Ostatnia jednorogini cz. II
Jednorogini obudziła się powoli i ku swemu przerażeniu zobaczyła, że siedzi w wielkim wagonie klatce, przed którą stoi spory tłum ludzi. Na ich czele stał Surge, który ponurym głosem opowiadał:
- A to jest Jednorożec. Piękne stworzenie, ale również dzikie i bardzo niebezpieczne. Jego róg potrafi przebić na wylot człowieka. Bądźcie więc zadowoleni z tego, że siedzi on w klatce i nie stanowi dla was zagrożenia. Poza tym jego sproszkowany róg i włosie z ogona nadają się na eliksiry oraz leki. Złapać to stworzenie jest naprawdę bardzo trudno, ale kiedy to się uda, to wówczas przynosi on szczęście właścicielowi.
Jednorogini zarżała z kpiną. Nie mogła uwierzyć w to, jak ludzie bez trudu przyjmowali takie kłamstwa. Poza tym dziwiło ją to, w jaki sposób ci ludzie widzieli w niej jednorożca, skoro praktycznie niewielu dzięki jej magii mogło zobaczyć w niej więcej niż tylko pięknego Rapidasha. Dość szybko jednak dostrzegła, iż ma doczepiony drugi róg do swego czoła. Taki róg, który był o wiele brzydszy niż jej prawdziwy, ale był on widoczny dla wszystkich. A więc to w taki sposób Mama Domino oszukiwała ludzi.
Ci dalej się w nią wpatrywali, po czym odeszli na bok, aby przyjrzeć się innym klatkom na kółkach, w których siedziały różne stworzenia. Były to dzikie i wyjątkowe Pokemony, tylko również udekorowane za pomocą magii swej właścicielki, aby były jeszcze bardziej atrakcyjne dla widzów.
- Ona umie robić pieniądze, prawda? - spytał dość ironicznym głosem młodzieniec w szacie magika, powoli podchodząc do klatki Jednorogini.
Nasza bohaterka popatrzyła na niego uważnie i nie wiedziała, co ma zrobić, bo wszak nie miała żadnej pewności, czy ten człowiek jest dobry, czy też raczej zły. Wpatrywała się w niego uważnie, próbując wyczuć jego intencje.
- Spokojnie, moja piękna - powiedział z uśmiechem magik - Nie chcę ci zrobić krzywdy. Naprawdę bardzo chcę ci pomóc, chociaż pewnie mi w to nie wierzysz.
- Trudno mi jest uwierzyć w cokolwiek, co mówisz, kiedy widzę, że pracujesz dla tej kobiety - odpowiedziała mu Jednorogini.
- Pracuję dla niej, ponieważ nie mam wielkiego wyboru - odparł na to magik - Wszak chyba rozumiesz, że na tym świecie trzeba mieć takie złote lub też brązowe krążki, a czasami też i srebrne, za pomocą których można nabyć różne, potrzebne do życia rzeczy. Te krążki są nazywane pieniędzmi. Za darmo nie są one rozdawane. Nie w naszym świecie.
- W moim świecie nie są one potrzebne do życia. Jedzenie i woda są na wyciągnięcie szyi i wystarczy tylko po nie sięgnąć.
- Cóż... Gdybym mógł żywić się jedynie trawą i źródlaną wodą tak, jak ty, to z pewnością bym nie siedział z tą nędzną oszustką. Ale ja nie mam wyjścia. No, a poza tym nie chodzi tutaj o mnie, tylko o moją kochaną, małą siostrzyczkę.
To mówiąc wskazał on dłonią na dziewczynkę w kolorowym stroju, która stała jedną nogą na piłce, próbując utrzymać na niej równowagę, przy okazji też żonglowała kilkoma kolorowymi piłeczkami.
- Po śmierci rodziców muszę się nią opiekować. Potrzebuję zapewnić jej choć jako taki byt. Dla siebie samego bym się tak nie poniżał, ale o niej muszę myśleć. Nie potępiaj mnie więc.
Jednorogini poczuła się smutno, ponieważ rzeczywiście poczuła lekką niechęć do tego człowieka, ale teraz wyraźnie zrozumiała, iż źle go oceniła. Nie powinna tak to robić, zwłaszcza, że przecież nic o nie wiedziała.
- Przepraszam cię, nie wiedziałam wszystkiego - powiedziała smutnym głosem nasza bohaterka - Ale nienawidzę wszelkiego fałszu. Tego, co robi ta kobieta zaś nie można inaczej nazwać. Widzę przecież wyraźnie, że ten wielki gryf, to tak naprawdę stary Pyroar z doczepionymi za pomocą magii skrzydłami i ptasią głową. A z kolei ten Minotaur, to tak naprawdę jedynie Monferno. Wszystkie inne stworzenia, które są w tych klatkach, to są tylko Pokemony otoczone magiczną aurą. Ona zaś sprawia, iż widzi się je inaczej niż naprawdę wyglądają.
- Tak, to prawda - pokiwał smutno głową magik i dodał: - Ale wiesz... Jednego stworzenia nie musiała zmieniać.
- Tak... Masz na myśli tę dziką Noivern. Okropna i przerażająca bestia. Krwiożercza i naprawdę groźna.
- Nie inaczej. Jest równie wyjątkowa, co i ty. To sama prawda. No, ale Mama Domino nawet ciebie musiała nieco zaczarować, aby ludzie widzieli to, jaka jesteś naprawdę.
- Ale ty widzisz mnie taką, jaką jestem bez pomocy jej magii. Kim więc jesteś?
- Ja? Jestem Clemont. Magik znany w całym Kalos... No, może nie w całym, ale w jego sporej części.
Jednorogini uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, a potem spojrzała w kierunku Domino, która właśnie wciskała naiwnym kobietom jakieś eliksiry na wieczną młodość i wieczną miłość, a także kosmetyki swojej produkcji.
- Zapewniam was, że dzięki tym pachnidłom wasi mężowi i chłopcy się wam już nigdy nie oprą - mówiła donośnym głosem kobieta - Natomiast te kosmetyki zapewnią wam wieczną urodę oraz młodość. Te eliksiry również. Spójrzcie tylko na mnie. Sama je stosuję i czyż nie jestem piękna? Czyż nie jestem dość urocza?
Jednorogini parsknęła śmiechem, gdy to usłyszała.
- Och, co za biedni i głupi ludzie! Jak oni mogą nie widzieć to, co się naprawdę dzieje? Czy oni nie wiedzą, że ta kobieta jest stara i pomarszczona niczym zepsute jabłko?
Była to prawda, gdyż Mama Domino nie była wcale tak piękna, jak się innym wydawała. Była stara i brzydka, jednakże dzięki magii mirażu, którą to tworzyła umiała ukryć swoje prawdziwe oblicze, a także oblicze swojego zwierzyńca.
