Idealny świat cz. I
Pamiętniki Sereny:
- Życie jest naprawdę zwariowane - powiedział John Scribbler, lekko się przy tym uśmiechając.
Maggie popatrzyła na niego czule i stwierdziła dowcipnym tonem:
- Kochanie, jak tak zaczynasz mówić, to odnoszę wrażenie, że masz wielką ochotę na filozofowanie. Mam rację?
- Owszem, masz rację, ale przecież chyba każdy człowiek ma w sobie coś z filozofa, prawda? I każdego tak czasami najdzie ochota, żeby sobie rozważać coś w swojej głowie.
- Tak, najdroższy, to prawda. Ja sama tak mam. Tylko o czym ty byś chciał sobie teraz rozmyślać? Pardon, co chcesz rozważać?
- To wszystko, co miało miejsce jakiś czas temu.
- Ach, o tym mówisz - westchnęła smutno Maggie, powoli spoglądając w swój kufel piwa - To naprawdę przykra sytuacja. Niby to mamy happy end, ale mimo wszystko... Mimo wszystko go brak.
Siedzieliśmy wszyscy w miejscowej karczmie przy czterech kuflach miejscowego piwa i prowadziliśmy rozmowę o najróżniejszych sprawach i przy okazji poruszyliśmy temat Hansa Rusla i panny Mako.
- Cała ta historia lepiej skończyć się nie mogła - stwierdziłam - Bo niby jakiego zakończenia się spodziewaliście?
- Wiesz, najlepiej takiego bajkowego - zaśmiał się lekko John, po czym dodał zupełnie poważnie: - Wybaczcie, to głupie, ale wiecie... Ja cały czas się łudzę tym, że nagle lekarze stwierdzą, iż się pomylili w swojej ocenie jego stanu zdrowia i może jednak...
- Może jednak... - westchnął smutno Ash, powoli popijając piwo ze swojego kufla - Prawdę mówiąc ja również mam taką cichą nadzieję, choć rozum mi mówi, że to tylko łudzenie się i wmawianie sobie bajeczek rodem z Disneya.
- Ech, mam tak samo, Ash - dodałam smutno i spojrzałam na pijących lemoniadę ze swych szklanek Pikachu i Buneary - Popatrzcie tylko. Czasem tak sobie myślę, że oni mają najlepsze życie na świecie. Bo w końcu czym oni się muszą przejmować? Ich organizmy są silne, nie złapią raka ani innego paskudztwa, jakie łapią ludzie... Będą żyli razem ze sobą długie lata. I ich młodość potrwa o wiele dłużej niż nasza. Poza jedzeniem, piciem oraz spaniem praktycznie nie mają one większych potrzeb. Nie zawracają sobie głowy marzeniami, bo ich jedynym marzeniem jest życie z nami i dawanie nam radości i to, abyśmy my im dawali radość. To oni będą mogli naprawdę żyć długo i szczęśliwie.
- Myślę, że trochę upraszczasz sprawę - stwierdził na to mój chłopak - Choć oczywiście masz sporo racji, jednak mimo wszystko ja nie chciałbym być Pokemonem.
- Ja także nie. Wyobrażacie sobie mnie jako Pokemona? - zaśmiał się lekko John Scribbler - I niby jakim Pokemonem miałbym być? Chyba tylko jakimś Noctowlem.
- A właśnie, skoro o nim mowa, to mam nadzieję, że Thomas się dobrze opiekuje Archimedesem - rzekła Maggie - Bo jak nie, to nie chciałabym być w jego skórze.
- Ja też bym tego nie chciał - zachichotał pisarz - Ale nie przesadzaj, kochanie. Twój brat z pewnością doskonale sobie poradzi jako opiekun Archimedesa. Jestem tego pewien.
- Będzie dobrze, zobaczysz - powiedziałam - Gorzej wygląda sprawa z Hansem. Biedak ma przecież przed sobą trzy tygodnie życia. Może troszkę więcej lub mniej. Plus minus.
- Agathe i Michael zostaną z nim i będą go wspierać - rzekł smutno Ash, ponownie pociągając łyk piwa - Oczywiście także jest Mako. No i jego ojciec. Nie jest więc sam z tym wszystkim, a przecież najgorzej jest wtedy, kiedy człowiek musi być sam ze swoimi problemami, choćby były one bardzo błahe, to i tak samotność nie sprzyja radzeniu sobie z nimi. Już ja coś o tym wiem.
- Pika-pi? - zapiszczał pytająco Pikachu, spoglądając na swojego trenera.
- Wybacz, nie chciałem cię urazić - powiedział Ash, delikatnie gładząc go po łebku - Po prostu mówię ogólnie. Ja wiem, że odkąd cię znam zawsze byłeś mi wsparciem, ale czasami były problemy, z którymi musiałem sobie sam poradzić i nawet twoje wsparcie nie było w stanie mi pomóc. Nie dlatego, że się nie starałeś, tylko po prostu dlatego, iż były to problemy na tyle poważne, że cóż... Nie wiem, czy umiałbyś mi pomóc. Poza tym od dziecka byłem raczej samotny. Miałem mamę, jednak wiesz... Z niektórymi sprawami nawet kochająca matka sobie nie poradzi. Brak ojca czy choćby wiernego przyjaciela źle działał na mnie.
- A ja co mam powiedzieć? - spytałam smutno - Poza tobą nie miałam praktycznie żadnego przyjaciela. Calema nie liczę, bo koleś okazał się być kompletnym zerem i nigdy nie było między nami przyjaźni. W każdym razie on mnie nią nie darzył. Mama natomiast wpędziła mnie swoimi metodami wychowawczymi w kompleksy.
- No widzisz. Oboje się więc chyba dobrze rozumiemy, kochanie.
- A żebyś wiedział. Rozumiemy się, a także umiemy wesprzeć. Myślę, że Hans i Mako również tak mają. Więc jest nadzieja na to, że jego ostatnie chwile będą szczęśliwe.
Nagle lekko parsknęłam śmiechem, a Ash spojrzał na mnie zdumiony i spytał:
- No co? Co cię tak rozbawiło?
- Nic, tylko... Masz wąsy z pianki od piwa.
Ash zachichotał i szybko wytarł sobie dłonią wąsiki, mówiąc przy tym wesoło:
- Dziękuję, że mi powiedziałaś. Mnie niestety to umknęło.
- Umknęło ci, bo rozmawiamy o ponurych tematach - stwierdził na to John Scribbler - Jak dla mnie, to my powinniśmy porozmawiać o czymś weselszym, bo za chwilę zwariujemy od tego smutku. Hansowi bardziej już nie pomożemy, a zadręczając się jego problemami nic nie zyskamy.
- On ma rację - powiedziała Maggie - John lubi wygłupy i po prostu nie umie bez nich żyć, ale mimo wszystko umie też być poważny oraz mówić do rzeczy. Nawet częściej niż byśmy myśleli.
- Dzięki i za to - rzucił jej ukochany i parsknął śmiechem - Ale wiecie co? Wiem, co nam poprawi humor. Taniec i muzyka!
To mówiąc zerwał się nagle ze swojego miejsca i podszedł do stojącej w kącie orkiestry, szepnął im coś i podał trochę pieniędzy, po czym bardzo zadowolony popatrzył na Maggie, wyciągając do niej ręce. W tej samej chwili orkiestra zaczęła grać piosenkę „Ber mir bist du schoen“. Wszyscy ludzie zebrani w oberży zwrócili na nich uwagę, a John i Maggie radośnie zaczęli tańczyć i śpiewać płynną niemiecczyzną słowa tej piosenki. Ja, Ash, Pikachu i Buneary bardzo uważnie się w nich wpatrywaliśmy, śmiejąc się przy tym radośnie. Cały ten występ bardzo nam się podobał i kiedy dobiegł on końca, to zaczęliśmy głośno klaskać w dłonie, podobnie jak cała reszta gości w oberży.
