sobota, 13 stycznia 2018

Przygoda 105 cz. III

Przygoda CV

Ostatnia jednorogini cz. III


Agathe oraz jej ukochany opowiedzieli naszym przyjaciołom dokładnie wszystko, co już wcześniej nam mówili. Gdy opowieść dobiegła końca, to John i Maggie bez wahania oznajmili nam, że z wielką przyjemnością nam pomogą w tej sprawie. Dlatego też razem poszliśmy do domu pana Rusla, w którym Agathe i Michael się zatrzymali. Ponieważ wuja naszej przyjaciółki nie było, to mieliśmy swobodę działania.
Rudowłosa zaprowadziła nas do pokoju Hansa. Pokój był dość duży, na ścianach wisiały plakaty różnych sportowców, a także stał taki niewielki regał z kilkoma książkami, a także biurko z laptopem.
- Bardzo mnie ciekawi, kto też pisze do niego listy - rzekła Agathe - Ja wiem, że to może wścibstwo, ale jeżeli mojego kuzyna ktoś zamierza gnębić lub zakpić sobie z niego w takiej ciężkiej dla niego sytuacji, to chyba sami rozumiecie, że nie mogę siedzieć bezczynnie.
- Ja osobiście jestem przeciwny realizacji takich pomysłów - odezwał się Michael.
- A to niby czemu? - spytał Scribbler.
- Ponieważ jestem zdania, że to zwykłe wścibstwo i z tego mogą wyjść tylko same problemy. Ale oczywiście ja doskonale wiem, iż wy mnie nie posłuchacie i zrobicie po swojemu, więc zostaje mi tylko wam pomóc.
- On zawsze jest takim marudą? - spytałam cicho Agathe.
- Nie... Tylko ostatnio taki się stał - zaśmiała się moja przyjaciółka - Jak sam mówi, czuje się za mnie odpowiedzialny i chroni mnie przed moimi zwariowanymi pomysłami.
- A masz zwariowane pomysły?
- Oczywiście. W jednym z nich właśnie uczestniczycie.
Zaśmiałam się delikatnie.
- Ano tak. Wybacz, zapomniałam o tym.
Głośno zaś dodałam:
- Dobra, to co robimy?
- Najlepiej sprawdźmy te listy do Hansa - zaproponował Ash - Być może ich przeczytanie coś nam powie.
- Co prawda to prywatna korespondencja Hansa, ale cóż... Detektyw nie przejmuje się takimi sprawami - zachichotał John.
- A ja przez ten czas sprawdzę komputer naszego kuzynka - rzekła Maggie - Być może w historii stron, jakie odwiedzał znajdziemy coś, co nas naprowadzi na trop jego tajemniczej fanki.
- Obawiam się, że jest on zabezpieczony hasłem - zauważyła Agathe.
- Szkoda, że nie ma z nami Maksa - rzekł smutno Ash - On jest takim bystrzakiem w tych sprawach, iż bez większego wysiłku poradziłby sobie z naszym problemem.
- Spokojnie, nasz drogi haker jest nam tutaj niepotrzebny - stwierdziła bardzo pewnym siebie tonem Maggie - W końcu ja też się trochę na tym znam. Poza tym tu się chyba przyda więcej logika niż hakerstwo.
Już po chwili włączyła ona laptopa, który był rzeczywiście ustawiony na hasło. Maggie wpisała kilka opcji i za każdym razem były one błędne, jednak po chwili pomyślała i już wiedziała, co ma wpisać i wpisała coś, po czym hasło okazało się być prawidłowe i uruchomiło komputer.
- Jak ty to zrobiłaś?! - zapytał zaszokowany John.
- Normalnie. Stukałam palcami w klawiaturę - odparła dowcipnie jego dziewczyna.
- Nie o to mi chodziło. Pytałem, jak ty odgadłaś właściwe hasło?
- To było proste. Z opowieści Agathe wywnioskowałam, że być może hasłem może być ostatnie słowo, jakie mógłby dać na hasło. I miałam rację.
- A co to za słowo? - spytałam.
- Pewnie Helmut - rzekł Ash.
Maggie Ravenshop spojrzała na niego zdumiona i tym razem to ona była w niemałym szoku.
- Zgadł, jak Boga kocham! Skąd wiedziałeś?
- Też drogą dedukcji przyszło mi to do głowy. Mówiłaś nam, że Hans ze swoim ojcem nie ma najlepszych relacji, to uznałem, iż ostatnim słowem, które mógł uczynić hasłem w laptopie, jest imię jego ojca. No, a poza tym patrzyłem ci na palce, jak wklikujesz hasło.
Wszyscy się zaśmialiśmy, a Maggie rzuciła ironicznie:
- Tak, to było spore udogodnienie. Nie sądziłam, że detektywi chodzą na łatwiznę.
- Jakbym nie chodził czasem na łatwiznę, to wielu rzeczy bym nie odkrył, możesz być tego pewna - zaśmiał się mój luby - A tak na poważnie, to co spodziewasz się znaleźć w tym komputerze?
- Prawdę mówiąc sama nie wiem. Przede wszystkim chcę się o nim więcej dowiedzieć. Historia pamięci jego komputera, jeśli oczywiście jej jeszcze nie wykasował, może mi bardzo wiele powiedzieć o nim.
- Oby tak było, a my tymczasem zajmiemy się listami - powiedział Ash - Gdzie one są?
- Pika! Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, wskazując na regał z książkami, na którym siedziała właśnie Buneary, trzymając w łapkach plik listów.
- Ach tak, rzeczywiście - uśmiechnęła się Agathe - Tutaj je położyłam zanim wyszłam. Poczytajmy sobie te listy i spróbujmy coś z nich wyciągnąć.