- Tak, to prawda. Ona nie umie stworzyć eliksiru na wieczną młodości i wieczne piękno, ale umie sprawić, iż jeśli tylko chcesz coś zobaczyć, to to zobaczysz.
- Hej, ty! - odezwał się nagle Surge, podchodząc do nich - A co ty tutaj robisz, co?! Może zamierzasz otworzyć tę klatkę?!
- Nie wiem, skąd ci przyszło do głowy coś takiego - Clemont zrobił minę niewiniątka.
- Mnie nie oszukasz - warknął Surge - Lepiej idź zabawiaj widzów i nie kręć się tu, bo jak ja ci pokażę swoją magię, to pożałujesz, że się urodziłeś.
Młodzieniec popatrzył na człowieka, po czym zrobił uspokajający gest rękami i odszedł w swoją stronę, mówiąc szeptem:
- Spokojnie, moja droga. Czekaj na mnie nocą. Pomogę ci.
Następnie odszedł, a do klatki podeszła powoli Mama Domino.
- Co? Ten magik próbował cię buntować przeciwko mnie? - spytała.
- Wręcz przeciwnie - odpowiedziała jej Jednorogini - Próbował mnie przekonać, że życie z tobą nie jest wcale takie straszne, jakie mogło by mi się wydawać.
- A wydawało ci się ono straszne?
- Sama nie wiem, co mam o nim powiedzieć. Ja po prostu jestem tym wszystkim zdumiona. Wolałabym być na wolności niż siedzieć w klatce.
- Nie wątpię, ale powinnaś być mi jednak wdzięczna za to, że w niej musisz siedzieć.
- Doprawdy? Mam być wdzięczna za brak wolności?
- Brak wolności? Być może, ale przecież nie spodziewasz się chyba, że na wolności byłoby ci lepiej? To ty nie wiesz, co krąży od dziesięciu lat po Kalos w poszukiwaniu takich istot jak ty?
- Czerwony Tauros - szepnęła Jednorogini.
- O tak... Właśnie - uśmiechnęła się doń podła kobieta - Właśnie tak. Czerwony Tauros. Wielki i bardzo groźny, buchający ogniem z nozdrzy i z pyska. Stworzenie tak straszne, że nawet najodważniejsi drżą przed nim ze strachu. Poluje na jednorożce. Podobno wyłapał już wszystkie, ale jak widać to nie prawda. Gdyby wiedział, że jesteś na wolności, to wówczas znalazłby cię prędzej czy później. Jednak w tej klatce chroni cię moja magia. On teraz nie może cię wyczuć.
- Mamo Domino... Powiedz mi, proszę, kim dokładniej jest Czerwony Tauros? Czemu poluje na moich pobratymców?
- Czerwony Tauros króla Giovanniego. Podłe oraz niezwykle groźne stworzenie nie znające litości tak samo, jak też i jego pan. Na jego polecenie łapie wszystkie jednorożce z Kalos.
- Dlaczego?
- Dlaczego?! Dlaczego?! Same tylko dlaczego! A po co ci to wszystko wiedzieć?! - oburzyła się kobieta - Ja nie wiem wszystkiego i ty także nie musisz. A poza tym, na co ci ta wiedza? Spędzisz resztę swojego życia w tej klatce, więc po co ci wiedzieć więcej o szerokim świecie spoza krat?
- Proszę cię, kobieto... Jeśli chcesz trzymać te wszystkie stworzenia w klatkach, to je trzymaj... Ale proszę, wypuść mnie i wypuść Noivern. Ona i ja nie należymy do tego świata. Powinniśmy się trzymać od niego z daleka, a nie być wystawiani na publiczny widok.
- Jestem innego zdania. Poza tym muszę dbać o swój interes. Z ludzkiej głupoty żyje wielu. Dlaczego ja miałabym być za to potępiana?
Po tych słowach zachichotała i odeszła w swoją stronę.
Pamiętniki Sereny c.d:
W końcu przybyliśmy na miejsce i naszym oczom ukazały się brzegi Niemiec. Stamtąd zaś już bez żadnego trudu zdobyliśmy najbliższy transport do Bawarii. Na nim to dotarliśmy do tego pięknego miejsca, które było celem naszej podróży. Przyznam się, że to naprawdę niesamowite miejsce. Piękna, cudowna kraina pełna górzystym widoków, czystego nieba, jasnych chmur oraz wspaniałych łąk. Przyznam się, że gdy tylko znalazłam się na jednej z nich rozłożyłam radośnie ręce, okręciłam się dookoła i zaśpiewałam niczym Julie Andrews piosenkę „The Sound of Music“ z filmu „Dźwięki muzyki“. Ash patrzył na mnie wyraźnie zachwycony moim zachowaniem. Jego zachwyt był tym większy, że on również bardzo lubił ten film. A skoro oboje go uwielbialiśmy, to chyba nikogo nie zdziwi, iż prędko dołączył do mnie i razem zaśpiewaliśmy ten jakże uroczy utwór.
Pikachu i Buneary biegali wokół nas, trzymając się za łapki i piszcząc kręcili się dookoła nas również bardzo zachwyceni.
- Ach, nie ma to jak zakochani - rzekł wesoło Scribbler, obserwując to wszystko z boku - Tu jest naprawdę bardzo pięknie. Mało jest takich miejsc na świecie, jak to.
- Kochanie... Prawda jest taka, że takiego drugiego miejsca jak to na całym świecie nie znajdziesz - rzekła jego dziewczyna.
- A tak, zgadzam się - zaśmiał się jej luby - Dawno tutaj i mam zamiar się nim nacieszyć i wam też to radzę, moi wy kochani piosenkarze.
- Zamierzamy tak właśnie zrobić, jak mówisz - powiedziałam do niego radośnie - Możesz liczyć na to. Tylko przydałby się nam jeszcze jakiś pokój w hotelu albo co.
- A po co hotel? - zaśmiał się John Scribbler - Ja mam o wiele lepszy pomysł, moi kochani. Lepiej sobie wynajmijcie domek w górach.
- A da się taki wynająć?
- Oczywiście. Niedaleko stąd mieszka mój dobry znajomy. Pogadam z nim i odstąpi wam domek za przyzwoitą cenę.
- A wy gdzie się zatrzymacie? - spytał Ash.
- My sobie weźmiemy pokoik w najbliższej gospodzie - odparł pisarz - Więcej nam nie trzeba.
- My więc też możemy wziąć pokoik w gospodzie.
- Wy? - parsknął śmiechem Scribbler - Tak, jasne. Nie opowiadaj mi bajek, proszę cię, przyjacielu. Ja dobrze wiem, że przecież macie oboje do siebie wielką słabość, a do tego stęskniliście się za sobą, więc potrzeba wam dużej przestrzeni.
- A niby po co?
- Już ty dobrze wiesz, po co - zachichotał pisarz.