- No, kochani - powiedział wesołym tonem Ash, gdy John i Maggie do nas wrócili - Nie sądziliśmy, że macie taki talent.
- E tam, wielki mi talent - zaśmiała się Maggie, machając przy tym lekceważąco ręką - Przecież to nie jest profesjonalny taniec.
- Tak samo, jak ten mój na scenie - zachichotał Ash.
- Moim zdaniem mylisz się - stwierdził John - Jeśli mam być szczery, to powiem ci, że scena jest dla ciebie stworzona.
- Przesadzasz - zachichotał mój luby, lekko się przy tym rumieniąc - Ja wiem, że nie tańczę jak Frank Sinatra albo Fred Aster, ponieważ moje tańce to bardziej wygłupy. Ja tam uwielbiam takie tańce, które pozwalają mi się wygłupiać na scenie i rozbawiać ludzi. Ja umiem tańczyć i to nawet nieźle, bo Serena mnie nauczyła, jednak mimo wszystko nie jestem profesjonalnym tancerzem. Lionel nim jest... O tak! Lionel Montana ma wielki talent w tej dziedzinie, ale nie ja.
- To prawda, Lionel jest po prostu wspaniałym tancerzem, a do tego też wręcz genialnym piosenkarzem - stwierdził przyjaźnie Scribbler - Bardzo dobrze się stało, że przekonaliście go do tego, aby do mnie przyszedł. W tej restauracji w Lumiose daje takie przedstawienia, że hej. A w duecie z Miette jest po prostu niezawodny.
- Wiem, widziałam - uśmiechnęłam się wesoło - Myślicie, że są parą?
- Jak na razie nic na to nie wskazuje - powiedziała Maggie radosnym tonem - Znaczy wiecie... My się z Johnem do ich życia nie mieszamy. Jak będą chcieli być parą, to nią zostaną, a jeżeli nie, to zero przymusu. Choć muszę wam powiedzieć, że całe Lumiose już tylko czeka, kiedy oni ogłoszą, iż są razem.
Ash i ja uśmiechnęliśmy się lekko, podobnie jak Pikachu i Buneary. Obie nasze pary wychodziły bowiem z założenia, że świat staje się o wiele lepszym miejscem, kiedy przybywa na nim więcej miłości. A prócz tego, choć to może zabrzmi nieco egoistycznie z mojej strony, to jednak muszę się przyznać, iż cieszyłoby mnie, gdyby Miette związała się z Lionelem i w ten sposób zyskałabym pewność, że chociaż jedna zabujana w moim chłopaku dziewczyna odczepi się od niego i nie będę musiała więcej się z nią użerać.
- I jak sądzisz? Kiedy oni to ogłoszą? - spytałam wesoło Johna.
- Albo niedługo, albo nigdy - uśmiechnął się pisarz, zamawiając sobie kolejne piwo - Ale to już nie nasza sprawa. Choć prywatnie wam powiem, że też się z Maggie do tego nie możemy doczekać, jednak nie ma co na nich naciskać. Młodzi ludzie obojga płci, czujący do siebie sympatię lepiej się dogadają sami, bez żadnych pośredników, którzy tylko mogliby namieszać między nimi.
- Co racja, to racja - zaśmiała się Maggie, też zamawiając sobie piwo.
Ja i Ash, patrząc na nich z uśmiechem, poszliśmy w ich ślady.
***
W nieco lepszym humorze niż na początku naszej rozmowy wyszliśmy powoli z karczmy, orientując się, że jest już ciemno. Na szczęście dookoła były latarnie, których światło (choć nikłe, ale zawsze) oświetlało całą drogę. Dlatego też mieliśmy możliwość powrócić do domu bez żadnych obaw, że zabłądzimy, chociaż ja nie bałam się tyle ciemności, ile raczej możliwości zabłądzenia w niej, jak również i tego, co się w tej ciemności może czaić, a czaić się tam może wręcz cała masa czubków wprost marzących o tym, aby zrobić takiej dziewczynie jak ja krzywdę. Dlatego cieszyłam się, że mam u swego boku Asha oraz pozostałych przyjaciół.
- Oj, trochę zabalowaliśmy dzisiaj - powiedziałam - Jak to dobrze, że ten domek jest niedaleko, bo chyba bym zwariowała ze strachu, gdybym tak miała brnąć przez tę ciemność aż do niego.
- Weź się tak nie przejmuj, to spokojna okolica - stwierdził Scribbler beztroskim tonem - Uwierz mi, te czasy, w których świry krążyły po całej okolicy należą do przeszłości. Tutaj naprawdę nie ma się czego obawiać.
Nagle usłyszeliśmy jakiś hałas, który to od razu przykuł naszą uwagę. Tym hałasem były odgłosy bójki. Podeszliśmy nieco bliżej i zauważyliśmy, jak jeden chłopak bije się aż z czterema przeciwnikami, którzy zaciekle go atakują. Obok nich stoi jakaś dziewczyna przerażona oraz najwidoczniej nie mająca pojęcia, co pownna zrobić.
- Spokojna okolica, co? - rzuciłam złośliwie.
- No co? Była spokojna... do dzisiaj - odparł zmieszany John.
Ash bez słowa zdjął plecak i czapkę, po czym wcisnął mi to do ręki, nawet na mnie nie patrząc.
- Potrzymaj, proszę.
Następnie zaś, zanim zdążyłam go powstrzymać, Ash wskoczył w wir walczących, odciągając jednego z napastników i dając mu w mordę pięścią z całej siły. Pikachu skoczył mu na pomoc, po czym wymierzył Stalowym Ogonem kilka ciosów kolejnemu napastnikowi, który próbował zajść Asha od tyłu. John Scribbler też nie zamierzał stać bezczynnie i również skoczył Ashowi na pomoc. Dzięki temu wszyscy czterej dranie oberwali, a chłopak, któremu pomogliśmy, sprał swego przeciwnika. Nie wiem, ile czasu minęło, zanim łaskawie zjawiła się odsiecz i rozdzieliła walczących.
Naszą odsiecz stanowiła całkiem ładna, młoda policjantka, blondynka o zielonych oczach, a towarzyszył jej młody policjant z typowo nordycką urodą. John Scribbler mówił im po niemiecku, co się stało, a zaatakowany chłopak potwierdził to. Dziewczyna, którą bronił kiwając głową potakiwała mu. Maggie natomiast tłumaczyła mi, o czym oni mówią. Okazało się, że policjanci dobrze znali owych łobuzów, więc bez trudu uwierzyli w naszą opowieść, a prócz tego postraszyli oni drani, że jeszcze jeden taki numer i naprawdę ich zamkną, a teraz kazali im się wynosić do domu. Policjantka zaś pouczyła trochę chłopaka, pogratulowała Ashowi obywatelskiej postawy i poszła sobie.
Powoli podeszłam razem z Maggie do naszych bohaterów, po czym spojrzałam na Asha zachwyconym wzrokiem. Mój luby zaś bez słowa, tak po prostu wziął ode mnie czapkę z daszkiem i nałożył ją sobie na głowę, a następnie wziął też swój plecak i narzucił go na plecy.
- Och, Ash! - westchnęłam, po czym rzuciłam mu się na szyję.
Mój chłopak zdumiony objął mnie mocno do siebie, uśmiechając się czule.
- Co ci jest, Sereno? - spytał mnie po chwili.
- Boże, Ash! Ocaliłeś tego chłopaka od pobicia, a ty mnie pytasz, co mi jest? - zaśmiałam się przez łzy.
