sobota, 13 stycznia 2018

Przygoda 105 cz. IV

Przygoda CV

Ostatnia jednorogini cz. IV


Szli tak przez około pół godziny przez las rosnący nieopodal zamku króla Giovanniego, rozglądając się przy tym uważnie dookoła. Starali się wypatrzeć jakiekolwiek osoby będące podobnie ubrane do Maxa, ale nikogo takiego nie zauważyli. Clemont zaczął więc już podejrzewać, iż ich nowy znajomy zamierza wywieść ich w pole i być może wyda ich królowi lub też okradnie. Jeśli jednak zamierzał zrobić to drugie, to bardzo się rozczaruje, kiedy zobaczy, iż niczego nie mają.
- Daleko jeszcze do tej waszej kryjówki? - spytała Bonnie.
- Spokojnie, już blisko - odpowiedział jej wesoło Max - Nie musicie się też niczego obawiać. Pilnują nas uważnie.
- Niby kto?
- Straże.
Wtem dało się słyszeć głuchy łoskot i na ziemię z drzew zeskoczyło kilku ludzi ubranych na zielono.
- Stać! Kto idzie?! - zawołał jeden z nich.
- Nie poznajecie starego przyjaciela? - zapytał wesoło Max.
Banici spojrzeli na niego uważnie, po czym zaśmiali się oni radośnie i pochwycili go mocno w objęcia.
- Maxiu, mój przyjacielu! A już się baliśmy, że złapali cię żołdacy! - rzekł jeden z nich.
- Tak by się stało, gdyby nie ci oto dzielni ludzie - rzekł na to chłopak, wskazując dłonią swoich nowych przyjaciół.
Banici spojrzeli na nich uważnie i uśmiechnęli się do nich przyjaźnie. Ten zaś, który bardzo mocno uściskał Maxa, wysoki oraz młody mężczyzna w brązowych włosach i czarnych oczach, rzekł serdecznie:
- Przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi. Witajcie w tym lesie. Jestem Kapitan Gary, przywódca tych oto łotrzyków.
Nasi podróżnicy przywitali się z nim, a następnie zauważyli oni, jak podbiega do Maxa jakaś dziewczyna i obejmuje go mocno.
- Max, braciszku! Tak się o ciebie bałam! Co ty wyprawiasz?! Chcesz, żebym kiedyś umarła ze strachu o twoje życie?! - wołała zrozpaczonym i załamanym głosem, z którego biła wyraźna troska.
- Spokojnie, siostrzyczko. Nic mi nie jest. Podziękuj za to tym ludziom.
Dziewczyna ta, będąca posiadaczką brązowych, pięknych włosach oraz niebieski oczu spojrzała na naszych wędrowców, po czym poprawiając sobie lekko swoją zieloną suknię podeszła do nich, mówiąc:
- Dziękuję wam z całego serca za ocalenie mojego brata. Nie wiecie nawet, ile jego życie dla mnie znaczy.
- Jeśli tyle samo, co dla mnie życie mojej siostry, to jestem pewien, że nie ma skarbów, które by ci go zastąpiły - odpowiedział Clemont.
- Tak - rzekła wzruszona dziewczyna - Pięknie to powiedziałeś. Jestem May, a z kim mam przyjemność?
- Jestem Clemont, a to jest moja siostra Bonnie. A to jest...
- To jest jednorożec! - przerwała mu dziewczynka - Tylko chwilowo jest ona pod ludzką postacią, abyśmy mogli ją chronić przed Czerwonym Taurosem.
- Czerwonym Taurosem?! - zapytała May przerażonym głosem - Tym samym, który służy królowi Giovanniemu?
- A więc jednak mu służy - rzekła Jednorogini - Plotki mówiły prawdę.
May spojrzała na nią uważnie i podeszła doń bliżej.
- Twoje szaty, jak widzę są bardzo skąpe. Chodź, moja droga. Pomogę ci dobrać jakiś odpowiedni strój. Co prawda nie mam wiele, ale podzielę się z tobą tym, co posiadam.
- Wszyscy się podzielimy - rzekł Gary uroczystym tonem - A przy tej okazji opowiecie nam dokładnie, w jaki sposób ocaliliście mojego szwagra, gdyż jestem tego niezmiernie ciekaw.
Każdy z jego ludzi, którzy zaczęli się zbierać wokół nich, poparł jego decyzję.

***


Clemont, Bonnie i Jednorogini zostali zaraz zaprowadzeni do kryjówki banitów, którzy ugościli ich swoimi zapasami. Jednorogini miała wówczas możliwość spróbować po raz pierwszy posiłku ludzi i musiała przyznać, iż jest on bardzo smaczny i w pełni odpowiada jej ludzkiemu żołądkowi, który chwilowo posiadała. Prócz tego otrzymała skromną, aczkolwiek bardzo, ale to bardzo uroczą różową suknię od May, więc mogła się swobodnie pokazać męskim kompanom.
Po posiłku Max opowiedział dokładnie, w jaki sposób został ocalony przez naszych bohaterów, a ci z kolei opowiedzieli swoje koleje losu oraz powód, dla którego tutaj przybyli.
- Na wszystkich bogów tego świata! To ci dopiero historia! - zawołał Gary, gdy skończyli swoją opowieść.
- Słyszałam opowieści o jednorożcach, a przed laty, gdy byłam jeszcze dziewczynką widziałam jednego - powiedziała May - Potem jednak zaczął tutaj grasować Czerwony Tauros, a jednorożce jeden po drugim znikały z całego Kalos i od dziesięciu lat nikt ich nigdy nie widział.
- To prawda - dodał Max - Jeśli więc król je przetrzymuje, to musicie je uwolnić. Żadne stworzenia na tym świecie nie powinny być więzione, a już szczególnie nie tak wspaniałe i piękne jak jednorożce.
- Podzielam twoje zdanie - stwierdziła jego siostra - Ale w jaki sposób chcecie im pomóc? Przecież nawet nie wiecie, gdzie on je przetrzymuje.
- Dowiemy się tego - odpowiedział jej Clemont.
- Dobrze, ale jak?
- Musimy dostać się do zamku. Gdy już tam będziemy, przeszukamy każdy jego zakamarek. Musimy odkryć prawdę. Z pewnością zajmie nam to trochę czasu, ale nie wycofamy się.
- Nie, nie wycofamy się - poparła go Jednorogini, patrząc smutno w ziemię - Nie teraz. Za daleko zaszliśmy, aby teraz zawracać.
- Obawiam się, że król nie zechce wam pozwolić zwiedzać swojego zamku tak po prostu - stwierdził Gary.
- Raczej nie, lecz jeśli będziemy jego dworzanami, to będziemy mogli swobodnie się po nim poruszać - zauważyła Bonnie.
Twarz Clemonta rozjaśnił radosny uśmiech.
- Tak! To jest myśl! Pochwalam taki pomysł! Bonnie, jesteś genialna! Tak! Tak właśnie zrobimy! Zatrudnimy się na zamku jako dworzanie.
- Nie wiem, czy to aby dobry pomysł, ale wiem, że was od niego nie odwiodę - powiedziała smutno May - Obyście tylko wiedzieli, co robicie.
- My wiemy, co robimy - rzekła przygnębiona Jednorogini - Problem w tym, że nie wiemy, co z tego wyniknie.
- Kłopoty - stwierdził Max - Większe lub mniejsze, ale zawsze kłopoty.
- Raczej większe niż mniejsze - powiedział Clemont - Jednak jest już za późno, żebyśmy się mieli wycofać.
- Skoro tak, to przyjmij w takim razie ode mnie ten oto dar - rzekł Gary, po czym wstał i podał czarodziejowi róg, który odpiął od swego pasa - To jest róg o niezwykle potężnej sile dźwięku. Jeśli będąc w pobliżu lasu zadmiesz w niego, to zawsze go usłyszymy, a kiedy go usłyszymy, to zaraz przybędziemy ci z pomocą.
- I oddamy za was życie, jeśli będzie trzeba - dodał Max - Choć mam nadzieję, że nie zajdzie taka konieczność.
Clemont wstał i wziął róg od Gary’ego bardzo wzruszony.
- Dziękuję ci. Będę go bardzo cenił. Masz na to moje słowo.
- A ja chcę ofiarować dar tobie - powiedziała May do Jednorogini - Chcę, abyś posiadała imię i nawet już wiem, jakie to będzie imię.
Przyjrzała się ona naszej bohaterce i dodała:
- Jesteś łagodna, spokojna, czysta oraz taka delikatna. Przyjmij więc imię Serena, które doskonale do ciebie pasuje.
Jednorogini spojrzała w jej kierunku i uśmiechając się odparła:
- Serena... Jestem Serena...

