- Jesteśmy przyjaciółmi na zawsze - powiedział Ash, a jego Pikachu zapiszczał radośnie, siadając mu na ramieniu.
- Weseli przyjaciele na zawsze! - zaskrzeczał Amadeus, siedzący na swojej żerdzi w pokoju Lisy.
Bruno zaś zaszczekał i polizał nas po rękach, gdy go głaskaliśmy po łbie na pożegnanie.
- Opiekuj się nimi, Bruno - powiedział Ash czułym tonem.
Potem oboje uściskaliśmy Lapitcha i Lisę, a kiedy to zrobiliśmy, to ruszyliśmy ku wyjściu. Już mieliśmy wyjść, kiedy to nagle Lisa zawołała za nami:
- Zaczekajcie!
Odwróciliśmy się do niej.
- Czy wiecie, kto dał pieniądze na moją operację?
Ash uśmiechnął się delikatnie, a ja odparłam:
- Tak, ale chce pozostać anonimowy.
- Rozumiem - pokiwała głową dziewczyna - Nie będę więc pytać o jego imię, ale powiedzcie mu, proszę, że jestem mu wdzięczna i życzę mu Wesołych Świąt.
- Przekażemy mu - odpowiedziałam jej radośnie.
- Nie zapomnijcie - dodał Lapitch - W końcu dzięki takim ludziom, jak ten ktoś nasz świat staje się lepszy. Może nie idealny, bo on nigdy taki nie będzie, ale zawsze lepszy.
- Lepszy świat! Idealny świat! - skrzeczał Amadeus.
- Dziękuję, Lapitch. Przekażemy mu - powiedziałam wzruszona jego słowami.
- A ja sądzę, że to również tacy ludzie, jak ty swoimi wielkimi czynami sprawiają, iż ten świat jest trochę lepszy - powiedział po chwili Ash.
- Tacy, jak ja? - zdziwił się Lapitch - Wątpię. Ja przecież nie robię nic wielkiego. Ja tylko kocham Lisę i pomagam jej, gdy tylko mogę. Co w tym niby wielkiego?
- Uwierz mi, to wszystko, o czym mówisz jest bardziej wielkie niż myślisz - uśmiechnął się do niego Ash.
- Tak, Lapitch! Jesteś wielki! - zawołała Lisa, po czym przytuliła się do chłopca.
- Wielki Lapitch! Wielki! - zaskrzeczał Amadeus.
KONIEC
Dla Asha to nie do pomyślenia, żeby brat mógł zabić brata. Nic dziwnego, że boi się prawdy na ten temat, skoro jest ona tak przerażająca i przytłaczająca. Dotychczas był przecież przekonany o tym, że jego ojciec zginął z rąk złoczyńców, a stryj zawsze postępuje dobrze i właściwie. Był przez całe życie okłamywany, a teraz jego dotychczasowy światopogląd runął w gruzach. Okazało się, że wszystko w co wierzył było jednym wielkim kłamstwem. Jenny poczuła się przerażona, kiedy zapytał ją prosto z mostu o to, czy Giovanni zabił jego ojca. Okazało się, że ona była jego wspólniczką, skoro postarała się o to, aby nikt nie dowiedział się o tym, że Josh zginął z jego ręki. Ale ona okazała się naprawdę głupia, skoro wygadała to wszystko Ashowi. Dała się podejść jak naiwne dziecko. I okazało się, że jest ciotką Gary'ego. Nic dziwnego, że to wszystko całkowicie przygniotło i załamało Asha, który nie miał pojęcia, że pracował dla zabójcy własnego ojca. Serena go rozumie i chce mu pomóc. Ash zapragnął pomścić ojca. Serena działa na niego uspokajająco. Potrafi ukoić jego nerwy i wie, jak się za to zabrać. I po raz kolejny wyznali sobie miłość. Ash postanowił przyłączyć się do Oportunistów i wraz z nimi spiskować przeciw Giovanniemu. Oak to naprawdę mądry człowiek, który wie co robi. Ash postanowił być lepszym człowiekiem od swojego stryja i zepchnąć myśl o zemście na dalszy plan, żeby nie zatruwała mu umysłu. A Surge nadal niczego się nie domyśla, ponieważ Ash udaje, że wciąż jest zwolennikiem swego stryja. Tylko znowu zbagatelizował Gary'ego, który przyłapał go na tym, jak wziął sobie nielegalne płyty. I to na pewno on złożył na niego donos. Nikt inny o nic go przecież nie podejrzewa. Gary nie wierzy w to, że portrety Giovanniego posiadają ukryte kamery, dlatego nie miał żadnych obiekcji przed zdjęciem go ze ściany. I przez to Ash został zdemaskowany. Ash powinien jakoś spróbować się wybronić, skoro Surge dał mu taką możliwość, ale on wolał milczeć, bo nic sensownego nie przyszło mu do głowy, więc go aresztowano.