Następnie popatrzył na Maggie i oboje parsknęli śmiechem, a ja lekko się zarumieniłam, ponieważ doskonale wiedziałam, do czego on pije. Nie zamierzałam przed nim zgrywać świętej, ale mimo wszystko raczej wolałam zachować dla siebie takie fakty, więc byłam trochę zmieszana, że John i Maggie to wiedzą. A tak swoją drogą bardzo mnie wtedy ciekawiło, skąd oni mogą takie coś wiedzieć. Chociaż może to nie było wcale takie trudne do odgadnięcia? Albo też, co jest również bardzo prawdopodobne, Scribbler i jego ukochana również mieli podobne pomysły, co ja i Ash. Jeśli tak, to wówczas doskonale nas rozumieli i to bez słów.
Tak czy siak Scribbler zabrał nas do miejscowego gospodarza, który na całe szczęście znał angielski, więc umieliśmy się z nim dogadać i wynajął on nam domek w górach, który należał do niego. Oferował się też w razie czego służyć nam za przewodnika.
- Spokojnie, jak oni będą chcieli przewodnika, to już ja ich wszędzie oprowadzę - uśmiechnął się Scribbler.
Mężczyzna nie naciskał, a my zapłaciliśmy i zdobyliśmy w ten sposób domek na miesiąc. Bardzo zadowoleni z tego faktu udaliśmy się tam. Dom był po prostu przepiękny - drewniany, z piętrem, otoczony pięknym płotem.
- Och, jaki cudowny! - zawołałam zachwycona, gdy tam dotarliśmy - Jak w jakiś filmie.
- Wiedziałem, że ci się spodoba - uśmiechnął się John Scribbler - O ile dobrze wiem, to masz dość romantyczną naturę, a to jest miejsce w sam raz dla romantyków.
- Dokładnie takich, jak wy - dodała Maggie, uśmiechając się przy tym - Mam nadzieję, że będzie wam się tutaj dobrze mieszkało.
- Proszę, oto klucze - rzekł John, podając nam klucze do domku - Tylko nie zdemolujcie za bardzo tej hacjendy.
- Że słucham? Nie zdemolujcie? - spytałam zdumiona - A co my niby twoim zdaniem będziemy tam robić, że moglibyśmy go zdemolować, co?
Scribbler parsknął śmiechem i rzekł:
- No, ja tam nie będę w to wnikał, moi kochani. Po prostu bawcie się dobrze. Do zobaczenia! Widzimy się jutro! Mamy numer telefonu do tego domku, więc jakby co zadzwonimy i spotkamy się na mieście.
- Jutro? A czemu nie dzisiaj?
- Bo po minie Asha wnioskuję, że dzisiaj będziecie raczej coś innego robić niż chodzić po mieście.
Ash zrobił wesołą minę, a ja zaśmiałam się lekko.
- Dobrze, to my już sobie idziemy. Życzymy miłej zabawy, kochani - rzekła Maggie i pociągnęła przed siebie swojego ukochanego.
Rzeczywiście, bawiliśmy się doskonale. Tak, jak jeszcze nigdy. Muszę przyznać się też do tego, że ja i Ash nie byliśmy przy tym wcale grzecznymi dziećmi. Po prostu wariowaliśmy na całego. Cieszyliśmy się z tego, że oboje będziemy mogli spędzić ze sobą czas bez kogokolwiek, kto mógłby nam przerwać. Byliśmy więc całkowicie swawolni. Dobrze się czuliśmy ze sobą Ash i ja.
Naprawdę nawet teraz rumienię się, kiedy tylko sobie przypomnę, co przez pierwszy tydzień myśmy wyprawiali. Biegaliśmy wręcz nago po domu rzucając się poduszkami, łaskocząc się i całując, a prócz tego jeszcze robiąc to... co ze snem nie ma wiele wspólnego... Przyznam się tu wam całkowicie szczerze, że zrobiliśmy to praktycznie wszędzie, czyli w sypialni, na stole, na dywanie przed kominkiem, pod prysznicem oraz w kuchni na lodówce... Jednym słowem nie było w całym domku takiego miejsca, w którym byśmy tego nie zrobili. Nawet na schodach, choć nie było to wcale zbyt wygodne miejsce, ale ostatecznie szczęście i ogromna rozkosz rekompensowały mi ewentualne niedogodności.
Byliśmy tak szaleni, że po prostu nie umiem tego słowami opisać. Tak więc powiem w skrócie, iż przy tym, co robiliśmy, to po prostu wysiadały wszystkie filmy z Sylvią Kristel, a zwłaszcza te najśmielsze. Może nie brzmi to zbyt dobrze z mojej strony, ale mimo wszystko przez pierwsze dwa dni w ogóle nie wychodziliśmy z łóżka. Tylko leżeliśmy, tuliliśmy się do siebie, całowaliśmy się, rozmawialiśmy i oglądaliśmy filmy. No i oczywiście także robiliśmy inne rzeczy, ale szczegółów nie będę podawać, bo czuję, iż moje policzki czerwienią się i robią się gorące od samego wspomnienia tego, co myśmy tam wtedy wyprawiali.
Tak czy siak naprawdę cudownie się przy sobie czuliśmy. Ja zaś byłam tak szczęśliwa, że nie chciałam wypuścić chwilami Asha z objęć bojąc się, że być może on zaraz znowu mi gdzieś przepadnie i co ja wtedy bez niego zrobię?
- Co robisz? - zapytał mnie Ash, gdy drugiego dnia pobytu taka, jak mnie Bozia stworzyła siedziałam i rysowałam na drewnianej ścianie małe serduszka.
- Trzydzieści osiem.
- Co trzydzieści osiem? - spytał Ash.
- Jesteśmy w łóżku od trzydziestu ośmiu godzin.
- Tak długo? - zachichotał mój chłopak i przytulił mnie do siebie, gdy tylko się położyłam obok niego - Wariaci z nas, wiesz o tym?
- Wiem i jestem z tego bardzo zadowolona - stwierdziłam, tuląc głowę do jego torsu.
- Ja także, ale nie możemy zapominać o życiu - zauważył mój luby - Przecież mamy jeszcze tutaj Pikachu i Buneary. Nie możemy ich głodzić.
- To nie dzieci. Mają jedzenie w lodówce i umieją się sami obsłużyć, prawda?
- Pewnie i tak, ale przecież my także powinniśmy to umieć zrobić.
Po tych słowach Ash wstał z łóżka i naciągnął na siebie spodnie.
- Co robisz? - spytałam, nie odrywając od niego wzroku.
- Muszę teraz iść do lodówki i przynieść nam jedzenie. Przecież samą miłością się nie będziemy karmić, prawda? - spytał ironicznie Ash.
- No, raczej nie, ale mimo wszystko żal mi się z tobą rozstawać choć na chwilę.
- Przecież będę w sąsiednim pokoju.
- Wiem, ale mimo wszystko...
Usiadłam na łóżku i popatrzyłam na niego czule.