- No, a ja mu troszkę pomogłem, ale nie musicie dziękować wszyscy naraz - zażartował sobie John.
Maggie przytuliła go czule, zaś Pikachu był mocno przytulany przez Buneary, piszczącą przy tym z radości. Kątem oka dostrzegłam, że chłopak, któremu pomogliśmy był ściskany i czule całowany przez dziewczynę mu towarzyszącą.
- Nie powinieneś rzucać się na kilku przeciwników naraz. To nie jest dobry pomysł - powiedziałam do niego, dopiero po chwili przypominając sobie, że mówię po angielsku, którego to języka chłopak mógł nie znać.
Chłopak jednak spojrzał na mnie, uśmiechnął się przyjaźnie, po czym odpowiedział mi w tym samym języku, ale z niemieckim akcentem:
- Wiem, ale nie mogłem postąpić inaczej.
- Widzę, że znasz angielski - uśmiechnęłam się.
- Tak. Od siódmego roku życia się go uczę, choć chyba nadal akcentu nie mogę się pozbyć.
- Tak czasami bywa - powiedział przyjaźnie Ash.
Teraz, gdy był spokój mieliśmy okazję przyjrzeć się chłopakowi. To był wysoki młodzieniec o czarnych włosach, brązowych oczach, z delikatnymi piegami na nosie. Miał on tak około piętnaście lat, a ubrany był w czerwoną koszulę, jasno-zielone spodnie, czarne buty oraz brązową maciejówkę, którą podniosła z ziemi i podała mu jego przyjaciółka, będącą wręcz przeuroczą piętnastolatką o blond włosach i niebieskich oczach, ubraną w niebieską sukienkę i buty tej samej barwy.
- Dziękuję wam, że mi pomogliście - powiedział po chwili chłopak - Sam bym mógł sobie nie dać rady.
- Jaki skromny - zaśmiał się John - Sam bym sobie mógł nie dać rady. Chłopie, ty biłeś się z czterema naraz!
- Ja wiem, ale nie mogłem postąpić inaczej. Oni wyśmiewali się z Lisy i zaczepiali ją.
To mówiąc chłopak wskazał na swoją przyjaciółkę, która uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i powiedziała też po angielsku, ale bez akcentu:
- Lapitch jest aniołem.
- Nie wątpię, ale myślę, że nawet anioł nie powinien skakać na kilku przeciwników naraz - rzekł Ash poważnym tonem - Masz szczęście, że tędy przechodziliśmy i mogliśmy ci pomóc, bo inaczej teraz to by cię zmywano mopem z betonu.
- Wiem, że to było głupie, ale ja musiałem bronić Lisy. Dziękuję, że mi pomogliście, ale w sumie po co to zrobiliście?
- Jak to, po co? - rzucił John - Przecież to chyba oczywiste, prawda?
- Chcesz wiedzieć? - spytał Ash - Bo nie lubimy, jak czterech rzuca się na jednego. To wystarczający powód.
- Nie każdy myśli tak, jak wy - powiedział chłopak i uśmiechnął się do nas przyjaźnie - A przy okazji jestem Lapitch Schoonbrun, a to jest Lisa.
- Lisa ma jakieś nazwisko? - spytała Maggie.
- Nie, jest z domu dziecka i ma tylko imię, a poza tym, to jest niestety dość małomówna.
Lisa potwierdziła to smutnym kiwnięciem głowy.
- Nie szkodzi. My z kolei jesteśmy strasznymi gadułami - zaśmiał się wesoło John.
- Mów za siebie - zachichotała Maggie.
- A przy okazji jestem Ash Ketchum, a to jest moja dziewczyna, Serena Evans - przedstawił nas mój ukochany - A to mój Pikachu i jego ukochana Buneary.
Oba Pokemony zapiszczały wesoło, a Lisa radośnie pochyliła się nad nimi, czule je głaszcząc.
- Fajne zwierzątka - powiedziała, nie odrywając od nich wzroku - To są chyba Pokemony, prawda? Wiele o nich słyszałam, ale nigdy żadnych nie widziałam.
- Tak, to są Pokemony - odpowiedziałam jej czule - A my jesteśmy ze świata Pokemonów. Nasi przyjaciele także, choć wychowali się w krajach poza nimi.
- Dokładnie - potwierdził wesoło Ash - To jest John Scribbler, a to jego dziewczyna, Maggie Ravenshop.
Lapitch i Lisa spojrzeli na pisarzy wyraźnie bardzo zaintrygowani tym, co właśnie usłyszeli.
- John Scribbler? - spytał Lapitch - Ten pisarz? Od Henry’ego Willow?
- A tak, właśnie tak - zaśmiał się literat - Jak miło, że ktoś z młodego pokolenia jeszcze mnie zna. W świecie Pokemonów stałem się sławny, ale tylko dzięki pewnej słynnej aktorce Dianthcie, która zainteresowała moimi książkami pewnego reżysera. Wcześniej to moja sława była raczej malutka, a obecnie... Ale nieważne. Tutaj też kiedyś pisałem, zanim przeniosłem się do świata Pokemonów.
Lisa tymczasem popatrzyła na Maggie i spytała:
- Pani nazywa się Ravenshop?
- Tak, to moje nazwisko. A co?
- Czy może pani krewnym jest Thomas Ravenshop, autor tej książki o prawdziwym obliczu niektórych świętych?
- Tak, to mój starszy brat. Nie wiedziałam, że znasz jego książki.
- Ja czytam wszystko, co jest warte czytania - stwierdziła Lisa bardzo poważnym tonem, z którego jednak przewijała się dość dziecięca naiwność, zdecydowanie dodając jej osobie uroku.
- No proszę, mamy tutaj swoich fanów - zachichotał wesoło John, po czym spojrzał na Lapitcha - Ale tobie to chyba trzeba opatrzyć rany, bo nie wyglądasz najlepiej.
Rzeczywiście, chłopak miał siniaka pod lewym okiem, przeciętą wargę oraz zadrapanie na policzku, także widać było, iż solidnie oberwał.
- Ach, tak... Rzeczywiście, trochę mi się dostało, ale nie jest źle - rzekł uspokajająco chłopiec.
Lisa przytuliła się do niego niczym małe dziecko, a on objął ją czule do siebie, masując przy tym jej włosy. Nie mogłam się oprzeć westchnięciu ze wzruszenia na ten widok.
- Powinien ci ktoś to opatrzyć - powiedziałam z troską.
- Mieszkam niedaleko. Zaprowadzę was - zaproponował Lapitch.
Lapitch rzeczywiście zaprowadził nas do swojego domu, który to był niewielkim domem na obrzeżach miasta. Znajdował się tam zakład szewski, a prowadzili go państwo Schoonbrun, rodzice naszego nowego przyjaciela. Pan Schoonbrun był mężczyzną tak około pięćdziesiątki, choć miał pewnie mniej, ale czarne włosy z domieszką siwizny oraz spore, czarne wąsy robiły swoje. Był to wysoki mężczyzny przy kości, ubierający się po bawarsku, o brązowych oczach i dość gburowatej powierzchowności, a przynajmniej tak się wydało, bo kiedy przyprowadziliśmy Lapitcha do domu, to jego ojciec zaczął go besztać po niemiecku. Jego żona, kobieta szczupła oraz całkiem urodziwa (pomimo kilku zmarszczek zdobiących jej twarz), blondynka o zielonych oczach wykazała już o wiele więcej wyrozumiałości wobec syna, gdyż po prostu wzięła go do jego pokoju, a tam opatrzyła mu jodyną jego rany. Karciła go delikatnie za udział w bójkach ulicznych, ale gdy Lisa jej opowiedziała jej, jak dokładniej to wszystko wyglądało, to pani Schoonbrun uśmiechnęła się czule do syna, objęła go mocno i pocałowała delikatnie w czoło, potem przytuliła Lisę, mówiąc do niej coś po niemiecku, co jednakże zdecydowanie nie było nieprzyjemne, a wręcz przeciwnie.