Listów było kilkanaście, więc rozdzieliliśmy je między sobą i podczas czytania uważnie analizowaliśmy wszystko, co tam jest napisane, a prócz tego jeszcze wymienialiśmy się własnymi doświadczeniami w tej sprawie.
- I co o tym sądzisz? - spytałam Asha, gdy skończył on czytać kolejny list.
- Agathe miała rację, gdy mówiła, że te listy są naprawdę patetyczne - odpowiedział mi mój chłopak.
- Dość patetyczne? To bardzo dyplomatyczne wyjaśnienie - zaśmiała się ironicznie rudowłosa - Przecież chyba sami widzicie, że te listy aż kapią od przesady! Może w dobie romantyzmu były one piękne, ale teraz są raczej kiepskim sposobem wyrażenia swoich uczuć. Chociaż nie powiem, niektóre z tych porównań są całkiem piękne. Mimo wszystko ja tam bym wolała, aby mnie wyznawano miłość w sposób mniej wzniosły, a bardziej uczciwy.
- Uważasz więc, że te listy dowodzą nieszczerość jej autorki? - spytał Michael.
- Oczywiście - odpowiedziała jego luba, delikatnie głaszcząc po łebku swego Espurra - Nie mów mi, że ty tego nie widzisz. Tu jest za dużo słów, a za mało serca. No, a wiele tych zdań przypomina różne frazesy z powieści doby romantyzmu. Naprawdę, wyglądają tak, jakby je ktoś wyrwał żywcem z tych starych książek.
Ash wziął kolejny list i przyjrzał mu się uważnie.
- Ten jest inny. Tutaj jest mnie patetyczności, jeśli w ogóle ją mamy. Za to mamy naprawdę urocze i miłe słowa, proste i przyjemne. Być może płyną one prosto z serca.
- Czemu nie? - spytałam, przyglądając się listowi - Mogę?
Ash podał mi list, a ja uważnie go przeczytałam.
- Wiesz, masz rację. Ten list wygląda tak, jakby pisała go zupełnie inna osoba. W sumie pismo też jest jakby trochę inne.
Mój chłopak wyjął lupę z plecaka, wziął ode mnie list i zaczął mu się przyglądać przez ów atrybut każdego, porządnego detektywa.
- Wiesz, Sereno... Grafologiem to ja tam nie jestem, ale mimo wszystko masz rację, że ten list jest trochę takim innym pismem pisanym.
John Scribbler wziął od niego kartkę i porównał ją z innymi.
- Moim zdaniem nawet długopis, którym pisano ten list jest inny. Tak, zdecydowanie jest inny.
- To jeszcze niczego nie dowodzi - stwierdził Michael - Przecież ta osoba mogła po prostu zmienić długopis, bo tamten jej się wypisał.
- To może mieć sens, ale mimo wszystko lepiej będzie to sprawdzić - odezwała się Maggie, odwracając się do nas.
- Dobrze, tylko jak? - spytałam.
Nasze Pokemony zapiszczały smętnie, ponieważ też nie były w stanie niczego sensownego wymyślić.
- Ja chyba wiem! - zawołała po chwili Agathe.
Zamieniliśmy się wszyscy w słuch i zaczęliśmy słuchać tego, co mówi do nas rudowłosa.
- Widzicie... Hans chodził wcześniej do szkoły. Wychowawczyni klasy, do której on chodzi bardzo go lubi. Może ona pozna pismo z tych listów?
- Albo też sama je pisała - zaśmiał się Michael, jednak szybko pojął, że jego żarcik nikogo nie rozbawił, więc umilkł.
- Tak, jasne. Sama je napisała - mruknęła Maggie - Brzmi jak historia rodem z kiepskiej telenoweli.
- Co chcesz? Życie jest telenowelą, której to nigdy nie masz dosyć, jak śpiewał taki jeden koleś - zaśmiał się Scribbler - No, a tak z innej beczki, to znalazłaś coś może?
- Niewiele. Głównie wchodził na strony o sporcie i takie tam inne, ale prawdę mówiąc coś mnie zaintrygowało.
- Co takiego? - spytała Agathe.
- Widzicie... Według historii pamięci komputera... czy jak się fachowo to nazywa, to Hans wchodził dość często na stronę z pewnym blogiem z opowiadaniami.
- A to ciekawe - powiedziałam zaintrygowana - A jaki to blog?
- Pewnie coś o sportowcach - stwierdził Michael.
- Właśnie nie! - zaprzeczyła Maggie - To jest blog z opowiadaniami o miłości.
- O miłości? - zdziwił się Michael.
- O miłości?! - dodaliśmy zdziwieni my wszyscy.
- Pika-pika?! Bune-bune?! Espu-espu? - zapiszczały nasze Pokemony.
- A tak. Blog z opowiadaniami o miłości - potwierdziła Maggie - Sami zobaczcie.
Podeszliśmy do komputera, a nasza przyjaciółka pokazała nam na nim jakiegoś bloga. Czarna strona z kilkoma serduszkami, a także kilkanaście różnych opowiadań, a jak już same ich tytuły wskazywały, były to historie o miłości.
- Ciekawe... Po co sportowiec i to jeszcze taki twardziel, jak mój kuzyn czyta takiego bloga? - spytała zaintrygowana Agathe.
- Może ma romantyczne usposobienie? - zasugerował John.
- Być może. Tak czy siak wyraźnie jest on zainteresowany tą stronę - powiedziała Maggie poważnym tonem - Wiele razy na nią wchodził. Musi wzbudzać jego zainteresowanie.
- A cała ta sytuacja wzbudza też i nasze zainteresowanie - zaśmiał się Ash, poprawiając sobie lekko czapkę na głowie - Gdzie teraz przebywa ta nauczycielka?
- Martina Trapp? Pewnie jeszcze w szkole albo już w domu - odparła na to Agathe - Domyślam się, że chcesz ją odwiedzić?
- Dokładnie. Bardzo chciałbym wiedzieć, czy może pismo z tych listów coś jej mówi - rzekł Ash tonem prawdziwego śledczego.

***


Poszliśmy razem do miejscowej szkoły, gdzie dowiedzieliśmy się, że panna Trapp wyszła przed godziną z pracy i pewnie poszła do domu. Bardzo zadowoleni poszliśmy do niej. Mieszkała ona w niewielkim domku na przedmieściach. Gdy tylko się tam znaleźliśmy, to zapukaliśmy do drzwi, a gospodyni zaraz nam otworzyła. Była to wysoka blondynka o niebieskich oczach, ubrana w ciemno-niebieską sukienkę i pantofle. Przypominała mi bardzo Julie Andrews w filmie „Dźwięki muzyki“ z 1965 roku.
- O! Panna Agathe! - zawołała z delikatnym uśmiechem na twarzy - I panicz Michael. Miło was widzieć.
Na szczęście kobieta mówiła do nich po angielsku, dlatego wszystko zrozumieliśmy. Najwidoczniej wiedziała ona, że Agathe niemieckiego w ogóle ni ugryzie, więc przemawianie do niej w tym języku było bez sensu. Dzięki temu szczególikowi byliśmy w stanie się z nią porozumieć.
- Dzień dobry, panno Trapp - powiedziała Agathe przyjaznym tonem - Ja przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale mamy pewną sprawę i tylko pani może nam pomóc.
- Tylko ja? Cóż... Jeśli tylko zdołam, to oczywiście zrobię, co w mojej mocy - uśmiechnęła się kobieta  i wpuściła nas do środka.
Weszliśmy, a Agathe po kolei nas przedstawiła. Jak się można było tego domyślać, panna Martina nie słyszała nigdy o Sherlocku Ashu, ale za to dość sporo słyszała o Johnie Scribblerze, dlatego tym bardziej zgodziła się ona nam pomóc w naszym małym problemie.
- Mówcie zatem, kochani, co was tutaj sprowadza - odparła kobieta, próbując jakoś wysilić się na radosny uśmiech - Wybaczcie mi, że jestem taka ponura, ale wiecie... Ta sprawa z Hansem... Biedny chłopak. Dopiero wczoraj się dowiedziałam, że on...
- Większość ludzi dowiedziała się dopiero wczoraj - zauważyła Agathe - On sprytnie to przed wszystkim ukrywał poza ojcem, który jako jedyny o wszystkim wiedział, ale spełnił życzenie syna, aby nic nie mówić. Mnie się przyznał dopiero wczoraj w nocy, zanim poszedł spać.
- I właśnie my w sprawie Hansa - rzekł Ash płynną angielszczyzną - O ile tylko zechce nam pani pomóc, panno von Trapp.
Kobieta uśmiechnęła się lekko.
- Jaka ja tam von Trapp? Dajże spokój, chłopcze. „Von“ to mój dziadek przestał być zaraz po II wojnie światowej, a ja i mój ojciec zawsze byliśmy tylko Trapp.
- Aha... Ale jest pani spokrewniona ze słynną baronową Marią Augustą von Trapp? - spytałam.
- Czy tam słynną, to ja nie wiem, ale wiem, że tak, jestem potomkinią jej i jej syna, którego urodziła baronowi Georgowi Ritterowi von Trappowi. Ale jak już powiedziałam, „von“ nigdy nie byłam, ale „Trapp“, to i owszem.
Byłam podniecona świadomością, że oto mam przed sobą potomkinię znakomitego rodu von Trapp, a przede wszystkim słynnej rodziny, którą tak bardzo rozsławił ten słynny film „Dźwięki muzyki“. Nigdy nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek kogoś takiego spotkam i to jeszcze na żywo. To było dopiero coś.
Tymczasem panna Martina von Trapp podała nam herbatę i ciastka oraz wysłuchała nas bardzo uważnie. Kiedy tylko dowiedziała się ona, z czym przychodzimy, to z miejsca postanowiła nam pomóc, choć z góry przy tym zaznaczyła, iż nie może nam ona zagwarantować, że wynik będzie taki, jaki chcemy osiągnąć.
- Prawda jest taka, że mam wielu uczniów i trudno mi poznać pismo każdego z nich, ale mimo wszystko postaram się to zrobić - rzekła do nas kobieta spokojnym i smutnym tonem - Porównam pismo z tych listów z najnowszymi wypracowaniami, które mam dziś do sprawdzenia. Być może zdołam dzięki temu odkryć autorkę bądź też autora, ale mimo wszystko nie oczekujcie ode mnie cudów. Nie jestem mistrzynią w grafologii.
- Spokojnie, cudów nie oczekujemy. Co najwyżej pomocy - zaśmiał się do niej Ash - Jeśli tę zdoła nam pani zaoferować, to najważniejsze.
- Masz małe wymagania, chłopcze - zachichotała kobieta.
- Przeciwnie, mam wielkie, zwłaszcza wobec siebie samego, ale mimo wszystko jestem również realistą i wiem, że nie mogę oczekiwać zbyt wiele od świata i ludzi, dlatego więc staram się mieć oczekiwania tylko w miarę możliwości rozsądne.
- No i bardzo dobrze - powiedziała z uśmiechem na twarzy panna von Trapp - A więc jak? Macie te listy?
- No oczywiście, proszę pani - to mówiąc Agathe wyciągnęła z kieszeni listy i podała je kobiecie - Proszę. Oto one.
Kobieta wzięła je i rzekła:
- Bardzo chętnie je sobie przeczytam i spróbuję odkryć tożsamość tego, kto je pisał. Mam tylko nadzieję, że naprawdę wam to coś pomoże. I oby to nie był jakiś głupi żart. Ostatnie, czego teraz temu biedakowi potrzeba, to są kpiny z jego osoby.
- Też tak uważam, dlatego właśnie chcę to sprawdzić - odrzekła moja przyjaciółka - Kiedy możemy spodziewać się odpowiedzi?
- Nie mogę wam tego zagwarantować... To może zająć mi nawet kilka dni. Porównanie próbek pisma nie jest wcale proste. Wymaga skupienia oraz pełnej koncentracji.
- Tak samo, jak praca detektywa - zaśmiał się Ash - Ale proszę być spokojnym. Jak powiedziałem, nie oczekujemy cudów.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.