***


Rozbójnicy ugościli u siebie naszych bohaterów, a następnego dnia o świcie pożegnali ich życząc im powodzenia w ich misji.
- Pamiętajcie o rogu! - zawołał do nich na pożegnanie Gary - Jeżeli tylko w niego zadmiecie, zjawimy się!
- Będziemy pamiętali! - odkrzyknęła radośnie Bonnie.
Nasi podróżnicy z wyraźnym żalem w sercu powoli opuścili gościnny las i ruszyli w kierunku skał, które majestatycznie majaczyły nad brzegiem pięknego morza. Szli oni powoli i spokojnie, a ich serca biły wręcz dziko z niepokoju. Nie wiedzieli bowiem, co ich czeka ani jak sobie z tym poradzą.
Bez pośpiechu zbliżali się coraz bardziej do zamku, a kiedy już stanęli pod jego bramę, to spotkali tam dwóch strażników, których rozpoznali jako Jessie i Jamesa. Ci na szczęście nie widzieli ich, kiedy polowali na Maxa, gdyż zbytnio byli zajęci wtedy polowaniem na kłusownika, aby patrzeć na cokolwiek, co znajdowało się wówczas na polanie.
- Stać! Kto idzie?! - zawołał James.
- Wybaczcie mi, dostojni państwo - rzekł Clemont, kłaniając się nisko - Jestem Clemont, wielki magik. A to są moja młodsza siostra Bonnie i moja wychowanica, lady Serena.
- Chcemy rozmawiać z królem - dodała Bonnie.
- A czego chcecie od króla? - spytała Jessie.
- Powiemy to tylko królowi - odparła na to dziewczynka.
- Król nie rozmawia z nieznajomymi - warknęła Jessie - Wynoście się stąd!
- Chwileczkę! - zawołał nagle jakiś młody głos.
Brama się otworzyła i przez nią wyszło dwóch rycerzy w zbrojach, hełmach i z purpurowymi płaszczami. Na ich widok Jessie i James stanęli na baczność, okazując im szacunek.
- Skoro chcą rozmawiać z królem, to powinniśmy im na to pozwolić - rzekł jeden z rycerzy tym samym, młodym głosem.
- Zgadzam się - dodał drugi, którego głos był stary i wyraźnie bardzo schorowany - Niechaj wejdą. Chodźcie z nami!
Nasi wędrowcy spojrzeli na siebie niespokojnie, nie do końca wiedząc, co powinni zrobić, ale poszli za rycerzami w purpurze. Weszli do środka zamku, który niestety (zgodnie z obawami Clemonta) wewnątrz był równie ponury, co na zewnątrz, jeśli nie bardziej. Potem zostali oni wprowadzeni do wielkiej i ciemnej sali, w której stał wielki tron i nic poza tym. Sama sala była ponura oraz zakurzona, a do tego na świat wychodziło z niej tylko jedno okienko, co tylko potęgowało mroczną atmosferę tego pomieszczenia.
- Cóż to za miejsce? - spytał Clemont.
- Sala tronowa króla Giovanniego - odpowiedział rycerz z ochrypłym głosem.
- Sala tronowa?! - zdziwił się czarodziej - To raczej cela więzienna. A gdzie jest król Giovanni?
- Ja nim jestem - rycerz powoli zdjął hełm, odsłaniając swoją ciemną, ponurą twarz z siwymi włosami, licznymi zmarszczkami i niewielką brodą - To zaś jest mój syn, książę Ash.
Jego rozmówca powoli zdjął hełm i odsłonił przed naszymi bohaterami twarz wysokiego młodzieńca o czarnych oczach i brązowych oczach.
- Witajcie - powiedział przyjaźnie.
- Co was tutaj sprowadza? - zapytał Giovanni.
- Chcemy ci służyć, o panie - rzekł Clemont, kłaniając się królowi.
- Nie potrzeba mi waszych służb - odpowiedział ponuro król - Mój dwór to tylko moja wierna gwardia oraz kucharz i kucharka.
- Jakże to? - spytał czarodziej - A gdzie rozrywki? Sztuczki magiczne? Bale? Maskarady? Polowania?
- Nie potrzeba mi tego - władca machnął lekceważąco ręką - Nic z tego, co mi tu wymieniasz, nie jest w stanie mnie zachwycić.
- Ależ panie...
- Prócz tego przestajesz mnie już powoli interesować, a to niedobrze. W tym miejscu jest to wręcz bardzo niebezpieczne. Gdy ktoś przestaje mnie interesować, to przestaje mnie zajmować również jego los, a wtedy mogę rozkazać go stracić w najbardziej brutalny sposób i nie będzie mnie w ogóle obchodzić, jak wielkiego cierpienia zazna zanim skona.
Clemont zadrżał ze strachu, ale wiedział, że nie może się teraz wycofać i dlatego próbował kontynuować rozmowę.
- Ależ Najjaśniejszy Panie. Chyba sam przyznasz, że dobrych magików nie codziennie się spotyka.
- To prawda, ale ja mam już swojego maga.
- Poważnie?
- Tak.
- Naprawdę to ciekawe. A czy wolno wiedzieć, jak mu na imię?
- Nazywają go Potężny Oak i nie ma sobie równych - rzekł król, powoli siadając na tronie.
Nie zwrócił on uwagi, iż jego syn wyraźnie nie może oderwać oczu od rzekomej lady Sereny, która to z kolei wpatrywała się uważnie w widok za niewielkim oknem.
- Oak jest znany w szerokich kręgach jako magik magików i nie widzę żadnego powodu, aby go zastępować kimś innym - mówił dalej Giovanni.
- A ja przeciwnie, widzę powód! - zawołała pyskatym głosem Bonnie - Ten mag nie jest w stanie cię uszczęśliwić!
- Doprawdy? - zachichotał król - A niby skąd taki wniosek?
- Dość spojrzeć na ciebie, aby to wiedzieć.
Clemont próbował uciszyć Bonnie, jednakże ta rozkręciła się i zaczęła mówić o zaletach swojego brata, jednocześnie podkreślając, że nie ma on sobie równych w tym, co robi. Czarodziej przerażony zaczął się pocić ze strachu jak mysz obawiając się, iż król zaraz każe ich wszystkich stracić za bezczelność Bonnie, jednakże ten nie uczynił tego, tylko z uwagą słuchał dziewczynki, a gdy skończyła parsknął śmiechem i zawołał:
- Doprawdy?! To bardzo ciekawe. Słyszałeś to wszystko, Oaku?!


Chwilę później coś błysnęło, a obok tronu pojawiła się jakaś mgiełka, która następnie przeistoczyła się w postać niskiego, zgarbionego mężczyzny około sześćdziesięciu lat, z długą, siwą brodą i siwymi włosami. Jego małe, szare oczy uważnie przyglądały się całej sali.
- Wasza Królewska Mość wzywał mnie? - spytał starszy człowiek, po czym dostrzegł nagle Clemonta, na widok rozpromienił się - Clemont, drogi chłopcze! Jak miło cię widzieć! Co tutaj porabiasz?!
- On jest twoim następcą - odpowiedział mu król Giovanni - Teraz on będzie moim nadwornym magiem.
- Doprawdy? - zapytał ironicznie mag i zmierzył Clemonta wzrokiem - No cóż... Muszę przyznać, Wasza Królewska Mość, że to znakomity wybór. Ciekawi mnie tylko, czy mój czcigodny następca zdążył się już pochwalić, że będąc na szkoleniu u mego dobrego kolegi, maga Sycamore’a, był dość często nazywany fajtłapą oraz niedorajdą? I nie czyniono tego bez powodu, gdyż legendarny Clemont...
- Tak... Ta dziewczyna ma rację - przerwał mu król, wskazując ręką na Bonnie - Mój nadworny mag nie jest w stanie mnie rozbawić ani sprawić, że będę zadowolony. Dlatego też muszę znaleźć następstwo. Skoro więc magik magików mnie zawiódł, to wobec tego zobaczę, jak poradzi sobie fajtłapa i niedorajda. Możesz więc sobie już iść, Oaku.
- Nie zamierzam sobie stąd iść na twój rozkaz, królu! Nie jestem twoim Pokemonem, abym miał słuchać twych poleceń!
Następnie uniósł on ręce w górę i zaczął mruczeć pod nosem jakieś zaklęcie. Z jego dłoni poleciały iskry, zaś wokół całej jego osoby wiał silny wiatr. Książę Ash podbiegł szybko do lady Sereny i zasłonił ją, kładąc dłoń na rękojeści swego miecza. Był gotów walczyć za nią, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Clemont zaś mocno objął do siebie Bonnie, aby ją uchronić od szykującego się nieszczęścia.
Wtem nagle wzrok maga spotkał się ze wzrokiem Jednorogini zaklętej w piękną kobietę. Oak wówczas opuścił ręce i przestał wymawiać zaklęcie, a zamiast tego bardzo zadowolony zaczął wręcz dusić się ze śmiechu.
- Och, biedny królu Giovanni! - zawołał mag, nie przestając się przy tym śmiać - Głupi, naiwny władco! Twoje przeznaczenie właśnie wkroczyło do tego zamku, a ty nie masz najmniejszej nawet możliwości, aby przed nim uciec. Tak, mój królu! Za żadne skarby tego świata nie chciałbym być na twoim miejscu! Twoje przeznaczenie już wkrótce się wypełni! Żegnaj więc, biedny głupcze! Żegnaj!
Następnie Oak wypowiedział zaklęcie i już po chwili zniknął z oczu swoim rozmówcom.
Giovanni tymczasem zwrócił uwagę na lady Serenę, uważnie ją przy tym obserwując. Powoli wstał z tronu i podszedł do niej.
- Stój! - zawołała przerażona Serena.
- Nie zrobię ci krzywdy - odpowiedział jej spokojnie król - Powiedz, czemu tak wpatrywałaś się w morze?
- Sama nie wiem. Jest takie piękne.
- Och, tak - westchnął Giovanni - Ono jest nad wyraz piękne. Lubię się w nie wpatrywać. To jedna z niewielu rzeczy, które dają mi radość.
Po tych słowach zaczął uważnie przyglądać się swojej rozmówczyni i dostrzegł w jej postaci coś, co go zaniepokoiło.
- Kim jesteś? - zapytał.
- Wasza Królewska Mość przecież już wie - odpowiedział Clemont - To jest moja wychowanica.
- Niech ona mówi sama za siebie - mruknął gniewnie król i spojrzał ponownie na dziewczynę - Kim ty jesteś? Twoje oczy... Są bardzo dziwne. Dlaczego nie widzę w nich swojego odbicia?
- Ojcze, proszę cię - rzekł proszącym tonem Ash - Czy to ważne, kim ona tak naprawdę jest? Ważne, że tutaj jest.
Król nie wyglądał na przekonanego, mimo wszystko uznał, iż należy chwilowo odpuścić, po czym odparł:
- Tak, masz rację. Ważne, że tutaj jest. To jest najważniejsze. A więc, moja urocza nieznajoma damo, możesz tu zostać. Albo odejść, jeśli chcesz. Ty i twoi towarzysze zostajecie przyjęci na mój dwór.
- Słuchaj, mamy tu suknie z pięknego jedwabiu. Z pewnością będą na ciebie pasować - powiedział do Sereny czułym tonem książę Ash.
Serena obdarzyła go tajemniczym spojrzeniem, którego to młodzieniec nie potrafił w żaden sposób sobie zinterpretować, choć wyczuwał, że owo spojrzenie posiada coś na kształt ciepła pomieszanego z wyraźnym lękiem o swoje dalsze losy.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Po dokonaniu wszystkich spraw, o jakich wcześniej pisałam Agathe zaproponowała nam, żebyśmy odwiedzili jej kuzyna. Co prawda była już u niego dzisiaj, ale mimo wszystko w takim wypadku wizyt nigdy nie za wiele. Dlatego też udaliśmy się do szpitala, a tam John i Agathe pogadali z pielęgniarkami i ta (dowiedziawszy się, że jedno z nas jest znanym pisarzem kryminałów) wpuścili nas do sali, w której przebywał nasz biedny Hans.
Kiedy go tylko zobaczyłam, byłam bardzo przygnębiona. Był wysokim, młodym mężczyzną w wieku około dziewiętnastu lat, blondynem o jasno-niebieskich oczach, typ raczej nordycki, niewielki nos i lekko przystrzyżona grzywka delikatnie opadające na władcze czoło. Był ubrany w szpitalną piżamę, a przy nim stał mężczyzna bardzo do niego podobny, wyglądający w pewnym sensie niczym jego starsza wersja.
- To mój wuj, Helmut - powiedziała do mnie Agathe.
- Jego ojciec - szepnęłam zasmucona.
Rodzic wraz ze swoim synem rozmawiali uważnie ze sobą w języku niemieckim, którego niestety nie znałam, ale mimo wszystko nie byłam z tego powodu zbyt zmartwiona, ponieważ widziałam wyraźnie po sposobie, w jakim ze sobą rozmawiali, iż nie jest to zbyt miła rozmowa. Hans zaś bez najmniejszej wątpliwości coś miał do zarzucenia swojemu ojcu, a ten ze smutkiem w oczach go słuchał i tłumaczył się z czegoś.
- Co oni mówią? - spytałam.
- Chyba synek zarzuca tatusiowi coś bardzo niemiłego - rzekł na to mój chłopak.
- A i owszem, zarzuca - powiedziała Maggie, który znała niemiecki - Ale nie wiem, czy powinnam wam to mówić.
- A może ja powiem? - zaproponował Agathe - Hans zarzuca mojemu wujowi, że po śmierci matki odsunął się od niego i dodaje, iż zawsze tylko jego firma była dla niego bardzo ważna, a nie on. Mój wuj próbuje się jakoś tłumaczyć, ale coś kiepsko mu to wychodzi.
- To widać - powiedział John ironicznie.
Helmut po jakimś czasie załamany uznał, iż przekonywanie swojego syna do zmiany zdania jest bez sensu, dlatego też powoli i bardzo załamany wyszedł z sali, mijając nas bez słowa. Hans zaś spojrzał na kuzynkę i rzekł coś po niemiecku. Agathe uśmiechnęła się lekko i dodała:
- Spokojnie, to są moi przyjaciele. Mojego chłopaka już znasz. A to są Ash, Serena, John i Maggie.
Hans patrzył na nas uważnie, przetarł sobie lekko oczy dłonią, znowu się nam przyjrzał i rzekł:
- Pana to chyba ja znam, prawda? Jest pan tym słynnym pisarzem, mam rację?
- Z tym słynnym, to nie wiem, czy się mogę zgodzić, bo nie jestem zbyt słynny, w każdym razie nie wszędzie, ale pisarzem to i owszem, ja jestem - odpowiedział mu pozornie skromnym tonem John Scribbler, niesamowicie zadowolony z faktu posiadania kolejnego fana swojej twórczości.
- Tak. Znam pana książki, a przynajmniej te, które wydał pan niedawno - odrzekł powoli Hans, lekko się uśmiechając - Dotarły nawet tutaj, poza tereny z Pokemonami.
Następnie popatrzył na mnie i na Asha.
- No proszę... Mamy tutaj dwa urocze Pokemony. Wiele słyszałem o tych stworkach, ale jeszcze nigdy nie miałem okazji ich poznać osobiście. Oba są bardzo urocze.
Pikachu i Buneary zapiszczeli przyjaźnie, natomiast Ash uśmiechnął się i powiedział:
- Dziękuję w imieniu swoim i naszych Pokemonów. Jak się czujesz?
- Lepiej nie pytać - odpowiedział Hans i zakaszlał, dopiero po chwili odzyskując normalny oddech - A jak ma się niby czuć człowiek, który to właśnie się dowiedział, że został mu miesiąc życia, ewentualnie troszeczkę więcej?
- Wiesz, iż miałbyś znacznie więcej czasu przed sobą, gdyby nie to, że nie dbałeś o siebie - zauważyła Agathe karcącym tonem - Wujek mówił, iż nie przejmowałeś się niczym i nie stosowałeś się do zaleceń lekarzy.
- Tak? A wiesz, jak wyglądały te ich zalecenia? - warknął na nią jej kuzyn gniewnym tonem - Leżeć w domu, najlepiej nigdzie nie wychodzić i codziennie ta przeklęta chemia! Już dość jej zaznałem! Powylatywały mi przez nią wszystkie włosy!
- Wiesz dobrze, że to ci może pomóc - zauważył Michael.
- Tak? I niby w czym? Chyba w przedłużeniu agonii, bo w powrocie do zdrowia to na pewno nie - rzucił ze złością młodzieniec i opadał powoli na łóżko - Powiedzcie mi, na co mi niby to wszystko? Na co mi ta cała chemia i wszystkie inne, nic nie warte paskudztwa? Po co mi ta sala i pobyt w tym szpitalu, skoro i tak mam zdechnąć?
- Lekarze chcą przedłużyć ci życie, bo spodziewają się mimo wszystko jednak cię wyleczyć - rzekła Agathe.
Hans parsknął śmiechem i spojrzał na nią ze złością.
- Nie udawaj. Nie okłamuj mnie. Albo jesteś głupia, albo też po prostu mnie okłamujesz. Myślisz może, że nie słyszałem o tym, co lekarze mówią o tym, co mi dolega? Przeciwnie. Ja wszystko słyszałem i wszystko bardzo dobrze wiem. Dla mnie nie ma już nadziei na wyzdrowienie.
- Też tak uważałem, ale twoja kuzynka przywróciła mi nadzieję - rzekł Michael.
- Wiem, opowiadałeś mi już o tym. Stary, poszczęściło ci się, że ona cię chce i że ją spotkałeś. Nie każdy ma takiego farta.
- A ty niby nie masz? - spytałam - W końcu dostajesz listy miłosne od jakiegoś wielbicielki.
- Już o tym wiecie? - zaśmiał się lekko Hans - Jak widzę moja kuzynka zdążyła was o wszystkim poinformować. Chyba niepotrzebnie mówiłem jej o tych listach. Chociaż z drugiej strony może to i lepiej? Przecież nie jest to żaden wstydliwy sekret.
- Właśnie - zgodziła się z nim Agathe - Mogę zobaczyć ten list?
- Jasne - Hans podał jej list, który miał położony na nocnym stoliku tuż przy swoim łóżku.
Dziewczyna wzięła go do ręki i odczytała, a potem pokazała go nam. Ponownie list był niezwykle patetyczny i pełen niesamowicie wyszukanych słów. Tak samo, jak wszystkie inne listy do Hansa poza tym jednym, który zwrócił na nas szczególną uwagę.
- Piękne - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Dzisiaj go dostałeś?
- Tak. Moja wielbicielka przyszła tutaj i dała mi go, a potem wyszła.
- To miałeś dzisiaj więcej gości niż my, prawda? - spytał Ash.
- A i owszem, miałem, ale każdy jest mile widziany w moich niskich progach - zaśmiał się lekko chłopak.