Ponieważ ani ja, ani Ash nie znaliśmy niemieckiego, to John i Maggie musieli nam tłumaczyć, o czym dokładniej się mówi.
- Pani Schoonbrun pyta nas, czy nie zostaniemy na kolacji - rzekła po chwili dziewczyna pisarza - Bardzo chce podziękować wybawcom swojego syna.
- Powiedz jej, proszę, że z największą przyjemnością przyjmiemy jej zaproszenie. To będzie dla nas prawdziwy zaszczyt - rzekł Ash.
Uśmiechnęłam się lekko. A niby czego innego się spodziewałam po moim chłopaku, który nigdy nie tracił okazji zjeść coś pysznego, gdy tylko taka okazja się trafiła? Choć w sumie, widząc wielki uśmiech malujący się na twarzy naszej gospodyni poczułam, że sama nie umiałabym jej odmówić.
Pan Schoonbrun nie był specjalnie zadowolony z tego powodu, jednak zachował swoje uwagi dla siebie, chociaż prawdę mówiąc, gdyby nawet je wyraził, to ani Ash, ani ja byśmy tego nie zrozumieli i może nawet lepiej, bo w końcu ten człowiek jakoś daleki był od tego, aby być przyjemnym.
Pani Schoonbrun ugościła nas, czym chata była bogata, a prócz tego zagadywała nas o różne sprawy, bardzo bowiem chciała wiedzieć, kim są dokładniej ludzie, którzy ocalili jej syna. John oraz Maggie służyli nam za tłumaczy i wyjaśniali nam, o co ta urocza kobieta nas pyta, a także mówili jej, co my na pytania odpowiadaliśmy. Matka Lapitcha nie była bynajmniej osobą wścibską, dlatego wyraźnie dbała o to, aby jej pytania była delikatne i nie brzmiały na pytania plotkary chcącej mieć kolejny temat do rozmów z kumoszkami na straganie. Dlatego też ja i Ash bez wahania udzielaliśmy jej odpowiedzi, o które prosiła. Kobieta zaś słuchała nas uważnie, mówiła nam też co nieco o Lapitchu. Z tego, co mówiła widać było wyraźnie, że bardzo go kocha. Lubiła też Lisę, której zaproponowała nocleg. Tak właściwie, to zaproponowała nocleg nam wszystkim, jednak nie śmieliśmy się narzucać dodając, iż mieszkamy niedaleko i nie chcemy się narzucać. Mimo wszystko kobieta bardzo nas o to prosiła, aż w końcu ulegliśmy. Głównym powodem naszej decyzji było chyba to, że mama Lapitcha bardzo przypominała nam Delię Ketchum.
Lapitch pokazał nam pokój, w którym mogliśmy się przespać.
- Mam nadzieję, że będzie wam wygodnie - powiedział radośnie - Nie ma tu może wygód, do których przywykliście, ale mam nadzieję, że to wam wystarczy.
- Podczas naszych podróży po regionach nieraz spaliśmy w gorszych warunkach - odparł na to Ash z uśmiechem na twarzy - Nieraz nawet spać musieliśmy w śpiworach i to pod gołym niebem, a tu mamy dach nad głową, więc nie mogę powiedzieć, żeby to były złe warunki, bo znam gorsze.
- Pięknie się wysławiasz. Musisz dużo czytać - rzekła Lisa.
Ash zachichotał delikatnie.
- Mniej niż bym chciał. Moja dziewczyna jest bardziej oczytana.
- Za to mój chłopak bardziej życiowy - odezwałam się.
- No, to tak samo, jak z nami - zachichotała Lisa tonem dziecka, które właśnie dowiedziało się czegoś wesołego.
Ten śmiech bardzo mnie zasmucił. Już wcześniej zwróciłam uwagę na to, że Lisa wyraźnie jest jakaś taka „inna“, ale w takim sensie, że sprawiała ona wrażenie dość dziecinnej. Zbyt dziecinnej jak na swój wiek. Im dłużej ją obserwowałam, to tym bardziej dochodziłam do takiego wniosku. Do tego moją uwagę przykuł fakt, że Lisa rzadko odpowiada patrząc w oczy swego rozmówcy. To musiało coś oznaczać, tylko nie wiedziałam jeszcze, co.
Moje rozmyślania przerwało nagle wparowanie do pokoju jakiegoś sporej wielkości czarnego kudłacza w białe łaty, który wesoło podbiegł do Lapitcha, zarzucił mu przednie łapy na tors, po czym zaczął radośnie sapać i lizać chłopca po twarzy.
- Och, Bruno! Wystarczy już! - zaśmiał się Lapitch, czochrając psa po kudłatym łbie - Przyjaciele... Poznajcie mego wiernego kompana. To Bruno.
Pies szczeknął do nas przyjaźnie, po czym podszedł zaintrygowany do Pikachu i Buneary, obwąchał ich bardzo dokładnie, a następnie zaczął oboje radośnie lizać po pyszczkach. Oba Pokemony zapiszczały wesoło, a on lizał je dalej, okazując im swoją sympatię.
- Widać już się polubili - powiedziałam z uśmiechem.
- Tak. Ciekawe, czy polubią się też z Amadeusem - rzekła Lisa.
- A kto to jest Amadeus? - spytał Ash.
- To moja papuga. Mój jedyny przyjaciel... Poza Lapitchem i Brunem, oczywiście.
- No i teraz nami - zauważyła Maggie przyjaznym tonem.
- Tak... Poza wami - zgodziła się Lisa.
Lapitch podszedł do dziewczynki i wziął ją za rękę.
- Chodźmy spać, Liso.
To mówiąc spojrzał na nas i rzekł:
- Dobranoc, przyjaciele. Do jutra.
Następnie wyszli oboje, a my ułożyliśmy się w pokoju do spania. John i Maggie zasnęli na materacu przyniesionym nam przez panią Schoonbrun (wciąż przepraszającą, że więcej nie może zaoferować swoim gościom), a ja i Ash przespaliśmy się na łóżku czule przytuleni do siebie.
Gdy wyszłam w nocy do łazienki, to z ciekawości zerknęłam lekko do pokoju, w którym spali Lapitch i Lisa. Zauważyłam wówczas, że oboje śpią mocno wtuleni w siebie, co też bardzo mnie ucieszyło. Ten widok był po prostu przepiękny, podobnie jak ich relacje, które bardzo mi przypominały mnie i Asha. Oby tylko im się udało, pomyślałam sobie i wróciłam do mego ukochanego.
Kilka dni później odwiedziliśmy naszą drogą Lisę w domu dziecka, w którym się wychowała od swoich najmłodszych lat. Musieliśmy oczywiście poczekać do chwili, w której to dziewczynka skończy lekcje w szkole, aby mogła mieć dla nas czas. Lisa oczywiście bardzo się ucieszyła na sam nasz widok i pokazała nam swojego przyjaciela, papugę imieniem Amadeus. To było całkiem urocze, duże, zielone stworzenie o kolorowym ogonie, które co chwila powtarzało różne słowa po niemiecku, jakie tylko usłyszało.
- To jest Amadeus - przedstawiła nam swoją papugę - A to są Ash i Sereną oraz Pikachu i Buneary. Przywitaj się z nimi, proszę.
Papuga zaskrzeczała, zamachała skrzydła i zawołała po angielsku:
- Ahoj, kamraci! Żagle staw!