Wtem dał się słyszeć dźwięk otwieranych drzwi, a potem przyjazny, dziewczęcy głos, który zawołał coś po niemiecku. Chwilę później do pokoju weszła wysoka dziewczyna w brązowych włosach i takich samych oczach, mająca delikatny nos oraz bardzo kształtne, różowe usta. Ubrana ona była w bawarską, zieloną sukienkę i czarne buty z białymi podkolanówkami.
- O! Widzę, że mamy gości, ciociu! Cześć, Agathe! - przywitała się po angielsku dziewczyna.
- Witaj, Mako - odpowiedziała jej moja przyjaciółka i spojrzawszy na nas dodała - To jest Mako, siostrzenica panny Trapp. Znamy się od chwili, gdy tu przyjechałam.
- Tak, właśnie - potwierdziła Mako, uśmiechając się przyjaźnie - Witaj, Michael. Jak się czujesz?
- Ja bardzo dobrze, a jak ty? - odpowiedział zapytany.
- Ech, nie najlepiej - odparła dziewczyna smutno - Jak tylko przypomnę sobie, co spotkało tego biedaka Hansa, to ogarnia mnie taka rozpacz, że po prostu żyć mi się odechciewa.
- Nie tylko tobie - rzekła smutno Agathe - Odwiedziłaś go dzisiaj?
- Tak, ale nie był zbyt rozmowny. Zresztą ja mu się nie dziwię. Sama bym pewnie była załamana i ostatnia do rozmowy, gdyby mnie to spotkało. A jeszcze ci podli plotkarze w szkole...
- Jacy plotkarze?
- A tacy kretyni, którzy to opowiadają, że Hans tylko udaje chorobę, bo boi się grać w następnym meczu. Twierdzą, iż poprzedni wygrał tylko przez przypadek i boi się przegranej, dlatego woli symulować.
Poczuliśmy wszyscy gniew, gdy to usłyszeliśmy.
- No nie! - zawołałam - To już jest po prostu chamstwo! Człowiek jest chory, wręcz umierający, a tacy łajdacy takie coś opowiadają?!
- Co chcesz, moja droga? - rzekł Michael - Sława rodzi zazdrość, zaś zazdrość rodzi zawiść. Tak było zawsze na tym świecie i tak zawsze będzie.
- Właśnie. Sama bym tego lepiej nie ujęła.
To mówiąc Mako usiadła w fotelu i popatrzyła na nas.
- A wy kim jesteście?
Przedstawiliśmy się jej i za zgodą Agathe opowiedzieliśmy Mako, co nas tu sprowadza. Dziewczyna słuchała nas bardzo uważnie i dodała:
- No cóż... To wszystko jest naprawdę przykre. Jeśli to żart, to możecie być pewni, że ten dowcipniś gorzko tego pożałuje! Odechce mu się głupich żartów, kiedy go wezmę w obroty!
- Będziesz musiała ustawić się w kolejce, ponieważ ja będę pierwsza - zaśmiała się Agathe.
- A ja druga po tobie - dodała zabawnie panna Trapp i spojrzała na zegar wiszący na ścianie - Och, wybaczcie mi, proszę, ale muszę wracać do swoich zajęć. Ale spokojnie. Macie moje słowo, że sprawdzę te listy. Jak na razie przyjrzałam się im i jestem pewna, iż już gdzieś widziałam to pismo. To z pewnością pismo kogoś ze szkoły.
- To zawęża krąg podejrzanych - powiedział Ash.
- Tak, do około setki osób z hakiem - zażartował sobie John Scribbler, ale Maggie trąciła go lekko w ramię.
- Spokojnie, może nie będzie tak źle - zaśmiała się lekko nauczycielka - Ja wam obiecałam zbadać tę sprawę i dotrzymam słowa. Ale musicie mi wybaczyć, mam jeszcze sprawdziany do sprawdzenia. Muszę się w końcu tym zająć. Mako, dotrzymasz towarzystwa naszym gościom?
- Z chęcią, ciociu - odpowiedziała dziewczyna.
Powoli nauczycielka przeszła do innego pokoju, aby zająć się swoją pracą, a z kolei my zostaliśmy sami z Mako, która popatrzyła na nas smutno i powiedziała:
- Wiecie... Bardzo bym chciała wiedzieć, czy te listy miłosne naprawdę są wyznaniami miłosnymi, czy też może głupi dowcip. Obawiam się jednak, że mogą być głupim dowcipem.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytałam.
- Bo widzicie... Miałam jakiś czas temu pewne dziwne wydarzenie - odparła Mako smutnym tonem - Szłam sobie ze szkoły z moją koleżanką. Poszłam razem z nią za miasto, aby pogadać o naszych babskich sprawach, ale nagle zaczepiło nas takich kilku wyrostków ze szkoły. Chcieli się z nami, jak to sami powiedzieli, zabawić... I wtedy właśnie pojawił się Hans. Ocalił nas. Stanął przed nami i kazał tym kolesiom się wynosić. Jeden z nich wyjął nóż i zagroził, że potnie nim go, jeśli sobie nie pójdzie. Ale on zrobił coś bardzo dziwnego.
- Co takiego? - spytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Wszyscy wpatrywaliśmy się uważnie w dziewczynę, a ta rzekła:
- On zamiast się przestraszyć lub ich zaatakować, po prostu powiedział do nich coś takiego: „Chcecie mnie zabić? Śmiało! Uderzajcie bez wahania! Ale mierzcie prosto w serce, bo jeśli dostanę słabiej, nie umrę“.
- A oni co na to?
- A oni się zmieszali i wyraźnie byli w szoku po tym, co usłyszeli, a on dodał do nich z wyraźną złością: „No?! Na co czekacie?! Mam pięknego rolexa na ręce i kilkaset guldenów w portfelu! Bronić się nie będę! NO!“. A oni szybko odbiegli od niego krzycząc, że jeszcze tego pożałuje.
- A on co?
- Stał w miejscu jeszcze chwilę i wysyczał coś jakby: „Nędzne tchórze“ i sobie poszedł. A parę dni później jeden z tych wyrostków, przed którymi nas ocalił, to zaszedł go podstępem od tyłu, gdy Hans po szkole rozmawiał z jakąś dziewczyną i cóż... Złapał go od tyłu za włosy i pociągnął za nią. No, ale wtedy okazało się, że Hans wcale nie ma włosów. Jest łysy i nosi perukę. Byliśmy w szoku, kiedy to zobaczyliśmy, a Hans wyrwał mu perukę i rzekł, że się goli na łyso i niech nas to nic nie obchodzi, zabrał swoją perukę, po czym poszedł sobie.
- Ile osób to widziało?
- Tylko ja, ta dziewczyna i ten wyrostek.
- I nikomu tego nie powiedzieli?
- Nie.
Ash zastanowił się przez chwilę.
- Czy myślisz, że to ten podły drań mógłby teraz chcieć zakpić sobie z Hansa?
- W jaki sposób? - zdziwiła się Agathe.
Ja jednak zaczęłam powoli rozumieć.
- To by miało sens. Jeśli ten koleś wie od dawna, że Hans jest chory, to może chcieć teraz sobie zakpić z Hansa.
- Kiedy to miało miejsce? - spytała Agathe.
- Kilka tygodni temu.
- Czyli mniej więcej wtedy, gdy zaczęły przychodzić listy.
- Naprawdę? Jeśli tak, to związek przyczynowo-skutkowy istnieje, jak to mawiają detektywi.
- A co ty o tym myślisz? - spytała Maggie Johna.
- Mnie się o to nie pytaj. Ja nie jestem detektywem. To Henry Willow rozwiązuje zagadki. Ja jedynie je opisuję. Jeżeli ktoś jest geniuszem, to na pewno nie ja.