Ash powoli podszedł do niego i usiadł na krześle obok łóżka.
- Wiesz, Hans... To naprawdę przykre, że musisz tutaj leżeć. Ja jestem osobiście uważam, że najlepiej by lekarze zrobili, jakby pozwolili ci żyć tak, jakbyś tego sobie życzył.
- Nawet gdyby to miało mnie wykończyć?
- Nawet wtedy. Ostatecznie przecież każdy ma prawo żyć po swojemu. A jeśli masz spędzić gdzieś resztę życia, to nie gnijąc w szpitalnym łóżku.
- Właśnie! Widzę, że mnie rozumiesz.
- Rozumiem... W miarę możliwości staram się wszystkich rozumieć.
To mówiąc Ash poklepał go lekko po ramieniu i dodał:
- Wiesz co? Zapisz sobie numer telefonu domku, w którym ja i Serena się zatrzymaliśmy i zadzwoń do nas czasem. Chyba masz komórkę, prawda?
- A tak, mam. A ty masz?
- Ja mam tylko numer domowy, ale mogę zapisać twój. Masz coś może do pisania?
- Jasne.
To mówiąc Hans wyjął powoli zeszyt z szuflady swojej nocnej szafki, a także długopis, po czym zaczął pisać na kartce podyktowany mu przez Asha numer domowego telefonu w naszym tymczasowym domku.
- Możesz przy okazji zapisać mi swój numer? - spytał mój ukochany, masując sobie prawą dłoń - Wiesz, ręka mnie trochę boli. Chyba mi ścierpła.
- Nie ma sprawy. A może chcesz jeszcze przy okazji mój autograf? Za miesiąc będzie na wagę złota.
- W sumie czemu nie? Daj też autograf.
Nie wiedziałam, do czego Ash zmierza, jednak doświadczenie kazało mi się nie wtrącać, tylko obserwować wraz z innymi dalszy bieg wypadków. Ash zaś wziął od chłopaka kartkę i zadowolony rzekł:
- Dzięki, stary. Jesteś naprawdę bardzo miły. Zachowam go sobie na pamiątkę.
- Nie ma sprawy. Dla kumpli mojej kuzynki wszystko.
Ash uśmiechnął się do niego i podszedł do nas. Potem chwilę jeszcze porozmawialiśmy z pacjentem, aż przyszła pielęgniarka i poprosiła, abyśmy już poszli i nie męczyli pacjenta. Chciałam jej rzucić, że to oni bardziej męczą biednego Hansa niż my, ale dałam sobie spokój wiedząc, iż to i tak nic nie da. Wyszliśmy więc powoli z sali.
- Po co prosiłeś go o numer komórki? - spytała Agathe - Przecież sama mogłam ci go dać.
- Chciałem przyjrzeć się jego zeszytowi i czemuś jeszcze - odparł Ash.
- I co? Przyjrzałeś się? - zapytał Michael.
- Owszem. Sami zobaczcie.
To mówiąc Ash pokazał nam kartkę z napisanym na niej numerem i nazwiskiem Hansa.
- Czy ta kartka nie mówi wam niczego?
Przyjrzeliśmy się jej uważnie, ale początkowo nie rozumieliśmy, o co chodzi, aż nagle coś mi się zaczęło przypominać. Przecież w ciągu ostatniej godziny już widzieliśmy taką kartkę. I jeszcze to pismo...
- Nie... To chyba niemożliwe - powiedziałam zdumiona.
- Co jest niemożliwe? - spytała Agathe.
- To pismo... Ta kartka... Ash, ty chyba nie chcesz nam powiedzieć, że on... że Hans...
- Nie mam żadnej pewności - odpowiedział mi mój chłopak - Ale bez obaw. Pokażemy to pannie Trapp i porównamy z listami. Ciekawe, co wtedy się okaże.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, wskakując mu na ramię.
- Ty to umiesz skomplikować sprawę, stary - rzekł John Scribbler.
- Taki mam fach - zaśmiał się mój luby - Poza tym, jak jest za łatwo, to się szybko robi nudno.
- Zależy od punktu widzenia - stwierdziła Maggie.