Lisa zachichotała delikatnie i powiedziała:
- To oznacza w jego języku „Dzień dobry“.
Papuga zaskrzeczała ponownie, po czym podleciała do nas i usiadła na głowie Asha, lekko po niej chodząc.
- Chyba cię polubił - zachichotała Lisa.
Oczywiście zrobiła to niczym mała dziewczynka, co bardzo mocno mi się rzuciło w oczy i wywołało we mnie ponowny atak smutku. Przygnębiona poczułam, że chce mi się płakać. Ta dziewczyna musiała wyraźnie bardzo cierpieć jako zdziecinniała nastolatka traktowana podle przez rówieśników. Zapewne z tego właśnie powodu była ona taka, jaka była. Jak ja dobrze ją rozumiałam. Choć nie byłam zdziecinniała, to jednak mimo wszystko byłam bardzo zakompleksiona swego czasu, zaś moje cierpienia były podobne do tych, jakie ona musiała przechodzić.
- Co ci jest, Sereno? - spytała Lisa, widząc wyraźnie smutek malujący się na mojej twarzy.
Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie i poprawiłam sobie dłońmi twarz, po czym odparłam:
- Nic takiego, Liso. Nic takiego. Tak mnie coś naszło. Nie przejmuj się mną.
Lisa spojrzała na mnie zdumiona, ale uśmiechnęła się ponownie, a już po chwili usłyszeliśmy bardzo radosne szczekanie, zaraz potem do pokoju wparował Bruno, skacząc na dziewczynkę i liżąc ją przyjaźnie. Zaraz za nim do pokoju wszedł Lapitch.
- Dzień dobry! - powiedział wesoło.
- Lapitch! - zawołała radośnie dziewczynka, po czym rzuciła mu się na szyję i uściskała go wesoło.
- Jaki piękny widok - szepnęłam do Asha.
- To prawda. Widać wyraźnie, jak bardzo oboje się kochają - rzekł mój chłopak - Bo przecież widać aż za dobrze, że oni czują do siebie miłość.
- O tak, na pewno - uśmiechnęłam się do niego czule - Tylko wielka szkoda, że przy okazji biedna dziewczyna musi tak cierpieć.
- Wiem, prześladowanie przez jakieś żałosne kreatury w szkole nie jest przyjemne. Coś o tym wiem.
- Ja też. Dlatego bardzo jej współczuję i chciałabym jej jakoś pomóc.
- Obawiam się, że tutaj nasze umiejętności nic nie pomogą. Jej może pomóc tylko dobry psycholog. No i oczywiście więź z Lapitchem.
Nagle na naszych oczach Lisa zasłabła i opadła powoli w ramiona swego przyjaciela. Ten przerażony szybko wziął ją na ręce i przytulił mocno do siebie.
- Co się dzieje?! - spytał zaniepokojony Ash.
Podbiegliśmy do nich, a Lapitch przytulił mocno i czule do siebie swą przyjaciółkę, po czym zabrał ją do jej pokoju i położył na łóżku. Potem poprosił, abyśmy poczekali tutaj, a sam natychmiast pobiegł do właścicielki domu dziecka. Ta natomiast zawiadomiła lekarza i ten przybył, aby zbadać dziewczynę. Oczywiście mówił po niemiecku, więc nic z tego, co gadał nie zrozumieliśmy. Nic poza jedną rzeczą, a mianowicie taką, że stan Lisy jest naprawdę bardzo poważny.
Lapitch słuchał uważnie wszystkiego, co mówił do niego lekarz, a każde jego słowo jeszcze bardziej dobijało tego biedaka. W końcu zaczął on płakać, a potem wyzywać lekarza domagając się od niego czegoś. Ja i Ash nie wiedzieliśmy, co to było, ale podejrzewaliśmy, że chodzi o wyleczenie jego przyjaciółki, na co zaś lekarz bezradnie tylko rozkładał ręce. Lapitch załamany złapał go mocno za poły ubrania i zaczął na niego pomstować po niemiecku, ale nic mu to nie dało. W końcu wybiegł z domu i zniknął na ulicach miasta, a Bruno pognał za nim.
- Biedny chłopak - powiedziałam załamana - Ciekawe, czego też on się dowiedział, że go to tak załamało?
- Pewnie, że Lisa jest nieuleczalnie chora - odpowiedział Ash, również wyraźnie przygnębiony - Biedna dziewczyna. Przechodzi coś podobnego, co Hans.
- Najlepsi umierają młodu, jak powiedział kiedyś John Scribbler.
- Tak, to prawda. Tak powiedział i chyba ma rację. Tylko co możemy zrobić?
- Obawiam się, że nic. Nie jesteśmy lekarzami.
- Więc co? Mamy tylko siedzieć i czekać na najgorsze?
- Niekoniecznie. Musimy się dowiedzieć od Lapitcha, co jej dolega. Może w ten sposób będziemy mogli odkryć sposób, aby pomóc tej biednej dziewczynie.
- Myślisz, że zdołamy to zrobić? - spytałam, spoglądając na Asha.
- Kto wie? Być może i tak - odpowiedział mi mój ukochany smutnym głosem.
***
Próbowaliśmy dogonić Lapitcha i dowiedzieć się od niego czegoś na temat stanu zdrowia Lisy, ale nie udało nam się to zrobić. Poszliśmy więc do jego domu, ale chociaż chłopak był na miejscu, to nie chciał on z nami wcale rozmawiać. Musieliśmy więc sobie odpuścić wszelkie próby dyskusji i powróciliśmy do swego domku. Oczywiście cała ta historia zdecydowanie nam się nie podobała. Czuliśmy, że dzieje się tu coś niedobrego, jednak szczegóły były nam nieznane. Chyba nie muszę dodawać, iż ta niepewność jeszcze bardziej nas nakręcała do działania i tym bardziej chcieliśmy pomóc Lisie i Lapitchowi. Ale jak można pomóc komuś, kto tej pomocy nie chce?
W naszym domku próbowaliśmy się zająć swoimi sprawami, lecz myśl o tym, że biedna Lisa wyraźnie na coś choruje, a Lapitch nie chce pozwolić sobie pomóc, bardzo nas przygnębiała. Sprawa zdecydowanie nie należała do łatwych. Musieliśmy się więc z nią borykać niczym z zadaniem z dwoma niewiadomymi, a jak wiadomo takie zadania są bodajże najtrudniejsze do rozwiązania, jeśli w ogóle można je rozwiązać.
Oczywiście Ash i ja należymy do takich ludzi, którzy im więcej na swej drodze spotykają trudności, to tym bardziej się nakręcają, aby te trudności pokonać. Ale oczywiście łatwo to powiedzieć, że jest się gotowym pokonać trudności, a znacznie trudniej jest je naprawdę pokonać. Ponieważ nawet nie wiedzieliśmy, z czym się borykamy, to nie mogliśmy znaleźć rozwiązania naszego problemu. Wszelkie próby porozmawiania z Lapitchem okazały się bezcelowe, gdyż chłopiec nie chciał z nami rozmawiać, a wręcz unikał nas. Za to John przekazał nam, że widział, jak Lapitch pomaga jednej starej przekupce w pracy na straganie. Ciekawiło nas bardzo, dlaczego chłopak to robi. Potem Maggie dodała, iż widziała Lapitcha, jak tego samego dnia mył samochód jakiegoś bogatego gościa. To również było dla nas co najmniej zagadkowe, ale sensu tego wszystkiego nie mogliśmy pojąć.
- Ja podejrzewam, że on chce zarobić pieniądze na wyleczenie swojej przyjaciółki - powiedział Ash, gdy tak rozmyślaliśmy o tym wszystkim.