- Ten trop jest warty zbadania - powiedziałam i spojrzałam na Asha - Co o tym sądzisz?
- Myślę, że masz rację, Sereno - zgodził się ze mną mój chłopak - Z pewnością warto go zbadać.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Jednorogini nie spała. Pamiętała ona bowiem doskonale, że tej nocy Clemont obiecał jej przyjść z pomocą. Nie miała ona wprawdzie, co do tego żadnej pewności, że on dotrzyma danego słowa, ale przecież chciała w to wierzyć. Chciała wierzyć, iż jakiś człowiek jest wobec niej uczciwy, jednak rozum i wrodzona intuicja doradzały jej, aby była ostrożna w relacjach z innymi, a już zwłaszcza z ludźmi. Zbyt dobrze wiedziała, do czego są oni zdolni, czego najlepszym dowodem było to, co zrobiła Mama Domino oraz jej pomagier Surge. Czy mogła mieć zatem pewność, że Clemont jest inny i przyjdzie jej pomóc, jak wcześniej to obiecał? Jednorogini nie bardzo w to wierzyła.
Jednak okazało się, że przyszedł. Było to około o północy, a księżyc, będący wówczas w pełni oświetlał swoim blaskiem ciemności panujące dookoła.
- Witaj, moja piękna - rzekł przyjaznym tonem czarodziej - Czekałaś na mnie?
- Tak, ale prawdę mówiąc nie miałam wcale pewności, że przyjdziesz - odpowiedziała mu smutnym tonem Jednorogini - Cieszy mnie jednak twoja obecność. To oznacza, że ktoś jeszcze traktuje mnie poważnie i uczciwie. A więc chcesz mi pomóc? Jak?
- Chcę cię uwolnić - odpowiedział jej Clemont.
- W jaki sposób? Te kraty są zaczarowane. Wiem, bo sama próbowałam jakoś je wyważyć. Parzą przy każdym dotyku.
- Spokojnie, moja droga. Tylko bez rozpaczy. Pamiętaj, że na każde zaklęcie znajdzie się jakieś inne, które nad nim zapanuje. Możesz być tego pewna. Zrób tylko krok lub dwa w tył i sprawdzimy, co potrafi wielka moc.
Następnie podwinął rękawy i wypowiedział słowa zaklęcia. Jakoś tak chwilę później z krat poszedł dym, ale nic poza tym się nie stało.
- Wybacz - westchnął Clemont - Miałem nadzieję, że to otworzy klatkę, ale muszę spróbować inaczej.
Po tych słowach czarodziej wypowiedział kolejne zaklęcie, jednakże wskutek niego klatka zaczęła maleć i Jednorogini groziło zmiażdżenie przez nią. Piękna ta istota zarżała przerażona, a Clemont szybko cofnął zaklęcie.
- Och, wybacz mi - jęknął załamany młodzieniec - Widać nie nadaję się do poważniejszego czarowania.
- Proszę... Spróbuj jeszcze raz - błagała go Jednorogini - Mam swoją misję do wykonania. Nie mogę jej przerwać!
- Spokojnie... Spróbuję jeszcze raz.
- A czy nie lepiej spróbować w tradycyjny sposób? - odezwał się jakiś dziewczęcy głosik.
Jego posiadaczką była dziewczynka w kolorowym stroju akrobaty, nad wyraz podobna do młodzieńca w szatach czarodzieja.
- Witaj, moja śliczna - rzekła przyjaznym tonem dziewczynka - Jestem Bonnie, siostra tego dziwaka. Też chcę ci pomóc.
- Bonnie, prosiłem cię już milion razy! Nie mieszaj się do nie swoich spraw! - syknął na nią Clemont.
- Poważnie? No dobra, jak tam chcesz. To mam odłożyć te klucze na miejsce?
Clemont spojrzał na nią w szoku. Dziewczynka faktycznie trzymała w ręku klucze i uśmiechała się przy tym ironicznie.
- Czary są super, braciszku, ale czy nie sądzisz, że pora już zastosować nieco bardziej proste i prozaiczne metody działania?
Czarodziej popatrzył na nią i uśmiechnął się lekko, po czym wziął od siostry klucze i wsadził je do kłódki klatki. Pokręcił nim kilka razy i zamek ustąpił. Już po chwili klatka była otwarta, a Jednorogini wolna.
- Udało się! - zawołała głucho Bonnie, klaszcząc przy tym w dłonie - A teraz uciekaj do lasu!
- Jeszcze nie! Muszę uratować innych! - odpowiedziała Jednorogini.
Następnie podbiegła ona do jednej z klatek, przyłożyła róg do kłódki, pomruczała coś, róg się zabłyszczał i kłódka odpadła, a uwięziony wewnątrz Pokemon był wolny.
- Nie! Wracaj! To niebezpieczne! - syknął na nią Clemont - Uciekaj! Nie trać czasu!
Jednorogini wcale nie zwróciła na niego uwagi, ponieważ zajęta była otwieraniem kolejnych klatek, aż w końcu podbiegła do klatki z Noivern, która szczerzyła do niej zęby.
- Nie! Czy ty zwariowałaś?! - zawołała Bonnie, zupełnie zapominając o dyskrecji - Ona cię zabije!
Jednorogini jednak jej nie posłuchała i otworzyła klatkę. Wówczas to siedząca w niej Noivern wystrzeliła w powietrze, rycząc przy tym okrutnie. Następnie zaczęła krążyć po całej polanie, wydając ze swojego gardła dzikie wrzaski. Jednorogini podeszła do Clemonta i Bonnie, którzy wraz z nią wręcz przerażeni patrzyli na całą tę sytuację.
- Ha ha ha! - odezwał się głośny, dziki śmiech.
To była Mama Domino, stojąca na polanie i zanosząca się śmiechem.
- Nie uciekniesz przede mną! To miejsce chronią moje czary! Nigdy nie zdołasz się stąd uwolnić! Przecież dobrze o tym wiedziałaś! Nie mogłaś tego nie wiedzieć! Będziesz moja już na zawsze!
Noivern zaryczała groźnie w jej stronę, po czym runęła w dół prosto w jej stronę. Clemont i Bonnie w szoku patrzyli, jak potwór skacze na kobietę, powala ją na ziemię, po czym przegryza gardło. Bonnie wtuliła się mocno w brata, którzy przytulił ją do siebie i sam zamknął oczy, aby na to nie patrzeć.
- Chodźcie! Uciekajcie stąd! - zawołała Jednorogini - Noivern zaraz zakończy swoją ucztę i rzuci się na nas! Uciekajmy!
Cała trójka ruszyła biegiem przed siebie. Clemont jako jedyny odwrócił się i zobaczył, że na ziemi zamiast pięknej kobiety leży ohydna starucha cała pomarszczona na twarzy i odpychająca pod każdym względem. A więc tak naprawdę wyglądała Mama Domino odmładzająca się swoimi czarami.
Wszyscy troje biegli przed siebie, aż tu nagle przed nimi wyrósł Surge, lekko przy tym rozmasowując mięśnie.
- Nigdzie nie pójdziesz, ty głupi złodziejaszku! - warknął - Ty i twoja królowa zostaniecie tutaj!
Jednorogini zaświeciła jednak swym rogiem tak mocno, że jego blask oślepił mężczyznę. Wykorzystała to, aby potem uciec mu z rąk, podobnie jak Clemont z Bonnie. Kątem oka tylko dostrzegli, jak Noivern skacze na tego nędznika i jego też zabija.
To były ostatnie chwile z życia dwojga największych łajdaków w tej okolicy.