- Boję się czasami, że wyjdziesz do sąsiedniego pokoju i już więcej cię nie zobaczę. Proszę cię, zrozum mnie. Ja tak długo nie miałam cię... Ponad miesiąc, a nawet więcej. Ty myślisz, że to było dla mnie takie proste?
- Nie, ale mimo wszystko nie musisz się już niczego obawiać. Serio mówię, nie musisz się obawiać.
- A jeśli w tym pokoju czai się ktoś na ciebie?
- Kto niby?
- Nie wiem. Cleo na przykład.
- Cleo?
- A tak. Cleo! Cleo Winter z tym swoim samurajskim mieczem, którym chce odciąć ci głowę i zawiesić ją na ścianie jako trofeum myśliwskie!
Ash parsknął śmiechem, słysząc moją odpowiedź.
- Jako trofeum? Moją głowę? Proszę cię. Czy nie ponosi cię za bardzo fantazja?
- Ash, do licha ciężkiego! Przestań sobie ze mnie kpić! - zawołałam ze łzami w oczach - Ja naprawdę się martwię! Ty myślisz, że dla mnie to jest takie proste, co?!
Mój ukochany usiadł przy łóżku, wziął obie moje ręce w swoje dłonie i powiedział czule:
- Aniołku mój kochany i jedyny... Daj już spokój. Przecież to jest tylko sąsiedni pokój. Więc nie musisz się niczego obawiać.
- Obyś miał rację.
To mówiąc powoli wstałam i owinęłam się szczelnie prześcieradłem, po czym oparłam się o drzwi, mówiąc:
- Żeby wyjść, musisz zapłacić.
- Fantem?
- Najlepiej by było.
Ash podszedł do mnie i pocałował mnie czule w usta.
- Mogę więc teraz iść?
- Dobrze, ale tylko na chwilę.
Mój ukochany zaśmiał się, a ja wypuściłam go. Rzeczywiście, już po kilku minutach powrócił on z jedzeniem do pokoju, uśmiechając się do mnie czule.
***
Gdy się już w miarę możliwości nacieszyliśmy sobą w naszym małym, kochanym domku na miesiąc, to powoli zaczęliśmy oboje spacerować po całej okolicy, spędzając razem radośnie czas. Zrobiliśmy sobie raz piknik na łące razem z Pikachu i Buneary. Jedliśmy sobie pyszne jedzonko na kocu przy płynącej spokojnie wodzie jeziora. Tam też oboje się wykąpaliśmy i to tak, jak nas Bozia stworzyła. Woda nie była specjalnie ciepła, ale na nasze szczęście nie była tak zimna, aby w niej nie pływać. Prócz tego jeszcze, jak nas naszło, to Pikachu i Buneary odeszli sobie na tyle daleko, aby nam nie przeszkadzać.
Oj tak, takie właśnie miałam pomysły. Zdecydowanie bardzo były one zwariowane, ale w sumie to niby czemu nie? Ostatecznie przecież, jak to śpiewali sobie Lionel i Miette:
To trzeba umieć.
Starość musi się wyszumieć.
To trzeba umieć.
Trzeba tylko młodym być.
Co prawda my nie byliśmy wcale starzy, ale przecież też musieliśmy się wyszumieć, o czym to powiedział nam przy pierwszej, nadarzającej się temu okazji John Scribbler, gdy wraz z nami zwiedzał miasto.
- Bardzo potrzebujecie swojej bliskości, kochani - mówił pisarz - Nie ma co, bardzo wam jej potrzeba. Zwłaszcza, że nie mieliście jej przez dość długi czas.
- Za długi czas, jeśli mam być szczera - powiedziałam.
- Tak, to prawda - uśmiechnęła się Maggie - Ale teraz możecie sobie wszystko spokojnie nadrobić. Wytrwaliście już takie wielkie przykrości, to już bez żadnego trudu przetrwacie wszystko, jestem tego pewna.
- Tak uważasz?
- A tak - pokiwała głową kobieta - Mówię, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Ten, kto to powiedział miał rację, bo to właśnie prawda. Poza tym wasz związek przetrwał już takie próby, że jestem całkowicie pewna, iż przetrwa wszystkie. Potraktujcie te niemiłe przygody z waszego życia jako sprawdzian waszej miłości i mówcie sobie zawsze to, co ja właśnie wam powiedziałam.
Uśmiechnęłam się delikatnie przypominając sobie też słowa Madame Sybilli, która powiedziała mi kiedyś, że Ash mnie zrani, ale nie zrobi tego specjalnie i jeśli tylko mu wybaczę, to wówczas będziemy oboje bardzo szczęśliwi. Tak, miała rację. Ash mnie zranił, ale przecież nie zrobił tego specjalnie, zaś ja umiałam mu wybaczyć, dzięki czemu żyliśmy sobie teraz spokojnie, co miałam nadzieję kontynuować jak najdłużej.
Tymczasem John Scribbler sprawdził się doskonale jako przewodnik po mieście. Oprowadzał nas po nim i opowiadał wiele ciekawostek na jego temat. Bawiliśmy się w jego towarzystwie wręcz doskonale, bo prócz tego, że umiał ciekawie opowiadać, to jeszcze dodał sporo zabawnych tekstów od siebie. Niektóre z nich były tak zabawne, że po prostu nie umieliśmy się nie śmiać słysząc to wszystko. Ten człowiek posiada ogromne pokłady poczucia humoru, co też umieliśmy z Ashem bardzo docenić i staraliśmy się w miarę swoich możliwości okazać mu to.
W jednym ze sklepów ja i Ash kupiliśmy sobie stroje bawarskie. Ja sobie kupiłam kieckę o barwach białym i zielonym, zaś Ash zielone spodnie na szelkach i białą koszulę, a także zieloną czapkę z czerwonym piórkiem. Podobne, choć miniaturowe wersje zamówiliśmy dla Pikachu i Buneary. Co prawda dla nich nie było dobrych strojów, ale znalazło się kilka ciuchów zrobionych dla lalek, tylko trzeba było je nieco poszerzyć, aby pasowały jak ulał, ale udało się to zrobić i nasze stworki miały piękne, bawarskie stroje.
Muszę przyznać, że nasze dwa urocze Pokemony budziły powszechne zainteresowanie i wielki podziw ze strony mieszkańców miasta, w którym się zatrzymaliśmy. Ludzie tutaj nie znali Pokemonów, chociaż rzecz jasna wiele o nich słyszeli, ale jakoś wcześniej nie mieli okazji się z nimi zetknąć. Dlatego przy każdej, nadarzającej się możliwości oglądali nasze stworki, obserwowali je i zagadywali nas po niemiecku, aby się dowiedzieć o nich czegoś więcej. Co prawda ani ja, ani Ash nie znamy wcale niemieckiego, ale okazało się to niepotrzebne, ponieważ mieliśmy bardzo dobrego tłumacza, czyli Johna, który wyjaśniał nam, co oni mówią. Ludzie głównie pytali, skąd jesteśmy i chcieli wiedzieć, jakie moce mają nasze Pokemony itp. pytania nam zadawali. Więc ogólnie rzecz biorąc mieli oni sporo pytań, a my przez naszego tłumacza odpowiadaliśmy im wszystkim.