- To ma sens - zgodziłam się z nim - Tylko co on niby chce zarobić w taki sposób? Naprawdę jest naiwny, jeżeli sądzi, że w ten sposób czymś jej pomoże.
- Zakochani często bywają naiwni - stwierdził John Scribbler - No, ale przecież nie chcemy go potępiać za to, że robi, co może, prawda?
- Oczywiście, że nie - powiedziałam - Mimo wszystko wielka szkoda, iż nie chce on skorzystać z naszej pomocy. A właściwie, to niby dlaczego tego nie chce?
- Widocznie jest na to za dumny - stwierdziła Maggie - To się zdarza. Mój brat ma tak samo. Nieważne, jak bardzo by cierpiał. Nie poprosi nikogo o pomoc. Sam musi sobie poradzić ze swoimi problemami. Taki on już jest. Znam więc doskonale ten typ.
- Mimo wszystko nie sądzisz, że to trochę głupie? - spytałam.
- Dla mnie i dla ciebie owszem, ale nie dla takich ludzi jak Thomas czy Lapitch - odpowiedziała mi panna Ravenshop - Dla nich to jest coś zupełnie normalnego.
- Racja. I przez ich głupią dumę tylko ludzie będą cierpieć - mruknęłam nieco poirytowana - Ktoś powinien ich obu walnąć naprawdę mocno w łeb. Nie sądzisz?
- Być może, ale wątpię, aby to coś pomogło. Mojemu bratu w każdym razie na pewno nie.
- Spróbuję popytać tu i ówdzie, co tak dokładnie dolega Lisie - rzekł Scribbler - Może się tego dowiem, choć nie mogę tego zagwarantować.
- Wielka szkoda, że Agathe i Michael wyjechali - dodała Maggie - Też by nam mogli pomóc.
To była prawda, gdyż nasi przyjaciele wyjechali do Szwajcarii razem z Hansem i Mako. Dziewczyna co prawda miała swoje szkolne obowiązki, ale w obecnej sytuacji nikt się tym specjalnie nie przejmował. Ostatecznie to były ostatnie chwile, które to mogła spędzić ze swoim ukochanym. Nikt nie zamierzał w takiej sytuacji żądać od niej, aby chodziła do szkoły i jeszcze wkuwała jakieś tam nic nie znaczące regułki czy inne bzdury. O nie! W tej sytuacji wszystko inne zeszło na dalszy plan. Liczyło się już tylko to, aby Mako mogła spędzić radosne chwile z Hansem, którego zawsze kochała. Sam Hans dzięki miłości swojej ukochanej zdołał napisać bardzo piękne opowiadanie o miłości. Okazało się bowiem, że jak na sportowca posiada on też romantyczną duszę. Niby niemożliwe, a jednak możliwe. Najwidoczniej więc prawdą jest stwierdzenie, że człowiek często miewa drugie oblicze, nieraz sprzeczne z tym pierwszym i jego bogata osobowość posiada cechy charakteru, które obcym zdają się być swoim zaprzeczeniem, natomiast dla posiadacza tych cech są one jak najbardziej normalne. Dlatego też nikogo z nas bynajmniej nie zdziwiło to, że tak znakomity sportowiec o niezwykle męskim charakterze ma też jak najbardziej wrażliwą naturę i potrafi równie pięknie pisać, co grać.
- Agathe i Michael są tam, gdzie być powinni - powiedział po chwili John Schibbler - Pomagają oni Mako umilić Hansowi ostatnie dni, jakie mu pozostały. To może niewiele, ale założę się, że dla tych, którym pomagają to znaczy bardzo wiele.
- Jestem tego pewna - zgodziłam się z nim - Ale my za to musimy sobie radzić sami.
- To prawda - powiedział Ash - Musimy sobie radzić sami.
- A niech to! A miały to być wakacje wolne od przygód - zaśmiałam się delikatnie - Ale my to chyba nie umiemy przejść obojętnie obok czyjegoś cierpienia.
- I chwała nam za to! - zawołał wesoło John.
- A tak... Sława i chwała - zachichotała Maggie.
***
Przez kilka kolejnych dni nie mieliśmy wcale możliwości porozmawiać dłużej z Lapitchem, ponieważ ten chłopak wyraźnie nas unikał, a wszelkie wspomnienia o tym, że możemy mu pomóc puszczał mimo uszu lub też po prostu mówił, iż nie życzy sobie podobnych tekstów. Z kolei o samej Lisie dowiedzieliśmy się jedynie tyle, że spędziła kilka dni w szpitalu, a potem wyszła z niego i powróciła do domu dziecka, gdzie też czuła się najlepiej. Próby porozmawiania z nią też nie dały nam większego rezultatu, ponieważ dziewczyna bardzo szybko zmieniała temat, ledwie tylko próbowaliśmy jej napomknąć o jej stanie zdrowia. Wciąż tylko mówiła o Lapitchu, jaki to on jest dobry i kochany, a czasami tylko napomykała coś niecoś o Amadeusu oraz o książkach, które to niedawno przeczytała, jednak przede wszystkim nawijała o Lapitchu.
- Ty go bardzo lubisz, prawda? - zapytałam po dłużej chwili takiej rozmowy.
Lisa wesoło pokiwała głową na znak potwierdzenia, lecz od samego początku naszej rozmowy patrzyła w kierunku moich stóp, nie twarzy.
- Tak, to prawda.Bardzo go lubię, a nawet więcej. Myślę, że to może być nawet więcej. No, ale co tam? To bez znaczenia. Przecież on mnie tylko lubi.
- Skąd to wiesz? - spytał Ash.
- Bo przecież mnie nie można więcej niż lubić - stwierdziła dziewczyna smutnym tonem.
- A to niby czemu?
Lisa spojrzała na mojego chłopaka, po czym szybko spuściła wzrok i powiedziała:
- Bo widzisz... Ludzie mówią, że ja jestem... No wiesz...
To mówiąc pokręciła lekko palcem nad swoją głową. Ten znak rzecz jasna bardzo łatwo zrozumieliśmy.
- Och, co ty mówisz?! - zawołałam oburzona - Przecież jesteś jedną z najfajniejszych osób na świecie!
- Dla was pewnie tak, ale nie dla innych - stwierdziła Lisa - Ale wiecie, ja im się nie dziwię, że tak myślą. W końcu... W końcu która dziewczyna w moim wieku lubi bajki dla dzieci?
- Ja lubię - zauważyłam.
- Tak, ale ty nie lubisz ich tak mocno, jak ja.
- Skąd to wiesz?
- Nie wiem. Po prostu czuję.
- Więc źle czujesz.
- Pewnie tak. Ja to w ogóle wszystko źle rozumiem. Uczę się całkiem dobrze, naprawdę dobrze, ale bardziej niż naukę wolę książki oraz bajki. A ostatnio czytałam taką piękną książkę o dziewczynce, co żyje w Alpach.
- Niech zgadnę. Ta książka to „Heidi“, mam rację?
Lisa była zachwycona, gdy usłyszała moje słowa.
- Znasz ją?! Ale super! Nie wiedziałam, że ją znasz.
- To dość znana powieść. Wiele nastolatek z pewnością ją zna.
- Pewnie tak, ale co tam? Liczy się, że ty ją znasz. No, a jakie ostatnio czytałaś książki?
- Najróżniejsze, Liso.
Widzieliśmy wyraźnie, że ta biedna dziewczyna nie chce rozmawiać o swojej chorobie, dlatego też postanowiła zmieniać temat za każdym razem, jeśli spróbujemy o tym mówić. Darowaliśmy więc sobie dyskusje na ten temat i po prostu rozmawialiśmy o tym, o czym chciała dziewczyna. Przy okazji uznaliśmy, iż być może dyrektorka tej szlachetnej placówki będzie bardziej rozmowna. Dlatego też wdaliśmy się w dyskusję na ten temat przy pierwszej, nadarzającej się okazji.