***


Ponieważ był już wieczór, to nie chcieliśmy się narzucać pannie Trapp swoim towarzystwem, dlatego poszliśmy każde do siebie, aby następnego dnia spotkać się w oberży, w której to zaczęła się całą nasza przygoda, a stamtąd pójść do naszej nauczycielki. Wychodząc ze szpitala spotkaliśmy Mako, która przyszła tam odwiedzić kogoś.
- Moja koleżanka tutaj leży i chciałam ją zobaczyć i trochę podnieść na duchu - powiedziała do nas dziewczyna, kiedy zapytaliśmy, do kogo tutaj przyszła.
Nie chcieliśmy być bynajmniej wścibscy, ale po prostu bardzo nas to ciekawiło, dlatego pozwoliliśmy sobie zadać jej to pytanie, choć musiałam potem w rozmowie z Ashem przyznać, że odpowiedź Mako jakoś nie do końca mnie przekonała.
- Myślisz, że ona odwiedziła koleżankę? - spytałam.
- Tak... Oczywiście, że koleżankę - zaśmiał się mój luby w sposób co najmniej ironiczny - Taką, która jest kuzynem Agathe.
Parsknęłam śmiechem, słysząc tę odpowiedź.
- Więc domyśliłeś się tego?
- Tak, oczywiście, ale przecież możemy się mylić. Poza tym to nie jest nasza sprawa. My mamy jedynie sprawdzić, kto pisze te listy i dlaczego to robi. Nasza klientka bardzo chce się tego dowiedzieć.
Miał on oczywiście na myśli Agathe.
- W sumie racja. Ale tak czy siak myślisz, że to Mako napisała te listy? Albo chociaż jeden z nich? Ten pisany w inny sposób?
- Bardzo możliwe, bo te pozostałe to... Wiesz, jakie mam podejrzenia.
- Wiem, ale wszystko sprawdzimy i wtedy to się dowiemy, czy mamy rację.
- Dokładnie tak. Jutro postaramy się tego dowiedzieć.
Następnego dnia, zgodnie z naszym planem udaliśmy się do gospody, w której spotkaliśmy naszych przyjaciół i z nimi poszliśmy do panny Trapp. Kobieta miała wówczas lekcje, więc nie było jej w domu, ale my rzecz jasna doskonale o tym wiedzieliśmy, dlatego też z miejsca skierowaliśmy swoje kroki w kierunku szkoły. John i Agathe, jako że doskonale znali niemiecki, pomogli nam odnaleźć gabinet panny Martiny Trapp, gdy ta miała akurat przerwę. Kobieta radośnie się z nami przywitała.
- Witajcie! - powiedziała przyjaźnie - Wiem dobrze, w jakim celu tutaj przyszliście, ale chyba będę musiała was rozczarować, ponieważ wciąż nie wiem, czyje to pismo. Wiem, że je znam, ale mam tylu uczniów, więc jakoś nie potrafię dopasować pisma do jakiekolwiek ucznia. Porównuję to pismo z wypracowaniami uczniów, ale cóż... Wciąż nic.
- Myślę, że ułatwię pani poszukiwania - rzekł Ash, uśmiechając się lekko i podając nauczycielkę kartkę od Hansa - Ja nie jestem grafologiem, dlatego mogę się mylić, ale czy to pismo nie jest aby takie samo, jak w tych listach?
Kobieta wzięła kartkę i w szoku na nią spojrzała. Potem zaś wzięła z biurka jeden z tych listów (który wzięła ze sobą, aby kontynuować podczas przerw poszukiwania) i zaczęła uważnie oglądać obie kartki.
- A niech mnie! - jęknęła, opadając na krzesło - To przecież... Tak, nie ma najmniejszych wątpliwości. Tak, przecież to jest to samo pismo! Trochę może zmienione, ale to jest to samo! Boże kochany...
- A więc jednak - rzekł John Scribbler.
- Coś tak czułam - dodała Maggie.
Agathe załamana popatrzyła na nas wszystkich kolejnego, po czym zawołała:
- Chwileczkę! Bo ja chyba nie do końca zrozumiałam. Czy wy chcecie mi powiedzieć, że... że to mój kuzyn sam...
- Tak, wszystko na to wskazuje - rzekł smutno Ash - On sam pisał te listy do siebie.
- Ale... ale po co? Ash, do licha! Po co on miałby to robić?!
- Nie wiem, Agathe. Nie wiem, ale fakty mówią same za siebie.
- Teraz jeszcze musimy wyjaśnić, kto napisał ten jeden list? - rzekł po chwili Michael - Chyba, że Hans też go sam do siebie napisał, ale jakimś innym charakterem pisma.
- Mało prawdopodobne - rzekła panna Trapp - Nie wierzę w to, aby to było to samo pismo, co z tych listów. Przyjrzałam się temu dokładnie. To jest zupełnie inny charakter pisma! Nie ma dwóch zdań! I jestem pewna, że to pismo także znam. Ale nie wiem jeszcze, czyje ono jest. Nie wiem, ale się tego dowiem. Dowiem się tego, bo i mnie ta sprawa bardzo intryguje.
- Miło mi to słyszeć - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Będziemy więc liczyć na panią w tej sprawie - uśmiechnęłam się do niej delikatnie - Bardzo nam na tym zależy.
- Spokojnie, moja droga - odpowiedziała mi kobieta - Mnie również bardzo zależy, więc możesz być pewna, że włożę w to jak najwięcej wysiłku się da z mojej strony.
Uśmiechnęliśmy się i pożegnaliśmy ją, a potem wyszliśmy powoli z gabinetu kobiety.

***


Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że Hans wyszedł ze szpitala. Jego ojciec załatwił mu domową opiekę i pielęgniarzy, którzy mieli dbać o jego zdrowie. Oczywiście wiedzieliśmy, podobnie jak i on sam, że to już tylko opóźnianie tego, co jest nieuniknione, ale czy można było postąpić inaczej? Agathe powiedziała nam, że gdyby to od Hansa zależało, to by już dawno podano mu jakiś środek na wieczny sen i biedak odszedłby z tego świata. Mimo wszystko jednak nikt nie potrafił się na to zdobyć, a już z pewnością nie Helmut, jego ojciec.
- Naprawdę żal mi na to wszystko patrzeć - rzekła Agathe załamanym głosem, gdy rozmawialiśmy o tym w karczmie - Po prostu żal ściska serce. Żal i rozpacz. Najgorsza zaś jest moja własna niemoc. Moja bezsilność w tym wszystkim. Chcę zrobić coś, aby mu pomóc. Bardzo tego chcę, a mimo to mogę tylko stać i patrzeć. Co najwyżej jeszcze mogę go tylko w miarę możliwości podnosić na duchu. Ale Hans jakoś nie bardzo tego chce. Gdy dzisiaj próbowałam z nim porozmawiać, to tylko wyśmiał mnie i kazał mi sobie iść.
- To prawda, sam to widziałem - rzekł Michael smutnym głosem - Ale ja go doskonale rozumiem. Sam tak miałem, zanim odnalazłem swój sens życia. A znalazłem go dzięki mojej dziewczynie.
- Więc może, gdybyśmy tak i jemu znaleźli dziewczynę...
- Agathe, daj spokój. Chcesz mu teraz szukać dziewczynę? Teraz? W jego ostatnich dniach, które ma przed sobą? I co mu to niby da? Poczuje się lepiej? A jeśli nawet, to co z tego?
- Jak to, co z tego? Przecież dzięki temu poczuje się lepiej.
- I co dalej? Odzyska radość życia i jego sens. I powiedz mi, co dalej? Uświadomi sobie, że musi umrzeć, a mimo to będzie teraz chciał żyć. Co wówczas się stanie? Będzie chciał walczyć, lecz przecież jego los jest już przesądzony. Cokolwiek nie zrobi, to nie zmieni tego. I powiedz mi sama, Agathe... Co mu da chęć walki o swoje życie? Fałszywą nadzieję, która to potem, gdy nie będzie mogła zostać spełniona zada mu największy ból na świecie. Dobijesz go tym tylko zamiast mu pomóc.
Agathe wyraźnie wyglądała na przekonaną jego argumentami, chociaż miłość do kuzyna nie pozwoliła jej całkowicie porzucić nadziei.
- Więc twoim zdaniem nic nie mogę zrobić? - spytała po chwili.
- Możesz mu pomóc pogodzić się ze śmiercią i spróbować umilić mu życie - odpowiedział jej chłopak - Tyle możesz zrobić ty i tyle może zrobić każde z nas.
- Tak, to prawda - powiedział John Scribbler, kiwając lekko głową - On ma rację. Inaczej nie pomożemy Hansowi.
- Mimo wszystko jakaś dziewczyna mogłaby mu pomóc lepiej niż my wszyscy - dodała Maggie.
John spojrzał na nią ironicznie.
- I co? Spędzi z nim miesiąc, zakocha się w nim, a potem on umrze, zaś ona już na zawsze będzie cierpieć z tego powodu.
Maggie załamana pokiwała lekko głową i rzekła:
- O tym nie pomyślałam. Masz rację, John. To tylko pogorszy sytuację.
- Już pogorszyło - powiedziała Agathe.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- No, bo widzicie... Jak wychodziłam z domu Hansa, to stała przed nim jakaś grupka wyrostków. Śmiali się i kpili z mojego kuzyna i pytali, czy to prawda, że on dostaje listy miłosne. I pytali, czy on naprawdę jest chory, czy po prostu boi się kolejnego meczu. Mieli ubaw po pachy i chcieli koniecznie rozmawiać z Hansem. Miałam ochotę rozerwać ich na kawałki, ale pojawił się wuj Helmut i wygonił ich.
Jej słowa zaskoczyły nas wszystkich. Byliśmy nimi bardzo zdumieni i nie rozumieliśmy, co się tutaj dzieje.
- Zaraz! A skąd oni wiedzą o tych listach? - spytałam.
- Może Hans sam się tymi listami chwalił? - zasugerował Ash - Skoro, jak wiemy, on sam je do siebie pisał, to widocznie chciał, aby ludzie o tym wiedzieli. Poza tym nie krył tego przed nami.
- A tak, tylko widzicie... - Agathe przybrała konspiracyjny ton - Oni już wiedzą, że Hans je sam do siebie pisał.
To już całkowicie nas zdziwiło i to chyba tak, że gdybyśmy się nagle dowiedzieli, iż narodził się drugi Hitler, to nie zdziwiłoby nas to bardziej niż to, co właśnie usłyszeliśmy.
- Jak to?! - zawołałam - A skąd te łajdaki o tym wiedzą?!
- Nie wiem. Ja tego im nie mówiłam - odpowiedziała Agathe.
- Ja także nie - dodał Michael.
John, Maggie i Ash zapewnili, że nie powiedzieli o tym nikomu spoza naszego grona. Ja również byłam całkowicie tego pewna, iż poza naszą kompanią nikt się o tym ode mnie nie dowiedział. Pikachu i Buneary też nic nie mogli nikomu powiedzieć, a zresztą niby kto by ich zrozumiał?
Ash zaczął powoli myśleć i po chwili rzekł:
- Uważam, że ktoś był pod drzwiami gabinetu panny Trapp i usłyszał zbyt wiele.
- To by miało sens, ale kto? - spytałam.
- Tego nie wiem, choć podejrzewam, że to jeden z tych śmieszków.
- Tak, to bardzo możliwe - rzekła Agathe i rozejrzała się za siebie - O! Zobaczcie! To Mako!
Pomachaliśmy dziewczynie ręką i po chwili ona podeszła do nas. Była wyraźnie przygnębiona.
- Cześć - powiedziała do nas smutno - O czym rozmawiacie?
- O tym, jakie plotki krążą o Hansie - odpowiedziałam jej - Słyszałaś już pewnie o nich.
- A tak, słyszałam - odparła przygnębiona Mako - Naprawdę to jest po prostu ohydne. Jak oni mogą mówić, że on sam pisał do siebie listy miłosne udając, że kogoś ma? Przecież, gdyby chciał udawać, to chyba rozgłaszałby to wszem i wobec, nie sądzicie?
- Niekoniecznie - rzekł Ash - Równie dobrze mógł on tylko podnosić siebie samego na duchu. Oszukiwać sam siebie.
- Tak, to ma sens - poparł go Scribbler, kiwając lekko głową - O takich sprawach też słyszałem, więc mogę potwierdzić, że takie rzeczy się na tym świecie dzieją.