Prócz tego w mieście odbyła się jednego wieczoru wielka zabawa z jakieś tam okazji. Nie mogliśmy przegapić tej okazji, dlatego też wzięliśmy w niej udział tańcząc radośnie do bardzo późnej nocy. Zabawa była po prostu przednia. Ash obejmował mnie radośnie i okręcał dookoła w tańcu, a ja kwiczałam z radości przy tym. Musiałam przyznać, że te bawarskie tańce miały w sobie to coś. W każdym razie ja dobrze się przy nich bawiłam i nie miałam nic przeciwko, aby tańczyć tak do samego rana. Oczywiście to ostatnie nie było możliwe, bo tańce nie trwały tak długo, a poza tym nawet gdyby trwały, to raczej nie miałabym chyba siły, aby to wszystko robić. Prędzej bym chyba padła na twarz ze zmęczenia, bo naprawdę potem, jak już Ash pomagał mi wrócić do domku, to po prostu ledwie trzymałam się na nogach.
- Ach... To dopiero była cudowna zabawa - chichotałam wesoło niczym mała dziewczynka - Boska zabawa! Musimy to kiedyś powtórzyć.
- Z pewnością, ale jeszcze nie teraz - zaśmiał się do mnie Ash - Teraz to powinniśmy iść spać.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu, który targał na plecach śpiącą Buneary.
- Spać? - spytałam wesoło - Spać, kiedy noc jeszcze taka młoda?
Po tych słowach zaśmiałam się, stanęłam przed nim, lekko dygnęłam i zaczęłam śpiewać:
Nie! Nie! Ja nie położę się!
Zbyt lekką głowę mam, by złożyć ją.
Spać! Spać! Nie mogę zasnąć dziś,
Choćbym miała taką wielką chęć.
Przetańczyć całą noc!
Przetańczyć całą noc
Naprawdę mogłabym.
Choćby i godzin sto,
choćby się miało to
Zakończyć Bóg wie czym.
Już wiem, że on ma wdzięk tak spontaniczny
I urok ma i czaru moc.
I jeszcze wiem, że z nim naprawdę mogłabym
Przetańczyć całą, całą noc!
Ash patrzył na to wszystko ze śmiechem, po czym zapytał mnie:
- Sereno, co ty wyprawiasz?
- Nic takiego. Po prostu cieszę się życiem. A ponieważ bardzo chce mi się śpiewać, to sobie śpiewam.
Następnie skoczyłam mu w objęcia, a mój luby złapał mnie w ostatniej chwili za tyłek i nogi, abym nie spadła.
- Jesteś kompletną wariatką.
- Przyganiał kocioł garnkowi. A ty to niby lepszy?
- Nie i zaraz to udowodnię - zaśmiał się Ash, po czym pocałował mnie i porwał do domku.
***
Jak więc widać, przez pierwsze dni bawiliśmy się po prostu doskonale. Jednak po ich upływie nasza detektywistyczna działalność i sława śledczych dopadła nas także i tutaj. Aby wszystko było jasne, pozwolę sobie wszystko wyjaśnić po kolei.
Zacznijmy od tego, że kiedy przybyłam z Ashem, Pikachu i Buneary do miejscowej oberży, gdzie usiedliśmy zadowoleni i rozmawialiśmy czekając na przybycie Johna i Maggie, usłyszałam nagle dobrze mi znany głos, który wyraźnie mnie nawoływał.
- Serena! Hej, Serena!
Spojrzałam w jego kierunku i wtedy, ku mojemu wielkiemu zdumieniu zobaczyłam kogoś, kogo praktycznie najmniej się tutaj spodziewałam. Tym kimś była... panna Agathe, urocza, piegowata i rudowłosa dziewczyna, którą poznałam podczas pobytu w szpitalu w Vaniville. Stała ona w drzwiach karczmy ubrana w bawarską sukienkę i śmiała się radośnie na mój widok. Obok niej stał nie kto inny, tylko sam Michael Cornac, również ubrany w bawarski strój. Przy jego nogach stał Chespin, wierny kompan chłopaka, a obok niego kręcił się Espurr, stworek jego dziewczyny.
- O rany! Ash, zobacz! Przecież to są Agathe i Michael! - zawołałam zachwycona.
Następnie zerwałam się z krzesła, podbiegłam i bardzo mocno objęłam Agathe, całując ją czule w oba policzki.
- Kochana moja... Tak się cieszę, że cię znowu widzę. Witaj, Michael. Jak zdrowie? Wzrok ci nie szwankuje?
- Wszystko w jak najlepszym porządku - odpowiedział mi przyjaźnie chłopak, ściskając mi rękę - A jak u ciebie?
- Dziękuję, o wiele lepiej niż ostatnio - powiedziałam i zaprowadziłam ich do mojego stolika - Pozwólcie, że wam kogoś przedstawię... Chociaż tak właściwie nie muszę tego robić, bo oboje już go doskonale znacie.
- Jak to? - zdziwiła się Agathe.
- Bo widzicie... To jest mój chłopak Ash Ketchum, którego znacie jako pielęgniarza Williama.
Michael i Agathe wpatrywali się w zdumieni w mojego chłopaka, który z miejsca wstał i podał im rękę na powitanie.
- Witajcie. Pamiętacie mnie?
- No nie... Przecież to nie może być William - rzekł Michael wyraźnie zaszokowany - Tamten to miał włosy jak jakiś hippis i jedno oko zasłaniał sobie tymi swoimi kudłami, a do tego nosił zarost.
- Tak, nieźle się zamaskowałem, co? - spytał wesoło Ash - Nie podacie mi ręki? W końcu troszkę z Sereną przyczyniłem się do tego, że obecnie oboje jesteście razem.
- Wybaczcie mu, proszę, tę maskaradę - zaśmiałam się wesoło, gdy moi przyjaciele (chociaż wciąż nieźle zdumieni) uścisnęli mu dłoń - To wszystko była przykrywka mająca na celu ukrycie faktu, że on żyje. Wiem, to może dziwne było, ale niestety też konieczne. Zaraz wszystko wam wyjaśnię. Ale najlepiej na siedząco. Co wy na to?
Moi przyjaciele posłuchali mnie i usiedli razem z nami przy stoliku. Zamówiliśmy dla nich i dla siebie coś do jedzenie, a prócz tego posiłek dla naszych Pokemonów, po czym ja i Ash wyjaśniliśmy Agathe i Michaelowi (w miarę możliwości konkretnie oraz bez zbędnych dłużyzn), o co w tym wszystkim chodziło i czemu Ash musiał się ukrywać. Wyraźnie widziałam, że z każdym naszym słowem cała ta opowieść coraz bardziej ich interesuje, a kiedy już poznali ją całą, to śmiali się do rozpuku, a zwłaszcza na tym fragmencie, kiedy to naczelnik więzienia (będący też jednocześnie agentem Giovanniego) padł na zawał widząc Asha całego i zdrowego.