***


Clemont, Bonnie i Jednorogini biegli przed siebie bardzo długo, aby mieć całkowitą pewność, że Noivern nie zdoła ich dopaść. W przypadku dzielnego czarodzieja było to dość trudne, gdyż był raczej słaby fizycznie i zwykle bieg źle na niego działał, mimo wszystko jednak tym razem wytężył on wszystkie siły, aby móc pognać przed siebie w miarę możliwości równo z przyjaciółmi. Biegł kilka metrów za nimi. Nie był to zbyt długi dystans, lecz pomimo tego Bonnie co jakiś czas odwracała się do niego i poganiała go słowami:
- Clemont! Ruszaj się! Ona może nas zaraz dopaść!
- Przecież biegnę jak mogę najszybciej! - zawołał do niej Clemont, dysząc przy tym niczym miech kowalski.
W końcu opadł na ziemię i powiedział:
- Błagam, już nie mogę! Odpocznijmy trochę! Może ona wcale nas nie goni.
- Goni, goni! Pewnie, że goni! - odpowiedziała mu ironicznie Bonnie, także się zatrzymując - Mówię ci, ona tylko czeka, aby nas dopaść. Jak tylko pomyślimy, że jesteśmy bezpieczni, to ona wtedy skoczy i... Zostanie z nas tylko mokra plama.
- Ale wiesz, że nikomu w ten sposób nie pomagasz, prawda? - warknął na nią Clemont wściekłym tonem - A mnie to już na pewno nie.
- Spokojnie, nie musicie się bać - powiedziała do nich Jednorogini, powoli zbliżając się do swoich przyjaciół - Nie ma jej tutaj. Najwidoczniej zadowoliły ją te ofiary, które zabiła.
- Czyli możemy odpocząć bez lęku o swoje życie? - spytał Clemont.
- Odpocząć możemy, ale czy bez lęku o swoje życie, to ja nie jestem pewna - odpowiedziała mu Jednorogini dość ponurym tonem - Ostatecznie przecież nie wiemy, co może na nas czyhać w tym lesie.
- Spokojnie, jakby co, to mój brat to coś zaczaruje i będzie po sprawie - rzekła Bonnie dumnym tonem.
- Dziękuję za wiarę w moje możliwości, ale muszę was uprzedzić, że gdy się denerwuję, to nie zawsze czary mi wychodzą - powiedział Clemont.
- Tak, widziałyśmy - rzuciła ironicznie jego siostra.
- I tak dobrze sobie poradziłeś - powiedziała Jednorogini przyjaznym tonem - Po prostu za mało w siebie wierzysz i za bardzo pozwalasz, aby strach przejął nad tobą kontrolę.
- Tak, to jego częsta wada - stwierdziła Bonnie - On często się boi i lubi na siebie narzekać.
- Wiem, ale trudno jest zwalczyć swoje kompleksy. Zwłaszcza, jeśli się je miało tak długo, jak ja je miałem.
- Spokojnie... Najważniejsze, że zdołaliśmy stamtąd uciec - rzekła do niego przyjaznym tonem Jednorogini - Tylko musimy teraz ustalić, co mam dalej zrobić.
- Ty? Sama? - spytała Bonnie - Chyba nie chcesz sobie teraz iść bez nas? Przecież ocaliliśmy ci życie, a ty nam. Staliśmy się więc dzięki temu przyjaciółmi na wieki. Musimy już zawsze trzymać się razem.
- Ona ma rację - powiedział Clemont, powoli odzyskując normalny oddech - Sama możesz sobie nie dać rady. Zwłaszcza w walce z Czerwonym Taurosem.
- A skąd o nim wiesz? - spytała zdumiona Jednorogini.
- Słyszałam, jak Mama Domino z tobą o nim rozmawia... Mówiła, że cię ściga, co by się zresztą zgadzało z tym, co mówią o tym stworze.
- A co o nim mówią?
- Mówią, że służy królowi Giovanniemu - rzekła Bonnie - Tyranowi, którzy rządzi Kalos. Był on zawsze władcą surowym, ale po śmierci żony całkowicie oszalał.
- Tak, to prawda - zgodził się z nią jej starszy brat - Zamknął się on w swoim zamku i siedzi w nim przez cały czas, praktycznie w ogóle go nie opuszczając. Jego poddani nie widzieli swojego króla już od bardzo dawna. Wielu uważa, że on zmarł, a ktoś w jego imieniu rządzi krajem. Mówią też, iż to ponoć jemu służy Czerwony Tauros. Nie wiem, czy to prawda, wiem jednak, iż od około dziesięciu lat ludzie zaczynają mówić o tym stworzeniu. Wielu twierdzi, iż widziało go osobiście.
- Czerwony Tauros istnieje. Sama go widziałam - odezwała się Bonnie - Zanim jeszcze zaczęliśmy pracować dla Mamy Domino. Szłam wtedy z Clemontem przez las, zrobiliśmy postój i zasnęliśmy. W nocy zaś coś mnie obudziło, jakiś hałas. Rozejrzałam się dookoła i wówczas go zobaczyłam. Chodził po lesie, jakby czegoś szukał. Powoli wstałam i podeszłam w jego stronę. On jednak popatrzył tylko na mnie, lekko prychnął i sobie poszedł.
- A więc ludzi nie krzywdzi - powiedziała Jednorogini - Ale jednorożce i owszem. Mama Domino mówiła mi coś o tym, że Czerwony Tauros służy królowi. Widocznie mówiła prawdę.
- Tak... Tylko co dalej? - spytał Clemont - Chcesz przed nim uciec?
- Nie... Ja chcę go znaleźć.
Czarodziej popatrzył załamanym wzrokiem na Jednorogini.
- A więc jednak... Spodziewałem się tego po tym, co usłyszałem od ciebie podczas rozmowy, którą odbyłaś z Mamą Domino. Miałem wszak nadzieję, że się przesłyszałem lub źle zrozumiałem to, co mówisz.
- Ty naprawdę chcesz go szukać? Ale dlaczego? - zdziwiła się Bonnie - Przecież to bez sensu! Powinnaś raczej go unikać.
- Wiem, ale mimo wszystko, jeśli nie znajdę Czerwonego Taurosa, to nigdy nie dowiem się, co też spotkało moich rodaków. A ja muszę się tego dowiedzieć. Muszę wiedzieć, dlaczego oni zniknęli. Wśród nich byli także moi rodzice. Zrozumcie mnie... Muszę ich znaleźć.
Clemont i Bonnie popatrzyli na nią zaintrygowani, po czym lekko westchnęli załamanym tonem.
- Widzę, że nie zdołamy cię przekonać - powiedział Clemont - Skoro jednak, jak słusznie zauważyła moja siostrzyczka, zostaliśmy przyjaciółmi na dobre i złe, to musimy sobie pomagać nawzajem. Skoro więc tak się sprawy mają, zaś ty i tak, cokolwiek byśmy nie zrobili, to będziesz szukać Czerwonego Taurosa, to nie możemy cię zostawić samej.
- Nie, moi kochani - rzekła smutno Jednorogini - Jesteście wspaniałymi ludźmi i bardzo miło mi słyszeć wasze piękne słowa, ale mimo wszystko nie mogę się na to zgodzić. To jest tylko i wyłącznie moja sprawa i nie wolno mi was w nią mieszać.
- My już się w nie wmieszaliśmy - zauważyła Bonnie - Nie chcę być wredna, ale pragnę ci przypomnieć, że przecież to dzięki tobie nie mamy już źródła utrzymania.
- W sumie racja - zaśmiał się Clemont - Straciliśmy dzisiaj pracę i to raczej na dość długi czas. Lepiej więc, żebyś teraz była tak miła i raczyła nam zrekompensować tę stratę.
- Właśnie. Cokolwiek byś teraz nie powiedziała, nie uwolnisz się od nas tak łatwo - dodała siostra czarodzieja buńczucznym tonem - Idziemy z tobą, czy tego chcesz, czy nie.
Jednorogini popatrzyła na rodzeństwo i uśmiechnęła się do nich bardzo przyjaźnie.
- Tacy przyjaciele to jest prawdziwy skarb. Dziękuję wam bardzo, moi kochani. Mam tylko nadzieję, że nie narażę was na kłopoty.
- Kłopoty? To dla nas nie pierwszyzna - zaśmiała się Bonnie ironicznie.