Mako powoli dosiadła się do naszego stolika i powiedziała:
- To naprawdę przykra sprawa. Biedny Hans. Jest sławny w całej naszej szkole, więc teraz wszyscy mu dokuczają widząc jego słabość. Naprawdę, nie rozumiem ich. Jego choroba ani trochę ich nie wzrusza, a może nawet przeciwnie. Powiedziałbym, że mają oni obecnie z niego jeszcze większy ubaw. Prócz tego niektórzy to nawet uważają, że on udaje, iż ma raka, żeby wzbudzić litość do siebie lub wymigać się od kolejnego, międzyszkolnego meczu. To mówili już ostatnio, ale teraz powtarzają jeszcze bardziej zaciekle i do tego... Boże drogi... Nie będę wam powtarzać wszystkiego, co o nim się dzisiaj nasłuchałam w szkole. Straszne rzeczy tam mówią.
- Ano właśnie, szkoła - powiedziałam, patrząc na nią uważnie - A ty dlaczego nie jesteś w szkole, co?
Mako westchnęła głęboko i odparła:
- Byłam, ale kiedy tylko usłyszałam, jakie rzeczy tam wygadują, to po prostu nie mogłam dłużej tam zostać.
- Czyli po prostu zwagarowałaś? - zaśmiał się John.
- A pan by nie zwagarował na moim miejscu? - spytała dziewczyna - Cała ta sytuacja bardzo mnie dobija.
- Nas także - dodał Ash - Bardzo mnie niepokoi, skąd ludzie w szkole już o tym wiedzą. Poza naszym gronem, z którego to nikt o tym nie mówił nikomu, jeszcze tylko jedna osoba o wszystkim wiedziała. To twoja ciotka, panna Trapp.
Mako zasmucona opuściła głowę i nic nie powiedziała.
- Tylko po co ona miałaby rozgłaszać tę plotkę? - spytałam.
- Powiedziałem, że nie musiała nic nikomu mówić, bo równie dobrze ktoś mógł podsłuchiwać pod drzwiami, kiedy my o tym rozmawialiśmy - zauważył mój chłopak - Ale przecież też jest możliwość, że twoja ciocia Mako mogła o tym powiedzieć komuś, komu nie powinna tego mówić, a ta osoba rozniosła to po szkole.
- Tak, to prawda... Tak właśnie było - powiedziała Mako coraz bardziej załamanym głosem.
Spojrzeliśmy na nią zaintrygowani, oczekując dalszych informacji w tej sprawie.
- A skąd niby to wiesz? - spytałam.
Pikachu i Buneary zapiszczeli pytająco, również nie odrywając wzroku od dziewczyny.
- Proszę, nie miejcie pretensji do mojej ciotki - rzekła po chwili bardzo przygnębiona Mako - Ona nie wiedziała, że coś takiego się stanie. Prawdę mówiąc to wszystko moja wina.
- A możesz mówić składniej? - spytał ironicznie Michael.
- Składniej? Ależ nie ma sprawy - odpowiedziała smutno Mako - A więc, gdy wychodziliście od mojej ciotki, to spotkaliście mnie. Pamiętacie?
- Tak... Właśnie szłaś do panny Trapp w jakieś sprawie - rzekł Ash - Podsłuchiwałaś pod drzwiami, prawda?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Nie chciałam tego, ale niechcący usłyszałam więcej niż powinnam - odrzekła przygnębiona dziewczyna - Potem zaś, kiedy wy zmierzaliście do wyjścia, to udałam, że dopiero co przyszłam i cóż... Weszłam do gabinetu i porozmawiałam z ciocią. Przy okazji zapytałam ją o te listy i dodałam, co usłyszałam. Ciocia poprosiła mnie, abym nikomu nie mówiła. Ale później w rozmowie z moją przyjaciółką zaczęłam rozmawiać o Hansie i cóż... Tak samo w rozmowie wyszło to wszystko.
- Wygadałaś się swojej przyjaciółce?! - zawołała oburzona Agathe.
Zwykle była ona miła i sympatyczna wobec innych, ale tym razem jej oczy ciskały błyskawice w kierunku dziewczyny.
- Przepraszam... Ja naprawdę nie chciałam... Ja... To samo tak wyszło - jęknęła załamana Mako - Poza tym skąd ja miałam wiedzieć, że ona... To w końcu była moja przyjaciółka.
- Domyślam się, że już nie jest - rzucił Ash.
- Po tym, co zrobiła już nie - odparła na to przygnębiona dziewczyna - Ale wiem, że to niczego nie zmieni.
- Dlatego uciekłaś z lekcji - powiedziałam karcącym tonem - Chciałaś się wypłakać.
- Raczej poprosić nas o wybaczenie - dodał Ash - Bo przecież po to tu przyszłaś, prawda?
Pikachu i Buneary zapiszczeli gniewnie w kierunku Mako, łypiąc na nią groźnym okiem.
- Tak. Chciałam wyjaśnić wszystko Agathe... Proszę cię, wybacz mi. Ja naprawdę nie chciałam... Nie wiedziałam, że...
Agathe popatrzyła na nią przygnębiona i odparła:
- Przepraszaj lepiej mojego kuzyna, jeśli oczywiście on zechce z tobą rozmawiać, w co wątpię.
Mako załamana rozpłakała się i uciekła z płaczem.
- Biedna dziewczyna - rzekła Maggie.
- Biedna? Raczej głupia - rzuciłam poirytowana - Przez nią tylko same problemy.
- Panna Trapp też niewiele mądrzejsza - stwierdził Michael - W końcu po co wygadała się siostrzenicy o takich faktach?
- Baby to gaduły, a samotne tym bardziej - powiedział John.
- Dobra, panie mądralo - mruknęła Maggie wyraźnie niezadowolona z jego komentarza - Skoro jesteś taki mądry, to może teraz powiesz nam, jak powinniśmy postąpić w takiej sytuacji?
- Najlepiej by było zamknąć usta plotkarzom - odpowiedział jej luby - Tylko ja nie wiem, jak to zrobić.
Ash zamyślony popatrzył przed siebie, gdyż właśnie kogoś dostrzegł. Uśmiechnął się lekko i rzekł:
- A ja chyba wiem.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Książę Ash po kolei odprowadził wszystkich nowych domowników zamku swego ojca do ich komnat. Pokazał im, gdzie będą przebywać oraz w jakich miejscach pracować. Bonnie została przydzielona do kuchni, w której poznała miejscowego kucharza, Mulata Brocka oraz jego żonę, rudowłosą Misty, osobę dosyć zrzędliwą, ale o dobrym sercu. Oboje szybko polubili dziewczynkę i z wielką przyjemnością przyjęli ją w swoje szeregi.
- Wiem, że królewska kuchnia nie jest szczytem marzeń, jednak chyba lepsze takie miejsce pracy jak żadne - rzekła Misty, gdy już się rozgadała - Nie ma co, tutaj nie jest zbyt ciekawie. Powiem wam nawet, że i w grobie bywa weselej.
- Nie przesadzaj, moja droga - uśmiechnął się do niej czule jej mąż - Ostatecznie przecież i tutaj bywają radosne chwile.
- Powiedz raczej, że bywały - mruknęła jego ruda małżonka i spojrzała na Bonnie, właśnie obierającą ziemniaki - Sprawa ma się tak, moja droga, że kiedyś ten zamek tętnił życiem, ale obecnie daleko mu do takiego miejsca, w którym można cieszyć się z czegokolwiek. A wszystko przez to, że nasz król stracił żonę. Wspaniałą i szlachetną królową Delię. Dopóki ona tu była, to wszyscy się cieszyli, jak również mieli ku temu powód. Gdy jej zabrakło, zapanowała powszechna żałoba, a nasz król kompletnie postradał zmysły.
- Misty, proszę cię! - skarcił ją jej mąż - Nie tak głośno. Jeszcze ktoś usłyszy.
- A niech mnie usłyszy! - zawołała jego małżonka - Wcale mnie to nie obchodzi! Niech król Giovanni się dowie, co jego poddani o nim myślą! Po śmierci żony odsunął się od wszystkich, oszalał kompletnie i teraz bawi go tylko czyjeś cierpienie!
Wtem do kuchni weszli Jessie i James. Brock przerażony wrócił do swojej pracy, a jego żona spojrzała na żołdaków, pytając:
- A wy czego tu chcecie?
- Król posyła nas po swój posiłek - odpowiedział James.
- Lepiej więc dla ciebie, żebyś już go miała - dodała Jessie.
Misty prychnęła pogardliwie i wzięła do ręki tacę z posiłkiem, który potem wcisnęła obojgu żołdakom.
- Macie! Niech wasz władca napcha sobie swój brzuch! Tylko tyle on potrafi! Żreć, pić i krzywdzić innych!
- Uważaj lepiej, ruda mądralo, bo jeszcze możesz za te słowa włożyć głowę w pętelkę! - pogroziła jej Jessie.
Misty jednak parsknęła ironicznym śmiechem.
- Czyżby? Ależ proszę bardzo. To ciekawe, gdzie on potem znajdzie drugą taką głupią, która by mu szorowała gary?! Lepiej już się wynoście, bo podobno waszemu władcy się spieszy.
Żołdacy chcieli jej coś powiedzieć, ale dali sobie spokój i odeszli z tacą dla króla, a tymczasem kucharz i jego żona powrócili powoli do swoich obowiązków.
- Musiałaś ich tak drażnić? - zapytał Brock.
- To moja jedyna rozrywka w tej zabitej dechami dziurze - mruknęła Misty i spojrzała na Bonnie - Coś mi się chyba należy od życia, nieprawdaż?
Bonnie się tylko uśmiechnęła i powróciła do strugania ziemniaków. Czuła jednak, że już lubi Misty i Brocka, a Misty to już szczególnie.
Nie wszyscy mieli jednak tak wesoło, jak ta urocza dziewuszka. Jej starszy brat bowiem został nadwornym czarodziejem króla Giovanniego, który to codziennie kazał mu się przed sobą popisywać w sposób niekiedy mocno ubliżający prawdziwemu magowi. Jedną z takich czynności było żonglowanie za pomocą magii piłkami i zastawą do herbaty jednocześnie. Król Giovanni najbardziej był jednak zadowolony wtedy, kiedy to podczas takiego występu mag się potykał lub choć na chwilę tracił koncentrację, a wówczas wszystkie przedmioty, jakie unosił w powietrzu spadały na głowę czarodzieja. Czasami też Giovanni celowo czymś rzucił w Clemonta, aby ten stracił koncentrację i na jego głowę z miejsca posypały się wszystkie unoszone przez niego przedmioty.
Najbardziej jednak cierpiała biedna lady Serena. Co prawda nikt jej nie krzywdził, a wręcz przeciwnie, gdyż książę Ash starał się w miarę swoich możliwości nadskakiwać jej i spełniać wszystkie zachcianki, jednak mimo wszystko cierpiała z jednej, prostej przyczyny. Chodziło o to, że im dłużej tutaj siedziała, to tym dłużej skazywała swoich pobratymców na cierpienia i więzienie u króla Giovanniego. Wiedziała o tym, jednak też miała pojęcie o tym, że nie może zrobić nic dopóki nie znajdzie sposobu na uwolnienie swoich rodaków. Ale jak miała ona cokolwiek wymyślić, skoro nawet jej opiekun i przyjaciel Clemont nie miał w tej sprawie żadnego konceptu?
Musiała więc siedzieć w tym ponurym zamku i spędzać bezczynnie dni, mając przede wszystkim za towarzyszy swoje własne, ponure myśli. Książę Ash, który to wyraźnie był nią zachwycony, próbował jej w jakiś sposób umilić czas, ale lady Serena, choć bardzo doceniała jego starania, nie umiała przestać myśleć o tym, co ją tu sprowadziło, a czego ona wciąż nie mogła dokonać. Jej bezsilność była dla niej tak straszna, niczym najgorsze tortury świata.
W zamku lady Serena miała codziennie możliwość rozmawiać ze swoją przyjaciółką Bonnie, która to pocieszała ją na wszelkie możliwe sposoby. Prócz tego jeszcze zdołała się zaprzyjaźnić z księżniczką Dawn, uroczą i niebieskowłosą, młodszą siostrą księcia Asha. Dziewczyna była niezwykle miłą i przyjazną osobą, podobnie zresztą, jak i jej brat, chociaż w złości potrafiła mówić wprost to, co jej leży na sercu. Serena była świadkiem, jak pewnego razu Dawn wybuchła gniewem na swego ojca, gdy ten rzucił piłką w kierunku Clemonta żonglującego przed nim magią różnymi piłeczkami i zastawa jednocześnie. Wskutek tego ciosu biedny mag stracił koncentrację, a przedmioty wirującego nad jego głową spadły na niego. Król Giovanni wówczas wybuchł gromkim śmiechem, ale księżniczka Dawn bynajmniej nie była tym wszystkim zachwycona.
- Jak możesz to robić, ojcze?! - krzyknęła, podbiegając do Clemonta i pomagając mu podnieść się z ziemi - Dlaczego tak go krzywdzisz?
- Bo mnie to bawi - mruknął jej ojciec, uśmiechając się podle - A co? Zabronisz mi tego?
- A tak, zabraniam ci! - wrzasnęła oburzona księżniczka - Czy ty nie widzisz, jak bardzo się poniżasz, zachowując się w taki sposób?! Jesteś po prostu żałosny! Gdyby tylko matka żyła...
- MILCZ! - wrzasnął król, zrywając się z tronu i patrząc nań groźnie - Więcej mi nie przypominaj tej zdrajczyni, która pozbawiła mi swej osoby i odeszła z tego świata, zostawiając mnie samego na świecie! Nie kochała mnie nigdy, bo gdyby kochała, to nigdy by mnie nie zostawiła!
- Jesteś chory, ojcze!
- Wynoś się! Do końca dnia nie chcę cię widzieć!
Dawn załamana rozpłakała się i wybiegła szybko z komnaty, a Clemont poszedł za nią.
- Księżniczko...
- Zostaw mnie!
- Księżniczko Dawn... Jest mi bardzo przykro z powodu zachowania twojego ojca. Uważam, że to było niesprawiedliwe.
- Życie nie jest sprawiedliwe, nawet jeśli jest się księżniczką - rzekła załamanym głosem Dawn, powoli ocierając sobie oczy dłonią - Musiałam to pojąć szybciej niż bym tego chciała.
- Niestety... Życie jest właśnie takie, jak mówisz, księżniczko. Nie jest sprawiedliwe, ale przecież można wyciągnąć z niego choć odrobinę radości. Wystarczy tylko się postarać.
- Do tego trzeba mieć bliską sobie osobę, a ja takiej nie mam.
- A twój brat, pani?
- Mój brat? Tak, to prawda. Ash zawsze mnie wspierał w ciężkich dla mnie chwilach, ale on także cierpi. Oboje widzimy to, co robi nasz ojciec, ale nie możemy nic zrobić. Próbujemy więc wykorzystać nasze wpływy do pomagania poddanym ojca, ale niewiele to daje, bo Jessie i James, te nędzne szpicle donoszą mu o każdym naszym kroku, kiedy tylko opuścimy zamek i gdy tylko mogą, udaremniają nasze działania lub niweczą ich skutki. Mimo wszystko czasami udaje nam się pomóc komuś z biednych mieszkańców najbliższych okolic, ale w dalsze nie udaje nam się pojechać, gdyż Jessie i James z rozkazu mojego ojca dbają o to, żebyśmy nie pomagali poddanym.
- Dlaczego?
- Ojciec jest zdania, że poddanych należy trzymać krótko, bo inaczej się zbuntują przeciwko niemu. On jest zdania, że tylko strach może zrodzić szacunek.
- Być może jest w tym trochę prawdy, ale mimo wszystko naprawdę jestem zdania, że nie postępuje wobec ciebie fair.
Dawn spojrzała na niego i uśmiechnęła się doń delikatnie.
- Jesteś dobrym człowiekiem. Widzę to w twoich oczach. Ale nie mów zbyt wiele o moim ojcu i nie na głos. Tutaj ściany mają uszy. Ja tam mogę mówić o ojcu, co mi się żywnie podoba, jednak ty i twoja siostra możecie zapłacić głową za coś takiego. Dlatego też uważaj i dla swojego własnego dobra nie wdawaj się więcej ze mną w takie rozmowy.
- Jeszcze chyba nie powiedziałem nic, za co mógłbym stracić głowę.
- Być może... Ale lepiej nie kusić losu. Jesteś zbyt sympatyczny, abym ci tego życzyła, dlatego proszę... Nie rozmawiajmy o tym więcej. I wybacz mi, że zaczęłam rozmowę na ten temat. Czasem i ja zapominam, czym może to grozić.