- Zasłużył sobie, bydlak! - powiedział Michael i spojrzał na Asha - Ale ja nie sądziłem, chłopie, że mam przed sobą tak zdolnego aktora!
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz - rzekł nieskromnie mój luby.
- Tak samo, jak ja o innych osobach - powiedziała nagle Agathe.
Z jej głosu wyraźnie bił smutek, którego nie była w stanie ukryć i tak prawdę mówiąc jakoś wcale się nie starała tego zrobić.
- Co masz na myśli? - spytałam, uważnie na nią patrząc.
Dziewczyna popatrzyła na mnie tak, jakby była przerażona. Wyraźnie musiała uznać, iż powiedziała mi więcej niż powinna, dlatego westchnęła głęboko i odparła:
- Nie, nic... Tak sobie tylko mruczę.
- Agathe... Proszę cię, nie oszukuj mnie. Przecież ja widzę wyraźnie, że coś jest nie tak. Powiesz mi, o co chodzi?
- Właśnie, Agathe... Chyba należy nam się coś za to, że znaleźliśmy ci chłopaka, mam rację?
Moja przyjaciółka popatrzyła na mnie z lekkim uśmiechem, po czym poprawiła sobie lekko włosy.
- No dobrze, Sereno. Niech ci będzie. Muszę zapłacić za mój błąd.
- Jaki błąd?
- Taki, że zapomniałam, iż jesteś nie tylko moją przyjaciółką, ale też dzielną i bystrą panią detektyw, a w dodatku jeszcze siedzi tu twój chłopak, również niezły bystrzak. Dlatego też nie mam raczej co liczyć na to, że was oszukam i udam, że wszystko jest w porządku.
- Nie. Zdecydowanie nie masz na to szans - zaśmiał się Ash - A więc opowiadaj, co się stało.
- Widzicie... - Agathe lekko się do nas przysunęła - Przyjechałam tutaj z Michaelem, aby mógł on poznać mojego kuzyna, Hansa Rusla.
- Masz kuzyna Niemca? - spytałam.
- Owszem, mam. Nasze matki były siostrami. Wiem, że to może głupie, ale kiedy zyskałam nowe serce postanowiłam tak nieco poszperać w mojej przeszłości. Bardzo chciałam wiedzieć, dlaczego matka mnie porzuciła pod progiem sierocińca w Kalos.
- Moim zdaniem niepotrzebnie drążysz ten temat - odezwał się nagle Michael - Skoro cię nie chciała, to znaczy, że miała cię w nosie. Ty też więc powinnaś ją mieć w nosie.
- Wiem, mówiłeś mi to już i pewnie masz rację, ale ja jakoś nie umiem inaczej postąpić - powiedziała Agathe - Poza tym skąd ty wiesz, że mnie nie chciała?
- Jakby cię chciała, to by cię zatrzymała.
- Może nie mogła tego zrobić?
- Mogła czy nie mogła? Jakie to ma teraz znaczenie?
- Pewnie żadne, ale chciałabym po prostu wiedzieć.
- Jak dotąd tego faktu nie odkryliśmy.
- To prawda - Agathe pokiwała smutno głową i spojrzała na nas - Ale odkryłam, że jakaś kobieta poszukiwała mnie w sierocińcu, w którym się wychowałam. Była Niemką z pochodzenia, na co wskazywał jej niemiecki akcent i typowo nordycka uroda. Zostawiła adres, pod którym dyrektorka sierocińca miała wysyłać wszelkie informacje w mojej sprawie, gdyby tylko czegoś się dowiedziano. Gdy spytałam dyrektorki, czy wie coś może o mym pochodzeniu, to ta zaraz mi o tym opowiedziała i skontaktowałyśmy się z osobami, których adres i telefon zostawiła ta kobieta. Okazało się, że te osoby to Helmut Rusl oraz jego syn Hans, mój kuzyn. Siostra Helmuta była moją matką. Gdy tylko wuj mnie zobaczył, to omal nie zemdlał z wrażenia. Powiedział, że jestem naprawdę bardzo podobna do mojej matki, a jego siostry. Opowiedział mi o niej. Zaszła w ciążę z kolegą ze studiów podczas wycieczki do Kalos. Ten szybko się zmył, gdy tylko się o tym dowiedział. Załamana matka urodziła mnie i porzuciła pod progiem sierocińca. Potem wyjechała i podróżowała po świecie. Wuj widział ją potem tylko dwa, może trzy razy. Nie szukała z nikim kontaktu. Dopiero jakiś rok temu szukała go, ale go nie znalazła. Wuj uważa, że pewnie nie żyje.
- A więc znalazłaś już swoją rodzinę - powiedział Ash - To chyba jesteś choć trochę szczęśliwa.
- Tak, byłabym, gdybym tylko nie odkryła czegoś, co mnie kompletnie dobiło.
- Co takiego? - spytałam.
- Jestem tu już od trzech tygodni, a dopiero wczoraj dowiedziałam się czegoś okropnego. Wcześniej tylko miałam przypuszczenia, ale teraz już nie mam żadnych wątpliwości. Zresztą wuj to potwierdził.
- O czym ty mówisz?
Agathe lekko zachichotała.
- Ach, tak. Wybaczcie, gadam od końca. Hans jest w miejscowej szkole sportowcem. Świetnym sportowcem. Jego drużyna zawsze wygrywa każdy mecz, w którym bierze udział.
- A w co grywa Hans? - spytał Ash.
- W baseball.
- O! To ciekawe. A w jakiej pozycji?
- Pałkarz.
- To interesujące. Ja zaś byłem miotaczem w szkolnej drużynie. No, ale miałem wtedy osiem lat. Ale wybacz, przerywam ci. Mów dalej, proszę.
Agathe uśmiechnęła się do niego przyjaźnie na znak, że wcale się na niego nie gniewa, po czym odparła:
- Wczoraj miał miejsce mecz tutejszej szkoły z jakąś tam inną szkołą. Podczas meczu jak zwykle mój kuzyn był genialny. Gdy już mecz dobiegł końca, to nagle Hans zemdlał i upadł na ziemię. Podbiegliśmy z Michaelem do niego i co zobaczyliśmy? Że z jego ust leje się krew.
- Boże! - westchnęłam przerażona - On został ranny?
- Gorzej. Gdy przywieźliśmy go do szpitala, to dowiedzieliśmy się, że Hans jest chory na raka. Biedak ma już ponoć niewiele życia przed sobą.
- Boże! - westchnęłam i zasłoniłam sobie usta dłonią.
- Jesteś tego pewna? - zapytał Ash.