***


Dwoje ludzi i Jednorogini zasnęli zmęczeni w lesie, potem zaś zjedli śniadanie (w przypadku jednorogini była to trawa, zaś w przypadku jej przyjaciół jagody), a gdy już napełnili oni swoje brzuchy, to powoli ruszyli w dalszą drogę.
Wędrowali przez wiele godzin w kierunku zamku króla Giovanniego. Chociaż zmęczenie i głód im dość mocno doskwierały, to jednak woleli oni trzymać się lasów, a potem polan, łąk i innych miejsc, w których nie było wielu ludzi albo nie było ich wcale. Woleli nie rzucać się w oczy nikomu uważając, iż może to być zbyt niebezpieczne.
Żywili się tym, co tylko znaleźli na swojej drodze. Clemont z wielkim trudem zdołał kilka razy wyczarować jakieś porządne jedzenie i przetrwali tę wędrówkę. Mimo wszystko zmęczenia czarami nie zdołał im odebrać, a zbyt częstych postojów nie mogli zrobić, dlatego też wędrowali i wędrowali.
W ten sposób minęły im dwa dni, a trzeciego powoli zaczęli się zbliżać do celu swojej podróży. Szli już bardzo zmęczeni, kiedy nagle zauważyli przed sobą las, a za nim ogromne wzgórze, na którym stał potężny i bardzo mroczny zamek.
- Spójrzcie! - zawołała Jednorogini, kiedy go zobaczyła - To chyba cel naszej podróży.
Clemont i Bonnie powoli podeszli do niej i uśmiechnęli się lekko.
- O tak, to jest właśnie zamek króla Giovanniego - rzekł czarodziej - Widać już go doskonale. Jutro powinniśmy tam dotrzeć.
- Ponure zamczysko, co? - spytała dowcipnie Bonnie - Ja tam bym nie chciała mieszkać w takim miejscu.
- Widocznie jednak król lubi takie zamczyska - zaśmiał się delikatnie jej starszy brat - Chociaż przyznaję, że jeżeli wewnątrz jest tak samo, jak na zewnątrz, to raczej też nie chciałbym w takim miejscu mieszkać.
- A więc już jutro będziemy na miejscu - powiedziała Jednorogini i głęboko westchnęła - Tylko, co dalej? Co my zrobimy, jak już będziemy na miejscu?
- Domyślam się, że jeszcze nie obmyśliłaś sposobu, w jaki możemy uwolnić twoich pobratymców - zauważyła Bonnie.
- Ano nie obmyśliłam i obawiam się, że raczej nie wymyślę - rzekła smutno Jednorogini - Ale skoro już tutaj jesteśmy, to damy radę wymyślić jakiś dobry plan.
- Owszem, jak pomyślimy, to coś z pewnością wymyślimy - stwierdził Clemont - Ale póki co lepiej zróbmy sobie gdzieś jakiś postój. Ta polana, na której teraz się znajdujemy będzie chyba w sam raz.
Ponieważ jego towarzyszki podróży były tego samego zdania, to tam właśnie cała kompania zrobiła sobie miejsce do spania.
- Miejmy nadzieję, że nie będzie burzy - powiedziała Jednorogini.
- Coś mi mówi, iż może jednak być, bo już nieźle zaczyna grzmieć - stwierdziła Bonnie.
Clemont spojrzał w niebo i pomyślał przez chwilę.
- Dziwne... Na niebie nie ma ani jednej chmurki. Nie będzie burzy.
- To niby czemu grzmi?
- Tego nie wiem.
Jednorogini poderwała się ze swojego miejsca i zarżała przerażona, spoglądając w kierunku lasu przed nimi.
- Co się stało? - spytała zaniepokojona Bonnie.
- Czuję coś... coś złego - jęknęła jej przyjaciółka.
- Co takiego? - zapytał Clemont.
- Coś niedobrego... Coś strasznego... Coś...
Jednorogini popatrzyła przerażona na dziewczynkę i zawołała:
- On tu jest!
- Ale kto?!
Clemont spojrzał w las i zauważył, o kim to mówi jego towarzyszka podróży. Osobą, która tak bardzo przeraziła Jednoroginię był przeogromny Pokemon tur. Właśnie wypadł on z lasu i zaczął parskać w groźny sposób. Był cały czerwony, a do tego z jego postaci buchały płomienie, na szczęście nie będące w stanie podpalić niczego wokół. Oczy stwora były całe czarne, wyglądały tak, jakby był on ślepy, ale ktoś, kto by tak pomyślał z pewnością doznałby wielkiego rozczarowania, gdyby tylko zobaczył, jak ten stwór go atakuje posiadając w pełni sprawny narząd wzroku. Tym właśnie narządem wypatrzył on swój cel, po czym skoczył w jej stronę.
- Czerwony Tauros - jęknął Clemont.
W tej samej chwili Jednorogini rzuciła się do ucieczki, a straszny stwór pognał za nią.
- Nie! Zostaw ją! - wrzasnął czarodziej, stając przed nim z rozłożonymi szeroko rękami.
Czerwony Tauros bez najmniejszego trudu odrzucił go rogami na bok, po czym pognał szybko za swoim celem. Zastąpił mu drogę, a następnie parskając ogniem i dymem zaczął iść w jej stronę. Jednorogini zaś powoli, cała przerażona zaczęła ostrożnie stawiać kroki do tyłu.
- Clemont! - wrzasnęła przerażona Bonnie, pomagając bratu wstać z ziemi - Żyjesz, braciszku?
- Spokojnie, tylko czuję się obolały - odpowiedział jej czarodziej - Ale ona ma się pewnie znacznie gorzej.
- Proszę cię, braciszku! Zrób coś! - zawołała dziewczynka błagalnym tonem, patrząc przerażona na Czerwonego Taurosa i jego ofiarę.
- Nie mogę! Nie wiem, jak!
- Ale on ją zaraz zabije!
- Nie! Czy nie widzisz?! On nie chce jej zabić, tylko osaczyć i zagnać do zamku króla!
- Musimy ją ocalić!
- Tylko jak?! Gdybym tylko umiał, zamieniłbym ją w jakąś bestię, która potrafiłaby stawić czoło Taurosowi!
- Ale przecież jesteś czarodziejem! Przecież umiesz czarować! Proszę, braciszku! Uwierz w siebie! - Bonnie złapała go za rękę - Proszę cię! Zrób coś! On ją zaraz uwięzi!
Clemont przerażony patrzył na to wszystko, co się działo wokół niego, a tymczasem Czerwony Tauros powoli zaczął spychać w kierunku lasu Jednoroginię, która rżała ze strachu i próbowała jakoś się bronić wierzgając nogami, lecz nic to jej nie dawało.
- Zrób coś! - wrzasnęła Bonnie do brata.
Przerażony Clemont wiedział, iż musi coś zrobić, dlatego też podwinął powoli rękawy i wypowiedział zaklęcie:
- Hai-hoi-hagi-hogana! HOGANA!


Następnie machnął rękami w kierunku Jednorogini. Wówczas coś błysnęło, wielki blask oślepił na chwilę rodzeństwo, a gdy minął, to Bonnie i jej brat zauważyli, iż Czerwony Tauros bucha ze wściekłości ogniem oraz parą ze swoich nozdrzy, a przed nim leży naga, kobieca postać. Przerażający stwór spojrzał na nią, lekko trącił ją rogami, a potem pognał przed siebie w kierunku zamku.
Clemont i Bonnie powoli podeszli do ludzkiej postaci leżącej na ziemi w miejscu, w którym przed chwilą jeszcze stała Jednorogini. Tym razem jednak znajdowała się tam nieprzytomna, naga kobieta o pięknych i długich włosach barwy dojrzałego miodu, a także wielkiej gwieździe na czole w miejscu, gdzie jednorożce mają róg.
- To ona? - spytała Bonnie.
- Tak - odpowiedział jej brat.
Dziewczynka zaczęła płakać i podbiegła do młodej kobiety, powoli ją dotykając za ręce.
- Co ty zrobiłeś?! Co ty zrobiłeś?!
- Co ja zrobiłem?! Ocaliłem jej życie - odpowiedział jej brat, ocierając sobie lekko pot z czoła.
- Ale w jaki sposób?! Zobacz tylko, coś narobił! Miałeś ją ocalić, a nie krzywdzić!
- Czy ty czegoś nie rozumiesz?! Bałem się wtedy strasznie, ale mimo tego udało mi się jej pomóc. Jestem jednak naprawdę wielkim czarodziejem! Ona miała rację! Jeśli zdołam zwalczyć strach, zdołam naprawdę czarować! Jestem jednak czarodziejem!
- Jesteś idiotą! - wrzasnęła na niego oburzona Bonnie - Posłuchaj mnie! Nie rozumiesz, co zrobiłeś?! Skrzywdziłeś ją! Uwięziłeś w ludzkim ciele! Ona oszaleje! Nie rozumiesz tego?!
- A czy ty nie rozumiesz, że nie miałem innego wyjścia?! - spytał ją Clemont - Niby co twoim zdaniem mogłem wtedy zrobić? Czerwony Tauros ścigał jednorożca, a nie ludzką kobietę. Tylko w ludzkim ciele będzie od niego bezpieczna.
Jednorogini tymczasem powoli otworzyła oczy, która miała piękne, duże i błękitne niczym niebo w pogodę. Rozejrzała się i spojrzała na swoje dłonie, po czym na resztę ciała.
- Co się tutaj stało?! Gdzie ja jestem?! Dlaczego ja mam ludzkie ciało? Boże! O nie! Czemu ja mam ludzkie ciało?!
- Wybacz mi, ale naprawdę nie miałem innego wyjścia - odpowiedział jej smutnym tonem Clemont - Musiałem to zrobić, gdyż tylko w ten sposób mogłem cię ocalić. Musisz to zrozumieć. Nie miałem innego wyjścia.
Jednorogini powoli stanęła na nogach, ale szybko opadła na nie, bo nie umiała się na nich poruszać. Clemont zdjął pelerynę i otulił nią kobietę, a Bonnie przytuliła ją, gdy ta ponownie opadła na ziemię.
- Pewnie zastanawiasz się, czy zdołam przywrócić jej dawną postać - rzekł Clemont do swojej siostry - Oczywiście, że tak. Ale to musi nastąpić w swoim czasie.
- Dlaczego nie teraz? - spytała Bonnie - Czemu nie możesz tego zrobić już teraz?
- A co będzie, jeśli ponownie spotkamy Czerwonego Taurosa? - spytał czarodziej - Pomyśl tylko. Jak pokonamy go ponownie, jeżeli znów stanie nam na drodze?
- Wolałabym, żeby on mnie porwał niż żebym musiała teraz żyć w tym strasznym ciele - rzekła smutnym tonem Jednorogini, po czym upadła na ziemię i zaczęła płakać.
Bonnie objęła ją mocno do siebie i głaskała czule po głowie.