***


Clemont i Dawn dość szybko po tej rozmowie zyskali do siebie dużo sympatii, także zwyczajnym widokiem stał się widok ich obojga chodzących po zamku i rozmawiających na najróżniejsze tematy. Zgodnie jednak ze wcześniejszym postanowieniem, jakie oboje zawarli nie poruszano nigdy w tych rozmowach tematów grożących utratą głowy.
Ash bardzo zazdrościł siostrze tak dobrych relacji z czarodziejem, bo sam czuł, iż lady Serena nie darzy go taką samą sympatią, jąka on darzył ją. Próbował zdobyć jej względy na najróżniejsze sposoby. Przede wszystkim wyjeżdżał kilka razy z zamku na wieść o potworach grasujących w okolicy i powracał bardzo zadowolony ze skórami owych bestii, które to przynosił Serenie, chcąc pokazać jej, iż nie boi się niczego i jest gotów walczyć w jej obronie, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Nie wiedział jednak, iż niestety odnosi w ten sposób skutek odwrotny od zamierzonego, gdyż lady Serena patrzyła na to wszystko jak na zwykłe popisywanie się, a prócz tego, choć doskonale wiedziała, że zabite przez księcia bestie zagrażały ludziom, to mimo tego czuła dziwny żal do niego za to, że je uśmiercił. Nie umiała sobie tego wyjaśnić, jednak wychodziła z założenia, iż każde żywe stworzenie zasługuje na życie, zaś ich zabijanie jest zbrodnią. Sama nigdy nikogo nie zabiła, chociaż czuła w sercu żal do siebie, iż przyczyniła się do śmierci Mamy Domino i jej pomagiera Surge’a. Tym bardziej niechętnie patrzyła więc na księcia Asha, gdy ten przynosił jej swoje zdobycze.
- Nic z tego nie rozumiem, Misty - powiedział zasmuconym tonem Ash, gdy po kolejnej porażce zasiadł w kuchni, aby zjeść posiłek z osobami, przy których mógł się swobodnie wygadać - Przyniosłem jej skórę tego smoka... Wiecie, tej jakże podłej bestii mającej na swoim sumieniu wiele spalonych wiosek i wielu zabitych ludzi. Przyniosłem jej ją i rzuciłem pod nogi, a ona co? Najzwyczajniej w świecie po prostu odsunęła się ode mnie patrząc na mnie w taki sposób, jakbym popełnił morderstwo. A wtedy ja żałowałem, że zabiłem tego smoka. Rozumiesz to, Misty? Ja żałowałem, że zabiłem bestię niszczącą okoliczne wioski.
- Ze smokiem postąpiłeś słusznie, ale moim zdaniem pokazywanie jego skóry lady Serenie nie było dobrym pomysłem - powiedział Brock - To wyglądało tak, jakbyś się przed nią popisywał.
- Zgadzam się z nim - rzekła Misty - Wyglądało to tak, jakbyś chciał zdobyć jej względy przez bohaterskie czyny.
- Wiesz dobrze, że to nieprawda! - zawołał Ash.
- Ja to wiem i ty to wiesz, ale ona już nie - odpowiedziała rudowłosa, siadając przy stole - Uwierz mi, takiej kobiety jak ona nie zdobędziesz w taki sposób. To jest bardzo delikatna kobieta i z tego, co zdążyłam zauważyć również zamknięta w sobie.
- To prawda - wtrąciła się Bonnie, również obecna w kuchni - Ona jest skryta. Nie lubi się zwierzać. Ale jest naprawdę kochana. Musisz tylko do niej odpowiednio podejść.
- Dobrze, ale jak? - spytał Ash - Próbowałem już wszystkiego, czego rycerz może spróbować. Smoki, potwory bagienne, różne pułapki...
- A nie czy pomyślałeś o tym, żeby spróbować zbliżyć się do niej w sposób bardziej romantyczny? - spytała Misty.
- Romantyczny?
- Ano tak. Romantyczny. Wystarczy, że postarasz się ukazać jej swoją czulszą stronę natury, którą mniej osób zna. Ale przede wszystkim już nie popisuj się przed nią i bądź sobą.