- Tak. Słyszałam, jak wuj Helmut wrzeszczy na lekarzy. Z rozmowy tej (jeśli można ją nazwać rozmową) wynikało, że ponoć dawali mu pół roku życia, a teraz okazuje się, że został mu miesiąc.
- Miesiąc? Biedaczek - westchnęłam załamana - I to cię tak załamało?
- Dokładnie. Byłam smutna i zła, że Hans sam mi tego nie powiedział, ale nie zamierzałam robić mu o to awantur. Nie w takiej sytuacji.
- No i bardzo dobrze - powiedział Michael - Takie coś, to by było po prostu chamstwo i tyle.
- Wiecie co? - Agathe ciągnęła dalej swoją opowieść - Rozmawiałam z kilkoma osobami z jego szkoły. Twierdzą, że podczas jednych ćwiczeń na wf-ie Hans wspiął się po drabince wysoko aż do sufitu i zeskoczył z niej tak, że jakby nie było tam maty, to by się zabił. Podobne sytuacje miały miejsce w różnych okolicznościach. Ponoć ocalił raz pewną dziewczynę ze swej szkoły, niejaką Mako przed bandytami, ale sam o mało nie oberwał przy tym nożem. Kiedy ci zaś wyjęli swoje noże na niego, Hans nie tylko się nie bronił, ale wręcz zachęcał ich do tego, aby go zabili. Bandyci słysząc jego słowa przerażeni uciekli.
- To ciekawe - powiedział Ash, masując sobie lekko podbródek - To by dowodziło, że musiał wiedzieć od dawna, iż umiera.
- A więc jego ojciec i jego lekarze nie ukrywali przed nim jego stanu - dodałam.
- Dokładnie tak - potwierdziła Agathe, kiwając smutno głową - Choć ze swoim ojcem to Hans nie zbyt dobrych kontaktów, więc założę się, że nawet gdyby mój wuj chciał mu coś powiedzieć w tym temacie, to Hans i tak by go zignorował. On zresztą ciągle ignoruje swojego ojca i zachowuje się wobec niego co najmniej niechętnie.
- A to czemu? - zapytałam.
- Szczegółów nie znam, ale podobno wuj Helmut jest pracoholikiem i swego czasu zaniedbał syna, więc cóż... Teraz to się na nim odbija.
- Jak ty dziecku, tak dziecko tobie - rzekł filozoficznym tonem - Trochę nawet go rozumiem.
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Agathe westchnęła smutno i rzekła:
- No, tak czy inaczej, gdy mi Mako... Wiecie, ta ocalona dziewczyna... Gdy mi Mako opowiadała o tej całej przygodzie, to ja nie rozumiałam tego wszystkiego, ale teraz... W świetle tego, co się stało wczoraj, to wszystko jest już dla mnie jasne. A właściwie prawie wszystko.
- A co jest jeszcze dla ciebie niezrozumiałe? - spytał Ash.
- Listy.
- Listy? Jakie listy?
Pikachu i Buneary zapiszczeli pytająco, wpatrując się bardzo uważnie w dziewczynę i czekając na jej odpowiedź, podobnie jak i my.
- Widzicie... Mój kuzyn dostaje od jakiegoś czasu listy.
- No i co z tego? - spytałam - My też dostajemy listy i jakoś się tym nie przejmujemy.
- Tak, tylko widzicie... Hans dostaje listy miłosne.
- Poważnie? - zdziwił się Ash - I co w tym niby dziwnego?
- Sęk w tym, że listy do mojego kuzyna przychodzą tak od miesiąca. I teraz, kiedy już praktycznie wszyscy tu wiedzą, że Hans umiera, listy dalej przychodzą.
- Ciekawe... Uważasz, że te listy niby co zawierają? Coś niedobrego? - spytał Ash - Jakieś pogróżki? Kpiny?
- W tym problem, że nie. Te listy to są listy miłosne.
- Poważnie? - spytałam.
- A tak...
- A niby skąd ty to wiesz?
- Cóż... Hans poprosił mnie dzisiaj rano, dzwoniąc do domu, abym mu przyniosła kilka rzeczy do szpitala, w którym teraz leży. Szukając ich w jego pokoju znalazłam przypadkiem jakiś plik listów związanych wstążką. Ja wiem, że nie powinnam tego robić i Michael uważa, że to było po prostu świństwo z mojej strony...
- I dalej tak uważam - wtrącił jej chłopak.
- To jednak otworzyłam je i zaczęłam czytać. Znalazłam w nich same wyznania miłosne.
- No i co z tego? - zdziwił się Ash - Czy Hans nie może otrzymywać listów miłosnych od swoich wielbicielek?
- Właśnie - poparłam go - Przecież sama mówiłaś, że to znany i bardzo ceniony sportowiec. Może mieć masę wielbicielek, które do niego piszą.
- To jest jedna osoba. Wiem, bo przejrzałam wszystkie te listy. Są one pisane tym samym charakterem pisma.
- A więc ma jedną wielbicielkę. No i co z tego? - zdziwił się Ash.
- Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie pewien szczegół.
- Jaki?
- Widzicie... Te listy... On są piękne, ale takie też... jakby to ująć... dość patetyczne. Wzniosłe aż do przesady. Powiedziałabym nawet, że czuć w nich taką jakby sztuczność.
- Chyba już rozumiem, do czego zmierzasz - powiedział Ash, patrząc na Agathe uważnie - Chcesz nam powiedzieć, że obawiasz się, iż te listy są pisane przez kogoś, kto chce sobie zakpić z twojego kuzyna?
- Tak... A co gorsza, list do niego przyszedł także dzisiaj rano.
- Jak to?
- Naprawdę?
- A tak. Przyszedł do niego, do szpitala. Przyszłam do Hansa z tymi rzeczami, o które mnie prosiłaś akurat wtedy, kiedy go czytał. Był wyraźnie bardzo zachwycony jego słowami. Dał mi go też do przeczytania chwaląc się swoją wielbicielką.
- I co? To było to samo pismo?
- Nie jestem całkowicie pewna, bo nie miałam przy sobie żadnego z tamtych listów, więc brakowało mi porównania, ale mimo wszystko mogę na 90% powiedzieć, że to jest to samo pismo. Oczywiście mogę się mylić, ale...
- Ona rzadko się myli. Zapamiętajcie to sobie - zachichotał Michael.
Twarz Agathe rozjaśnił delikatny uśmiech, gdy to usłyszała.
- Miło mi to słyszeć. I wiesz co? W sumie masz rację. Ja się rzadko mylę. Zapamiętaj to sobie na wypadek, gdybyś znowu chciał mnie pouczać.
- Kiedy ja wcale cię nie pouczam.
- Powiedzmy. Ale nawet gdybyś chciał, to teraz mogę się na ciebie za to złościć, ile tylko chcę. Teraz mam lepsze serce, które już nie pęknie pod wpływem zbyt mocnych wrażeń.