***


Noc podróżnicy spędzili w miarę swoich możliwości spokojnie, a rano obudziły ich jakieś dziwne głosy, jakby krzyki i to bynajmniej nie były one przyjazne. Powoli Clemont, Bonnie i Jednorogini podnieśli się z ziemi i zauważyli, iż rosnące na zajmowanej przez nich polanie samotne drzewo jest okupowane przez dwoje ludzi w strojach żołdaków. Krzyczeli oni oraz wymachiwali rękami w kierunku kogoś, kto teraz siedział na owym drzewie. Jedno z nich było mężczyzną o fioletowych, krótkich włosach, a z kolei drugie kobietę o ciemno-czerwonych, długich kudłach.
- No, dosyć już tego, nasza droga wiewióreczko! Złaź na dół, ale już! - krzyczał mężczyzna.
- Nie masz szans, aby nam zwiać! - dodała towarzysząca mu kobieta - Złaź, póki jeszcze nie jesteśmy wściekli, bo za chwilę już nie będziemy mieli dla ciebie litości!
Siedzący na drzewie chłopak o seledynowych włosach oraz czarnych oczach, ubrany w zielony, skromny strój pokazał im tylko język, wyraźnie nie mając najmniejszego nawet zamiaru spełniać ich żądania.
- No dobra, kolego! Dość tego dobrego! - zawołała oburzona kobieta - Zobaczymy, co powiesz, bratku, jak ci przypieczemy pięty!
- Doskonały pomysł! Podłóżmy drwa! Ciekawe, co wówczas ten nasz kłusownik powie!
Następnie zebrali oni chrust i podłożyli go pod drzewo, po czym jedno z nich wyjęło krzesiwo z zamiarem wzniecenia ognia. Na całe szczęście byli zbyt zajęci, aby rozejrzeć się po okolicy i zobaczyć naszych podróżników. Ci jednak wszystko widzieli.
- Kto to? - spytała Jednorogini.
- To Jessie i James, żołdacy króla Giovanniego - rzekł Clemont - Znani są w całej okolicy jako najgorsze męty, jakie kiedykolwiek tutaj żyły.
- Oni zaraz spalą tego chłopca żywcem!
- Właśnie! - poparła przyjaciółkę Bonnie - Musimy więc coś zrobić! Nie możemy przecież na to pozwolić.
Clemont powoli wstał, podwinął rękawy i wymruczał zaklęcie.
- Hai-sui-suraj-sugaj! SUGAJ!
Jessie i James nie usłyszeli go zbytnio zajęci rozpalaniem ognia, jednak wtedy stało się coś, czego oni nie przewidzieli. Drzewo za sprawą magii Clemonta ożyło, po czym złapało ich gałęziami niczym rękami i zawołało:
- Co wy robicie?! Chcecie mnie spalić, nędznicy?!
- O nie! To drzewo ożyło! - wrzasnął James.
- I broni tego kłusownika! - dodała Jessie.
- Oczywiście, a co sobie myśleliście?! - zawołał siedzący na drzewie chłopak, śmiejąc się przy tym aż do rozpuku - Mam przyjaciół dosłownie wszędzie! Lepiej ze mną nie zadzierać.
- Wynoście się stąd, nędzne kreatury! Wynocha! - wrzasnęło drzewo i cisnęło Jessie i Jamesem niczym dwiema szmacianymi lalkami.
Żołdacy przerażeni upadli na ziemię, po czym szybko (w miarę swoich możliwości) pozbierali się i wskoczyli na Rapidashy stojące nieopodal i uciekli. Drzewo i siedzący na nim chłopiec śmiali się z tego radośnie, zaś Clemont z towarzyszącymi mu osobami zrobił to samo, po czym uznawszy, że już dość się naśmiał cofnął zaklęcie i drzewo ponownie było drzewem pozbawionym zdolności poruszania się oraz mówienia.
- Niesamowite! - zawołał chłopiec, zeskakując ze swojej kryjówki na ziemię i podbiegając do naszych podróżników.
Dostrzegł on ich bowiem, ledwie tylko się oni obudzili i widząc strój czarownika na Clemoncie resztę bez trudu sam sobie dopowiedział.
- To ty?! - zawołał - Czy to ty obudziłeś to drzewo?! To dzięki tobie ono ożyło?
- Nie inaczej, właśnie on - powiedziała z dumą w głosie Bonnie - To jest wielki Clemont, mój brat.
- Zaiste jest on wielki, gdyż zdołał dokonać tego, czego nigdy jeszcze nie widziałem, a widziałem już naprawdę bardzo wiele na tym świecie. A ty kim jesteś, moja ty słodka piękności?
Słowa te skierował do Bonnie, która słysząc je delikatnie zachichotała i odparła:
- Jestem Bonnie, jego siostra.
- Czy siostra wielkiego czarodzieja również posiada jakieś magiczne talenty poza niewątpliwie wielką urodą? - rzekł chłopiec, całując ją czule w rękę.
Dziewczynka zarumieniła się lekko i odpowiedziała:
- Niestety, nie umiem czarować. Ale z innymi sprawami sobie radzę. A ty kim jesteś, podrywaczu?
- Ja jestem Max, szwagier wielkiego Kapitana Gary’ego, którego banda grasuje w tych lasach!
- Szwagier? - spytał Clemont.
- A tak. Moja starsza siostra May jest żoną Gary’ego. Oboje sprawują tu władzę w tych lasach.
- Jakoś ciebie nie zdołali obronić.
- Trudno, aby byli oni wszędzie. A poza tym sam przez nieostrożność oddaliłem się od kompani szukając jedzenia. Udało mi się upolować jelenia i gdyby nie to, że Jessie i James mnie nakryli, z pewnością zabrałbym go ze sobą do naszej kryjówki.
To mówiąc spojrzał na swoich nowych przyjaciół i rzekł:
- Ale jak widzę wam także przydałby się dobry posiłek. Chodźcie ze mną do naszej siedziby! Zapraszam was na ucztę!
- Uczta?! MNIAM! - zawołała Bonnie, oblizując się.
- Prawdę mówiąc, to powinniśmy już iść dalej w kierunku celu naszej podróży - powiedział Clemont i złapał się za brzuch - Ale jeśli zapraszasz na dobre jadło, nie odmówię. Zbytnio jestem głodny, aby ci odmówić.
- Tym lepiej - uśmiechnął się chłopiec i spojrzał na Jednoroginię - A ta przeurocza panna, tak skromnie ubrana, to kto?
- To jest jednorożec... To znaczy ona była jednorożcem, tylko mój brat zamienił ją w piękną kobietę, żeby ją ocalić przed Czerwonym Taurosem - wyjaśniła Bonnie.
Clemont spojrzał na nią groźnie, a ona rzekła:
- Co, braciszku? Przecież on nie należy do żołdaków króla. Możemy mu powiedzieć prawdę.
Max tymczasem spojrzał na Jednoroginię i rzekł:
- Naprawdę, gdybym nie widział na własne oczy tak potężnej magii, jaką zademonstrował mi twój brat, to pomyślałbym, że zwariowałaś mówiąc mi takie rzeczy. Alem widział ją na własne oczy i dalibóg... Już chyba nic w życiu mnie nie zaskoczy!
Następnie radośnie machnął on ręką na swoich nowych przyjaciół i zawołał wesoło:
- Chodźcie, proszę! Czas coś zjeść! Zapraszam was na ucztę na waszą cześć!
Zgłodniali wędrowcy z wielką chęcią przyjęli jego zaproszenie i udali się w kierunku, który im wskazał.