Dyrektorką domu dziecka była wysoka, szczupła kobieta o brązowych włosach i niebieskich oczach. Nosiła fioletowy żakiet oraz spódnicę tego samego koloru. Jej głos zaś był ciepły i przyjemny, lecz zarazem naprawdę przygnębiony.
- Bardzo się cieszę, że Lisa poznała nowych przyjaciół - mówiła do nas kobieta po angielsku, bo jak się okazało, dobrze znała ten język - Bardzo mi przykro tylko z tego powodu, że udało się jej to osiągnąć dopiero tak późno i to jeszcze w obecnej sytuacji.
- A o jakiej sytuacji pani mówi? - spytał Ash.
- Właściwie to nie wiem, czy powinnam wam to mówić, ale przecież i tak się tego wcześniej czy później dowiecie.
- Co pani ma na myśli? - zapytałam.
- To, że biedna Lisa ma guza mózgu.
Przerażeni z Ashem zatrzymaliśmy się w szoku, jednocześnie patrząc załamanym wzrokiem na kobietę.
- Guza mózgu?! - zawołałam przerażona.
- Chce pani powiedzieć, że ona umrze?! - dodał Ash.
Pikachu i Buneary, którzy idąc obok aż zatrzymali się w miejscu, gdy to usłyszeli. Ich pyszczki wyrażały wielkie przerażenie, podobnie jak też i nasze twarze.
- Niestety, to prawda, ale spokojnie. Ten guz jest możliwy do operacji. Można go usunąć, tylko trzeba zrobić to jak najszybciej.
- Więc czemu lekarze się tego nie podejmą? - spytałam.
- Ponieważ operacja jest dość trudna do przeprowadzenia, a co za tym idzie, także i kosztowna.
- Aha. Więcej nie musi pani mówić - powiedziałam wściekłym tonem - Lekarze każą więc Lisie zdechnąć, bo nie stać jej na operację, tak?
- Mówią, że nie mogą brać takiej odpowiedzialności bez właściwego sprzętu, a ten muszą ściągnąć z zagranicy. Potrzebują na to jednak dużo pieniędzy. Powiadomiłam fundację charytatywną o pomoc i przysłali pewną kobietę, która ma zapoznać się z problemem Lisy, a gdy uzna, że pomoc jest potrzebna, dadzą pieniądze.
- Poważnie? Chcą ją sprawdzać teraz, gdy ona potrzebuje operacji i to jak najszybciej? - spytałam, nie ukrywając swojego oburzenia.
- Spokojnie, już to sprawdzili - powiedziała dyrektorka - Wczoraj była ta kobieta, porozmawiała sobie z Lisą, zapoznała się z problemem i cóż... Pieniądze mają przyjść, ale podobno mają oni kilka takich przypadków i wszystkie muszą wesprzeć. Może być więc problem z zebraniem pieniędzy, trochę się to przeciągnie i w ogóle... Ale spokojnie, kochani. Zdążą na czas. Kampania w celu zebrania dla Lisy pieniędzy już trwa.
- Tak, a Lapitch zbiera je po swojemu - powiedział na to Ash z lekkim uśmiechem na twarzy - Już rozumiem, po co mu te całe hece. Tylko szkoda, że nie raczył nam nic powiedzieć.
- Pika-pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
- A więc mówi pani, że pieniądze są już zbierane? - spytałam.
- Tak. Fundacja da tyle, ile może, a prócz tego urządziła ona kampanię reklamową oraz inne działania w celu zebrania pieniędzy. Będzie dobrze, jestem tego pewna.
- Czemu Lisa nie jest w szpitalu? - spytał Ash.
- Ponieważ uważa, że lepiej się czuje tutaj, w domu dziecka, gdzie ma lubiących ją ludzi niż w szpitalu. Dostała od lekarzy jakieś leki na tłumienie ataków bólu głowy, ale te leki to tylko przedłużanie agonii. Bóle będąc coraz częstsze, a w końcu nic już nie pomoże. Dlatego trzeba się spieszyć i szybko zebrać pieniądze.
- Rozumiem - mój luby pokiwał lekko głową - Ile czasu ma Lisa?
- Trudno mi powiedzieć - odparła smutno dyrektorka - Ale bardzo żałuję, że wcześniej zlekceważyłam jej ostre ataki bólu głowy i wymioty na rano. Uznałam, że po prostu za dużo czyta i przemęcza się w szkole. Jak bardzo się pomyliłam w tej sprawie, dowiedziałam się dopiero tak kilka dni temu, kiedy zemdlała z bólu i przewieźli ją do szpitala.
- Powinna była tam pozostać.
- Powinna, ale nie chciała. Woli przebywać tutaj. Dostała więc leki i siedzi tutaj.
- A czy chodzi do szkoły?
- Teraz nie. W obecnej sytuacji byłoby to nie wskazane. Za duży stres i za duże ryzyko, że może zemdleć, a my nie będziemy w stanie jej pomóc. Musi być stale pod opieką.
- A inne dzieci? - zapytałam.
- Pomagają, jak mogą, choć ona ostatnio trochę się ich boi. Ma takie dziwne stany lękowe przed zbyt wielką grupą ludzi, ale cóż... To kolejne objawy guza mózgu. To biedna dziewczyna. Tak bardzo chciałabym nawet osobiście ją zoperować, ale nie jestem lekarzem.
- Ja też nie, jednak mogę pomóc - powiedział Ash poważnym tonem - Mam odłożone całkiem sporo pieniędzy. Bo wie pani, jestem detektywem i zarobiłem nieco na swoich akcjach.
- Ty? Detektywem? - zaśmiała się lekko dyrektorka z wyraźną ironią w głosie - Wybacz, ale chyba za dużo książek się naczytałeś.
- Tak? To proszę bardzo - Ash oburzony wyjął licencję detektywa i pokazał ją kobiecie - Nadal pani uważa, że naczytałem się za dużo książek?
Dyrektorka przyjrzała się uważnie licencji, po czym powiedziała:
- Wygląda autentycznie. Wybaczcie mi, że wam nie uwierzyłam. Poza tym... Poza tym zapomniałam, iż pochodzicie z regionów, a przecież tam sytuacja wygląda inaczej niż u nas. U was dzieci szybciej stają się dorosłe i w ogóle. Więc możesz mieć osiemnaście lat i już być detektywem z licencją. Wybacz mi, nie chciałam cię urazić, Ash. Ale jaką sumę chciałbyś przekazać dla Lisy?
- Taką, aby pokryła koszta operacji.
- To bardzo duża suma.
- Wiem, ale mnie na to stać. Podczas jednej swojej sprawy otrzymałem diament wart kilkanaście tysięcy dolarów, jeśli nie więcej. W innej sprawie zarobiłem zaś aż kilkadziesiąt tysięcy od Wielkiej Księżnej Rosenbaum za znalezienie jej wnuczki. Mogę więc bez żadnego trudu pomóc Lisie.
- Jesteś bardzo miły, ale moim zdaniem to zbyteczne. Pieniądze zostaną zebrane, a ty nie będziesz musiał uszczuplać swoich finansów. Poza tym bardziej przydadzą się tobie w twojej dalszej działalności.
- Mimo wszystko jestem gotów pomóc.
- Umówmy się, że jeśli zajdzie taka potrzeba, poproszę cię o pomoc. Zgoda? A póki co pozwól nam samym się tym zająć.
- Pani duma może zgubić Lisę.
- To nie jest kwestia dumy. To po prostu kwestia uczciwości - rzekła łagodnym tonem kobieta - Jeśli pożyczyłabym od ciebie pieniądze, to będę musiała ci je oddać.