- Widzę, że nowe serduszko dobrze ci służy - uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie.
- A i owszem, bardzo dobrze mi ono służy i cieszę się wreszcie takim życiem, jakie zawsze chciałam mieć.
- I co? Nadal się niczym nie przejmujesz?
- Nadal. To znaczy niczym, co dotyczy mnie, bo jeśli chodzi o mojego kuzyna, to chyba sama rozumiesz...
- Rozumiem doskonale - odparłam przyjaźnie - No cóż... Nie jest zbyt dobrze z nim, ale być może lekarze się mylą. Mnie przykładowo lekarze raz powiedzieli, że mam stwardnienie rozsiane, a potem okazało się, że pomylili wyniki moich badań z wynikami badań mojej przyjaciółki Roxanne.
- Och, Sereno... Gdyby to była prawda, byłabym szczęśliwa jak jeszcze nigdy dotąd. Niestety, sprawa jest już przesądzona. Mój kuzyn jest teraz w szpitalu i korzysta z chemioterapii, czy jak oni tam to nazywają. Twierdzą, że gdyby robił to na o wiele większą skalę od chwili, gdy to w nim wykryli, to by pożył dłużej. Ale on nie korzystał z chemii. Znaczy korzystał tyle, ile musiał, lecz nawet tę przymusową chemię ograniczał do minimum.
- A to tak można?
- A bo ja wiem? Nie jestem lekarzem, więc trudno mi tutaj cokolwiek powiedzieć w tej sprawie - odparła Agathe - Wiem tylko tyle, że mój kuzyn trzymał to wszystko w tajemnicy i wczoraj w południe, podczas meczu ta sprawa wyszła na jaw. Tak czy siak ciekawi mnie, czy teraz przyjdzie więcej listów, a jeśli tak, to chciałabym wiedzieć, kto je pisze i dlaczego? Bardzo chciałabym się tego dowiedzieć. Jeśli naprawdę mamy tutaj do czynienia z fanką Hansa, to nie ma sprawy. Ale jeżeli to jest jakaś podła kreatura, która chce się zabawić jego kosztem, to możecie być pewni tego, że osobiście powyrywam jej wszystkie kudły! I nie zrobię tego szybko!
- Domyślam się - zachichotał Ash - Biedny ten, kto z tobą zadrze.
- A żebyś wiedział - zachichotała Agathe - Zwłaszcza, że teraz mogę się spokojnie złościć, ile tylko chcę. Już nie muszę się oszczędzać.
- Wiecie co? - odezwał się nagle Michael - Skoro ty i Ash jesteście naprawdę bardzo bystrymi detektywami, a do tego jeszcze niesamowicie pomysłowymi... Bo naprawdę jesteście pomysłowi. Jak sobie przypomnę to, jak załatwiliście moją stryjenkę, to po prostu śmiać mi się chce.
- Tak. Załatwiliśmy na cacy ją i tego jej kochasia - parsknął śmiechem Ash, zaś Pikachu zawtórował mu radośnie - Ale mów dalej, nie szczędząc przy tym komplementów pod naszym adresem.
Teraz to ja zachichotałam.
- A zatem, skoro wy dwoje jesteście detektywami i to jeszcze bardzo pomysłowymi...
- Nie zapomnij też dodać, że najbardziej genialnymi detektywami na całym świecie - dodał wesoło Ash.
- Właśnie - pokiwał głową Michael, śmiejąc się lekko - Więc skoro ty i Serena jesteście tym, kim jesteście, to może pomożecie nam poprowadzić śledztwo w tej sprawie?
Ash popatrzył na mnie, potem na Pikachu i Buneary, mówiąc:
- Prawdę mówiąc, jesteśmy teraz na urlopie, ale...
- Ale mała praca dla szarych komórek nam nie zaszkodzi, prawda? - stwierdziłam szybko bojąc się, że mój luby palnie zaraz coś głupiego.
- W sumie racja - rzekł Ash, widząc moją chęć pomocy.
- Pika-pika! Bune-bune! - zapiszczały stworki.
- Skoro więc wszyscy są za, to ja tym bardziej - powiedział po chwili detektyw z Alabastii - Zaczniemy śledztwo i oby coś nam ono przyniosło.
W tej samej chwili weszli do karczmy John Scribbler w towarzystwie Maggie Ravenshop. Oboje oni usiedli przy stoliku, witając naszych gości (z którymi wszak już się znali), po czym Scribbler spytał:
- Ominęło nas coś?
- Jak na razie tylko wyjaśnienie niezbędne do poprowadzenia nowego śledztwa - odpowiedział mu Ash - Ale wszystko inne jeszcze przed wami.
- Coś tak czułam, że to będzie pracowity urlop - zaśmiała się Maggie.
C.D.N.
A zatem Clemont pracuje dla Domino i tylko to go przy niej trzyma. On dobrze zdaje sobie sprawę z tego, jaka ona jest. A sam jest magikiem i najważniejsze jest dla niego dobro siostry, która z kolei pracuje w charakterze żonglerki. Domino zręcznie oszukuje ludzi poprzez charakteryzację uwięzionych Pokemonów, dzięki czemu ludziom wydaje się, że są to niezwykłe stworzenia. A Pyroar i Monferno to jakie zwierzęta? Noivern to wyjątkowo niebezpieczna nietoperzyca? Clemont zdołał przekonać do siebie Jednoroginię, bo dostrzegła, że jest dobrym i wrażliwym człowiekiem. Domino przyrządza różne maści i mikstury, które wciska ludziom, zwodząc ich zmyślonymi opowieściami na temat swoich rzekomo cudownych wywarów. I okazuje się, że ona w rzeczywistości jest starą jędzą, tylko za pomocą magii stwarza iluzję, przez którą wszystkim wydaje się piękna i młoda. Surge jest bardzo nieprzyjemny wobec Clemonta. Widać, że za nim nie przepada. A Giovanni jest królem, który wysłał swego bizona, aby polował na jednorożce? Ciekawe czy Domino wie, jaki cel mu przyświeca. Zapewne chce on wykorzystać do czegoś ich magię.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak - Clemont pracuje dla Domino przez wzgląd na swoją siostrę i oboje po prostu zarabiają u niej na życie, ale poza tym nic ich z tą wiedźmą nie łączy. W oryginale Mama Fortuna też oszukiwała ludzi zamieniając magią iluzji zwierzęta w różne potwory, ale to był tylko miraż. Tutaj zwierzęta zastąpiłem Pokemonami. Pyroar to Pokemon lew, a z kolei Monferno to Pokemon ognista małpa. Noivern to normalnie raczej spokojny Pokemon, choć bywa groźny, gdy się naruszy jego teren. A tutaj odegrał on rolę harpii, która była w oryginale. Nie, ta wiedźma nie zna planów króla Giovanniego i nie wie, czemu porywa on jednorożce. Jego powód pewnie i Ciebie zaskoczy.
Usuń