***


Książę Ash zaczął poważnie rozważać to wszystko, co usłyszał od Misty i postanowił zmienić swoje podejście do lady Sereny. Zaczął pisać do niej wiersze, a prócz tego jeszcze pozwolił jej iść z nim poza zamek, kiedy wraz z Dawn wybrał się incognito do kilku wsi, aby tam wspomóc po cichu chłopów. Musieli się przy tym dobrze przebrać, ponieważ Jessie i James bacznie obserwowali całą okolicę i książęce rodzeństwo wolało nie zostać przez nich rozpoznane. Wymknęli się więc z zamku w skromnym stroju, a potem wspomogli kilkunastu ludzi z najbliższej wsi. Lady Serena poszła tam z nimi i była pod wrażeniem ich dobroci, chociaż mogło to sprawiać wrażenie chęci popisania się przed nią, ale ci ludzie, którym pomogli zbyt wielką miłością ich darzyli, aby można było posądzić rodzeństwo o coś takiego. Poza tym dla pewności Serena spytała kilku ludzi, czy Ash i Dawn odwiedzili ich tu pierwszy raz, czy też wcześniej już to robili. Dowiedziała się, że kiedyś odwiedzali ich oni codziennie, ale potem z powodu zakazu ojca musieli ograniczyć wszelkie swoje wizyty do minimum, co bynajmniej nie sprawiało im przyjemności. Lady Serena była pod wielkim wrażeniem tego, z jaką anielską cierpliwością księżniczka Dawn pomaga jednej chorej wieśniaczce, a książę Ash opatruje nogę jednego staruszka. Nie patrzył przy tym ani razu na lady Serenę, co najwyżej czasami poprosił ją o pomoc, ale pomijając ten fakt ani razu nie wydawał się kimś robiącym coś na pozór. Serena więc czuła, że Ash może naprawdę chcieć pomagać tym ludziom. Bo przecież, gdyby chciał się przed nią popisać, to zerkałby na nią co chwila i sprawdzał, czy patrzy na jego dobroć, a tak nie było. Poza tym jego twarz miała w sobie za wiele dobroci, aby można było posądzić o pokazówki.
- Nie chciałem, żebyś tu przychodziła - powiedział do niej Ash, kiedy już wracali do zamku.
- Dlaczego? - spytała Serena.
- Widok tych ludzi i ich cierpienia nie jest czymś przyjemnym. Poza tym mierzi mnie to, że póki co mogę dla nich zrobić tylko tyle.
- Często tutaj bywasz?
- Mniej niż bym tego chciał.
- Dlaczego zainteresował cię los tych nieszczęśników?
- Moja matka, kiedy jeszcze żyła, roztaczała nad tymi ludźmi opiekę. Uczyła mnie, że zawsze należy pomagać tym, którym możemy pomóc, bo człowiek, którego serce nie wzruszy się na ludzkie cierpienie nie jest wcale człowiekiem, ale bestią o sercu z kamienia.
- Pomagasz im więc z poczucia obowiązku?
- Nie. Ja pomagam im, bo chcę. Bo czuję, że jestem dzięki temu choć trochę potrzebny. Bo kiedy widzę, iż moja pomoc coś im daje, to czuję się znacznie lepiej. Może to egoizm, ale lubię wiedzieć, że moje życie na tym świecie ma jakiś sens.
- Nawet nie wiesz, jak niewiele egoizmu posiada twój sposób myślenia - stwierdziła Serena i dodała: - Twoja matka musi być z ciebie dumna, jeśli widzi cię stamtąd, gdzie teraz jest.
- Nie dla dumy to robię, ale chciałbym, aby wiedziała, że kontynuuję jej misję pomagania innym.
- Bardzo kochałeś matkę, prawda?
- Tak, bardzo. I bardzo mi jej brakuje. Dzięki niej poznałem wszystko, co jest najpiękniejsze na tym świecie. A jako dziecko widziałem dzięki mej matce raz jednorożca.
Serena spojrzała na niego zaintrygowana.
- Widziałeś jednorożca?
- Tak. Byłem dzieckiem i wędrowałem po jednym z lasów w Kalos razem z mamą. I tak spotkałem uroczego, białego źrebaka jednorożca. To było przepiękne stworzenie. Pozwolił mi się pogłaskać, choć bałem się, że tego nie zrobi.
- I co? - spytała Serena, wzdychając radośnie.
- I bawiliśmy się oboje razem, ale niestety potem musiałem wrócić i już nigdy więcej jej nie spotkałem.
Serena złapała się za serce i westchnęła zachwycona. Wiedziała teraz, kim był tajemniczy chłopiec, którego poznała kiedyś, jako źrebię w swoim rodzinnym lesie. To był on, jej Ash! Jej słodki, kochany Ash! Serce biło jej bardzo mocno, a radość rozpalała ją od środka. Jaka szkoda, że nie mogła mu tego powiedzieć. Tak bardzo tego chciała, ale nie mogła.
Tak czy inaczej wizyta w ubogiej wiosce pomogła Serenie zrozumieć wiele spraw. Zrozumiała, że źle oceniła księcia i on naprawdę jest dobrym człowiekiem, tylko rozkazy jego ojca nie pozwalają mu rozwinąć skrzydeł. Czuła też, że mimo początkowego złego podejścia do niej, to od początku darzy ją prawdziwą sympatią. Także w końcu zaproponowała mu kolejny wypad w celu wsparcia wioski. Nie chciał się początkowo na to zgodzić w obawie, iż jeśli ich złapią, to może ja spotkać coś złego.
- Mnie nic nie grozi, ale tobie... Wolę nie myśleć, co cię spotka, jeśli mój ojciec wpadnie w gniew.
- Spokojnie, książę - odparła Serena - Nie lękam się gniewu twojego ojca. Bardziej lękam się cierpienia, które ujrzałam tam, w tej biednej wiosce oraz bezczynności w tej sprawie.
Wzruszony jej postawą Ash zgodził się na jej warunek i zabrał wraz z nią kosz pełen jedzenia uszykowanego przez Brocka i Misty, żeby dać go kilku głodującym rodzinom, cierpiącym największą biedę w całej wiosce. Musieli przy tym jednak uważać na wiecznie patrolujących te tereny Jessie i Jamesa, którzy wyraźnie dążyli oni do przyłapania nieznajomej na czymś niezgodnym z rozkazem króla.
- Miałaś rację, Bonnie - powiedziała pewnego dnia do swojej małej przyjaciółki lady Serena - Książę Ash nie jest wcale egoistą, który pragnie mi zaimponować. On naprawdę troszczy się o tych ludzi.
- A widzisz? A nie mówiłam ci - uśmiechnęła się wesoło dziewczynka - Zobaczysz, jeszcze trochę i będziesz go kochać tak mocno, jak on ciebie.
- Uważasz, że on mnie kocha?
- Czy sama tego nie zauważyłaś, Sereno? A te wszystkie skóry smoków przywiezione przez niego i rzucone ci do stóp? A te jego wiersze? A te jego rozmowy z Misty o tym, jak do ciebie trafić, aby nie ranić twoich uczuć? To niby co?
- Tak, masz rację. On mnie kocha. To nie ulega kwestii.
- A ty jego kochasz?
- Niestety tak.
- Dlaczego „niestety“?
- Ponieważ nie wolno mi go kochać.
- Dlaczego?
- Ponieważ mam misję do spełnienia. Misję, o której to niestety, powoli zaczynam zapominać. Muszę ocalić moich rodaków z niewoli. Niestety, przebywamy tutaj już tak długo, a zamiast odnaleźć jakiś ślad tylko tracimy czas na bezczynności.
- Przecież wciąż nie wiemy, gdzie są uwięzione jednorożce.
- Wiem o tym. I w tym właśnie sęk.
- Spokojnie, Clemont coś wymyśli.
- Clemont? - prychnęła lekko Serena - On nic nie może zdziałać. Teraz już nie jestem magikiem, ale biednym królem błaznów. Co on niby może zdziałać?
- Wygłupia się dla ciebie przed królem, żeby odwrócić jego uwagę od twoich poszukiwań! A ty obrażasz go w taki sposób? Jak możesz?!
Serena spojrzała na nią w przepraszający sposób i przytuliła do siebie dziewczynkę.
- Wybacz mi. Nie mam prawa oceniać twojego brata. Zwłaszcza, że on naprawdę dla mnie i dla mojej misji, która przecież nie jest jego, poniża się przed królem. Im szybciej więc odnajdziemy jednorożce i je uwolnimy, tym lepiej.
Zasmucona Bonnie nie wiedziała, co ma zrobić, dlatego powoli odeszła przed siebie, aż nagle cały zamek zatrząsł się od głośnego ryku. Już wiele razy miało to miejsce, ale za każdym razem było to równie okropne, co za pierwszym.
- Spokojnie, panienko - rzekł jakiś tajemniczy głos.


Bonnie rozejrzała się i zauważyła przed sobą Meowtha, pupila króla. Kot ów miał przepaskę na oku, a także jedną łapkę drewnianą, chociaż jak dziewczynka zdążyła zauważyć, oba te narządy miał w pełni zdrowe. Czemu więc nosił coś takiego, nie wiedziała.
- Spokojnie, nie musisz się bać, panienko - mówił dalej Pokemon - To tylko Czerwony Tauros okazuje swoje niezadowolenie.
- Dlaczego jest niezadowolony? - spytała Bonnie.
- Ponieważ wciąż nie znalazł ostatniego jednorożca dla swojego pana - uśmiechnął się złośliwie kot - A ja wiem, gdzie go powinien szukać.
- Ty wiesz?
- A tak, wiem o tym, panienko, jednakże nikomu o tym nie powiem. Spokojnie, panienko. Wasz sekret pozostanie moim sekretem.
- O czym ty mówisz? - zapytała zaniepokojona Bonnie.
- Nie udawaj. Przecież widzę wyraźnie, kim jest twoja przyjaciółka, ta rzekoma lady Serena - zachichotał Meowth.
Bonnie westchnęła przerażona, słysząc te słowa.
- A niby skąd to wiesz?
- My, Pokemony, mamy zmysły lepiej wyostrzone niż ludzie - zaśmiał się Meowth - Poza tym wystarczy spojrzeć. Te włosy, te oczy, ten sposób poruszania się. To wszystko nie jest naturalne dla ludzi. To wszystko może mieć tylko istota przemieniona w człowieka, która wszakże człowiekiem się nie urodziła. Do tego ta istota podbiła serce biednego księcia Asha. Wielka szkoda, że tak bardzo chce wypełnić swoją misję i nie chce za niego wyjść.
Meowth powoli ruszył przed siebie, a Bonnie poszła za nim.
- Więc wiesz o jej misji?
- Ależ oczywiście, że wiem - zaśmiał się Meowth - Mam dobry słuch i słyszę więcej niż byście chcieli. Ale spokojnie. Żaden kot nigdy nie zdradził czyjeś tajemnicy.
- Czy wiesz, gdzie są jednorożce?
- Wiem, ale dostać się do tego miejsca nie będzie łatwo.
- Więc gdzie? Gdzie one są?
- Są w morzu. Zostały uwięzione w morskich falach.
- Jak to? W jaki sposób je tam uwięziono?
- O to już zapytaj wielkiego Oaka, a nie mnie. Ja na magii się nie znam, panienko.
Bonnie wzięła go na ręce i zaczęła głaskać.
- A czy wiesz, jak można uwolnić jednorożce?
- Owszem, wiem - zamruczał zadowolony Meowth - To jest prostsze niż myślicie. Musicie dostać się do Czerwonego Taurosa i pokonać go. Jego pokonanie będzie równoznaczne z uwolnieniem jednorożców, których on nie wypuszcza z ich morskiego więzienia.
- Więc musimy dostać się do Czerwonego Taurosa?
- Dokładnie.
- Ale jak mamy to zrobić?
- To nie jest takie proste, panienko - rzekł Meowth, po czym zeskoczył na stół i rzekł: - Posłuchaj mnie uważnie...

Gdy wino samo się wypije,
Kiedy czaszka przemówi,
Gdy zegar wybije właściwy czas,
Tylko wtedy można odnaleźć tunel,
Który do zwycięstwa poprowadzi was.

Bonnie załamana spojrzała na Pokemona i jęknęła:
- Czemu nie chcesz nam pomóc? Dlaczego mówisz zagadkami?
- Ponieważ jestem, kim jestem - powiedział Meowth poważnym tonem - Powiedziałem ci już wszystko, co chciałaś wiedzieć, panienko, jednak nie zapominaj, że jestem kotem, a żaden kot nigdy nikomu nie udzielił jasnej odpowiedzi.
Następnie Pokemon zamiauczał lekko i zniknął w ciemnym korytarzu, mrucząc przy tym z zadowolenia.


C.D.N.