C.D.N.



4 komentarze:

  1. Jednorogini zaczęła tracić wiarę w ludzi, ale Clemont rzeczywiście postanowił jej pomóc, nie mogąc patrzeć na to jak cierpi w niewoli. Niestety, nie jest zbyt dobrym czarodziejem, skoro nie potrafił jej uwolnić za pomocą czarów. Ciekawe skąd Bonnie wzięła klucze od klatki, dzięki którym zdołali ją uwolnić. Bonnie okazała się bystrzejsza i rezolutniejsza od swojego brata xD A Jednorogini za pomocą swego magicznego rogu zdołała uwolnić również inne Pokemony, zamknięte w klatkach. Do tego uwolniła również śmiertelnie niebezpieczną Noivern, która umożliwiła jej ucieczkę, zabijając Domino i Surge'a. Clemont ma kiepską kondycję, skoro Bonnie jest od niego szybsza. Brakuje mu również wiary w siebie i swoje możliwości, a do tego strach często bierze nad nim górę. I on razem z Bonnie postanowili towarzyszyć Jednorogini w poszukiwaniu zaginionych jednorożców. A Giovanni po śmierci żony stał się ponurym i zamkniętym w sobie mizantropem i pustelnikiem. Bonnie jest naprawdę odważna, skoro nie bała się podejść do Taurosa, który wyraźnie nie stanowi żadnego zagrożenia dla ludzi, skoro jej nie skrzywdził. Poszukuje tylko jednorożców dla swego pana. A Clemont i Bonnie uparli się, że będą towarzyszyć Jednorogini w wyprawie, której się podjęła, na co ona ostatecznie wyraziła zgodę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Clemont, tak jak w oryginale Schmendrick początkowo kiepsko sobie radził z magią i bywał w tej sprawie fajtłapą. Dopiero z czasem rozwinął w sobie prawdziwy talent. Bonnie zabrała klucze Surge'owi - tak po prostu, gdy ten spał xD Tak, Jednorogini uwolniła pozostałe więzione stworzenia, ale sama przez to o mało nie zginęła, lecz Noivern zadowoliła się zabiciem Domino i Surge'a. Clemont ma kiepską kondycję, a do tego brakuje mu faktycznie wiary w siebie, ale to z czasem się zmieni na lepsze. Król Giovanni po śmierci żony stał się odludkiem, a Czerwony Tauros zbiera dla niego jednorożce i z czasem bohaterowie odkryją, jaki jest ku temu powód. Tauros faktycznie ludzi nie krzywdzi, bo ma rozkaz łapać tylko jednorożce. Tak, nasza bohaterka zyskała wiernych przyjaciół i kompanów w drodze.

      Usuń
  2. O proszę, Clemont potrafi wyczarowywać jedzenie, którym można się posilić. Czyli jest lepszym czarodziejem od tych z HP, bo oni nie potrafili wyczarowywać jedzenia. xD A Giovanni mieszka w mrocznym i ponurym zamczysku niczym jakiś upiór. Widocznie lubi takie klimaty. Jednorogini potrafi wyczuwać złe istoty w pobliżu? I Tauros to jednak jest tur, a nie bizon? Clemont wykazał się wielką odwagą, stając mu na drodze, bo przecież on mógł z łatwością go zabić. Clemont zamienił Jednoroginię w kobietę, aby Tauros dał jej spokój. On chyba nie bardzo zrozumiał, co się właściwie wydarzyło i skąd na miejscu jednorożca pojawił się człowiek. A ona czuje się przerażona tą zmianą, bo przecież nie wie, jak to jest być człowiekiem. To ją przeraża. I pojawili się też Jessie i James, którzy znowu grają rolę podłych i niegodziwych kanalii, choć przecież w rzeczywistości wcale nie są tacy źli, pomimo tego iż służą Giovanniemu. Clemont zdobywa coraz większą wiarę w swoje możliwości, dzięki czemu czarowanie wychodzi mu coraz lepiej. A ten kłusownik wcale się nie przeraził ani nie zdziwił tym, że drzewo na którym siedział nagle ożyło i przemówiło, a to dlatego, że rozpoznał w Clemoncie czarodzieja. Bonnie zaczęła być dumna ze swego brata, choć porządnie go zbeształa za zmienienie Jednorogini w człowieka. Skoro temu kłusownikowi Bonnie od razu przypadła do gustu, to musi to być Max. On też potrafi czarować, tyle że za pomocą wyszukanych komplementów. xD A banda Gary'ego to jacyś przestępcy albo banici, skoro kryją się po lasach? Bonnie nie powinna mówić Maxowi, kim tak naprawdę jest Jednorogini, bo przecież nie mają pojęcia kim on jest i czy byłby w stanie rozpoznać w niej jednorożca, gdyby Clemont nie zmienił jej w człowieka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He he he - jak słusznie zauważyłeś, Clemont jako czarodziej się nieźle wyrobił i nawet jedzenie potrafi wyczarować, choć w HP potrafili co nieco jedzenia wyczarować, ale chyba nie każde xD Tak, w oryginale król Haggard (bo tak się nazywał) też mieszkał w takim ponurym zamku. Tauros w sumie to Pokemon bizon, ale ja tu wyjątkowo zmieniłem go na tura, bo w oryginale był Czerwony Byk i chciałem do tego nawiązać. Clemont był rzeczywiście odważny i zrobił to, co musiał zrobić i choć początkowo Bonnie tego nie pojęła, tak samo jak i Jednorogini, to nie było wyjścia - tylko to ją mogło ocalić. Choć biedna bohaterka była z tego powodu przerażona, bo ciało ludzkie było jej obce i zarazem przerażające. Tak, tu znowu Jessie i James to kanalie, choć tak naprawdę nie są oni wcale tacy źli. W oryginalnej bajce Schmendrick i Jednorogini spotkali banitów przed Czerwonym Bykiem, ale ja zmieniłem kolejność wydarzeń. Do tego w bajce banici byli draniami i początkowo wydawali się mili, ale potem, gdy na ich żądanie użył magii i przywołał zjawy Robin Hooda i jego bandy, to banici go przywiązali do drzewa i chcieli zabrać na jarmark, aby zarobić na nim. A on chcąc uciec niechcący ożywił drzewo, które zakochało się w nim xD Serio! I o mało go z tej miłości nie zmiażdżyło, ale Jednorogini zdjęła czar i uwolniła czarodzieja. I gdy chcieli uciec, to nakryła ich na tym Molly Grue, kochanka herszta bandy i widziała Jednorogini w jej prawdziwej postaci, co ją tak zachwyciło, że postanowiła jej towarzyszyć i czarodziej początkowo tego nie chciał, ale ustąpił. I u mnie postać Molly podzieliłem na dwie postacie, czyli Bonnie oraz May, to Bonnie odgrywa większą rolę. Chyba to dobrze sobie przemyślałem, co nie? Bo nie chciałem wszystkiego papugować. Dlatego u mnie czarodziej ma siostrzyczkę, a banici są postaciami pozytywnymi. A ich herszt w bajce nazywał się Cully, a tutaj Gary, bo gra go Gary Oak :) I zgadłeś bez trudu, że ten zalotny banita to Max xD A wiesz, Bonnie tak już ma - jak jej bratu coś nie wychodzi, często mu dogaduje, a gdy wychodzi, chwali go radośnie i zachwyca się jego dziełem :)

      Usuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...