OdpowiedzUsuńGiovanni nieźle się wściekł, kiedy dowiedział się o zdradzie bratanka. Nie spodziewał się przecież, że prawda wyjdzie na jaw. Teraz nie ma już nic do ukrycia. Spróbował wydrzeć od Asha informacje na temat pozostałych członków organizacji Oaka, a gdy mu się to nie udało, to skazał go na pobyt w obozie pracy. Ash obawia się, że kaci zdołają wydrzeć z niego informacje na ich temat. A Charizard to jaki Pokemon? Przyjaciele Asha postanowili go odbić w drodze do obozu, wmieszawszy się w tłum na ulicy. Clemont okazał się bezwzględny, skoro zastrzelił jednego z policjantów, tak samo jak Dawn, która z zimną krwią zabiła Surge'a. Żarty się skończyły. Gary był tak oszołomiony widokiem Sereny, że nie zdążył strzelić, zanim został obezwładniony. Nie spodziewał się jej w szeregach oportunistów. Wszyscy okazali się równie bezwzględni w działaniu. I okazało się, że również Max się do nich przyłączył. A Noctowl to sowa? Akcja odbijania Asha zakończyła się powodzeniem, ponieważ zdołali umknąć policji wraz z nim. Giovanni jest bardzo porywczy i gwałtowny, skoro tak się ciskał z wściekłości. Wpadł w prawdziwą furię, gdy dowiedział się, że Ash zdołał uciec. Do tego domyślił się, że Dawn również jest oportunistką. Załamał się, ponieważ przestał czuć się pewny na swojej pozycji, będąc przekonany że Ash będzie szukał okazji do zemsty. Zaczął się go poważnie obawiać, ale tylko przez krótki czas, ponieważ uznał, że on zapewne opuścił Kalos. Oportuniści postanowili uczynić Asha nowym prezydentem na miejsce Giovanniego, dlatego postanowili wymusić na nim zrzeczenie się urzędu, jaki dotychczas sprawował. Ash zdołał go skutecznie zastraszyć, a zyskawszy władzę postanowił skazać Gary'ego na pobyt w obozie pracy, podobnie jak Giovanniego, którego opuścili wszyscy zwolennicy, dobrze widząc, że sprawa została ewidentnie przegrana na korzyść oportunistów. Ash okazał się wyśmienitym prezydentem, dlatego obrano go nim na czas nieokreślony. Po śmierci Giovanniego i Gary'ego zdecydował się na likwidację obozu pracy. Rządził mądrze i sprawiedliwie, słuchając rad mądrego Oaka.
OdpowiedzUsuńPewnie, że Giovanni się wściekł na wieść o zdradzie bratanka, a gdy ją odkrył, to postanowił wycisnąć z niego dosłownie wszystkie informacje o organizacji Oaka. Ash się bał, że tortury mimo wszystko go złamią, a on sam zdradzi przyjaciół. Ale ci go odbili z niewoli, bo tak właśnie robią przyjaciele. Owszem, w walce byli bezwzględni, ale jak sam powiedziałeś, żarty się skończyły. Charizard to Pokemon wielki i ognisty jaszczur ze skrzydłami, trochę przypomina dinozaura. A Noctowl to Pokemon wielka sowa. Zgadza się - Gary zawahał się widząc Serenę wśród buntowników, bo jej się tu nie spodziewał, dlatego nie zdążył strzelić i został ogłuszony. Opis akcji trochę wzorowałem na Akcji pod Arsenałem, ale ta skończyła się o wiele lepiej, jak sam widzisz. Zgadza się - Giovanni się wściekł słysząc o zdradzie Dawn i ucieczce Asha, ale dość szybko go zlekceważył uważając, że uciekł z Kanto, aby ratować własną skórę i dlatego Ash z przyjaciółmi zdołali go podejść i zmusić do abdykacji. Oczywiście Oak nie był głupi i postanowił od razu nie zmieniać całego systemu, bo tak szybka i rewolucyjna zmiana źle by się skończyła, lepiej więc było powoli wszystko zmienić. Ash jako nowy prezydent dzięki wsparciu przyjaciół i radom Oaka zdołał zaprowadzić w Kanto sprawiedliwe rządy i dlatego otrzymał swój tytuł dożywotnio i korzystał z tego mądrze. Być może trochę bajkowe zakończenie, ale chyba lepsze niż ponure jak zwykle bywa w dziełach antyutopijnych.
UsuńWreszcie po pracy, mogę podzielić się swoja opinią o tym rozdziale.
OdpowiedzUsuńMusiałem dość długo czekać by jakikolwiek rozdział tej serii był tak blisko zepchnięcia "Cie(r)ni sławy" z piedestału i... wciąż czekam, ale nie będę ukrywał, że "Idealny świat" był jak do tej pory najbliżej. Nie jest to zasługa pojedynczych puzzli, jest to zasługa obrazka, który wyłonił się po ich ułożeniu, a obrazek był cudowny. Czy chodzi mi tutaj o dość smutny ostatni rozdział tej historii? Oczywiście... nie. Chodzi tu o umiejętne przekładanie wątku bawarskiego z wątkiem opowiadania Meggie. Po raz pierwszy poczułem, że autor czyta ze mnie jak z otwartej księgi i daje przerywnik wtedy, gdy tego oczekiwałem. Świetnie wypadły tu postacie i mimo paru zgrzytów, byłem zachwycony przedstawieniem ich. Lisa i Lapitch to świetna para, która wcina mi się w pamięć tak jak kiedyś Scarlett. I muszę oddać ci jedno, potrafiłeś mnie tu zaskoczyć. Sam myślałem że to jednak Darkrei bardziej nadaje się na stworka przyprawiającego o obłęd, jednak przedstawienie Unownów wypadło niesamowicie przekonujące, a dodatek Wampirzycy tylko doprawił to ciastko soczystym lukrem. No i jeszcze ta emocjonalna scena z konającą parą zakochanych, muszę tu przyznać, że wzruszyłem się niesamowicie.
Moja ocena to 10/10. Jednak ci się udało i ten stary maruda dał dyszkę. Zakończę swój wywód moim ulubionym cytatem tej przygody: "Nie, proszę pani. Tylko śpią" (przy okazji, bardzo mocne, wrywające się w pamięć słowa), bo wiedz milordzie, ze mój dawny zachwyt tą serią nie umarł, on jedynie śpi, a takie historię powoli przebudzają tego śpiocha.