6 komentarzy:

  1. Max zaprowadził trójkę wędrowców do kryjówki banitów. Okazało się, że ma starszą siostrę, która bardzo go kocha. A Bonnie znowu musiała się wygadać, kim jest Jednorogini. Czy ona naprawdę nie ma rozumu? Przecież ktoś z nich może o tym donieść Giovanniemu! Naprawdę mogłaby zacząć myśleć. May okazała się naprawdę dobra i szczodra, skoro zatroszczyła się o to, by Jednorogini otrzymała przyzwoity ubiór. Na szczęście wszyscy banici okazali się porządnymi ludźmi i postanowili ich poprzeć. Bonnie wpadła na dobry plan, żeby zatrudnić się na zamku Giovanniego w charakterze dworzan, co jednak nie zmienia faktu, iż wykazuje się wielkim brakiem rozsądku. A Gary i Max zaofiarowali im swoją pomoc. Okazali się naprawdę szlachetnymi i godnymi zaufania ludźmi. May natomiast zaproponowała imię dla Jednorogini w ludzkiej postaci. Od teraz będzie nazywana Sereną. :) I w tej historii Giovanni jest starym, schorowanym człowiekiem, a Ash jest jego synem? No tego to się nie spodziewałem! I oczywiście Serena z miejsca bardzo się Ashowi spodobała. A Bonnie jest naprawdę odważna, skoro potrafi pyskować Giovanniemu. Jej odwaga graniczy z zuchwałością. Nawet zdołała go rozbawić. I okazało się, że jego nadworny mag zna Clemonta. I potrafi postawić się Giovanniemu. W ogóle się go nie obawia, bo wie że nie musi, skoro potrafi czarować. Nawet otwarcie go obraża. A Ashowi Serena spodobała się tak bardzo, że gotów byłby zginąć w jej obronie, choć w ogóle jej nie zna i nie ma pojęcia kim ona jest. I ostatecznie Giovanni postanowił ich przyjąć na swój dwór, choć pozwoliłby im również odejść, co oznacza, że groźba wcześniej skierowana do Clemonta miała na celu jedynie ich wystraszenie, bo nie wydaje mi się, żeby on skazał ich na śmierć czy tortury bez powodu. On nawet nie wydaje się zły, tylko przygnębiony, ponury i nieszczęśliwy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Max to oczywiście postać dodana przeze mnie do historii, aby było ciekawiej. Wiesz, Bonnie uznała, że banitom można zaufać, a do tego ocalili brata May, więc banici teraz mają wobec nich dług wdzięczności i z pewnością ich nie zdradzą. Ale zgadza się, mogłaby być ostrożniejsza. Ale nie może mieć tylko samych zalet :) May tu jest bardzo podobna do siebie prawdziwej z anime i wraz ze swym mężem i jego ludźmi bardzo pomoże naszym bohaterom, gdy nadejdzie właściwy czas :) Tak - teraz jednorogini będzie lady Sereną i takie imię będzie nosić jako kobieta. W oryginale król Haggard też był stary i tak chudy, że sprawiał chwilami wrażenie żywego trupa, a jego syn książę Lir z miejsca zakochał się w lady Amaltei. Bonnie faktycznie jest bardzo pyskata i odważna, co zachwyciło króla i zachęciło go do zatrudnienia naszych bohaterów na swym dworze. A nadworny mag faktycznie nie boi się króla, bo jest tak potężny, że nie musi się bać gniewu pracodawcy. Jeśli chodzi o Giovanniego, to przekonasz się jeszcze, jaki on naprawdę jest, choć rzeczywiście jest nieszczęśliwy i ponury. Ash z kolei znalazł teraz damę swego serca w osobie pięknej i uroczej lady Sereny.

      Usuń
  2. Bonnie została przydzielona do kuchni, gdzie poznała parę królewskich kucharzy, którzy nie są zbyt zadowoleni z tego, że pracują w kuchni tak ponurego zamczyska. A żona króla była dobrą i szlachetną kobietą, czego nie można powiedzieć o jej mężu, ale niewykluczone, że to jej śmierć zmieniła go na gorsze, skoro pogrążył się w tak wielkim smutku, zamykając się w czterech ścianach swego zamku. To doprowadziło go do szaleństwa. Misty nie boi się o tym głośno mówić. Jest odważniejsza od swego męża i otwarcie gardzi królem. Bonnie spodobała się jej postawa, bo sama jest równie zadziorna i charakterna. A Giovanni znęca się nad Clemontem, bo bawi go jego niezdarność. Serena nadal nie wie, gdzie znajdują się schwytane przez Taurosa jednorożce, co bardzo ją dręczy. Do tego wciąż musi żyć w ludzkim ciele, co tylko potęguje jej udrękę. Ash jej nadskakuje, żeby pozyskać jej sympatię, ale trudno żeby Jednorogini miała zakochać się w człowieku. Do tego dobija ją bezsilność, bo nie wie jak się dowiedzieć, co się stało z jednorożcami. I okazało się, że Ash posiada młodszą siostrę, która się z nią zaprzyjaźniła, umilając jej pobyt w zamku. Giovanniego bawi znęcanie się nad Clemontem, ale Dawn nie może tego znieść. On jest okropnym człowiekiem, ale jego dzieci są dobre, wrażliwe i szlachetne, tak samo jak ich zmarła matka. Ależ ten Giovanni jest żałosny, skoro obwinia Deilę o to, że umarła. Przecież ona sama nie odebrała sobie życia, a on tak właśnie postrzega jej śmierć. Dawn i Misty mają rację, uważając, że on jest chory, bo wyraźnie postradał zmysły, skoro zachowuje się jak typowy obłąkaniec. Clemont jest optymistą, skoro mimo swego trudnego położenia potrafi wesprzeć i pocieszyć Dawn. Ash i Dawn starają się pomagać tym, którzy żyją w biedzie, ale ojciec im na to nie pozwala. W ogóle nie zależy mu na dobru poddanych. Ma ich głęboko gdzieś. Uczucia własnych dzieci również go nie obchodzą, skoro świadomie ich krzywdzi, źle się wyrażając o ich matce i nie licząc się z ich zdaniem. Do tego chce, aby wszyscy odczuwali przed nim bojaźń i strach. Dawn polubiła Clemonta i nie chciałaby, żeby stała mu się krzywda. A Ash bezskutecznie stara się wzbudzić w Serenie zainteresowanie swoją osobą, zazdroszcząc Dawn tego, iż zyskała sympatię Clemonta, który zaczął spędzać z nią dużo czasu. Ash popisuje się przed Sereną, czym wzbudza jej niechęć, bo ona jest przeciwna zabijaniu zwierząt. Wyrzuca sobie nawet to, że uwolniła nietoperzycę, która zabiła te dwie nędzne szumowiny. Ash przyjaźni się z Misty i Brockiem. Traktuje ich jak równych sobie, chociaż jest synem króla, a oni zwykłymi służącymi, pracującymi w kuchni. I już traci pomysły na próby zyskania sympatii Sereny. Nie spodziewał się, że ona odbierze jego zachowanie jako popisywanie się. Chciał jej tylko zaimponować swoją walecznością i odwagą. Misty dała mu dobrą radę, żeby zdobył się na więcej romantyzmu.

    OdpowiedzUsuń
  3. C.D.
    Ash i Dawn muszą po kryjomu pomagać ludziom, skoro Jessie i James szpiegują ich z polecenia Giovanniego, który jest tak bardzo przeciwny pomaganiu komukolwiek. Ash i Dawn zdołali wywrzeć na Serenie duże wrażenie swą chęcią do pomagania innym, altruizmem i empatią. To ją w nich zachwyciło o wiele bardziej niż bohaterskie czyny Asha, które odbierała jako zwykłe popisywanie się swoją odwagą. Delia była bardzo troskliwa i opiekuńcza i te cechy przekazała swoim dzieciom. Nic dziwnego, że lud tak bardzo ją kochał, skoro była dla niego taka dobra. I okazało się, że to Ash był tym chłopcem, którego Serena zapamiętała z dzieciństwa, bo zrobił na niej tak wielkie wrażenie. Szkoda, że Giovanni tak bardzo ogranicza swoje dzieci, bo przecież one mogłyby zdziałać tyle dobrego, ale on im na nic nie pozwala. I po pewnym czasie Serena pokochała Asha. A Clemont to naprawdę dobry człowiek, skoro tak się poświęca, żeby odwrócić uwagę króla od Sereny. Ona nie potrafiła go docenić, dlatego zrobiło jej się głupio, kiedy Bonnie jej to wypomniała. I okazało się, że Giovanni posiada mówiącego Pokemona, który o wszystkim wie, bo z łatwością rozpoznał w Serenie jednorożca. Meowth jest tajemniczy i zagadkowy, ale jest naprawdę w porządku, skoro wyznał Bonnie miejsce pobytu jednorożców i to, że trzeba pokonać Taurosa, żeby ich uwolnić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się pewnie domyślasz, kilka postaci do tej historii dodałem, choćby kucharza i jego pyskatej żony oraz księżniczki Dawn, które to postacie nie mają swoich odpowiedników w oryginale. Dzięki temu historia jest chyba trochę ciekawsza. A tak, Giovanni jest właśnie taką kanalią i gnidą, ale jeszcze nie pokazał w pełni swojego zła. Do tego dodałem kilka faktów: choćby wyjaśnienie, czemu król stał się zły i zgorzkniały zarazem, a także czemu jednorożce były zaklęte w fale - uzasadniłem to chyba całkiem dobrze. W oryginale te fakty nie były wcale wyjaśnione i dlatego postanowiłem w swojej wersji to uzasadnić. Serena w ludzkim ciele czuje się podobnie jak w oryginale Lady Amaltea i ta też początkowo nie darzyła uczuciem księcia Lira, zwłaszcza, że odbierała jego zachowanie jako popisywanie się, ale gdy książę za radą Molly zaczął podchodzić do sprawy romantycznie, zyskał jej uczucie. I też książę Lir rozmawiał ze Schmendrickiem i Molly jak z równymi sobie osobami i dlatego Ash tu robi tak samo z Brockiem i Misty. Ale wątek z pomaganiem ludziom we wsi dodałem, aby lepiej uzasadnić uczucie Asha i Sereny - poznanie się ich w dzieciństwie to też mój koncept. To czyni ich relacje silniejszymi. I do tego Ash i Dawn bardziej zdobywają w ten sposób sympatię Sereny niż tylko zwykłymi rozmowami. W oryginale król Haggard też miał kota, który zagadką nakierował bohaterów na właściwy tor, a u mnie tę rolę odgrywa Meowth, bo wszak to też kot, tylko pokemoni xD I w oryginale też mag się tak wydurniał przed królem, aby odwrócić jego uwagę od Jednorogini, która początkowo tego nie umiała docenić, ale po rozmowie z Molly zmieniła podejście do Schmendricka i do Lira. Ale jak widzisz, ja te wszystkie wątki w miarę rozwinąłem, aby było ciekawiej i chyba mi to wyszło.

      Usuń
  4. 1. "Jego rozmówca powoli zdjął hełm i odsłonił przed naszymi bohaterami twarz wysokiego młodzieńca o czarnych oczach i brązowych oczach." widzę, że podwójnie widzę.

    2. Nie wiem czy oni trafili do Bawarii czy do Niderlandów i czy czasem nie podróżują w czasie, bo gulden to raczej tam nie uświadczysz obecnie (a w 2007 w obiegu już było euro).

    3. Bardzo raniące i stereotypowe podejście do Niemców. Dodatkowo zważ na to że Bawaria jest dość odrębna względem reszty Republiki Federalnej. Niemniej moje niemieckie serduszko krwawi.

    4. W Bawarii może być ciężko znać sam niemiecki, bo dialekt bawarski na skrajnym południu landu (po wiejskich opisach wnioskuje że chodzi o najbardziej górzystą część) znacząco różni się od stricte niemieckiego. Jak jak śląska godka od języka polskiego.

    5. I nie mogłeś się powstrzymać przed wciśnięciem tu Hitlera, co?

    6. Zaś chemioterapii nie stosuje się codziennie bo Hans już dawno by wykorkował. Stosuje się cykle z przynajmniej dwutygodniowymi przerwami. Skad to wiem? Moja babcia, przyjaciel rodziny i kumpel zmarli przez raka i o dziwo przechodzili chemię.

    PS. A Agathe dużo straciła w moich oczach. Sama wciska obcych w prywatne sprawy rodziny, a ma ból... zęba o to że ktoś inny w swoim zaprzyjaźnionym gronie też chciał się wyżalić. Widzę tu okrutne podwójne standardy. Zaś Serena nim kogoś nazwie głupią, niech lepiej spojrzy na siebie.

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...