- Nie musi je pani oddawać.
- Nie czułabym się fair, gdybym je pożyczyła, a potem ich nie oddała, bo nie miałabym ich z czego oddać. Dlatego proszę cię, nie kuś mnie i nie proponuj mi czegoś, co bardzo chcę przyjąć, ale czego przyjąć nie mogę.
Załamana pokręciłam głową widząc to wszystko. Ona naprawdę była uparta, ale też i honorowa. Na swój sposób ją rozumiałam, jednak mimo wszystko w tej sprawie liczyło się przede wszystkim zdrowie Lisy, a nie nasze własne odczucia. Ale też nie mogliśmy się narzucać z pomocą. A więc jedyne, co nam pozostało, to cierpliwie czekać na rozwój wydarzeń, ten zaś szykował dla nas wiele niespodzianek.
Gdy wyszliśmy z domu dziecka usłyszeliśmy, jak ktoś jedzie w naszą stronę na motocyklu. Spojrzeliśmy w kierunku, skąd dobiegł nas ten dźwięk i zobaczyliśmy, że to młoda policjantka, która była świadkiem naszej bójki z prześladowcami Lisy.
- Witajcie! Jak to dobrze, że was tu znalazłam - powiedziała, gdy już zatrzymała motor i zaczęła z niego zsiadać - Mam do was małą sprawę.
- A jaką? - rzekł Ash, po czym nagle się w czymś zorientował - Zaraz! Chwileczkę! Pani mówi w języku wspólnym dla regionów!
- Dokładnie - zaśmiała się kobieta - Przy okazji, jestem Helga. Helga Sinclar. Byłam w regionie Kanto na specjalnym szkoleniu, które trwało pół roku. Bez trudu nauczyłam się waszego języka. Ale mówię również dobrze po angielsku.
- Ciekawe, że ostatnim razem nie raczyła nam pani tego powiedzieć! - rzuciłam oburzonym tonem.
Kobieta zachichotała lekko i odparła:
- Wybacz mi, panno Evans. Nie zamierzałam cię wcale urazić. Ani tym bardziej twojego chłopaka, Asha Ketchuma.
- A skąd pani wie, jak się nazywamy? - spytałam - Przecież ostatnim razem nie podaliśmy pani naszych nazwisk.
- Po pierwsze, mówcie mi Helga. Po drugie, to bardzo proste. Będąc na szkoleniu w akademii policyjnej, gdzie dowiedziałam się wielu bardzo przydatnych rzeczy ze sposobu prowadzenia śledztw w waszym świecie, nie mogłam nie dowiedzieć się o najsłynniejszym detektywie regionu Kanto, Sherlocku Ashu. Przecież uczą już o twoich sprawach w akademii.
- Poważnie? - zdziwił się Ash i lekko się zarumienił - Nie sądziłem, że jestem taki sławny.
- Nie wiesz nawet, jak bardzo - zaśmiała się policjantka - Od dawna chciałam cię poznać, ale niestety nie było ku temu okazji... aż do niedawna. Kiedy tylko was poznałam, to chciałam z wami porozmawiać, ale nie było okazji. Teraz sama się znalazła.
- No proszę, co za zrządzenie losu - zachichotałam - A wolno wiedzieć, jaka to okazja sama się znalazła?
- Oczywiście. Pamiętacie może tego gościa?
To mówiąc wyjęła zdjęcie z kieszeni na piersi i pokazała je nam. To było zdjęcie młodego nastolatka, jednego z tych, którzy prześladowali Lisę i którym spuściliśmy manto.
- Tak, poznaję go - powiedział Ash - To jemu i jego trzem kolesiom sprawiliśmy niezłe lanie.
- Dokładnie tak - pokiwała lekko głową policjantka - I muszę się was zapytać, czy nie mieliście z nim ostatnio styczności.
- Od czasu tej bójki już nie - odpowiedział mój luby.
- A co się stało? - dodałam.
- Ten koleś postradał zmysły.
- Wielka mi nowość. To było widać od razu. Tylko chory psychicznie człowiek może prześladować niewinną dziewczynę - stwierdziłam z kpiną w głosie.
Helga jednak wcale nie była w nastroju do takich rozmów.
- To nie pora na żarty, ja mówię poważnie. Zeszłej nocy ten chłopak został przez coś zaatakowany i wskutek tego ataku postradał zmysły.
Ja, Ash, Pikachu i Buneary patrzyliśmy na nią zdumieni.
- Co ty mówisz? - spytał Ash.
- To, co słyszysz, przyjacielu - odparła Helga - Ktoś włamał się do jego domu i przestraszył go w tak, że ten postradał zmysły. Obecnie siedzi on u czubków na obserwacji. Nie wiem, czy kiedykolwiek odzyska rozum, ale chwilowo po prostu bredzi od rzeczy. Trudno więc jest czegokolwiek się od niego dowiedzieć.
- Dobrze, ale co my mamy z tym wspólnego? - spytałam.
- Byłam w świecie Pokemonów dosyć długo, aby wiedzieć, że w nim dzieje się więcej nieprawdopodobnych rzeczy niż u nas, w naszym jakże prozaicznym świecie. Powiedzcie mi zatem... Czy istnieje możliwość, że któryś z Pokemonów o mocach psychicznych dostał się tutaj?
- Bardzo możliwe, ale musiałbym się zapoznać informacjami tym, jakie moce mają Pokemony typu psychicznego i czy któryś z nich być może doprowadzić do szaleństwa - odpowiedział Ash - Jednak obawiam się, że te wiadomości niewiele ci pomogą. Pokemony rzadko robią takie rzeczy same z siebie. Prędzej wtedy, gdy człowiek im to zleci.
- I tu jest pies pogrzebany - powiedziała Helga - Jeśli to człowiek za tym stoi, to ja chcę się dowiedzieć, co to za człowiek. Znam twoją sławę, Sherlocku Ashu. Dlatego też chcę cię prosić o pomoc. Czy pomożesz mi rozwikłać tę sprawę?
- Wiesz... Co prawda jestem teraz na wakacjach, ale... - Ash uśmiechnął się lekko - Myślę, że mogę wykorzystać trochę czasu na to, aby ci pomóc. Jeśli oczywiście zdołam to zrobić.
- Ani przez chwilę w to nie wątpiłam - zaśmiała się policjantka - Będę was informować o przebiegu tego śledztwa. A na razie trzymajcie się i do zobaczenia.
To mówiąc policjantka wskoczyła na motor i odjechała.
C.D.N.
Piosenki co prawda nie znałem, ale w tytule coś mi nie pasowało i zdaje się że miał brzmieć "Bei mir bist du schön" (przy okazji odsłuchałem wersje z serialu "Bodo" i oh mein gott, to brzmi strasznie, tak kaleczyć język Goethego, chyba że to było w yidysz, ale nawet wtedy uważam, że strasznie skaleczyli ten język.
OdpowiedzUsuńPlus chciałem tylko zwrócić uwagę, że mówimy o niemieckiej służbie zdrowia w tym opowiadaniu, która jest jedną z najlepszych na świecie. Nie to co w Polsce. Czasem warto luknąć na takie artykuły
http://www.medinwestycje.pl/systemy-opieki-zdrowotnej-na-swiecie-1-niemcy
Uwierz, że taka dziewczynka już dawno zostałaby zoperowana.
A teraz co do samego opowiadania... Przyznać się muszę, że bardzo się wciągnąłem, a to ledwie początek. Zapowiada się dobra historia, choć nieco kręciłem na nią nosem.
PS. Fajnie, że wspomniano Thomasa, ale to nie jest tak, że duma każe takim ludziom nie przyjmować pomocy. Problem jest znacznie głębszy.